CD NIEMEN 1970

Transkrypt

CD NIEMEN 1970
CD NIEMEN 1970
NIEMEN ENIGMATIC (fragment)
Bema pamięci żałobny - rapsod (1970)
Bema pamięci żałobny – rapsod to wiersz poświęcony polskiemu generałowi, którego postać
nie prowokuje do romantycznych idealizacji. Józef Bem, jeden z bohaterów powstania
listopadowego i bojownik walki o „wolność naszą i waszą”, to obywatel świata w prekursorskim
stylu tak fortunnie zjednoczonej dziś Europy. I jest postacią niejednoznaczną, niechętnie
widzianą w panteonie narodowych sław – konwersja na islam przekreślała w oczach
współczesnych zasługi generała, nawet jeżeli jego motywy były czysto pragmatyczne (wierzył,
że służąc w armii tureckiej przyczyni się do oswobodzenia Polski). A może tym bardziej?... Bem
prowokuje do refleksji głębszej i Norwid nie bez powodu otwiera swój rapsod cytatem z
Hannibala – poeta widzi generała pośród największych wodzów wszystkich czasów, doskonale
rozumie kierujące nim motywacje, nie kwestionuje patriotyzmu (i nie powiela państwotwórczych
fantazji w stylu „niepoprawnie zmartwychwstałego” porucznika Ordona, którego spółka autorska
Mickiewicz-Mrożek uczyniła na wieczne czasy polskim zombie).
Bema pamięci żałobny – rapsod
to opis pogrzebu z – typowo norwidowskim – przesłaniem do współczesnych. Czyli potomnych.
Forma rapsodu zobowiązuje. Wiersz Norwida składa się z dwóch części, z których pierwsza
(zwrotki I-IV) to niemal „transmisja” z pogrzebu, utrzymana w stylu surrealistycznej relacji
obserwatora-uczestnika. Wymarzona pozycja dla kompozytora, który – śpiewając – staje się
narratorem podniosłej opowieści. „Postmodernistyczne” pomieszanie obrządków układa się w
egzotyczną mozaikę całkiem naturalnie, choć splatają się w niesamowitym orszaku żałobników
przeróżne formy kultu zmarłych, odmienne nie tylko ze względu na specyfikę narodową, ale
także ze względu na wyznanie. Nie brak tu również aluzji czysto pogańskich, jak w
prasłowiańskim paleniu ziół, czy też w tłuczonych – niczym w antycznym obrządku – glinianych
naczyniach. Pochód nie kończy się jednak spodziewanym pochówkiem, lecz przenosi się w
inny wymiar, łączący głęboką, słowiańską (a nawet antyczną) przeszłość z bardzo sugestywną
wizją przyszłości. Druga część rapsodu (V-VI) jest filozoficznym przesłaniem nadziei: „I
powleczem korowód [...] w bramy bijąc urnami”. Bo narody przyszłości (w domyśle:
zjednoczone) obudzą „ujęte snem grody” rezygnując z całego bagażu przeszłości na rzecz
lepszego, szczęśliwego jutra. „Aż się mury Jerycha porozwalają jak kłody/ Serca zmdlałe ocucą
1/5
CD NIEMEN 1970
– pleśń z oczu zgarną narody...” Anaforycznie powtarzane wezwanie „dalej – dalej –”, kończące
– urywający się – wiersz, dodatkowo podkreśla wiarę w nieśmiertelność ideałów ucieleśnianych
przez osobę generała. Bema wznoszącego się „ponad Bema”.
Opozycja przeszłość-przyszłość pokonana przez wizję wspólnego tryumfu wspólnoty
(zjednoczonej ideałem) – to w największym skrócie zadanie przed jakim stanął kompozytor
Czesław Niemen, gdy zmierzył się z wierszem Norwida. Programowo – poprzeczka na
wysokości „Eroiki”, III symfonii Beethovena. A jednak Niemen dokonał niemożliwego, dokonał
cudu. Stworzył muzykę doskonałą, stworzył doskonała formę – adekwatność w łączeniu słów i
dźwięków sięga podobnych wyżyn jedynie kilka razy w całej polskiej muzyce. Aparat
wykonawczy nie znajduje zaś równych do czasu wielkich oratoryjnych dzieł Pawluśkiewicza.
Niemen i jego zespół, dodatkowo wzmocnieni przez chór mieszany pod dyrekcją Romualda
Miazgi dopisują – tym jednym nagraniem – osobny rozdział w polskiej tradycji śpiewania poezji.
Jest Konieczny i Kurylewicz, jest Długosz, Pawluśkiewicz i Grechuta. I jest Niemen. A właściwie
Bema pamięci żałobny – rapsod. Przynajmniej na początek...
Wiersz Norwida otwiera zaskakujące motto: lusiurandum patri datum usque ad hanc diem ita
servavi
. Słowa słynnego wodza kartagińskiego,
Hannibala, mówią „przysięgi złożonej ojcu, aż po dziś dzień tak dotrzymałem”. Niejako za
jednym posunięciem poeta realizuje więc podwójny zamysł – umiejscawia bohatera swojego
wiersza w panteonie największych wodzów starożytności (czyli wszech czasów – pisał
Rapsod
w rok po śmierci Bema) i „programowo” narzuca czytelnikowi garnitur cnót najwyższych –
niezłomności, wytrwałości, przywiązania.
Niemen traktuje norwidowskie motto bardzo serio. Nie tylko nadaje mu osobną formę
muzyczną, ale i powtarza je trzykrotnie. Rozpoczyna utwór uderzeniami dzwonów – po części
perkusyjnymi, po części zaś imitując efekty na Hammondzie. Chór wprowadza tajemnicze motto
a cappella i choć w warstwie muzycznej nie jest to chorał gregoriański, stylizacja na muzykę
sakralną (zwłaszcza cerkiewną) jest bezbłędna. Efekt bicia w dzwony nasila się w pierwszym
interludium, pogłębiając wrażenie chaosu, z którego – przed powtórzeniem łacińskiego motta – harmonicznie wyprowadzają organy. I to one przejmują prowadzenie w interludium drugim,
kiedy to Niemen rozwija najprostsze wariacje „kościelne”, skutecznie pogłębiając realizm efektu.
Samo zestawienie dźwięku Hammonda przytomnie nagranego w lekkim pogłosie z partią chóru
nadaje tej muzyce duchowy majestat.
Ale po trzecim powtórzeniu motta Hannibala, organy zapuszczają się dalej. Muszą. Bo nie jest
to już kolejne interludium, lecz pierwsza próba podejścia do tematu – dramaturgia kompozycji
jest tak perfekcyjna, jakby nie była dziełem artysty, który już w kilka lat później zatraci wszelkie
poczucie dramaturgii. „Kościelne” wariacje Niemena stają się coraz bardziej niepokojące, ale
zatrzymują się na akordzie, który już za kilka chwil poprzedzi imponujące wprowadzenie tematu
przez głos solisty. Tymczasem improwizacja Niemena (należy przypuszczać, że precyzyjnie
przygotowana, ale jednak oplatająca temat w dość swobodny sposób), wylatuje spod
kościelnego sklepienie prosto w kosmos. Jesteśmy w połowie piątej minuty nagrania i
zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe – basowy pochód dolnego registru, piętrzące się
dysonanse, wreszcie glissando. Pauza. Bardzo krótka pauza, po której – nadal na tle
2/5
CD NIEMEN 1970
„kosmicznie” wyzwolonych organów – rozlegają się uderzenia perkusji, jakich nigdy wcześniej
ani później nie zagrał żaden jazzowy bębniarz. Nawet na festiwalu Warszawska Jesień.
Atmosfera chaosu, tragicznego napięcia – tworzona od początku do końca przez dwóch tylko
muzyków – staje się nie do zniesienia. Czy tak cierpiał Norwid na wieść o śmierci Bema? Tym
razem „wybawienie” przychodzi w sposób prosty i szybki i ponownie za sprawą organów
Hammonda, nieoczekiwanie wspieranych przez... kotły. Stajemy przed – znanym już –
akordem, jakbyśmy stawali na krawędzi przepaści. Z tego miejsca można jedynie spaść, albo
odlecieć. Ale nie grozi nam upadek, bo właśnie teraz z teatralnej kompozycji wyłoni się głos
solisty. Zbliża się połowa utworu Bema pamięci żałobny – rapsod, a Niemen jeszcze nie zaczął
śpiewać długiego tekstu Norwida. Kiedy to wreszcie robi, tworzy historię. Ten głos, te słowa, te
kilka taktów – to moment natchnienia absolutnego. Wystarczy usłyszeć je raz, aby nic nie było
w stanie wymazać ich z pamięci. Tryumf śpiewania poezji nad czytaniem poezji manifestuje się
w tym, że pewnych słów już nigdy nie będzie można czytać bez grającej w głowie muzyki. Tak
jak
Grande Valse Brillante
Tuwima i Demarczyk, jak
Jurgowskiej karczmy
Lieberta i Długosza, jak
W Weronie
Norwida i Warskiej, jak
Niepewności
Mickiewicza i Grechuty.
Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz,
Przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan? –
Głos Niemena wyrasta ponad tekst i ponad muzykę, od tej chwili wszystko staje się
podporządkowane głosowi. Każda z pełnych, długich nut, otwierających norwidowskie
heksametry, wybrzmiewa jak marzenie – przestrzeń otwierana przez głos solisty staje się coraz
bardziej nieziemska, na podobieństwo fantastycznej wizji poety. Głos otwiera te wersy, aby
łamać ich akcentuacyjną miarę, a poezja Norwida ulega niemenowskiej frazie naturalnie i
całkowicie – poskromiona, lecz nie ubezwłasnowolniona. Linia melodyczna tematu jest prosta –
właściwie cały Bema pamięci żałobny – rapsod to tryumf prostoty. Pierwotna ekspozycja
zostaje poddana jedynie delikatnym przetworzeniom, kulminującym w wersie „Aż się mury
Jerycha porozwalają jak kłody [...]”. Nie mniej subtelne rozwiązania aranżacyjne różnicują
kolejne zwrotki wiersza. I ponownie – jedynie w niewielkim stopniu. Dopiero pod koniec drugiej
pojawia się solowa partia gitary, która nabiera rozmachu dopiero w zwrotce piątej. Szeroko
dyskutowana gra Tomasza Jaśkiewicza prowokowała skrajne oceny. Bywała postrzegana jako
najsłabsze ogniwo zespołu Niemena, bywała wychwalana pod niebiosa, bo bezpośredniej
konkurencji do końca dekady gitarzysta zespołów Akwarele i Niemen Enigmatic praktycznie nie
miał. Ale czas zweryfikował wkład i rolę Jaśkiewicza na korzyść muzyka. Niemen doskonale
wiedział, co robi, utrzymując gitarzystę przy sobie w kolejnych składach, wykorzystując jego grę
w nagraniach włoskich. Niemen nie potrzebował narcystycznego solisty – ten wizerunek
„gitarowych herosów” zdominował światową scenę dopiero w latach 70. Jaśkiewicz miał
uzupełniać Niemena, wzbogacać jego muzykę. I z tej roli wywiązywał się wspaniale. Na całej
rozciągłości
Rapsodu nie ma jednego
3/5
CD NIEMEN 1970
niewłaściwego wejścia gitary. Należy podziwiać dyscyplinę i smak Jaśkiewicza (na marginesie:
w następnej dekadzie ze wszystkich wielkich jedynie Robbie Robertson z The Band potrafił
utrzymać gitarę w „cuglach”). Kumulujące się płaszczyzny dźwięku (głos solisty, organy, gitara)
rozszerzają narastające partie chóralne, a przecież cały ten zbiorowy wysiłek nie doprowadziłby
do równie porywających rezultatów, gdyby nie stały, rozwijający się i coraz bardziej wyrazisty
rytm perkusji, na której własną historię opowiada Bartkowski.
Wiersz ma wymiar epicki i nadrealistyczny charakter – muzyka i interpretacja Niemena oddają
te aspekty wręcz perfekcyjnie. Ulotne kryterium „adekwatności” – podstawowe dla całego nurtu
śpiewania poezji – zostaje w tym utworze spełnione w sposób absolutny, wręcz naturalny.
Można fantazjować, że gdyby Niemen i Norwid pisali ten utwór razem (a trudno dać głowę, że
kompozytor wystrzegł się podobnych fantazji) efekt byłby identyczny. Bema pamięci żałobny –
rapsod
to utwór nagrany
kilka lat po wydaniu płyty EWA DEMARCZYK ŚPIEWA PIOSENKI ZYGMUNTA
KONIECZNEGO, a także po niecodziennym debiucie formacji Marek Grechuta & Anawa. A
jednak dzieło Niemena nie obawia się porównań. Przeciwnie – prowokuje je. Bo dopiero
dojrzała twórczość Jana Kantego Pawluśkiewicza – jak NIESZPORY LUDŹMIERSKIE albo
HARFY PAPUSZY – poradzi sobie z formą o podobnej skali. Zastosuje aparat wykonawczy z
równie olśniewającym skutkiem, z podkreśleniem, że aparat wykonawczy wzbogaconej o chór
grupy Niemen Enigmatic to ledwie namiastka oratoryjnych ekstrawagancji twórcy
Nieszporów ludźmierskich
. Pawluśkiewicz faktycznie stosuje legiony wokalistów i muzyków.
Bema pamięci żałobny – rapsod
tylko brzmi, jakby utwór wykonywały legiony.
„Korowód" [work in progress]
4/5
CD NIEMEN 1970
Projekt graficzny: Czesław Niemen [Polskie Nagrania, 1970]
5/5

Podobne dokumenty