Czytaj
Transkrypt
Czytaj
MŁODE WILKI Bliźniaczki MŁODE WILKI Cz.1 Głucha noc. Wydawać by się mogło, że po 22.00 obowiązuje cisza nocna. A jednak nie! W nocnych klubach panuje istna euforia, szaleństwo, ekstaza. Dużo piwa, dużo dragów, dużo seksu! Tłumy tańczących studenciaków, migdalących się kochanków, niepoprawnej młodzieży pociągającej browary, czy inne alkoholowe używki. Byle w przyjemny sposób spędzić noc. Okolica na „warszawskich blachach” o tej porze nie była zbyt bezpieczna. Od czasu do czasu szybki świst na ulicach, ścigających się po pijaku kumpli. Krzyki pijanych dziewczyn i uspokajających tak samo ledwo trzymających się na nogach chłopaków. Potem perwersyjne „macanki” na środku chodnika, opustoszałego co prawda. Co jakiś czas dało się słyszeć syreny policyjne, czy zauważyć chodzących „krawężników z pałkami przy boku”. Jednak mimo wszechogarniającego rozgardiaszu, było nawet spokojnie. No prawie… Biegli ile sił w nogach, trzymając się za ręce. Ona – blondynka, o dużych, orzechowych oczach, w dwóch krótkich warkoczykach, w mini spódniczce, wysokich trampkach i bluzeczce na wąskich ramiączkach. On – brunet o lazurowym spojrzeniu, w zwykłych jeansach, czarnej bluzce i czapce z daszkiem, odwróconą tyłem na przód. Żując gumę, co chwila nerwowo spoglądała w tył. Za nimi ciągnął się niebiesko– biały odblask światła. Przed nimi tylko stare kamieniczki, z samej cegły i liczne bramy. Przystanął na moment, rozglądając się… Ona dalej patrzyła w tył. Pociągnął ją za rękę, mocno szarpiąc, by biegła dalej. Schowali się w wąskiej alejce, opierając o ścianę. Radiowóz policyjny i jeden z „niebieskich” skręcili w przeciwnym kierunku. Zniknęli z ich widoku. Para była już bezpieczna. Zaśmiali się w głos, puknęli się w ramię, drwiąc z nieudolności polskich organów ścigania. Wypluła gumę z impetem. – HWDP! – rzucił do dziewczyny szeptem. Powtórzył już w pełnej nazwie – J**** policję! – śmiał się pod nosem. Dziewczyna skrzywiła się kładąc ręce na biodrach. Wymieniła z nim szybkie, karcące spojrzenie. Uśmiechnęła się jednak widząc, że zrozumiał jej obiekcje i po chwili, podnosząc brwi do góry, przygryzła dolną wargę. Chłopak od razu przywarł ją do ściany i pocałował. Pocałunek mimo, iż trwał krótko, który i tak lekko przedłużył, należał to tych namiętniejszych. – Jesteś genialna! – rzucił, nie odrywając od niej swojego wzroku, wyraźnie z niej zadowolony. – Chciałbym zobaczyć, jak te psy zapierdalają na tych flakach! – ona obdarowała go zalotnym spojrzeniem. – …A ja chciałbym… – przybliżył się do jej szyi, wyraźnie łaskocząc swoimi wargami. Zaśmiała się w głos, ale po chwili się od niego oderwała. Rozejrzała się wokół i widząc, że jest bezpiecznie odparła w kierunku towarzysza. – Spieprzajmy stąd! Mogą się tu jeszcze kręcić! Starzy pewnie myślą, że już wróciłam…Pchy! – zakpiła, po chwili dorzucając: – Odprowadzisz mnie?…Proszę! – zrobiła słodką minkę małej dziewczynki. Uśmiechnął się i objął ją w pasie ręką. Tak szli w kierunku jej domu. Za każdym razem, kiedy jego ręka wędrowała wyżej lub niżej, dostawał po łapach. – Wiesz co…Jesteś ładniejszą dziewczyną, niż chłopczycą! – spojrzała na niego dziwnie. – Tak? A co ci się we mnie podoba? – wyrwała się i zaczęła iść przed nim, a tyłem do chodnika, wyczekując co też takiego od niego usłyszy. – No… – spuścił wzrok i swoja uwagę skupił na jej zgrabnych i opalonych nogach, aż do ud. Po czym przejeżdżał wzrokiem wyżej, zatrzymując się na linii biustu. – No? Słucham! – ponagliła go, z uśmiechem. – Ej! A idź w cholerę!... – obraziła się. Tak chciała usłyszeć od niego coś tak miłego, a on jej to zabrał, zachowując dla siebie. – Basia… – podbiegł do niej, przytulając – Podobasz mi się cała! Wystarczy? – nie była usatysfakcjonowana. – Tylko tyle? – zapytała smutno, bawiąc się jego koszulą. Przed chwilę krocząc powolutku oboje zamilkli. – Marek? – zapytała po chwili słodko. Spojrzał na nią czule. – A ty mnie jeszcze kochasz? – A co to za pytanie? Jesteś dla mnie baaardzo ważna! – odpowiedział wymijająco. – Ale czy mnie kochasz? – nie zamierzała odpuścić, póki nie usłyszy od niej odpowiedzi. – Kocham cię! Szaleję za tobą! – odpowiedział z uśmiechem, skradając buziaka. – Ja ciebie też, tylko… – przerwała na moment, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrze robi, mówiąc mu to – …Tylko ostatnio mi się wydaje, że zależy ci tylko na jednym… – spuściła wzrok. – Hehe…Co? – zaśmiał się niedowierzając – Popatrz na mnie! Halo! – odwracała od niego głowę, ale wreszcie na niego spojrzała. – To nieprawda! Gdyby tak było, już dawno by mnie z tobą nie było i sama wiesz dlaczego! – puścił jej oczko z uśmiechem. Ona również go odwzajemniła. – A jutro rozpiżdżaj w „Hadesie”! Przyjdziesz po mnie? – zapytała. – A co z twoimi starymi? Wkurzą się i znowu dostanę opierdol! Nie za bardzo mnie lubią! – zaśmiał się. – Bo cię nie znają! Ale akceptują! – zapewniała go pełna przekonania. – Muszą, bo robisz im wojnę w domu! …A my jesteśmy ze sobą od 3 miesięcy, a tak twój tatuś się cieszy, że nie musi co tydzień poznawać nowego zięcia! – nabijał się. – Zamknij się! – odparła złośliwie. – Ja ci nie liczyłam twoich lasek! – rzuciła wrogo. – Bo byś się nie doliczyła! – droczył się z nią, ale żart jej nie ubawił. Poszła przodem, nawet na niego nie patrząc. Kiedy do niej podszedł, wyszarpnęła się. – Spierdalaj! – była wściekła. Szła dalej. – Baśka!... – nie reagowała. Zagryzł nerwowo zęby. – Przejdzie ci do jutra? – nie usłyszał odpowiedzi. Poszła sama przodem. – Ok.! …Bez łaski! – poszedł w przeciwnym kierunku, kopiąc raz po raz napotkany kamień. MŁODE WILKI Cz.2 Duży, rodzinny dom w jednej ( uważanej za spokojniejszą) z dzielnicy Warszawy. Późna noc, około 2.00 w nocy. Basia po kłótni z Markiem jak zwykle nie mogła zasnąć. Noc jak na okres letni była upalna i duszna. Nawet jedno otwartych na ośnież okien nie pomagało. Przewracała się z boku na bok. Leżała w całkowitych ciemnością , przeklinając brak klimatyzacji. Lubiła lato, ale do 27 stopni Celsjusza w zupełności jej wystarczała. Nie było wówczas tak parno, a powietrze było przyjemniejsze. Zamknęła wreszcie oczy, kiedy usłyszała dziwny dźwięk. Otworzyła je nagle, myśląc, ze to wytwór jej wyobraźni, ale ktoś najwyraźniej rzucał czymś w jej okno. Wstała i podeszła do okna. Zauważyła Marka, jak zbiera malutkie kamyczki. Wychyliła się przez okno. – Marek, co ty tu robisz?! – krzyknęła, by mógł ją usłyszeć. – Nie widać? Nie mogę spać, to cię budzę! Ale ty raczej nie spałaś, nie? – wyprzedził jej słowa. – Może! – odpowiedziała oschle – Spieprzaj stąd zanim cię mój stary zobaczy! Widział, że jestem na ciebie wściekła, więc się ucieszył, że może cię stąd przegonić! – A jesteś? – zapytał skrzywiony, ignorując jej ostatnie słowa. Wcale nie było prawdą, że ich związek jest mu obojętny. Nie dane mu było usłyszeć odpowiedzi. Rozłoszczona jeszcze bardziej, zamknęła okno, nie chcąc przynajmniej do jutra oglądać. Kiedy kolejne kamyczki w jej okno nie podziałały, zaczął krzyczeć. – Baśka!! Bo wybiję szybę!! Wiesz, że potrafię!! – na nic te nawoływania się zdały. Jedyne co, to obudziły śpiących beztrosko rodziców Basi i jej rodzeństwo. Cała gromadka młodszego rodzeństwa pobiegła do oka i obserwowała. Równie i pani Ewa, zakładając szlafrok. – Spadaj powiedziałam!! – otworzyła z powrotem. – …Mam do ciebie krzyczeć, dobra! Przynajmniej twój stary usłyszy, ze umiem przepraszać! …Szykuj się, bo… – odkrzyknął i potarł ręce – …P…Przepraszam cię Basiu!! …Słyszał pan? Jak tak, to może pan przekazać glinom, które pan zaraz wezwie, że ja nie napadałem!! – Marek zamknij się! Bo usłyszy! – próbowała go uspokoić. – I o to mi chodzi! Bo jestem strasznie na siebie wkurwiony! – dodał już trochę ciszej, tak, że Basia tylko usłyszała. – Nie chcę się z tobą kłócić! Słyszysz?! – Nie! – zamknęła okno z powrotem. Kopnął z całej sił w oponę samochodu ojca Basi. – Ja pierrrr…! Ałaaa! – złapał się za bolącą stopę, myśląc, że raczej się z Basią dzisiaj nie pogodzi. Spojrzał w dół, a kiedy podniósł wzrok, zobaczył jak Basia biegnie w samej, nieco krótkiej piżamie. Dokładniej mówiąc spodenkach i bluzeczce ze sporym dekoltem, jak i w kapciach. – Teraz słyszę! – powiedziała to jeszcze z dość sporej odległości, ale po chwili już zlepiła swoje usta w pocałunku, wskakując na zdezorientowanego chłopaka. Zrobiła to tak gwałtownie, że stracił równowagę i oboje przewrócili się na trawę. Wyglądało to śmiesznie. Oderwali się od siebie, zanosząc gromkim śmiechem. Wstał pierwszy i pomógł wstać Basi. – Mogłabyś trochę dłuższe te bluzeczki nosić? – spojrzał na nią z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem. – A co jesteś zazdrosny o mojego ojca? W życiu bym tak nie wyszła! Nie jestem jakąś dziwką! – podkreśliła. – Wiem, bo jesteś moja! – nie mogąc się powstrzymać, po prostu ją pocałował. Ona uwiesiła ręce na jego czyi. I tak najchętniej spędziliby czas do rana, gdyby nie pojawienie się w szlafroku jej ojca. – Baśka do domu! – Momentalnie się od siebie odkleili. – I tobie też radzę to samo, jeśli nie chcesz, żebym się zdenerwował! – rzucił oschle do obojga. – Zaraz idę! – rzuciła podobnym tonem. – …Widzimy się jutro? – spojrzała na niego czułym wzrokiem. Kiwnął głową. Nie mogła się jednak pożegnać bez pocałunku. Kiedy zobaczył to jej ojciec, rzucił stanowczo. – Zostaw już moją córkę i opuść ten teren! Jest 2 w nocy! Ludzie chcą spać! – uśmiechnęli się do siebie. Ostatnie słowa jej ojca zabrzmiały dla nich dwuznacznie, ale woleli to przemilczeć. Wzięła jeszcze jego dłoń, ale kiedy się stopniowo oddalał, w pewnym momencie jego dłoń puściła. – Do domu, bo się przeziębisz! – Jest lato! – odpowiedziała złośliwie. Miała do niego żal, że nie lubi Marka. Jej mama chociaż się starała być dla niego miła, a ojciec albo ignorował, albo był ironiczny. – Nie zaczynaj znowu! – podniósł ton. – I tak jestem już wystarczająco pobłażliwy! Ale moja cierpliwość się skończy! – zapowiedział. – Może od razu wyślesz mnie do zakonu, co?! – rzuciła ironicznie – Nie! Bo ty musisz mieć na oku swoją pierworodną, nieudaną córeczkę! Zajmij się tymi spłodzonymi gówniarzami, a mnie zostaw! Jestem już dorosła! …Nie potrzebuje twojej …troski! – odwróciła się na pięcie i poszła przodem. MŁODE WILKI Cz. 3 Basia obrażona tym, jak jej ojciec traktuje jej chłopaka, miała jak zwykle udać się na górę, trzaskając drzwiami. Nie odzywałaby się do niego przez kolejne kilka dni, póki ten nie wezwie jej na „poważną rozmowę”, które ona „uwielbiała”. Z ojcem miała o wiele gorszy kontakt niż z matką. Może dlatego, że zapracowany nigdy nie miał dla niej czasu. Od dziecka zawsze była tą „najstarszą” i „najmądrzejszą”, która musiała ustępować młodszemu rodzeństwu. Nie raz czuła się zazdrosna, a teraz nawet odrzucona, jak „brzydkie kaczątko”. Dokładnie pamiętała, jak przychodziła z zadaniami matematycznymi, jednak jej tato w tym czasie pomagał młodszym i żonie w wychowywaniu tej niesfornej gromadki. „Radź sobie sama” – słyszała za każdym razem. Nie płakała. Była zbyt dumna. W ogóle mało osób widziało ją, jak płacze. Była twarda. Ukrywała się pod skorupką „chłopczycy”. Kiedy inne dziewczynki bawiły się Barbie, ona wchodziła z chłopakami na drzewa. Przez to miała niewiele przyjaciółek, z którymi potrafiłaby znaleźć wspólny język. Ale jedna, ta największa i najprawdziwsza, zastępowała te fałszywe. – Baśka! Musimy porozmawiać! – rzucił w jej kierunku, ale udała, że nie słyszy. Teraz, miała właśnie wchodzić na górę, kiedy ojciec złapał, ją za łokieć, by sprowadzić ze schodów. – Co ty robisz! Nie mam 10 lat! Nie będziesz mną szarpać! – zarzuciła go od razu oskarżycielskim tonem. – Jesteś jeszcze niepełnoletnia i w moim domu, będziesz robić, co ci każe! – przymrużyła oczy ze złością i zagryzła zęby. Wyszarpnęła się i usiadła na kanapie w salonie. Ojciec pomaszerował zaraz za nią. Stanął naprzeciwko niej. Westchnął, po czym zaczął rozmowę. – …Baśka!...powiedź mi jak ty się zachowujesz! Czy tak postępuje odpowiedzialna, szanująca się nastolatka?! – milczała, nie patrząc tacie w oczy. – Jak zachowuje?! Dla twojej wiadomości nastolatkiem jest jedenastoletni Piotrek! Twój ukochany, najstarszy synek! A Tomkowi i Kubusiowi brakuje paru latek! A ja z Markiem nie robię nic złego! – przemawiał przez żal i złość, która nie mogła znaleźć ujścia, ani wytłumaczenia dlaczego takowa się pojawia. Jej ojciec uważał inaczej. – Nie! Jak już nie wiem, jak mam z tobą rozmawiać! – chodził nerwowo po pokoju. – Może ręcznie, jak ostatnio na Piotrku, za tą uwagę?! – zironizowała. Nie można powiedzieć, że nie kochała braci. Skoczyłaby za nimi w ogień i broniła za każdym razem. – Dostał jednego klapsa!... Z reszta rozmawiamy o tobie, a ty jesteś jeszcze za smarkata, żeby robić mi uwagi w wychowywaniu dzieci! – No…Tym bardziej, że drugi raz nie pozwolisz, by twoje metody wychowawcze na nic się zdały! Tu muszą panować rządy silnej ręki – pokazał gest ręką z głupią miną – Tylko ja jestem niereformowalna! Sam tak powiedziałeś! – uśmiechnęła się cynicznie. – Podsłuchujesz moje rozmowy z mamą?! – zapytał poirytowany. – Nie! Rozmawialiście tak głośno, że nie dało się tego nie słyszeć! – na wszystko znalazła szybką odpowiedź. – …Ale chyba nie chciałeś rozmawiać o mnie, tylko ze mną o Marku! – nie mogła się pozbyć bezczelnego uśmieszku. – Ten chłopak jest nieodpowiedni dla ciebie! Może on cię przed nami buntuje, co?! Bo ja nie mogę znaleźć wytłumaczenia, dlaczego jesteś wobec mnie i mamy ciągle na „nie” ! – To wy nie akceptujecie mojego chłopaka! – rzuciła spokojniej. – Pozwalaliśmy ci na wszystko! Nawet imprezy do późna! …Ale…Nie rozumiesz, ze się o ciebie boimy! Masz jeszcze czas na chłopaków! – rzucił z troską w głosie. – Kiedy będę gruba i pomarszczona? Jasne? Może jakiś by mnie odrestaurował…– sama zaśmiała się z własnych słów. – On jest starszy! A chłopkom w tym wieku tylko jedno w głowie… – W każdym wieku! Seks nie ma ograniczeń wiekowych! Ale wy z mamą doskonale o tym wiecie produkując kolejne poczęcia! – Nie bądź wulgarna! – wysuną w jej kierunku palec wskazujący, ostrzegając. – …Aaaaa…Rozumiem…Boisz się, że będę paradować z brzuchem po szkolnych korytarzach, a to by zniszczyło twoją reputację w pracy! Poukładany Wf–ista i jego puszczalska córka! Jedyna, jaką ma! – oparła się o oparcie kanapy, dodając ostatnie zdanie. – Nie masz prawa myśleć o takich rzeczach w wielu 17 lat! – Dlatego myślisz, że trzymając mnie na krótkiej smyczy ochronisz przed napaleńcami? Możesz być spokojny! Marek nie jednemu skopał już jaja! A nawet odprowadza po same drzwi! … To dobrze, tato? – jej cynizm wyprowadzał go z równowagi. Zaciskał pięści ze złości, byle tylko się nie denerwować, jak poradziła mu pedagog szkolna. – …Powiedź mi…– usiadł koło niej – …Robisz nam na złość tak? Tylko po co?! Cały czas haruję byście mieli wszystko, a ty mi się tak odpłacasz?! – próbował nie podnosić tonu. – …Czym na złość? – zapytała piskliwym głosikiem – To ty nie rozumiesz, że kocham Marka! Chcemy być ze sobą! Wtedy robiłeś mi wyrzuty, że mam „dużo kolegów”, a teraz? Wreszcie jestem z kim na poważnie, ale tobie znowu to nie pasuje! Nie ufasz mi, tak!...– zamilkł – Wiedziałam! To obiecuję ci, że nie raz jeszcze się na mnie zawiedziesz!! – wykrzyczała, patrząc mu w oczy. Wstała i pobiegła na górę. MŁODE WILKI Cz. 4 Późny wieczór. Nie można się spodziewać, że młodzi ludzie ten sobotni wieczór spędzą w domu. Jak to mawiali kiedyś wielcy poeci, młodzież musi się wyszaleć, więc nic w tym dziwnego, że nikt nie zamiesza spać w najlepsze w domu, otulony pierzynką. Weekend to czas relaksu, odpoczynku, szaleńczej zabawy! Nie dziwi zatem fakt, iż wszelkie dyskoteki, kluby i inne tego typu miejsca są wręcz masowo oblegane przez młodych. Nie inaczej postąpili młode wilki – Basia i Marek – mając zamiar bawić się na całego, nawet jeśli następnego dnia, skończyłoby się to mega kacem, czy karczemną awanturą i szlabanem od rodziców, po stronie Basi, jak już nie raz bywało. Było już grubo po północy i zmęczeni, usiedli wreszcie przy barze, przeciskając się przez tłum. – Czystą z tonikiem! – rzuciła do barmana przygotowującego napoje wyskokowe dla klientów. – Nie nie, dla pani piwo karmelowe! – spojrzał na nią, by nie przesadzała. Barman zmierzył dziewczynę jedynie wzrokiem, nie wyglądała na pełnoletnią, ale…klient nasz pan! – Dlaczego mi to zawsze robisz, co?! Mam ochotę na wódkę i będę pić wódkę! – rzuciła zezłoszczona, w kierunku chłopaka. Nie lubiła, kiedy mówił jej, co ma robić. Sama chciała być kowalem własnego losu. – Masz za słabą głowę! – odpowiedział spokojnie, wyciągając portfel z kieszeni. – Ej ej ej! – wyrwała mu go z ręki, przeglądając kieszonki – Skąd masz znowu tyle hajsu?!...Co zwinąłeś, że zapłacili ci za fanty? – podpytywała, wyraźnie zaciekawiona. Niewątpliwie jej to imponowało, ale nie była materialistką. Uważała swojego faceta za nieźle „walniętego” i w pewnym sensie odważnego. – Chcesz być ze mną? To się nie wcinaj! – zawsze odpowiadał złośliwie, kiedy ta próbowała wtykać nos, tam, gdzie sobie nie życzy, a tym bardziej w sprawy, które nie dotyczą jej samej. A swoje „interesy” wolał zachować dla siebie ze zwykłej przezorności. – To pieprz się! – warknęła i odeszła od baru. Podeszła do pierwszego lepszego przystojniaka i poprosiła do tańca. Przymrużył oczy, dokładnie ją obserwując. Partner w tańcu, nie ukrywał, że wzrok zawiesił na tym miejscach, którym wolno tylko nielicznym. Znaczy tylko jemu. Zagryzł nerwowo zęby. Basia wielką satysfakcję, posyłając partnerowi czułe uśmieszki. Na dodatek odważyła się, po skończonym tańcu, podziękować w postaci buziaka w policzek, na co Marek zacisnął wściekły pięści i miał już iść, kiedy ona podbiegła do baru, siadając obok. Wzięła do ręki kufelek z piwem i wypiła połowę duszkiem. Chłopak siedział milczący, kompletnie ją ignorując. Pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie podszedł partner od tańca. – Mogę dostać twój numer? – Marek nie wytrzyma. – Zaraz ode mnie możesz kurwa w mordę dostać! – wstał, z wyciągniętą pięścią, ale dziewczyna pociągnęła go, by usiadł. Chłopak podniósł ręce w geście poddania, mówiąc szybkie” sorry! Nie wiedziałem” i zniknął. Dziewczyna nie mogła opanować tłumionego śmiechu. – A ty z czego lejesz?! – spojrzał na nią wrogo. Basia jednak nadal się śmiała widząc jego minę. – Jesteś zazdrosny! – uśmiechnęła się. – …Ale mi się to cholernie podoba! – położyła głowę na jego ramieniu. Odwrócił głowę w jej kierunku. Ona wykorzystując ten moment, przejechała delikatnie dłonią jego włosach i przyciągnęła bliżej, po czym pocałowała. On jednak nie odwzajemnił pocałunku. – No nie złość się!...To ja powinnam być na ciebie wkurzona, że zachowujesz się jak mój ojciec!...Nie ufa mi tak samo jak ty! Sam mi to powiedział! – ostatnie dodała dość przygaszona. – To dlatego musisz ślinić się do każdego złamasa?! – dorzucił, nie ukrywając jakie emocje w nim wywołuje. – Chciałam byś był zazdrosny i mi się udało! – powiedziała dumna z siebie – Chciałam cię sprawdzić! – uśmiechnęła się. – Co? Sprawdziłaś?! – cały czas był dość oschły i wściekły. Nie lubił takich „gierek” na uczucia. – Ok. …Obrażaj się! Rozgłoś wszystkim kumplom, że ci spieszyłam wieczór! – zabrała swój malutki plecaczek i miała już wychodzić, kiedy ją zatrzymał, przytrzymując za rękę. – Poczekaj…Już ok.! Tylko denerwuje mnie, że przenosić fochy związane ze starymi na mnie! – Nigdy tak nie było! A ja chciałam tylko się dowiedzieć, czy mi ufasz! Jak widać nie…ok.! – podniosła brwi do góry, cały czas patrząc prosto w oczy. – A nie możesz robić tego inaczej? To, że nie mówię ci o wszystkim, tak jak ty mi, to nie znaczy, że ci nie ufam! – tak samo jak Basia miał swoje sekrety i nie chciał jej o nich wspominać. Wiedział, że będzie próbowała mu dorównać, a to by było niebezpieczne. Od zawsze chcieli być równorzędnymi partnerami. Lubili ze sobą rywalizować. – Sorry, ale ja mówię ci o wszystkim! – nadciągnęła lekko prawdę. Miała przecież swoje babskie tajemnice, o których jemu nawet nie wypada się dowiedzieć, a przede wszystkim nie może. – Tsaaa… – zaśmiał się. – Dobra…Nie chcesz, to nie mów – ponownie wzięła jego portfel do ręki. – Ale postawisz mi w zamian drinka! – uśmiechnęła się. – A co ja z tego będę miał? – patrzył na nią z głupkowatym uśmieszkiem, jak zawsze kiedy ich rozmowa przez przypadek „schodziła” na dwuznaczną. Przygryzła lekko dolną wargę. Zmierzyła do szybkim, zalotnym wzrokiem. On spoglądał jej w oczy, wyczekując co też takiego chodzi jej po głowie. Mógł się po niej spodziewać wszystkiego, kiedy wpada na „genialny” pomysł. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej i przysparzając go o dreszcz na plecach, przejechała na sam dół. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie chciała wsunąć rękę w jego spodnie. Gdy tylko zorientował się, co planuje, momentalnie wziął jej dłoń, z obawy przed swoją reakcją. – Zwariowałaś! – spojrzał na nią karcącym spojrzeniem. – Tak, na twoim punkcie! – zaśmiała się. – Już niedługo… – puściła do niego oczko z uśmiechem i zabierając portfel zmówiła drinka. Po chwili zapłaciła za napój, ale dalej bawiła się jego portfelem. Rozpięła zamek błyskawiczny i palcami wyjęła jakieś dwie tabletki. – Co to jest? – spojrzała na niego pytająco. – Nic! – rzucił i dla niepoznaki się uśmiechnął. – Daj mi jedną! To extasy, nie? Hihihi^^ Podobno ma się po tym zajebistą jazdę! Daj mi… – Ma się, ale ty jesteś jeszcze za mała! Z resztą wziąłem raz, czy dwa i starczy! Nie wiem, po co to jeszcze trzymam! – Dla swojej kochanej, szalonej Basi, która się odwdzięczy… – łaskotała go włosami po szyi – Proszę…Zrób to dla mnie…– usiadła mu na kolanach, uwieszając ręce na szyi. Metodą „wycałowania na śmierć” raz jego policzka, a raz ust, próbowała go przekonać i udobruchać. – Baśka, nie! Powiedziałem! – nie była jednak przekonująca, a Marek zawsze stawia na swoim. – Ale dlaczego… – zrobiła smutną minkę, chociaż mimo, że wyglądała słodko i tak nic nie zdziałała. – Baśka…Ja nie chcę mieć przejebane u twojego ojca! I tak nie może na mnie patrzeć, a jakby się dowiedział o tym, że daje ci dragi, posadziłby mnie o dilerkę! – mówił dość poważnie. – Ale przeciez by się nie dowiedział, a sam powiedziałeś, że w życiu trzeba spróbować wszystkiego! – Tak, ale w odpowiednim wieku! … – podniósł palec wskazujący. – Odezwał się wielce dorosły! Wszyscy mi wmawiacie, że to, że jeszcze nie mam dowodu, to jestem gówniarą, tak?! – zeskoczyła. – Ja tak nie powiedziałem! I skończ już temat, bo mi się nie chce o tym gadać! …Idę do kibla! – chciał wziąć portfel, ale… – Muszę zapłacić za drinka! Nie wzięłam kasy! – zaznaczyła, patrząc mu w oczy. – Ok., ale nie… – przerwała mu. – Przecież mi nie kazałeś! Idź, nie jestem taka zdeterminowana! Nie to nie! I spadaj! – posłała mu buziaka na odległość i czekała aż zniknie w tłumie! Kiedy tak się stało, nie miała wyrzutów sumienia, że go okłamała. „Cel uświęca środki” – pocieszała się w myślach. Wyjęła jedną i popijając drinkiem, a potem piwem połknęła. Myślała, że to działa od razu…Myliła się. Po pięciu minutach wraca Marek. – Proszę – oddała mu portfel z uśmiechem. On spojrzał na nią i schował do kieszeni. Miała szczęście, że nie sprawdził. – Chodź! – pociągnęła do za rękę i tak znaleźli się na parkiecie. Dopiero w tańcu poczuła się dziwnie. Świat zaczynał jej wirować, a postać Marka widziała potrójcie. Uśmiechnęła się. – Mam trzech Marków! – wybuchła śmiechem i stanęła dotykając jego policzki. – Co?! – nie usłyszał odpowiedzi. Pochłonął ich taniec i szaleńcza zabawa. Zwłaszcza Basia zapomniała o całym świecie. MŁODE WILKI Cz. 5 Noc była jeszcze „młoda”. Energia młodych ludzi, która nie mogła znaleźć gdzie indziej ujścia, wreszcie mogła trochę opaść. Nikt przeciez nie przetańczyłby dosłownie całej nocy. Tłum co jakiś czas był mniejszy, a ludzie zajmowali miejsca to na sofach, czy przy barmanie. Tak samo Marek. Siedział, czekając aż Baśka wróci z toalety do której się udała jakiś czas temu. Ale wiadomo…dziewczyna. One zawsze potrzebując więcej czasu na przysłowiowe „przypudrowanie noska”. Kiedy mijały kolejne minuty, wyczuł, że coś jest nie tak. Bez skrupułów wszedł do damskiej toalety. Wychodzące dziewczyny zmierzyły go z uśmieszkiem pod nosem, ale się tym nie za bardzo przejął. Wszedł. Na szczęście było pusto. – Basia? – zaczął wołać, mając nadzieję, że jest jeszcze tutaj. Przystanął i usłyszał nagle dziwny dźwięk dochodzący z jednej z kabin. Zapukał, ale kiedy nikt się nie odezwał, otworzył drzwi. – Basia! – dziewczyna siedziała na wpółprzytomna, oparta o ścianę kabiny, z kroplami potu na czole. Kucnął, ujmując w dłonie jej policzki. Sprawdził źrenice…wszystko było jasne. – Co wzięłaś?! Co ja ci mówiłem!! – zaczął krzyczeć, był nie lada zdenerwowany. Dziewczyna kompletnie nie rozumiała co się z nią dzieje, a tym bardziej nie docierały do niej sygnały ze świata zewnętrznego. Jakieś dziwne gorąco przeszywało jej ciało. Jedyne co czuła, to to, że zaraz znowu zwymiotuje. Chłopak nie wiedział co robić. Pierwszy raz widział kogoś w takim stanie, po „prochach”, a zwłaszcza, że tu chodziło o kogoś bardzo mu bliskiego. Basia kucnęła przed sedesem i ponownie zaczęła „zwracać”. Jedną ręką przytrzymał jej czoło, a drugą wyciągnął telefon z kieszeni. Wybrał numer znanej mu korporacji taksówek. Basia nawet nie słyszała co mówił do telefonu. Widziała jego trzęsące się ze zdenerwowania dłonie. Pomógł jej wstać i podejść do umywalki. Podał jej papierowe ręczniki, ale widząc, że zaraz straci równowagę, wziął ją na ręce. – Baśka, coś ty zrobiła! – serce podchodziło mu do gardła. – Basia? – spojrzał na nią czułym wzrokiem i prawie biegiem wyniósł nią na świeże powietrze – Kurwa, gdzie tak taksówka! – zjawiła się dopiero po upływie 5 minut. Otworzył drzwi i położył Basię na tylnim siedzeniu. – Na pogotowie! Szybko! – sam wsiadł i odjechali. – Mógłby pan szybciej?! – zaczął go poganiać w drodze. Nie było czasu jechać zgodnie z przepisami, jak na drogach były niemalże pustki. – Masz pan i jedź do cholery szybciej! – rzucił „stówkę” i kierowca od razu posłuchał. […] Chodził nerwowo po korytarzach, z rękoma założonymi na tyle głowy. Przecież lekarze pogotowia zabrali ją na izbę przyjęć pół godziny temu. Dlaczego nic mu nie mówią? Zadawał takie i setki innych pytań. Czuł, że to jego wina, bo gdyby nie miał ich przy sobie, nic by się nie stało. Był równocześnie zły na siebie co na nią, że zachowała się tak głupio, tak nieodpowiedzialnie. Tak, teraz to on sam brzmiał jak jego matka, ale nie obchodziło go to. Miał teraz największą ochotę ją tak skrzyczeć, by do końca życia zapadło to jej w pamięci, a potem mocno do siebie przytulić. Kiedy miał już na silę zdobyć jakąkolwiek informację, zauważył, jak podchodzi do niego jakiś facet w biały kitlu. – Co z Basią?! – zapytał od razu, spoglądając na lekarza. – To ta znarkotyzowana dziewczyna? Dobrze rozumiem? – doktor wolał się upewnić. Izba przyjęć dzisiaj „kwitnie”. – Tak! – odparł szybko, nie mogąc się doczekać tego, co powie. – A jest pan kimś z rodziny, czy tylko ją pan przywiózł? – zapytał, przestrzegając zasad, jakie obowiązują w szpitalu. – Yyy…Tak! Jestem jej bratem! – rzucił pewnie. W przeciwnym razie nic by się nie dowiedział. Nie raz już musiał tak kłamać, podszywając się pod kogoś kim nie jest. – Jest moją siostrą przyrodnią…mamy inne nazwiska! – dodał dla jasności. – Pacjentka czuje się już znacznie lepiej! Najważniejsze było to, że powiedział pan co wzięła! Zrobiliśmy jej płukanie żołądka! Ale… – Marek przerwał jego wywód. – Ale co? – przestraszył się, że coś mogło pójść nie po myśli. – Ale będę musiał zadzwonić do waszych rodziców! Jest niepełnoletnia! Młode organizmy źle znoszą używki, do których są nieprzyzwyczajone i może to i dobrze, że tak się stało! Wyznaczy to pana siostrze jakąś granice, ale rodzice muszą się o tym dowiedzieć. – Panie doktorze…Proszę tego nie robić…Widzi pan…Ja studiuje w Warszawie, była pod moją opieką! Pierwszy raz jest w stolicy, chciałem jej pokazać fajne miejsca, ale nie wiedziałem, że…wywinie taki numer! Nigdy wcześniej to się nie zdarzało! Proszę nic nie mówić… Chyba już dostała nauczkę! A ja mogę panu obiecać, że…powiem jej do słuchu i już nigdy nie połknie tego świństwa! – No dobrze… Ale pod warunkiem, że zabierze pan ją do domu! – Obiecuję! – odpowiedział pewnie. – ...Gdzie ona jest? – Pójdzie pan do końca korytarza! A teraz…pacjenci! Dowidzenia! – uścisnął mu rękę, po czym mężczyzna zniknął za zakrętem. […] Basia leżała na kozetce z nietęgą miną. Czuła się fatalnie na samo wspomnienie. Odwróciła głowę, zauważając, że ktoś wchodzi. Stał chwilę oparty o framugę drzwi, z twarzą nie wyrażającą żadnych emocji. Powolnym krokiem pokierował się bliżej Basi i usiadł na krześle obok kozetki. Nie spuszczał z niej oka. Patrzył wzrokiem, pełnym żalu, zawiedzenia i złości równocześnie. – Marek? – odezwała się pierwsza. Jej oczy były pełne obaw przed tym, co teraz powie. Rozbiegane, przepełnione skruchą i strachem. – Powiedź coś! Nie patrz tak na mnie, tylko coś powiedź! – rzuciła błagalnym tonem. – …Smakowało? – zabrzmiał ironicznie i o to mu właśnie chodziło. Odwrócił na moment głowę. Było jej strasznie głupio i drugi raz na pewno by tego nie zrobiła. Widziała jak bardzo się o nią martwił. – Marek…Przepraszam! – nerwowo przełknęła ślinę. Bała się, że z nią zerwie, a tego by nie przeżyła. Zapadła między nimi głucha cisza i panowało dziwne napięcie. – Wiesz jak mnie wystraszyłaś?! Myślałem, że przedawkowałaś! Z tym nie ma żartów! Chcesz skończyć jak ci na Centralnym, których ci pokazywałem?! Śmiałaś się wtedy, bo nie wiedziałaś, że to byli moi kumple!...Byli, póki nie strzelili sobie złotego strzału! – już próbowała się bronić, mówiąc, że to tylko tabletka, nie kuła się przecież, ale wiedziała, że ma rację. – Wiem! … Wiem, że jestem głupią gówniarą i nie zdziwię się, jeśli będziesz chciał mnie zostawić!… W końcu nie możesz mnie ciągle pilnować… – wziął jej rękę, mocno ściskając. Jej wszelkie wątpliwości zniknęły. – …Bałem się o ciebie…jak cholera! … I byłoby mi smutno, gdyby coś ci się stało… – zrobił śmieszną minę – uśmiechnęła się wreszcie. I Marek odwzajemnił uśmiech. Zrobiła mu miejsce, tak, że mógł ją mocno przytulić. Po chwili Basia zaczęła się skarżyć. – Wiesz co oni mi robili? Wkładali do gardła jakieś rurki!...To było straszne! – I dobrze ci tak! – zaśmiał się, ale Basi nie było do śmiechu. Uderzyła go między żebra. Oboje spojrzeli sobie w oczy. Chciała już go pocałować, ale przystawił palec do jej ust. – Ciiii…Obiecałem, że jako przykładny brat zabiorę cię do domu! –wybuchła śmiechem, mając przed oczami wizję szopki jaką pewnie odebrał w jej obronie. MŁODE WILKI Cz. 6 Tak jak powiedział Marek za niedługi okres czasu ponownie zamówił taksówkę, do której oboje wsiedli. Nie wiedziała dokąd ją wiezie, ale nie mogła tak pokazać się rodzicom. Martwiliby się (zwłaszcza mama) to raz, a poza tym wyniknęłyby z tego kolejne nieprzyjemności. Na ulicach było wyjątkowo spokojnie, tak jakby cała stolica zapadła w błogi sen. Siedzieli na tylnim siedzeniu, Basia opierając głowę o jego ramię. Po jakieś 15 minutach samochód zatrzymał się pod jednym z bloków na Gocławiu. Wysiadła jako pierwsza, rozglądając się po okolicy. Nie znała tej części Warszawy zbyt dobrze. – Gdzie jesteśmy? – zapytała, spoglądając na chłopaka. Uśmiechnął się. – Tu mieszkam! Matka ma nocną zmianę! Wiesz, że pracuje w sklepie całodobowym. – pokiwała głową i oboje podeszli bliżej klatki schodowej. Otworzył po cichu drzwi i puścił ją przodem. – Wyżej? – zapytała, wspinając się na trzecie piętro. Nie musiał odpowiadać, po prostu zaczął otwierać drzwi wejściowe do mieszkania. Zapalił światło i Basia weszła rozglądając się po korytarzu. Wszędzie panowały ciemności i było tak cicho. Odwiesił jej kurtkę na wieszaku, tak jak i swoją. – Ładnie tu!…swojsko! – zaśmiał się kręcąc głową. Dla niego było zwyczajne, bez żadnych luksusów. Złapał ją za rękę i zaprowadził do swojego pokoju. – Tu w miarę mi się podoba! – uśmiechnął się – …Ale tu burdel! – podrapał się po głowie i zaczął sprzątać porozrzucane rzeczy na podłodze. – Zostaw! – usiadła na łóżku i ponownie zaczęła się rozglądać. Wstała, zauważając zdjęcie na półce. Na fotografii był 9 letni chłopiec z mamą i tatą nad brzegiem pięknego, polskiego Bałtyku. Na jej twarzy pojawił się uśmiech i dziwne ciepło przeszyło jej serce. – To twój… tato? – spojrzała na niego, ale to pytanie go zdenerwowało. – Nie interesuj się! – wyrwał jej zdjęcie i odstawił z powrotem. Nie ukrywał, ze czasem jej wścibskość go irytuje, za bardzo lubiła „węszyć” i drążyć temat. – Tylko zapytałam! – usiadła z powrotem, krzyżując ręce na piersi. Na zegarku dochodziła druga w nocy. Przestraszyła się, przypominając sobie, że wróci przed 2. Przynajmniej tak powiedziała mamie. Przyzwyczaili się, że wraca późno, ale zawsze wracała na noc. – …Muszę już iść…Matka się wścieknie! Nie mówiąc o… – przerwał jej nagle. – Zostajesz u mnie! – uśmiechnął się i usiadł obok niej. – …Ale…– jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Czuła się dziwnie, sama nie wiedziała dlaczego. Ogarniał ją jakiś dziwny strach, który nawet gdyby podświadomie chciała wyeliminować, napływał sam z siebie. Próbowała jednak nie pokazywać tego przed Markiem. – …Ej! Ojcem się nie przejmuj! Jakby coś ja mogę z nim pogadać! Z resztą jeszcze przed szkołą odstawię cię do domu! – odgarnął jej grzywkę, nachodzącą na oczy, widząc jak cały czas patrzy mu w oczy. Po chwili jednak dodała: – Ale ty masz tylko jedno łóżko! – przymrużyła oczy. – A ja…jestem padnięta! Mam dość wszystkiego! Chce mi się spać…– opadła na łóżku, spoglądając na sufit. – A ja mam ochotę pogadać, więc raczej na pewno będziesz musiała tego słuchać! – odparł z uśmieszkiem. – Zatkam uszy! – wytknęła mu język na żarty. – Głupia! – zaśmiał się tak, że po chwili oboje nie potrafili się opanować, nie zważając na ciszę nocną. Ich nocne „głupawki” czasami brały się z niczego. Po prostu cieszyli się dobrym humorem, może dlatego, że dopiero po 22.00 zaczynali tak naprawdę „żyć”. O nich można śmiało powiedzieć, że zawsze tryskali energią. Kiedy już się uspokoili, oboje przez chwilę zamilkli. Marek spojrzał na nią i już wiedziała, że teraz powie jej coś niezwykle szczerego. – …Obiecaj mi, ze już tego nigdy nie weźmiesz! – spuściła wzrok – ...Obiecasz mi? – powtórzył, a ona pokiwała głową jak mała dziewczynka, co mu wystarczyło. Nie wiedziała dlaczego słowa Marka miały dla niej takie znaczenie, by ich posłuchać. Może dlatego, że jej nie krytykował, pochopnie nie oceniał i rozumiał jak nikt inny. – Ty też mi obiecasz, że zrobisz to samo! – uśmiechnął się. –…Nie tylko ty dostałaś nauczkę! – pogroził jej palcem na niby. Ponownie zapadła między nimi cisza i zapanowała wcześniej nieokazywania na taką skalę szczerość i skłonność do wyznań. – Wiesz…zazdroszczę ci! Jesteś jedynakiem i nie masz ojca, z którym nie możesz się dogadać…Masz święty spokój, bo gówno co mogą zrobić!…Nie to co ja… – posmutniała, a Marek spojrzał w jej kierunku. – …Właściwie to ja nie pamiętam, kiedy ojciec odezwał się do mnie normalnie! …Basia”…Ciągle tylko „Baśka to, Baśka tamto, Baśka sramto”…Zawsze coś mu nie pasowało! Zawsze! A tylko dlatego, że jestem najstarsza, ma wobec mnie największe wymagania! …Nawet jak starałam się nie nawalić on zawsze miał jakieś „ale”…Czasem albo mnie krytykował, albo zupełnie nie zauważał, jakbym nie istniała…Jakby mnie nigdy nie chciał… Ciekawe jak to by wyglądało, jakbym się w ogóle nie urodziła…On nie chciał mieć córki! Wiem to! Ze mną nigdy się nie bawił! A teraz? Co weekend idzie z chłopakami na boisko! – Marek słuchał jej z niezwykłym skupieniem. Mówiła tak spokojnie… Nie spodziewał się po niej takiego zachowania i po sobie, że będzie potrafił jej wysłuchać. – To głupie, ale zazdrościłam sześciolatkowi, że układa z nim klocki! – zaśmiała się cynicznie sama z siebie – …Nie chce mieć córki, to nie będzie mieć! – rzuciła ciszej, czego Marek już nie usłyszał. Odchrząknęła, przystawiając dłoń do nosa i pomrugała parę razy powiekami, skutecznie kryjąc napływające łzy. Zapadła między nimi cisza, którą przerywały ich oddechy, czy przejeżdżający samochód. – …Ja miałem 9 lat, kiedy nas zostawił! Wyjechał do Niemczech zarobić…Pchy! Tylko, że zapomniał wrócić! …Początkowo przysyłał kartki i jakąś kasę. W przeliczeniu na polskie to nawet niezły grosz. Tylko, że potem to już w ogóle nie było z nim kontaktu. Zostaliśmy z matką sami… Pracowała gdzie popadnie, byle tylko byśmy żyli na jakimś poziomie. Ja przeważnie zostawałem całymi dniami sam, czasem wejrzała jakaś sąsiadka sprawdzić, czy wszystko w porządku…Ja nie miałem ojca, a ty go masz… – dorzucił, chcąc jej coś uświadomić. – …Tak, wiem, ale co z tego? Twój wyjechał! Może zaginął? Stracił pamięć! A mój? Jest, a jakby go nie było, a to gorsze! – odwróciła wzrok, kiedy na nią spojrzał, dając znak, że nie zmieni zdania i nie chce dłużej o tym rozmawiać. Wstała z łóżka i podeszła do szafki, gdzie leżał stojak z jakimiś płytami. – Masz jakieś fajne filmy? – zagadała, zmieniając temat, przerzucając w rękach jakieś pudełka z DVD. – Tak!... – odwróciła głowę w jego stronę – Pornosy!...Zajebiste! – spojrzała na niego, robiąc głupią minę – Wolałabym coś bardziej ambitnego… – Żartowałem! Wybierz coś sobie. Dla mnie wszystko jedno i tak nie widziałem żadnego do końca! Nie mam czasu! – uśmiechnął się insynuując. – Ha ha ha!... American Pie 2? Widziała tylko jedynkę! – pokazała opisaną płytę – Albo nie! – pokazała inny i podała mu do ręki. – Nagi instynkt 2? – podniosła brwi do góry z uśmiechem. MŁODE WILKI Cz. 7 Następnego dnia rano. Było koło 7.20, kiedy próbowała jak najciszej wejść do domu. Jej tato zapewne już był w pracy. Mamie będzie jej prościej wytłumaczyć, dlatego nie wróciła na noc do domu. Ostrożnie zdejmowała buty i powiesiła letnią kurteczkę na wieszaku w korytarzu. Miała jeszcze czas nawet, by zdążyć do szkoły, wystarczyłoby, że się zapakuje do plecaka. Myślała, że wślizgnie się bezszelestnie do pokoju na górze. Na jej nieszczęście napotkała na korytarzy swojego młodszego brata. – Gdziee byłaaaaś?!! – sześcioletni Kubyś przywitał ją tak entuzjastycznie, że nie dało się tego nie słyszeć. – Ciii – przystawiła palec do ust, by tak nie krzyczała, ale było już za późno. Z jej pokoju wyszedł jej ojciec. Zamarła. Patrzył na nią wściekłym wzrokiem. Po chwili dołączyła do nich pani Ewa. Miała podpuchnięte oczy. Widać, że płakała w nocy strasznie się o nią martwiąc. – Dziecko! Gdzie ty byłaś przez całą noc! – zapytała niemal szeptem, nie mając siły by wytężyć głos. Od razu z pokoi zbiegło się całe jej rodzeństwo obserwując rozwój sytuacji. Wiedzieli, że rodzice w nocy odchodzili od zmysłów. Wydzwonili wszystkiej jej koleżanki, wszystkich kolegów z klasy. Najmłodszy z rodziny nie wiele jeszcze rozumiał. Ale Piotrek, jako już rozumny chłopiec wiedział, że nie jest dobrze i będzie afera. Postanowili jej pomóc, ale ojciec nie dał im takiej możliwości. – Do pokoju! Już! – krzyknął, że przestraszone dzieciaki, natychmiast zamknęły drzwi od swoich pokoi. Pan Storosz wziął córkę za łokieć i zaprowadził do jej pokoju. – Ała! Puść mnie! To boli! – nie zważał na jej protesty i wyszarpywanie. Zamknął drzwi, nie pozwalając wejść żonie. Tak to już było u nich w rodzinie, że najpoważniejsze rozmowy przeprowadza ojciec. Był przecież głową rodziny i stawiał sobie za punkt honoru, by przestrzegać zasad, które ustalił wspólnie z jej mamą. – Zapytam tylko raz! Gdzie byłaś przez cała noc?! – nie mógł powściągnąć swojego gniewu. I tylko jedno przychodziło mu do głowy, zwłaszcza, kiedy potwierdziła jego przypuszczenia. – Na imprezie! Mówiłam mamie! Zgodziła się! – po części mówiła prawdę. Dalszą wolała przemilczeć. – Kłamiesz! Dyskoteka skończyła się o 3.00! Co robiłaś do tej godziny?! – był stanowczy i konkretny. Żądał też takich odpowiedzi. Kiedy otworzyła usta, by tym razem skłamać, wyprzedził córkę: – Może podpowiem! Byłaś u tego…Marka! I mogę nawet ci powiedzieć co z nim robiłaś!...No przyznaj się!! – szarpnął ją kiedy milczała. – Tak!! Byłam! Ale … – nie dał jej dojść do słowa. Jej przyznanie się już i tak wiele do niego znaczyło. Wszystko było jasne. Puścił ją, zaciskając zęby ze złości. – …To nie tak… – ponownie jej przerwał. Nie chciał jej słuchać. – A jak?! Masz mnie za idiotę! Może jestem stary, ale nie głupi!!...Odpowiadaj! Kochałaś się z nim?! – zapytał po chwili ciszy. Jego krzyki było słychać w całym domu. Dzieciaki zatykały uszy, nie chcąc słuchać jak ich tata znowu krzyczy na ich siostrę. – Nie!! – odpowiedziała pewnie, patrząc w jego kierunku. Zawsze wyduszał przyznanie się do winy, dopiero potem nakładał kary. Czasami miała wrażenie jakby znajdowała się na przesłuchaniu. – … Zapytam ostatni raz…– na chwilę ściszył ton. Jeszcze bardziej denerwowało go kłamstwo i wypieranie prosto w oczy. Traktował to jak plucie w twarz. – …Uprawiałaś z nim seks?! – powtórzył, pytając jeszcze bardziej wprost. – Nie! – jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły – Przysięgam, że nie! – jeszcze nigdy nie widziała go tak wzburzonego. Inaczej by się przeciwstawiała, pyskowała. Teraz, bała się własnego ojca po raz pierwszy w życiu. – …To się okaże! A jeśli mam rację, to ten szczeniak odpowie za uwiedzenie nieletniej! Koniec ze wszelkimi wygodami! Telewizją, Internetem, komórką, imprezami! Tylko szkoła i dom! Nie po to harowałem jak wół na twoje utrzymanie, byś wyrosła na… – urwał. Ona musiała dokończyć za niego. – No kogo?! Dziwkę?! Pasożyta?!! No dokończ! – nie zważał na jej krzyki. – … Tak! Zrobiłam to! – wstała z łóżka i powolnym krokiem zbliżała się do Storosza, patrząc na niego nienawistnym wzrokiem, choć każdy spostrzegawczy ujrzałby w tych dużych, brązowych oczach kropelki łez i żal. – …I było mi cholernie dobrze, kiedy mnie dotykał, całował, a kiedy we mnie wszedł myślałam, że zwariuję! Darłam się w niebogłosy! Było cholernie ostro!...i brutalnie! – jej ojciec nie mógł tego słuchać. Wszystko w nim się gotowało, a ciśnienie podskoczyło. Podniósł rękę… – Zamknij się gówniaro! – krzyknął. – No uderz mnie!! Przecież zasłużyłam! Przyznałam się! I nawet nie wiesz jak bardzo chce to powtórzyć… – spoglądała mu prosto w oczy. Nie wytrzymywał, zrobił zamach ręką, ale w tym momencie drzwi się otworzyły. Pani Ewa wbiegła nie mogąc pozwolić na te dalsze krzyki. Słyszała wszystko, co krzyczała i wiedziała, że jej mąż jest bardzo wybuchowy. Podobnie jak Basia. Mają ten sam charakter, mimo, że nie chcą się do tego przyznać. – Dosyć!! Przestańcie oboje! …Andrzej! Wyjdź! Ja z nią porozmawiam! – I tak już powiedziała za dużo! – burknął pod nosem. Wyciągając z kieszeni paczkę papierosów, zapalił jednego, choć już kilkanaście lat temu obiecywał sobie, że to ostatni. Serce waliło mu jak młotem. Wyszedł, zatrzaskując drzwi. – … – nic nie mówiąc, mama Basia usiadła na łóżku. Basia w tym czasie stała odwrócona tyłem, z trudem hamując łzy. – Usiądź proszę! – mówiła spokojnie, starając się opanować emocje. Nie ukrywała, ze to, co usłyszała było dla niej szokujące. – Nie chcę! – rzuciła nieprzyjemnie. Tak naprawdę wstydziła się tego, co naopowiadała ojcu. – Basiu…To wszystko prawda? Powiesz szczerze… Obiecuję, że porozmawiam z tatą. Człowiek ma prawo popełniać błędy…A ty jesteś jeszcze taka młodziutka… – Zostaw mnie samą! – odpowiedziała, przymykając oczy. – Nie mogę! Muszę wiedzieć! Proszę, powiedz! …Zrobiłaś to? – No co zrobiłam! – odwrócił się gwałtownie. – Że poszłam do niego do domu, że rozmawialiśmy, że po raz pierwszy pokazał jak bardzo mu nam mnie zależy! Jeśli to jest złe, to tak! Zrobiłam coś złego! – nie odpowiadała konkretnie, ale za to bardzo szczerze. – Wiesz o co pytam… To nie o to chodzi, że czegoś ci zabraniamy! Chcemy tylko byś wiedziała, że pewne zachowania niosą za sobą konsekwencje… – próbowała na spokojnie jej wytłumaczyć. – Nie bój się! Nie będziesz babcią w wieku 40 lat! … Nie zniosłabym więcej pieluch i wstawania w nocy!...Nie…Nie zrobiłam tego, co nie znaczy, że o tym nie myślę! – zapewniła. – …Jeśli ojciec chce mnie upokorzyć jeszcze bardziej, to mogę iść do tego pieprzonego ginekologa! – Nie! Nie będziesz musiała! Wierzę ci córeczko! Porozmawiam z tatą… Wiesz jaki on jest, ale chce twojego dobra! Martwił się o ciebie… Chciał wzywać policję, a nawet obdzwonić szpitale… A teraz szykuj się do szkoły. Napiszę ci usprawiedliwienie, ale na drugą lekcję już pójdziesz!...Jadłaś coś? – zapytała z troską w głosie. Podeszła do Basi bliżej. – Tak…Marek zrobił pyszne śniadanie! – odpowiedziała bez entuzjazmu, przygaszona. – Dobrze…To ja idę porozmawiać z tatą… – pogłaskała córkę po głowie, kładąc rękę na ramieniu i wyszła zamykając drzwi. Gdyby usłyszała jak drzwi się zamykają dopiero teraz spojrzała w stronę gdzie jeszcze przed chwilą stała jej mama. Dopiero teraz dała upust łzom. Upewniła się jeszcze, że nikt nie patrzy. Rzuciła się na łóżko i zaciskając mocno trzymaną poduszkę, cicho płakała. Nie pamiętała, kiedy ktoś aż tak wyprowadził ją z równowagi. Naprawdę nie pamiętała, kiedy ostatni raz poroniła łzy. Teraz było ich, jak dla niej za dużo, a mimo to nie potrafiła ich opanować. Kiedy już się uspokoiła, by zatuszować podpuchnięte oczy, zrobiła sobie makijaż. Z zewnątrz wyglądała zwyczajnie, jak każdego dnia. Postanowiła jak najszybciej zapomnieć o tym dniu. Wymazać go z pamięci i żyć po swojemu w swoim świecie. Tylko tam czuła się szczęśliwa. MŁODE WILKI Cz. 8 Miała jeszcze trochę czasu, zanim pójdzie do szkoły, jeśli w ogóle pójdzie. Leżała tyłem do drzwi na łóżku, podpierając głowę na łokciu. Starała się nie rozmazać swojego makijażu, ale po policzku spłynęła pojedyncza łza, którą szybko przetarła rękawem bluzy. Westchnęła, przymykając powieki. Marzyła, by gdzieś się teraz wyszaleć, zatracić w zabawie i nie myśleć. Nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Do jej pokoju, ledwo sięgając za klamkę i domykając drzwi wszedł najmłodszy z jej braci, Tomek. Podszedł niepewnie bliżej siostry. – Co lobisz Basia? – wspiął się na dość wysoki mebel i usiadł tak niezgrabnie, że jak zwykle ściągnął jej pościel, że ta tarzała się teraz po podłodze. Spojrzał na nią. – Nic! – odpowiedziała dość chłodno, wycierając policzek. – Spadaj do mamy! – odwróciła się na chwilę, zwracając już łagodniej do brata. Mały czterolatek nie miał zamiaru jej posłuchać. Musiał wypytać o co się pokłócili, jak to mają w zwyczaju dzieci w tym wieku. – A dlacego tata na ciebie tak ksycał? – na jego twarzy namalował się smutek, a buzia wykrzywiła w podkówkę. Nie odpowiedziała. Zamilkła spuszczając głowę. Nie chciała i przecież nie mogła mu powiedzieć. Był za mały, by cokolwiek zrozumieć, a za duży by nie wiedzieć tego, co się dzieje w domu. Jak na swój wiek, by bardzo pojętnym i bystrym chłopcem. – Byłas niegzecna? – pytał dalej, nie wiedząc, że na wspomnienie słów, jakie wykrzyczała tacie prosto w twarz ponownie zbierają się w jej oczach łzy, których za wszelką cenę chciała się pozbyć. Nienawidziła płakać. „Nie będę ryczeć” – powtarzała sobie w myślach za każdym razem. Nie może pozwolić, by to ją przerosło. Była zbyt dumna. Zawsze uważała się za silną, że nic jej nie złamie i to, że da sobie radę w każdej sytuacji. – Wracaj do siebie! – powtórzyła podnosząc już ton. Wiedziała, ze jeśli zaraz się go nie pobędzie, zacznie przelewać na niego swoją złość, a do tego nie chciała dopuścić. Mały Tomasz spojrzał swoimi zielonymi ślepkami na dziewczynę. Był jeszcze bardziej smutny. – Już! – krzyknęła. Oczy chłopca lekko się zaszkliły. Wstał, ale zanim wyszedł, położył na pościeli krówkę, które tak bardzo lubiła. Spojrzała na niego z wyrzutami sumienia, jak wychodził. Wzięła go ręki cukierek i schowała do kieszeni. Przygryzła lekko wargę i czując, jak ponownie zaszkliły się jej oczy, wzięła szklankę, jaka stała na stoliku nocnym i rozbiła. Wzięła poduszkę w dłonie i zakrywając głowę, ponownie rzuciła się na łóżko. Po chwili wstała i ze łzami na policzkach wykręciła numer do Marka. – …Odbierz do cholery! – podniosła do góry przydługa grzywkę. – Nareszcie! – tak przywitała swojego chłopaka, kiedy usłyszała po drugiej stronie jego głos. – Co jesteś taka wkurzona od rana! Zrobiłem ci coś? – przeważnie zwracała się tak, kiedy była na niego wściekła. – Jeszcze nie! – uśmiechnęła się lekko. – …Czekam na ciebie pod szkołą, za godzinę! – A szkoła? – bądź co bądź chciał, by zdała maturę, tak jak jemu się to udało. Nie chciał, by przez niego zaniedbywała obowiązki, choć nie nigdy ukrywał, że niektóre przedmioty może sobie darować. Przeważnie te nie przydatne w prawdziwym życiu. – Nie pier…pieprz jak moja matka! Zrywam się! Nie chcesz to nie przychodź! – rozłączyła się, że nie miał nawet możliwości odpowiedzieć. Wpakowała dla „picu” kilka pierwszych z brzegu książek i przewieszając plecak na ramię, zbiegła na dół. Zobaczyła, ze na schodach siedzi jej braciszek, trzymając mały samochodzik. Usiadła na chwilę obok, wyciągając krówkę, pokazując. – Dziękuję! – rzuciła z uśmiechem – I przepraszam! – dodała już ciszej. Ucałowała go w czółko i wstając, zbiegła na dół. Na twarzy malucha od razu zagościł uśmiech. Wyszła, nie zauważając, że woła ja mama. – Basia! – zamknęła drzwi. Pani Storosz przymrużyła oczy, domyślając się, że nie poszłaby tak ochoczo do szkoły. Pokręciła głową z dezaprobatą i żalem, że po raz kolejny chce zajść za skórę ojcu. Zgodnie jednak z tym, co obiecała, porozmawia z mężem. […] Czekała na chodniku przed budynkiem, rozglądając się na boki. Zerknęła na zegarek. Spóźniał się już z dobre 5 minut. Kiedy nie pojawiał się przez kolejne pięć, kopnęła przypadkowy kamień i miała sama pochodzić po mieście. Usłyszała jednak za sobą jego głos. – Baśka! – zatrzymał się na chwile, chcąc złapać oddech. Odwróciła się i na jej twarzy stopniowo rósł uśmiech. Podbiegła do niego, zawieszając na szyi i dając szybkiego buziaka. – O co ci chodziło przez telefon? – zapytał, kiedy się od niego oderwała. – O nic! Cholernie się cieszę, że przyszedłeś! No to gdzie idziemy?! – powiedziała uradowana. Widać, że humor znacznie jej się poprawił z minuty na minutę. – A gdzie chcesz? – przyciągnął ją do siebie, spoglądając z tym delikatnym, zawadiackim uśmieszkiem. – Nieważne! Gdzieś daleko! Do końca dnia nie chcę widzieć tej pieprzonej dzielnicy! – wziął ją za rękę i udali się w nieznanym kierunku. […] Tak jak też sobie założyła w tym dniu nie pojawia się w szkole. Potrzebowała odpocząć od problemów z tatą, chociażby na chwilę. Zdawała sobie sprawę, że zaniedbując naukę jeszcze bardziej pogorszy swoje kontakty ze Storoszem, ale jeden dzień to nie tragedia. Zwłaszcza, że nie raz chodziła na wagary, a jakoś nie było z tego powodu większych nieprzyjemności. W ostateczności podrabiała usprawiedliwienia. Miała podobny charakter pisma do mamy. Oboje korzystając z pięknego, wiosennego słońca, które wyszło niespodziewanie zza chmur, leżeli na trawie w parku, w niewidocznym miejscu. Rozmawiali. – A ta mi przypomina – wskazała palcem – … naszego historyka! Hehe… taka …rotunda taka… – nie zauważyła, że przez dłuższy czas jej się przygląda. Gdy poczuła na sobie jego wzrok, odwróciła głowę w jego stronę. – Co? – zapytała zdziwiona. Zaśmiał się odwracając głowę. – Nic! – unikał odpowiedzi. – No mów… – wspięła się na łokciu, z uwagą mu się przyglądając. – …Jesteś… – przewrócił oczami, próbując ułożyć w słowa to, o co chce zapytać – …Jesteś zła za to wczoraj? – przymrużyła oczy. – Ja? …Niby dlaczego? – przymknęła oczy, rozkoszując się słońcem. – Pytam, to odpowiadaj! – jego wyraz twarzy przeistoczył się na poważny i takiej też chciał odpowiedzi…szczerej. – Nie…– spojrzała mu w oczy. – Wiedziałam, że film ci się znudzi… – uśmiechnęła się. – Ale… może faktyczni trochę przeginałeś! – rzuciła, siadając i odpierając się o konar drzewa. Spuścił głowę. Miał już przepraszać, kiedy wybuchła śmiechem. – No co ty, żartowałam! – szturchnęła go w ramię – Może trochę denerwuje mnie, jak czasem ręka ci się omsknie, ale… to nie znaczy, że to mi się nie podoba… – uśmiechnęła się. – …To nie przeze mnie byłaś wkurzona, tak? – myślał, że ten jej zły nastrój i wybuchł był spowodowany jego zachowaniem, ale skoro go w tym nie utwierdziła musiał zapytać – To przez kogo? Ojca? – kiwnęła głową. – …Wpienił się, że nie wróciłaś… Mogłaś chociaż zadzwonić i powiedzieć, że nocujesz u tej…jak jej tam…Tej takiej brunetki! Tej brzydkiej! – dodał, kiedy spoglądała na niego wyczekująco – Wiesz której, co ciągle z zeszytem chodzi! – parsknął śmiechem. – Wcale nie jest brzydka! – lubił ją denerwować. – … No może tobie się podoba, ale mi nie bardzo… Tylko wiesz…Ja na temat mojej orientacji mówię ci wszystko! – udał oburzenie. – Zamknij się wariacie! – zaśmiała się. Usiadł bliżej, przytulając do siebie. W jego ramionach czuła się tak bezpiecznie. Można nawet rzecz, że dopiero wówczas jak dziewczyna… – Wiesz, że z bliska jesteś ładniejsza? – spojrzała mu w oczy, lekko się uśmiechając. – …I to mi się właśnie w tobie podoba… – dodał ciszej i nie mogąc się powstrzymać pocałował. Oddala pocałunek z czułością. Tego uczucia „motyli” w brzuchu dla niej nie szło z niczym innym porównać. Teraz właśnie tego potrzebowała. Czyjejś bliskości. Tej kiedy przy niej był Marek nie oddałaby nikomu za żadne pieniądze. Z każdym kolejnym pogłębiał pocałunek, sprawiając, że był coraz intymniejszy. Nie całował jej jeszcze w taki sposób… Owszem były zachłanne i przedłużane pocałunki, ale nigdy nie wzbudzały w niej tyle emocji. Nigdy nie prosiła o jeszcze…Teraz cos w niej pękło. Kompletnie się zapomniała. Nie zważali nawet, że mimo, ze to miejsce na uboczu, a w pobliżu nie przewija się żadna żywa dusza, wciąż park to miejsce publiczne. Pozwoliła mu całować najpierw ucho, po zagłębienie szyi. – Marek… – chłopak choć niechętnie, momentalnie przestał, choć hormony dalej w nim buzowały. – Ok…Rozumiem! – rzucił niepocieszony. – …Marek – skierowała jego wzrok na siebie, kierując jego podbródek. – …Ja właśnie chcę! Jestem gotowa…– dodała szeptem, dotykając włosami jego policzka. Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Nie potrafił dłużej tłumić w sobie rządzy. Działała na niego jak płachta na byka, jak magnez do opiłków żelaza. Złożył na jej ustach zachłanny pocałunek i delikatnie popchnął na trawę, kładąc się na niej. Najpierw całował jej usta, tak, że obu brakło tchu, po czym rozpoczął wędrówkę po jej ciele, poczynając od ud, idąc wyżej. Dziewczyna czuła się strasznie dziwnie i nienaturalnie, a jednocześnie to wszystko sprawiało jej ogromną przyjemność. Powoli odpływała, gdy pieścił wargami jej szyję…Przymykała powieki, nie rozumiejąc tak naprawdę co teraz dzieje się z jej ciałem. Na jej policzkach namalowały się czerwone wypieki wstydu. Lekko drżała, gdy rozpinał zamek od jej bluzy. Ściągał powoli jej bluzę, całując najpierw ramię, a gdy doszedł do końca, uczynił to samo z drugim ramieniem, aż bluza Basi znalazła się obok. A dziewczyna została tylko w cieniutkiej bluzeczce na ramiączkach. Ponownie muskał ustami jej szyję, o czym zjeżdżał coraz niżej, na linię biustu. Basia była kompletnie bierna. Całkowicie poddała się jego pieszczotom. Pozwoliła mu dominować. Może dlatego, że ona jedyna z tej owej dwójki nie była doświadczona w kontaktach fizycznych. Nie miała punktu odniesienia to tego, co teraz czyniły w jej świadomości feromony. Zdawało jej się, że każdy jego dotyk, pocałunek odczuwa ze zdwojoną siłą, a nie potrafi się przed tym bronić. Jęknęła cicho, by złapać głębszy oddech i zwolnić, i tak zbyt szybko bijące serce. Zaczynała dopiero poznawać, czym właściwie jest bliskość z osobą, której się pragnie. Natomiast Marek starała się nie popełnić żadnego błędu. Precyzyjnie chciał pokazać jej drogę…Sprawić, by ten pierwszy raz zapamiętała na zawsze. Nie śpieszył się, dał jej czas, by mogła się przygotować. Zapisać w pamięci i zakodować jak szyfr. Sam musiał powściągnąć swoje emocje i stłumić na jakiś czas pożądanie, co było niełatwą sztuką. Sam jednak musiał podjąć decyzję, by skończyć tą „zabawę”, widząc brak jej inicjatywy. Jemu oczywiście to nie przeszkadzało. Wreszcie miał pole do popisu i mógł pokazać, że naprawdę łączy ich coś poważnego. Zsunął zatem ramiączko od jej letniej bluzki i wsunął pod nią swoją dłoń, błądząc stopniowo w górę po jej brzuchu, jak i głębiej po linii pleców, zatrzymując się na zapięciu od jej stanika, znajdującego się z przodu, co wyczuł palcami. To było dla niej za dużo. Choćby bardzo chciała, nie potrafiła się przełamać. Przestraszyła się. A na dodatek on zza bardzo się starał. Nie odpowiadało jej to. Otworzyła oczy i krzyknęła: – Marek, nie mogę!! – i on przystanął osłupiały, a po chwili upadł na plecy pod wpływem jej rąk. Nałożyła na ramię ramiączko i wzięła do ręki bluzę, którą zdążył ją pozbawić. – Co jest?! – uniósł się trochę. Pierwsze co przyszło mu teraz do głowy to, to, że się nie sprawdził, że robi coś nie tak. Poczuł się nawet trochę urażony. – Nie mogę…tak!…Nie chcę tak! – założyła bluzkę, dopinając po samą szyję. Było jej wstyd. Strasznie wstyd. Nie mogła, a raczej bała się spojrzeć mu w oczy. Nie potrafiła mu powiedzieć, że po prostu się przestraszyła. Marek czekał niecierpliwie na jakieś wyjaśnienia, ale kiedy milczała przez dłuższą chwilę, sam rzucił: – Raz chcesz, raz nie chcesz! Co to ma być, zabawa?! Bawisz się mną?!...Nie jestem maszyną! Kurwa! – pokręcił głową i wstał zakładając ręce na głowie. – Marek! – wstała zaraz za nim, chcąc go dogonić. – Zaczekaj, proszę…– zatrzymał się. – Na co?! Zdecyduj się! Nigdy cię nie naciskałem, a jeśli tak to przepraszam! Ale ty zrozum mnie! – dopiero teraz do Basi dotarło jak mógł się poczuć. Po jej policzku spłynęła łza. – …Ty pła…płaczesz? – teraz jemu zrobiło się przykro, że przez niego roni łzy. – Zostaw mnie! – popchnęła go, idąc przodem. – Nic mi się nie udaje! – Basia! Ej! Co jest? – stanął przed nią łapiąc za ramiona. – Bo…bo to nie chodzi o ciebie! ..Znaczy… Ty się starasz, ale... ale za bardzo… – mówiła nieskładnie, próbując mu to na spokojnie wytłumaczyć. Już nie płakała. Nie wiele z tego rozumiał. – Jak za bardzo? Nie rozumiem… –…Po prostu…Nie traktuj mnie ulgowo! – zaśmiał się. – A jak mam traktować? To był twój pomysł, by tutaj… Zawsze chciałaś, by było… niestandardowo? – nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. – I to podtrzymuje! Chcę by było inaczej…niezapomnianie, ale bardziej…naturalnie, ale…extreme? – zapytała podobnym tonem, jak on. – Jak?! – zszokowała go. – No tak… I nie… Nie przypominaj mi, że ja…ja…jak z innymi chce tak… – spuściła głowę, lekko speszona. Uśmiechnął się, podnosząc jej podbródek. – Masz…– z trudem tłumił śmiech – …Masz jeszcze jakieś wymagania? – pokiwała przecząco głową, z uśmiechem. MŁODE WILKI Cz. 9 Jak się później okazało nie spędzili ze sobą całego dnia. Basia musiała wracać do szkoły, gdyż po otrzymanym SMS’ ie od koleżanki, że psycholog szkolna koniecznie chce z nią porozmawiać, musiała wracać. Udało jej się wytłumaczyć swoją nieobecność na trzech pierwszych lekcjach poprawiając usprawiedliwienie, wymazane uprzednio korektorem i dopisane przez koleżankę. Wychowawczyni się nie zorientowała. Czekała ją oczywiście niemiła niespodzianka. Musiała koniecznie zaliczyć sprawdzian z matematyki na który kompletnie się nie uczyła. „Bo po co mi jakieś popieprzone ciągi matematyczne?”– pomyślała. Ale jak to bywało i wcześnie potrafiła sobie poradzić i w tej sytuacji ściągając czy przepisując treść zadania kolegom. Jedno wyliczył jej Marek, co niezmiernie ją zdziwiło. Ale tymczasem. Była to pora obiadowa. W jednym z mieszkań na warszawskim Gocławiu w kuchni unosił się zapach świeżo podgrzanej zupy, parując z garnka. Kobieta około 45 lat zakręcając gaz, wyciągała talerz z szafki. Nalała świeżo upitraszonej pomidorowej i chwytając w dwóch rękach powoli szła w stronę dużego pokoju. Była to pani Maria – mama Marka. Nie ukrywała zaskoczenie, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu zjawił się na czas. Przeważnie jadał popołudniami, albo gdzieś na mieście. Siedział zamyślony na krześle. Podeszła do niego bliżej stawiając przez nosem posiłek. Spojrzał co takiego przygotowała na dzisiaj. – Z ryżem? – skrzywił się. Nigdy nie przepadał za tym chińskim przysmakiem. Pomidorowa zawsze smakowała mu ta z makaronem. – Nie marudź tylko jedź! Pewnie znowu jesteś na głodniaka od rana! – zasugerowała się pewną obserwacją sprzed paru godzin. Postanowiła ostrożnie podpytać. Wiedziała, że jej się nie zwierzał i nie miała takiego prawa, ale to nie znaczy, że musi przed nią wszystko ukrywać, bądź też myśleć, że niczego nie dostrzega. Wiedziała i to bardzo wiele. Więcej, niż sam sądził. Postanowiła delikatnie podpytać, kim byłą ta dziewczyna, która powiedziała jej „dzień dobry” wychodząc z jej mieszkania z samego rana. – Kim była ta dziewczyna? – zapytała nie patrząc na syna, by ten potraktował tego, jak przesłuchania, czego osobiście nie lubił. – Jaka dziewczyna? – postanowił grać na czas. Zapytał, udając idiotę, a przy okazji biorąc kolejna łyżeczkę. – Ta, co wychodziła od ciebie… rano! – zawahała się przez moment. Zmrużył oczy, ale nie widząc sensu, by kłamać, przytaknął. – Basia? …Yy… Koleżanka! – spuścił głowę, chcąc uniknąć podejrzliwego wzroku matki. Zawsze tak patrzyła, gdy „koleżanka” zostawała pod jej nieobecność na noc. Na szczęście od dłuższo czasu to się nie zdarzało, co też dawało jej do myślenia. – … Młodziutka! – rzuciła po dłuższej chwili, stwierdzając fakt, a jednocześnie chcąc wzbudzić w nim większe zainteresowanie rozmową. Miała nadzieje, że jej syn jest odpowiedzialny, nie tylko za siebie. I nie zrobił nic głupiego, a tym bardziej nie skrzywdził nieświadomie jej zdaniem „jeszcze dziecka”. Choć zdawała sobie sprawę, że Marek pomimo, że dopiero niedawno wkroczył w dorosłe życie, doskonale się w nim odnajduje. – O co ci chodzi? – zapytał lekko poirytowany jej zachowaniem. – Ile ona ma lat? – zapytała wprost, spoglądając mu w oczy. Wiedziała, kiedy kłamie. –…A co to ma za znaczenie?! – uniósł się. – Uczy się jeszcze? – pytała dalej, ignorując jego „agresywne” odpowiedzi. – Tak, w liceum! Pchy! – uśmiechnął się cynicznie, opierając o oparcie krzesła ze skrzyżowanymi rękoma. – Marek…Wiem, że jesteś dorosły, ale pomyśl o niej! Na pewno nie chciałaby rezygnować ze szkoły kiedy stanie się coś czego oboje nie przewidzicie… Nawet jeśli dziewczyna dokonuje świadomego wyboru, by zacząć współżyć, to na pewno nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, co robi ... Do pewny rzeczy trzeba dorosnąć…i naprawdę tego chcieć! – Mamo! Przestań ok.! – podniósł ton głosu. – Chcę ci tylko wytłumaczyć, że na podjęcie takiej decyzji składa się wiele czynników, a jednym z nich jesteś ty… – nie chciała, żeby to zabrzmiało, ale musiała się upewnić, czy aby on na nią nie naciskał. – Nie jestem żadnym chłopcem! Zmień temat! Nie chcę słuchać kazań! Dobrze wiesz, że i tak zrobię po swojemu, więc skończ! – chciał wstać i odejść, ale go zatrzymała. – To tylko rozmowa! Siadaj! – odpowiedziała stanowczo. Posłuchał, choć podarował jej wrogie spojrzenie. – Tylko szybko! Śpieszę się… – odpowiedział bez entuzjazmu, trochę arogancko. – Poczeka! – przybrała poważniejszą minę, akcentując w ten sposób, ze nie podoba jej się jego zachowanie wobec niej. – …Widzę i wiem, że ta Basia nie jest dziewczyną na jedną noc! Tym bardziej powinieneś ją szanować, jeśli to ma mieć jaką przyszłość! Zwolnij, jeśli ci na niej zależy! Wiem, że pewnie myślisz, że jestem stara i niczego nie rozumiem, ale widzę co się dzieje! I nie chcę pewnego dnia mijać na ulicy wnuków, którzy będą nienawidzić własnego ojca! – jego wyraz twarz stopniowo stawał się groźniejszy. Zraniła go, myśląc, że mógłby zachować się jak skończony drań. Nie chciał też, by wybiegała w przyszłość z góry coś zakładając, jakby go nie znała. Może on nie miał ojca, ale… nigdy nie postałby tak, jak on. – Wiesz co… chyba straciłem apetyt! – uśmiechnął się cynicznie, wstał i zanim wyszedł, dodał – Nie porównuj mnie do ojca! – podniósł palec wskazujący w górę i zostawił mamę samą. MŁODE WILKI Cz. 10 W czasie kiedy to Baśka zaraz po szkole jak zwykle spędzała czas z Markiem, który zastąpił jej prawie wszystkich znajomych, w rodzinie Storoszów pani Ewa szykowała się do poważnej rozmowy z mężem. Spoglądała niecierpliwie w okno wyczekując jego nadejścia z pracy. Było koło 18.00. Zawsze zostawał na tzw. „nadgodzinach”, by co miesiąc na jego konto wpłynęła większa gotówka od tej za pracę w standardowym wymiarze godzin. Kiedy zobaczył jak ich Opel Vectra wjeżdża do garażu od razu usiadła, czekając aż pojawi się w progu. Chwilę później usłyszała dźwięk otwieranych drzwi a w drzwiach ujrzała Andrzeja. Podszedł do żony całując w policzek, ale pierwszym pytaniem, jakie jej zadał było to dotyczące jego jedynej córki. – Gdzie Baśka? – w jego głosie nadal można było wyczuć złość. Mama Basi zawahała się przed odpowiedzią, ale przecież nie może skłamać. Tu chodzi o ich dziecko. – Wyszła…Wróciła ze szkoły, a ja nawet nie wiem kiedy… – przerwał jej, kiedy chciała mówić dalej. – A to gówniara! Jeśli myśli, że będzie robić co jej się podoba to się myli! Już ja jej dam! Pewnie znowu szlaja się z tym szczylem! Niech tylko wróci… – jego złość wzbierała w nim jeszcze bardziej. – Siadaj…Odgrzałam ci obiad! – Storosz podszedł do mikrofalówki i wyciągnął z niej schabowego z ziemniakami, po czym usiadł przy stole w kuchni, naprzeciwko swojej żony. – Wiesz…Nawet lepiej! Chciałam z tobą o niej porozmawiać… – podniósł wzrok, spoglądając dziwnie na żonę. Dla niego wszystko było jasne. Nieważne, czy zrobiła to o co ją posądził. Kara miała być konsekwencją zachowania i przestrogą, że jego cierpliwość się kończy. – A o czym?...Tylko jej nie broń! Porządnie w skórę nie dostała to teraz masz! Za nic ma zasady i rodziców! Ale nauczy się jeszcze do nas szacunku i przyjdzie do nas na kolanach! – był jak zawsze twardy i nieugięty w swoich przekonaniach. Unikał jednak kontaktu wzrokowego z panią Ewą, nie chcąc pokazać swoich prawdziwych emocji. Wychowany na twardego faceta, zawsze wystrzegał się, by pokazać swoje słabości, czy ukazać zawahanie. W przeciwnym razie straciłby twarz w oczach dzieci, które weszłyby mu na głowę, co prawie się udało Baśce, ale już nigdy więcej… – Przestań! Jest młoda…Pogubiła się…Wiesz, że to okres buntu. Wyrośnie…– próbowała ją tłumaczyć, może dlatego, że lepiej rozumiała postępowanie córki, widząc nie w niej lecz winę w sobie i mężu. Gdzieś popełnili błąd, ale nie znając źródła złego, „leczą” ich stosunki jedynie „objawowo”, co nie rozwiązuje problemu. Pan Storosz jednak milczał i kiedy chciała chciała coś dodać, ale oboje usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi… […] Chwilę wcześniej […] – No co tak za mną łazisz! No wracaj do kumpli, bo pewnie czekają! – krzyknęła Basia w stronę Marka. – Bo mi się tak podoba! – podbiegł do niej, kiedy próbowała uciekać. Podnosząc na moment w górę, złapał ją w pasie, kiedy ta wybuchł głośnym śmiechem w trakcie „ucieczki”. Czy radości? Szczęścia? To na pewno! – …Ty mi się podobasz… – spojrzał w jej oczy, domagające się jego bliskości. Nie potrafił jej odmówić. Pocałował ją tak namiętnie, że ugięły się jej kolana pod własnym ciężarem. Założyła mu ręce na szyi, poddając się tym emocjom, jakie to teraz nią kierowały. Z niechęcią przerwali tą przyjemną dla obojga chwilę. – Idź już…Bo będzie jeszcze gorzej jak ojciec cię tu zobaczy! Nie chcę byście skończyli w ringu, choć i tak miałabym swojego bohatera! – podniosła brwi do góry, wykrzywiając usta w głupim uśmieszku. – Trzymaj się…Jakby coś to dzwoń! – Zadzwonię, nie tylko jakby coś… – spojrzała na niego – …Nie chce mi się tam wracać…Chcę być z tobą… – spuściła wzrok, bawiąc się zamkiem od jego bluzy. – …To chore! Nie mogę przyprowadzić swojego chłopaka do swojego domu… – odsunęła się, gestykulując. W ten sposób pokazując, że tą zawsze silną dziewczynę, coś gryzie. – …Jeszcze będzie okazja…– podniósł brwi do góry. Powiedział to tak czule, że na jej twarzy pojawił się momentalnie szeroki uśmiech. Skradł jej szybkiego buziaka i poszedł w swoją stronę, powoli puszczając jej dłoń. Otworzyła furtkę i poszła w stronę domu. […] – …Ooo…O wilku mowa! Przyszła wreszcie! – ojciec Basi od razu zerwał się z krzesła. – Andrzej! – próbowała go zatrzymać, przypominając o jednym, ważnym szczególe. – …Pamiętaj o tym co mi powiedziała! Nie krzycz na nią! – spojrzała na żonę, po czym zniknął w korytarzu, mijając bez słowa córkę. Gdyby jego wzrok potrafił zabijać, pewnie leżałaby już teraz trupem. Patrzył na nią martwym wzrokiem, z pogardą w oczach. Od razu, przerażona jego spokojem, spotulniała, a jej oczy zaczęły nerwowo skakać, jak na trampolinie… Wydał jej się za spokojny, jakby była mu zupełnie obojętna. Albo…jakby jej nienawidził. Pobiegła na górę, zatrzaskując za sobą drzwi. Rzuciła się na łóżko. Wyciągnęła z szuflady słuchawki i podłączyła do MP3. Pogłośniła na cały regulator. Przez to nawet nie zauważyła, kiedy ktoś dobijał się do jej drzwi. Nie usłyszała. Dopiero, kiedy wszedł zdała sobie sprawę, co się dzieje. Ściągnęła słuchawki z uszu. Oprócz ojca do pokoju weszła i jej mama. – Musimy z tobą porozmawiać! – rzucił pan Storosz strasznie poważnie, bo też rozmowa miała być poważna, ale zmierzająca ku lepszemu. –… Dopiero teraz mi wierzycie? – spuścili głowę. – …Wy chcecie tylko rozmawiać…Ok.! Możemy rozmawiać!– usiadła „po turecku” i wpatrywała się w nich na zmianę, przymrużając oczy. – Nie kpij! Tu chodzi o twoją przyszłość! Chcemy dla ciebie dobrze! – usiadła na krześle obok, tak samo jak jej ojciec. – Zawsze tak mówicie!... Jeśli myślicie, że zerwę z Markiem, bo wy tak chcecie, to…możecie mnie pocałować w… – ściszyła ton, widząc, jak ojciec otwiera usta by coś powiedzieć. – I tak byś nie posłuchała! Znamy cię!...Poza tym… jeśli nadal chcesz się spotykać z tym chłopakiem, to teraz nas wysłuchasz. Mama ci to lepiej wytłumaczy! Jest kobietą! – Myślicie, że nie wiem jak skutecznie powiedzieć „nie” facetowi? – zgromił ją spojrzeniem, wiec od razu ucichła. – Ok…Jak wam się chce o tym gadać, to… Marek nie jest taki, jak inni! – zapewniła. – Może gdybyś go lepiej poznał, a nie traktował jak śmiecia, to byś się o tym przekonał! Gdybyście pogadali… – próbowała go pouczyć z nadzieja, ale nic do niego nie docierało. Zmienił temat. – …Chciałem cię przeprosić! – podniosła wzrok. Przeprasza? Ją? Była zaskoczona…mile. – …Wierze ci…Wierzę, że moja córka, nigdy by tak nie postąpiła! Nie tak ją wychowałem! – na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, co kompletnie zbiło ją z tropu, po czym wstał i wyszedł, zostawiając z mamą. – Widzisz… Tata nie jest taki zły… – spojrzały na siebie i obie wybuchły śmiechem. Po krótkiej rozmowie, czego to „chłopcy” w tym wieku nie oczekują od dziewczyn i jak wywalczyć asertywność, pani Storosz wyszła. MŁODE WILKI. Cz. 11 Wchodziła właśnie po schodach, kiedy poczuła zapach jajecznicy z boczkiem, który unosił się w powietrzu. Uśmiechnęła się promiennie, wdychając aromat potrawy. Udała się do kuchni. Zdziwiła się, że przy stole zasiadała cała rodzina. Nawet ojciec, który już dawno powinien być w pracy. – Siadaj! – ponagliła ją mama, widząc jak stoi w progu, po czym nałożyła porcję na talerz. Basia niepewnie spojrzała na wesołą rodzinkę w komplecie i usiadła przy stole. Pierwszy raz od dawna udało im się spotkać przy wspólnym posiłku. Wyglądali naprawdę jak kochają się rodzina i tak też było pomimo kłótni. […] Około 9.00 pan Storosz szykował się do szkoły. Stał przed lustrem, podciągając w górę kołnierzyk od płaszcza. Tak zwykle przychodził dość elegancko, zapierając ze sobą dres w torbie. Był WFistą i ciągle trzymał formę i fason. Miał już wychodzić, żegnając się z żoną buziakiem w policzek, kiedy ta go zatrzymała. – Pamiętaj! Po jutrze jest bal z absolwentami szkoły! Nie umawiaj się z chłopakami na ryby! To sobota! – Dobrze już! Pamiętam! Pa! – ucałował panią Storosz i wyszedł. Basia w tym czasie stała przy ścianie podsłuchując rozmowy rodziców. Przystawiła palec do ust, na których pojawił się szeroki uśmiech. Pobiegła na górę. Usiadła z hukiem na łóżku i wzięła do reki swoją komórkę. Wybrała „Marek”. – No hej… – słysząc jego ciepły głos od razu jej oczy zaczęły dziwnie błyszczeć. Poczuła dziwne ciepło w okolicach serca. – …Nie zgadniesz czego się dowiedziałam… – przeciągała specjalnie, by go zainteresować, co jej się nad wyraz udało. Zaintrygowany dopytywał. – No Baśka, gadaj wreszcie! – ponaglił ją, kiedy w słuchawce słyszał jedynie jej oddech i cichy chichot. – Tylko nie o jakiejś tam Ance co sobie powiększyła! Mam to gdzieś! – dodał, by wreszcie mu to oznajmiła. – Co zrobiła?! Wiedziałam! – zaśmiała się triumfalnie. – Ej! A ty skąd o tym wiesz?! – zapytała, nie ukrywając…zazdrości? – Nie ważne! Mów co wiesz! – był już nieźle zniecierpliwiony. Mówiła o wszystkim innym oprócz tego, co miała, co go zirytowało. – No ok.!...Rodzice w weekend wybywają z domu na dość długo i… mam świetny pomysł jak to wykorzystać! – zagryzła wargę, z uśmieszkiem. Po rozmowie z mamą, była jeszcze bardziej tego pewna! Pewniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. – Jak? – zapytał, jeszcze nie bardzo rozumiejąc co takiego ma na myśli. Nie chciała mu teraz wspominać o jej zamyśle. Bynajmniej nie przez telefon. – Nie często mam wolna chatę! Gówniarzy nie licz! Dawno będą już spać! Przyjdź o 21.00 pod furtkę!...A teraz muszę kończyć! Pa! – rozłączyła się, wiedząc, że będzie dopytywać. – Ale…!! – niestety, nie zdążył się już niczego więcej dowiedzieć i o to jej chodziło. […] Feralny dzień. Był to sobotni, chłodny wieczór. W domu Storoszów było jakoś dziwnie cicho. Dzieciaki były jakoś mniej energiczne niż zwykle. Siedziały na schodach już w piżamkach, przyglądając się przygotowaniom rodziców. Pani Ewa lekko się zdziwiła ich zachowaniem, ale nie widziała w tym nic złego. Stała przed lustrem dopinają kolczyk. Długa czarna i bolerko. Jak na 40 letnią kobietę wciąż była atrakcyjna. Pan Storosz stał zaraz za żoną, dociągając krawat. Nagle z kuchni wychodzi Basia. – Ooo, już wychodzicie? Macie jeszcze czas! – żuła gumę, uśmiechając się pod nosem. – …Nie było nic bardziej seksownego? – zlustrowała wzrokiem mamę. Zachichotała widząc jej wrogie spojrzenie. – Żartowałam! Jest zaje...biaszczo! – poprawiła się w ostatniej chwili. – A ty co się tak wystroiłaś? Krótszej nie było? – wtrącił ojciec, widząc jej lekko jego zdaniem wyzywający strój, choć po części miał trochę racji. Zwykle wyróżniały ją bojówki i luźny top, a nie jeansowa mini. No…Może jeśli miała ku temu specjalne okazje, czy chciała się po prostu lepiej czuć. – Przynajmniej nie wydałam stówy za sam materiał, jak mama!…Młodzieżowo i NIEDROGO! – podkreśliła. Ojciec nie mógł przecież wiedzieć, ze im krótsza, tym droższa. Przynajmniej w tym jednym przypadku, ale nie żałowała dokonanego wyboru. Wyglądała naprawdę odświętnie, z młodzieńczym charakterem i temperamentem. – Dobra, dobra! Ewa, chodźmy! – poganiał żonę, będąc już i tak zniecierpliwionym. – Chłopaki już jedli kolację, więc nie musisz im szykować! Tomek ma iść spać zaraz po dobranocce, czyli właściwie zaraz! Dopilnuj Kubusia z myciem zębów, a Piotrowi zakaż oglądania kablówki po nocach! – zaczęła, jak zwykle udzielać córce ostatnich rad, dobrze wiedząc, jak niesforna z niej gromadka. – Dobrze, idźcie już, bo naprawdę się spóźnicie! I bawcie się dobrze! – uśmiechnęła się, zamykając drzwi. – Nie wracajcie zbyt wcześnie! – rzuciła już do siebie, wykrzywiając usta w zadziornym uśmiechu. Przeszła tylko koło schodów. Przystanęła i założyła ręce na piersi. – No co wy tu jeszcze robicie? Zmykać do siebie! Coś wam obiecałam, tak?! No jazda! – dzieciaki wstały i momentalnie, jak na zawołanie pobiegły do siebie się położyć. Uśmiechnęła się triumfalnie i podbiegła do okna w kuchni. Wyjrzała, odsuwając firankę. Rodzice pod rękę zmierzali do szkoły. – O kurwa! – zaklęła, kiedy ujrzała z drugiej strony nadchodzącego Marka, a ojciec szuka czegoś w kieszeni. Pobiegła schodami na dół do garażu. Otworzyła (uchyliła) wielkie drzwi (nie wiedziała skąd wzięła na to tyle siły) i widząc Marka, jak zbliża się do ich płotu, krzyknęła. – Marek! Tutaj! – usłyszał dziwny szept za sobą, przez lekko uchylone drzwi. Przystanął. Klepnęła się ręka w czoło, widząc że nie za bardzo wie o co jej chodzi. – Spieprzaj do garażu! Szybko! Ojciec wraca! – rzuciła głośniej. Marek zdając sobie sprawę, że będzie afera, jeśli go tu znajdzie, przeszedł przez płot i pobiegł niezauważony do garażu. – Co tu co ma być? Miała być wolna! – zapytał poirytowany, ledwo przeciskając się przez szparkę. – Zamknij się i pomóż mi to zamknąć! – oboje wspólnymi siłami, choć już o wiele prościej zamknęli garaż. – Poczekaj tu na mnie! Zobaczę czego chce! – zamknęła drzwi prowadzące na górę. Zdążyła wyjść przed ojcem. Po chwili drzwi wejściowe do domu się otworzyły. – Zapomniałeś czegoś? – zapytała jakby nigdy nic, przeglądając się w lustrze. – Zaproszenia! – udał się do kuchni, myśląc, że są gdzieś tam. Rozejrzała się po korytarzu. Zaproszenia leżały na szafce z butami. Podała ojcu owe dwa kawałki papieru, kiedy wyszedł z kuchni. – Proszę! – rzuciła przyklejając uśmiech. W gruncie rzeczy bała się, czy nie zdecyduje się na przejażdżkę samochodem a wtedy… – Idę!...Opiekuj się rodzeństwem! – dodał i wyszedł. – Uff… – uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą. – Marek! – przypomniała sobie, że pozostawiła zdezorientowanego chłopaka w kompletnych ciemnościach w garażu. Zapaliła światło, kiedy tylko znalazła się w pomieszczeniu. – Baśka! Co to kur…de ma być! Co to za hardkor! – zdenerwował się. – Hardkor dopiero będzie! – podeszła do niego, skradając szybkiego, choć namiętnego buziaka i łapiąc za ręce zaczęła prowadzić. – Chodź! Nie wiem, ile mamy czasu! – Co? Na co? – jej tajemniczość jednocześnie go fascynowała, co mówiąc kolokwialnie wkurzała. Szli właśnie dyskretnie po schodach na górę. Był tu pierwszy raz i nawet nie zdążył się rozejrzeć. Zatrzymała się w pokoju położonym najbliżej. Uchyliła lekko drzwi. – To twój pokój? – Tak! To mój pokój! – odpowiedziała, kiedy stali w progu. – Ładnie tu…– uśmiechnął się. Pokój naprawdę był śliczny. Mały, ale przyjazny i bardzo przytulny. – Też tak uważam! Ale chodź! – pociągnęła go za rękę. Poszli dalej, w kierunku pokoju najbardziej oddalonego od pokojów dziecinnych. Na samym końcu korytarza. Otworzyła bez najmniejszych skrupułów. Weszli. – A ten to czyj? …Może nie łapię, ale w takim tempie to nie pozwiedzam…– zamilkł, kiedy zobaczył zdjęcia ślubne jej rodziców. Oniemiał. – Yyy…Twoich starych! Lepiej skąd wyjdźmy! – zaśmiał się. – Nie! – rzuciła tak stanowczo, że od razu na nią spojrzał. – Jak widziałeś mam pojedyncze łóżko, starzy będą późno!...Mamy całą noc…Właściwie to nie wiem, ile mamy czasu, więc go nie traćmy… – nie kończąc już zdanie, po prostu wsunęła z siebie jeanową kurteczkę, pod którą ukryła bluzkę z dość sporym dekoltem. Zmierzył ją pożądliwym wzrokiem. Nie było jego winą to, jak na niego działała. Podeszła do niego bliżej, spoglądając w oczy. Odwzajemnił spojrzenie. Nawet, jeśli jest już gotowa (dzisiaj wręcz zdeterminowana) do tego, by ich związek wzbogacić o kolejne doświadczenia, dla niego było to kompletnym szaleństwem. – Baśka…Wiesz jak to się może skończyć…Jak mnie tu zobaczą to… – przerwała jego racjonalne argumenty. Zamknęła mu usta delikatnym, prowokującym pocałunkiem, zatapiając dłonie w jego włosach. – Kochaj mnie…Dzisiaj, teraz…Nie ważne co będzie potem…Potrzebuję cię…Proszę! – prawie wyszeptała, gilgocząc włosami o jego policzek. – …Tutaj? – zapytał podobnym półszeptem otępiony zapachem jej perfum. Po jego plecach przeszedł dreszcz podniecenia. Powoli odchodził od zmysłów, kiedy zwilżyła delikatnie językiem jego wargi, w trakcie pocałunku, którym stopniowo rozładowując napięcie i opanowując wstyd i strach. Naprawdę tego chciała…Wyzwolić wszystkie kłębiące się w niej emocje i zapamiętać ten moment jako najwspanialszy w życiu według jej reguł. Marek nie spodziewał się, że może wykrzesać z siebie pokłady kobiecości nie „robiąc” tego wcześniej. Przyjemność wzięła górę nad strachem, czy wszelkimi innymi obiekcjami. Pragnęła poczuć jego miłość całą sobą, co pozwoli jej wreszcie oddychać pełnymi płucami. Przekonała go, ze naprawdę tego chce, tak bardzo jak on. Bez kontrolowania emocji, by nawet teraz czuli się sobą. By nie udawali, że coś nie sprawia im ogromnej przyjemności. Nosili w sobie energię, tykającą jak bomba zegarowa. I gdy tylko oba te zegary wskażą tą samą godzinę eksplozji, wybuchną razem. Właśnie nadeszła ta godzina. Gdy uwolniła jego usta, spojrzał na nią półprzytomny. Poczuł przypływ dziwnego ciepła, które przeszywało jego ciało. Pochylił się i żarliwie pocałował, dotykając jej zwilżonych ust. Oddała pocałunek z tą samą intensywnością. Ich ruch warg były coraz bardziej zachłanne, coraz bardziej intymne i głębokie. Poznawali najbardziej odległe zakamarki swojego podniebienia, a ich języki siłowały się w równej walce. I właśnie ku woli równouprawnienia Marek w zbyt dynamiczny sposób próbował ściągnąć się z siebie bluzę, nie potrafiąc jednak poradzić sobie z niesfornymi rękawami, kiedy szarpał je za mocno. Nie chciał się bowiem oderwać od jej ust. Przysunęła ręce, pomagając pozbyć się wierzchniej części ubrania chłopaka. Zaraz potem opadli na łóżku, po omacku do niego dochodząc. Oprócz przejeżdżających samochodów z włączonymi światłami, w pokoju było kompletnie ciemno. Tylko on i ona. Nie pokazała żadnego zawahania. Przykrył ją swoim ciałem, pozwalając sobie na dotyk tych części ciała, które jeszcze do niedawna były dla niego zagadką, fortecą nie do zdobycia. Przyciągała jego podbródek coraz mocniej w swoją stronę, chcą być z nim jak najbliżej nieprzerwanie. Tylko co jakiś czas odchylała głowę, próbując oddech, co było trudne. Ich oddechy były przyśpieszone, niemiarowe, a mlask łączących się ust coraz głośniejszy, z towarzyszącymi cichymi pojękiwaniami. Rzucali się na łóżku, nie potrafiąc znaleźć najbardziej odpowiedniej części dużego łoża. A może po prostu to wyzwalało w nich jeszcze większe uczucia i sprawiało przyjemność. Marek mając już dość czekania, ogarnięty pożądaniem, zachłannie poznawał najpierw jej dekolt, a potem przyciągając do siebie, pozwalając by usiadła na jego udach. Pozbawił ją zwiewnego t– shirtu wyrzucając gdzieś przed siebie. Pozostała tylko w koronkowym staniku, lecz gdy chciał zagłębić się w jej piersi, popchnęła go na plecy. Położyła się na nich, wkładając ręce pod jego bluzkę z krótkim rękawkiem. Palcami muskała jego muskularne ciało, które cholernie jej się podobało zawsze na basenie. Teraz mogło być wyłącznie jej i dla niej, kiedy je przed sobą po raz kolejny odkryła, wyrzucając rzecz daleko za siebie. Przywarł do niej „ostro”, przerzucając tak, by wreszcie mógł pozbyć się paska od spodni. Gdy już to zrobił, zaczął pieścić jej piersi zwilżając je językiem, a dłonią dotykając jej pośladki, wyczuwając ich kształt, zjeżdżając na miejsce najbardziej intymne. Pojękiwała coraz głośniej, nie potrafiąc inaczej wyrazić tego co teraz czuje, a tym bardziej nie mając zamiaru tego hamować. Prawie krzyknęła kiedy wessał ustami jej sutki. Basia mając ochotę, by przyśpieszyć oczekiwania na chwilę najprzyjemniejszą, rozpięła zapięcie od stanika, pozwalając Markowi pozostawić je swobodnie. Kolejna część garderoby wylądowała na podłodze. Spojrzał zamglonym wzrokiem na jej kształty, czując już wcześniej ich aksamitną skórę i delikatnie opuszkami palców wodził po jej piersiach, pobudzając ją jeszcze bardziej. Czuła ciepło jego dłoni pod swoją skórą, jak i to z jaką czułością pozwala sobie na te wszystkie gesty, o których już teraz wiedziała, nie zapomni do końca życia. Nie zapomina się „czegoś” powodowanego bezgraniczną miłości, a nie pożądaniem i rządzą. Chcąc sprawić mu większą przyjemność przyciągnęła go bliżej wodząc palcami po jego plecach. Wyczuła gęsią skórkę z kropelkami potu, jak i to, że po jego ciele przechodzą dreszcze. To był chwilowy przystanek, by wreszcie pozbyć się pozostałych. Spojrzała na niego ciężko oddychając. Pragnęła by był jeszcze bliżej. Położyła dłonie na jego torsie, napajając się rozbieganymi oczami jego widokiem. Oboje dali sobie chwile odpoczynku, by dać trochę magii tej chwili. Wziął jej rękę i delikatnie pocałował wierz jej dłoni. Uśmiechnęła się z iskierkami w oczach. Czując jednak kolejny przypływ energii zdarł z siebie jak najszybciej spodnie, skopując je na dywan, jakby mu złośliwie przeszkadzały, za co on im się odpłacił. Ujawnił światu swoje bokserki. Ona spojrzała na niego pewnie, kiedy sieknął ręką po ramek od jej spódniczki. Położyła dłonie na jego, kiedy powolnie odpinał zamek błyskawiczny. Pomogła mu. Ruchami swoich bioder, wsunęła ją z siebie. Nie mogąc się opanować zaczął całować jej brzuch do linii jej koronkowych, czerwonym stringów. Odchyliła głowę do tyłu, mocno przymykając oczy. Ustami wznosił, scałowując pot z jej skóry błądząc coraz wyżej, by znów „zająć się” jej podbrzuszem. Był do tego stopnia odważny, że delikatny materiał ujął w zęby na linii bioder. Przestraszona, otworzyła szeroko oczy i położyła rękę, prawie uderzając go w nos. Dla niej to za odważne. Marek też się zapomniał, że jest dziewicą. Ma prawo czegoś się wystraszyć i nawet lepiej. Chce pomóc przełamać jej ten strach, choć mimo, że teraz go nie pokazywała, wyczuwał w niej coś takiego. Nakrył ich kołdrą, by było jej łatwiej się przełamać. Schował się pod pierzyną i tak pozbył się swoich bokserek. Kiedy po omacku uścisnęła jego dłoń pomógł i jej rozpierając do naga. Miał zamiar pozwolić się jej siebie tylko czuć, by wprowadzić ją w ten niebiański stan uniesienia. Wolał się jednak upewnić, czy tego chce. Wysunął się na powierzchnię i spojrzał w jej oczy. Kiwnęła głową, choć jej serce podchodziło do gardła. W jej oczach pomimo wszystko, było zapewnienie. Rozchylił jej uda, czując jak cała drży. Zacisnęła mocno w pięściach prześcieradło i zęby. Brakowało jej tchu. Bała się, bała się bólu. Przymknęła oczy, pozwalając mu na połączenie ich ciał. Na całkowitą jedność. Wszedł w nią szybko. Może zbyt gwałtownie, bo krzyknęła. Jednocześnie początkowy ból zamienił się w nie doznaną wcześniej rozkosz bliskości. Kompletnie straciła głowę, nie myśląc na niczym, aby nie przestawał. Wykrzykiwała jego imię. Nie wierzyła, że mogła żyć bez TEGO 17 lat. Chciała by ta chwila trwała wiecznie…W pomieszczeniu rozchodziły się ich jęki, przyśpieszone oddechy, aż po krzyki, kiedy ruchami swoich bioder doprowadzali siebie do szaleństwa, obłędu, amoku. Oboje dosięgli szczytu, nawet Marek nie mogąc uwierzyć w to, że właśnie ten czas z Baśką zapadnie mu w pamięci na zawsze i nie ostatni raz. Była jego i chciał by tak było już do końca. Opadł na poduszkę ciężką dysząc. Był zmęczony. Basia jednak niepocieszona, musiała poznać to, czego jej wcześniej nie dał. Wsunęła się pod kołdrę. Miała wrażanie, że robiła to od zawsze. Nie czuła już wstydu, strachu, pragnęła jeszcze. Nic bardziej wartościowszego nie mógłby dać na znak swojej miłości. Wodziła dłońmi wszędzie. Po chwili i on zatopił się pod kołdrę. Poznawali każdy nawet najmniejszy element swoich ciał. Marek czując, że wskrzesi z siebie jeszcze trochę sił, pozwolił jej usiąść na swoich biodrach i na ponowne zjednoczenie. Wykonywała ruchy erotyczne, których wcześniej nie znała i sama nie rozumiała swojego zachowania. Czuła jedynie, że z Markiem mogłaby teraz przenosić góry, kiedy było jej z nim wspaniale. Chciała też poczuć się kochana. Zatracili się w czasie i przestrzeni…Zakrył ją ponowni swoim ciałem…Nic dziwnego, że pojękując tym razem ciszej nawet nie usłyszeli uchylających się drzwi. Drzwi od pokoju tym razem gwałtownie, jednym ruchem się otworzyły z taką siłą, że uderzyły w ścianę, a w progu stanęli państwo Storosz. MŁODE WILKI Cz. 12 […] Znacznie wcześniej […] Bal Absolwentów. W ten jedyny dzień można się poczuć jak na studniówce. Cofnąć w czasie i przeżyć wszystko jeszcze raz, na nowo. Przypomnieć sobie przede wszystkim to, jak jeszcze niedawno siedziało się za jedną ze szkolnych ławek, dokazywało z kolegami, czy dawało porządnie w kość swoim nauczycielom i wychowawcom. Jednak po latach nawet złe urazy uchodzą w zapomnienie. Dawni wychowankowie witają z radością swoich nauczycieli, a nauczyciele są dumni ze swoich byłych podopiecznych. Teraz wszyscy czuli się jak rodzina. Tańce, hulanki, swawole, rozmowy. Skończyła się właśnie jedna z piosenek podczas której Pan Storosz porwał do tańca jedną z „ulubienic”, absolwentkę AWFu, mimo kompletnego wówczas (jego zdaniem) nie przygotowania i braku odpowiednich predyspozycji. Był dumny, mimo, że nie był sprawca tego sukcesu. Podziękował za wspólne „wojaże” na parkiecie i wrócił do żony. Siedziała na krześle ze spuszczoną głową. Przytrzymywała ręką czoło. Dziwnie pobladła. – Dobrze się czujesz? – pokiwała głową, nie chcąc się przyznać. Pan Andrzej znał jednak swoją żoną bardzo dobrze, może nawet lepiej niż ona sama siebie i dobrze wiedział, kiedy kłamie. Nie dał wiary jej słowom. Zdecydował, że opuszczą imprezę znacznie wcześniej niż to planowali, dla dobra żony. Przeprosili zebrane towarzystwo i opuścili przyjęcie. Ruszyli na pieszo w stronę domu, a że szkoła mieściła się w pobliżu parę ulic dalej nie przyprawiało to ich o dyskomfort. […] Otwierała po cichu zamek, nie chcąc nikogo obudzić. Ostatnim razem zastali Baśkę śpiącą na kanapie w salonie z włączonym telewizorem i pilotem w ręku. Teraz, to co zobaczyli, to niezwykły porządek, a wszędzie panowała mrok. Powiesili płaszcze i poszli na górę. Zajrzeli do każdego z pokoi chłopców. Spali jak małe aniołki, co już samo w sobie było dziwne. Baśka pozwalała im (po kryjomu oczywiście) dłużej posiedzieć. Jej zdaniem nie można kogoś zmusić do snu. Kiedy weszli do pokoju córki, zdziwiło ich jej brak. Łóżko było idealnie zaścielone, nietknięte. Dopiero, kiedy usłyszeli dziwne odgłosy ze swojej sypialni, już szybszym krokiem, pokierowali się do swojego pokoju. Nie chcieli się domyślać, co ogląda w telewizji. Bo właśnie tak pomyśleli! Filmy dozwolone od lat 18 o treściach nie przeznaczonych i nieprzyzwoitych dla porządnych dziewczyn. Poirytowany ojciec, otworzył drzwi z hukiem i zapalił światło. – O Boże!! Baaśka!! – pani Ewa, zakrywaj usta, wyszła. Marek i Basia słysząc znajomy głos, od razu odwrócili głowy w kierunku drzwi, które teraz najbardziej przykuły ich uwagę. Serce podeszło im do gardeł. Oniemieli z zaskoczenia. Nie spodziewali się, że mogą wrócić tak szybko. Oboje nie wiedzieli co teraz zrobić: zacząć się tłumaczyć, czy uciekać…tylko gdzie? Natomiast ojciec Baśki stał osłupiały i zniesmaczony. W pierwszym momencie pomyślał, ze to wytwór jego wyobraźni. – Tato… – wyszeptała przerażona, przykrywając szczelnie kołdrą. Pan Andrzej złapał się za głowę i wyszedł. Musiał chwile ochłonąć, przetrawić tą informację. Nie miał ochoty n to patrzeć! Był w totalnym szoku. Dał im czas, by mogli stanąć przed nim jak ludzie, a nie wygłodniałe zwierzęta. Poczuł obrzydzenie tą sceną, pomieszane z zaskoczeniem, z żalem, aż wreszcie wściekłością. Marek w tym czasie jak najszybszym tempie zbierał swoje rzeczy, szybko je na siebie wkładając. Nie wątpliwie była to sytuacja nad wyraz ekstremalna. Basia siedziała na łóżku, z zasłoniętą buzią. Wstydziła się, po prostu wstydziła się tego, co zobaczyli. Nie żałowała, ale po jej policzku spłynęła łza. Pan Andrzej już po minucie poczuł jak ogromna wściekłość, rozpalająca go od środka zawładnęła jego umysłem. Nie potrafił teraz myśleć racjonalnie nad konsekwencjami. Jedyne, czego tylko pragnął, to go zabić. Za to, co zrobił jej córce, a ona na to pozwoliła. Wpakował do środka jak wariat. – Zabije gnoja! – wykrzyczał zaraz przed wejściem. – Wypierdalaj stąd!! – krzyczał na chałę gardło, że nawet Marek nie ukrywał, że nigdy wcześniej nie widział go tak wyprowadzonego z równowagi. W przypływie złości podbiegł do chłopaka i wymierzył w twarz i kolanem w brzuch, choć miał ochotę opić mu co innego. Upadł. – Tato!! Proszę cię! Zostaw go!! – krzyknęła rozpaczliwie, płacząc a jednocześnie bojąc się, co zaraz może się wydarzyć. Nie panował nad sobą. Marek wiedział, że może i zrobili źle, ale teraz miał ochotę mu oddać. Wzbudził złość i u niego. Nigdy nie pozwolił sobie „dmuchać w kaszę”. Jednak tego nie zrobił. Basia na to patrzyła. Nie zrobił tego tylko ze względu na nią i szacunku do niej. Ojciec Basi miał już uderzyć drugi raz, ale się powstrzymał. Zwiał go za bluzę i podniósł. Kiedy lekko otumaniony staną na nogi poczuł, jak popchnął go mocno w kierunku drzwi. – Spiepszaj stąd gnoju! Nie chcę cię śmieciu więcej widzieć!! – szedł za nim krok w krok, kiedy Marek zaczął uciekać. Biegł po schodach bez butów, czując za plecami postać Storosza. Wrzeszczał, nawet nie wiedząc co. – Jeszcze raz ją dotkniesz, to cię zabiję, pieprzony skurwysynie!! – dorzucił już w progu drzwi, wychodzących na zewnątrz. W jego oczach było jakieś opętanie, furia. Gdyby tylko miał broń, nie zawahałby się jej użyć. Obsesyjna wściekłość, zazdrość o córkę nie pozwalała mu nawet dopuszczać myśli, że mógł ją… Nie myślał jedynie nad zasadami moralnymi. Teraz raczej kierował się emocjami i uczuciami, zranionego, oszukanego ojca, który zawiódł się na córce najbardziej na świecie. Wrócił na górę pewnym krokiem. W tym czasie, kiedy Storosz wypędzał z domu Marka, mama Basi bez słowa podała jej szlafrok i wyszła. – Mamo! – wyszeptała, zalewając się już łzami. Stanęła w niebieskim szlafroczku, odprowadzając wzrokiem panią Ewę. Gdy myślała, że się cofnęła, zobaczyła ojca. Podchodził do niej energicznie, więc i jej tłumaczenia wypowiadała w błyskawicznym tempie. – Tato, ja ci to wszystko wytłumaczę!! Marek i ja… – spoglądała na niego ze skruchą w oczach, jak i piekielnym strachem. Jej oczy były strasznie rozbiegane i mokre od płaczu. Storosz nie wytrzymał. W pamięci miał ten obrazek, kiedy wszedł do pokoju i ujrzał córkę kochającą się w jego łóżku. Gorzej nie mogła go upokorzyć. Nie miała do niego szacunku. Ani do niego, ani do matki. Za to musiała ją spotkać kara, której nigdy wcześniej nie stosował. Teraz zasłużyła. Zamachnął się. Tym razem ręka mu nie zadrżała. Wymierzył prosto w jej policzek. Dla niego właśnie takim policzkiem, było to, co zrobiła, ale to bolało o wiele bardziej. Od siły uderzenia odchyliła się do tyłu, upadając na ścianę i dotykając za piekące miejsce. Odwróciła się, zaskoczona jego zachowaniem. Spodziewała się krzyków, ale nie, ze ja uderzy. Zsunęła się po ścianie i wybuchła głośnym płaczem, zakrywając twarz. Tą scenę obserwowała mama Basi. Widząc, co wyprawia jej mąż, wkroczyła. Pomimo swoich łez, weszła do pokoju, podchodząc do córki. Nie potrafiła patrzeć na roztrzęsioną dziewczynę. Jej Basię, którą przez dziewięć miesięcy nosiła pod sercem. Oboje pierwszy raz widzieli młodą Storoszównę w takim stanie… – Andrzej!! To twoja córka! – skarciła zachowanie męża. Kucnęła i przytuliła Basię, całując we włosy. Choć sama się na niej zawiodła, nie potrafiła patrzeć jak łka na jej oczach. Jej serce pękało. – Ja nie mam córki! – krzyknął, nie mogąc opanować skołatanych nerwów i nieznanego wcześniej zdenerwowania. Dziewczyna słysząc tak brutalne krzyki, to, jak się jej wyrzeka wstała, wyrywając się i pobiegła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi. Chciał zaraz po nią iść, by wysłuchała tego, co ma jej w tej chwili do powiedzenia, ale pani Ewa go zatrzymała. – Jak mogłeś!! Zwariowałeś?! Spójrz na siebie! Wyglądasz jak wariat!! – oboje chcąc wyrzucić z siebie zdenerwowanie, zaczęli krzyczeć na siebie. – A ona mogła?!! Mogła się pieprzyć NIM w naszej sypialni, w naszym łóżku, w naszej pościeli! – zaczął gestykulować próbując znaleźć gdzieś ujście swojego gniewu. – To twój wina!! Nigdy nie poświęcałeś dla niej czasu!! Czuła się odrzucona! Chciała zwrócić na siebie twoją uwagę! Czego się spodziewałeś! Że namaluje ci rysunek, jak w przedszkolu, a ty jak zwykle tego nie zauważysz!! …Potrzebowała mężczyzny w życiu, a jeśli nie mogła dostać ciepła od własnego ojca, poszukała gdzie indziej!! Cały czas wychowywała się sama!! – panie Ewie również udzieliły się złe emocje. Puściły nerwy. Nagle drzwi od pokoju Basi się uchyliły. Ujrzała postać rodziców, kłócących się z jej powodu. Nie mogła tego słuchać. – I wychowała na małą dziwkę! – przymknęła oczy, słysząc każde słowo podwójnie. Nie wierzyła, że to może tak zaboleć. Nigdy zdanie innych ją nie obchodziło, bo i ona używała „ostrego języka” i słów, które nie były do końca porządku wobec innych, ale na zdaniu ojca zależało jej najbardziej, choć nie potrafiła tego pokazać. Po jej policzku spłynęły kolejne łzy. Te były jednak o wiele bardziej gorzkie, przypominające krew. Zamknęła drzwi i się po nich zsunęła, po raz kolejny wybuchając. Ojciec kontynuował, nie mogąc się powstrzymać. – Nawet nie wiesz, od kiedy się puszcza!! Niczego nie zauważyłaś, a spędzasz z nią czas częściej niż ja! Niż ja, kiedy pracuję, by ta gówniara miała wszystko!! – Nie krzycz!! Choć pewnie chłopcy już dawno nie śpią, słysząc jak znowu krzyczysz na ich siostrę!! Oni też to przeżywają! Pomyśl o nich i się opanuj do cholery! – Nie mają pojęcia, co z ich kochanej siostrzyczki za ziółko!… Ma 17 lat, a już zachciało jej się dorosłości! Tak nie wychowywałem swoich dzieci!! Tak nie zachowują się moje dzieci! Ja nigdy nie miałem i nie będę mieć nic nie wartych dzieci! – Zamknij się!! – wrzasnęła przeraźliwie – … To moja jedyna, długo wyczekiwana córka i nie będziesz mi mówił, że jest nic nie warte!...To ja na nią czekałam i to ja ją urodziłam…Basia ma rację…Ty jej w ogóle nie chciałeś, bo nie była chłopcem! …Bo ja … nie dałam ci pierworodnego juniora Storosz! – wykrzyczała i zatrzasnęła za sobą drzwi od łazienki. Do pana Andrzeja dopiero teraz dotarły słowa żony. To była nieprawda! Nie pozwolił sobie wmówić takich bredni! Po tych słowach opanował swoją złość. Zapalił papierosa, ale już po chwili go zagasił. I bynajmniej nie odezwała się w nim natura sportowca. Chciał nawet wejść do Baśki, już trzymając rękę na klamce, ale…stchórzył. Słyszał tylko jak płacze…przez niego. Przed oczami przeleciały mu te wszystkie momenty, kiedy widział ich razem, czy pod domem, czy przypadkiem, gdzieś na mieście. Nie chciał widzieć jej wesołych oczu, kiedy na niego patrzyła, radości, kiedy się z nim całowała, nawet jeśli specjalnie na jego oczach, by tylko mu zrobić na złość. Nie chciał się także przyznać, że był zazdrosny. Zazdrosny o to, że potrzebuje bardziej innego faceta, niż jego, o to, że miała z nim lepszy kontakt niż z nim. Nie chciał uwierzyć, że go kocha. Że może nawet bardziej od niego, a on nawet go nie znał. Na początku, kiedy była jeszcze malutka, była jego oczkiem w głowie, choć starannie to ukrywał. Wiedział, że zrobił źle, ale…Emocje, czyste emocje, płynące prosto z jego wnętrza. Wszedł do ich sypialni i ujrzał jak jego żona stoi odwrócona przodem do okna i ociera łzy. Podszedł do niej ze spuszczoną głową. Miał już otwierać usta, by coś powiedzieć ale dodała, załamującym głosem. – …Jeśli masz zamiar ją teraz nienawidzić, będziesz musiał nienawidzić i mnie! – przymknęła oczy. – … Przepraszam… – odwróciła się a on przytulił ją z całej siły. – Jak mogę cię nienawidzić, jak cię kocham? – rzucił cicho. – Przecież wiesz, że ją kocham, tak samo jak ciebie! Jesteście jak dwie krople wody! To moja jedyna córka, z której cieszyłem się bardziej od syna... – To jej to pokaż! – rzuciła wyraźnie, spoglądając w oczy stojącego naprzeciwko niej mężowi. Spuścił głowę. Na jego twarzy ponownie zagościła złość. MŁODE WILKI Cz. 13 Siedziała na łóżku, ocierając łzy rękawem. Obok leżały chusteczki jednorazowe i parę kubek zużytych, nie wyrzuconych do kosza. W domu zrobiło się strasznie cicho…za cicho. Wolałaby już, by do jej uszu dochodziły krzyki, niż tak bezczynne siedzenie! Teraz była pewna. Ojciec jej nienawidzi, a być może jest tak zdeterminowany, że może zgłosić na policji sprawę o uwiedzenie nieletniej, a ona nawet nie mogła wyjść z pokoju. Nie miała odwagi! Bała się nie tylko o Marka, jak i chłodnego spojrzenia rodziców. Zrozumiała, że przesadziła, że mogło to wszystko inaczej wyglądać, jeśli w ogóle powinno było do tego dojść! Bynajmniej nie w takich okolicznościach… Wiele zyskała, nie tylko pewność co do uczuć Marka, ale i swoich. Tak bardzo pragnęła, by tu z nią był i przytulił… Podkuliła kolana, opierając na nich swoją brodę. Już nie płakała. Wpatrywała się tępo w jedną ze ścian. Z początku myślała, że dziwny szelest, który dobiegł jej uszy, jest tylko wytworem jej wyobraźni, albo zdenerwowania i zwykłego strachu. Było już późno, a ona siedziała prawie po ciemku. Jedynym źródłem oświetlenia była mała lampka obok łóżka, z której „tliło” się delikatne światło. Kiedy jednak usłyszała szelest buta, ocierającego o beton, wyjrzała w stronę balkonu. Usłyszała cichutkie pukanie w drzwi. Wstała i podeszła bliżej. Odsłoniła firankę a za szybą ujrzała Marka. Jego widok wbił ją z podłogę. Szybko mu otworzyła, szarpiąc się z drzwiami. Wyszła na zewnątrz, od razu wpadając w jego ramiona. – Marek! – wyszeptała, załamującym się głosem. Przytulił ją, głaskając po włosach. Po chwili się od siebie oderwali skradając szybkie buziaki, między kolejnymi słowami – Co ty tu robisz?! – ponownie przywarł do jej ust. – Przyszedłem! – rzucił krótko, między kolejnym, zachłannym pocałunkiem. – Wariat! – rzuciła z uśmiechem, próbując go powstrzymać. – …A jak cię tu zobaczy? – wypowiedziała na chwilę się od niego odrywając. – Mam to gdzieś! Musiałem cię zobaczyć, bo wariuję! – wypowiedział to bardzo szybko, jakby ścigał się z czasem. Jak widać był niepocieszony i domagał się kolejnych pieszczot, nie zważając na to jak ryzykuje. – Marek! – zaśmiała się w głos, kiedy całował zagłębienie jej szyi. Złapała go za ręce i odciągnęła. – Idź już! Zrobił się niezły Sajgon! – Nie! Może być nawet Pear Harbor! Będziesz musiała mnie wyrzucić przez balkon! Ja się stąd nie ruszę! – był niezwykle stanowczy, nie potrafiąc się nią „nacieszyć”. Przytrzymał ją równie stanowczo, przyciskając do ściany i nie chciał wypuścić. Odchyliła nogę, którą stała się nowym „obiektem” zainteresowania. – Mało ci jeszcze? – jej, jak myślała silna wola, została zniwelowana do zera. Potrzebowała go tak samo jak on jej. – Żebyś wiedziała! … Jeszcze raz! Proszę! – wyszeptał jej do ucha. – Chyba żartujesz?! – oburzyła się z jego niedorzecznej i niemożliwej jak na razie propozycji. Tym samym teraz najbardziej na świecie chciała to powtórzyć! Wywijała powieki do białek ocznych, czując na skórze kolejną fazę dreszczy, które wywoływał swoim dotykiem, smakującym jak „ambrozja”. Coraz bardziej rosło w niej podniecenie, a na samo wspomnienie niedawnych chwil, robiło się gorąco. –…Pragnę cię! … Jak cholera! Jak nigdy żadnej innej, rozumiesz?! – mówił wszystko prosto z mostu. Nawet w TYCH sprawach był bardzo bezpośredni. – Nie wytrzymam dłużej! – szepnął prawie niedosłyszalnie drażniąc oddechem jej ucho. – …Bo było extreme? – musiała dopytać. – Bo było z tobą…– dodał, choć nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Mile ją zaskoczyła i dowartościowało. – Proszę… – jej rozum pomimo wszystko brał górę. Nie chciała większych kłopotów. – Ja też tego chcę, ale nie teraz…I dziękuję! – podniósł głowę, spoglądając jej w oczy. – Wiem, że to nie było tylko rżnięcie!...Kocham cię, wiesz? – dodała półszeptem z iskierkami w oczach, może i łzami wzruszenia. – Wiem! Ale ja ciebie mocniej! – uśmiechnął się zawadiacko z tym błyskiem w oku. – Nie bo ja! – lubili się przekomarzać, kto ma rację. Dała za wygraną. Jego siła argumentów była bardzo przekonująca. Kiedy dotykał jej pośladków, po prostu nie była w stanie nic z siebie wydusić. – Ja! – stanął naprzeciwko, odchodząc krok w tył, by mogła odetchnąć. Urokowi tej scenie dodało światło przejeżdżającego tira, przypadkiem odsłaniając to, co w mroku było niedostrzegalne. A mianowicie czerwony ślad na jej policzku i siniak. Dotknął jej policzka, z przerażeniem i wzbierającą wściekłością. Syknęła z bólu. – Co to jest?! – zapytał, podnosząc ton. – Nic! – kiwnęła głową i chciała go pocałować, by o nic nie pytał, ale ja odsunął. – …Zabije go!! – krzyknął, chcąc wejść do jej pokoju i skonfrontować się ze Storoszem. – Marek, zostaw! Nie warto!! Wkurzył się, miał prawo! – zatrzymała go, b nie robił nic głupiego, c mogłoby jeszcze bardzie pogorszyć ich i tak nienajlepszą sytuację. – Baśka nie będzie cię bić!! – rzucił wyraźnie – Mnie raz mógł, ale następnym… – zagryzł zęby ze złości. – Zasłużyłam! – rzuciła, czym lekko go zaskoczyła. Pomyślał nawet coś gorszego, o co musiał w tej chwili wypytać. – Żałujesz? – na jego twarzy namalował się smutek a jednocześnie złość nadszarpniętej, męskiej ambicji. – Nie! Jasne, że nie! …Nigdy tego nie zapomnę…Było wspaniale! Tak, jak sobie wymarzyłam! – zapewniała go szczerze. – Na pewno nie chcesz, żebym ci przypomniał? – zapytał i tak dobrze wiedząc, jaką da odpowiedź. Uśmiechnęła się. Bojąc się jednak, ze ktoś w każdej chwili może wejść, zaczęła go poganiać, by wyszedł. – Idź już, proszę cię! Zrób to dla mnie! – wiedziała, jak go podejść. – Ale obiecasz, że zadzwonisz? – dotknął jej dłoni, mocno ściskając. – A jak jeszcze raz cię uderzy, to możesz mu przekazać, że mu oddam! – pocałował ją na pożegnanie, ale chwycił trochę za mocno jej policzek. – Ał! – skrzywiła się, ale starała się tego nie pokazywać. – Boli? – spojrzał na ni troskliwie. – Już nie! Dzięki Tobie! – uśmiechnęła się, kiedy delikatnie trzymał jej żuchwę, podtrzymując jej podbródek. – A teraz idź już! – ponaglała go, strasznie się bojąc tego, że ktoś może ich nastać razem. – Już idę! – ponownie się nachylił i pocałował. – Poczekaj! – szepnął, kiedy próbowała się wyrwać. Przedłużał pocałunek, jak tylko się dało. Ale odpuścił, nie chcąc jej denerwować. Uśmiechnęła się. I miała zapytać, jak tu wszedł, kiedy zobaczyła, ajk wychodzi za barierkę. – To tak tu wszedłeś?! – prawie krzyknęła. – Dobranoc! – rzucił nie mając zamiaru odpowiadać i zniknął. – Marek! – rzuciła szeptem, wychylając się. Kiedy o nie zauważyła, strasznie się przestraszyła. Obawę powiększył dziwny szelest gałęzi krzewu pod jej balkonem. Dopiero, kiedy w biegu narysował jej serduszko, uśmiechnęła się. Odprowadziła go wzrokiem, aż do momentu, kiedy przeskakiwał przez płot. MŁODE WILKI Cz. 14 – Przecież wiesz, że ją też kocham, tak samo jak ciebie! Jesteście jak dwie krople wody! To moja jedyna córka, z której cieszyłem się bardziej od syna... – To jej to pokaż! – rzuciła wyraźnie, spoglądając w oczy stojącego naprzeciwko niej mężowi. Spuścił głowę. Na jego twarzy ponownie zagościła złość. […] W tym samym czasie […] Nastała chwila ciszy, którą musiała wykorzystać pani Ewa. Nie pochwalała postępku córki, ale to było jej dziecko i nie potrafiła długo się na nią gniewać, chociaż wiedziała, że powinna, by dostała nauczkę. Z drugiej strony sama pamiętała, że w jej wieku obiła podobnie głupie rzeczy. Może nie to co jej córka, bo to inne czasy, ale jej postępowanie też czasem nie mieściło się w konwenansach poprzedniego pokolenia. Może dlatego próbowała teraz dotrzeć do męża, by ten złagodził surowe zachowanie wobec niej i spróbował zrozumieć. Spojrzała na męża porozumiewawczo, dając mu to wyraźnie do zrozumienia. On jednak nie podzielał jej zdania. – …Do czego ty mnie namawiasz? Żebym tak to zostawił? – zapytał poirytowany. – Nie, żebyś nie był wobec niej taki surowy! Już pewne sama wie, że zrobiła źle! Pokaż jej, że ci na niej zależy! …Może tego nie widzisz, ale ona cię potrzebuje! Może nawet bardziej niż kiedykolwiek! – starała się być sprawiedliwa, patrzeć na tą sytuację obiektywnie i wyciągnąć wnioski. Jako mądra kobieta wiedziała, że jej postępowanie jest efektem jakiś ich błędów wychowawczych. Oni po części też ponoszą za to winę. – Bardziej obchodzi ją ten chłopak, niż szacunek dla rodziców! Nie potrafię tego zapomnieć! Znieważyła ten dom! …Przecież my nawet nie wiemy, ile razy się z nim…Od kiedy… – nie mogło mu to przejść przez gardło. Obwiniał się w duchu, że sam nic nie zauważył. – …Nie myślałem, że dowiem się w taki sposób! Oni nie mają wstydu! ..Co jeśli on ją teraz zostawi? Nie daj boże, zrobił jej dziecko! Chcesz?! Chcesz zostać babcią w wieku 40 lat?! …Jeśli to będzie prawda, osobiście złożę oskarżenie przeciwko temu lowelasowi! – podniósł palec do góry, stanowczo zaznaczając swoją decyzję, w razie takiej ewentualności. – A jeśli oni naprawdę się kochają?! Pomyślałeś o tym!...Chcesz ich skrzywdzić? Jakby się czuła Basia, gdyby usłyszała od ciebie cos takiego?! … Zapomniałeś jak to było z nami! Też poznaliśmy się w liceum! A oświadczyłeś mi się w klasie maturalnej na wycieczce klasowej w Czechosłowacji! – Ale cię szanowałem! Skończyliśmy studia! Dopiero potem założyliśmy rodzinę! – Proszę cię, nie bądź staroświecki! To jej pierwsza miłość! Teraz zupełnie inaczej to wygląda! Ale uczucie jest to samo! – Zrobię wszystko, by z nim zerwała! To nie jest chłopak dla niej! Szałaput, trzpiot i rozczepus taki jak ona! Ona potrzebuje kogoś statecznego, odpowiedzialnego! – zaczął wymieniać, nieźle przy tym główkując, wyobrażając sobie idealnego zięcia. – Takiego kogoś jak ty? – podśmiechiwała się pod nosem. – Może tu cię boli? Że jest tak różny od ciebie…A może inaczej, że jest tak podobny! Może ty nie pamiętasz, ale ja tak, jak właziłeś na drzewo i krzyczałeś, „Nie płacz Ewka!” – Nie bierz mnie pod włos! Tu chodzi o Baśkę! Moja cierpliwość się skończyła! – zmienił temat, przybierając wrogi wyraz twarzy. – Może oddasz im naszą sypialnię?! …Nie! Jak ona mogła! – jego żal wziął górę, nie pozwalając zamydlić oczu. Pani Ewa widzą, że nie przekona go siła argumentów słownych, postanowiła użyć innych i mu coś pokazać. – Chcesz sprawdzić, czy Basia była dziewicą, proszę! – rozchyliła pościel, pokazując mężowi czerwoną plamę na prześcieradle. – Teraz wierzysz? To był jej pierwszy raz! Nie zrobiła tego w łazience, w szatni, ani u niego, ani na plaży, tylko w swoim domu! – spojrzała na męża, krzyżując ręce na piersi. – To żaden argument! Wykorzystała naszą nieobecność, by zrobić nam na złość! – wtrącił swoje „trzy grosze”. Zawsze wiedział lepiej. – Zrobiła to z miłości, nie rozumiesz tego?! Ona zakochała się w tym Marku! Oceniasz chłopaka, a nawet nie miałeś okazji go poznać i porozmawiać! To przyprowadziła go do nas po kryjomu! – Skończ! Nie wspominaj mi o nim! – spojrzał na panią Ewę spod byka – Nie chcę go tu już nigdy więcej widzieć! Jak się pojawi to mnie popamięta! …Nie wybaczę im tego! – dodał i widząc „krzywe” spojrzenie żony wyszedł. Pokiwała głową ze smutkiem. […] Basia po spotkaniu z Markiem znacznie się uspokoiła. Wreszcie mogła zmrużyć oczy. Pod powiekami w dalszym ciągu miała te chwile spędzone z Markiem. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale uśmiechała się lekko przez sen. Następnego dnia wychodziła z pokoju tylko do łazienki. Na szczęście nie napotkała na swojej drodze ojca. Nawet nie zeszła na śniadanie. Nie miała apetytu. Ojciec, pomimo niedzieli wcześnie rano pojechał na ryby. Musiał odreagować. Nie wiedział, ale jeszcze nigdy nie było mu tak wstyd za własne dziecko. Basia siedziała na łóżku, trzymając swoje zdjęcia z Markiem. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy przeskakując na kolejne zrobił na nim głupią minę. Wtedy właśnie usłyszała pukanie do drzwi. Myśląc, że to ojciec szybko schowała je do szuflady. Drzwi się otworzyły, ale zamiast taty weszli jej bracia. Najmłodsi od razu „ładując” się na łóżko. – Co lobisz? – usiedli jeden po jednej stronie, drugi po drugiej, opierając głowy o jej poduszkę. – Nic! – uśmiechnęła się. – Tata już nie będzie na ciebie ksyczeć! – rzucił po chwili sześcioletni chłopczyk z zaciśniętymi mleczakami. Obaj bez ostrzeżenia przytulili się do siostry. Zaskoczona uśmiechnęła się i dała każdemu buziaka. Czuła, że stoją za nią murem i nie pozwolą skrzywdzić. Muszą ją kochać, tak samo jak ona ich. Chwilową ciszę przerwał najstarszy. – Ojciec się wczoraj wściekł… – dodał po chwili najstarszy. – Tata! – poprawiła go, by się nie zagalopował. Skarciła go wzrokiem. Wstała, widząc jak chłopaki urządzili sobie na jej łóżku trampolinę. Podeszli bliżej, nie chcąc, by ich rozmowę słyszeli młodsi. – Widziałem Marka przez okno! Wiem, co robiliście w pokoju rodziców! – odparł podśmiechując się pod nosem. – Młody, nie interesuj się!...Jesteś jeszcze za mały! – zairynizowała, wiedząc, że słowo „mały” z pewnością go zirytuje. Nie chciała teraz z nim o tym rozmawiać, zwłaszcza z małolatem. – Nie wkurzaj się siostra! Spoko, luz! Jestem po twojej stronie mocy! Wczoraj tak się darł, że myślałem, że Kwiatkowscy wezwą psy! – zaśmiał się, ale jej wcale nie było do śmiechu. – Lubisz mnie denerwować?!...Dziękuję ci bardzo! Możesz już iść! Daj mi spokój! A jak chcesz możesz naskarżyć ojcu! Gówno mnie teraz to obchodzi! I tak gorzej być nie może, rozumiesz?! – jej głos lekko się załamał, ale starała się opanować. – Ej! Sorry, nie chciałem!...Już ok.? – zapytał z troską. Chcąc pomóc, jeszcze bardziej ją zdołował. – Tak! – tak odpowiedziała zachrypniętym głosem. – Co tam masz?! – wskazał na siniak na policzku. – Nic takiego! Uderzyłam się o szafę! – skłamała, ale nie była zbytnio przekonująca. – Taaa jasne! …Mnie nigdy tak mocno nie uderzył! – dorzucił lekko zaskoczony tym co zobaczył. – No, to powinieneś się cieszyć, nie? Nie raz ci się należy! – dodała, mając na uwadze jego szkolne wybryki. – Bo ty nas bronisz! – spuścił głowę, czując się trochę głupio. – Pogadam z nim i powiem, że Marek jest w porzo! – snuł sposoby, jak tylko mógłby pomóc siostrze wyjść z tej kłótni z tatą. – I myślisz, że ci uwierzy? Wiesz jaki jest! Właściwie to tylko ty poznałeś Marka, przypadkiem, bo nas śledziłeś! – skrzyżowała ręce na piersi z pretensją. – Ale kiedy zaczęliście się całować, to mnie wykurzył! – I zawstydził przed kolegami! – dodała ciszej – …Byś doniósł! Albo zrobił zdjęcia komórką! – No chyba mnie nie znasz! – jego „męska” duma została urażona. – Dobrze…Nie rozmawiajmy o tym…I tak mi ni pomożesz…Muszę poradzić sobie sama! – westchnęła z rezygnacją. Dźwięk naciskanej klamki przerwał ich rozmowę. Nie spodziewali się, że ojciec wróci wcześniej. Tym razem nie zamierzali opuścić pokoju, chcąc wspierać siostrę, tym samym narażając się na niezadowolenie taty. MŁODE WILKI. Cz. 15 – Wracajcie do siebie! – odparł grubym, stanowczym głosem. Otworzył szerzej drzwi, dając im znak, by zostawili ich samych. Oni jednak nie mieli zamiaru wyjść. Najstarszy z chłopców stanął przed Basią, a dwaj pozostali przytulili się do niej w pasie. Wyglądało to słodko, ale w obliczu rozmowy z ojcem nie można się spodziewać żadnych „cukierkowatych” pogawędek. Rozmowa z góry zapowiadała się na poważną, a może nawet nieprzyjemną. Po minie Storosza nie trudno było się domyślić, że to będzie ciężka przeprawa dla nich obojga. – Nie! – chłopczyk prawie krzyknął, czym zdziwił nie tylko Basię, ale i jego ojca. – Zostajemy! – Nie słyszałeś co powiedziałem? – zapytał spokojnie. – Piotrek, idźcie! – odezwała się wreszcie, widząc wrogie spojrzenie ojca. Jeszcze przejdzie mu przez myśl, że ona zaczyna buntować chłopców przeciwko niemu. Tym bardziej nie mogła pozwolić na to, by i oni narobili sobie kłopotów. To jeszcze dzieci. Nie rozumieją spraw dorosłych, kierując się szczerymi i dobrymi intencjami. Kiwnęła głową, kiedy ten spojrzał w jej oczy, by się upewnić, czy na pewno ma ja zostawić. Kucnęła jeszcze przed maluchami. – …Przyjdę do was potem, ok.? – kiwnęli przecząco głową. – Pokażecie mi swój garaż na samochody, chym? – podniosła brwi do góry. Obaj spojrzeli na siebie i uśmiechnięci wybiegli z pokoju. Zostali sami. Zanim jeszcze Piotrek opuścił jej sypialnię, rzucił w progu. – Jakby co, to krzycz! – zaśmiała się delikatnie, spuszczając głowę, ale gdy usłyszała, jak Storosz zamyka drzwi, podniosła gwałtownie głowę. Patrzyła na ojca ze strachem w oczach. Niepokój jaki w sobie nosiła, nie mogła z niczym innym porównać. Nie wiedziała, czego ma się po nim spodziewać. Może wykrzyczy jej w twarz, że ma się wyprowadzić z domu? Albo powie, że naprawdę nie ma już córki… Co kolejna myśl była „czarniejsza” od poprzedniej. Stała, zaciskając nerwowo pięści. – Nie stój tak, usiądź! – rzuciła, nie mogąc opanować zdenerwowania – …Nie patrz tak, to boli! – odwróciła głowę. Pod powiekami wzbierały łzy. Spuściła wzrok, na moment przymykając oczy, nie mogąc znieść tego przeszywającego zerkania. Czuła jakby wbijał w nią igły, a jego milczenie sprawiało, że zapada się w ruchomych piaskach. Jednakże usiadł, tak, jak go prosiła. Dopiero po chwili rzucił: – A ciebie nie bolało, jak… – przerwała mu. – Proszę cię! – krzyknęła. Po jej policzkach spływały dwie łzy. Widząc, że przesadził, podszedł do niej bliżej. Podniósł jej podbródek. Dopiero teraz zauważył co jej zrobił. Coś ścisnęło go za serce. – Przepraszam! Za to… – odparł ze skruchą, przejeżdżając kciukiem po jej policzku. Uśmiechnęła się przez łzy. Pomyślała, że może mu przeszło, że może uda mu się jej wybaczyć. – Tato…Ja… – chciała coś powiedzieć, ale jej przerwał, nie dając dojść do słowa. – Dziecko, co zrobiliśmy nie tak? Czym sobie zasłużyliśmy na takie potraktowanie? – pytał już spokojniej. Nie mogąc stłumić jednak emocji, lekko potrząsał jej ramionami. Miała cały czas spuszczoną głowę. Nie umiała mu spojrzeć w oczy. I tak może być usatysfakcjonowany! Przy nim czuje się jakby popełniła najgorsze świństwo na świecie! – Niczym… – odpowiedziała szeptem, kiedy odszedł krok dalej. Nie mogła wydusić z siebie wyższego tonu głosu. – …Nie zrobiłam tego specjalnie, uwierz mi!– dodała już troszkę głośniej. – …Kocham go… – Kochasz… – pokręcił głową ironicznie się przy tym uśmiechając. – I myślisz, że on kocha ciebie? Zabawił się tobą, a ty byłaś na tyle naiwna, by…by mu się oddać… – określił jej czyn najłagodniej jak potrafił, ale jest to niczym, jeśli wie, do czego zmierza. Przymknęła oczy…Nikt jej nie zmówi, że Marek nie czuje tego samego!...Nikt! – Przestań! Marek nie jest taki! Jestem o tym przekonana, bardziej niż wcześniej! – tłumaczyła, ale ten zamilkł. Nie przyszedł tu o nim rozmawiać, tylko z konkretnym celem. –… Zawiodłem się na tobie! Myślałem, że chociaż oszczędzisz mi tego widoku! Spałbym przynajmniej spokojnie, niczego nieświadomy! – na jego twarzy na chwile namalował się smutek i żal. Spojrzała na niego załzawionymi i lekko czerwonymi oczami. – …Przepraszam!! – nie mogła już stłumić emocji. – Tato… wybacz mi… – uśmiechnął się. Podszedł do niej, przytulił i odpowiedział. – Nie umiałbym ci wybaczyć, bo nie potrafię ci zaufać! – po jej policzku spłynęła kolejna łza. – … Chcesz być dorosła, to będziesz dorosła! Rób, co chcesz ze swoim życiem! Tylko nie przychodź z płaczem, „Tato, ratuj!”. Wybrałeś tego chłopaka, masz takie prawo!! …Moja mała Basia umarła i musze się z tym pogodzić! – zostawił ją w osłupieniu i wyszedł. Dopiero po chwili ocknęła się z letargu. Wzięła go ręki telefon i wybrała numer do Marka. Właśnie w tej chwili jego potrzebowała najbardziej. Musiała się mu wypłakać. Usiadła na łóżku. – Marek…– od razu zauważył, ze coś jest nie tak. – Baśka, ty płaczesz? – zadał pytanie, ale nie spodziewał się twierdzącej odpowiedzi. – Nie…Tak…Tak chciałam z tobą pogadać, wiesz? – jej głos był strasznie ochrypnięty i niepewny siebie, taki kruchy. – Mam przyjść? – zapytał z troską. – Nie! … Wszystko dobrze… – podciągnęła nosem. – Co się dzieje? Odpowiesz mi, czy nie? –…Oj…Ojciec mnie… mnie nienawidzi… – prawie zadławiła się płaczem, odstawiając telefon od ucha. – Basia! Basia, jesteś?! – wybuchła, zakrywając dłonią usta. Rozłączyła się. Rozpłakała się na dobre. […] W tym samym czasie…[…] Stał na korytarzu w mieszkaniu matki, intensywnie nad czymś myśląc. Nie mógł przecież pozwolić, by Basia płakała przez tego… Nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze towarzyszył jej uśmiech lub zadziorne iskierki zazdrości lub gniewu. Zawsze jednak nie na długo… Musiał coś zrobić! Nie mógł pozwolić, by przelano całą odpowiedzialność na nią. Mama Marka, zauważając, że coś jest nie tak, podeszła bliżej, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Jedź do niej…– spojrzał na nią, jak na Ufo. Skąd wiedziała, ze chodzi akurat o nią? On miał jednak lepszy pomysł. Zabrał kurtkę i bez słowa wyszedł. Wsiadł w tramwaj i udał się w znanym tylko sobie kierunku. W tym czasie pan Andrzej musiał odreagować. Pomimo niedzieli, zaczął wyciągać wędki i układać je na trawniku. Musiał zrobić porządek w garażu, by nie myśleć. Szedł właśnie z kolejną w ręku, kiedy przy niewielkiej furtce zobaczył wysokiego bruneta. Na jego twarzy od razu pojawił się gniew. Podszedł bliżej. – Co tu robisz, gówniarzu! – krzyknął, nie mogąc się opanować. – Przyszedłem porozmawiać z … – nie dał mu skończyć. – Nie zobaczysz się z nią! Już ci powiedziałem, że masz się tu co pokazywać! – –…z panem! – wreszcie dokończył, przybierając podobny wyraz twarzy. – Ze mną? – prychnął śmiechem – …Nie rób ze mnie idioty! Widziałem już nie jednego takiego cwaniaczka jak ty! – dodał gestykulując palcem. – Może pan nie uwierzy, ale przyszedłem przeprosić! – wysunął rękę ku Storoszowi, ale schował ją, kiedy ten go wykpił, sarkastycznym śmiechem. Nie rezygnował. – Wiem, zachowaliśmy się nieodpowiedzialnie, ale to był impuls! Przykro mi, że za to co się stało obwinia pan tylko swoją córkę! To niesprawiedliwe! – mówił bardzo szczerze, ale ten nawet nie raczył na niego spojrzeć. Słuchał, ale nie potrafił wysłuchać tego co mówi. – …Basia przez pana płacze, pana to nie rusza?! – Zapłacze nie raz, ale dzięki tobie, bo tacy jak ty nikogo nie szanują! Potrafią tylko uwodzić i zaliczać! Namieszałeś jej w głowie! Opuściła się w nauce! Zbuntowała się nam! Przez ciebie zmarnowała młodość! – ignorował kompletnie jego słowa. – Pchy! – zaśmiał się cynicznie. – Ona dopiero zaczyna żyć! Nie zauważył pan, że dusi się we własnym domu?! Potrzebuje trochę luzu! A dostaje pana nakazy i zakazy! – Nie będziesz mi mówił, co potrzebuje moja córka! – uniósł się jeszcze bardziej. – …Jesteś odważny, przychodząc tutaj pomimo ostrzeżeń, a może tak głupi, myśląc, że nic ci nie można zrobić! – dodał, bardziej trzymając się tej drugiej opcji. – A pan?! Na tyle odważny, by uderzyć?! – Storosz jeszcze chwila aby nie wytrzymał. Obaj szarpnęli się przez furtkę. Na szczęście w ogrodzie zjawiła się mama Basi. Musiała zainterweniować. – Andrzej! – krzyknęła. Momentalnie puścił chłopaka. Obaj spojrzeli sobie zabójczo w oczy. – Przysięgam, że następnym razem panu oddam! – spojrzał na niego ostatni raz i udał się z powrotem. – Nie zbliżaj się do Baśki, szczylu! – aż kipiał ze zdenerwowania. Nie mają już ochoty na nic, przeszedł obojętnie obok karcącego wzroku żony i wszedł do środka. MŁODE WILKI Cz. 16 Kilka dni później. Od ponad tygodnia Baśka słowem nie odezwała się do ojca. Nie dlatego, że tego nie chciała, on po prostu unikał jej jak ognia, albo odzywał, gdy naprawdę musiał. Nawet rozmowy pani Ewy nie pomagały. Storosz to człowiek to żelaznych zasadach, strasznie konsekwentny. Basia nie ukrywała, że było jej ciężko. Nie miała nawet ochoty na spotkania z Markiem, widząc jak znowu obdarzy ją tym obojętnym spojrzeniem. Nie miała jako takiego szlabanu, ale czuła gdzieś w środku, że musi trochę przystopować, jeśli chce odzyskać zaufanie ojca, a przy najmniej to, żeby rozmawiali ze sobą w miarę normalnie. Dużo dawały jej rozmowy z mamą o ojcu. Starała się ją podnieść na duchu, że ojcu przejdzie, jeśli tylko zobaczy, że zrozumiała swój błąd i chce go naprawić. Obiecała sobie, że poprawi się nawet w nauce. Siedziała teraz z zeszytem od biologii w ręku. Było już późno, około 1.00, a ona miała jutro klasówkę. Dział nie był trudny – rozmnażanie. Czytając właśnie informacje o cyklu miesiączkowym, kalendarzyku małżeńskim, dniach płodnych i niepłodnych zawiesiła się na moment. Przełknęła ciężko ślinę i wybrała numer do Marka. Z tego, co wynika, jeśli za dwa dni nie dostanie miesiączki, to ewidentny znak, że jest w ciąży. Przestraszyła się. A, że oboje nie mieli tematów tabu, bez wahania chciała się podzielić tymi obawami z Markiem. – Marek! – prawie krzyknęła do telefonu. – Co jest?! – słysząc jej przerażony głos, sam się wystraszył. – Marek! Błagam cię, powiedź, że się zabezpieczyłeś! – był trochę zaspany, w końcu obudziła go tym telefonem. Nie dzwoniła przez cały dzień i nagle teraz się jej przypomniało. – Ale, że o co chodzi? – zdziwił się, a co gorsza nie wiedział, co mu insynuuje. Właściwie to wiedział, ale, ze jego umysł był trochę przymulony, nie skojarzył w pierwszej chwili. – …Uczę się biologii i… – dla niego słowo „biologia” równa się tylko z jednym tematem, więc musiał jej przerwać, niezależnie czy chciał. Po prostu musiał. Taki impuls. – Aaaaa…I nie możesz sobie wyobrazić jak wygląda prezerwatywa? Ja ci nie pomogę! – tym razem skojarzył słowo „zabezpieczyć” plus biologia i omawiany przez nią temat. – Idioto! Pytam o nas! Założyłeś? – zapytała lekko nieśmiało i ściszyła ton, by nikt nie usłyszał ich rozmowy. – A widziałaś? – zażartował, ale jej wcale nie było do śmiechu. – No…Nie! – odpowiedziała z lekkim zawahaniem, chcąc wygrzebać coś z pamięci, ale niestety. Prawda była jedna. – No właśnie!...Jakoś nie było czasu, a ja nie noszę tego po kieszeniach, a ty nie powiedziałaś mi o swoich planach, może wtedy… Z resztą, o co ty mnie w ogóle pytasz? Teraz ci się przypomniało? Ankietę w budzie przeprowadzają, czy wywiad środowiskowy? Od pierwszego razu się nie zachodzi! – przynajmniej on tak uważał, co nie musiało być prawdą. – No właśnie nie wiem, czy się nie zachodzi…Spóźnia się… – powiedziała to bardzo cicho, ale tak by usłyszał. Była jednocześnie przerażona, co nieświadoma tego, że to może się stać naprawdę. –…Mo…Możesz to…No chyba nie! – jego mina zrzedła, a sam aż usiadł na łóżku. – O cholera! Kur.. – Stop! Nie panikuj! – przerwała mu widząc, ze jak zawsze w takich sytuacjach nie będzie szczędzić języka – …Czasem tak mam… – próbowała uspokoić nie tylko marka, ale i siebie. – Co czasem? To ile ty razy myślałaś, że jesteś w ciąży?! – poirytowała go, tym co mówi. – Co tydzień, kiedy się pieprzyłam z innymi, wiesz!...Dupek! – zdenerwowała się. Powinna się domyślić, że o tej godzinie jego umysł nie funkcjonuje na pełnych obrotach. To on z ich dwójki zachowywał zimną krew, a teraz jest na odwrót. Zamilkła. Tym razem on zdał sobie sprawę, ze trochę przesadził. – … Może zrobimy jakieś badania, albo coś… – spoważniał jeszcze bardziej, martwiąc się w duchu. – Poczekam do jutra! Może znowu we mnie coś się popieprzyło i to nie twoja wina!...Dobranoc! – rozłączyła się nie dając mu dojść do słowa. Usiadła po turecku i zaczęła wertować kartki z powrotem. – Owulacja, 14 dzień…liczona od pierwszego dnia… – czytała po cichu notatki. Wyciągnęła z szuflady osobisty kalendarzyk. – Raz, dwa trzy…czternaście, piętnaście, szesnaście…siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście…dwadzieścia…i dwadzieścia jeden! – odliczyła do końca, dodając tydzień, jaki upłynął od ich wspólnej nocy. Uśmiechnęła się. – Niepłodne! – opadła na poduszkę ciężko oddychając, ale wielki kamień spadł jej z serca. Nie miała pojęcia, że tak usnęła. W przeciwieństwie do Marka, który tej nocy nie zmrużył już oka. Myślał jak to będzie, jeśli to okaże się prawdą. Usnął nas ranem, dręczony koszmarami. […] Około 10.40. Basia wlanie powtarzała do sprawdzianu, idąc przez korytarz szkoły, w kierunku klasy biologicznej. Była duża przerwa, więc miała jeszcze czas douczyć się tego, czego wczoraj nie zdążyła. Nagle poczuła dłoń na swoich ustach, które wciągają ją w ślepy zaułek. Zostali sami. Miała już krzyczeć, kiedy poczuła jego zapach. Puścił ją. – Marek! Dyżurni cię wyjeb…– przystawił jej palec do ust, by zamilkła. – Wiesz już coś? Baśka, ja spać nie mogę! Mów, no! – poganiał ją, nie mogąc się doczekać tego, co powie. – No widzę właśnie…Wyglądasz jakbyś się naćpał! – zaśmiała się, widząc jego podkrążone i sine powieki. Krzywo na nią spojrzał. Lubiła jak tak na nią patrzy, więc wolała się upewnić, jakby zareagował na taką wiadomość. Chciała go sprawdzić, a jednocześnie miała ochotę wybuchnąć śmiechem. – Robimy tak! Żegnasz się z profesorem, idziemy do lekarza, a jakby co, napiszę ci usprawiedliwienie! – pociągnął ją za rękę, w stronę szatni, ale się zatrzymała. Odwróciła głowę. – Nie musisz! Już wiem! – spuściła głowę, udając podłamaną. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że…– kiwnęła głową na „tak”. Przełknął ślinę. Odszedł parę kroków, łapią się za głowę. Basia spojrzała na niego, chcąc wyczytać coś z jego oczu. – Co zrobimy? – zapytała, kiedy przez dłuższą chwilę milczał. – Nie wiem! K****!...Mówiłem, że to nienajlepszy pomysł! … Gówno prawda! Sam chciałem! Teraz to twój ojciec mnie poćwiartuje i zakopie w lesie!… – zamilkł, nie wiedząc co ma jej teraz powiedzieć. Postanowiła grać dalej. – Co będzie z nami? Chcesz nas…– o mało co, nie wybuchła śmiechem – …zostawić? – wymusiła szklanki w oczach. Może nie do końca wymusiła. Wzbierały w niej łzy, ale te ze śmiechu. – Nie! – odeszła od niego kawałek dalej, odwracając się tyłem, by na niego nie patrzeć. – Baśka! – odwrócił ją, by na niego spojrzała – Nigdy, rozumiesz! Tym bardziej teraz! To moje dziecko! – wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Zdezorientowany zapytał. – Baśka…ok.? – kiwnęła głową, dalej nie mogąc się powstrzymać, by się nie śmiać. – Taaa…akkk…Hehe…Rano rzygam jak kot! Normalka hehehe… – teraz dopiero zaczął się o nią martwić. Ona się załamała? – pomyślał. Nie odrywał od niej wzroku. – Hehe…Będziesz musiał znaleźć jaką pracę…zacznij od zmywaka u nas u sto–łó–w– cee…Buahahahha! – opanowała emocje – …Marek! Żartowałam! – spojrzał w jej oczy. Był pewien, że teraz nie kłamie. – Dobrze się bawiłaś, co?! – spoważniał, ale tym razem wkradła się złość. – Oj tam…Ale byłam przekonująca, nie? Powinnam zostać aktorką! – prychnął ironicznym śmiechem. – To może lepiej ćwicz przed lustrem!! …Myślałem, że wyrosłaś z gówniarstwa! – podniósł ton, bo też wcale nie było w tym nic śmiesznego. Był zły i nie zamierzał tego ukrywać. Spojrzała na niego smutnymi oczami. Może rzeczywiście powinna była mu powiedzieć od razu, a wyszło na to, że zabawiła się jego uczuciami. Mógł poczuć się urażony. Wyszedł ze szkoły. – Marek…Głupio wyszło…Przepraszam! – odwrócił się powoli. – …Chciałam tylko sprawdzić jak byś zareagował…Czy byś nie stchórzył i uciekł… – I co?! Sprawdziłaś?! – spuściła głowę. – Kocham cię! – poruszyła jedynie ustami, wpatrując się w niego z iskierkami, jak i smutkiem, skruchą. Uśmiechnął się. Nie potrafił się długo na nią gniewać, zwłaszcza, kiedy mówi coś takiego. Podszedł bliżej, przytulił na moment, pocałował w czoło i odszedł parę kroków, kiwając, by wracała na lekcje. Zaśmiała się i idąc tyłem do budynku odprowadziła go wzrokiem. MŁODE WILKI. Cz. 17 Minęło kilka długich, uciążliwych i intensywnych w nauce dni. Basia zaraz po szkole, poszła do domu. Była świetnym nastroju, jaki udzielił jej trakcie trwania lekcji. Zawsze przychodziła zmęczona, wynudzona, a dzisiaj? Była nie do poznania, jakby właśnie wróciła z jakieś imprezy. W progu zdejmowała właśnie buty, kiedy zobaczyła jak przechodzi Storosz. Korzystając z okazji, że jest w domu, a i żeby mu się czym pochwalić, by zyskać w jego oczach, oparła: – Dostałam dzisiaj 6 z historii! – wyznała z uśmiechem na ustach, czekając na jego reakcję. – Uczysz się dla siebie! – odpowiedział bez żadnych emocji, kiedy ona patrzyła na niego z nadzieją w oczach. Postanowił…a mimo to opowiadać kolejne rewelacje, jakie ją spotkały. – A z tego sprawdzianu z biologii zostałam 5 i powiedziała, że mam szansę wyjść z piątką na koniec, jeśli będzie tak dalej! – szła za nim, jak cień, nadając jak najęta. On jednak jednym uchem wpuszczał, drugim wypuszczał to co do niego mówiła. Trochę ignorował jej słowa. Kiedy zdała sobie sprawę, że to go nie interesuje przystanęła w kuchni i zapytała ze smutkiem. – Nie cieszysz się? – nie raczył odwrócić głowy. – Nie traktuj mnie jak powietrze! Jeszcze tu jestem!...Staram się, a ty nawet nie dajesz mi szansy! Mam cię jeszcze całować w stopy?! – zapytała ironizując, mając dość jego milczenia. Patrzyła na niego, odważnie głosząc swoje zdanie na temat jego zachowania. Nie bała już się spojrzeć mu w oczy. Chciała wreszcie skonfrontować się z nim oko w oko, tym bardziej, że tylko on nie widzi jej poprawy! – …Wracaj do lekcji! – rzucił krótko i wyszedł z kuchni. Dla niego było trochę za wcześnie, by zobaczyć jej metamorfozę. Wiedział, ze chce go w taki sposób udobruchać, ale nie widział w tym szczerych intencji. Przynajmniej on odnosił takie wrażenie, co tylko w niewielkim stopniu było prawdą. Chciała po prostu, by w domu było normalnie. Jedynie co cieszyło pana Andrzeja to, to, że widzi ją częściej w domu, co oznacza, że ograniczyła kontakt z Markiem. I być może dlatego Basia skupiając całą swoją uwagę na ojcu, poświęcała mu za mało czasu, a może nawet prawie wcale, oprócz telefonów, czy SMS’ ów. Właśnie to było przyczyna ich sprzeczki. […] – Nie możesz? Znowu nie możesz? Może nie chcesz, co? – leżał na dywanie w pokoju, ćwicząc brzuszki z telefonem w dłoni. Nie był zadowolony z tego, co teraz mu oznajmia. Nie widzieli się od ponad tygodnia. Nie chciał się do tego przyznać, ale tęsknił za nią. Kiedyś nie odstępowali się na krok, a teraz brakowało mu jej uśmiech, by mógł ją dotknąć, pocałować. Szalał, kiedy jej przy nim nie było. – Marek…Wiesz, że nie chce się narazić ojcu…Stopniowo się dogadujemy i nie chcę tego teraz psuć! – Spotykając się ze mną, tak?! – podniósł ton i usiadł po turecku. Nie ukrywał, że zdenerwowało go to, co teraz powiedziała. Jakby to on był jedyną przyczyną jej konfliktu z ojcem. – Wcześniej ci to jakoś nie przeszkadzało, bo liczyło się co innego…Ale widocznie wolisz nadskakiwać staremu, a ja miałem być zapchajdziurą! – Nie bądź zazdrosny! – otworzyła usta, by coś dodać, ale ją wyprzedził. – Niby o co? O tatusia, który cię olewa i ma wszystko w dupie? …Nie widzisz, ze o to mu właśnie chodzi! Chce, żebyś odpuściła! – zamilkła, przełykając ciężko ślinę ze złości. – Nie mów tak! Tak trudno zrozumieć, że chce żeby mnie docenił?! – odpowiedziała z lekkim zawiedzeniem w głosie. – O co ze mną? Masz mnie gdzieś! … Nie no, zajebiście! – zironizował. – Nie myślałam, że jesteś takim pieprzonym egoistą! – rzekła z oburzeniem. – A co?! Mam się cieszyć?! Normalnie sobie mnie odstawiłaś na półeczkę! Bo co?! – tym razem ona przerwała. – Przesadzasz! Jak się to wszystko poskłada, to ci to wynagrodzę! Obiecuję! – deklarowała, nie chcąc by się na nią gniewał. Jedyne, czego żądała to trochę wyrozumiałości i cierpliwości. – Wiesz co…Zadzwoń jak ci się znudzi udawanie grzecznej córeczki! Cześć! – rozłączył się, nie dając jej dojść do słowa. Nie chciał z nią teraz TAK rozmawiać. „Obiecanki cacanki” i inne argumenty, ale zdawało mu się, że wymyślone na szybko. Choć nigdy się nie przyzna przed nią do swojej słabości, po prostu miał dość tej chorej sytuacji, tego ciągłego czekania. Powoli oddalali się od siebie i zwątpił, czy jest sens to dalej „ciągnąć”. Musiał naprać dystansu, pomyśleć, na moment zapomnieć, odpocząć… może nawet od jej problemów. Natomiast Basia zdała sobie sprawę, że Marek ma trochę racji. Zaniedbała nawet koleżanki. Wybrała numer do koleżanki. Umówiły się na jutro na lody. Musiała z kimś pogadać o Marku, a wiadomo, z mamą nie można o wszystkim tak wprost. – Wychodzę z Darią! Będę jak wrócę! – zamknęła za sobą drzwi. Panią Ewę i tak mile zaskoczyła. Po raz pierwszy od dłuższego czasu mówiła gdzie, a co najważniejsze z kim idzie. Zdziwiło ją jednak to, że ostatnio niewiele mówiła o Marku. Domyśliła się, że coś musiało być nie tak. […] Spacerowały teraz po Parku Saskim zajadając się lodami. Był to bardzo słoneczny, ciepły dzień. Obie już czuły nadchodzące lato i zapach wakacji. Po dawce ploteczek, przeszły na temat facetów. – I co?! Wkurzył się? – zapytała Daria, pod wpływem opowieści, jakie słyszała od koleżanki. – No…Czasami nam go dość! – odrzekła, bardziej kierując się złością, niż uczuciami. – Ale wy tak zawsze macie?! Najpierw się ze sobą żrecie, a potem przepraszacie! I w ogóle to on dla ciebie nawet od kumpli się odciął! Powinnaś być z siebie dumna…Tylko uważaj…– spojrzała na nią, na moment poważniejąc. – Na co znowu? – zapytała, nie bardzo rozumiejąc. Nie lubiła niedomówień. – Bo ci jakaś Barbie go odbije, a wtedy nie będzie happy endu! Jak facet się zniechęci, to kaput! – wzdrygnęła ramionami. Kiwała głową. – Nie, Marek to rozumie, tylko jest wybuchowy i… – przerwała. Wytężyła wzrok, skupiając się na obrazku jaki teraz dobiegł do jej siatkówki oka i impulsem dotarł do mózgu. Przystanęła z wrażenia. Z nerwów zgniotła trzymane w ręku lodu. Zobaczyła go…Marek stał tam, ale nie sam. Był w towarzystwie cycatej tlenionej blondyny. Jakby to powiedziała Basia „plastikowej cycoliny”. Nie byłaby aż tak zazdrosna, gdyby nie zaobserwowała, ze patrzyli na siebie z błogimi uśmieszkami na twarzy, a Marek, co ją zabolało najbardziej, jej zdaniem ją obmacywał. W rzeczywistości prawda była trochę inna. – Pobrudziłaś się! – nie mógł już tłumić śmiechu. – Gdzie? – spojrzała najpierw na niego, potem na siebie. Na czarnej bluzeczce miała białe ślady. Zaczęła w pośpiechu strzepywać plamy, ale nie za bardzo jej to wychodziło. – Nigdy więcej gofra z cukrem pudrem! – zapowiedziała, lekko paląc się ze wstydu. – Poczekaj, pomogę ci! – jak zaoferował, tak też zrobił. Oboje próbowali jakoś się tego pozbyć. Kiedy wreszcie się udało, zauważyli, jak ku nim zmierza zła jak osa Baśka. Spojrzał na nią i już wiedział, że szykują się kłopoty. – Ty dziwko!! O ty suko! – krzyczała niecenzuralnie do koleżanki Brodeckiego i pomijając fakt, że ta była troszkę wyższa od niej, złapała ją za długie blond włosy, mocno szarpiąc. Od siły znalazła się na ziemi a Storosz usiadła na niej, uderzając w raz twarz. Ofiara Basi, próbowała się bronić, ale nic nie działało. Marek przez chwilę stał osłupiały, ale kiedy panie znalazły się na betonie, stając się obiektem zainteresowania przechodniów, gwałtownie zareagował i odciągał Storosz. – Co ty robisz, do cholery! – krzyknął, by się uspokoiła. Najwyraźniej wpadła w jakiś szał, amok. Był silniejszy, zatem, po chwili trzymał ją w pasie. Basia w dalszym ciągu wyrywała wstającą dziewczynę i śmiesznie fikała nogami i rękoma. – Zabije cię, ty wredna zołzo! Zdzira!! – znajoma Marka, miała zareagować, ale powstrzymała ją koleżanka Basi. Marek widząc, że póki obie panie będą utrzymywać ze sobą kontakt wzrokowy, będzie źle. Zaczął zmierzać w mniej widoczne miejsce za sklepem monopolowym. Postawił ja na ziemię, ale nie spodziewał się, że teraz to on jest w niebezpieczeństwie. Basia zaczęła obkładać pięściami jego tors. – Ty dziwkarzu pieprzony! Zdzirze! Ufałam ci! – nie miał zamiaru pozwolić, by go biła, zwłaszcza za nic. Jednak musiał ją jakoś uspokoić, a jedyne co przyszło mu do głowy to, by przytrzymać jej ręce, zaciskając może trochę za mocno i przyssał się do jej ust na siłę, przyciskając do ściany. – Spierdalaj! Puszczaj mnie! – z trudem udało jej się wydusił choć słowo w przerwie między kolejną „dawką” pocałunków. – Zd…Zdradzasz mnie! – wykrzyczała my w twarz, ale jego siła argumentów była silniejsza, gdyż przywarł jeszcze mocniej do ściany budynku, a uwalniając na moment ręce podniósł ją wyżej. A mianowicie, dotykając za pośladki podrzucił na wysokość jego bioder. – Puść mnie…– odparła prawie szeptem. Jej siła głosu najwyraźniej słabła, zwłaszcza, kiedy pogłębiał zachłanne pieszczoty. Nie potrafiła się już dłużej opierać. Oddając pocałunki, po prostu zawiesiła ręce na jego szyi. Marek czując, że jeszcze moment, a hormony w nich eksplodują, odsunął się od niej, ledwo łapiąc oddech. – …Spokojniejsza? – wydukał z ledwością. Stała patrząc mu w oczy, również próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy myślał, że jej histeria przeszła, spoliczkowała go. Może nie mocno, bo teraz w trakcie szarpaniny straciła dużo siły, ale jednak. Nie czuła się z tym zbyt dobrze, ale to „odruch bezwarunkowy” wzbierających w jej oczach łez. Spojrzał na nią tak samo zaskoczony, jak wściekły tym, co zrobiła. Przez chwilę, milczeli, póki nie zobaczył w jej i tak dużych oczach szklanek. – To jest koniec, rozumiesz?! – rzuciła łamiącym się głosem, starając się z resztek sił się nie rozpłakać. Przysięgała sobie, że nie będzie ryczeć przez faceta, a teraz łzy były coraz częściej obecne w jej życiu. MŁODE WILKI. Cz. 18. – Posłuchaj mnie! – próbował ją zatrzymać, ale nie chciała go słuchać. Szła energicznym krokiem, ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, próbując zatamować potok na policzkach. Kiedy pojawiła się nowa łza, szybko ją przetarła. Nie miała zamiaru go wysłuchiwać jego tłumaczeń. Oszukał ją i zdradził. Przynajmniej tak jej się wydawało. A prawda jest taka, ze zbyt „płytko” go oceniła i zbyt pochopne wysunęła wnioski. – Baśka! – złapał ją za łokieć, odwracając do siebie przodem. Wyszarpnęła się, krzycząc. – Zostaw mnie!! To koniec!! Nie chce cię znać! Cholerny egoista, który musiał sobie znaleźć pocieszenie!! Wracaj do tej szmaty!! – popchnęła go, by odszedł i nigdy nie wracał. – To koleżanka! – wyjaśnił, starając się by mu wreszcie uwierzyła. – Koleżanka? To tak to się teraz nazywa?! Może jestem jeszcze gówniarą, ale mam oczy!! I ty…mi ich nie zamydlisz! – spojrzała na niego ze wściekłością. – Do cholery, Baśka! Po co miałbym kłamać! Uwierz mi! Co prawda! Byłem ostatnio na ciebie zły, że mnie olewasz, ale coś ci tam kiedyś powiedziałem, tak?! Nie zmieniam tak łatwo zdania! Gdyby tak było już dawno bym z tobą nie był! – Dzięki! Dzięki za łaskę! Jestem ci cholernie wdzięczna, że tyle ze mną wytrzymałeś! …W końcu dostałeś co chciałeś, nie?! – jej głos lekko się załamał. Zamilkł. Nie rozumiał dlaczego mówi o nim coś takiego. Nie sadził, że może o nim pomyśleć w taki sposób. Prędzej spodziewał się, że usłyszy to od Storosza, a nie od jego córki. Nie może przecież myśleć, że się nią zabawił, bo to nie prawda! – …Daj mi spokój! Nie łaź za mną!... To nie ma sensu! Nie będę z facetem, który interesuje się tylko sobą! Przepuść mnie! – zażądała, by ustąpił przed nią drogi, kiedy jej ją zaszedł. – Baśka…Posłuchaj mnie… – złapał ją za ramiona, aby spojrzała mu w oczy. On nigdy nie potrafiłby skłamać jej tak na nią patrząc i dobrze o tym wiedziała. – Popatrz na mnie! – podniósł jej podbródek, by wreszcie mógł zacząć mówić. – … Chcesz to tak skończyć? Po tym wszystkim, bo ja nie! Basia…– westchnął – …chciałem po prostu z kimś pogadać! Nie zdradziłem cię i nigdy bym tego nie zrobił!...Wierzysz mi? – dopytał, kiedy tym razem ona zamilkła. – Nie dotykaj mnie! – odpowiedziała szeptem, patrząc mu w oczy. Od razu od niej odszedł. Spoglądał na nią wyczekująco. Ale po chwili, kiedy uświadomiła mu, ze nie żartuje, wezbrała w nim złość i rozgoryczenie. – To koniec, tak? – zapytał z ironicznym uśmieszkiem – …Chcesz tego?!! – podniósł ton, ale po chwili go ściszył – … Ufasz mi? – spuściła głowę. – Ok…– kiwał głową. Dla niego było wszystko jasne. Nie darzy go zaufaniem –…Nie będę ci na siłę udowadniać, że jest inaczej… Nie zatrzymuje cię… – klepnął rękoma w spodnie, podnosząc brwi w górę i idąc tyłem, powoli zmierzał w przeciwnym kierunku. Miał jeszcze nadzieje, że ją zatrzyma, ale kiedy stała tam dalej, niewzruszona, odwrócił się i powolnym krokiem, z rękoma w kieszeniach ruszył w swoją stronę. Nie dostrzegł, że przymknęła oczy, nie potrafiąc zapanować nad rozkołatanym sercem. Starała się stłumić to, co teraz czuje. Niestety, nie udało się. Czuła dziwny mętlik w głowie, ale pomimo wszystko serce wygrało i postanowiła mu zaufać. – Marek! – krzyknęła rozpaczliwie. Przystanął, w dalszym ciągu stając plecami do niej. Podbiegła do niego. Stał już naprzeciw niej. Bez ostrzeżeń mocno się do niego wtuliła. – Przepraszam! – wyszeptała, kładąc głowę na jego ramieniu. Gładził ręką jej włosy, by już do tego nie wracała. Ona jednak musiała to sprostować. – …Ufam ci, jak nikomu innemu, naprawdę! – zapewniała szczerze – …Tylko mnie zdenerwowałaś bo tamta była za ładna! – wypowiedziała tonem małej, skruszonej dziewczynki. – Ha! Jesteś zazdrosna! – zachichotał, wskazując palcem jak przedszkolak. – Widzisz! Właśnie straciłem koleżankę!...raczej już nigdy ze mną się nie umówi! – I o to mi chodziło! – powiedziała to z tonem intrygantki, ale po chwili się powstrzymała, zauważając, że plecie głupoty, które mogą go zdenerwować. Po chwili dodała: – Jesteś na mnie zły? – zapytała cicho. – Nie! Przecież wiesz, że nie była w moim typie! – odparł, chcąc jej zrobić przyjemność. – Kłamiesz! – zakwestionowała jego słowa, ale już z uśmiechem na ustach. –…No…Może trochę! – równie promieniście się uśmiechnął, prezentując swoją pełną gamę śnieżnego uzębienia. – Dobra już dobra! …Pierwsza wersja mi się bardziej podobała…– powoli się do niej przybliżał. – …Bardziej…? – zapytał szeroko się uśmiechając z lekko przymkniętymi oczami, przybliżając się tak, że omalże stykali się nosami. – O wieeeleeee bardziej… – droczyła się z nim kokieteryjnie przeciągając wyrazy. Niestety, nic już więcej nie dodała. Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem, który był nieśmiały i delikatny, jak za początków ich znajomości. Nie chciała się przyznać, ale te podobały jej się tak samo, jak te „głębsze”, a być może nawet i bardziej. Nie czuła się zawziętą romantyczką, ale od czasu, do czasu odzywały się w niej pewne niewielkie pokłady, tak jak i teraz. Niechętnie odkleiła od niego swoje lekko zwilżone usta. – Mhm…– oblizała swoją dolną wargę, lekko ją zagryzając. Podniosła oczy ku niebu. Czuła jak się rozpływa jak te lody, które jeszcze nie tak dawno zajadała. – …Dawno mnie TAK nie całowałeś – podkreśliła, będąc pod całkowitym wrażeniem jego czułego gestu. Przyglądał się jej z „maślanymi” oczami z nieukrywaną satysfakcją. Jego samoocena urosła. Kiedy chciał to powtórzyć i na powrót sprawić, by zobaczyła przez oczami gwiazdy, mu na to nie pozwoliła, nagle sobie przypominając o pytaniu, którego zapomniała zadać Markowi wcześniej. – A ty właściwie skąd znasz tą cycolinę, co? – przewrócił bezradnie oczami. – Ze szkoły! Może nie pamiętasz, ale kiedyś zdawałem maturę i to nawet całkiem niedawno! – dorzucił, by już o nic więcej nie pytała. Tym bardziej o sprawy mało istotne. – Idziemy? – zapytała słodko, zakładając rączki za siebie, jak przedszkolak. Kiwnął głową i obejmując ją ramieniem, szli przytuleni parkiem. – Nie mogłaś być dla niej delikatniejsza? Nie musiałaś być dla niej taka …niesympatyczna! Żeby tak od razu na solo? – zaśmiał się na samo wspomnienie jej „akcji”. – Zasłużyła! – podniosła dumnie głowę. – Ale zamiast przejmować się nią, zobacz co mi zrobiła! – wskazała palcem na policzek. – Gdzie? Nie widzę! – próbował się przyjrzeć, ale nic nie zauważył. – Tutaj! – odsłoniła palec. Faktycznie, było małe udrapnięcie paznokciem. Bardzo małe. – Jak zostanie mi blizna, zapłaci mi za chirurga! – lamentowała, jak małe dziecko. Udało mu się stłumić śmiech. Nie pytając, czy może, dał jej szybkiego buziaka w to miejsce. – Już nie ma! – zaśmiał się, widząc jej zaskoczoną minę. – Chirurg Brodecki potrafi wszystko! – Tsaaa… Ty najwyżej ginekologiem zostaniesz! – zaśmiała się, nabijając. – A wiesz, że nawet o tym myślałem? – spojrzał na nią – Poważnie! – rzucił, kiedy ta już miała wybuchnąć śmiechem. – Nie! Z kim ja się zadaje! – odeszła krok do przodu. – No co? – rozłożył bezradnie ręce. MŁODE WILKI. Cz. 19 Baśka wpadła na świetny pomysł. Skoro Marek nie może odprowadzać jej, gdyż istnienie spore prawdopodobieństwo, że dojdzie do rękoczynów, sama zaproponowała Markowi, że to ona odprowadzi go pod same mieszkanie jego mamy. Przystał na to, choć trochę się o nią martwił. Ta okolica o tej porze nie jest zbyt bezpieczna. Mając jednak w pamięci ten miły dzień, był dzisiaj wyjątkowo uległy. Spędzili ze sobą cały dzień, spacerując, rozmawiając, przytulając i pozwalając na odrobinę bliskości, jak kiedyś. Jednakże nieuchronnie zbliżał się zmrok. Stali teraz pod blokiem Marka, patrząc sobie w oczy. – Może wejdziesz? – zaprosił ją, mając nadzieję, że się zgodzi, choć znał ją dobrze i wiedział w głębi serca, jaką da odpowiedź. Odmówi, zwłaszcza teraz, kiedy ma sajgon z ojcem. – …Jak mnie zaprosisz! – uśmiechnęła się zalotnie. – … Chyba, że jest trochę za późno…– sama zaczęła wymyślać wymówki. – W sam raz! – odpowiedział niemal równocześnie z nim. – Hehe! Tylko jakby się ktoś pytał jestem u Darii! – odparła pewna swego, przymrużając oczy. – No i taką cię lubię! – rzucił zabawnie, przyglądając się jej z uśmiechem. Była nieprzewidywalna. – Tylko lubisz?! – skrzyżowała ręce na piersi. Lubiła się z nim droczyć w „zabawie” na słowa. – Nie tylko…Najchętniej, to bym…– pochylił się i coś szepnął jej do ucha. Od razu wybuchła głośnym śmiechem. Uniósł dumnie głowę i łapiąc za rękę zaczął ciągnąć w stronę drzwi. – A twojej mamy nie będzie? – zapytała, kiedy ciągnął ja do schodach na górę. – A nie! – odparł tajemniczo. Zaśmiała się dyskretnie. Wdrapali się wreszcie na piętro. Otworzył drzwi, nie zapalając światła. Kiedy tylko weszła, zamknął je na klucz. – Teraz mi nie uciekniesz! – przyciągnął ją do siebie. – …Mamy sporo do nadrobienia! – pocałował ją na zachętę w ramię, potem w szyję. Szalał, kiedy była tak blisko. – …Ja też za tobą tęskniłam! Bardzoo… – ich wargi ściśle się ze sobą złączyły. Z początku czułe i delikatne pocałunki, zamieniały się na te z charakterystycznym mlaśnięciem. Oboje nawet nie usłyszeli kroków dochodzących z kuchni. Zajęci sobą, zorientowali się, że nie są sami, kiedy pani Maria zapaliła światło. Zaintrygowana, musiała po prostu sprawdzić, kto przyszedł. Gdyby wiedziała, że to Marek z dziewczyna, z pewnością, by im nie przeszkodziła. Odskoczyli od siebie jak na zawołanie. Basia z przerażeniem patrzyła na zdziwioną twarz matki Marka. Czuła się jak w podstawówce, przyłapana przez mamę. Chwilę milczenia przerwał Marek. – Yyyy… Myślałem, że jesteś w pracy… – Zamieniłam się z koleżanką! – przyglądała się z uwagą „znajomej” syna. Nie ukrywała, że tej drobnej istotce dobrze patrzyło z tych „wielgachnych” oczu, jak je określiła. – Mamo, to yyy…Poznajcie się…Basiu, to moja mama, mamo, to Basia,… moja dziewczyna! – czuł się lekko skrępowany. Pierwszy raz przedstawiał oficjalnie kogoś, z kim był naprawdę blisko związany, choć tego, co teraz łączyło go z Basią nie można było porównać do „związków na jedną noc”. Basia ukradkiem spojrzała na chłopaka. Zrobiło jej się cieplej na sercu, słysząc coś takiego. Podeszła bliżej „teściowej”. Wyciągnęła rękę z uśmiechem. – Miło mi panią poznać, Basia! – spojrzała na nią, też uśmiechając się ciepło, choć po chwili jej uśmiech zgasł, a wkradło się sceptyczny wyraz twarzy. Nie była do końca przekonana, czy Markowi nie znudzi się za jakiś czas. Znała swojego syna i dawała im wspólne co najwyżej pół roku. – No! To my teraz pójdziemy do mnie…– pociągnął Basię za rękę. – Może zrobić wam herbaty? – chciała poznać bliżej ta Basię. Wybadać jaka jest, bowiem wcześniej nawet nie miała takiej okazji. Nie zwierzał się jej i też się tego nie spodziewała, ale cieszyłaby się słysząc, że traktuje ją na poważnie i może wreszcie się ustatkuje. A Basia wyglądała na bardzo ułożoną dziewczynę, a jednocześnie żeńskie odbicie jej syna. – Nie, dzięki! – rzucił przez szparkę miedzy drzwiami a futryną. Zamknął drzwi. – Ale przypał! – szepnął, a Basia roześmiała się na głos, rozsiadając wygodnie na łóżku. – Sorry za tą scenę rodzinną! Matka taka jest! – przewrócił oczami. – Nic się nie stało! Cieszę się, że wreszcie poznałam ją...oficjalnie! – usiadł obok niej. – Mieliśmy być sami! – westchnął z rozmarzeniem i niezadowoleniem jednocześnie. – No tak, ale nie musisz szeptać! – zaśmiała się. Jego mama nie wydawała się jej jakąś plotkarką i tym bardziej nie będzie ich podsłuchiwać. – Masz rację! Marudzę! …Właściwie to… – na jego ustach pojawiał się coraz bardziej zawadiacki uśmieszek, a gdyby człowiekowi mogły rosnąć rogi, mu z pewnością urosłyby w przeciągu sekundy. – To, że mamy przyzwoitkę za drzwiami, w niczym nie musi tam przeszkadzać! – „powalił” ja na łóżko i zaczął łaskotać. – Marek, proszę! Ała! Buahahahaa!! Maaarekkk! Aaałaaaa!!! Przestań! Hehe…– zaczęła krzyczeć, prosić, nic nie pomagało. Marek uczynił sobie niej zabawkę do gilgotania. Nie czuła już podbrzusza. – MAREK! …Dosyć!!...Proszę! – wypowiedziała słodko, łapiąc oddech. – Musisz mi coś obiecać! – przytrzymał delikatnie jej nadgarstki i skrzyżował ręce, a sam niemal na niej leżał. – Wszystko, tylko przestań! – krzyknęła rozpaczliwie, nie mogąc już ze śmiechu. – Że pojedziesz ze mną nad morze! – jej oczy rozszerzyły się do granic. – Co? – zapytała kompletnie zaskoczona, tym co usłyszała. – Proszę! – rzucił śmiesznym akcentem. – Nie ma mowy! – kategorycznie zaprzeczyła, choć z szerokim uśmiechem na ustach. Trafi w samo sedno. Naprawdę to było to, o czym marzyła od dawna. Uciec z nim byle gdzie, jak najdalej, by być razem, choćby na parę dni i cieszyć się sobą w spokoju. Nie raz urządzali sobie wycieczki, ale jeszcze nigdy tak daleko. No, może Zalew Zegrzyński. Puścił ją by usiadła i porozmawiali poważniej. – I co ty na to? Zgadzasz się? – patrzył na nią wyczekująco i najbardziej by go teraz ucieszyła jej zgoda na ten szalony wypad. – Zwariowałeś, Marek! Ja mam jeszcze szkołę, a poza tym ojciec nigdzie mnie z tobą nie puści! – odezwała się w niej dusza realistki. – Nie musi wiedzieć! Nie raz już tak było! …Baśka, to takie dziwne, że chce z tobą spędzać 24 godziny na dobę?...Nie widzisz co się ostatnio z nami dzieje? Wszystko się pierdo…pieprzy i co najgorsze nie przez nas, tylko jednego skurwiela! – No hellou!! MAREK! Nie zapominasz się?! To mój tato! Nie masz prawa tak go nazywać!! – zdenerwowała się. Bądź co bądź, to był jej ojciec, którego kochała. – A jak mam nazywać, Baśka! Za to co ci zrobił, dla mnie i tak jest już przegrany! Nie chce, żeby spieszył to, co jest miedzy nami! Nie teraz! Miałem ochotę mu… Że też tego nie zrobiłem, kiedy miałem okazję! – ugryzł się w język, ale było już za późno. – Co? Widziałeś się moim ojcem?! – spuścił głowę – Dlaczego mi nie powiedziałeś?! – uniosła się gniewem. – Dlatego! Wiedziałem, że zaczniesz go bronić! Naprawdę nie widzisz, że chce nas skłócić? ... Ostatnio tylko przez niego się kłócimy! Nawet teraz! – patrzył na nią z pretensją. – To ty się zmieniłeś! … Odkąd poszłam z tobą do łóżka, tylko moja dupa ci w głowie i to cię wpienia, bo nie dostajesz tego za każdym razem, kiedy chcesz! – spojrzał na nią wściekły. Widać „terapia wstrząsowa” jej ojca przyniosła skutek i zrobił jej wodę z mózgu. – Ojciec miał rację! – dodała, choć naprawdę nie chciała tego powiedzieć. Nie wiedziała, co ją podkusiło. Kiedy zdała sobie sprawę, że wyrządziła mu tym wielka przykrość, rzuciła szybko, widząc jego zawiedzione i smutne oczy. – Jezu! Marek, nie chciałem tego powiedzieć! Przepraszam! – przejechała dłonią po jego policzkach, ale zabrał jej ręce i wstał, podchodząc do okna, tym samym odwracając się do niej plecami. Po złożeniu myśli w całość, odwrócił się gwałtownie w jej stronę. – Marek! – szepnęła, kiedy próbował coś powiedzieć, ale za każdym razem się powstrzymywał, by jej nie obrazić. Znał siebie i pochopnie mówi „coś” nie patrząc, czy zaboli. Dziwne, że zachował jeszcze nerwy na wodzy. Podeszła do niego bliżej. Stanęła naprzeciwko niego, patrząc na jego spuszczoną głowę ze srogim wyrazem twarzy. Bawiła się zamkiem od jego bluzy. – Zgadzam się! Wyjedzmy stąd! Jak najdalej! – przytuliła się do niego na zgodę, ale od ją odtrącił. – Po co? Po co, jak ty tego nie chcesz?! – nie odrywał od niej swojego stanowczego spojrzenia. – Przecież mi na tobie i tak nie zależy, to po co coś ratować? Mówisz tak tylko dlatego, bo dopiero teraz zauważyłaś, że ja nie jestem ci już do niczego potrzebny! – Marek, to nie tak! – jej oczy „dygotały” w różnych kierunkach. – Baśka, nie oszukuj się! …Ja nie jestem głupi! Wiem! Chciałeś po prosu zwrócić uwagę ojca i ci się udało! Szkoda tylko, że moim kosztem! – Marek! …To nie prawda! Nie każ mi udowadniać, że cię kocham, bo teraz…cholera nie wiem jak! Czuję się jakby ktoś mnie rozdzierał! Z jednej strony chcę być z tobą, a z drugiej, chce przestać być czarną owcą w oczach ojca! – Baśka, zdecyduj się! Zależy ci bardziej na nas, czy na dobrych układach z ojcem? Sama widzisz, że nie da się połączyć jednego z drugim! Twój stary mnie nie znosi, z wzajemnością, więc wybieraj! Albo ja, albo ojciec! – Cholera, Marek! To nie jest takie proste! Kocham was obu! Jesteście dla mnie najważniejszymi facetami w życiu, to jak mam wybierać?!...Wiesz jak zazdroszczę koleżankom ojców, którzy kumplują się z ich chłopakami!...Tak to właśnie powinno wyglądać, a nie jak teraz! – To poszukaj sobie faceta, którego polubi swój ojciec! Nie będę ci psuł marzeń! I nie chcę! – Ale ja chcę ciebie! – wyszeptała, patrząc mu w oczy. To TAKIEGO Marka sobie wymarzyła i nie chce nic zmieniać. Dla niej był ideałem. Połączeniem księcia z bajki z zdemoralizowanym chłopakiem z podwórka o idealnej równowadze. Typ „grzecznego łobuziaka”. – Wierzę, że kiedyś cię polubi, widząc, że jestem z tobą szczęśliwa! – patrzyła mu prosto w oczy. – A jesteś, czy tylko tak mówisz? – sam już nie wiedział, w co wierzyć. – Jestem! – poruszyła tylko ustami. Nie potrafił być konsekwentny. Przytulił ją, ale ona kontynuowała. – Wyjedźmy, błagam! Jeśli tutaj zostaniemy, stracę coś niepowtarzalnego! …Nie chcę cię stracić! – przymknęła oczy. – …Nie stracisz! – odsunął ją i zaczesał z uśmiechem przydługą grzywkę za jej ucho. – Za dwa tygodnie mam wycieczkę! Co prawda, rodzice nie powiedzieli jasno, czy będę mogła pojechać, ale ja już ich przekonam! Trwa cztery dni, a kasę jaką dostanę weźmiemy na wyjazd! – Nie! To mój pomysł, ja płace! Nie wezmę kasy od twojego starego! – westchnęła, ale w gruncie rzeczy go rozumiała. Sama postąpiłaby tak samo. – To zrobimy inaczej!...Powiem im, że zapracowałam na tą wycieczkę i będą musieli się zgodzić! Nie odpuszczę! – uśmiechnął się. – Zawsze tak planujesz wszystko w minutę? – zaśmiał się, widząc jaki chytry plan urodził się w jej głowie w tak błyskawicznym czasie. – Ty naprawdę jesteś genialna! – A ty szalony! I taka też będzie nasza podróż! Bez planu, bez ograniczeń…Czysty spontan! To trochę tak, jak wsiąść do pociągu byle jakiego… – skrzywiła się na samą siebie, myśląc, jakie to musi pleść bzdury, by przytaczać tekst tak znanej piosenki pani Rodowicz. – By poczuć się wolnym? – w obojgu pojawił się tak zwany „power” i zapał. – Mhm…Dokładnie tak! – uśmiechnęła się. Oboje czuli, że nie mogą przepuścić takiej okazji i uciec od świata, który wyraźnie im nie sprzyja i właśnie przed nim muszą się zbuntować. MŁODE WILKI Cz. 20. Obiecała sobie, że dotrzyma słowa danemu Markowi i wyjadą na wymarzona wycieczkę. Była strasznie zawzięta i zdeterminowana! Nikt jej nie powstrzyma, zwłaszcza, że jej chłopak ma rację. Ostatnio go zaniedbała, a teraz chciała mu to jakoś wynagrodzić. Od dawna chciała wyjechać, urwać się od tego wszystkiego, ale na uwadze miała sprawę z tatą i właśnie to stawiała na pierwszym miejscu. Jego zgoda na wyjazd będzie nie lada sztuką do osiągnięcia. Wierzyła jednak, że się i nic nie stanie jej na przeszkodzie. Ma już w głowie nawet ułożone argumenty, wystarczy tylko je przytoczyć. W ostateczności jak określiła „Nawieje z chaty z jego zgodą lub bez niej”. Zdawała sobie sprawę, że taka podróż na „szybko” jest szalona, ale miała gdzieś to, co ktoś o tym pomyśli. Wróciły jej chęci do wyzwań, które ostatnio ją opuściły. Teraz na nowo jest tą żywiołową, temperamentną dziewczyną, która tak urzekła Marka, kiedy polała go wodę w twarz na imprezie, jako znak dezaprobaty na słowa: „Hej mała, to już przedszkole wpuszczają?”. Do dzisiaj mają z tego niezły ubaw. Odwaga i zadziorny charakter jak na wówczas 16–latke, był kluczem do jego serca. Mając na uwagę właśnie te ich przygody, musiała jakoś przekonać mamę. Wiedziała, że z nią pójdzie jej o wiele prościej. Zawsze, w zamian na szczerość, pozwalała jej na wypady z Markiem za miasto, ale jeszcze nigdy nie zapytała, czy może wyjechać z nim tak daleko. Oczywiście, w tajemnicy przed Storoszem. Basia tym razem miała pewne obawy, ale niesłusznie. Pani Ewa wyraziła zgodę. – Naprawdę? – stała w kuchni z otwartą buzią. Nie mogła w to uwierzyć. Myślała, ze będzie o wiele gorzej, zwłaszcza po tym co ostatnio wywinęła. A Storoszowi jako nauczycielka, bardzo dobrze wiedziała, ze nakazy dla młodzieży, to jak płachta na byka. W dodatku doskonale wiedziała, ze Basia i tak z nim pojedzie. Była jednym z tych nauczycielek, która starała się zrozumieć postępowanie młodych szalonych ludzi. Była nawet lekko nowoczesna, w porównaniu z jej konserwatywnym ojcem. Ale doskonale zdawała sobie sprawę, w jakim tera żyją świecie, a to, że uważała młodzież za dobą, a nie zdemoralizowaną, zawsze punktowało. Czasem nie raz zaskakiwała swoich uczniów, a tym bardziej Basię. – Zgadzam się, ale pod pewnymi warunkami! – przymrużyła oczy. Domyśliła się o co jej chodzi. – Zero seksu, tak? … Mamo! – przewróciła oczyma. – Nie, że się zabezpieczycie! – Basia myślała, że to jest tylko jej jeden z głupich snów. Na jej policzkach pojawiły się dwa lekkie rumieńce zawstydzenia. Storoszowa po prostu już oswoiła się z tą myślą. Kocha ją taką, jaka jest i akceptuje taką, jaka jest. Może na początku był to dla niej niemały szok, ale teraz zrozumiała, że Basia jest już „małą, prawdziwa kobietką” i nie może zakazywać jej czegoś, co i tak już raz zrobiła. Kara to by była żadna, zwłaszcza, że nie może jej zabronić, by przestała się spotykać z Markiem, a nie będzie jej śledzić, czy podglądać. Intuicja podpowiadała jej, że ten chłopak nie dał jej się poznać z innej strony co nie znaczy, że takowej nie posiada, skoro jej córka ulokowała to właśnie w nim swoje uczucia. Musiał czymś na nie zasłużyć. Jak się teraz mawia, musiał mieć to „coś” i miała tylko nadzieję, że nie będzie przez niego cierpieć. Nic więcej, bo pragnęła, by była szczęśliwa. A szczęście, to nie zawsze rodzice i rodzeństwo, a przynajmniej nie dla nastolatki, pełnej marzeń. Coraz bardziej chciała poznać „tego Marka”. Mimo to, postanowiła obojgu zaufać, wyciągnąć rękę. – Że co? – zapytała, chciała dopytać „co jej odbiło”, ale pozostawiła to bez komentarza. Odpuściła. – Dobra!... – na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech – Jesteś spoko laska! Dzięki!! Iiiiiiiiiiii!! – rzuciła się jej na szyję, ucałowała i pobiegła, podzielić się z ta wiadomością z Markiem. Po chwili jednak wróciła, przypominając sobie, że nie od niej samej zależy jej wyjazd. – A co z ojcem? Znaczy tatą! – poprawiła się. Dobrze wiedziała, że jej mama nie lubi, jak go tak nazywa. – Będziesz musiała z nim porozmawiać i przedstawisz tą bajeczkę, jaką chciałaś udobruchać mnie! – uśmiechnęła się insynuująco, ale ona nie podzielała jej optymizmu. Posmutniała. – A jak ty go nie przekonasz, zrobię to ja! – dodała, a jej twarz od razu się rozchmurzyła. – Jesteś boska! – rzuciła jeszcze na odchodne, posyłając buziaka na odległość i tym razem, wyciągając telefon z kieszeni, pobiegła na górę. *** – Ale… – czuła jakby ktoś wylał na jej głowę kubeł zimnej wody. Odparła nieśmiało. Spoglądała na ojca nerwowo przewracając oczami. Przedstawiła mu całą sytuację. Oczywiście musiała skłamać, że sama zarobiła na tą wycieczkę, przez to nie narazi jego ani mamy na żadne koszty i jest bardzo wartościowa pod względem edukacyjnym. Pomimo to z ust ojca usłyszała stanowcze „Nie!”, w czasie, kiedy porządkował narzędzia w garażu. Jej ojciec przyznał przed sobą, że jej zachowanie w stosunku do niego i nie tylko się poprawiło, ale miał wątpliwości, czy aby już zasłużyła na taką „nagrodę” jak trzy dni bez szkoły. – Zgódź się! – nagle oboje usłyszeli za sobą głos pani Ewy. Podeszła bliżej do męża i spoglądając na niego, zaczęła przekonywać. – Ja już to zrobiłam! – rzuciła, zakładając ręce na piersi. – Czyli to jakiś spisek, tak? Moje zdanie się już nie liczy? – uniósł się lekko. Czuł się przyparty do muru. Tym bardziej widząc wyczekujący wzrok Basi. – Nie, ale może pomóc, by Basia dostała wynagrodzenie za znaczne osiągnięcia w nauce, zwłaszcza ostatnia klasówka z biologii! – Biologii?! – zakpił – Ciekawe kto udzielał jej korepetycji! – spojrzał na Baśkę, a ona obrażona, wybiegła, z garażu. „Jak on możne być taki okrutny i ciągle jej to wypominać?!” – pomyślała pani Ewa, mierząc męża niezadowolonym spojrzeniem. […] Basia czuła się okropnie! Nie wie, jak powie Markowi, że jednak z ich wyjazdu wyszedł, „guzik”. Nie miała odwagi do niego zadzwonić, słysząc w słuchawce jak się ciszył. Podkuliła nogi, opierając brodę o kolana. Już wiedziała, że wszystko się skomplikowało, ale nawet jeśli miałaby uciec, to i tak z nim pojedzie! „Nikt nie zepsuje im tego, co ich łączy!” – przysięgała sama sobie. Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. – Proszę… – odpowiedziała niemrawo, nie mając ochoty nikogo widzieć. Nie spodziewała się, że w drzwiach stanie jej tato. Wyjrzał zza progu i odparł szybkie. – Zgadzam się! Jedź! – po czym zamknął drzwi z powrotem. Miała ochotę i jego uściskać ze szczęścia, ale przypomniała sobie, że to by było nie w porządku, skoro jej ojciec nie zna całej prawdy, a jego zgoda jest tylko połowiczna. MŁODE WILKI Cz. 21 W pokoju paliła się tylko mała lampka a zegarek wskazywał 3.08. Stała pochylona nad walizką. Upychała ostatnie rzeczy i próbowała ją zamknąć. Z trudem jej się to udało. Musiała usiąść na walizce, by ta się zamknęła. Pani Ewa przez uchylone drzwi zauważyła co tez Basia wyczynia i nie umiała się powstrzymać, by nie zaśmiać się z tego, co widzi. Weszła do pokoju, kiedy dopinała zamek. Nie zauważyła jej z początku, będąc zajęta „walką”. Sama wiedziała, że pewnie za dużo rzeczy napakowała, ale nie wiedziała jaka będzie pogoda. W końcu za niedługo wakacje. Kiedy pani Storosz zaczęła rozmowę, dopiero wówczas ją dostrzegła. – I jak? Masz wszystko? – zapytała z troską, siadając obok wielkiej torby na łóżku. Sama czułą się podenerwowana jej wyjazdem. Ale starała się tego po sobie nie pokazywać. Widziała, że ona nie dość, że jest podekscytowana, to w gruncie rzeczy sama denerwuje się jak to wszystko będzie. – Tak, chyba mam! Marek powiedział, że nie mam brać za dużo…Tylko, że ja nawet nie wiem, gdzie jedziemy! – westchnęła głośno –…Ale będzie świetnie! Czuje to! – uśmiechnęła się radośnie, łapiąc w okolicach serca. Storoszowa widząc uśmiechniętą i wesołą córkę i na jej ustach zagościł się szeroki uśmiech. Coraz bardziej się przekonywała, że naprawdę to miłość, a nie zwykłe zauroczenie. Jej córka przezywa pierwszą, prawdziwą miłość. – Wiesz co? …Chce tam pojechać, bo…ostatnio nie było za dobrze! Już prawie zerwaliśmy! …A ja nie chcę… – …go stracić, tak? – pokiwała nieśmiało głową. Nie rozmawiała nigdy z mamą na temat jej życia emocjonalnego tak otwarcie. Tak p prostu. Ostatnie wydarzenia jeszcze bardziej je do siebie zbliżyły. Spuściła głowę. Musiała się upewnić, czy na pewno nie powie ojcu z kim jedzie. – Nie powiesz ojcu, prawda? – zaśmiała się. – Na pewno! Tylko proszę was, byście nie zrobili nic głupiego! Uważam was za odpowiedzialnych młodych ludzi! Nie chciałabym się na was zawieść drugi raz…Pamiętaj o tym! – odparła z przestrogą, przegarniając jej grzywkę z czoła, tak samo, jak była malutką dziewczynką. – Pamiętam! Tym bardziej, że mamy u ciebie kredyt zaufania! Będziemy grzeczni! – zapewniła z uśmiechem. – No…może nie będziemy aż tak rozrabiać! – zapewniła, wiedząc, że wcześniejsze jej słowa zabrzmiały nierealnie. Są szaleni, ale z miłości i nie może jej obiecać, że nie zrobią nic równie szalonego. To jednak pozostawiła dla siebie, by jej nie martwić, tak jak wiele innych szalonych rzeczy, jakie już razem zrobili. Na przykład rzucanie butelkami w radiowóz policyjny i wiele innych. – …Macie wrócić cali i zdrowi, zrozumiano? – Basia zasalutowała z uśmiechem. – Tak jest szefuniu! – zachichotała. – No to zbieraj się…Marek nie będzie czekać! – zagroziła jej palcem, a ona tylko przewróciła oczami. […] Schodziły już schodami na dół. Basia już gotowa, trzymała w ręku walizkę. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Przy tym obie starały się nie obudzić dzieciaków. Obstąpiły by ją ustawiając się w kolejce, nie pozwalając wyjechać. Zaczęły by marudzić, wypytywać, a w najgorszym przypadku chciały pojechać z nią. Nie miała czasu im tego wszystkiego tłumaczyć, nawet nie wiedziałaby jak. Nie spodziewały się, że w salonie zastaną czekającego na nie pana Storosza. Wyglądał, jakby miał zamiar gdzieś wyjść. Porozumiewawczo wymieniły ze sobą spojrzenia. To nie wróżyło nic dobrego. Rozmowę rozpoczęła Basia. – Tato?… Nie śpisz jeszcze? – zapytała niepewnym tonem. Miała nadzieję, że ojciec wybije sobie z głowy, by pójść ją odprowadzić, a przede wszystkim, że dopiero wybiera się do łóżka, a nie z niego wstał. – Nie śpię! Na którą masz autobus? – jej serce momentalnie zaczęło bić szybciej. Spojrzała na niego przerażonym wzrokiem, ale starała się ukrywać, że coś jest nie tak. Na szczęście jej mama w porą zainterweniowała. – Zbiórka jest o 3.30, przed szkołą! Odprowadzę ją, choć to niedaleko! Chyba z nią nie pójdziesz? Nie chcesz narobić jej wstydu przed klasą? Ja się przejdę! – oznajmiła z uśmiechem, łapiąc dziewczyną z tyłu za ramiona. – Myślałem, że…a nieważne! – machnął ręką. Podszedł bliżej córki. – Baw się dobrze! – rzucił z grobowa miną i ku zdziwieniu Basi, jak również pani Ewy ucałował ją w czoło i udał się z powrotem na górę. Mógłby wydobyć z siebie jakiś uśmiech, ale ten gest już wiele dla niej znaczył. – No Basia, idziemy! – ponagliła ją, by wreszcie wyszły. Gdy znalazły się już na zewnątrz, dziewczyna przystanęła. – Ale ja nawet nie wiem, gdzie czeka! – rzuciła szeptem. Jak na zawołanie usłyszała dźwięk przychodzącego SMSa. Przeczytała szybko. Wiedziała, że od Marka. Wiadomość brzmiała tak: „Czekam na ciebie pod szkołą…Nie spóźnij się, bardzo cię proszę xD…Całuje! ;*”. Uśmiechnęła się od razu promiennie. Czuła coraz większą dozę ekscytacji tym wyjazdem! Wiedziała, że przeżyją niezapomniane chwile. – To od Marka – pani Ewa zapytała, widząc jak córka ściska w ręku komórkę cała zamyślona. – Tak…– pokiwała głową – Czeka pod szkołą! – …Czyli mój pomył nie był najgorszy! Musi być bardzo mądry, skoro wymyślił to, co ja! – zażartowała. Dobrze, że było ciemno, bo z łatwością zauważyłaby dwa rumieńce na twarzy córki. […] Pięć minut później, obie już stały na parkingu, szukając wzrokiem Marka. Basia coraz bardziej się denerwowała. Miał już tu być, a tymczasem ona znalazła się we wskazanym przez niego miejscu wcześniej. Chodziła nerwowo, rozglądając się we wszystkie strony świata. Mama Basi również zdziwiła nieobecność chłopaka. Przez moment przeszło jej przez myśl, że zrezygnował w ostatniej chwili, ale kiedy oślepiło je światło świateł samochodowych i usłyszały dźwięk klaksonu, od razu ich obawy uszły w zapomnienie. Zaparkował na wolnym miejscu i wysiadł z samochodu. Podbiegła do niego radośnie, wtulając. Jeszcze szybki buziak na przywitanie i mieli już ruszać, kiedy usłyszeli odkrzyknięcie pani Ewy. Marek w pierwszym momencie nie poznał, że to mama Basi. Z początku myślał, że przyszła z koleżanką. Były podobnego wzrostu. Ukłonił się grzecznie, witając krótkim – Dobry wieczór! – czuł się jakoś nieswojo. Było mu strasznie głupio, za tamto. A nie miał możliwości przeprosić i jej osobiście. Nie miał odwagi podejść bliżej, ale czując jak Basia ciągnie go za rękę, ustąpił. – No! To wreszcie poznacie się po normalnemu! – rzuciła w międzyczasie z ogromną satysfakcją z tego faktu. Jej mama była po ich stronie, co ją bardzo cieszyło. Kiedy znaleźli się bliżej, Marek wyciągnął rękę ku pani Ewy. – Marek! – rzucił nieśmiało – …Chciałem panią przep…– uśmiechnęła się i uścisnęła jego dłoń. Doskonale wiedziała, co chce powiedzieć, więc przerwała mu natychmiastowo. – Zapomnijmy o tym! Było minęło! Już wcale nie pamiętam! – uśmiechnęła się szeroko. Basia widząc, że Marek jej mamie najwyraźniej się spodobał, położyła głowę na jego ramieniu, spoglądając na niego z dołu, uśmiechając się delikatnie. Podobało jej się to, jak na siebie patrzą. To było specyficzne, dla zakochanych. Radowała się w duchu. Brodecki również odwzajemnił gest, widząc, że ma jednego wroga mniej. Mamie Basi pozostało tylko pożegnać się z córką i życzyć szerokiej drogi. Podeszła do córki i pogłaskała po pliczkach, lekko czochrając jej fryzurę. – Uważaj na siebie! …I pamiętaj co ci powiedziałam! – w jej oczach zbierały łzy, sama nie wiedziała dlaczego. Czuła, jakby traciła ją na zawsze, a to tylko trzy dni. Wzruszyła się bardziej od Basi. – Pamiętam, mamo! Nic mi nie będzie! Obiecuję! – przytuliły się mocno do siebie. Marek przyglądał się z boku, odchodząc, by mogły w spokoju porozmawiać. Gdy pani Ewa uwolniła ją z uścisku, wyciągnęła z kieszeni pieniądze. Spojrzała na Marka, pytając, czy ma je brać, ale on kategorycznie zaprzeczył. – Nie! To był mój pomysł i ja pokrywam wszystkie koszty! Nie weźmiemy od pani pieniędzy, z całym szacunkiem! – zaśmiała się, chowając je z powrotem. Marek wziął torbę podróżną Basi, mamrocząc coś pod nosem o kamieniach i zamknął bagażnik. Basia posłała mamie buziaka na odległość i wsiadła jako pasażerka, zabezpieczając się pasem. Marek miał już czynić to samo, kiedy pani Ewa, z ręka na sercu, rzuciła w jego kierunku: – Dbaj o nią! – miała szczere nadzieje, co do tego chłopaka. „Nie taki diabeł straszy, jak go malują” jest tu idealnym określeniem. Od niego biło coś dziwnego, coś co nie pozwalało jej uwierzyć stwarzanym pozorom, czy zwykłym plotkom. Po prostu „urzekł” jej serce. – Będę! – zapewnił prosto w oczy, z niezwykłą powagą, po czym sam wsiadł. Ruszył z piskiem opon. Basia pomachała jeszcze mamie na „dowidzenia” i zauważyła, jak mama sygnalizuje jej na migi, ze ma zadzwonić, jak dojadą. Kiwnęła głową. Ruszyli w drogę, a pani Ewa głośno westchnęła. MŁODE WILKI Cz. 22 Przejechali właśnie napis „Warszawa żegna”. Jakoś przez pierwsze minuty oboje siedzieli w milczeniu, choć zastanawiali się o czym myśli to drugie. Basia już od dobrych paru minut miała zapytać skąd wytrzasnął ten samochód, ale po raz pierwszy w życiu zabrakło jej odwagi. W ogóle ten wyjazd – czuła się jak nieporadna dziewczynka. Myślała, że wyzbyła się już nieśmiałości, która niegdyś spalała ją od środka. Od 13 roku życia starała się zwrócić na siebie uwagę wszystkich, być w centrum zainteresowania, a teraz…peszyło ją jedno ukradkowe spojrzenie jej faceta. Spojrzał w lusterko widząc, że się czymś denerwuje. A ona po prostu bała się, że coś pójdzie nie tak. – Co jest? – zapytał, przerzucając wzrok to z niej, to z obserwacji drogi. Nie odpowiedziała, za moment zerkając na szybę. Postanowiła zmienić temat. – Skąd masz tą brykę? – zapytała, zerkając w jego kierunku. – Pożyczyłem od kumpla! Super, nie? – motoryzacja była jedną z jego pasji. – Kiedyś też sobie taką kupię! – rzucił z rozmarzeniem, lekko ściszając ton. Znów spojrzał na drogę, a ona mu się w dalszym ciągu przyglądała. Kiedy poczuł na sobie jej spojrzenie, odwróciła głowę. Tym razem musiał zapytać. Była dziwnie smętna i zamyślona. Nie wyobrażał sobie, by tak mieli spędzić te dni. – Basia, co się dzieje? – zjechał na pobocze, próbując z niej wydusić, co też takiego ją gryzie i nie daje cieszyć tą chwilą. Odpiął pasy i odwrócił się w jej kierunku. – Nie wiem…Mam złe przeczucia… – rzuciła szeptem, jak mała dziewczynka, opierając głowę o oparcie fotela samochodowego. Spojrzał na nią z troską. – Przepraszam…– rzuciła, kiedy zorientowała się, że on może to źle odebrać. Nie chciała, żeby smucić się z jej powodu, skoro to tylko jej głupie, babskie wymysły. – Nie słuchaj mnie! Marudzę!...Już nie mogę się doczekać, jak usłyszę ten szum fal! – uśmiechnęła się, przejeżdżając dłonią po jego policzku, przez co on na moment przymknął oczy, łapiąc ją za rękę. – Jedź! Będziemy prędzej na miejscu! – ponaglała go, by ruszył. I tak też zrobił, bardzo energicznie, z piskiem opon. Nawet nie zauważył, kiedy usnęła. Kiedy stanęli na przejeździe kolejowym, ściągnął z siebie kurtkę i szczelnie ją okrył, by nie przemarzła. Uśmiechnął się, widząc, jak słodko śpi, a jej sen wydał mu się miarowy i spokojny. Prawda jest taka, ze Basia od ponad 2 dni niedosypiała z przejęcia. Nie potrafiła się na niczym skupić, tylko na tej wycieczce. A kiedy wreszcie się doczekała, miała jakieś dziwne wizje i czuła się zmęczona. Nic dziwnego, że usnęła twardym snem. Marek miał nadzieję, ze pogadają. W końcu droga daleka, a on nie może pozwolić, by usnął przed kierownicą. Pomimo, że ziewał jak kot, obiecał sobie, że dotrwa do końca podróży. W końcu Sopot nie jest aż tak daleko. Uzbrojony w mapę, na którą co jakiś czas zerkał, droga przebiegła bez większych zgrzytów. Gdyby nie energetyczna muzyka z radia RFM FM, byłoby z nim krucho, zwłaszcza, że jest z natury śpiochem. Co jakiś czas spoglądał na dziewczynę. Siedziała teraz, odwrócona do niego plecami. „No masz, pogadamy sobie!” – zaśmiał się z własnych myśli. A biedna Basia nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że powoli dojeżdżają. Są już na Pomorzu. Przejeżdżają prze lasy, czując ich zapach, zapach świeżego powietrza i nadmorskiego klimatu. Z satysfakcją zaparkował na jednej z dzikich plaż, na trawie. Czuł delikatną bryzę, kiedy wysiadł z samochodu, po raz kolejny rozprostowując nogi. Uśmiechnął się triumfalnie. Widok wschodzącego słońca był przepiękny, a tafla wody wydawała się taka płynna, spokojna. Tak uradowany, że musiał się tym z kimś podzielić. Otworzył delikatnie drzwi od strony pasażera, by nie budzić jej w brutalny sposób. Kucnął, spoglądając na nią czule. Była zwrócona twarzą do niego. Nie mogąc się powstrzymać, pocałował jej nagie ramię, odsłonięte przez nadciągniętą bluzeczkę w trakcie układania się jej w optymalnie najwygodniejszej pozycji do spania. Nawet nie drgnęła, mamrocząc oś przez sen o budziku. – Baśka, nie rób mi tego! – rzucił do siebie szeptem. On nie miał zamiaru marnować tego widoku, zwłaszcza, że taka okazja może się nie powtórzyć. Nie wiedział, o jeszcze zaplanuje na noc, ale na pewno będzie interesująco i żadne z nich nie będzie miał ochoty wstawać tak wcześnie rano. Wziął ją więc na ręce, a ona intuicyjnie, przez sen objęła go za szyję. Niósł jej wiotkie ciało, mając nadzieję, że wreszcie się przebudzi. Nie chciał robić tego sam. Szedł powolnym krokiem, już czując piasek w butach, w którym grzęzły jego nogi. Zauważył, że jest właśnie przypływ. Uśmiechnął się do siebie. Stanął najbliżej, jak tylko się dało, obserwując wschodzące powolutku słońce. W tle było słychać przelatujące, gaworzące mewy, szum fal, odbijających się o piasek i skalne falochrony. Poczuła zapach morza, a dźwięk kutra rybackiego dopijającego do portu sprawił, że powoli otworzyła oczy. Ujrzała ten przepiękny widok, czerwono –żółtego nieboskłonu. Myślała nawet, że to dalej sen, jaki jej się przyśnił, ale jednak nie…Jego głos ją w tym utwierdził. – Wyspana? – zapytała, ale ona nic nie odparła. Była zauroczona widokiem przed sobą. – Jezu…Jak tu pięknie! – zachwycała się, nie potrafiąc oderwać wzroku. To jej najpiękniejszy poranek w życiu. Nie bała się o tym otwarcie mówić. Było naprawdę bosko! – Wiedziałem, że ci się spodoba! – spojrzał na nią z góry. Podniosła wzrok, zatracając się w jego akwamarynowym spojrzeniu. Wodę morską widziała dodatkowo w jego spojrzeniu. Podrzucił ją tak by miała głowę na równi z nim. Ich źrenice delikatnie się poruszały. – Kocham cię, wiesz? – uśmiechnęła się, ukazując przed nim piękne dołeczki. – Wiem! A ty też wiesz! – dodał, chcąc i on ją w tym utwierdzić, i zapewnić o swoich uczuciach. – Wiem! Ale ja ciebie bardziej! – w sprawie wyznawania sobie miłości, nigdy nie obyło się bez słodkich przekomarzań. – Nieprawda! Ja ciebie! – nie potrafiąc się powstrzymać, przybliżył się znacznie i delikatnie musnął jej wargi. Oddała pocałunek z taką samą czułością. Powoli opuszczał jej nogi, by mogła wreszcie stąpnąć na ziemi, po czym pocałował drugi raz, już odważniej. Mogłaby tak trwać wiecznie, gdyby nie przypomniała sobie o telefonie do mamy. – Marek… Zaczekaj… Muszę zadzwonić… – wydukała, miedzy kolejnymi pocałunkami. – Potem… – rzucił niepocieszony jej obecnością. Nie chciał przerywać takiej chwili. – Muszę! – rzuciła, choć już nie tak pewnie. – Nie musisz! – czuła, jak jakaś siła ciągnie ja w dół, a ona zapada się pod czyimś ciężarem, jakby wpadła w ruchome pisaki. Po części było to prawdą, bowiem chłopak sprowokował to, iż Basia leżała teraz na plecach, a on na niej. Sypki piasek zdawał się być satynową pościelą. Pogłębiał pocałunki, raz po raz, zjeżdżając to na jej ramię, to na zagłębienie w szyi. Basia jednak, nie miała zamiaru, wzorem Marka, doprowadzić do jakichkolwiek zbliżeń „byle gdzie”. Choć miejsce było wyszukane, ona powtarzała sobie w myślach, że nie zrobią tego od razu. A jak na razie ma dość ekstremalnych wrażeń. Choć miejsce było typowo niestandardowe, ona zapragnęła klasyki. Kobieta zmienną jest. Na wypróbowanie różnych miejsc ma jeszcze czas. Choć doskonale wiedziała do czego dąży, choćby nieświadomie, ona postanowiła, że rozegra to inaczej. Fakt faktem, że piasek był zimny i czuła go dosłownie wszędzie. Kiedy uwolnił na moment jej usta, wybuchła głośnym śmiechem i korzystając z jego chwili nieuwagi, posypała mu piasek we włosy i wstają, uciekła w stronę morza. – Idę pozbierać muszelki! – rzuciła beztrosko, co jeszcze bardzie go rozśmieszyło. Czasami w swojej niewinności była po prostu słodka. Powinien się był przyzwyczaić, że albo nie robi mu na „złość” nie rozumiejąc niektórych wysyłanych do niej sygnałów, albo po prostu się nim bawi. Ale on nie powiedział, ze nie lubi, jak się z nim droczy. Pobiegł za nią. Ona dosłownie zdążyła tylko zamoczyć nogi i nie miała zamiaru się kąpać, kiedy wbiegł, zaciągając w głąb. – To za karę! – rzucił, obejmując ją w pasie i idąc głębiej. – Ziiimneeee!! – krzyknęła, stojąc już do pasa w wodzie. Uwolniła się z uścisku i pobiegła bliżej brzegu. Nie obyło się bez chlapania. Ale tylko tak mogła się wydostać. On jednak nie pozostawał jej dłużny. Teraz oboje, już prawie przemoczeni do suchej nitki, wygłupiali się, przytulali. Po prostu cieszyli sobą. MŁODE WILKI Cz. 23 Było już jasno. Słońce już dawno wstało, ogrzewając swoimi promykami. Robiło się coraz cieplej. Lekki wiatr kołysał ich rozwichrzone włosy. Siedzieli na piasku, wtuleni w siebie, słuchając szumu morza. Basi już nie było zimno. Siedziała przed nim, kiedy ten otulił ją ramionami. Ich mokre ubranie zdążyły wyschnąć na wietrze. Długo milczeli, wpatrując się w widok przed sobą. Fale wzbierały coraz bardziej, co jakiś czas dobijając do nich, mocząc piasek. Wszędzie było tak cicho. Na plaży nie było ani jednej żywej duszy, tylko ta owa dwójka zakochanych w sobie po uszy młodych ludzi. Ciszę, jaka im towarzyszyła przerwała Basia. –…Czasem mam już dość! Chciałabym mieć ten cholerny dowód i żyć własnym życiem, bez nakazów i zakazów! Po swojemu! W końcu to ja muszę decydować o sobie, a nie pytać wszystkich o zdanie! – spoglądał na nią, ze skupieniem słuchając tego co mówi. – Aż tak ci źle? – zapytał po chwili, wiedząc już, że pełnoetatowa wolność wcale nie jest taka kolorowa jak jej się wydaje. – Nie…Z tobą nigdy nie jest mi źle! – uśmiechnęła się. – … Ale nie chodzi o to…Po prostu chciałabym poczuć się wolna, mieć swoje plany i je realizować, a starzy potrafią wszystko spieprzyć! – stwierdziła poważnie. –…Wiesz…Chcą dla nas jak najlepiej, ale czasem im nie wychodzi, tacy już są! – odpowiedział równie poważnie, co ona. Przymrużyła oczy, dziwiąc się temu co mówi. – …Zmieniłeś się... – odparła zaskoczona. – Nie wiem, może! A może ty mnie zmieniłaś? … Chyba trochę wydoroślałem, w końcu kiedyś trzeba, nie? – zaśmiał się. – A wiesz dlaczego? – spojrzała na niego, kiwając głową. – Bo wreszcie czuję się za kogoś odpowiedzialny…Nie za siebie, ale kogoś…Ciebie! – uśmiechnęła się delikatnie. –…Jestem już dużą dziewczynką! – rzuciła przekornie, podnosząc palec wskazujący w górę. – Wiem, ale…Kiedyś nie obchodziło mnie to, co się ze mną stanie. Liczyła się chwila, adrenalina! Myślałem tylko o sobie!...Teraz jest trochę inaczej…– uśmiechnął się. – Ale dlaczego ma się rezygnować z szaleństwa? Życie jest za krótkie, by je przespać i zapomnieć! – Tego nie powiedziałem! – wyszczerzył ząbki. – …Mam już nawet zaplanowane parę… rzeczy! – odpowiedział tajemniczo. – Co takiego?...Noo…powieeedź! – przeciągała zalotnie wyrazy, próbowała coś z niego wycisnąć, choć strasznie lubiła niespodzianki. – Dowiesz się w swoim czasie! A teraz chodź! – pomógł jej wstać, łapiąc za rękę. – Muszę odstawić samochód! – dodał, mając nadzieję, ze puści mimo uszu te słowa. – Że co?! – spojrzała na niego przenikliwie. – Zapomniałem ci powiedzieć, że wycieczka jest w jedną stronę!...Tak naprawdę miałem odstawić ten samochód do komisu w Gdańsku! – uśmiechnął się przepraszająco za małe kłamstwo. – Kretyn! – popchnęła go na żarty. – I jak my wrócimy! – udawała, że się na niego rozłościła. – Weźmiemy stopa, a jak nie, to… Żartowałem! – rzucił, widząc jej przestraszoną minę, teraz na poważnie. – Kupiłem powrotny! – puścił jej oczko. – Jesteś okropny! – rzuciła na żarty. – Jaki? – zmrużył oczy wyczekująco. – Okropny! – powtórzyła z satysfakcją i pewnością siebie w głosie. Odwróciła się na pięcie i udała się przodem do samochodu. Zdziwił się, że nie wyleciała z mniej cenzuralnym słownictwem. Jak widać i ona trochę „wyrosła”. – Wsiadasz, czy nie? – zapytała zniecierpliwiona, widząc, jak dalej stoi w tym samym miejscu. Pokręcił głową i wsiadł, a ona zatrzasnęła drzwi. *** Jechali czując szybkość samochodu pod maską. Basia otworzyła okno i zaczęła krzyczeć, podekscytowana prędkością. Włączyli radio na cały regulator i śpiewali, dając się ponieść emocjom. Nie ma się co dziwić. Chcieli się wyszaleć. Spędzić miło czas nawet w samochodzie. Dziewczyna nie mogła się powstrzymać i nie wystawić serdecznego palca, kiedy omijali malucha ze starym dziadkiem w środku, który pukał się po głowie z dezaprobatą patrząc na Storosz. – Mada faka! Ty… – wytknęła mu język, zezłoszczona jego zachowaniem. – Baśka!! – wrzasnął, wybuchając śmiechem. Dobrze, że spała, kiedy jechali tyle kilometrów. – No co?! Jedź jakimś pierdkiem i myśli, że świeci! – oburzyła się. Nagle w radio usłyszeli jedną z ich ulubionych piosenek. – Boże, Marek Głośniej!! – klasnęła w dłonie, piszcząc. – Nie ma jak!! – krzyczał, bo tylko tak mogła go usłyszeć. Zaczęła śmiesznie wymachiwać głową. – „Kupiłem sobie dżiny, buty, czapkę i pas …opuszczam Amerykę – byłem tam pięć lat!” – tańczyła na siedzeniu. – „Lecz tęsknię już tak bardzo, że …nie mogę spać nie mogę jeść …marzeniem moim twarz zobaczyć twoją jest!” – Markowi też udzielił się jej nastrój. Zaczął śpiewać razem z nią, pukając śmiesznie w kierownicę i strzelając głupie miny. Śmiała się teraz z niego. Jeszcze bardziej go sprowokowała. – „Wiozę torby z darami w aucie z alufelgami, portfel cały wypchany dolarami …a ty!!” – pochylił się lekko nad nią, nie patrząc na drogę. – „A ty całuj mnie – to taka piękna gra”!! Łaaaaaaaaa!! – krzyknęła z radości. Obojga dopadła tak zwana „głupawka”. – „Całuj mnie – ja ci to wszystko dam”!! – zaśmiał się i najwyraźniej domagał się, chociaż najkrótszego buziaka. Pokiwała przekornie głową, zalotnie i „niewinnie” trzymając palec w ustach. Nie zamierzał rezygnować, a wręcz ubiegać o swoje. Piosenka stworzyła ku temu znakomita okazję. – „Podjadę pod okienko twe – zastukam co sił nie będę pukał długo, bo szybę bym zbił …a ty mi zaraz otworzysz” – wypiął dumnie klatkę piersiową, wymachując ręka jak prawdziwy hiphopowiec. – „Jestem bogaty więc możesz twój ojciec, co w polu orze nie będzie mnie bił” – to podkreślił wyraźnie, z czego Basia aż upłakała się ze śmiechu. – „Bo, dam ci torby z darami, auto z alufelgami …portfel cały wypchany dolarami …a ty...”– nie musiał już kończyć. Za taką solówkę należy się nagroda. Objęła jego policzki i przyciągnęła do siebie. Pocałowała namiętnie, ale i tak, by mógł kontrolować sytuację na drodze. Niestety lub stety, wraz z końcem refrenu, skończyła się nagroda. Oderwała się od niego, nie chcąc, by doszło do jakiegoś wypadku. Usiadła, opierając się o fotel, a Marek nie potrafił przestać się śmiać. Roznosiła ich energia. Gdy już trochę uszło z nich powietrze, Basia już bardziej na serio, postanowiła o coś poprosić. Było to dla niej bardzo ważne i tak bardzo chciała, by się zgodził. Jej marzeniem było bowiem, poprowadzenie samochodu. Nie ma w prawdzie prawa jazdy, a rodzice nie zgodzili się, by wyrobiła je prędzej, ale pomyślała, że Marek jej nie odmówi. Stali właśnie na światłach, więc mogła poprosić, korzystając z chwili czasu. – Marek? Mogę poprowadzić? – spojrzała na niego maślanymi oczami, szeroko się uśmiechając. – Co? – prychnął śmiechem – W snach, kochanie! – pokręcił głową, drocząc się. – Kooochaaanieee… – zaczęła go przedrzeźniać, choć to słowo, które wypowiedział po raz pierwszy bardzo jej się spodobało. Odpięła pasy i przybliżyła na bliska odległość. –Nie! Złapie nas jeszcze drogówka i…Baśka!! – krzyknął, kiedy ta zaczęła całować najpierw jego policzek, potem podbródek, zjeżdżając coraz niżej, a ręce wkładała pod jego bluzkę. – Proszę… – szepnęła zachęcająco. „metodą zacałowywania na śmierć”, próbowała dostać to, czego chce. Wiedziała doskonale, że działa na niego jak magnes i postanowiła to wykorzystać. – Basia nie…– nie był już tak stanowczy. – …Sam nie wiem… – Dziękuję! – uśmiechnęła się i energicznie od niego odskoczyła, pomagając się szybko przesiąść. Już dawno paliło się zielone i słychać był klaksony samochodowe, zniecierpliwionych kierowców. Przywarła go do muru. Przynajmniej pośmieje się, wiedząc, ze nie ruszy z miejsca. – …Jezu, kierownica! Iiiiiii^^ – podskoczyła radośnie, uderzając o nią dłonią. – Pasy! – zapiął ją, widząc, że podekscytowana, najwyraźniej zapomniała. – No… Ruszaj! – starał się zahamować wybuch śmiechu. Spoglądała Ne te wszystkie włączniki i pedały, jakby była to dla niej czarna magia. Silnik zgasł. – Basiu…No dalej, bo panowie z tyłu czekają! – zaczął się z niej nabijać, czym ją rozłościł. Przekręciła kluczyk w stacyjce…I spojrzała porozumiewawczo na Marka, by jej coś podpowiedział. Wiedziała wszystko, tylko…zapomniała kolejności. – Sprzęgło! – położyła na nim nogę – Nie! To jest hamulec! Obok! – spojrzała na niego zła jak osa. Nienawidziła, jak ją poprawia. – Teraz jedynka.. – wykonała to poprawnie – I gaz… – silnik zawył. – Ale puszczaj sprzęgło i gaz! – Zamknij się! – nie patrząc już na niego, sama nacisnęła gaz i puściła sprzęgło. Samochód ruszył z kopyta i bardzo ostro z piskiem opon. – No…nareszcie! Uczył cię już ktoś? – zaśmiał się, choć jak na pierwszy raz poszło jej nieźle. – Mój były! – uśmiechnęła się triumfalnie, chcąc mu dopiec. – A–ha! – odwrócił głowę w stronę szyby. Ona myśląc, że się obraził, spojrzała na niego ukradkiem. – Patrz, jak jedziesz! I dwójka! – rzucił, zauważając, jak mu się przygląda. Przeszli pierwszą sprzeczkę. Szybko jednak o niej zapomnieli, kiedy Marek zauważył, ze radzi sobie coraz lepiej. – Zwolnij trochę! – rozkazał, zauważając, że się rozpędza. – E tam! – docisnęła pedał gazu, choć mu zaimponować. Jechali z prędkością 120 kilometrów na godzinę. Nie patrzyła jednak na znaki drogowe, ciesząc się samą jazdą. – Baśka! Zwolnij! Już! – krzyknął, by go posłuchała. – Nie! – odpowiedziała krótko. – Zrzędzisz jak stary traktor! – na moment przerzucił wzrok z drogi na szybę, ale kiedy go podniósł zauważył zwężenie drogi i ostry zakręt oraz…nadjeżdżającego z przeciwka tira. – Baśka!! Hamulec!! – krzyknął, a ona przestraszona zastygła w miejscu. Dzieliły ich milimetry od zderzenia czołowego, gdyby nie zareagował i w ostatniej chwili skręcił, zatrzymując samochód na poboczu, obok drzewa. Mniejsza precyzja, a uderzyliby (może już z mniejszą prędkością, ale jednak) w drzewo. Siedzieli tak chwile w milczeniu. Basia była w szoku. Wyszła po chwili z samochodu trzęsąc się jak galaretka i wybuchając płaczem z przerażenia, do czego mogła doprowadzić. Gdyby nie jego zimna krew, mogliby z tego nie wyjść. Wysiadł zaraz za nią i podszedł do niej. Ze zdenerwowania zaczął na nią krzyczeć. – Co ja ci mówiłem?! No co!! Mogłaś nas zabić!! – dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przesadził. Zauważając jak chodzi, cos bełkocząc pod nosem, podszedł do niej i mocno przytulił. – Nic się nie stało! Już dobrze! – odetchnął z ulgą. – Nie płacz już… – pogłaskał ją po włosach, by się uspokoiła. W jego ramionach zawsze czuła się bezpieczna. MŁODE WILKI Cz. 24 Stała z boku, obserwując Marka z boku. Nerwowo przecierała ręce, jakby bała się, że go nie wezmą. Nie było żadnej ryski, dzięki refleksowi chłopaka, więc nie było się czym przejmować. A jednak ona czuła jednak strach. Strach przed tym, co jej powie, jak wróci. Od niedoszłego wypadku ze sobą nie rozmawiali. Dalszą drogę przebyli w milczeniu. Tylko ona, ukradkiem spoglądała na niego, kiedy prowadził. Zauważyła, że był zły. A nawet zdenerwowany, gdyż pukał nerwowo o kierownicę. Chciała go przeprosić. Zauważyła jak ściska dłoń jednego z mężczyzn i wraca do niej. Gdy tylko się pojawił, podeszła do niego, przecierając nerwowo dłonie. – Marek? – spojrzała na niego niepewnie. – Jesteś na mnie zły? – nie odpowiedział, tylko dłubał butem w ziemi z rękoma w kieszeniach, co było jednoznaczne. – Przepraszam noo! Wiem, że to moja wina! – spuściła głowę, skruszona. Było jej głupio za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Mogło się skończyć tragicznie, a ona by sobie tego nie wybaczyła. – Nie, moja, że pozwoliłem ci wsiąść do tego samochodu! …Wiesz co by się stało, gdyby… – przerwała mu. – Wiem! …Umarłabym, gdyby coś ci się stało…przeze mnie! – jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły. – Złego diabli nie biorą! – zażartował z uśmiechem na ustach, by się wreszcie rozchmurzyła. Pstryknął ja delikatnie w nos, czym i ją rozweselił. Odstawił już samochód, więc wreszcie mogli pójść coś zjeść. – Wiesz co? – objął ją ramieniem i ruszył na przód. – Może jakieś śniadanko, co? Głodny jestem! –wybuchła śmiechem. – Jak zawsze! – spojrzał na nią dziwnie, przymrużając oczy. Poklepała go po brzuchu dalej się śmieją. Nie miała bynajmniej na myśli żadnego podtekstu, o czym pewnie pomyślał Brodecki. – Tylko wiesz co? Jak zrobią ci się fałdy tłuszczu, to osobiście wykupię ci karnet na siłowni! – dorzuciła. – Ha ha ha! Bardzo śmieszne! Jeszcze dzisiaj zobaczysz, że ze mną wszystko ok.! – wypiął się dumnie i zachęcająco podniósł brwi do góry. Przygryzła dolną wargę, spoglądając na niego zalotnie. *** Siedzieli przy plastikowym stole, kończąc posiłek. W tle dało się zobaczyć plaże i niebieską linię brzegową morza. Dojadali właśnie śniadanie. O ile frytki, hamburgery i colę można nazwać śniadaniem. – Nie Basia, ja już naprawdę nie mogę! Zjadłem za siebie i ciebie! Starczy! – wykręcił głowę, kiedy chciała wycisnąć mu do ust kolejną frytkę. Tak naprawdę ona jadła co drugą. – Ale ostatni no! Za mnie! – spełnił jej prośbę i zjadł, choć powoli pękał. – Pomożesz mi, a ja pomogę ci z colą! – uśmiechnęła się i już miała sięgać, kiedy jej to uniemożliwił. – Pić mi się chce od tej soli! Nie dam! – zaśmiał się, widząc jej błagalną minkę. – Proszę! – rzuciła słodko, mrugając oczami. – Nie, masz swoją! – dodał, sam ciągnąc ze słomki coś tak orzeźwiającego. – Kiedy już nie mam! – odpowiedziała półszeptem, jak małe dziecko. – Jedynak! – burknęła pod nosem, coś o jego braku wyuczonej skłonności do dzielenia się. – Dobra! – wyciągnął z kieszeni portfel. Przypatrywała się ciekawsko, wspierając na łokciach. Zdziwiła się ilością posiadanej przez niego gotówki. Nawet się przestraszyła. – Skąd masz tyle kasy? – zapytała niepewnie, cofając się na bezpieczniejszą odległość. Wiedziała, że nie będzie zadowolony, kiedy o to zapyta. „Jego interesy” zawsze były tematem tabu. Nawet jeśli próbowała coś z niego wyciągnąć, on od razu się denerwował lub zmieniał sprytnie temat. Miał też inne sposoby. Teraz nie mogła się powstrzymać, by nie drążyć tego tematu, zwłaszcza, ze chłopak dziwnie zamilkł. – Maarek…Wiesz, że mi możesz powiedzieć…cokolwiek by to… – przerwał jej, wybuchając złością. – Naprawdę chcesz wiedzieć?! – spojrzał na nią ze złością, co ją speszyło. – Czy upewnić się, czy jestem czysty? – Nie chciałam powiedzieć nic złego! – zaczęła się tłumaczyć, przestraszona jego impulsywną reakcją. – Ok.! Powiem ci! Zarabiam legalnie! A wiesz, jak?! – podniósł ton, a ona w dalszym ciągu spoglądała na niego rozbieganym wzrokiem. – …Maluję ściany! Razem z sąsiadem Arkiem remontuje mieszkania! Nie to chciałaś usłyszeć, co?! – nie miała zamiaru wysłuchiwać jego pretensji. Czuła, jakby uraziła jego ambicje, a przecież nie zrobiła tego umyślnie. Co gorsza, wie widziała w tym nic złego. Ucieszyła się, bo wielki kamień spał jej z serca. Nie rozumiała jego zachowania. Po prostu zapytała, a on wyżył się na niej, jak na worku treningowym. – Jadę do domu!! – krzyknęła, odchodząc od stołu. Zabrała swoją torbę podróżną i zaczęła biec, pomimo sporego ciężaru na plecach. – Baśka! – wstał i miał już ruszyć za nią, ale przypomniał sobie, że musi zapłacić. Rzucił na stół pośpiesznie banknot 50 złotowy i ruszył za nią w pogoń. Piasek nie był zbyt dobrym podłożem, więc nie było większych problemów, by ją dogonić. – Zostaw mnie! Już mi się odechciało tego głupiego wyjazdu! – wyszarpnęła się, kiedy stanął naprzeciwko. – Wiem, jestem kretynem, ale… porozmawiajmy!! – krzyknął, kiedy dziewczyna szła dalej, nie dając mu dojść do słowa. – Basia!! – nie rezygnował tak łatwo. Zatrzymał ją. – Puść mnie! … Jadę do domu, choćbym miała zarobić na bilet na ulicy! – rzuciła, przez zaciśnięte zęby. MŁODE WILKI Cz.25 – Baśka, nie wygłupiaj się! Przeprosiłem cię, tak! – spoglądał na nią, trzymając lekko za ramiona. Ona jednak natychmiast się wyszarpnęła. Odsunął się krok do tyłu, zawiedzony. – I co mi po twoich przeprosinach? Zawsze przepraszasz, a potem robisz to samo! – odpowiedziała mu ze złością, co nie było do końca zgodne z prawdą. Chciała w nim wzbudzić poczucie winy i absolutnie jej się to udało. Spuścił bezradnie głowę, nie mając odwagi spojrzeć jej w oczy. Przez chwilę milczeli, chcąc poukładać w głowach to, co chcą sobie powiedzieć. Dziewczyna zaczęła. – Marek…Bo ja właściwie to nic o tobie nie wiem! Zawsze spławiałeś mnie jakimiś półsłówkami i nawet nie wiem, co robisz, jak cię przy mnie nie ma! …Ja mówię ci o wszystkim! I to nie chodzi o to, że jestem ciekawska, ale interesuje mnie całe twoje życie! Interesujesz mnie ty! …A tak naprawdę nic o tobie nie wiem! Tylko to, że mieszkasz sam z matką, bo ojciec was zostawił! – mówiła spokojnie, nie chcąc by pomyślał, że teraz ona będzie wyżywać się na nim. Nawet nie podniosła głosu. Nie mogła dostrzec, że tak naprawdę tematu przeszłości, są dla niego drażliwe. – A co chcesz jeszcze wiedzieć?! …Że w czasie, kiedy inni ćpali pod blokiem, ja próbowałem coś zrobić by nie skończyć tak samo? …Mało brakowało! A może nie spotkała byś mnie na imprezie, a na dworcu! Widziałem, jak moi kumple się zaćpali! Jak z dnia na dzień się staczają, a na początku mi to nawet imponowało! Zarabiali sporo kasy! Chciałem być tacy jak oni, rozumiesz? …Ale nie umiałem kraść, handlować! Dlatego robię to, co robię! Nikt o tym nie wie! Tylko ty! Ale pewnie też kiedyś zrobiłbym złoty strzał, bo nic nie miało sensu! Bo nie miałem dla kogo żyć…A teraz mam! To było jak walka o przetrwanie! To nie było za fajne, a na pewno nie coś, czym można się chwalić! Cieszę się, że chociaż ty miałaś kochającą się rodzinę, jaka ona by nie była! – teraz jej było strasznie przykro. To, co opowiadał było dla niej niepojęte, jak z jakiegoś dokumentalnego filmu. Nie wiedziała, że było aż tak źle. Może przez to, że zawsze udawał twardego. Zrozumiała go, dlaczego nie chciał o tym mówić. Po prostu się wstydził. A ona jeszcze wymagała od niego całego życiorysu… – Marek… – spojrzała na niego rozbieganym wzrokiem i nie wiele myśląc, wstała na palce i przytuliła się do zaskoczonego chłopaka. Jeszcze bardziej go podziwiała. Przytulił ją, oddychając z ulgą. Przymknął oczy, delikatnie głaszcząc jej włosy. – Kocham cię! – wyszeptała, mocno tuląc się w jego ramionach. Chciała przez to pokazać, że z nim jest. Całym sercem. I nie pozwoli mu odejść. On od razu poczuł się lepiej. Gdy się od siebie oderwali, zaczęli spacerować, jak każda, zakochana para. Przez cały dzień zwiedzili całe miasto. Nie obyło się bez pocałunków, czułych spojrzeń. Ten dzień należał bardziej do spokojnych. Nawet obiad zjedli już w spokoju, bardziej pod wieczór. Dużo rozmawiali. Przeważnie wspominając jak minął im ten rok, od kiedy się poznali. Choć długo ukrywali w sobie uczucie, bo przez aż 8 miesięcy, udając, że to tylko przyjaźń. Któregoś dnia nie wytrzymali i prawie równocześnie, na budowie jednego z bloków na Mokotowie, na teren którego się włamali podczas ich nocnej eskapady na rolki, wyznali sobie miłość. Może nie było zbyt romantycznie, ale na pewno prawdziwie. Zatrzymał ją, kiedy niby przypadkiem na niego wpadła i tak to się zaczęło. Do dzisiaj nie uprała bluzki całej brudnej od tynku i innych materiałów budowlanych, kiedy przyparł ją odważnie do ściany po „zabawie w całowanie” (jak stwierdziła „wreszcie” jak prawdziwy facet, jak z „tego” filmu). Wtedy po raz pierwszy poczuła, że może czuć się przy nim bezpiecznie. Był już zmierzch, kiedy spacerowali malowniczymi uliczkami Gdańska, trzymając się za rękę. Nawet pub dzisiaj wydał im się jakiś nudny. – Marek? – odwrócił głowę w jej stronę. – A ty już zaplanowałeś, gdzie będziemy spać? Znaczy mieszkać przez te dwa dni? – poprawiła się szybko. – …Jak to gdzie? Tutaj! Wybierzemy sobie karton! Może ten? – wskazał palcem na karton obok kosza na śmieci. Jej jednak to nie usatysfakcjonowało. – Pytam poważnie! – wolała, by jednak jej odpowiedział. – Kiedy byłaś w łazience, upewniałem się, czy mamy nocleg i mamy! – uśmiechnął się. – Ale gdzie? Pod gołym niebem?! Marek! – zaczynał ja już irytować swoimi niedomówieniami. – Dobra, powiem!...Wynająłem taki…malutki pokoik! Nie martw się! Dzisiejszą noc spędzimy w dużym, wygodnym łóżku małż…– uciął, widząc, jak go szturcha w ramię zawstydzona. – Głupek! – rzuciła, śmiejąc się delikatnie. – No, jesteśmy! – zatrzymał się przed jednym z budynków. – To tu?... – zdziwiła się, bo budynek wyglądał na bardziej mieszkalny. Nie przypominał żadnego pensjonatu, czy czegoś podobnego. – No! Chodź! – zaczął ja prowadzić do bramy. Dopiero wtedy zauważyła napis ”Amanda”. Uśmiechnęła się i weszli do środka. Od portiera dostali klucze. *** Po omacku, szukał ręką wyłącznika światła, jednakże pragnienie by być jak najbliżej jej ust było silniejsze, od potrzeby by się od nich oderwać, dosięgnąć i zgasić małą lampkę koło łóżka. Zrezygnował, kiedy wplotła swoją dłoń w jego włosy, by dał sobie spokój. Już nic innego prócz podglądaczy nie może ich dzisiaj spotkać. Byli sami, na samym niemalże północnym krańcu Polski. Cała noc należała do nich. Nie ścigali się z czasem, mieli go aż za nadto. Mogli się delektować bliskością swoich nagich ciał, otulonych kołdrą, długimi godzinami. Całowali się namiętnie, jakby chcąc przelać nimi całą swoją miłość na drugą, najważniejszą osobę w ich życiu. Delikatnie, choć odważnie i mocno wbijali swoje lgnące do siebie, lekko zwilżone wargi, wydłużając pocałunki. A dłońmi pieścili swoje ciała, wodząc palcami po skórze. Nie śpieszyli się, tak jakby moment ostatecznego złączenia nie był dzisiaj najważniejszy, nie dążyli wyłącznie, aby zaspokoić swoje potrzeby, a pieścić wzajemnie swoje rozgrzane części ciała. Oderwał się delikatnie od jej ust i spojrzał w jej oczy, uśmiechając się. Odwzajemniła gest, patrząc mu głęboko w oczy z iskierkami. Ruchem warg zaakcentowała te dwa najpiękniejsze słowa. Zrobiłaby dla niego wszystko. Jednocześnie by to on zadecydował o kulminacji, bez sztucznych pytań i dociekań. Chciała by wszystko działo się jak najbardziej naturalnie. Tak też się stało. Poczuli rozkosz połączenia. Chwila uniesienia trwała długo. Z trudem panowali nad przyśpieszonym oddechem, czy wydawanymi z siebie dźwiękami, które starali się, by były ciche, dusząc je w sobie. Ani na moment nie spuszczali z siebie wzroku. Ona czując go w sobie, nieświadomie wbijała paznokcie w jego plecy, wywracając oczami, kiedy doprowadzał ją do szaleństwa swoimi ruchami. On zabawiał się jej ciałem, jakby było teraz jego własnością. Kochali się do czasu, kiedy oboje opadli z sił. Usnęli, przytuleni do siebie. MŁODE WILKI Cz. 26 Poprzednia noc należała do tych intensywnych, także nie śpieszyli się, by wcześnie zrywać się z łóżka. Przez niezasłonięte żaluzje w prosty sposób dostało się światło dzienne. Niewielkie, choć jaskrawe promyki oświetlały ich uśmiechnięte twarze. Można było wywnioskować, że zapowiada się piękny dzień, idealny na przepiękny poranek. Pierwsza obudziła się Basia, oślepiona przez słońce. Pomrugała oczami i otworzyła jedno oko. Zdała sobie sprawę, że to nie był sen, a ona owszem leży z głową opartą na klatce piersiowej Marka i wcale jej się nie wydaje, że jest naga, tylko tak po prostu jest. Pierwszy raz była w takiej sytuacji i czuła się z tym świetnie. Poczuła się po prostu szczęśliwa, patrząc jak budzi się obok ukochanego faceta w jej życiu. Uśmiechnęła się sama do siebie i spoglądając na Brodeckiego, co prawda nie miała serca go budzić, widząc jak słodko śpi, ale w końcu musiała się z kimś podzielić swoją radością. – …Marek? – szeptała cicho, chcąc obudzić go jak najdelikatniej. On jednak spał zbyt twardo. Zrezygnowała. Owijając się kołdrą, z trudem sięgnęła po t–shirt Marka, gdyż był najbliżej. Usiadła, wysuwając się z jego uścisku, ale gdy tylko założyła bluzkę i chciała wstawać, przytrzymał ją pociągnął ją z powrotem na łóżko, tak, że opadła na plecy, wybuchając śmiechem. Jak widać, zrobił z niej „balona”. – Ej, ej! …Dzień dobry! – wymruczał pod nosem – Chciałaś sobie pójść bez przywitania? – zapytał spoglądając jej prosto w oczy z uśmiechem, leżąc na niej. – No! Spałeś jak zabity i nie miałam serca cię budzić… – zaczęła się tłumaczyć ze śmiechem. – Tak? Ale nie myśl, że uciekniesz, bo nie ruszymy się z łóżka, przynajmniej do południa! – zadecydował za nich oboje mi i przywarł ustami do jej szyi. – Marek, ale jest takie piękne słońce! – wykręcała się, mówiąc słodkim, przymilającym się głosikiem. To jak zjeść ciasto i mieć ciastko. – To nam nie przeszkadza! Otworzy się okna, powdychamy tego morskiego powietrza… – Ale plaża, opalanie…woda! Marek! Proszę! – starała się go przekonać odsuwając dłonie, które wkładał pod jej, a właściwie swój T–Shift. – E eee…Nie! Wysmaruje cię całą tym no…samoopalaczem, przyniosę wodę mineralną z lodem, a plażę to mamy nawet nad Zegrzem! – odparł jej wszelkie argument dla jakich nie mogli by spędzić ten czas tutaj, teraz i w taki sposób jaki ubiegłej nocy. W końcu przyjechał tu odpocząć w miłej atmosferze, a co najważniejsze pobyć z nią sam na sam. Nie było pewnie, kiedy taka okazja może się powtórzyć. – Jeszcze ci mało? Myślałam, że jesteś zmęczony! – upierała się dalej, ale nie potrafiła być konsekwentna. W duszy nawet nie chciała. – Nie na tyle…Z resztą…Miałem czas, żeby odpocząć! Teraz jestem jak nowonarodzony! – całował jej ramię, następnie szyję i usta. Nie mógł się od niej oderwać. Nie miał aż tak silnej woli. – Ale…Marek! A muszelki? – zapytała słodko, robiąc rozkoszną minkę. – Po 12.00 jeszcze nazbierasz! I słońce będzie mocniejsze! – na wszystko miał swoją wizję i szybką odpowiedź. Chciała już coś powiedzieć, ale zdławiła ton, kiedy ten zaczął ją łaskotać. – Marek! Ała! Tylko nie to! Aaaaaa! Buahahahhaha! MAREK! – zaczęła krzyczeć i śmiać jednocześnie. Już nie miała sił się sprzeciwiać, kiedy przestał. Rozdzwoniła się bowiem komórka Basi. – Przestań, telefon! – wyciągnęła rękę, by dosięgnąć komórkę leżącą na stoliku nocnym. – Nas tu nie ma! Ja jestem w Kong Kongu a ty w Gwatemali! – zabrał jej rękę i nakierował na jego szyję. – To pewnie mama! – tłumaczyła, próbując mu uświadomić, że żarty się kończyły. – Oddzwonisz do niej później! Nie odbieraj! – rzucił szeptem, który działał na nią jak magnez, pobudzając zmysły. – Zaufała nam! Muszę! – mimo wszystko zrzuciła go na plecy i wstała z dużo za szeroka bluzką, ledwo zakrywającą jej intymne części ciała. Zdążyła tylko sięgnąć po niego ręką. – Nie musisz! – pociągnął ja za rękę, że z powrotem usiadła na łóżku, ale odebrała, wiedząc, że będzie niezadowolony. Opadł ciężko na poduszkę, ale po chwili zwierzając okazję, na odrobinę pieszczoty, nałożył szybko bokserki i usiadł za nią, łaskocząc jej szyję pocałunkami. – Cześć ma–mo! – odebrała entuzjastycznie, starając się, by niczego nie poznała. A tak naprawdę rozpierała ją energia. Jej mina nagle zbladła, kiedy zamiast miłego i ciepłego głosu Pani Ewy, usłyszała zimny i chłodny ton ojca. – Dzień dobry! …Co robisz? – Tata?! – niemal krzyknęła do telefonu, na co Marek od razu zareagował. Odsunął się, nie chcąc jej przeszkadzać. – Ja…Właściwie to…Jem śniadanie z koleżankami! – gestykulowała, aby podał jej mały kawałek papieru z planem klasowej wycieczki, jednak on nie za bardzo wiedział jak to wygląda i gdzie szukać. Postanowiła improwizować. – Dopiero? Jest już wpół do dziesiątej! A o dziewiątej mielicie jechać do muzeum! – miał w ręku dokładny plan wycieczki. Spoglądał w kartkę i informacje w nich zawarte znacznie różniły się od tych jakie mu teraz deklaruje. – Oj tato! W autobusie! Właśnie dojeżdżamy! Jedzenie w stołówce jest takie sobie! Dobrze, że mama naszykowała pysznych kanapek! – uśmiechnęła się do telefonu dla niepoznaki. – Coś strasznie cicho w tym autobusie… – był strasznie podejrzliwy. Miał coraz większe wątpliwości. – Wszyscy śpią! Odsypiają podróż! Pierwszej nocy praktycznie w ogóle się nie śpi, a potem ludzie są nieprzytomni! Sam z reszta wiesz jak to jest! – zaśmiała się, by udać, że jest strasznie wesoło. Pokazała Markowi, by włączył telewizor. Chciała stworzyć sztuczny tłum, ale jak na złość przełączył na kanał z emitowanym właśnie serialem. Storosz bez problemu poznał głosy ulubieńców swojej żony. Pokazała, by przełączył na jakiś muzyczny! Tak też zrobił. – Widzisz, a teraz chłopacy bawią się komórkami…Karola przestań gadać! Nic nie słyszę! – zaczęła udawać, grając na wszelkie możliwe sposoby, by upewnić ojca, że jest na tej wycieczce. – …Chłopacy, tak? – zadał dziwne pytanie. – Tak…To jeszcze dzieciaki! Hehehe…Dobrze, że trzymam się z kumpelkami! A mama jak? Chłopcy? U was wszystko dobrze? – zmieniła temat na znacznie bezpieczniejszy. – Taaa…– rzucił wrogo. – Bawcie się dobrze, póki możecie! – rzucił z uśmiechem. Nie miała jednak pojęcia, ze niebywale sarkastycznym. Rozłączył się po chwili. –…Po…Pozdrów wszystkich! Cześć! – jego ton znacznie ją zmartwił. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Nacisnęła na zieloną słuchawkę i spuściła głowę. Marek zauważył, że coś jest nie tak. Musiał zapytać. – Co jest? – usiadł obok, obejmując ja ramieniem. Położyła głowę na jego ramieniu, ciężko wdychając. – Był jakiś dziwny…Dociekliwy…Jakby wiedział! – spojrzała na niego z przerażeniem i smutkiem wymalowanym na twarzy. Miała złe przeczucia. Cos w środku mówiło jej, że ojciec nie jest taki naiwny i nie dał wiary jej słowom. – Marudzisz! Niby skąd? Nie może wiedzieć, a twoja mama nas raczej nie zdradzi! Obiecała ci! – starał się ją pocieszyć, wesprzeć, a co najważniejsze odgonić od niej czarne i absurdalne jego zdaniem myśli. Oboje na chwile zamilkli, jakby chcieli się upewnić w swoich przekonaniach. Wszelkie obawy jednak zniknęły za sprawą chłopaka. To ich czas i nie mogą go zepsuć domysłami. – Zrobimy tak…Pójdziemy na tą plaże i będziemy się świetnie bawić! Warszawa jest daleko i nas dzisiaj, ani jutro nie obchodzi! Tak? – kiwnęła głową z narastającym uśmiechem – ...Ale najpierw… – przywarł ustami do jej warg, kładąc delikatnie na łóżku. MŁODE WILKI Cz.27 Tymczasem w Warszawie. Pogoda nie była tak słoneczna, a nad domem Storoszów zawisły czarne chmury. Stał skamieniały, zaciskając mocno kartkę w pięści. Zgniótł ją w jednej dłoni, kiedy drugą odłożył słuchawkę telefonu. Jego wyraz twarzy ukazywał ogromną złość, zawiedzenie i wściekłość. Był pewien, że córka go okłamała, zadrwiła z jego dobrej woli. Nie spodziewała się bądź, co bądź po niej takiej determinacji i jakiegokolwiek braku zasad. Była nieprzewidywalna, ale żeby aż do takiego stopnia? Bił się w pierś za swoją głupotę i naiwność. Po raz kolejny nadwyrężyła jego zaufanie. Teraz nie zamierzał pobłażać jej szczeniackim i to wszystko skończyć, nie popuścić tego płazem, tak jak lekceważył to wcześniej. Jego zdaniem musi się nauczyć, że pewne zachowania mają swoje konsekwencje i teraz poczuje ich gorzki smak. Ostrzegał ich, ale teraz nie popuści. Za daleko to zaszło, a ona musi poczuć, że jako ojciec ma nad nią jeszcze kontrolę i nie będzie robić tego co tylko chce. Nie pozostało mu nic innego jak powiadomić o tym fakcie żonę i coś zadziałać. Na samą myśl, że jest z tym chłopakiem…czuł złość, a nawet zazdrość o jedyną córkę. Nigdy nie chciał się do tego przyznać, ale zżerała go za każdym razem, kiedy pojawiał się ktoś „trzeci”. Wybierał właśnie numer na policję. Miał prawo! Była niepełnoletnia! Bynajmniej nie chciał zgłosić ucieczki z domu swojego dziecka, a wręcz przeciwnie, coś jeszcze gorszego. Po wybraniu 999 i usłyszeniu głosu policjantki na dyżurce, rzucił stanowczo. – Chciałbym zgłosić przestępstwo… – przełknął nerwowo ślinę i zacisnął mocniej telefon w dłoni. – Proszę podać swoje dane i nakreślić charakter! – odparła profesjonalnie, czekając na bliższe informacje. – Uwiedzenie i uprowadzenie nieletniej! – miał już podawać nazwisko, kiedy nagle połączenie zostało przerwane za sprawą pani Ewy. Naciskając tylko jeden przycisk w telefonie. Stanęła za mężem, ze srogą miną i oczami pełnymi żalu. Storosz od razu spojrzał w jej kierunku. Na chwilę zamilkli, ale Storoszowa wybuchła złością. – Co ty chciałeś zrobić?! – zapytała, podnosząc ton. – Wsadzić do więzienia chłopaka swojej córki?! – nie odpowiadał. Patrzył tylko tak samo, jak ona. Starał się kontrolować i nie powiedzieć coś, czego będzie żałować. – O wszystkim wiedziałaś?!... Wcale nie pojechała na wycieczkę, tylko uciekła z tym gówniarzem! – Wiedziałam, bo sama nie o to poprosiła! Ja w przeciwieństwie do ciebie szanuję wybory mojego dziecka i chcę jej szczęścia! – zaznaczyła wyraźnie. – Spiskowałyście! – odparł z pogardą – …Nawet ty mnie okłamałaś! – Nie zgodziłbyś się! Za szybko potrafisz oceniać innych! …Oni się naprawdę kochają! Zrozum to wreszcie!! – krzyknęła, nie mogąc już tłumić w sobie tego, z czym nie może sobie od dłuższego czasu poradzić. Nie było jej łatwo stawać między córką, a mężem. – Prędzej umrę, niż pozwolę, by zmarnowała sobie życie z kimś takim! – Jakim?! Przecież ty go wcale nie znasz! Co gorsza nie znasz własnej córki! Nie związała by się z kimś bezwartościowym!... Wmówiłeś sobie, że cały świat jest przeciwko tobie, a tak naprawdę jedynym winnym tej sytuacji jesteś ty sam! Nie wyjechałaby po kryjomu, gdyby panowały w tym domu jakieś normalne relacje! Ona dorasta! Prędzej czy później zdecyduje się spędzić życie z jakimś mężczyzną i nic na to nie poradzisz trzymając ją pod kluczem! …Przyznaj się, że jesteś zwyczajnie zazdrosny!! Boisz się, że kocha bardziej Marka, od ciebie! Czujesz się zagrożony! To dlatego tak go nienawidzisz! Bo zabiera ci córkę! – jej zdenerwowanie sięgało granic. Jednak musiała wykrzyczeć mężowi wszystko, co leży jej na sercu. Może w końcu zrozumie. – Zamknij się, proszę cię! – zacisnął nerwowo pięści, nie mogąc słuchać, tego, co mówi. – Gdybyś naprawdę ją kochał, cieszyłbyś się widząc z jakimi iskierkami w oczach na niego patrzy! Z wzajemnością! – dodała. – On na nią nie zasługuje! – To ja cię proszę!! … To ona wybiera, a nie ty! Twoim obowiązkiem jest akceptować ludzi, których darzy uczuciem! Nie mówić już o szacunku, czy przyjaźni, jak w innych domach! …Boże…Co się z tobą stało! – pokręciła głową. – Nie za takiego człowieka wychodziłam! – w jej oczach stanęły łzy – …Wiem, że Baśka ma swoje za uszami, ale każde dziecko ma! Tylko, że teraz kiedy nie robi nic złego, bo miłość nie jest w żaden sposób zła, ty zachowujesz się, jakby popełniła najgorszą zbrodnię na świecie! – To ty nie rozumiesz, że będzie przez niego tylko ryczeć! Wspomnisz moje słowa! Ja chce ją chronić przed takimi, jak … ten cały Marek! Zobacz do czego ją zmusił! Straciła swoja niewinność, poszanowanie do rodziców i norm! – dalej trzymał się swoich racji. – Boże, Andrzej! Ile razy to jeszcze usłyszę! …Ona jest kobietą! Tak..– pokiwała głową – Już tak! Wyrosła tatusiowi córeczka! Jego oczko w głowie o którym zapomniałeś, kiedy pojawił, się upragniony syn, a aniołkowi wyrosły małe różki! – To nieprawda!! – krzyknął – Nigdy nie wyróżniałem! Nie mów, że to, jak teraz się zachowuje, to moja wina! Jest tak samo moja, jak i twoja! Na wszystko jej pozwalałaś! Rozpuściłaś! Teraz masz! Kiedy ja chciałem ja ukarać, ty lekceważyłaś i podważałaś mój autorytet! Nie miałem prawa głosu…tak naprawdę! Zawsze ją broniłaś, a ja chciałem tylko, by wiedziała, co jest dobre, a co złe! Nie wiń mnie za to, że teraz nie potrafię się z nią porozumieć! – prowadząc swój monolog nie zauważył, że pani Ewie brakuje powietrza. Chwyciła się ostatkiem sił w okolice piersi, ale zawroty głowy nie ustawały. Zdenerwowanie zaowocowało utratą przytomności. Osunęła się, czując, jak robi jej się ciemno przed oczami. W tym samym czasie… Leżała, wygrzewając się na słońcu, przyodziana tylko w strój kąpielowy. Czując jednak coś niepokojącego otworzyła oczy. Pomrugała niepewnie i westchnęła głośno. Postanowiła nie martwić Marka swoimi przeczuciami, pozostawiając je dla siebie. Przechyliła głowę i ujrzała, jak się jej przygląda. Uśmiechnęła się delikatnie, ale musiał a zapytać dlaczego. – Co się tak gapisz, co? – zapytała lekko niesympatycznie. – Śliczna jesteś! – odparł bardzo poważnie, wspierając głowę na łokciu. Zaśmiała się i ponownie zamknęła oczy. – Śliczna…pchy! Mógłbyś wymyślić mniejsze kłamstwo! – rzuciła dla niepoznaki. Bardzo jednak dowartościowały ją te „banalne” słowa. – Ja nigdy nie kłamię! – podniósł palec wskazujący w górę. Otworzyła oczy, podnosząc jedną brew. – …Teraz nie kłamię! Może być? – zapytał z uśmiechem, poprawiając się. Pokiwała głową. Kompletnie zapominając o swoich obawach, chciała skorzystać z okazji, że słońce tak pięknie przygrzewa i upięknić się morka opalenizną. Zanim jednak zdążyła zadać to pytanie, Marek sam jej to zaproponował. – …Może ci plecki posmarować, co? – spojrzał na nią w ten charakterystyczny tylko dla niego sposób. Doskonale znała to JEGO spojrzenie, a że lubiła go zaskakiwać, tak też było i tym razem. Nawet miała zamiar go trochę pomęczyć. – Ok.! – rzuciła z błogim i tajemniczym uśmieszkiem pod nosem. Ucieszył się jak małe dziecko. Nie spodziewał się jednak, że dziewczyna przewróci się na brzuch i rozwiąże górę od stroju, jakby opalała się toples. Z jednej strony bardzo mu się to spodobało, ale mając wizje facetów wyszukujących tylko takiej okazji, by podglądać, nie był już do końca przekonany. Bywał strasznie zazdrosny i dobrze o tym wiedziała. –No co? Cykasz? – Może lepiej włóż sobie ręcznik pod głowę, co? – wolał jednak zapobiec darmowym widoczkom. Popukała się po czole, a on tylko przewrócił oczami. Przysunął się bliżej i wziął do ręki buteleczkę. – Olejek? Nie lepiej oliwa? Albo margaryna! Byś się pięknie smażyła! – rzucił lekko złośliwie. – Ha ha ha! Bardzo śmieszne! – żart niezbyt jej się spodobał, a bynajmniej nie rozśmieszył. Markowi ta przypadła do gustu, delikatnie wcierając tłustą substancję w jej ciało. Basia też nie narzekała. Odprężyła się, czując, jakby była na masażu u profesjonalisty. Kiedy jednak troszkę się rozpędził i powiódł dłońmi zbyt nisko, prawie pożerając ją wzrokiem, zabrała jego dłoń. – Marek! – skarciła jego zachowanie i zawiązała z powrotem górę od stroju. – Przepraszam, ale sama zaczęłaś! Niepotrzebnie mnie prowokujesz! – zarzucił jej na żarty. – Tsaa… – wstała, rozglądając się po plaży. – Marek? – zwróciła się milutko. – Zagramy? Proszę! – Ale wiesz, że wygrany stawia piwo? – uśmiechnął się znacząco. – Chyba przegrany! – poprawiła go, zakładając ręce na piersi. – Nie…Nie można kopać leżącego! – wypiął się dumnie. – Taki mój warunek! – Boisz się, że przegrasz? Nie, przepraszam! Dasz wygrać MI, specjalnie! – podniosła brwi w górę. – No gdzie! Mam przegrać z babą?! Pchy! Nie doceniasz mnie! – Babą?!...Wiesz co! – odwróciła się do niego plecami, udając obrażona. – Moją babą, może być? – podszedł do niej bliżej, szepcząc na ucho i przyciągając do siebie. Pokręciła głową. – Moja kobietą? – odpowiadał, jakby zgadywał odpowiedź na pytanie. – Lepiej, ale…– uśmiechnęła się delikatnie. – …Moja Basią? – To mi się już bardziej podoba…– spojrzała na niego, ale kiedy chciał ja pocałować, wyrwała się i pobiegła do mini boiska na siatkówkę plażową. *** – Marek, oszukujesz! – krzyknęła zła, kiedy ten niby przypadkiem upadł, nie odbierając. – Wcale nie! Za mocno serwujesz! – oparł z uśmiechem. – Taaa jasne! Najpierw ręka cię boli i nie umiesz ściąć, potem nie masz siły zaserwować, bo nie jadłeś kotleta, a teraz udajesz, że się potykasz o własne nogi! Super, dzięki! – uśmiechnęła się sztucznie. – Oj Basia! Basiu…– uwiesił się na siatce, kiedy ta trzymała piłkę ze spuszczoną głową. – Nie mógłbym ci zrobić krzywdy no… – podniosła nagle głowę, nadymając się ze złości. Przeszła przez siatkę i odeszła kilka kroków. Wtem rzuciła z całej siły piłką w Brodeckiego i odeszła. – Masz gnomie!! Ty szowinisto! – na szczęście ją złapał. Uwielbiał jak się tak na niego złościła. Miała wtedy takie „kłujące igiełki” w oczach. A najbardziej lubił się z nią godzić. Rzucił piłkę na piasek i poszedł do niej. Chodziła brzegiem morza, zanurzając delikatnie stopy. Przytulił ją od tyłu. – Gniewasz się? Powiedź, że nie! – drażnił oddechem jej szyję. Podniósł na moment głowę. Oboje ujrzeli chłopca w kółku, którego fale zniosły za daleko za czerwona boję. – Marek! – spojrzała na niego porozumiewawczo, by podbiegł do ratowników. Nie myślała, ze odważy się zrobić to sam. A chłopak po prostu zauważył, że ratownik zamiast być czujnym, flirtuje z dziewczynami. Zdjął bluzkę na grubych naradkach i podał na szybko Basi. Miała już protestować, ale sprytnie zamknął jej usta pocałunkiem i wbiegał do wody. – Marek! Uważaj! – zdenerwowała się, a sama nie wiedziała dlatego. Przecież Marek świetnie pływa. Już po chwili zanurkował, znikając wśród fal. Z trudem dopłynął do przerażonego chłopca. Chwycił za kółko i zwrócił się do dziecka, by go trochę uspokoić. – Trzymaj się! – Basia w tym czasie chodziła, jak na igłach, wpatrzona w to miejsce, gdzie widać wystającą głowę chłopaka. Nagle usłyszała płaczliwy pisk kobiety. – Krzysiu!! O Boże… To mój syn!! Pomocy!! – podbiegła szybko do ratownika i dopiero teraz zauważył, co się dzieje. Basia domyślając się, że to matka chłopczyka, podeszła do niej. – Niech pan coś zrobi!! – krzyczała, nie mogąc się opanować. – Proszę się nie martwić! – odwróciła się gwałtownie i spojrzała na Basię – Mój chłopak po niego poszedł! Będzie dobrze! – uśmiechnęła się pokrzepiająco. Ratownik zdążył dobiec do wody pod kolana, kiedy zauważył jak chłopiec wychodzi z wody. Matka od razu do niego podbiegła, przytulając. Chłopiec był trochę oszołomiony, ale zdrów. Basia uśmiechnęła się delikatnie na ten widok. Wtedy zorientowała się, że nie ma Marka. Powinien już tutaj dawno być. Zaczęła się nerwowo rozglądać. – Marek!... – kobieta podniosła głowę, patrząc na zdenerwowaną dziewczynę – MAREK! – złapała się za głowę, czując jak nogi robią jej się wiotkie. Kobieta również spoglądała na mężczyzn wychodzących z wody, ale żaden w mniej więcej wieku dziewczyny. Położyła dłoń na jej ramieniu. Obie nie miały pojęcia, że Brodeckiemu zebrało się na żarty. Głupie żarty. Przepłynął pod wodą spory kawałek dalej linii brzegowej, zaraz po odtransportowaniu chłopczyka w bezpieczne miejsce i wyszedł z wody niezauważony. Teraz powolutku zbliżał się do Basi, stojącej do niego plecami. Położył mokre dłonie na jej oczach. Kobieta uśmiechnęła się, kiedy ten poprosił, by nic nie mówiła, kładąc wcześnie palec na ustach. – Zgadnij kto to! – kiedy zorientowała się, co jest grane odwróciła się gwałtownie i popchnęła, aż ten się zachwiał. – Idiota!! – krzyknęła wściekła za jego zachowanie. Umierała ze strachu, kiedy on pękał ze śmiechu. Na szczęście matka chłopczyka załagodziła sytuację. – Dziękuję bardzo! – uśmiechnęła się w stronę Brodeckiego i uściskując mu dłoń. Kiwnął głową z uśmiechem. Nie miał w zwyczaju. Oboje spojrzeli jeszcze na oddalającą się kobietę z Krzysiem. – Krzysiu…Fajne imię nie? – zapytał – Nie ozywaj się do mnie! MŁODE WILKI Cz. 28 Jeden w warszawskich szpitali. Jak zawsze korytarze były pełne przechadzających się pacjentów, pielęgniarek, czy salowych. Storosz chodził nerwowo po korytarzu, obserwując salę do której właśnie przewieziono z izby przyjęć jego żonę. Zdziwił się, że był to oddział ginekologiczny. Jego domysły przerwał lekarz, który wyszedł z sali. Zamienił parę słów z znanym już sobie specjalistą. Na twarzy Storosza zagościł uśmiech. Pobiegł szybko do przyszpitalnej kwiaciarni. Zakupił jeden bukiecik i wrócił z powrotem. Jego żona siedziała na łóżku, najbliżej od okna. Podszedł do niej powolnym krokiem i ucałował w policzek. – Przepraszam, że cię zdenerwowałem! – pani Ewa uśmiechnęła się blado. Nie mogła mu nigdy zarzucić, że nie przepraszał szczerze. Wręczył jej kwiatki. – Powinnaś o siebie dbać! Tym bardziej teraz! Wiem, od doktora! Brakowało już mi tego płaczu i małych rączek! – zażartował – Jeszcze dzisiaj cię wypiszą! – ucieszył się, że żona długo tu nie zabawi. – Powiedział ci też, że ciąża jest zagrożona…Nie jestem już pierwszej młodości…– odparła z lekkim strachem. Bała się, że nie dotrzyma tego maluszka do porodu pod swoim sercem. Bardzo się ucieszyła z tej wiadomości. Co prawda Storosz planował całą drużynę piłkarską, ale jak na teraz już i tak są rodziną wielodzietną, ale nie ma większego daru od Boga jak kolejny potomek. – Zrobimy wszystko, by urodziło się zdrowe! – zapewnił, że sobie poradzą. Pani Ewa jednak była przygaszona. Martwiła się co będzie z Basią jak wrócą z podróży. Na szczęście jej mąż jakby o tym zapomniał, przepełniając się radością. Postanowiła wziąć na przeczekania i sama nie zaczynać rozmowy. Posłucha lekarza i o siebie zadba. Marzyła o drugiej córce i miała nadzieję, że te marzenia się ziszczą, co nie oznacza, że chłopiec byłby mniej wyczekiwany. Tymczasem nad Bałtykiem… Długo nie potrafiła się na niego gniewać, zwłaszcza, kiedy podarował jej prezencik w postaci pluszowego misia. Zapomniała o jego wygłupach i swoim fochu. W końcu jej facet okazał się być bohaterem, co jej się strasznie podobało. Teraz siedzieli, wpatrując się w pofalowane niebo. Temperatura dopisywała. Nie mogli narzekać. Było strasznie gorąco, jak na początki czerwca. Wszyscy marzyli o „czymś” orzeźwiającym. Woda już nie wystarczała, kiedy w gardle było strasznie sucho. – Zamówisz mi piwo? – zapytała, oblizując delikatnie spierzchniętą wargę. Spojrzała porozumiewawczo na Brodeckiego. – Piwo? – powtórzył. – Nie, bo się upijesz! – nie zgodził się. Wziąłby, ale tylko dla siebie. – No…Marek no! To nasze wakacje, tak? Jedno i tylko jedno! Nic więcej, proszę! – złożyła ręce „prosząco”. Postawiła tym samym na swoim. Wstał i już miał po nie iść, kiedy dodała. – Karmelowe!...Dziękuję! – odpowiedziała słodko jak mała, grzeczna dziewczynka. Nie spodziewała się, że jest obserwowana. Niepewnym krokiem podszedł do niej jakiś nastolatek w jej wieku, myśląc nawet, że Basia jest młodsza. Dwa warkoczyki w nieładzie trochę ją odmładzały. Zagadał. –…Yyyy Część! – zaczął dość nieśmiało. Spojrzała na niego, nieświadomie mierząc wzrokiem. Brunet co prawda, ale mniejszych gabarytów od Brodeckiego. Taki jeszcze „trochę dzieciak”, jak go podsumowała Basia. Nie chcąc być niemiła odpowiedziała. – Cześć…– spoglądała na niego cały czas, zachowując dystans. – Jestem Piotrek! A ty? – przedstawił się wyciągając dłoń na przywitanie. Spojrzała na jego dłoń, zagryzając gumę do żucia, którą cały czas żuła w ustach. – Baśka! – odwzajemniła uśmiech i ścisnęła jego dłoń. – Można? – skinął na leżak naprzeciwko. – No… – zmieszała się, widząc przed sobą postać Brodeckiego, który patrzy w jej kierunku, czekając za piwem w kolejce. Miał niewyraźną minę. – Proszę! Siadaj! – odpowiedziała, uśmiechając się blado. Nie chciała go urazić, mówiąc, że nie jest zainteresowana znajomością z nim. W końcu podryw to nic złego, a fajnie, że facet przejmuje inicjatywę. Nie ma nic w tym złego, zwłaszcza, kiedy można wzbudzić zazdrość u ukochanego. – Jesteś stąd? – zapytał, siadając naprzeciwko. – Nie, z Wawy!...Ty to raczej z Pomorza, co nie? To widać! – pokiwała głową, na znak, że to prawda. Uśmiechnął się. – Tak, mieszkam pod Gdańskiem. Ale tutaj się uczę. – nie spuszczał z niej swojego wzroku. – W Ogólniaku?...Tak samo jak ja! –przymknęła oczy, relaksując się na leżaku. – Próbujesz mnie poderwać? – wypaliła z nagła, tym samym pesząc biednego rówieśnika. Była bardzo bezpośrednia. – Yyyy…Znaczy tak…pogadać chciałem! Wydałaś mi się miła i się nie pomyliłem…W dodatku bardzo ładna! – dodał z uśmiechem. Otworzyła oczy, spoglądając na niego. Wyrósł przed nimi Brodecki. – Nie przeszkadzam wam czasem? – młody od razu na niego spojrzał i wstał. Był trochę niższy od Marka. Z początku myślał, że to jej brat, albo kolega, ale teraz nie był już tego taki pewien. Marek krzywo na niego patrzył, trzymając w ręku dwa kufle piwa. Chłopak niewątpliwie się zmieszał. Brodecki kompletnie olewając jakiegoś podlotka, podszedł bliżej Basi i podał do ręki kufel, całując w usta ze złością. – Pro–szę…Ko–cha–nie…– wycedził przez zaciśnięte zęby. Dla Piotrka był to ewidentny sygnał ewakuacji, chyba, że chce się z nim skonfrontować. Miał już coś powiedzieć, ale wyprzedził go Marek. – …Jakiś problem? – usiadł, obejmując ją ramieniem – Może chcecie sobie pogadać? A może byś sobie już poszedł? – spojrzała na niego i zabrała jego rękę. Nie lubiła takich popisów. – Marek! – szepnęła, szturchając go w żebra. – Nie nie... Ja… Miło było cię poznać, Basiu! – uśmiechnął się blado w kierunku dziewczyny i odszedł zawiedzony. – Nam też! – uśmiechnął się ironicznie i szyderczo. Kiedy tylko zniknął, Basia wybuchła. – Nie musiałeś być taki! Był miły! – rzuciła oskarżycielskim tonem. – Ty aż za… miła! – cały aż kipiał z zazdrości. Żeby to jeszcze był ktoś lepszy. – O co ci chodzi? Jesteś zazdrosny! To już nie mogę z nikim rozmawiać? Nie wygaduję ci twoich koleżanek! – zaogniała jeszcze bardziej sytuację. Lubiła jak jest o nią zazdrosny. – Tak?! To może go zawołaj z powrotem! – usiadł, zakładając na oczy czapkę z daszkiem. – Dobranoc! – rzuciła do siebie, przewracając oczami. Spojrzała na niego, przedrzeźniając. – Zawołaj go z powrotem. – Słyszałem! – podniósł palec w górę. – Mówiłam ci, że jesteś cholernie pociągający, jak ci się marszczy czoło ze złości? – zapytała beztrosko z uśmieszkiem pod nosem. Zdjął czapkę i dziwnie na nią spojrzał. Odwróciła głowę, śmiejąc się po cichu. MŁODE WILKI Cz. 29 Głośne beach party na plaży. Chłodny już piasek ziębił bose stopy, a niebo nad Bałtykiem rozświetlały różnokolorowe światła. DJ stojąc na podeście miksował nowoczesną muzykę elektroniczną, podrygując ze słuchawkami na uszach w rytm muzyki. Co chwila unosząc też dłonie, kiwał jednym palcem. Dziewczęta eksponując swoje ciała, kisiły krótkimi spodenkami i odkrytym dekoltem. Podłoże nie przeszkadzało około setce młodych ludzi szalejących na plaży. Tańczyli potrząsając głowami na boki, czy wykonując inne ruchy. Pogrążeni w szale zabawy zapomnieli o otaczającym świecie. Uśmiechy nie schodziły z ich twarzy. Osobno, czy w parze? Co za różnica. Po jednym piwie człowiek jest tak rozluźniony, że dobry nastrój go nie opuszcza. Nie inaczej było z Basią i Markiem. Ich po prostu energia roznosiła! Z pewnością dało się zauważyć, że taniec to coś to ich łączy. Co chwila wybuchali śmiechem, kiedy potykając się o własne nogi, potrącali niechcący osoby z boku. Alkohol najwyraźniej im nie służył. Po godzinie jednak nie mieli dość. Przynajmniej troszkę otrzeźwieli. Baśka, kiedy ten ja do siebie przyciągnął, wykrzyczała w jego kierunku. – Ała! Znowu depczesz mi palce!! – tym razem nieco skłamała, chcąc go sprowokować. – Taaaa??– zapytał, dobrze wiedząc, że zmyśla. Pokiwała głową, ale nie potrafiła wytrzymać w powadze. Wybuchła śmiechem dorzucając. – Tańczysz gorzej niż ten góral z tego teledysku!! – nabijała się specjalnie, by się z nim podroczyć. Spojrzał na nią nie zgadzając się z tą opinią. – To się jeszcze okaże! – rzucił. Puścił jej dłoń i przepraszając na chwilę podszedł do stanowiska DJ’a, przeciskając przez tłum. Powiedział coś, ale Basi nie było dane tego słyszeć. Przymrużyła tylko oczy. Gdy wrócił i stanął obok. – No i co tak stoisz? – zapytała podśmiechując się pod nosem. Zmieniła wyraz twarzy, kiedy usłyszała utwór Dj Remo „My Music Song”. A tym bardziej oniemiała, kiedy Marek przeczesał włosy na bok, puścił jej oczko i wraz z refrenem zaczął naśladować kroki w dobrze wszystkim znanym teledysku. Dziwnie podskakiwał, a Baśka widząc jego wyczyny, wybuchła śmiechem. Wzbudził tym samym zainteresowanie innych imprezowiczów. Nie ma to jak dobrze się bawiąc, zapominać o wstydzie i po prostu to robić. A zwłaszcza, by coś udowodnić swojej dziewczynie. Choć wszyscy, jak i sam Marek potraktowali to jako upuść tak zwanej „głupawki”. W mig zrobił się dość duży krąg. Płeć piękna nie omieszkała oderwać wzroku od swojego ukochanego w kierunku tego tajemniczego „tancerza”. Na twarzach wszystkich gościł uśmiech. Dziewczyny kiwały głowami, podrygiwały w rytm i klaskały. Były zachwycone. Już po chwili zazdrośni panowie swoich lubych, chcąc pokazać, ze też ich stać na takie szaleństwo, dołączyli do Marka. Tak powstał mini grupa taneczna. Baśka pukała się w czoło, krzycząc: – Wariat!! – nie mogąc jednak kryć zachwytu, sama zaczęła klaskać i piszczeć. Ten nocy po prostu poszli na całość. Co było imponujące, panowie stworzyli świetne widowisko i pomimo, że byli dla siebie obcy, nieźle się zsynchronizowali. Jednak wszystko, co dobre, kiedyś się kończy, tak więc, kiedy utwór się skoczył Marek stanął z skrzyżowanymi rękoma, a panie szybko porwały swoich facetów, by im podziękować czułym buziakiem za odwagę i wyczyny. Baśka jednak podeszła do niego niemrawo i stanęła naprzeciwko niego. – Zawsze musisz się popisywać?– zapytała, patrząc na niego z uśmiechem. – A co? Nie podobało się? – spojrzał na nią insynuująco. Po chwili poczuł, jak się na niego rzucił, daąc słodkiego buziaka. – Podobało! – dodał ciszej. Uśmiechnął się. Wrócili do zabawy. […] Biegli przez plażę, już dobry kawałek. Było przed północą. Marek nie chciał jej wytłumaczyć dokąd ją tak ciągnie. Tego dnia był nadzwyczajnie tajemniczy. A chłopak po prostu szykował dla niej miłą niespodziankę. Słysząc za plecami jeszcze donośny huk głośników, szli dalej. – Ale dokąd mnie tak ciągniesz, no?! – zapytała już któryś raz z rzędu. – Zobaczysz! – pociągnął ją energiczniej, że znowu zaczęli bieg. Zatrzymali się na środku pustej, dzikiej plaży. Marek rozejrzał się na chwile, ale kiedy zobaczył znajome miejsce, podeszli bliżej. Najdalej od brzegu leżał ciemny kocyk, a obok niewielka górka z piasku. Dziewczyna rozejrzała, a nie wiele z tego rozumiejąc, musiała zapytać. – Po co ci kocyk? …Chyba ty nie myślisz, ze…– przystawił jej palec do ust, by zamilkła. – Czasami za dużo gadasz! – uśmiechnął się i usiadł. Spojrzała na niego podejrzliwie, ale po chwili usiadła naprzeciwko niego. Zamilkli, wsłuchując się w szum morza. Przymknęła oczy, czując delikatny wiatr we włosach, a uśmiech sam namalował się na jej ustach. Przerwała ciszę. – Nie chce stąd wyjeżdżać! Tu nawet powietrze pachnie! Powiedź, że zamieszkamy nad morzem! Obiecaj! – nachyliła się nad nim, dalej śmiejąc. – Gdzie tylko chcesz, tylko najpierw skończ szkołę! – odsunęła się, przewracając oczami. – A co jak ja tu zostanę na zawsze? Będziesz musiał i ty, bo nie wypłacisz się za międzymiastowe! – była nawet całkiem poważna, tak jakby naprawdę nie chciała stąd wyjeżdżać. On jednak zamilkł ponownie, przyglądając się jej z uśmiechem. Zawstydzona, zapytała: – Co? – spuścił głowę, chcąc zebrać myśli do kupy. Westchnął, dodając sobie odwagi i rzucił – Mam coś dla ciebie! – przesunął się bliżej piaskowej górki. – Chcesz mi wybudować zamek z piasku? Hehe Sorry, ale wolałabym z cegły, albo z drewna, proszę cię! – wybuchła śmiechem. – cholera, zabije tego Konrada! – Marek wygrzebywał coś z piasku, dziwiąc tym samym zdezorientowaną Basię. Wolała poczekać na rozwój wydarzeń. – Kogo? – nie miała pojęcia o kogo mu chodzi, a o imię nic jej nie mówiło. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że powiedział to troszkę za głośno. – Kolega, nieważne! – odparł, wreszcie dokopując się do upragnionej rzeczy. Basia była coraz bardziej zaciekawiona co to takiego. Przygryzła wargę. Marek wyciągnął dość duży prostokąt, owinięty w materiałową płachtę. – Jest! – odetchnął z ulgą i wyciągnął przed siebie, pokazując dziewczynie z triumfalnym uśmiechem. Podniosła brwi w górę. – Co to takiego? – zapytała delikatnie, nie chcąc go denerwować. Nie chciała mu mówić, że pokazuje coś owinięte w jakąś szmatę. – Jak co? – zwątpił, przestraszony. Spuścił głowę i zgapiony, chciał odwinąć, kiedy dodała. – Daj, sama! – wzięła do ręki. Zdziwiła się, bo było dość ciężkie. Położyła na kolanach i odwinęła. Ku jej niesamowitemu zdziwieniu był o portret. Jej i Marka, uśmiechniętych, przytulonych, patrzących sobie w oczy na chwile przed pocałunkiem, namalowany na płótnie kredką conte. Używali takich malarze, jakich spotykali spacerując uliczkami miasta. Zamyśliła się. – Łaaaa! Marek! Patrz! Jakie boskie! – z zachwytem przyglądała się mężczyźnie malującym dziecko ze zdjęcia. Mężczyzna odwrócił się w jej kierunku i uśmiechnął. – Bry! – skinęła głową. – Ile pan maluje taki jeden obraz? – Kilka godzin! – rzucił profesjonalnie. Wreszcie po długich namowach podszedł do niej Marek. – Fajne, nie? – zapytała. – Taaa..– odparł bez entuzjazmu. Baśka jednak długo nie zachwycała się jedną rzeczą. – Muszelki! Iiiiii! – pobiegła do stoiska. Chłopak jednak został, chwile się przyglądając jak mężczyzna precyzyjnie stawia kreski. Spuścił głowę i uśmiechnął się do siebie, po czym podszedł do dziewczyny. *** Znowu rozkoszowali się urokami plaży. Basia na moment wstała, by wyciągnąć coś z torby. Był to aparat cyfrowy. W sam raz by go teraz użyć i porobić ciekawe zdjęcia na piasku. Wiedziała, że Marek nie lubi zdjęć, ale zamarzyła, że ten wyjazd choć w takiej formie zostawi sobie na pamiątkę, więc nie ma mowy o odmowie. Bez ostrzeżenia „cykneła” fotkę, wprost w jego oczy. – Baśka! – skarcił ją kiedy błysk od flesza go oślepił. – Chce mieć z tobą zdjęcie! Mnóstwo zdjęć! – usiadła przed nim i zrobiła ponownie. – No uśmiechnij się no! Albo chociaż spójrz w obiektyw, co? – odwróciła głowę w jego kierunku, szepcząc słodko. Pokręcił głową i z uśmiechem, przytulił ją, obejmując ramionami do siebie. – Tak lepiej! – uśmiechnęła się. Tym razem zdjęcia wyszły idealnie, a przy tym bardzo romantyczne. Oboje nie spodziewali się, że z tego też można mieć świetną zabawę. Po dłuższej chwili przy brzegu morza robiąc głupie miny zapisywali kolejne zdjęcia na karcie pamięci aparatu. Nie wiedziała co powiedzieć. Oniemiała. – Marek… – widząc, że chce coś powiedzieć, zaczął pierwszy. – Basia… Ja wiem, że 18 urodziny masz dopiero za rok, 12 kwietnia 2009, ale… chciałem, żebyśmy zrobili sobie takie własne, bo nie wiem, czy ze mną wytrzymasz przez ten kolejny rok! – 10 miesięcy! – poprawiła go. Dokończył… – I chciałem, żeby mój prezent był pierwszy…– spojrzała na niego, lekko zaszklonymi oczami. – I jest, najpiękniejszy jaki dostałam! Dziękuję! – uśmiechnęła się. – Jest…taki… – nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. – Boże Marek, skąd wiedziałeś, że to zdjęcie najbardziej mi się podoba! – Nie wiedziałem! Mi się podobałaś na nim, znaczy zdjęcie też! – lekko się zakręcił, na co ona się zaśmiała. Basia ponownie spojrzała na ich portret. – Jest wspaniały…– wyszeptała cicho. – Przeczytaj napis na odwrocie…– dodał podobnym tonem, przyglądając się jej z uśmiechem. Odwróciła obraz i ujrzała własnoręczny podpis Marka.: „B&M… Forever – together! Dla Basi, Marek 06.06.08, Gdańsk” Podniosła głowę, czując jak po policzku spływa jej łza wzruszenia, po raz pierwszy w życiu. Dla rozluźnienia dodała: – Myślałam, że chcesz mi się oświadczyć! – rozszerzył oczy ze zdumnienia. – Ba–śka, ale… – nie wiedział kompletnie co ma jej teraz odpowiedzieć. Przez myśl mu nie przeszło, by się już sformalizować to, co ich łączy. Nie chodziło tu o uczucie, ale kawalerską wolność. Nie był jeszcze gotowy na taki krok. – Nie…nie myślisz, że to…to to trochę …za wcześnie? Ja wiem, że…Ale masz dopiero… – Ej ej! Mam teraz 18– stkę! Sam tak powiedziałeś! Taki cichy ślub, nawet jutro! – poprawiła go, coraz bardziej nie mogąc powstrzymywać śmiechu. Przyparła go do muru, a on jak prawdziwy samiec, poczuł się zagrożony. Przysunął się bliżej, mając nadzieję, że uda mu się jej to jakoś logicznie wytłumaczyć. Wiedział, że dziewczyny mają swoje marzenia, al. On poczuł się zakłopotany. – Basia… – Ciii…Wyobraź sobie…cichy ślub…Tylko my i ksiądz! Wyjechałam jako twoja dziewczyna, a wróciłabym jako żona! – Prędzej twój ojciec by mnie zabił, niż zaakceptował jako zięcia! Już widzę jego minę! Bezcenne! – wybuchł śmiechem. Spojrzała na niego udając obrażoną. Kiedy podniósł wzrok, spróbował jeszcze raz. – Baśka…Ślub to…To to…coś odpowiedzialnego i w ogóle, a ty jeszcze prawnie jesteś nieletnia i musisz mieć pozwolenie rodziców! Z resztą cholera, Baśka, no odpada no! Ja…ja nie czuje się na tyle dorosły, by… – By być mi wiernym do końca życia w przysiędze? To chciałeś powiedzieć? – gnębiła go dalej. Widząc jednak, że ta zabawa przeradza się w coś poważniejszego, wreszcie rzuciła…– Marek! Żartowałam! – wybuchła śmiechem. Zmarszczył czoło. – bardzo śmieszne! – dodał spuszczając głowę obrażony. – Kocham cię! – szepnęła na co on od razu na nią spojrzał. – Jeszcze bardziej niż przedtem… – A można bardziej? – zapytaj z narastającym uśmiechem. – Nie wiem… – przysunęła się i delikatnie musnęła jego wargi. Po chwili ponownie spojrzeli sobie w oczy. – Ja ciebie też…– rzucił jak zawsze z pewnością siebie. – Ja bardziej… – Nie, bo ja…– – uśmiechnął się, kiedy ich usta dzieliły milimetry i wreszcie przywarł do jej ust. MŁODE WILKI. Cz. 30 Leżeli na plaży przyglądając się pojawiającym gwiazdom. Nie liczyli czasu, a ten nieubłaganie przypominał o powrocie do domu już jutrzejszego dnia. Woleli o tym nie myśleć, ciszyć się każdą sekundą spędzoną razem. Dla niech było lepiej, że nie wiedzą, że ich kłamstwo wyszło na jaw. Tak naprawdę bała się trochę powrotu do domu. Nie wiedziała, jak to teraz z nimi będzie. Będą się tak spotykać po kryjomu, bo ojciec tego nie akceptuje? Wcześnie przynajmniej mogła cieszyć się swobodą, a teraz? Teraz już nie. Czuła się więźniem, a przecież nic złego nie zrobiła. Pokochała chłopaka w którym zobaczyła o wiele więcej, niż mogło się wydawać. Bałtyk był ich przystanią, miejscem nieskazitelnego i niezniszczalnego szczęścia. Tutaj nikt nie mógł im powiedzieć, co mogą, a czego nie! Byli po prostu sobą. Mogli decydować sami o sobie! Milczeli już dłuższą chwilę, wsłuchując się w szumu morza. Wreszcie Basia rozpoczęła rozmowę. – Wiesz, że to ostatnia noc tutaj… – wyszeptał ze smutkiem. Nie chciała znowu wracać pod kontrolę rodziców. Jej marzenia o dorosłości nie były tak wygórowane jak u większości nastolatek w jej wieku. Nie chodzi tu o swobody, a możliwość podejmowania własnych decyzji, decydowania o swoim życiu, zwłaszcza uczuciowym. Ona już nakreśliła jego kształt. Wszędzie, byle z Markiem. – Wiem! – odparł, przekrzywiając głowę w jej stronę. – Ale nie będzie tak źle! – puścił jej oczko. – Nie wiedziałam, że jesteś aż takim optymistą! – uśmiechnęła się na krótką chwilę. – Wiem! Kupię fałszywy dowód i przeprowadzimy się do jakiejś kawalerki! – fantazjowała, ale poprawiało jej to nastrój. Marek popukał ją po czole. – Jesteś szurnięta! – zaśmiał się. – Jak dorośniesz to może…może! – zaśmiał się ponownie. – Ale powiedź, ze będziemy mieć kota! Nazwę go …Kojak! – powiedziała po chwili zastanowienia. – Kojak? Dlaczego Kojak, a nie… Miałczek? – zdziwił się. – Miałczek! – popukała go po czole w odwecie. – A może zostaniemy jeszcze z dwa dni! Proszę! Góra tydzień! – podniosła brwi do góry. – A w międzyczasie będą mnie szukać listem gończym! Twój stary postawiłby na nogi psy w całej Polsce! – zakpił, ale nie potrafił mówić o jej ojcu bez ironii, czy z jakimś szacunkiem. Zamyśliła się, po czym wstała już radośniejsza. Właśnie do głowy przyszedł jej szalony pomysł. Usiadła, spoglądając na Marka z iskierkami w oczach. – …Skoro to nasza ostatnia noc, to musimy to jakoś wykorzystać! Nie będę tu tak siedzieć! – uśmiechnęła się insynuując. Brakowało jej tylko diabelskich rożek. Ściągnęła japonki, a następnie także i bluzę na długi rękaw, pomimo tego, że w nim samym mogło być już zimno, przez działalność wiatru. – Baśka, chcesz iść pływać?! Teraz? Jest 3 w nocy! – było to dla niego nielogiczne. – Kto powiedział, że idę pływać?! – ściągnęła bluzkę na naradkach i pobiegła w stronę brzegu. W biegu rozpięła stanik i odrzuciła za siebie. Marek uśmiechnął się szeroko i pobiegł za nią i również w biegu zdjął koszulkę na krótki rękaw. Krótkie spodenki Basi już dawno leżały na piasku. Marek natomiast przystanął, by poradzić sobie z uporczywymi nogawkami od jeansów, które jak na złość plątały mu się pod nogami. Basia pokazała rękę, by do niej doszedł. Stała już w morzu po szyję. Spojrzał w jej kierunku, dziwiąc się, że zapuściła się tak daleko. Fale coraz bardziej wzmagały. Prawda jest taka, że przyklęknęła na piasku, dając tylko takie wrażenie. Przystanął obok niej, mając wody ledwo do pasa. Zaśmiał się, nie odrywając od niej wzroku. Przygryzła wargę i spod tafli wody wyciągnęła coś w rodzaju stringów. Z uwodzicielskim uśmieszkiem wyrzuciła na brzeg z impetem. Zdziwiony po chwili spojrzał na nią z zawadiackim uśmieszkiem. – Poczekaj! – podpłynął nieco głębiej, aż schował się pod wodą. Baska, zauważając że nie ma go już dłuższą chwile popłynęła za nim. – Marek! – krzyknęła a on nie chcąc jej tym razem straszyć, znalazł się obok niej. Stanął przed nią, a ona tylko się uśmiechnęła. Podeszła jeszcze bliżej i zawiesiła mu ręce na szyi. Musiał zapytać. – …Tutaj? – zaskoczyła go niezmiernie. Kiwnęła głową. – …Na pewno? – dodał, kiedy ich usta dzieliły milimetry. Nie planowała tego, ale kiedy jest tu temu okazja, dlaczego nie przywieść ze sobą wspomnień z nowych jak dla niej wrażeń. Zamknęła mu usta pocałunkiem. Nie potrzebowała gry wstępnej, tylko tego fizycznego zbliżenia w tak nietypowych okolicznościach. […] Obudziły ją pierwsze promyki słońca. Otworzyła oczy, leżała oparta na ramieniu Marka, przykryta bluzą. Marek w przeciwieństwie do niej jeszcze spał i wcale mu się nie dziwiła. Uśmiechnęła się pod nosem, wspominając chwilę sprzed dwóch godzin. Wstała, starając się go nie budzić. Nie wiedziała, że nic spędzona pod gołym niebem na plaży będzie najlepszą w jej życiu. Tak niewiele potrzebowała do szczęścia. Sama promieniała szczęściem, a jej pofalowane od słonej wody i morskiego wiatru włosy dodawały jej uroku. Wstała przeciągając się i wdychając świeże powietrze! Zamyśliła się, ale już po chwili poczuła czyjeś ręce obejmujące ją w pasie. – Wracamy? – odwróciła się w jego stronę. – Do wody? – zapytał, całując jej szyję. – Chętnie… – Marek! – wybuchła śmiechem i odeszła krok do przodu. – Głodna jestem! Wracamy! – zarządziła, więc nie miał co dyskutować. I tak zaraz będzie tu pełno spacerowiczów. […] Oboje postanowili ten dzień spędzić wyjątkowy i niezapomnianie. Zanim jednak korzystali z ostatniego dnia nad morzem, wrócili do pokoju. Spakowali rzeczy, oddali klucze i z plecakami maszerowali uliczkami Gdańska. Marek jeszcze sprawdził, czy mają bilety powrotne. Po pysznym śniadanku w jednej z tamtejszych knajpek, wrócili na plażę. Tym razem marek nie miał zamiaru leżeć plackiem na piasku. Pogoda z resztą też nie specjalnie dopisywała. Zatrzymał się przez wyciągiem, z którego odważniacy wyskakiwali na linie. Spojrzał na Basię. – Chcesz wejść na punkt widokowy? – spojrzała na niego z uśmiechem. – Tam? – wskazała palcem. – No! Spokojnie, będę cię trzymał! – Nie Marek, dobrze wiesz, ze boje się wind i tym podobnych! Nie! – pokręciła głową. – Proszę cię, zrób to dla mnie! – przeciągał, śmiesznym głosem. – No dobra! Ale tylko wjedziemy i zjedziemy! – uśmiechnął się, kiedy poszła przodem. Wjechali na samą górę. Basia ledwo trzymała się na nogach, mocno ściskając dłoń Marka, kiedy wjeżdżali. Powoli wyszli na podest. Kiedy spojrzała w dół, bezwiednie przytuliła się do chłopaka. – Marek, a chcę na dół!! – szepnęła, zamykając oczy, nie chcąc by ktoś z obsługi to słyszał. – Zaraz będziemy na dole! – zapewnił ją z szerokim uśmieszkiem. Odszedł od niej, rozglądając się wokoło. Widok był imponujący. Byli 30 metrów nad ziemią. Kiedy odważyła się spojrzeć i na jej twarzy pojawił się uśmiech. Ale to, że Marek bierze do ręki linę i sam ubiera zabezpieczenia już jej się nie spodobało. – Marek, co ty robisz, zwariowałeś?!! – krzyknęła, mając już w nosie, czy ktoś ja usłyszy, czy nie. – To co widzisz – uśmiechnął się i puścił jej oczko. – Nie skoczysz! Słyszysz?! Nie zrobisz tego!! – facet z obsługi ledwo powstrzymywał śmiech. – Mogę i zrobię…Ale nie sam! Z tobą! – podkreślił, by nie miała wątpliwości. – CO?! Żartujesz tak! – nie miała ochoty na takie żarty. – Skoczymy razem! To nic trudnego! – złapał ja za policzki, patrząc jej w oczy. – Nie! – szepnęła, czując jak cos staje jej w gardle ze strachu. – Wiem co czujesz, bo miałem to samo na początku, ale zobaczysz jaka to…jazda! – nie mógł znaleźć odpowiedniejszego słowa. – Nie…Boje się …nie! – powiedział już głośniej. Jej nogi trzęsły się jak galaretka. – Ufasz mi? – zapytał, by ją przekonać, że nie ma się czego obawiać. – Tak! – opowiedziała bez zastanowienia, pewnie. – … Będę cię trzymał za rękę, nic ci się nie stanie! – pocałował ją szybko. – Skaczemy? – spojrzała mu w oczy. Pokiwała nieśmiało głową. – Kocham cię! – szepnął z uśmiechem i pomógł jej ubrać sprzęt. Stali już na krawędzi. Basia ponownie spojrzała w dół. Stali do siebie plecami, owiązani w liny i zabezpieczenia. Dla zwykłej przezorności jednak wsunął jej t – Shift w spodnie, wiedząc co ta siła może zrobić z ubraniami, a mianowicie ich pozbawić. – Boże! – położyła głowę na ramieniu Marka. Złapał ją za ręce. – Na trzy… – zamknęła oczy i westchnęła głęboko. Ten strach był gorszy od pierwszego razu. Przynajmniej dla niej. – Raz…– powiedział to bardzo wyraźnie i powoli. Jej serce podchodziło do gardła. – …Dwa… – i bez uprzedniego trzy po prostu skoczyli w dół. Znał ja dobrze i wiedział, ze po „trzy” darłaby się w niebogłosy, krzycząc jaki to z niego palant, który każe jej robić takie rzeczy. Kiedy zdała sobie sprawę, że leci w dół, krzyknęła, jak jeszcze nigdy. – Aaaaaaaaaaaaaaaa!!! – Łuuuhuuuuuuu!!!! Nawet osoby obserwujące to z dołu słyszeli ich krzyki. Co nie oznacza, że nie byli pełni podziwu dla tego wyczynu. Nie każdy miałby tyle odwagi. Po kilku sekundach wisieli głową w dół. Basia wreszcie otworzyła oczy. Czekała acpanowie wreszcie ją uwolnią. Marek już po chwili stanął na nogi i usłyszał oklaski. Basia chwile przeleżała, nie mogąc uwierzyć, że to zrobiła. Było jej jeszcze gorzej niż przed skokiem, uświadamiając sobie, co mogło się stać, gdyby lina pękła. Marek podał jej rękę i wstała. Kiedy tylko poczuła, że jest na ziemi, popchnęła go. Nagle jednak poczuła, jak robi jej się niedobrze. Zakryła usta i pobiegła z dala od ludzi. Wszystko przewracało się jej w żołądku, więc nic w tym dziwnego. Podszedł do niej. – Wszystko ok.? – naprawdę się zmartwił. Nie myślał, że tak wiele ją to kosztowało. Zawsze uważał ja za odważna, a teraz jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się, odwracając w jego kierunku. – Czyli się podobało, tak? – skrzyżował ręce. – Było zajebiście! – nie mogła znaleźć innego określenia. Podszedł do niej i okręcił wokół własnej osi. Basia korzystając z okazji, spojrzała na niego, chcąc od niego coś wyciągnąć. – Dalej podtrzymujesz to, co powiedziałeś tam na górze? – Dalej! – zaśmiał się. Myślała, że to powtórzy, ale widać nie należał do facetów, którzy rzucają słowa na wiatr, ani ich nie nadużywają. […] Tak minęło im dopołudnie, bo już na 12.00 musieli być na dworcu. Spojrzeli ostatni raz w stronę pofalowanej tafli Morza Bałtyckiego i pokierowali się w tylko sobie znanym kierunku. Basia westchnęła bardzo głęboko, a w oku zakręciła łezka. – Ej! Co jest? – stuknął ją w nosek. – Obiecaj mi, że jeszcze tu wrócimy! Razem! – spojrzała na niego wyczekując odpowiedzi, jakby była jej potrzebna bardziej niż tlen. Patrzyła na niego wzrokiem pełnym obaw. – Obiecuję! – przytulił ja mocno. Objęci zmierzali teraz na dworzec kolejowy. Na szczęście Marek zadbał o drogę powrotną i nikt nie może powiedzieć, że jest nieodpowiedzialny. Przy nim po prostu nic nie mogło się stać jego Basi, a ona mogła się czuć bezpiecznie, jak z nikim innym. Weszli do wagonu i zajęli pierwszy, wolny przedział. Basia położyła bagaże do góry, a Marek zatrzasnął zacinające się drzwi. Po czym rozłożył na całej długości siedzenia. Odległość pół metra była jednak dla nich zbyt duża. – Chodź! – zrobił jej miejsce. Usiadła mu jednak na kolanach, twarzą do niego. – Wiesz, że jesteśmy tu sami? – uśmiechnęła się, a on popukał ja po czole. – Coś ci weszło w nałóg! Nimfomanka! – nabijał się z niej. Wystawiła mu język zezłoszczona – Żartowałem! – dał jej buziaka na zgodę. Nagle drzwi z hukiem się otworzyły, a w drzwiach stanął ksiądz w średnim wieku, w czarnej sutannie, z małym plecakiem zarzuconym przez ramię. Spojrzał na nich krzywym okiem. Baśka momentalnie zeskoczyła z Marka, siadając obok niego. Marek ledwo powstrzymywał śmiech. Ksiądz położył bagaż i usiadł naprzeciwko nich. – Niech będzie pochwalony! – skinęła w jego stronę, z uśmiechem, chcąc zrobić na nim lepsze wrażenie, niż to poprzednio. – Na wieki wieków! – odparł przyglądając się jej przenikliwie. – Amen! – dokończył ciszej, ze złością Brodecki. Przebyli drogę w zupełnej ciszy. Oboje spoglądali na siebie porozumiewawczo. Nie czuli się zbyt komfortowo, a wręcz skrępowani. Kidy chciał złapać jej rękę, Basia jednym spojrzeniem mu tego zabroniła, a ksiądz spoglądał spod swoich okularów, czasie gdy przewracał kartki w książce. Zezłoszczony odwrócił głowę w stronę okna. Nawet nie zauważył jak Basia zasnęła, opierając głowę na jego ramieniu. Spojrzał na nią, delikatnie odwracając głowę w jej kierunku. Wysunął spod pleców swoją kurtkę i by jej nie obudzić, delikatnie okrył. Ksiądz uśmiechnął się do siebie, mając tak naprawdę niezły ubaw z tej dwójki wstrzemięźliwych na przymus. Ale uznał, że taka lekcja pokory im się przyda. Zmierzali teraz do Warszawy – do domu, gdzie na nowo przywitają się z szarą rzeczywistością. MŁODE WILKI. Cz. 31. Pociąg właśnie się zatrzymywał na Dworcu Centralnym w Warszawie, co równało się z końcem ich wielkiej przygody. Dobiegała 17.00. Ich podróż trwała niecałe pięć godzin. Poczekali aż pociąg w ostateczności się zatrzyma. Pierwsza wysiadła Basia. Uśmiechnęła się rozpoznając „stare śmieci”. Zaraz za nią pojawił się Marek. Odeszli w bezpieczne miejsce. Przystanęła, patrząc na Marka. – Stęskniłam się za Wawą! – zaśmiał się i przyciągnął do siebie, całując w skroń. Jeszcze niedawno błagała go, by zostali nad morzem. Czasem za nią nie nadążał. Pomógł jej z bagażem. – Marek? Chcesz wracać do domu? Mamy jeszcze trochę czasu! – spojrzał na nią dziwnie. – Twoja mama będzie się martwić! – coś w końcu obiecał i chciał dotrzymać słowa. – Zadzwonię do niej i pokręcimy się trochę po mieście, co? – uśmiechnęła się ślicznie i poklepała po policzku. – No dobrze, tylko poczekaj, pójdę się od…Do toalety! – poprawił się. – Zostaw plecak! Popilnuje! Przecież idziesz tylko do kibla! – pokręciła głową. Zaśmiał się i poszedł. – Tylko szybko! – dodała, kiedy szedł. Basia oparła się o dość gruby filar i wyciągnęła w kieszeni spodni telefon. Stała najbliżej od ruchomych schodów. Nie zauważyła, że stała się obiektem zainteresowania dwóch meneli. Wyższy coś szepnął do grubszego i podeszli do dziewczyny. – Masz szluga? – odstawiła telefon od ucha, spojrzała na nich z niesmakiem i odburknęła. – Nie palę! – spuściła wzrok, odwracając głowę w innym kierunku. Odeszli na moment, jak zastanawiając się co dalej. Ona miała nadzieję, że dali już sobie spokój. W okolicy nie było żadnego sokisty, czy policjanta, a ruch też nie był jakoś wzmożony, może dlatego, że to środek tygodnia. Stała dalej, czekając aż Marek wróci. Nagle zobaczyła, jak ci sami mężczyźni się do niej zbliżają. Wyczuli jej strach, a sama stała się łatwym kąskiem do obrabowania. Jeden stanął za nią, a drugi przed nią, że prawie nie było jej widać. Spoglądali na nią wrogim i stanowczym wzrokiem. – Dawaj hajs dziewczynko! – spojrzała na nich z lekkim przerażeniem. – I nie krzycz! – chciała się wycofać, ale jej na to nie pozwolili. Basia nie chcąc stać się ofiarą kilku pijaczków nadepnęła jednego, ale drugi zakrył jej usta. Czuła się już w realnym zagrożeniu. Puścił ją i wyciągnęła 20 złotych, bo też więcej nie miała przy sobie, a resztą miał Marek. – Więcej nie mam! – spojrzeli na siebie porozumiewawczo – Naprawdę! – dodała, kiedy jej nie uwierzyli i mieli wątpliwości co do prawdziwości jej słów. – Szkoda…– oboje się zaśmiali. – …Ładna z ciebie dziewczynka… – wyższy dotknął brudnymi łapami jej włosów, aż odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, wykrzywiając buzię z obrzydzenia. – Dajcie mi spokój! – rzuciła cichym tonem, nie chcąc ich prowokować. Marek w tym czasie stał na ruchomych schodach. Miał w uszach słuchawki, słuchając jeden z hiphopowych piosenek. Gdy zobaczył co się dzieje, szybko je ściągnął i przepychając jednego pana z neseserkiem, i parasolką zbiegał na dół. – Ale my nic ci nie zrobimy…Będzie jak to wy teraz mówicie…Fajnie! – wyższy zaczął się do niej przestawiać. W tym momencie poczuł, jak ktoś chwyta go za ramię i powala ciosem w twarz. Dopiero teraz dwójka panów w czarnych mundurach zobaczyli co się dzieje, wcześniej nie interweniując, zauważając jak podbiega do niej młody chłopak. Bez skrupułów zagryzali hamburgery. – O patrz, już leci jej chłopak! Kina akcji za darmo! – zachichotał, wzbudzając śmiech także w towarzyszu, również ubranego w żółty kombinezon. Pokazali w ten sposób swoje podejście do wykonywanego zawodu. Menel od razu padł na beton, zalewając się krwią z nosa. Drugi zdążył uciec. Na twarzy Marka pojawiła się wściekłość. Tylko on wiedział, co tak naprawdę działo się z nim w środku. Pod wpływem silnego wzburzenia i niekontrolowanych emocji kopnął leżącego mężczyznę jeszcze w brzuch i poniżej pasa, dodając. – Za moją dziewczynę, byś nie myślał jajami! – rzucił szeptem do siebie. Na szczęście dziewczyna tego nie słyszała. – Marek!! Starczy! Zostaw go już! Bo go zabijesz! – odciągnęła go, łapiąc za rękę. Marek wziął parę głębszych oddechów. Objął ją ramieniem, a Basia pofatygowała się z bagażami. – Nic ci nie zrobili? – zapytał dla pewności. – Nie! – uśmiechnęła się – Chodźmy stąd! – dodała, odwracając się w kierunku faceta, który ledwo podniósł się o własnych siłach. Marek nie mogąc jednak pozwolić na to, by to ona niosła ciężkie plecaki, sam je zaczął dźwigać. Weszli schodami na duży hol. Mieli już wychodzić, kiedy Marek, zaczął macać kieszenie w poszukiwaniu komórki. – Baska… Poczekaj chwilę, zaraz wracam! – zbiegł schodami na dół, że nawet nie zdążył zareagować. – Ale Marek no…No masz! – nic innego jej nie pozostawało jak tylko na niego poczekać. Zjechał ponownie ruchomymi schodami na dół. Poszedł do miejsca, w jakim jeszcze niedawno bił się z tamtym kolesiem. Jego na szczęście już nie było. Miał nadzieję, że nie zdążyli jeszcze jej ukraść. I miał rację. Pochylił się i odebrał co jego. Podszedł ponownie do schodów. Zobaczył, że mężczyzna, który napastował dziewczynę, siedzi z opartą głową o filar. […] – No gdzie ten Marek no! – mówiła do siebie strasznie się niecierpliwiąc. Wreszcie zobaczyła jak podbiega. Był jakiś blady i spłoszony. Podszedł do Basi, ze spuszczoną głową. – Co tak długo? Idziemy! – zarządziła, ale Marek był duchem nieobecny. – Co, co mówiłaś? – spojrzała na niego podejrzliwie. – Jesteś blady, coś nie tak? Źle się czujesz? – zapytała z troską. Wyglądał na zdenerwowanego. Był jakiś niespokojny. Nie mógł ustać w jednym miejscu, stąpając z nogi na nogę. – …Nie…To takie światło! – wymusił na sobie uśmiech. Zlustrowała go wzrokiem. Zakrywał z uporem prawą rękę, jakby coś ukrywał. – Marek…Pokaż rękę! – spojrzał na nią dziwnie, jakby się przestraszył. – Weź przestań! Idziemy stąd! – podniósł szybko plecak i chciał jak najszybciej stąd wyjść. Basia wyczuła, ze coś za bardzo mu się śpieszy. Kiedy myślał, że odpuściła, złapała go za rękę. Ujrzała krew. – Boże! Czyja to krew?! – odsunęła się krok w bok. – Moja! Skaleczyłem się w palec! Wiedziałem, że się będziesz śmiać! – obrócił to w żart. – Nie śmieję się! Musimy iść po plaster! – Pożyczysz mi chusteczkę i po kłopocie! – puścił jej oczko. – A teraz idziemy na miasto, tak? – zapytał po chwili, wycierając rękę. – Wiesz co…Może jednak zostaniemy tu trochę co? Zjemy, pogadamy a na siódmą odstawisz mnie pod szkołę, co? A na miasto pójdziemy jutro! – wolała nie ryzykować, że zobaczy ją ktoś ze znajomych. – Baśka, ale co ty chcesz tu robić? Idziemy i bez dyskusji! – złapał ją na siłę za rękę. – Nie! – wyszarpnęła się. – Chcesz, to idź, ja zostaję! – podniosła ton. Nienawidziła jak jej rozkazuje. Spojrzał na nią wściekle, ale ustąpił. MŁODE WILKI Cz. 32 Na peronie roiło się od gapiów. Gdyby nie charakterystyczna taśma z napisem „policja” nie dałoby się opanować ciekawości przechodniów. Każdy chciał się dowiedzieć, co tak naprawdę się stało. Jednak wszystko było jasne, kiedy technicy policyjni wynosili ciało w czarnym, plastikowym worku. Zabezpieczono teren miejsca zbrodni, by nikt przypadkowo nie zacierał śladów. Po niedługim czasie od zgłoszenia na miejscu zbrodni pojawił się Adam Zawada – komisarz Komendy Stołecznej Policji. Jeden z najlepszych psów w mieście. Twardy, stanowczy, konsekwentny. Człowiek z zasadami i można powiedzieć z żelaza. Podszedł bliżej, witając się z patologiem, Leszkiem. – Cześć Leszek! – panowie uścisnęli sobie dłonie – Co mamy? – zapytał standardowo. – Mężczyzna po pięćdziesiątce! Mocne pchnięcie w serce, tym co widzisz! – Zawada spojrzał na zakrwawiony scyzoryk. – Scyzoryk? – pokręcił głową z niedowierzaniem, czym to ludzie potrafią się zabijać. – Wszedł w całości! – zażartował, ale nikt oprócz niego się nie zaśmiał. Dodał po chwili – Zgon jakąś godzinę temu…Nie miał szans! – wstał. – Nienawidzę tych rękawiczek! – pozwolił sobie na odrobinę prywaty, mocując się z gumowymi rękawiczkami. Zawada rozejrzał się w około i od razu zobaczył kamerę przemysłową. Podszedł do młodego i nowego mundurowego o pięknym imieniu Szczepan, który chodził za nim, jak cień. – Załatwisz mi nagranie z tej kamery! Cały dzisiejszy dzień! – Tak jest! – zasalutował, uśmiechając się, przy tym ukazując swoją uroczą szczerbę między jedynkami. – Są świadkowie? – zapytał po chwili komisarz. – Ta oto urocza pani w płaszczyku i czerwonym, moherowym berecie! I ten pan elegancik i ci so…– Zawada mu przerwał. Ignorując jego słowa, podszedł do starszej pani. – Komisarz Zawada, komenda stołeczna! Co pani widziała? – Panie komisarzu! Ja niczego tak dokładnie to nie widziałam… – próbowała się jeszcze bronić przed zeznaniami. – Ale najpierw to tacy dwaj napastowali jakąś dziewczynę! Dziecko jeszcze, panie komisarzu! Potem podbiegł, taki wysoki młodzieniec i zaczęła się bijatyka! Uderzył raz, drugi trzeci i zostawił, bo ta dziewczyna strasznie się zdenerwowała! Wjechali schodami na górę! – I co było dalej? – No ten bandzior wstał i poczłapał się do tego filaru, tutaj… I dalej to już go nie widziałam! – odpowiedziała zgodnie z prawdą, jak ją widziała. […] Zawada znajdował się w monitoringu. Nie miał czasu czekać, aż mu je dostarczą na komendę. Stał wpatrując się w kilka telewizorów. Spojrzał na zegarek. – Interesuje mnie materiał od 17.00, do 18.00! – facet w obsługi zaczął przewijać kasetę. Zawada obserwował wszystko ze skupieniem, mimo, że postacie ukazywały się na przyśpieszeniu. – Niech pan zatrzyma! – rozkazał, przypominając sobie o bójce, o której mówiła staruszka. To też zobaczył na ekranie. – Można to powiększyć? – zapytał, zwracając się do mężczyzny w garniturku. – Obraz będzie nieostry, bo to kamera przemysłowa, ale postaram się! – zrobił tyle ile się dało. Na ekranie ujrzeli twarz młodego chłopaka. Był to Marek. – Proszę puścić dalej! – taśma poszła z powrotem na przyśpieszeniu, komisarz zauważył, że ten sam chłopak po upływie 10 minut wraca się. Podnosi coś z podłogi i znika za filarem. A po kolejnych dwóch wybiega, spłoszony. – Można to zatrzymać? – Tak, oczywiście! – odszedł na moment, by zadzwonić. – Zuzia? Cześć! Zatrzymujcie wszystkich chłopaków, mniej więcej po 18! Zaraz przyśle ci zdjęcie! – Ok. szefie! Się robi! – przyjęła rozkaz z uśmiechem. […] Marek już w lepszym humorze maszerował z Basią za rękę uliczkami Dworca Centralnego. Oboje jakoś zapomnieli o całym incydencie zaraz po powrocie do Warszawy. Teraz zmierzali do wyjścia. Było już po 18.00, a Basia za godzinę musi być pod szkołą, sprawiając pozory wycieczki szkolnej. Marek odwrócił na moment głowę i zobaczył jak dwójka mundurowych policjantów ogląda jakieś zdjęcie. Pech chciał, że spojrzenia całej trójki się spotkały, a marek momentalnie odwrócił głowę i przyśpieszył kroku. Policjanci porównali twarz chłopaka z twarzą na zdjęciu i już nie mieli wątpliwości, że to ten sam. – Baśka szybciej… – zacisnął mocniej jej dłoń. – Marek co się dzieje? – odwróciła głowę i zobaczyła, jak ewidentnie ci dwaj za nimi idą, prawie biegiem. – O cholera! – wymsknęło jej się, tym bardziej, że domyśliła się, że to ma związek z nią i jej ojcem. – Nie odwracaj się i biegnij… Jak ci powiem… – poczuł kropelki potu na czole. – Teraz! – krzyknął i oboje zaczęli uciekać, przeciskając się przez tłum. Policjanci ruszyli za nimi w pogoń. Jeden z nich zatrzymał się na moment, chcąc i strzelić, ale drugi mu to na to nie pozwolił. – Trafisz w dziewczynę! – pobiegli za nimi. Wybiegli zna zewnątrz. Zatrzymał się, chcąc rozejrzeć się w terenie. I tym razem nie mieli szczęścia. Naprzeciwko nich w niedalekiej odległości stali inni. – Uciekaj! – puścił jej rękę. – Marek! – spoglądała na niego z przerażeniem. – Uciekaj mówię!! – krzyknął, by zareagowała. Basia za rada Marka zaczęła biec dalej. Brodecki nie widząc sensu w dalszej ucieczce, poczekał aż sami do niego dobiegną. Położyli go na ziemię, jak jakiegoś bandytę. – Ej! Co jest, panowie?! Nic nie zrobiłem!! – zaczął się tłumaczyć, kiedy ci go skuwali. Dobiegł do nich Zawada. Spojrzał na zatrzymanego chłopaka, a on na Zawadę. Ich wymianę spojrzeń przerwał krzyk dziewczyny. – Zostaw mnie! Pieprzony gnojek! – sokista trzymał za ręce Basię, która nieustannie z nim walczyła. Podszedł z nią bliżej. – Próbowała uciec! – rzucił w kierunku Zawady. Miotała się na wszystkie strony, deptała, drapała, kopała, nawet gryzła. Spotulniała, kiedy ujrzała Brodeckiego. – Marek? – spojrzała zaskoczona, widząc jak leży na betonie – Zostawcie go!! – krzyknęła rozpaczliwe. – Zabrać! – rozkazał Zawada. Podnieśli go. A sokista, chcąc by się wreszcie uspokoiła, wykrzywił jej rękę, tak, że syknęła z bólu. – Ał… Ałaaa… – kiedy to zobaczył, chłopak zamachnął się nogą i prawie by mu się udało. Krzyknął ze wściekłością. – Puść ją! – niestety, zostaw wepchnięty za głowę do radiowozu. Po chwili to samo zrobiono z Basią, choć delikatniej. Nie skuli jej. Zauważyli, że jest nieletnia i już się uspokoiła. Pojedzie w charakterze świadka. Siedziała obok Marka, na tylnim siedzeniu. Ruszyli. Marek puknął ja butem, by zwróciła na niego uwagę. Spojrzała na niego. On wyszeptał jej coś na ucho. – Nic nie mów…Bez rodziców mogą ci naskoczyć! Rozumiesz? – pokiwała głową. – Zamknij się ty tam! – Śpiewam sobie? Co?! Nie można? – zakpił. Dobrze wiedział, że udawanie cwaniaczka pomoże mu w graniu na zwłokę. – Daj spokój, to hiena! – dodała, patrząc na policjantów z nienawiścią. – A ty mała, uważaj na słowa! Poczekamy, jaki będziesz miała ubaw, jak zadzwonimy po twoich rodziców! – zaśmiał się cynicznie. Ona przestraszona spojrzała na Marka. Uspokoił ją pewnym wzrokiem. Gdy nie patrzyli, zezłoszczona pokazała im palec środkowy. – HWDP! – wyszeptała, na co Marek lekko się uśmiechnął. Podzielał jej zdanie na temat organów ścigania. MŁODE WILKI Cz. 33 W mieszkanie Storoszów panowała nerwowa atmosfera. Było już po 20.00, teoretycznie Basia powinna być już od godziny w domu. Pani Ewa uspakajała męża, mówiąc, że pewnie coś się przedłużyło i wrócą nieco później, niż to zaplanowali. A tak naprawdę sama bała się, że coś mogło się im przytrafić. Tym bardziej, że Baśka nie odbierała komórki. Zaczęła też powątpiewać w Marka – przecież obiecał, że będzie się o nią troszczył i będą ją informować o wszystkim. Żałowała, że obdarzyła ich takim kredytem zaufania. Storosz o dziwo był nad wyraz spokojny. Wiedział, że jest z Markiem, domyślił się, a jego żona nie zaprzeczyła. Te trzy dni wziął na przeczekanie. Postanowił, że rozprawi się z nią, po powrocie. Nie dopuszczał takiej myśli, że mogło im się coś złego stać, myśląc, że tak się zabawiają, że zapomnieli o upływie czasu. Na samą taką myśl na jego twarzy pojawiał się grymas. Wyszedł z salonu i udał się do gabineciku swojej żony, gdzie ta udzielała korepetycji. Siedział w fotelu, wsłuchując się w cisze i tykanie zegarka. W ręku trzymał złożony gruby pasek, którym uderzał o rękę. Będzie tak długo tu siedzieć, póki nie zauważy przez okno córki. Gdyby tylko przekroczyła prób domu, byłoby z nią źle. Bo już go nie obchodziło, czy ma lat dziesięć, czy siedemnaście! Jest jego córką i nie pozwoli, by zachowywała się w taki sposób! Tak skupionego i zamyślonego zastała go żona. Weszła do pokoju i od razu wyrwała mu pasek z ręki. – Co ty chciałeś zrobić, co? Czyś ty kompletnie zwariował?! – uniosła się, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, ze jej własny mąż chciał karcić córkę karą cielesną. Dla niego może i była jeszcze małą dziewczynką, ale dla pani Ewy już dawno nie! To prawie dorosła dziewczyna, którą akceptuje taką jaką jest. – Porządnie w skórę nie dostała, to teraz masz! Nie dość, że po nocach włóczy się z tym chłopakiem, to jeszcze uciekła z domu! Nie chce rozmawiać! Nic do niej nie dociera, a ja nie pozwolę, by się stoczyła!...Zobaczysz! Jeszcze chwila, a przyjdzie tu do nas z brzuchem i zawoła pomocy! – jak zwykle musiał wygłosić swoje trzy grosze. – Nie znasz własnego dziecka! Gdybyś znał, chociaż próbowałbyś ją zrozumieć! – pokręciła głową z niedowierzaniem. – Myślałem, że znam! Teraz przeszła samą siebie! – nie unosił tonu, zważając na stan, w jakim jest jego małżonka. Nie chciał jej zdenerwować po raz kolejny. – Marek… – przerwał jej. Już same jego imię doprowadzało go do szewskiej pasji. – Marek, Marek, Marek! Co ona w nim widzi?! Bez zawodu, wykształcenia! Bez przyszłości! Jeśli nie chcesz mnie denerwować, nie wypowiadaj tego imienia przy mnie! – z trudem zachowywał spokój. W środku wszystko się w nim gotowało. Nie wiedział, czy ze złości, czy z niepokoju. Dodał po chwili. – Jeśli nie wróci do rana, idę na policję! I nawet ty mnie nie powstrzymasz! …Pożegna się raz na zawsze z tym gówniarzem! – wyszedł, zostawiając żonę samą. W tym samym czasie, oboje usłyszeli dzwonek do drzwi. Storosz jednak nie potrafił powstrzymać zdenerwowania. Od razu poszedł otworzyć i teraz nie ręczył za swoje czyny, kiedy zobaczyłby tam Basię. Gdy jednak w progu zamiast córki, ujrzał policjanta, jego wyraz twarzy się zmienił. Pojawił się cyniczny uśmieszek. – A nie mówiłem?! – zwrócił się do żony – Znalazła się zguba! – policjant spojrzał dziwnie na Storosza. – Dobry wieczór! – ściągnął myckę (czyt. czapkę). – Storosz! – uścisnął dzielnicowemu dłoń – O co chodzi? Co zbroiła? – zażądał od razu konkretów. – Została zatrzymana! – do Storosza dołączyła pani Ewa, przysłuchując się słowom mundurowego. – O Boże! …Za co? – pani Ewa nie lada się zdenerwowała. Zakryła usta ręką. – Ukradła coś tak?! Wiedziałem! Ten chłopak sprowadzi ją na psy, a ty nie chciałaś mnie słuchać! – zwrócił się tym razem do żony. – Jest podejrzana o współudział w zabójstwie… – mama Basi spojrzała na niego wielkimi oczyma. Przypływ strachu, zdenerwowania, niedowierzania. Poczuła ból w okolicach brzucha. Jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Zrobiło się ciemno przed oczami. Upadła. – Ewa! – podenerwowany przytrzymał żonę, by nie upadła na podłogę. Policjant od razu wyciągnął telefon i zadzwonił po pogotowie. To nie było zwykłe omdlenie. Po interwencji dzielnicowego, Erka przyjechała natychmiast. Zawieźli ją do szpitala. Storosz chciał pojechać z żoną, ale policjant go zatrzymał, kiedy chciał wsiadać do karetki. – Jest nam pan potrzebny w trakcie przesłuchania córki! Takie przepisy… – W dupie mam przepisy! Nie wiem, co z moją żoną! – Ja pana rozumiem i bardzo mi przykro, ale proszę zrozumieć mnie…To nie potrwa długo! – Storosz zastanowił się chwilę i za namową mundurowego, udał się najpierw na policje. […] W tym samym czasie…[…] Siedział naprzeciwko Komisarza Zawady już dobra godzinę. Uśmiechał się cynicznie, chcąc tak naprawdę ukryć lekki niepokój o swoje dalsze losy i strach. Nie był głupi i wiedział, że skoro tu siedzi, mają ku temu jakieś podejrzenia. Spoglądał tak na Adama, a on na niego. Nie odzywali się do siebie słowem. Adam skapitulował, a nie należał do facetów, którzy mają nerwy ze stali i anielska cierpliwość. Jeszcze chwila, a by mu coś zrobił. Odkąd znalazł się na komendzie, nie powiedział nawet jak się nazywa. – Powiesz coś wreszcie? – zapytał spokojnie. – Powiem! – odparł pewnie – „Coś”! – zacytował. Zawada nie chcąc dłużej tak tu bezczynnie siedzieć, postanowił zmiękczyć go „na dołku”. Wstał i zaraz pojawili się mundurowi. – Zabrać! Zastanowisz się, pomyślisz i może ci się przypomni jak się nazywasz! – mundurowy zakuł go w kajdanki i wyprowadził. A Zawada wyszedł przed lustro weneckie. […] – Może ty coś powiesz, co? – tym razem przy ogromnym stole siedziała Basia. Tak samo jak Marek, nie powiedziała ani słowa. – Nie chcesz! – stwierdził. Podszedł do dzwoniącego telefonu. – Niech wejdzie! – odłożył słuchawkę po tym co usłyszał. Usiadł z powrotem na krześle i czekał aż drzwi się otworzą. Do pokoju przesłuchań wszedł ojciec Baśki. – Tata! – spojrzała na niego zaskoczona, co i przestraszona. Wolała siedzieć tu sama w ciszy niż z ojcem. – Coś ty nagadał na Marka! Po co to zrobiłeś!! – zaczęła krzyczeć. Dalej myślała, ze oboje znajdowali się tutaj ze względu na donos Storosza. Nie miała nawet pojęcia o co jest oskarżona. – Siadaj! – rzucił komisarz do Basi, a Storosz bez słowa usiadł obok niej. Jego mina była jak wulkan na chwilę przed erupcją. Basia posłusznie usiadła, patrząc na Adama. Potem wzrok ponownie przerzuciła na ojca. – …Marka potraktowali jak jakiegoś mordercę! – rzuciła do niego spokojnym, pełnym pretensji i żalu tonem. – Nie uciekłam z nim, mama o wszystkim wiedziała! – wytłumaczyła się wreszcie. – …Ty myślisz, że jesteś tutaj z powodu ucieczki z domu? – Zawada nie krył swojego rozbawienia. – No tak… To po co nas tu trzymacie? Marek nic mi nie zrobił! – Tobie nie! – sprostował – Posłuchaj… – wyciągnął z szuflady jakieś zdjęcia i rzucił na stół – Wiesz coś o tym? – wzięła do ręki jedno zdjęcie i spojrzała. Był na nim jakiś trup. Przestraszona odrzuciła powrotem, zakrywając usta z obrzydzenia. – To nie ja!! Tato, przecież to nie ja! Powiedź mu coś! – zapomniała o uprzejmościach i zaczęła szukać ratunku w ojcu. On jednak całkowicie ją ignorował. Myślami był przy żonie. – To też wiemy, mamy dowody jednak, że zrobił to ktoś inny…– zmrużyła oczy. – Nie! – pokręciła głową z niedowierzaniem – Wy myślicie, że to Marek? – zaśmiała się – On go tylko skopał! W mojej obronie, bo ten żul próbował… okradł mnie i próbował …zgwałcić! – dodała ciszej. Ojciec Baśki wreszcie się ożywił. Spoglądał to na nią, to na komisarza. – Marek mnie uratował! – spojrzała na ojca. – … A teraz wylądowałaś przez niego na komisariacie! …Pokazał jak cię kocha – zakpił, śmiejąc się cynicznie. Spojrzała na Storosza z niedowierzaniem. – Wiedziałem, że to się tak skończy! To morderca! Zwykły kryminalista! – Przestań!! – krzyknęła. Adam przerwał ich dyskusję rodzinną. – Ej…To mnie nie interesuje! Powiesz mi teraz dokładnie co robiliście między 17.00, a 18.00. Minuta, po minucie! – spojrzała na Zawadę. Zastanowiła się przez moment i rzuciła. – Nic nie powiem! To nie Marek! Ani nie ja! Zamiast zajmować się nami, szukajcie tego, kto to zrobił! – spoglądała na Adama niezwykle pewna swoich słów. – Dziewczyno… Zdajesz sobie sprawę co na was, a w szczególności na tym twoim Marku ciąży?? Jest podejrzany o zabójstwo! Wysil się, jeśli chcesz mu pomóc! …On nie chce mówić, więc może ty? – Bo jest winny! Nikt by się nie przyznał! – wtrącił Storosz. Adama zaczął powoli irytować. – Proszę się nie wtrącać! – spojrzał na ojca Basi wrogo. – Najpierw podasz mi szczegółowe dane… – po czym zaczął wypytywać o personalia. […] – A teraz opowiesz mi wszystko po kolei, ze szczegółami! Od momentu, kiedy wysiedliście z pociągu do zatrzymania! – Basia spoglądała na Adama. Był spokojny. Ten jego wzrok ja uspokajał. – No… kiedy wysiedliśmy, to mieliśmy przejść się na miasto… – O której to było? – zapytał Adam skrupulatnie chcąc się wszystkiego dowiedzieć. – Przed 17.00, jakoś tak…Mieliśmy już isc, kiedy Markowi zachciało się… – Co? – te jego pytania ją coraz bardziej irytowały. – Do toalety…– powiedział to jednak za cicho, że nie zrozumiał jej pomruku. – Co?! – powtórzył. – Siku! – powiedziała ze złością. – Co było dalej? – No ja powiedziałam, ze popilnuję plecaków a Marek poszedł… No i po chwili doczepili się dwaj menele z Centralnego, takie tam łebki…najpierw chcieli sobie zajarać, ale ich spławiłam! No, ale się wrócili i … – …i? – zaczął od niej wszystko wyciągać. – Powiedzieli, żebym nie krzyczała i dała im kasę…to im dałam! Ale ten jeden, wyższy chciał…Przystawiał się do mnie, a nikt nawet tego nie zauważył! – wyraźnie miała do kogoś żal o to zajście – No, ale wtedy podbiegł Marek i…przypierd… przywalił jednemu, a drugi uciekł… Uderzył go jeszcze chyba z raz czy dwa w brzuch…Odciągnęłam go i poszliśmy na górę, to wszystko! To nie mógł być Marek! On jeszcze żył! Podniósł się, widziałam jak na moment odwróciłam głowę! Potem Marek był ze mną cały czas! – odpowiedział bardzo pewnie. – Na pewno? Nie szedł nigdzie sam? Skup się! – spuściła głowę, szukając w pamięci czegoś, o czym mówił komisarz. Przypomniała sobie, że wrócił się po coś… – No gdzie ten Marek no!...Co tak długo? Idziemy! – Co, co mówiłaś? – Jesteś blady, coś nie tak? Źle się czujesz? – …Nie…To takie światło! – Marek…Pokaż rękę! – Weź przestań! Idziemy stąd! – Boże! Czyja to krew?! – Moja! Skaleczyłem się w palec! Wiedziałem, że się będziesz śmiać! – Nie śmieję się! Musimy iść po plaster! – Pożyczysz mi chusteczkę i po kłopocie!... A teraz idziemy na miasto, tak? – Wiesz co…Może jednak zostaniemy tu trochę co? Zjemy, pogadamy a na siódmą odstawisz mnie pod szkołę, co? A na miasto pójdziemy jutro! – Baśka, ale co ty chcesz tu robić? Idziemy i bez dyskusji!! – Nie… Chcesz, to idź, ja zostaję! – Nie! – odparła ze spuszczoną głową. Było widać, że coś kręci. – Na pewno? – Tak, był ze mną cały czas! – skłamała, patrząc na komisarza. Zlustrował ją wzrokiem. Nie uwierzył jej. MŁODE WILKI. Cz. 34. Siedział na materacu, prawie w ciemnościach. W oknie kraty. Wszędzie było brudno, tynk sam odchodził od ściany, a ręką można było ścierać kurz. Przecierał ramiona z zimna. Uniósł głowę, spoglądając na to miejsce. Czuł się strasznie…Jakby już nigdy nie miał zobaczyć słońca. Jakby miał tak żyć przez całe swoje życie, a tego by nie potrafił. Wolałby umrzeć. Spoglądał tylko na szczebelki w oknie, przez które dostawały się promyki światła. Powoli docierało do niego, co mu grozi. Powoli zdawał sobie sprawę, co czują ludzie, zamknięci pod kluczem na wiele lat. Teraz tak naprawdę zrozumiał, czym jest wolność. Zamyślił się, wsłuchując w ciszę, przez którą słyszał tylko oszalałe bicie swojego serca. Z letargu wybił go dźwięk otwieranych, ciężkich drzwi. Pojawił się stróż. – Wychodzisz! – Marek podszedł do niego, a ten spojrzał na niego cynicznie. – Ręce! – wyciągnął przed siebie, a ten ponownie zakuł go w kajdanki. Zaprowadził go z powrotem do Zawady. W pomieszczeniu była tam jeszcze Basia. Kiedy go zobaczyła, podbiegła. – Marek! – przytuliła się do niego. On niestety miał skrępowane ręce. Przymknął jedynie oczy. – Co oni od ciebie chcą? Wytłumacz im to! Nie mogą cię tak tu trzymać! – miał spuszczona głowę. Milczał. – Marek, powiedź coś! – on natomiast dobrze wiedział, że komisarz chciał go po prostu zmiękczyć „na ukochaną”. Nie dał się zwieść. – Idziesz! – ponaglił ją mundurowy, by się wreszcie ruszył. Wymijając Baśkę poszedł dalej. – Będzie dobrze, słyszysz?!! – powiedziała na odchodne. – Kocham cię! – drzwi się jednak zamknęły i słowa do niego nie dobiegły. Westchnęła głęboko. – Ręce! – rzucił z uśmiechem, spoglądając na Zawadę. Ten podzielił jego entuzjazm. Kiedy mundurowy miał go odkuć, Zawada rzucił. – Nie nie, obrączki zostają! – był nieugięty, ale chciał by wreszcie coś z siebie wydusił, bo był w tak zwanym „lesie’. Zostali sami. Zawada rzucił mu paczkę papierosów. – Masz! Zapal sobie! – rozłożył kartkę. – Nie palę! – odpowiedział nie spuszczając z niego wzroku. Mówił strasznie spokojnym, zrównoważonym tonem. – Sportowiec! – zabrał z powrotem. Spojrzał na niego i zaczął od personaliów. – Nazwisko?! – spoglądał w kartkę. – Po tatusiu! Zobacz, czy gdzieś tam nie jest napisane! – spuścił wzrok, huśtając się na krześle. Dobrze wiedział, że nigdy nie był notowany. Bawił się z nim, drocząc. Zawada zaśmiał się pod nosem. – Marek! A na nazwisko? – milczał, nawet na niego nie patrząc. – A jak obstawiasz? – zapytał z uśmieszkiem. – Strzelaj…może trafisz! – zaśmiał się. Nie chcąc się z nim bawić w kotka i myszkę, rzucił mu zdjęcia. – Patrz! To twoja robota! – rzucił na nie okiem – …Spaprałeś! – dodał – Mamy cię na kasecie! – dwoma, skutymi rękoma wziął fotkę. – To nie ja! – rzucił pewnie. – Twoja dziewczyna mówi co innego! – zmarszczył brwi i wybuchł śmiechem. – Tak! Czasem bawimy się kata i ofiarę! – uśmiechnął się podnosząc brwi w górę, insynuując. Nie uwierzył w tą grę. Może dlatego, że bardzo dobrze ją znał i nawet gdyby coś wiedziała z pewnością zataiłaby prawdę. – Ona twierdzi, że to ty! – spoglądał mu w oczy. – Pewnie, że ja! – odparł pewnie – Przecież nie ty! Ona nie lubi smerfów! A co mówi, jak się… tego! To już moja sprawa! – zaśmiał się. – Ona mówi, że to ty go zabiłeś! – wolał udawać dalej. Znał takie „typki”. A widział, że z tym nie będzie łatwo. Może to nie była metoda do końca w porządku, ale w dochodzeniu do prawdy, wszystkie chwyty są dozwolone. – A pan jej wierzy? Ona powie wszystko, co jej każę! – może nie stawiał się w dobrym świetle, ale po prostu czekał, aż skończy tą gierkę. Nie miał jednak pojęcia, że ich rozmowie przysłuchuję się Basia i jej ojciec za lustrem weneckim. Specjalnie, na polecenie Adama. Miał już w tym swój ukryty cel. – Gnojek! – rzucił Storosz, zaciskając pieści. – On udaje, znam go! …Oskar dla ciebie kochanie…– rzuciła ciszej, a ojciec skarcił ją spojrzeniem. Marek dalej siedział, bujając się na krześle. Adam w pewnym momencie wstał i do niego podszedł. Niespodziewanie kopnął w nogę od krzesła, a Marek się spadł z krzesła. Basia rozszerzyła szeroko oczy. Poczuła ogromną złość i zażenowanie. – A to sukinsyn! – chciała tam wejść, ale ojciec ją zatrzymał. – Puść mnie!! – krzyknęła, ale Storosz dalej ja przytrzymywał. – Stoisz tutaj!! – krzyknął, a Basia spojrzała na niego zagryzając zęby. Marek chwilę tak leżał na plecach, śmiejąc się jak głupi do sera. – Nie dajesz sobie rady dziadek? – był strasznie cyniczny. Sam nie wiedział, że tak potrafi. Bez zająknięcia wstał i poprawił sobie krzesło. Usiadł, odwracając krzesło oparciem do przodu. Oparł ręce o oparcie krzesła. Zaczął oglądać kajdanki. – Pożyczysz? Baśka się ucieszy! – zaśmiała się. – Wariat! – rzuciła do siebie. Jej oczy na moment rozjaśniały niesamowitym blaskiem. W tych dużych, brązowych oczach skakały iskierki. Adam postanowił zadziałać inaczej. – Chcesz, żeby Baśka trafiła za kratki z tobą? Przecież oboje dobrze wiemy, że to ty! – odparł strasznie poważnie, jakby był niemal w 100% pewny o jego winie. – Ta… I co jeszcze powiesz? Już ci mówiłem, że to nie ja! – To może ja? – zapytał cynicznie. – Ale jak chcesz! Pani prokurator może będzie łaskawa i zamiast dożywocia wlepi ci 25 lat!... Wyjdziesz może po 23, na warunkowe, a za dobre sprawowanie może obetną ci do 21… – A ta pani prokurator, to fajna dupa? – Czy ty rozumiesz, co do ciebie mówię!! – krzyknął – Ile masz lat? – 19! Nie, za 2 miesiące 20! Jak chcesz to wpadaj! Tylko wiesz, ja wole kopertę! Ty pewnie też! – Basia przysłuchiwała się temu, ale dla niej to już nie było zabawne. Wolała by wreszcie powiedział jak było i go jak najszybciej wypuścili, a on igrał z ogniem. – 19… To jak wyjdziesz, będziesz mieć 44! …To tak, jak ja! Chciałbyś zaczynać od zera? Już przedsmak dostałeś! Dolicz sobie całe 25 lat w zamknięciu… Myślisz, ze ta twoja Basia będzie na ciebie czekać tyle czasu? …Może nawet już nie zobaczysz matki! – zagryzł nerwowo zęby. – Nie wspominaj o niej! – wstał, spoglądając mu morderczo w oczy. – …Tak patrzyłeś na tego człowieka, zanim mu wbiłeś scyzoryk w serce? Co wtedy się czuje? – Nie zabiłem go! Dociera?! – krzyknął. Miał już tego dosyć. Komisarz spojrzał na niego i wyszedł. Zauważył, ze zmiękł. Podszedł do Basi i jej ojca. – Proszę wyjść na korytarz… – rozkazał. – Zostaję! – rzuciła, patrząc na Marka. Nawet na moment nie oderwała od niego wzroku. Nieświadomy, że Basia jest za szybą wstał i podszedł do szyby. Stał tak, jakby spoglądał jej w oczy. Przejechała dłonią po jego policzku, czując jak do oczu napływają łzy. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że on naprawdę ma kłopoty. Pomyślała, że ten cały Zawada się na niego uwziął. A ona wierzyła w jego niewinność, pomimo pewnego szczegółu, o którym nie powiedziała. – To moja wina… – rzuciła do siebie, a po jej policzku spłynęła łza. Przetarła ją dłonią. Na samą myśl, że mogą go skazać, chciało jej się płakać. Serce pękało jej na pół. Tak bardzo by chciała by wreszcie to wszystko wyjaśnił! Przecież musi! Nie może sam się podkładać! – Baśka, wychodź! – poczuła, jak ojciec chwyt6a ją za rękę i ciągnie na korytarz. – Nie, puść mnie! – i tym razem nie odpuścił. – Ała! To boli! – posadził ją na korytarzu na krześle. – Będziesz tu siedziała!! – krzyknął. – Nie! – spojrzała na niego wrogo. – Nie pyskuj! – podniósł palec w górę. – Szkoda, że nie ma tu ze mną mamy! Ona ma serce, a nie głaz! – Storosz nie wytrzymał. – Twoja matka jest w szpitalu i to przez ciebie! Jadę do niej, a ty się stąd nie ruszysz!! – rozkazał krzykiem. Basia oniemiała. – Ja…jak to? Dlaczego? – spojrzała na ojca wzrokiem pełnym obaw i pytań. Ta wiadomość ją zszokowała. – Zdenerwowała się! – dodał ciszej, czując jak drżą mu ręce – …Jak…– dodał załamującym głosem – …jak straci dziecko przez ciebie, nigdy ci tego nie wybaczę! – dodał na odchodne i pokierował się w stronę wyjścia. Doszedł do niego Adam. Basia siedziała w totalnym osłupieniu. Nic do niej nie docierało. Wzrok wbiła w podłogę. – A pan gdzie? – Adam miał dość tego zamieszania. Już dawno nie miał takiego kotła. Na dodatek nikt nie ułatwiał mu pracy. – Do szpitala, do żony! Niech pan robi z nią, co chce! – machnął ręką i wyszedł. Poszedł do Basi. – A ty? Nie chcesz niczego dodać? – zapytał ze spokojem. – Nie! Niech mnie pan zostawi! – pobiegła do łazienki, czując jak się rozkleja. – A ty gdzie?! – złapał się za głowę, odprowadzając ją wzrokiem do łazienki i wrócił do pokoju przesłuchań, trzymając w ręku kasetę. Podszedł do stolika i włączył wideo. Bez słowa. Marek spoglądał na niego dziwnie. Po chwili oboje ujrzeli obraz na ekranie. Dokładnie moment w którym dwaj mężczyźni zaczepiają Basię. A po chwili moment, w którym marek ją ratuje. – No i chyba pan widzi, że żyje, tak? To nie ja go skasowałem! …Rusza się, wstał! – dodał, patrząc na niego i wytłumaczył jak idiocie. Adam w dalszym ciągu przyglądał mu się bez pokazywania emocji. Marek zmarszczył czoło i zaczął oglądać dalej…Ujrzał siebie, jak się wraca… Spojrzał nerwowo na Zawadę. Poczuł jak na czole pojawiają się kropelki potu. Zaczął się dotleniać, potrząsając t–shertem. Zrobiło mu się gorąco. Ujrzał moment, kiedy wybiega spłoszony. – Jeeeezu! – złapał się za głowę – To nie tak! Ja tego nie zrobiłem! Naprawdę! – rzucił patrząc z przerażeniem na Zawadę. – Ja go nie zabiłem! Niech mi pan uwierzy! Mogę opowiedzieć jak to było! …To naprawdę nie ja! Ja go tylko… – …Puściły ci nerwy… Albo było ci jeszcze mało! W końcu ten człowiek chciał zgwałcic twoją dziewczyna, a oprócz ciebie nikt nie może jej dotknąć! Baśka ci przeszkodziła, więc wróciłeś się...Z początku zależało ci tylko na telefonie, ale gdy podszedłeś do schodów, zobaczyłeś jak siedzi. Był sam… „Taka okazja, przecież nikt nie zauważy!” – pomyślałeś…Może cię sprowokował, rzucając jakąś doczepkę… Nie wytrzymałeś! Wyciągnąłeś z kieszeni scyzoryk i pełen złości wbiłeś mu prosto w serce…Byłeś w amoku, nie panowałeś nad sobą… Ale kiedy puściłeś nóż, doszło do ciebie, co zrobiłeś! „Przecież nie chciałem go zabić” – powtarzałeś w myślach...Uciekłeś w popłochu! – Marek położył głowę na biurku i schował ją w rękach. Zamilkł. – …Może i był degeneratem, ale to był człowiek! A ty go zabiłeś i odsiedzisz za to! – chciał wyjść, ale Marek go zatrzymał. – To nie ja…Niech mi pan uwierzy! Wiem, że pan opiera się na tym co zobaczył, ale mogę to wytłumaczyć! – podszedł do niego bliżej. – Chłopie…Już wszystko jasne! – poklepał go po ramieniu i zostawił samego. – Zabierzcie go na odciski palców! – chcieli go zabrać, ale się wyrwał. – Nie!! – krzyknął – Zostawcie mnie!! Ja nic nie zrobiłem!! – spanikował. Spoglądał na odwróconego Adama z przerażeniem. – Wysłuchaj mnie!! – dwaj policjanci się z nim mocowali. – Słyszysz?!! To nie ja!! – drzwi się zamknęły. Adam odwrócił głowę i pokręcił z żalem, jak można w taki głupi sposób zmarnować sobie życie. MŁODE WILKI Cz. 35 Storosz starał się jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Miał pustkę w głowie. Nie wiedział, czy bardziej przejmuje się córką, czy żonę, ale był wściekły na Basię. Miał do niej żal, ale pomimo tego, że może źle jej to okazywał bardzo ją kochał. Po części i on czuł się winny. Spędzał z nią za mało czasu, a teraz wszystko wali mu się na głowę. Najpierw jedyna córka, teraz żona. Nie spływało to po nim jak po kaczce. Zaraz jak wpadł do szpitala wypytał pielęgniarki o stan żony. Rozmawiał z lekarzem, który oznajmił mu, że jego żona teraz śpi i lepiej jej nie budzić. Musi odpocząć. Leży na podtrzymaniu ciąży, a ginekolog zapewnił, że zrobi wszystko, by uratować płód, że tak łatwo się nie podda. Uznawszy, że tutaj się teraz nie przyda, wrócił na komendę. Nie miał okazji przekazać pani Ewie, że Baśka najprawdopodobniej jakoś się z tego wykaraska. Odetchnął z ulgą, ciągle jednak niepokojąc się o tą małą istotkę. Przemierzał właśnie korytarz, kiedy napatoczył się na wychodzącą z łazienki Basię. Wyglądała okropnie. Jakby cały czas płakała. Miała podpuchnięte, czerwone oczy. Musiała zapytać co z jej mamą. Czuła się winna. Dodatkowo doszedł stres związany z jej braciszkiem lub siostrzyczką, jakby problem z Markiem był niewystarczający. Choć zawsze udawała twardą, w rzeczywistości jest bardzo krucha i łatwo ją zranić. Wpatrywała się w ojca błagalnie. – Proszę powiedź mi co z mamą! – poprosiła bardzo cicho. Nie miała siły wytężyć głosu. – Jest niedobrze! Lekarze walczą, by uratować dziecko! Jesteś z siebie zadowolona? – zapytał z pretensją. W jej oczach ponownie stanęły łzy. Odszedł, siadając na korytarzu. Basia została. –…Przepraszam! Nie chciałam! – wyszeptała, ale pewnie nie usłyszał. Tak zastał ją Adam. Zauważył, że płacze. Rozejrzał się po korytarzu i podszedł bliżej. – …Możesz z tata wracać do domu! Jest już późno! – kątem oka obserwował Storosza. Tez nie wyglądał najlepiej. Basia korzystając z okazji, musiała podpytać co z jej chłopakiem. – Panie komisarzu…Co z Markiem? Wypuścicie go? Powiedział już prawdę? – Adam zmarszczył czoło, słysząc „powiedział już prawdę”. – Taaa…– odburknął, a Basia uśmiechnęła się, myśląc, że już po wszystkim. – Mogę po niego iść? – dodała od razu. – To niemożliwe! – spojrzała na niego rozbieganym spojrzeniem. – Zostaje zatrzymany pod zarzutem zabójstwa… – dodał, patrząc jej w oczy, by mu uwierzyła. – Ale, ale…Jak to? Przecież pan powiedział, że… – przerwał jej, a ona znowu czuła, jak do oczu cisną się łzy. – …Basiu… – westchnął – Mamy nagranie, z którego wynika, że Marek się wrócił… A potem wybiegł… Był widziany jako ostatni na miejscu zbrodni, przykro mi… – spuściła głowę. Miał już odejść, kiedy usłyszał za plecami. – Dobrze, w takim razie chcę zeznawać! Powiem wszystko! – Zawada odwrócił głowę. Spojrzał na nią przenikliwie. Stała, wycierając mokre policzki od łez. Patrzyła na Zawadę pewnie. Kiedy jednak ten spojrzał jej w oczy, spuściła głowę. Zastanowił się chwilę, po czym rzucił. – Dobrze, ale w obecności psychologa i taty oczywiście! – Dobrze! – odparła zawziętym tonem, podobnym do stanowczego tonu Zawady. […] Usiedli w kanciapie Zawady, gdzie na co dzień pracował komisarz Zawada. Na środku pomieszczenia dwa złączone biurka i dwa krzesła. Kilka regałów z segregatorami i mały kantorek, gdzie również znajdowało się biurko. Właśnie przy nim Zawada główkował nad rozwiązaniem kolejnych zagadek kryminalnych. Zdecydował, ze przesłuchanie odbędzie się tutaj. Jest tu przyjemniej niż w pokoju przesłuchań, a dziewczyna wyglądała na zmęczoną. Cała czwórka usiadła przy biurkach. Naprzeciwko Basi i jej ojca, Adam i Karolina – młoda psycholog policyjna. Adam włączył dyktafon. – Możesz mówić…– Basia spojrzała na tatę z obawą, jak i na Adama. Psycholog wyczuła jej dziwny niepokój. – Basiu, spokojnie… Nie denerwuj się… Postaraj się zapomnieć, że jest tu tata i komisarz i poczuj się tak, jakbyś opowiadała to tylko mnie… Możemy? – mówiła do niej z uśmiechem, bardzo spokojnym i cierpliwym tonem. – No dobrze…Więc ok., Marek się wrócił, ale… Ja go o to poprosiłam! – CO?! – jej ojciec wstał, nie mogąc uwierzyć w to co mówi… – Słyszał pan to? – dodał po chwili, patrząc na Adama. Ten rzucił mu wrogie spojrzenie, ze po raz kolejny przerywa przesłuchanie. – Mów dalej…– sytuację opanowała Karola. – Tamten facet był okropny! Na sam jego widok robiło mi się niedobrze! Wkurzyłam się, że …zaczął mnie obłapywać tymi…obślizgłymi łapami! Kiedy odeszliśmy od niego, a on tak stał złapał mi do głowy pewien pomysł…– zatrzymała się na moment. – Jaki? – zapytał Adam. Ukradkiem spojrzał na Karolinę, a ona pokiwała głową, dając mu jakiś znak. – Weszliśmy już na sam hol, kiedy poprosiłam Marka, by dał mi dowód miłości! Powiedziałam mu, że jeśli go zabije, tak udowodni, że chce, żebyśmy byli razem.. – Co ty pieprzysz?! – Storosz powoli nerwowo nie wytrzymywał. – Panie Storosz, jeszcze raz pan przerwie, a pana wyrzucę! – odparł ze złością komisarz. Storosz usiadł, już potulniejszy. Basia spojrzała na Karolinę i zaczęła mówić dalej… – Marek zaczął się wykręcać, mówić, że zwariowałam! A wtedy ja zagroziłam, że z nim zerwę, jeśli tego nie zrobi…Wiem, że to było głupie! – zaczęła się tłumaczyć, widząc jak Karolina z uwagą jej się przygląda. – Ale ja nie wiedziałam, że on mnie posłucha! Ja tylko tak… żartowałam! A Marek to wziął na serio! Powiedział, że zaraz wraca, jakby czegoś zapomniał – tu akurat mówiła prawdę – …Nie wiedziałam, że on to zrobił! Dopiero tutaj doszło do mnie, że to jakby przeze mnie on tego człowieka… To ja mu kazałam to zrobić! Skarzcie mnie, a nie jego! Gdyby nie to Marek by nigdy nikogo! On nie jest taki…On nie jest mordercą! Jeszcze tej wiosny, jak zabiłam …niechcący – dodała – …muchę, to on powiedział, że nawet taki głupi owad ma prawo żyć! On by nawet tej muchy nie zabił…A co dopiero człowieka… – To wszystko? – ukradkiem spoglądała na Adama. – Tak!… Wypuścicie go? – Zostawisz nas same? – zagadała do komisarza. Adam wraz z ojcem Basi opuścili pomieszczenie. Basia spoglądała z lękiem na panią psycholog. – Dobrze… To teraz powiedź… Dlaczego kłamiesz? – Nie kłamię! – rzuciła z oburzeniem. – Marek nikogo nie zabił! – wróciła nieświadomie do starej wersji. – Zapytam inaczej… Bardzo go kochasz? – A co to ma do rzeczy? – zapytała opryskliwie – Tak! Bardzo, bardzo! Jest dla mnie najważniejszy! – spojrzała na nią ze złością. – …To dlaczego chcesz go chronić? Basiu… Jeśli Marek to zrobił, musi ponieść karę, zrozum to proszę…Wiem, że jest ci trudno… – Gówno prawda! On tego nie zrobił, słyszy pani? Nie zrobił! – krzyknęła i wybiegła na zewnątrz. Karolina pobiegła za nią. Siedziała na ławce, z podkulonymi nogami. Szlochała. Psycholog usiadła obok niej. – Basia… Jeśli coś wiesz, musisz nam powiedzieć… Tak mu nie pomożesz! – Nie powiem!...Dajcie mi spokój! Chcę zobaczyć Marka! – Jesteś uparta… – zaśmiała się. – Ja poczekam… Sama nam powiesz… – położyła rękę na jej ramieniu i odeszła. […] – I jak? – takie były pierwsze słowa Adama do Karoliny, kiedy weszła za lustro weneckie. – …Chce go chronić… Ona coś wie… Ale nam tego nie powie! Za bardzo go kocha! – Co proponujesz? – spojrzał na Karolę. – Trzeba ich skonfrontować… Może, gdy porozmawiają, zrozumie, że kłamstwem niczego nie rozwiąże, a tylko zaszkodzi sobie… […] – Wejdź! – uśmiechnęła się, stojąc na korytarzu. – Po co? – zapytała dziwnie się jej przyglądając. Otworzyła drzwi i weszła. – Marek? Marek! – podbiegła go niego, a on kiedy ją zobaczył, już bez kajdanek, mocno ją do siebie przytulił. Rozkleiła się. – Nie płacz…– rzucił szeptem, głaszcząc ją p włosach. – Marek! Powiedź, że ty tego nie zrobiłeś! Proszę cię! – nie odpowiedział. Nie widział w tym już sensu. Nikt nie chciał mu uwierzyć, a Zawada wysłuchać. – Proszę cię!! – krzyknęła. – To i tak nic nie zmieni! – rzucił, odwracając się do niej plecami. – Nie pieprz! I nie poświęcaj się dla mnie! To nie bohaterstwo, tylko głupota! …Po co tam wróciłeś? – spojrzał na nią dziwnie – No odpowiedź! – Po nic, Baśka! – złapał się za głowę. Miał już dość przesłuchań, a Baśka mu w tym momencie nie pomagała. Patrzyła teraz na niego niepewnie. – Zabiłeś go? – odwrócił momentalnie głowę. – Nie, Baśka, jak możesz! Nie zabiłem! … Ja go tylko … – To dobrze, bo już im powiedziałam, że to ja cię do tego namówiłam…Namieszałam… – CO? Zwariowałaś?! Odkręcisz to! – podniósł palec wskazujący w górę. Przestraszył się, co wyczuła. – Pewnie ta psycholog się domyśliła, że skłamałam… Ale jak ciebie przesłucha, to powie, ze nie kłamiesz! – mówiła to z taką nadzieją w głosie, że nie miał serca jej tego niszczyć. – Już nikt mnie nie przesłucha! – dodał, kręcąc głową. – Marek… Tylko mi nie mów, że się poddałeś! – podeszła do niego. – Jak nie przesłucha? – dopiero teraz doszły do niej jego słowa. – Muszą! A ty musisz im udowodnić, że mówisz prawdę… Musisz to zrobić, dla mnie rozumiesz! – złapała go za policzki by na nią spojrzał. Wreszcie podniósł wzrok. – Kocham cię… – uśmiechnął się, a te dwa słowa jakby dodały mu skrzydeł i napełniły wiarą, ze jeszcze nie wszystko stracone. Jednak po chwili jego uśmiech zgasł. – Baśka… Idź już! – Dlaczego? – zapytała przestraszona. On jakoś nie wierzył w łaskawość policjantów, by dali mu szansę wszystko wytłumaczyć. Już postawili na nim krzyżyk i myślał, że nie będą się z nim cackać i jak najszybciej zamkną ta sprawę. – Idź już powiedziałem! …To koniec! – Co? – po jej policzku spłynęła łza. – Co ty mówisz? – Koniec… To nie ma sensu…25 lat to za długo…– powiedział to tak, jakby naprawdę to zrobił i tak też pomyślała. Zakryła usta ręką. Wybiegła, nie chcąc tego słuchać. Znał ja i wiedział, ze ostawi teraz histerię. A potem wszystkich skrzyczy, ale to nic nie da. Usiadł, ze spuszczoną głową. Załamał się. Ich rozmowie przysłuchiwał się Adam… Już nic z tego nie rozumiał…Te dzieciaki tak namieszały mu w głowie, że nie wiedział czy wierzyć dowodom, czy swojej intuicji…Dla niego Marek nie wyglądała na chłopaka zdolnego, by zabić…A jednak wszystko na to wskazuje…Basia wbiegła, wpadając prosto na Karolinę. Usiadła, wybuchając płaczem. – Wiem, że chcesz być teraz sama, ale… Jesteś w stanie nam to powiedzieć? Naprawdę nie chcemy was krzywdzić… Chcemy tylko poznać prawdę… – spojrzała na nią zaczerwionymi oczami. Pokiwała ze smutkiem głowa. […] – No… bo…– nie wiedziała, jak ma to powiedzieć… Ojciec już stracił cierpliwość. – Gadaj wreszcie!! – uderzył pięścią w stół, aż podskoczyła. – Nie, nie! Pan wychodzi! – Adam otworzył drzwi. – proszę! – Storosz spojrzał wrogo na córkę i opuścił pomieszczenie. – Mów… – rzucił, kiedy usiadł… – Bo… bo…– mówiła, przez płacz – Bo…Mieliśmy już iść na miasto, ale…Marek powiedział, że zaraz wraca…Czekałam na niego…No i kiedy wrócił, był jakiś blady, wystraszony…A jak, a j–ak…– dodała załamującym głosem – …A rękę miał całą we krwi! – rzuciła, wybuchając płaczem. Położyła się na ławce. Adam do niej podszedł i wraz z mundurowym zaprowadzili do kanciapy, gdzie dostała środki uspokajające. Adam miał już stuprocentowa pewność – To Marek. MŁODE WILKI Cz. 36 Następnego dnia, Storosz z samego rana pobiegł do żony z dobrą wiadomością. Dobrą dla niego, bo Basi już nic nie grozi. Pomyślał, że od razu pani Ewa się ucieszy i postawi ją to na nogi, dodając nowej energii. Tylko jak tu się radować z jednego szczęścia jak w tle urodziło się tak wielkie nieszczęście. Pan Storosz po rozmowie z lekarzem wszedł do Sali, w której leżała jego żona. Usiadł na krześle obok, a pani Ewa od razu zapytała o ich córkę. – Doktor powiedział, że już wszystko w porządku! Za kilka dni cię wypiszą! – uśmiechnął się. – Co z… – przerwała mu. – Śpi, w domu! – odetchnęła z ulgą, ale musiała dopytać – A Marek? – chciała wiedzieć wszystko, by nikt przed nią nic nie zatajał. – To morderca! Przynajmniej już nigdy więcej się nie spotkają! – widział tego dobre strony. – Nie…Nie wierzę! – kręciła głową z niedowierzaniem. To było dla niej nielogiczne. – To uwierz! Ważne, że nie zdołał jej w to wplątać! Spędzi długie lata za kratami! – można było odczuć, że czuł lekką satysfakcję. Przesiedzieli tak razem dwie godziny, w czasie którym Basia jeszcze spała. Kiedy jednak otworzyła oczy, myślała, że to był tylko koszmarny sen i zaraz dostanie powitalnego SMS’a, że wszystko jest w porządku. Jednakże to była najprawdziwsza prawda. Znajdowała się w epicentrum koszmaru, śniąc na jawie. Kiedy Storosz wrócił do domu, zajrzał do pokoju Basi, jednak jej tam nie było. Nie dostawiła karteczki, listu…Nic! Usiadł na skraju łóżka. […] W tym samym czasie…[…] Kiedy tylko otworzyła oczy, poprzysięgła sobie, że nie spocznie dopóki go nie zobaczy! Musiała się z nim spotkać, nieważne co będzie dalej! Po prostu musiała z nim poważnie porozmawiać. Zapytać „dlaczego”. Może miała te jak określiła „pieprzone siedemnaście lat”, ale nikt nie będzie przed nią niczego zatajać. Wyczuła, ze nawet jeśli jej tato, by coś wiedział z pewnością by jej o tym nie poinformował. Pewnie nawet się ucieszył, że tak młody człowiek przegrał własne życie. Wybłagała komisarza, by móc się z nim zobaczyć. Adam widząc, jak jej zależy nie miał serca jej odmówić. Areszt znajdował się piwnicy. Zeszli więc schodami na dół. Szli dość cienkim korytarzem, gdzie po dwóch stronach znajdowały się drzwi. Zatrzymali się przy drzwiach na końcu korytarza. Mundurowy je otworzył. Dla zwykłej przezorności musiał najpierw ją sprawdzić. Gdy to uczynił, wpuścił ją do środka, zamykając drzwi. Marek siedział na materacu. Początkowo nawet nie zauważył kto wchodzi. Podniósł głowę, kiedy usłyszał swoje imię. – …Ma–re…k…– ledwo wydusiła. Momentalnie wstał. Dopiero teraz zauważyła jak wygląda. Worki pod oczami od niewyspania, o ile w ogóle coś spał, rozczochrane włosy, a jednodniowy zarost, w którym zawsze go widziała, zamienił się na dwu, co nawet dodawało mu nieco więcej męskości. Ale pomimo to, nigdy wcześniej nie widziała go w tak opłakanym stanie. – Co ty tu robisz? – zapytał, nic nie rozumiejąc. Od wczoraj, nikt z nim nie rozmawiał. – Wypuścili cię… – uśmiechnął się, ciesząc z tej wiadomości. Ona wpatrywała się w niego nic nie mówiąc. Zdziwił się, że tak na niego patrzy. Wstał i podszedł do niej, chcąc przytulić, ale odsunęła się. Przymrużył oczy. – …Jak się czujesz? – zapytała, nie patrząc mu w oczy. – Dobrze! – odparł, patrząc na nią, nie chciał jej martwić. W rzeczywistości ta noc była najgorszą w jego życiu. – …Basiu, ja… Całą noc zastanawiałem się nad tym, co mi powiedziałaś i miałaś rację! Nie mogę się poddawać! Nawet sobie nie wyobrażasz, jak można czuć się samotnie, z kratami w oknach… Nie chcę tak! Nie chce tak żyć przez dwadzieścia lat… – …Dwadzieścia lat to za długo… – odparła półszeptem. Czuła się fatalnie. Jakby była w jakimś transie, koszmarze, z którego nie może się wybudzić. – Może jakbyś się przy…– przerwał jej nie wierząc w to co słyszy. – Co? – spojrzał na nią rozbieganymi oczami. – Może jakbyś się przyznał, zmniejszyliby ci karę! Tak powiedział Zawada! – mówiła strasznie cicho, nie mając sił wytężać głosu. Nie potrafiła też na niego spojrzeć. Nie wierzył, ze mogła uwierzyć w to, że on zabił tego człowieka. Poczuł ogromne ukłucie w sercu i rozczarowanie. Odszedł na moment dalej, odwracając się plecami. Basia przymknęła oczy, czując jak nachodzą łzy. Jednak dokończyła. –…Dla–czego!! Powiedź mi dlaczego, bo nie rozumiem!! Mam te pieprzone 17 lat i mam prawo czegoś nie rozumieć! To mi to wytłumacz… – dodała ciszej. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzył na nią, jak na jakiegoś ducha. Wreszcie się odezwał. – Nie wierzę, że uwierzyłaś jakiemuś Zawadzie a nie mnie!! – krzyknął. – Marek, przestań wreszcie udawać! Znam prawdę! – podeszła bliżej niego, tym razem odważyła się spojrzeć mu w oczy. – …Zabiłeś go… – wyszeptała. – … Marek, ja wiem, że zrobiłeś to z mojego powodu, ale to był człowiek… Czemu nie pomyślałeś o mnie do cholery?!! – krzyknęła, kiedy ten miał cały czas spuszczoną głowę. Odsunęła się. – …Zostanę sama! Bo najbliższa mi osoba nie pomyślała dwa razy, zanim…! – podniósł głowę. –…Nie wie–rzysz mi? – zapytał łamiącym głosem. Jego oczy lekko się zaszkliły. Zacisnął pięści, kiwając bezradnie głową i zagryzając wargę. Spojrzała na niego smutnym wzrokiem. Na chwilę ich spojrzenia się spotkały. Jeszcze nigdy nie widziała, żeby…I w jej oczach stanęły łzy i popłynęły po policzku. – Koniec widzenia! – rzucił strażnik, przerywając ich rozmowę. Czując, ze zaraz się rozbeczy, rzuciła cicho. – Bardzo chciałabym ci wierzyć… – strażnik otworzył drzwi i wybiegła. Marek stał tak chwilę, aż drzwi się zamknęły. Podbiegł do kraty, krzycząc. – To nie ja, słyszysz!! To nie ja!! Udowodnię ci to!! – Zamknij się! – rzucił policjant, poirytowany jego zachowaniem. Marek wziął parę głębszych oddechów i kopnął w drzwi kilka razy. Po czym po nich zjechał, ukrywając twarz w dłoniach. Wybuchł. […] Niedługo potem został wezwany na ponowne przesłuchanie, tym razem ostateczne, w obecności pani prokurator. Siedziała już na miejscu, przeglądając papiery. Usiadł. Nawet na niego nie spojrzała. Jako profesjonalistka, przeszła od razu do sedna sprawy. – Imię? – Marek Brodecki, urodzony 9 sierpnia 1978 roku w Warszawie…Nie karany! – rzucił ze smutkiem. Prokurator kontynuowała. – Stawiam ci zarzut zabójstwa w afekcie… Za kilka dni zostaniesz przewieziony do ośrodka zamkniętego i będziesz czekał na wyrok sądu! Nie musisz nic dodawać, wszystko już wiemy! – Pani prokurator…– podniosła wreszcie głowę. Nie wyglądała na taką twardą, jak z pozoru. – … Ja… naprawdę go nie zabiłem! Ja go znalazłem tylko! Naprawdę! Siedział, oparty o ten pieprzony filar! Z wbitym nożem! Podszedłem i…wtedy zobaczyłem… Stąd ta krew, niech mi pani uwierzy! Wiedziałem, że to wszystko będzie na mnie! …Ja tego nie… Ja go nie zabiłem! Proszę mi uwierzyć! – Wiśniewska spoglądała na niego, kręcąc głową z żalem. Wolałaby, gdyby się przyznał. Sąd na pewno by to uwzględnił. Nie chciała zamykać tak młodego chłopaka na tyle lat. A teraz, stosuje tak naciąganą i nierealna taktykę obronną, że wystarczyło tylko współczuć. – …Dziecko… – pokręciła głową. – …Przyznaj się, będziesz mieć mniejszy wyrok… – Ale czy wy wszyscy nie rozumiecie?!! Nie zabiłem go! – spojrzał na lustro weneckie. – Nigdy nie miałem tego scyzoryka w ręku! …Macie te swoje badania! – … To nic nie znaczy…Ty, jako młody człowiek, naoglądałeś się kryminałów i dobrze wiesz, że takie rzeczy robi się w rękawiczkach…Lub zaciera ślady… – To nie ja do cholery!! – krzyknął. – Ja go tylko znalazłem! Nie żył już!! – wstała i pokierowała się do wyjścia. – Słyszy pani!! To nie ja! – ponownie spojrzał w lustro weneckie. Wiedział, ze ich rozmowie przysłuchuje się komisarz. Tak też było. Stał, obserwując Marka i miał coraz większe wątpliwości. – Co jest Adasiu? – zapytał Grodzki, inspektor i szef wydziału. – …Nie wiem, ale coś mi nie pasuje… Jest za szczery… – Wiśniewska już zamknęła sprawę.. – To to odwoła! – odburknął. – Gdzie on poszedł? – zwróciła się do szefa. – …Zaczekaj z oskarżeniem… – zarządził Zawada. – Przecież wiemy, to on! Dowody, Adam! Mnie interesują dowody, a one jednoznacznie wskazują na udział tego chłopaka! Wiem, też jest mi go żal, ale nic nie poradzę! I zamykam tą sprawę! – Czuję, że… on mówi prawdę! – Ty i ta twoja intuicja! To ten chłopak! – …Muszę to wyjaśnić! – wyszedł, wchodząc do pokoju przesłuchań. – Idź Adasiu! – rozkazał inspektor. – Pozwalasz mu?! – zrzuciła wściekle. – Bo mu ufam! – odparł pewnie. – Pośpieszyliśmy się i Adam to wie! Ma wątpliwości…A ja mu ufam! – wściekła, wyszła trzaskając drzwiami. […] – Dobra, mów co wiesz! Wszystko dokładnie! – Brodecki spojrzał na niego dziwnie. Nie wierzył, ze może być do tego zdolny. – A uwierzy mi pan? – wolał się upewnić, czy to nie taka zabawa. – Zależy co powiesz…Mów! – rozkazał. Spuścił głowę i wrócił do wspomnień… – Nic ci nie zrobili? – zapytał dla pewności. – Nie! – uśmiechnęła się – Chodźmy stąd! – dodała, odwracając się w kierunku faceta, który ledwo podniósł się o własnych siłach. Marek nie mogąc jednak pozwolić na to, by to ona niosła ciężkie plecaki, sam je zaczął dźwigać. Weszli schodami na duży hol. Mieli już wychodzić, kiedy Marek, zaczął macać kieszenie w poszukiwaniu komórki. – Baska… Poczekaj chwilę, zaraz wracam! – zbiegł schodami na dół, że nawet nie zdążył zareagować. – Ale Marek no…No masz! – nic innego jej nie pozostawało jak tylko na niego poczekać. Zjechał ponownie ruchomymi schodami na dół. Poszedł do miejsca, w jakim jeszcze niedawno bił się z tamtym kolesiem. Jego na szczęście już nie było. Miał nadzieję, że nie zdążyli jeszcze jej ukraść. I miał rację. Pochylił się i odebrał co jego. Podszedł ponownie do schodów. Zobaczył, że mężczyzna, który napastował dziewczynę, siedzi z opartą głową o filar. Rozejrzał się, czy nikt nie widzi i podszedł bliżej. Kucnął, położył rękę na jego ramieniu i szturchnął lekko. – Ej, gościu?!– facet ani drgnął. Przestraszył się, że może faktycznie przesadził. Ujrzał jakąś dziwna plamę na jego czarnej kurtce. Dotknął swetra pod kurtką. Spojrzał na rękę i oniemiał. To była krew. Szturchnął go mocniej, a mężczyzna upadł na bok. Dopiero teraz zauważył wbity nóż w serce. Sprawdził puls. Nic nie wyczuł, może dlatego, że był lekko poddenerwowany. Spojrzał ponownie na rękę. Szybko wstał i przestraszony wybiegł. Przestraszył się nie na żarty. Nigdy wcześniej nie widział trupa w takich okolicznościach. Wbiegł na górę i przystanął, kiedy ujrzał Basię. Próbował uspokoić skołatane serce. Zacisnął pięść i schował rękę za siebie. Z tego wszystkiego zapomniał ja wytrzeć. Podbiegł. – No gdzie ten Marek no! – mówiła do siebie strasznie się niecierpliwiąc. Wreszcie zobaczyła jak podbiega. Był jakiś blady i spłoszony. Podszedł do Basi, ze spuszczoną głową. – Co tak długo? Idziemy! – zarządziła, ale Marek był duchem nieobecny. – Co, co mówiłaś? – spojrzała na niego podejrzliwie. – Jesteś blady, coś nie tak? Źle się czujesz? – zapytała z troską. Wyglądał na zdenerwowanego. Był jakiś niespokojny. Nie mógł ustać w jednym miejscu, stąpając z nogi na nogę. – …Nie…To takie światło! – wymusił na sobie uśmiech. Zlustrowała go wzrokiem. Zakrywał z uporem prawą rękę, jakby coś ukrywał. – Marek…Pokaż rękę! – spojrzał na nią dziwnie, jakby się przestraszył. – Weź przestań! Idziemy stąd! – podniósł szybko plecak i chciał jak najszybciej stąd wyjść. Basia wyczuła, ze coś za bardzo mu się śpieszy. Kiedy myślał, że odpuściła, złapała go za rękę. Ujrzała krew. – Boże! Czyja to krew?! – odsunęła się krok w bok. – Moja! Skaleczyłem się w palec! Wiedziałem, że się będziesz śmiać! – obrócił to w żart. – Nie śmieję się! Musimy iść po plaster! – Pożyczysz mi chusteczkę i po kłopocie! – puścił jej oczko. – A teraz idziemy na miasto, tak? – zapytał po chwili, wycierając rękę. – Wiesz co…Może jednak zostaniemy tu trochę co? Zjemy, pogadamy a na siódmą odstawisz mnie pod szkołę, co? A na miasto pójdziemy jutro! – wolała nie ryzykować, że zobaczy ją ktoś ze znajomych. – Baśka, ale co ty chcesz tu robić? Idziemy i bez dyskusji! – złapał ją na siłę za rękę. – Nie! – wyszarpnęła się. – Chcesz, to idź, ja zostaję! – podniosła ton. Nienawidziła jak jej rozkazuje. Spojrzał na nią wściekle, ale ustąpił. – To wszystko! Przysięgam, że nie kłamię! – rzucił, patrząc w oczy Zawadzie z tak ogromna nadzieją. Myślał, ze może on mu pomoże się z tego wygrzebać. – Wiem, że gdybym się nie cofnął… – żałował tego najbardziej na świecie… – Nie! Trzeba było zadzwonić po nas! A nie uciekać! – spojrzał na niego z wyrzutem. – Nie wiedziałem co robić! … Może pan jest przyzwyczajony do widoku… a ja nie! Poza tym wiedziałem, że powiążecie do ze mną! Nie wiedziałem tylko o tej kamerze… – … To jest najmocniejszy dowód! … Dobrze, przyjmijmy, że ci wierzę, ale musisz to udowodnić! – Jak?! – podniósł ton. – Nie było kamery zwróconej na mnie, kiedy podchodziłem do tego faceta! Po co niby miałem go zabijać! Menela? Już dostał za swoje… – dorzucił. – To jeśli nie ty, to kto? Masz jakiś pomysł? – spojrzał na niego. – Nie wiem… Może…Może ten drugi? Baśka mówiła, że zabrali od niej te 20 zł. Trochę mało, jak na dwie głowy, nie? – ich rozmowa przekształciła się w burzę mózgów, dedukcję, co nie umknęło bystremu oku komisarza. – To tylko poszlaki! Nie masz dowodów! – Wychowałem się na Gocławiu! Wie pan jak tam jest? Jeśli tylko wyczują, że jesteś słaby, masz przejebane do końca! …Połowa chłopaków z osiedla się zaćpało, albo wylądowało na Centralnym! – zamyślił się, spoważniał. Spuścił głowę, mówiąc z żalem. – …Jednego znaleźli w kanałach ciepłowniczych! Matka przeżyła szok, jak zobaczyła, że zabrali mu wszystko, jak tylko zaczęły podgryzać go szczury…– Adam przysłuchiwał się z ogromnym skupieniem temu, co opowiadał. Pierwsze słyszał o takim…okrucieństwie, pomimo sporego staży pracy. – Myśli pan, że walka o przetrwanie to kiepski motyw? – spuścił głowę. – … Ale musimy znaleźć jakiś konkret! Inaczej prokurator…– urwał – Skup się, może sobie coś przypominasz! – Marek wszystkimi siłami starał się przypomnieć o najmniejszym szczególe. Zastanawiał się tak dobrą chwilkę. –Wiem! – podniósł palec w górę, prawie wstając z uśmiechem – Zegarek! Tamten miał zegarek! Zwróciłem uwagę jak go kopnąłem w…, a on się złapał – podśmiechiwał się pod nosem. Po chwili się opanował. – …Miał dużą tarczę i był jakiś ruski! Gruby, brązowy pasek! – Tamten facet nie miał żadnego… – na twarzy Adama pojawił się delikatny uśmiech… MŁODE WILKI. Cz. 37 Było już późno, jednak tutaj nie szło odróżnić dnia od nocy. Zacierał nerwowo ręce. W głowie plątała mu się tylko jedna myśl. Wzrokiem odszukiwał ludzi wyglądem przypominających jego. Rozglądał się po dworcu. Schował ręce w kieszeniach i ruszył w znanym tylko sobie kierunku. Ludzie spoglądali na niego z pogardą, obrzydzeniem, nawet litością i żalem. Jednak w tej chwili miał to gdzieś. Kompletnie nie przejmował się opinią innych. Podszedł go grupki mężczyzn, siedzących na betonie. Zajadali chleb i popijali czymś rozgrzewającym, w papierowej torebce. Z pewnością jakiś alkohol. Podciągnął nosem i przystanął, zasłaniając im światło. – A ty czego tu szukasz?! – rzucili z pogardą. Wyglądał jak wrak człowieka. Podpuchnięte oczy, worki pod oczami, blada jak ściana cera, zaczerwienione spojówki, spierzchnięte usta. Miał jakieś tiki nerwowe, bo cały czas się trząsł, jakby na zewnątrz było minus 30 stopni. – Sponsora! – usłyszeli głos młodego chłopaka. Wybrudzona twarz, spod której było widać tylko niebieskie oczy. Jakieś łachy i rękawiczki bez palców. Spojrzeli na niego i wybuchli śmiechem. – Siadaj! – pokręcił głową. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Przypalił jednego. Trzymał go w trzęsących rękach. Tamci spoglądali na niego, jak na święty obrazek. – Daj szluga! – zaśmiał się cynicznie. – Nie za darmo! – spojrzał na nich, a ci wstali. Rozejrzeli się, czy nikt nie patrzy. – A za co? – zapytał szeptem jeden z dwójki. – …Znacie takiego niskiego, krępego, w czarnej czapce i fioletowej kurtce, wiecie..taka z lat, kiedy to ja srałem jeszcze w pieluchy! – Dobry kurka jest, nie szefie? Heeeheeee! – zaśmiał się, w dalszym ciągu przysłuchując rozmowie w samochodzie. Zawada pokręcił głową z uśmiechem. Jak widać, niezły z niego „aparat”. – Mały, krepy! – oboje spoglądali na siebie, zastanawiając się o kogo może mu chodzić… – Trzymał się z takim wysokim… Ale podłożyli mu kosę! …bidulek! Nawet były tu psy…– mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo i zaczęli przenikliwie mierzyć go wzrokiem. – A ty od kogo? – Od „Żyły”! …Ten to se daje! – zaciągnął się aż zakaszlał. Skrzywił się. – Jakiego kurka „Żyły”? – zapytał Szczepan, nic z tego nie rozumiejąc. Komisarz również wzruszył ramionami. Nic mu ten pseudonim nie mówił, ani jako handlarza prochami, ani nikogo innego z „branży”. Marek przełknął nerwowo ślinę. – Aa…”Żyły”! …Chodź! Ten, kogo szukasz to „Odi”! Tam siedzi! – wskazał palcem. – A teraz dawaj szluga! – chciał już wyciągać, ale Marek przyciągnął go do siebie i potrząsnął. – …Jak wciskasz mi farmazony, to obetnę ci ten jęzor! – zagroził, puścił go i uśmiechnął sztucznie. Podszedł do faceta, który grał na harmonijce. – Ty jesteś „Odi”? – podniósł głowę. – Bo co? Spierdalaj gówniarzu! – rzucił opryskliwie. Usiadł obok niego. – Chcesz? To masz! – rzucił mu cała paczkę. – A ty co? Sponsor? – zaśmiał się, a przy tym ucieszył ze zdobyczy. – Jesteś nowy? – wyczuł łatwa okazję, by mieć swojego „sponsora”. Jak zwykle chciał żerować na innych. – …Tutaj, no! – pokiwał głową. – Szukam znajomych! Gdzieś się tu kręcą! – A co ode mnie? – Tak, pogadać chciałem! Podobno jesteś tu bossem! – A kto tak mówi? – spojrzał na niego z uśmiechem. Jego ambicje wzrosły. – Wszyscy! – odparł pewnie. – …Gdzie kimasz? – Różnie! Ale koło rur najcieplej! – Zabierzesz mnie tam? – zaproponował, patrząc na niego. – Chodź! – uśmiechnął się. […] – Fajnie tu! – pokiwał głową z zachwytu. – Jeszcze działka i jak u matki na garnuszku… – facet się zaśmiał i usiadł na kartonie. Marek obok niego. Zobaczył, że facet miał niezłą kolekcję zegarków, łańcuszków. – To wszystko twoje? – zapytał z uśmiechem. – No! Wszystko! – Marek podniósł kciuk w górę, dając symbol szacunku. – To która godzina? – zapytał po chwili. – Nie chodzą, ale ten! – wskazał na ten na ręku. Marek od razu rozpoznał w tym ten, na którym mu zależało – Ruski, ale jak szwajcarski! – uśmiechnął się. Marek zastanowił się chwilkę, po czym wypalił. – …Bo ja tak właściwie w innej sprawie! – rzucił szeptem. – Wal! – chłopak skinął głową w kierunku zdobyczy, jakie ostatnio ukradł podróżnym. – Chcesz dla mnie robić? – Mówili na mnie „Szybki”! W 3 sekundy, czaisz? – wypiął się dumnie – …Bo podobno ten twój kumpel, to… kiepsko z nim…Psy go znalazły! – Taaaa…– odburknął. – Zadźgany! … Wiesz coś o tym? – zapytał, ale po chwili ugryzł się w język. – A ty co? Z psiarni?! – No! – odparł pewnie, patrząc mu w oczy. Adam zacisnął nerwowo pięści. – Co on robi?! Wszystko spieprzy! – krzyknął, mając już pewność, że są w „dupie”. Menel spojrzał na niego tak samo, po czym wybuchł śmiechem. – To jak z nim było? Bo kurde! Dla mnie ktoś taki, to …ktoś jest! Big szacun! – poklepał się w pierś. Facet pomyślał, że tym mu zaimponuje. Zawsze tak zyskiwał sobie „przyjaciół”, których potem wykorzystywał. Uśmiechnął się triumfalnie i rzucił. – Nie wygadaj, ale to ja moja robota! – zdawać się mogło, że mężczyzną jest jeszcze z siebie dumny. – Nie gadaj! – udał zaskoczonego! – Ty go…zabiłeś? – uśmiechnął się. Mieli już jasne przyznanie się do winy. – Wchodzimy! – rozkazał. Adamowi już to wystarczyło. Wraz z kilkoma pomocnikami, wysiadł z samochodu i pobiegli go zatrzymać. – Stary! Trzeba być mocnym, by zabić, a jeszcze mocniejszym, by… – zagryzł wargę – …wytrzymać w pierdlu 25 lat! – spojrzał mu zabójczo w oczy. Poczuł ogromna złość, że przez niego mógł stracić wszystko. Już i tak kogoś stracił…A o mało co zmarnowałby jego życie. Facet wyczuwając zagrożenie, wyciągnął powoli nóż z kieszeni. Marek nie miał o tym pojęcia. Rzucił się na niego, przytrzymując kolanem do betonu. Gdy przypomniał sobie słowa Baśki, miał ochotę go zabić. – Skurwielu! Przez ciebie mogłem… !! – krzyknął, mówiąc przez zaciśnięte zęby. Trzymał dłonie na jego karku i zacisnął, aż ten zrobił się czerwony. Nie spodziewał się, że facet już trzymał za rączkę noża. Menel miał już go wpić w plecy Marka, kiedy poczuł przeszywający ból. – Aaaaaaaa! – Marek słysząc strzał, odwrócił głowę. Zawada właśnie do niego dobiegał. – Marek, właź! – rzucił rozkazującym tonem do chłopaka. Od razu go posłuchał. Dopiero teraz zauważył, że obok jego ręki leżał nóż. O mały włos, a trafiłby z nim do szpitala, albo kostnicy. Na sama myśl, zrobiło mu się gorąco. Adam zakuł menela w kajdanki. – Dobra robota! – usłyszał po chwili. Zawada przyglądał mu się z uśmiechem. Po chwili i na jego ustach pojawił się triumfalny uśmieszek. Poczuł ogromną satysfakcję, że mu się udało. Był z siebie dumny. Zawada „pomógł” wstać mężczyźnie i przekazał go dwóm mundurowym. – Zabije cię! – usłyszał za sobą. Chciał ponownie do niego doskoczyć, ale Zawada mu na to nie pozwolił. – Nie dosyć ci wrażeń?! Zostaw! – Marek spojrzał w oczy Adamowi i kiwnął głową. Spuścił głowę. – Co z moim… – Zawada mu przerwał. – Spiszesz papierki i jesteś wolny! – uśmiechnął się. Marek jednak nie czuł się do końca szczęśliwy. Po chwili dodał – Skąd znasz tego „Żyłę”? – musiał o to zapytać. – Nie znam! Wymyśliłem! – zaśmiał się, a po chwili sam Adam. Poklepał go po ramieniu i wyszli z pomieszczenia. MŁODE WILKI Cz. 38 ( + 10 i będzie pięknie na testach! Powodzenia dla Kasi i wszystkich piszących, Dejz też! Hihihi! Trzymamy kciuki Wy za nas też, bo mamy spr. z matmy LOL) Było już późno. Leżała na plecach, na niepościelonym łóżku, niedbale tylko okrytym kocem. Trzymała w wyciągniętych w górę dłoniach zdjęcia. Ich wspólne, z tak niedawnego pobytu nad morzem, gdzie jeszcze byli szczęśliwą, kochającą się i zwariowaną parą nastolatków. Rzuciła zdjęcie, które upadło obok innych. Niektóre leżały na podłodze, inne na niej, a jeszcze inne na kocu. Spoglądała w biały jak ściana sufit, nie mogąc powstrzymać łez. Bardzo przeżywała ich ostatnią rozmowę, to co powiedziała jemu, a on jej. Od czasu, kiedy wróciła do domu, zamknęła się w swoim pokoju. Nie mogła się na niczym skupić. Cały świat zwalił się jej na głowę. Ojciec się do niej nie odzywa, mama dalej leży w szpitalu, na szczęście już wszystko dobrze, a…Marek… Wolała nie myśleć co teraz robi, co przeżywa. Bolało ją to bardzo, choć nie mogła mu wybaczyć, że to zrobił. Nie chciała wierzyć Zawadzie, miała wyrzuty sumienia, że w niego zwątpiła, ale uczyniła to dopiero na samym końcu, kiedy już nie wiedziała w co wierzyć, a on tak naprawdę jej najbardziej potrzebował. Przekręciła głowę. Ujrzała wibrującą komórkę. Już chciała sięgać, kiedy przypomniała sobie, że zabrali mu telefon. Mimo wszystko, mając cień nadziei, wzięła ja do ręki i odczytała wiadomość. „Hej Baśka. Jak tam było z Markiem? Nie pytaj skąd wiemy, intuicja! :P Musimy o tym pogadać! …Ale najpierw…Wiesz co na tym sprawdzianie z fizyki? Ja nic nie umiem!” Nie odpisała. Rzuciła telefonem. Słowa koleżanki jeszcze bardziej ją dobiły. Wzięła poduszkę i położyła ją pod głowę. Sama nie wiedziała, kiedy usnęła. […] Tymczasem na komendzie zostały tylko formalności przed zwolnieniem Marka za aresztu. W gruncie rzeczy Adam bardzo się cieszył z takiego obrotu sprawy. Nie wybaczyłby sobie, że doprowadził do skazania niewinnego chłopaka. Miał nawet żal do siebie, że pochopnie go ocenił, zawierzając dowodom, a nie swoim przeczuciom. Marek stał właśnie za blatem, oddzielającym kanciapę od korytarza, otrzymując skonfiskowane rzeczy. Komisarz zapytał. – Wszystko się zgadza? – Marek wziął do ręki portfel i przeglądał, po czym wypalił. – Brakuje dwóch stów!! – rzucił z pretensją w głosie. Adam spojrzał na niego wielkimi oczami. Marek widząc jego zdziwienia, a przy tym śmieszny wyraz twarzy, nie mógł się powstrzymać i wybuchł śmiechem. – Żartowałem! – dodał, sprostowując już poważniej. – Jest wszystko! …A… – urwał. – No słucham! O co chodzi? – zauważył, że coś go gryzie. – A co, jeśli tamten się nie przyzna? Będziecie mnie ciągać po sądach? – miał już dość tej afery. Chciał wreszcie wrócić do normalnego życia. – Przyznał się, przed chwilą! – uśmiechnął się, zwalniając go z zmartwień, ale nie wszystkich. Pokiwał głową. Adam przyglądał mu się uważnie. – Nie myślałeś, kiedyś, o …– przerwał mu. – Nie! – prychnął – Nie chciałby pan usłyszeć mojego zdania na temat gliniarzy! – Szkoda, bo masz potencjał…i sprawne rączki! – tu dodał już poważniej, wspominając jego atak na zatrzymanego. – Tylko jesteś trochę zbyt narwany! …to jakie plany na przyszłość? – zapytał z czystej ciekawości. Dobrze mu się z nim rozmawiało. Wyczuł w nim, że pod przykrywką twardziela i „cynika” wcale taki nie jest. Nie odczuwał różnicy wieku, rozmawiał jak ze swoim. Było w nim cos, co przykuwało jego uwagę. –…No…No… Po roku odpoczynku to…Myślałem bardziej o… – zatrzymał się na chwilę, czując, ze jak to powie, komisarz wybuchnie śmiechem, ale wiedział, ze skoro chce to wykonywać w przyszłości, musi mówić o tym otwarcie, bez skrępowania – …Ginekologu… – odparł bardzo cicho i niepewnie mimo wszystko. Zawada z trudem powstrzymał śmiech. – No, tu rączki też się przyjadą! Spokojna, ręczna robota… – zironizował. – Bardzo śmieszne! …Lubię dzieci! – wyjaśnił, by ten nie miał żadnych wątpliwości, choć nie wiedział po co mu się tłumaczy. – Dobra…Możesz już iść, ale przemyśl to! Potrzebuję wspólnika! Jeszcze zrobiłbym z ciebie… – Dobra, dobra! Ja spadam, nara! I dzięki! – wyciągnął dłoń. Adam odwzajemnił uścisk, a Marek wyszedł. Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, wyciągnął z kieszeni komórkę. Długo podświetlał hasło „Baśka”. Miał już potwierdzać, kiedy przypomniał sobie jej ostatnie słowa: – „Bardzo chciałabym ci wierzyć” – zrezygnował. Nie potrafił być z kimś, kto mu nie ufa. Myślał, że tak jest, ale bardzo się zawiódł. Może źle ją ocenił, ale zachowała się jak niedojrzała emocjonalnie gówniara, a zawsze uważała się za dorosłą. MŁODE WILKI Cz. 39 Chcąc nie chcąc Basia następnego dnia musiała wstać do szkoły. Miała spore zaległości, więc pomimo tego, że nie czuła się najlepiej nie miała co dyskutować i posłuchać ojca. Pod nieobecność mamy wolała mu się nie narażać jeszcze bardziej. I tak odzywa się do niej tylko wtedy, kiedy musi. Cala ta sytuacja z wjazdem i Markiem, sprawiła, że jej relacje z tatą wróciły do punktu wyjścia, to znaczy, że są beznadziejne. Tak się złożyło, że lekcja fizyki była jej pierwszą, jaką oferował jej plan lekcji na dzień dzisiejszy. Nienawidziła tego przedmiotu, miała ledwo trójkę. Już wolałaby skakać przez skrzynie i biegać na WF– ie, niż liczyć zadania z optyki, bo właśnie z tego działu czekało ją zaliczenie. Siedziała teraz w czwartej ławce, jej zdaniem dobrego miejsca, by ściągać, całkiem przygaszona, jakby zamyślona, ale nie nad treścią. Trzymała w ręku długopis, ale nawet nie próbowała się skupić. Zadania i tak były dla niej „urwane z kosmosu”. Miała pustkę w głowie, bo jej myśli zaprzątały inne problemy od jakiej durnej pozytywnej oceny. To spoglądała przez okno, to pisała jakieś bazgroły na kartce, które potem skreślała. Widać było na odległość, że dzieje się z nią coś niedobrego. Miała strasznie podpuchnięte oczy i puszczone niedbale włosy, jakby dopiero co wstała z łóżka. Nic jej się nie chciało, nie miała na nic ochoty. Najchętniej przeleżałaby cały dzień. Wreszcie jej dziwne zachowanie zauważyła nauczycielka. Była to kobieta dobrze po czterdziestce. – Basiu, jak tak będziesz siedzieć, to nic nie napiszesz! – cała klasa wybuchła śmiechem, a jej nawet nie było stać na uśmiech. Spuściła głowę, udając, że coś pisze, nie chcąc zwracać na siebie uwagi i tak poczekała do dzwonka. W rezultacie oddała prawie czystą kartkę. Jako pierwsza oddała pracę i szybko wyszła z klasy. Koledzy i koleżanki spoglądali, mierząc wzrokiem. Daria od razu do niej pobiegła. Musiała się w końcu dowiedzieć jak było na wypadzie z Markiem, no i co było najważniejsze, czy przeżyła z nim swój pierwszy raz. Zaczepiła ją, szturchając za ramię. Wyszarpnęła rękę. – Ej Baśka! Co ty taka dzika jakaś! Mi też nie poszło… – dodała, myśląc, że przejmuje się tak sprawdzianem. – Lepiej gadaj jak było z Markiem, bo mi nie odpisałaś! Pewnie znowu zablokowali ci konto! Ale teraz mamy całą przerwę! – nadawała jak najęta, a Baśka przewróciła tylko oczami. – Skąd o tym wiesz?! – zapytała wściekle, patrząc na nią wrogo. – Tylko nie wydaj mnie! Wiesz, że Marta Mielcarek z 2 c mieszka naprzeciwko szkoły? Widziała was, jak odjeżdżaliście tka super furą! …Ty to masz szczęście! …Właśnie, kiedy mnie z nim poznasz? – przymrużyła oczy – …Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę! Starczy, dojrzały facet, a nie taki dzieciak, a do tego takie ciacho! – wyraźnie się rozmarzyła. – Domyślam się… – dodała z nutką ironii w głosie. Nie miała ochoty na takie rozmowy. – No więc…skoro jesteśmy przyjaciółkami, to wypadałoby, gdybym go poznała… Wiesz, jaki jest, co robi, lubi… – ugryzła się w język. – Ale dobra, gadaj jak było! Gdzie cię zabrał? Jezu…już sobie wyobrażam co tam robiliście! … – nie potrafiła przestać gadać. Baska spoglądała na buty, słuchać piąte przez dziesiąte jej słów. – …Baśka, a czy ty i on…? – zadała niestosowne pytanie. Spojrzała na nią zła jak osa. – …Milczysz, czyli … I jaki jest? Znaczy jak było? – …Zamknij się wreszcie! Marek mnie nie interesuje! – odburknęła pod nosem. Chciała już odejść, kiedy ją zatrzymała. – Ale jak to? Zerwaliście? – na jej ustach pojawił się delikatny uśmieszek. Na szczęście Basia tego nie zauważyła. – …Przykro mi… Wiesz, co! Daj mi jego numer! Zadzwonię i powiem, że ma tu przyjść i cię przeprosić! – Daj mi spokój! – prawie przeliterowała i wyszła ze szkoły, przepychając się przez tłum. Nie miała ochoty już siedzieć w szkole. Los chciał, że wychodząc potrąciła się z Edytą, gwiazdą klasy. – Uważaj, jak łazisz! – krzyknęła, spoglądając na Basię. Podobną minę przybrały jej koleżanki. – Przepraszam! – odparła cynicznie, przez zaciśnięte zęby. – Ale nie moja wina, że nie mieścisz się w drzwiach! – zasugerowała. Była to dziewczyna przy tuszy, więc to wykorzystała. Edyta zacisnęła pięści. Basia omijająca szerokim łukiem, zeszła ze schodów. Nagle usłyszała. – A twój men dalej siedzi? Na ile go skażą? Dożywocie? – przystanęła, myśląc, że się przesłyszała. Zamurowało ją to, co powiedziała. Odwróciła się w jej kierunku. – Zdziwiona?! – zaśmiała się cynicznie. – Mój stary pracuje w prokuraturze! Podobno kogoś zabił, a potem poćwiartował, a zwłoki wyrzucił do Wisły! …Wyjdzie jak będzie starym emerytem! O ile w ogóle wyjdzie, a nie powiesi się w więzieniu na klamce! – Baśka nie mogła słuchać tych bzdur, wyssanych z palca. Zabolały ją jej słowa, ale nie pozwoli, by oczerniali w jej obecności Marka. Zezłoszczona podbiegła do dziewczyny i chwyciła za długie, blond włosy. – Ty suko! – krzyknęła, powalając na ziemię. Zawsze słynęła z tego, że jeśli coś ją zdenerwuje, nie panuje nad sobą i ma ostry język. Reszta od razu pobiegła po nauczycielkę. – Ten twój nauczył cię, jak się zabija?! – zapytała, kiedy tarzały się po trawie. – Stul pysk dziwko! – Tam, tam pani profesor! Baśka się na nią rzuciła! – nauczycielka od razu je rozdzieliła, choć z trudem. – Co tu się dzieje?! Żeby to jeszcze chłopacy, ale dziewczyny! Wstyd! – Basia ciężko oddychając spoglądała na nauczycielkę od matematyki z wrogością. Kiedy zauważyła, ze dziewczyny ię uspokoiły, zagroziła, że za kolejny taki numer wylądują na dywaniku u dyrektora i rozmową z rodzicami. I wróciła na lekcje. – Doniosę na ciebie wychowawczyni! Trafisz tam, gdzie twój Mareczek! – rzuciła jeszcze, przepychając się. Miała już reagować, ale zrezygnowała. I tak to nie miało sensu. Nie pomoże tak Markowi, a zaszkodzi tylko sobie. Tymczasem Marek jeszcze nie wstał z łóżka. Leżał na brzuchu, w kompletnych ciemnościach. Pani Maria nie mogła pozwolić by wylegiwał się do 12.00, choć wiedziała, że dużo ostatnio przeszedł. Bardzo się martwiła, ale cały czas wierzyła w jego niewinność. Starała się nie płakać. Zawsze była silną kobieta, wychowywała go prawie samotnie. Kiedy go odwiedziła w areszcie udawał, że wszystko jest w porządku, ale wyczuła, że coś jest nie tak. Kiedy Adam zadzwonił do niej z dobrą wiadomością, odetchnęła z ulgą. Teraz musiała w końcu z nim porozmawiać. Weszła do pokoju i od razu odsłoniła żaluzje. Ostre promienie obudziły go w brutalny sposób. Otworzył oczy, zdezorientowany. – Co jest? – zapytał, widząc mamę stojąca przed nim. – Wstań, zrobiłam śniadanie! – uśmiechnęła się. Od wczoraj nic konkretnego nie jadł. – Nie jestem głodny, chcę spać! – nakrył głowę poduszką. Również nie miał na nic ochoty. Wolał przespać cały dzień, by nie myśleć o Baśce. Wspomnienia z ostatnich dni, to co przeżył w areszcie wracało do niego jak bumerang. Nigdy więcej nie chciałby tam wracać. Pani Brodecka usiadła na skraju łóżka. Zaczęła rozglądać się po pokoju. Zauważyła, że pod łóżkiem leży odwrócone zdjęcie. Podniosła je. Był na niej z Basią. Wyglądali dokładnie tak samo, jak na portrecie. Schował je wtedy do kieszeni i nie chciał oddać, mówiąc, że jest jego w zamian za prezent. – Bardzo ładne! – rzuciła z uśmiechem. – ...Zwyczajne! – ledwo wymamrotał. – Dasz mi się wyspać? – zapytał, siadając na łóżku. Chciał mieć święty spokój. – Musisz ją kiedyś do nas przyprowadzić na obiad! Zrobię twoje ulubione pierogi! Basi też pewnie zasmakują! – czuła, że nie chodzi tu tylko o zmęczenie. Znała go na wylot, lepiej niż on sam siebie. – Basia nie przyjdzie! Z resztą, nie chcę o niej rozmawiać, zostaw nie samego…proszę! – dodał. – Pokłóciliście się? – posmutniała. Teraz miała pewność. – To koniec! I nie męcz mnie! – zażądał i z powrotem opadł na poduszkę. – Ty czy ona? – miała na myśli ich zerwanie, choć tak naprawdę go nie było. – Tak wyszło, koniec przesłuchania! Ostatnio mam ich już dość! – Dobrze! – wstała i przymknęła drzwi. On jedynie odprowadził mamę wzrokiem, po czym przewrócił się na plecy. Zamyślił się na moment, po czym wziął do ręki ich zdjęcie. Przejechał palcem po twarzy Basi, dając się ponieść emocjom. Szybko jednak dotarły do niego jej słowa i pod wpływem złości schował fotkę do szuflady. MŁODE WILKI. Cz. 40 Minął tydzień. Żadne z nim nie wyciągnęło ręki na zgodę. Za każdym razem kiedy chciał do niej zadzwonić i podzielić się dobrą wiadomością, że go wypuścili, rezygnował. Jego męska duma ucierpiała, a to dla facetów obraza, której nie można puścić mimo uszu. Natomiast Basia kilkakrotnie chciała go odwiedzić w więzieniu, bo dalej myślała, że tam przebywa, ale przykre wspomnienia odciągały ją od tego pomysłu. Kontaktu do Zawady też nie miała, a nie miała zamiaru wracać na komendę. Powoli odchodziła od zmysłów zastanawiając się, co się dzieje z Markiem. Usychała z tęsknoty i bardzo żałowała, że w niego zwątpiła. Dała sobie namieszać w głowie. Noce przepłakiwała do poduszki. Zajmowała się młodszym rodzeństwem, by nie myśleć. Robiła wszystko, ,by zapomnieć, by choć na chwilę zapomnieć. Nie miała nawet z kim o tym porozmawiać, bo w szpitalu rozmowy z mama jakoś im się nie kleiły. A jak wiadomo z ojcem nawet nie rozpoczęłaby jego tematu. Na szczęście pani Ewa dzisiaj wychodzi ze szpitala. Tego dnia Basia właśnie nie poszła do szkoły, chcąc osobiście poczekać na mamę. Około dziewiątej usłyszała dzwonek do drzwi. Pobiegła otworzyć. – Mamo! – przytuliła się do niej, witając już w progu. Oderwały się od siebie dopiero po chwili, kiedy jej ojciec coś odburknął pod nosem o wagarach i ciężkich walizkach. – Jak się czujesz? – zapytała ze spuszczoną głową. Obwiniała się, że w ogóle Storoszowa znalazła się w szpitalu. Nie potrafiła jej spojrzeć w oczy. Mama Basi z początku tego nie zauważyła. – Dobrze córeczko! – pogłaskała ją po policzku – A gdzie chłopaki? – stęskniła się za tymi łobuziakami. Oni za nią też. Do szpitala przynieśli śliczne laurki. – W szkole, odprowadziłam ich! – obie weszły do kuchni, a pani Ewa rozpoczęła inspekcję, czy wszystko jest na swoim miejscu. Kuchnia była jej królestwem. – Nie powinnaś się przemęczać! – rzucił Storosz, patrząc karcąco na córkę, która ignoruje jej krzątanie się po kuchni. Pani Ewa przyjrzała się obojgu dokładnie. Domyśliła się, że nie było tak, jak jej naopowiadali w szpitalu. Jej mąż alej ma do niej żal. – Andrzej, dość już leżałam! Nie jestem obłożnie chora, może sobie zrobić herbaty!– rzuciła stanowczo, patrząc na Storosza. – Tata ma rację, usiądź! Ja ci zrobię! – nie potrafiła nawet wymusić na sobie uśmiechu. Podeszła do szafki i wyciągnęła zielony kubeczek. Dopiero teraz zauważyła, że przeżywa ta sytuację z Markiem bardziej, niż myślała. – Andrzej, zostaw nas same, proszę! – Storosz spojrzał dziwnie na żonę, ale odpuścił. Wyszedł. – Basiu…Jesteś smutna… – Wydaje ci się! – odparła odwrócona do niej plecami. – Usiądź! – odparła głosem nie znoszącym sprzeciwu. Basia choć z niechęcią, ale posłuchała. – Ojciec nic mi nie chciał powiedzieć, ale wiesz co z Markiem? – zapytała się, domyślając, że on może być powodem jej przygnębienia. Dziewczyna spoglądała na mamę, po czym ledwo, łamiącym się głosem poprzez ściśnięte struny głosowe, odpowiedziała. – …Ni–e… – bardzo cicho i niepewnie. Nie chcą dalej rozmawiać na ten temat wstała zalać herbatę w torebkach, wodą z czajnika, czując, że zaraz się rozpłacze. Na samą myśl, co może teraz przeżywać coś ściskało ją za serce. Kiedy to uczyniła, postawiła przed mamą na stole w kuchni, przy którym wcześniej obie siedziały. – Dziękuję! – uśmiechnęła się, ale Basia jedynie spuściła wzrok, siadając na swoim miejscu. – Basiu…Nie mam pojęcia jak było między wami, ale z pewnością, jeśli się kochacie, musicie darzyć się zaufaniem… – kontynuowała rozmowę, ciągnąć temat dalej. – Mamo! – nie chciała wracać do rozmowy. Nigdy się nikomu nie zwierzała, tym bardziej teraz byłoby jej o wiele trudniej. – Znasz Marka lepiej ode mnie i jeśli mu ufasz powinnaś mu wierzyć. Nie bronię go, bo nie wiem, czy to zrobił, czy nie! Jeśli tak, to widocznie nie znałaś go aż tak dobrze…, ale co będzie jeśli jest niewinny? Pomyślałaś o tym? Wiem, że myślisz, że ja i ojciec się na niego uwzięliśmy! – Ojciec! – poprawiła ją. – Nigdy nie chciał go poznać i chyba miał rację… – dodała ciszej. – …Nawet jeśli to zrobił, nie powinnaś go zostawiać samego! Nie znasz okoliczności dlaczego! – przerwała jej, gdy ta chciała mówić dalej. – Wiem! Dla mnie! …Ale co z tego! Może…Może zabił tego zboka, ale zabił… – nie potrafiła już brzmieć naturalnie. Jej głos stał się piskliwy. – …zabił też, to co nas łączyło! – ledwo wydukała. – Nie pomyślał o mnie, o nas…Zachował jak egoista, bo teraz zostawił mnie samą! – mówiła przez płacz. Łzy same ciekły po jej policzku. – Nie wybaczę mu tego! – dodała, lekko uspokojona. – …Kochasz go? – zapytała po chwili. – A co do za pytanie?! – ocierała ręką mokre policzki – …Nie wiem! – skłamała, choć jej serce już dawno powiedziałoby „tak”. – Nie chcę żeby poszedł do więzienia! … Ale…Nie umiem być z kimś, kto… – podciągnęła nosem. – Przykro mi, że twoja pierwsza miłość okazała się pomyłką… – spojrzała na córkę równie smutno i przytuliła. Po chwili wyrwała się i pobiegła schodami na górę, zamykając w pokoju. […] Pani Brodecka strasznie martwiła się o syna. Nic nie jadł, nie pił, nawet nie wychodził z domu. Zauważyła sobie, że nie radzi sobie z problemami. Postanowiła przypomnieć mu lata dziecinne, kiedy to zmuszała niejadka do jedzenia. Z ledwością zapukała, trzymając w dłoni tacę z herbatą i kanapkami. – Śpię! – usłyszała za drzwiami. Mimo wszystko weszła. Zobaczyła ja siedzi na podłodze, obierając się o lóżko. W ręku trzymał piwo z którego co chwila „pociągał”. Pokój w kompletnym nieładzie, tak samo jak włosy, zapuszczony, przybity i przygnębiony. Obok leżała już pusta puszka. Była zawiedzona, że jej syn jest taki nieodpowiedzialny. Położyła tacę na biurku i podeszła, wyrywając mu alkohol. Nie tolerowała takiego zachowania. – Ej, co robisz?! – oburzył się. – Chcę pić, to będę! Jestem dorosły, zapomniałaś?! – krzyknął. Wylała zawartość do ubikacji i wróciła. Miała w nosie wymówki syna. – Dorosły, a zachowuje się jak gówniarz! – spojrzała na niego ze złością. – …Chcę być sam… – dodał już pokorniej. – Przyniosłam ci śniadanie, choć jest już 14.00! – Dzięki, ale możesz zabrać!… – na samo słowo „śniadanie” przypominał mu się poranek w celi. Jednak jak na prawdziwego twardziela przystało, nie chciał o tym nikomu mówić. – Marek, weź się w garść! Nie możesz całego dnia użalać się nad sobą! … musisz w końcu porozmawiać z Basią! – poradziła, chcą zacząć rozmowę. – Nic nie muszę! Nie zaczynaj znowu! – nie miał ochoty z nią na ten temat rozmawiać. – Synku… usiadła na łóżku. – Zawiodła cię…Powinna przy tobie być, ufać, ale…Zrozum, ona też miała ciężkie chwile! Spadło to na nią jak grom z jasnego nieba, przestraszyła się, to normalna reakcja! To młodziutka dziewczyna, ma prawo się mylić! …Obaj jesteście młodzi i do tego uparci jak osły! – starała się ją zrozumieć. – Nie zadzwoniła ani razu, to znaczy, że już ją nie interesuje! – odpowiedział z pretensją. – Może dalej myśli, że jesteś w areszcie! – Pchy! – zakpił – …Gdyby chciała, dowiedziałaby się prawdy! –…Masz do niej żal… – posmutniała, widząc, że Markowi jest ciężko, a na dodatek za wszelką cenę stara się ukrywać swoje emocje. Zamilkli na chwile. Znała go i wiedziała, że nie wytrzyma i zacznie się jej zmierzać. Nie myliła się. –…Ja jej ufa–łem! – rzucił załamującym głosem – Cokolwiek by nie zrobiła, byłbym przy niej! A ona? Uwierzyła jakiemuś policjantowi, a nie mnie! …Zostawiła, kiedy jej potrzebowałem! …Widocznie wcale mnie nie kochała…– dodał bardzo cicho, podciągając nosem. Nie należał do facetów, którzy rozklejają się z byle powodu, ale teraz nie mógł się powstrzymać. Oczy niebezpiecznie się zaszkliły, a on siłą woli nie mógł temu zapobiec. – Nikt mi nie chciał wierzyć, nikt!! – podniósł ton – Ale myślałem, że ona jedna! Rozumiesz? …Więc teraz oddaj mi to piwo! – Nie zabijesz problemu, zapijając go! – rzuciła smutno. Serce jej się krajało, jak patrzyła w jakim to opłakanym stanie może się znajdować po rozczarowaniu. Po chwili milczenia, rzuciła – Udowodnij jej, że się pomyliła! …Może właśnie na to czeka…– podniósł głowę. Słowa mamy dały mu do myślenia. […] Następnego dnia w czasie dużej przerwy, podszedł pod jej szkołę na boisko szkolne. Usłyszał dzwonek na przerwę i czekał aż wyjdzie, schowany gdzieś za drzewami. Nie chciał zwracać na siebie uwagi. I tak nie wyglądał za dobrze. Chcąc uniknąć jej wzroku, zakrył oczy okularami słonecznymi. Świadomie chciał w niej wzbudzić jeszcze większe poczucie winy. Zauważył jak wychodzi. Nie podszedł do razu, bo zaczepiły ją jakieś 3 dziewczyny. Nie słyszał o czym rozmawiali. – I jak tam Mareczek? Przysłał już list z paki? – zapytały z ironią, szydząc. Spoglądała na nie już nie tak pewnie, jak kilka dni temu. – …Bidulek, może już nigdy nie zobaczy słońca! … Wiesz co… Może nawet lepiej, nie zwiąże się z taką pokraką jak ty! – zacisnęła nerwowo pięści. – A jak tam mama, upss…pani profesor? – to, że jej rodzice pracowali w szkole, też wzbudzało kontrowersje, zwłaszcza, kiedy dostała piątkę. – Podobno jest w szpitalu! A co się stało? Załamała się, że straciła jedynego kandydata na zięcia?! – zaśmiała się cynicznie. – Albo, że ma o mało co, a jej córeczka wylądowałaby razem z tym psycholem! – Możesz powtórzyć gdzie i z kim?! – usłyszały za sobą męski głos. Basia odwróciła się gwałtownie. Rozszerzyła szeroko oczy z niedowierzania. Przed nią stał Marek, we własnej osobie. Oniemiała nie mogąc w to uwierzyć. Oprócz tego, że na jego twarzy malowała się złość, wyglądał na nieco starszego w tym zarostem, jakby minęło nie wiadomo ile czasu. Dodatkowo okulary wytworzyły jakiś dystans. Dziewczyny były równie zaskoczone i bez słowa więcej odeszły poplotkować w kącie. – Ma–rek! – nie odpowiedział. – Co ty tu… – uśmiechnęła się na jego widok i spontanicznie, nie panując nad tym, co teraz czuje, po prostu w niego wtuliła. On jednak nawet nie drgnął. Trzymał ręce wzdłuż, przy sobie. Odsunęła się powoli, wyczuwając jego oziębłość. – Mar–ek? – zapytała łamiącym się głosem. Spoglądała na niego rozbieganym wzrokiem, pełnym obaw. Milczał dłuższą chwile, po czym wypalił. – Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że już złapali tego, kto to zrobił… – Marek…Ja… – nie mogła nic z siebie wydusić. Wielka gula stanęła jej w gardle. On jeszcze przez chwilę łudził się, że usłyszy od niej coś miłego. Gdy tak się nie stało, odwrócił się na pięcie i powolnym krokiem ruszył przed siebie… – Marek…– wyszeptała, czując jak pod powieki wypływa łza. Zatrzymał się, ale mimo wszystko poszedł w swoją stronę. MŁODE WILKI Cz. 41 – Basiu, co się stało? – pani Ewa była zaskoczona reakcja córki, która wbiegła do domu, a potem na górę z płaczem. Jedyne co usłyszała, to głośne trzaśnięcie drzwiami. Odłożyła wycieraną szklankę na swoje miejsce, zdjęła fartuszek i poszła dowiedzieć co też takiego wyprowadziło ją z równowagi. Gdy znalazła się przy drzwiach, przystawiła ucho. Usłyszała, jak płacze. Serce jej się krajało za każdym razem, kiedy widziała swoje dziecko zapłakane. Zakukała i pomimo nie usłyszanego słowa „proszę, weszła. Od razu dostrzegła, jak dziewczyna siedzi na łóżku, zwrócona twarzą do okna. Nie zaglądała tutaj od kilku dni, ale nie miała pojęcia, ze te zdjęcia dalej leżą gdzie tylko się da, pomiędzy zrzutymi chusteczkami higienicznymi. Usiadła na łóżku obok, nic nie mówiąc. Pozwoliła jej się wypłakać, by pierwszy szok minął. Gdy się trochę uspokoiła, zapytała. – Co się stało? Powiesz mi…Będzie ci lżej, córeczko… – Nic! – odparła, wycierając rękawem mokre policzki od łez. Nie miała ochoty się teraz tłumaczyć nikomu. Sama czuła się podle. Nie mogła sobie darować, że w niego zwątpiła, nie zaufała i nie może się spodziewać, że jej to wybaczy. Była głupia, a teraz za to płaci. – …Coś z Markiem? – nie dawała za wygraną. Dobrze wiedziała, ze takie przesłuchanie może ją albo zdenerwować jeszcze bardziej, albo sprawić, że się wyżali. Tym razem się nie myliła. Zamilkła, czując jak gula utknęła jej w krtani i ściska jej struny głosowe tak, że jej głos jest niepewny i niewyraźny. Dopiero po chwili się przełamała. – On…tego nie zrobił! Nie zrobił! Powiedział mi to dzisiaj przed szkołą! – wyjaśniła ledwo mówiąc. – I z tego powodu płaczesz…Powinnaś się cieszyć, że jest niewinny! – sama ucieszyła się w duchu z tej wiadomości. „To dobry chłopak!” – upewniła się. – Ale ja mu nie wierzyłam, a on teraz…nie chce mnie znać!! – prawie krzyknęła dławiąc się łzami. – …J–uż…mni–e…ni–e… ko–cha! – wyłkała cicho, zakrywając ręką usta. – Wybaczy ci, zobaczysz! Daj mu czas…Pewnie jeszcze sam to przeżywa i nie myśli trzeźwo…Ma do ciebie żal, ale to minie, bo cię kocha! Inaczej nie zależałoby mu abyś znała prawdę… – mówiła strasznie spokojnie, chcą ofiarować siłę swojego optymizmu córce. – Ale to moja wina!! Bo posłuchałam Zawady, ojca!! A nie jego! – obwiniała się za całe zło tego świata. Ale tak właśnie się czuła, jakby to przez nią spadały na nią i na jej najbliższych największe nieszczęścia. Czasem miała wrażenie, że jest tą czarną owcą, która tylko przyciąga same przykrości. – …Kochanie… poczekaj, aż zrozumie! Złość mu minie, wszystko poukłada, a jak zatęskni, to zadzwoni… Nigdy ci tego nie mówiłam, ale raz pokłóciliśmy się z ojcem, że nie odzywaliśmy się do siebie przez tydzień, zagroziłam mu nawet pozwem rozwodowym w miesiąc po naszym ślubie! – zaśmiała się na samo wspomnienie. Teraz z biegiem lat tamte kłótnie były „o nic”, zwykłe błahostki. – Ojciec to nie Marek i nigdy nim nie będzie! – oburzyła się. Dla niej byli jak niebo i ziemia. – Zdziwiłabyś się! …Marek jest bardzo do niego podobny, dlatego tak go nie lubi! Za bardzo mu przypomina siebie, jak był jeszcze młodym wilkiem! – Basia na moment zapomniała o smutku. Przysłuchiwała się słowom mamy z niezwykłym skipieniem. – A co się stało, ze tak zdziadział? – obie spojrzały na siebie porozumiewawczo i wybuchły śmiechem. – …Wiadomość, że zostanie ojcem! Niezwykle to przeżył! Przez pierwsze miesiące ciąży obchodził się ze mną jak z jajkiem i niemal cały Przemyśl wiedział, że Andrzej S. będzie tatusiem! – zaśmiała się. – Myślałam, że mnie nie chciał… – wyszeptała cicho – A potem? – …Stał się bardziej odpowiedzialny, za mnie, a przede wszystkim za ciebie! – Basia uśmiechnęła się, przypominając zdarzenie o jej rzekomej ciąży, w którą próbowała go wrobić. Wtedy też zachowywał się tak, jak zaplanował całe ich dalsze życie. – Po latach jego odpowiedzialność wzrosła, pojawiły się kolejne dzieci i zapomniał, jak to jest mieć 18 lat… Co nie znaczy, że nie ma w sobie pokładów z tamtych czasów… – uśmiechnęła się do siebie, mimowolnie dotykając za płaski jeszcze brzuszek. – …I po co mi to wszystko mówisz? – … Żebyś zrozumiała, że mężczyźni funkcjonują trochę inaczej niż my…Zobaczysz, jeszcze będziesz się z Markiem z tego śmiała, jak ja niekiedy z ojcem… – uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Dzięki mamo! – odwzajemniła gest, już z lepszym nastojem. […] – „Abonent czasowo niedostępny!” – słyszała to już kilka set razy na dzień. Kiedy tylko próbowała się do niego dodzwonić, miał wyłączony telefon, albo specjalnie odrzucał połączenie. Może pani Ewa powiedziała, że musi dać mu czas, jednak ona nie miała na tyle silnej woli i cierpliwości, by czekać na jakiś jego znak. Za każdym nieodebranym połączeniem traciła nadzieje, że jeszcze kiedyś odbierze i usłyszy jego głos. Mimo, że był jej pierwszą prawdziwą miłością, zawsze jej się zdawało, że będzie trwać wiecznie. Tak, jakby nie istniało coś takiego jak „rozstanie”. – …Odbierz! – rzuciła do siebie, próbując jeszcze raz. I tym razem na próżno. Nie miała już siły. Pierwszy raz w życiu, czuła jak to jest złapać potocznego „doła”. Nie chciało jej się jeść, pić, spać. Nic. Z uporem maniaka próbowała kolejny raz i kolejny, aż usnęła z telefonem w dłoni. Rano obudziły ja pierwsze promyki słońca. Błyskawicznie podniosła się na nogi i zadzwoniła jeszcze raz. Tym razem nie odrzucił połączenia. – …Marek, słucham? – usłyszał jego zaspany, ochrypnięty głos. Najwyraźniej go obudziła, a on nie spojrzał na wyświetlacz. – Marek! – jego mina od razu zrzedła. – Proszę cię, nie rozłączaj się! – zamilkł, choć już przytrzymywał czerwona słuchawkę, spełnił jej prośbę. – Przepraszam cię, nie chciałam, żeby tak wyszło! Wierzę ci, zawsze wierzyłam, ale ten Zawada…! Nie chcę cię stracić! Marek, kocham cię! – nadawała jak najęta. – Skończyłaś? – jego oschły ton sprawił, ze od razu zamilkła i coś nie pozwalało jej mówić dalej. – Jeśli tak, to się teraz rozłącz i daj mi spokój! – nie chciał tego powiedzieć. Ugryzł się w język, ale było już za późno. Duma i żal duszony w sobie był silniejszy od rozsądku i serca. Oszołomiona jego słowami, rozłączyła się. W jej oczach znowu pojawiły się łzy. Nigdy tak do niej nie mówił…z taką nienawiścią, jak to odebrała. Nawet jeśli był zmęczony i miał jej serdecznie dosyć. A on kiedy tylko usłyszał pikanie w słuchawce opadł ciężko na poduszkę, klnąc pod nosem. Czasem i jemu było trudno być konsekwentnym i upartym. Tak bardzo chciał, by teraz przy nim była, ale… Chciał wreszcie pokazać, że nie jest maskotką do kochania, tylko człowiekiem z krwi i kości, którego czasem jedno przepraszam za pociągniecie za ucho, jak u pluszowego misia, nie wystarczy. MŁODE WILKI. Cz. 42 Tak to trwało przez niecały tydzień. Basia już kompletnie straciła nadzieję, załamała się, jak jeszcze nigdy wcześniej. „Nie chce mnie widzieć” – powtarzała uporczywie w myślach. Przepłakała kilka nocy, a na lekcjach, które i tak były dość luźne z uwagi na zbliżający się koniec roku, przysypiała, albo nie zwracała uwagi na wystawiane jej oceny. Koleżanki zauważyły, że jest jakaś dziwna, nieobecna, wiecznie smutna. Niektóre domyśliły się, że chodzi o jej chłopaka, a inne z kolei wyśmiewały, snując domysły z zwykłej zawiści i zazdrości i plotkowały o jej domniemanej ciąży, czy 100 innych powodach jej złego samopoczucia. W ten piątek miało odbyć się uroczyste zakończenie roku szkolnego. Na uroczystości mieli zjawić się z racji wykonywanego zawodu także jej rodzice. Spodziewała się, że zabraknie tylko jednej osoby – Marka. Miała otrzymać na forum całej szkoły dyplom dyrektora liceum za osiągnięciach w pływaniu. Ojcem jej sukcesu w tej dyscyplinie sportowej był nie kto inny jak Marek. Do dzisiaj pamiętała jego lekcje z czasów, kiedy uważali się jeszcze za zwykłych przyjaciół. Tym bardziej było jej smutno, że tego nie zobaczy. Zanim jednak wyszła do szkoły w galowym stroju, którego nie cierpiała, zostawiła Markowi wiadomość na skrzynce. Musiała to zrobić, ale poprzednich też pewnie nie odsłuchał. Nie łudziła się, że teraz to zrobi. Wyszła nieco wcześniej od rodziców. – Basia, a ty…? – Pani Ewa zauważyła, że bardzo przeżywa rozłąkę z Markiem. Nie miała już wątpliwości, że z młodzieńczymi uczuciami nie wolno igrać jak z ogniem. Chciała ją zatrzymać, stojąc w progu drzwi wejściowych, ale poczuła dłoń na ramieniu. – Zostaw! …Przejdzie jej! – pan Storosz w przeciwieństwie do żony cieszył się, ze skończyła z tym „gówniarzem”, jak go określał nieraz. On dla swojej córki wymarzył człowieka na stanowisku, inteligentnego, który da jej poczucie bezpieczeństwa i stabilności finansowej. Wiedział, że do tego czasu, znajdzie kogoś bardziej odpowiedniego i kto wie, może nawet stanie z nim na ślubnym kobiercu. Taką wizję uroił sobie w głowie, dotyczącej przyszłości jej jedynej córki. Może dlatego, że nie rozumiał, że serce nie sługa. Serce dostrzega wnętrze, by mogło zabić szybciej. […] Także państwo Storosz, po ostatnich dociągnięciach w ubiorze, wsiedli w samochód i podjechali pod szkołę. Oczywiście, ze względu na błogosławiony stan pani Ewy. Dla Storosza, rzeczą oczywistą było to, że Basia przeszła się na pieszo, nie chcąc się pokazywać z rodzicami, tym bardziej jeśli ona się uczy, a oni pracują w jednym budynku. Nigdy nie była z tego powodu zadowolona, ale to sami rodzice poradzili jej, by ta uczęszczała to tego liceum, bo ich zdaniem było dobre i praktycznie niedaleko ich miejsca zamieszkania. Dla Basi była to raczej kontrola, by rodzice mieli ją cały czas na oku. Kiedy tylko Storoszowie dotarli na miejsce, stanęli w szeregu, koło klas, gdzie sprawowali wychowawstwo. Zauważyli jak Basia stoi w pierwszym szeregu II b. Po odsłuchaniu hymnu i przedłużanym przemówieniu dyrektora szkoły, który zawsze miał naturę dygresyjną, można było przejść do kolejnych punktów programu. Najpierw krótka część artystyczna, gdzie występowała koleżanka Basi – Daria – śpiewając w chórku. Nawet wesoła piosenka Ewy Farny „Tam, gdzie nie ma już dróg” w wykonaniu dziewczyn nie zachwyciły młodej Storoszówny. Słowa piosenki kojarzyły jej bezpośrednio z Markiem i ich wyjazdem nad Bałtyk. Takiej szalonej przygody nie przeżyła nigdy wcześniej. Była taka…szczęśliwa! Kiedy wygłupiali się na plaży, takich chwil się nie zapomina. Kompletnie się zamyśliła, a na jej ustach pojawił się grymas. Zero uśmiechu, tylko podpuchnięte oczy i bladość na twarzy. Miała ochotę stąd wyjść i nie wracać. Wakacje bez Marka nie mają sensu. Bo gdzie się podziały ich wypady na rolki, w środku nocy? – Baśka, a ty gdzie? – zdążyła zapytać tylko jedna z dziewczyn. Ojciec Basi obserwował ja od samego początku. Gdy zauważył, ze występuje z szeregu, podszedł do jej klasy i ją zatrzymał. – Co ty sobie wyobrażasz? – zapytał szeptem, chwytając ją za łokieć, zaraz za szeregiem. Nie chciał robić „scen”, ale nie uniknął podejrzeń i obcych spojrzeń. Co inni nauczyciele sobie pomyślą, że jego córka zachowuje się w taki sposób! Zawsze dbał o nieposzlakowaną opinię, dementował plotki, które nie raz docierały do niego „pocztą pantoflową”. – Idę do domu! – odpowiedziała równie cicho, nie mając siły się kłócić. – Wracasz do szeregu, już! Zaraz rozdanie dyplomów! – rozkazał stanowczym, nie znoszącym sprzeciwu tonem. Basia spojrzała na tatę rozbieganym wzrokiem, pełnym żalu, że nie potrafi jej zrozumieć. Nie widząc jednak innego wyjścia, posłuchała. Storosz poluźnił krawat ze zdenerwowania i wrócił do klasy. Nie ukrywał, że był dumny z jej osiągnięć w sporcie, w końcu był wf– istą, a jego córka powinna dawać przykład. – Baśka, źle się czujesz? – zapytała Daria, po skończonym występie. – Nie twoja sprawa! – odparła złośliwie. Wiedziała, ze jej „przyjaźń” z tą interesantką sprowadzała się do jednego. Była ślepa tego nie dostrzegając wcześniej, ale ostatnia rozmowa coś jej uświadomiła. Od początku kolegowała się z nią tylko dlatego, żeby poznać Marka. Dlatego też zawsze miała lepszy kontakt z chłopakami z klasy i poza. Na nich zawsze mogła polegać, a jak zawiązali przyjaźń, to na zawsze. – …A –ha! – odparła obrażona. Odeszła na bok, rozpoczynając pogawędkę z innymi, zapewne na temat Baśki i jej rozterek uczuciowych. Ale zaraz zostały uciszone przez wychowawczynię, dla której przemówienie samorządu uczniowskiego też powinno być godne uwagi uczennic. – A teraz w imieniu dyrektora szkoły, pan profesor Storosz wręczy wyróżnienia i dyplomy za wyjątkowe osiągnięcia sportowe… – odparł przewodniczący Samorządu. Pan Andrzej wyszedł na środek. Stanął przy mikrofonie, a tuż obok pojawiły się dwie uczennice wręczające kwiatek i podające dyplomy. – …Rafałowi Ratajczakowi za zajęcie pierwszego miejsca w Ogólnopolskich biegach długodystansowych i biegach przełajowych… – zaraz po tym rozległy się wymuszone i te pełne radości i dumy z kolegi i ucznia brawa. Storosz z uśmiechem podał szczupłemu chłopakowi dyplom, uścisnął dłoń. Po chwili otrzymał kolejny dyplom. Przeczytał. – …Martynie Konieczce za zajęcie 3 miejsca na Olimpiadzie międzyszkolnej w kategorii lekkoatletyka i pobicie rekordu szkoły w skoku wzwyż! – wysoka dziewczyna odebrała wyróżnienie, otrzymała kwiatka z gratulacjami i wróciła do klas. Storosz otrzymał kolejny dyplom. Przeczytał nazwisko. Na chwilę zamilkł, szukając dyskretnie wzrokiem córki. Westchnął i wreszcie wyczytał. – Barbarze Storosz za zajęcie pierwszego miejsca w wojewódzkich zawodach w pływaniu…– oderał wzrok od kartkę i postanowił dokończyć sam. Na jego ustach pojawił się dawno nie widziany uśmiech i duma z córki. Dokończył trochę nie stylistycznie, ale to nie było teraz ważne. –… wszystkimi stylami… – Basia spojrzała na tatę zaskoczona jego reakcją. Stała tak chwilę zahipnotyzowana. Tak bardzo chciała, żeby był tu teraz Marek, stał gdzieś z boku, ale żeby czuła jego obecność. Rozejrzała się za siebie, ale gdy poczuła rękę na ramieniu kolegi, który popchnął ją delikatnie do przodu, by wyszła. Smutna, ze spuszczoną głową, podeszła. Spojrzała na ojca wściekłym wzrokiem. Nienawidziła robić rzeczy na pokaz, bo właśnie tak odebrała jego radość. Gdy stanęła na środku, usłyszała skandowanie chłopaków z klasy – Baśka, Baśka, Baśka, Baśka! – odwróciła się na moment i uśmiechnęła się… cynicznie. Wpadł jej do głowy nieco niestosowny pomysł. Uścisnęła dłoń ojca i nachyliła się, coś szeptają mu na ucho. – Mogę coś powiedzieć? – wyszeptała cicho. – Po co? – był trochę zaskoczony. – Chce komuś podziękować! – ojciec zastanowił się chwilę, ale kiwnął głową. Stanął obok, mając na myśli, że może to jemu chce podziękować. Wypiął dumnie pierś. – Baśka, Baśka, Baśka dajesssssszzzz!! – uśmiechnęła się na moment. Zrobiło się jej bardzo miło. Posłała im buziaka na odległość z uśmiechem, a oni popukali się po żebrach, by wreszcie przestali gadać, bo nic nie usłyszą. Wychowawczyni skarciła ich wzrokiem. – …Dzień dobry… ale tu fajnie! – wszyscy wybuchli śmiechem. – …Pozwolę sobie trochę poprzedłużać, jak niektórzy… – miała na myśli dyrektora, ale ten odebrał to jako żart. Jej ojciec tez na razie był spokojny – …Ale muszę komuś podziękować, bo bez tego kogoś, bym tu nie stała…– w jej głosie dało się wyczuć smutek i nutkę żalu. Nie miała pojęcia, że właśnie w tej chwili podszedł bliżej, przesłuchując się z niezwykłym zaskoczeniem temu, co mówi. – Ten ktoś…zrobił dla mnie bardzo dużo, a może nawet najwięcej! To dzięki niemu złapałam bakcyla, a on miał tyle cierpliwości, by znosić moje marudzenie, gdy się leniłam i moje napady histerii, kiedy coś mi nie wychodziło! – poczuła, jak do oczu napływają jej łzy, których nie może powstrzymać. Jej głos lekko się załamał – …To on na–uczył mnie wytrwa– łości i wytrzym–ałości w dążeniu do celu…– jej ojciec poczuł się niezwykle miło. – …Wreszcie to on sprawił, że przekonałam się, że życia nie można porównywać do papieru toaletowego! – ponownie cała szkoła wybuchła śmiechem, przeważnie uczniowie – …Że życie wcale nie jest do dupy, proszę nie cenzurować tej wypowiedzi! – Storoszowi powoli robiło się gorąco, widząc spojrzenia wicedyrektorki, hetery. „Całą elokwencję trafił szlak” – jak stwierdziła, wydając opinię. Andrzej odkrząknął, by się opanowała. – …Ale nie chcę tu mówić, co on mi dał, bo dał dużo…Chce tylko powiedzieć, że…jeśli mnie teraz słucha, to… –Storosz poczuł przeszywającą falę gorąca, a ze zdenerwowania rozwiązał krawat. Spalał się ze wstydu. – …Proszę cię…wybacz mi, że ci nie wierzyłam! …Tęsknie za tobą… Proszę, nie zostawiaj mnie!...Kocham cię, Marku, mocno, mocno! – ucichły nawet najmniejsze szepty. Wszyscy byli zszokowani, a inni się rozmarzyli. A sam zainteresowany przypomniał sobie jej wiadomość, na skrzynce: „Cześć, to znowu ja! Wiem! Nie chcesz mnie znać i wcale ci się nie dziwię…Dostaje dzisiaj dyplom, wiesz? Bardzo chciałabym, żebyś ze mną był…Z resztą…Nie wiem, po co ci to mówię… !”– na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech. Wyszeptał coś, poruszając tylko wargami. Podszedł bliżej. Niestety, go nie zauważyła. Po chwili rozległy się ciche brawa dziewcząt, a chłopacy…Kiedy jeden zaczął klaskać, cała reszta zaczęła go uciszać z smutnymi minami. Ona jednak nie skończyła, musiała dokończyć, wyrzucając z siebie wszystko. – Aha! – dodała, ocierając policzek – …A tobie tatusiu! Dziękuję, że jestem NIEszczęśliwa, bo nie potrafiłeś uszanować tego, co kocham nad życie! …Teraz panie dyrektorze, może mnie pan wypieprzyć! Proszę bardzo! I vice versa wy…popierdoleńcy! – zeszła ze sceny w znakomitym uśmiechem. Storosz pełen wstydu, udał się do szkoły. Takiego skandalu ta szkołą jeszcze nie widziała. Przewodniczący samorządu, chcąc ratować sytuację, a który był kolega Basi, podszedł do mikrofonu. – Dziękujemy Basi za wytęp w jednoosobowym kabarecie! Ja ta kupiłem, a wy? Brawa brawa! Ma talent dziewczyna do dramaturgii! Druga Maria Kruger! Brawa! – nie chciał, by ja wyrzucili ze szkoły, dlatego odstawił tą „szopkę”. Miał nadzieję, że chociaż dyrektor to „kupi”. – A teraz zapraszamy do klas, na wręczenie reszty świadectw! Wszystkim uczniom, nauczycielom dziękujemy i…w ogóle do zobaczenia po wakacjach! – dokończył, machając ręką, po czym odszedł i poczochrał się po głowie. – Kurwa! – wyrwało mu się przypadkiem. Marek ruszył przed siebie, szukając gdzieś postaci jego „byłej–obecnej” dziewczyny, ale tłum, który wchodził do szkoły, był tak jednokolorowy, ze trudno było kogokolwiek odszukać. Postanowił poczekać, aż wyjdą. Musiał z nią porozmawiać! […] Czekał z jakieś dwadzieścia minut na boisku szkolnym. Prawie wszyscy już wyszli ze świadectwami w rękach, komentując niedawne wydarzenia. Niektóre rozpoznając Marka, posyłały mu uśmieszki, a on odwzajemnia je sztucznie, będąc trochę zakłopotanym. Wreszcie zobaczył koleżankę Basi, Darię. Szła w towarzystwie innych, pokazując swoje oceny. Ta wysoka, brunetka, zawsze uczesana w dwa długie warkocze, kiedy zobaczyła Marka, uśmiechnęła się i w podskokach podeszła. – Cześć, ty jesteś marek? Daria! – wyciągnęła ku niemu rękę. On dziwnie na nią spojrzał i odwzajemnił niechętnie uścisk. – Tak Marek! Widziałaś gdzieś Basię? – spojrzał na nią z nadzieją w oczach. – Widziałam, ale… – zamilkła, rozglądając się za siebie. Tylko ona wiedziała, że została w towarzystwie wychowawczyni, dyrektora, pedagoga szkolnego i rodziców Basi na osobności. – Gdzie poszła? Do domu? – dziewczyna spuścił głowę, kręcąc loka z włosów. – Nie wiem, czy w ogóle powinnam z tobą rozmawiać! …Skoro nie jesteście już razem… – przewrócił oczami. – Z resztą nie powinieneś tu w ogóle być! Jakby dyrektorka cię złapała! Bo pan profesor Storosz baaaardzo się zdenerwował… – Dobra, dobra! Powiesz mi? …Proszę! – dodał, a ona podniosła głowę, patrząc mu w oczy. Tymczasem Basia wyszła z rozmowy, nie chcąc wdawać się w głupie dyskusje. Poza tym miała już gdzieś, co sobie o niej pomyślą, co zrobi dyrektor. Najchętniej nie wracałaby już do szkoły, zaszyła gdzieś w świcie i nie widywała nigdy więcej ojca. Wyszła głównym wejściem, kiedy zobaczyła, jak Marek stoi w towarzystwie jej byłej koleżanki. – No dobrze…Jest na spotkaniu z dyrektorem, będą się zastanawiać, co z nią zrobić, po takiej akcji! – była niezadowolona z tego, że mu to powiedziała. Teraz pewnie do niej pobiegnie, a to nie było jej na rękę. Marek uśmiechnął się od ucha do ucha, ciesząc się, że jest jeszcze w budynku. Ma ochotę ją teraz porwać, jak cygani swoje kobiety. Z tej radości, nie wiedział czemu, ale pocałował koleżankę Basi w policzek i pobiegł za szkołę do tylniego wyjścia. Dla Basi to, co zobaczyła, był jak kolejny nóż w plecy. Wyglądało jakby znalazł sobie pocieszenie i wcale o niej nie myśli, a ona odstawiła taki numer, wystawiając na pośmiewisko nie tylko siebie, ale i jej rodziców, zwłaszcza mamę… Widocznie lubi małolaty… Spuściła wzrok i ruszyła w stronę Darii… Kiedy ta ją zobaczyła, rzuciła… – Marek tu był… – może nie była aż tak nie w porządku. Mogłaby jej o tym nie powiedzieć, a mimo wszystko powiedziała prawdę. Nic nie mówiąc, szturchnęła ja łokciem. – Dziwka! – rzuciła pod nosem i udała się w stronę ławki, by poczekać na rodziców, zgodnie z prośbą jej mamy. MŁODE WILKI. Cz. 43 Takiego wstydu nie czuł jeszcze nigdy w życiu! Nigdy nikt go tak nie upokorzył! Bo tak właśnie się czuł i to za sprawą kogo? Własnego dziecka! Tak mu się odpłaciło! Nie potrafił spojrzeć w oczy kolegom i koleżankom po fachu! Nie wierzył, że mogła naopowiadać takie rzeczy publicznie! Ośmieszyła ich rodzinę i teraz będą wyśmiewani po kątach. Cała reputacja, jaką zdobywał przez lata, uszła jak powietrze z balonika. Zaraz po skończonej rozmowie, wrócili do domu. Siłą zaciągnął ją do samochodu. Przez krótką co prawda drogę, nie zamienili słowa. Pani Ewa szykowała się na niezłą awanturę, jaką jej teraz urządzi. Nie pochwalała zachowania Basi, ale po części pomogło to coś uświadomić jej mężowi. A Basia? Siedziała na tylnim siedzeniu ze spuszczoną głową. Wiedziała, że przesadziła i było jej przykro, ale teraz to nic nie zmieni, nawet jeśli się przyzna do błędu. Wtedy o tym nie myślała. Musiała się wygadać, a jak uznała psycholog podczas ich rozmowy, to było „swoiste wołanie o pomoc”. Nie wiedziała co teraz z nią będzie, ale bardziej przejmowała się rodzicami… We wszystkim namieszała, mogła pohamować słowa, ale teraz to nieistotne. Nawet nie spotkała Marka. Nie miał odwagi z nią porozmawiać, bo przecież oficjalnie ze sobą nie zerwali. Nie zdawała sobie sprawy, że szukał jej po całej szkole. Pytał nauczycieli, ale na pytanie „A kim pan jest?”, rezygnował. Nie miał czasu się tłumaczyć. „Powinna przecież tu być!” – był zły na siebie, że nie podszedł do niej od razu, kiedy ją zobaczył. Kiedy wybiegł na boisko, nie było już nawet samochodu jej rodziców. Złapał się za głowę i wybrał do niej numer. Wysiadała właśnie z samochodu, kiedy poczuła, jak wibruje jej komórka. Na wyświetlaczu zobaczyła „Marek dzwoni”. Chciała mu wykrzyczeć, co o nim myśli. Przez myśl jej przeszło, ze pewnie chce ja teraz rzucić. Nie myślała racjonalnie, była dość zdenerwowana. Nawet nie miała czasu zastanowić się na tym, co zobaczyła, ocenić bez wplątanych w to emocji. Chciała już coś powiedzieć do słuchawki, ale Pan Andrzej wyrwał córce telefon z ręki i roztrzaskał o chodnik. Zdążyła tylko zobaczyć, jak komórka leży rozłożona na części, bo po chwili zezłoszczony jeszcze bardziej Storosz chwycił ją za łokieć i wprowadził do domu. – Andrzej! – mama Basi próbowała reagować, ale na próżno. Weszła zaraz za nimi. Markowi podskoczyło ciśnienie. ”Nie chce z nim rozmawiać” – pomyślał, tylko dlaczego? Przecież przed chwile deklarowała, jak bardzo go kocha, a teraz tak nagle… Schował telefon do kieszeni i pobiegł w stronę domu państwa Storoszów. Musiał się czegoś dowiedzieć. Nie spodziewał się, ze ledwo drzwi się zamknął, ojciec Baśki robi w domu prawdziwe piekło. – Wracaj do cholery!! – wrzasnął, kiedy Basia wyrwała się spod jego uścisku i wbiegała schodami na górę. – Wracaj mówię!! W tej chwili!! – na jego twarzy widniał olbrzymi gniew, gniew, którego nie potrafił stłumić. Jeszcze nikt nie wyprowadził go z równowagi do tego stopnia. – Zostaw ją! Porozmawiacie, jak się uspokoisz!! – podniosła ton. – Powiesz mi jeszcze, że mam jej pogratulować! Zobacz co nam zrobiła! Ośmieszyła naszą rodzinę! Matkę na za nic, ojca za nic! – powoli ściszał ton, nie chcąc zwracać uwagi sąsiadów. Już dosyć się nasłuchali. – Usiądź i porozmawiamy co robić dalej! – pani Ewa, choć sama trochę zawiodła się na córce, nie chciała jej oceniać pochopnie. Starała się zrozumieć obojga. – Co dalej?! …Słyszałaś dyrektorkę, albo przeprosi, albo wylatuje! A ja się zwalniam! Nie będę pracował w takich warunkach! Zrujnowała moją reputację w szkole! Teraz wszyscy będą wytykać nas palcami, śmiać się po kątach! Bo nasza ukochana córeczka ma niewyparzony język! – mówił szybko. Dalej był wzburzony jej zachowaniem. – Nigdy nie chciała się tu uczyć i dobrze o tym wiesz! Ale nie w tym rzecz! Wreszcie powiedziała, co jej leży na sercu, a ty zamiast to zrozumieć, to na nią krzyczysz! Nakrzyczałeś na nią tylko za to, ze powiedziała ci prawdę prosto w oczy! – Nie szanuje mnie, ale nie musiała tego okazywać przed obcymi ludźmi! Jak ja się mam teraz czuć?! – zapytał, ale starał się nie krzyczeć aż tak bardzo. – Pomyśl nad tym, co chciała ci przez to powiedzieć, a nie użalaj się nad sobą, jak egoista!...Jest nieszczęśliwa, rozumiesz?! Twoja córka cierpi, a ty tego nie widzisz! I to po części dzięki tobie! – spojrzała na męża wrogim spojrzeniem, pełnym żalu o to, co teraz dzieje się miedzy najbliższymi jej osobami na świecie. Zachowują się jak pies z kotem, a nawet gorzej niż wrogowie, a płynie w nich ta sama krew. Było jej coraz ciężej stawać między nimi, jak sędzia. – I ty jesteś przeciwko mnie? – zapytał już spokojniej, nie wierząc w to, co słyszy. – Andrzej do cholery, obudź się! Bo ją stracisz i będzie już za późno! Za późno, by powiedzieć przepraszam! Chcesz tego!! – ponownie podniosła głos. – O czym ty mówisz? – spoglądał na nią zaskoczony. Nigdy tak dobitnie nie wyrażała swoich racji. Zawsze starał się być obiektywna. Znajdywać wady i zalety obu stron. Doprowadzać do kompromisów, czy zawieszenia broni, kiedy chłopcy sprzeczali się miedzy sobą. A teraz mówiła tak, jakby jego dalsze kontakty z córką, zależały od tego, co chce mu powiedzieć. – Andrzej… – rzuciła ciszej, kręcąc głową. – … Ja już nie mam siły ci tłumaczyć… Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że możesz być aż tak ślepy! To już nie zazdrość! To obsesja! Uwziąłeś się na własne dziecko i tego chłopaka! Zacznij wreszcie akceptować ją taką jaka jest, a nie próbujesz na siłę zmieniać! Wbij sobie wreszcie do głowy, że twoja córka się zakochała!! – krzyknęła, mając nadzieję, że to na niego zadziała – Zrozum, że ona pokochała Marka, a teraz cierpi, jak każdy któremu odbiera się coś najważniejszego w życiu!! – Ewa, daj spokój! Ona ma dopiero 17 lat! Co może wiedzieć o miłości! – I kto to mówi?! Wychowawca, pedagog, który na co dzień spotyka się z różnymi problemami nastolatków?! Radzisz innym jak powinni postępować! Prawisz jakieś kazania na wywiadówkach rodzicom, którzy nie dostrzegają problemów własnych dzieci, a tak naprawdę to ty nie widzisz co się dzieje z twoja córką! Twoim największym problemem jest to, że nie potrafisz poradzić sobie sam, ze sobą! Zachowujesz się jak furiat, bo ktoś ci coś zabiera! Bo ktoś pokochał twoją córkę, może nawet bardziej od ciebie! O to się wściekasz, bo nie jest już małą dziewczynkę, dla której jedynym mężczyzną w życiu jest tato! Mam już dosyć tej sytuacji, twoich awantur! Myślałam, że po jakimś czasie ci przejdzie, że to naturalna reakcja, ale to się przeradza w paranoję! Myślałam, ze zależy ci na szczęściu własnego dziecka, wiesz czego potrzebuje, ale ty zamiast budować jej świat, pomagać, wspierać, …rujnujesz wszystko, co pokochała… Jej cały świat młodzieńczych marzeń! – …Nie mów tak… – słowa żony go bardzo zabolały. Nie spodziewał się, że mogą aż tak bardzo. Przecież on nie chce dla niej źle… – Krzywdzisz własne dziecko! Tak nie można! Nie ruszają cię jej łzy? Bo właśnie teraz płacze! Płacze z tęsknoty, bólu, bezsilności, a nigdy tego nie robiła!– i w oczach pani Storosz pojawiły się łzy – Przez ciebie! Bo jej nie potrafisz zrozumieć, bo zamiast ojca, ma ojca przyjaciela ma ojca sadystę, kata! …Teraz rozumiesz dlaczego to zrobiła? Bo nie chciałeś jej słuchać! Nawet nie zauważyłaś jak się zmieniła! Dojrzała! A dla ciebie liczyło się tylko to, ze spóźnia się o 5 minut… Nawet nie wiesz z jakim uczuciem o nim opowiada! Nie miałeś pojęcia, że dla zakochanych, te głupie pięć minut, trwa jak wieczność! …I ty byłeś kiedyś zakochany? Przecież ty nie wiesz, co to za stan! Zapomniałeś te motyle w brzuchu, szybsze uderzenia serca na widok ukochanej! Nie myśl jak stary ramol, tylko wczuj się w jej sytuację – dziewczyny, która przezywa pierwsze poważne uczucie, które z własnego doświadczenia wiesz, że czasem nie zdarza się dwa razy! A jeśli za parę lat, będą chcieli stworzyć rodzinę jak my? – spuścił głowę. Zamilkł. – Nie wiem, co zamierzasz, ale ja idę do córki! Nie będę tak siedzieć, jak głaz, jak ty! – …– chwilę się zawahał, po czym wypalił – …Zostań! Ja do niej pójdę! – był niezwykle skruszony i przejęty tym, co usłyszał. Słowa żony wypowiedziane tak drastycznie, coś mu uświadomiły. Popełnił błąd wychowawczy, który musi naprawić, jeśli chce pokazać, że ją kocha. – Chcesz ją jeszcze bardziej zdenerwować? Dość się już nasłuchała przez ten cały czas! – Ewa… – spojrzał żonie w oczy. Zauważyła w nich smutek. – …No dobrze! – udała się do kuchni. […] Nawet nie pukał, wiedział, że nie odpowie. Delikatnie uchylił drzwi i zobaczył, jak leży odwrócona tyłem. Podszedł powoli, siadając na łóżku. Może nawet nie zauważyła, że wszedł, albo udała, że nie słyszy. Spojrzał to na jej skuloną postać i spuścił wzrok. Dopiero teraz dostrzegł leżące na podłodze zdjęcia i chusteczki. Z ciekawości wziął jedną do ręki. Akurat na tym się całowali. Poczuł dziwny ucisk w sercu. Tak, to była zazdrość. Zazdrość ojca o córkę, choć jemu ta zazdrość lekko wymknęła się spod kontroli. – …Możemy porozmawiać? – Wyjdź!! – krzyknęła. – …Basiu, córeczko, proszę cię… – było mu bardzo przykro, kiedy tak się do niego zwracała. I pomyśleć, że on sam był prowodyrem. – Nie chce, wyjdź! – powtórzyła już ciszej. – …Basiu, ja…proszę cię, zrozum, ja nie chciałam cię skrzywdzić… – zszokowana odwróciła głowę w jego stronę. Jego głos dziwnie się załamywał. – Teraz wiem, że to co mi wydaje się dla ciebie dobre, wcale takie nie jest…Mama miała rację, dojrzałaś, a ja tego nie zauważyłem, byłem zbyt zabiegany! Robiłem wszystko by ci niczego brakowało, a powinienem wiedzieć, że najbardziej brakuje ci ojca… – Tato, ja… – Nie przerywaj mi! – zaznaczył – …Teraz wiem, że popełniłem błąd, bo zamiast się do ciebie zbliżać, ja… Teraz moja jedyna córka…mnie nienawidzi… – jego oczy lekko się zaszkliły. – Nie prawda! – rzuciła, czując jak po policzku płynie jej łza. Wstała i usiadła obok niego. Przyglądała mu się z politowaniem i smutkiem w oczach. – …Basiu, byłem głupi!… Myślałam, że z … tym chłopakiem to tylko wygłupy… – przymknęła oczy. – … Że chcesz mi zrobić na złość… A ty go naprawdę… – Tata! – wolała, żeby już nic więcej nie mówił, zanim się rozklei. Czuła się fatalnie, musząc zrobić coś tak okropnego, by przyznał jej rację… – Wtedy myślałem, że … ojciec już się dla ciebie nie liczy, bo masz tego…swojego Marka…Byłem zazdrosny, bo spędzałaś z nim więcej czasu niż ze mną… Ze mną nawet nie potrafiłaś rozmawiać w czasie kiedy on wiedział o wszystkim… – …Przecież zawsze będziesz moim tatą! Nic tego nie zmieni… – spojrzała na niego z nadzieją w oczach. Nie wierzyła w to, co słyszy. Ojciec przyznał jej rację? Teraz może być tylko lepiej. Wystarczy tylko, żeby Marek jej wybaczył… Podniósł głowę. – …Kocham cię… – uśmiechnęła się, czując jak po policzku spływają łzy. – Ja ciebie też! – położyła głowę na jego ramieniu, a ojciec odczuwając taką potrzebę, mocno ją siebie przytulił…trwało to dość długą chwilę. Kiedy się od siebie oderwali, pierwszy zaczął Storosz. – …Wyjedźmy stąd, ja mama ty i chłopcy! Do dziadków! Przeniesiesz się to tamtego liceum, ja wrócę do pracy! – spojrzała na niego dziwnie. Przecież przed chwila uznała, ze zaakceptował Marka, w takim razie dlaczego mieliby wyjeżdżać… – Ale tato…Marek…– przerwał jej. – Wiem, że go kochasz, mama mi to wytłumaczyła, ale… Przecież może cię odwiedzać! Ty teraz musisz myśleć, by zdać za rok maturę, a… on… żeby miał wreszcie jakiś zawód! – oznajmił, choć w dalszym ciągu dało się wyczuć jego niechęć, co do Marka. Postanowił jednak, że będzie ją ukrywał i tak odzyska córkę. Może kiedyś się do niego przekona, ale nie miał tej pewności. Postanowił zrobić tak dla dobra córki. Jeśli chce być z tym chłopakiem, on to uszanuje, ale nie musi się z tym zgadzać. Ona spoglądała na niego rozbieganym wzrokiem, nie chcąc rozumieć, co jej proponuje. Storosz jednak pomyślał o rodzinie. W końcu dalsza praca w tej samej szkole jest wykluczona, jak w całej Warszawie. Nigdy nie lubił tego miasta, do którego musiał wyemigrować z przyczyn ekonomicznych. MŁODE WILKI. Cz. 44 Przez dłuższą chwilę nie mogła wydusić z siebie słowa. Nie spodziewała się, że mogą mu wpaść do głowy takie pomysły. Kochała Warszawę, choć tęskniła za rodzinnymi stronami, ale to tu, w stolicy, znalazła swoją drugą połówkę i za nic w świecie nie chciała stąd wyjeżdżać! Miała nadzieję, że to niezbyt wiążąca propozycja i szybko o niej zapomni. Teraz była gotowa nawet przeprosić tych belfrów, jeśli jej ojciec miałby się dogadać z jej chłopakiem. Tak naprawdę jeszcze nie wierzyła w słowa ojca, wolała się o nich przekonać na własne oczy. Normalność relacji – o tym zawsze marzyła, bez konspiracji, czy robienia czegoś za plecami. Czuła wielką ulgę i już wiedziała, że te wakacje będą niezapomniane. Swoboda, szaleństwo i miłość – to wszystko, czego potrzebowała. Spuściła głowę nie dopuszczając do świadomości ostatniego zdania. Ich rozmowę przerwała pani Ewa, która weszła do pokoju z uśmiechem. Jej oczy lekko się zaszkliły. Dawno nie widziała takiego miłego obrazka. Basia spoglądając na wesoła i radosną mamę, sama się uśmiechnęła. Korzystając z okazji, że w pokoju są oboje rodziców, postanowiła ich przeprosić za swoje zachowanie. – Mamo… – spojrzała na panią Storosz – …ta–to… – wzrok przerzuciła na Storosza, mówiąc trochę niepewnie. Bała się jego reakcji. – …Ja… – spuściła głowę. Żałowała tego, co zrobiła. – …Przepraszam za dzisiaj…i przykro mi, że tylko w taki sposób…tata mógł coś zrozumieć…Nie zrobiłabym tego, gdyby… przepraszam! – powtórzyła, nie widząc sensu się dalej tłumaczyć. Mama Basi podeszła do córki i ucałowała w czoło. – …Ważne, że żałujesz! – przeczesała jej przydługą grzywkę za ucho. – Prawda Andrzej? – Tak! – o dziwo odparł bez ironii, a nawet się uśmiechnął. Roześmiała się radośnie, ukazując śliczne dołeczki na policzkach. Cieszyła się w duchu, że choć jedna sprawa rozwiązała się „happy endem”. Czuła się tak, jakby coś odzyskała, a jednocześnie bała się, co dalej z Markiem. Przecież nie mogą się rozstać wtedy, kiedy czuje wsparcie rodziców, ale była na niego zła, za to, co zobaczyła przed szkołą. Nie wiedziała, czy zrobił to, bo tego chciał, czy specjalnie jej na złość. Posmutniała, wracając w myślach do chwili spędzonych z Markiem. Tak bardzo chciała, by do niej przyszedł i przytulił. Nie widziała go już tyle czasu…Jej rozmyślania przerwała Pani Ewa. Ten bałagan jaki zaprowadziła nie zdobył jej akceptacji. – No…A teraz trochę tu posprzątaj…Te zdjęcia powinny być w specjalnym albumie! – puściła jej oczko i wyszła, dając znak, by Storosz zrobił to samo. Gdy zamknął drzwi, Pani Ewa położyła głowę na ramieniu męża. – Tak bardzo się cieszę, że się pogodziliście! – przymknęła oczy, wzdychając. Po chwili dodała. – Ale powinieneś przeprosić kogoś jeszcze… – spojrzała wymownie na męża, poklepała po ramieniu i zeszła na dół. Storosz przybrał srogą minę i zszedł zaraz za nią. Nie widział potrzeby nikogo więcej przepraszać. Zwłaszcza „tego chłopaka”, bo miał kilka poważnych powodów, by go nie lubić. Tymczasem Marek już od dobrych paru minut chodził pod domem Basi, próbując coś wywnioskować. Na początku słyszał czyjeś krzyki, ale teraz było dla niego za spokojnie, za cicho. Przecież znał Storosza i wiedział jaki z niego nerwus. Złapał się za głowę, mówiąc cos do siebie. Miał ochotę się włamać, ale zdawał sobie sprawę, że to pogorszy jego sytuację. Storosz za nim nie przepadał, z wzajemnością. Nie zauważył, kiedy poruszyła się firanka w kuchni. Tak, Storosz, przypadkowo przyglądając się widokowi za oknem, zauważył jak kręci się pod jego domem. Bez słowa, skierował się w kierunku drzwi wejściowych. Marek przymrużył oczy, kiedy zobaczył, jak drzwi wejściowe się otwierają. Jego wyraz twarzy diametralnie zamienił się na bardziej poważny i wrogi. Szykował się „na wojnę”, albo kolejną ostrą wymianę zdań. Poczekał spokojnie, zaciskając pięści, aż podejdzie bliżej. Gdy znalazł się już w bliskiej odległości, ujrzał, jak tej wymierza w niego zabójcze spojrzenie. Gdyby mogło zabijać, pewnie leżałby tu teraz trupem. Tym razem jednak dla córki, postanowił być dla niego milszy, choć sam jego widok doprowadzał go do szewskiej pasji. Ciągle obwiniał go o upadek moralny córki. Marek nie był mu dłużny i z odwaga odwzajemnił „ostre”, męskie spojrzenie. Wyglądali raczej na wrogów, niż na osoby, którym zależy na dobru najważniejszej osoby w ich życiu. Storosz bez słowa otworzył furtkę. Chłopak spojrzał najpierw na „otwartą drogę”, a potem na Storosza. Zwątpił, nie do końca rozumiejąc co mu sugeruje. Kiedy jednak ten poszedł przodem, Marek poszedł za nim. Nigdy nie wpuszczali go do domu, więc zdziwił się dlaczego teraz robią ten „zaszczyt”. Nawet się przestraszył, myśląc, że może coś stało się Basi. Nie był już niczego pewien, oprócz tego, że chce ją zobaczyć. Gdy przekroczył próg, do przedpokoju weszła pani Ewa z ręcznikami w dłoni. – Marek? – na widok Marka uśmiechnęła się radośnie. Była też zaskoczona jego obecnością tutaj. Wyglądał jakoś inaczej, ale nie mogła sprecyzować w czym. Dopiero po chwili, przyglądając mu się uważniej, zauważyła, że zmężniał. A przy tym z chłopięcym urokiem. – Dzień dobry! – skinął głową. – … Wiedziałam, że to oskarżenie to istna brednia! Basia też to wiedziała, tylko…pogubiła się w tym wszystkim! – Marek nie za bardzo miał ochotę o tym rozmawiać. Dla niego te kilka dni nie były zbyt „fajnym” okresem w życiu. Można nawet powiedzieć, że najgorsze w jego dotychczasowym życiu. Widząc wzrok Storosza, który wzrokiem dał jej znak, by zamilkła, zmienił temat. – …Mogę porozmawiać z Baśką? – Tylko porozmawiać? – rzucił pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Odwrócił głowę w przeciwnym kierunku. Żona spojrzała na męża wrogim spojrzeniem, by ten już nic więcej nie mówił. – Tak, proszę! Jest u siebie! – uśmiechnęła się. – Zna drogę! – odparł wrogo, spoglądając na chłopaka, wchodząc na górę. – Pan przodem! – odgryzł się, czując jak testosteron w nim buzuje, a wiadomo, ten hormon wzmaga agresję. Pani Ewa uśmiechnęła się pod nosem. – Idź, idź! Basia się ucieszy! – dodała, dla rozluźnienia napiętej atmosfery. Gdy znaleźli się na górze, Storosz zatrzymał się na moment, chcąc porozmawiać z nim na osobności. – Zaczekaj! – Marek odwrócił się w jego kierunku, a miał już pukać. Na chwile zamilkli. – …Robię to tylko dla córki, ale nie zmieniam zdania tak łatwo! Dalej uważam, że zasługuje na kogoś lepszego! I wątpię, by zależało nam na tym samym! Ale Basia nie musi o tym wiedzieć… Niech myśli, że cię polubiłem! Ale chyba nie muszę mówić, że ta rozmowa zostaje miedzy nami… – Chce pan okłamywać córkę? – uśmiechnął się cynicznie. A jednak! Cudów nie ma. Może i Storosz coś pojął, ale nie do końca tak, jak sobie to Basia wyobraziła – …Nie wiem, jakby zareagowała, jakby jednak przypadkiem wyrwało mi się co nieco na temat tego, co mi pan tu powiedział…Jak pan wie, nie mamy przed sobą tajemnic, ale ja w przeciwieństwie do pana nigdy bym jej nie okłamał! – Jeśli dalej chcesz się z nią spotykać, będziesz siedzieć cicho! – zagroził, wystawiając palec przed jego nosem. Pokręcił głową. Nie wierzył, że może mieć aż tak bezdusznego starego. – …Tak… Robię to tylko dla Basi! I ma pan rację! – uśmiechnął się cynicznie. Właśnie ten uśmieszek i ta pewność siebie najbardziej go w nim denerwowało – …Lepiej niech to zostanie miedzy nami, dla pana dobra!…Już i tak cała dzielnica wie, że profesor Storosz ma gdzieś uczucia córki! Więc po co to rozgłaszać? Niech ona jedna wierzy, że nie jest pan skończonym pajacem! – Storosz miał ochotę wybić mu te białe ząbki. – Mogę? – zapytał jeszcze, pokazując palcem na drzwi. Nawet nie zdążył nacisnął na klamkę. Pierwszy wszedł Storosz, przepychając chłopaka. Basia właśnie podnosiła zdjęcia z podłogi, odwrócona tyłem do drzwi. Pochylała się. – Masz gościa… – te słowa nie zrobiły na niej wrażenia. Pomyślała, że to pewnie jakaś koleżanka. – Niech wejdzie! – rzuciła, dalej zajmując się zbieraniem fotek. Storosz wyszedł, nie domykając do końca drzwi. Marek wszedł trochę niepewnie. Zobaczył jak przygląda się zdjęciom na ukucko. Była dziwnie zamyślona. Wstała o on wreszcie postanowił przerwać tą ciszę. – Cześć… – odparł dość pewnie, ale w jego głosie było słychać nutkę niepewności i obawy. Ona rozpoznając jego głos, zastygła na chwilę w bezruchu, ale powoli odwróciła się zszokowała w jego kierunku, a z wrażenia upuściła wszystkie zdjęcia, jakie trzymała przez ten cały czas w dłoni. – Ma–rek? – zmierzyła go wzrokiem. Serce od razu zaczęło bić mocniej. Tak bardzo za nim tęskniła, a teraz stoi tu przed nią. Również ona zauważyła pewną zmianę w jego wyglądzie. Nie sądziła, że może jej się spodobać jeszcze bardziej! – Co ty tu…ro–bisz? – głos jej zadrżał. Zdenerwowała się, sama nie wiedziała dlaczego. On dziwnie milczał, a tak naprawdę nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Odezwał się po chwili. – Mogę usiąść? – zapytał oficjalnie. Ona jednak zignorowała jego pytanie, snując sobie wizję 100 powodów, dlaczego do niej przyszedł. – Chcesz ze mną zerwać, …t–ak? – jej głos lekko się załamał. Opadła ciężko na łóżko. Innego wytłumaczenia znaleźć nie potrafiła. On mimo, że nie usłyszał słowa „proszę”, usiadł obok niej. – …Wszystko słyszałem… – rozpoczął, prosto z mostu. – To, co mówiłaś tam…– urwał. Odsunęła się, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. – … Nie wiedziałam, co mówię… – skłamała. Nie wiedziała dlaczego lekko się zawstydziła. – Bardzo dobrze wiedziałaś, tylko ja nie chciałem cię wcześniej słuchać! – sprostował – …Byłem…Byłem zły, bo mi nie zaufałaś! …Nie chciałem rozumieć, że tobie też było ciężko! Myślałem o sobie! – westchnął i na chwilę przystanął. Ona wykorzystując tą ciszę, odpowiedziała. – …Marek, ale…to była moja wina… – nie mogła pozwolić, by się obwiniał. Spojrzała na niego, a Marek odwzajemnił intuicyjnie jej spojrzenie. Speszona spuściła głowę i dodała z nutka pretensji – Ale ty od razu pobiegłeś do tej głupiej idiotki! Widziałam was! …Co?! Nie przyznasz się? – żądała odpowiedzi. – O czym ty mówisz? – uśmiechnął się. Zawsze była o niego zazdrosna i wtedy miała takie fajne ogniki w oczach. – Przed szkołą! Całowałeś ją! Nie rżnij głupa! Nie jestem ślepa! Ja rozumiem, że mogłeś być samotny, ale z taką… – prychnęła cynicznie. Przybliżył się do niej bliżej. – Posłuchaj! Nie całowaliśmy się to raz! Podziękowałem jej tylko, bo… – A–ha! – odwróciła głowę. Dokończył… – …Bo cię szukałem, a twoja koleżanka, która chyba już nie jest twoja koleżanką, powiedziała mi gdzie jesteś! Niestety…nie zdążyłem! – przymrużyła oczy. – Tylko jedna licealistka mnie interesuje! – wypiął się dumnie z szerokim uśmiechem. Spoglądali sobie w oczy. – Jak bardzo? – zapytała cicho, zatapiając się najpierw w jego niebieskim spojrzeniu, a potem zwracając uwagę na jego usta, kiedy zmniejszał dzielącą ich odległość. Długo nie potrafiła się na niego gniewać i wiedziała, że mówi prawdę! W końcu ufała mu jak mało komu na świecie. – Bardzo, bardzo… – szepnął i pierwszy raz delikatnie szczypnął jej górną wargę. Odwzajemniła pocałunek, lekko go pogłębiając. Delikatnie i subtelnie złączając swoje usta, które przeradzały się w odważniejsze, dostarczające większej przyjemności, szybsze i bardziej zachłanne. Całowali się z wplątaną w to tęsknotą, jakby nie widzieli się od wieków. Pomimo, że miał ochotę na intymniejsze, chciał zachował magię tej chwili i powoli wodził językiem po jej podniebieniu. Obojga przeszyła fala raz zimna, wywołująca dreszcze, raz gorąca, rozpalająca ich ciała. A w podbrzuszu odczuwali coraz intensywniejsze mrowienie. Nie kontrolując swojej dłoni, powędrowała na jej udo. Ona oplotła rękoma jego szyję, przy okazji mierzwiąc jego włosy. Feromony buzowały. Serce zaczęło uderzać szybciej. Coraz szybsze pocałunki wymagały większej ilości energii, może dlatego ich oddechy stały się coraz płytsze, a odgłosy zbliżających się ust coraz głośniejsze. Dawno się tak nie czuli. Pragnęli więcej, tej namiętności, czułości najbardziej im brakowało. Na szczęście lub nieszczęście, ktoś czuwał, by sprawy nie posunęły się za daleko. I tak już wystarczająco się sobą nacieszyli, a on już dość się nasłuchał. Wszedł be ostrzeżenia. – Koniec miłości! – odparł zły. Oni momentalnie od ciebie odskoczyli, dalej nie mogąc złapać oddechu. Spojrzeli na siebie lekko speszeni i niezadowoleni. Najwidoczniej ich podglądał, a to im się nie spodobało! – Chcemy z wami porozmawiać! Na dole! – rzucił i wyszedł. Nie wiedzieli po co, dlaczego, choć nie spodziewali się, że ta rozmowa będzie przyjemna, a raczej moralizatorska. MŁODE WILKI. Cz. 45 Spoglądali na siebie porozumiewawczo, siedząc obok siebie, z rękoma na kolanach, na wielkiej kanapie w salonie. Rodzice Basi siedzieli dokładnie naprzeciwko, patrząc na nich, jak sroka w gnat – jak pomyślał Marek. Nienawidził takich sztucznych „pogaduszek”. Najwyraźniej komuś zebrało się na wygłaszanie kazań, a on doskonale wiedział co ma robić, jest już dużym chłopcem. Dlatego też nigdy nie przedstawiał swoich dziewczyn mamie, nie chodził na rodzinne obiadki. One jego zdaniem niszczyły spontaniczność, tak teraz się czuł. Jakby siedział na dywaniku u dyrektora. Do tego cisza, która trwała już dłuższą chwilę, zaczynała być irytująca. Te tykanie zegarków doprowadzały do szału, a on słyszał nawet własne myśli, co nie często mu się zdarza. Chłopak już po minucie chciał wziąć nogi za pas. Spojrzał na Basię i zaczął się wiercić. Po prostu nie mógł usiedzieć na miejscu przez pięć minut, za co odebrał po żebrach od dziewczyny, która posłała mu ukradkowy uśmieszek. Rozumieli się bez słów, co w pewnych sytuacjach było ich nieodłączną zaletą. Za to Storosz mierzył ich wzrokiem, a jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Mama Basi sama nie wiedziała po co to zebranie, ale pomyślała, że może jej mąż aż tak bardzo się przejął, że po prostu nadszedł moment na oficjalne mowy i zaprezentowanie swoich dalszych planów. Markowi cała ta szopka coraz bardziej zaczynała się podobać, bo coraz trudniej utrzymywał powagę. Jakby to opowiedział kumplom, pewnie pękaliby ze śmiechu. Basię też zarażał dobrym humorem. Nadmiar złego, stanowczy ton Storosza sprawił, ze już nie mogli się powstrzymywać. – Wiecie o czym chcemy z Wami porozmawiać? – spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem, zakrywając usta, choć powoli nachodziły łzy. Basia aż położyła głowę na jego ramieniu, chcąc ukryć mokre oczy. Nic na to nie mogła poradzić, że jeszcze nigdy nie wiedziała ojca tak „sztywnego”. Pani Ewa sama nie mogła ukryć uśmieszku pod nosem. Po chwili oboje się opanowali. – Już, już, koniec tych śmiechów! – odparł niezadowolony, że się z niego nabijają. – Przepraszam! – rzuciła Basia, wycierając kąciki oczu. – Zamieniamy się w słuch, prawda?! – poprawiła się na kanapie, opierając. – Pra–wda! –ledwo wybełkotał, ale po chwili się wziął głębszy oddech, usiadł oficjalnie prosto, nie z butem założonym na kolano i skupił się na tym, co chce im przekazać Storosz. – …Noooo, to o czym chcesz z nami mówić? – zapytała, by wreszcie przeszedł do konkretów. – Możecie się śmiać, ale postanowiłem, że ustalimy kilka zasad, a zwłaszcza ty…Marek…będziesz je musiał przestrzegać! – rozejrzał się w lewo, w prawo, uznając, ze nie wie, ze to chodzi o niego. Basia skarciła go spojrzeniem i pociągnęła za rękaw. Czasami był zbyt opryskliwy. –…Jakie na przykład? – coraz bardziej zaczynało go to bawić. Storosz był dla niego śmieszny. – …Jak wiesz, Basia za rok zdaje maturę! Musi się do niej dobrze przygotować i poświęca sporo czasu na naukę… – zaczął z pretensjami w głosie… – Przecież są wakacje… – spojrzała na niego, jak na idiotę i musiała wtrącić. – Właśnie o tym mówię! Ty masz zawsze wakacje! A teraz musisz się przyłożyć, bo o dobrych studiach możesz tylko pomarzyć! Z takimi ocenami przyjmą cię jedynie do wycierania podłóg! – Konserwator powierzchni płaskich! – mruknął do siebie i Basi, po czym szepnął jej coś na ucho, a ona wybuchła śmiechem. Zdając Marka było to coś o „wypolerowaniu podłogi w kuchni”. – Bawi cię to? …Może niektórym wystarcza średnie, czy… zawodowe! …Ale w dzisiejszych czasach żeby być kimś, liczy się wykształcenie! A do tego dążą tylko ambitni! – …Tsaaa… – miał na ten temat inne zdanie. Poczuł się urażony. Odczytał jego słowa jako aluzję do jego osoby. Nie mógł tego pozostawić bez komentarza. Takie gadki zawsze go denerwowały, zwłaszcza z ust „grubej ryby”, czy belfra udającego nie wiadomo kogo. – …Ale bez znajomości nawet papierek jest niczym!… Pan to powinien wiedzieć! – Marek! – skarciła go po raz kolejny. Ta rozmowa bardziej zamieniała się w męską wymianę zdań. Sytuację opanowała pani Ewa, wyczuwając napiętą atmosferę. – …Może herbatkę zrobię, Basiu, Mareczku? – uśmiechnęła się ślicznie, dając znak mężowi, by skończył tą dyskusję, która do niczego nie zaprowadzi. – Uuuu Mareczku… – dziewczyna powtórzyła cicho, podnosząc brwi do góry i spojrzała na chłopaka z uśmiechem. On lekko się speszył. – Ja dziękuję! – odparł niepewnie. Basia poczochrała go po włosach, by się tak nie krępował. – Ja tak, jak Marek! – mrugnęła do niego oczkiem. Ojciec po chwili kontynuował. – …Zatem, jeśli zależy ci na jej przyszłości, nieważne, czy postanowicie być…razem… – ledwo mu to przeszło przez gardło – …dalej, czy nie!... – Basia mu przerwała, by się nie męczył i nie snuł domysłów. – Rozstania nie przewidujemy! – uśmiechnęła się, spoglądając z dołu na Marka i opierając głowę na jego ramieniu. – Chyba, że ktoś znowu… – puknęła go, by ten zamilkł. Zabolało. – Ała! – szepnął z wyrzutami, by przestała. Zawsze mówił to co myśli, nawet jeśli potem rodziły się z tego powodu konflikty. – …To twoim obowiązkiem jest zadbać by miała odpowiednie warunki do nauki i nie myślała o niebieskich migdałach! – Co masz na myśli? – zapytała wprost. – … Postanowiłem, że będziecie mogli się spotykać góra dwa razy w tygodniu i weekendy, co najwyżej do dziesiątej wieczora! – marek przymrużył oczy z niedowierzaniem i złością jednocześnie. Nie zamierzał się zgadzać na takie warunki. – Ponadto… Marek będzie mnie informować gdzie idziecie i kiedy wrócicie! Basia jest niepełnoletnia i nie może być tak, że robi co jej się żywnie podoba, a ty jako dojrzały, młody człowiek, choć czasami lekkomyślny, musisz to uszanować! Chcecie być dorośli, to bądźcie odpowiedzialni! – oboje spojrzeli na siebie ze zdziwieniem, nie dowierzając temu, co mówi. – A teraz najważniejsze! … Jesteśmy za młodzi, znaczy ja i mama, żeby zostać dziadkami! – zwrócił się bardziej do Basi, a Marek momentalnie podniósł głowę i spojrzał na Storosza wrogim spojrzeniem. Poczuł przypływającą falę złości. Może on nie miał ojca, ale żaden obcy facet nie będzie mu ojcować na temat seksu. Jego zdaniem to ich osobista sprawa i nikt nie ma prawa w to ingerować. – Słucham? – zapytał złośliwie. – To co słyszysz! Jeśli kochasz Baśkę, tak jak to deklarujesz, musisz ją uszanować! – …Myśli pan, że kiedy się kochamy, ja jej nie szanuję? – Marek! – wycedziła przez zęby, czując, jak spala się ze wstydu i zalewa mocnym rumieńcem. – No co?! – lekko się uniósł, kierując słowa w stronę Baśki. Ona wolałaby jakby najszybciej skończyli ten temat. Nigdy nie myślała, że pomiędzy nimi troje wywiąże się taka dyskusja! Schowała twarz w dłoniach, nie chcąc, by jej ojciec zauważył, ze te tematy dalej są dla niej nieco krępujące, zwłaszcza w obecności jej ojca, pomimo, że nie raz chciała udowodnić co innego. – Masz szczęście, że wtedy… – urwał, czując łokieć żony wbijany w jego bok. – …To moje ostatnie słowo! Żadnego seksu z 17–latką, zrozumiano?! …Poza tym…Ona i tak powinna się już wstydzić, że w tym wieku daje się obłapywać chłopakom! – Jednemu! – zaznaczyła. – Tato! O czym ty w ogóle…To jakiś żart?! – Jeszcze nie skończyłem! – rzucił, kiedy Marek powoli wstawał z zamiarem opuszczenia jego domu. Usiadł i postanowił wysłuchać do końca tylko ze względu na Baśkę i szacunek do jej matki. – Może lepiej byłoby utrwalić to w formie pisemnej i powiesić na lodówce? – Storosz już z trudem tolerował jego arogancję. – …Chyba nie muszę uściślać, że wolałbym abyście unikali nadmiernego okazywania sobie uczuć! To nie na miejscu! – Marek jeszcze chwila, a rzuciłby się z pięściami na Storosza. Był wściekły! Czuł, jakby ktoś trzeci ingerował w ich sprawy, a przecież podstawą związku jest wolność, której chcą ich pozbawić. – To wszystko? – zapytała, ukradkiem spoglądając na Marka. Nie musiał jej mówić. Sama widziała, że jest niezadowolony! Ona z resztą też, ale teraz nie chciała się wykłócać i narażać ojcu, skoro jest, jakby po ich stronie. – To my się z Markiem przejdziemy na spacer? Możemy? – Możecie! – odparła pierwsza pani Ewa, czując, że oboje muszą ze sobą porozmawiać i przetrawić te informacje. Poza tym widziała minę Marka… – Markowi świeże powietrze dobrze zrobi! – rzucił zadowolony z siebie Storosz – Idźcie się przewietrzyć! Ale za pół godziny Marek odstawi cię do domu! – Marek wstał, rzucając tylko wściekłe „Dowidzenia” i wyszedł przodem, za nim pobiegła Basia. MŁODE WILKI. Cz. 46 – Marek, zaczekaj! – krzyknęła, wybiegając z domu. Ten szedł przodem, przed siebie, nie zwracając na nic uwagi. Nie miał najmniejszej ochoty na spacer. Z jednej strony czuł się lekko upokorzony. Jeszcze chwila a by „staremu” coś by uszkodził i nie miałby wyrzutów sumienia. Tak zdenerwowanym nie był już dawno. Kopał kamienie leżące na ulicy, idąc z rękoma w kieszeniach spodni. Nawet nie obrócił się z tyłu, kiedy Basia go zawołała. Dogoniła go, stając przed nim. Przewrócił oczami, spuszczając głowę i wreszcie się zatrzymał. Był wściekły, ale nie chciał się wyżywać na niej, co nie raz robił, odreagowując pewne sytuacje. – Marek, co jest? – zapytała ze smutkiem, przyglądając mu się uważnie. – Jeszcze się pytasz?! – podniósł ton, czego nie chciał, ale powoli nie radził sobie z kłębiącym się w nim gniewem. Spojrzała na niego przymrużając oczy i lekko przewracając źrenicami. – Nie krzycz na mnie! – zaprotestowała, nie życząc sobie, by zachowywał się w ten sposób w jej obecności. Nie jest workiem treningowym – jak pomyślała. –…Nie słyszałaś, co twój stary wygadywał?! Chyba mu się coś we łbie poprzewracało! To kompletny świr! – nie brał odpowiedzialności za swoje słowa. – Nie mów tak o moim ojcu! – i ona się uniosła. Nigdy nie pozwoliła by ktoś obrażał jej rodzinę, jakakolwiek ona by nie była, kochała każdego jej członka. – A jak mam mówić, Baśka?! Nie wiem! Może on jest jakiś nienormalny! Może temu geriatrykowi potrzebny jest psychiatryk! – mówił to co ślina przyniosła mu na język, przed tym jednak nie myśląc co. Zawsze był impulsywny. – Zamknij się! – krzyknęła, by wreszcie przestał obrażać jej ojca. Ucichł, nie chcąc jej robić przykrości. – …Przepraszam, ale…Zobacz jak to wygląda! Nie będę się mu tłumaczył, gdzie razem wychodzimy! Nie udało mu się doprowadzić do rozstania, to teraz chce sobie mnie urobić po swojemu! Nie widzisz tego?! – w jego głosie ciągle dało się słyszeć pretensje. – Może chce cię sprawdzić! Nie wiem! …Wiesz jacy są ojcowie… – starała się go jakoś wybronić. – Nie, nie wiem! I dzięki, że mi to przypomniałaś! – spuściła głowę. Nie chciała sprawić mu przykrości. – …Ale czasem się nawet cieszę! Bo jakby miał być taki jak ten twój to bym zwariował! Albo bym zabił jego, albo siebie! – wyciągnął palec w jej kierunku, zaznaczając. – Przesadzasz! I nie mów tak! Nie znasz go! Czasem jest…apodyktyczny, ale przekona się do ciebie! Ja w to wierzę! – … Nie bądź naiwna, tacy nigdy nie zmieniają zdania! Poza tym… To jakaś paranoja! Nie mogę bez pozwolenia zabrać swojej dziewczyny do kina, dotknąć, pocałować, nie mówiąc już o… – urwał. Te zakazy były tak irracjonalne, że nawet nie warte cytowania. – To jest normalne! Chce nas kontrolować! …Nie! – poprawił się – Chce nami rządzić, a na to nie pozwolę! – przybrała srogą minę. – Chciałeś normalności to ją masz! Wszyscy starzy tak robią! Zapytaj jakąś laskę z liceum! Inne mają jeszcze gorszy sajgon! … – prychnął śmiechem, czym ją zezłościł. – …Przyznaj się! Co cię tak najbardziej wkurza…To, że postawił jakieś granice, czy to, że jedną z nich jest ta, że nie możesz mnie rżnąć, kiedy chcesz?! – spojrzała mu w oczy z wyrzutem. On nie był jej dłużny. Czuł się urażony, ale tym razem nie przez Storosza, tylko Storoszównę. – …Przesadziłaś! – odparł wściekle i omijając ją zamierzał wracać do domu. – Marek… – odwróciła się. – Marek, przepraszam!! – pobiegła za nim. – Nie chcę się kłócić! – przystanął. – A przez kogo się kłócimy! – odwrócił się w jej stronę – Przez twojego ojca!! – spuściła głowę, ale po chwili podeszła bliżej niego, bawiąc zapięciem od bluzy. – …Też mi się to nie podoba…Ale chyba zasady są po to by je łamać, a ojciec niech się cieszy, że postawił na swoim! – spojrzała na niego maślanymi oczami – …Jakoś wytrzymamy…Zdam tą cholerną maturę, będę pełnoletnia i wyjedziemy! Nad morze, tam zapiszę się na studia! – odwrócił głowę. Nie był za bardzo przekonany, co do jej pomysłu. – Zrozum…Chcę mieć i rodziców i chłopaka! Mam już dość awantur, a mama…teraz potrzebuje spokoju! – Jak to teraz? – zdziwił się. – No tak, ty o niczym nie wiesz! – zaśmiała się – Będę mieć braciszka…albo siostrzyczkę! – uśmiechnęła się ślicznie, ukazując dołeczki. Marek odsunął się na moment zszokowany. Wiedział, że to bardzo rodzinni ludzie, ale żeby aż tak? Był jedynakiem, nie rozumiał jak to jest mieć rodzeństwo. – Pięknie! – prawie krzyknął – Mnie będzie uczył, a sam swojego… utrzymać nie może! – wyrwało mu się, ale teraz właśnie to pomyślał. – W sumie to ma trochę racji…Bo…– zamilkła, jakby bojąc się mówić dalej. Nie wiedziała, jak na to zareaguje. – …Bo? – wolał jednak, zęby dokończyła. – … Bo nie chcę tak… Znaczy…chcę, ale…nie mogę! – zakręciła się. – Ale czego? – przewróciła oczami, nie wiedząc, jak mu to wytłumaczyć, a jak wiadomo faceci nie są domyślni i trzeba im tłumaczyć wszystko dokładnie, aby zrozumieli. – …Bo…Jak ostatnim razem, nad morzem, a właściwie w…Jak się kochaliśmy to bez…przeważnie bez, a ja nie chcę potem…Rozumiesz? – …Nie? – zapytał, choć doskonale wiedział, co ma na myśli. Wolał ją jeszcze trochę pomęczyć, bo lubił to jej zakłopotanie. Patrzył na nią, nie mogąc ukryć uśmieszku pod nosem. – Boshe… Nie chcę ciąży! Znaczy dziecka…Dość nasłuchałam się mamy jak…rodziła! A teraz…znowu! – tak naprawdę uświadomiła sobie, że ma jeszcze czas i w tym pomogła jej kolejna ciąża mamy. Zdała sobie sprawę, że nie raz już mogło to przytrafić się jej. A ona nie przeżyłaby porodu! – Boję się, nie chcę! Tobie jest łatwo powiedzieć, bo jesteś facetem i to nie ty będziesz leżeć na porodówce i czekać kiedy to z ciebie…wyjdzie… – wybuchł śmiechem. Skupił się, pochylając. Nie potrafił się powstrzymać. – No tak… wiedziałam! Po co ci to mówiłam! – ruszyła w stronę domu. Było jej trochę przykro, że się z niej nabija. – Poczekaj! – złapał ją za rękę i okręcił w swoją stronę – Jeśli już chcesz o tym gadać na środku ulicy to może lepiej to dokończymy! – podniósł ręce w geście poddania. – Jeśli tak ci to przeszkadza, wystarczy tylko słowo a ja… – zaczął jej coś szeptać na ucho, nie chcąc by ktoś to usłyszał. – Chyba zwariowałeś! …Byłabym jedynaczką, wiesz, gdyby nie… Ale to nie tylko o to chodzi… – spuściła głowę. – A o co? – nieco się przestraszył. – Coś było nie tak? – Nie! – kategorycznie zaprzeczyła – …Nie, tylko… jest mi trochę głupio! Mam kaca moralnego rozumiesz! – …Kaca? Moralnego? …Baśka, weź przestań! – zaśmiał się. – Kto ci o tym przypomniał? Ksiądz na religii? Jakoś wcześniej ci nie przeszkadzało, to teraz to … trochę za późno! – stwierdził bezsprzecznie. – Nie wiem, po prostu! Źle mi z tym! Te dwa tygodnie dały mi do myślenia! – nie chciała się przyznać do tego, że po prostu nie chciała być postrzegana jako „puszczalska”. Zwłaszcza w oczach Marka. Nie chciała, by uważał ją za łatwą dziewczynę. Może dojrzała? Jeszcze do niedawna 13–latka z dzieckiem budziła jej współczucie i zażenowanie. A teraz czuła, jakby zrobiła to samo. – A mówię ci o tym, bo jesteś nie tylko moim chłopakiem, ale i przyjacielem! – No… Przyniosłaś mi dobrą nowinę! Albo naoglądałeś się Drzyzgi, albo nasłuchałaś Radia Maryja! Musiałaś się naprawdę nudzić! – zaśmiał się. – Nie kpij! Czy to tak trudno zrozumieć? No powiedź! Co byś pomyślał o dziewczynie, która chodzi z facetem do łóżka w wieku 15, 16, czy 17 lat! No mów! Ale szczerze! – poprosiła o odpowiedź. – No…Jeśli byłaby moja dziewczyną i sama tego chciała to nie widzę w tym nic złego! – uśmiechnął się ślicznie. – Szczerze! – powtórzyła poważniej. –…No… Jezu Baśka! No co mam ci powiedzieć? – nie wiedział o co jej tak naprawdę chodzi. – No właśnie! Lepiej nic nie mów! – rzuciła smutno. – Chodź! Zabieram cię na kebaba, bo te kilka dni w domu miały na ciebie zły wpływ! – stwierdził, by się nie dąsała o takie pierdoły światopoglądowe. – A–ha! – odparła dalej smutna. – Czyli ty nie widzisz problemu? – z nutką pretensji. – Niestety nie, kochanie… – odpowiedział zgodnie z prawdą. – I nie rób takiej miny! – puknął ją w nosek i objął ramieniem. Basia pomimo, że ten próbował ją zarazić optymizmem cały czas była przygaszona i smutna. Marek kompletnie nie rozumiejąc jej zachowania, uznał, że kobiety czasem tak mają, a on nigdy ich nie zrozumie. MŁODE WILKI Cz. 47 Letnie dni mijały bardzo szybko, pomimo tego, że dzień był znacznie dłuższy od nocy. Pogoda dopisywała. Nie licząc przelotnych burz, przeważnie świeciło słońce. Niekiedy było parno, a skwar był nie do zniesienia, ale od czego są orzeźwiające napoje, czy zwiewne ubrania. Ta pora roku mając swoje wady, zbierała zawsze więcej plusów. Lato kojarzy się z zapachem malin, porzeczek, truskawek, pachnie kwiatami, łąką. A po przelotnym deszczu zawsze wychodziła tęcza. Dzieciaki śmiały się, dokazywały już od wczesnych godzin rannych. Tego czasu najbardziej się wyczekuje w trakcie trwania całego roku. Za znakiem równa się do słowa „lato”, można postawić „sielanka”, bo lepszej pory na wylegiwanie się na słońcu, obijanie w pracy, czy leniuchowanie w domu po prostu nie ma. Jednak ojciec Storosz zadbał o to, żeby się nie nudziła. Załatwił jej korepetycje z języka polskiego, angielskiego, wosu i historii – przedmiotów, które zdaje na maturze, a do których kompletnie się nie przykładała. Bo jak wygląda 2 z historii na świadectwie, obok 4 z matmy? Uczyła się do południa, czytała lektury, tylko po to, żeby ojciec był z niej zadowolony. Jednak ten przymus dobrze zrobił i dla niej. Zrobiła się bardziej obowiązkowa. Im więcej się uczyła, tym bardziej dostrzegała czego jeszcze nie wie. Zaczynała też dostrzegać rolę wykształcenia w życiu, a rozmowy z ojcem na temat przyszłości były dla niej bardziej interesujące i budujące. Nie traktowała już tego, jak marudzenie i kazania. Same opowieści rodziców o życiu studenckim były dla niej bardzo ciekawe, a ona zawsze pragnęła robić w przyszłości to, co będzie jej sprawiać przyjemność. Nie zapomniała jednak o Marku. Po przenegocjowaniu z ojcem i namowie mamy Basi, Storosz zgodził się, żeby mogli widywać się codziennie, póki są wakacje. Spędzała z nim popołudnia, czasem nawet wieczory i nie raz tracili poczucie czasu, tylko, że zawsze Marek musiał się tłumaczyć z ich spóźniania, jakby tylko on był temu winien. Czasem miał tego dość, ale jeden jej uśmiech rekompensował wszystko. Nawet przyzwyczaił się do tej sytuacji, choć na początku było mu trudno. Tęsknił za nią, ale nie przyznawał się do tego wprost. Czasami czuł, jakby ktoś ograniczył im wolność, a też Baśka czasami nie miała dla niego czasu, bo „akurat się uczy”. Plusem było to, że mógł do niej przychodzić, kiedy tylko chciał. Storosz otwierał mu drzwi niechętnie, ale oboje tolerowali swoja obecność, próbując nie wchodzić sobie w drogę. Niekiedy Marek cieszył się, że jest nauczycielem. Wiadomo, dwa miesiące luzu, ale znając ambicje Storosza, ten nie zamierzał siedzieć w domu i wyjeżdżał na ryby, albo na kilka dni na „fuchę”. Wtedy Marek nie musiał włamywać się przez balkon, jak kiedyś. A Storosz nic nie wiedział o ich spotkaniach, kiedy ta teoretycznie miała się uczyć sama w domu. Pozorna akceptacja stanu rzeczy przez Storosza sprawiła, że wszystkim żyło się lepiej. Zniknęły awantury i kłótnie. Wreszcie był spokój. No może nie do końca, bo dzisiaj akurat był ten dzień, kiedy Storosz wyruszył na ryby już o 4 nad ranem, a koło 9.00 pani Ewa zabrała chłopaków na zakupy i basen. Jakby nie patrzeć – chata wolna. Zakazany owoc najlepiej smakuje, tak więc już kwadrans po dziewiątej otworzyła drzwi Markowi. – Czeeeeść! – przywitał ją soczystym buziakiem, w ręku trzymając reklamówkę z napojami. – Co ty tam masz? – zlustrowała wzrokiem to co trzyma w dłoni. – …Yyyy…Napoje wyskokowe! A potem wyskoczymy na miasto! – dorzucił z szerokim uśmiechem! Lato służyło i wszystkim dopisywały świetne humory. Jednak ta pora roku wzbudzała coś innego, zwłaszcza u panów, na widok kusej spódniczki mini i bokserki przed pępek. Nie był więc wyjątkiem i naturalną reakcją było to, że zmierzył dziewczynę wzrokiem. – Oj, nie gap się tak, tylko właź na górę! – przewróciła oczami, widząc jego przeszywające spojrzenie i pobiegła boso po schodach. Marek zaraz za nią. – Starego nie ma? – zapytał jeszcze dla pewności. – Nie ma, wróci wieczorem! – odpowiedziała z łazienki do której na chwilę się udała. – Mamy i chłopaków tez nie! – dodała, wchodząc do pokoju. – No, to zapowiada się boski dzień! – uśmiechał się szelmowsko i usiadł na krześle przy biurku. – Napijesz się czegoś? – zapytała, sama czując suchość w jamie ustnej. – Przecież mamy to! – wskazał na reklamówkę z piwem. – Nie, ja musze być trzeźwa! Mówiłam ci, że muszę cię pouczyć! – wzięła do ręki jedną ze sterty książek z biurka i położyła się na łóżku, podkładając poduszkę pod plecy i głowę. – A ja powiedziałem, że nie będę ci przeszkadzał! – schował jedną dłoń za siebie i skrzyżował dwa palce. – Ojciec powiedział, że przepyta mnie z tego, jak wróci! – Ja mogę cię przepytać! – bujał się na krześle, otworzył sprawnie piwo i popił. – Dzięki! Raz tak skłamałam i przez cztery godziny maglował mnie z Bismarcka! Przy tobie nie mogę się uczyć! – stwierdziła. – To może ja wyjdę?! – rzucił złośliwie. Takie teksty pojawiały się coraz częściej i zaczynały być irytujące. – Oj Marek, nie złość się! Skończę i pogadamy! – posłała mu buziaka na odległość. – A co ja mam robić? – zapytał ironicznie. Ona wsadziła nos w książkę. Przesiedział tak w ciszy z minutę. – Nie wiem, włącz sobie telewizor, albo coś! Ale cicho! – nawet na niego nie spojrzała. Zajęła się czytaniem zaległej lektury. Marek jednak zamiast patrzeć w szklany ekran, przyglądał się jej zgrabnym i opalonym nogom. Szybko odganiając od siebie włochate myśli wziął do ręki książkę. Otworzył ją, jakby była czymś ubrudzona. –…Zdradzasz mnie z jakimiś „Dziadami” Mickiewicza? – rzucił posępnie, krzywiąc usta w grymasie. – Sam jesteś dziad! Cicho, bo nie mogę się skupić! – odpowiedziała, spoglądając na niego szybko. Podszedł do półki i przyglądał się przedmiotom, które na nim stały. Najpierw wziął do ręki album ze zdjęciami. Myślał, że to będą te, jak byli nad morzem. Ku jego zdziwieniu były to zdjęcia małej Basi. Tu latała z pieluszką na czworakach, tu siedziała u taty na kolanach, spała ze smoczkiem, krzywiła buzię, gdy nie chciała jeść zupki. Uśmiechał się do siebie, stwierdzając, że nic się nie zmieniła. Dalej jest tak samo śliczna, jak była bobaskiem. No i szalona, bo już w wieku 5 lat trzymała grzebień w dłoni, udając że jest gwiazdą estrady. – Nie wiedziałem, ze chciałaś być piosenkarką! – podniosła głowę i zaśmiała się radośnie. – Chciałam, póki taka jedna gwiazdeczka nie uświadomiła mi, że mam za małe warunki… – odparła z nosem w kartce. – Na co? – zapytał, odwracając się w jej stronę. Ona nie chcąc za dużo tłumaczyć, pokazała gest dużych piersi. Wybuchł śmiechem, kojarząc taką jedną, znaną gwiazdę. Przewrócił kartkę i…wybuchł śmiechem. – No no… Te jeszcze lepsze! Playboy! – przymrużyła oczy i gwałtownie wstała. Początkowo nie dał sobie wyrwać albumu. Utrzymywał go na wysokości, jakiej nie było jej dane sięgnąć. – Krasnal! – rzucił zaśmiewając się do łez, ale kiedy poczuł, jak nadepnęła go na nogę, upuścił trzymaną rzecz. – Ała! – jęknął. – Głupi Jaś! – wytknęła mu język i podniosła i zobaczyła, co go tak śmieszyło. On nachylił się nad jej uchem. – Niezłe ciałko! – szturchnęła go w żebra i odstawiła na miejsce. – Daj mi się uczyć! – Przecież ci nic nie robię! Ja mam rączki tutaj! – wystawił je pokazowo. Wzięła do ręki paluszka i wpakowała mu do ust, po czym dorzuciła – Mówić też nie masz! Rozpraszasz mnie! – oznajmiła, siadając z powrotem na to samo miejsce. – Nie moja wina, że jestem seksy! – odpowiedział z uśmieszkiem. Marek ponownie zaczął się przyglądać półkom, a gdy zobaczył małą skrzyneczkę, w kształcie serduszka, której nigdy wcześniej nie widział, nie mógł się powstrzymać i otworzył. Basia kończyła właśnie czytać ostatnie zdanie w rozdziale, kiedy rozległ się dziwny dźwięk. Marek od razu zamknął skrzyneczkę. Skąd mógł wiedzieć, że to pozytywka. – Marek! – krzyknęła zła. – To nie moja wina, samo gra! – zaczął się tłumaczyć. – Usiądź na dupie i niczego nie dotykaj! – była już podenerwowana. Dziesiąty raz czytała to samo zdanie i naprawdę chciała cos z tego wynieść. On snując sobie w głowie plan, by jak najszybciej odłożyła tą głupią książkę, rozłożył się obok niej na łóżku. Ona skarciła go spojrzeniem. – No co? Zmęczony jestem! Wezmę sobie tylko piwko…– wstał, nieco skrzypiąc materacem. Przymknęła oczy, zaciskając pięści. Usiadł po chwili z powrotem, bez piwa w dłoni. – Albo nie, bo jeszcze mi podbierzesz! – przyglądał się jej z uśmiechem, a ona udawała, że tego nie widzi. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały, ale ona jednak szybko odwróciła głowę. – Nie patrz na mnie, tyko w telewizor! – Nie ma nic ciekawego! Chyba nie zabronisz mi na ciebie patrzeć? – odpuściła. On nie mógł się już dłużej powstrzymywać. Hormony buzowały na sam jej widok, a gałki oczne same zaglądały pod bluzkę. Przysunął się do niej bliżej, ale ona odsunęła się w bok. On jednak przysunął ją do siebie i zaczął pieścić jej szyję. A ręce spoczywały na jej kolanie, idąc pod górę. – Marek, uczę się! – pomimo, że jego dotyk sprawiał jej ogromną przyjemność, zachowywała racjonalne myślenie. – Wakacje są…– wymruczał… – Ale ja nic nie umiem! I muszę nadrobić 1 i 2 klasę! – zabrała jego rękę, ale jak magnez przykleiła się z powrotem. – A ja muszę nadrobić ostatni miesiąc! – położył się na niej, wydzierając z ręki książkę i rzucił z siebie. Potrzebował jej. Jej pocałunków, przytulanek. Basia nie raz śmiała się, że z facetami jest jak z pluszakami. Trzeba ich porządnie wyściskać by czuli się potrzebni. Pocałował najpierw jej usta, a potem powoli zjeżdżał coraz niżej. – A jak ktoś wejdzie? – miała jeszcze pewne obawy, że ktoś po raz kolejny może ich nastać razem. – …Chata wolna, nikt nie wejdzie… – wyszeptał, po czym uniósł jej uda, lekko je rozchylając na bok , by mógł ułożyć się pomiędzy. Jej spódniczka lekko się podwyżyła. On zaczął całować okolice jej dekoltu. Czując napływającą fale podniecenia, ostatkiem silnej woli spróbowała go prosić, by przestał. – Ma–rek… – powoli odpływała – …Mam się uczyć! … Mówiłam ci ooooo… moich problemach natury egzystencjalnej! …– dodała piskliwym głosikiem. – …Teraz to mi wszystko jedno! – opowiedział, zajmując się swoim. – Marek no… Nie chcę! – zaśmiał się. – Naprawdę nie chcę! Złaź ze mnie! – dodała już poważniej. – Droczysz się tak ze mną? – mówił cały czas ze śmiechem. Znał ja dobrze i wiedział, że jeśli mówi „Nie” znaczy „Tak”. – Nie! Nie chcę! Zostaw mnie!! – podniosła ton i zaczęła go z siebie zrzucać. Zdenerwowała się jego nachalnością. On zauważając, że mówi poważnie, spojrzał jej w oczy ze złością. – Nie chcesz, tak? – zapytał pełen gniewu, pod wpływem którego przytrzymał ją jeszcze mocniej za ręce. – Nie! – rzuciła podobnie, przez zaciśnięte zęby. Spojrzeli sobie przez chwilę zabójczo w oczy, zapadła cisza. On chciał z niej zejść, ale ta nie panując na emocjami, chcąc by to zrobił szybciej, odepchnęła go nogą. On zdenerwowany jeszcze bardziej, bez słowa wyszedł trzaskając drzwiami. W drzwiach natknął się na ojca Baśki, który wyjątkowo szybko wrócił. Szedł do córki, sprawdzając co się dzieje, że Marek wyszedł, nawet nie mówiąc mu „dzień dobry”. – Czego chciał? – zapytał od razu, a Basia poniosła się z łóżka, siadając do niego plecami i poprawiała jednego z kucyków na głowie. – Nic! – Storosz wyczuł, że jest zdenerwowana. – Co się stało? – Oj nic! Pokłóciliśmy się! – To dlatego ta książka leży na podłodze? – zauważył ją tuż przed swoimi stopami. – Tak, uderzyłam ją Marka, a on się zdenerwował i wyszedł! Koniec tego przesłuchania! – wyszła, wymijając go w drzwiach. MŁODE WILKI. Cz. 48 – Cześć tu Marek, zostaw wiadomość po sygnale – rzuciła telefonem o łóżko. Już setny raz próbowała się do niego dodzwonić. Teraz siedziała na łóżku, z podkulonymi nogami, opierając głowę o kolano, co chwila słysząc to samo. Czuła się podle! Westchnęła cicho, a do oczu nachodziły łzy. Nie wiedząc sensu by dalej próbować, zamknęła klapkę i wyłączyła telefon. Jak mogłaś to zrobić! – pomyślała, obwiniając się w myślach za swoje zachowanie. Było jej głupio, że tak go potraktowała, mógł poczuć się urażony, bo wyglądało jakby go odtrąciła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak mógł to odebrać. Wpatrywała się w widok za oknem. Zaszło już słońce, a ciemności w pokoju oświetlała jedynie mała lampka, stojąca na biurku. A ona nawet nie miała ochoty kłaść się spać. Zastanawiała się co teraz robi, czy dalej jest zły. Sama była wściekła na siebie samą. Dla niej ważniejsza była nauka, niż ukochany. Nigdy wcześniej nie przewartościowywała swoich celów. Zawsze bowiem ważniejsi byli najbliżsi. Powoli zaczynała się siebie bać. Natomiast Marek siedział w barze, przy piwie z kolegami, lekko już podchmielonymi. Przewracał w dłoni kufel, z wbitym wzrokiem w szkoło. Z głośników przedostawała się głośna muzyka, że ledwo słyszał rozmawiających kumpli. W powietrzu unosił się zapach dymu papierosowego. A Marek? Przemyślał swoje zachowanie i było mu przykro, że zareagował tak impulsywnie. Przecież nigdy nie zależało mu tylko na jednym, więc nie rozumiał skąd tak nagle zebrał w nim aż taki gniew tylko dlatego, że powiedziała „nie”. Może dlatego, że ostatnio, a właściwie przez ten miesiąc zachowywała się wobec niego oschle, poczuł nagle taką tęsknotę? Już sam siebie nie rozumiał, ale wiedział jedno. Muszą porozmawiać! Wyciągnął z kieszeni komórkę i wybrał „Basia”. – Abonent czasowo niedostępny – usłyszał w odwecie i schował z powrotem. Jeden z kolegów zauważając, że siedzi taki smętny, rzucił w jego kierunku. – A ty Maruś co? Ktoś umarł? – zaśmiał się na głos. – Laska mu nie dała! – rzucił drugi, klepiąc Marka po ramieniu. – Zamknij się! – odpowiedział złośliwie. – Łuuhhuuuuuu…– odparła cała grupka chórem. – Kolega się zdenerwował! Jeszcze jedno! – rzucił w kierunku kelnerki. Kiedy podeszła z piwem, szczypnął ją w pośladek. – Ej, a ty może przystopuj?! – dodał zezłoszczony Marek. – Kolega ma już dość! – tym razem zwrócił się do kelnerki, z uśmiechem a ta odeszła, odwzajemniając zalotny uśmieszek. Marek przez chwilę się jej jeszcze przyglądał. Ona również nie spuszczała z niego wzroku. – Ej, skoro tamta cię olewa, to …zobacz jaki towar! – zaśmiał się, chcąc podnieść kolegę na duchu. – Towar jest w sklepie na półce! – poprawił go, popijając piwo z cynicznym grymasem. Było widać, że towarzystwo nie za bardzo mu odpowiada, ale nie przyszedł tu by pogadać, tylko się napić. – …Ty Marek, nie udawaj, że cię panna uwiązała! Jeśli nie ta, to inna! Nawet ta! – wskazał na barmankę. Marek odwrócił głowę spoglądając na stojącą przy stoliku dziewczynę i prychnął śmiechem. – Wiesz…Jak panna jest niechętna i udaje cnotkę to są dwa powody! – Jakie Romeo? – zapytał cynicznie. – Albo facet to kompletna ciota, albo jeździ na innym rumaku! – zaśmiał się po raz kolejny. Marek odwzajemnił uśmieszek, szczerząc się jak głupi do sera. Pomimo, że nie chciał się do tego przyznać, słowa jednego z tej bandy dały mu do myślenia. Posklejał fakty, zaczynało się nawet składać w jedną logiczna całość, ale było jedno „ale”. Baśka nie jest taka! I może jej ufać. Nie dopuszczał do siebie tej myśli, ale…na wszelki wypadek, chcąc udowodnić samemu sobie, że jakaś jego część się myli, postanowił to sprawdzić. W końcu raz go zawiodła… […] – Marek proszę cię, odbierz! … Wiem, że znowu nawaliłam, ale…proszę cię, oddzwoń! Baśka! – mówiła, stojąc twarzą do szyby, z żalem w glosie. Całą noc nie mogła zmrużyć oka. Myślała tylko o nim, może dlatego zaspała, a miała zrobić mamie małe zakupy. Gdy tylko się ubrała i zagryzła śniadanie, przekluczyła chłopców i wyszła. Nie była pewna, czy może zostawić chłopców samych, ale w tym momencie odpowiedzialność spada na najstarszego. Szła ze wzrokiem wbitym w chodnik, że nawet nie zauważyła, jak weszła na ulicę, ani tego, że z zakrętu wjeżdża modne, luksusowe i pewnie bardzo drogie auto. Gdy podniosła głowę, było już za późno. Najadła się strachu. Myślała, że zaraz w nią uderzy, ale usłyszała ostre zahamowanie. Przymknęła oczy i odetchnęła z ulgą. Ona miała szczęście, gorzej z chłopakiem, w okularach przeciwsłonecznych, który uderzył nosem w kierownicę. – Ała! – jęknął. Basia stała, jak zahipnotyzowana, nie mogąc się ruszyć. Chłopak potarł nos i zobaczył, jak leje się krew. – O Boże! – krzyknęła, przerażona. – Nic ci nie jest?! – podeszła od strony kierowcy. Spojrzał na nią wściekłym wzrokiem i miał już się odgryźć, kiedy zatopił się w jej brązowych, dużych, a teraz nawet nieco powiększonych oczach. – A tobie? – uśmiechnął się i wysiadł z samochodu. – Nie, chyba nic, gorzej z twoim nosem! – Z nim bywało o wiele gorzej! – uśmiechnął się, wzbudzając uśmiech także na twarzy Basi. Nie miała pojęcia, że ktoś ich z boku obserwuje. Ten ktoś zacisnął nerwowo pięści, a zdążył zauważyć jedynie to, jak ten facet wysiada z samochodu. – Poczekaj! Mam chusteczkę! – podała mu całe opakowanie. On jednak trzymając się za nos, nie bardzo miał jak się wytrzeć. Miał całe ręce we krwi. Basia spoglądała na niego rozbawiona. – Poczekaj, pomogę ci! – wyjęła jedną jednorazówkę i stając na palcach, delikatnie przystawiła mu do nosa. – Przytrzymaj! Przeżyjesz! – stwierdziła, śmiejąc się. – Z taką pielęgniarką! – czuła, jak na policzkach pojawiają się dwa rumieńce. – Kurczę, tak bardzo mi przykro… Przepraszam, że ci tak weszłam pod koła! – Musiałaś być strasznie zamyślona, że nie zauważyłaś żółtego samochodu! – zaśmiał się, nie spuszczając z niej oka. Spuściła głowę. – Tym bardziej mi głupio… – Leci jeszcze? – zapytał, odstawiając chusteczkę od nosa. Podeszła bliżej, chcąc obejrzeć. – Nie! – nagle poczuła na sobie jego wzrok. – Paweł! – rzucił, szczerząc się do niej ślicznie. – Basia! – rzuciła lekko niepewnie, speszona jego spojrzeniem. Było zbyt adorujące. Odsunęła się. – …Chyba Basiu wisisz mi cos w zamian, może kino? – przetarł nos, że nie było śladu. – Yyy… No… Właściwie, to… – …Nie… – wtrącił. – …Miałam zrobić zakupy i w ogóle… – nie wiedziała, jak mu ładnie odmówić. – Zrób to dla mnie! Chyba należy mi się coś za ten nos, co? – No… No dobrze, to może…koktajl? Ja stawiam! Tu niedaleko jest fajna kawiarnia! – Stoi! – uśmiechnął się, a Basia pod wpływem jego spojrzenia, które sprawiało, że czuła się dziwnie, odwzajemniła niepewny uśmiech. – Wskakuj! – rzucił, by usiadła. Ona odsunęła się w bok. – Ale ja… – nigdy nie dała się przewozić obcym facetom. – Nie bój się, nie zjem cię! Skoro to blisko, ani się obejrzysz, a będziemy na miejscu! – No… dobrze! – Paweł otworzył jej drzwi od strony pasażera, po czym sam wsiadł na miejsce kierowy. Był nieco starszy, zarówno od Baśki jak i od Marka. – Pokierujesz mnie! – puścił jej oczko. Marek zdążył tylko zobaczyć, jak te goguś zostawia tylko kłębek dymu za sobą. Zagryzł nerwowo zęby i nie czekając na nic, pobiegł w ich kierunku. Szybko biegał, a ten tez nie szarżował, chcąc przedłużyć ich podróż, choć 40 km/h to przesada. MŁODE WILKI Cz. 49 Czuła się nieco niezręcznie i nieswojo siedząc obok obcego faceta, w jego sportowym samochodzie. Zrobiła to tylko ze zwykłej uprzejmości, a teraz żałowała. Facet ewidentnie ją podrywał. Odwrócił głowę w kierunku szyby, by nie dać mu powodu, by na nią patrzył. Cieszyła się, że Marek tego nie widzi. Zdenerwowałby się i nie zrozumiał jej intencji, co nie oznacza, że lubiła robić coś za jego plecami. To on podtrzymywał rozmowę, ona nie miała zbytniej ochoty z nim gadać. Była speszona, a ona dopiero teraz, kiedy przyjrzała mu się uważniej, uświadomiła sobie, że to prawdopodobnie jakiś student, albo już absolwent, co najwięcej 10 lat od niej starszy. Trzymała dłonie na kolanach lekko je pocierając ze zdenerwowania. Może przez to, że zbyt dużo się naczytała o gwałcicielach nastolatek, a ona już miała jedną przygodę, która skończyła się na policji. Paweł podśmiechiwał się pod nosem, ukradkiem zawieszając wzrok na jej kolanach i udach, zauważając jej zdenerwowanie. Jechali powoli, co Basi też nie pomagało, a on chcąc ją jakoś rozluźnić zaczął rozmowę, po dłuższej chwili ciszy. – … Daleko ta kawiarnia? – zapytał, spoglądając to na jezdnię to na nią z uśmiechem. – Wiesz…Jestem tu nowy! Po studiach w Krakowie znalazłem pracę i przeprowadziłem się do Warszawy, ale …po wakacjach chcę zrobić jeszcze jeden kierunek! …A ty pewnie się uczysz w liceum? Zgadłem? – spojrzał na nią, ale ona uporczywie zerkała na widok za oknem. – Tak! – rzuciła krótko. – …Jesteś mało rozmowna…– zaśmiał się. Jej nie było do śmiechu, więc dorzuciła szybko. – Możesz przyśpieszyć? Zaraz zaczniemy się cofać! – westchnęła głęboko. – Jak sobie życzysz! – rzucił kolejnym ciepłym uśmiechem w jej kierunku. „Przygazował” dość ostro i już po chwili dojechali we wskazane przez Basię miejsce. Zatrzymał się z piskiem opon. Miała już wysiadać, kiedy ten zrobił to pierwszy i otworzył jej drzwi. Spojrzała na niego zaskoczona, a na twarzy pojawiły się rumieńce. Zdobyła się na delikatny uśmiech, choć niepewny. Już miała wchodzić, kiedy ten otworzył jej drzwi, puszczając przodem. Czuła się niezwykle miło, a on zachowywał się jak dżentelmen, z którym nigdy wcześniej nie miała styczności. Traktował ją jak damę, czuła się dziewczęco. Choć zawsze mówiła, że tacy faceci, to palanci, albo geje, w głębi duszy marzyła o takim księciu na białym koniu. A później pojawił się Marek, który łamał wszelkie jej wyobrażenie, przekształcając diametralnie obraz ideału. Właściwie stworzył ten obraz na nowo, udoskonalając. Knajpka rzeczywiście była bardzo przytulna. Okrągłe stoliki, krzesła w wysokim oparciem, na każdym niebieska lampka, pasująca do całego wystroju wnętrza. Usiedli przy stoliku przy oknie. Paweł nie byłby sobą, gdyby nie przysunął jej krzesła. Tym razem musiała to skomentować, nie była przyzwyczajona. – Jakiś nowy savoir vivre, czy dzień dobroci dla ofiar wypadków drogowych? – podniosła brwi w górę, czekając na odpowiedź. On tylko zaśmiał się serdecznie. – …Powiedziałbym, że to raczej czysta uprzejmość wobec ładnych dziewczyn! – speszona spuściła głowę i wzięła kartę do ręki. Przeleciała szybko wzrokiem, a znając tutejsze koktajle na pamięć, zwróciła się do nowego kolegi. – Co zamawiamy? Ja proponuję koktajl truskawkowy, albo brzoskwiniowy! Oba pyszne! – spojrzała na niego. – No, ok.! Skoro tak mówisz, to zdaje się na ciebie! – odsunął kartę i posłał jej kolejny uśmiech. Może był przystojny – jak stwierdziła Basia w myślach – i miał czarujący uśmiech, choć nie był tak powalający jak ten Marka, ale nie lubiła blondynów, tym bardziej z niebieskimi oczami, bo kojarzył jej się z Kenem. Jednak coś zwróciło jej uwagę – tatuaż w kształcie smoka, trzymający jednak w łapie różę, na lewym ramieniu. Zawsze uważała, że gwiazda hip–hopu bez żadnego „rysunku” nie czuje tej muzyki. Uwielbiała ten Eminema! Kiedyś sama chciała sobie taki zrobić, ale nie miała zgody rodziców, a Marek skutecznie ją nastraszył, że od tego można zarazić się wirusem HIV, więc przekłuła tylko chrząstkę w uchu. Jednak kolczyk nie może się liczyć z własnym kawałkiem „arcydzieła sztuki” na swoim ciele. Nie mogąc się powstrzymać, zapytała. – … Bolało? – spojrzał na nią dziwnie, przymrużając oczy. – Co? – odparł z narastającym uśmiechem. – No… tatuaż! – roześmiał się. – No…trochę! Ale to nic strasznego, tylko tobie proponowałbym jakiś malutki… Ostatnio modne są na łydce! – rzucił, nie spuszczając jej z oka. – Ale ty masz wyjątkowe oczy…, więc nie jest ci potrzebny, by zwracać na ciebie uwagę! – uśmiechnęła się. – Dzięki! …To ja pójdę zamówić ten koktajl! – wstała i podeszła do lady sklepowej. Paweł nie omieszkał poprowadzić za nią wzrokiem, od nóg, po zgrabny tyłeczek. Uśmiechnął się do siebie. Po chwili wróciła i usiadła z powrotem. Na chwilę zapanowała chwila milczenia, a Basia dalej była dziwnie skrępowana. Pierwszy odezwał się chłopak. – … Ja powiedziałem ci trochę o sobie, może teraz ty? Chyba, że chcesz dowiedzieć się czegoś więcej, to pytaj! – przewracała oczami. Sama nie wiedziała, czy chce, ale przełamała się, pytając. – Co studiowałeś? – Chemię! …Wiem, nudy, ale już od liceum interesowałem się eksperymentami! A zapach Sali chemicznej pamiętam do dziś… – z rozmarzeniem wracał do tego czasu. – No tak, ja tez! – roześmiała się, ukazując śliczne dołeczki. – A ten drugi kierunek? – zapytała ciekawsko. – Marketing i zarządzanie! …Wiesz, odziedziczyłem po ojcu mają firmę transportową, a kompletnie się na tym nie znam! Poza tym lubię się uczyć! Wykształcenie teraz decyduje o wszystkim! Zobaczysz za parę lat! A ty? Gdzie się wybierasz po zdaniu matury? – O ile zdam! – zaśmiała się. – Wyglądasz na inteligentną dziewczynę, a ja wiem co mówię, więc na pewno sobie poradzisz! – prawił jej komplementy, a Basia nawet nie wiedziała co ma odpowiedzieć. – Obyś miał rację!...A po maturze? Nie wiem! …Muszę się naradzić z moim… chłopakiem… – nagle posmutniała, przypominając sobie ich ostatnia kłótnię, co nie umknęło uwadze Pawła. – Coś nie tak? – zapytał z przejęciem widząc jej minę. – Nie wszystko ok.! – wymusiła na sobie uśmiech. Oparł się o krzesło. – …Musi być idiotą, skoro dziewczyna przez niego jest smutna! – nie spodobały się jej jego słowa. – Nie mów tak! – oburzyła się – To nie twoja sprawa i nie interesuj się! – podniosła lekko ton, ale przesadził, wtrącając się w nie swoje sprawy. Nie są nawet znajomymi. – Przepraszam, nie chciałem cię urazić! Po prostu nie lubię, jak w mojej obecności dziewczyna ma niewyraźna minę! – uśmiech nie schodził z jego twarzy. Napiętą atmosferę przerwała kelnerka, podając zamówienie na stół. – Dziękuje! – odpowiedział, ale nie zwrócił uwagi na kusą spódniczkę dziewczyny. Cały czas spoglądał na Baśkę. Marek zawsze musi rzucić ciepły uśmiech, by specjalnie ją denerwować. Paweł, widząc, że Basia najwyraźniej nie ma już ochoty z nim przebywać, przybrał smutny wyraz twarzy. – Gniewasz się na mnie? – nie robiło to na niej wrażenia. – Nie, dlaczego! Nie znam cię! – opowiedziała, to co myśli. – Ale możesz poznać! …Nie patrz tak! Wiem, masz kogoś…ale to chyba nie wyklucza, by się z kimś przyjaźnić, zwłaszcza, jeśli przypadkiem spotyka się kogoś tak miłego! – Serio? Nie wierzę w przyjaźń między facetem a dziewczyną! – dorzuciła popijając koktajl przez słomkę. Miała ku temu powody, by tak uważać. Może gdyby Marek dalej był dla niej tylko przyjacielem jak kiedyś, nie zmieniłaby zdania tak łatwo. – A ja tak! Nie uwierzysz, ale z moja eks dalej się przyjaźnimy i często wychodzimy z paczką przyjaciół na miasto, oczywiście, kiedy mamy wolny czas! – Życie studenckie, tak? – zaśmiała się. – Ale tylko do czasu sesji! – dorzucił i oboje wybuchli śmiechem. Paweł opowiedział jej żart, który od jego czasów przechodzi z pokolenia, na pokolenie. Atmosfera zrobiła się luźniejsza. Dobrze im się rozmawiało, co z perspektywy Marka przyglądającego im się zza szyby, nie było za ciekawe. Kiedy śmiała się w jego towarzystwie czuł jak ktoś wbija w samo serce kilka tysięcy igieł. Wyglądali na dobrych znajomych. Zagryzł nerwowo zęby i postanowił poczekać aż wyjdą. […] – Przecież nie musiałeś za mnie płacić! To ja miałam to zrobić! – rzuciła z lekkim oburzeniem na żarty, oczywiście. – Wystarczyło mi twoje towarzystwo jako rekompensatę za ten nos! – uśmiechnął się – I twój telefon! – pokazał na karteczkę, którą schował do kieszeni. Wychodzili właśnie z knajpki. Paweł, jak zwykle puścił ja przodem. Zatrzymali się przed wejściem. On spoglądał na nią z uśmiechem, a ona spuściła głowę. – Jeszcze raz cię przepraszam za ten nos! Ale…dziękuje za miłe spotkanie! – wyciągnęła rękę, patrząc na niego niepewnie. Złapał jej dłoń w uścisku, wykorzystując jednak moment zaskoczenia, trzymając jej dłoń, pochylił się na jej policzkiem i delikatnie musnął je wargami. Nie miała nawet jak zareagować, czy zaprotestować. Dla Marka było już za wiele. Zacisnął pięści. Jedno jego oko dziwnie się zaświeciło. Nie panując na sobą, pobiegł do nich bliżej. – Yyyyy… – po tym geście, nie wiedziała co ma powiedzieć. Zszokowana, nie mogła się wysłowić. A nawet nie miała jak, bo po chwili zobaczyła, jak do Pawła podbiega Marek i bez ostrzeżenia, wymierza mu cios w twarz. Zaskoczony upadł na chodnik. – Marek!! – krzyknęła, by przestał. Był wściekły. Paweł łapiąc się za usta, spojrzał wściekły na Marka. – Popieprzyło cię?! – Mi się cos popieprzyło!! – chciał już do niego podchodzić, ale stanęła przed nim Baśka. – Marek, przestań!! Nic nie rozumiesz!! – krzyczała, bo tylko tak mogła się przebić, by coś usłyszał. – Co nie rozumiesz, co!! – złapał ją za łokieć, odciągając na bok. – Miałaś zamiar w ogóle mi o tym powiedzieć?!! – nie panował nad sobą. – O czym, Marek?! Nie robiliśmy nic złego! – tłumaczyła się, bo wszystko źle odebrał. – …To dlatego wczoraj…Jaki ja byłem głupi, że ci ufałem! Znudziłem ci się, to znalazłaś sobie tego gogusia!! Bo co?! Ma furę?! To leć do niego!! – Marek, proszę cię, porozmawiajmy na spokojnie! – Przecież rozmawiamy!! – nerwowo gestykulował. – Nie krzycz, proszę! Nie dajesz mi nic powiedzieć! To nie tak, jak myślisz! Nie znam go! On prawie mnie przejechał i… – Przejechał?! … – wybuchł cynicznym śmiechem – … Prawie?! Może nie pamiętasz i już to zrobił?! – w jej oczach stanęły łzy. Nie chciała tak z nim rozmawiać. Z góry uważał ją za winną, a przecież nic nie zrobiła. Wyświadczyła tylko przysługę. – Przestań!! – po jej policzku potoczyła się pojedyncza łza. – Teraz ryczysz?! Mogłaś wcześniej pomyśleć, zanim was przyłapię! – lekko spuścił z tonu. – Nic mnie z nim nie łączy, uwierz mi! Widziałam go dzisiaj pierwszy raz na oczy! – I już dajesz się kolesiowi całować?! …Nie! Ty się zastanów, co ty mówisz w ogóle! – prychnął, odchodząc krok w tył i złapał się za głowę. – Ale to prawda!! – krzyknęła płaczliwie. Już nie wiedziała, jak ma mu to tłumaczyć. Wszystko co powiedziała, okręcał kota ogonem, byle tylko postawić ją w złym świetle. – Wiesz co… – wystawił palec wskazujący przed siebie – …Mogłaś mi od razu powiedzieć, że chcesz z nami skończyć! Zrozumiałbym! – wpatrywał się w nią w żalem i pretensją. – Co?! Nie chcę niczego kończyć! – kategorycznie zaprzeczyła. – Pchy! … No… To co? Trójkącik?! – zapytał z wplątanym w to cynizmem. – Marek do cholery! Nie znam tego faceta! Wpadłam mu po koła! Rozwalił sobie przede mnie nos, a ty teraz dałeś mu w zęby! Powinieneś mu podziękować, że mnie nie zabił! – Nie zabił?! To zaraz go… – chciał już mu złożyć „poprawkę”, kiedy zatrzymała go szarpiąc za rękaw. – Zostaw! – odpuścił, ale i wyszarpnął rękę. – On naprawdę niczego nie zrobił! Ja też! To tylko głupi koktajl w ramach przeprosin! – wreszcie mogła skończyć. – I mam ci w to wszystko uwierzyć? – powiedział, nie będąc w to przekonany. – A jak wytłumaczysz to wczorajsze, co? …Nie! Może jestem naiwny, ale nie głupi! – przecierały potok na policzkach, nie chcąc zwracać uwagi przechodniów. – Teraz nie będę ci tego tłumaczyć! Nie tutaj! – Nie! No proszę! Przecież nikt nie słyszy, prawda? – zwrócił się do pary wychodzącej z kawiarni. – No przyznaj się! – zażądał, dla jasności. – Nie mam do czego! – odpowiedziała spoglądając mu w oczy. – Chodźmy do mnie! – Po co?! I tak wiem, co chcesz mi powiedzieć! – Pro–szę! – dodała cicho, załamującym się głosem. Spojrzała na niego w taki sposób, że nie potrafił jej odmówić. […] Po niedługim czasie znaleźli się w ogrodzie, na tyłach jej domu. Usiadła na huśtawce, która pamiętała czasy, jak była małą dziewczynką, a on stanął naprzeciwko, krzyżując wyczekująco ręce. Jeśli miałaby teraz z nim zerwać, wolał zrobić to w bardziej cywilizowany sposób, nie na ulicy. Tylko dlatego się zgodził. Basia spuściła głowę, nie wiedząc, jak mu to wytłumaczyć i co tak naprawdę chce wiedzieć. On nie chcąc przedłużać tej jego zdaniem szopki ponaglił ja, by wysiliła się o jakiś słowotok. – No mów wreszcie! Powiedź mi to jasno i wyraźnie, żebym zrozumiał, dlaczego nie chcesz ze mną sypiać i zdradzasz mnie z tym gogusiem? Może to moja wina? Może to ze mną jest coś nie tak? Nie wiem! Może mi to wreszcie powiesz, co tamten ma, co ja nie…Bo, że BMW to widzę! – jego monolog ją zabolał. Nie wierzy jej… – Marek, błagam! Zamilcz! I posłuchaj! – poprosiła, cały czas, nie patrząc mu w oczy. – Ja…po prostu…Dzisiaj to potwierdziłeś! – mówiła bardzo niejasno. – Co potwierdziłeś?! – wolał, by wreszcie przeszła do rzeczy, a nie zbywała go półsłówkami. – … Że myślisz o mnie, jak o…dziwce… – Co? – spojrzał na nią dziwnie. – Tak, bo zrobiłam to z tobą, to teraz myślisz, że mogę z każdym, zawsze i wszędzie! – do oczu nachodziły łzy. Jej głos był cienki i piskliwy. – A ja…zrobiłam to…tylko z tobą, bo tylko ciebie kocham! – Co to ma do rzeczy? Kochasz mnie, tak? Tylko jakoś nie potrafisz tego pokazać! No….chyba, ze tamten jest tylko po to, żeby mnie sprawdzić i co? Sprawdziłaś? Bo jak nie, to mogę mu obić mordę z drugiej strony! – przymknęła oczy i westchnęła cicho. – Już ci to tłumaczyłam, ale ty nie chciałeś słuchać… Poza tym…To nie tylko o to chodzi! – A o co? – przykucnął, by złapać z nią kontakt wzrokowy. – Bo…ty też się zachowujesz, jakbym zawsze…jakbym była twoją zabawką! I musiała to…robić, kiedy tylko chcesz! – przewracał oczami, patrząc na nią zaskoczony. On dał jej tak do zrozumienia? – kręcił głową z niedowierzania. – …Bo skoro jesteś tym pierwszym, to jestem jakby… twoją … Dlatego wczoraj nie…chciałam…– mówiła cały czas ze spuszczoną głową. Nie umiała mu spojrzeć w oczy. – Nie chcę, żebyś traktował mnie jak łatwą…dziwkę! – po jej policzku potoczyła się łza, którą szybko przetarła wierzchem dłoni. – …Naprawdę nie znam tego faceta i nigdy bym z nim nie…A ty mylisz, że jak ty… możesz mnie cało–wać, doty–kać to…pozwalam też na to innym, a … – bawiła się nerwowo palcami, czując jak się rozkleja. Nie mogąc już nic z siebie wydusić, kiwnęła głową na „nie”. Uśmiechnął się do siebie. Sam zakpił z siebie. – … I to jest ten twój problem… natury egzystencjalnej? – odwróciła głowę. Zamilkła. – …Spójrz na mnie! – odmówiła. Wtedy ten uniósł jej podbródek. – I… – nie wiedział, jak jej to powiedzieć. – …I tego się bałaś mi powiedzieć? – Próbowałam! – poprawiła go, mówiąc słodkim głosikiem, który zawsze był jak miód na jego serce. Była wówczas taka bezbronna, krucha. – No dobrze, próbowałaś… Tylko dlaczego tak na okrętkę, a nie wprost? – chciała już coś powiedzieć, ale mu przerwała. – Nie chcę, żebyś za parę lat powiedział, że był kiedyś taka Baśka, która… – Wiem! – wszedł jej w zdanie – … Baśka ja…Nigdy nie chciałem byś tak…Pomyślała tak! …Może powiedziałem coś kiedyś, zrobiłem, ale nigdy nic celowo, byś tak to odebrała! Bo to nie prawda! Nie myślę tak i nigdy bym tak nie pomyślał! …Przep…Przepraszam za to wczoraj to…Nie panowałem nad sobą, ale…Nie chcę się tłumaczyć, ale…Ostatnio miałem dość… – Czego? – zapytała, by skonkretyzował. Wstał i podszedł do drzewa, kopiąc butem korę. – … Kiedyś spędzaliśmy ze sobą prawie cały czas, a teraz… Albo się uczysz, albo nie masz czasu, bo jesteś zmęczona po nauce! Rozumiem, że teraz zwłaszcza jest dla ciebie ważna, ale pewnie głównie pod przymusem ojca! … Nie wiem! Czułem jakbyśmy się od siebie oddalali, jakbym nie był już dla ciebie tak ważny jak kiedyś…Na początku myślałem, że to przez starego, ale potem ty sama zachłysnęłaś się zakuwaniem! Zaczynało mnie to męczyć! Jeszcze co chwila ktoś nas kontrolował! Twój ojciec ma zadatki na Esbeka! – westchnęła, przysłuchując się temu co mówi, a nigdy nie był zbyt wylewny. – … Brakowało mi ciebie… – uśmiechnęła się. Zeszła z huśtawki i podeszła do niego bliżej. – Mnie ciebie też… – objęła go w pasie i położyła głowę na jego plecach. – Przepraszam…– wyszeptała, prawie niedosłyszalnie. Momentalnie odwrócił ja do siebie przodem i przytulił mocniej. Pogłaskał po włosach, a spod powiek dziewczyny potoczyła się jedna łza, tym razem nie smutku…Niestety wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Powoli w ich kierunki zmierzał Storosz. Nie zauważyli go. Stanął w bezpiecznej odległości. – Baśka! – krzyknął, by zareagowała. Momentalnie się od siebie oderwali, choć chcieliby by ten moment trwał dłużej. – Co?! – odpyskowała niezadowolona, że im przerywa. – Dzwoniła pani Kwiatkowska! Podobno pocałowała klamkę, a miałaś być w domu! Możesz mi to wytłumaczyć?! Może ty Marek? – tu zwrócił się do Marka. – Tak, zapomniałem! – Basia spoglądała to na ojca, to na chłopaka. – Marek przestać, to moja wina! – spojrzała na niego, by ten jej nie bronił. Potem jest wszystko na niego, a przecież sama nie jest niewiniątkiem. – Baśka nie kłam! To ja cię wyciągnąłem z domu… – Przynajmniej umie się przyznać! Już się umówiłem, że jutro odrobicie! – Ale… – próbowała zaprotestować, ale… – Bez dyskusji! A Marek już wychodzi? – zasugerował, wchodząc jej zdanie. – Nie! – spojrzała wrogo na ojca. – Odprowadzę go! – zignorował jej słowa. – Zobaczymy się wieczorem… – mrugnął, by poprawić jej humor. Pocałowała go na „dowidzenia”, a Storosz już miał ochotę zwymiotować. Marek puścił jej dłoń i udał się za Storoszem. Nie byłby sobą, gdyby nie odbył rozmowy na osobności. – To już drugi raz w tym tygodniu! Myślisz, ze tego nie widzę? – Czego pan nie widzi? – zapytał ironicznie. – Baśka znowu się z tobą szwenda kiedy chce! – To chyba ogląda pan inny film! Baśka przez cały czas zapieprza, by mógł być pan z niej zadowolony! – Wulgarny jak zawsze…– wtrącił. – …A może skończy pan z tą szopką?! Baśka nie jest głupia! Domyśli się, a pan kiedyś nie wytrzyma tak jak ja i …koniec przedstawienia! …Żal mi jej! Nie dość, ze zabrał jej pan wolność, to jeszcze zabiera wakacje! Pana to nie rusza?! W czasie, kiedy pan odpoczywa łowiąc ryby, ona siedzi nad książkami! Zadbał pan, by korepetytorzy dali jej co robić! – spojrzał na niego ostatni raz i wyszedł. Storosz musiał mu się odgryźć. – Za to ty wziąłbyś się wreszcie do roboty, żeby moja córka nie miała się czego wstydzić! – przystanął, zagryzając zęby. Wiedział, ze chce go sprowokować, więc ignorując jego słowa, wrócił do domu. MŁODE WILKI. Cz. 50. Wieczorem, kiedy to ojciec nieźle ją przepytał z lektury, zarzucając, że czytała nieuważnie, zmęczona całym dniem po odświeżającej kąpieli położyła się spać koło 21.00, co było do niej niepodobne. Była strasznie zmęczona. Nadmiar wiadomości, które musiała każdego dnia przyswoić był już powoli nie do zniesienia. Ciągle by tylko spała. Przykryła się kołdrą, zgasiła światło. Po omacku poszukała komórki. Wiedziała bowiem, że leży gdzieś na biurku. Z trudem, ale sięgnęła telefon ręką. Otworzyła klapkę i w książce telefonicznej wyszukała „Marek”. Przystawiła komórkę do ucha. Słyszała pierwszy sygnał, drugi, trzeci. Dopiero po czwartym sygnale usłyszała jego głos. – No co tak długo? – odezwała się, przeciągając pod kołdrą. – Miałem mokre ręce! – wyjaśnił. Stał w kuchni, docierając dłonie w ręcznik, a telefon podtrzymywał ramieniem. Pomimo niezbyt przyjemnej rozmowy z ojcem Baśki, mówił z szerokim uśmiechem na twarzy. – Co tam? Mieliśmy wyskoczyć do klubu, pamiętasz? – zapytał po chwili. – Wiem, ale…nie dam rady! …Zmęczona jestem… Leże teraz w łóżku i padam! A ta głupia baba przychodzi o 8.00! …Powoli mam dość! – ostatnie dodała ciszej, jakby szepcząc, ale usłyszał. – Powinnaś pogadać z… – przerwała mu, wchodząc w zdanie. – Jemu nie da się nic przetłumaczyć! Zwłaszcza jeśli chodzi o szkołę!...A właśnie! O czym rozmawialiście dzisiaj? – była niezwykle ciekawa tematu ich rozmowy. Nie często się zdarza, żeby zamieniali ze sobą więcej niż jedno słowo, zwłaszcza na osobności. – …A takie tam… Nieważne! – wykręcał się od odpowiedzi, przy tym nie chcąc skłamać. – …No pooowiedź… O mnie? – rzuciła z uśmiechem. – No…Tak, pogadaliśmy sobie! – nie dostrzegła w jego głosie niechęci. – Co powiedział? Coś niemiłego? Jeśli tak, to mi to powiedź!...Nie ukrywasz niczego? – była jakaś podejrzliwa, ale miała ku temu podstawy. Wiedziała jakie zdanie miał o Marku i nie pozwoliłaby by go znowu obrażał. Wolała znać prawdę, ale nie miała pojęcia, że wcale się ze sobą nie dogadali, że to tylko sztuczny pozór, wytworzony przez Storosza tylko ze względu na nią. – Po co miałbym coś ukrywać? – zamilkła – No właśnie! – dodał, by jak najszybciej zmienić temat…– …To może wpadniesz do mnie jutro? Wypożyczę jakiś film, chym? Spędzimy razem trochę czasu…Chyba mi się należy! – odparł pewny siebie z uśmiechem. – Będę o piątej! – odpowiedziała z uśmiechem. – …No to całuję! Pa! – Pa! – rozłączył się, kładąc telefon n blat kuchenny. Przystanął opierając się dłońmi, zastanawiając nad tym, co mu powiedział Storosz. Wiedział, że chciał mu dopiec, ale pomimo tego zagrał na jego ambicjach, jakby w ogóle ich nie miał i całe życie przesiedział na kanapie z kuflem piwa w dłoni. Niespodziewanie do kuchni weszła mama Marka, pani Brodecka. Ten korzystając z okazji, podpytał. – …Arek się odzywał? – A w jakiej sprawie? – nie przypominała sobie, by ich sąsiad byłby mu w czymś potrzebny. – Czyli się nie odzywał…Niedobrze! – wymruczał pod nosem do siebie. Otworzył lodówkę i wyjął schłodzoną mineralną i wymijając mamę w drzwiach, poszedł do siebie. […] Tymczasem, kiedy Basia już dawno spała, Storosz dalej kręcił się po domu. Zamknął się w gabineciku zony i siedział na obrotowym krześle. Wokół roiło się od półek z książkami. Od kilku minut rozmawiał z kimś przed telefon. – …Ale zobaczysz, co da się zrobić? Zależy mi na czasie! – …Nie wiem! Są wakacje, wszyscy się gdzieś porozjeżdżali, ale spróbuję! Tylko ze względu, ze jesteś moim przyjacielem! – usłyszał w odpowiedzi. – Czekam na telefon! Będę ci bardzo wdzięczny! Do usłyszenia! – rozłączył się i zamyślił. […] Tym razem dotrzymała słowa. Zgodnie z umową, zjawiła się punktualnie o trzeciej. Nie obyło się bez kłamstwa, że idzie do biblioteki i spędzi tam jakiś czas, ale inaczej nie dało rady. Wykorzystywała podstęp do granic możliwości. Zwyciężała siłą argumentu. Ojciec nie chciałby słyszeć, że idzie do Marka. Drzwi otworzyła jej pani Maria, ciesząc, że nadal są razem. Polubiła ją, mimo, że zamieniły ze sobą zaledwie parę zdań, a Marek jej zdaniem zadurzył się po uszy. Dobrze jej patrzyło z oczu, a gdy spoglądała na jej syna, bił z nich niezwykły blask i uczucie. Sam Marek się trochę ustatkował. Zmieniła go na lepsze. – Marek jest u siebie! – uśmiechnęła się serdecznie i pokierowała do jego pokoju. Zanim weszła, zapukała. – Czeeeeść! – uśmiechnęła się promiennie i tez ślicznie wyglądała. Uczesana w kucyka, dokładnie na środku, a przy tym z przydługą grzywką. Marek, gdy tylko zauważył, jak otwierają się drzwi, ściągnął z uszu słuchawki i odwrócił się od komputera w jej stronę. – No hej! – ucieszył się na jej widok. Podeszła do niego i przywitała się buziakiem – Już jesteś? – nieco się zdziwił, ale kiedy spojrzał na zegarek, wykrzywił się w grymasie, czując, że kompletnie stracił poczucie czasu. Może dlatego, że zabijał nudę, grając w grę komputerową. – W co grasz? – nachyliła się nad komputerem, spoglądając w monitor. On jednak posadził ja na klanach. – A w nic! … Jak korki? – zapytał z ciekawości. Interesowały go jej sprawy. – Nie pytaj! – rzuciła stanowczo, by nie ciągnął nieprzyjemnego dla niej tematu. – Co wypożyczyłeś? – wstała, biorąc do ręki płyty DVD. – Kilka komedii, kryminałów, jeden horror… – zaczął wymieniać. – I chcesz to wszystko obejrzeć? – spojrzała na niego wielkimi oczami. – Nie, znam cię i wiem, jaka jesteś wybredna! – uśmiechnął się. – To dawaj ten horror! – wybrała o dziwo natychmiast. – Ty nie lubisz horrorów, bo się ich boisz! – stwierdził. Nie wytrzymywała ze strachu pół godziny. – Ale przy tobie nie mam się czego bać, prawda? – zapytała słodko, a Marek uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tak naprawdę wybrała znienawidzony rodzaj filmów tylko po to, by mogła się do niego poprzytulać, kiedy będzie się naprawdę bać i poczuć bezpiecznie. Niedługo potem leżeli na łóżku. Marek bawił się jej włosami, skupiony całkowicie na filmie, a oczy Basi rozszerzyły się do granic i odwróciła głowę, kładąc ja na klacie Marka. Nieświadomie zacisnęła jego koszulę. – To jest okropne! – wyszeptała, nie mogąc na to patrzeć. Sama muzyka, która wydostawała się z głośników była przerażająca, nie mówiąc już o dźwięku krzyku młodej kobiety zakopywanej żywcem z odrąbanymi nogami, by nie mogła uciec. Klimatu dodawały błyski i grzmoty rozszalałej burzy, a za oknami zrobiło się ciemno. To było ponad jej siły. – Marek, wyłącz to! – poprosiła czując, jak robi jej się słabo. – Nienawidzę widoku krwi! Trupów! Psycholi! Wind i burzy!…Masakra! – mówiła do siebie, a Marek uśmiechał się pod nosem. Przecież to były dopiero pierwsze minuty filmu, gdzie akcja nie zdążyła się jeszcze rozkręcić. – Wiedziałem, że ci się nie spodoba! – nabijał się z niej. Po tym co zobaczyła na Centralnym myślał, że takie widoki go nie ruszają. Przypominając sobie coś, co powiedziała na początku, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Przymknęła oczy. – …Dalej się boisz? – zapytał ciszej, prawie do jej ucha. – …Mniej…– odpowiedziała półszeptem patrząc mu w oczy. Nagle wyłączyli prąd i oglądanie filmu szlak trafił. – Nareszcie! – rzuciła do siebie, choć przesiadywanie w całkowitych ciemnościach tez nie było jej na rękę. – …Marek? – zapytała, sprawdzając, czy dalej jest obok. – Nie mów, że się boisz?! Taka duża dziewczynka, a boi się błysków i grzmotów, piorunów…i piorunów kulistych też! Nie wspominając już o wietrze dochodzącym do 100 km/ h, gradzie w wielkości ręki i kropli uderzających o budynek z siłą kilku ton! …Może się nawet zawalić… – Aaaaa…– pisnęła cicho. Wybuchł śmiechem. – Z czego się śmiejesz? – usiadła, spoglądając na niego ze złością. On na chwilę zamilkł. – … Uwielbiam cię taką…kruchą i delikatną…– przejechał palcem po jej przedramieniu. Dobrze, że było ciemno, bo z pewnością zauważyłby jej rumieńce. Nigdy tak do niej nie mówił. Uśmiechnęła się delikatnie. Im dłużej go znała, tym bardziej uświadamiała sobie jaki jest wyjątkowy. Czasem nawet przechodził sam siebie, lubił ją zaskakiwać. Usiadł obok niej. W niczym im nie przeszkadzał fakt, że w pokoju panują egipskie ciemności. Dokładnie widzieli swoje błyszczące spojrzenia. Przeczesał za ucho jej grzywkę i instynktownie pochylił, trafiając od razu na ślad jej ust. Złączyli swoje usta w namiętnym, a zarazem subtelnym pocałunku. Z rozkoszą smakował jej górną wargę, stopniowo pogłębiając pocałunek. Chyba po raz pierwszy nie miał ochoty na nic więcej. MŁODE WILKI. Cz. 51 W czasie kiedy jedni poddają się przyjemnościom cielesnym, inni muszą pracować. Nie inaczej było z pracownikami komendy Stołecznej w Warszawie. Może burza pokrzyżowała plany komisarza, by pobiegać wałem wiślanym, ale rozmowa w towarzystwie przyjaciela ojca, na komendzie też nie była złym pomysłem. Miał tylko żal o to, że kawa z automatu jest o wiele gorsza od tej, parzonej z ekspresu. Jednak komisarz zamiast żartować, jak to miał w zwyczaju, był jakiś zamyślony, nieobecny. Inspektor Grodzki wyczuł, ze coś go gnębi, nie daje spokoju. – Co się dzieje, Adasiu? – komisarz po chwili się ocknął, pokiwał głową i umoczył usta w „czarnym napoju”. To jednak nie usatysfakcjonowało „starego wygi”, więc poczekał w milczeniu, aż sam mu powie. Tak też się stało. Zawada spojrzał na inspektora Ryszarda Grodzkiego i zaczął. – Potrzebuję kogoś takiego, jak ten chłopak! Młody, bystry, odważny! Z ulicy! Przydałby nam się! – Chcesz zrobić z niego policjanta? – zdziwił się ogromnie. Jego pomysł był nierealny. Zawada wstał i zaczął krążyć w kółko gabinetu. Zawsze tak robił, gdy coś komuś tłumaczył w trakcie „burzy mózgów”. – Chojrakuje, ale jest po naszej stronie! Ryszard… Potrzebujemy kogoś, kto nie boi się życia, kto od dziecka przebywał w takim środowisku i zna je od małego, a mimo to wyszedł na prostą! Nie tylko chcę mu pomóc, ale on ma w sobie coś, czego nie nauczy żadna szkoła! – Co masz na myśli? – zapytał czekając na odpowiedź z niecierpliwością. – Uczciwość! – odparł pewnie, patrząc w oczy inspektora – To idealista, choć nie wiem jakby to ukrywał i się buntował! …Może zacząć od krawężnika, szybki kurs przygotowawczy i wyślemy go do Szczytna na zaoczne! – Na siłę nic nie zrobisz Adasiu, musi sam tego chcieć! Poza tym bez mąki ciasta nie ulepisz! Potrzebne jest powołanie! – przekonywał go usilnie o błędności tego zamiaru. – Może je ma, ale jeszcze o tym nie wie! – zasugerował. – Nie, nie zgadzam się! Był podejrzany o zabójstwo! Obciążały go silne dowody! – dalej uparcie trwał przy swoich racjach. – Ale jest niewinny! Wsadziłbym niewinnego człowieka! – miałby wyrzuty sumienia, jakby dowiedział się o tym zbyt późno. – Dlaczego się tak uparłeś na tego chłopaka? – zapytał po chwili, nie rozumiejąc jego zachowania. – Intuicja Ryszard, intuicja! Zaufaj mi! Jeszcze zrobię z niego rasowego glinę! – inspektor machnął ręką. – Rób! Ale żebyś miał rację! – zagroził mu palcem. Uśmiechnął się tylko i wyszedł. […] Po kilku minutach burza przeszła dalej, włączyli prąd i romantyczna atmosfera rozsypała się jak zamek z piasku. Zrezygnowali z horroru i przerzucili się na ładna komedię. Marek nie miał jednak pojęcia, że romantyczną. Kiedy film dobiegł końca, Basia uśmiechnęła się do siebie i rzuciła: – Marek? – zapytała szeptem. – Patrz… tyle przeszli, a jednak są razem! Piękne, nie? – odwróciła głowę i zobaczyła, jak słodko śpi. Dopiero gdy wybuchła śmiechem, otworzył oczy. – Co? Tak, tak! Fajne, fajne! Już koniec? Łeee… – udał zawiedzenie, ale Basia nie dała się na to nabrać. – Nie wiesz, bo przespałeś! – dodała z komiczną pretensją. – Nie spałem! Miałem tylko zamknięte oczy! – tłumaczył się, ale ona tylko patrzyła na niego z uśmieszkiem pod nosem. – Tak, tak! Jasne! Tłumaczysz się jak mój stary, kiedy mama chce mu zgasić w nocy telewizor! – zaśmiała się. – Ej, ej! Nie porównuj mnie do tego paralityka! – wyciągnął palec wskazujący. – Przestań! W niektórych rzeczach ma rację! – oznajmiła, spoglądając mu w oczy. – W jakich np.? – był niezwykle ciekawy tego co powie. On w żadnej kwestii nie popierał Storosza. Usiadła. – …Mógłbyś wreszcie zdecydować: praca, albo uczelnia! – przewrócił oczami. – Ten …Paweł, robi już drugi kierunek! – pochwaliła go nieświadomie, ale tylko chciała posłużyć się przykładem. – Ostatnie wakacje, tak?! Już ci o tym mówiłem! – przypomniał jej zły, że akurat musiała przywołać tego „Lolka”. – Tak, tylko, że dokładnie to samo mówiłeś rok temu! – zaznaczyła z pretensją. – Bo dałem sobie rok odpoczynku! Takie to trudne do zrozumienia?! – uniósł się lekko, bo teraz się czuł, jakby rozmawiał ze Storoszem, a nie Baśką. – Poza tym nie siedziałem na dupie 24 na h! Pracowałem! – zaznaczył. – Dorywczo i tylko po to by… mieć na coś! – nie mówiła tego złośliwie. Tak samo jak ona, chciała, by pokazał na co go stać. – Skończ już, ok.?! …Nie wszyscy kończą z pensją nauczycielską! – zasugerował, lekko ironicznie. Domyślił się, że w jej rodzinie prawie wszyscy mają „wyższe”. U niego w domu było zupełnie odwrotnie. Prawie nikt nie myślał o studiach, ale o pracy, by się utrzymać, a potem swoje rodziny. – Marek…Ja tylko chcę, żebyś … był kimś no… – nie wiedziała jak to powiedzieć. Niestety źle się wyraziła. – Ahaa! Czyli teraz jestem nikim, tak?!! – krzyknął. – Jezu! Nie!! – zaprzeczyła podobnie – …Nie! – powtórzyła już spokojnie. – …Nie chcę, żeby ktoś mówił o tobie źle! Bo wiem na co cię stać! Na dużo więcej! – rzuciła pokrzepiająco. – Ahaa…czyli do tego są mi potrzebne studia, tak? Żebyś się mnie nie wstydziła? Bo przecież jak to by wyglądało! Córka rodziny nauczycielskiej, ma chłopaka tylko z maturą i zamiast umysłowo, pracuje fizycznie! No pięknie! – mówił ciągle z pretensja i cynicznie. – Jesteś niesprawiedliwy! Chce dla ciebie dobrze, tak? Tak trudno TO zrozumieć?! – powtórzyła za nim. – No dobrze… – podniósł ręce w geście poddania. – Jeśli tak ci zależy, zrobię te cholerne studia! – Nie! Nie chcę byś coś robił dla mnie! Masz to zrobić dla siebie! Odnaleźć pasję, coś w czym będziesz się czuł mocny, co będzie ci sprawiać przyjemność! – mówiła tak pewna siebie, że słuchał jej bardzo uważnie. Niepotrzebnie się uniósł. – Ginekologia! – rzucił z uśmiechem. – Co? – wybałuszyła oczy i otwarła usta ze zdziwienia. – No! – odparł poważnie – …Tak sobie myślałam, ale… nie wiem! Za dużo kucia! Najpierw medycyna, potem specjalizacja, potem własny gabinet...A ja nie czuję się aż tak zdeterminowany, by znaleźć czas i pieniądze by rozkręcić własny biznes! – zaśmiał się sam ze swojej bujnej wyobraźni. – Żartujesz, tak?! – spytała poważniej. – Nie! Naprawdę o tym myślałem… do niedawna… – zamyślił się dziwnie. – Nie, ja zwariuję! Chciałeś wtykać łapy pod spódniczki obcym babom?! – zaśmiał się. – No! Wiem, że to było głupie! Teraz wiem! …Zbyt precyzyjna robota! – zaśmiał się. Czasami miała dość tych jego dwuznacznych żarcików. – Nie świntusz! To okropne! – Ooo… Jaka drażliwa! – jeszcze niedawno jej to nie przeszkadzało. – Może ty nie odwiedzałaś…jeszcze! – dodał – …takiego specjalisty, ale uwierz mi, są takie panie, które pomogłyby mi na starcie! – jak zawsze lubił ją denerwować. Kiedy się z nią droczył, zawsze tak specyficznie na niego spoglądała. – Tak, zwłaszcza rozbujać… „interes” jednego członka…na kozetce! – zmierzył ja wzrokiem, ledwo poznając i wybuchł śmiechem. – Basiu… za dużo ze mną przebywasz! – dodał, po czym ponownie się zaśmiał. Ona również nie mogła się powstrzymać. MŁODE WILKI Cz. 52 Minęło kilka dni. Kilka sielankowych dni. Na szczęście nie spotykał Storosza na swojej drodze i nie musiał wysłuchiwać jego pretensji. Z Basią też układało się dobrze. Jak zwykle jednak trochę oszukiwała, by mogła z nim spędzać więcej czasu. Tłumaczenie się gdzie wychodzą, coraz częściej składali na ręce pani Ewie, która informowała męża, żeby nie miał wątpliwości. Kiedy słyszał hasło „biblioteka”, odpuszczał. Sam zauważył, że stała się bardziej obowiązkowa i sumienna. Natomiast, gdy usłyszał pochwały z ust korepetytorów bardzo się z tego cieszył, choć dla niego nauka powinna być dla Basi od zawsze najważniejsza. Pani Ewa jednak zauważyła, ze dzieje się z nią coś niedobrego. Przysypia, chodzi nieprzytomna, przemęczona. Korzystając z okazji, że Basia wyszła z Markiem na krótki spacer, poprosiła męża o rozmowę. Usiedli w kuchni, w tajemnicy przed córką. Storoszowa spojrzała na męża, po czym bez ogródek zaczęła mówić prosto z mostu. – Chodzi mi o Basię! Nie widzisz, co się z nią dzieje? – zmarszczył brwi nie mając pojęcia o czym ona mówi. Zwłaszcza teraz, kiedy nie stwarzała problemów wychowawczych. – Ewa, co masz na myśli? Że się dużo uczy? To jej dobrze zrobi jak odpuściła sobie dwa lata szkoły! Z reszta…Rozmawiałem z Kwiatkowską! Chwaliła ją! Dziwiła się, że miała problemy z nauką! – żona przewróciła oczami. Jak zwykle nic nie rozumiał, a przynajmniej okręcał kota ogonem. Postanowiła przedstawić sytuację jaśniej i wreszcie przedstawić na co właściwie chce go namówić. – Nie dojada, nie śpi, chodzi przymulona! – wymieniała argumenty. Miała nadzieję, że to pomoże. – Bo chodzi na te dyskoteki! Wczoraj na przykład! – musiał wtrącić. – Miała wrócić o 22.00, a która była? Pierwsza! – na samo wspomnienie poczuł, że coś się w nim gotuje. – Tłumaczyła, że tak świetnie się bawili, że zapomnieli o upływie czasu! Z resztą marek ją odprowadził…To nieistotne, ważne jest to, że ona powoli się męczy! Potrzebuje chwili wytchnienia, odpoczynku od książek, a ty jej wcale tego nie ułatwiasz, a wręcz przeciwnie… Podsyłasz kolejne lektury, przepytujesz jak profesor na akademii! A nie zauważyłeś, że ona już po prostu nie ma siły? – O co konkretnie ci chodzi? Możesz mi wyjaśnić? – Nic innego nie robię od pięciu minut, Andrzej! … Żądam byś zmniejszył wymiar tych godzin lekcyjnych! Nie będę patrzeć, jak moja córka powoli się wykańcza! Książki nie są najważniejsze i sam o tym wiesz, panie profesorze wychowania fizycznego! I też powinieneś zdawać sobie sprawę jakie konsekwencje ma przemęczenie organizmu!…Przedwczoraj, jak już spałeś weszłam do jej pokoju, o 2 nad ranem i wiesz co robiła? Uczyła się tylko po to, by następnego dnia mogła pójść do klubu! A przecież była to sobota! … Nawet nie pisnęła, że jest zmęczona, kiedy kazałam jej się kłaść! …Ona to robi dla ciebie, żebyś ty był na tyle zadowolony, by mogła na chwile oderwać się od tego wszystkiego! To prawie jak niewolnictwo, Andrzej! …Więc jutro zadzwonisz i odwołasz zajęcia o 8.00. Niech sobie pośpi! – Storosz spojrzał na żonę i zamilkł. Było to oznaka, że się zgadza na te warunki. […] Marek po tym jak pospacerowali po parku, powygłupiali jak zawsze odprowadził ją pod drzwi. Znów mógł zobaczyć ten śliczny uśmiech. Nie chciał już wchodzić. Przynajmniej tutaj mogli się czule pożegnać. Po serii przedłużanych buziaków, puściła jego rękę i weszła do środka, gdzie czekała na nią stęskniona historia powszechna. Weszła do salonu, jak zawsze komunikując, że już wróciła. – Wróciłam, idę na górę…się pouczyć! – to ostatnie ledwo przeszło jej przez gardło, monotonnym i sennym tonem. Miała mdłości na same słowo „nauka”. Miała już iśc, kiedy Storosz ją zatrzymał. – Poczekaj… – momentalnie odwróciła głowę w stronę ojca – Odwołałem jutrzejsze zajęcia! Przyda ci się odpoczynek! – nie dowierzała temu co mówi. Jej oczy nieco się rozszerzyły. Po chwili jednak zaskoczenie przerodziło się w zwykła radość. Uśmiechnęła się i sama nie wiedząc dlaczego to zrobiła, ucałowała ojca w policzek. – Dzięki tato! – cała w skowronkach pobiegła na górę. Od razu wstąpiły w nią nowe siły, przypływ energii. Już po chwili dało się słyszeć brzmienie muzyki hip–hop, dochodzące z jej pokoju. […] Przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania. Położył klucze na szafce z butami, zawiesił letnia kurtkę i strosząc włosy wszedł do dużego pokoju. Nie miał jednak pojęcia, że maja gościa. Stanął jak wryty widząc na krześle, z herbatką w ręku naprzeciwko jego matki komisarza Zawadę. Dopiero teraz pani Maria zauważyła syna, stojącego w progu. Spoglądała to na chłopaka, to na policjanta. – Marek…Jesteś już! – uśmiechnęła się serdecznie. – Mamy gościa! – oznajmiła, a Marek nieco się skrzywił. Nie rozumiał, czego jeszcze może od niego chcieć. Adam wyczuł jego antypatię. Uśmiechnął się tylko delikatnie pod nosem. Marek po chwili podszedł do komisarza, wyciągając rękę na powitanie. Komisarz uścisnął i dodał. – Dobrze, że jesteś! Mam dla ciebie pewną propozycję! Możemy… – zasugerował, by porozmawiali na osobności. Pani Maria od razu zorientowała się o co chodzi i wyszła, klepiąc syna po ramieniu. Marek odprowadził wzrokiem matkę po czym przestawiając jak zwykle krzesło odwrotnie usiadł. – O co chodzi? Znowu jestem o coś podejrzany? – był dziwnie sceptyczny, ale życie go nauczyło, że z policją trzeba ostrożnie, ale odważnie. – Nie, nie! – zaprzeczył kręcąc głową. – … Powiem wprost! Proponuję ci robotę, u nas, w stołecznej! – nie wytrzymał. Wybuchł śmiechem. Ton z jakim to powiedział był za poważny, aby w to uwierzył. Rozśmieszyło go to. – Cooo?! – nie potrafił się opanować – To jakiś żart?! – zapytał z uśmieszkiem. – To nie są jaja! Mówię poważnie! Dobrze się wtedy spisałeś, a ja proponuję ci etat! Po krótkim szkoleniu zaczniesz od krawężnika, a potem zobaczymy! Może nawet Szczytno! – Jakie Szczytno?! – zaśmiał się ponownie. – Wyższa Szkoła Policji! – wybałuszył oczy. I co mu po tym – pomyślał. – Niech pan posłucha! Nie interesuje mnie łażenie z pałką i uspakajanie pijaczków! Sorry, ale…– zaśmiał się, wtrącając – Nie! – miał bardzo dobry humor, a nawet jeszcze lepszy! – To ty mnie posłuchaj! …Nadajesz się na oficera, a nie kolesia z pałką…– przerwał mu. – Chyba SB! – wtrącił z niegasnącym uśmiechem. – Chłopie! Nie fatygowałbym się tu specjalnie po to, by z tobą się pośmiać! – podniósł lekko ton, jak na przesłuchaniu. Uspokoił się. – Prosty układ! Potrzebuję kogoś takiego jak ty do pomocy! – Mam pracować z tobą…panem! – poprawił się szybko. – A może ja nie chcę, zajarzyłeś? – przeszedł jednak do nieoficjalnego zwrotu. – A co masz lepszego do roboty? Piwko pod blokiem? Sam mówiłeś, że wiele twoich kumpli kończy albo w kryminale, albo w kostnicy! Chcesz tu siedzieć i stać w miejscu? Zawalcz, masz dla kogo! – To już nie twoja sprawa! – zaznaczył groźnym tonem. – …Gliniarstwo…Sorry…Policja! – powtórzył ironicznie – Chcesz mnie udupić w mundurek, żebym miał przesrane! Nienawidzą takich, jak ty! Igranie z wami to dla nich najlepsza rozrywka! Moja do niedawna też! …Nic nie rozumiesz! – zaznaczył! – W kryminalnej nie będziesz miał czasu ubierać mundurka! To niełatwa robota, dla najlepszych… którzy jeszcze w coś wierzą! – spuścił głowę – …Zastanów się jeszcze! – wstał, patrząc na niego przenikliwie. Uśmiechnął się pod nosem. Skoro się tak broni, musi się coś za tym kryć. Zanim wszedł dodał. – Wiesz gdzie mnie znaleźć! – Nie czekaj! – krzyknął zły, a po chwili usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Nie wiedział czy bardziej złościł się na siebie, czy na Zawadę, a jeśli tak, to dlaczego? Po chwili do pokoju weszła pani Maria. Zauważyła, że jej syn jest jakiś wzburzony. – Wszystko dobrze, synku? – kiwnął głowa i pokierował się do swojego pokoju. Położył się na łóżku, spoglądając w sufit. Zamyślił się na chwilę, po czym wypalił. – Komisarz Brodecki! Pchy! – prychnął śmiechem. – Tsaa....jasne! MŁODE WILKI. Cz. 53 – Tak?! – z gabineciku pani Ewy szło usłyszeć niezwykle rozbawiony głos Storosza. Był to kolejny dzień wakacji. Był wyjątkowo słoneczny. Niespotykane było też to, że Storosz aż śmieje się do słuchawki. Widocznie to co usłyszał musiało być manną z nieba. Siedział na krześle, spoglądając w okno i uważnie słuchał rozmówcy, przytakując. Trzymał w ręku długopis i coś pisał, nakreślał. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, Jak najszybciej chciał się podzielić tymi informacjami z rodziną. – Tak! Rozumiem! …Aa…Tak, mam! Wszystko! …Co? Nie! Z tym raczej nie będzie problemu! Już wszystkim sam się zajmę! Dziękuję za pomoc! Jestem twoim dłużnikiem! …No to do zobaczenia! I pozdrów Danutę! Część! – rozłączył się i odłożył komórkę na biurku. Wyłożył pewną teczkę i zaczął ją przeglądać. […] Mniej więcej w tym samym czasie […] Otworzył oczy, czując na twarzy ostre promienie słońca, które „palą” jego policzek. Usiadł do pozycji siedzącej i spojrzał na zegarek. Była 11.00. Przetarł zaspaną twarz gołą ręką. Nigdy tak długo nie spał, nawet jak był bardzo zmęczony. Może przez te sny. Wczorajsze spotkanie z Zawadą jakoś dziwnie pobudziło jego wyobraźnię. Tu strzelał, tu kogoś gonił, a na końcu dostał kulkę prosto w serce. Nie mógł zatem powiedzieć, że był wyspany. Ciągle rzucał się na łóżku, zrzucał z siebie kołdrę. Wreszcie wstał i udał się do kuchni. Jego mama zmierzyła go wzrokiem z dezaprobatą. Wyjął z lodówki mineralną i pociągnął z gwinta. Dla Brodeckiej był to już środek dnia. Zauważył to specyficzne spojrzenie. Wyglądał tak, jakby nieźle wczoraj zabalował. – Nie patrz tak na mnie! Źle spałem! – dłużej nie mógł tego znieść. Nic nie pił, a jego mama patrzy na niego tak, jak wtedy, gdy ma kaca. Usiadł na krześle i widząc, że Brodecka pije kawę, upił łyka. – Ble… gorzka! – skrzywił się. Pani Maria korzystając z chwili, postanowiła z nim poważnie porozmawiać. Niechcący usłyszała to, o czym mówili. – Zastanowiłeś się? – Marek dziwnie na nią spojrzał, nie wiedząc co ma na myśli. – Nad czym? – był jeszcze nieprzytomny. – Nad pracą u pana Adama! – po tym co usłyszał, uniósł się. – Podsłuchiwałaś?! – rzucił z pretensją. Nie lubił, jak wtrącała się do jego życia. Czuł się wolnym strzelcem, może dlatego. Jego mama jednak go wyprzedziła, dodając. – Nie, drzwi były otwarte! – zaznaczyła, by nie miał wątpliwości. Spuścił wzrok. Westchnął i odpowiedział. – Nie ma się nad czym zastanawiać! Nie będę spisywał mandatów i uspokajał rodzinne awantury! Mam tego potąd! – pokazał gestem. Zdawał się być bardzo do tego przekonany i nie było mowy o przyjęciu propozycji wstąpienia do policji. Nie naciskała, to jego wybór i ona na pewno na niego nie wpłynie, choć wiedziała, że marnuje swoją szansę. – Szkoda, bo bym miała syna – świetnego policjanta! – uśmiechnęła się zachęcająco. – Prędzej wyschnie woda w Wiśle, niż będę psem! Nie ma mowy! – spojrzał na mame, by przestała. On i tak nie zmieni zdania. Już postanowił. – No dobrze… I idźże się wreszcie ubrać! Zaraz przychodzi ciocia Ula! Idziemy do szpitala do Czarka! – oznajmiła. Marka to zainteresowało. – Czarka? A co mu jest? – zapytał. – Jest w szpitalu, złamał nogę w dwóch miejscach. Idziemy do niego! Wrócę dopiero wieczorem! – oznajmiła. Pokiwał głową i wrócił do siebie. […] Spoglądał zdziwiony przez judasza, nie dowierzając własnym oczom. Gdy usłyszał dzwonek do drzwi, otworzył zamaszystym ruchem drzwi. Ujrzał w progu Basię, uśmiechniętą od ucha do ucha. Podeszła do niego bliżej i przywitała się soczystym, a przy tym namiętnym pocałunkiem. – Cześć! – weszła, jak do siebie. Rozejrzała się po pomieszczeniu. – Jesteś sam? – wyszeptała. – Tak, wyszła i wróci późno! Ale…Co ty tu…A twoja historia? – uśmiechnął się zawadiacko, krzyżując ręce. Uśmiechnęła się i poprawiła mu kołnierzyk od bluzki. – Ojciec okazał się człowiekiem…Mam wolny dzień! – podniosła brwi do góry. – A–ha! …A wie, że jesteś u mnie? – pokiwała głową na „nie” i przygryzła dolną wargę. – Remontuje ze znajomym mieszkanie! – oznajmiła uradowana tym, że ma święty spokój i czas wolny, tylko dla siebie. – Więc… – chwyciła jego dłoń i zaciągnęła do jego pokoju. Marek zamknął za nimi drzwi. Basia usiadła na łóżku. Marek zaraz za nią. Ona jednak wolała usiąść mu na kolana, twarzą do niego. Spojrzała na niego, przygryzając dolna wargę. Przymrużył oczy nie bardzo rozumiejąc jej zachowania. Dopiero, gdy zaczęła rozpinać pasek od jego spodni, zaprotestował. – Baśka, co ty robisz?! – zabrał jej rękę. Pamiętał co mu powiedziała. A teraz najwidoczniej bawi się z nim i specjalnie prowokuje. Nagle z tylniej kieszeni spodni wyciągnęła malutkie opakowanie i wcisnęła mu w dłoń. – Przekonaj mnie, że to bezpieczne, a…pozwolę ci zrobić ze mną wszystko! – rozszerzył szeroko oczy. Zszokowała go. Spojrzał w jej oczy, chcąc się upewnić, ze nie żartuje. Gdy nabrał takiej pewności, delikatnie ją z siebie zrzucił. – Poczekaj! – wyszedł, a Basia uśmiechnęła się do siebie. Po niedługim czasie wrócił, energetycznie się na niej położył i pocałował. Po chwili jednak naszły ją wątpliwości. – Ale na pewno? – zapytała już z przyśpieszonym oddechem. W odpowiedzi po raz kolejny ją pocałował. […] Jakąś godzinę później leżała owinięta kocem. Po pokoju walały się różne części garderoby. Po jej idealnie uczesanej fryzurze nie zostało nic. Jej włosy były w kompletnym nieładzie, wręcz poczochrane. Marek siedział obok na podłodze do połowy ubrany, uważnie na nią spoglądając. Uśmiechała się do niego. Przeciągnęła się…Wyglądała na niezwykle zrelaksowaną, odprężoną. – … Nie wiedziałam, że seks może tak postawić na nogi! – uśmiech nie schodził z jej twarzy. – Brakowało mi go… – Domyślam się! – zachichotał, na samo wspomnienie minionych wydarzeń. Zachowywała się jak wygłodniała kotka, a on nie był lepszy. Niewątpliwie odgłosy jakie z siebie wydawali, dało do myślenia sąsiadom. – …Głupia byłam, wiem! – posmutniała nagle. – Tego nie powiedziałem! – zaprzeczył wyraźnie – Tylko nie wiem, skąd tak nagle ci się odmieniło! – zaśmiał się rozbawiony. – Niiieee? – przeciągnęła zalotnie, a on obdarował ją szybkim buziakiem. Kiedy się od siebie oderwali Marek spuścił głowę. Zamyślił się. Właściwie to nawet nie wiedział, czy powinien był jej wspominać o wizycie komisarza. Postanowił zachować to dla siebie. I tak nie miała dla niego większego znaczenia. – Potrzebowałam tego! Po prostu! – dorzuciła. – Wiesz co… I miałeś rację…trochę przesadzałam! Bo nie ma nic złego z seksie, tym bardziej jeśli jest z miłości! – uśmiechnęła się. – Ale ci to wynagrodzę! – dodała zachęcająco. – Gdzie to wyczytałaś? – zaśmiał się. – Ostatnia lektura od ojca! – Daje ci czytać harlekiny? – zakpił. Po czym wybuchł śmiechem. – To była poważna książka o problemach współczesnej młodzieży, ale nie wiedział, że doszukałam się ukrytego dna! – oboje się roześmiali. Po chwili jednak przeszła do bardziej poważnego tematu. – …Chyba na siłę próbuje ingerować w moją przyszłość, ale nie wie, że mam już ją dokładnie zaplanowaną! – oznajmiła, spoglądając głęboko w oczy, co go zaintrygowało. – To jak będzie wyglądać twoja przyszłość? – oparł brodę o założone na łóżko ręce. – … Z tobą! – zaśmiał się. – To wiem, a co dalej? – wyraźnie go to zainteresowało. – Dalej… Przeprowadzimy się do Gdańska! Tak! Gdańsk! …Ty znajdziesz jakąś pracę, wynajmiemy mieszkanie! Ja zacznę studia, ale nie wiem jeszcze na czym… – Marek w tym momencie się zamyślił. Nie wyglądała, jakby to, co mówiła było czystym żartem, czy marzeniami. Mówiła poważnie…Z tego co opowiadała, wszystko ułożyła sobie dosyć skrupulatnie. Nie chciał by zapytała o jego dalsze życie. Poza tym, że chce być ze Storosz, nie miał żadnych planów, praktycznie żył z dnia na dzień, co teraz wydało mu się lekkomyślne. Zrozumiał, że jeśli chcą ze sobą być, musi zagwarantować jej poczucie bezpieczeństwa i jakiejś stabilizacji. Dotąd nie zdawał sobie z tego sprawy. W tym względzie akurat była bardziej dojrzalsza od niego. – Potem ślub… i w odpowiednim czasie dzieci! Dwójka! Ale pierwszy ma być chłopiec! – zauważyła, że był jakiś nieobecny że jej dalszych słów nie usłyszał… – Ej! O czym tak myślisz, co? – …Yyy… – dopiero teraz się ocknął się z letargu – O niczym, tak tylko… – zbył ją półsłówkami. […] Nie był pewny, czy dobrze robi. Niczego nie był pewny, ale to, co mu powiedziała, jakoś głęboko zakorzeniło się w jego głowie. Tu nie tylko chodzi o jego przyszłość, ale o ich przyszłość i musi coś zrobić ze swoim życiem, jeśli chcą sobie je ułożyć na wspólnej drodze. Stał tak z dobre pięć minut przed budynkiem. Wahał się, oglądał za siebie, jakby szukał w kimś oparcia. Może chciał poczuć, jak ktoś go pcha do przodu, mówiąc „idź!”. Po chwili wreszcie przed do środka. Nie za bardzo wiedział gdzie ma się udać, ale o ile dobrze pamiętał musiał iść prosto. Nie mylił się. Dobrze zapamiętał ten korytarz. I sam był zapamiętany przez jednego z obecnych tu osób. Wychodził właśnie z pokoju przesłuchań, kiedy go zauważył. Zmrużył oczy, ale ucieszył się w duchu. Podszedł do niego. Marek był jakiś spłoszony. – Jeśli tu jesteś, to znaczy, że… – przerwał mu. – To nic nie znaczy! …Nie jestem pewien! – pokręcił głową. Adam uśmiechnął się do siebie. Sam fakt, że tu przyszedł już wiele mu wyjaśnił. […] W tym samym czasie […] Basia korzystała z uroków słońca w ogrodzie. Wylegiwała się na leżaku, korzystając z ostatnich promyków słońca tego dnia. Już mogła się pochwalić piękną opalenizną. Słuchała muzyki z MP3– trójki. Przymknęła oczy podrygując w rytm dobrze znanych utworów playlisty. Nic dziwnego, że nie słyszała, ani nie zauważyła, jak woła ją pani Ewa. Podeszła bliżej i wyciągnęła jej słuchawki z uszu. Od razu podniosła powieki, spoglądając na mamę. – Tata szykuje jakoś poważna rozmowę! Mamy się zebrać w salonie za 10 minut! – oznajmiła Storoszowa, sama nie rozumiejąc z jakiego powodu. – Ale dlaczego?! Po co? – mama nie znała odpowiedzi na jej pytania. – Też chciałabym to wiedzieć! – burknęła pod nosem. Miała dziwne przeczucia. Basia natomiast pomyślała, że znowu czegoś się uczepił. […] – Po co mnie tu przyprowadziłeś? – zapytał, kiedy komisarz zaprowadził do za lustro weneckie. Spoglądał na niego dziwnie. Nie rozumiał do czego to prowadzi. W pokoju przesłuchań zauważył prokurator Wiśniewką i jakiegoś mężczyznę. Zawada milczał, on też tak postanowił. – Dlaczego ją zgwałciłeś, a potem w brutalny sposób zamordowałeś? – usłyszał pytanie. Przygruby facet, siedzący w tym samym miejscu, co niegdyś on, wybuchł cynicznym śmiechem. – Bo to fajna dupa była! Tylko głupia się darła! – Marek zagryzł zęby. – To ją uciszyłem! Tylko trochę kurwa za mocno! – ponownie się zaśmiał. W Brodeckim aż się gotowało. Miał ochotę tam wejść i dać mu niezłą nauczkę. Miał już coś powiedzieć, kiedy wtrącił Adam. – Miała tylko i aż dziewiętnaście lat! Młoda, ładna, ambitna! Miała całe życie przed sobą…Ale dla niego było nic nie warte… – Po…Po co mi to wszystko mówisz? – spoglądał na niego, jak na wyrocznię, mistrza. – Bo jesteśmy po to by udowadniać, że istnieje jeszcze sprawiedliwość! I jeśli naprawdę ktoś to czuje, w to wierzy, będzie świetnym gliną! Musisz się sporo nauczyć, ale… za parę lat powiesz, czy było warto! W międzyczasie parę razy zwątpisz czy jest w tym sens, a pomimo to będziesz to robić dalej! Bo jeśli się wierzy, nie ma rzeczy niemożliwych i tym bardziej nie istnieje „zbrodnia doskonała”! – Sam powiedziałeś, że mogę zwątpić! Co jeśli teraz wątpię, czy dobrze zrobiłem przychodząc tu? – zapytał. – Jeśli tu jesteś przynajmniej w połowie jesteś tego pewien a to już sukces! Co z tego wyjdzie zależy od ciebie! … Nikt cię nie nauczy, jak sobie radzić z wątpliwościami! Sam musisz wiedzieć, czego chcesz! – Wiem czego chcę, ale nie wiem, czy w ten sposób…tak… – Są też tacy, którzy ci pokażą, czy chcesz to robić, czy nie! Jeśli zrezygnujesz nie będę miał do ciebie pretensji! …Policja to nie tylko zawód, to powołanie! Albo je masz, albo nie! I to właśnie sprawdzisz! – oznajmił bardzo poważnie. – Jeszcze parę miesięcy temu… – pokręcił głową na samo wspomnienie wypisywania haseł „HWDP”. – Nie wiem, czy to jest to, ale czuję cholerną satysfakcję, że go złapałeś! – dodał, spoglądając na bandziora. – Dostanie dożywocie? – zapytał zainteresowany. – Ona się już o to postara! – oboje się zaśmiali. […] Usiadły naprzeciwko ojca, czekając na to, co powie. On przez dłuższą chwile milczał, ale po chwili wreszcie to z siebie wydusił z szerokim uśmiechem na twarzy. – Wszystko załatwione! Dyrektor poszedł nam na rękę, papiery masz w porządku, przyjął cię! Nawet go nie musiałem prosić! – obie spojrzały na siebie radosne – …Ja też się przeniosłem! Mieli akurat wolną posadę wfisty, mama i tak za niedługo pójdzie na zwolnienie, więc…wszystko się układa! – Ale czekaj…Jak to przeniosłeś? – zaintrygowana pani Ewa łapiąc męża za słówka, zapytała. – No… Już postanowione! Za dwa tygodnie wracamy do Przemyśla! Basię przyjęli na profil humanistyczny do tamtejszego liceum! – obie zamarły, nie wiedząc co maja powiedzieć. Pani Ewa nie dowierzała słowom męza, za to Basia…Z nią było gorzej. W jej świadomości echem powracało przedostatnie zdanie. Przewracała nerwowo oczami. Nie chcę wyjeżdżać! – pomyślała. MŁODE WILKI Cz. 54 Nie była w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała. Nie chciała by ta wiadomość! Nie chciała wierzyć, że to prawda, bo to nie może być prawdą! Nie chce wyjeżdżać! Nie może i nie chce! Nie chce zostawiać Marka! Nie jego! Wszystkich, tylko nie jego…Siedziała nieruchomo, jak zahipnotyzowana. Jedyny znak życie dawały źrenice, które biegały na przemian w dwie strony gałki ocznej. Powoli zbierały się łzy. Nie chciała zostawiać swojego dotychczasowego życia, które wreszcie jakoś się ułożyło. Nie musiała się przed nikim ukrywać, niczego zatajać. Czuła się wolna, a teraz? Mają nastąpić zmiany, na które w zupełności nie była przygotowana. Na które się nie zgadza, bo ich nie akceptuje, dlatego, że odbyły się za jej plecami. Dla niej wszystko w jednej chwili popadło w ruinę. Jakby spadała w przepaść. W głowie ciągle huczało jej to, co przed chwilą usłyszała, krwawiło serce. Miała wrażenie, że już teraz ogarnia ją zalążek tęsknoty jaki ofiarował jej ojciec z uśmiechem na twarzy. Nie chciała tego czuć! Dlaczego musi akurat teraz wszystko rujnować?! – powtarzała w myślach, ale nie sposób było znaleźć odpowiedź na to trudne pytanie. Jej ojciec w nie wie, co tak naprawdę jest ważne! Dla niej ważne, nie rozumie jej, a już się łudziła. Bo nie można tego nazwać „jej dobrem”, zwykłą troską o przyszłość. To on wbił tą igłę! Nóż w plecy! Miała ochotę uciec i nigdy nie wracać! Żyć tak jak ona to zaplanowała, bo tylko wtedy może być szczęśliwa. Milczała, nawet nie potrafiła krzyczeć. Jednak niepokój o przyszłość, ścisnął jej struny głosowe tak, że nie była w stanie wydać z siebie nawet cichego pomruku. Czuła, że się dusi! Musiała stąd wybiec. Bez ani jednego słowa, wstała i wybiegła z domy, trzaskając drzwiami. – Baśka! – Storosz, próbował ją zatrzymać, ale na próżno. – Zostaw ją! – podniosła ton równie niezadowolona. Postanowiła odbyć poważną rozmowę ze swoim małżonkiem. Nie rozumiała, dlaczego zataił przed nią tak ważny fakt z ich życia. Andrzej domyślił się, że pobiegła do Marka. Ale teraz nie mógł zrobić nic, by temu zapobiec. Dał spokój, bo wiedział, że jego decyzja jest nieodwołalna. Musi się z tym pogodzić i czym prędzej poinformuje tego chłopaka, tym szybciej zaczną się przygotowywać do przeprowadzki. […] Szła z zarzuconym kapturem na głowie. Był już półmrok. Słońce niedawno zaszło. Nie płakała. Nie mogła się zmusić, by choć w ten sposób jej ulżyło. Wyciągnęła z kieszeni bojówek trzęsącymi się dłońmi komórkę. Próbowała napisać wiadomość, ale komórka wypadła jej z ręki. Szybko się nachyliła i wzięła ją z powrotem do ręki. Napisała wreszcie treść SMS’a. Nie chciała dzwonić. Od razu wyczułby, że coś jest nie tak. Wolała tego uniknąć. Chciała mu powiedzieć o tym prosto w oczy, nie drogą pośredniego kontaktu. Przeczytała, czy brzmi dobrze: Spotkajmy się za 20 minut w parku! Wiesz gdzie! Będę czekać na ławce pod platanem! To pilne! – nacisnęła na „wyślij” i wiadomość poszła. Ona nie zwalniała kroku. Po chwili była na miejscu. Usiadła na ławce, podkuliła nogi i oparła głowę o kolana, jakby zwijała się z bólu brzucha. […] Spóźnił się dwie minuty. Rozglądał się wokół. Siedziała skulona w kłębek. Podszedł do niej powoli i puknął w ramię. Podskoczyła przestraszona. Spojrzała na niego i poczekała aż koło niej usiądzie. – Jestem! – odparł, cały czas spoglądał na nią podejrzliwie. Odwzajemniła spojrzenie. Skręciła głowę, tak, że pocałował tylko jej policzek. Była strasznie niemrawa. – Muszę…– rzuciła cicho, ale głos odmówił jej posłuszeństwa. Wzięła głębszy oddech – Muszę ci o czym ważnym powiedzieć! – oznajmiła wreszcie, znajdując w sobie odwagę. – O jaka oficjalna! …No ja też! – uśmiechnął się, nie zauważając w blasku nocy jej smutnych oczu – Zacznij! – poprosił. Ona jednak zamilkła. Musiała dać sobie czas. – Nie…Ty zacznij! – nie przemogła się. Odwlekała to jak tylko się dało. Zgodził się na ten warunek i zaczął opowiadać. – …Baśka…Ja dzisiaj coś zrozumiałem! Masz rację! Nie można żyć bez planów! Trzeba o siebie zadbać bo nikt inny za nas tego nie zrobi! A przyszłość zależy od tego, co zrobimy, a czego nie zrobimy teraz! Nie mówiłam ci, bo wydawało mi się to nieważne! Ale teraz wiem, że to może być moja szansa! – przysłuchiwała się jemu z uwagą, nie rozumiejąc do czego zmierza. Postanowiła mu jednak nie przerywać, pozwolić, by dokończył – Wiem, że uznasz mnie za wariata, bo sam czuję, że zwariowałem, ale… Zaryzykuję i … – uśmiechnął się patrząc jej w oczy – … postanowiłem wstąpić do policji! Adam zaproponował mi pracę! – zmrużyła oczy. Ta informacja była tak samo zaskakująca, jak ta, którą usłyszała z ust ojca. Z tą różnicą, że ta była o wiele radośniejsza. Na moment nawet się uśmiechnęła. Nie liczyły się wcześniejsze przygody i dogryzania organom ściganie. Teraz nawet się do nich przekonała, zwłaszcza za sprawą jednego komisarza. – Zacznę od szkoła w Legionowie…Skoszarują mnie, ale jakoś dam radę! – „Skoszarują”? Przyszło skojarzenie związane z wojskiem. Nie była do końca, co do tego przekonana. To ciężki kawałek chleba. – Umówiliśmy się na poniedziałek, że mnie trochę wprowadzi…Żebym…nie szedł tak z buta! – dopiero teraz zauważył, że jest jakaś dziwna. Zmartwił się. – Co jest? – spojrzał na nią z troską. Przez chwilę odwzajemniła jego spojrzenie, po czym wstała. Nie była w stanie powiedzieć mu tego prosto w oczy. Nie chciała widzieć jego zawiedzenia. Zrobiła kilka kroków, odchodząc od ławki, po czym przystanęła. Obserwował ją z uwagą. Przymknęła oczy w duchu dodając sobie odwagi, po czym rzuciła: – … Wyjeżdżam! Wracam do Przemyśla! – zagryzła usta, czując jak nachodzą łzy. Zaśmiał się, niedowierzał. – Gdzie?! – prawie krzyknął. Odwróciła się do niego twarzą. – Za dwa tygodnie, rozumiesz?! – nie mogła już ukrywać zdenerwowania. Podniosła ton. – …Ojciec postawił na swoim!! Przenosimy się do dziadków!! Nic nie wiedziałam do cholery!! Dajcie wy mi wszyscy spokój!!– krzyknęła z desperacją, po czym rozpłakała. Tylko przy nim nie wstydziła się łez. Już nie potrafiła ich hamować. Zakryła ręką usta i już miała usiąść na betonie, kiedy objął ją ramionami. Przytuliła się twarzą do jego koszuli, nerwową zaciskając ją w pięściach. Głośno szlochała. Kucnęli. Marek nawet nie wiedział, co ma jej teraz powiedzieć. Wiedział, że chce zostać, a on nie zniesie jak wyjedzie. Guła w gardle odbierała mu mowę, ale teraz on musi być silny, dla niej. Musi ją wspierać, pocieszyć, choć sam potrzebował pomocy. Po chwili jednak odezwała się w nim natura buntownika. Wstał. – …Nie!! – wystawił palec wskazujący przed siebie – Nie pozwolę!! – pobiegł gdzieś, zostawiając ją samą. – Marek!! – obierając mokre policzki wstała i pobiegła za nim. […] Pod domem Storosza był pierwszy. Miał już schodzić, kiedy usłyszał jak go woła. Odwrócił się. Nawet nie zauważył, że pobiegła za nim. Zatrzymała go, musiała się dowiedzieć, co chce zrobić, co zamierza. – Marek, to nic nie da! – spojrzała na niego z przerażeniem. Dobrze wiedziała, że jak jest wzburzony, może nad sobą nie panować. Bała się, że zrobi awanturę. Pokręcił głową, pocałował ją w czoło i wszedł na posesję przez furtkę. – Zostań tu… Będzie dobrze! – dodał na odchodne. Posłuchała go. Z resztą i tak nie miała ochoty wracać do domu. Zapukał, ale pewnie nie słyszeli za pierwszym razem. W tle słyszał rozmowę rodziców jego Basi. Kłócili się. Właściwie to słyszał tylko podniesiony damski głos. Po chwili jednak otworzyła drzwi. – Dobry wieczór! – Pani Ewa była zaskoczona jego obecności. Rozglądała się wokół, czy nie ma z nim Basi. Było już późno, a nie wróciła do domu. Niestety…Był sam. – Gdzie jest Basia? – rzuciła cicho, by Storosz nie usłyszał. – Proszę się nie martwić…jest ze mną, ale ja… Mogę wejść? – zapytał, spoglądając kobiecie w oczy. Gestem ręki zaprosiła go to środka, choć zauważyła, że w jego oczach jest coś dziwnego. Znał drogę, więc wszedł od razu do salonu. Storoszowa weszła zaraz za nim. Storosz natychmiast zwrócił uwagę na gościa. Odparł. – Baśki nie ma! – odparł dość niesympatycznie. Przerwał im dyskusję i nie ukrywał, że wszedł nie w porę. – Ja do pana! – odpowiedział stanowczo. – Możemy? – zwrócił się tym razem do mamy Basi. – Tak, oczywiście! – wyszła, zostawiając ich samych, ale tak naprawdę bała się ich rozmowy. Domyśliła się, że Basia zdążyła mu o wszystkim powiedzieć. – W jakiej sprawie? – zapytał po chwili, w dalszym ciągu wzrokiem odprowadzając żonę. – …Basia mi powiedziała, że… – nie potrafił tego dokończyć! – Powiedziała mi o pana planach! – przestawił szyk zdania. Storosz na to zaśmiał się cynicznie. – Wcale mnie to nie dziwi! Przyszedłeś mi tylko o tym powiedzieć, że wiesz? – zapytał z sarkazmem. Mimo wszystko próbował dalej, nawiązać z nim jakąś sensowną rozmowę. – Nie! – powoli czuł, jak żyłka mu się napina. Zdołał jednak opanować gniew. – …Przyszedłem panu coś zaproponować… – Oooo…Słucham! – rzucił z cynizmem. Nie krył swojej niechęci. Nie mógł się przemóc. Marek pozwolił sobie na monolog. – …– westchnął – Ja wiem, że pan mnie nienawidzi i pewnie nigdy już do mnie nie przekona! Nie musiałbym panu tego mówić, ale teraz to…jedyne co mi wpadło do głowy!… Wiem też, że pan myśli, że buntuje Baśkę przeciwko panu, …że obwinia mnie o pan za to wszystko co się wydarzyło! Pewnie i teraz mi pan nie uwierzy, ale…Ja naprawdę… – jeszcze chwile temu nie myślał, ze kiedykolwiek mu to powie, ale teraz poczuł iskierkę nadziei, ze to coś zmieni – …kocham Basię… Zależy mi na niej, na jej przyszłości…szczęściu… Dlatego proszę pana o zgodę na to, by … ze mną zamieszkała! – Storosz wybałuszył oczy. – Co takiego?! – zaśmiał się. – … Nie mam na myśli tylko tego, byśmy zamieszkali razem!...Na dniach zaczynam szkolenie w Legionowie… Kiedy je skończę zaczynam pracę razem z komisarzem Zawada, zna go pan! Basi by niczego nie brakowało! Mogłaby się spokojnie uczyć tu! Nie musi wyjeżdżać skoro tego nie chce! – Skąd wiesz, że nie chce?! – zapytał, jednak był źle poinformowany. – A rozmawiał z nią pan? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Nie! – pokręcił głową. – …Pan wie, co teraz przeżywa? – zarzucił. Otwierał usta, by co powiedzieć, kiedy wszedł mu w zdanie. – Gówno pan wie?! – uniósł ton. – Nie pozwalaj sobie, …synku! – dodał cynicznie. – Nie jestem żadnym synkiem! A w przeciwieństwie do pana widzę, jaką pan wyrządza krzywdę własnemu dziecku! Nie dość przez pana płakała?! – nie mógł utrzymać spokojnego tonu głosu. – Chcę, by Basia ze mną zamieszkała nie dlatego, że mam takie „widzi mi się”! Ale oczywiście pan wie lepiej! – Moja córka nie zmarnuje sobie życia przy kimś takim, jak ty! Co ty chcesz jej dać co? – Coś czego pan jej nigdy nie potrafił dać! – wtrącił patrząc z nienawiścią na Storosza. – Może dlatego chce być ze mną, a od własnego ojca najchętniej by uciekła i wcale jej się nie dziwię! – Storosz miał już dość jego arogancji. – Mów, co chcesz! Za dwa tygodnie wyjeżdża! Postanowiłem! – Właśnie! Pan nie tylko kieruje jej życiem, a życiem całej rodziny! Nie liczy się z nikim! – Nikim to chłopcze jesteś ty! Bo gdzie chcesz ją zabrać? Po most, żeby wdychała klej z głodu?! – Marek zacisnął nerwowo pięści – Albo żeby zarabiała na ulicy?! …Praca mówisz! I co? Po ilu miesiącach ci się znudzi? Trzeba być odpowiedzialnym, a ja ci nie ufam, by powierzyć córkę! Tobie to tylko jedno w głowie! – Pan tak myśli! – odgryzł się. – Gdyby to wszystko było prawdą zgodziłbym się i zostalibyśmy nad Bałtykiem! I pan nigdy więcej by jej nie zobaczył! – Storosz podszedł do niego bliżej. – Posłuchaj… Baśka wyjeżdża, pogódź się z tym! I albo o tobie szybko zapomni albo może zgodzę się byście mogli się widywać! Dla niej! …Poradzę ci coś! … Jeśli ci naprawdę na niej zależy, w co ostatecznie jestem w stanie uwierzyć, to nie szukaj jej! To świetna dziewczyna… Daj jej żyć własnym życiem, a nie uzależniaj od swojego! …Przy kimś, na kogo zasługuje! Z przyszłością! Bo ponoć zależy ci na jej przyszłości! …Zostaw ją, jeśli ją kochasz! – Marek pokręcił tylko głową i wyszedł, dynamicznym krokiem. Storosz wyszedł za nim. Chłopak aż tak zły, że nie wiedział, jak ma wyładować swoje emocje. Tak nie może pokazać się Basi. Przeszedł z drugiej strony domu. Wziął kilka głębszych oddechów, Chodząc kopał dość duży kamyk. Nie wiedział, co go opętało. Wziął go do ręki, podrzucił…i nie myśląc nad konsekwencjami, rzucił w okno salonu, wybijając szybę, jak za dawnych lat, kiedy to ofiarami padały szyby sąsiadów z bloku. MŁODE WILKI Cz. 55 Nawet nie obejrzał się w tył. Miał gdzieś co teraz zrobił. Jego zdaniem zasługiwał na coś o wiele gorszego od kosztu stłuczonej szyby. Mógł to nawet zobaczyć, ale pomimo tego, że Storosz domyślił się, że to jego łobuzerki wybryk, wrócił do żony, by dokończyć rozmowę. Później zajmie się tym, by sprowadzić córkę do domu i z nią porozmawiać. Marek natomiast z rękoma w kieszeniach podszedł do Basi. Stała tam, wypatrując co też mogą robić w środku. Gdy go zobaczyła, chciała już coś powiedzieć, kiedy objął ją ramieniem i zaproponował to, o czym teraz marzyła. – Chodź! – odparł. Nawet się nie obejrzała w tył. Wiedziała, że tego dnia już nie wróci do domu na noc. Zastanawiała się, czy już w ogóle. Najchętniej zabrała swoje rzeczy i odeszła w siną dal. Zwłaszcza teraz, kiedy wszystko ją przerasta. Od Marka zawsze biło to ciepło, którego w danej chwili najbardziej potrzebowała. Nie chciała myśleć, jakie jej życie mogłoby być proste, gdyby razem uciekli, zamieszkali gdzieś na odludziu, gdzie nikt by ich nie znalazł i nie zakłócił szczęścia. W objęciach doszli do klatki schodowej, a następnie wsieli do mieszkania. Otworzył drzwi kluczami. Puścił ją przodem, a sam zamknął je z powrotem, kładąc pęk na szafce z butami. Była trochę skrępowana, myśląc, że pewnie jego mama nie będzie zadowolona, że sprowadza dziewczynę na noc, ale nie miała innego wyjścia. Nie wiedziała, że pani Maria od razu nie wysuwa wniosków, nie osądza. Było już późno, a sama czuła się zmęczona. Nie ma się co dziwić. Miała na dzisiaj dość wrażeń i nerwów. Ściągnęła tenisówki, nie chcąc nabrudzić. Wszędzie było tak czysto. Marek ściągnął jej letnią kurteczkę i powiesił na wieszaku. Marek myślał, że jego mama przenocowała u siostry, ale słysząc czyjeś szepty, wyszła z kuchni. Basia i Marek od razu podnieśli głowy. – Dobry wieczór… – odpowiedziała dość niepewnie. Spojrzała porozumiewawczo na Marka. Brodecki zmierzyła ową dwójką, po czym skierowała słowa do syna. – Synku, mogę cię na chwilę prosić? – uśmiechnęła się w kierunku dziewczyny. Marek popatrzył jeszcze na Basię i poszedł za mamą do kuchni. Zamknął za sobą drzwi by Basia przypadkiem nie usłyszała ich rozmowy. Oparł się o blat szafek i czekał, jakie też zada mu pytanie. – Marek ja wiem, że jesteś dorosły, że się kochacie, ale chcecie mieć znowu kłopoty z rodzicami Basi? – nie chciała mu prawić kazań. Wiedziała, że tego nie lubi. Nigdy nie dał innym powodu, by mówiono o nim jak o „maminsynku”. – Mamo! – odpowiedział zrezygnowany, by już nic więcej nie mówiła. – Basia nie może dzisiaj wrócić do domu, po prostu! – odpowiedział, ale szło to zinterpretować inaczej. – I mówisz to tak spokojnie? Jej rodzice pewnie nie wiedzą i wcale by tego nie pochwalili! Z resztą jak też nie… – To nie o to chodzi! Nie wróci dzisiaj do domu, bo tego nie chce! Po tym co…Wcale jej się nie dziwię! Jej rodzice o tym wiedzą, a czy to pochwalają czy też nie to mnie nie obchodzi! …Nie myśl za dużo, ok.? Teraz przepraszam cię, ale nie powinna teraz być sama… – odparł i wyszedł. Zaprowadził Basię do swojego pokoju, który na tę noc, a nawet jeśli miałby taką możliwość oddałby jej już na zawsze byle tylko nie wyjeżdżała tak daleko od niego. – Marek? A twoja mama nie będzie zła, jak ja tu…? – przerwał jej. – Nie! Nie będzie! – uśmiechnął się, by ją trochę rozchmurzyć, ale z mizernym skutkiem. Usiadła na łóżku, przecierając twarz. – Jesteś zmęczona? Poczekaj! ….Wstań! – poprosił i wyjąwszy pościel zaczął ścielić łóżko. Powinna się porządnie wyspać. Odreagować dzisiejsze stresy. – Marek…Marek! Poczekaj! Przecież mogą spać na kanapie! Nie zabiorę ci łóżka! – zaprotestowała. Nie wybaczyłaby sobie, by przez nią wstał rano z bólem karku, czasie kiedy ona będzie spać jak zabita. – Nie! To ja będę spać na kanapie, która wcale nie jest taka niewygodna a oddaję ci mój pokój! – powiedział to tonem nie znoszącym sprzeciwu i jakiś niepotrzebnym dyskusji. By już nic nie mówiła, dał jej szybkiego całusa, by nie protestowała. – Czuj się jak u siebie! – wypiął się dumnie! – Możesz zostać na ile chcesz, a może nawet na zawsze! – udało mu się. Uśmiechnęła się delikatnie. – Tylko nie otwieraj okna, bo strasznie tną komary! – zaśmiała się na moment. Podszedł do niej bliżej i z szelmowskim uśmiechem dodał. – A jakby ci było zimno, to jestem za ścianą… – poczochrała go czule po włosach. – Kochany głupek! – nie rozumiała jak w jednej chwili można zapomnieć o wszystkim i się śmiać, nawet jeśli nie ma za bardzo z czego. – A teraz leć do łazienki! – Ale ja nic nie mam! – wybuchła śmiechem, skulając się w kłębek. Teraz cały swój tragizm zamieniła w komizm, że uśmiech sam pojawiał się na twarzy. – Możesz użyć mojej szczoteczki! – wyszczerzył ząbki w uśmiechu. Powiedział to z takim tonem, jakby było to największe wyróżnienie. – Taaaak? – przeciągnęła zalotnie, przygryzając dolną wargę. Trzymając ręce na kolanach i odchylając je to w lewo to w prawo wyglądała jak połączenie aniołka z różkami. – To lecę! – prawie pisnęła. Zamknęła drzwi, ale po chwili znowu je otworzyła. – Marek… – wypowiedziała szeptem, jakby bojąc się, że pani Maria to usłyszy i szwęda się gdzieś po korytarzu. – A ręcznik? – Yyyyy…Poczekaj! – pobiegł do mamy. Ona wie lepiej gdzie wszystko leży. […] Po chwili Pani Maria weszła do pokoju syna z wszystkimi rzeczami. Basia siedziała na łóżku, czując się skrępowana. Pani Maria spojrzała na nią sceptycznie i położyła ręcznik, i inne rzeczy obok niej. – …Tu masz jeszcze bluzę Marka! On i tak rzadko w niej chodzi! – Dziękuję! – spojrzała na nią, jednak mama Marka zachowywała dziwny dystans. Wyszła, a Marek stojący w progu uśmiechał się do siebie. Gdy wyszła zamknął jeszcze na moment drzwi. Kucnął przed nią. Wyminęli się w drzwiach i zniknęła w łazience. […] Jakiejś piętnaście minut później usłyszał…a pukanie drzwi. Bluza Marka wyglądała na niej jak sukienka. Zaśmiał się, widząc i jej uśmiech. Rozłożyła ręce i wyglądała jak latawiec. Marek jednak bardziej skupił się na nogach. – Marek! – zauważając jego specyficzne spojrzenie, speszona spuściła głowę i usiadła. Usiadł obok, a ona oparła głowę o jego ramię. – Padnięta jestem…Nie zapomnę ci tego…– wypowiedziała szeptem, przymykając oczy. Głośniej nie miała siły. Ledwo siedziała. – Czego? – odpowiedział podobnie. –…Wszyyyystkieeego… – odpowiedziała ziewając. – Dobra, dobra! Teraz się kładź! – położyła głowę na mięciutkiej poduszce, a on przykrył ją kołdrą. – Dobranoc! – skradł jej szybkiego buziaka i chciał już wychodzić, kiedy zatrzymała go łapiąc za rękę. – Zostań… – poprosiła sennie i infantylnie. Jak mała dziewczynka. A on nie potrafił jej odmówić. Wyglądała tak słodko. Usiadł na podłodze i poczekał aż uśnie twardo. Zamknął delikatnie drzwi i sam poszedł sam się położyć… MŁODE WILKI. Cz. 56 Zmęczenie nie tylko fizyczne, ale także problemami, jakich z dnia na dzień przybywało prawiło, że pogrążyła się we śnie nie znając sobie sprawy jak długo tak naprawdę spała. Spała tak twardym snem, ale spokojnym, że niczym nie szło jej zbudzić. Nawet wejście Marka, który z samego rana do nie zajrzał, po czym wyszedł pobiegać. Postanowił sprawdzić swoją wytrzymałość fizyczną. Za to Basia obudziła się grubo po dziesiątej, czując pod powiekami ostre promienie słońca. Z początku, kiedy otworzyła oczy, nie wiedziała gdzie się znajduje. Dopiero po chwili do niej dotarło, że to wcale nie był jej sen. Wstała i delikatnie nacisnęła na klamkę. Wyszła na korytarz, a słysząc jakieś krzątanie w kuchni, pokierowała się właśnie tam. Pomyślała, że to Marek, bo pani Maria wychodziła wcześnie do pracy, gdy miała dzienna zmianę. Z uśmiechem na ustach weszła. – Cześć Koch… – urwała w porę zauważając przy kuchence nie swojego chłopaka, a jego mamę. Przystanęła, nie wiedząc jak się zachować. Paradowała w bluzie Marka, w nieswoim mieszkaniu. – Dzień dobry! – rzuciła nieśmiało. Pani Maria odwróciła głowę w jej kierunku, przyglądając jej się dziwnie, po czym wróciła do zmywania naczyń. Odłożyła ostatni kubek na suszarkę i wycierając ręce w ściereczkę, zwróciła się do Basi, stojącej jak kołek. – …Marek wyszedł… Pobiegać, …dwie godziny temu! – nie lubiła, kiedy ludzie przesypiają cały dzień, a dziewczyna dopiero teraz zauważyła, która jest godzina. Skrzywiła się. Dziewczyna wyczuła lekka niechęć, co do niej. Spuściła wzrok i uważając to za stosowne, zaczęła się tłumaczyć. – Ja…przepraszam, że… tak się wprosiłam! Nie chcę sprawiać pani kłopotu! Ja po prostu… – pani Maria zauważając jej lekką nieporadność, uśmiechnęła się do siebie. – Usiądź proszę i poczęstuj się śniadaniem! Mam nadzieje, że zasmakuje! – zdziwiona jej nagłą zmianą, co do niej, lekko się zmieszała. Spojrzała na nią dziwnie. Brodecka kiwnęła głową, po czym Basia usiadła przy stole. Obserwowała „teściową” niepewnie. – No! Nie krępuj się! – jej uśmiech był tak szczery, że i na jej buzi na chwilę zagościł delikatny uśmiech. Nieśmiało wzięła jedną kanapkę i ugryzła. Brodecka korzystając z okazji, postanowiła wypytać dziewczynę syna o powód dlaczego ją tu przyprowadził. Miała nadzieję, że nie ten, o jakim teraz myślała. Miałaby żal do obojga. Dlatego zachowywała się tak sceptycznie w stosunku do Basi. – Basiu… Odpowiedz, ale szczerze… Jesteś w ciąży z moim synem, tak? – skojarzyła fakty, a że ogląda wiadomości, wie, co teraz dzieje się na świecie, właśnie to przyszło jej do głowy. Oczy Basi rozszerzyły się do granic możliwości. Poczuła dziwny strach, jakby wyszło na jaw to, co ukrywa a przecież to nie była prawda. – Tata wyrzucił cię z domu? – mówiła spokojnym tonem, nie chcąc jej denerwować. Musiała jednak wiedzieć wszystko. – Nie! – zaprzeczyła, spoglądając w oczy matce Brodeckiego. – Nie! – powtórzyła ciszej. To pytania tak ją zaskoczyło, ze zabrakło jej języka w buzi. Nie wiedziała też co ma powiedzieć. Na sama myśl o wyjeździe… – nie chciała nawet o tym myśleć. – Co powiesz mi co się stało? Wiesz dobrze, że od Marka siłą nic nie wyciągnę! – spuściła głowę. – Głupio mi o tym mówić… – westchnęła. Pani Maria spojrzała na nią z troską. – …Pokłóciłam, a właściwie nie pokłóciłam, bo wybiegłam z domu po tym, jak… jak dowiedziałam się, że…muszę wyjechać! – Jak to? – tym razem ona była zszokowana. – Wyjechać? – powtórzyła z niedowierzaniem w to, co słyszy. Basia jedynie kiwnęła głową. Pewnie dalej ciągnęłyby ten temat, gdyby nie przerwało im nadejście Marka. Wparował do kuchni. Uśmiechnął się do siebie widząc, ze Basia już wstała. – Cześć! – wolał jednak nie okazywać czułości przy mamie. Za dużo by gadała. Z racji, że to treningu strasznie chciało mu się pić, wyciągnął z lodówki mineralną i pociągnął ją z gwinta. Ugasił pragnienie. – Zjedź śniadanie, bo potem zabieram cię gdzieś! – mrugnął i pobiegł do łazienki się odświeżyć. Basia podziękowała za śniadanie, które jedynie „podziubała jak wróbelek” – jak to określiła – również poszła się przebrać. […] – Marek… – wyszła, już ubrana, zatrzymując go szeptem w przejściu. – Gdzie chcesz mnie zabrać? – uśmiechnął się. Lubił, jak jest taka dociekliwa. – Zobaczysz! Sam z resztą nie wiem! – wzruszył ramionami. – Ale to dopiero za godzinę! – A…a poczekasz na mnie…bo…chciałabym coś załatwić! – spojrzał na nią dziwnie. Kiwnął głową. […] Miała obiekcje, by tam wejść, ale nie miała innego wyboru. Musiała zabrać parę rzeczy i jej rodzice mogli to nazwać jak chcieli: przeprowadza się, ucieka z domu. Ona jednak wiedziała, że nie wróci do rodziców, manifestując tym samym to, że nie zamierza opuszczać Warszawy. Z zawahaniem, ale jednak nacisnęła na klamkę furtki i weszła. Miała nadzieję, że nie zastanie ojca. Miała szczęście. Drzwi były otwarte, więc bezszelestnie wślizgnęła się na górę. Weszła do pokoju i pośpiesznie wyciągnęła z szafy dużą torbę podróżną. Zaczęła pakować tam wszystko, co wpadło jej w ręce i co się zmieściło. Ciuchy, buty, a nawet oszczędności (plik banknotów schowała w najbezpieczniejszym miejscu, jakie może mieć dziewczyna – wsunęła pod bluzkę do biustonosza). Miała nadzieję, że tak samo uda jej się z kosmetykami z łazienki, jednak Pani Ewa, słysząc dziwny szelest, naszła ją w korytarzu. – Ba–sia? Po co ci ta torba? – spytała zaskoczona cały czas ja obserwując. Mimo, że wiedziała, że przenocowała u Marka, martwiła się o nią, a zwłaszcza o to, że z nimi nie rozmawia, tylko ucieka od problemów, nie chce z nimi tego przedyskutować, ale jej zdaniem nie było czeka. Nigdzie się nie rusza. Basia nie wiedząc dlaczego miała też trochę żalu do mamy, że na wszystko się zgadza. Może to nie do końca był żal, co niezrozumienie jej postawy. Bez słowa weszła do łazienki. Zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, krzątając się po łazience. Całkowicie ignorowała mamę. – Basiu, dziecko, co ty chcesz zrobić! – zapytała kompletnie bezradna. Patrzyła na nią z żalem i zatroskaniem jednocześnie. Basia miała już zbiegać ze schodów, kiedy się zatrzymała. Odwróciła głowę w stronę matki. – Od dzisiaj mieszkam u Marka! I nie mam do ciebie żalu, w końcu to…twój mąż! – przybrała srogą minę i odwracając się zbiegła. „Udało się!” – pomyślała, jednak w najbardziej niespodziewanym momencie, kiedy wyszła już na chodnik za furtką, stanął przed nią Storosz. Gwałtownie chciała zacząć uciekać, ale przytrzymał ją za łokieć. – Nareszcie! Baśka, wracasz do domu! – rozkazał. – Nie!! – krzyknęła, wyszarpując się siłą. Stanęła naprzeciw niego, przyglądała się ojcu z nienawiścią. – Ja już nie mam domu! – dodała i zagryzając zęby, pobiegła w tylko sobie znanym kierunku. – Baśka!! MŁODE WILKI Cz. 57 Legionowo. Szkoła policyjna, tor przeszkód. Jak tylko Basia wróciła do Marka, ten zabrał ją ze soą. Nawet sobie nie wyobrażał, by jej tam nie było. Może chciał jej dać tym znak, że naprawdę nie żartuje. Postanowił spróbować, a Adam na widok dziewczyny uśmiechnął się. Teraz Basia stała koło samochodu Zawady, którym to podjechał pod blok Marka i obserwowała jak jej chłopak daje sobie radę w konkurencjach fizycznych. Musiała przyznać, że był świetny! Adam też nie miał wątpliwości, że jest w świetnej formie i nie ma żadnych problemów ze sportem. Zdany egzamin ma jak w banku. Storosz zagrzewała Marka głośnym skandowaniem, by dawał z siebie wszystko i pokazał na co go stać. Widziała, że jest już potwornie zmęczony, a pomimo tego ciągle ćwiczy. O czym nie wiedziała, to on była jego motywacją, to dla niej tak się starał. W przeciwnym razie nie pokazałby wszystkich swoich możliwości, a wręcz udawał przeciętniaka, bo nie był do końca wszystkiego pewien. Nie pokazywał wszystkiego od razu, lubił zaskakiwać. Wreszcie, gdy Adam dał znak, że na dzisiaj wystarczy, podbiegł do Basi. Pochylił głowę, ciężko oddychając. Ona czekała na niego już z wodą mineralną, którą mu podała. Pił ją duszkiem, aż buteleczka się nie skończyła. – C–o? – zapytał ociężale z uśmiechem, kiedy patrzyła na niego maślanymi oczyma. – Nic… – odwzajemniła uśmiech. Bardzo jej zaimponował jego pokaz sprawności. Nie musiała nic dodawać, rozumieli się bez słów. Ich wymianę ciepłych spojrzeń przerwał Zawada, który chowając stoper do kieszeni nie krył zadowolenia. – Myślę, że z testem sprawnościowym nie będzie problemu! – Marek pokiwał głową, ale nie ukrywał, że na dzisiaj miał już dość. Spędzili tutaj trzy godziny. – No to się nabiegałeś to teraz czas trochę postrzelać! – odparł Zawada profesjonalnie, ale i z delikatnym uśmieszkiem. Marek wybałuszył oczy. Strzelać? Nie! On nie miał nigdy broni w ręku! Poza atrapą, kiedy bawił się w przedszkolu w policjanta i złodzieja. Tylko, że role się odwróciły i to nie on jest ściganym, a w najbliższej przyszłości ścigającym. – Teraz?! – oburzył się. Nie ukrywał, że teraz miał zamiar spędzić czas z Basią. Najchętniej w jakiejś knajpce z dobrym żarciem. Strasznie zgłodniał. – A kiedy? – zapytał. Widać, że miał wszystko zaplanowane. – O nie! Teraz z Baśką spadamy! Dzięki za dzisiaj, ale… – nie chciał się przed nim przyznać, że kiszki grają mu marsza. Może wynikało to z tego, że prawie nikomu nie zwierzał się ze słabości, nawet takich błahych. Spojrzał porozumiewawczo na Basię. Kiwnęła głową, dając znak, że się zgadza. Adam jednak był rasowym gliniarzem i z uśmiechem pod nosem, wychwycił co nie co, domyślając się co właściwie na myśli miał Marek. Bez wahania zaproponował. – Ale nie ma dyskusji! Zabieram was na obiad! Ja stawiam! – dodał dla jasności – W końcu komuś coś się należy! – spojrzeli najpierw na komisarza, a potem niepewnie na siebie. – No ok! – odpowiedziała. […] – Ale Marek! Siódemka jak na pierwszy raz wcale nie jest tak źle! – dało się słyszeć głoś Baśki przed otwierane przez Marka drzwi wejściowe go mieszkania. Od razu kiedy weszli, rzucił klucze na szafkę i ściągając buty, pokierował się do pokoju. Był wyraźnie niezadowolony, jego zdaniem z niepowodzenia. Nawet był na siebie zły. Uważał, że się skompromitował. – Weź przestań! – nie chciał by to pocieszała, wychwalała, a nie było z czego. – Dałem ciała! – dodał ciszej do siebie, kręcąc głową. Basia miała zupełnie inne zdanie niż on. Musiała dopowiedzieć. – Słyszałam! I nie wolno ci tak myśleć! Dla mnie zawsze będziesz najlepszy! – chcąc go podnieść na duchu, podeszła do niego i w nagrodę dała szybkiego buziaka. Uśmiechnął się, podnosząc dumnie brwi. Jeśli zawsze miałby dostawać takie wynagrodzenie, nawet jeśli się nie popisał, byłby jak najbardziej za. Oboje usiedli na łóżku w pokoju. Byli sami, więc nie musieli zamykać drzwi. Basia zagryzła dolną wargę i z uśmiechem przybliżyła się do chłopaka, kładąc głowę na jego ramieniu. On w zamian objął ją ramiona by była jeszcze bliżej niego. Mogli tak siedzieć godzinami, czas się bowiem nie liczył. Byli tylko oni i ich młodzieńczy świat. – Fajny ten Adam, nie? I tak na glinę, całkiem w porzo! – spojrzała na niego, śmiesznie przekrzywiając głowę. Przymrużył oczy. – No…może być… – odpowiedział przewrotnie. – Ciężki dziś dzień, co? – zapytała, ale Marek nie miał powodu do narzekania. – Bez Storosza? Raj! – zaśmiał się, ale Basi to nie rozśmieszyło. A faktem jest, że cieszył się ogromnie nie musząc oglądać jego twarzy i miał Basię blisko cały czas bez żadnych „ochów i achów”. – Co zamierzasz zrobić dalej? – zapytał już bardziej poważnie. Przecież jakby nie patrzeć uciekła z domu, nawet jeśli jej rodzice sami sobie na to zasłużyli. – Nie wiem…– odpowiedziała niepewnie, wzdychając. – Pogadam z nimi i powiem, że zostaję! – tego była jż bardziej pewna. Nie miała zamiaru nigdzie wyjeżdżać, tym bardziej teraz, a jednak posmutniała. Marek nie mógł na to pozwolić, zwłaszcza, że to on zaczął ten nieprzyjemny temat. Wstał i sięgnął po komórkę. Usiadł zaraz z powrotem. Wyklepał z pamięci jakiś numer, ale Basia musiała zapytać do kogo dzwoni. – Gdzie dzwonisz? – pokazał palcem, by zamilkła. – Chciałbym zamówić dwie pizze na podwójnym cieście! – rzucił poważnym tonem, strojąc sobie nieco żarty. Zaśmiała się. Nie myślała, że jeszcze pamięta, że na chandrę oboje obżerali się kiedyś pizzą, a potem przeklinali się za łakomstwo. – Z pieczarkami i szynką! Bez żadnych oliwek! – dodał – …A! i dużo sera, tylko żeby się ciągnął! – spojrzał na nią z głupim uśmieszkiem. Popukała się po czole, dalej śmiejąc pod nosem. […] – Dzięki! – rzucił do dostarczyciela, trzymając w dłoni dwa kartoniki i zamknął drzwi nogą. Ledwo doczłapał się do pokoju, przytrzymując jedzenia, naciskając na klamkę łokciem. Basię od razu urzekł ten roznoszący się po całym pomieszczeniu zapach. Szykowała się niezła wyżerka! Usiadł wreszcie i otworzył. Już po chwili ich brzuchy były pełne, ale to nie był jedyny powód dla jakiego z ich ust nie schodził uśmiech. – Ale Basiu zobacz jak na ciebie patrzy! Mówi: „Zjedź mnie!” – oboje się spierali kto ma dokończyć ostatni kawałek, ale nikt się nie kwapił. Nie znajdywali miejsca, a przecież nic nie może się zmarnować, dlatego lepiej konsumpcją na przymus jest obarczyć tego drugiego. – Ty ją spalisz a ja nie! Nie chcę przytyć! – odpowiedziała, spoglądając na brzuch. Nie będzie się przymuszać do jedzenia. – I tak jesteś za chuda! Szczypiorek, szczypiorek! – zaczął się z niej nabijać, dziecinnym głosikiem. Zagryzła nerwowo zęby. Zrobił to nieświadomie, ale tak dzieci przezywały ją w podstawówce, myśląc, że nie ma siły, a mylili się bardzo. Z tej złości, wzięła tubkę ketchupu do ręki i zacisnęła, wymierzając wprost na twarz Marka. Zrobiła to z premedytacją, satysfakcją i uśmiechem. Spojrzał na nią dziwnie pytająco. – Co to ma być?! – zapytał groźnie, ale na żarty. Spoglądała na niego, będąc prawie pewna, że jej „nie odda”. Była w błędzie i to sporym. Wziął do ręki łyżeczkę i nalał sos do pizzy. Po czym strzelił w jej włosy, jak z procy. Otworzyła zdumiona usta. – Ej no! O ty…gnomie! – to jeszcze bardziej go sprowokowało. Miała nadzieję, że na tym się skończy i potraktuje ją łagodnie. Wylał jednak sos na dłoń i przytrzymując ja własnym ciałem, wysmarował jej policzek. Leżała bezradnie na plecach. – Nie!! – krzyknęła rozpaczliwie, czując jak sos czosnkowy wlewa jej się wszędzie, gdy zaczął starannie polewać z tubki. Odstaniem sił wzięła do ręki ketchup i nacisnęła wymierzając mu po twarzy. Prawie go oślepiła, ale się tym nie przejmował. Miała już wydać z siebie słowa zwycięzcy, kiedy zamknął jej usta pocałunkiem. Od razu upuściła to, co trzymała w ręku. Poddała się jego pieszczocie, które za każdym razem otumaniały, jak narkotyk. Zdziwiła się, że nie przeszkadzało mu, że jest cała umorusana w sosie. Może dlatego, że sama nie miała nic przeciwko widząc go w ketchupie. Jemu najwyraźniej sprawiało przyjemność, kiedy mógł z niej scałowywać te w normalnych okolicznościach niezbyt smaczne białe plamy. Teraz zachowywał się tak, jakby jadł czekoladę, którą się delektował. Czując na skórze jego język przymknęła oczy. Delikatne a zarazem łapczywe liźnięcia, sprawiały, że odpływała. Nieświadomie okryła go nogami, którymi wymachiwała, kiedy zniżał się po jej szyi. Przeszedł ją dreszcz. Po chwili powoli się od niej oderwał i spojrzał w jej oczy. Powoli je otworzyła. Zaśmiał się, a Basia przygryzła dolną wargę zadziornie. Przerzuciła wzrok z jego niebiesko–zielonych oczu na usta. Jego twarz była jeszcze na tyle brudna, by mogli „bawić się” w tą grę dalej. Ponownie spojrzała mu w oczy i wyciągnęła palec wskazujący. Delikatnie i powoli, zjeżdżając w dół po policzku zebrała na palec ketchup. Pod wpływem tego przyjemnego dotyku przymknął oczy. Przeszyła go fala gorąca, rozpalająca jego zmysły. Uśmiechnęła się uwodzicielsko, a przy tym z satysfakcją… Idąc o krok dalej, kiedy otworzył oczy zadziornie oblizała palec. Nawet nieco perwersyjnie. Markowi serce zaczęło walić jak młotem. Jej było niewiele wolniej. Rozbieganym wzrokiem patrzył na nią z zawadiackim uśmiechem. Wreszcie nie wytrzymując tego napięcia, przyciągnęła go do siebie, obdarowując namiętnym pocałunkiem. Teraz ona smakowała jego, chcąc by doświadczył tego niezwykłego przeżycia, jakie przed chwilą on jej dostarczył. Robiła to bez najmniejszych oporów, które na początku jej towarzyszyły. Pozbyła się ich momentalnie. Markowi jednak to nie wystarczało. Przyssał się do jej ust, chcąc pozbawić zwiewnej bluzki. Odpinał pośpiesznie guziki, bo też każdy pocałunek składany na jej ustach był coraz śmielszy, odważniejszy, głębszy. A przy tym coraz szybsze, odzwierciedlające bicie ich serc. Zachłannie wbijali swoje wargi, nie mogąc już złapać tchu. Z wysiłku, który towarzyszył pośpiechowi, a także narastającego podniecenia, zaczęli cicho pojękiwać. Gdy zlepiali swoje usta, usłyszała jakiś dziwny pomruk. Podziałało to na nią jak płachta na byka. Pomogła mu się pozbyć swojej bluzki, która po chwili znalazła się za łóżkiem. Z ust ponownie zjechał na jej szyję. Westchnęła głęboko, przymykając oczy. Właśnie tego teraz potrzebowała najbardziej. Właśnie przy Marku powoli odkrywała swoją kobiecość, kocią zmysłowość, a także poznawała co to bujne życie erotyczne. To on sprawił, że z larwy zamieniła się w pięknego motyla. Będąc w innym świecie, nawet nie słyszeli szczęku otwieranego zamka. Zwłaszcza Basia. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciała, by ją całował, dotykał. Nie aż tak bardzo, jak dzisiaj nie pragnęła jedności na taką skalę. Eksplodowała jak wulkan, nie potrafiąc hamować, jak kiedyś dusić niektórych emocji w sobie, co Marek niemal intuicyjnie wyczuł, podarowując jej każdą pieszczotę z tak czułością, taką namiętnością, jak jeszcze nigdy. Nie mogła się doczekać najważniejszego, by poczuć go w sobie. By mogła krzyczeć z rozkoszy o której tyle czytała. Owszem zawsze czuła się nieziemsko, ale dlaczego dzisiaj nie mieliby osiągnąć „szczyt szczytów”. Mierzwiąc jego włosy, niemal skierowała jego głowę, by całował jej dekolt. Jęknęła, gdy poczuła na skórze ponownie jego język. Znajdując tyle odwagi, wyszeptała cicho, ledwo zrozumiale, zdyszanym tonem. – … Weź… mnie… – jej słowa były dla niego jak ambrozja dla jego uszu. Oderwał się na moment i przyklęknął na kolanach, starając się uporać z koszulką na krótki rękaw. Pomogła mu wysunąć ją przez głowę, klęcząc tak, jak on. Po chwili jej oczom ukazała się jego naga muskulatura. Dłonią odbyła wędrówkę od mostka w górę, kończąc na umięśnionym barku. W odwecie pocałował jej szyję, o dziwo nie zmieniając pozycji. Nie zraził ich nawet fakt, że pani Maria zdjąwszy letni płaszczyk, zawiesiła go na wieszaku i pokierowała się do kuchni. Niestety korytarz był długi i nie sposób było nie zauważyć otwartych drzwi. Zaintrygowana, powolnym krokiem skierowała się do pokoju syna. Tymczasem ona chcąc go mieć znacznie bliżej, przyciągnęła go do siebie. Niemal zażądała by pieścił jej biust. Jak na razie nie przeszkadzał mu element jej bielizny, podtrzymujący jej piersi. Zawiesiła ręce na jego szyi, odchylając głowę do tyłu, czasie kiedy Marek delikatnie muskał wargami jej dekolt. W nagrodę ona „bawiła się” jego włosami i już miała je pozostawić i odpinać pasek od spodni, a on zapięcie od stanika, kiedy pani Maria zaniepokojona dziwnymi dźwiękami dochodzącymi z pokoju, stanęła w progu. – Matko Boska!!– przerażeni odwrócili głowę w stronę drzwi. Język stanął im kołkiem. Pani Maria weszła do kuchni, obdarzając ich pogardliwym spojrzeniem. Rozumiała, że oboje się kochają, że nie kończą jedynie na buziakach, ale to było jej zdaniem niemal obrazkiem z takiego filmu pornograficznego. Nie dość, że stała ich prawie w negliżu, to jeszcze cała pościel była czymś ubrudzona. Czując obrzydzenie, wyszła. Nie chciała myśleć o tym, co działo się chwilę wcześniej i z jakiej przyczyny w ich włosach i częściowo na twarzy znajdowały się produkty spożywcze. – Marek…– zdyszanym tonem, spojrzała na niego przerażona. W jej oczach nawet stanęły łzy strachu. Znowu kogoś zawiodła. On pocałował ją szybko, dając znak, ze wszystko będzie dobrze i zabrał bluzkę, zakładając ją w pospiechu. Zamknął drzwi, a Basia szybko zaczęła się ubierać. Pani Maria chodziła nerwowo po pomieszczeniu. – Mamo, my… – chciał się jakoś wytłumaczyć, choć sam czuł napływający wstyd. Pierwszy raz był w takiej sytuacji. Teraz wiedział mniej więcej, co czuła Basia, kiedy przyłapał ich jej ojciec. – Zamilcz! – rozkazała, patrząc na niego wściekle. – Wiem, że to twoje życie, ale nie mogę milczeć w pewnych sytuacjach, tym bardziej, kiedy łamane są jakieś granice! – Ale… – nie dała mu dojść do słowa, choć nie podnosiła tonu. Zadała mu bardzo proste pytanie. – Uważasz mnie za głupią? – Nie! – zaprzeczył kategorycznie. – …Na pewne rzeczy mogłam przymknąć oko! Wszystko widziałam! I te dziewczyny, które wychodziły wcześnie rano i …słyszałam to…niedawno, w twoim pokoju! Wiedziałam, co łączy cię z Basią, ale nie myślałam, że posuniesz się do …zboczeństw, łamiąc zasady przyzwoitości! – Czego?! – zapytał zdenerwowany. – Nie myślałam, że mój syn może namówić do takich rzeczy siedemnastoletnią dziewczynę! To delikatna dziewczyna, pełna jeszcze niewinności! – nie ukrywała swojej sympatii do Basi. Była jej zdaniem bardzo ułożona i odpowiedzialna, pomimo popełnianych błędów młodości. Marek nie chciał tego słuchać. Całą winę zrzuciła na niego, jakby robili coś naprawdę obrzydłego. Wyszedł, przesyłając matce wrogie spojrzenie. Po chwili usłyszała trzask drzwiami. Basia zaniepokojona tym faktem, wyszła z pokoju. – Ma–rek? – zapytała cicho, ale zobaczyła tylko jak pani Maria stała naprzeciwko niej. Chłopak miał już tego serdecznie dość. Nie wiedział, czy ktoś z góry robi to specjalnie. Zabiera im wolność, nie pozwala na fantazję. Zawsze kiedy beztrosko biegają po łące w ich bajce, ktoś zabije ich wyobraźnię… MŁODE WILKI. Cz. 58 Dalej wściekły na matkę, wrócił dopiero po pół godzinie. Musiał ochłonąć, wyładować emocje. Ściągnął kaptur z głowy, którym to cały czas spacerował. Kiedy Basia usłyszała dźwięk zamykanych drzwi od razu wyszła z pokoju. Spoglądała na niego, cały czas milcząca. Marek zdawać by się mogło, że unikał jej wzroku. Wyminął ją w korytarzu, nie zamieniając słowa i poszedł do kuchni. Nie chciał po prostu być dla niej niemiły. Wiedział, że kiedy był zły, łatwo potrafił wyzywać się na kimś, a potem tego żałował. Tym razem wolał uniknąć ewentualnych spięć z Basią, z jego winy. Basia jednak nie miała zamiaru tak tego zostawić. – Marek! – odwrócił głowę, przewracając oczami. Oparł się dłońmi o blat kuchenny i poczekał aż wejdzie. Kontynuowała – …Porozmawiałam z tobą mamą! Przeprosiłam…– spojrzał na nią zażenowany. I zły. – Za co?! – podniósł ton. – Nie miałaś powodu! Nie robiliśmy nic złego! – Tak! Wiem! – podniosła ton, tak jak on, akcentując słowa ruchem rękoma – Ale… – chciała coś powiedzieć, jednak zrezygnowała. Westchnęła. Dopiero głębszy oddech pozwolił jej mówić dalej – …Nie sądzisz, że twoja mama przeżyła lekki szok? …Miała prawo się zdenerwować… – dodała już ciszej, ze skruchą. Marek uśmiechnął się cynicznie. – Szkoda, że tą złość wyładowała na mnie! Z resztą, przyzwyczaiłem się, że to zawsze Marek jest bee! Co złego to Marek! – wskazał palcem na siebie. – musze to dopisać w dowodzie! – Nie mów tak! – posmutniała. Nie lubiła, kiedy tak mówił. Miała wtedy wrażenie, że po części wygaduje te brednie przez nią. – Ale tak jest, Baśka! Dla twojego ojca zawsze będę śmieciem! – przerwała mu. – Dlatego uciekłam! – podeszła do niego bliżej, patrząc w oczy – Mam gdzieś co on mówi! – mówiła z taką pewnością siebie. Uśmiechnął się. – Wiem… – rzuciła cichym tonem. – Ale… Nie widzisz co się dzieje? Na dłuższą metę tak się nie da! Chce być z tobą, a wszyscy wmawiają mi, jakby to było coś złego…Teraz nawet moja matka! To paranoja! …Baśka! – dotknął jej ramion, nie odrywając wzroku od jej brązowych, wielkich oczu. – … Zamieszkajmy razem, ale nie tu… Chcę się uwolnić od starych, rozumiesz? – kiwnęła głową. – Gdzie tylko chcesz… – szepnęła cicho. Kiedy przymrużyła nieco powieki, na jej ustach pojawił się jeszcze większy uśmiech. Jego oczy rozjaśniały niesamowitym blaskiem. Wykrzywił usta w charakterystycznym, dobrze jej znanym uśmiechu i pochylając się nad nią, delikatnie musnął jej usta. Oderwał je równie delikatnie. Zaśmiała się, kiedy zauważyła, że złość mu nagle przeszła. Wybiła punkt ósma na zegarku w kuchni, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi. Jedli właśnie śniadanie, w o niebo lepszych humorach niż wczoraj. Może pomógł im wczorajszy wieczór, który prawie przesiedzieli, wtuleni w siebie, w milczeniu. Nie miał zamiaru otwierać, bo tez nie chciał, by ktoś im przeszkadzał, ale gdy dźwięk się nasilał, usłyszał dzwonek ponownie, zagryzł kanapkę i wstał. – Pójdę otworzyć! – puścił jej oczko i pokierował się do drzwi. Dźwięk był coraz głośniejszy – Zaraz no! – pokręcił głową, nacisnął zdecydowanie klamkę i zamaszystym ruchem, otworzył. Cofnął się o krok z wrażenie. Zaskoczony, że widzi na wycieraczce Storosza, zmarszczył czoło. Nie wyglądał za dobrze. Chłopak milczał, przybierając grobową, nie wyrażającą żadnych emocji minę. Patrzył jedynie na niego pewnym wzrokiem, nawet nieco nienawistnym. Storosz nie był obojętny na jego reakcję, ale nie przyszedł tu, żeby się z nim kłócić. Wczoraj długo rozmawiał z żoną. Teraz już wie, że musi ją sprowadzić do domu drogą perswazji, a nie robić coś na siłę. Bo będzie się buntować jeszcze bardziej. Wpadł więc na genialny, jego zdaniem, pomysł. Chciał porozmawiać z Markiem, ale ten wyprzedził jego słowa. – Baśka nie chce z panem rozmawiać! – spojrzał na siebie, sprawdzając, czy nie słucha tego, o czym rozmawiają. – …Przyszedłem do ciebie! – rzucił zdecydowanie. – Do mnie?! – powtórzył ironicznie, z bezczelnym uśmieszkiem. Był dla niego śmieszny. – Możemy porozmawiać? – zapytał łagodnie. – Nie mamy o czym! Baśka do pana nie wróci, póki dalej będzie chciał ją pan wywieźć na drugi konie Polski! – zaznaczył. – … Chcę tylko porozmawiać o Basi! – uszczegółowił. – O mnie? – nagle pojawiła się za Markiem. – Marek już wszystko powiedział! Nie wrócę, tato! – Storosz spuścił głowę. – …Mogę wejść? – zapytał nieśmiało. – Nie! – odparła szybko. – Marek nie życzy sobie twojej wizyty! Ja też nie! Więc lepiej, jak już sobie pójdziesz! Nie mam ochoty tak tu stać i patrzeć na twoją zbolałą minę! Już mnie nie rusza! I tak wykazałeś się wielką łaską przychodząc do paszczy lwa, prawda? – Baśka! – chłopak ją skarcił. Nie wypadało tak mówić, zwłaszcza do ojca. Jakikolwiek by on nie był. Niezbyt ładnie się zachowała, ale rozumiał ją. – No co?! Niech zrozumie, że już nie ma córki! Sam mi to kiedyś wypomniał! Bardzo mi z tego powodu ulżyło, bo może wreszcie się od nas odczepi! – była nieugięta. Pana Andrzeja zabolały słowa Basi. Nie spodziewał się, ze może usłyszeć tyle jadu w jej głosie. – Basiu…– chciał ją złapać za łokieć, ale się odsunęła. – Nie dotykaj mnie!! – krzyknęła, aż jej głos odbił się echem na klatce. Była rozżalona i coraz bardziej zdenerwowana. Powoli nie wytrzymywała. Nie potrafiła stłumić całego żalu do Storosza. Wybuchła. – …Wiesz co ci powiem! Jak dla mnie umarłeś! To JA – podkreśliła – nie mam już ojca! Nie chce ojca, który mnie nie rozumie! – Storosz chciał już iść, kiedy Marek lekko zaskoczony i zakłopotany całą tą rodzinną kłótnią, której był świadkiem, postanowił zmienić zdanie. Sam nie wiedział dlaczego. – Niech pan zaczeka! – zatrzymał się. – Chcesz z nim gadać? Oszalałeś?! – zaprotestowała. – Możemy porozmawiać! – ignorując słowa swojej dziewczyny, zwrócił się do Andrzeja. – Ale nie tu… – podkreślił. Wyszedł na klatkę. – Marek! – ściszyła ton, patrząc na niego z niedowierzaniem. By nie próbowała go zatrzymywać, dał jej szybkiego buziaka, mówiąc. – Zaraz wracam! – po czym zbiegł po schodach. Oboje wyszli z klatki schodowej. Marek czuł, że wreszcie muszą porozmawiać jak mężczyźni. A dzisiaj była znakomita ku temu okazja. Storosz nieco wymiękł. Przez dłuższą chwilę, idąc chodnikiem, milczeli. Pierwszy odezwał się Marek. – O czym chciał pan ze mną rozmawiać? Bo, że o Basi, to wiem! A konkretnie? – Storosz przystanął. –…Chcę, żeby moje dziecko wróciło do domu! Tam, gdzie jej miejsce, jej dom! – odpowiedział w skrócie. – Tylko, że ona nie chce! To już nie jest jej dom! Głównie z pana winy! – całkowicie podzielał zdanie Basi, niemalże je przytaczając. – Wy pewnie myślicie, że ten wyjazd zaaranżowałem specjalnie, nie mylę się? – spojrzał na Marka. – A nie było tak? Cokolwiek pan teraz powie, wątpię, żebym w to uwierzył! Pan lubi takie… pomysły! Szkoda tylko, że nie pomyśli wcześniej, zanim wyrządzi komuś krzywdę… – … Ty tego nie zrozumiesz! Nie jesteś ojcem! – Hehehe – zaśmiał się – To prawda, nie jestem, ale gdybym był nie liczyłoby się nic poza szczęściem mojego dziecka! – sam nie zauważył kiedy tak dojrzał. Jeszcze niedawno był zbuntowanym gówniarzem, łobuziakiem, sprzeciwiającym się wszystkim i wszystkiemu. – A mylisz, że ja tego nie chcę?! W Przemyślu mają naprawdę świetne liceum! Społeczne! Idealne dla indywidualistów! – zaczął wychwalać swój ułożony w głowie projekt dalszej przyszłości córki. – Chcę, żeby zdobyła wykształcenie, najlepsze, jakie mogę jej dać! Ja nie miałem takich możliwości, jak ona! Niech da sobie pomóc rozwinąć skrzydła! – odparł, bardzo rozmarzony. – Kosztem jej uczuć? – …Rozumiem, że jest zakochana, ale… – przerwał mu. – Widocznie pan nie rozumie… – wchodząc mu w zdanie. – Ale z jednym się z panem zgadzam! Oboje chcemy dla niej jak najlepiej, tylko szkoda, że po przeciwnych stronach... – …Wiem, że mnie nie lubisz… – Z wzajemnością… – wtrącił. – … Ale… Przemyślałem to i… pozwalam Wam się spotykać, gdzie i kiedy tylko chcecie, ale niech Baśka wraca! – …Żeby potem wyjechać? Na tym panu zależy, tak? Żeby przekonać ją, by z panem jechała! – kręcąc głową, parsknął śmiechem. – Nie! – zaprzeczył. Westchnął. Sam nie wiedział, co go podkusiło, żeby zacząć ten temat, ale… – Jesteście młodzi, nawet się nie obejrzycie, jak szybko minie ten rok… – Rok? – zapytał zaskoczony. – … Tak! Może mi nie uwierzysz, ale chcę, żeby Basia zdała maturę! Potem niech sama zdecyduje do dalej… – Marek coraz bardziej nie rozumiał celu tej rozmowy. Do czego tak naprawdę zmierza, ale co najgorsze, wydał mu się w tym wszystkim szczery. On też sam nie pomyślał, jak to będzie, kiedy zacznie się uczyć w Legionowie. Łudził się, że to wymagałoby tylko sprawnej organizacji, ale łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. – I to chciał mi pan powiedzieć? – Nie do końca… Marek… – westchnął – … Ty zaczynasz szkołę, pracę, nawet gdybyś się bardzo starał, nie miałbyś tyle czasu, ile ona chce! … Zastanów się… Jeśli naprawdę myślisz o niej na poważnie, to dajcie sobie ten rok na uporządkowanie swojego życia… Pomóż mi ją przekonać, by pojechała do Przemyśla! – przymrużył oczy z niedowierzania. Nie wierzył, że może go „prosić” o coś takiego, choć z drugiej strony, to, co mówił nie było głupim rozwiązaniem… MŁODE WILKI. Cz. 59 – Co?! Jak możesz!! Słyszysz się w ogóle!! Co ty pieprzysz! – jej krzyki słychać było aż na klatce. Na szczęście oboje byli sami w domu i mogli „spokojnie” się posprzeczać. Tylko, że to nie była zwyczajna wymiana zdań. W przekonaniu Basi, Marek upadł na głowę, a wszystko za sprawą jednego zdania. „Twój ojciec ma rację. Jakoś przetrzymamy ten rok!” – te słowa wywołały w niej napad złości. Na początku myślała, że blefuje, ale kiedy spojrzał jej w oczy i zaczął powtarzać to samo, te same bzdurne argumenty, co Storosz, zrozumiała, że to nie żart. Marek naprawdę myśli, że powinna pojechać na południe z rodzicami i tam ukończyć liceum. Do poprzedniego, z wiadomych przyczyn, wrócić nie może. Była wzburzona! Gestykulowała nerwowo, wymachując rękoma i zapewne gdyby miała tyle siły, chciałaby uderzyć Brodeckiego w głowę, by ten zmądrzał. Chłopak starał się ją jakoś uspokoić. – Baśka, proszę cię, nie krzycz! – poprosił łagodnie, patrząc na nią z opanowaniem, a jednocześnie smutkiem. Nigdy nie lubił sprawiać jej przykrości, a jak zauważył, ta wiadomość nie jest dla niej miła. – Ty zwariowałeś! Od kiedy słuchasz rad mojego starego, co?! …Jak ty to sobie wyobrażasz! Ty w Legionowie, a ja w Przemyślu?! No jak!! – podniosła ton, jednak zamilkła po chwili. Wpadł jej do głowy najbardziej prawdopodobny pomysł, jaki mogła w tym stanie emocjonalnym wymyślić. – … A może on cię przekupił?... Albo mnie zdradzasz i chcesz się mnie pozbyć! Nie jest tak?! No powiedź wreszcie!! – Marek zacisnął pięści, ale powstrzymał się od komentarza. Postanowił, że nie będzie z nią w taki sposób rozmawiać. W najlepszym wypadku, skończy się to zaraz kłótnią o wiele poważniejszą od tej. Nie przewidział jednak, że jego milczenie, uzna jako przyznanie się do winy. Nie wiedziała może, które z tych czynów dokonał, więc może dlatego nie doszło do rękoczynów. Zacisnęła jedynie zęby i nie chcąc go dłużej oglądać, wyszła z pokoju, a następnie z mieszkania. Pobiegł za nią. – Baśka! – ona zbiegała już po schodach. Dogonił ja dopiero przed klatkę. Złapał ją za łokieć, ale się wyszarpnęła. – Nie dotykaj mnie! – on jednak nie przejmując się jej protestami i krzykami, chwycił jej policzki i przyssał się do jej ust. Nieco brutalnie, bo zdecydowanie, bez zawahania. Próbowała się wyrwać, ale był silniejszy. A może po prostu nie chciała? Poddała się, nie znajdują w sobie ani krzty silnej woli, by zapanować nad emocjami i z siłą herkulesa oderwać. Zrobił to pierwszy, tak, że teraz obije ciężko oddychali. – …Mo…Możesz mnie teraz posłuchać? – zapytał bardzo spokojnie i cicho. Kiwnęła nieśmiało głową. […] – Usiądź… – poprosił, by usiadła na kanapie w dużym pokoju, kiedy ją tam zaprowadził. On usiał obok nie, ale w taki sposób, by przez cały czas mogli spoglądać sobie w oczy. Początkowo milkł. – Nie chcę, żebyś wyjeżdżała! – odparł ze spuszczoną głową, ale kątem oka obserwował jej reakcję. – To dlaczego tak mówisz? – zapytała spokojnie, przymrużając oczy. Wziął głębszy oddech, chcąc dostarczyć do swojego mózgu więcej ilości tlenu. Ta rozmowa jest tą z gatunku trudnych, jak wszystkie inne snujące plany na przyszłość. – …Bo…Mi też jest dobrze tak jak jest teraz, tylko…tak nie można! …Nie chcę, żebyś przeze mnie…dla mnie coś poświęcała! Nie przerywaj mi teraz…– poprosił, kiedy ta otwierała już usta, by coś powiedzieć – Ta sytuacja…Ona nie jest dobra! Dla ciebie! – Co? – zapytała zaskoczona – Marek... – przysunęła się bliżej, siadając po turecku i złapała za dłoń. – Już ci coś powiedziałam…kocham cię i nigdzie nie wyjeżdżam! Nie wyjadę bez ciebie! Zostaję! Wiem, że ty masz szkołę policyjną, a ja tą cholerną maturę, ale damy radę! – powiedziała to bardzo poważnie, chcąc zarazić entuzjazmem – No powiedź, że damy radę! – dodała, rozbieganym wzrokiem, kiedy ten milczał. – Basiu…– powiedział bardzo poważnie, ale mu przerwała. Wyczuła, że ma zupełnie przeciwne zdanie na ten temat. – … Ty chcesz, żebym pojechała, tak? – spuściła wzrok zawiedzona. – Nie, nie chcę, już mówiłem, ale musisz! Twój ojciec… On miał rację… Może to jest głupie i nigdy bym nawet o tym nie pomyślał, ale…teraz oboje musimy wszystko poukładać…A ty przede wszystkim skończyć szkołę! Walka z twoim ojcem na dłuższą metę nie ma sensu! Poza tym za rok… Daj mi rok! Bo za rok chcę… chcę, żebyś ze mną zamieszkała na stałe… – …Zamieszkała? – zapytała zdławionym głosem. Kiwnął głową. Na moment jego poważny wyraz twarzy wygasł. Pojawił się szeroki uśmiech. Spoglądała na niego z rozbieganymi oczami. Jak słusznie odebrała, to nie była tylko zwykła propozycja, pod tym hasłem kryło się coś więcej, o czym nawet nie marzyła, myśląc, że na razie nie ma prawa. Jest zbyt młodziutka. – … Ale ja nie chcę… – szepnęła, a na jego twarzy zagościło zaskoczenie. Basia zdając sobie sprawę, jaką gafę popełniła, poprawiła się – Znaczy nie! – prawie krzyknęła – …Nie chcę wyjeżdżać! – dodała – Ja…zwariuje bez ciebie! …Ojcu nigdy nie było dość! Dosyć, że poszłam o rok wcześniej do szkoły, ale jemu było mało! Ciągle czegoś ode mnie wymagał! I Kidy nie spełniałam jego oczekiwań, to mnie skreślał, a teraz chce skreślić nas! Nie widzisz tego! To jego kolejny numer, byśmy zrezygnowali! Poddali się! – rozumiała jego argumenty, ale w taktyce obronnej przyjęła, aby postawić na swoim. A tak naprawdę się bała. – Ale my się nie poddamy, prawda? – poniósł jej podbródek. W jej oczy zaszkliły się. To był jasny znak, że w ich rozmowie doszło do przełomu. – …Obiecaj, że o mnie nie zapomnisz… – poprosiła tak cichym głosem, że sam ledwo usłyszał, ale doskonale znał ten ton. – Obiecuję! – odpowiedział pewnie, bez najmniejszego zawahania. […] Storosz siedział samotnie w gabineciku żony. Ciemności ogarniające pokój rozświetlało jedynie tlące się niewielkie światło od lampki na biurku. Był zamyślony, a jednocześnie rozmarzony. Co jakiś uśmiechał się sam, do siebie. W dłoni otóż trzymał kilka fotografii. Na jednej z nich drobniutka dziewczynka w dwóch kiteczkach siedziała na kucyku, a na jeszcze innym huśtała się na starej, pordzewiałej już huśtawce. Oba te zdjęcia były robione jeszcze w Przemyślu. Miała wtedy może z cztery, może pięć lat. Na samo wspomnienie tamtych chwil czuł rozpalające ciepło od środka. Szybko jednak wrócił na ziemię, przypominając sobie słowa córki. – No co?! Niech zrozumie, że już nie ma córki! Sam mi to kiedyś wypomniał! Bardzo mi z tego powodu ulżyło, bo może wreszcie się od nas odczepi, odczepi, odczepi! … – Jak dla mnie umarłeś, umarłeś, umarłeś… Te słowa co chwila brzęczały mu w uszach. I za każdym razem raniły w ten sam sposób. A jego żona go ostrzegała, ale nie posłuchał. Stracił ją. Stracił jedyną córkę. Choć jeszcze miał cień nadziei, że nie wszystko stracone, że to, co powiedział Markowi, da mu do myślenia. Jego dumanie przerwało pukanie do drzwi. Pani Ewa weszła, nie słysząc słowa „proszę”. – Andrzej… – ten nawet na nią nie spojrzał. Dalej przeglądał stare zdjęcia. – Patrz…Kiedy to było? – zaśmiał się. – …To w wesołym miasteczku! …A to w parku! Nie chciałem jej wtedy kupić loda, bo była po anginie! Złośnica! – pani Storosz spojrzała na męża zmartwionym wzrokiem. Podeszła do niego i położyła rękę na ramieniu. – Mamy gości! – dodała poważnie. – Kto? – zapytał bez entuzjazmu, jakby nie wykazując się gościnnością. – Sam zobacz! – odpowiedziała zagadkowo i zanim wyszła, spojrzała znacząco na męża, by ten ruszył za nią. Z początku nie miał zamiaru się stąd ruszać, ale kiedy pomyślał, że to może być coś ważnego, zgasił światło i wyszedł na hol. Znieruchomiał. Przy drzwiach zobaczył swoją córkę, a za nią Marka, trzymającego jej torbę. Marek bezszelestnie położył jej rzeczy na podłodze, patrząc na Storosza. Basia cały czas miała spuszczony wzrok. Nie mogła wydusić z siebie słowa. Jednak gdy poczuła dłoń Marka na swojej, podniosła wzrok i patrząc na ojca, rzuciła chłodno, a jednocześnie nieśmiało i niepewnie: – … Wróciłam… MŁODE WILKI. Cz. 60. Miała do spakowanie jeszcze parę rzeczy. Odwlekała ten przykry obowiązek do ostatniej chwili, bo po prostu nie chciała zostawiać tego wszystkiego tak od razu, bez psychicznego przygotowania. Pomimo, że minął tydzień, ona dalej nie przyzwyczaiła się do tej myśli, że jutro, a właściwie za parę godzin opuści ten dom, ten pokój. Jej ukochane miasto. Każdego dnia od powrotu do domu mówiła, że do jej wyjazdu jeszcze daleko. A nim się obejrzała, czas tak szybko zleciał. Z niedowierzaniem zerknęła na kalendarz, nie chciała się jutro obudzić, nie chciała jutrzejszego poranka. Bo to przecież tu, w Warszawie, miała tyle wspomnień, wydoroślała, to tutaj poznała czym jest prawdziwa miłość, poznała Marka, a teraz? Miała to wszystko rzucić i wyjechać? Nie wiedziała, czy znajdzie w sobie tyle siły, ale musiała, nie tylko dla siebie, ale i dla najdroższej jej osoby. Niedbale wrzuciła zmiętą bluzkę do walizki, rozmawiając jednocześnie przez telefon. Nie dbała o to, że jest już pierwsza w nocy. Nie mogła spać, a potrzebowała rozmowy. Chyba jedyną osobą, która nie rzuciłaby nigdy słuchawką, był właśnie Marek. Rozmawiali już chyba z godzinę. Na początku starali się nie poruszać tematu jej wyjazdu, ale Basia nieświadomie sama go zaczęła. – … Nie przychodź na dworzec… – rzuciła smutnym głosem i usiadła na łóżku, spuszczając głowę. – Dlaczego? – zapytał zaskoczony. Miał nadzieję, że przynajmniej zobaczy ją jutro i pożegnają się i jak najszybciej ujrzą ponownie. Właściwie jeszcze nie wyjechała, a oboje już za sobą tęsknili, planowali przyjazd. Nieważne na ile, byle tylko się zobaczyć. – Bo nie! – odpowiedziała nie argumentując. Po prostu czuła, że tak będzie lepiej. – No... ale… – nie był ku temu skory. – Proszę cię… – szepnęła, przymykając oczy. Nienawidziła pożegnań, a bała się, że jeśli przyjdzie, rzuci wszystko i zostanie z nim. Że nie będzie potrafiła go zostawić. To miało być swego rodzaju zabezpieczenie, co nie było łatwym wyborem. – No…ok. – zgodził się, jednak zrobił to tylko we względu na to, że go o to poprosiła. – …Boję się…– odparła podłamana, strasznie cicho. Wiele by dał, żeby być teraz przy niej, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że się jakoś ułoży. – …Nie musisz…Będzie dobrze, tak? – zapytał, chcąc podnieść ją na duchu, choć samemu mu było ciężko. Nie odpowiedziała. Kiwnęła tylko głową, czego nie był w stanie zobaczyć. Westchnęła ciężko, spoglądając w widok za oknem. […] Już od samego rana w domu Storoszów panowała napięta atmosfera. Sprawdzano po dziesięć razy zawartość walizek, dzieciaki biegały po całym domu i trudno było nad nimi zapanować. Panował chaos, rozgardiasz. Wszystkim we znaki dało się podenerwowanie. Tylko Basia była jakaś dziwnie spokojna. Siedziała na kanapie, nie zwracała uwagi na szum wokoło. Miała przewieszony przez ramię podręczny plecak. Spoglądała w martwy punkt na ścianie. W dłoniach trzymała komórkę, którą od czasu do czasu obracała w różne kierunki, to drapała paznokciem obudowę. A telefon nadal był głuchy na jej nawoływanie, by wreszcie dał o sobie znać. Teraz wiedziała, że się pomyliła. Marek powinien być tu teraz przy niej, trzymać za rękę. Chciała zaoszczędzić sobie bólu, a sama zgotowała sobie jeszcze większy. Teraz nie może go winić, że go nie ma, skoro nie pozwoliła mu, żeby ją pożegnał na dworcu. Tak bardzo żałowała… – Baśka! Zbieraj się, bo się spóźnimy! – z letargu wybudził ją głos ojca. – ktoś inny się spóźnia! – rzucił Piotrek z cynicznym uśmieszkiem. Za to Storosz zgromił go spojrzeniem. Basia niemrawo wstała. – Poczekajcie… – postanowiła ostatni raz obejrzeć wszystkie pomieszczenia. Obejrzała najpierw wszystkie pokoje na parterze. Potem wbiegła schodami na górę. Nerwowo zamykała i otwierała po kolei kolejne pomieszczenia, chcąc zapisać w pamięci każdy element, każdy szczegół wnętrza. Na końcu zatrzymała się w swoim. Powoli weszła. Wszędzie było tak pusto. Jedynie meble, które zostaną sprzedane razem z domkiem w agencji nieruchomości. Ten pokój nie miał już takiej duszy, jaką mu nadała. Przed oczami stanęły jej te wszystkie ukradkowe i mniej ukradkowe schadzki z Markiem. Uśmiechnęła się na moment przez zamknięte oczy. Kiedy je otworzyła zaszły łzami. Nagle zapragnęła, by ktoś dowiedział się o jego historii. Wygrzebała spod łóżka stary scyzoryk, który trzymała w tajemnicy przed rodzicami. Marek zawsze śmiał się, żeby nosiła w plecaku gaz, albo paralizator, ale ona wolała mieć straszaka na ewentualnego włamywacza. Zabrała go do ręki i zaczęła skrobać z wysiłkiem w podłodze napis: „B&M forever together”. Po niedługim czasie siedziała w taksówce, z tyłu, ze wzrokiem wbitym w szybę. Patrzyła tak długo w ten piękny dom, dopóki nie znikł za zakrętem. […] – Dziękuję! – odparł Storosz z uśmiecham, kiedy taksówkarz pomógł mu powypakowywać walizki z bagażnika. Basia wpatrywała się nieprzytomnie w wielki napis: Warszawa Zachodnia. Byli właśnie na dworcu autobusowym. Do przyjazdu autokaru mieli jeszcze jakiś czas… Gdzieś w głębi serca chciała, żeby tu był… Tymczasem Marek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Chodził od okna, do okna. Był poddenerwowany. Coraz trudniej było mu usiedzieć na miejscu i dotrzymać słowa danego Basi – że nie przyjedzie. Tykanie zegara w pokoju było bardzo irytujące, może dlatego, że co chwila spoglądał na posuwające się wskazówki. Przesiedział tak chwilę w milczeniu… Chciał się wyciszyć, ale nie potrafił tak siedzieć, skoro ona wyjeżdża. Wstał gwałtownie i wybiegł, nie tłumacząc nic zaskoczonej matce. […] Rozglądała się na wszelkie możliwe strony. Szukała go wzrokiem. Jeszcze miała nadzieję, że przyjdzie, że zaraz się pojawi i rzuci mu się w ramiona. Jej nadzieję rozwiał nadjeżdżający autobus relacji Warszawa – Przemyśl. Bańka mydlana prysła. Westchnęła głęboko, modląc, żeby się nie rozpłakać, choć łzy kumulowały się pod jej powiekami. – Baśka, na co czekasz, wsiadaj! – nic do niej nie docierało. Zatrzymała się w swoim świecie, a świat nagle zwolnił. Słyszała tylko jakieś szmery, których kompletnie nie rozumiała. Zrozumiała jednak, że nadszedł ten moment. Moment wyjazdu. Odwróciła głowę i ze spuszczonym wzrokiem weszła do środka. Położyła bagaż na półce nad głową i usiadła na siedzeniu przy oknie. […] Biegł ile sił w nogach, spoglądając na zegarek. Zaklął soczyście, kiedy zdał sobie sprawę, że jest spóźniony. Przyśpieszył kroku. Dobiegł na miejsce, ale … autobus właśnie odjeżdżał. Przystanął, przyglądając się mu z niedowierzaniem, a jednocześnie bólem serca. Nie zdążył. Ostatkiem sił próbował go dogonić, ale na próżno. Kiedy myślał, że już wszystko stracone, nagle Basia podniosła wzrok. Los chciał, że zobaczyła właśnie jego. Pech, że Marka zauważył także Storosz. Basia momentalnie wstała, z uśmiechem na ustach. Ruszyła szybko do kierowcy. – Baśka! – usłyszała za sobą głos ojca, ale kompletnie go zignorowała. Storosz chciał pognać za nią, ale zatrzymała go żona, zaciskając rękę i siłą przytrzymując przy siedzeniu. – Niech się pan zatrzyma!! – rozkazała stanowczym tonem. Ten spojrzał na nią, jak na wariatkę, więc podniosła ton. – Bo zacznę krzyczeć!...Nie słyszy pan, chcę wysiąść!! – zwróciła na siebie uwagę innych pasażerów. Kierowca, nie mając innego wyjścia, zatrzymał się. Gdy drzwi się otworzyły wysiadła. Zdążyła poczuć tylko grunt pod nogami, kiedy krzyknęła. – Marek!! – ten już zrezygnowany i zmęczony miał zamiar wracać, ale odwrócił gwałtownie głowę, słysząc jej głos. Rozpoznał go od razu. Na jego twarzy pojawiał się narastający uśmiech. Chwilę spoglądali dokładnie w tym samym kierunku, szczęśliwi tym faktem, po czym Basia puściła się biegiem w stronę chłopaka. Ten by zmniejszyć dzieląca ich odległość dobiegł do niej i sprawnie uniósł w górę. Obrócił, po czym delikatnie postawił na ziemi i zatopił jej usta w swoich wargach w namiętnych pocałunkach, przytrzymując jej policzki… Jakby miała to być mała osłoda rozstania. A co gorsza, jakby ich pocałunki były ostatnimi. Całowali się zachłannie, czule, przedłużając ta magiczna chwilę. Oderwali się od siebie dopiero po chwili. – Obiecaj, że przyjedziesz! – wyszeptała ledwo łapiąc oddech. – Obiecuję, słyszysz?! Obiecuję! – odpowiedział, czym przypieczętował kolejnym pocałunkiem. – Kocham cię!…– wreszcie powiedział to pierwszy, tak, żeby słyszała tylko ona… – …Kocham cię…– powtórzyła cicho, pomiędzy kolejnymi pocałunkami. Kierowca dawał oznaki swojego zniecierpliwienia, a ta romantyczna scena przykuła uwagę gapiów. – … Nie zapomnij o mnie… proszę… – spojrzała mu w oczy. Kiwnął głową na „nie”. – Idź już… – dodał, zauważając zamieszanie. – Nie! – odpowiedziała desperacko i teraz ona darowała mu swoje usta. – Proszę! – spojrzała mu w oczy. On dostrzegł łzy. – …Nie pł–acz…– jego głos niebezpiecznie zadrżał. Przetarł kciukiem pojedynczą łzę, spływająca potokiem po jej policzku. Kiwnęła głową, biorąc sobie do serca jego słowa. – N–ie… pła–czę! – zaprzeczyła na przekór. – Płaczesz… – uśmiechnął się, a ona wybuchła. Pocałował ja ostatni raz, tym razem delikatnie i powoli zaczął się odsuwać. Skinął głową, żeby szła. Ona kiwnęła głową. Spojrzał jej w oczy. Tylko to ja przekonało. Zrobił kilka kroków do tyłu, choć samemu pękało mu serce. Aż w końcu ręka puściła. Ponaglił ją. Zrobiła krok do tyłu i powoli odwróciła głowę, zalewając się łzami. Przeszła może z pół metra, kiedy tym razem się do niego przytuliła. On odwzajemnił uścisk, chowając ją w silnych ramionach. Już niepotrzebne były słowa. Liczyła się ta chwila – tu i teraz – która mogłaby trwać wiecznie. Nie wiedząc, skąd znalazła w sobie tyle silnej woli, ale gwałtownie się od niego oderwała i pobiegła biegiem do autobusu. Usiadła na swoje miejsce, nie przejmując się wzrokiem innych ludzi i spoglądała jeszcze na Marka. Autobus ruszył… On pokiwał jej na dowidzenia. Nie była w stanie zrobić tego samego. Położyła tylko dłoń na szybie, czując jak się rozkleja. Obserwowała go do ostatniego momentu…po czym rozpłakała. On stał tam, póki nie zobaczył, że autobus znikł. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale i jego oczy zaszły szkłem, błyszcząc jak diament. Z bezsilności przykucnął chowając twarz w dłoniach… MŁODE WILKI Cz. 61 […]Dwa miesiące później…[…] – Naprawdę nie wiem kiedy…Mam na głowie Legionowo i jeszcze pomagam Adamowi! Zobaczę czy się wyrobię, ok.? – rozmawiali przez skypa już jakiś czas. Przeważnie to tylko tak się widzieli. Czas szybko zleciał. Marek oczywiście starał się przyjeżdżać, był niemal co weekend. Zostawał na dwa, trzy dni, czasem jednak przyjeżdżał wcześnie rano, a wyjeżdżał wieczorem, by kolejnego dnia stawić się w szkole policyjnej. Tęsknota wzbierała na sile, mimo, że będąc z sobą starali się nadrobić czas i nacieszyć się sobą maksymalnie. Ale oboje czuli, że to za mało. – No nie rób takiej miny! Baśka! – skarcił ją, kiedy od dłuższej chwili patrzyła na nieco z wymalowanym na buzi grymasem. Zrobił śmieszną minę i od razu się roześmiała. Po chwili jednak uśmiech zgasł. Spuściła wzrok i wyszeptała: – …Tęsknię za tobą! Nie widzieliśmy się już dwa tygodnie, a ja czuję, jakby nie wiem, minął rok?…”Chciałabym, żeby już było rok później” – pomyślała, bo nie chciała wypowiadać tego na głos. Obiecała sobie, że będzie się trzymać i jak do tej pory daje jakoś radę. – Obiecuję, że przyjadę najszybciej jak się da! – nagle do jej pokoju wpadły dzieciaki, przerywając im rozmowę. Zaczęły skakać po jej łóżku i robić od groma innych rzeczy. – Nie przeszkadzajcie mi! – poprosiła, choć bardziej brzmiało to jak rozkaz. – Ale my się bawimy! – odpowiedział starszy z owej dwójki łobuzów. – To bawcie się gdzieś indziej, rozmawiam! – była zła, że im przerwali. Marek uśmiechnął się na ekranie monitora, ale tego nie zauważyła, patrząc się na chłopców. – Zostaw! Ja i tak muszę już kończyć! Pa! – narysował jej wielkie serce i się rozłączył. – Pa…– dodała, ale już nie mógł tego usłyszeć. – Nie skaczcie tak, ok.? – pokręciła głową. Byli trudni do zapanowania. – To nas wpuść na komputer! – wreszcie ujawnili cel tego najścia. – Nie, bo jeszcze mam coś do zrobienia, potem, ok.? – ta odpowiedź ich nie usatysfakcjonowała. Niczym diabły wcielone bałaganili dalej, nie przejmując się zdaniem siostry. Mając tego dość, zeszła z obrotowego krzesła, to którego natychmiast doskoczyli, włączając sobie jakąś grę. Zostawiła urwisów samych, a sama zeszła na dół. […] Ktoś uporczywie dzwonił do drzwi. Był wyraźnie zniecierpliwiony, kiedy długo nikt mu nie otwierał. Dom w którym mieszkała rodzina Storoszów w Przemyślu był wiele większy od tego w jakim pomieszkiwali w Warszaw. Całe towarzystwo przesiadywało w salonie. Jednakże było dość gwarno, jak to z dziadkiem, nestorem rodu bywało. Andrzej Storosz miał doskonały kontakt z rodzicami swojej żony, aż dziw, że nie potrafi przecież takiej samej relacji na chłopaka swojej córki, choć ostatnio nawet zamienili ze sobą większą ilość zdań. Przeważnie Andrzej był ciekawy jak to bywa z jego pracą i nauką. Marek czuł się nieco jak na przesłuchaniu, które za niedługo to on będzie przeprowadzać. A Storosz najprościej rzecz ujmując, nie potrafił uwierzyć, że mógł wybrać akurat ten zawód. A jednak. Osoba odnosząca się do organów ścigania bez szacunku, sam wstąpił w jej szeregi. Wreszcie towarzystwo usłyszało dzwonek. – Baśka, otwórz! – oznajmił Storosz będąc strasznie zasłuchanym i wciągniętym w dyplomatyczną dyskusję, niezwykle dla intelektualisty ciekawą. – A co ja służąca?! – burknęła po nosem, ale nikt i tak nie usłyszał. Szła jak na skazanie, nie mając najmniejszej ochoty ruszać się z fotela. Pomyślała, że pewnie to i tak jacyś domokrążcy, albo świadkowie Jehowy. Nawet nie sprawdziła przez judasza kto to. Po prostu przesunęła zasuwkę i jednym sprawnym ruchem otworzyła drzwi. Chwilę wpatrywała się w osobę stojąca na przeciwko. Jej oczy choć i tak duże, powiększyły się jeszcze bardziej. Zabłysły wesołe iskierki radości. – MARREK!! – wykrzyczała na całe gardło. Rozmowy natychmiast ustały. Wskoczyła mu na biodra, wesoło wymachując nogami. Krzyczała podekscytowana. Marek z uśmiechem ją podtrzymywał. Była dla niego jak piórko, mogliby zastygnąć w takiej pozycji na wieki. Postawił ją po chwili na ziemi, a ona objęła go za policzki. – Przyjechałaś? – zapytała, dla upewnienia, że to nie jej głupi sen, patrząc na niego rozbieganym, a przy tym radosnym wzrokiem. Kiwnął głową, po czym wybuchł śmiechem. – Mogę wejść? – nie musiał pytać. Wepchnęła go natomiast do środka za rękę, jakby bojąc, że ucieknie. On nie miał takiego zamiaru. Nie po to przejechał w pociągu pół Polski. Weszli do domu. Dopiero teraz zauważyła, ze wygląda jakoś inaczej. Zmierzyła go jeszcze raz wzrokiem. Czarne wysokie, wiązane buty, wyglądające na wojskowe, czarne spodnie, a nogawki włożone do obuwia. Do tego przewiązany w pasie grubym, skórzanym paskiem, pod to górna część munduru, z odblaskowym napisem „Policja” z tyłu, jak i na obu ramionach. Całość dopełniała zwykła, czarna czapka z daszkiem. Basia podskoczyła, klaszcząc w dłonie. Wydała z siebie cichy pisk. – Łiiiiiiiii! Pokaż się! – pokazała gestem, żeby się obrócił. Ten wykonał zadanie niczym, jak model na wybiegu, ze śmiesznym wyrazem twarzy. Pochylił się na końcu, ściągając czapkę z „gracją”. Jej mina od razu zrzedła. – Coś ty zrobił z włosami!! – rozszerzyła szeroko usta. Po tej charakterystycznej czuprynce, którą tą zawsze lubiła się „bawić”, została doszczętnie przykrócona. No, może nie aż tak drastycznie, ale miał znacznie krótsze niż zwykle. Może policja przesiąka nawykami z wojska? – Co? Nie podoba ci się? – Nie! – odparła zawieszona. Była czasem szczera „do bólu”. – A mi się podoba i tak zostanie! Przynajmniej aż nie odrosną! – puścił jej oczko. – No dobrze! – pokiwała głową z uśmiechem. – Chodź, przywitasz się z rodzicami! – złapała go za rękę i zaprowadziła do salonu. Głośny gwar, zamienił się w cichy szept, który i też ucichł, kiedy Marek stanął w progu. – Marek! – rzuciła radośnie pani Ewa. – Siadaj! – zwróciła się do chłopaka. – Nie dziękuję, siedziałem całą drogę… – Panie Marku, to może naleweczkę? Własnej roboty, a jakże! – nestor rodu, pan Bronisław Storosz, zapytał powoli wstając z krzesła. – Nie, nie! – wyciągnął ręce przed siebie, na co Basia podśmiechiwała się pod nosem. Marek po kolei przywitał się ze wszystkimi. Nie był tu już pierwszy raz, więc wszyscy powoli przyzwyczajali się do myśli, że Marek i Basia, kiedyś stworzą rodzinę. Pani Stanisława była tego niemal pewna, gdyż jak uważała „Ten kawaler jest idealny dla ich Basieńki”. Nawet Storosz dzisiaj nie był sceptyczny jak zawsze. Pierwsze na co zwróciło jego uwagę to mundur w jakim się zjawił i teraz mógł usunąć w cień jakieś podejrzenia o kłamstwa z jego strony. Nawet nieco odetchnął z ulgą. – Zostawcie go, pewnie jest zmęczony! – wreszcie odezwał się ojciec Baśki. Ta reakcja nieco zdziwiła zarówno Basię, jak i panią Ewę, ale obie porozumiewawczo na siebie spojrzały i uśmiechnęły się. – Ile jechałeś? – zapytała, obawiając się odpowiedzi. – Yyy… Dwanaście godzin? – zapytał sam siebie. – W takim razie, zapraszam na pyszny obiad! – O tak, panie Marku, córka robi najlepsze pierogi… – uśmiechnęła się, wychwalając panią Ewę. – A pan młody, musi nabrać siły po podróży! – nie chcieli tego im mówić, ale zarówno Marek, jak i Basia woleliby zostać sami. Czuli się nieco zakłopotani, ale… nie mieli wyjścia. […] Obiad przebiegał w bardzo miłej atmosferze. Nie obyło się jednak, bez pytań Andrzeja Storosza, skierowane bezpośrednio do Marka. – Ile zostało ci tej szkoły? – Marek podniósł głowę, przełykając kęs pieroga. – … No… – spojrzał niepewnie na Basię, pytając ją „Co mu się stało, że jest taki miły?”, po czym kontynuował. – … Na razie skończyłem 8 tygodniowe szkolenie podstawowe! A właśnie! – nagle mu się przypomniało. Wyjął z kieszeni spodni, trochę pogniecioną karteczkę. Rozprasował ją jednak w dłoni. –… Za dwa tygodnie, w piątek, mam przysięgę! – spojrzał tym razem na Basię, z nadzieją, że się zgodzi. Podał jej karteczkę. Było to zaproszenie. – Będziesz? – Naprawdę, mogę? – zapytała, uradowana, patrząc na niego. – Przyjadę, na pewno! – cmoknęła go w policzek – Dziękuję! – dodała. . – Nie zapominaj, że masz szkołę! – odpowiedział Storosz, stanowczym głosem, popijając sok. – Och, Andrzej! – wtrąciła się pani Ewa. – To tylko jeden dzień – nieświadomie pokrzyżowała plany Marka, jakoby Basia została u niego na cały weekend. – Jeśli jeden dzień, to w porządku! – zgodził się. Marek nie był zadowolony. Nerwowo zagryzł kolejnego kęsa. Po czym, wszyscy zaczęli pogawędki, jak przed chwilą. Basia jednak zauważyła, ze Marek jest jakiś dziwny. Wstała. – To my już pójdziemy! Na spacer! – pociągnęła Marka za rękę i szybko wyszli. Spacerowali teraz nie wyasfaltowaną drogą. – Marek? – zapytała po chwili, spoglądając kontem oka na chłopaka. Trzymała w dłoni jakiś badylek i obskubywała. – Tak? – jego stukot butów robił nawet imponujące wrażenie. – Coś cię wkurzyło… – stwierdziła – …co? – przystanął, dłubiąc butem w ziemi. – Miałem inne plany, po prostu… – Jakie? – zapytała. – …Myślałem, że zostaniesz u mnie na cały weekend… Ale tak, to… Ważne, że będziesz! – złapał ją za ramiona, patrząc w oczy. – Też się cieszę! – uśmiechnęła się radośnie i pocałowała. Wreszcie mogli sobie pozwolić na odrobinę czułości. Po chwili wyrwała się, robiąc parę kroków do przodu. –… Dlaczego nie przyjeżdżałeś przez dwa tygodnie? … Już myślałam, że ci się znudziło! – rzuciła, ze spuszczoną głową. – Nie mogłem, naprawdę, nie mogłem! – po raz kolejny stanął przed nią. –…Cieszę się, że jesteś… – szepnęła, podnosząc głowę. – … Te dwa tygodnie… – Wiem… Miałem to samo! – oboje się zaśmiali. – To co? Macie tu jaką porządna knajpkę? Nie chcesz chyba tam wracać? – zapytał przekornie. – Mam lepszy pomysł! – rzuciła zadziornie, przygryzając dolną wargę. Podeszła do niego bliżej i wspięła na palce, po czym pocałowała. Zaśmiał się w duchu, po czym odwzajemnił każdy kolejny pełen czułości buziak. […] Wrócili dopiero na kolację. Spędzili naprawdę miłe popołudnie, spacerując po parkach, czy zaliczając kilka pubów, gdzie mogli czuć się bardziej komfortowo, niż w przeludnionym, rodzinnym domu Basi. Marek jednak naprawdę czuł się nieco zmęczony, więc przeprosił i udał się do swojego przydzielonego pokoju się zdrzemnąć. Pociąg miał około 6 nad ranem. Był tak padnięty, że po tym, jak rzucił się na łóżko, nawet nie zauważył, że usnął tak, jak przyjechał. Przespał jednak może z cztery godziny, bo około 22.00 usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył najpierw jedno oko, potem drugie. Wreszcie podszedł do drzwi i zobaczył kto to. W zamian poczuł, jak coś pcha go do środka, a następnie zamyka drzwi. Tą osobą była oczywiście Basia. – Nie mogłam wytrzymać za ścianą! – rzuciła zrezygnowana. – Baśka, ojciec cię zobaczy! – próbował ja ostrzec, choć poczuć rozgrzewające ciepło od środka, widząc ją tylko w koszulce nocnej, sięgającej nieco ponad kolana. – Wystawiłam poduszki, a poza tym jest ciemno, nie zauważy! – podeszła do niego, zagryzając dolną wargę i przejechała palcem po jego torsie. Na początku, z uwagi na swoje zaspanie, nie wyczuł, po co tez tu przyszła. Teraz uśmiechnął się do siebie, kręcąc głową. – Chyba nie myślisz…? – kiwnęła głową, po czym wspięła się na palce i żarliwie pocałowała. Marek nie był na to obojętny, ale jego rozum podpowiadał mu, że to się źle skończy, a on się nie wyśpi. A przecież w poniedziałek ma ciężkie zajęcia. Po trudnej walce z samym sobą, rzucił. – Basia, Basia…poczekaj! – oderwał się od jej ust. – … Przepraszam cię, ale…to nie najlepszy moment! …Muszę być wypoczęty na zajęciach! Przepraszam! – na jej twarzy jednak nie pojawił się zawód, a jeszcze większa pewność siebie. Nie wiedziała, co ja napadło, ale właśnie tak czuła, że chce to zrobić. – Zrobię wszystko, żebyś być odprężony… – zmrużył oczy, po czym poczuł, jak odpina pasek w jego mundurze. Tak, jak teraz, nie patrzyła na niego jeszcze nigdy. Wszelkie „ale” uszły w niepamięć. Podobała mu się ta opcja. Po chwili pasek znalazł się na ziemi. Zaśmiał się w głos, ale po chwili zdając sobie sprawę, że jest zbyt głośno, wskazał palcem, że już będzie cicho. Zaczęła odpinać guziki od jego mundurku, który po chwili opadł na podłogę. […] Patrzyła mu głęboko w oczy, leżąc na nim. Na obojgu pozostała już tylko bielizna. Mrok ogarniał całe pomieszczenie, tak, że praktycznie nie byli widoczni w świetle księżycowej nocy. Odgarnęła włosy za ucho, uśmiechając się do niego, po czym usiadła na jego biodrach i sprawnym ruchem odpięła zapięcie od stanika… W jego oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk i zadzior… […] – Jesteś szalona! – opadł na poduszkę, ledwo żywy. Przez chwile nie mógł złapać tchu. Położyła głowę na jego ramieniu, a on zaczął bawić się jej włosami. – Wiem… – rzuciła i przymknęła oczy. Spojrzał na nią czule, cmoknął w czoło i sam zamknął oczy. MŁODE WILKI. Cz. 62 Hymn, sztandar, uderzenia w bębny. Cała uroczystość w pompą, w podniosłym stylu. To wszystko sprawiało, że ten dzień miał stać się wyjątkowy, ale każdego kadeta a dla ich rodzin niezapomnianym przeżyciem. Około trzystu osób stało w auli szkoły w Legionowie. – Ja, obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, świadom podejmowanych obowiązków policjanta, ślubuję: służyć wiernie Narodowi, chronić ustanowiony Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej porządek prawny, strzec bezpieczeństwa Państwa i jego obywateli, nawet z narażeniem życia. Wykonując powierzone mi zadania, ślubuję pilnie przestrzegać prawa, dochować wierności konstytucyjnym organom Rzeczypospolitej Polskiej, przestrzegać dyscypliny służbowej oraz wykonywać rozkazy i polecenia przełożonych. Ślubuję strzec tajemnicy państwowej i służbowej, a także honoru, godności i dobrego imienia służby oraz przestrzegać zasad etyki zawodowej! – grupa około 100 osób, ubranych jednakowo, w czarne mundury stała równo w dwuszeregu, z prawą ręką uniesioną w górze, ze złączonymi palcami – wskazującym i środkowym. A wśród tych wszystkich przyszłych stróżów prawa – Marek Brodecki. Chłopak, który jeszcze kolka miesięcy temu wypisywał sprejem „HWDP” na ścianach blokowisk z wielkiej płyty. Basia wpatrywała się w Marka z dumą. Nie wierzyła, że znajdzie w tym pasję, ale z tego, co opowiadał, coraz bardziej zaczynała mu się ta praca podobać. Marek na moment spojrzał na Basię. Posłał jej śliczny uśmieszek, a ona buziaka na odległość. Po chwili mikrofon oddano inspektorowi. – Życzę wam, by wasza służba kandydacka była przyczynkiem do dobrej służby zawodowej – rzucił pełen zadowolenia komendant policji w Legionowie, jak i jeden z wykładowców tej szkoły. – Jesteśmy przekonani, że wywiążecie się z obowiązków w sposób wzorowy. Oddajemy nasze bezpieczeństwo w wasze ręce! – uśmiechnął się, a jego entuzjazm przelał się na wszystkich. Rozległy się brawa. Po zakończonej uroczystości, świeżo zaprzysiężeni policjanci podeszli do swoich rodzin. Marek miał zrobić podobnie, jednak Basia go wyprzedziła. Rzuciła mu się na szyję, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. – Jestem z ciebie dumna! – szepnęła mu na ucho. Przytulił ją mocno do siebie. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Przymknął na moment oczy. Oderwała się od niego, patrząc w oczy. Uśmiechała się delikatnie. – A ja się cieszę, że przyjechałaś, bo inaczej byłoby kiepsko! – odpowiedział ze śmiechem. – Dlaczego? – zapytała zaintrygowana. Był jakiś dziwnie tajemniczy. – Kiedyś ci opowiem! – puścił jej oczko, śmiejąc się pod nosem. Pochylił się i musnął delikatnie jej usta. Kiedy się od niej oderwał, kątem oka zauważył stojącą obok matkę. Ona również szczerze mu pogratulowała. Była tak samo dumna z syna, jak Basia. Marek miał nadzieję, że Basia zostanie na części nieoficjalnej, że uda im się dłużej porozmawiać, po prostu pobyć ze sobą. Jego nadzieję jednak zostały rozwiane. – Muszę już iść! – rzuciła dyskretnie, ale kiedy Pani Maria zauważyła, że chcą porozmawiać, odsunęła się. – Tata na mnie czeka na zewnątrz…– odwróciła się, wskazując palcem na drzwi. – Mamy pociąg za godzinę! – spojrzała na niego smutnymi oczami. Była jednak niemal pewna, że ją zrozumie. – Co?! Chyba żartujesz! – odparł zawiedzony, a nawet z lekkim oburzeniem. – Chcesz tak po prostu wyjść? A ja mam się cieszyć sam, tak?! – uniósł się. – Marek, nie przesadzaj proszę! Za kilkanaście godzin opowiesz mi o wszystkim… – dodała, z przyklejonym uśmiechem. Bardzo żałowała, ale nie miała wyjścia. Nie chciała jednak, by poznał po niej, że jeszcze moment, a nie posłucha ojca i zostanie tutaj. – Za kilkanaście godzin nie będę miał sił, by ci opowiadać, jak świętowałem… – odparł nieprzyjemnym tonem. Spojrzała na niego rozbieganym wzrokiem. – A–cha! To miłego świętowania! – odwróciła się na pięcie. Koledzy Marka zaczęli się podśmiechiwać pod nosem, rzucając hasła: „Obraziła się!”. Chłopak jednak zdołał ją zatrzymać. – Przepraszam! Nie chcę się kłócić o takie głupstwa…Po prostu jest mi przykro, zrozum mnie… – miała być to swego rodzaju prośba. – Nie! To ty zrozum mnie, proszę… Mi też nie jest łatwo… – zaczęła się bawić paskiem od jego munduru, ze spuszczonym wzrokiem. – Ważne, że jesteś… – podniosła gwałtownie głowę. Jego wzrok przeszywał ją od środka. Widziała w jego oczach to samo płomienne uczucie, ten sam charakterystyczny wyraz twarzy, gdy patrzył tak głęboko. Przytulił ją do siebie ponownie, nie obchodził ich świat zewnętrzny. – Zadzwoń, jak dojedziesz! – kiwnęła głową. – Kocham cię! – poruszyła tylko ustami, pocałowała go jeszcze na dowidzenia, po czym wyszła. Pokiwała mu jeszcze zanim opuściła salę. MŁODE WILKI Cz. 63 Siedziała na łóżku z komórkę w ręku. Czekała na połączenie, wierciła, nie mogła znaleźć odpowiedniej pozycji, by było jej wygodnie. Kręciła się jak mucha w smole. Tu po turecku, a zaraz podkuliła nogi. Wróciła ponad godzinę temu. Zmęczona długą jazdą wzięła szybki, relaksujący prysznic. Wyszła z łazienki owinięta jedynie w biały ręcznik, wycierając włosy, kiedy przypomniała sobie o ważnym szczególe. Wróciła do siebie i rzuciła się po komórkę. Długo nie odbierał. Zastanawiała się dlaczego. Zmarszczyła brwi, skubiąc palcem usta. Na szczęście po długiej ciszy, wreszcie dane jej było usłyszeć jego głos. Pewnie świetnie się bawi – pomyślała. Żałowała, że nie może mu potowarzyszyć. Starała się nie widzieć tych wszystkich spojrzeń jego kolegów. Domyśliła się, że chcieli sprawdzić, czy Marek ma dziewczynę. Zawsze licytacja która jest z nich wspanialsza była przedmiotem rywalizacji. A tak naprawdę każdemu z przyszłych panów oficerów wypadało wziąć ze sobą dziewczynę. Może inaczej. Jeśli nie chcieli być posądzeni o homoseksualizm, byli zmuszeni pokazać się z płcią przeciwną, a wolni panowie prosili koleżanki, by poudawały ich drugie połówki. Ale Marek nie zaprosił jej tylko i wyłącznie dlatego, że musiał. Bardzo chciał, by przy nim była w tak ważnym dla niego dniu. Szkoda tylko, że Basia cieszyła się tym tak krótko. Stęskniona, uśmiechnęła się do słuchawki, kiedy usłyszała go po drugiej stronie. – No Cześć…Miałaś zadzwonić jak dojedziesz… – zaczął jakoś dziwnie tą rozmowę. Wyczuła nutkę irytacji i niezadowolenia. Pewnie zezłościł się, że nie zadzwoniła wcześniej, ale z drugiej strony wizja, że o niej myślał, odliczając godziny do jej przyjazdu była całkiem przyjemna. – Już jestem! – odparła radosnym, ciepłym tonem. – Zapomniałam zadzwonić, przepraszam! …Co tak cicho? – zapytała, nie słysząc żadnych innych dźwięków, poza jego głosem i oddechem. Żadnych hałasów, muzyki, śpiewów. Przymrużyła oczy, ciągnąc dalej temat. Marek o dziwo był jakiś milczący. – Myślałam, że beze mnie będziesz się jeszcze lepiej bawić! W końcu nie będzie miał cię kto pilnować…– zainsynuowała z uśmiechem – Schowałeś się w łazience? – zapytała już bardziej poważnie. – Taaaa… – odburknął. – Za dużo wypiłem i sama rozumiesz… – skłamał. Nie był na imprezie. Siedział w domu, gapiąc się bez sensu w telewizor. Uznał, że nie ma po co przesiadywać za potańcówce, skoro nie ma nikogo do pary. Wypił z jednego, pożegnał się i pojechał do domu. – Aha…Ale kaca nie będziesz miał? – zaśmiała się. – Nie… – odpowiedział tym razem szczerze, ale niezbyt entuzjastycznie. Zauważyła, że zachowuje się w stosunku do niej jakoś inaczej, ozięble. Nie spodobało jej się to. – …Jesteś na mnie zły, że wyjechałam? – Teraz czy tak w ogóle? – ugryzł się w język i szybko zmienił temat, mając nadzieję, że tego nie usłyszała, a może nawet się nie zorientuje, co powiedział. Po prostu zapytał obojętnie, przestawiając kolejny kanał w telewizorze. – Zmęczony! – poprawił się. – Ż…że co? Powtórz co powiedziałeś?! – wręcz rozkazała, nie chcąc by zbył ją wymówkami. Żądała od niego szczerości, niczego więcej. – Że jestem zmęczony! – powtórzył. – Nie! To wcześniej! – on jednak nie miał zamiaru odpowiadać, zatem odpowiedziała za niego – Co to znaczy tak w ogóle zły? – Oj nic, Baśka! – pokręcił głową. Nie lubił, kiedy coś z niego wyciągała, a on nie był w najlepszym nastroju, by mogła go przesłuchiwać. Czuł się samotnie, to wszystko. – Nie wiem, co mówię! Pijany jestem! – dodał, by ją uspokoić. – …Dobra, nieważne… I tak już muszę kończyć, bo czeka mnie test z historii! – No to powodzenia! – rzucił z niesmakiem – Cześć! – rozłączył się. Położył komórkę na stole. Po jego minie nie trudno odgadnąć jak się czuł. Był przygaszony, smutny, przygnębiony. Ta sytuacja nie tyle zaczynała działać mu na nerwy, co męczyć. […] Dwa miesiące później, grudzień […] – Ale jak to nie możesz? Znowu?! Dlaczego? – siedziała przed ekranem monitora. Cud, że jeszcze w taką śnieżycę nie wyłączyli prądu. Nie była zadowolona z tego, co powiedział. Wręcz zawiedzona i rozżalona. Ostatni raz odwiedził ją trzy tygodnie temu i tylko na jeden dzień, mówiąc, że ma pilne sprawy. Ale Baśka też nie przyjęła jego zaproszenia na weekend – kolejny raz, zasłaniając się nauką. Od klasy maturalnej stała się prymuską i była z tego dumna, a by osiągnąć takie wyniki, trzeba było włożyć mnóstwo czasu, chęci, wysiłku, co wymagało poświęceń. Marek za to stawał się coraz lepszy w tym co robi, zbierał pochwały na które ciężko pracował. Nie miał łatwego startu. Musiał ciągle udowodniać, że jest dobry, a przy tym godzić pracę z Adamem z zaoczną nauką w szkole oficerskiej. Tak zamykało się błędne koło. On liczył, że przyjedzie ona, a ona, że odwiedzi ją on. W efekcie nie przyjeżdżał nikt, co było powodem sprzeczek. Może niezbyt ostrych, ale zawsze ktoś czuł zawód. A czasem urażeni czuli się jednocześnie. – Przecież obiecałeś! – podniosła nawet lekko ton, z pretensjami. – Ty też mi coś obiecałaś, zapomniałaś?! – nie mógł pozwolić, by zwaliła całą winę na jego osobę. Już i tak oboje czuli, że dźwigają jakiś ciężar. – Nie mogłam, tłumaczyłam ci! – spojrzała na niego, mrużąc oczy. Nie wierzyła, że jest aż taki pamiętliwy. – Ja też ci coś tłumaczę! Nie mogę! – odparł zezłoszczonym tonem. Na chwilę zamilkli dając sobie czas na ochłonięcie, choć ich spojrzenia były iskrzące, a fala gorąca rozpadała ich od środka – Postaram się przyjechać za tydzień… – Co to znaczy: Postaram się? – jej złość wzbierała. Krew w żyłach zaczynała szybciej płynąć. – Ty w ogóle chcesz przyjechać, czy tylko nie zwodzisz?! – krzyknęła. – Powiedziałem tylko, że nie jestem pewien, czy dam radę przyjechać! – starał się opanować emocje, ale i on czuł, że jego żyłka się napina. Zagryzł na moment nerwowo zęby. – Człowieku, nie widzieliśmy się od 3 tygodni! – ze złości nawet nie panowała nad słowami. – To chyba nie moja wina, tak? Miałaś przyjechać?! Miałaś! …Ale nie… – zironizował – …bo coś! …Bo interesują cię bardziej cholerne ksiązki, niż… – urwał. – Nie krzycz na mnie! – zaprotestowała, patrząc mu w oczy. – Sama zaczęłaś! – powiedział już łagodniej. Znowu zapadło krępujące milczenie. – …Po co mam przyjeżdżać, jak nawet nie dajesz mi się dotknąć? – wybałuszyła oczy. – …Słu–cham? – jej głos już nie tak pewny siebie lekko zadrżał. Patrzyła na niego nieruchomo, jakby zesztywniała. Gapiła się w jeden punkt, a tym punktem były jego niebiesko–zielone oczy, mieniące się na przemian. – No nie jest tak, Baśka? …Nie chciałem ci tego mówić, ale w twoim domu nie czuje się swobodnie, nawet gdy jesteśmy sami…Poza tym… nie czuje się w roli …”narzeczonego” dla twojej rodziny! – Nie czujesz tak? A co czujesz, co?! – uśmiechnęła się cynicznie, chcąc ukryć zawiedzenie. W jej oczach stanęły łzy, które zduszał gdzieś w sobie, nie ujawniając na zewnątrz. – …Skoro się nie czujesz w roli mojego chłopaka, to kim ja dla ciebie jestem, co?! – Baśka, nie! To nie tak! – westchnął zrezygnowany. Źle go zrozumiała, więc szybko chciał sprostować swoje słowa. Nie to miał na myśli. – … Traktują mnie na wyrost, idealizują, tylko dlatego, by tylko sobie udowodnić, że jestem dla ciebie odpowiedni, a ja sam wiem, że nie jestem ideałem! …Akceptują twój wybór, a nie mnie… Nie jestem ślepy… – I to cię tak wkurza? … Marek, nie kręć! Powiedź wprost o co ci chodzi, a nie zakrywaj się moją rodziną! – spuścił głowę i zamilkł, więc dokończyła za niego – …Dobrze, to ja powiem! Bo nie przyznasz się, że jesteś zły, bo już dawno ze sobą nie spaliśmy? …Ty przyjeżdżasz do mnie, czy na cotygodniowy numerek, których tak naprawdę ci brakuje?! – zapytała, już nie kontrolując języka. –… Nic nie rozumiesz… – rozłączył się. – Marek! – krzyknęła, ale w tym momencie już nic nie mogła zrobić. Siła zewnętrzna, niezależna od niej. Była bezradna wobec przycisku „Rozłącz”. Wyłączyła kamerę i zamknęła laptopa z hukiem. A młody Brodecki po prostu nie miał ochoty na kłótnie, a też sam się zdziwił, że nie wybuchł gniewem, zwłaszcza za tą brednię w ostatnim zdaniu. Powoli miał dość tej rozłąki. Coraz trudniej było mu się z nią rozstawać i przyjeżdżać. Wówczas zdawało, że tęskni jeszcze bardziej, niż kiedy się z nią nie widuje. Po każdym przyjeździe do Warszawy czuł się zmęczony walką z samym sobą. Najchętniej zaprałby ja z powrotem do warszawy, choćby siła, lub porwał i wywiózł jak najdalej od Storosza. Wtedy mogliby czuć się swobodnie. Był jeszcze jeden fakt, o którym wolałby nie mówić głośno. Marek po raz pierwszy w życiu bał się, ale tak naprawdę się bał. Mianowicie obawiał się od siebie oddalą, o ile już do tego nie doszło. Poza tym coraz trudniej radził sobie z zazdrością, która pomimo, że jej ufał, pojawiała się mimowolnie. Powoli czuł się zmęczony tą sytuacją, związkiem na odległość. Może teraz ma większe szanse na przetrwanie niż kiedyś, bo są telefony, Internet, ale jemu to już nie wystarczało. Miał wrażenie, że coś się urywa… coś zmienia, coś się kończy… A tego nie chciał! MŁODE WILKI. Cz. 64 Siedziała zasępiona na łóżku, ze spuszczonym wzrokiem. Czuła się podle, że tak na niego naskoczyła. Wiedziała jednak, że nie odbierze. Był zły i miał prawo. W końcu oznajmił jej spokojnie, że nie przyjedzie i to ona na niego naskoczyła. To ona nie panowała nad sobą. Ale było jej strasznie przykro, że go nie zobaczy. Ostatnio widywali się tak rzadko. Nie mogła się przyzwyczaić do tej sytuacji. Tęskniła za nim, bardzo…Nie pozostawało jej nic innego jak napisać SMS’a. Miał wyłączoną komórkę, zawsze, kiedy był na nią wściekły, albo specjalnie odrzucał połączenie, robiąc jej na złość. Ona wtedy miała jeszcze większe wyrzuty sumienia, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Teraz pewnie zrobiłby to samo, ale miała szczęście. Pamiętała, że ich kłótnie przeważnie nie trwały dłużej niż jeden dzień, a oboje bywali naprawdę uparci jak osły. Nigdy jednak nie zapomni dnia, kiedy przyszedł pod jej okno i zaczął rzucać kamieniami, by wyszła. Pewnie wspominałaby tak dalej, ale obudziwszy się z letargu, wystukała wiadomość na klawiaturze telefonu. – „Przepraszam…But I miss you” Po wysłaniu wiadomości, rzuciła telefon na łóżko i zakryła twarz w dłoniach. Początkowo nie usłyszała dzwonka. Poderwała się i wzięła telefon do ręki. Jej zdecydowanie jednak zmalało, kiedy usłyszała jego oddech po drugiej stronie. Milczeli przez dłuższą chwilę, po czym niemal równocześnie rzucili do słuchawki. – Basia!/Marek! – ponownie zamilkli, po czym wybuchli śmiechem. Nie były potrzebne już dalsze słowa. Rozumieli się i bez nich… […] 31 stycznia 2009[…] Z dnia na dzień było coraz gorzej. Kłótnie powtarzały się niemal każdego dnia i to coraz częściej z błahego powodu. A przeprosiny już nie wymazywały urazy. Tkwiły jak zadra w sercu. Zła interpretacja, niezrozumienie. Niedopowiedziane słowa, skrywane pretensje. Miejscami nieszczerość. Wszystkie złe emocje się kumulowały, bo nie znajdywały ujścia. Przecież nie można krzyknąć na telefon, przytulić ekranu monitora. Nie chcieli się do tego przyznać, ale powoli coś wygasało. Samorzutnie, bez niczyjej winy. Tego gorącego uczucia młodych ludzi nikt nie pilnował, nie miał kto podtrzymywać ognia. Ognisko powoli gasiła rozłąka. Po jeden z poważniejszych kłótni dwa tygodnie temu oboje poczuli już zmęczenie. Zwykłe przepraszam załatwiło sprawę, ale chyba nie do końca powiedzieli je z pełną świadomością. Chcieli mieć już po prostu święty spokój. „Bo tak będzie lepiej” – myśleli. Nawet nie zauważyli, kiedy wkradło się zobojętnienie. Basia już nie bulwersowała się za każdym razem, kiedy nie dotrzymał słowa, a Marek już nie miał sił się starać jak na początku, by tylko była zadowolona. Może oboje stali się nieco egoistyczni. Chcieli coś od drugiego, nie dając od siebie nic. Na wszystko mieli jedną odpowiedź: „Nie, to nie!”. Przynajmniej się nie zaangażowali, by potem nie czuć zawodu. Dzisiaj był tego kolejny przykład. Na wieszaku, przymocowanym do szafy wisiała już uprasowana balowa sukienka, kiedy zadzwonił telefon. Ostatnio częściej wybierali tą drogę komunikacji. Jakoś nie potrafili patrzeć sobie w oczy, a kiedyś nie wiedzieli poza swoimi źrenicami świata. Basia zerknęła na kreację i przewróciła oczami, przysłuchując się jego kolejnym tłumaczeniom. Za każdym razem to samo. – Nie przyjedziesz, tak? – zapytała, urażonym tonem. – … Nie wiem, czy zdążę…Mam ostatni egzamin w tym semestrze… – odparł beznamiętnie – Może lepiej… – zasugerował, ale mu przerwała. – Czyli na studniówkę mam iść sama? Dobrze… – odpowiedziała szybko nie pokazując żadnych emocji – …Może znajdę sobie kogoś w zastępstwo do jutra! – zironizowała. – Szkoda tylko, że mówisz mi to dopiero teraz… – …Myślałem, że uda mi się go jakoś przełożyć… – już bardziej ze skruchą. – Nie chciałem, żeby tak wyszło… – No ok.! – odparła ściszonym tonem, obojętnie, wręcz chłodno. – Rozumiem…Masz ważniejsze sprawy…niż moja studniówka! – jej głos się załamał, a po policzku, pomimo prób bycia twardą, potoczyła się pojedyncza łza. – Basia…Ty płaczesz? – zapytał wreszcie z troską i wyrzutami sumienia. – Nie! – skłamała, wycierając policzek. Chodziła po pokoju, od okna do drzwi, cudem nie potykając się o plecak. A w pokoju panowały już ciemności. – Dlaczego miałabym płakać? – ciągnęła dalej – Że mój chłopak nie przyjedzie na najważniejszą imprezę w moim życiu? Też mi powód! – odstawiła telefon od ucha. – … Przyjadę, słyszysz! – prawie krzyknął. – Jasne, jasne! – odparła machinalnie, już go nie słuchając – … Cześć! – Baś…– rozłączyła się, nie dając mu dojść do słowa. Rzuciła komórkę daleko za siebie i wybuchła regularnym płaczem. Nie dlatego, że go nie będzie. Powód był znacznie poważniejszy. Rozpaczała nad tym, co też z nimi się stało. Oboje nie mieli dla siebie czasu i tylko jego kwestią jest, ile to jeszcze potrwa. Z tego wszystkiego nie usłyszała nawet pukania do drzwi. Pani Ewa, już z pokaźnym brzuszkiem weszła do jej pokoju. – Zejdziesz na… – urwała, widząc jak Basia siedzi za łóżkiem, zakrywając usta. Podeszła do niej. – Kochanie, co się stało? – zapytała przerażona. Głaskała ją po włosach, chcąc jakoś uspokoić. Basia jednak położyła tylko głowę na jej ramieniu. Nie była w stanie mówić. Poza tym nie chciała. Pani Ewa poczekała aż się wypłacze. Gdy się uspokoiła, zeszła na dół, do kuchni. Wyciągnęła z szafki melisę i zaparzała wodę w czajniku. Nagle do pomieszczenia wszedł Storosz. – Co robi Baśka, że nie chce zjeść z nami kolacji? – w jego głosie wyczuła pretensje. – Płacze! – odarła nie patrząc na męża. Andrzeja zdziwiło to, co usłyszał. – Jak to płacze? …– milczała, zatem z góry założył winowajcę – Co on jej znowu zrobił?! – uniósł się. – Nie wiem, nie rozmawiałam z nią jeszcze! – Idę tam! – zatrzymała go ściskając za ramię. – Tobie nic nie powie! Usiądź i poczekaj! – zaleciła, zalała herbatkę i udała się z powrotem na górę. […] Nie śpieszyła się ze wstawaniem, pomimo, że fryzjera miała na 11.40. Postanowiła, że nie idzie. Nie była w nastroju do zabawy. Po 10.00 zeszła schodami na dół w szlafroczku i w bamboszach w kształcie misiów. Zajadała jogurt i wymachiwała łyżeczką. Gdy zeszła, zauważyła, że w salonie siedzą jej rodzice w czymś towarzystwie. Jakiś chłopak stał do niej plecami, w kurtce i jeansach. Uśmiechnęła się do siebie, myśląc, że to Marek. Jej oczy rozjaśniały. Miała już wypowiadać jego imię, kiedy chłopak się odwrócił. Jej mina natychmiast zrzedła. To był Krystek – syn przyjaciele jej ojca. Blondyn, z idealnie przeczesanymi włosami, na których widać ślady po grzebieniu. Nigdy go nie lubiła. Sztywniak, nudziarz, a do tego strasznie pewny siebie. W końcu syn dyrektora jej liceum, student pierwszego roku marketingu i zarządzania. Chodzący ideał. Patrzyła to na Krystiana to na rodziców. Andrzej czując zakłopotanie jej strojem, rzucił. – Już wstałaś? … – popatrzyła na niego z dezaprobatą i złością – …Pamiętasz Krystiana? – uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Taaa…– odparła, biorąc kolejną łyżeczkę do buzi. Zignorowała jego obecność. Wyciągnął rękę w geście przywitania, ale Basia posłała mu tylko „bezradny” uśmieszek, z łyżeczka w buzi. – …Słyszałem, ze masz dzisiaj bal studniówkowy? To prawda? – zapytał, nie odrywał od niej wzroku. – Ja nie potrafiłbym wystawić do wiatru takiej dziewczyny, jak ty… – Pani Ewa gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, z grymasem. – Mnie nikt nie wystawił, po prostu nie idę! – odparła zezłoszczona, zagryzając zęby. – Jest zła na tamtego! – wyjaśnił, pochylając się nad uchem chłopaka i poklepał po ramieniu. – Jak to nie idziesz? Studniówkę ma się tylko raz! Nie daj zmarnować sobie szansy na zabawę tylko dlatego, że...Marek nie przyjedzie! – Bez Marka… – zaznaczyła – nie idę! – A może jednak? Świetnie tańczę! – dodał, zalotnym tonem. – Widzisz! Nie daj się prosić! Będzie fajna zabawa! – – To co? Mam iść prasować garnitur! – Krystek uśmiechnął się, klaszcząc w dłonie. – A dajcie wy mi wszyscy święty spokój! – rzuciła i pobiegła z powrotem na górę. […] Na jej sprzeciwie się nie skończyło. Sytuację pogarszał fakt, że Marek nawet nie zadzwonił, nie zainteresował. Basia wolała nawet pójść sama niż z Krystkiem. Widziała jak pożerał ją wzrokiem. Dobrze, że nie wiedział, że po spodem miała tylko piżamę. Był typem faceta, przed którymi ostrzegał ją Brodecki, nawet mama. Tylko udawał miłego, a tak naprawdę ma w sobie coś z szatana. Po godzinie namów, próśb i gróźb w końcu się zgodziła. Może chciała pokazać Markowi, że bez niego też potrafi się świetnie bawić. Ale towarzystwo tego „palanta”, jak go nazwała sobie podaruje. Ma o wiele lepszych, wolnych kolegów z klasy. Stała teraz przed lustrem, kiedy mama zapinała jej na plecach czarną, skromną sukienkę do kolan, w której było jej do twarzy. Wyglądała ślicznie, ale nie przesadnie ładnie. Po prostu dziewczęco, co dodawało jej uroku. Całość dopełniały delikatne loczki, upięte po środku głowy z puszczonymi kosmykami na ramiona i szyję. – Buty! – rzuciła, kiedy Basia oglądała się w lustrze. Pani Ewa pomogła jej założyć. Gdy była już gotowa, umalowana, stała przed mamą, nieco skrępowana. – Ślicznie wyglądasz! – uśmiechnęła się. – Szkoda, że Marek… – urwała szybko. Było za późno. W jej oczach stanęły łzy. – Zawiódł mnie…Nie wybaczę mu tego! Miał tu być, obiecał! – przetarła szybko pojedynczą łzę. – Nie chciała sobie popsuć makijażu. Tyle nad nim siedziały. – Pewnie jemu tez jest przykro, że nie może przy tobie teraz być… Ale spójrz na to z innej strony… Już niedługo matura, a on przez całą noc będzie się pewnie zastanawiać z kim tańczyłaś… – Pękłby z zazdrości! – zaśmiała się, już weselsza. – Taka lekcja mu się przyda! …Pamiętał, jak ja z ojcem pokłóciłam się na dzień przed zabawą! Byłam taka na niego zła, że powiedziałam mu, żeby po mnie nie przychodził, bo z nim zrywam…. – zaśmiała się na to wspomnienie – …A on z samego ran przyszedł do mnie z kwiatami, śpiewając „Zostańmy razem”. – obje zachichotały. – Lepsza niż serenada pod oknem….– skwitowała Basia, po czym westchnęła głęboko. – Znam twojego ojca lepiej niż on siebie, ale z tego co poznałam Marka, możesz się spodziewać wszystkiego! – puściła jej oczko. – A! Zatańcz z tym Krystkiem raz, a potem baw się z innymi! Zobaczysz, że się obrazi i sam pójdzie! – uśmiechnęła się. – Dzięki mamo…– odwzajemniła uśmiech. […] Dojechali właśnie na miejsce. Krystek szarmancko otworzył jej drzwi. Uśmiechnęła się sztucznie i poszła z nim pod ramię, które jej zaoferował. Sala była przepięknie przygotowana. Roiło się od balonów. Orkiestra stroiła instrumenty. Szum, gwar. Grupki przyjaciół stały i rozmawiały. Dziewczyny w pięknych kreacjach, a panowie w garniturach. Gdy zauważyły ją koleżanki, z którymi kumplowała się od dziecka, podeszły do niej, biorąc na stronę i zasypywały mnóstwem pytań. – A gdzie ten przystojniak ze zdjęcia? – odezwała się jedna z trzech dziewcząt – Co to za… – zmierzyła go wzrokiem – …pokraka! Kto to w ogóle jest? – Gdzie Marek? – zapytała krótkowłosa brunetka. – Nie przyjechał! – odpowiedziała krótko. – Jak to nie przyjechał?! – zapytała druga, blondynka w długich włosach. Ich rozmowę przerwał głos prowadzącego imprezę, który poinformował, by grupa ustawiła się w rzędzie do poloneza. […] W tym samym czasie […] Wysiadł z taksówki, jak strzała. Ubrany w garnitur w pociągu nie miał kiedy zawiązać krawata. Poza tym nie bardzo wiedział, jak to się robi. Przewiesił go się na szyi, jak ksiądz stułę i wbiegł do sali. Cofnął się, kiedy zdał sobie sprawę, że nie zapłacił kierowcy. Wyciągnął z kieszeni spodni portfel, ale nie mógł znaleźć „dychy”. Pośpiesznie dał mu sto złotych i pobiegł do środka. – Ej, chłopaku! – nie usłyszał wołania taksówkarza. Basia ustawiła się jako jedna z ostatnich, pomimo, że wzrostem nie dorównywała koleżankom na tyłach. Nie miała ochoty się pokazywać z kimś, kto nie jest Markiem, na kamerze. Po latach wracałoby przykre wspomnienia, oglądając płytę. Wszedł, szukając wzrokiem dziewczyny. Nie było to trudne, dostrzegłby ją wszędzie, mimo, że w tym tłumie była niewidoczna. Zmarszczył czoło, kiedy zobaczył jakiegoś obcego faceta. Podniósł dumnie głowę i podszedł do dziewczyny, przepychając się. Odchrząknął. – Echem! Baśka! – dodał, by się odwróciła. Zrobiła to niemal natychmiast, myśląc, że ma zwidy. – Marek? Co ty tu robisz? – zapytała oszołomiona. – Co ON – pokreślił Brodecki – tu robi?! – zapytał z pretensją Storoszównę. – Ona jest ze mną! – odparł Krystek, patrząc zabójczo w oczy Brodeckiemu. – Już nie! – wymierzył mu cios w nos. Biedaczek upadł na ziemię. Starsze szeregi odwróciły głowę do tyłu, nasłuchując tego, co się dzieje. Zszokowana nie wiedziała, co ma powiedzieć. Poczuła natomiast jak zdecydowanie przytrzymał ją za nadgarstek i ruszył przodem. O dziwo nikt nie protestował, gdy wepchnął się z nią jako pierwszy. – Jesteś bezczelny! – wycedziła przez zęby. – Jak się to tańczy? – zapytał szeptem, szelmowsko się przy tym uśmiechając. – C–o? – rozszerzyła szeroko oczy. Uśmiechnął się do siebie, uznając, że żart mu wyszedł. Rozległ się pierwszy takt poloneza. – Na trzy tak? – zapytał ukradkiem na nią spoglądając, dla pewności, już nie tak pewny siebie. Pokiwała głową, więc odliczył i niepewnie postawili pierwszy krok. Dalej poszło już gładko. Gdy taniec się skończył, stanął naprzeciwko niej, śmiejąc się delikatnie. Basia jednak posłała mu wrogie spojrzenie i wyszarpnęła rękę, podchodząc do stolika. Nie lubiła, kiedy zachowywał się tak władczo wobec niej. Stał tak chwile sam ze spuszczoną głową, po czym usiadł zaraz za nią. Nie spoglądali na siebie. Wtedy rzuciła. – …Przesadziłeś! – Sam przesadził, proponując ci taki układ, skoro jesteś zajęta! – Zastępstwo! – poprawiła go – Ciebie miało tu nie być! Już o tym zapomniałeś?! – zapytała, spoglądając wreszcie w jego kierunku. Miała wypisany żal w oczach. – A co? Wolisz jego?! – nawet nie krył swojej zazdrości. Dzisiaj jakoś nie potrafił. Nie po to przejechał prawie całą Polskę, by usłyszeć coś takiego od swojej dziewczyny. – Na szczęście dla ciebie, to palant, a ja nie miałam innego kandydata! Możesz się cieszyć! – rzuciła wściekle. Po chwili zdając sobie sprawę, ze zaszli za daleko, złagodniał. – … Nie rozmawiaj tak ze mną, proszę cię… – spojrzał na nią, zmartwiony jej tonem. – Ja nie chcę z tobą rozmawiać! – spojrzała mu w oczy, mówiąc już spokojniej, prawie szeptem. Spuścił wzrok, a ona wstała. Podeszła do kolegi i porwała do tańca. Nie umiała jednak nie patrzeć w jego stronę. Siedział sam. Po chwili wstał i pokierował się do wyjścia. Wyrwała się i podeszła do niego, ze łzami w oczach. – Nie idź! – wyszeptała. –…To nie ma sensu! – po jej policzku potoczyła się łza. Przeszedł obok niej. – Proszę cię! – odwróciła się i krzyknęła. Niewiele osób widziało, co się dzieje. Byli zbyt zajęci zabawą. Zatrzymał się i podszedł do niej. Nic nie odpowiedział. Kiwnął nieznacznie głową. Uśmiechnęła się i przytuliła. Przymknął oczy, niepewnie kładąc ręce na jej tali. Odetchnęła z ulgą, wtulając się mocno. Za to jego mina była kompletnym przeciwieństwem Basi. – Chodź! – uśmiechnęła się i zadowolona pociągnęła go na parkiet. Po chwili uśmiechnięta wirowała w tańcu. Marek z początku nie był zbyt rozrywkowy, ale potem jego mina się zmieniła. Uśmiechał się, obracając ja we wszystkie strony. Tylko skąd w jego jednym oku dziwna szklanka? Przetańczyli cała noc. A Basia zdążyła zapomnieć o tym przykrym incydencie. Skradała mu czułe pocałunki, uśmieszki. Może nie chciała widzieć, że nie odwzajemnia ich tak, jak jakby tego chciała, nie chcąc psuć sobie tego dnia. Ważne, że był przy niej. A pewnie dalej jest na nią jeszcze zły, ale… ale tylko trochę, jak sobie tłumaczyła. Zachowywała się, jakby wszystko miało być tak jak powinno od początku. Świetna zabawa z ukochanym! Niestety rytm szalonego rock and rolla się skończył i wszyscy usłyszeli słynne „To już jest koniec, nie ma już nic”. Nie wypili nawet ani kropli alkoholu, spijali resztki swojego szczęcia. Pożegnali się ze wszystkimi i trzymając się za ręce wyszli około 5 nad rano. Na ulicach było jeszcze ciemno. – Świetnie się bawiłam! Dziękuję! – przytuliła się do jego ramienia. – A ty? – zapytała, patrząc na niego z dołu. – Co? – nie usłyszał. Był jakiś nieobecny. – Tak, tak, było super! – uśmiechnął się, choć jego uśmiech był trochę smutny. – Nie zapomnę tego dnia! A wiesz dlaczego? Bo przyjechałeś tyle kilometrów, by być ze mną! …Jesteś kochany! – przymknął na moment oczy i nie wytrzymując tego rozdarcia wewnętrznego, zatrzymał się. Puścił jej dłoń. – Dlaczego się zatrzymaliśmy? – zapytała, przyglądając mu się z uśmiechem. – …Wiem, że to nieodpowiedni moment, ale musimy porozmawiać… – O czym? – przeraziła się, słysząc ton, z jakim to powiedział. Dreszcz strachu przeszedł ją po plecach. – Basiu… Nie umiałem ci tego powiedzieć wtedy… Nie chciałem ci psuć zabawy…Może jeszcze miałem nadzieję…Z resztą nieważne… – mówił strasznie nieskładnie i dla niej niezrozumiale. – Basiu… – podszedł do niej i położył dłonie na jej ramionach. Patrzył jej w oczy, ale jej rozbiegany wzrok nie chciał odczyta tego, co chce jej powiedzieć… Chciała wypowiedzieć jego imię, ale wykonała jedynie ruch ustami. Jej język stanął jej kołkiem, kręciła więc głową na „nie”, ale on i tak pokręcił twierdząco głową. Nie było już wątpliwości.… Przełknął ciężko ślinę. Ich oczy niebezpiecznie się zaszkliły. – …Tak… tak będzie le–piej! – jego głos się załamał, a serce pękało na pół. Otworzyła szeroko usta, a spod powiek pociekło parę łez. – …Ko–ch…– przystawił jej palec do ust, by już nic więcej nie mówiła. Odwrócił na moment głowę, ciężko wzdychając, po czym ponownie na nią spojrzał. – Nie… – poruszył jedynie ustami. Nie miał siły, by wytężyć głosu. Jego gardło było ściśnięte. W tym momencie rzuciła mu się na szyję. – Nie! Nie chcę! Nie!! – przymknął mocno powieki, zagryzając zęby. Odsunął ją od siebie i wreszcie, by uwierzyła, dodał, choć ledwo przeszło mu to przez gardło. – To koniec! – zamknęła usta, płacząc już regularnie. Odwrócił się i zrobił może z dwa kroki. Cofnął się i przyciągnął ją do siebie, namiętnie całując. Gdy przerwał, przystawił czoło do jej czoła. – Nie płacz! – rzucił, „uśmiechając się przez łzy”. Pogłaskał ją po policzku, ocierając delikatnie i odszedł, już zdecydowanie… – Ma–rek… MAREK!! – krzyknęła ale na próżno! Szedł ze spuszczona głową, aż nie zatrzymał taksówki i nie odjechał. Gdy zniknął jej z pola widzenia, usiadła na asfalcie i ściągnęła buty. Głośno łkała. Doszła do domu na boso, grubo spóźniona. W ręku trzymała obuwie. Rozmazana, poczochrana, zrozpaczona, zmarznięta. A pomimo wszystko wiedziała, że któregoś dnia to się tak skończy, tylko jeszcze nie teraz! „Nie…nie…jeszcze nie…” – powtarzała w myślach. Co prawda z każdym dniem oddalali się od siebie, ale kiedy zobaczyła go, gdy stał w drzwiach, że jednak przyjechał, wstąpiła w nią nowa nadzieja. A teraz… zrobił najgorsze świństwo, jakie teraz mógł – poddał się, odpuścił, zrezygnował, uciekł. Cudem udało jej się odkluczyć drzwi. Weszła po cichu i delikatnie położyła buty na podłogę. Z salonu w szlafrokach wyszli jej rodzice. Gdzieś ty była?! – zapytała pani Storosz. – Gdzie Marek?/Co zrobiłaś z Krystianem? – powiedzieli jednocześnie. Dopiero gdy na nią spojrzeli, zauważyli jej wyraz twarzy.. Odpowiedziała. – Krystiana mam głęboko w dupie, a Marek mnie zostawił! Super, nie? – zapalili światło, z niedowierzania. – Dziecko! – pani Ewa zakryła usta ręką. Spojrzała porozumiewawczo na męża. – Chce umrzeć… – wyszeptała i poszła do siebie, anemicznym krokiem. […] Szedł slalomem przed siebie, zaraz po tym, jak wyszedł z pociągu. Nikogo jednak nie dziwił jego stan. Widocznie impreza się sporo przedłużyła. Nie ma przecież wyznaczonej godziny na picie. Jedynie przechodzące matki spoglądały na niego, jedne z politowaniem, inne dezaprobatą. Wszedł do monopolowego. Wyszedł po chwili z butelką w ręku. Chciał już wybić, ale czując zapach, odstawił z grymasem. Rozwścieczony, że już więcej nie może w siebie wlać, rzucił szkłem w jakiś radiowóz policyjny. Już po chwili wysiadło z niego dwóch gliniarzy. – Wstajesz! – podniósł głowę nieprzytomnie. Nie powtarzali dwa razy, pomogli mu wstać i wepchnęli do radiowozu. Tak bardzo żałował, że przez pracę stracił najbliższa mu osobę. To był wyraz buntu, że znienawidził to, co jeszcze niedawno pokochał. […] – Co? Brodecki?! – Adam odebrał właśnie telefon z centrali. Niw był w stanie w to uwierzyć. Od razu wsiadł i pojechał pod wskazaną izbę wytrzeźwień. Znalazł się na miejscu po niespełna godzinie. Pokierowany przez personel, wszedł do pomieszczenia w jakim przebywał. Siedział na kozetce, ze spuszczonym wzrokiem. Adam, zdenerwowany, rzucił wściekle.’ – Co ty kurwa wyprawiasz! – odwrócił głowę w jego stronę. Adam zauważył jego przekrwione oczy, włosy w nieładzie, ubrudzony garnitur. Wyglądał jak „półtora nieszczęścia”. […] W tym samym czasie…[…] Długo się zastanawiał, czy ma wejść. Nie wiedział, jak zareaguje na jego widok. Od wczoraj ma dziwne napady wściekłości, po czym znowu płacze. Zapukał, ale spodziewał się, ze nic nie usłyszy. Wszedł. Leżała odwrócona do niego plecami. Nie musiał patrzeć jak wygląda. Chusteczki walały się po pokoju niemal wszędzie. Spojrzał na nią bezradnym, smutnym i zatroskanym wzrokiem. Wreszcie rzucił, rozpoczynając rozmowę. – Muszę ci coś powiedzieć… 3 lata później… MŁODE WILKI Cz. 65 Strzelnica. Strzelał na oślep, chcąc wyładować emocje. Z zaciętą miną opróżniał kolejny magazynek. Zaklął zrezygnowany, kiedy kolejny był już pusty, a nie miał innego pod ręką. Odstawił broń na stoliku i pochylił się do przodu. Nie obchodził go uzyskany wynik. Strzały i tak nie trafiły w tarczę. Stał tak dłuższą chwilę, bijąc się z myślami o pewnej blondynce, kiedy usłyszał za sobą czyjeś kroki. Dotąd stojący z boku komisarz, podszedł powoli w jego kierunku, sprawdzając jego postępy. Przysunął pomimo wszystko tarczę do siebie i spojrzał. – Co się ostatnio z tobą dzieje? 4?! – spojrzał na niego, ale złagodniał widząc jego niewyraźny wyraz twarzy. – Nic! – odpowiedział wreszcie. Wziął do ręki broń i kiedy ją zabezpieczył włożył do kabury, którą od niedawna trzymał przy sobie. Chciał już wyjść, kiedy go zatrzymał. – Marek…– złapał go za ramię. Niezadowolony przewrócił oczami. – Chcesz pogadać? – zapytał. Widział, że ma problem i najwyraźniej sam sobie nie może z nim poradzić. – Nie! – odpowiedział natychmiast. – I tak mi nie pomożesz! – Ale ty możesz pomóc sobie! Weź się w garść chłopie! Chcesz teraz to wszystko zmarnować?! Przez jedną dziewczynę zmarnować swoją szansę?! – podniósł ton. Taka perswazja, wyuczona w szkole, zawsze działała na opornych mobilizująco. – Daj mi spokój! … Może po prostu już mi nie zależy? – zapytał retorycznie. Adam nie dał się zwieść. Za wiele pasji wkładał w to co robi. Za to dla Marka „glina” kojarzył mu się jedynie z porażką. Własna porażką, że przegrał swoje życie osobiste, swoją miłość. Stąd ta nagle, niepohamowana złość, żal – przede wszystkim na siebie samego. – …Nie pozwolę, żebyś to spieprzył! Jesteś za dobry do tej roboty! – spojrzał na niego z powagą, niezwykłą stanowczością. Marek o dziwo też podniósł głowę i wymienili ze sobą spojrzenia. […] Stała, trzymając w dłoniach wielki karton. Pochyliła się i położyła go na podłodze, po czym usiadła po turecku obok. Wpatrywała się w podłogę nieruchomo, bez życia. Po chwili jednak z zaciśniętymi zębami po kolei wkładała do pudełka wszystkie rzeczy które kojarzyły jej się z Markiem. Lekko znieczulona, nie płakała już na sam widok owych przedmiotów. Nie było jej żal…już nie! Zdjęcia z wyjazdu nad morza, usegregowane w odpowiedniej kolejności. Najładniejsze schowała jednak pod spód. Przypomniała sobie, że jedno zabrał Marek. „Będzie miał po mnie przynajmniej pamiątkę” – pomyślała. Wstała. Zwiesiła ze ściany podarowany portret. Owinęła w jakieś płótno i włożyła do kartonu. Następnie ususzone kwiaty, prezent z okazji dnia kobiet. Tego już nie udało im się spędzić razem. Następnie położyła jakiekolwiek rzeczy, jakie po sobie zostawił. Od czarnej bluzki na krótki rękaw, po szczoteczce do zębów, która przypadkiem znalazła się w jej kosmetyczce. Podeszła do parapetu i wzięła jakieś książki i misia, jakie jej podarował jak jeszcze nie byli parą. Przypadkiem upuściła jedną z nich. Włożyła tamte, a upuszczoną zostawiła, bo wypadły z niej jakieś karteczki. Przykucnęła i wzięła ją do ręki. Przeczytała: „Kryminalistyka – Irena Białek”. Był to podręcznik Marka. Przypomniała sobie, że kiedyś uczył się u niej do poniedziałkowego egzaminu. Odłożyła ją na biurko i nachyliła się po kartki. „Notatki Marka z wykładu” – zauważyła. Pozbierała wszystkie i włożyła do książki. Podeszła i zamknęła karton. Schowała do szafy, na najwyższą półkę, do której nie sięgnie bez taboretu, czy krzesła. Podeszła do biurka i wzięła książkę. Usiadła na łóżku. Otworzyła na jednej z zakładek. Zaczęła czytać… Komenda Stołeczna Policji jak zawsze tętniła życiem. Najwięcej pracy czekało jak zawsze wydział zabójstw. I nie dlatego, że warszawiacy wyjątkowo lubili popełniać zbrodnie. Brakowało rąk do pracy w tym ciężkim fachu. Na efekty jednak nikt nie mógł narzekać. Nie od parady mówi się, że Zawada to najlepszy „pies” w mieście. Sporo na to pracował, a Marek miał szczęście, że trafił na kogoś takiego. Dużo się przy nim nauczył, a teraz stał się jego prawą ręką, jak również prywatnie najlepszym przyjacielem. Dzisiejszego dnia Marek szedł spóźniony, jak to miał w zwyczaju. Nigdy nie przybywał na czas, tłumacząc się korkami na mieście. A tak naprawdę chciał sobie dłużej pospać. – Cześć Adam! – przywitał go z uśmiechem, zasiadając za swoim biurkiem. To naprzeciwko było puste. Adam wstał i wyszedł ze swojego kantorka. Marek z uporem maniaka każdego ranka zadawał mu to samo pytanie – Co z naszą obiecaną pomocą? Grodzki coś mówił? – Nie! Powiedział mi wczoraj tylko, że: wszystko w swoim czasie! – wzruszył ramionami, popijając kubek gorącej, aromatycznej kawy. – Czyli znowu najcięższa robota dla mnie? – zapytał z udawanym oburzeniem. – Bo jesteś najlepszy, nie? – zaśmiał się. Ich sielankę przerwało nadejście Wiśniewskiej – ostrej pani prokurator, zawsze twardo stawiająca na swoim. Z niezwykłą stanowczością i konsekwencją brnącą do celu. Prawdziwa twarda kobieta w męskim zawodzie. – Idzie twoja oblubienica! – szepnął, siadając prosto, śmiejąc się pod nosem. Zawada spiorunował go spojrzeniem i uśmiechnął się do Wiśniewskiej. Miał nadzieję, że m dziś dobry dzień. […] Małe mieszkanie na Nowym Świecie. Jeszcze nie w pełni umeblowane. Wszędzie roiło się od foli, kurzu i kartonów. Wyszła na balkon, spoglądając w dół. Widok był imponujący. To była jej warszawa. Te wszystkie wieżowce, ulice, samochody – to wszystko było jej. Stolica nic, a nic się dla niej nie zmieniła. Uśmiechnęła się do siebie. Pewnie stałaby tak dłuższą chwilę, gdyby nie zadzwoniła jej komórka. Szybko odebrała. Uśmiechnęła się do siebie, widząc, kto to. – No część tato! Już się o mnie martwisz? – zapytała z uśmiechem. – Tak…Wszystko mam! …Bieżącą wodę też, tato! – zaśmiała się – Nie wyjechałam na wojnę! Czeka mnie spore rozpakowywania, ale dam sobie radę! Znam to miasto lepiej niż Przemyśl! – zakomunikowała. – A jeśli ten facet się rozmyśli? – To wrócę! Nie będę miała po co tu zostawać! Nie w Warszawie, to w domu, proste! – Lepiej gdybyś skończyła tą polonistykę! Miałabyś pewny etat w szkole! Zwolniło się jedno miejsce! Zaczynałabyś już w czasie studiów! Nie każdy ma taką szansę! – jak zawsze musiał dodać swoje trzy grosze. – Tato! – skarciła go – Już zdecydowałam! Wiesz, że nie mam takiego pedagogicznego podejścia, jak ty! A co słychać w domu? Jak bliźniaczki? Grzeczne? – Tak, tak! Pytały o siostrę! – Ucałuj je ode mnie, …chłopaków z reszta też!... Jutro zaczynam…– westchnęła – Trochę się boję… Podobno trafiła mi się dwójka facetów, jeden jest młodym wilkiem, a drugi starym wyjadaczem! Pewnie nie będą zadowoleni, że będą musieli współpracować z dziewczyną… – Nie byle jaką dziewczyną! – usłyszała w słuchawce jakiś inny głos. Z pewnością należał do młodego chłopaka. Przewróciła oczami. – Jacek… – odparła, z wymuszonym uśmiechem. – No tak, przyszedł. Chcesz z nim porozmawiać? – zaproponował. – Nie, nie! – prawie krzyknęła. Zdając sobie jednak sprawę, że odrobinę za głośno, dodała już ciszej – …I tak muszę kończyć! – wymyśliła na poczekaniu. – Za późno, daje ci go! Na razie! – Cholera…– przeklęła cicho – Tak, Jacku? …Do Warszawy? A po co do… – chodziła po całym domu, słuchając tego, co ma jej do powiedzenia. Jednym uchem słuchała, a drugim wypuszczała jego słowa. Lubiła go, ale jak dla niej zanadto pokazuje, że ona mu się podoba. Tym bardziej, że nie jest zainteresowana niczym, jak tylko przyjaźnią. To nie był ten typ faceta, w którym mogłaby się zakochać. Inteligentny, spokojny, ułożony, szarmancki student prawa – wręcz ideał. Może i był przystojny, ale nie w jej typie, a nie umiała mu tego powiedzieć. Za to Storosz był nim oczarowany. Już po cicho ich ze sobą swatał. Tym bardziej, że od czasów liceum z nikim się nie związała. MŁODE WILKI Cz. 66 Po chwili niepewności wreszcie zapukała do wskazanego jej wcześniej gabinetu inspektora Grodzkiego. Sama nie wiedziała dlaczego, ale uczesała się w dwa kucyki, założyła jaką garsonkę. Buty na niskim obcasie. Była zbyt zdenerwowana, by jeszcze patrzeć na drogę. Za drzwiami czekali już na nią jej przyszli współpracownicy. Ta komenda – właściwie to kiedy dopiero przekroczyła jej próg, zdała sobie sprawę, że była tu wcześniej. Nic się nie zmieniło. Nawet poznała tego samego zabawnego wąsacza. I on zdaje się, że ją również, bo posłał jej nieco zaskoczony, ale przyjazny uśmiech. Westchnęła głęboko. Szczęśliwa, że wreszcie może spełnić swoje marzenia, położyła dłoń na klamce i nacisnęła. Drzwi się otworzyły. Weszła. – Dzień Do… – urwała, czując, że nie wydusi już ani słowa więcej. Zamurowało ją. Rozszerzyła szeroko oczy i rozchyliła usta. Czuła, jakby czas się zatrzymał, a wszystko działo się w zwolnionym tempie. Nie dowierzała własnym oczom. Przecież to nie mogło być złudzenie! To była najprawdziwsza prawda. Na kanapie od jej strony siedział ten Marek Brodecki. Poznała go od razu. Przecież wyglądał niemal identycznie. Ten sam uśmiech, te same błękitne oczy, włosy w ułożonym nieładzie. On dopiero po chwili spojrzał w jej kierunku. Początkowo był zajęty rozmową z Adamem, ale kiedy tylko usłyszał, że drzwi się otwierają, odwrócił głowę w kierunku przybysza. Ich spojrzenia się spotkały. Jego serce zabiło mocniej. „Basia, ta Basia, jego Basia” – szumiało mu w głowie. Niemniej zaskoczony, niż ona aż z wrażenia wstał. Przyjrzał się jej dokładnie. Mylił się myśląc, że już nigdy nie spotka tak pięknych oczu. Teraz wydawały mu się takie przestraszone. Grodzki spoglądał na nich zdezorientowany. Adam za to przyglądał się „dzieciakom” z uwagą. – Ba–sia? – zapytał z narastającym uśmiechem. Ona jednak przewracała oczami, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Adam również milczał. Sam był nie mniej zaskoczony jej widokiem, ale coś w środku podpowiadało mu, że może się cieszyć z takiej decyzji Grodzkiego. – Wy się znacie? – odparł zniecierpliwiony inspektor. Wszyscy zignorowali pytanie przełożonego. Odpowiedź była zbyt oczywista. Marek, patrząc na nią nieprzerwanie, zrobił już krok w jej stronę, kiedy ta odwróciła się i wyszła. Chciał wybiec za nią, ale zatrzymał go Zawada. – Zostaw! Musicie ochłonąć! – zalecił, widząc jego narwaną reakcję. – Adam, ale muszę! – rzucił błagalnie. Spojrzał na niego, szukając poparcia w przyjacielu. – Potem! – rozkazał, doradczym tonem. – Panowie! Czy możecie mi wyjaśnić, co tu do cholery się dzieje?! – był niezwykle poirytowany. Aż poluźnił krawat i usiadł z powrotem na krześle. – Muszę! – pokręcił głową i jednak wybiegł za nią. Adam już nie protestował. Tak naprawdę go rozumiał i pewnie on na jego miejscu zrobiłby to samo. Usiadł zaraz za Grodzkim i w skrócie wyjaśnił mu przyczynę zaistniałej, niezręcznej sytuacji. […] Wybiegł na zewnątrz. Na szczęście nie uciekała. Szła szybkim krokiem. Szybko do niej dobiegł. Zatrzymał ją na parkingu, chwytając za łokieć. – Nie uciekaj! – odparł podniesionym tonem, nieco zdyszany. – Nie dotykaj mnie! – wyrwała się głośno protestując. – Porozmawiajmy! – poprosił. Patrzył na nią jak na wyrocznię. Bał się, że odmówi i też tak zrobiła. – Nie mamy o czym! To były stare dzieje! Już nic mnie z tobą nie łączy! Myślałam, że cię więcej nie zobaczę! Niestety, myliłam się! A szkoda! – na chwilę zamilkli, po czym patrząc na niego z nienawiścią, wycedziła przez zęby. – Daj mi spokój i nie łaź za mną!! – krzyknęła. – Skoro już o nas zapomniałaś, to dlaczego teraz zachowujesz się tak, jakbyś nadal miała do mnie o to żal?! – zapytał, podnosząc głos, tak, jak ona. – Bo sam wracasz do tego, czego nie ma i nigdy nie było! – Nie chciałem z tobą zrywać! Ale nie dałaś mi wyboru! – zaczął się tłumaczyć. Sam tego nie rozumiał, ale czuł, ze musi. W końcu od tamtego dnia ze sobą nie rozmawiali, choć on kilkanaście razy chciał do niej pojechać, czy zadzwonić. Wówczas chciał, by się rozstali w przyjaźni o ile byłoby to możliwe. Już sam nie wiedział, co myślał te 3 lata wstecz. Gdy patrzy na to z perspektywy czasu żałował swojej decyzji, ale brakowało mu odwagi, by się do tego przyznać. A pewnie i tak nie przyjęłaby go z otwartymi ramionami. „Wszystko spieprzyłem na własne życzenie” – powtarzał. Postanowił zakończyć to sam, niż usłyszeć „to koniec” od niej. Mniej bolało, choć nie przypuszczał, że może tak bardzo. Zjadła go męska duma. Nie chciał być porzuconym, co teraz uważa za kompletny egoizm! Teraz na pewno tak by nie postąpił. Walczyłby do końca, czego nauczył go Adam. Wtedy jednak nie widział szans na związek na odległość, tym bardziej, że w obecności Storosza czuł się jak intruz. Był już zmęczony, dlatego odpuścił. Gdyby wtedy ich nie skreślił, kto wie, może teraz tworzyliby rodzinę. – Byłam młoda i głupia! – krzyknęła, odchodząc krok w tył – Żałuje, że zakochałam się w kimś takim, jak ty! – jej twarz aż kipiała wściekłością i żalem. – Nie byłeś tego wart! – popatrzyła na niego z politowaniem, lekko się przy tym uśmiechając, a on kręcił głową z niedowierzania. Nie mogła stać się aż tak cyniczna! Nie mogła aż tak się zmienić…I to przez niego? Nie był w stanie wdusić z siebie słowa. Zdał sobie sprawę, jak bardzo musi go nienawidzić. Czuł ukłucie gdzieś w okolicach serca. On zawsze wspominał ją ciepło, pomimo tego, że im nie wyszło. – A teraz wybacz, śpieszę się! …Możesz być spokojny, rezygnuję z pracy z tobą! – uprzedziła ze złością. Pozwolił jej odejść. Nawet nie obejrzała się w jego stronę. Od razu przypomniała mu się ta feralna noc studniówkowy, kiedy to on też odszedł, jak ostatni drań. Zamknął oczy, mocno zaciskając powieki, równocześnie zakładając ręce na głowę. […] Siedziała przygaszona na kanapie. Nie miała zamiaru rozpakowywać rzeczy. Przecież jeszcze dzisiaj wraca do domu z „podkulonym ogonem”. Gdyby wtedy nie przeczytała tej „cholernej” – jak teraz myślała – książki nie zaciekawiłaby się pracą w policji. Dla wszystkich też wydało się to dziwne, że poszła w ślady Marka. Nie mógł przecież tak mocno zaingerować w jej psychice. A jednak. Może podświadomie szukała w tym jego? Z nim wiązało się zbyt wiele wspaniałych wspomnień, by o nich od tak zapomnieć. Nie mogła jednak wymazać z pamięci dnia, kiedy ja porzucił. Wtedy nie mogła zrozumieć, dlaczego! Ale późniejsza rozmowa z ojcem wiele jej uświadomiła. Od tego czasu wmawiała sobie, że już nigdy nie da się tak skrzywdzić żadnemu mężczyźnie. Zrozumiała też, że pierwsza miłość, wcale nie musi być piękna, zakończona Happy Endem, jak w bajce. Bywa przykra i niespełniona. Zagryzła nerwowo zęby. Już nie tak łatwo szło ją zranić. Przez te lata nauczyła się panować nad emocjami. I znowu nikt nie mógł zobaczyć jak płacze. Już dawno wyzbyła się wszystkich łez. Jedynym mężczyzną w jej życiu był na powrót jej ojciec. Już się nie buntowała, bo nie miała przeciw czemu. Chyba tak naprawdę on był z nią zawsze i to on kocha ją mimo wszystkich wybryków. Bardzo się z nim zżyła. Wówczas nie mieli takiego dobrego kontaktu jak teraz. To przy nim udało jej się ułożyć sobie życie na nowo i wyjść na ludzi. Kiedy myślała, że już nic ją nie zaskoczy, znowu pojawia się On. Znowu rujnuje jej życie. A już szczerze myślała, ze niczego nie potrafi doprowadzić do końca, że zrezygnuje w przedbiegach, a tu proszę. Stoi przed nią, jako gliniarz z krwi i kości. – Pchy! – zakpiła, nie wierząc w jego uczciwość. Dla niej człowiek z blokowiska już przestał być materiałem na dobrego człowieka. Zwątpiła w niego, jak i we wszystkich innych. Stała teraz, trzymając w dłoni książkę – ta samą, dzięki której złapała bakcyla. Uśmiechnęła się do siebie i miała już podpalać zapalniczką nad koszem na śmieci, kiedy zdając sobie sprawę co też takiego wyprawia, odrzuciła ją gdzieś w kąt. Usiadła na kafelkach w kuchni i zakrywając rękami twarz, pierwszy raz od dawna wybuchła płaczem. Myślała, że na jego widok już nic nie czuje, a się pomyliła. Obwiniała się za to, jakby to była najgorsza rzecz, jaka mogła zrobić. MŁODE WILKI. Cz. 67 Długo myślała o dzisiejszym spotkaniu. Musiała wybierać. Zrezygnować z marzeń, czy wrócić i walczyć o nie, nie patrząc na błędy z przeszłości? Tak wiele musiała się natrudzić, by postawić na swoim. Zdała do szkoły oficerskiej, skończyła ją z wyróżnieniem, a teraz miała właśnie wreszcie zacząć pracę w zawodzie. Zobaczyć, czy to czego nauczyła się w praktyce, sprawdzi się w terenie. To była jej szansa. Tylko jak ma pracować z facetem, przed którego miała złamane serce, a teraz mimo wszystko na jego widok bije szybciej? Spoglądała w okno. Może w gwiazdach znajdzie odpowiedź. Westchnęła głęboko z bezradności. Wcale nie chciała odchodzić z pracy. Zastanawiała się, jak pokaże się w domu. Nie chciała znowu zawieść swoich rodziców, a chciała pokazać, że potrafi o siebie zadbać, osiągnąć cel. Na brak samodzielności nigdy nie mogła narzekać. Czuła swobodę. Teraz chciała jednak pokazać, że wszystko jej wyjdzie. Odwróciła się i nalała sobie wody mineralnej do szklanki. Obracała ją w dłoniach, zanim upiła łyczek. Przymrużyła oczy. Już wiedziała co zrobi. […] Powodem spóźniania Marka tym razem nie była chęć pospania sobie dłużej. Przecież nie zmrużył oka przez całą nic. Udało to mu się dopiero nad ranem. Ze zmęczenia jednak, nie usłyszał dźwięku budzika. Przyjechał do pracy po mniej więcej godzinie, wliczając w to utrudnienia na drodze, światła. Szedł szybko korytarzem. Wiedział, że Adam będzie niezadowolony. Jakieś było jego zdziwienia, kiedy zamiast komisarza, za niegdyś pustym biurkiem naprzeciwko siedzi Basia. Nawet się ucieszył. W końcu dawniejsze nieudane relacje, nie mogą kolidować z ich życiem zawodowym. Zauważyła jak wchodzi, ale udawała, że dla niej nie istnieje. Traktowała go jak powietrze. – …Jest Adam? – tak naprawdę nie wiedział co też może jej powiedzieć. Zdziwiła go jej obecność, ale bynajmniej bardzo się cieszył. Mogliby przecież zostać kolegami, z uwagi na to, co kiedyś ich łączyło. Biorąc jednak pod uwagę jej stosunek do niego, będzie to graniczyć z cudem. – Nie ma! – odparła nieprzyjemnie, nawet na niego nie patrząc. Chciał już coś powiedzieć, ale mu przerwała – Nie! Nie zrobię ci tej przyjemności! Zostaję! – uśmiechnęła się cynicznie. Jego mina zrzedła. Ona nie przejmowała się jego obecnością. Układała swoje rzeczy w szufladach biurka. – Będziesz się tak zawsze zachowywała? Nie możemy już ze sobą normalnie rozmawiać? – w jego głosie dało się wyczuć nutkę żalu. Nie rozumiał jej postępowania. W ogóle jej nie poznawał. – Przecież rozmawiamy! – dalej podśmiechiwała się pod nosem – Inne na moim miejscu już dawno dałyby ci w pysk! – spuściła wzrok z ironiczną miną, nie chcąc nawet o tym myśleć. Ten spojrzał na nią zabójczo, dumnie wypinając pierś do przodu. Jego oczy zajaśniały blaskiem, były pełne wściekłości. Nieświadoma uniosła wzrok i wówczas poczuła jak przeszywa ją dziwna fala. – Co ja ci takiego zrobiłem, co?! – podniósł ton. Zamilkł jednak, słysząc kroki za sobą. Odwrócił się na pięcie i niechcący szturchnął Adama. Przewrócił oczami, z góry wiedząc, że nie pozwoli mu odejść. Będzie musiał wysłuchać tego, co ma mu do powiedzenia. Dobrze go znał. – Znowu się kłócicie?! – zapytał wściekle Adam. – Na twoich oczach dopiero pierwszy raz! – wtrącił. – Nie bądź za mądry! Swoje prywatne sprawy zostawiajcie za drzwiami komendy! Tu się pracuje! – Basia stała prawie na baczność, przestraszona. Patrzyła na szefa rozbieganym wzrokiem. Przez telefon był taki miły i od razu pozwolił jej jutro zaczynać. Nawet te trzy lata temu, pomimo, że miała przed nim respekt, polubiła go. – A ty co tak stoisz? – zmarszczył brwi, a ona pod wpływem tonu jego głosu lekko się wzdrygnęła. – …Kazał mi pan komisarz tu czekać, to ja… – odparła niepewnie. – Miałaś czekać na wyniki sekcji! – sprostował. – Masz je? – zapytał, choć z góry znał odpowiedź. Pokręciła głową. Machnął ręką z niezadowolenie i już nic nie mówił. Nie chciał się wyżywać na niej pierwszego dnia, ale czuł, że nie będzie z niej pożytku, jak tak dalej pójdzie. A te sprzeczki z Markiem na pewno pracy mu nie ułatwią. Pomyślał nawet, że będzie musiał być sędzią w ich sporach „dzieciaków”, a on ma ważniejsze rzeczy na głowie. Wyszedł po chwili i sam pojechał po analizy, zlecając Markowi, by poszukał haków na pewnego biznesmena. Basia patrzyła to na podśmiechującego się pod nosem Marka, to na wychodzącego, złego Zawadę. Nieświadoma nawet zapytała. – O co mu chodzi? – dziecinnym tonem, małej dziewczynki, która nie zrobiła tego, o co się ją poprosiło i teraz było jej głupio. Marek na chwilę na nią spojrzał, odrywając wzrok od ekranu monitora. – Miałaś pojechać do Zakładu Medycyny Sądowej i TAM – pokreślił – poczekać na wyniki sekcji! – odparł zadowolony, zakładając ręce za głowę i kładąc nogi na biurku. Przeciągnął się, zadowolony z siebie i z tego, że się jej odgryzł. Udając niewzruszoną, odparła. – Przynajmniej nie musiałabym oglądać ciebie! – uśmiechnęła się. – Teraz jest to nieuniknione! – odpowiedział tak samo cynicznie, jak ona. Zajął się robotą, w czasie, kiedy Basia siedziała w milczeniu. Co prawda co chwila spoglądali w swoją stronę, kiedy druga strona nie patrzyła, ale jeśli chodzi o Basię „kumulowała w sobie nienawiść” – jak sobie tłumaczyła. […] – Mam dość! – narzekał Marek, siadając na krześle. Basia aż podniosła wzrok. Już trzecią godzinę wałkował jednego z podejrzanych, ale ten oczywiście nie chce mówić. Była już 21.00, a byli w tak zwanym „lesie”. Basia w tym czasie dostała zadanie przygotowania spisów treści do zaległych akt. Strasznie się nudziła. Panowie nie informowali jej o postępach w śledztwie. Praktycznie zachowywali, jakby jej w ogóle nie było. Nie tak sobie wyobrażała pracę. Nawet nie może się wykazać. Westchnęła zrezygnowana. – To co z nim robimy? – zapytał Adama, który właśnie popijał kawę. – Damy mu ogon! – odparł pewnie. – A wolałbym 48! Może zmięknie! – wtrącił swoje trzy grosze. – Nie, nie! To syn szanowanego biznesmena! Jutro prasa nas zje! Na dzisiaj fajrant! Do domu! – po tych słowach Marek zaczął się zbierać. Basia także pakowała swoje rzeczy, kiedy… – Nie, nie, Basiu, ty zostajesz! Skończysz to, dobrze ci idzie! – uśmiechnął się i oboje z Markiem wyszli, gasząc lampki. Usłyszała jeszcze z korytarza: – Widzimy się jutro z samego rana! – spuściła wzrok. Została sama, prawie w ciemnościach. Westchnęła głęboko. Przez cały dzień komisarz nie dał się jej wykazać, zlecając jedynie papierkowa robotę. To nie był jej szczyt marzeń. MŁODE WILKI. Cz. 68 Wszedł do kanciapy o dziwo na czas. Adam dzwonił, że tym razem to on się spóźni. Nie spodziewał się, że zastanie Basię, śpiącą na biurku. Początkowo chciał ją okryć kocem, ale uznał, że oparcie krzesła nie jest zbyt wygodne. Postanowił ją delikatnie obudzić. Podszedł cicho na palcach, delikatnie łaskocząc po szyi. Nie mógł się powstrzymać, by jej nie dotknąć. – Basia… – mruknęła coś pod nosem, uśmiechając się przez sen. Powoli otworzyła oczy i pierwszą osobą, którą zobaczyła był Marek. Początkowo nie wiedziała gdzie jest, patrząc na niego nieprzytomnie. Zamrugała powiekami i wzdrygnęła gwałtownie, zdając sobie sprawę, kto stoi tak blisko niej. Momentalnie od niego odskoczyła, przesuwając na dalszą odległość. Zapanowało między nimi krępujące milczenie. – Nie zbliżaj się do mnie! – rzuciła, patrząc pewnie w jego oczy. – Bo co? – uśmiechnął się, nie ruszając się z miejsca. Przybliżył się. Jego pewność siebie kazała mu położyć ręce na oparciach krzesła i przybliżyć się do jej twarzy. Stał tak pochylony w lekkim rozkroku. Niemal stykali się nosami. Jego wzrok wędrował z oczu na usta. W jednej chwili zdał sobie sprawę, że nadal go pociąga. Teraz miał największą ochotę ją pocałować. Stopniowo zmniejszał odległość między nimi, zauważając, że się nie opiera. Czuł, że i on działa na nią jak kiedyś. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, ale rosło w nim pożądanie. Kiedy była tak blisko po prostu wariował. Miał już złączyć ich wargi w namiętnym pocałunku, kiedy mu odpowiedziała na zadane przed niego pytanie. – Bo to! – niespodziewanie uniosła kolano i uderzyła do w krocze, jak na rasową policjantkę przystało. Na szczęście nie był to cios mocny, ale mimo wszystko syknął z bólu, a kiedy się odsunął, zwijając w kłębek i klnąc pod nosem, wstała i wybiegła z kanciapy. – Idiotka!! – krzyknął wściekle, ledwo wytężając głos, a oczy dalej mu świeciły. Po chwili jednak się wyprostował i kopnął w półkę z segregatorami. […] Siedział za biurkiem porządkując papierzyska, które walały się po jego biurku całymi stertami. Basia weszła do kanciapy i przyglądała mu się z uwagą i nie ukrywała uśmieszku zadowolenia z nieporadności „kolegi”. Sama dopiero co zaniosła swoje papiery we wskazane przez komisarza Zawadę miejsce. Usiała, znudzona niemiłosiernie wykonywanym zajęciem. Ta cisza panująca zewsząd zaczynała ją irytować. Zawsze znajdowała się w otoczeniu, gdzie coś się działa, a teraz? Nuda! Przynajmniej tak to odbierała z pozycji biernego obserwatora. Skąd przecież miała wiedzieć, że Marek jest tak zajęty szperaniem, po nowince jaką usłyszał od Zawady. On miał co robić, ona była znudzona bezczynnością. W końcu nie przyszła do pracy, by siedzieć i nic nie robić. Bądź, co bądź, chciała wiedzieć za co jej płaca, była zbyt ambitna. Rozglądała się w poszukiwaniu Adama. Nie miała innego wyjścia. Musiała spytać Marka. Po „nokaucie” Brodecki nie odezwał się do Baśki słowem. Udawał, że jej nie widzi. Jednym słowem ich relacje nie były dobre, a wręcz pogarszały się z każdym dniem. – Zaniosłam te papiery prokurator Wiśniewskiej. Co mam teraz robić? – spytała nawet na niego nie patrząc. Recytowała bez żadnego uczucia, od niechcenia. Odłożył trzymaną kartkę, ale nie podniósł wzroku. – Jak to co? – spytał. Nie chciała przed nim przyznać, że dlatego, że jest od niej starszy stażem ma nad nią pewną „feudalną” władzę, ale myślała, że przynajmniej on zleci jej jakiś, nawet najmniejsze zadanie. Zawsze lepszy rydz, niż nic. Po chwili cichy dodał. – To co zwykle! Przeszkadzać! – odparł z cynizmem. Zmrużyła zła oczy. „Jeszcze się na tobie odegram!” – złościła się na niego w myślach. […] – Marek zbieraj się! Chłopaki zamierzyli Jakubowskiego! – Marek momentalnie się poderwał. Już czuł rosnący poziom adrenaliny. Kochał to robić! Kochał działać! Basia patrzyła na nich z zainteresowaniem. Sama aż rwała się by pojechać z nimi. Nie wiedziała tylko jak o to podpytać. Przewracała oczami, spoglądając to na jednego, to na drugiego. – Mogę jechać z wami, komisarzu? – zapytała wreszcie, ale aż przymknęła oczy, spodziewając się odmowy, a może nawet reprymendy. – Ok., ale trzymasz się blisko Marka! – zalecił. Tego się nie spodziewała. Dostała szansę i teraz nie mogła wybrzydzać na towarzystwo. W końcu muszą oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych, choć będzie to pewnie niewykonalne. Ona jednak ze swojej strony da z siebie wszystko. – Dobra! – powiedziała dość pewnie. Czuła podekscytowanie. Już miała biec, ale przypomniała sobie, że broń schowała w szufladzie. Cofnęła się. – Uważaj na nią! Chyba tyle dla niej zrobić możesz! – szepnął mu jeszcze. Pokiwał głową na znak, że się zgadza. Poza tym Adam i tak z góry wiedział, że nie pozwoliłby gdyby coś jej groziło. Za dobrze go zna. Pobiegli w kierunku w stronę wyjścia… […] – Zamknij się! – miała już dość jego wymówek. Szła przodem, starając się by jej nie dogonił. Nie chciała słuchać kazań, tym bardziej od Marka. To nie przez nią im uciekł. Co prawda miała się trzymać blisko Marka, ale to nie była jej wina, że w obecności tego faceta, nie może wytrzymać pięciu minut, Tym bardziej, kiedy ma słuchać jego rozkazów. Poszła więc w swoją stronę, jak kotka, a gdy stanęła twarzą w twarz z kryminalistą, zdołała tylko wydusić z przerażeniem „Stać, policja” z uniesioną niepewnie bronią. Ten ruszył do ucieczki i zniknął. Gdy Marek do niej dobiegł, nie było kogo szukać. Zapadł się pod ziemię. Wściekły, zaczął na nią krzyczeć i tak to trwa aż do teraz. – Co?! Waćpana musiała zrobić jak zwykle po swojemu! …Nawet dziecka byś nie upilnowała! – ciągnął. – Przestań!! – krzyknęła wreszcie bezradnie. Już jej się obrzydło słuchać, jaka to jest beznadziejna. Sama czuła się fatalnie, że zawiodła Zawadę. – Oboje przestańcie! – wreszcie wtrącił Adam – Zachowujecie się gorzej niż w przedszkolu! Macie coś do siebie, to sobie wyjaśnijcie! A za brak współpracy konsekwencje poniesiecie oboje! Mam na myśli premię w tym miesiącu! – uśmiechnął się, poklepał Marka po ramieniu i wyszedł do Grodzkiego, chcąc załagodzić jakoś tą sytuację. – Zadowolona jesteś?! …Wszystko potrafisz spieprzyć! – krzyknął wściekle. Popatrzyła na niego załzawionymi oczami, zagryzając zęby, po czym wyszła, szturchając go. Uderzył ręką o biurko. Pochylił się zły na siebie. Nie potrafił zrozumieć jak mogli doprowadzić do takiego ochłodzenia ich stosunków. Przecież się kochali… […] Za oknem już powoli zmierzchało, lecz wydział zabójstw miał jeszcze wiele do roboty. Nie wyjdą zanim na zegarku nie usłyszą 10 uderzeń. Basia cały czas się zastawiała jak może się zrehabilitować. Nie żądała wyrozumiałości, chciała pokazać, że naprawdę coś potrafi. Przeglądała jakieś papiery, które 5 minut temu dostała faksem. Nie poinformowała jeszcze o tym Zawady. Nadarzyła się odpowiednia ku temu okazja, zwłaszcza, że „wyczaiła” ważny element. Adam właśnie z Markiem prowadzili burzliwą burzę mózgów. Brodecki stał oparty o framugę kantorka Zawady, trzymając w dłoni jakiś segregator. – Adam, skoro młody Jakubowski był zamieszany w handel prochami, to stary już się postara, by broniły go najlepsze papugi w mieście! Wywinie się od morderstwa, zwłaszcza, że nie mamy żadnych dowodów, że to on zabił Michalską! – Nie zapominaj, że mamy jeszcze zeznania sąsiadki! Widziała go, jak wychodził w godzinach zabójstwa! Mamy jego odciski na klamce… – sprostował, ale Marek mu przerwał. – Tak, tak! Tak samo, jak w łazience, w łóżku! Byli kochankami! Był wściekły, że tamta się puszczała, …ale to jeszcze nie powód zabójstwa! Przecież ją kochał! – zironizował, udając adwokata na sądzie, z jakim może się zmierzyć Wiśniewska. – Tak naprawdę przy nim znaleźliśmy jedynie dwa gramy koki i tylko za to odpowie przed sądem! – podsumował. Basia odwróciła się w ich stronę i odważyła coś powiedzieć. – A jeśli to naprawdę nie on? – zapytała niepewnie. Marek wybuchł cynicznym śmiechem. Basia mimo wszystko kontynuowała – A jeśli to on znalazł Michalska już martwą? Wiedział, ze będzie pierwszym podejrzanym, dlatego ma metę u kumpla! Kiedy zobaczył, że szykuje się na niego obława już miał pewność, że jest o to oskarżony! Michalska … była byłą call girl!, miała wielu facetów, a ci mogli być zazdrośni! – Marek patrzył na nią z uśmieszkiem pod nosem. Nie wierzył w jej hipotezy. – Chcesz oddzwonić wszystkich jej klientów? Powodzenia! – zaśmiał się ponownie. Wściekła, dodała już podniesionym tonem. – Flirtowała ze starym Jakubowskim! To on był jej ostatnią pozycją! – A skąd to wiesz, co? – …Z bilingów wynika, że stary Jakubowski dzwonił do niej regularnie, co piątek, a ostatnio na pół godziny przed jej śmiercią! Co prawda miał zastrzeżony numer, ale udało się to ustalić operatorowi sieci! – Dlaczego mówisz to dopiero teraz? – zapytał wreszcie Zawada. – Dopiero przed chwilą to przefaksowali! Mieli jakieś trudności, nie dało się wcześniej! – Dobrze Basiu…– uśmiechnął się wreszcie Adam. – To co proponujesz? – Marek wybałuszył oczy, że chce ciągnąc dalej ten temat. Za to Basia była nieco zaskoczona jego pytaniem. – No… ja… może tak skonfrontować młodego, ze starym? Któryś musi się przyznać! Musielibyśmy tylko puścić cynk w mediach, że mamy podejrzanego. Wtedy młody przestałby się obawiać… – Bardzo dobrze! Tak zrobimy! – uśmiechnęła się. – Co?! Ty chyba żartujesz? Chcesz teraz rozpieprzyć całe śledztwo, bo …pani podkomisarz ma wybujałą wyobraźnię?! – Adam zamilkł, a Marek pełen wściekłości wyszedł, obdarowując Basię zabójczym spojrzeniem. MŁODE WILKI Cz. 69 – Świetnie się spisałaś, Basiu! – Adam z wielkim uśmiechem na ustach podszedł do podopiecznej i uścisnął jej dłoń, gratulując pierwszego, wspólnego sukcesu. Podkomisarze, jak i Adam, Grodzki i Wiśniewska spijali właśnie kolejne zwycięstwo nad złem, a w dojściu do prawy pomogła im nieopierzona jeszcze, a niezwykle spostrzegawcza i wnikliwa, młodziutka Storosz. Uśmiechnęła się szeroko do Adama, dumna sama z siebie. – Dzięki panie komisarzu… – jej oczy pobłyskiwały blaskiem zadowolenia. – Adam! – poprawił ją. Nie ukrywał, że cieszyłby się, gdyby ta urocza policjantka mówiła do niego po imieniu. Po pierwsze to by go znacznie odmłodziło z czym na pewno czułby się lepiej, a po drugie jeśli mają stworzyć zespół, muszą sobie ufać, być partnerami, a nie wykluczone, że i przyjaciółmi, co znacznie ułatwia współpracę. Marek dotychczas milczący, przyglądał im się z uwagą. Spuścił głowę, opierając się o ścianę. Zagryzł zęby. Naprawdę się wykazała, ale on za wszelką ceną starał się jej udowodnić, że jest w błędzie. Tym razem to on się pomylił i ciężko było mu się oswoić z ta myślą, ze przegrał. Może ta, jakby nie patrzeć porażka, nie bolałaby go tak bardzo, gdyby lepszą nie okazała się jego była, z którą łączyły go dość chłodne stosunki. Wolał się nie odzywać, bo domyślił się, że cokolwiek by nie powiedział, wszystko zostałoby użyte przeciwko niemu. Stał z boku, oglądając swoje buty. Zawada odwrócił głowę w jego stronę, a chcąc dać nauczkę zbyt pewnemu siebie przyjacielowi, zapytał z uśmiechem pod nosem. – Nie pogratulujesz nowej koleżance? – podniósł gwałtownie głowę. Zdezorientowany z niesmakiem spoglądał to na Basię, to na Adama. Wreszcie, nie chcąc robić z siebie pośmiewiska i dać jej satysfakcji, podszedł i wymuszając na sobie uśmiech. – Gratuluję! – wymienili krótkie spojrzenia. Zauważyła, że był pełen wrogości, na co spuściła wzrok. Odwrócił głowę i ponownie stanął z tyłu. Westchnęła, przymykając oczy. – No…więc panowie…i panie – tu krótkie spojrzenie na dziewczynę – jeszcze raz gratulacje i …wracajcie do domu! Dzisiaj i tak już nic nie zrobicie! – rozkazał inspektor, a wszyscy posłusznie opuścili pomieszczenie. Wiśniewska pomaszerowała do siebie, wypytując jeszcze o coś Zawadę, po czym cała trójka poszła do kanciapy. Zawada zwiesił kurtkę z krzesła i zgasił lampkę w swoim kantorku. – Podwieś was? – zaproponował. – Nie, dzięki! Przejdę się! – odburknął podkomisarz, patrząc na Basię. – A ty Basiu? – pokręciła głową. – Dziękuję! – odparła niepewnie, czując na sobie jego wzrok. – Mam blisko na przystanek! – obdarowała go ciepłym uśmiechem. Było już strasznie późno. Trochę się bała. Adam spojrzał jeszcze na Marka. Zrozumiał „o co biega”. – No nic! To do jutra! Cześć! – podniósł rękę i wyszedł z uśmiechem pod nosem. Basia chcąc się ulotnić, również zgasiła lampkę i chciała wyjść, kiedy zdała sobie sprawę, że przytrzymuje ją za łokieć i zaciąga do kantorka Adama. – Puść mnie! – zaprotestowała, ale nie zareagował. Zamknął za nimi drzwi. – Co ty robisz?! – krzyknęła. – Posłuchaj mnie! – podniósł palec wskazujący w górę – Mam tego dość! Traktujesz mnie jak wroga, a ja odpłacam ci się tym samym, ale ok., niech ci będzie! Tylko, że ostrzegam, że mnie jeszcze nie znasz! Jeśli naprawdę zależy ci, by prowadzić ze mną wojnę, to … lepiej ze mną nie zadzieraj, bo możesz tego żałować! – zmrużyła oczy, zaskoczona jego tonem i tym, co mówi. Nie poznawała go. Nigdy tak się nie zachowywał. Nie tak agresywnie. – Grozisz mi?! Za kogo ty się uważasz?! Co ty właściwie możesz mi zrobić, co?! Pocałować?! – zakpiła ironicznie. – Już raz próbowałeś, ale ci się nie udało! Trzymaj się ode mnie z daleka, jeśli nie chcesz zostać inwalidą do końca życia! – wybuchł śmiechem. Wszystko się w nim gotowało i bynajmniej nie ze złości. Z uśmieszkiem pod nosem zaczął się do niej zbliżać. Otworzyła szeroko oczy i odsuwała się w tył, ale napotkane biurko, odcięło jej drogę ucieczki. – Nie zbliżaj się! – podniosła głos. Drzwi były zamknięte a w korytarzu ani żywej duszy. Dlaczego zatem zamiast strachu poczuła nagły przypływ adrenaliny. Blat biurka wpijał się jej w pośladek. Patrzył jej pewnie w oczy, z tym charakterystycznym uśmieszkiem. – Nie chcesz się przyznać, ale wiem, że tak samo jak ja chciałaś żebym cię pocałował! – Nie kpij, proszę cię! – próbowała unikać jego spojrzenie, ale za bardzo przykuwało jej uwagę. Nieco się pochylił, przez co sformułował prosty wniosek. – …Jeszcze nie robiliśmy tego razem na biurku! – przysunął się jeszcze bliżej, a Basia mimowolnie musiała się odchylić do tyłu, prawie kładąc na blacie. – Byłoby extreme…Zawsze cię to kręciło… – przysunął się do jej szyi, mierzwiąc opadające na jej ramiona włosy. Serce podeszło jej do gardła. Poczuła jak przeszywa ją fala gorąca. Nie mogła pozwolić, by puściły im hamulce. Przecież to tylko pożądanie, które zawsze pozostaje gdy para się rozchodzi w inne strony. Może żałowała, ze tylko tyle zostało z ich uczucia, przynajmniej ze strony Marka, ale ona nie jest zabaweczką. Nie będzie z nim sypiać, dlatego, że coś ich kiedyś łączyło. Mocno go odepchnęła i szybko wybiegła z komendy. Marek natomiast położył dłonie na blacie, nie rozumiejąc swojego zachowania… – Co się z tobą dzieje? – zapytał szeptem. To coś siedziało w nim głęboko, hamując jego „super ego”, pozostawiając tylko zachowanie „Id”. To ciepło pochodziło od serca, bo to ono zaczęło bić szybciej, kiedy smakował jej perfum. Skarcił się jednak i zwalił winę na zwykły pociąg. Fakt, że nie miał nikogo od ponad trzech lat zaczynał mu dokuczać i pewnie stąd wzięły się jego dziwne reakcje. Basia przypomniała mu, że jest samotny… […] Minęło kilka dni. W zachowaniu „zuchów” Zawady nie wiele się zmieniło. Albo na siebie krzyczeli, sprzeczali się podczas prowadzenia sprawy, albo Marek nie wytrzymując dziwnego napięcia jej unikał, bojąc się, że przestanie nad sobą panować. Nie mógł na to pozwolić. Basi z resztą było to na rękę. Nie wiedziała, czy opierałaby się tak konsekwentnie, twardo mówiąc „nie”. Coś z ich uczucia pozostało i oboje zdawali sobie sprawę z tego, że to „coś” to tylko ochota na seks z dawnym kochankiem. Pewnie ta sytuacja trwałaby długo, gdyby nie wydarzyło się coś, co zaskoczy oboje. Tego dnia Zawada był wściekły od samego rana. Nie, tym razem nie na Marka i jego zaczepki z Basią. Powodem jego gniewu była niesubordynacja Storosz. Za wszelką cenę i własną rękę chciała schwytać „psychoza”, podejrzanego o gwałt i zabójstwo na czterech kobietach. Co prawda wspólnymi siłami, udało im się go brawurowo schwytać, ale Basi groziło spore niebezpieczeństwo, kiedy umówiła się z podejrzanym na potajemne spotkanie. Gdyby Adam nie zdążył w ostatniej chwili, spotkałby ja taki sam los, jak jej poprzedniczki. Swoje zbytnie zaangażowania, przypłaciłaby życiem i co gorsza w ogóle wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Na szczęście Marek o niczym nie wiedział. Dowiedział się jak było już po wszystkim, kiedy Zawada nie przyprowadził Basi na komendę – przestraszoną, rozmazaną od płaczu i naciągniętej bluzce. Brodecki szeroko rozszerzył oczy, wstając z wrażenia. Niemiłego z resztą. – Basia? – wyszeptał, czego ona nie usłyszała. Adam posadził ją na krześle w kanciapie. Kiedy Adam na chwilę wszedł do siebie, Marek w przypływie dobroci, albo czegoś więcej, okrył jej ramiona kurtką bez słowa. Zauważył, że się trzęsie z zimna. Zaskoczona podniosła wzrok, patrząc na niego, jak siada. O dziwo odwzajemnił spojrzenie… Trwali tak, póki nie odezwał się wściekły Zawada. – – Złamałaś wszystkie możliwe przepisy!! – Marek również patrzył na nią ze złością. Za to Storosz spoglądała to na jednego, to na drugiego ze skruchą. – Byłaś kompletnie nieodpowiedzialna!! – mówił podniesionym tonem – Wiesz co by się stało, jakbym nie przybył na czas?! No wiesz?! – Adam! Ja chciałam tylko… – próbowała coś powiedzieć, ale prawie podskoczyła, kiedy kontynuował. – Myślałaś, że złapiesz go sama?! Że tak pomożesz tym dziewczynom?! Narażając siebie?! Co ci strzeliło do głowy?! – był niesamowicie zdenerwowany, jak i dalej przerażony na myśl o zdarzeniu. Na wspomnienie dobierającego się do niej Kozłowskiego, zacisnął nerwowo pięści. – …Przepraszam… – wyszeptała ze spuszczoną głową. – I co ja mam z tobą zrobić, co? – zapytał już spokojniej. –…Daj mi szansę, proszę cię! …Ja już nigdy.. – przerwał jej. – …Basiu…Muszę się zastanowić… – Nad czym? – wtrącił się Marek. – Ty się nie wtrącaj! Idź przesłuchaj tego skur… Sukinsyna i wróć, jak wydusisz od niego przyznanie się do winy! – Tego możesz być pewien! – dodał do siebie i wyszedł zgodnie z poleceniem. Na chwilę zamilkli, po czym zapytała ze smutkiem. – Wyrzucisz mnie? – spuściła głowę jeszcze bardziej. – … Nie wiem… Ale nie mogę pozwalać na takie samowolki! Ta robota to nie zabawa! Niebezpieczna gra! Musisz się jeszcze nauczyć, że tutaj nie ma drugiego życia… – pokiwała głową. […] W tym samym czasie…[…] Marek wszedł właśnie do pokoju za lustrem weneckim, gdzie Kozłowskiego pilnował Szczepan. Chłopak zacisnął zęby i podszedł bliżej. Obserwował go bez słowa, obdarzając morderczym spojrzeniem. Wreszcie rzucił. – Ręce! – ten posłusznie wyciągnął je z głupim uśmieszkiem. Zakuł go w kajdanki. Zaskoczonemu Szczepanowi, wyjaśnił – Kolega na siusiu! – chwycił go mocno unieruchamiając, a Żałoda zamknął za nimi drzwi, wzdrygając ramionami. Szedł z nim przez korytarz energicznym krokiem, po czym zaciągnął go męskiej toalety. – Pogadamy sobie koleś! – wepchnął do środka. Rozkuł go, po czym rzucił patrząc mu w oczy. – Uderz mnie! – ten zaśmiał się w głos. Zauważając, że z niego kpi, pogroził mu bronią i krzyknął – No wal!! – ten posłuchał i uderzył Marka w nos. Dotknął się za bolące miejsce i zaśmiał się, pokazując na palcu krople krwi. Pokiwał głową sycząc. Oddał mu ze zdwojoną siłą… Może turbując nieco za mocno… […] – Jezus! – Basia zakryła ręką usta z zaskoczenia, zauważając, jak Marek wchodzi z chusteczka przystawiona do nosa. Adam zmierzył go natomiast podejrzliwym wzrokiem. – Próbował zwiać! – usiadł na krześle, pochylając głowę. – Chłopaki czekają na erkę! – dodał z triumfalnym uśmieszkiem pod zakrwawionym nosem. Basia zmarszczyła brwi. Zdążyła się ogarnąć. – Basiu, zanieś to Wiśniewskiej i czekaj na mnie przed Komedą! Podwiozę cię do domu! To rozkaz! – dodał, kiedy otwierała usta, by coś powiedzieć. Wyszła. Marek odprowadził ja wzrokiem, po czym zwrócił się do Zawady. – Co zrobisz z Baśką? – zapytał, udając obojętność. – A co mogę zrobić? Już paru za takie coś wyleciało, nie? – przypomniał mu. – No…wyleciało… Popełniła błąd, ale dostała nauczkę! – dodał, a Zawada się uśmiechnął. – A co ty tak bronisz naszej pani podkomisarz? – przyglądał mu się z uwagą. – Nie bronię, mówię jak jest! Przegięła pałę, ale… to naprawi …– niespodziewanie ich rozmowie przysłuchiwała się Basia. Wiśniewskiej już nie było, nie miała jak dać papierów, ale zaintrygowana rozmową, zaczęła podsłuchiwać. Nie zauważyli jej. – Jak tak za nią ręczysz, to nic nie zrobię, bo i tak nic nie mogę! – uśmiechnął się szeroko. – Nie łap mnie za słówka! Po prostu powiedziałem, co myślę! Zawsze tak robię! – Tak, tak! Idź już lepiej do domu! I przekaż Baśce, że czekam na nią z samego rana! – A co ja? Sekretarka?! Sam jej powiedź! – …Myślisz, że nie wiem, co tak naprawdę stało się Kozłowskiemu! – zasugerował. Zmarszczyła brwi. – Nieźle go poturbowałeś! – spuścił głowę i zgasił lampkę. – Nie wiem o czym mówisz! Nara! – wyszedł i akurat natknął się na Storosz z teczkami w dłoni. Minął ją bez słowa, ale mimo wszystko się uśmiechnęła… Weszła. – Jeszcze tu jesteś? – zdziwił się, dokładnie jej się przyglądając. – Miałaś na mnie czekać! – A…mógłbyś mnie podrzucić w jedno miejsce…? – spytała niepewnie, sama nie wiedząc, czy dobrze robi, pytając… MŁODE WILKI. Cz. 70 Marek nie spodziewał się dzisiaj już gości. Zdziwił go zatem odgłos dzwonka do drzwi. Było już przecież późno. Kto by mógł nawiedzić go o tej porze? Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Przecież nie mógł być to Adam. Puścił go wolno do domu. Nie wierzył w tak nagłą zmianę planów. Nie pozostawało mu nic innego jak otworzyć drzwi i przestać snuć domysły. W progu stała Basia. Przetarł oczy, czy aby na pewno to ona. Może to tylko znudzenie. Jednak nie! Stała tam. Nie wiedział, skąd miała jego adres, skąd się tu wzięła. Z letargu wyrwał go jej głos. – Część! – spoglądała na niego pewnie. Odwzajemnił wzrok, mierząc ją wzrokiem. Trzymała jego kurtkę, złożoną równo, którą to ją okrył, po tym przykrym incydencie. – Cześć…– odpowiedział wreszcie, a potem zamilkł. –… Przyszłam ci to oddać! – skinęła na trzymane ubranie. – I tylko dlatego? – zapytał, nie za bardzo chcąc w to wierzyć. Kiedy jednak zmarszczyła brwi w taki sposób, po którym wiedział, że mówi prawdę, dodał – Nie musiałaś się fatygować! Odebrałbym jutro na komendzie! – odparł dość oschle. – Nie lubię przetrzymywać nie swoich rzeczy! – odpowiedziała podobnie. –… Dobra, skoro już tu jesteś…– wziął od niej kurtkę – …Dzięki! – na chwilę oboje zamilkli, unikając swoich spojrzeń. Basia czując, że się wygłupiła, przychodząc tutaj, rzuciła – Nie, tak naprawdę chciałam ci jeszcze podziękować, ale…dobra, nieważne! – machnęła ręką. I tak już za dużo powiedziała.– … Lepiej już pójdę! Cześć! – odwróciła się i miała już schodzić na dół schodami, kiedy ją zatrzymał, wołając desperacko. – Zaczekaj! – wyszedł, patrząc na nią z nadzieją, ale gdy zmrużyła dziwnie oczy, dodał już spokojniej. – Jak już tu jesteś, to może wejdziesz? Na …kawę? – wybuchła śmiechem. – Na kawę? – zakpiła – Nie dzięki! Nie piję kawy…wieczorami! – zaznaczyła. – Nie chcę się z tobą przespać! …chcę pogadać! Jak dorośli ludzie! – sprostował – … Ale może masz rację, nie mamy o czym! – przypomniał jej słowa. – Cześć! – miał już zamiar zamykać za sobą drzwi, kiedy go zatrzymała. – Marek! – szybkim krokiem znalazł się z powrotem na klatce schodowej. Spoglądał na nią z góry, kiedy Basia stała już na półpiętrze. – Na herbatę! Na herbatę mnie zaproś! – spojrzał na nią. Próbował ukryć pojawiający się uśmiech. – Właź! – zaprosił ją gestem ręki i poczekał aż przejdzie w drzwiach. Rozglądała się wokoło. Teraz żałowała, że się zgodziła. Czuła się nieswojo. Skrępowana. Nie spodziewała się, że jeszcze kiedyś znajdzie się w jego domu. Pokierował ją do salonu. – Siadaj! A ja zagotuję wodę! Niczego nie dotykaj! – posłuchała. Usiadła na kanapie, oglądając zdjęcia na meblach. Zdziwiła się, że jedno jest odwrócone tyłem. Podeszła. Psia natura kazała jej zobaczyć co to za zdjęcie. Wzięła je go ręki i powoli obróciła właściwą stroną. Rozszerzyła szeroko oczy. To przecież ona i Marek nad morzem. Nagle poczuła, jak ktoś jej je wyrywa z dłoni. – Mówiłem, że masz niczego nie dotykać! – skarcił ją. – Przepraszam! Tak, jakoś…Nie myślałam, że jeszcze trzymasz to zdjęcie! – odwróciła się, odchodząc kilka kroków, a Marek odstawił je na miejsce. – Też się zastanawiam! Chyba dlatego, że ładnie wyszedłem! – skłamał z premedytacją. – Aaaa…– spuściła wzrok i starała się zmienić temat. – Ta moja? – spytała, sięgając po szklankę. – Tak, z podwójnym cukrem! – spojrzała do środka kubeczka, nie mogąc uwierzyć, ze jeszcze pamięta takie szczegóły. – Spokojnie, niczego tam nie dosypałem! Tabletki gwałtu aktualnie wyszły! – Przestań! – podniosła głos. Nie chciała, by przywoływał, przynajmniej dzisiaj tego tematu. Jeszcze czuła się dziwnie, kiedy pomyśli, co przytrafiło się innym dziewczynom właśnie przez taką tabletkę. – P… Przepraszam! Nie pomyślałem! – zrobiło mu się głupio. – Przyzwyczaiłam się, że rzadko myślisz mózgiem! – szepnęła do siebie, popijając herbatę. – Skończysz? Chcesz się kłócić?! Po to tu przyszłaś? – mimo wszystko usłyszał jej pomruk. – Masz rację! Co ja tu robię? Pije z tobą herbatkę, jakby nigdy nic! – postawiła ją nerwowo, rozlewając parę kropelek. – Po tym co mi zrobiłeś, powinnam przestać na ciebie patrzeć! – wstała. – Może mi wreszcie powiesz, co ci takiego zrobiłem, co?! – Pchy! – prychnęła, nie dowierzając, że może być aż takim cynikiem. – No co?! – podniósł ton – Że pierwszy skończyłem to, co już dawno nie istniało?! Bo nie dałem ci powodu byś mnie zostawiła?! – Nie rób ze mnie idiotki, proszę cię! – zakpiła. Był w tym momencie śmieszny, skoro udaje, że nie wie o jego słodkiej tajemnicy – Kiedyś byłam naiwną gówniarą, ale ktoś otworzył mi oczy! Pokazał mi, że jesteś skończonym draniem! – Niech zgadnę! Ten pieprzony choleryk, tak?! Od zawsze chciał się mnie pozbyć! Bo w jego łzy, że stracił kandydata na zięcia nie wierzę! Chyba, ze łzy szczęścia, że ma mnie z głowy! – Zamknij się! – zaprotestowała. Dalej słuchała jego wyrzutów milcząc. Czekała aż skończy. – Żyje jeszcze? – zironizował – Uuuu… Szkoda, że nie zszedł te trzy lata temu! Może wreszcie by się od nas odpierdolił – podkreślił z uniesionym palcem w górę – …a ty przestałabyś słuchać tatuśka! …Też mi tatuś! Zdziadziały awanturnik i manipulator! Pozdrów go! Może mnie jeszcze pamięta! Żyć mu wszystkiego najgorszego od Mareczka! A w PS`ie dodaj, żeby zdychał długo i powoli! – zamilkł, uderzony przez nią w twarz. Miała gdzieś, że miał obolały nos. Patrzyła na niego z błyszczącymi oczami, zagryzając zęby. – Nienawidzę cię! Nie, nie za to, że mnie zostawiłeś! Z resztą bez klasy! Ale tego akurat mogłam się po tobie spodziewać! Co ty możesz wiedzieć o dobrym wychowaniu?! Ćpun z blokowiska!– zaśmiała się cynicznie Margines! – zacisnął nerwowo pieści. – De–ge–ne–rat! – zasylabizowała, nieco się pochylając. – Co ty mogłeś mi dać, co?! Przecież ty nic nie miałeś, nawet godności! Ojciec miał rację, że zasługuję na kogoś lepszego od ciebie! – podeszła do niego i zaczęła się bawić jego zamkiem od bluzy. – Jak ja mogłam spojrzeć na kogoś takiego jak ty – spojrzała na niego z głupim uśmieszkiem. Marek miał ochotę po raz pierwszy w życiu wyrzucić kobietę za drzwi i nie zważać na to, że jest kobietą. – Może to ty zabiłeś tego lumpa? – zagryzła dolną wargę. – Ale sprytnie się wywinąłeś! Umiałeś kłamać! Mnie też okłamałeś, a ja wierzyłam ci jak głupia! – przewracała oczami, spoglądając w jego, błękitne. Złapał ją za łokieć. – Wynoś się! – ledwo wydusił. Był wściekły! Jak jeszcze nigdy dotąd. Nie wierzył, że jedne kobieta może wyprowadzić go z równowagi. Baśce się udało. Jeszcze chwila a straci panowanie nad sobą. Jej słowa bolały… Akurat, kiedy uświadomił sobie, że nadal nie potrafi o niej zapomnieć. Stąd to odwrócone zdjęcie. Miało zagłuszyć powracające wspomnienia. To przez nią nie mógł spojrzeć na inną dziewczynę i stworzyć coś stałego. – Bo co? – uśmiechnęła się zalotnie, patrząc na niego z dołu – Uderzysz mnie? Wyrzucisz jak dziwkę na dwór? A może zabijesz? – przybliżyła się do niego, niemal szepcząc. Prowokowała go, najwyraźniej chcąc by zrobił coś, na co czeka… Wspięła się na palce i musnęła jego usta. W jej oczach zniknęła złość, żal, a pojawiło dzikie pożądanie. Wreszcie na nią spojrzał, ani drgnął. Serce biło im jak oszalałe, w zatrważającym tempie. Ogarniał wzrokiem to jej oczy, to usta. Zapaliło się w nim zielone światło. Pod wpływem impulsu, zwykłej chwili przywarł do jej ust w lubieżnym pocałunku. Jeden wolny, jakby pokazowy, przeciągany, drugi znów szybki, pożerający, namiętny i tak na zmianę. Wyrwała się wreszcie, próbując złapać oddech. – Wiesz co! W łóżku też byłeś do niczego! Nawet mnie zerżnąć dobrze nie umiałeś! – nadymał się wściekłością do potęgi „entej”. – Tak?! TAK! – bez żadnych skrupułów, bez żadnej „rozgrzewki”, odpiął pasek od spodni i rozpiął rozporek u spodni. Złapał ją za biodra i z brutalnością posadził na stole. Wyrywała się, wymachując nogami, kiedy zaczął odpinać jej spodnie. Ani na moment nie zaprzestał pocałunku. Basia mimo, że prowadziła z nim otwartą wojnę, z równą mocą przyssała się do jego ust. Jej opór był pokazowy. Zsunął bieliznę z jej bioder, mimo, że musiał sporo podnieść spódniczkę sięgającą jej do kolan. Tylko na tym mu teraz zależało. By było szybko i przyjemnie, cholernie przyjemnie. Wszystko działo się tak nieobliczalnie szybko. Rozchylił jej uda i sprawnym ruchem gwałtownie w nią wszedł. Krzyknęła głośno, nie potrafiąc tłumić w sobie wulkanu, jaki nosi. Ich oddechy stały się szybsze. Sapali próbując go złapać. Nawet nie zauważyli, kiedy upadli na podłogę. Stolik pod naporem ich ciał się odsunął a Basia z bólem wylądowała na plecach. Na szczęście nic nie czuła poza niezwykłą rozkoszą. Swoimi ruchami doprowadzali się do obłędu, pojękiwali, krzyczała z niesamowitej przyjemności jaką od niego dostawała. Nie wiedziała jak mogła bez tego żyć tyle czasu. Kiedy wydawało się, że już zabrakło jej języka w gardle, osiągnęła szczyt. Zyskała nowe siły, wykrzykując jego imię. Jej ciało domagało się jeszcze i jeszcze więcej. On czuł się równie usatysfakcjonowany. Dawno się tak nie kochał. Zmęczony opadł na plecy obok niej, ciężko oddychając. Musiał nabrać powietrza. Chwilę milczeli… – …ccc…Co to by–ło?? – zapytała. Jej oddech już się uregulował – Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że chcesz mnie zgwałcić! – Myślałem…Myślałem, że cię znam, ale ty naprawdę chciałaś, żebym to zrobił! – spojrzał na nią zaskoczony. – Jesteś zajebisty! – przypomniała sobie o dawno nie używanym slangu. Nie potrafiła znaleźć odpowiedniejszego słowa. – …Robiliśmy to na różne sposoby, ale teraz… – była w lekkim szoku. – Czyli się podobało? – zapytał, patrząc na nią kątem oka. – Kocham cię! – odpowiedziała cicho, nie mając siły wytężyć głosu. – C–o? – spojrzał na nią z otwartymi ustami z niedowierzania – Mówisz to tylko dlatego, bo cię przeleciałem? – zapytał ze złością. Nie lubił nadużywania tego słowa, zwłaszcza kiedy on darzył ja szczerym uczuciem. Jeśli to byłby tylko pusty seks, wolałby wiedzieć od razu. Nie angażowałby się uczuciowo. Przystawiła mu palec do ust i nie zdążył nic powiedzieć. Spojrzała mu w oczy. – Kocham cię… – powtórzyła z czułością. – Zawsze cię kochałam! To przez ciebie byłam cały czas sama! – Nie związałaś się z nikim? – spojrzał na nią zaskoczony. – Nie! Byłeś moim pierwszym i ostatnim facetem! …A ty? – musiała zapytać. – Szczerze? Miałem dwa nic nie znaczące epizody! Tylko… – odwróciła głowę. – Nie kończ! – poprosiła. Przez chwilę miała nadzieję, że tak jak ona nie potrafił znaleźć sobie innej. Nie spodziewa się jednak, że dokończy znanie nieco inaczej. – …Żartowałem! – ponownie na niego spojrzała. W jego oczach zobaczyła coś dziwnego… czegoś, czego już dawno nie widziała. Ten błysk, pełen czułości, kiedy na nią patrzył. – Nie umiałem o tobie zapomnieć! …Bo …Ko–cham cię! – poruszył ustami, śmiejąc się szeroko. Basia jednak położyła głowę prosto, patrząc w sufit. – A ta z którą mnie zdradziłeś? Też ją kochałeś? Liczyła się dla ciebie tak, jak ja? Tylko proszę cię nie kłam, nie w tej chwili…Wiem o wszystkim… – dodała ciszej. – Co? – wstał, naciągając spodnie. – O czym ty mówisz? – wstała zaraz za nim. Miała spódniczkę, więc nie musiała się wstydzić stojąc bez bielizny. – O tej dziwce, która się z tobą puszczała! Teraz to nieistotne, ale wolałabym wiedzieć! Już dawno ci wybaczyłam! Chcę tylko wiedzieć, nic więcej! – dodała, podchodząc do niego bliżej. – …Usiądź! – zalecił, ze spuszczoną głową. Posłuchała jego prośby. Może wreszcie dowie się dlaczego jej to zrobił. Usiadł zaraz za nią. – Nie zdradziłem cię! – odparł pewny siebie, siedząc naprzeciwko niej. Nie potrafiłby skłamać patrząc jej prosto w oczy. – Nie było żadnej innej! Kto ci o tym powiedział? – Nieważne! Nie chcesz się przyznać… ok., ale przynajmniej nie kłam! Nie kiedy patrzysz mi w oczy! – Basia, Basia…– już nie wiedział, jak ma ją przekonać. – Nie spałem z żadną inną! Ani teraz, ani wtedy! …Uwierz mi! – Marek…– spuściła wzrok, chwytając jego dłoń – …Nie mogę! Zbyt wiele mnie to kosztowało, by o tym zapomnieć…– wyszeptała. – Uwierz! – powtórzył z desperacją. Spojrzał jej głęboko w oczy. Przez chwilę milczeli. Pokręciła głową na „nie”, ale uśmiechnęła się. Wiedziała, że ją kocha i to było najważniejsze. Musiała się jednak upewnić. Usiadła na jego kolanach, przytulając. Objęła rękoma jego szyję. – Kochasz mnie? – Jak nikogo na świcie… – odpowiedział mając nadzieję, że tym razem mu uwierzy. Na próżno. – A chcesz mnie jeszcze? – spytała tonem małej, zagubionej dziewczynki. – Chcę…Bardzo chcę! Tylko musisz mi coś obiecać, zgoda? – pokiwała głową. – Obiecaj, że teraz zaczniemy od nowa, po swojemu! Bez kontroli, bez kłamstw! Że będziesz mi ufać! – Ufam…– odpowiedziała, przymykając oczy. Powoli odpływała w krainę Morfeusza. – I że odłożymy tą rozmowę, dopóki ci nie udowodnię, że… Basia? – zapytał, kiedy stała się wiotka. Już słodko spała zmęczona wrażeniami – tymi przyjemnymi i tymi mniej. Nie mając innego wyboru, wziął ja na ręce i zaniósł do sypialni. Delikatnie położył na łóżku i przykrył. Wtuliła się w poduszkę. Przykucnął, spoglądając na nią. – Dowiem się kto tak cię oszukał! – rzucił do siebie, a chwilę później sam położył się obok i zasnął. MŁODE WILKI. Cz. 71. Od czasu tej nocy można powiedzieć, że „Młode Wilki” odżyły. Te trzy lata rozłąki sprawiły, że bardziej docenili to co łączy ich teraz. Nie zamierzali zaprzepaścić drugiej szansy. Wreszcie czuli się wolni. Bez kontroli rodziców. Byli dorośli, mogli robić to co chcą, bo oni najlepiej wiedzieli co im jest potrzebne do szczęścia. Zgodnie ustalili, że na razie zatrzymają to w tajemnicy. Bali się, że znowu ktoś zacznie się do nich wtrącać i pouczać, jak mają żyć. Spotykali się po pracy, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Byli ostrożni, by nikt nie odkrył ich sekretu. Rzadko całowali się na komendzie, oddzielali sprawy prywatne od zawodowych. Nikomu nie udało się ich przyłapać na schadzce w toalecie, czy samochodzie. W pracy zachowywali się jak zwykłe koleżeństwo. Dla niepoznaki chodzili na piwo razem z Adamem. Nie odwozili się do domu, ani nie przyjeżdżali razem. Było jednak coś, co ich zdradzało, ale tylko bystre oko mogło to dotrzeć. Kiedy na siebie patrzyli aż biło erotyzmem, silnym uczuciem. Adam domyślał się jakim cudem jego „Zuchy” tak dobrze się ze sobą dogadują, skoro jeszcze niedawno darli ze sobą koty, ale udawał ślepego kretyna. Obserwował ich po kryjomu, a kiedy próbował o co nieco podpytać, Marek zbywał go zwykłym milczeniem, albo sprytnie zmieniał temat na ten dotyczący sprawy. To jeszcze bardziej utwierdzało go w przekonaniu, że się zeszli. Cieszył się z tego. Był świadkiem ich miłości od niemal samego początku. Kiedy przypominał sobie do czego byli zdolni w swojej obronie, uśmiech sam pojawiał się na twarzy. Ta para szczeniaków dorosła, ale kocha się jak nastolatki. Nauczyli się żyć bez siebie, ale nigdy nie oduczą się kochać. Ta więź była nierozerwalna. Zazdrościł im takiej miłości. On wieczny podrywacz i rasowy playboy, chyba nigdy się nie ożeni. Patrząc na nich zastanawiał się, czy nie zapomniałby o drugiej połówce, którą może gdzieś „po drodze” zagubił. Ale chwile potem już odebrał telefon od dawno nie widzianej Agnieszki i umówił na kolację. Było jeszcze coś, co nieświadomie mu dawali. Czuł się o 3 lata młodszy. Nie mogłaś uwierzyć kto może mieć taki tupet, by walić w drzwi o tak wczesnej porze. Dopiero co wzeszło słońce. Zwlekła z łóżka, ubrana tylko w koszulę Marka. Ziewała, poprawiając rozczochrane włosy. Była nieprzytomna. W końcu była to sobota, nie mieli wezwania, czuli mogli sobie jeszcze pospać, co nie często się zdarza. Kiedy podeszła do drzwi, spojrzała jeszcze lustro na ścianie. Miała straszne worki pod oczami. Nic dziwnego, po takiej nocy. Spała tylko trzy godziny. Wreszcie zamaszystym ruchem otworzyła zła drzwi wejściowe. Jej zaspane oczy rozszerzyły się gwałtownie. – Tata??! – nie dowierzała. To jej się śni, bo to nie mogła być prawda. Ojciec zmierzył ją wzrokiem. Kusa koszula, stoi bez bamboszy. I jak może się nie przeziębić! W tej zatłoczonej Warszawie w ogóle o siebie nie dba, więc nawet ucieszył się, że przyjechał na tzw. „inspekcję”, by przemówić jej do rozumu. – Ja–cek? – nagle zza pleców ojca wyszedł blondyn w okularach. Uśmiechał się uroczo. Basia przypominając sonie jednak, że nie może ich wpuścić do środka, szybko zamknęła drzwi. – Poczekajcie, ubiorę się! – krzyknęła prze drzwi a obaj panowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Strosz pomyślał, ze po prostu zawstydziła się tego w jakim negliżu zastał ją Dumicz. Postanowili posłusznie poczekać. Baśka za to pognała obudzić Marka. Rzuciła się na łóżko, szarpiąc go i brutalnie wybudzając z głębokiego, relaksującego snu. – Marek, wstawaj! – nawet nie otworzył oczu. – Ccco? Baśka, sobota jest! – mruknął pod nosem i nałożył poduszkę na głowę. – Ojciec przyjechał, wstawaj! – od razu otworzył oczy. – Co? – zerwał się do pozycji siedzącej. Szukał ręką bokserek. Kiedy je znalazł, założył. – Dlaczego mi nie powiedziałaś, że go zaprosiłaś?! – zapytał, kiedy już wstał. – Nie wiedziałam! Pewnie jedna z jego kolejnych niespodzianek! Szybko, zabieraj rzeczy i właź do szafy! – rozkazała, pomagając mu pozbierać ubrania z podłogi i zaczęła pchać w stronę korytarza. – Chyba żartujesz?! – zezłościł się. – Nie! Nie może cię tu zobaczyć! Właź! Ja ich zajmę w kuchni, a ty się wtedy wyślizgniesz! – wyjaśniła. Popchnęła go w głąb i już nie miał innego wyjścia jak tam siedzieć. Sama zdążyła jedynie nałożyć szlafrok na ramiona, nie wiążąc. Otworzyła drzwi od wielkiej, pustej jeszcze szafy. Nie miała czasu jeszcze wszystkiego uporządkować po wprowadzeniu. – Nie będę koczował w szafie, jak … – zanim zdążył dokończyć, bo wepchnęła go i zamknęła drzwi. – Baśka!! – krzyknął. – Bądź cicho! – powiedziała i nakluczyła drzwi na klucz. – Kurwa! – zaklął soczyście, waląc w szafę obiema dłońmi. Kiedy usłyszał jednak, jak ktoś wchodzi, zamilkł. – Wejdźcie! – uśmiechnęła się sztucznie, cały czas spoglądając na szafę. Marek słysząc słowo „wejdźcie” zmarszczył czoło. Przysłuchiwał się rozmowie z uwagą. – A ty tak śpisz w nocy? – zapytał Jacek, mierząc ją od stóp do głów z zalotnym uśmiechem. – Nie…Tak jakoś, było mi gorąco…– zmarszczyła brwi, a widząc jego spojrzenie, zawiązała sznureczki. Starała się nie dać po sobie poznać, że nie życzyłaby sobie, żeby tak na nią patrzył. Nie była już wolna i zdawała sobie sprawę jaki Marek bywa zazdrosny. Za to Brodecki zacisnął pięści słysząc obcy głos jakiegoś faceta. – …Ychym…– odchrząknęła, kiedy panowie zaczęli oglądać wszystkie pomieszczenia. Czuła się jak na rewizji mieszkania. Chodziła to za jednym, to za drugim, aż w końcu stanęła na środku klepiąc się w uda z bezradności. – Napijecie się czegoś? Kawy, Her…Her–baty? – wreszcie zwrócili na nią uwagę. – Ja dziękuję – rzekł Jacek z uśmiechem. Miała już dosyć tej przesłodzonej miny. Podrywał ją niemal na każdym kroku. – Ja poproszę herbatę! – zażyczył sobie Storosz. Jacek stanął nagle przy szafie. – …Nie uważasz, że ta szafa tu nie pasuje? – popukał w drewno – Ja już bym dawno ją wyrzucił! – Marek zacisnął pięści ze złości. Miał ochotę jego wyrzucić. – A mi się podoba i tu zostanie! …Dobra, chodźcie do kuchni! Jak widzicie pełno tu kartonów, kurzu…– popchnęła ich we wskazanym przez nią kierunku. Marek musiał stamtąd jak najszybciej wyjść. I też tak zrobił. Wymknął się niezauważony, trzymając w ręce ubrania, w czasie kiedy Basia zagadywała obojgu o płytkach na ścianach. Ubrał się za drzwiami. Na szczęście nikt nie schodził ani nie wchodził schodami na górę. Teren był czysty. – …A właściwie, to co wy tu robicie, chym? – oparła się o blat kuchenny, trzymając w ręku kubek z kawą i spoglądała na siedzących przy stole. – Chciałem jechać pociągiem, ale Jacek zaoferował, że mnie zawiezie! – To miło z jego strony! – odburknęła z przekąsem. – Wiesz, że mama nie może zostawić dziewczynek! – popijał herbatkę. – A ty przyjechałeś, żeby mnie sprawdzić, tak? – zapytała zła. Nie nawiedziła takich zagrań. – Nie no, Basiu…no skąd – wtrącił Jacek, chcąc jakoś załagodzić sytuację. – Nie wtrącaj się! – spojrzała na niego gniewnym wzrokiem. – …Już do końca życia będziesz mnie kontrolować?! Jestem dorosła i doskonale daje sobie radę sama! – jej nagły wybuch zaskoczył Storosza. Nie widział co ją tak zdenerwowało. – Jesteś jakaś nerwowa…Problemy w pracy? – zacisnęła mocniej palce na żółtym kubku. – Nie! Wreszcie robię to, co kocham i pracuję z ludźmi, którzy mnie akceptują taką, jaką jestem! I potrafią docenić! – odpowiedziała szybko, pokazując swoje niezadowolenie. Jego źle wysunięte wnioski były naprawdę nie do zniesienia. – Wreszcie czuję się tu szczęśliwa! To moje miasto i tu chcę żyć! – niemal krzyczała. Nie kontrolowała swojego zachowania. – …Nie rozumiem… – spojrzał na nią zdziwiony. Jacek również przyglądał się jej z uwagą. – Ty nigdy nic nie rozumiesz, tato! – zakpiła z niego, śmiejąc się pod nosem. – …Jeśli przyszedłeś tu zapytać, kiedy wrócę do domu, to muszę cię rozczarować: nigdy! … Bo mam tu coś, czego mi tak brakowało i czego nie da mi nikt z Przemyśla! Nie dam sobie tego drugi raz odebrać! Między innymi z twojej winy! – spoglądała ojcu prosto w oczy z żalem i wyrzutem. Storosz miał dość tego przedstawiania, jakie odebrała przed Jackiem. Poczuł się urażony. Było mu wstyd! – Jacek… Wybacz, ale…muszę to powiedzieć! …Lubię cię, ale tylko jako kolegę, przyjaciela, więc proszę cię, nie angażuj się, bo nic z tego nie będzie! – teraz mówiła już łagodniej, spoglądając na niego ze spokojem. – Przepraszam, jeśli kiedykolwiek dałam ci nadzieję! – zaskoczony spuścił głowę. Nie wiedział jak ma się odnaleźć w tym, co mu przed chwila powiedziała. Przecież Storosz zapewniał go, że jest nim tak samo zainteresowana jak on ją. Padł ofiarą kolejnych intryg. – Dość tego!! – krzyknął Storosz i uderzył ręką w stół. – Jacek, wychodzimy! – wstał. – Tato! Teraz jesteś w moim domu i nie życzę sobie, żebyś podnosił nam mnie głos! – powiedziała to spokojnie, bez irytacji. Miała w sobie tak ogromną siłę, tyle asertywności, jak jeszcze nigdy wcześniej. Była jak lwica broniąca swoich lwiątek. Czuła, że powinna to zrobić już dawno. – Jacek… Nie słuchaj jej! Przepraszam cię za nią, nie wiem co jej strzeliło do głowy! – przepuścił go przodem. Kiedy zostali sami, dodał – Porozmawiamy, kiedy się uspokoisz! – pogroził jej palcem i wyszedł zaraz za Dumiczem. Kiedy zatrzasnęły się drzwi, uśmiechnęła się do siebie. Już dawno nie czuła takiej satysfakcji. Jakby wielki głaz spadł jej z serca. Jakby zrzuciła krępujące ja kajdany i teraz mogła iść swoją drogą, gdzie tylko zechce. W doskonałym humorze dopiła kawę i podśpiewując wyszła na zewnątrz. Nagle poczuła, jak wpada na coś wielkiego. – Marek? – odwróciła się. – Przestraszyłeś mnie! – weszli do środka. – Kto to był ten facet?! – zażądał odpowiedzi. – Mój były absztyfikant, idealny kandydat na mojego męża, zdaniem ojca! Spławiłam i jego, i starego Storosza, nestora rodu, który myśli, że wie o mnie wszystko!! – wybuchła śmiechem, zawieszając mu ręce na szyi. Marek zmarszczył brwi. Nie poznawał jej. – Baśka…Wszystko ok.? – zapytał zmartwionym głosem. Zachowywała się dziwnie. – Tak, cholernie ok.! – śmiała się dalej. – Mam ich wreszcie z głowy! Już nikt nam nie przeszkodzi być razem! Koniec ery „Baśki –niewolnicy kontroli”! Jest teraz „Baśka – wilczyca!” – nie podobało mu się to co mówiła. Miała przy tym niepokojący ton głosu. Jakby teraz wszystko robił z premedytacją, obłędem zadowolenia w oczach. Odsunął ją delikatnie od siebie. – Basia, czy ty nie przesadzasz? – zapytał, patrząc jej w oczy – Wyrzuciłaś starego za drzwi i zachowujesz się tak, jakbyś o tym marzyła od dawna! – Bo marzyłam! – rozsiadła się wygodnie na kanapie – Marzrzrzyłam, by wreszcie dał mi spokój! On i cała moja rodzina! Nie sobie siedzą w tym zadupiu, nie potrzebuję ich! Chcę być z tobą! Na zawsze! Wreszcie! – uśmiechnęła się, przymykając oczy, relaksując. – …Basia… – usiadł obok niej. – Ty siebie słyszysz?! Zachowujesz się jak emocjonalna wariatka! – …Dlaczego? – spojrzała na niego – Bo wreszcie odcięłam pępowinę? Bo wreszcie wiem, co jest dla mnie ważniejsze? Nie rozumiesz! – pokręciła głową – Nie chcę, żebyśmy znowu przez nich się rozstali! Jak mnie znienawidzą i się ode mnie odsuną, będę miała święty spokój! Już nikt mi nie powie, że kocham nie tego człowieka! A ty nie będziesz musiał oglądać mojego zrzędliwego starego! Chyba o to ci chodziło! – Nie, cholera, nie! … – wstał – Chcę być z tobą, ale nie za wszelką cenę, rozumiesz?! Nie po trupach! …Jak miałbym się czuć, gdy przez to, że ze mną jesteś, twoja matka wypłakuje sobie oczy? No jak?! …Zastanowiłaś się w ogóle, co mówisz? To twoja rodzina! – spojrzał jej w oczy. – Ty jesteś moją rodziną! Moją przyszłością! – usiadł z powrotem, bliżej niej. Wziął jej dłoń. – Basia… Chciałbym, żeby twoja rodzina mnie zaakceptowała, a nie żebyś ty rezygnowała z rodziny! …Chciałbym, żeby nasze … dzieci miały dziadków! Żeby miały normalny dom, a ty chcesz nas zamykać w jakieś klatce, gdzie jesteśmy tylko my i praca, a wszystko inne się nie liczy! …Nie chcę tak! – pokręcił głową. Przewracała oczami. Wpatrywała się w niego niepewnie. Może zrozumiała, do czego chciała doprowadzić. – Marek… ja tylko nie chcę cię stracić… – odpowiedziała łagodnie. – Nie stracisz! – uśmiechnął się i mocno do siebie przytulił. MŁODE WILKI Cz. 72 Jak to już wcześniej bywało Basia została u Marka na kolacji, co nie wykluczone, także i na noc. Przygotowywali coś na ząb, a Marek nie ukrywał, że obecność Basi gwarantuje coś pysznego na ich talerzach. Jego zdaniem gotowała znakomicie. Oboje stali przy blacie kuchennym. Basia kroiła plasterki ogórków na sałatkę ryżową, a podkomisarzowi zleciła mycie warzyw. Jednakże Marek zamiast jej pomagać, bardziej przeszkadzał. Wygłupiał się, jak dziecko. Z kiełbasek robił smoki z oczami a bananowi spódniczkę z sałaty. Postawił je obok siebie. – Basia… – wskazał na banana – …a to ja! – pokazał efekt swojej pracy Storoszównie. Zmierzyła go wzrokiem i popukała po czole. – Marek! – skarciła jeszcze, ale sama śmiała się skrycie z jego zachowania. – Proszę cię, zrób to o co cię proszę, bo pójdziemy spać głodni! – nie wiedziała, że Marek zrozumie to inaczej. – Myślałem, że po wczorajszym jesteś nasycona! – zasugerował, śmiejąc się w ten charakterystyczny sposób. – Głupek! – odwróciła głowę, nie chcąc pokazać rumieńców na twarzy. Czasem jak coś powiedział, czuła się zawstydzona i od razu czerwienią się jej policzki, mimo, że nie jedno już widziała i słyszała, a po Marku mogła się spodziewać wszystkiego. Zmieniła temat. – Daj to, bo widzę, że na nic mi się tu przydasz! – wyrwała mu pomidora, kiedy chciał już wycinać z nim oczy, jak u dyni na Halloween. Odsunął się, ale już po chwili stanął za nią, kładąc podbródek na jej ramieniu i objął rękoma w tali. Zaczął miziać opuszkami palców jej delikatną skórę. – Marek, proszę cię! Idź do pokoju! Przeszkadzasz mi tu! – powtórzyła. Nie mogła się skupić na krojeniu, gdy stał tak blisko, zwłaszcza, gdy jego ręka wsunęła się pod bluzkę i gładziła jej brzuch. Podkomisarz wypalił z nagła. – Pamiętasz tą akcję u mnie? – zapytał, całując zagłębienie jej szyi. – Jaką? – udała, że nic sobie nie przypomina. Tak, jakby straciła nagle pamięć, albo po prostu zapomniała, jak najmniej istotną rzecz na świecie. Chciała się z nim trochę podroczyć. – …Ja i ty…ketchup, sos czosnkowy i …moja matka! – wybuchła śmiechem. – Coś mi się kojarzy…– powiedziała przewrotnie, uśmiechając się do siebie. Zatrzymała ręce i przestała myć warzywa. Marek uniósł ręce i powoli gładził jej ramiona, zamykając w uścisku. – …Może by tak… – nie dała mu szans dokończyć. – Nie! – śmiała się dalej i szybko się wyślizgnęła z jego ramion. – Pamiętam do dzisiaj minę twojej mamy! – odpowiedziała już bardziej na poważnie. – Tylko to? – udał obrażonego i skrzywił do hecy usta w grymasie. – Nie… – dodała zalotnie. – …Pamiętam jeszcze, że było całkiem przyjemnie… – To co? To może teraz najpierw majonez? – wziął do ręki słoiczek i podrzucił z uśmiechem. – Dobra, ale wysmarujesz… – podeszła do niego i szepnęła coś na ucho. Odsunął się. – Zwariowałaś?! Nie ma mowy! – wybuchła śmiechem, zginając się w pół. Chwyciła się za bolący brzuch. Posłał jej tylko sztuczny uśmieszek. Jak widać nie miał tak wybujałych erotycznych fantazji, jak mu to teraz zasugerowała. Wiedział, że zrobiła to specjalnie, by nie wracał do tego tematu. – A ty następnym razem załóż antygwałty! – odgryzł się jej, a ona najpierw rozszerzyła szeroko oczy, a potem przybrała zezłoszczoną minę. Syknął ustami z satysfakcją i głupim uśmieszkiem. Uwielbiał, kiedy się na niego złościła. […] Nie zapowiadało się, aby ich przygoda w kuchni zakończyła się sukcesem, ale czasem pozory mylą. Zajadali się sałatką. Przeważnie w atmosferze śmiechów, chichów i podtekstów, ale to było u nich na porządku dziennym już od samego początku ich długoletniej znajomości. Wreszcie jednak przeszli na ważniejsze sprawy. – Myślisz, że powinnam zadzwonić do ojca? – zapytała ze spuszczonym wzrokiem, skubiąc niemrawo w talerzu. – Nie wiem! – odpowiedział, biorąc do ust kolejny kęs sałatki – …Ale ja chyba nie jestem obiektywny! – zaśmiał się. – Przestań, pytam poważnie! …Może byłam za ostra, co? – zapytała, prosząc o radę. – Słuchaj! To co powiedziałem wcześniej, nie oznacza, że moje odczucia, co do tego starca się zmieniły! Mogę znieść nienawiść Storosza, ale … Nie chciałem tylko, żebyś z mojego powodu pokłóciła się z całą rodziną. Chyba nawet mnie lubili! I chcę by tak było nadal! A co do ojca, to twoja sprawa, nie chcę byś wykorzystywała moje o nim zdanie w konflikcie z nim! Sama najlepiej wiesz co zrobić! – popił sokiem, po skończonym monologu. Przyglądała mu się z uwagą, i zastanowiła, po czym odparła z pewnością siebie. – Dzwonię! – wstała, wzięła ze stolika swój telefon i zniknęła w sypialni Marka. Wolała porozmawiać z nim na spokojnie. […] – No i? – zapytał od razu, kiedy weszła z powrotem. Zauważył, że jest jakaś dziwna. Przyglądał się jej z uwagą i zainteresowaniem. Usiadła na kanapie z westchnieniem. – Nic…Jest w drodze do domu! – usiadł koło niej, a ona spojrzała na niego zasępiona. – Głupio się czuję, wiesz? Z jednej strony, wiem, że to co mu powiedziałam jest prawdą, a z drugiej jest mi go żal, bo zdaje sobie sprawę jak mógł się poczuć. Chyba nie jestem na tyle konsekwentna jak mi się wydawało…– objął ja ramieniem. – Czekaj…Jak to szło: Koniec ery „Baśki –niewolnicy kontroli”. Jest teraz „Baśka – wilczyca!”? – zaśmiała się z własnych słów – ...Ta druga Basia podobała mi się znacznie bardziej! – spojrzał na nią zalotnie, uśmiechając się pod nosem. Zagryzła dolną wargę, po czym objęła go za szyję, złączając swoje wargi w namiętnym pocałunku. […] – Baśka! Co ty tam robisz tak długo?! – Marek stał, przy drzwiach od łazienki, zniecierpliwiony. Spojrzał na zegarek na ręku. No masz! Nie dość, że już są spóźnieni, to jeszcze Baśka przesiaduje w łazience godzinami, nie wpuszczając jego. Sam się zdziwił, że kiedy się obudził jej już nie było. Usłyszał nagle spłukiwanie wody w klozecie, a chwile później otwieranie drzwi. Wreszcie wyszła, trzymając się w okolicach brzucha. – Niedobrze mi…Chyba ta wczorajsza sałatka mi zaszkodziła… – kiedy się jej przyjrzał faktycznie nie wyglądała najlepiej. Była cała blada. Oczy załzawione i nietęgi wyraz twarzy. – Może zostaniesz dzisiaj w domu? Zadzwonię do Adama i załatwię ci zwolnienie? – zaproponował. – Nie, to nic! – uśmiechnęła się, mając nadzieję, że szybko jej przejdzie. – Na pewno? – dopytał. Wolał się upewnić, niż pozwolić jej pracować niedysponowanej. – Na pewno! Właź i pośpiesz się! Nie mamy czasu! – zmieniła temat, by jej nie zamęczał. […] Jak dobrze, że niedawno do zespołu komisarza Zawady dołączyła aspirant Zuzia Ostrowska. Przemiła brunetka, nieco starsza od Basi. Dziewczyny od razu się polubiły. Storosz nigdy nie miała prawdziwej przyjaciółki, może właśnie dlatego szybko znalazły wspólny język. Na pierwszy rzut oka nie były do siebie podobne, ale jak to się mawia – przeciwieństwa się przyciągają. Adam tłumaczył się, że o niektórych sprawach nie wypada rozmawiać z facetami, więc załatwił jej koleżankę. I pewnie gdyby nie ona, Basia wylądowałaby w szpitalu. Omal nie zasłabła. Na szczęście ramieniem posłużyła Zuza. Obie były teraz w łazience na komendzie. Żadnego z chłopaków nie było, a może to i lepiej. Marek zacząłby się martwić i na siłę wysłałby do domu, lekarza, a ona czuje się już lepiej. – Lepiej już? – zapytała dla pewności, kiedy Storosz pochylała się na umywalkę. Miała czoło i twarz mokre od wody. Wysunęła więc papierowy ręczniczek i wytarła buzię. – Tak, dzięki! – wrzuciła papier do kosza. – Mam prośbę, nie mów chłopakom co się stało! Ok.? – Baśka, ale… – próbowała zaprotestować, bo też zdążyła ją już poznać i wiedziała jaka jest uparta, jeśli postawi na swoim. Martwiła się o nią, bo naprawdę nie wygląda za dobrze, a odkąd tu przyszła, nigdy wcześniej jej się to nie zdarzało. Zdaniem Zuzi powinna powiedzieć Markowi. – Obiecaj! – poprosiła. Zuzia nie miała już innej możliwości jak tylko przytaknąć i się zgodzić. Czując się przyparta do muru, odpuściła, ale postanowiła mieć ja na oku przez kolejne dni. Jeśli jej stan się nie poprawi w, będzie zmuszona o wszystkim opowiedzieć, narażając się Basi. […] Przez kolejne kilka dni jej samopoczucie wcale się nie poprawiło. Coranne mdłości, zawroty głowy. To nie wróżyło nic dobrego. Basia doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie chciała myśleć czym mogą być spowodowane. Wmawiała sobie, że to zwykłe przemęczenie, grypa żołądkowa, a do lekarza nie zamierzała się wybrać z taka błahostką. Dolegliwości jednak powtarzały się coraz częściej. Zaczęła wymiotować nawet w ciągu dnia, po wybiciu choćby kubka kawy. Zuzia zaczynała się o nią poważnie niepokoić. Odsyłała do lekarza, ale jak grochem o ścianę. Wiedziała lepiej, ustając przy swoim. I pewnie dalej lekceważyłaby swoje zdrowie, gdyby nie zasłabła w obecności chłopaków. Siedziała właśnie na biurkiem, czasie kiedy panowie oficerowie prowadzili zażartą dyskusję. Poczuła przypływ gorąca i widzieć mroczki przed oczami. Nabrała głęboko powietrza w płuca i oparła głowę o oparcie krzesła. Chłopaki z początku nie zauważyli, co się z nią dzieje. Pobladła jak ściana. Marek wreszcie odwrócił głowę i zauważył, jak ciężko oddycha. – Baśka? – zapytał, spoglądając na nią zmartwionym tonem. Ona czując się już trochę lepiej, wstała. Zamiast tego poczuła, że zaraz zwróci obiad. – Zaraz wracam! – zakryła ręką usta i pobiegła do toalety. Marek odprowadził ją wzrokiem. – …Martwię się o nią! – rzucił, patrząc na Adama. – …Zauważyłeś, że jest jakaś niewyraźna? Może to przemęczenie? – …Dam jej kilka dni urlopu! – uśmiechnął się. – Ostatnio za dużo pracuje! – Myślisz, że posłucha? Jest uparta! Siłą ją nie zaciągniesz do domu! – pokręcił głową. – W tym to już twoja głowa! – zainsynuował z szerokim uśmiechem. Tymczasem Basia kiedy tylko wpadła do toalety mocno zakaszlała nad sedesem. Wyszła dopiero po chwili. Była już wyraźnie przestraszona. Usiadła obok umywalek, z rozbieganymi oczami. – …Boże, to nie może być to – szepnęła, przymykając oczy – … Co się ze mną dzieje? – zapytała cicho. Przemyła twarz wodą i wyszła. Tam spotkała Marka. Mimo oporów musiała z nim pojechać do domu. Odwiózł ją, chwilę przy niej posiedział i wrócił na komendę. Musiała mu jednak obiecać, że przeleży całe popołudnie w łóżku a jutro uda się do lekarza. Ona jednak miała inny pomysł. […] Z samego rana, czyli około 8.00, kiedy tylko otworzyli aptekę w pobliżu jej mieszkania, wybrała się tam. Niepewnie podeszła do okienka. Czuła się głupio. Starsza pani przed nią wykupywała leki na receptę. Za nią stała matka z dzieckiem. Małym chłopcem, który od czasu, do czasu zakaszlał. Miała ściśnięte gardło, nawet nie wiedziała, jak o to poprosić. Wzięła głęboki oddech i kiedy starsza pani odeszła, zwróciła się do farmaceutki po cichutku, by nikt niepożądany nie usłyszał oprócz niej. – Poproszę test ciążowy! …Albo nie – poprawiła się – …Poproszę trzy! – ledwo wyjąkała. Kobieta spojrzała na nią spod okularów, uśmiechnęła się i podała jej pudełeczko. – Wiesz, dziecinko, jak zrobić test? – Basia rozszerzyła szeroko oczy. Odwróciła się za siebie i poczuła na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, czekających w kolejce. Może miała te 21 lat, ale wyglądała na młodszą. Dlatego właśnie tak zwróciła się do niej kobieta. – Tak, dziękuję! – zawstydzona, powiedziała szybko i niemalże wybiegła z apteki. Dopiero teraz zaciekawieni klienci zwrócili uwagę na młodą dziewczynę. Wróciła do domu i od razu zatrzasnęła się w łazience. Siedziała tam ponad godzinę, jednak dopiero po dziewiątej słychać było jej szloch. Nie słyszała dźwięku wibrującej komórki na stole. Na wyświetlaczu widniał napis: „Marek dzwoni”. Już wtóry raz próbował i nic, żadnego odzewu. Kwadrans później otworzył drzwi wejściowe. Na szczęście zostawiła mu swoje zapasowe klucze. Rozglądał się po całym mieszkaniu. Nigdzie jej nie było. Dostrzegł zapalone światło w łazience. Od razu zapukał. – Basia? Jesteś tam? Otwórz, proszę! – położył głowę na drzwiach. Jego głos był przestraszony. – Idź sobie!! – odkrzyknęła, płaczliwie z wnętrza. Zaczął szarpać za klamkę. – Baśka, otwieraj!! – teraz i on krzyczał. Widział, że coś się stało. Była zdenerwowana. – Bo wyważę drzwi! – zagroził krzykiem. Niestety usłyszał jedynie jej jeszcze większy płacz. Nie namyślając się długo, wyciągnął z tylniej kieszeni spodni agrafkę, którą zawsze otwierał drzwi. Nie zajęło mu to więcej niż pół minuty. Otworzył drzwi gwałtownym szarpnięciem i wparował do środka. – Baśka!! – zobaczył ją. Zapłakaną. Siedziała na sedesie pochylona do przodu. Płakała. Zaciskała coś mocno w dłoni, ale zakryła tak, by nie zobaczył. Od razu do niej podszedł i głaskał po włosach. – Basia…Co się dzieje? – zapytał łagodnie, klęcząc przed nią i przeczesał kosmyki klejące się do jej oczu rozmazane od makijażu. Podała mu do ręki test ciążowy bez słowa. Zaskoczony odebrał niepewnie. Spoglądał to na nią, to na wynik testu. Skąd miał wiedzieć co oznaczają dwie kreski. Pomyślał też, że nawet jeśli wynik byłby pozytywny nie rozpaczałaby tak. Od zawsze miał obraz przyszłej matki płaczącej ze szczęścia, a nie z bólu. Zatem musiało być odwrotnie. Postanowił ja jakoś pocieszyć. – Basiu… Ja wiem, że to marzenie każdej dziewczyny, ale…jeśli nie teraz, to uda się następnym razem! Mamy jeszcze czas, tak? – uśmiechnął się – Poza tym nigdy nie planowaliśmy, ale …to nie znaczy, że nie możemy… – przerwała mu gwałtownie, wchodząc w zdanie. Była już dość zdenerwowana. Nie chciała wysłuchiwać tych bredni, bo w niczym jej to nie pomoże. – Głupku! – wreszcie się odezwała przez płacz. – Ja w ciąży jestem!! – wykrzyczała rozpaczliwie. Zatkało go. Podświadomie nie dopuszczając do siebie tej myśli, zaśmiał się w głos. Kiedy jednak spojrzał w jej oczy, jego mina zrzedła. To była prawda. Nie nabiera go drugi raz. Zamilkł. Próbował coś powiedzieć, ruszając ustami, ale odjęło mu mowę. Patrzył na nią nie mrużąc nawet powiek. Zesztywniał. Kiedy odwrócił głowę i powoli wstał. Wyszedł jak lunatyk, czując, że nogi ma jak z waty. Wziął głęboki oddech i złapał się za policzki, przeciągając złożone dłonie po twarzy. Basia uznając, że nie jest zadowolony, że wpadli, wybuchła głośnym, jeszcze większym płaczem, zakrywając rękoma usta. Przeszedł się po pokoju, od okna, do okna. Nie wiele pamiętał z tego, co działo się chwilę wcześniej. „Zostanę ojcem” – pomyślał, a ta wizja powracała echem do jego świadomości. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać. Podszedł do niej szybko i mocno przytulił. W jego ramionach powoli się uspokajała. Czekała jednak na jakiś komentarz przez to ciągłe milczenie nie była niczego pewna. Nie wiedziała, jak ma zinterpretować jego zachowanie. – Czuję, ze to będzie chłopak! Zobaczysz! – odpowiedział wreszcie śmiejąc się cały czas radośnie. Już wiedziała, że się cieszy! Uśmiechnęła się do siebie, przymykając oczy. Wszelkie obawy odeszły. MŁODE WILKI. Cz. 73 W Przemyślu życie toczyło się znacznie wolniej od tempa warszawskiego. Niby wszystko wydawało się być takie samo, ale ludzie nie śpieszyli się tak, jak w stolicy. Żyli wolniej, dając sobie na wszystko czas. Pani Ewa zajęta obowiązkami domowymi w kuchni usłyszała nagle dźwięk dzwoniącego telefonu. Poszła odebrać do przedpokoju. Podniosła słuchawkę. – Storosz, słucham? – nikt się jednak nie odezwał przez dłuższą chwilę. – …Halo?? – powtórzyła głośniej, myśląc, że ten ktoś wiszący na telefonie zwyczajnie nie słyszał. – Odkładam słuchawkę! – zezłoszczona, że padła ofiarą głupich żartów, rzuciła wściekłym tonem. – …Cześć mamo… – wybełkotała wreszcie. – Cześć córeczko! Co się nie odzywasz! Jeśli dzwonisz zapytać, czy ojcu przeszło, to bądź spokojna! Przemówiłam mu do rozumu! Odwiedzimy cię razem, z dziewczynkami, bo chłopcy powiedzieli, że są umówieni z chłopakami na piłkę! Wiesz jacy są! A Jackiem się też nie przejmuj! To honorowy chłopak! – zaśmiała się. Trajkotała, jak najęta, a Basia tylko głęboko wzdychała. Czuła się nawet lepiej, że mama zaczęła ją zagadywać. I tak nie wiedziała, czy się przełamie. A przynajmniej miała czas, by poukładać wszystko w głowie. – A co u ciebie? – ciągnęła dalej. „Teraz albo nigdy” – pomyślała. Nabrała głęboko powietrza w płuca i wyrzuciła na jednym wydechu. – … Będziecie dziadkami! Jestem w ciąży! Nie mów ojcu! – rozłączyła się szybko, nie chcąc jeszcze bardziej denerwować matki. Jednak to było nieuniknione. Usiadła ciężko na krześle, z rozdziadowioną buzią. – Andrzej! – zawołała cicho. – Andrzej!! – krzyknęła, a przestraszony Storosz wbiegł do kuchni z drzwi prowadzących do garażu. Były otwarte, więc bez trudu usłyszał przeraźliwy krzyk zony. Ta, będąc w szoku, kompletnie zapomniała o tym, co powiedziała jej Basia. – Co się stało?! – zapytał podniesionym ze strachu tonem, z rękoma brudnymi od smaru. Przerwała mu pracę nad silnikiem. – Andrzej… Nasza Basia jest w ciąży! – wykrzyczała niezmiernie uradowana, co zmartwiona. Nie wiedziała przecież kto jest ojcem i jak sobie poradzi z wychowaniem, z dala od domu, samotna, w wielkim mieście. Co gorsza miała czarne myśli, co do poczęcia tego dziecka. Myślała o najgorszym. – CO?! – spojrzał na żonę wściekły i zaskoczony. Stał chwile w bezruchu. Fala gorąca przeszyła jego ciało. Jego ciśnienie wzrastało, a krew w żyłach płynęła szybciej. Wzrok miał nieruchomy, a oczy mu płonęły gniewem, świeciły szałem. Nie wytrzymując, zaczął krzyczeć. – Ja wiedziałem, że tak będzie! Pojedzie, puści się z kim popadnie i da sobie machnąć dzieciaka!! – Storoszowa dopiero teraz zdała sobie sprawę, że powiedziała za dużo. Ale nie potrafiła milczeć w takiej sprawie. – Andrzej, uspokój się… Może…Może to pomyłka! Nie wiem…Pojedziemy do niej i wszystko się wyjaśni! A nawet gdyby to przecież nasz wnuk! Nie wiesz, co się stało, a już ją oceniasz! …A jeśli kogoś poznała? Zakochała się? Brałeś to pod uwagę? – starała się mówić wolno, wyraźnie, spokojnym głosem, choć sama była kłębkiem nerwów. Najchętniej wsiadłaby w najbliższy autobus i do niej jak najszybciej pojechała, porozmawiać, po prostu. – Już ja się dowiem, kto ją tknął! – krzyknął Storosz, wycierając ręce. – I niech nie myśli, że będziemy jej dzieciaka odchowywać! Dała to teraz ma! I nieważne, że nasz wnuk, czy nie! Niech radzi sobie sama, jak była taka mądra! – pani Ewa doskonale wiedziała, że jej mąż połowę słów wykrzyczanych w gniewie wycofa. To była jego reakcja na niewiedzę. Storosz by odreagować stresy, wyszedł się przewietrzyć. […] W tym samym czasie…[…] Basia rzuciła telefon na kanapę. Usiadła, nadal czując się fatalnie. Przymknęła oczy, ale głos Marka i jego pytanie wybudziły ją z zamyśleń. – Gdzie dzwoniłaś? – otworzyła oczy. Patrzyła na niego nieco przestraszonym wzrokiem. Nie chciała jednak kłamać, więc powiedziała prawdę. – Do mamy… Powiedziałam jej! – spuściła głowę. – CO? Przez telefon? Zwariowałaś? – uniósł się. – Nie krzycz na mnie, ok.?! – była bardzo drażliwa. Nawet podniesiony ton ją denerwował. – Przepraszam...– westchnął skruszony. – …Ale to też moje dziecko i…powinniśmy razem… – Nie powiedziałam jej! – wtrąciła i zmarszczył brwi. – Jak to nie powiedziałaś?! Powiedziałaś, że jesteś w ciąży, ale z kim już nie?! Bo ze mną, tak?! – zdenerwował się. Może nie na Baśkę, ale bardziej na tą sytuację. To było przecież jego dziecko. Chciałby by wszyscy o tym wiedzieli od razu! W końcu to teraz będzie jego rodzina. Tą, którą stworzy z Basią i ich potomkiem. – Nie powiedziałam! Jak ty sobie to wyobrażałeś?! – uniosła się tak samo jak on. – A o ciąży powiedziałaś! Po co?! Nie pomyślałaś, co sobie teraz o tobie pomyślą? – zapytał już spokojniej. W końcu była w ciąży i teraz szczególnie powinna o siebie dbać, a on nie powinien pozwalać, by się denerwowała. Potrzebuje spokoju. – Dobrze…Zaprosimy ich i osobiście wyjaśnimy wszystko, dobrze? – Kazałam mamie, by nie mówiła ojcu! – dodała. – I jesteś pewna, że nie powie? – zakpił lekko. Basia zwątpiła. – Jak znam twojego starego uradza teraz twojej matce piekło i zastanawia się z kim! …To się zdziwi – zaśmiał się cynicznie z satysfakcją. Chciałby zobaczyć jego minę – bezcenne. […] Było już późno. Marek bojąc się, że znowu poczuje się gorzej, uparł się, że nie wyjdzie i zostaje na noc. Musiał w końcu o nich dbać. Choć było mu z tym dziwnie, ale powoli przyzwyczajał się do roli ojca. Choć dalej słowo „tato” brzmiało tak nierealnie, odlegle. Nigdy nie przewidywał, że tak potoczą się jego losy. Są ze sobą króciutko. Basia także nie mogła uwierzyć, że nosi pod sercem nowe życie, że za parę miesięcy zrobi się grubsza, brzydsza i przestanie się mieścić w ulubione bojówki. Bała się macierzyństwa i tego, że dla Marka stanie się nieatrakcyjna. Poza tym do niedawna uważała, że jest za młoda na matkę. Zawsze planowała, że po 25 roku życia, z tu jej plany uległy zmianie. Leżeli teraz na łóżku objęci, rozmarzeni. Spoglądali w sufit. Marek od czasu do czasu gładził jej brzuszek, a ona odpowiadała mu niepewnym uśmiechem. Bała się przyszłości, porodu. Marek za to opowiadał jej jak to teraz będzie, jakby miał wszystko poukładane w głowie. – Sprzedam swoje mieszkanie…Weźmiemy kredyt na nowe, większe! …Kupimy mieszkanie na obrzeżach, tam, gdzie nie jest tłoczno, nie ma tylu spalin… z parkiem i placem zabaw obok! I boiskiem do piłki nożnej, koniecznie! – zaśmiała się, kiedy mówił taki rozmarzonym głosem. – …A może wybudujemy domek? Piętrowy, starczy! Najwyżej potem dobudujemy piętro! – I co? Myślisz, że wystarczy nam na to wszystko pieniędzy? To kosztuje! – przerwała jego fantazje. Była realistką. – A od czego są pożyczki? Jakaś na pewno się znajdzie jak dla dwójki średnio zarabiających gliniarzy! – nie dał się sprowadzić na ziemię. Śnił dalej. – …W pierwsze wakacje pojedziemy nad morze! Obiecałem ci, że cię jeszcze kiedyś tam zabiorę! – Nie, nie, nie! – zaśmiała się – Będę miała rozstępy! Nie pokaże się na plaży! Nie ma mowy! Nie! – zaprotestowała otwarcie. – Poza tym będzie jeszcze za mały na dalekie podróże! – …Miałem na myśli tylko nas… od czego są babcie! – zaśmiał się. – Mówisz o swojej czy o mojej? – zapytała dziwnie. Spojrzał na nią z ukosa. – Tak mi się powiedziało! – A–ha…Idę zrobić sobie herbaty! – chciała już wstawać, ale ją powstrzymał. – Poczekaj! Zrobię ci! Leź! – nie kazał jej wstać. Pobiegł do kuchni. Chciał robić za nią wszystko, że już czuła się bezużyteczna. Pomyślała, że niedługo stanie się kolejnym meblem w domu, którego nie będą chcieli przestawiać, by się nie zniszczył. Przerabiała to podczas kolejnych ciąż mamy. – Chyba mogę zrobić sobie sama herbaty? Ciąża to nie kalectwo! Nie będę ciągle wylegiwać się w łóżku! – krzyknęła, by usłyszał. Nie chciała by i Marek obchodził się z nią jak z jajkiem. Pod pojęciem „ciąża” jakoś jeszcze nie odnajdywała wyrazu „dziecko”, jakby to był etap przejściowy, po czym nic się nie zmienia. Nie dochodziło jeszcze do niej, że za 9 miesięcy zostanie mamą i zmieni się wszystko. Chciała wstać, by jej nie wyręczał we wszystkim, ale…nagle opadła z powrotem na poduszkę. Jej ciało było takie ciężkie, a powieki chciały opaść. – Marek! – zawołała go. Przybiegł od razu z kuchni. Już jej się odechciało tej herbaty. Nie chciało jej się wstać z łóżka. Nie rozumiała dlaczego ma tak mało energii, chce jej się spać, a przecież jest jeszcze wcześnie. Podkomisarz siadł obok niej. – Źle się czujesz? – zapytał troskliwie – Może…– przerwała mu gwałtownie, kiedy to już chciał wysyłać ją do lekarza. – Przestań! – uniosła się. Zaczynała mieć te „ciążowe humory”. Momentami była nie do zniesienia. – Szkoda, że opiekujesz się mną tak troskliwie tylko ze względu na ciążę! Jakbym była workiem, w którym dojrzewa kangur! – mówiła z wyrzutem. Spoglądał na nią lekko przestraszony i zdziwiony, trzymając w dłoni koc. Raz wszystko było ok., a drugi raz wszystko jej przeszkadzało, a Marek musiał uzbroić się w cierpliwość, bo zapewne będzie jeszcze gorzej, kiedy zacznie tyć. Czuła się nietypowo, źle, a całą winę za swój stan zrzucała na Marka. Sama nie wiedziała co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej nie miała takich huśtawek nastrojów. Z śmiechu, popadała w gniew, nawet płacz. – Nie zachowuj się jak mój ojciec! – powiedziała wreszcie, kiedy ten otulił ją kocem. Zrzuciła go ze złością. – Nie chce! Zabierz to! I odejdź ode mnie! – czuła, że w jej oczach wzbierają łzy. – Basia… – wyciągnął do niej ręce, ale cofnął ją, kiedy skarciła go wzrokiem. Popłakała się. – Co się stało? – wstał i zapytał przerażony. Nie rozumiał, co też zrobił źle. Przekręciła się na bok, do niego plecami i cicho popłakiwała w poduszkę. – Spadaj! Idź sobie! Zostaw mnie samą! Chcę być sama! Wracaj do siebie i mnie nie denerwuj! – podciągnęła nosem i przetarła mokry policzek. Ta burza hormonów odebrała jej dobry humor, jakim przed chwilą się cieszyła. –…Kochanie… – usiadł z powrotem i dotknął jej ramienia. – Nie jestem twoim kochaniem! I nie dotykaj mnie! Już mówiłam, że masz wypieprzać! – podniosła głos. – Jutro idziemy do lekarza! Może przepiszę ci coś na …na nerwy! – odburknął. – Pieprz się! – odparła nieprzyjemnie. Nabrał głęboko powietrza w płuca, zacisnął zęby i wyszedł trzaskając drzwiami od sypialni. Położył się na kanapie, bo nie chciał zrobić jej takiej przyjemności i spać w swoim mieszkaniu. Jego duma mu na to nie pozwalała. Za to Basia, czując, że Marek jej nie rozumie, wybuchła jeszcze większym płaczem. Marek obserwował w ciemnościach salon. Nagle na stole zauważył leżący laptop. Przyszedł mu do głowy jeden pomysł. Wstał i usiadł przy stole. Włączył urządzenie. Wszedł w Internet i w wyszukiwarce wpisał „humory ciążowe”. Z listy wybrał pierwszą możliwość – forum. Wydawało się rzetelniejsze od porad jakiś fachowców, których i tak by nie zrozumiał. Przeczytał parę postów, przeważnie mężczyzn, tak samo nieporadnych i narzekających na swoje kobiety, jak on. Sam zdecydował się opisać swój problem: Witam. Ja i moja dziewczyna spodziewamy się dziecka. Pierwszego! Dowiedziałem się o tym dziś rano. Ona z reszta też. Na początku z moją wilczycą było wszystko ok, ale przed chwilą załapała jakiegoś doła! Dała mi opier…opieprz za nic i na tym dyskusja się skończyła. Wyszedłem trzaskając drzwiami. A ona teraz siedzi i ryczy! Próbowałem z nią rozmawiać, przytulić, ale… nic! Mam jej nie dotykać i zostawić ją samą. Jak to się będzie powtarzać to skapituluję! Co ja mam robić? Czuł się głupio pisząc to, ale jakoś mu ulżyło. Przelał na komputer złość i mu przeszło. Gorzej z Baśką. Siedział w ciemnościach, zastanawiając się jak ma jej pomóc. Wiedział, że jest jej ciężko. W końcu niecodziennie człowiek dowiaduje się, że będzie matką. Ale nie przechodzi przez to wszystko sama. Chce być przy niej, wesprzeć, ale ona nie daje mu takiej szansy, z czym czuł się źle. Odruchowo spojrzał na ekran. Nie spodziewał się, że siedział tak 10 minut. Pojawiła się odpowiedź. No stary…Łykaj persen, odstaw wiagrę i będzie git. Kiedyś jej przejdzie! Trzymaj się i walcz wilku! Zaśmiał się do monitora. Zamknął komputer i wrócił do Baśki. Już słodko spała. Położył się obok i sam nawet nie zauważył, kiedy znużył go sen. MŁODE WILKI. Cz. 74 Słońce wstało dzisiaj wyjątkowo wcześnie, bo już kwadrans po piątej. Ostre promienie wpadające przez nie zasłonięte żaluzje oświetlały jego zaspaną twarz. Obudzony, otworzył leniwie powieki, z grymasem na ustach. Otwartą dłonią przetarł miejsce obok. Nie było jej. Westchnął i przekręcił się na plecy. Przetarł dłonią twarz i wziął do ręki zegarek, stojący na stoliku obok. Mruknął coś pod nosem z niezadowoleniem i ociężale wstał. Wiedział, gdzie pewnie teraz znajduje się jego dziewczyna, więc od razu poszedł do łazienki. Po chwili podtrzymując ją – całą bladą, niewyraźną, obolałą, słabą, bezradną, jak dziewczynkę – podprowadził z powrotem do sypialni. Nie protestowała. Nie miała nawet siły, by mówić. Położyła się, podkulając nogi i krzyżując dłonie na ramionach, chcąc uśmierzyć jakoś ból w piersiach. Przymknęła oczy. Miała już po wyżej uszu mdłości, zmęczenia, znużenia, samej ciąży! To była dla niej taka nowość, że nie potrafiła się przystosować do nietypowej sytuacji. Do tego dochodziły nerwy o przyszłość i sprawa z jej rodzicami. Nie czuła się bezpieczna, by mieć dobre samopoczucie. Miała mętlik w głowie, a co gorsza przez objawy ciąży nie mogła nawet spokojnie pomyśleć, co jeszcze bardziej ją denerwowało. Dopiero co zaczęła pracę, którą pokochała i nie chciała z niej tak szybko rezygnować, i babrać się w pieluchach. Poza tym nawet nie chciała widzie miny ojca, kiedy się dowiedział, co zasugerował wczoraj Marek, nieświadomie budząc w jej strach. Wydawało jej się, że to za dużo jak na prawie 22 letnią dziewczynę. Miała wszystkiego dość! Czuła, że została ze wszystkim sama, co było nieprawdą, bo jej facet nic nie rozumie. Nie wiedziała jednak, że Markowi też nie było za dobrze, widząc jak ona ewidentnie się męczy. Czuł się nawet bezradny, bo jemu pozostaje jedynie ją wspierać i pomagać przez to jakoś przejść. Pewnie gdyby była z nią jakaś kobieta byłoby jej łatwiej. Usiadł na skraju łóżka i patrzył na nią zatroskanym wzrokiem. – …Może zadzwonić po Zuzię? – zaproponował spokojnym tonem, by jej nie denerwować. Basię jednak bardziej denerwował jego przemilczy ton, niż jak mówi normalnie. Opanowała się jednak przed komentarzem, a Marek dodał – Nie widzę cię dzisiaj w pracy…Zostałaby z tobą, bo ja muszę jechać na komendę… – Jedź! – odparła grubym, nieprzyjemnym głosem. Jej twarz tez nie była wesoła. Wyrażała raczej żal, że nie może iść do pracy, wściekłość na to, co dzieje się w jej organizmie i złość na Marka, że jeszcze bardziej przypomina jej o dolegliwościach, jej stanie i co za tym idzie, konsekwencjach jej stanu. Mówiła dalej, nie zmieniając barwy głosu. – Ja zostanę sobie tutaj, będę wpatrywać się w obrazki na ścianach, a ty i Adam będziesz się świetnie bawić beze mnie! Nie przejmuj się mną! Spóźnisz się! – dodała zbolała, zagryzając zęby, kiedy nadal siedział obok. Wyczuł w jej głosie, że coś jest nie tak. – …Boli cię coś? – Nie! – odpowiedziała przekornie. Nie miała ochoty wymieniać co ją boli, a co nie, choć szybciej wymieniłaby to drugie. Westchnął, nie wiedząc jak ma z nią rozmawiać. – …Baśka, nie zachowuj się tak! … Jeśli tak bardzo ci zależy by się na mnie wieszać to proszę, wytrzymam, ale nie wrócę do siebie, jasne? Zostanę tu przy tobie, nawet jeśli będzie krzyczeć i wypychać mnie siłą! … Nie zostawię was, rozumiesz? – dodał już ciszej, przybliżając się do niej. Przymknęła oczy, spod których pociekła łza. Czuła, że jest z nią z obowiązku, bo musi, co ściskało jej gardło i zmuszało do płaczu. – Basia… – odwrócił się do niej plecami, spuszczając głowę. – …Zależy mi na tobie. Sam wiem, że nie nadaję się na ojca. Nie dorosłem do tego, coś mi zostało z tego gówniarza, ale …to będzie nasze dziecko i… chce być przy nim, patrzeć jak rośnie w… To, co powiedziałam wtedy się nie zmieniło… Nie znalazłbym dla siebie lepszej dziewczyny, bo drugiej takiej nie ma… – powstrzymywała się, by nie płakać, ale te łzy różniły się od poprzednich. Te były ze wzruszenia, czekała tylko na te dwa najważniejsze słowa. Nigdy się ich nie domagała, ale teraz potrzebowała ich jak powietrza, jak wody. To by wszystko ułatwiło. Dałoby jej siłę. – …Kocham cię i nasze dziecko…Daj mi szansę! – kiedy się nie odwróciła, chciał już wyjść. Ona jednak zatrzymała go wołaniem, kierując na niego swoje zaszklone spojrzenie. – Marek… – odwrócił się w jej stronę – …Przytul mnie…– szepnęła. Uśmiechnął się i już po chwili tulił ją w swoich ramionach, póki się nie uspokoiła. Wreszcie zapytała. Już dawno chciała o to zapytać, ale brakło jej odwagi. W ogóle się przestraszyła wszystkiego. Podniosła wzrok. – Maarek? – spojrzał jej w oczy z zaciekawieniem – Pójdziesz ze mną do lekarza? – kiwnął głową. […] Po przeprowadzeniu wywiadu lekarskiego, siedziała cała zdenerwowana, nerwowo przebierając palcami u dłoni. Ginekolog spoglądał w jakieś kartki. Był milczący i skupiony. Po chwili podniósł wzrok i uśmiechnął się serdecznie. – Niech się pani tak nie denerwuje! …Pani pierwszy raz na wizycie? – kiwnęła nieśmiało głową. – To zrozumiałe, jest pani młoda! Ale niech się teraz pani położy! Zrobimy badania USG, by nie mieć żadnych wątpliwości. – Dobrze! – odparła z westchnieniem i położyła się na kozetce. Podniosła bluzkę, ukazując płaski brzuszek. Lekarz wysmarował jej skórę specjalistycznym żelem i przyłożył urządzenie. Przyglądał się ekranowi dłuższą chwilę, nic nie mówiąc. Basia niepewnie spoglądała na lekarza. Zaczynała się niepokoić. – Coś nie tak? Nie jestem w ciąży? – zapytała smutno, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy. – Nie, nie! – zaśmiał się – …Jest…proszę tu zobaczyć! – wskazał długopisem pewne miejsce. – Zarodek ma już główkę, tułów oraz ogonek. Odcinek od czubka głowy do końca wyrostka ogonowego nazywa się odległością ciemieniowo–siedzeniową i wynosi 2–4 mm. – spojrzała na niego wielkimi oczami. – Przepraszam! – pan doktor zdał sobie sprawę, że się zagalopował. Ale nie mógł nic na to poradzić, że widząc przyszłą mamę i jemu udzielał się entuzjazm i pojawił uśmiech na twarzy. Basia niepewnie przyglądała się zdjęciu USG. – … Widzę główkę! – uśmiechnęła się mimowolnie. – Jak na moje oko szósty tydzień! – stwierdził, patrząc na dziewczynę. – Szósty tydzień? – zdziwiła się. Przecież są z Markiem razem zaledwie od dwóch miesięcy. – Przyszła pani w samą porę! Ale teraz mam dla pani coś specjalnego! – lekarz przesunął regulator i już bo chwili oboje usłyszeli bicie małego serduszka. Rozszerzyła szeroko oczy. Próbowała coś powiedzie, ale coś zacisnęło jej struny głosowe. Przełamała się dopiero po chwili. – …Czy ja mogę kogoś zawołać? – niewątpliwie była pod wrażeniem i musiała podzielić się tym z Markiem. Właśnie usłyszała bicie serca swojej kruszynki. Była wzruszona. – Tatusia? Jasne! Tatusiów też zapraszamy! – uśmiechnął się i wstał. Wyszedł na korytarz. Zobaczył jak Marek chodzi przez cały korytarz, wydeptując dziurę w podłodze. Nie był już w stanie siedzieć spokojnie. Dla niego coś za długo to trwało, więc wstał i zrobił sobie spacerek. Podszedł do Marka. – Pan jest ojcem? – kiwnął głową. Kiedy lekarz poprosił go do środka już miał pewność, że coś jest nie tak. Wszedł powoli do środka. Zobaczył od razu roześmianą twarz Basi. – Marek…Musisz to usłyszeć! – pokazała, by usiadł na krześle obok. Posłusznie tak też zrobił. Chwyciła go za rękę, a ginekolog włączył to samo. Po początkowym niedowierzaniu i pytającym spojrzeniu i na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Pochylił się i ucałował Basię w czoło. Zarumieniła się lekko i odwróciła głowę, patrząc na monitor. Chwilę później lekarz określił wiek płodu, termin porodu i przepisał przyjmowanie preparatu witaminowego. Ostrzegł Basię, żeby wytrzymała ból i nie brała tabletek przeciwbólowych nawet jeśli mocno bolałaby ją głowa, czy miała inne dolegliwości. Zalecił tez wykonanie wstępnych badać laboratoryjnych, czego, jak obiecał Marek, osobiście dopilnuje. Wyszli po 15 minutach i pojechali do domu. W drodze Basię powstrzymywała się przed zadaniem Markowi jednego pytania, ale musiała. Była już w o wiele lepszym humorze. – Marek? – spojrzał na nią przez chwilę, ciągle jednak obserwując sytuację na drodze. – A co jeśli to będzie dziewczynka, a nie chłopiec? – zapytała niepewnie, spoglądając na jego reakcję. – To będzie dziewczynka! A co to za różnica? – zapytał zdziwiony. Odwróciła głowę, spoglądając na szybę. Zrozumiał o co pytała. – Będziesz się cieszył tak samo na dziewczynkę, jak na chłopca? – dopytała jeszcze. – Baśka, ja wiem, że twój… – jak dobrze, że nie dokończył. Urwał, nie chcąc robić jej przykrości, a szczęśliwym trafem rozdzwoniła się komórka Storosz. Wygrzebała ją z kieszeni i odebrała. – Storosz, słucham? – nie zerknęła za wyświetlacz – Mamo…– jej głos stał się mniej pewny siebie – …Al–e jak to? … No dobrze, będę czekać, pa! – rozłączyła się. Siedziała chwilę w bezruchu. – Co się stało? – spojrzał na nią wyczekująco. – Mama z ojcem będą w Warszawie za godzinę! – No to mamy mało czasu, by się przygotować na najgorsze! – próbował zażartować. – Marek! – skarciła go, ale sama wybuchła śmiechem. MŁODE WILKI. Cz. 75 – przed ostatnia. Była już dość podenerwowana na samą myśl o wizycie rodziców, a kiedy rozdzwonił się mocny i długi dzwonek wzdrygnęła się na kanapie. Spojrzała na Marka spłoszonym wzrokiem. Skinął głową, by otworzyła. Chcąc dodać jej odwagi, uścisnął jej rękę. Kiwnęła głową, mocno westchnęła i wreszcie wstała. Powolnym krokiem skierowała się do drzwi. Spojrzała dla pewności w judasza. Stali na wycieraczce już zniecierpliwieni. Niepewnie nacisnęła na klamkę. Lekarz kazał jej unikać stresów, ale to było silniejsze od niej. Bała się konfrontacji z rodzicami. Jak tylko pomyślała jak mogą zareagować, kiedy zobaczą Marka, ciśnienie samo jej podskakiwało. I tak puls miała przyśpieszony, bo serce waliło jej jak oszalałe. Przymknęła na moment oczy i wreszcie otworzyła drzwi. Storosz stał oglądając swoje obuwie z rękoma za siebie, a pani Ewa od razu przekroczyła próg mieszkania, przytulając Basię. – Córcia…– wyszeptała z westchnieniem. – W coś ty się znowu wpakowała?…– zapytała z żalem, przeczesując jej włosy z czoła i patrząc jej w oczy. Jej głos wydał się taki zmartwiony, że aż drżał ze strachu, a Basia nie potrafiła na nią spojrzeć. – Wytłumacz nam wszystko na spokojnie, dobrze? – pogłaskała ją po włosach. – Ta–to? …Nie wejdziesz? – zwróciła się do ojca, stojącego cały czas do niej przodem, ale patrzącym gdzieś w dół. Miał twarz dumną, jednak nie zdradzała żadnych emocji. Zmroził ją chłód, jaki od niego bił. Oschłość, o jakiej zdążyła już zapomnieć. – A jest po co? – zapytał retorycznie, przeraźliwym głosem, patrząc na nią jak kat. – Znając ciebie i tak nie wydobędziemy żadnego wytłumaczenia… – zironizował – A ja chciałem tylko zapytać, czy ta ciąża jest pewna? – uśmiechnął się, chcąc ją wprawić w poczucie winy. Udało mu się. Spuściła nos na kwintę, zaciskając nerwowo pieści. – Andrzej! – skarciła go Storoszowa, popychając do przodu. Zauważyła przybitą minę córki. – Basia nam wszystko powie, prawda? – zapewniła za nią matka. – Wejdźcie – zaprosiła ich gestem ręki do dużego pokoju. Pani Storosz odwiesiła tylko płaszcz i weszła pierwsza. Zobaczyła znajomą twarz mężczyzny siedzącego na kanapie. Przystanęła wryta, łapiąc się za klatkę piersiową. Oniemiała z wrażenia. Oboje spoglądali na siebie niepewnie, ale w spojrzeniu Ewy było zaskoczenie, co radość na jego widok. Serce podpowiadało jej, że to on sprawił im wnuka. Uśmiechnęła się delikatnie, ale Marek był zbyt skupiony i poważny. Szykował się przecież na poważną rozmowę. Zaraz, po chwili, za Basią wszedł Andrzej. Jego reakcja była kompletnie przeciwna do żony. Fala gorąca i niedowierzania przeszyła jego ciało. Na razie jednak chciał myśleć, że jest tu tylko przez przypadek, albo ma po prostu zwidy. Nie życzyłby sobie jego obecności, ale przeczuwał najgorsze. Jego roziskrzone spojrzenie skierował prosto na Marka. Ten dumnie podniósł brodę, wstając z kanapy. Jak zwykle wyczuł w nim ta bezczelna pewność siebie. – Co on tu robi?! – Basia podeszła do Marka, z wyciągniętą ręką. Ten ujął jej dłoń i przysunął do siebie, kładąc ich ręce na jej brzuchu. Nie spuszczał wzroku ze starego i z satysfakcją się uśmiechnął. Panowała przejmująca cisza, wyczuwało się to napięcie. Basia czując oparcie w Marku, rzuciła ze spokojem. Głos jej nawet nie zadrżał. – …Przedstawiam wam ojca naszego dziecka! – pani Ewa aż jęknęła z zaskoczenia, mocno wsysając powietrze w płuca. Za to Storosz poluźnił kołnierze od koszuli, rozpinając jeden guzik. – …To jakiś żart?! Chcesz ze mnie i z matki zrobić jakiś idiotów?! …Nie, to nie może być prawda! Nie możesz być w ciąży z tym … – No kim! – wtrąciła, odchodząc krok do przodu. – Dokończ! Teraz jest czas naprawdę, więc powiedź co myślisz o mnie, o Marku, a ja powiem, co myślę o tobie! Będziemy kwita! – nie krzyczała. Podnosiła głos, by dać wyraz swojego niezadowolenie. – Nie myślałem, że jesteś taka głupia wchodząc dwa razy do tej samej rzeki!! – spojrzał na nią nienawistnym wzrokiem. – Niech pan uważa na słowa! – zagroził mu Brodecki. – Czy panu się to podoba, czy nie jesteśmy znowu razem! Stworzymy rodzinę z panem, czy wbrew panu! I nie życzę sobie, by pan podnosił głos! Basia potrzebuje teraz spokoju, nie może się denerwować, a ja nie zamierzam wysłuchiwać pana wrzasków! – starał się być opanowany i rozmawiać spokojnie w przeciwieństwie do Storosza, który szalał ze złości. – Chyba jako cywilizowani ludzie, możemy rozmawiać normalnie, czyż nie? To niech pan siada! – wyraźnie przejął prym w tej rozmowie. Basia zamilkła. – Nie będę rozmawiać z człowiekiem, który zniszczył właśnie życie mojej córce! – unosił się dumą. – Pan tak uważa! – odparł cynicznie i kpiąco. – Posłuchaj mnie! – wyciągnął palec wskazujący w jego kierunku. – Nic mnie nie obchodzi, że zrobiłeś jej dzieciaka, była zaślepiona, naiwna, że wskoczyła ci do łóżka, ale nie uśmiechaj się tak! Baśka wraca z nami do Przemyśla i już nigdy więcej jej nie zobaczysz! – uprzedził – Nie zmarnuje sobie życia z podwórkowym zerem! – Tato!! – zaprotestowała. – Mamo, powiedź mu coś!! – zdenerwowała się. Aż usiadła na kanapie. – Andrzej uspokój się! Przyjechaliśmy tu porozmawiać, a nie na siebie krzyczeć! Siadaj! – skarciła męża. Żona była jedyną osobą z której zdaniem liczył się bardziej niż własnym. Usiadł na krześle. – A teraz mówcie co zamierzacie z tym zrobić! – przeszła do konkretów. – Zamieszkamy razem! Dziecku nie będzie niczego brakowało! Poradzimy sobie sami! – zapewnił, spoglądając na Storoszowa ze spokojem, a jednocześnie pewnością i zaangażowaniem. – Sami?! – zakpił Andrzej – Wy chyba nie zdajecie sobie sprawy ile kosztuje wychowanie dziecka! Będziecie prosić o pomoc! – był o tym święcie przekonany. Marek puścił mimo uszu jego słowa, kompletnie ignorując jego ironie i kontynuował. – Sprzedam mieszkanie, po wstępnych obliczeniach będzie nas stać na większe! – stwierdził. – Bardzo wstępnych – wtrącił. Już nieco się uspokoił, ale ciągle nie mógł usiedzieć na miejscu. – A co ze ślubem? – zapytała, może trochę to pytanie było nie na miejscu. Zaskoczony Brodecki spojrzał na Basię porozumiewawczo. Ta wzdrygnęła ramionami. –…Yyyy…Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy! – wyjaśnił. – Widziałaś?! – zapytał z uradowaniem. – Nie chce się żenić! Chce nam sprawić nieślubnego wnuka i będą wytykać nas palcami! Bo wszyscy będą wiedzieć, że Storoszówna siedzi z gachem bez ślubu i jeszcze mają bachora!! – podniósł ton – Ja wiedziałem, że któryś ją tak załatwi! Ale nie myślałem, że akurat…– przerwano mu. Nie mógł dłużej słuchać tego wszystkiego. Nikt nie będzie obrażać jego dziecka! – Zamknij się pan!! Odezwał się wielki tatuś, który nie potrafił kochać równo własnych dzieci!! – poderwał się z krzesła. Nie mógł tak siedzieć i tego słuchać. Krew się w nim gotowała. – Ty, gówniarzu jeden, nie będziesz mi mówić o ojcostwie! Pojęcia o tym nie masz!! – aż wstał z krzesła podchodząc bliżej Marka. – Mam większe od pana!! Na pewno nie będę takim bezdusznym tyranem jak pan!! Na miejscu Baśki dawno nawiałbym z domu! Nikt by nie wytrzymał z takim ojcem! To pan nie nadaje się do wychowania dzieci! Mogę tylko współczuć pana żonie! – spojrzał na niego z obrzydzeniem. – Zamknij się!! Znam typków, jak ty! Pewnie nie jednej płacisz alimenty! Takich lovelasów powinno się kastrować! – zaśmiał się cynicznie. – I kto to mówi! Stary piernik nadużywający wiagry i rozmnażający się jak mrówki! – uniósł prawą dłoń, zaciśniętą w pięść. Baśka nie mogła już tego wytrzymać! Wstała i krzyknęła, czując jak do oczu napływają jej łzy. Jej ojciec i chłopak się nienawidzą i już po bajce o jednej, wielkiej, kochającej się i szczęśliwej rodzinie. Miała nadzieję, że chociaż teraz się dogadają, ale się pomyliła. Zachowują się jak dzieci w piaskownicy. Każdy chce wypomnieć temu drugiemu wady. – Przestańcie! – wstała – Może się pobijecie zaraz, co?! Ten dom i tak zamienił się w ring!! 0 krzyknęła i wybiegła, zamykając z trzaskiem drzwi od sypialni. – Patrz co jej zrobiłeś! – spojrzał na Marka nienawistnym wzrokiem. – Pójdę do niej! A wy się uspokójcie wreszcie! – Ja do niej pójdę! – zaproponował Marek, byle tylko dalej nie przebywać w jednym pomieszczeniu z tym człowiekiem. – Nie Marek! Zostań! Oblejcie się wodą, może przestygniecie!… Faceci! Słuchać was już nie można! – zakpiła – Macie mleko pod nosem! Oboje! – zła zarówno na męża, jak na „zięcia” zmierzyła ich karcącym wzrokiem, pokręciła głową z dezaprobatą i pokierowała się do sypialni Basi. Marek usiadł na krześle, obracając je ze złością oparciem do przodu. Storosz przetarł ręką mokre czoło. Unikali swojego spojrzenia, zapanowała głucha cisza. Pierwszy odezwał się Marek. – … Ostrzegam pana… Nie zrezygnuję ani z Basi, ani z mojego dziecka! To pan jak na razie robi wszystko by nie poznał wnuka! – stwierdził, spoglądając na niego już nieco spokojniejszy. – …Jeśli się z nią nie ożenisz, nie będzie mnie to nawet obchodzić! – odparł dumnie. – Nie będzie pan nam mówić, co mamy robić! Już wystarczająco pan namieszał! Na szczęście Baśka się od pana uwolniła i może decydować o sobie! Już nic nie może pan zrobić! – szeptali, by ich kobiety nie usłyszały rozmowy. – Tak ci się tylko wydaje! Baśka nigdy nie przestanie być moją córką! Nie zabierzesz mi jej! Żal mi tylko tego dziecka i modlę się, by nie odziedziczyło charakteru po tobie! – zaśmiał się cicho. – Niestety w tym jest pan bezradny! Na jego szczęście będzie mieć tylko jedną czwartą z krwi Storosza! – mruknął do siebie pod nosem, ale usłyszał. Chciał już coś odpowiedzieć, kiedy zobaczył, jak drzwi się uchylają i wychodzą, obie. – …Jeśli chcecie zostać, to… ja przenocuję u Marka! Jest już późno, a ja jestem trochę zmęczona… […] – Proszę! – postawił herbatkę i jakieś kanapki na stoliku w sypialni. – Nie chcę! – nie była głodna, a poza tym niedawno zwróciła obiad. Należała do kobiet, które mają wyjątkowego pecha i mdłości utrzymywały się przez cały dzień. Siedziała na łóżku, podpierając plecy poduszką. – Nic nie jadłaś! Proszę! Zjedź to! Za Marka! – uśmiechnął się szeroko i skierował do jej ust kanapkę, ale wykrzywiła się na widok sera i zakryła usta. Wstała i wybiegła do toalety. Zaśmiał się i sam ugryzł. Wróciła dopiero po chwili. – Marek? – zapytała słodko. – Tak? – usiadł na podłodze, podpierając na łokciu głowę. – … A może tak…truskawki ze śmietaną? Mam ochotę…– to pewnie przez ciąże. Lekarz uprzedzał ją, a właściwie Marka, że mogą pojawić się zachcianki. – Truskawki? – zapytał ze śmiechem. – …No – odpowiedziała nieśmiało. Bardzo się ucieszył, że teraz ma okazję spełnić jej pierwszą „żywieniową prośbę”. – Albo nie… i tak jestem już gruba! – spojrzała na siebie i swój brzuch z grymasem. Wstała i podniosła bluzkę do góry. – Będę gruba i brzydka! – przeglądała się w lustrze, jakie wisiało na dużej szafie. Podszedł i objął ją od tyłu, przytulając. – Jesteś śliczna! – spojrzała na niego pytająco – I nawet z wielkim brzuchem będę ci to powtarzać! – uśmiechnęła się. Dał jej szybkiego buziaka i zapytał – To jak? Mam iść po te truskawki? – pokiwała twierdząco głową. – Ale dużo śmietany! – zmarszczył brwi, ale powstrzymał się od komentarza na temat kalorii w śmietanie. – Tylko nie znikaj na tak długo, bo będę musiała zatrudnić detektywa jak mój ojciec by cię śledził i sprawdzał, z kim się włóczysz! – zaśmiała się beztrosko, ale nie zdała sobie sprawy z wagi swoich słów. Wrócił z zaskoczoną miną. – Co ty powiedziałaś? – otworzyła usta, starając się jakoś wytłumaczyć, odwrócić uwagę, ale było już za późno. – Tak ci powiedział? – Marek…Teraz już wiem, że tamta się nie liczyła! …Ale dobrze… Wiedziałam o niej, bo ojciec wynajął detektywa i cyknął parę fotek! Nie pokazał mi ich, bo je spalił, by mnie nie ranić… Ale teraz to już nieważne! – uśmiechnęła się i zawiesiła ręce na jego szyi. – Zdziwiłbym się, gdyby pokazał! – mruknął pod nosem – Posłuchaj mnie…Nie zdradziłem cię! – zapewnił, odsuwając ja od siebie i patrząc w oczy. – Marek…Ja nie chcę do tego wracać! Było, minęło, a ja ci wybaczyłam! – uśmiechnęła się i zmieniła szybko temat. – To gdzie te truskawki? Głodna jestem! – Marek stał tak chwile w bezruchu, zagryzając zęby. Czuł wściekłość. O mały włos go znienawidziła. Wyszedł na pięcie! Swoich pierwszych kroków nie pokierował jednak do sklepu nocnego, jak powiedział Basi. Wsiadł w samochód i podjechał pod jej mieszkanie. […] Otworzył gwałtownie drzwi od samochodu i zatrzasnął z hukiem! Pobiegł na górę. Nie odchodziło go, która jest godzina. Musiał pogadać z tym starcem. Teraz nie panował na sobą. Nie mógł znieść, że Basia myśli, że jest zdrajcą, że będąc z nią, miał inną. To było wierutną bzdurą. Musiał to raz na zawsze wyjaśnić, choć ojca Baśki rozszarpałby teraz na drobne kawałeczki. Zaczął ostro dobijać się do drzwi. A kiedy sąsiedzi wyszli sprawdzić co się dzieje, uraczył ich pokazaniem „blachy”. Storosz słysząc, że ktoś nie daje mu spać wreszcie otworzył. Marek złapał go za ubranie i wprowadził siłą do mieszkania. Zaskoczony Storosz nie miał czasu zareagować. Marek zapomniał o szacunku. Dla niego Storosz stracił wszystko w jego oczach. – Brzydzę się takimi kłamcami jak ty! Baśka dowie się o wszystkim! Nie da się drugi raz okłamać!! – pani Ewa wyszła z pokoju. – Marek! Co tu się dzieje?! – była przerażona. Jeszcze nigdy nie widziała Brodeckiego w takim stanie. Przestraszyła się. Podkomisarz spojrzał na panią Ewę i momentalnie puścił Storosza z szacunku do mamy Basi. Wyciągnął jednak palec w jego Storosza, głęboko oddychając. – Mój syn, albo córka nie ma już dziadka! …Odpierdol się od mojej rodziny raz na zawsze! – rzucił spokojnie i wyraźnie, by zrozumiał. Patrzył na niego z zawiścią. – I tak nie uznałbym twojego bękarta! Jak się z nią nie ożenisz przed porodem, nie chcę go widzieć na oczy!! – obojgu puściły nerwy. Nie panowali nad potokiem słów, jakie wypowiadali pod wpływem emocji. A w tym iście męskim konflikcie będzie ciężko o pogodzenie. Spojrzeli na siebie przez chwilę wrogo,. Po czym Marek poprawiając kurtkę na ramieniu wyszedł. – Andrzej, o czym on mówił?! – domagała się wyjaśnień. Nie miał innego wyjścia, jak wyznać prawdę. Storosz usiadł i opowiedział o tym, jak to, widząc, że Basia cierpi po rozstaniu z Markiem, okłamał ją na temat domniemanej zdrady Marka by jej ulżyło i pomyślała, że nie był wart jej wylanych łez. Zrobił to z myślą o córce. Pani Ewa pokręciła jedynie głową. – Jak mogłeś?! – posłała mu ostre spojrzenie i wróciła do pokoju. Storosz został sam, w ciemnościach, bijąc się z myślami. MŁODE WILKI Cz. 76 – ostatnia. To była ostatnia rozmowa jaką Marek odbył ze Storoszem. Później do czasu jego wyjazdu już się nie widzieli. Ukrywał przed Basią gdzie tak naprawdę poszedł wieczorem, kiedy zauważyła, że nie kupił truskawek. Zbył ją mówiąc, że nie było w sklepie. Nie umiał jej tego powiedzieć. Owiał to tajemnicą do czasu przyjścia na świat ich dziecka. Nie pytała, choć jego zachowanie wydało jej się dziwne. Dnia leciały szybko. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Basia po dwunastym tygodniu ciąży, czuła się już znacznie lepiej. W czwartym miesiącu kwitła w oczach. Tyła z każdym dniem, a jej brzuszek rósł jak na drożdżach. Miała niesamowity apetyt i różne kaloryczne zachcianki, ale Marek ciągle utrzymywał, że jest szczupła. Nie wierzyła w to, ale było to strasznie miłe. Pod koniec trzeciego miesiąca oboje z Markiem zdecydowali się powiedzieć o ciąży Adamowi. Podkomisarz bał się o jej zdrowie, poza tym i tak musiała mieć dwutygodniowy urlop, bo zawroty głowy i mdłości miała co kilka godzin. Musiała zrezygnować z pracy, z czego była niezadowolona. Wpadała tam jednak czasami, nudząc się niemiłosiernie w domu. Marek starał się jakoś umilić jej czas. Przynosił kryminały, filmy DVD, poradniki o dzieciach, ale wszystko to i tak było niewystarczające, może dlatego nieraz się sprzeczali. Nie były to jednak długotrwałe kłótnie. Przeważnie Marek ustępował, ale nie wszystko szło wytłumaczyć ciążą i Baśka zdawała sobie z tego sprawę. Był jednak cierpliwy i znosił jej humory, spełniał najmniejszy kaprys. Zamieszkali razem, w mieszkaniu Marka, było nieco większe i miał bliżej do pracy. Rozglądali się w międzyczasie za nowym. Mieli już parę ofert na oku. Jedno w nowoczesnym budownictwie, na nowym osiedlu, przy którym upierał się Marek. Basia chciała mieszkanie w kamienicy, gdzie panuje rodzinna, sąsiedzka atmosfera. Brodecki jednak nie wyobrażał sobie wychowania dziecka wśród ludzi dojrzałych, nie rozumiejących już, że młodzi muszą się wyszaleć. Nie czułby się swobodnie, zwłaszcza w nocy. Przekonał ją, że osiedle to zostało wybudowane specjalnie dla młodych małżeństw, z placem zabaw, parkiem nieopodal i boiskiem do piłki nożnej. Chyba z powodu tego ostatniego tak się upierał. Może było one niemal na obrzeżach, ale mieliby spokój i ciszę po pracy, z dala od tego szumu i zgiełku. Basia po kilkunastu rozmowach wreszcie zdecydowała się tam pojechać, bo uprzednio widziała tylko zdjęcia w folderze. Kiedy obejrzała mieszkanie – przestrzenne, dwupiętrowe, jakby mały apartament, była pod wrażeniem. Oglądała wszystko z zapartym tchem, a kiedy wyszła na balkon, zakochała się w widoku za oknem. Już wyobrażała sobie swoje dziecko, które huśta się na huśtawce, czy robi babki w piaskownicy. Za placem malutki park, gdzie może spacerować z wózkiem. Uśmiechnęła się do siebie, a Marek położył ręce na jej zaokrąglonym już brzuszku, przytulając od tyłu. Skradła mu buziaka, dając znak, że się zgadza. Nagle poczuli pierwszy ruch dziecka. Dla Brodeckiego to był jasny znak. Musiał kupić ten dom! Od tego czasu zaczął często mówić do brzucha, jak do dorosłego, bo uważał, że jego potomek jest bardzo inteligentny i nie będzie zwykłym dzieckiem. To mieszkanie to ich przyszłość, bo Brodecki junior tak zadecydował. Basia nie miała jednak pojęcia o cenie. Niemal siłą wyciągnęła od podkomisarza koszt mieszkania. Uległ i Basia zamarła. Zaczęła krzyczeć, że nie stać ich na tak drogie mieszkanie. A Marek na to, że to lokum to spełnienie ich marzeń (zwłaszcza marka) i zrobi wszystko by je mieć! W końcu żyje się tylko raz i trzeba korzystać z szans od losu. Bez wiedzy Basi wziął kredyt mieszkaniowy i wpłacił zaliczkę. A resztę będą spłacać na raty rozłożone w latach. Nie było już odwrotu. Postawił ją przed faktem dokonanym. Ostro się wtedy pokłócili i Basia chciała nawet wracać do siebie. Kiedy jednak przyssał się do jej ust, przestała się wzbraniać. Tej nocy żadne z nich nie zmrużyło oka, bo Basia odkryła w sobie wzmożoną ochotę na seks. Potem uznali to za głupotę i poszli do lekarza. Ginekolog śmiejąc się, wyjaśnił im, że nie ma przeszkód w zbliżeniach, ale nie zaleca już pod sam koniec ciąży. Marek wynajął ekipę remontową do malowania, ale widząc jak panowie się obijają nie zapłacił im za taką usługę. Prawie wywalił ich za drzwi i kopnął butem w ścianę, aż syknął z bólu. Basia śmiała się, kiedy kulał z opuchniętą i obandażowaną nogą, a sam się wściekał, kiedy nie mógł brać udziału w akcji. Kiedy jego noga wydobrzała sam zajął się malowaniem, a do pomocy zgłosił się Adam. W ten sposób posypał się łańcuszek chętnych, bo dołączył nieporadny aspirant Szczepan, jak i Zuzia. Zaraz o pracy jechali do mieszkania i wracali o północy, nawet w nocy. Już cała komenda wiedziała, co się szykuje, widząc jak raz panowie oficerowie byli tak zmęczeni, że poszli spać niedomyci, a telefon zdawał się być nieugięty. Basia była na nich zła, bo nie dość, że była cały dzień w domu, to prawie nie widywała się z Markiem. Postanowiła go ignorować. Kiedy wracał, czytała książkę przy lampce w sypialni. Długo jednak nie wytrzymała, bo ładnie poprosił ją o cierpliwość. I obiecał, że ją też tam zabierze, by mogła wszystkiego doglądać. Przystała na taki układ. By nie czuła się samotna, załatwił jej mamę, która pomagała jej we wszystkim, a też często przyjeżdżała pani Ewa, nie raz z dzieciakami, bo strasznie tęsknili za siostrą. Zuzi też niekiedy udawało się wyrwać z pracy i do niej doglądnąć. Stały się przyjaciółkami na dobre i na złe. W weekendy chodziły na zakupy, oglądały wyprawki dla malucha. Obie zakochały się w śpioszkach i malutkich ubrankach, bucikach. Marek nie miał na to czasu, ale rozumiała to i nie miała pretensji. W szóstym miesiącu jednak, kiedy prace remontowe ustały, wybrali się razem po meble. Marek oczywiście pierwszą rzeczą, jaką kupił, było łóżko – duże, wygodne, idealne dla dwojga. I wówczas postał dylemat, czy zakupić łóżeczko, czy kołyskę. Wybrali jednak to pierwsze. Kiedy zmęczeni, wrócili do domu, Marek, jak to zawsze lubił ją zaskakiwać, podarował jej prezent. Była to małą czapeczka dla małej główki. Pokazowo założył ją na swoją głowę. Wybuchła śmiechem. Często doprowadzał ją do łez – ze śmiechu. Miał dziwne pomysły, nawet na spędzanie czasu, bo raz zabrał ją na polanę słoneczników i robił zdjęcia. Prawie cały czas wydawał się, jakby wisiał gdzieś miedzy niebem i ziemią. Cały w skowronkach. Dziwiło ich to, że wydorośleli, ale tylko troszeczkę. Myślała, że spotka się z tym samym, co u rodziców. Poważnym i odpowiedzialnym, przyszłym ojcem, za to Marek zachowywał się jak chłopiec, któremu spełniło się marzenie. Nie zmienił się, tak jakby ciągle przed oczami miała tego łobuza, który smaruje z nią ściany jakiś pustostanów niecenzuralnymi zwrotami. Stał się odpowiedzialny, ale oboje nie zatracili nic ze swojej spontaniczności, sposobu bycia. Jakby dalej mieli te siedemnaście i dwadzieścia lat. W połowie szóstego miesiąca nastąpił kryzys. Mieszkanie stało w połowie niewyposażone. Skończyły im się pieniądze, a kolejnej pożyczki już nie dostaną. Nie chcieli nikogo prosić o pomoc. Jak dotąd starali sobie radzić sami, byli samodzielni. Nie przyjęli nawet tej, którą oferował Adam. Basia z tego powodu przepłakała kilka dni, nie wiedząc, co ma robić. W ogóle w tym czasie miała dziwne napady melancholii i stała się płaczliwa. Bała się nieuchronnego porodu, bólu, wszystkiego! Marek zaczął kombinować z odszkodowaniem, ale wtedy popukała go po głowie. Nie będzie się łamał by dostać parę groszy! Marek jednak przysiągł jej, że dokończą urządzanie tego mieszkanie, choćby nie wie co! Wtedy, następnego dnia, jak manna z nieba na ich konto wpłynęło pięćdziesiąt tysięcy złotych. Marek dwa razy poszedł do banku i wykłócił się z kierownikiem, robiąc „małą” karczemną awanturę. Ten jednak powiedział, że nie ma tu żadnych machlojek i pieniądze wpłynęły legalnie. Kiedy wrócił, oboje zastanawiali się, kto ma taki gest. Basia przypomniała sobie ostatnią wizytę matki. Wypłakując jej się na ramieniu, opowiedziała o wszystkim. Marek nie był zadowolony. Nie chciał żadnych pieniędzy od Storosza! Chciał je odesłać z powrotem, ale kiedy Basia zadzwoniła do mamy, domagając się wyjaśnień, ta powiedziała, że to są jej pieniądze, które gromadziła od pierwszego dnia jej narodzin i które miała dostać „w posagu” na nową drogę życia. Myślała, że nastąpi to trochę później, na ślubnym kobiercu, ale widząc szczęście Basi i Marka, nie miała wątpliwości. W podstępie wydusiła od córki numer konta. Niczego się wówczas nie domyśliła, była zbyt przybita. Podkomisarz czuł się z tym głupio, ale w następny weekend pojechali do Przemyśla, podziękować za pomoc. Storosza nie było w domu. Marek doskonale wiedział, dlaczego tak nagle zniknął na ryby. Nie chciał go widzieć, tak samo, jak on jego. Basia pytała ze smutkiem, dlaczego ich nie odwiedza, ale pani Ewa nie potrafiła jej na to odpowiedzieć. Zgodnie z tym, co powiedział jej Marek, pogodzili się kiedy była w sypialni z mamą, tamtego dnia. Musiał okłamać Basię, z czym czuł się fatalnie. Podpytała nawet Marka, czy na pewno się dogadali, jak jej mówił, ale zbył ją milczeniem i zmienił temat. Z początkiem siódmego miesiąca Basia zaczynała mieć skurcze. Gotowała właśnie obiad, kiedy poczuła nagłe ukłucie. Przestraszyła się, bo była sama, omal nie upadła, chwytając się za brzuch. Bała się, że ich dziecko chce urodzić się za wcześnie. Skończyło się jednak tylko na strachu. Od tego czasu Marek organizować warty przy Basi. Nie mogła zostać sama w domu. Z pewnością sam chciałby przy niej pobyć, ale jak na złość miał kocioł w pracy. Nie mógł się wyrwać nawet na chwilę. Tak samo Zuzia, czy Szczepan, koło którego Ostrowska zaczęła się coraz bardziej kręcić. Teraz pani Ewa niemal u nich zamieszkała. Basia próbowała coś od niej wyciągnąć, ale bezskutecznie. Basia każdego dnia przeglądała się w lustrze. Może z początku się takiej nie akceptowała, ale instynkt macierzyński już dawno dał o sobie znać. Spoglądając na brzuch, uśmiechała się do siebie i pomimo strachu, nie mogła się już doczekać rozwiązania. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami. […] Stała tak, jak każdego wieczora przed lustrem w łazience. Nagle poczuła zimne dłonie na brzuchu. – Marek! – zaśmiała się – Masz zimne ręce! – położył podbródek na jej ramieniu. – Jemu to nie przeszkadza, …prawda? – zapytał brzucha. – Mama marudzi! – Akurat! – mruknęła pod nosem. – Zapomniałeś o umowie! – podniósł głowę i zmarszczył brwi. – Jakiej umowie? – zapytał zdziwiony. – No… – przeciągnęła – …że póki się nie urodzi, będziemy mówić bezosobowo! Nie masz pewności, że to chłopiec! – stwierdziła. Oboje uzgodnili, że nie chcą znać płci malucha. – I nie chcę mieć, czuję tak po prostu! – Yhym! – podśmiechiwała się pod nosem. – Tak samo, jak mówiłeś tydzień temu, że wygrasz w totolotka i co? Była jedynka, a mieszkanie stoi bez jacuzzi, jak obiecywałeś! – wytknął jej język. – Jeszcze się je kupi! A w nim…– zaczął szeptać jej coś na ucho. – …I dużo piany! – puścił jej oczko. – Marek? – zmieniła temat – Masz telefon do doktora Grześkowiaka? Czytałam, że to ważne, by mieć lekarza pod ręką w każdej sytuacji! – Tak, mam! I torba do szpitala stoi w rogu, tam gdzie zawsze! Jak do mnie się nie dodzwonisz, to dzwoń do Zuzi! Ona mi przekaże, a potem do was dojadę! Ale w razie czego Adam też będzie pod telefonem, bo mogę być z nim! Wszystko pamiętam! – uśmiechnął się. Basia jednak nagle posmutniała. Westchnęła głęboko. – Kochanie, co jest? – stanął naprzeciwko niej, ujmując twarz w dłonie. –…Boje się, że sobie nie poradzę! …Na dodatek ojciec… Nie odwiedził nas ani razu…przez całą ciąże! – Nie mógł! – odsunął się i odparł nie patrząc jej w oczy. Spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Podeszła bliżej. – …Na pewno niczego przed nami nie ukrywasz? – zapytała spokojnie, mierząc go wzrokiem. Miała nadzieję, ze po jego reakcji wyczyta, czy kłamie, choć w jego przypadku było to trudne do odgadnięcia. Potrafił się doskonale maskować. Miała przecież przykład z tą dziewczyną, o której mimo upływu lat nie potrafiła zapomnieć. Wtedy też niczego nie podejrzewała. Szkoda tylko, że dalej wierzy w te kłamstwa ojca. Marek miał podwójny powód do radości. Mógłby wreszcie powiedzieć Basi prawdę, dlaczego już prawdopodobnie nigdy nie dogada się ze Storoszem. – Nie! – odparł cicho. Brzydził się kłamstwem , a sam musiał kłamać, aby nie pozwolić zranić. Uśmiechnęła się. – Wiesz co… Mam ochotę na lody! Przyniesiesz? – poprosiła składając ręce do modlitwy. Przewrócił oczami z uśmiechem. – Waniliowe, czekoladowe, toffi? – na pamięć znał te smaki, które wyjątkowo tera jej smakowały. – Wszystkie! – uśmiechnęła się słodko i pocałowała. Poszedł do kuchni. Została sama. Spojrzała w lustro i poczuła ostry, przeszywający ból, odbierający możliwość swobodnego oddychania, czy jakiegokolwiek ruchu. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuszczała powietrze. Już takie skurcze się jej zdarzały, ale o dziwo ten się przeciągał. Bolało coraz mocniej. Przymknęła oczy, pochylając się do przodu i chwyciła się pralki. – Ma–rek! – szepnęła. Nie mogąc wytężyć głosu. Na szczęście zjawił się tu z półmiskiem lodów w ręce. Wszedł z uśmiechem, ale kiedy zobaczył, jak zwija się z grymasem bólu na twarzy, upuścił lody i podbiegł do dziewczyny. – Basia!! – podniósł ton. Serce zaczynało mu bić jak oszalałe. – …To…chyba…już… – wyjąkała. – …Boli… – złapał ją w pól i posadził na kanapie, a sam pobiegł po torbę. Był tak zdenerwowany, że Basia musiała mu powiedzieć, gdzie ją położył, a sam przecież jeszcze przed chwilą to pamiętał. Nie miała nawet siły się śmiać, ale nie widziała jeszcze Marka tak zagubionego. Zjechali windą i chwilę później mknęli na kogucie w stronę szpitala… […] Siedziała z małym, niebieskim zawiniątkiem na rękach, oparta o poduszki. Jeszcze czuła się obolała, po ponad sześciogodzinnym porodzie. Nie płakał. Był spokojny. Chłopczyk, tak, jak jego mama czuli się jednak dobrze. Marek miał rację. Nie wiedziała skąd miał taką intuicję. –…Ciii… – chłopczyk poruszył rączką. Był śliczny. Ciemne, krótkie włoski, duże, niebieskie oczka, które od czasu do czasu przymykał, wyraźnie zarysowana broda. Basia nie mogła uwierzyć… Jakby trzymała na rękach małego Marka. Wykapany ojciec. Nie była zazdrosna, nie zamierzała się spierać, że jest podobny bardziej do niej. Nawet się ucieszyła. Jeśli miałby być taki kochany, to dlaczego nie? Podała mu palec, który mocno zacisnął. Uśmiechnęła się. Jak wspomina dosłownie sceny sprzed godziny, może dwóch, wszyscy zajmowali się nią bardzo dobrze. Może dlatego, że była najmłodszą z kobiet na porodówce i też najgłośniej krzyczała. Nie mogła tego zobaczyć, ale Marek odchodził od zmysłów. Na początku uparł się, że chce być z nią, ale Baśka się nie zgodziła. Denerwowałaby się jeszcze bardziej, widząc jak ledwo trzyma się na nogach. Marek wiele się dowiedział, kiedy po kryjomu, często na komendzie, czytał w poradnikach o porodach rodzinnych, ale sam czuł, że nie da rady, z czym czuł się fatalnie. W końcu jest gliniarzem. Ale same jej krzyki doprowadzały go do szaleństwa. Krzyczał na pielęgniarki czemu nie dadzą jej czegoś przeciwbólowego. Ale położna uspokajała go, ze to normalne, a Basia chce wszystko czuć. Uspokoił się trochę, jak do szpitala weszli Adam, Zuzia, Szczepan i dwie babcie. Siedział spokojnie, starając się zagłuszyć jej krzyki. W pewnym momencie aż zasłonił uszy i bujał się na krześle. Nie potrafił spokojnie czekać. Aż wreszcie zamiast jej krzyku, usłyszał płacz. Podniósł gwałtownie głowę i wparował do środka, przepychając się z pielęgniarką. Zobaczył, jak leży tam, z synkiem na rękach. Był jeszcze brudny, a na czole Basi zobaczył krople potu. Podszedł niepewnie i pocałował w czoło. Wyszeptał coś, a potem został wyproszony. Z szoku Basia nawet nie usłyszała godziny narodzin, wagi, wzrostu, punktów w skali Adgar. Czuła się taka zmęczona, jak jeszcze nigdy wcześniej. Jednak kiedy została przewieziona na salę i przyniesiono jej synka do karmienia, wstąpiły w nią nowe siły. Po krótkim czasie usłyszała pukanie do drzwi. W progu stanęła pielęgniarka. – …Masz gościa, Basiu! – uśmiechnęła się do niej serdecznie i wpuściła Marka. Był blady jak ściana, rozczochrany i nieco zawstydzony. Ale tego uśmiechu na twarzy nie zapomni do końca życia. […] Marek siedział obok. Spoglądał uradowanymi oczami to na swoją Basię, to na to dziecko, jego dziecko! Został ojcem, a Basia wreszcie może, po tylu miesiącach wyczekiwania cieszyć się z bycia matką, dotknąć i tulić swoją pociechę. Siedzieli w ciszy z uśmiechami na ustach. Twarz Basi, pomimo ukazującego się zmęczenia, promieniała tak samo. Tyle czekali na ten moment, a kiedy przyszło co do czego, milczą, bo nie wiedząc, co mają sobie powiedzieć. – Słodki co? – spytała wreszcie Basia, przerywając tą grobową ciszę. – Miałeś rację! – uśmiechnęła się. – Skąd wiedziałeś? – zapytała. – W mojej rodzinie zawsze pierwsi rodzą się chłopcy, a z resztą sama powiedziałaś, że chciałabyś mieć starszego brata! No to nasze kolejne dziecko będzie mieć! – zainsynuował z uśmiechem. – O nie, nie! Na razie koniec z rodzeniem dzieci! – zaśmiali się. – Strasznie krzyczałam? – zapytywała słodko. Było jej trochę wstyd. W ogóle oboje byli jacyś dziwni, skrępowani. – …Ni–e… – spojrzał na nią, ale nie potrafił utrzymać powagi. Wybuchł śmiechem. Szturchnęła go. – Urodził się za piętnaście czwarta! … 3100, 50 cm! Jakieś 10 punktów, nie wiem co to znaczy! – uśmiechał się cały czas patrząc na syna. – Będzie zdrowy i silny! Moja krew! – Podobny do ciebie! – spojrzał na nią. Pokiwała głową, kiedy niedowierzał. Nie myślał na razie nad tym. Dla niego najważniejsze było, że już jest z nimi. – Ale nosek to chyba ma po tobie! – rzucił dla przekory. – Nawet tak nie mów! – nie chciała by miał duży, jak ona. Markowi wydawał się śliczny, ale jej nie. Zawsze miała kompleksy z tego powodu. – Po tobie! – stwierdziła i zakończyła ten temat. – Wybrałaś już imię? – zapytała trochę poważniejąc. – Myślałam, że zrobimy to razem! – uśmiechnęła się. – …na trzy i mówimy! Zgoda? – kiwnął głową i oboje chwilę się zamyślili, wracając do wspomnień…– Raz…dwa… – Krzyś! – odparli równocześnie. – Skąd wiedziałaś? – pokręcił głową z niedowierzaniem. Patrzył na nią z jeszcze większą miłością niż kiedykolwiek wcześniej. – No to Krzysztof Brodecki! – Krzysztof Marek Brodecki! – wtrącił, poprawiając ją. Wybuchła śmiechem. Nagle otworzyły się drzwi i weszli wszyscy ich przyjaciele: Adam, Zuzia, Szczepan i dwie babcie. – A wam co tak wesoło? – zapytał Adam, taszcząc dużego misia. – A wy co tu robicie?! – zapytała Basia z udawaną pretensją, w czasie kiedy panowie i panie zasypywali ich prezentami. – Przekupiliśmy pielęgniarkę kawą! – wyszeptała Zuzia. Posypały się gratulacje, całusy, uściski i wiele par oczy wpatrywało się w tego malca. Nagle się rozpłakał, przestraszony zamieszaniem wokół jego osoby. – No i widzicie!...Co mam robić? – zapytała bezradnie, patrząc pytającym i przestraszonym spojrzeniem. Wszyscy ukrywali uśmieszki pod nosem i na przekór milczeli. Pani Ewa też chciała zobaczyć jak sobie poradzą, skoro chcą być tacy samodzielni. Basia próbowała go kołysać, ale bezskutecznie. – Marek? Może ty spróbuj co? – spojrzał na nią wielkimi oczami. Bał się go brać na ręce. Jeszcze przez przypadek coś by mu zrobił, a tego by sobie nie wybaczył. Był taki malutki. Z zawahaniem, ale odebrał ostrożnie małego od Basi i wstał. Mały dalej płakał. – Krzychu, nie rób mi wstydu… – szepnął coś cicho i mały po chwili się uspokoił, patrząc na tatę załzawionymi oczkami i ruszając rączką. Basia uśmiechnęła się szeroko. Podał go z powrotem Basi, bojąc się, że go upuści. Niedługo potem po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia, pielęgniarka zabrała małego na oddział. Przyjaciele pożegnali się z Basia i wyszli. Obowiązki wzywały. Basia i Marek zostali sami. Storosz wyraźnie coś niepokoiło. – Ojciec nie przyjechał? Dzwoniłeś do niego? Dlaczego go tu nie ma? …Proszę cię, tym razem nie kłam, tylko mów prawdę! Nie jestem aż tak naiwna, jak ci się wydaje! – Basia…– próbował się wykręcić, ale nie dała mu możliwości. – Chcę wiedzieć! –… Dobrze…Powiedzieliśmy sobie parę nieprzyjemnych rzeczy! – powiedziała przewrotnie. – Tego się domyśliłam, ale dlaczego? Bo, że to były dziecinne przepychanki nie wierzę! – Powiem ci kiedy indziej! – wyraźnie kręcił i nie chciał jej opowiedzieć co się stało. – Maarek! …Proszę! – popoiła go błagalnym tonem. – A obiecasz mi, że o tym zapomnisz? – zapytał. – nie wiem! Mów! – popędziła go. Nie miał wyjścia jak tylko opowiedzieć jej o całym incydencie. Zaczął od początku, zapewniając, że nie miał innej dziewczyny i nigdy by jej nie zdradził, po sytuację w jej mieszkaniu, a kończąc na tym dlaczego ich nie odwiedza. Wyznał jej, jak nazwał ich dziecko. Widział, że gwałtownie posmutniała. Jej oczy lekko się zaszkliły. Nie mógł patrzeć jak płacze, nie dzisiaj! – Basia… – ona jednak nie zareagowała. – Wyjdź… proszę! – utkwiła wzrok w martwym punkcie. – No idź! – podniosła ton. Wstał i wyszedł, wiedząc, że teraz pewnie chce pobyć sama. Może lepiej byłoby gdyby jej tego nie powiedział. Miał wyrzuty sumienia, że tak łatwo uległ. […] Minęło kilka dni. Już po jutrze Basia i Krzysio – jak lubili na niego mówić – mieli otrzymać wypis ze szpitala. Marek odwiedzał swoje skarby codziennie, prawie zapominając o pracy. Przynajmniej na razie Adam dał mu fory. Widział, że chadza nieprzytomny. Storosz długo zastanawiała się nad tym, co powiedział jej Marek. Z początku nie chciała widzieć ojca na oczy, ale… kiedy dotarło do niej, że jest matką, zaczęła inaczej patrzeć na Marka, na dziecko, na przyjaciół. Zrozumiała, ze nie warto rozdrapywać starych ran, co było do niej niepodobne. Przestała myśleć tylko o sobie. To były problemy jej, Marka i ojca, nie Krzysia. Dziadek sprzeciwiał się szczęściu jego rodziców, ale też działał jak rodzic. Nieumiejętnie, ale jednak. Teraz sama wiedziała co do znaczy być rodzicem. Najbardziej na świecie pragnęła szczęścia swojego dziecka. Jej tato dochodził do tego metodą prób i błędów. Przeważnie błędów. Ale Basia sama zaczynała rozumieć, jak ciężko jest wychować istotkę, którą powołało się na ten świat, a sama nie raz dawała rodzicom w kość i niekoniecznie przez swój związek z Markiem. Jeszcze wcześniej. Zrozumiała, że ojciec chciał jej dobra, ale nie wiedział, czym to dobro dla niej jest. Sama zastanawiała się czy będzie potrafiła odgadnąć marzenia Krzysia. Ale jedno wiedziała z góry: nie chce nienawiści. Dlatego poprosiła o swojego laptopa. Leżała teraz w ciemnościach, na łóżku, z komputerem na kolanach. Kliknęła „wyślij” i odłożyła na stolik. Usnęła. Nie spodziewała się odpowiedzi, ale śniła, że przyjedzie, albo przynajmniej odczyta wiadomość. […] Następnego dnia rano, po telefonie żony poszedł na górę. Jeszcze raz próbowała go przekonać, aby przyjechał. Bezskutecznie. Nie zapytał o nią, ani o wnuka ani słowem. Udawał, że nie słucha. Ale tak naprawdę wszystko do niego docierało. Został dziadkiem, ma wnuka, które bardzo chciałby poznać. A teraz walczy sam ze sobą. Zadaje sobie sam katorgę, zadręcza, ale jego duma była silniejsza. Przez cały czas zastanawiał się jaki będzie, jaki już jest. Wszedł po schodach na górę. Odkąd założyli parę lat temu Internet codziennie sprawdzał pocztę. To przeważnie tu dostawał wiadomości z życia szkoły. Założył okulary. Tym razem była to wiadomość z nieznajomego konta. Nigdy nie otwierał wiadomości od nieznajomych, ale ta go zaintrygowała. Nacisnął na klawisz myszki i otworzył plik. Wiadomość brzmiała tak: …”Mam na imię Krzyś i mam pięć dni. Bardzo chciałbym poznać dziadka! Twój wnuczek. PS. Szpital na Wilanowie” I tu widniało duże zdjęcie noworodka. Storosz aż zdjął okulary, wpatrując się w monitor. Na zaskoczonej twarzy, pojawił się delikatny uśmiech… […] Było już późno. Zielona taksówka podjechała pod szpital. Wysiadł z niej starszy mężczyzna. Prawie biegiem pędził na oddział noworodków, pytając pielęgniarkę. Kiedy wskazała mu kierunek, podziękował i pobiegł we wskazane miejsce. Przystanął dopiero, kiedy ujrzał za wielka szybą jedynego chłopca, w niebieskim kocyku. Był sam wśród samych dziewczynek. Podszedł bliżej szyby, przyglądając się wnukowi? Tak, stanowczo mógł o tym dziecku tak powiedzieć. Sprawdził jeszcze, czy to ten sam chłopiec ze zdjęcia, jakie trzymał w dłoni. Identyczny. Od razu zauważył do kogo jest podobny. Ale jakoś się tym nie przejął. Bardziej interesowało go to, że jako pierwszy urodził mu się wnuk. Długo czekał na syna, ale to właśnie córka dała mu wnuka. Czuł dumę. Uśmiechnął się, patrząc jak słodko śpi. Jak mógł o nim powiedzieć coś takiego? Wstydził się za własne słowa. Nagle usłyszał za sobą czyjeś kroki. Nie odwrócił się. Poczekał, aż stanie obok niego. Tym kimś był oczywiście Marek. Stali tak dłuższa chwilę w milczeniu. Marek spojrzał jednak na syna i odparł poważnym tonem. – … Jest jeszcze za mały, by zrozumieć jakie zamieszanie wywołał! – Storosz dalej milczał. – Basia bardzo chciała, by pan przyszedł…A dzisiaj powiedziała mi, że wierzy, że pan przyjedzie! Sam w to nie wierzyłem! A jednak… Obu nas wtedy poniosło…– dodał – Nie miałem prawa tego powiedzieć! To mój syn musi zdecydować, czy chce pana znać, czy nie… Nie mogę mu niczego zabronić i odbierać szansy poznania jedynego dziadka! Tym bardziej okłamywać, jak próbowałem Basię! – zamilkł na moment. – Już dostałem wystarczającą lekcję jakich błędów nie popełniać w relacji z własnym dzieckiem na pana przykładzie!…Dlatego przepraszam! – odparł i odszedł w stronę wyjścia. Storosz odprowadził go wzrokiem. Pokierował się w stronę sali córki. Odbyli ze sobą długą rozmowę, popartą przeprosinami, …za wszystko! Basia jednak bardziej niż na przeprosinach ojca, zależało, by tata przeprosił Marka. Wiedziała, że nigdy nie będą w przyjaźni, nie wybiorą się razem na ryby, ale przynajmniej chciałaby żeby ze sobą normalnie rozmawiali. Żeby było w miarę normalnie. […] Otworzył drzwi mieszkania, które wreszcie mogli nazwać swoim domem. Basia weszła pierwsza w czasie kiedy Marek trzymał nosidełko z synem. Za nimi weszli pani Ewa i Andrzej. Storosz rozglądał się z niedowierzaniem. Jeszcze niedawno sądził, że ten chłopak nie ma jej nic do zaoferowania. Bardzo się cieszył, że się pomylił. Nawet gdyby chciał się przyczepić, nie byłoby do czego. Mieszkanie było pięknie urządzone. – … Nie wierzę! – rzekła Basia, oglądając wszystko z zadowoleniem. – Jeszcze niedawno były tu tylko ściany, a teraz… mieszkanie! To naprawdę stało się miejsce do życia! – uśmiechnęła się radośnie. – Gdzie go położyć? – zapytał, widząc, jak mały Krzysiek się denerwuje, kopiąc nogami. – Do jego pokoju! Zaraz przyjdziemy! – Marek był jakiś dziwny, małomówny, kiedy w pobliżu był Storosz. Jednak miał prawo. On wyciągnął rękę po zgodę, ale ojciec Baśki kolejny raz jej nie przyjął. A może jemu tak tylko się wydawało. Basia zauważyła, że nie ma już tego napięcie między Markiem a jej ojcem, ale ciągle nie potrafią zamienić ze sobą słowa. Jedynie tolerują swoją obecność, bez złośliwości. Westchnęła i po chwili wszyscy razem weszli do pokoju dziecinnego. Basia wzięła delikatnie syna na rękę i położyła do łóżeczka… – …Pewnie zaraz zaśnie… – uśmiechnęła się. – Wykapany tata! – rzuciła szeptem pani Ewa, z szerokim uśmiechem. Cała trójka pochylała się nad chłopcem, tylko Marek stał gdzieś z boku, obserwując sufit. – Ciiiii…– przystawiła palec do ust, kiedy chłopczyk zamknął oczka. Przykryła do szczelnie kołderką i wyszła. Zaraz za nią rodzice. – Ja z nim zostanę! – powiedział Marek. – Przecież śpi! Nic mu nie będzie! Chodź z nami! – wtrącił nieśmiało Storosz. Nie patrząc na „teścia”, wszedł do salonu. Komisarz przez cały czas albo milczał, albo odpowiadał krótkimi zdaniami. Był zamyślony. Przeważnie panie dyskutowały o malcu i pobycie w szpitalu. Temat rzeka zdawał się być obszerny, a bezpieczny. Andrzej też intensywnie nad czymś myślał, ale nie dawał po sobie poznać, że coś go gryzie. Marek wykręcił się, że musi zajrzeć na komendę. Wrócił dopiero na wieczór, myśląc, że już ich nie będzie, jednak się pomylił. Storoszowie zostali do czasu kąpania malucha, bo Basia jeszcze bała się zrobić to sama. – Dzięki mamo! – rzuciła, pomagając jej założyć płaszcz – …On jest taki malutki i… – pani Ewa się zaśmiała. – Nauczysz się, tylko się nie denerwuj!...No, to my idziemy! – ucałowała córkę – Ucałuj Krzysia! Dowidzenia Marek! – pożegnała się jeszcze z Markiem buziakiem i wyszli. Basia odetchnęła z ulgą. – Nareszcie sami! – uśmiechnęła się i podeszła do Marka, skradając mu pocałunek. Objął ją w pasie i powoli prowadził w stronę pokoju syna. – Mam dla ciebie niespodziankę! – rzucił zagadkowo. – Aha! – zaśmiała się i poddała się podkomisarzowi. […] W tym samym czasie […] Rodzice Basi zdążyli jedynie zjechać na dół windą, kiedy Storosz zatrzymał się ze wzrokiem wbitym gdzieś przed siebie. Długo myślał nad tym, co ma zrobić i wreszcie znalazł w sobie tyle odwagi i samozaparcia. Postanowił wrócić i porozmawiać z Markiem. Na spokojnie. – Zaczekaj tu na mnie! – rzucił do zony i pognał z powrotem. – Ale… – zanim zdążyła zaprotestować, czy zapytać, jego już nie było. Wsiadał do windy. Wjechał na drugie piętro. Zapukał, ale widocznie nie usłyszeli, bo nikt mu nie otworzył. Nacisnął na klamkę. Było otwarte. Wszedł, zamykając za sobą drzwi. […] – Nie otwieraj! – rozkazał, kiedy Basia stała przy łóżeczku śpiącego syna z zakrytymi oczami. Nie mogła się doczekać co tym razem wymyślił Marek. Czekała jednak cierpliwie, aż pozwoli jej to zobaczyć. Chował coś dużego za plecami. – Już! – powiedział z uśmiechem i iskierkami w oczach. Trzymał przed sobą portret. Basia z brzuchem na polanie pełnej słoneczników w niebieskiej sukience, szczerze się uśmiechająca. Rozszerzyła szeroko oczy. – Nie…– szepnęła z niedowierzaniem. – Tak…To zdjęcie podobało mi się najbardziej! – powiedział dumny z siebie z szerokim uśmiechem. – Iiiiii… – pisnęła szczęśliwa – Kocham cię! – rzuciła mu się na szyję. Ten upominek zrobił na niej ogromne wrażenia, jak wtedy na plaży. Przytulił ją bardzo mocno. – To dla ciebie i dla Krzysia! – dodał dla jasności. – I to ja was kocham! Ciebie i Krzysia… Bardziej! – dodał ciszej. – Ja bardziej! – jak zwykle się przekomarzali. – …Ja! – by skończyć dyskusję, najlepszym sposobem zawsze był pocałunek i tak też zrobił. Całowali się powoli i subtelnie. Nie byli jednak świadomi, że przez szparkę od przymkniętych drzwi obserwował ich Storosz. – …Marek..– oderwał się od jej ust. – Ja tez coś mam! – uśmiechnęła się i podeszła do szafy na dziecinne ubranka. Wspięła się na palce i z trudem wyciągnęła z niej prostokąt owinięty w płótno. Rozwinęła, pokazując Markowi. – Myślałem, że… – ucieszył się na widok tego portretu. Przecież po tym wszystkim, co naopowiadał jej Storosz już dawno powinna była wyrzucić jego prezenty. Zdjęcia. Wszystko. – Nie pozbywam się wspomnień! – odrzekła dla wyjaśnienia. – Myślisz, że będzie pasował na ścianę w naszej sypialni? – zaśmiał się. – Myślę, że tak… – nagle Marek odwrócił głowę i spojrzał w kierunku drzwi. Zobaczył w nich Storosza. – Przepraszam, drzwi były otwarte i… – ten od razu zaczął się tłumaczyć. – Zapomniałeś czegoś? – zapytała Basia, zdziwiona jego obecnością. – Nie…Chciałbym… Marek, chciałbym z tobą porozmawiać… – rzucił pewnie. Brodecki, jak i Basia spojrzeli na siebie porozumiewawczo, nic z tego nie rozumiejąc. […] – Niech pan siada! – rzucił, zamykając drzwi w salonie. To miała być rozmowa w cztery oczy. Kiedy oboje usiedli, zapadła głucha cisza. Storosz ze spuszczona głową, układał myśli w zdania. Westchnął głęboko po czym odparł. – …Chciałem chronić Basię przed cierpieniem, a sam przez swoją zazdrość zapomniałem, że musze ją chronić przed samym sobą… Myślałem, że przez ciebie ją stracę…a omal nie straciłem jej z własnej woli… Wtedy to…była moją jedyną córką, moją małą Basią… Naszym pierwszym dzieckiem i nie zauważyłem, kiedy dorosła…Winy w jej zachowaniu szukałem w jej, jej znajomych, ale nigdy nie w sobie…Wydawała mi się taka rozpuszczona, a ona tylko chciała ocalić to, co kocha… Nie chciałem się do tego przyznać, ale…na jej miejscu zrobiłbym to samo, ale tego tak denerwowało mnie, kiedy robiła to, co chciała…a właściwie, kiedy ty robiłeś to, co ja bym zrobił! Byłem ślepy, bo nie chciałem widzieć tego jak na ciebie patrzy! …Nie mogłem, bo wydawało mi się, że kocha ciebie bardziej ode mnie… – Marek był zszokowany jego wyznaniem. Nie wiedział, co ma powiedzieć, jak się zachować. –…Że ja już się nie liczę! Buntowała się i była w tym bardziej dorosła niż ja…To ja zachowywałem się jak gówniarz! Żałuje jedynie, że nie mogę cofnąć tych wszystkich słów, często nieprzemyślanych…Wy naprawdę się kochacie… Pomyliłem się… Przepraszam Marek! – wstał i wyciągnął ku niemu dłoń. Zaskoczony patrzył to na Storosza, to na jego rękę. Miał mętlik w głowie. Wiedział, ze jedno „przepraszam” nie wymażę tego wszystkiego. A pomimo wszystko wstał i podszedł w jego kierunku. Chwile popatrzyli sobie w oczy. Były takie pewne i takie szczere. – Wiem, że nie mam prawa o nic prosić, ale…Chciałbym tylko od czas do czasu widywać wnuka…Cieszyłbym się, jeśli kiedykolwiek poprosilibyście mnie o radę, bo wtrącać się do waszego życia już się nie zamierzam! To wszystko, co chciałem ci powiedzieć… – chciał już cofnąć rękę, nawet się nie dziwiąc, że Marek stoi przed nim bez słowa, ale… Brodecki pod wpływem impulsu uścisnął jego dłoń. To był jedynie mały krok, do zgody, o którą będzie im trudno. Jednakże nie liczą się same gesty, bo one za dużo nie zmieniają, co szczera intencja, która może zmienić wszystko. EPILOG: 3 lata później… Zachód słońca roztaczał się nad niespienioną tonią Bałtyku i malował czerwono– niebieskie paski na nieboskłonie, które mieszały się jak na palecie barw. Biegła na wilgotnym piasku co sił, czując jak mokry piasek się pod jej bosymi stopami. Oglądała się za siebie, śmiejąc szeroko. Fale delikatnie podmywały jej stopy, a porywisty wiatr rozwiewał jej włosy. Szum fal zagłuszał jej śmiech. Skierowała głowę za siebie i zobaczyła, że jest coraz bliżej. Odwróciła się a materiał jej niebieskiej sukienki poderwał się do góry, jak latawiec. Jego biała koszula poruszała się na wietrze. Miał mokre nogawki jeansów. Wreszcie do niej dobiegł, podniósł i delikatnie obrócił wokół własnej osi. Objęła jego szyję i poczekała aż ją postawi. Choć było chłodno, nie odczuwali tego wrażenia na swojej skórze. Była rozpalona. Kiedy dotknęła już twardego podłoża, poczuła na swoich ustach smak pocałunku. Delikatnie, subtelnie, powoli, czule oddawali każdy gest. Nie było w nich pożądania, namiętności, a głębokie uczucie, wielka miłość. Aż trudno uwierzyć, że pierwsza. Czuli wiatr we włosach. To było ich miejsce. Może nie mieli go na własność, ale tu czuli się naprawdę wolni. To był ich zakątek świata, gdzie historia zatacza krąg. Mimo upływu lat, było takie same, a oni tak samo jak te parę lat wstecz, mogą naprać powietrza w płuca i oddychać swobodnie. Naładować „akumulatory” na przyszłość. Teraz mogli powiedzieć, że żyją dla siebie. Top dla siebie jak woda, która gasi pragnienie. Trzymając ją w swoich objęciach nie miał zamiaru jej wypuszczać. Już nigdy! Delikatnie gładził dłonią jej plecy, która nie chciała zamiaru zsuwać się niżej, nie, nie w tej chwili. Finezyjnie zatopiła palce w jego włosach. Mierzwiła jej swoim dotykiem. Zapominając się, pocałował jej szyję. Wybuchła śmiechem i popchnęła go na piasek, by ostygł. Pociągnął ją jednak za sobą, że znalazła się na jego kolanach. Przekulała się na plecy i położyła głowę na piasku. Marek znalazł się tuż obok Basi, podpierając głowę na łokciu. Zamyśliła się, przymykając oczy. – O czym pani Brodecka tak myśli? – otworzyła oczy. – …Spełniłeś obietnicę! – wyszeptała. Wpatrywał się w nią chmurnym wzrokiem. – A czy ja kiedyś nie dotrzymuję słowa? – zmarszczył brwi. – Nic się tu nie zmieniło, co? – bardziej stwierdził, niż zapytał. – Ty się nie zmieniłeś… – rzuciła cicho, uśmiechając się delikatnie. W jej oczach tańczyły wesołe iskierki, a od niej samej bił blask szczęścia. Odwzajemnił ten łobuzerski uśmieszek, który podobał się jej najbardziej. Pochylił się nad nią i już miał dotknąć jej ust, kiedy przypomniała sobie o czymś. – Krzyś! Powiedziałam, że do niego zadzwonimy… – Jeszcze zdążysz! – ponownie chciał ja pocałować, ale przystawiła rękę do jego ust. – Nie, bo pójdzie spać…I będzie zły! To akurat ma po tobie! – zaśmiał się – …Jak tam patrzył na mnie, dlaczego nie może… takimi oczkami… – jąkała przeciągając – Może powinniśmy go zabrać, co? – przewrócił oczami z uśmiechem. – Pewnie nie zaśnie… – Basia…Nie odstępowałaś go na krok przez 3 lata! – No właśnie… Może teraz siedzi i płacze, bo jego mama go zostawiła… – Jest z dziadkami! Nic mu nie będzie! Musi nauczyć się samodzielności! Musi się zacząć przyzwyczajać, że jego rodzice raz w roku, chcą pobyć sami, tak? – spojrzała na niego marszcząc brwi. – Raz w roku? – zapytała zdziwiona. – Bez Krzysia… – powtórzyła patrząc gdzieś przed siebie. – Chyba nie chcesz by nasz syn był maminsynkiem? Od przyszłego roku idzie do przedszkola, zapomniałaś? Nam też należą się wakacje! – uniosła wzrok. – Ale tu? – zapytała, zagryzając dolną wargę zalotnie. – Tu, na Cyprze, na Malcie, Krecie, Majorce…Nieważne! – zaśmiała się w głos. – …Ważne, że razem… – dodał ciszej. Uśmiechnęła się i przyciągnęła do siebie. Czuła jego ciężar na swoim ciele. Jej sukienka powoli odkrywała jej udo, kiedy przysuwał rękę. – Marek…A jak ktoś? – przystawił jej palec do ust. – Raz się żyje… – szepnął i zaczął żarliwie kąsać jej dolną wargę. […] Marek walczył z młotkiem i gwoździem w ręce w sypialni. Basia obserwowała jego wyczyny i spoglądała na Krzysia, który trzymał zdjęcie z przedszkola, oprawione w antyramę. Wreszcie Marek zszedł z krzesła z wbitym gwoździem z sukcesem. Krzyś uparł się, że ma wisieć koło „tych fajnych oblaźków”. Marek wziął syna na barana i ten przy pomocy Basi wspinającej się na palcach zawiesili zdjęcie pośrodku. Przybili ze sobą piątki. – Choć na piłę! – rzucił, prosząc tatę, by poszedł z nim pograć w piłkę nożną. Wyszli więc po chwili, ale Marek zatrzymał się na chwilę w drzwiach. – Idziesz z nami, kochanie? Będziesz sędzią!– zaoferował z uśmiechem. Z początku nie zareagowała, wpatrywała się w szereg zdjęć. Była zamyślona, nieobecna. – Basia? – postawił syna na nóżki. – Już, już! Idźcie! – odwróciła się do męża i ponownie spojrzała na zdjęcia. Marek wyszedł i została na moment sama. Pod wpływem impulsu wzięła do ręki cieniutki flamaster. Wspięła się na palce i zaczęła coś pisać na ramie ich wspólnego portretu. Kiedy skończyła, uśmiechnęła się do siebie i wybiegła, zamykając drzwi. – Chłopaki, zaczekajcie na mnie! – rzuciła przez drzwi. Oboje spędzili ten dzień razem, jak i wiele innych, gdy ich rodzina powiększyła się i oprócz Krzysztofa Andrzeja, dołączyła do nich Gabrysia Maria Brodecka. Napis na ramie pomimo, że teraz już trochę zamazany rósł razem z nimi, dalej brzmi tak samo: "Nie zatrzymuj wilków bo jest ich coraz mniej"