Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Copyright © Agata Kołakowska, 2013
Projekt okładki
studio-kreacji.pl
Zdjęcie na okładce
© Susan Fox / Trevillion Images
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Ewa Charitonow
Korekta
Marta Olejnik
Łamanie
Jacek Kucharski
ISBN 978-83-7839-578-2
Warszawa 2013
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia Na Księżym Młynie
90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14
I
P
owolne, z namysłem prowadzone pociągnięcie pędzla
rozprowadziło żółtą farbę na płótnie, tworząc fałdę powłóczystej sukni. Materiał zdawał się lać miękko, choć
ciężki jedwab musiał zapewne swoje ważyć. Kruczoczarne włosy kobiety, której odzienie właśnie nabierało
kształtu, upięte były w luźny kok. Szła przed siebie nieśpiesznie, być może patrząc na horyzont. Dama w złotej
sukni zwrócona była tyłem. Na łące, przez którą kroczyła,
nie było śladu zieleni – wysuszona trawa pokładała się
ze zmęczenia. Nie było kwiatów ani radosnych motyli,
tylko dojmująca zgniła zieleń i bure szarości. Może tę
zieloność bezlitośnie strawił pożar, a może trwała po prostu późna jesień? W każdym razie, jedynym świetlistym
punktem na płótnie była kobieca, smukła postać, z domalowywanymi kolejno, precyzyjnie, partiami złocistej
tkaniny. Dama wyraźnie odstawała od tego miejsca swoją
nieskazitelnością i elegancją. Skrzydła wyrastające z jej
ramion miały być namalowane nieco później, ponieważ
Nina wciąż nie potrafiła zdecydować się na ich odcień.
Nieustannie poszukiwała odpowiedniego koloru, coraz
bardziej niecierpliwie mieszając farby. Teraz wrzuciła
pędzel do stojącego na stole sporego słoika z mętną wodą
5
i odsunęła się od obrazu. Chyba wszystko idzie w dobrym
kierunku, oceniła, kręcąc głową i przypatrując się swojej
pracy krytycznie.
– Wybierasz się dzisiaj do pracy? – zapytał Michał, pojawiwszy się w drzwiach pokoju, który Nina zaadaptowała na pracownię. Skromnych rozmiarów pomieszczenie
zdawało się żyć własnym, chaotycznym życiem i pozostawać w całkowitym władaniu niezliczonych olejnych
farb, pustych tubek, szeregów starannie umytych pędzli
i porozstawianych pod każdą ścianą gotowych obrazów,
czekających z nadzieją na nabywcę.
– A która godzina? – zapytała nerwowo i rzuciła okiem
na klasyczny zegarek na białym, skórzanym pasku, który dostała od Michała na urodziny. Nie zdejmowała go
prawie nigdy, ale wcale nie przeszkadzało jej to w notorycznym zapominaniu o bożym świecie, a co za tym idzie
– nagminnych spóźnieniach. Trzeba jednak uczciwie oddać, że obsunięcia czasowe zdarzały jej się tylko wtedy,
kiedy akurat pracowała nad obrazem. Tylko malarstwo
potrafiło ją tak pochłonąć. – O matko! Za kwadrans ósma
– przeraziła się. – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że jest
już tak późno?
– A czy ty mnie kiedykolwiek słuchasz? – odparł, bezradnie wzruszając ramionami.
– Zmienię tylko ciuchy i możemy jechać – rzuciła,
w pośpiechu związując włosy w koński ogon.
Ognistorudej Ninie nie do końca odpowiadała ich intensywna barwa. Generalnie nigdy nie przeszkadzało jej,
że była rudzielcem, nawet w dzieciństwie docinki kolegów nie robiły na niej najmniejszego wrażenia. Zawsze
jednak uważała, że znacznie bardziej twarzowy byłby dla
niej bledszy odcień, bardziej pudrowy i sporo, sporo jaśniejszy. Gdy tylko skończyła osiemnaście lat i rodzice nie
mogli już kręcić nosem na jej, jak to określali „fanaberie”,
6
Nina udała się do salonu z precyzyjnym planem stonowania koloru. Najwyraźniej jednak podeszła do zabiegu ze zbyt dużym optymizmem i ze zbyt wielka wiarą
w umiejętności fryzjerki, bo opuściła zakład z jeszcze
większym ogniem na głowie niż w oryginale. Mimo to
nie poddała się i bolesną metodą prób i błędów udało jej
się w końcu uzyskać wymarzoną, bliską morelowej, barwę. Uzyskany blady odcień na lekko falujących włosach
doskonale współgrał z jasną, porcelanową cerą i kilkoma
delikatnymi piegami na idealnie kształtnym nosie. Nina
zobaczyła swoje odbicie w lustrze, ucałowała fryzjerkę,
gorąco zapewniając ją, że jest genialna, i solennie obiecała
pozostać stałą klientką. I dotrzymała słowa. Zdążyła skończyć studia na Akademii Sztuk Pięknych, zatrudnić się
jako asystentka w biurze nieruchomości, aby mieć z czego
żyć, rozstać się z dwoma chłopakami, którzy mieli być
na całe życie, i zmienić rodzaj uprawianego malarstwa,
ale kolorowi włosów była wierna jak pies.
Zniecierpliwiony Michał zajrzał do sypialni. Zza
drzwi szafy wyfruwały coraz to inne bluzki, jakby nagle
dostały skrzydeł.
– Będę czekał w samochodzie – powiedział. – I pośpiesz się – dorzucił jeszcze, schodząc po nieprawdopodobnie skrzypiących schodach.
Poznali się podczas studenckiej wystawy, zorganizowanej z okazji sześćdziesięciolecia ASP. Nina była wtedy
na ostatnim roku studiów, Michał pojawił się, aby napisać relację z imprezy do lokalnego dziennika. Malarstwo
niezbyt go interesowało, za to zachwycił się młodą, aspirującą malarką o niecodziennym kolorze włosów i zniewalającym uśmiechu, którym (jak mu się zdawało) go
obdarzyła. Prawda wyglądała jednak nieco inaczej: Nina,
stojąc wówczas obok filaru i popijając nieco kwaśne czerwone wino, uśmiechnęła się do kolegi z roku. Tak czy siak,
7
zafascynowany reporter podszedł do dziewczyny i zagadał. Drobne nieporozumienie zaowocowało znajomością,
która w ciągu niespełna miesiąca przerodziła się w gorący
romans, a później w stały związek, podczas którego Michał poznał blaski i cienie życia z artystką. Ninie z kolei
odpowiadała przewidywalność partnera, która dawała
jej oparcie w rozchwianym świecie szalejących emocji.
Wynajmowali piętro w starej, poniemieckiej willi,
od sympatycznej starszej pary, Anieli i Jana. Ogromny
dom od dawna był stanowczo za duży i zbyt pusty dla
właścicieli, ale dopiero przed dwoma laty zdecydowali oni się na wynajem, gdy okazało się, że córka Emilia
z zięciem i dwójką dzieci na dobre zapuściła korzenie
we Francji. Oferta była nadzwyczaj korzystna – starsi
państwo z łatwością znaleźliby chętnych choćby za podwójną stawkę – więc Nina i Michał czuli się nieco niezręcznie; zaproponowali pomoc przy utrzymaniu posesji,
co zostało przyjęte z wdzięcznością. Nina czuła się tam
wspaniale, może nawet lepiej niż w rodzinnym domu,
i tylko stukała się wymownie w czoło, gdy Michał coraz
częściej przebąkiwał o czymś własnym. Wtedy przypominała mu o ich zdolności kredytowej, która nie była
szczególnie imponująca. Jednak prawdziwe źródło sceptycyzmu tkwiło zupełnie gdzie indziej. Nina po prostu
nie mała ochoty wyprowadzać się z ulicy Fiołkowej, gdzie
pachniało intrygująco historią i skąd tak niedaleko było
do zacisznego parku z rozłożystymi dębami.
Na posesję wchodziło się przez skrzypiącą jak diabli,
mimo nieustannego oliwienia, furtkę kutą w liście bluszczu. Żwirowa ścieżka prowadziła do schodów otoczonych kamienną balustradą, skąd był już krok do dwuskrzydłowych drzwi z ciemnego, lakierowanego drewna.
Niewątpliwą ozdobę wejścia do budynku stanowiła stara mosiężna klamka z misterną lwią głową. Kiedy Nina
8
zobaczyła ją po raz pierwszy, ogarnęły ją dobre przeczucia i co do miejsca, i ludzi, którzy je zamieszkują. Jasna,
odnowiona elewacja i ciemnobordowe dachówki pięknie kontrastowały z zielenią otaczających dom drzew;
wrażenie robiły sporych rozmiarów okna, w tym jedno
wykuszowe. W środku pachniało zabytkowymi meblami
i herbatą z sokiem z dzikiej róży, którą wielokrotnie w ciągu dnia parzyła pani Aniela. Pan Jan żartował w związku
z tym, że jego żona zdecydowanie powinna urodzić się
Angielką, ale zawsze chętnie opróżniał podetkniętą pod
nos filiżankę.
Nina zbiegła po schodach i pozdrowiła właściciela,
który na drewnianej ławeczce przed domem czytał poranną prasę.
– Miłego dnia, panie Janku! I niech pan nie zapomni
o naszej partyjce brydża wieczorem!
Siwiuteńki starszy pan uniósł głowę znad gazety. Jego
twarz rozjaśniła się w serdecznym uśmiechu, który pojawiał się za każdym razem na widok tej pełnej energii
młodej kobiety. Traktował ją jak swoją wnuczkę.
– Gdzieżbym śmiał! – zawołał wesoło. – Będę czekał
niecierpliwie!
Zirytowany Michał, już w samochodzie, wymownie
stukał w zegarek. Jeszcze chwila, a wda się z dziadkiem
w dywagacje o pięknie dzisiejszego poranka!, pomyślał.
– No idę. Przecież już idę! O co ten raban! – Nina
usiadła na miejscu pasażera.
– Masz rację, teraz to i tak bez znaczenia. Przecież już
jesteśmy spóźnieni – skwitował z przekąsem, odjeżdżając
nieco zbyt szybko spod starego domu na Fiołkowej.
Nina dobrze wiedziała, że Michał jest na nią wściekły.
W porządku, ma rację; przez jej gapiostwo oboje spóźnią
9
się do pracy. Ale naprawdę nie planowała tego. Wstała
o czwartej, żeby trochę pomalować, ale przecież obiecała
sobie, że będzie pilnować czasu… Minuty jednak leciały
jak szalone, a ona, pochłonięta tworzeniem złocistej sukni, nie pomyślała, że jest już tak późno.
– Przepraszam. – Przerwała milczenie i pogładziła
Michała po udzie. – Obiecuję, że to już się nie powtórzy
– dodała skruszona. – Nie złość się…
– Wiesz, ile razy ja to słyszałem? Jeszcze kilka takich
spóźnień na kolegium i wylecę na zbity pysk! Zobaczysz.
– Za dobry jesteś. Zbyt wiele by stracili, pozbywając
się najlepszego dziennikarza. – Wzięła go pod włos.
– Żebyś się nie zdziwiła – odparł złowieszczo, choć
komplement mile go połechtał.
Nina udała, że nie słyszy.
– Jak mogę ci to wynagrodzić?
– Ty mi lepiej niczego nie wynagradzaj, tylko korzystaj
z zegarka – odparł poważnie Michał, próbując odepchnąć
od siebie sugestywne obrazy, które pomimo stawianego
oporu zaczęły jeden po drugim nawiedzać jego wyobraźnię.
Zaparkował przed biurowcem Niny.
– Leć – odezwał się beznamiętnie, starając się nie pokazać, że go złamała.
– Aleś ty zasadniczy… – wymruczała prosto w jego
ucho, aż ciarki przebiegły mu po plecach. – Do zobaczenia wieczorem – dodała, zamykając drzwiczki. Posłała mu
jeszcze buziaka, a on skinął głową i włączył się do ruchu.
Sam już nie wiedział, jak z nią postępować. Momentami, jak choćby dzisiaj rano, irytowała go, sprawiając,
że opadały mu ręce. Michał nie rozumiał tego ciągłego
bujania w obłokach. Zachodził w głowę, co sprawiło, że
szef Niny jeszcze nie wyrzucił jej z pracy za notoryczne spóźnienia (których podobno nie tolerował) i wcale
10
nierzadkie chwile roztargnienia. Choć, w zasadzie mógł
się domyślać, co powstrzymywało Grzegorza. Nina miała w sobie ten rodzaj energii i tajemnicy zarazem, które
działały jak magnes, a już pojedyncze zetknięcie z nimi
sprawiało, że chciało się więcej. Była jak nałóg, potrafiła
uzależniać. W końcu i jego to zaintrygowało, i nie przestawało pociągać, choć zastanawiał się, czy na pewno jest
w stanie na dłuższą metę sprostać takiemu stylowi życia
w związku. Byli ze sobą już niemal trzy lata i Michał czuł,
że powinien jakoś się określić. Nina wprawdzie tego nie
wymagała, ba, nawet nie zająknęła się słówkiem, jednak
on czuł dyskomfort. Miał trzydzieści dwa lata i chciał
w życiu konkretów i prostoty. I podjęcia decyzji, jakakolwiek by była.
Nina weszła do biura z lekkim sercem, bo na parkingu
przed budynkiem nie dostrzegła terenowego volvo Grzegorza. Jakimś cudem udało jej się zdążyć do pracy przed
szefem! Przewiesiła torebkę przez oparcie krzesła przy
biurku i w tej samej chwili z gabinetu dobiegło:
– Nina, pozwól do mnie!
Głos brzmiał groźnie. Dokładnie takim samym tonem
Grzegorz odprawiał irytujących akwizytorów i zwalniał
nieefektywnych agentów. Zaniepokojona Nina przełknęła
ślinę i weszła do nowocześnie urządzonego (zbyt nowocześnie jak na jej klasyczny gust) pomieszczenia.
– Wiem, przepraszam… – Zaczęła od progu. – Ale to
już ostatni raz. Dzisiaj o świcie było naprawdę dobre,
przejrzyste światło i przyznaję, trochę mnie wciągnęła
praca nad suknią kobiety, a w zasadzie anielicy, którą
właśnie maluję. Na takiej pozbawionej życia łące i…
Szef odchrząknął. Na jego zazwyczaj pogodnej twarzy
zamajaczyło coś na kształt irytacji.
11
– Cholernie nie lubię, jak nie pozwalasz mi nic powiedzieć. – Popatrzył surowo.
Nina mogła policzyć zmarszczki na jego czole. Grzegorz podrapał się nerwowo w czubek głowy, nie burząc
krótko przyciętych, gęstych, ciemnych włosów, przyprószonych widoczną siwizną. Budziły skojarzenia z barwą
zmielonego maku.
Chciała coś wtrącić, ale powstrzymał ją gestem, splatając palce i opierając przedramiona na blacie. Wyglądało
na to, że tym razem rozzłościła go naprawdę.
– Czasem myślę, że masz mnie za swojego marszanda.
A ja ci płacę nie za malowanie obrazów, tylko za ogarnianie biurowego bałaganu.
– No wiesz, myślę, że akurat na tę ścianę… – Nina
wskazała na przeciwległą do biurka białą płaszczyznę
– …przydałby ci się jakiś miły obraz, na przykład z mojej
serii Sny roślinne. – Krytycznie omiotła wzrokiem pomieszczenie. – Ta panująca tutaj surowizna, świetnie by go
wyeksponowała… – Umilkła, bo zgromił ją spojrzeniem.
– Jeszcze raz przepraszam za spóźnienie i już idę do pracy.
Mam sporo nowych ofert do wklepania na stronę.
Wycofywała się asekuracyjnie, odruchowo szukając
dłonią klamki.
– Idź – burknął Grzegorz, choć z jego głosu ulotniła się
już dezaprobata. Kiedy Nina miała już zamknąć za sobą
drzwi, odezwał się ponownie. – Naprawdę uważasz, że
powinienem zawiesić coś na tej ścianie?
– Marzenie hibiskusa – rzuciła tytuł swojego obrazu,
unosząc kciuki do góry. – Polecam! Znamy się już tyle
czasu, że dam ci rabat…
– Pomyślę – mruknął i spojrzał na stertę faktur, dając
znać, żeby Nina wróciła do siebie.
Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Ostatnio, rzeczywiście, niebezpiecznie napinała linę – i tak sporej – pobłażliwości
12
szefa, miała jednak wrażenie, że Grzegorz wiele jest jej
w stanie wybaczyć. Może dlatego, że wykonywała swoją
pracę najrzetelniej, jak potrafiła? Owszem, czasem zdarzały
jej się wpadki, jak choćby wtedy, kiedy on poprosił o zrobienie kawy dla klienta, a ona zapomniała o wszystkim,
zajęta szkicowaniem nowego pomysłu na obraz… Mimo to
była prawą ręką Grzegorza (jak szef dość poetycko przyznawał – prawą ręką malowaną w niezrozumiałe esy-floresy
i nie do końca sprzężoną z racjonalnymi komunikatami
płynącymi z mózgu). Dogadywali się jednak, a Nina w lot
wyczuwała, czego szef od niej w danej chwili oczekuje.
Była jego osobistym cerberem, odbierała wszystkie telefony
i odsiewała te niepożądane. Organizowała biuro. Do niej
należał pierwszy kontakt z klientami i oswojenie zawłaszcza tych wyjątkowo wymagających i niezdecydowanych.
Nina zjawiła się w Perfect Place wkrótce po studiach,
gdy jej idealistyczne wizje na temat pracy malarki legły
w gruzach. Grzegorz, z przyczyn jej kompletnie nieznanych, spośród szeregu kandydatek wybrał właśnie ją, choć
nie miała żadnego doświadczenia i nie prezentowała się
jak typowa asystentka. Zatem albo jej szef musiał być pełen wiary w jej umiejętności, albo dotknęła go chwilowa
niepoczytalność. Cokolwiek jednak zaważyło na jego decyzji, współpracowali ze sobą pomyślnie, nie licząc drobnych przerw na wpadki Niny wynikające z roztrzepania
czy chwilowego zatracenia w malowaniu. Grzegorz był
świadomy, że ta praca nie jest szczytem marzeń jego sekretarki. Gdyby sprzedaż obrazów pozwalała na utrzymanie
się ze sztuki, ta dziewczyna nie ślęczałaby nad spływającymi do biura ofertami kupna, sprzedaży czy wynajmu
nieruchomości ani sekundy dłużej. Życzył jej dobrze, ale
w głębi duszy wcale nie chciał, aby nagle stała się rozchwytywaną malarką. Musiałby zatrudnić kogoś nowego,
szkolić go i… znosić jego nudną przeciętność. Na Ninę,
13
owszem, bywał zniecierpliwiony, denerwowała go nawet,
lecz nigdy się przy niej nie nudził w pracy. Anna, jego
żona, uważała, że dla dobra firmy powinien znaleźć kogoś
bardziej przewidywalnego i zdyscyplinowanego, Grzegorz
jednak czuł wyraźnie, że pod jej uwagami kryje się zwykła
zazdrość i obawa o fascynację Niną. Nie chcąc drażnić
żony, starał się nie opowiadać zbyt często historii z biura,
by Anna mogła spać spokojnie. Nina była intrygująca, ponieważ potrafiła być sobą. Nie naginała się i nie udawała
nikogo. On sam nie czuł się tak dobrze w swojej skórze…
– Obawiam się, że masz farbę na włosach – zauważył
Dominik i postawił na biurku Niny zamówioną kawę.
– Chyba żartujesz? Gdzie? – Przejechała dłonią po głowie, próbując wyczuć zaschnięte resztki.
– O, tutaj. – Chwycił delikatnie za koński ogon, wskazując na pasma posklejane zaschniętą żółcią.
– Myślałam, że tym razem się udało… – Nina pokręciła
głową, zwijając włosy w kok na czubku głowy. – Teraz nie
będzie widać – orzekła i spięła je wsuwką, których stos
trzymała na takie okazje w szufladzie biurka.
– Twój własny, niepowtarzalny styl… – Rozbawiony
Dominik upił łyk espresso.
– Popatrz, a ja myślałam, że to dzieło jakiegoś ekscentrycznego fryzjera – wtrąciła kąśliwie Ewelina, podchodząc do szafki z kluczami. Wybierała się właśnie na
prezentację mieszkania.
– Czy dla klientów jesteś równie czarująca? – odciął
się pytaniem. – Jeśli podobnie, trzeba się przyjrzeć, skąd
te twoje dobre wyniki?
Ewelina zmarszczyła brwi i popatrzyła pobłażliwie, dając
chłopakowi wyraźnie do zrozumienia, co o nim myśli. Odwróciła się na pięcie i wyszła z biura, postukując obcasami.
14