Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
JAK WYSOKO SIĘGA MIŁOŚĆ?
ŻYCIE PO BROAD PEAK
ROZMOWA Z EWĄ BERBEKĄ
BEATA SABAŁA-ZIELIŃSKA
JAK WYSOKO SIĘGA MIŁOŚĆ?
ŻYCIE PO BROAD PEAK
ROZMOWA Z EWĄ BERBEKĄ
Copyright © Beata Sabała-Zielińska, 2016
Projekt okładki
Mariusz Kula
Zdjęcia na okładce
© Whitney Justesen/Trevillion Images
Zdjęcia Ewy Dyakowskiej-Berbeki: Stanisław Berbeka
Wszystkie zdjęcia w środku pochodzą z archiwum rodzinnego.
Redaktor prowadzący
Michał Nalewski
Redakcja
Dorota Koman
Korekta
Sylwia Kozak-Śmiech
Zofia Firek
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-8069-242-8
Warszawa 2016
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
OZGRAF
Pamięci Maćka Berbeki
6
D
ziękuję Ewie Dyakowskiej-Berbece za ogromne zaufanie, którym mnie obdarzyła, ofiarując mi – w najtrudniejszym dla niej czasie – najpiękniejszą i najważniejszą
opowieść, historię swojego życia. I historię Maćka Berbeki, jej
męża, który oddał życie za pasję, marzenia i miłość do gór.
Śmierć jednego z największych polskich himalaistów, zwanych
Lodowymi Wojownikami, rozpaliła emocje Polaków nie tylko
dlatego, że wraz z Tomkiem Kowalskim zginął w dramatycznych
okolicznościach, po pierwszym zimowym zdobyciu Broad Pea­
ku. Historia Maćka Berbeki poruszyła serca ludzi, bo jego życie
i śmierć to prawdziwie szekspirowska tragedia.
Dlaczego, dowiedzą się Państwo, wsłuchując się w opowieść
Ewy, bohaterki tej książki.
7
8
Jest! Sukces Polaków!
Polacy zdobyli ośmiotysięcznik Broad Peak
Jako pierwsi weszli na szczyt zimą
Lodowi Wojownicy mają już dziesięć szczytów!
T
ak piątego marca 2013 roku wyglądały nagłówki wszystkich wiadomości w kraju.
„Polscy himalaiści – Maciej Berbeka, Adam Bielecki, Ar-
tur Małek i Tomasz Kowalski – jako pierwsi w historii weszli zimą
na szczyt góry Broad Peak. To dziesiąty ośmiotysięcznik, który
Polacy zdobyli jako pierwsi w okresie zimowym”*.
„Polska wyprawa zdobyła Broad Peak (8051 m n.p.m.) ok. 14–
14.30 czasu polskiego. Jest to trzeci pod względem wysokości
szczyt systemu górskiego Karakorum. Na Ziemi jest tylko 11
wyższych od niego gór. Obecnie himalaiści schodzą do bazy. Muszą się śpieszyć, ponieważ na pograniczu Chin i Pakistanu, gdzie
leży Broad Peak, niedługo zapadnie zmrok”**.
„Szczyt zdobyty! O godzinie od 17.30 do 18.00 czasu lokalnego wszyscy 4 wspinacze zespołu szturmowego dokonali
* Tomasz Baliszewski, portal internetowy „Na temat”; http://natemat.pl/53037,polacy-zdobyli-osmiotysiecznik-broad-peak-jako-pierwsi-weszli-zima.
** Tamże.
9
pierwszego zimowego wejścia na szczyt Broad Peak […]. O pełni sukcesu będzie można mówić wtedy, gdy zespół zejdzie
do bazy, co jest planowane na 6.03” – napisał na Facebooku
himalaista Artur Hajzer, kierownik programu Polski Himalaizm
Zimowy 2010–2015.
–To wielki sukces, ale teraz najważniejsze, by bezpiecznie
zeszli do obozu. Tak naprawdę to najtrudniejszy moment wyprawy. – W taki sposób doniesienia spod Broad Peaku skomentował
Ryszard Gajewski, himalaista i przyjaciel Maćka. Na wywiad,
a raczej na komentarz do sytuacji, zgodził się natychmiast. Byłam wtedy zakopiańską reporterką Radia ZET i mając pod ręką
znanych wspinaczy, a także kolegów Maćka, relacjonowałam to
wydarzenie z Zakopanego. Rysiek, z którym znamy się od lat,
nie wahał się ani chwili.
–Przyjeżdżaj, jestem na Gubałówce, w toprówce. Mam dyżur – usłyszałam w słuchawce i po chwili gnałam już radiowym
seatem w stronę znanego wzniesienia. Przeciskając się przez wąskie gardło wiecznie dziurawej gubałowskiej asfaltówki, ale za to
z jakim widokiem na Tatry [!], mruczałam, że ci nasi ratownicy to
mają całkiem przyjemne zajęcie, oczywiście jeśli na stoku nie ma
zbyt wielu połamańców. A nawet jeśli nie do końca przyjemne,
to wykonywane w cudownych „okolicznościach przyrody”.
Na szczęście tym razem na trasie narciarskiej było dość spokojnie. Rysiek czekał na mnie przed toprówką. Z pobłażaniem
wysłuchał moich płytkich przemyśleń na temat idyllicznego miejsca pracy. Kiwnął głową i zaprosił mnie do środka.
–Wewnątrz będzie spokojniej. – Jakby na potwierdzenie jego
słów nagle rozległ się przejmujący pisk nastoletniej amatorki
nart, która efektownie wywinęła orła.
10
Nagrywanie rozmowy w takich warunkach jest rzeczywiście
ryzykowane. O ile telewizja musi mieć ładny obrazek nawet kosztem dźwięku, o tyle radiowiec przede wszystkim musi mieć dobry
dźwięk. A nie ma nic gorszego niż taki czy inny pisk w kluczowym momencie nagrania.
Wspinając się po wąskich stopniach toprówki, miałam wrażenie, że wchodzę do chatki leśnego ludka, bo właśnie tak wygląda
ten niepozorny szałasik. Malutki, ciaśniutki i ciemny – to pierwsze wrażenie. Toprówka ma na oko ze sto lat. Unosi się w niej
charakterystyczny dla starych domów zapach stęchlizny. Może to
przez te okna? A właściwie miniaturowe otworki reglamentujące
światło i powietrze. Zresztą z tych nieotwieralnych, czyli latami
dobijanych gwoździami, by nie podwiewało.
–Sukces – zaczynam rozmowę, przysiadając przy stoliku
pod oknem, ale mina Ryśka nie wróży nic dobrego.
–Tak, tak, teraz jednak najważniejsze, by bezpiecznie zeszli
do bazy – zaczyna, ani na moment nie skupiając się na samym
fakcie zdobycia szczytu. – Muszą jak najszybciej opuścić strefę
śmierci, czyli zejść poniżej siedmiu tysięcy sześciuset metrów
– powtarza i tłumaczy: – Są potwornie zmęczeni, a jednocześnie
trochę rozprężeni po zdobyciu góry. To normalne. Sukces uderza do głowy jak szampan, tymczasem to nie jest nawet połowa
sukcesu. Może jakieś czterdzieści procent. Wszyscy himalaiści
doskonale wiedzą, że najważniejsze jest zejście. Wiele wypadków wysokiej klasy wspinaczom zdarzało się właśnie w drodze
powrotnej. To jest trudny moment, bo do walki z mrozem (teraz
tam będzie jakieś minus czterdzieści stopni) i wiatrem (pewnie
wieje do stu dwudziestu kilometrów na godzinę) dochodzi zmęczenie. – Gajewski nie kryje niepokoju. – Ta euforia na szczycie
11
jest chwilowa, bo nikt tam nie siedzi długo, wszyscy wiedzą, że
trzeba szybko zejść. Zejście tymczasem jest technicznie znacznie
trudniejsze niż wejście. Organizm jest już wycieńczony długą
i męczącą wędrówką, a tu na dobrą sprawę wszystko zaczyna się
od nowa. Trzeba pokonać tę samą trasę, tyle że już na resztkach
paliwa. Do tego dochodzi wysokość, na której organizm się nie
regeneruje. Tam na górze błyskawicznie traci się siły. Problemem
staje się każdy ruch. Niedopięcie kilku pasków przy rakach może spowodować groźny upadek. I takie przypadki się zdarzały,
dlatego teraz muszą być bardzo skupieni – podkreśla ratownik
i, spoglądając na Tatry, kiwa głową, jakby w myślach próbował
coś sobie wytłumaczyć. – Maciek jest starym wyjadaczem, ale ma
młodszych kolegów – rzuca w końcu. – Trochę się boję, bo jest
już późno i zaraz będzie tam ciemno, a to dodatkowe obciążenie.
Ryszard Gajewski jest wybitnym himalaistą, jednym z Lodowych Wojowników. Razem z Berbeką zrobił pierwsze zimowe
wejście na Manaslu. Z Maćkiem Pawlikowskim zdobył Ngadi
Chuli. Wyznaczył też nowe drogi: na Cho Oyu, na południowej
ścianie Annapurny i z Jerzym Kukuczką na południowej ścianie
Mount Everestu. Przewodniczył wyprawie na Dhaulagiri z okazji
stulecia TOPR-u.
–Mam tylko nadzieję, że nie złapią biwaku w ścianie. To może
być bardzo niebezpieczne. Są już w akcji kilkanaście godzin. Mają
nie tylko zjazd formy, ale i koncentracji, a to znaczy, że mogą nie
kontrolować wszystkich zagrożeń. Dlatego liczę na to, że szybko
znajdą się w namiocie i wszystko będzie OK.
No pewnie, że będzie OK. To, że sam trochę się boi, a tym
samym postraszył słuchaczy, to dobrze. Dodał sprawie dramaturgii. Ale bez przesady! Cóż to takiego zejść?! Dadzą radę!
12
– rozmyślałam w drodze do studia, metodycznie rozwalając
na kocich łbach służbowe resory. Do głowy mi nie przyszło, że
może być jakieś inne zakończenie tej historii. Jako kompletny
laik założyłam, że sprawa właściwie jest już zamknięta. Prędzej czy później jakoś tam zejdą, wtedy dogra się szybciutko,
że wszyscy są już bezpieczni w bazie, i ponownie odtrąbi się
sukces. Następną odsłonę spektaklu zrobi się zaś po powrocie
Berbeki do domu, montując tkliwy materiał o powitaniu, łzach
szczęścia, szampanie i niesamowitych opowieściach z wyprawy.
I to by było tyle.
Kiedy kilka godzin później dotarły do nas wieści, że Berbeki
i Kowalskiego wciąż nie ma w bazie, zamarłam. Zrozumiałam,
jak straszną jestem idiotką, i najzwyczajniej w świecie zrobiło mi
się potwornie głupio. Dopiero wtedy pojęłam, co tak naprawdę
chciał powiedzieć Gajewski i czego tak bardzo się bał.
–Nie jest dobrze. Sytuacja jest bardzo poważna. – Ryszard
ponownie komentuje wydarzenia dla mojego radia. Tym razem
w jego głosie nie ma już cienia optymizmu. Nie jest mu łatwo,
zważywszy, że mówi o najbliższym przyjacielu. Nie unika jednak
spotkań z dziennikarzami. Doskonale wie, że kogoś będziemy
dręczyć, być może spróbujemy dotrzeć do rodziny Berbeki, dlatego bierze na siebie ciężar kontaktów z nami.
–Z tego, co wiemy, Maciek z Tomkiem biwakują pod szczytem, a właściwie z ostatniej informacji wynika, że Maciek schodzi, a Tomek został. Co się stało z pozostałą dwójką? Dlaczego
zespół się podzielił? Zupełnie tego nie rozumiem. – Gajewski
nie kryje irytacji. – Podobno z czwórki zrobiły się dwie dwójki,
ale nie mam pojęcia po co i dlaczego. Moim zdaniem już to rozdzielenie się wskazywało, że jedna z dwójek jest słabsza. Tym
13
bardziej wszyscy powinni trzymać się razem. To rozbicie grupy
było złe – mówi wprost, obawiając się najgorszego. Mam wrażenie, że instynktownie czuje, że tam, tysiące kilometrów od nas,
rozgrywa się tragedia.
14
M
am straszną tremę – usłyszałam w słuchawce wyznanie
Ewy, gdy pewnego sierpniowego dnia zadzwoniłam
do niej, by umówić się na pierwsze spotkanie w spra-
wie książki.
–Ja też, ale musimy wziąć byka za rogi – odpowiedziałam
szczerze, nie wiedząc, od czego zacząć tę pracę.
–Dobrze. – Ewa niepewnie przytakuje. Brzmi, jakby chciała
się z tego projektu wycofać.
W maju zgodziła się na napisanie książki o jej życiu z Maćkiem. Zgodziła się od razu, choć zaraz po słowie „tak” padło:
„ale czy to będzie ciekawe?”. Życie jak życie, do tego w żadnym
cieniu gór, co zasugerowałam w rozmowie.
–W ich blasku! – zbija mnie z tropu, dając do zrozumienia,
że nie będzie żadnego szlochania, wyklinania i narzekania na góry. – One nigdy nas nie dzieliły, wręcz przeciwnie, były naszym
wspólnym wyzwaniem. Owszem, życie z himalaistą to nie lada
wyczyn, na pewno nie dla każdej kobiety, ale nasz związek był
wyjątkowy – mówi Ewa.
I coś w tym jest, skoro małżeństwo Berbeków jako jedno
z niewielu „alpinistycznych związków” przetrwało. Byli ze sobą
trzydzieści trzy lata. Na dobre i na złe. W sukcesach i porażkach,
15
w bólach i radości, w dolinach i na szczytach. Byli ze sobą bliżej,
niżby się komukolwiek mogło wydawać.
Pierwszy raz zobaczyłam Ewę kilka miesięcy po wypadku,
na wernisażu poświęconym pamięci Maćka. Dziwne, mieszkam
w Zakopanem od ponad dwudziestu lat i nigdy się z nią nie
spotkałam, choć podobno Zakopane to dziura, w której wszyscy
wszystko o sobie wiedzą. A jednak wyraźnie czegoś nie dosłyszałam, o coś nie zapytałam, nie miałam więc pojęcia o jej istnieniu.
Mało tego, kiedy kilka lat temu poznałam Maćka, myślałam, że
jest kawalerem, co zresztą ogromnie mnie zdziwiło. W związku
z tym przeprowadziłam nawet małe śledztwo! Ale o tym później.
Dzień po naszej pełnej obaw rozmowie telefonicznej tuż przed
dziesiątą podjechałam pod dom Berbeków, po czym zastawiłam
swoim samochodem samochód Ewy. Musiałam się do niego wręcz
„przytulić”, bo ciasnota przy Drodze do Walczaków jest wręcz
klaustrofobiczna. Trzeba przecisnąć się przez wąskie gardło bitej
drogi, zabezpieczonej z każdej możliwej strony metalowymi albo
betonowymi płotami, więc człowiek jedzie i modli się, żeby lusterkiem albo zadkiem nie zahaczyć o tę czy inną część warownych
zabezpieczeń. Aż dziw bierze, że ulicy nie nazwano „zakątkiem
lakierników”, bo prędzej czy później użytkownicy tego traktu
trafiają do ich warsztatów.
–Jak wy tu żyjecie? Ledwo się wcisnęłam – krzyczę do wyglądającej przez okno Ewy, sprawdzając, czy żadna część mojego
samochodu ani na milimetr nie wystaje z bramy. Stłuczka byłaby
murowana.
–Łatwo nie jest, w każdym razie wóz strażacki tu nie wjedzie
– przyznaje gospodyni, prowadząc mnie na piętro. – Nie dość,
że jest ciasno, to jeszcze sąsiedzi stawiają płot w poprzek drogi.
16
– Uśmiecha się gorzko, a ja nie mogę się powstrzymać od komentarza, że to typowe. Typowe dla górali. Niestety.
Przedpokój domu Berbeków nie pozostawia wątpliwości, że
mieszkał tu wspinacz. Wszędzie wiszą liny alpinistyczne i uprzęże,
a na szafce na buty leżą rozrzucone kartki z Nepalu i Pakistanu. Jakby dopiero co dotarły z informacją: „Kolejny szczyt zdobyty. Całuję”.
Na piętrze jednak krajobraz zmienia się całkowicie. Tam nie
ma już nic z klimatu wysokich gór, nie licząc oczywiście obrazów
Ewy, na których widnieje wędrująca postać.
–To Maciek. W drodze na szczyt – wyjaśnia Ewa i wprowadza
mnie do kuchni.
Wystarczy jeden rzut oka, by natychmiast pojąć, że to dom
artystów. Nic tu nie jest przypadkowe. Biała kuchnia z dużym
drewnianym stołem przechodzi w niewielki salon z małym kominkiem i pięknym starym lustrem. Odbija się w nim sporych rozmiarów fotografia Maćka, z tym że by ją dostrzec, trzeba głębiej
wejść do salonu. Zdjęcie bowiem nie jest wyeksponowane. Wisi
tuż za kominkiem, jakby celowo ukryte przed wzrokiem przypadkowych bądź nieproszonych gości, w miejscu, gdzie wyraźnie
czuje się strefę intymności. Kanapa, lampa, stolik z bibelotami
i starymi fotografiami. I to ogromne zdjęcie gospodarza. To nie
jest zwykły salon.
W kuchni zaś toczy się „normalne życie”. Wprawdzie to tu, przy
kuchennym stole, odbywają się najtrudniejsze rozmowy, ale nie są
one nastawione na roztrząsanie bólu, tylko na próby zrozumienia
tragedii i próby wybaczenia, choć wciąż nie wiadomo komu.
Wsuwam się na ławę pod oknem i od razu mam miłe towarzystwo. Po mojej lewej stronie, na rancie kominka, widzę kolejne
zdjęcie Maćka. Zupełnie inne niż to w salonie. Maciek przysłania
17
na nim usta, jakby dawał do zrozumienia, że nie jest specjalnie
rozmowny, jego oczy jednak błyszczą i śmieją się przyjaźnie.
I byłoby miło i jakoś tak sielsko, gdyby nagle do kuchni nie
wpadł piorun kulisty, czyli Dama. Smukła, piękna młoda wyżlica
w brązowo-popielate łatki zbiegła właśnie z piętra, by przywitać
się z gościem. A że w czułości jest lekko nachalna, to koniecznie
doprasza się całusa, doskakując delikwentowi do ust. Musi także
spróbować wejść mu na kolana. Przyciężką łapą raz po raz trąca
przybysza, gdy ten ociąga się z pieszczotami.
–Nie pozwalaj jej skakać – prosi Ewa, po czym krzyczy w stronę klatki schodowej: – Jasiu! Zawołaj psa!
–Dama, chodź tutaj – słychać głos z „niebios”, ale ciekawska
świata wyżlica nie daje się zwieść. Jako piorun kulisty kręci się
i miota, by po chwili umknąć w stronę tarasu i drapiąc w szybę drzwi balkonowych, dać do zrozumienia, że zamierza wyjść
na zewnątrz. Niestety, nie na długo. Rzuca okiem w prawo, daje
susa w lewo, wsadzi smukły łeb między barierki, żeby się czemuś
przyjrzeć z bliska, ostrzegawczo szczeknie w stronę sąsiada i znowu wspina się po szybie, tym razem prosząc o wpuszczenie jej
do środka. Na szczęście wygląda na to, że odprawiła jakiś rytuał,
bo w końcu daje zaprosić się do pokoju Jasia, zostawiając za sobą
błogą ciszę i… dwie zupełnie obce sobie kobiety. Kobiety, które
postanowiły wspólnie wkroczyć na długą i trudną drogę.
Ciekawe, kiedy w 2012 roku byłam w domu Berbeków, postrzegałam go zupełnie inaczej. Maciek zaprosił mnie do siebie,
gdy poprosiłam go o komentarz dla Radia ZET w sprawie lawiny,
która zeszła pod Manaslu i porwała kilkudziesięciu himalaistów.
Dziewięcioro z nich zginęło. Maciek zaproponował, by nagranie
odbyło się w jego domu.
18

Podobne dokumenty