nr 53, marzec 2011
Transkrypt
nr 53, marzec 2011
ZESZYTY JAGIELLOŃSKIE PISMO UCZNIÓW, NAUCZYCIELI I PRZYJACIÓŁ LO im. KRÓLA WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY W PŁOCKU NR 53 • MARZEC 2011 • PISMO UKAZUJ E SIĘ OD ROKU 2000 MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum im. Wł. Jagiełły GŁOŚNE CZYTANIE NOCĄ: 10 marca 2011 roku Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej Polscy historycy literatury - część VII 1 Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni oraz Wiesław Kopeć Młodzieżowy Dom Kultury im. Króla Maciusia I Międzyszkolny Klub Myśli Polskiej w Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły zapraszają nauczycieli, uczniów płockich szkół ponadgimnazjalnych, pracowników administracji oświatowej, ludzi kultury i wszystkich zainteresowanych do udziału w wielkim eksperymencie dydaktycznym pod nazwą Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej POLSCY HISTORYCY LITERATURY Opis eksperymentu: 1. Zostanie zorganizowanych kilkanaście seansów „Głośnego czytania nocą” pod wspólnym tytułem POLSCY HISTORYCY LITERATURY. 2. Spotkania odbędą się w okresie od października 2009 roku do stycznia 2012 roku. Intencją jest, ażeby uczeń rozpoczynający naukę w liceum we wrześniu 2009 roku, mógł w czasie 5 kolejnych semestrów uczestniczyć w całym cyklu. 3. Tym wyróżnionym spotkaniom „Głośnego czytania nocą” będzie patronowało hasło-idea: URODZENI W NIEWOLI - DZIECIOM NIEPODLEGŁEJ. 4. Czytać będziemy gigantów polskiej historii literatury urodzonych przed umowną datą 11 listopada 1918 roku, to znaczy tych uczonych, którzy całkowicie zostali ukształtowani jeszcze pod zaborami lub w dwudziestoleciu międzywojennym. 5. Seanse trwające 2 x 45 minut "czystego czytania" kończone będą 45-minutową dyskusją z intencją przeniesienia jej dalszego ciągu na zajęcia szkolne. 6. Teksty czytane w MDK-u będą się ukazywały w Zeszytach Jagiellońskich i będą stanowiły rosnący systematycznie INTERNETOWY RETRO-PODRĘCZNIK DO JĘZYKA POLSKIEGO (http://www.jagiellonka.plock.pl/gazetka/zj_nrxx.pdf). Komentarz: Podejmiemy próbę oddziaływania na współczesnego ucznia tekstami napisanymi przez ludzi o zupełnie innej wrażliwości narodowej i literackiej, żyjących w zupełnie innych warunkach społeczno-politycznych. Jednocześnie tekstami o wyjątkowej wartości. Niezależnie od oficjalnego nurtu szkoły zmierzającego do maturalnego „testu na punkty” podejmiemy próbę zrobienia tego, co zawsze w Polsce było celem edukacji polonistycznej, a obecnie przestało być ważne. W tekstach źródłowych pisownię dawną nieznacznie uwspółcześniono. Na okładce: Ignacy Chrzanowski. Na IV stronie okładki: Jan Matejko - Stańczyk (Stańczyk w czasie balu na dworze królowej Bony, gdy wieść przychodzi o utracie Smoleńska; 1862). Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; ht t p: /w w w .ja g i ello n ka . plo c k. pl ; (024) 364-59-20 [email protected]; Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny. Opiekun zespołu: Wiesław Kopeć, [email protected] Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej. 2 „Głośne czytanie nocą” w roku szkolnym 2009/2010 i 2010/2011 Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej POLSCY HISTORYCY LITERATURY Harmonogram spotkań w roku szkolnym 2009-2010/2010-2011: 23 października 2009 - autorzy urodzeni do roku 1830 (ZJ nr 37) a) Julian Bartoszewicz 1821 – 1870. b) Antoni Małecki 1821 – 1913. c) Julian Klaczko 1825 – 1906. d) Władysław Nehring 1830 – 1909. 11 grudnia 2009 - autorzy urodzeniu do roku 1846 (ZJ nr 40) a) Stanisław Tarnowski 1837 – 1917. b) Józef Tretiak 1841 – 1923. c) Bronisław Chlebowski 1846 – 1918. 19 lutego 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 42) a) Piotr Chmielowski 1848 – 1904. b) Ignacy Matuszewski 1858 – 1919. 21 maja 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 44) a) Aleksander Brückner 1856 – 1939. b) Antoni Mazanowski 1858 – 1916, Mikołaj Mazanowski 1861 - 1944. c) Wilhelm Bruchnalski 1858 – 1920. 23 września 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 46) a) Józef Kallenbach 1861 - 1929. b) Gabriel Korbut 1862 -1936. 25 listopada 2010 - autorzy urodzeni do roku 1863 (ZJ nr 49) a) Aureli Drogoszewski 1863 – 1943. b) Stanisław Windakiewicz 1863 -1943. 10 marca 2011 - autorzy urodzeni do roku 1890 (ZJ nr 53) a) Ignacy Chrzanowski 1866 - 1940. b) Wilhelm Feldman 1868 - 1919. Komunikaty na stronie internetowej MDK-u (www.mdk-plock.pl) oraz na stronie Jagiellonki (www.jagiellonka.plock.pl). Mickiewiczowi. Zbierajcie dzieci lilije, I kto po polsku dziś czuje, „Bławatki, różę, tymianek", I serce polskie w kim bije. Z najmilszych jemu ziół wianek, W miłości wieniec niech wije, Niech nasza szkoła uwije. Temu, co pieśni króluje. Nie pragnął większej On chwały, Nie żądał większej pociechy, Tylko by serca spod strzechy, Jak On — Ojczyznę kochały. Wacława Gołębiowska, Rok szkolny w deklamacjach okolicznościowych, Bielsko 1936. 3 Ignacy Chrzanowski (1866 - 1940) - historyk literatury, autor "Historii literatury niepodległej Polski", zmarł w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen Biogram uczonego w numerze 28. „Zeszytów Jagiellońskich”: Klasycy historiografii, część I – Polska Piastów i Polska Jagiellonów. Dotychczas w "Zeszytach": w nr. 28: Wiek złoty z "Historii literatury niepodległej Polski". w nr. 35: Polska w wieku oświeconym z "Historii literatury niepodległej Polski". Dlaczego Rej jest ojcem literatury polskiej? "Ten-ci jest nasz Dante" — powiedział o Reju jego przyjaciel i biograf, Andrzej Trzecieski. Trzecieski był humanistą, a humaniści nie znali miary w pochlebstwach i pochwałach nadmiernych. Ale tym razem humanista nie przesadził: powiedział szczerą, najrzetelniejszą prawdę, oddał Rejowi tylko to, co mu się należało. Na pierwszy rzut oka porównywanie autora Wizerunku z autorem Boskiej Komedii, nieuka z człowiekiem, który wchłonął w siebie całą mądrość średnich wieków, prostaka z myślicielem, rubasznego Sarmaty z wielkim artystą włoskim, wierszopisa z jednym z największym poetów, jakich wydała ludzkość cała — wydaje się nie tylko zuchwałym, ale wręcz bezsensownym. A jednak Trzecieski miał słuszność: Rej — to Dante polski, tylko nie jako poeta, ale jako twórca, jako ojciec literatury narodowej: jak Dante jest twórcą literatury włoskiej, tak Rej — polskiej. I znowu twierdzenie takie wydaje się na pozór i niesłuszne, i ubliżające naszym pisarzom średniowiecznym, wśród których były przecież takie znakomitości, jak Kadłubek, Długosz, Ostroróg. Prawda, ale ci wszyscy pisali w języku obcym, łacińskim! Za czasów młodości Reja żył i pisał Janicki, pierwszy utalentowany, pierwszy prawdziwy poeta polski, ale i on myśli i uczucia swoje śpiewał nie po polsku. Rozumiały go tylko szczupłe koła ludzi wykształconych, zachwycało się nim co najwyżej kilku humanistów, dworzan króla Zygmunta Starego; dla ogółu społeczeństwa, pomimo wzrastającej znajomości języka łacińskiego, sztuczna poezja wszystkich Janickich, Krzyckich, Dantyszków była martwą literą. 4 A tymczasem ten ogół społeczeństwa rósł i mężniał, rozwijała się w nim coraz to silniej i bujniej świadomość narodowa, a z nią zaczęło się odzywać pragnienie literatury narodowej. Pragnienie to, coraz głośniejsze i żywsze, nie pozostało bez echa: może już w drugim dziesięcioleciu w. XVI ukazują się pierwsze książki polskie. Lecz jakież to były książki? Albo utwory średniowieczne, owe Marchołty, Aleksandry, Ezopy, Dzieje rzymskie, Historie trojańskie, Gadki Arystotelesa — albo pisma religijne: Raje duszne, Psałterze, Ogródki, Powieści o papieżu Urbanie. Pierwsze nie miały nic wspólnego z życiem narodu, drugie zaspokajały tylko jedną jego stronę: potrzeby religijne. Jedne i drugie wystarczały w zupełności do zaspokojenia potrzeb duchowych społeczeństwa średniowiecznego, któremu kazano żyć więcej niebem niż ziemią, ale w epoce, kiedy się pod wpływem różnych czynników, wewnętrznych i zewnętrznych, na czoło życia duchowego Polski coraz to wyraźniej pierwiastek świecki wybijać zaczął, książki te musiały z czasem stać się anachronizmem nie do zniesienia: wystarczały prostakom, maruderom umysłowym, niewykształconym kobietom, żyjącym po dawnemu życiem średniowiecznym; nie wystarczały tym, którzy płynęli z prądem nowego życia, tym więcej że były nie oryginalne, lecz tłumaczone z łaciny lub czeskiego. Literatury własnej, narodowej, jak nie było, tak nie było. Nie stworzył jej i Biernat z Lublina — i on się na nic oryginalnego nie zdobył, przy całej swojej postępowości i zakusach reformatorskich. Wówczas to znalazł się człowiek, który jasno zrozumiał, że ...słusznie rzesza żywych się domaga, By dla niej z pieśni nowa jasność biła; a kiedy to zrozumiał, powiedział sobie: Trzeba z żywymi naprzód iść. Po życie sięgać nowe, A nie w uwiędłych laurów liść Z uporem stroić głowę. [Adam Asnyk, Daremne żale, II p. XIX wieku] Tym człowiekiem był właśnie Mikołaj Rej, który doskonale odczuł idealne potrzeby nowego życia i postanowił je zaspokoić. I, choć prostak, choć nieuczony, porwał się na to, co nie przychodziło do głowy uczonym, którzy akademie włoskie pokończyli — na to samo zupełnie, na co we Włoszech porwał się był wielki Dante: na stworzenie oryginalnej literatury narodowej. Zdawał sobie wprawdzie doskonale sprawę ze swojego nieuctwa, ale on "mierzył siłę na zamiary, nie zamiar według sił" i spełnił to, co postanowił: stworzył naprawdę literaturę narodową. A stworzył dlatego, po pierwsze, że stworzyć pragnął i, po drugie, że stworzyć mógł, pragnął zaś, bo kochał Polskę, a mógł, bo miał talent. Miłość ojczyzny jest zawsze potęgą twórczą; Rej miał w sobie tę potęgę, bo kochał ojczyznę, która go, jak mówił, "jako własna matka, w pośrodku siebie wychowała". Toteż cierpiał nad tym serdecznie i głęboko, że ta matka ukochana musi się rumienić za dzieci swoje, które językiem macierzystym gardzą, że, kiedy "każdy naród język swój i sprawy swoje zdobić się stara, jako najlepiej może i pisząc też leda co i wiele nikczemnych a niepotrzebnych rzeczy — jedno nam, Polakom, jakoś w tym bardzo inochody nie stawało, aż się inszy narodowie czasem pytali: jeśli Polska jest miasto, albo też jaka kraina?". "Ile słuchamy o tych, co dalej, niż w Polszcze, bywają, tedy postronni narodowie język (a podobno i dowcip) polski na małej pieczy mają, jako też z łaski Bożej nie bardzo jest się czym chlubić, gdyż niedbalszych ludzi nie ma, jako Polacy, a co by się w swym języku mniej kochali". Oto, co bolało Reja; jego uczucie patriotyczne, jego duma narodowa nie mogły na to pozwolić, aby Polska, kraj tak wielki i potężny, nie miała własnej literatury. Zaczął więc tworzyć pod przepięknym hasłem: A niechaj narodowie wżdy postronni znają, Że Polacy nie gęsi, iż swój język mają. Wprawdzie nie on jeden cierpiał nad brakiem literatury narodowej i zaniedbaniem języka ojczystego: bolało to i Andrzeja Glabera z Kobylina, i Biernata Lubelczyka, i Marcina Bielskiego, i nawet Hieronima Wietora, który, chociaż był tylko "wmieszkanym, a nie urodzonym Polakiem, nie mógł się temu wydziwić, gdyż wszelki inny naród język swój miłuje, szyrzy, krasi i poleruje, czemu sam polski naród swym gardzi i brząka". Ale cóż z tego, kiedy ani jeden z nich, nie wyłączając tak zasłużonego później dla literatury narodowej Marcina Bielskiego, nie posiadał prawdziwego talentu i nie umiał się zdobyć na oryginalne pomysły: nawet pierwszy utwór Bielskiego jest tłumaczeniem 5 z czeskiego. Rej tymczasem miał talent, a pierwsze jego większe dzieło: Krótka rozprawa pomiędzy trzema osobami, wójtem, panem a plebanem , jest utworem w treści swojej na wskroś oryginalnym i przez to właśnie jest jutrzenką naszej literatury narodowej, jest dla dawnego piśmiennictwa polskiego tym samym, czym dla nowego są Ballady i romanse Mickiewicza. Zrozumiał Rej doskonale, że literatura wtedy dopiero będzie narodowa i wtedy dopiero zainteresuje ogół wykształconego społeczeństwa, jeżeli soki żywotne będzie czerpała nie z obcej średniowiecczyzny, lecz ze współczesnego własnego życia. I on dopiero wprowadził ją na tę drogę. W jego pismach odbija się, jak w zwierciadle, całe życie szlachty polskiej XVI wieku, domowe, społeczne, polityczne, religijne. Jako dydaktyk i moralista, jako teolog i apostoł protestantyzmu, od obcych mistrzów zależny, jest Rej, jako malarz swojego społeczeństwa i satyryk, na wskroś oryginalny, na wskroś narodowy. Jego obrazki obyczajowe mają mało wspólnego z poczuciem piękna, to prawda, ale tryskają prawdą życiową, jak ten np.: Bo się już więc tam łomi chrust, Kiedy się zejdą na odpust: Ksiądz w kościele woła, wrzeszczy. Na cmentarzu beczka trzeszczy; Jeden potrząsa kobiałką, Drugi bębnem a piszczałką. Trzeci, wyciągając szyję, Woła, do kantora pije; Kury wrzeszczą, świnie kwiczą, Na ołtarzu jajca liczą. Pod względem realizmu nie ustępuje temu obrazkowi inny: "muzyka wszeteczna" i krotochwile pijaków: Wrzeszczą wszyscy. A drudzy marnie wyją, jako w lesie wilcy, A kozi róg za uchem, jako świnia, wrzeszczy, W bęben tłuką, by w pudło, aż więc we łbie trzeszczy; Stół uleją i ławy, siedzą, jako w łaźni, A sami poszaleją, jako ini błaźni. Więc kreglów nastawiają wkoło podle ściany; Dybie, jako kot na mysz, z gałką chłop pijany, Puknie w ścianę, a drudzy: „Zyskał! zyskał!" — krzyczą, A drudzy, płacąc piwo, jako krowy ryczą. Albo jeszcze: "Idź na krakowski rynek, tam się nadziwujesz: ano jedna kiełbaski smaży, druga gzelce przedaje, druga wątrobę pieczoną z octem a z cebulą, druga z opłatki po rynku i po ulicach biega, druga z wieńcy, druga z ziółki i z czerwoną maścią siedzi; więc i u krup, u śledzi, u masła, u świec, u szklenic, u jabłek, u butów, u ryb, u żuru, u barszczu, u ogórków, u rozmaitych ogrodnych rzeczy siedzi, a kto by się ich naliczył!" A oto drobny obrazek, wykrojony z życia ziemiańskiego: "Nuż, gdy przyjdzie ono gorące lato, azaż nie rozkosz, gdy ono wszystko, coś na wiosnę robił, kopał, nadobnieć doźrzeje a poroście, anoć niosą jabłuszka, gruszeczki, wiśneczki, śliweczki z pierwszego szczepienia twojego; ano młode masełka, syreczki nastaną, jajka świeże; ano kurki gmerzą, ano gąski gągają, ano jagniątka wrzeszczą, ano prosiątka biegają, ano rybki skaczą; tylko sobie mówić: używaj, miła duszo, masz wszystkiego dosyć!" Takich obrazków znajdzie się co niemiara i w Krótkiej rozprawie, i w Postylli, i w Wizerunku, i w Zwierzyńcu, i w Żywocie. A są one więcej warte niż wszystkie moralizacje, reguły i recepty, których takie mnóstwo napisał Rej dla "brata krześcijańskiego" i "człowieka poczciwego". Moralizować umiano u nas już przed Rejem, malować życie — on dopiero potrafił. I to jedna jego ogromna zasługa, to pierwsza wielka nowość, którą do literatury naszej wprowadził, a raczej to pierwszy pierwiastek, z którego literaturę narodową utworzył: dał jej za treść — życie. Ale nie dosyć na tym. Rej wlał życie nie tylko w literaturę, lecz i w język: on dopiero stworzył styl polski. Literacki język polski zaczął się wprawdzie urabiać już przed Rejem; dowodem są choćby Żywoty filozofów Marcina Bielskiego (1535), większym jeszcze — przekład Ksiąg, które zową 6 język Erazma z Rotterdamu (1542), dokonany przez nieznanego pisarza; ale był to tylko j ę z y k , poprawny, czysty, lecz na nazwę s t y l u nie zasługujący, bo życia, duszy, właściwości indywidualnych pozbawiony. Tymczasem język Reja, chociaż czasem niepoprawny, z trudnością zwłaszcza zdania złożone budujący, tętni życiem, ma własną postać duchową, nosi na sobie silne piętno indywidualności autora. Prawda, że styl to często rubaszny, ale jak obrazowy! A płynęła jego obrazowość stąd, że Rej, prostak, do abstrakcji niezdolny, myślał konkretnymi obrazami nawet wtedy, kiedy przedmiotem jego myśli były pojęcia oderwane. Czytajmy jego Żywot, a przekonamy się, że nie ma w nim ani jednej dobrej, porządnej definicji: wszystko określone i wyjaśnione za pośrednictwem obrazów. Kiedy np. chce wyjaśnić, co to jest mądrość albo pamięć, powie, że "mądrość na świecie jest, jakoby jaki ozdobny ratusz w jakimś zacnym mieście, rozlicznymi cnotami, jako on ratusz wieżyczkami osadzona"; a pamięć to "wszech zmysłów wójtowa" — "a co wójt rozezna, iż potrzebnego jest, to wójtowa niechaj mocno schowa i zapieczętuje, bo to tam już będziesz miał jako w skrzyni, ku wiernej ręce schowanej". Naturalnie, że ścisłość mowy traci na takich omówieniach, ale obrazowość zyskuje ogromnie. Otóż takiej obrazowości nie znała mowa polska przed Rejem. Ale to dopiero jedna strona jego stylu, która płynie z rodzaju jego umysłowości, przypominającej umysłowość pierwotnego człowieka. Druga — płynie z serca: to pierwiastek uczuciowy, którego brak często odczuwamy nawet u najświetniejszych stylistów, a który u Reja okazuje się niemal zawsze wtedy, kiedy mówi o Bogu i ojczyźnie. Wprawdzie już w języku Baltazara Opecia widać niekiedy serce, na przykład w opisie ucieczki Matki Boskiej z Dzieciątkiem do Egiptu, widać je i w naszych dawnych pieśniach średniowiecznych, ale z siłą przemówiło uczucie dopiero u Reja, w Psałterzu, w Postylli, w Przemowie krótkiej, w Spólnym narzekaniu. I to z jaką siłą! Odczytajmy np. choć kilka wierszy z psalmu 79: "Boże wszechmogący! Przecz-że tak wiele dopuszczasz poganom, iż, naszedszy na własne dziedzictwo Twoje, oszkaradzili przybytki chwały Twojej, a Jeruzalem, przebrane miasto Twoje, zniszczywszy, mało nie na jedną kupę złożyli"... "Izażby już nie czas, nasz miły Panie, aby wżdy, poruszywszy gniewu swego, pomścił krzywdy tej, abowiem już się stał pośmiech z przebranych Twoich we wszech krainach, blisko około nas będących". "Obróć radszej ten gniew Swój na ludzi i na królestwa ty, którzy nigdy nie wiedzą o wspomożeniu Twoim, jedno tylko położyli wszytkę nadzieję w możnościach swoich, burząc lud Twój, a obracając w niwecz cokolwiek było ochędożnego ku poczciwości Twojej". "Przypuść k Sobie żałobliwy głos tych, którzy w okrutnych okowach ku Tobie wołają, a okaż możność Twą nad niewinnym rozlaniem krwi sług Twoich, aby jeszcze ci wżdy byli w żywocie zachowani, na których leży sroga ręka sprzeciwników Twoich". "A okaż grozę Swoją na tych, którzy tak zelżyli imię Twoje, a my, nędzne zebranie trzody Twojej, którąś Ty raczył wziąć na opiekę Swoję, będziemy wiecznie wysławiać wielmożne imię Twoje i damy to spisać potomkom swoim, aby oni wiedzieli, jakiej chwały ma być godna święta wielmożność Twoja". Jakaż to wspaniała, majestatyczna powaga stylu, jaka głęboka rzewność zarazem! I pomyśleć sobie, że tak pisano po polsku już w pierwszej połowie XVI wieku, a więc przed Kochanowskim, przed Bazylikiem, przed Skargą! Nie dziw, że król Zygmunt Stary za ten przekład Psalmów podarował Rejowi całą wieś, Temerowce: nagroda królewska, ale i dar, który złożył Rej w hołdzie królowi, także królewski! A oto jak Rej przemawiał do współbraci, kiedy serce jego drżało o przyszłość matki-ojczyzny: ,,Kędy możesz i kędyć się to zejdzie, upominaj wżdy i iną bracią swoję, aby się wżdy też czasem czuli a obaczali wczas, póki nie wynidą na nas ony nieomylne dekreta Pańskie, iż On zawżdy obiecował lud Swój podawać w niewolę za grzechy ich abo podać innym narodom miejsca ich. A długoć nas czeka i długo nam folguje. Ale kto się chce obaczyć, snadnie to zrozumie, iż też już mało nie u wrót naszych stoi święty gniew Jego... A cóż, gdy Pan za złości nasze zaślepił oczy nasze, wedle obietnic Swoich: Jeśli Mię opuścicie, a wzgardzicie upominanie Moje, a w niesprawiedliwości będziecie chodzić przed oblicznością Moją, wszytki ty błogosławieństwa wasze obrócę wam w przeklęstwo. A na koniec mieczowi wrogiemu dopuszczę pożreć a wyniszczyć was, a naród obcy posadzę na miejscu waszem. Patrzajcie, jeśli już Pan nie poczyna pełnić po części nad nami tych obietnic Swoich? Azaż już raz miecz okrwawiony widaliśmy w ziemi naszej? Azaż już się nam szczęści w oborach naszych, w stodołach naszych i na polach naszych? Azaż rozliczne gromy, pioruny, grady nie tłukły pól naszych i domów naszych?... Jako się ruszyć nie mają te srogie, a nieomylne pogróżki? Pomyśl sobie, jeśliby do tego wżdy przyszło (jakoż nieomylnie przyjść musi, nie będzie-li uznania 7 twego), gdyby obcy a srogi człowiek przyszedł nocą do domu twego, posiadł albo rozproszył wszytkę majętność twoję, posiekałby głowy dziatkom twoim przed oczyma twymi, zelżyłby małżonkę i naród twój: jakoby tam żałosna była dusza twoja i serce twoje!". Wierzyć się naprawdę nie chce, że słowa te wyszły spod pióra tego samego człowieka, który z taką zaciekłością i niemiłosiernym szyderstwem, nie przebierając w wyrażeniach, biczował "bałwochwalstwo rzymskie" i który z tak widoczną lubością opisywał "sprawki i postawki" pijaka, który "chrapi, jako świnia, kiedy się drożdży opije, a on sobie pluje na brzuch, a śliny mu się jako zgrzebi z gęby wloką, oczy się, jako u szczurka, kiedy z mąki wylezie, błyszczą, suknisko popluskał, a czasem je za sobą po błotu wlecze, pierza we łbie pełno, więc mruczy, sam nie wie co, wszystkim łaje, wszystkim przymawia". Ale otóż to właśnie, że Rej, świadomie czy nieświadomie, umiał naginać swój styl do różnorodnych uczuć swej duszy. A przed nim nikt u nas tego nie umiał. I to druga jego wielka zasługa: on wlał życie w literacki język ojczysty. Więc na pytanie, dlaczego Rej jest ojcem naszej literatury narodowej, odpowiadamy: dlatego, że on dopiero dał jej życie: żywą treść i żywą formę. Oto powód, dla którego wdzięczna potomność czci jego pamięć: Honor myślom, z których błyska / Nowy duch i forma nowa:/ Bo są światu jest zjawiska,/ Jako jutrznia są różowa. Za co powinniśmy kochać "Pana Tadeusza"? Odczyt popularny wygłoszony w Warszawie w Uniwersytecie Ludowym Polskiej Macierzy szkolnej w roku 1907. MICKIEWICZ PO POWSTANIU LISTOPADOWYM. Bezpośrednim skutkiem strasznej klęski narodowej 1831 roku było rozproszenie się najdzielniejszej i najszlachetniejszej cząstki narodu polskiego po świecie: jedni, zakuci w kajdany, poszli na Sybir, inni musieli uchodzić za granicę — do Niemców, którzy ich witali jako bohaterów. Zrazu osiedlili się wychodźcy nasi w Saksonii; kiedy jednak rząd saski, wskutek niegodziwych podszeptów rządu pruskiego, wypowiedział im gościnność, uszli do Francji i zamieszkali głównie w Paryżu. Otóż do tych wychodźców przyłączył się Mickiewicz — i on się osiedlił w Paryżu. Dlaczego i po co? Przecie on nie brał udziału w walce narodowej, a jeżeli tak, to może nie miał prawa 8 powiększać grona męczenników narodowych? Owszem, miał prawo — większe od niejednego uczestnika powstania — a to nie tylko dlatego, że i on, będąc jeszcze młodzieńcem, cierpiał za kraj, męczył się w więzieniu, był wygnany ze swojej Litwy ukochanej i tułać się musiał po miastach rosyjskich; i nie tylko dlatego, że już jego dawniejsza poezja (mianowicie Konrad Wallenrod) była walką za wolność, ale dlatego nade wszystko, że po wojnie 1831 roku on był "najwyższy z czujących na ziemskim padole": [Patrzał] na ojczyznę biedną, Jak syn na ojca, wplecionego w koło; [Czuł] całego cierpienia narodu, Jak matka czuje w łonie bole swego płodu; [Cierpiał, szalał...] Dziadów cz. III, sc.2, Improwizacja, w. 222-266 I to właśnie cierpienie nadludzkie, ta miłość narodu bezbrzeżna dawały mu prawo do przyłączenia się do tych, którzy krew swoją za kraj przelewali. A nie tylko prawo, ale i o b o w i ą z e k , obowiązek kochającego ojca względem biednych, nieszczęśliwych dzieci. On nie mógł opuścić wychodźców, on, nie tylko wielki poeta, który w Grażynie i w Konradzie Wallenrodzie wyśpiewał ideał poświęcenia za ojczyznę, ale zarazem wieszcz i kapłan narodowy, który w Trzeciej części Dziadów prorokował swemu narodowi wielką, świetlaną przyszłość. Oto dlaczego i po co osiedlił się Mickiewicz w Paryżu. Chciał prostować zbłąkane umysły, krzepić zbolałe serca, wlewając w nie czyste strumienie wiary, nadziei i miłości: stąd poszły Księgi narodu polskiego i Księgi pielgrzymstwa polskiego. A ta praca około wychodźców była ciężka i znojna: wychodźcy byli bardzo nieszczęśliwi, nieszczęście zaś nie zawsze wzmacnia i uszlachetnia, owszem, często osłabia i psuje. Więc nie dziw, że nie było zgody wśród Polaków zamieszkałych w Paryżu, że się kłócono o zasady społeczne i polityczne, o to, czy i jak przystąpić na nowo do wyzwolenia ojczyzny, jaki ma być rząd w tej przyszłej wolnej Polsce; nie dosyć na tym: rzucano na siebie klątwy, potwarze i oszczerstwa, oskarżano się wzajemnie o błędy popełnione podczas wojny. Co się działo w duszy Mickiewicza, kiedy to wszystko widział — na to pytanie niech on sam odpowie: O czym tu dumać na paryskim bruku, Przynosząc z miasta uszy, pełne stuku, Przekleństw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, Za późnych żalów, potępieńczych swarów?... Biada nam, zbiegi, żeśmy w czas morowy Lękliwie nieśli za granice głowy! Bo, gdzie stąpili, szła przed nami trwoga, W każdym sąsiedzie znajdowali wroga; Aż nas objęto w ciasny krąg łańcucha, I każą oddać co najprędzej ducha. A gdy na żale ten świat nie ma ucha, Gdy ich co chwila nowina przeraża, Bijąca z Polski, jak dzwon ze smętarza [...] Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą, Nie dziw, że ludzi, świat, siebie ohydzą, Że utraciwszy rozum w mękach długich, Plwają na siebie i żrą jedni na drugich. A gdzież szukał Mickiewicz pociechy w tym swoim bólu? Posłuchajmy jeszcze: Jedyne szczęście, kto, w szarej godzinie Z kilku przyjaciół siadłszy przy kominie, Drzwi do Europy zamykał hałasów, Wyrwał się myślą ku szczęśliwszym czasom I dumał, marzył o swojej krainie. [...] Dziś dla nas, w świecie nieproszonych gości, 9 W całej przeszłości i w całej przyszłości, Jedna już tylko dziś kraina taka, W której jest trochę szczęścia dla Polaka: Kraj lat dziecinnych! — On zawsze zostanie Święty i czysty jak pierwsze kochanie, Nie zaburzony błędów przypomnieniem, Nie podkopany nadziei złudzeniem, Ani zmieniony wypadków strumieniem . [Epilog, w. 1-13, 16-19, 24-28, 64-72] To zaś rozpamiętywanie "kraju lat dziecinnych" w gronie przyjaciół, z których każdy jakieś wspomnienie dorzucał, pogłębiało w duszy Mickiewicza tęsknotę do utraconej ojczyzny, do nieba i powietrza ojczystego, do ludzi, zwierząt i drzew rodzinnych. I poleciała jego dusza na skrzydłach tęsknoty bezmiernej Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych, Do tych pól, malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; serce rozgorzało większą jeszcze niż dawniej miłością ku ziemi rodzinnej, i teraz to dopiero rozumiało tak jasno, jak nigdy przedtem, tę wielką prawdę, że ojczyzna jest jak zdrowie: ile ją trzeba cenić, ten się tylko dowie, Kto ją stracił. [Ks. I, w. 15-18, 1-3] Lecz jednocześnie rozigrała się w duszy Mickiewicza wyobraźnia — i tak powstał poemat, w którym wyśpiewał Mickiewicz całą duszę swoją, w którym "opisał" piękność swojej ojczyzny "w całej ozdobie": Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie, najpiękniejsza pieśń polska, poczęta i wykonana w miłości i tęsknocie, pieśń, która do naszej miłości ma tak wielkie prawo, jak ani jeden utwór poezji polskiej od najdawniejszych czasów aż do chwili dzisiejszej. Zobaczmy, za co powinniśmy kochać Pana Tadeusza. *** TREŚĆ POEMATU. LOSY TADEUSZA I ZOSI, LOSY OKOLICY, KRAJU, EUROPY. Rzecz dzieje się na Litwie we wsi Soplicowo (nie istniejącej na mapie), w lecie roku 1811. Młody chłopiec, któremu na pamiątkę Kościuszki dał Mickiewicz imię Tadeusz, przyjeżdża, świeżo po ukończeniu szkół wileńskich, do domu swego stryja i opiekuna, sędziego Soplicy, i tutaj poznaje młodziutką panienkę, Zosię. W sercu chłopca i dziewczyny rodzi się miłość wzajemna, która po kilku miesiącach wieńczy się zaręczynami. Miłość dwojga młodych najzupełniej wystarczyć może do stworzenia powieści, zwłaszcza jeżeli (jak to bywa na świecie) natrafia na różne przeszkody, na przykład na samolubne zamiary mocno podstarzałej i mocno malującej się cioci, która by rada sama wydać się za młodego, niedoświadczonego chłopca. Ale, choćby miłość była opisana nie wiedzieć jak zajmująco, powieść może być, zapewne, bardzo ciekawa, a nawet bardzo piękna, ale to za mało jeszcze, aby ją czcić i kochać. Bo, ostatecznie, cóż to nas dzisiaj obchodzi, że jakiś tam Tadeusz, którego sam Mickiewicz "prostakiem" nazywa, pokochał i zaręczył się z jakąś tam Zosią, karmiącą kury i gołębie? Więc, gdyby to tylko jedno było w Panu Tadeuszu, nie zasługiwałby on tak dalece na miłość naszą. Otóż to właśnie, że jest tam coś więcej, że Mickiewicz znacznie rozszerzył zakres swojej powieści, łącząc z przedziwną zręcznością losy Tadeusza i Zosi z losami całej okolicy, a losy okolicy z losami nie tylko całej Polski, ale i całej Europy. Pamiętajmy przecie, że poematowi swojemu dal Mickiewicz tytuł: Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie. Jakoż jest w poemacie nie tylko Tadeusz, ale i "zajazd". *** 10 Cóż to jest "zajazd"? W dawnej, niepodległej Polsce, której urządzenia przetrwały po części i w Polsce porozbiorowej, mianowicie w ziemiach litewskich, nie brakło praw i sądów; owszem, było ich raczej za dużo, niż za mało, ale cóż z tego, kiedy nie było silnej władzy wykonawczej! Wskutek tego trzeba było niejednokrotnie samemu wykonywać wyroki sądowe albo też przed wydaniem wyroku czynnie upominać się o swoją krzywdę. Działo się tak osobliwie w zatargach pomiędzy sąsiadami o kawałek ziemi pogranicznej: sąsiad gromadził ludzi, napadał, czyli jak mówiono, z a j e ż d ż a ł sąsiada i siłą brał to, co — słusznie czy niesłusznie — za swoją własność poczytywał. Oczywiście, było to bezprawie, ale w oczach ogółu szlacheckiego uchodziło za rzecz uprawnioną — zwyczajem. Otóż Mickiewicz opisał w Panu Tadeuszu taki właśnie zajazd, w którym bierze udział cała okolica Soplicowa. Spór toczy się o zamek, który niegdyś należał do możnej rodziny Horeszków, a teraz jest własnością stryja Tadeusza, sędziego Soplicy; bo konfederacja targowicka skonfiskowała dobra Horeszków i oddała ich część, wraz z zamkiem, Soplicom. Lecz hrabia, ostatni potomek Horeszków, "chociaż po kądzieli", rości sobie do zamku prawa. Z początku zdaje się, że spór będzie załatwiony pokojowo: obydwie zwaśnione strony — i sędzia, i hrabia — zdają się na sądy podkomorskie, na które przybywa do Soplicowa mnóstwo gości z największym okolicznym dostojnikiem, podkomorzym, na czele. Ale na pokojowe załatwienie sprawy nie pozwala stary i wierny sługa Horeszków, klucznik Gerwazy: on z całego serca nienawidzi Sopliców, bo nie może i nie chce zapomnieć, że to przecie jeden z Sopliców, Jacek (ojciec Tadeusza), zamordował mu ukochanego pana, stolnika Horeszkę, mszcząc się za to, że ten odmówił mu ręki swej córki, Ewy; nie może się nadto Gerwazy pogodzić z myślą, żeby syn mordercy stolnika, Tadeusz, ożenił się z rodzoną wnuczką stolnika; bo przecie Zosia, to córka stolnikówny Ewy, którą ojciec, nie zważając na jej miłość ku Jackowi, wydał za jakiegoś możnego pana. Więc postanawia Gerwazy, drwiąc sobie z sądów podkomorskich, nie dopuścić do zgody sędziego Soplicy z hrabią Horeszką; za sprawą to Gerwazego spór pomiędzy sędzią a hrabią zaostrzył się, za jego to sprawą okoliczna szlachta zaściankowa urządziła z a j a z d na Soplicowo. Na szczęście, krew ludzka się nie polała, raz dlatego, że hrabia zbyt rycerski był na to, aby mordować bezbronnych ludzi, a drugi raz, że szlachta zaściankowa, zmęczona drogą, była straszliwie głodna; więc na razie skończyło się na okropnej rzezi w oborach i kurnikach. Bitwa wybuchła dopiero nazajutrz, ale nie bratobójcza, tylko pojednanej szlachty polskiej z wojskiem rosyjskim, które się nie wiedzieć skąd w Soplicowie ukazało. Skończyła się bitwa zwycięstwem szlachty, ale kosztowała drogo, bo strzał śmiertelny otrzymał ksiądz Robak, który przed śmiercią wyznał Gerwazemu, że jest... zabójcą jego pana, Jackiem Soplicą. *** PIERSZY TYTUŁ DO CHWAŁY: ODTWORZENIE ŻYCIA OBYCZAJOWEGO DAWNEJ POLSKI. Oto w jaki sposób rozszerzył Mickiewicz ramy swojej powieści. To zaś rozszerzenie, to wzbogacenie treści dało mu możność o d t w o r z e n i a ż y c i a o b y c z a j o w e g o d a w n e j P o l s k i. A dokonał tego Mickiewicz z taką nadzwyczajną pięknością i prawdą, na jakie nie zdobył się nigdy jeszcze przed nim i nigdy już po nim ani jeden poeta polski. Nie brak w Panu Tadeuszu ani jednego w a ż n i e j s z e g o rysu z domowego życia Polski w pierwszych latach porozbiorowych, w owej epoce przejściowej, kiedy to, z jednej strony, dawne pierwiastki życia narodowego, z czasów niepodległości, żyły jeszcze w ludziach i ich obyczajach, a z drugiej, występowały na jaw pierwiastki nowe, stworzone przez utratę niepodległości i odmienne warunki życia; po upływie lat kilkunastu zwyciężą te nowe pierwiastki, a stare zatrą się i — w znacznej części — znikną. Otóż Mickiewicz jakby na gorącym uczynku przytrzymał to życie niknące i unieśmiertelnił je w Panu Tadeuszu. Bo i czegóż tam nie ma? Jest i gościnność staropolska, są obyczaje towarzyskie, niezbyt wprawdzie wykwintne, ale tak proste, tak wszelkiej obłudy pozbawione; jest i dawna religijność, i wierność tradycji narodowej, i dawna wesołość, i dawna kłótliwość; jest i praca na roli, a oprócz pracy — uczty wesołe i różne rozrywki, zwłaszcza ulubione polowanie, którego opis, uświetniony grą Wojskiego na rogu, należą do przedziwności poezji polskiej, itd., itd. Ale nade wszystko jest w Panu Tadeuszu dusza polska, bo w tej niezliczonej ilości obrazów i obrazków, wśród tego życia w "cichej wsi litewskiej" występują ludzie, będący krew z krwi i kość z kości Polakami: Podkomorzy i Sędzia, obydwaj Polacy starej daty, nie cierpiący 11 cudzoziemszczyzny, całą duszą do tradycji narodowej przywiązani, ale nie zakamieniali wstecznicy, owszem, rozumiejący doskonale, że się Polska musi i powinna zmienić, że ludowi wiejskiemu trzeba wynagrodzić wiekowe krzywdy, więc z ochotą spełniający toast za zdrowie ludu, wzniesiony przez generała Dąbrowskiego; Wojski, przewyborna postać rezydenta na dworze zamożnego szlachcica, stary gaduła, znakomity myśliwy i równie znakomity kucharz, wierny sługa i jednocześnie serdeczny przyjaciel domu; Protazy, woźny, tchórzem mocno podszyty, wolący językiem aniżeli pięścią walczyć, przebiegły i chytry, umiejący zawsze umknąć w porę i wykręcić się z tarapatów, w jakich znajdowali się woźni w dawnej Polsce; Gerwazy, sługa magnacki, do swego pana i jego rodu jak pies przywiązany, starzec, zamknięty w sobie, namiętny i gwałtowny, zacięty i mściwy, a jednak zdobywający się na przebaczenie mordercy swego pana; Tadeusz, przedstawiciel młodego pokolenia, nie nazbyt uczony, ale rozsądny i uczciwy, o sercu dobrym i szlachetnym, nad dziwy natury obcej przekładający cudowne piękności własnej, polskiej, z pierścionkiem zaręczynowym na palcu idący bić się za ojczyznę; Zosia wreszcie, zrazu dziecko jeszcze, rozkochane w swoich kurach i gołębiach, zahukane przez starą i zazdrosną ciotkę, prześliczny okaz niewinnego dziewczęcia wiejskiego, które jednak coraz to wyraźniej słyszy bicie swego serca i powoli dojrzewa na kobietę-obywatelkę, na Matkę-Polkę. A obok tych ludzi, pochodzących z warstw zamożniejszych, przesuwa się przed naszymi oczami cały rój szlachty ubogiej, zaściankowej, szlachty, z której pochodził sam Mickiewicz, której też rysy znamienne — jej prostotę obyczajów i umysłów obok śmiesznych pretensyj do wielkości, ciasne głowy, ale dobre, otwarte serca, niepomierną wrażliwość i żywość, zapalczywość i porywczość — odtworzył z całą prawdą. Jednym słowem, Pan Tadeusz to zwierciadło poetyckie życia staropolskiego. Dzięki Panu Tadeuszowi dawna Polska zachowała w naszych sercach Też same oczy, twarz, postawę, szaty... Tak motyl piękny, gdy w bursztyn zatonie, Na wieki całą zachowuje postać. [Konrad Wallenrod, p. VI, w. 110-112.] Nikt lepiej nie rozumiał tej zasługi Mickiewicza i nikt jej piękniej nie określił, jak Juliusz Słowacki, który mówi, że w Panu Tadeuszu czas się cofnął i odwrócił lica, By spojrzeć jeszcze raz na piękność w dali, Która takimi tęczami zachwyca, Takim różanym zachodzi obłokiem... I ślicznie mówi jeszcze Słowacki, że w Panu Tadeuszu, jako zjawienie, Litwa, ubrana w tęczowe promienie, Wychodzi oto z lasu. Z taką chwałą Potrącał lutnię ten śpiewak Litwinów, Iż myślisz dotąd, że to echo grało, A to anielskich był głos serafinów. [Beniowski, p. VIII, w. 132-135, 119-124.] I to właśnie wskrzeszenie przeszłości narodowej, jej zaklęcie w nieśmiertelne kształty genialnej poezji — to pierwszy wielki tytuł do naszej czci i miłości ku Panu Tadeuszowi. *** DRUGI TYTUŁ DO CHWAŁY: POEMAT O DUSZY POLSKIEJ DĄŻĄCEJ DO WOLNOŚCI I RÓWNOŚCI. Gdyby Mickiewicz poprzestał był na poetycznym odtworzeniu domowego tylko życia społeczeństwa, już przez to jedno byłby Pan Tadeusz wspaniałym poematem obyczajowym; ale nie wznosiłby się jeszcze do godności wielkiej powieści narodowej, w której odbijają się sprawy nie jednego domu i nie jednej okolicy, i nie jednej warstwy społecznej, ale całego kraju, całego narodu. Najważniejszą zaś sprawą dla kraju i narodu jest wolność i niepodległość. Otóż powieść swoją o Tadeuszu i o ostatnim zajeździe na Litwie osnuł Mickiewicz na tle wielkiego wypadku dziejowego, na tle wojny Napoleona z Rosją, owej wojny 1812 roku, kiedy to cała Polska tak mocno wierzyła, że wybiła na koniec godzina odzyskania niepodległości. 12 Takie były zabawy, spory w one lata Śród cichej wsi litewskiej; kiedy reszta świata We łzach i krwi tonęła; gdy ów maż, bóg wojny, Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny, Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych, Od puszcz libijskich latał do Alpów podniebnych, Ciskając grom po gromie w Piramidy, w Tabor, W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i zabor Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu, Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu Szła, hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów, Które broniły Litwę murami żelaza Przed wieścią dla Rosyji straszną jak zaraza. [Ks. I, w. 892-905.] Z początku Soplicowo jest, zdawałoby się, głuche na to wszystko, co się dzieje na szerokim świecie; z początku mieszkańcy Soplicowa i wsi okolicznych myślą, zdawałoby się, tylko o sobie i o swoich kłopotach domowych i gospodarskich, kłócą się z sobą i kochają, jedzą i piją, polują z naganką na niedźwiedzia, z chartami na zająca, a z klapką na muchy — ale wśród tych zajęć i zabaw powszednich myślą i sercem raz po raz wyrywają się z Soplicowa i nasłuchują, czy już niedaleko "ów mąż, bóg wojny", czy już nie czas chwytać broń i stawać w szeregach. I na tym dopiero tle ukazuje się postać ze wszystkich najpiękniejsza, ksiądz Robak, ów niegdyś butny i bitny Jacek Soplica, ów [...] zawadiaka sławny w Litwie całej, co przed nim największe pany niegdyś drżały, co nie żył dnia bez bitki, co nie stolnikowi, ale by się pokrzywdzić nie dał i królowi", [Ks. X, w. 565-568.] a teraz mnich pokorny, pokutujący za swą zbrodnię, wcielony ideał poświęcenia za ojczyznę, odsłaniający całe swoje życie i całą swoją duszę we wspaniałej spowiedzi przedśmiertnej, należącej do najwyższych piękności poezji wszechludzkiej. Wprawdzie umiera ksiądz Robak, ale siew jego nie padł na opokę: on to bowiem całe Soplicowo i okolicę całą przygotował na przyjście "boga wojny". I na koniec przychodzi wiosna roku 1812, "pamiętna wiosna wojny, wiosna urodzaju, zbożami i trawami a ludźmi błyszcząca, obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna". Jak Polska długa i szeroka, rozległo się hasło: Wojna! wojna! Nie było w Litwie kąta ziemi, Gdzie by jej huk nie doszedł. Pomiędzy ciemnemi Puszczami chłop, którego dziady i rodzice Pomarli, nie wyjrzawszy za lasu granice, Który innych na niebie nie rozumiał krzyków, Prócz wichrów, a na ziemi prócz bestyji ryków, Gości innych nie widział oprócz spół-leśników, — Teraz widzi: na niebie dziwna łuna pała; W puszczy łoskot: to kula od jakiegoś działa, Zbłądziwszy z pola bitwy, dróg w lesie szukała, Rwąc pnie, siekąc gałęzie. Żubr, brodacz sędziwy, Zadrżał we mchu, najeżył długie włosy grzywy, Wstaje na wpół, na przednich nogach się opiera I, potrząsając brodą, zdziwiony spoziera Na błyskające nagle między łomem zgliszcze: Był to zbłąkany granat; kręci się, wre, świszcze, Pękł z hukiem, jakby piorun; żubr pierwszy raz w życiu Zląkł się i uciekł w głębszym schować się ukryciu. Bitwa!... Gdzie? w której stronie? pytają młodzieńce, Chwytają broń; kobiety wznoszą w niebo ręce; Wszyscy, pewni zwycięstwa, wołają ze łzami: "Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami!" [Ks. XI, w. 49-70] 13 Nadciąga "bóg wojny", w Soplicowie ukazują się "orły złote obok srebrnych". I oto Soplicowo przestaje być tylko cichą, odosobnioną od reszty świata, wsią litewską i staje się uosobieniem całej Polski, zrywającej się do boju za niepodległość. Rozumie się, że o dawnych, prywatnych sprawach i teraz ludzie nie zapominają, bo taka to już natura ludzka. Więc teraz dopiero, w przededniu wielkiej wojny, Zosia zaręcza się z Tadeuszem, Telimena z Rejentem, Hrabia pogląda czule na Podkomorzankę, Rejent godzi się z Asesorem: ale wszystkie te osobiste sprawy toną w morzu najświętszych spraw ogólnonarodowych. I teraz to natchnienie Mickiewicza wznosi się na najwyższe szczyty: ukazuje się Jankiel-cymbalista i gra, na prośbę Zosi, swój k o n c e r t n a d k o n c e r t a m i ; wypowiedział tu Mickiewicz wszystkie uczucia, które piersią polską wstrząsały od Konstytucji 3 maja aż do Legionów, wiarę nade wszystko, że "jeszcze nie zginęła", wiarę, która jest jakby hasłem politycznym Pana Tadeusza. Ale wcześniej jeszcze, zanim Jankiel wygrał swój koncert natchniony, Tadeusz postanawia dokonać wielkiego dzieła: Teraz, kiedy już mamy Ojczyznę kochaną, Czyliż wieśniacy zyszczą z tą szczęśliwą zmianą Tyle tylko, że pana innego dostaną? Prawda, że byli dotąd rządzeni łaskawie, Lecz po mojej śmierci, Bóg wie, komu ich zostawię... Bezpieczniej zrobię, kiedy władzy się wyrzekę I oddam los włościanów pod prawa opiekę. Sami wolni, uczyńmy i włościan wolnymi, Oddajmy im w dziedzictwo posiadanie ziemi, Na której się zrodzili, którą krwawą pracą Zdobyli, z której wszystkich żywią i bogacą! A Zosia odpowiada: Co pan urządzisz, na to całym sercem zgoda! Jeśli, włość uwalniając, zostaniesz uboższy, To, Tadeuszu, będziesz sercu memu droższy! [...] Zaledwie usłyszeli nowinę poddani, Skoczyli do panicza, padli do nóg pani: "Zdrowie państwu naszemu!", ze łzami krzyknęli. Tadeusz krzyknął: .."Zdrowie spółobywateli, Wolnych, równych — Polaków!" — "Wnoszę ludu zdrowie!", Rzekł Dąbrowski... [Ks. XII, w. 493-497, 500-505. 515-517, 604-609.] Oto jakby hasło społeczne Pana Tadeusza: wolność i równouprawnienie wszystkich warstw społecznych. Może Bóg nie będzie z Napoleonem, a Napoleon nie będzie z nami, może Tadeusz polegnie pod Moskwą albo utonie w nurtach Berezyny — ale ziarno, rzucone przezeń w rolę soplicowską, już nie zginie: lud polski po równo ze szlachtą będzie pracował na pożytek i chwałę ojczyzny. Otóż to wszystko — odzwierciedlenie duszy polskiej z jej dążnością do wolności i równości — to drugi tytuł do naszej czci dla Pana Tadeusza. *** TRZECI TYTUŁ DO CHWAŁY: UKAZANIE PRZYRODY POLSKIEJ W POEMACIE. Lecz obrazy życia polskiego — ludzie, ich obyczaje, zajęcia, myśli, uczucia i marzenia — nie wyczerpują jeszcze całej treści Pana Tadeusza: jest w nim to, bez czego nie byłoby życia ludzkiego i nie byłoby pewnie miłości ojczyzny: jest ziemia, ziemia-matka, ziemia-karmicielka, jest przyroda polska, są wspaniałe opisy wschodu i zachodu słońca, dnia i nocy, pogody i burzy, pól i łąk, pagórków i stawów, puszcz i lasów, sadów i ogrodów. Widział Mickiewicz tyle świata, poznał Rosję, Niemcy, Czechy, Szwajcarię, Włochy, Francję, napatrzył się tylu dziwom przyrody zagranicznej, ale ponad nie przekładał przedziwne piękności przyrody polskiej: 14 Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie Owe sławione drzewa, rosnące na wschodzie I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi: Któreż równać się może z drzewami naszemi? Czy aloes z długimi, jak konduktor, pałki, Czy cytryna-karlica z złocistymi gałki, Z liściem lakierowanym, krótka i pękata, Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata? [...] Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina, Która, jako wieśniaczka, kiedy płacze syna, Lub wdowa — męża, ręce załamie, roztoczy Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy? [...] To [...] niebo włoskie [...] Błękitne, czyste — wszak to, jak zamarzła woda: Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda? U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków, Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków! Bo każda chmura inna: na przykład, jesienna Pełznie, jak żółw, leniwa, ulewą brzemienna, I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi, Jak rozwite warkocze: to są deszczu strugi; Chmura z gradem, jak balon, szybko z wiatrem leci, Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci, Szum wielki słychać wkoło. Nawet te codzienne Patrzcie państwo — te białe chmurki, jak odmienne! Z razu, jak stado dzikich gęsi lub łabędzi, A z tyłu wiatr, jak sokół, do kupy je pędzi: Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy! Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy, Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie Przelatują, jak tabun rumaków po stepie, Wszystkie białe, jak srebro, zmieszały się. Nagle Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle, Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie cicho, zwolna, po niebios błękitnej równinie! [Ks. III, w. 580-587, 594-597, 631-653.] Z taką miłością, jak Mickiewicz, ani jeden nasz poeta natury polskiej nie opisywał, toteż ani jeden tak pięknie jej nie opisał. I te opisy ziemi rodzinnej to trzecie prawo Pana Tadeusza do naszej miłości, ale bynajmniej jeszcze nie ostatnie. *** "PAN TADEUSZ JEST PIĘKNY, PRAWDZIWY I DOBRY". Do trzech ideałów dąży duch ludzki w swej pracy wiekowej, w swej walce ze światem, z ludźmi i z sobą samym: do p i ę k n a , do p r a w d y i do d o b r a . Nie urzeczywistniło dotychczas tych ideałów życie ludzkie, w którym się zawsze ukazuje obok piękności — brzydota, obok prawdy — fałsz, obok dobra — zło. Ale z tego, że ich nie urzeczywistnili ludzie, nie wynika bynajmniej, aby do nich dążyć nie mieli: przeciwnie, dążenie do ideałów to przecie cały sens życia ludzkiego i — jedyne prawdziwe szczęście. Miłość ideałów budzi w nas — oprócz pięknej natury, życia rodzinnego, religii i nauki — sztuka, a więc i poezja. Jeżeli przemierzymy myślą całą poezję naszą od starodawnej pieśni Bogurodzica, którą śpiewając, ojcowie nasi bili Niemców pod Grunwaldem, aż do chwili dzisiejszej — to dojdziemy do przekonania, że ani jedno z arcydzieł poezji polskiej nie budzi w nas w tym stopniu, co Pan Tadeusz, miłości ideałów, ani jedno tak nas nie uczy kochać piękna, prawdy i dobra, ani jedno tak nas nie uszlachetnia, bo w ani jednym piękno, 15 prawda i dobro nie przemówiły tak, jak w Panu Tadeuszu, i w ani jednym nie połączyły się z sobą w tak wspaniałą całość: Pan Tadeusz jest jednocześnie i piękny, i prawdziwy, i dobry. *** PIĘKNO POEMATU. Na czym polega nieśmiertelne piękno Pana Tadeusza, to wytłumaczyć bardzo trudno, bo piękno odczuwamy więcej, aniżeli zdajemy sobie z niego sprawę. Ale to pewna, że jedną z głównych tajemnic jego piękności jest — oprócz treści, tak żywo przemawiającej do duszy polskiej i przyśpieszającej bicie polskiego serca — s p o s ó b o p o w i a d a n i a , w którym co nade wszystko uderza, to nadzwyczajna, niewysłowiona, dziecięca niemal prostota. O! gdybym kiedyś dożył tej pociechy, Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy; Żeby wieśniaczki, kręcąc kołowrotki, Gdy odśpiewają ulubione zwrotki: O tej dziewczynie, co tak grać lubiła, Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła; O tej sierocie, co, piękna, jak zorze, Zaganiać ptactwo szła w wieczornej porze, Gdyby też wzięły wieśniaczki do ręki Te księgi, proste, jako ich piosenki! [Epilog..., w. 107-117.] Tak, to prawda: cały Pan Tadeusz — od początkowego zwrotu do Litwy i "Panny Świętej, co jasnej broni Częstochowy i w Ostrej świeci Bramie", aż do końcowego opisu zachodu słońca i wiwatów Napoleona, wodzów, Tadeusza, Zosi Wreszcie z kolei wszystkich trzech par zaręczonych, Wszystkich gości obecnych, wszystkich zaproszonych, Wszystkich przyjaciół, których kto żywych spamięta, I których zmarłych pamięć pozostała święta, — [Ks. XII, w. 857-861.] cały Pan Tadeusz od początku do końca jest prosty, jak piosenki ludowe. I dlatego ze wszystkich wielkich arcydzieł naszej wielkiej poezji on jeden jedyny jest dostępny dla całego narodu polskiego, on jeden jedyny zbłądzić może zarówno pod strzechy wiejskie, jak do warsztatów miejskich. Dwaj inni wielcy poeci nasi, Słowacki i Krasiński, nigdy tego zaszczytu, tego szczęścia nie dostąpią, żeby czytali ich arcydzieła ludzie prości, nie posiadający wyższego wykształcenia. Jak tę, tak inną jeszcze tajemnicę piękności Pana Tadeusza odsłonił sam Mickiewicz w tych prostych, a tak wymownych słowach do ojczyzny: Dziś piękność twą w całej ozdobie Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. Tak! To nie tylko wielki geniusz poetycki stworzył Pana Tadeusza, wyśpiewało go i serce wielkie, serce zbolałe tęsknotą do ojczyzny, serce kochające i cierpiące za miliony. Raz przemówi serce Mickiewicza bezpośrednio — to jako westchnienie pobożne do Matki Bożej, to jako tęsknota do kraju lat dziecinnych, to znów jako wspomnienie o wiośnie 1812 roku. Ale najczęściej przemawia serce Mickiewicza pośrednio, na pozór nieznacznie, w istocie bardzo silnie i gorąco — w łagodnym, pełnym dobroci i pogody uśmiechu. Uśmiecha się Mickiewicz na widok i starego Wojskiego, który wstydzi się polować na zająca, a poluje na muchy; i ze starego Maćka, który, walcząc z gefrejterem, wprzód "lewą ręką włożył na nos okulary"; i z hrabiego, który Nieraz, pędząc za lisem albo za szarakiem, Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie, Jak kot, gdy ujrzy wróble na wysokiej sośnie; i nawet z księdza Robaka, który Przy mszy, gdy z wzniesionymi zwracał się rękami Od ołtarza do ludu. by mówić: „Pan z wami!", To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem, Jakby prawo w tył robił za wodza rozkazem.[ks. II, w.132-134, ks. I, 966-969] 16 A w tym uśmiechu Mickiewicza nie ma ani cienia złośliwości, a cóż dopiero szyderstwa! Ten uśmiech płynie z miłości i rozrzewnienia, z kochającego serca poety, który, sam będąc wyższym nad ułomności i słabości ludzkie, nie potępiał ich bynajmniej, ale patrzył na nie okiem dobrej m a t k i , co to, kiedy patrzy na swoje dzieci, jak dokazują i broją, śmieje się nie z nich, ale do nich — często ze łzą rozrzewnienia w oku. Otóż ten uśmiech Mickiewicza to właśnie jedna z największych piękności Pana Tadeusza, on to wyzłaca go i opromienia cudownym blaskiem słonecznym. *** PRAWDA POEMATU. A teraz — dlaczego Pan Tadeusz jest prawdziwy? Dlatego, że zawarty w nim obraz społeczeństwa polskiego jest zgodny z prawdą, jest b e z s t r o n n y , wolny od wszelkich namiętności czy uprzedzeń — stronniczych czy społecznych. Nie zaślepia się Mickiewicz względem arystokracji, nie wynosi pod niebiosa szlachty. Hrabia w Panu Tadeuszu jest ogromnie śmieszny ze swoją poetycznością i romansowością, ze swymi opowiadaniami o nadzwyczajnych przygodach gdzieś tam pod Birbanterocca: ale jednocześnie ma poczucie honoru, kocha kraj i, kiedy wybiła godzina, porzuca marzycielskość i bezczynność i staje w szeregach narodowych. Szlachta znów w Panu Tadeuszu jest dobra, zacna, przywiązana gorąco do kraju, ale z drugiej strony bardzo przeciętnie oświecona, kłótliwa i krzykliwa, zwłaszcza szlachta zaściankowa: tego też wcale nie tai Mickiewicz i (przez usta Maćka) taki o niej sąd wydaje: A, głupi! a głupi! A głupi wy! Na kim mleło, na was skrupi! To, póki o wskrzeszeniu Polski była rada, O dobru pospolitym, głupi, u was zwada? Nie można było, głupi, ani się rozmówić, Głupi, ani porządku, ani postanowić Wodza nad wami, głupi! A niech no kto poda Osobiste urazy, głupi, u was zgoda!... Precz stąd!... Bo, jakem Maciek, was do milijonów Kroćset kroci tysięcy fur, beczek, furgonów Diabłów!...[Ks. VII, w. 503-515] A jak nie ma w Panu Tadeuszu żadnych uprzedzeń społecznych, tak nie ma w nim ani nawet źdźbła uprzedzeń narodowych, patriotycznych, n i e m a a n i ś l a d u s z o w i n i z m u n a r o d o w e g o . Występuje w poemacie, obok szlachty rdzennie polskiej, Buchman, rodem Niemiec: człowiek to śmieszny, zabawny, a raczej trochę nudny ze swoim niemieckim ładem i składem w głowie i mowie, ale dobry, serdecznie kochający swą przybraną ojczyznę. Obok majora Płuta, zniszczonego Polaka, głupca i łotra spod ciemnej gwiazdy, występuje rdzenny Rosjanin, kapitan Ryków, figura ogromnie śmieszna i pocieszna, ale dusza z gruntu prawa, szlachetna, sprawiedliwa. Jest wreszcie i Żyd, Jankiel-cymbalista, w karczmie dobrzyńskiej — tchórzem trochę podszyty, ale tak piękny, a tak cichy w swojej wiernej służbie ojczyźnie, tak wspaniały w swojej natchnionej grze na cymbałach, będącej jednym wielkim hymnem miłości ojczyzny! W całej naszej poezji patriotycznej nie ma drugiego utworu, w którym by patriotyzm był tak głęboki, tak płomienny, a jednocześnie tak niepokalanie czysty, nieskażony, nie dotknięty zarazą zatruwającego dzisiejszy świat nacjonalizmu. *** DOBRO POEMATU. I wreszcie — dlaczego Pan Tadeusz jest dobry? Czy dlatego może, że Mickiewicz pragnął dać swoim czytelnikom naukę moralną albo że stworzył wszystkich ludzi w Panu Tadeuszu doskonałymi? Bynajmniej. O żadnej nauce moralnej, pisząc Pana Tadeusza, nie myślał Mickiewicz, a gdyby ludzie poematu byli doskonałościami, nie byłoby w nim prawdy, bo doskonałości nie ma wśród ludzi. Wszyscy więc ludzie w Panu Tadeuszu są ułomni i grzeszni: tak, ale każdy z nich ma Boga w sercu, każdy ma sumienie, każdy, świadomie czy nieświadomie, dąży do ideału dobra. Nawet ciocia Telimena, kokietka i egoistka, nie jest pozbawiona dobrych, szlachetnych uczuć: przecie ona naprawdę kocha Zosię, a kiedy Tadeusz biegnie się topić, ona od razu gniew z serca składa, bo żal jej 17 chłopca. Sędzia jest uparty, zacięty, nie posiada się z oburzenia na hrabiego, który go publicznie obraził, ale kiedy ksiądz Robak mówi mu o niedalekim już powstaniu, serce jego wzbiera radością na myśl o wyzwoleniu ojczyzny, i — gniew na hrabiego słabnie, uczucie egoistyczne topnieje w ogniu miłości ojczyzny. Ale to przykłady drobne. Są dwa inne, wielkie i wspaniałe, należące do największych piękności w poezji całego świata i będące prześlicznym pomnikiem szlachetności Mickiewicza, jego czci dla ideału moralności patriotycznej i chrześcijańskiej. Przykład pierwszy — to Jacek Soplica, opętany przez szatana pychy, zbrodniarz, który, party wściekłą żądzą zemsty, zamordował człowieka, ale który potem nie tylko odpokutował, ale odkupił zbrodnię, ze zbrodniarza stał się niemal męczennikiem i świętym — przez ogrom swego cierpienia i poświęcenia za ojczyznę. Uciekłem z kraju!... Gdziem nie był! com nie cierpiał! Ale Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić: Poprawić się potrzeba było i naprawić... [...] Bardziej, niźli z miłości, może z głupiej pychy Zabiłem. Więc pokora!... Wszedłem między mnichy. Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem, Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem, Że jako robak, w prochu... Zły przykład dla ojczyzny, zachętę do zdrady, Trzeba było okupić dobrymi przykłady, Krwią, poświęceniem się... Biłem się za kraj — gdzie? jak? zmilczę. Nie dla chwały Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały... Milej sobie wspominam nie dzieła waleczne I głośne, ale czyny ciche, użyteczne, I cierpienia, których nikt... Udało mi się nieraz do kraju przedzierać, Rozkazy wodzów nosić, wiadomości zbierać, Układać zmowy... Znają Galicyjanie Ten kaptur mnisi, znają i Wielkopolanie! Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy, Trzy razy Moskwa kijami zraniła me plecy, Raz już wiedli na Sybir, potem Austryjacy W Szpilbergu zakopali mnie w lochach do pracy, W carcer durum... A Pan Bóg wybawił mnie cudem I pozwolił umierać między swoim ludem, Z Sakramentami... [Ks. X, w. 818-821, 827-850] Myśl poświęcenia samego siebie dla ojczyzny to słońce, około którego obracają się niemal wszystkie ważniejsze utwory Mickiewicza: ale w całym swoim blasku zajaśniało to słońce dopiero w Panu Tadeuszu, w postaci Jacka Soplicy, w blasku tym świetniejszym, że poświęcenie patriotyczne jest tu nierozłączne z odrodzeniem moralnym człowieka w ogóle: nie tylko ojczyzna z poprawionego warchoła, ale i Bóg ma chwałę — z odrodzonego zbrodniarza. A teraz przykład drugi, może już nie tak wymowny, jak odrodzenie moralne Jacka Soplicy, ale z pewnością nie mniej piękny i szlachetny. Klucznik Gerwazy — ten starzec zacięty i mściwy, który zamordował bezbronnego majora, usprawiedliwiając się, że to pro publico bono (dla dobra ogólnego) — pała uczuciem niewygasłej zemsty względem Jacka. Więc nie dziw, że kiedy mu umierający ksiądz Robak odkrył swoje prawdziwe nazwisko, Klucznik na to słowo Pobladnął, pochylił się i ciała połową Wygięty naprzód, stanął, zwisł na jednej nodze, 18 Jak głaz lecący z góry, zatrzymany w drodze, Oczy roztwierał, usta szeroko rozszerzał, Grożąc białymi zęby, a wąsy najeżał; Rapier, z rąk upuszczony, przy ziemi zatrzymał Kolanami i głownię prawą ręką imał, Cisnąc ją: rapier, z tyłu za nim wyciągniony, Długim, czarnym swym końcem chwiał się w różne strony. I Klucznik był podobny rysiowi rannemu, Który z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu: Wydyma się kłębuszkiem, mruczy, krwawe ślepie Wyiskrzą, wąsy rusza i ogonem trzepie. Dawna, zastarzała nienawiść walczy z sumieniem: z obowiązkiem chrześcijańskim przebaczenia — człowiekowi, który za chwilę stanie przed sądem Bożym. Z początku zwycięża nienawiść: Klucznik ani nawet słyszeć o przebaczeniu nie chce. Ale, w miarę jak się Jacek spowiada, twarde serce zaczyna mięknąć: o zemście nie myśli już Gerwazy, chociaż do przebaczenia jeszcze daleko, i, kiedy Jacek rękę wyciągnął, cofnął się Gerwazy: "Nie mogę — rzekł — bez mego szlachectwa obrazy Dotykać rękę, takim morderstwem skrwawioną". Lecz na koniec, kiedy dosłuchał spowiedzi do samego końca, kiedy usłyszał, jak się strasznie ten człowiek męczył, jak bardzo cierpiał, jak ciężko za swe winy odpokutował — sumienie i obowiązek chrześcijański zwyciężają, i Gerwazy przebacza Jackowi — nie dla formy, ale szczerze, z głębi serca, i nie tylko przebacza, ale, tknięty litością ku umierającemu męczennikowi, wlewa w jego duszę, dręczoną wyrzutami sumienia, balsam kojący, oznajmiając mu, że stolnik Horeszko przebaczył swemu zabójcy: „Oby tylko równie Bóg przebaczyć raczył! — Przerwał Klucznik. — Jeżeli masz przyjąć wijatyk, Księże Jacku, toć ja nie luter, nie syzmatyk; Kto umierającego smuci, wiem, że grzeszy. Powiem tobie coś, pewnie to ciebie pocieszy! Kiedy nieboszczyk Pan mój upadał zraniony, A jam, klęcząc, nad jego piersią pochylony I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął, Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął W stronę, gdzie stałeś, i krzyż w powietrzu naznaczył, Mówić nie mógł, lecz dał znak, że zbójcy przebaczył". [Ks. X, w. 459-472, 776-778, 863-873.] Jak odrodzenie moralne Jacka Soplicy przypomina odrodzenie moralne Kmicica z Potopu Sienkiewicza, tak to przebaczenie Gerwazego Jackowi przypomina tę wspaniałą scenę w Krzyżakach, w której Jurand przebacza katowi swojej córki. Otóż dwa te przykłady wystarczają w zupełności, aby zrozumieć, że Pan Tadeusz jest nie tylko piękny i prawdziwy, ale i d o b r y ; nie tylko owocem geniuszu poetyckiego Mickiewicza jest poemat, ale i jego szlachetnego serca — serca, w którym mieszkał Jezus Chrystus. *** A teraz, po tym wszystkim, co się powiedziało, nietrudno będzie odpowiedzieć na pytanie: Za co powinniśmy kochać Pana Tadeusza? Widzieliśmy, że z jednej strony jest Pan Tadeusz wiernym obrazem życia staropolskiego, naszej przeszłości narodowej i uczy nas tę przeszłość kochać; a z drugiej, uszlachetniając nasze serca, siejąc w nich ziarna ideałów, prawdy i dobra, uczy nas, jak służyć ojczyźnie, jak ją budować. Jest więc Pan Tadeusz naprawdę "arką przymierza pomiędzy dawnymi a młodszymi laty", "z archanielskimi skrzydłami i głosem", j e s t n a s z ą p o e t y c z n ą o j c z y z n ą , zarówno rzeczywistą, jak idealną, zarówno przeszłą, jak przyszłą. Więc kto kocha ojczyznę, ten kocha i Pana Tadeusza. 19 Wilhelm Feldman (1868 - 1919) - krytyk i historyk literatury, dramatopisarz i publicysta Wilhelm Feldman (ur. 8 kwietnia 1868, zm. 25 października 1919) – polski publicysta, krytyk i historyk literatury, autor m.in. "Współczesnej literatury polskiej"; także dramatopisarz i prozaik. Feldman pochodził z rodziny żydowskiej, był gorącym zwolennikiem żydowskiego ruchu asymilacyjnego. Już w 1886 r. rozwijał żywą akcję na polu "uobywatelenia" Żydów, wydawał w tym duchu czasopisma i broszury ("Asymilatorzy, sjoniści i Polacy"; "O jargonie żydowskim"; "Stosunek Mickiewicza do Żydów"; "Kościuszko i Berek Joselowicz"). Będąc sekretarzem barona Hirscha (w Krakowie 1891-1894), miał sposobność wcielania swych idei w życie. Z kwestii żydowskiej przeszedł do spraw społecznych i brał udział w formowaniu w Galicji partii radykalno-postępowej. Należał do założycieli organu młodzieży postępowej "Ognisko". W 1895 r. musiał Berlin opuścić, ponieważ wytoczono mu proces o "propagandę wielkopolską"; osiadł w Krakowie, gdzie założył "Dziennik Krakowski", redagowany w duchu demokratyczno-wolnomyślnym. Po półtorarocznym istnieniu dziennik przestał wychodzić i Feldman przeniósł się do Lwowa, gdzie utrzymywał się z prac literackich i publicystycznych. W 1901 r. objął wydawnictwo upadającego miesięcznika krakowskiego "Krytyka" i prowadził je z powodzeniem (do 1914), początkowo we Lwowie, później w Krakowie. Prócz tego zajmował się organizacją uniwersytetów ludowych (Uniwersytetu Ludowego w Krakowie i Wyższych Kursów Wakacyjnych w Zakopanem) i sam wygłosił wiele popularnych wykładów o kwestiach estetycznych, historyczno-literackich i filozoficznych. Podczas I wojny światowej poparł Piłsudskiego i wstąpił do Legionów. Jego sztandarowe opracowanie "Współczesna literatura polska" miało za życia autora kilka wydań zawierających uzupełnienia autora obejmujące kolejne okresy. Wydanie ósme, opracowane po śmierci Feldmana przez Stanisława Lama w 1930 r. obejmowało już okres 1864-1923. Wśród innych prac publicystycznych napisał także m.in. "O Rosji" (Kraków, 1903); "Stronnictwa i programy polityczne w Galicji 1846-1906" (Kraków 1906-1907); "Dzieje polskiej myśli politycznej w okresie porozbiorowym" (Kraków, 1913-1920). Wydał także prace literackie, m.in.: "Piękna Żydówka" (1887); "Żydziak" (1888); "Nowele i obrazki" (1889); "W okowach" (1890); "Jak w życiu" (1892); "Nowi ludzie" (1894); "Ananke" (1897); "Sądy Boże" (dramat, 1898, wystawiony i drukowany w Warszawie w 1899), "Cudotwórca" dramat, grany w Warszawie, Lwowie i Krakowie; "Czyste ręce", dramat (1901); "Trzech muszkieterów" (Kraków, 1903); "My artyści" (sztuka w 4 aktach, Lwów 1909). Powyżej: Portret Wilhelma Feldmana pędzla Stanisława Wyspiańskiego. 20 ZAMKNIĘCIE ROMANTYZMU POLSKIEGO. I. SZLAKI ROMANTYZMU POLSKIEGO. Rok 1863 jest spełnieniem testamentu, a zarazem likwidacją wielkiej poezji romantycznej polskiej. Czym była ona dla Polski? Jeżeli, podług Mickiewicza, cała literatura polska wyrosła z tego jednego słowa: ojczyzna, to romantyzm był tej ojczyzny duchem nieśmiertelnym. Jego moc: wieczysty pęd uczucia i woli, przezwyciężający daną rzeczywistość, tworzy najwspanialsze karty dziejów Polski. Ta moc żywiołowa rozpędem swoim stworzyła Polskę Bolesławów, Łokietka i Jagiełły; ona. w czasie "potopu", kiedy zdrowy rozsądek wskazywał, że wszystko stracone, husarskim wichrem wygnała najeźdźców, ona dodała skrzydeł Żółkiewskiemu i Chodkiewiczowi, Czarnieckiemu i Sobieskiemu. Realistycznym, bez "szaleństw", był okres Sasów, po nim wszelkie łamanie się z daną rzeczywistością musiało już być liczeniem sił na zamiary. Romantyczny jest urągający praktycznemu rozsądkowi czyn Wybickiego i Rejtana, Kościuszki i Jakuba Jasińskiego; romantyczne są Racławice, romantyczną jest: epopeja Legionów. Brak wiary i czucia romantycznego, mędrkowanie i rezygnacja spowodowały klęskę roku 1831; po niej duch romantyczny nie tylko zaklął w nieśmiertelne piękno wizję ojczyzny, lecz objął straż wolności jej duchowej — i obronił ją. Romantyzm to pęd czucia, woli, natury, swobody. W zastosowaniu do Polski porozbiorowej — to niepodległość. Na tym jednak nie dosyć. Mickiewicz mówi tylko, z jakiego "słowa" literatura polska wyrosła, nie zaś — dokąd sięgnęła; za dużo byłby musiał mówić — o sobie. Z literatury romantycznej przemawia Polak pewnej kategorii dziejowej, ale także "człowiek wieczny". Będąc narodową, jest ona — jak chciał Norwid — nadnarodową. Romantyzm rozwinął z dawnych pierwiastków i doprowadził do rozkwitu nową, wielką kulturę polską. Każdy czas, któremu było dane rozwinąć swe jestestwo w całej pełni, ma kulturę własną, stylową, cechującą życie skończoności: rzeczywistość, i nieskończoności: sztukę oraz filozofię. Własny, pełny styl ma kultura odrodzenia polskiego; pełny, skończony, lubo mniej własny ma klasycyzm polski; żadnego stylu, bo żadnej pełni i zgody prawdy wewnętrznej z zewnętrzną nie ma i mieć nie może Polska niewolna, tj. czująca niewolniczo. Na emigracji jednak duch polski, poczuwszy się w pełni swobody, określonej tylko prawdą wewnętrzną, wyolbrzymiał, rozszczepił się na szereg konarów, w różne nieraz rozgałęzionych strony nieba, ale tego samego nieba, podobnie jak z tej samej wyrosły gleby duchowej. Stąd ostateczna jednolitość wielkiej tej kultury przy całym niezmiernym jej zindywidualizowaniu. Miał słuszność Mickiewicz, gdy wiedząc dobrze, co braci po duchu różniło, twierdził jednak: ,"wiersze poetów polskich, mowy jej kaznodziejów i rezultaty ścisłej analizy Wrońskiego zgadzają się zupełnie z sobą". Schodzą się na poziomie wspólnej kultury. W kulturze tej romantycznej jest miejsce — obok polityki, której głównym nakazem niepodległość Polski — na artyzm specjalny, na romantyczny artyzm, łamiący piękno czysto formalne klasycyzmu, wprowadzający przede wszystkim prawdę wewnętrzną i wieloliczne jej postaci: od płynnej muzyki liryzmu, oddającej bezpośrednio stany duszy, do symboliki, ujmującej całe światy zjawisk, znanych oraz niewypowiedzialnych, w jeden kształt żywy. Jest dalej miejsce w tej kulturze na nową prawdę o stosunku człowieka do człowieka i warstwy społecznej do drugiej, na romantyzm społeczny. Od skargi w Dziadach na pana bezlitosnego, od haseł filomackich pchnięcia bryły świata "na nowe tory" ciągnie się szereg nawoływań do sprawiedliwości, do zaprowadzenia na ziemi Królestwa Bożego. Jest kultura ta religijną, a rozsadza zawsze formuły kościelne; wyznaje idealizm metafizyczny, dochodzący do monizmu spirytualistycznego ("wszystko przez Ducha i dla Ducha stworzone jest, a nic dla cielesnego celu nie istnieje"); poecie przeznacza rolę wieszczą: wielkie dzieła romantyczne mają charakter rewelacyjny, kończą się wszystkie proroctwem; główną siłą przemian jest duch, jako najgłębsza rzeczywistość, kształtujący materię ("wola" Mickiewicza, "wieczny rewolucjonista" Słowackiego). Jeżeli przybliżone pojęcia znajdziemy u wielkich romantyków także innych ludów, to czysto polskimi są pojęcia o roli człowieka polskiego i Polski wobec ludzkości. Po okresie werteryzmu 21 i byronizmu, po uznaniu prawa serca i intuicji ("czucie i wiara silniej mówią do mnie"...) przebył romantyzm polski następujące szlaki: farysowy (wola, ale jeszcze bezcelowa, jako wszechwładna potęga); r konradowy (wola wciela się w ojczyznę, którą pragnie zbawić z Bogiem lub mimo Boga); anhelliczny (po załamaniu się pierwiastka konradowego — wiara w zbawczość duchów czystej ofiary); Króla-Ducha (poprzez zasługi ofiarników rola kierownicza w procesie doskonalenia się ludzkości należy do duchów silnych, tytanicznych) ; przedświtowy ("Bóg chce Polski, aby czyniła wysokość między wysokościami... do której dążą w ideałach inne narody" — jest ona więc Mesjaszem narodów). Ideały polskie, wolność i bohaterstwo, potęgują się tu do znaczenia powszechnego; kultura romantyzmu polskiego staje się kosmiczną i ogólnoludzką. Niewątpliwie niejeden pierwiastek ma swój odpowiednik u innych narodów; nigdzie jednak kultura ta nie jest tak wspólną i znamienną dla wszystkich prawie przodowników i nie ciążyła tak bezpośrednio do wcieleń, jak w romantyzmie polskim. Jak na Parnasie Rafaela znalazły się wszystkie duchy piękne i natchnione Grecji, tak znajdą się tutaj — jak to rozumiał Mickiewicz — Słowacki obok ks. Felińskiego, Mickiewicz z Goszczyńskim i Towiańskim, Krasiński z Norwidem i Cieszkowskim, Worcel z Lelewelem i zwalczającym wszystkich Wrońskim, żołnierz niejeden i "kaznodzieja" (w szerokim słowa znaczeniu); każdy z nich zresztą był poetą, żołnierzem i kaznodzieją. Słowa ich bywają odmienne, "melodia" dusz — jak w owym śnie Mickiewicza — ta sama. W najistotniejszych swych pierwiastkach łączą się z największymi duchami Polski minionych wieków, a czującemu Polakowi uprzytomniają Mickiewiczowską wiarę w związek świata zmarłych ze światem żyjących, tj. w jedność duszy — w jedność kultury polskiej. II. KULTURA "WIELKOLUDÓW" Z PARYŻA I TWÓRCÓW KRAJOWYCH. "Wielkoludy" tworzyły tę kulturę doczesności: polityczną i społeczną, oraz wieczności; całokształt jej, jak wszystkich religii i gałęzie wielkiej sztuki, nie ujęty w prawidła, intuicyjnej jest natury — nie pojęciowej, i stanowi nadbudowę idealną, której właściwy gmach był jednak i być może dostępny dla każdego Polaka, chcącego przekroczyć miarę "zjadaczy chleba". Genius loci tego gmachu — to duch, prowadzący przez bohaterstwo do przebóstwienia; z niego płyną wszystkie natchnienia, zarówno religijne, jak i polityczne, zarówno idee społeczne, jak i poczucie słowa: tajemnica artyzmu. Jest też ten patriotyzm religią; polityka romantyczna zrosła się z poezją, filozofia z dążeniem do sprawiedliwości; jest tu miejsce na najwyższy indywidualizm: na bohaterstwo tytaniczne, i na najszerszy podkład społeczny: na ofiarę. Całością jest w tym świecie człowiek, nie rozbity na atomy samodzielne a sprzeczne, gdyż nosi w sobie duszę syntetyczną. Jakoż z Paryża, gdzie kultura ta głównych swoich miała kapłanów, szlaki jej podziemnie biegną do kraju, pociągając swoim czarem wszystkich — w Mickiewiczowskim słowa znaczeniu — młodych. Wkracza na nie pierwsza generacja popowstaniowa Warszawy i wydaje "świętokrzyżców", kółko metafizyków i spiskowców, grupujących się około "Przeglądu Naukowego" Edwarda Dembowskiego, oraz kółko "entuzjastek" i "cyganerii". Na lodach i w kopalniach Sybiru szlaki te odnajdujemy. Gdziekolwiek wyrok carski nas zawlecze, Oszukamy jego dumę, Niesiemy z sobą prawa człowiecze! Niesiemy wolności dżumę! — śpiewał skazaniec sybirski za udział w spisku "świętokrzyskim", poeta Farysa — wieszcza i Męczeństwa Zbawiciela, Karol Baliński. Dotarły szlaki te do Galicji: stąpał nimi Ujejski i cały szereg bratni. Wkroczyli na nie poznańczycy — i prowincja ta przeżyła w okresie 1840—1848 najpiękniejszy czas swego rozkwitu, w którym kultura romantyzmu wydała natchnioną myśl Cieszkowskiego i rwącego wszelkie pęta Berwińskiego, i budującego swój system ludowości i idealizmu Libelta. Do Wilna sięgnęły: i na ziemi, krwią Szymona Konarskiego zbroczonej, Jordan Sowy-Żeligowskiego już przed Syrokomlą pioruny zaczął ciskać na niewolnictwo ówczesne i głosić odrodzenie z ducha. W Kijowie znalazła się na tych szlakach młodzież, unikająca bałagulstwa, 22 i wydała poezję buntu i przebóstwienia się Sowińskiego. Pełne znaczenie tych wyznawców wielkiej kultury romantyzmu polskiego ocenimy, skoro przeciwstawimy im, czym był nieromantyczny zdrowy rozsądek w Warszawie Paskiewiczowskiej lub na Rusi pańszczyźnianej, gotowej oddać się Rosji za pośrednictwem "Tygodnika Petersburskiego" i dostarczającej materiału do Pamiętników Bobrowskiego, lub na tej Litwie, której Syrokomla musiał się wstydzić, która w Aleksandrze II miała witać następcę Jagiellonów; bez nich byliby Polacy, nie byłoby Polski; byłaby z imienia, nie z duszy. Przez długi zresztą czas jednostki tylko i grupki żyły tym wysokim napięciem duchowym; Golgotą był byt, zwiastował zbawienie. POEZJA PRZEDSTYCZNIOWA. Gdy ku końcowi lat pięćdziesiątych książeczki wielkich poetów zaczęły liczniej krążyć po kraju, a wracający z emigracji paryskiej starcy i z krainy Anhellego nieśli żywym słowem tęsknotę i proroctwa wieszczów kultura romantyzmu zaczęła przenikać tysiące serc gorętszych. Przeszła w życie stolicy, która w poezji Słowackiego żałobną była Polski wdową, a w rzeczywistości za rządów Paskiewicza często miejscem saturnalii i zszarganych sumień. Odkąd duch romantyzmu w nią wstąpił, Warszawa się odradza, rośnie sercem, promieniuje blaskiem jego szlaków. Anhellicznym był tłum, który w r. 1861, wierząc w odkupienie przez ofiarę, śmierć przyjmował ze śpiewem modlitewnym na ustach. Królem-Duchem zdawał się być ów wichr, który w r. 1863 przez krew i walkę miał naród nieść ku potędze, a Przedświtowym był blask ewangeliczny, jakim promieniowali Romuald Traugutt i towarzysze. Te same cechy nosi ówczesna poezja polska. Poeta, znowu podniesiony do godności wodza, wcielenie swe znalazł w Tyrteuszu Anczyca: Ty ludu! nim wróg w pętach cię powlecze, Ojców swych broń na progach domów złam I w przepaść rzuć! niech nie wie świat, że miecze Były wśród was, a serca brakło wam! W okresie demonstracji wielbi męczeństwo cały szereg poetów ze starym Bohdanem Zaleskim na czele, z cyganem Włodzimierzem Wolskim, z J. N. Jaśkowskim i Gabrielą (Męczeństwem pracujcie na dzień Zmartwychwstania Gabrieli); ulubionym wówczas motywem poetyckim: krzyższubienica. Lecz modlitwy te prędko zagłusza pomruk burzy, huk gromów, wśród których na widnokręgu świtają widzenia cudne, wyczarowane poczuciem misji zbawczej dla ludzkości całej. Nawet esteta Faleński zanucił pieśń zemsty Konradowej (Hymn węglarzy), ale śpiewał też: Choć, nim wolność z grobu wstanie, Nam się stopy w grób poślizną — Ci, co wierzą w zmartwychwstanie, Pozdrawiają cię, ojczyzno! Zmartwychwstanie przez krew — dla świata zbawienia. Przed-burzowiec Romanowski, rycerz najpiękniejszy i bard tej epoki, już w młodości swej widział szlak złoty: Do lotu, ptaków wybrana drużyno! Lata przeminą — głosy nie przeminą, Ni szlak nasz złoty do słońca! Szkielety nasze, niby drogoskazy, Ślad im oznaczą do cudnej oazy, Gdzie panią — Miłość bez końca. Teraz górny i chmurny poeta-bohater nawołuje Polskę: Módl się, lecz powstań na świtaniu zdrowa, Wyniosła pracą ponad zwątpień bole. Sumienia twego, Polsko, tarcz stalowa Światu niech bożą odzwierciedli wolę. Tak wyjdź przed domy i stań po swej męce, Wsparta na pługu, z szablą w prawej ręce. 23 A gdy nadeszła chwila wyciągnięcia szabli z pochwy, Romanowski w ekstazie przedśmiertnej widzi, że "idzie ku nam, idzie Pan już w chwale"... Odrodzenie ludzkości miała przynieść walka Polski; "przez zniszczenie do odrodzenia" widział szlak Króla-Ducha jeszcze Asnyk w Śnie grobów. Koncepcja to Polski na miarę ludzkości i ludzkości na miarę Polski. Poezja i filozofia czynu narodowa, zarazem nadnarodowa. Z czasem znajdą się w Europie myśliciele, którzy na podobnych podstawach budować będą potężne systemy heroizmu. Nie inaczej zresztą przemawiał ongi do narodu Żółkiewski, nie inaczej Tadeusz Kościuszko, ciskając płomienne swe słowa: tylko w pogardzie śmierci — nadzieja wybawienia, nie inaczej Napoleon i ci wszyscy, którzy od wieków tytanicznym wysiłkiem i poświęceniem bez granic prowadzą ludy do celów wielkich. Bez cnót heroicznych nie osiągnie też celu ni żołnierz-obywatel, ni żeglarz-nurek lub odkrywca, ani eksperymentator zuchwały, ni przeciwstawiający się masie reformator. Bez tych cnót nie zrywał nigdy pęt ni człowiek, ni naród. Wychowawcą wielkim chciał być romantyzm — spełnieniem miał być rok 1863... III. PO KLĘSCE. Siły na tej wyżynie nie stanęły. Wspaniała nadbudowa na zbyt wąskiej stała podstawie. Więc runęła. Zapanowała psychologia klęski. Klęska była straszną. Zwycięzca żelazną na tysiącach mogił stanął stopą, żelazną żywym nałożył obrożę. Życie polskie zostało wdeptane w ziemię. Nad nią unosił się upiór, wysysający krew z ciała narodowego. Na Litwie, na Rusi wydano na polskość wyrok zagłady. Przez przeszło czterdzieści lat nie miała tu być drukowana książka ni rozlegać się publicznie mowa Mickiewicza i "słowika ukraińskiego". Vae victis! zawisło nad odwiecznie polską ziemią Królestwa. Podwiązano żyły, którymi krew życia narodowego krąży: szkołę polską. Szkoła Główna w r. 1869 przekształcona w uniwersytet rosyjski; zamianowanemu w r. 1882 profesorem literatury polskiej Piotrowi Chmielowskiemu postawiono za warunek, by wykładał po rosyjsku i w wykładach opuszczał najważniejsze okresy tej literatury: zygmuntowski i romantyczny. Dłoń cenzury zaczęła pętać prasę, trzebić ogrody mistrzów. Litwę postanowiono całkowicie "odpolszczyć"; niebawem zaczęto i samą odwieczną Polskę nazwy jej pozbawiać na korzyść "Przywiśla". Klęska — przygniatająca. Równocześnie coraz ciemniejsze obłoki rozpinały się nad Wielkopolską. Skazana na walkę u podstaw, sama skazywała się na coraz rozpaczliwszą bierność umysłową. Jaśniejsza atmosfera zapanowała w Galicji. Gdy Królestwo przeżywało okres mistyczny, także silniej czująca część Galicji modliła się z nim i wierzyła; gdy nadszedł czas czynów — i ona wysyłała synów w lasy. Rychło jednak los się odwrócił. Królestwo autonomię straciło, Galicja ją zyskała. Nastał tu czas swobody narodowej, polszczenia szkół i władz, unarodowienia dwu uniwersytetów, powstania jedynej polskiej Akademii Umiejętności. Galicja wzięła na siebie trud myślenia za naród, kierowania jego losami: władza, kierownictwo kraju, ton życia publicznego dostały się jednak w udziale ludziom owładniętym psychiką pogromu. To ich połączyło z opanowanymi trwogą i cofającymi się przed każdą myślą śmiałą niedobitkami Królestwa. Na wszystkich polach nastała reakcja przeciw romantyzmowi, odwrót od wszystkich jego szlaków. REAKCJA PRZECIW ROMANTYZMOWI. SPÓR "MŁODYCH" I "STARYCH". Najważniejszym był polityczny: "wiecznego rewolucjonisty", dążącego do bytu niepodległego. Istotnie, wyczerpany krwi upustem organizm narodowy potrzebował wypoczynku, pokrzepienia, ale jeśli nie miał popaść w bezwład duchowy, powinien był świadomą wolą pozostać przy ideale Kościuszki, Dąbrowskiego, Łukasińskiego, Mickiewicza i niedawnych męczenników, pielęgnować nade wszystko duszę wolną, na mogiły świeże patrzeć, jako na źródła siły moralnej, jako na znaki krzyża, zwiastujące zmartwychwstanie. Stało się inaczej. W Krakowie na mogiły i krzyże kamieniem ciśnięto (Teka Stańczyka, 1869), klątwę rzucono na duszę wolną (jako na "liberum conspiro''); zamiast wychowywać masy w duchu wolności, by w odpowiedniej chwili mogły podjąć zadanie dziejowe Polaka — ujęto je w formułki posłuchu, zdrowego rozsądku, pokuty, wszystko to motywując lodową krytyką przeszłości niedawnej. Reakcja polityczna "szkoły krakowskiej" ("stańczyków") musiała tedy dojść do reakcji przeciw romantyzmowi także społecznemu, i młodzi 24 krakowscy (Tarnowski, Koźmian, Szujski) rychło upodobnili się do tych, których poprzednio zwalczali: do konserwatystów starych, zakutych w pancerz ultralojalizmu i interesów stanowych. W Warszawie walka między młodymi a starymi rozegrała się w innych warunkach. Historyk jej, Piotr Chmielowski, w swoim Zarysie najnowszej literatury polskiej nie zobrazował i przedstawić nie mógł ogniskowego tej walki punktu: był nim nie "pozytywizm" lub transcendentalizm, nie darwinizm lub emancypacja kobiet, lecz odmienne pojmowanie patriotyzmu. Na gruzach powstania żyli "starzy"; w kółkach "sybiraków", przy redakcji "Bluszczu", w gronie "Biblioteki Warszawskiej" (K. Wł. Wójcicki) lub "Tygodnika Ilustrowanego" (Ludwik Jenike) — rozbici, lecz nie złamani, sercem przeżywający ciągle romantyczny sen swego życia: ekstazę roku 1861, spisku 1862, bohaterstwa 1863. Uciekając od otaczającej ich niewoli, nie mogąc się publicznie wypowiadać, rozwijali cześć dla tradycji, pamiątek, poezji idealistycznej. Nie było wśród nich talentów twórczych; odwróceni od tryumfującej podłości, wpadali w Polowskie: "tyle szczęścia, co człek prześni — tyle życia, co jest w pieśni"; usta mając skneblowane — rzecznictwo swoich idei poruczyli słabej emigracji, jedynym wielkim świecącej nazwiskiem: J. I. Kraszewskiego; symbol swej wiary i dumy wznieśli w postaci samotnego Orła zamku raperswilskiego, gdzie miała być żywa pracownia wolności, a pozostało tylko muzeum niewoli polskiej. Tym czcicielom tradycji przeciwstawiają się "młodzi" z "Przeglądu Tygodniowego", którzy odrzucają patriotyzm senny, odwrócony od życia; odrzucają kult powstania, poezji, jako wychowawczyni narodu, szerzą "trzeźwość", myśl nie walki o niepodległość, lecz pracy organicznej, kulturalnej i demokratycznej. We Lwowie jedynie znalazł schronienie romantyzm pogrobowy, pod naciskiem powszechnej reakcji przyjmując cechy epigoństwa. Tutaj młodzi postępowcy i demokraci z r. 1863 (A. Asnyk, T. Romanowicz, Józef Żuliński) łączą się z młodymi na duchu weteranami roku 1831 (Mieczysław Darowski) i 1848 (Ujejski, Borkowski), aby w związku z członkami emigracji dawnej (T. T. Jeż, F. Duchiński, T. Lenartowicz) i ostatniej (A. Giller, Wł. Plater), w oparciu o mieszczaństwo, bojować z "szkołą krakowską", jako z "dobrowolną strażą ogniową", która "trzeźwością" swoją gasiła ideały do młodości i powstania. Dwa światy — przedziwne ugrupowania, nic nie mające wspólnego z utartymi poglądami na "młodych i starych". Poprzez wszystkie powinowactwa wieku lub zamiłowań specjalnych idzie tu głęboka rysa w odmiennym pojmowaniu istoty i zadań polskości; wykładnikiem różnic — stosunek do romantyzmu. "Młodzi" lwowscy wcześniej niż warszawscy zaczęli nie tylko głosić, lecz i uprawiać liberalizm, demokratyzm, stosować pozytywizm w naukach społecznych (zwolennicy Supińskiego), tłumaczyć Buckle'a (Wł. Zawadzki, 1865), nawet popularyzować darwinizm (K. Chłędowski, 1866). Jednakowoż czasopisma ich pisały o "młodych" warszawskich ze zgrozą: widziały w nich spaczenie myśli narodowej; złączone są one natomiast ze "starymi" z Warszawy i wspólny z nimi mają front przeciw "młodym" ze "szkoły krakowskiej". "Starzy" zaś z Krakowa i rychło złączeni z nimi stańczycy, zasadniczo będąc zwolennikami tradycjonalizmu, nic nie mają wspólnego ze "starymi" tradycjonalistami z Warszawy. Przeciwnie: J. I. Kraszewski w duchu przyjaciół swoich z Warszawy i Raperswilu, w Rachunkach swoich (1867—9), ze "strażą pożarną" namiętne stacza boje. Natomiast w pesymizmie historiozoficznym, w odrzucaniu mesjanizmu, w postępowaniu liberum conspiro, w patriotyzmie antyrewolucyjnym zgadzają się z sobą rychło dyplomata z Hotelu Lambert, zmartwychwstaniec, konserwatysta — Walery Kalinka, i demokrata z "Wiestnika Jewropy", prawosławny, Włodzimierz Spasowicz; zgadza się Stanisław Tarnowski z Aleksandrem Świętochowskim. Występuje przeciw nim Bolesławita, Stefan Buszczyński, reszta emigracji; Lwów zaś demonstruje przeciw przybywającym z odczytami Tarnowskiemu i Spasowiczowi, przyjmuje zaś gorąco Goszczyńskiego, Lenartowicza, Duchińskiego; oficjalny Kraków tych ostatnich nie uznaje. Walka na całej linii... Rozstrzyga siła stosunków materialnych. Na widownię Królestwa wypływa warstwa nowa, mieszczaństwo, marzące o podbojach przemysłowych, o szukaniu na Bliskim Wschodzie "złotego runa", w domu zaś — co najwyżej o leczeniu ran, o wprowadzeniu do arterii umysłowych społeczeństwa kultury realistycznej i demokratyzmu. W Galicji nie mieszczaństwo rozstrzyga, lecz szlachta, przemieniająca się w "obszarników", ujarzmiająca za pomocą aparatu administracji i parlamentu inne warstwy społeczne. Dalekie od siebie wyobrażeniami i dążnościami — obie te sfery są zgodne w reakcji przeciw romantyzmowi. Orzeł dumny, znak Polski wolnej, dla którego w nowych warunkach coraz mniej miejsca, ulatuje — ranny, z poszarpanymi. krwawymi pióry... 25 V. HISTORIOGRAFIA POSTYCZNIOWA. Okres poprzedni był najwyższym wzlotem idealizmu — nastaje czas ultrarealistyczny. Tamta chwila obfitowała w śmiałe, urągające rzeczywistości syntezy — nastąpił okres wszechstronnej analizy. Dziejopisarstwo, które zawsze jest termometrem usposobień i tendencji narodu, pierwsze jęło uświadamiać sobie zaszłą przemianę. Było ono romantyczne za czasów romantyki, hołdowało ideom skrajnie demokratycznym, miało blaski mesjaniczne. Szkoła historiozoficzna Lelewela wierzyła, że ustrój Polski przedchrześcijański był gminowładczy, duch jego przepojony ideałami wolności i równości, zaś odstąpienie od tych zasad republikanizmu sprowadziło stopniowy upadek Polski; ostateczną przyczyną zguby Polski odradzającej się była przewrotność i złość sąsiadów. Szujski, pisząc Dzieje Polski przed powstaniem, wierzył w misję swego narodu, stąd wyższość Polski nad sąsiadami, posłannictwo jej, którego też padła ofiarą. Inni zaś byli przejęci ideami Przedświtu Krasińskiego; wierzono, że "wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie"; że Polska była apostołką narodów, potem męczennicą, Chrystusem. Wyłoniła się teraz "historyczna szkoła krakowska", szkoła bezwzględnej, racjonalistycznej krytyki, ale także pozytywnych, antyromantycznych ideałów. Walerian Kalinka wydane w r. 1868 Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta poprzedza przedmową, dającą początek nowemu kierunkowi, którego zasadą: historia vitae magistra, gdy psychologicznie było inaczej: vita, ostatnia klęska narodowa, była magistra historiae. Streszczając wyniki, do których na podstawie badań doszedł, widzi ostatnie słowo ich w nauce, "że upadku swego Polacy sami są sprawcami i że nieszczęścia, które na nas spadły wówczas lub później, zasłużoną są przez naród pokutą". Przeciw temu poglądowi protestuje historyk lwowski, Henryk Schmitt, za nim cały szereg innych historyków lwowskich i niestrudzony obrońca "spotwarzonego narodu", Buszczyński. Będąca wyrazem reakcji ogólnej, szkoła krakowska zyskała przewagę. Zaczęto analizować przeszłość, obnażać wszelkie jej rany, widzieć same potworności. W Rosji i Warszawie Włodzimierz Spasowicz komentuje pamiętniki, przedstawiające zgniliznę przeszłości, i w odczytach publicznych głosi, że Polska była "jawnogrzesznicą... karykaturą społeczeństwa... rozpasaną rozpustnicą". Nie krytycyzm konieczny, lecz pesymizm bezwzględny zapanował w nauce, o której Goethe powiedział, że największą jej zaletą jest, że z niej się czerpie entuzjazm... Gdy historyk krakowski doszedł do przekonania, że "w ciągu dwu ostatnich wieków istnienia Rzplitej nie może znaleźć w dziejach jej ani jednego prawdziwie wielkiego i rozumnego czynu, ani jednej prawdziwie wielkiej historycznej postaci" — znaleźliśmy się na biegunie strasznie przeciwnym romantyzmowi. Musiała się zatracać duma, godna wielkiego narodu, świadomość nieprzedawnionych jego praw i siła potrzebna do przetrwania i działania. O poczuciu misji — bez którego nigdy na świecie ni człowiek, ni naród nic wielkiego nie zdziała — już mowy nie było: żadne pojęcie nie było tak tępione przez szkołę krakowską i pozytywistyczną, jak idea misji narodowej. FILOZOFIA PRZED POWSTANIEM I W DOBIE POSTYCZNIOWEJ. Cechy tej samej reakcji noszą na sobie dążności filozoficzne. Ze świata schodzą myśliciele, którzy dotąd wysoko dzierżyli w Polsce sztandar myśli metafizycznej. Konstrukcje ich myślowe — z wyjątkiem jednego może Trentowskiego — stale wieńczyła kopuła kościelna: "Kremer — powiedział ktoś — absolutowi Hegla wsadził na głowę infułę biskupią", w wyższym jeszcze stopniu czynił to Cieszkowski; zresztą, zgodnie z duchem metafizyki spekulacyjnej, widzieli zadanie filozofii w tym, aby — jak się wyraził Kremer — "myślenie oswobodzić od wszelkich obcych pierwiastków, przymieszanych zwykle do niego, odgarnąć od myśli wpływy uczuć, wyobrażeń, doświadczenia itp., słowem, usamowolnić myśl od czarodziejskich potęg, które ciżbą zewsząd uderzają na ducha naszego", gdyż "filozofia z własnych ducha głębin wysnuwa treść dla siebie, duch sam na sobie zdobywa wiekuistą prawdę". Z tych głębi Kremer na dialektykę Hegla parafrazował katechizm; postępowszy znacznie Libelt wysnuwał z wyobrażeń ludowych filozofię uczucia, wyobraźni i woli; arystokratyczny i żarliwie rwący się do samodzielności Trentowski za pomocą jaźni i umysłu ujmował rzeczywistość, boskość, transcendentalność; 26 Cieszkowski budował tę samą, którą i Krasińskiego natchnął, filozofię woli i czynu; Tyszyński za pośrednictwem natchnienia łączył człowieka ze światem tajemnic. Gdy w kraju filozofia po r. 1830 opierała się przeważnie o myśl niemiecką, na emigracji sięgnęła była w głąb jestestwa narodowego jasnowidzeniem uczucia lub samodzielną konstrukcją rozumową. Tchnienie Towiańskiego (zm. 1878) żyło w "braciach", oblekając ich żywot w świątobliwość. Ludwik Królikowski pragnął spoczywający na dnie sumienia każdego człowieka zaród boży rozwinąć ofiarą czynną, by dojść do żywota wiecznego. Równocześnie Hoene-Wroński i uczeń jego A. Bukaty stoją na przeciwnym biegunie wiary i za pomocą rozumu bezwzględnego, achromatycznego, ze sprzeczności mistyki i racjonalizmu dochodzą do ery Ducha Św., parakletyzmu odkupienia. Religia, spirytualizm, metafizyka, wcielająca się w czyny, są podstawą tylu systemów, mimo dzielących je różnic. Reakcja odrzuca tę podstawę ze wszystkim, co wyrosło z niej zbawiennego i wiecznego. W Warszawie mieszczańskiej i wolnomyślnej hasłem wojennym stał się pozytywizm. Porządnego wykładu teorii Augusta Comte'a literaturze naszej nikt nie przyswoił; uczynił to tylko odnośnie do socjologii Bolesław Limanowski. Limanowski wiedzę polską rzetelnie wzbogacił, uczynili to też tłumacze dzieł Darwina, Buckle'a i H. Taine'a, z których szczególnie ostatni zyskał dość dużą poczytność za zalety prac swych estetyczne. Ogół inteligentny przyswoił sobie głównie hasła popularne, odpowiadające wynikającemu z ogólnych przyczyn nastrojowi duszy, i w krótkim czasie uzupełnił reakcję uczuciową przeciw romantyzmowi powagami nauki. Politycznym był u nas podkład pozytywizmu, nie filozoficznym. Wielka poetka Gabriela wyraża ten stan, pisząc w jednym z listów w r. 1870, iż straciła "wszelką na piękności, czułości i inne tym podobne wyrazy wrażliwość", zaczęła "z wielkim poszanowaniem li tylko prawdy dowiedzione uznawać" i z zapamiętaniem studiować nauki pozytywne. Przez lat kilka "od arytmetyki szkolnej do astronomii, od najprostszych wykładów zoologii, chemii, fizyki do dzieł specjalnie różnym gałęziom medycyny, antropologii lub kosmogonii poświęconych" studiowała, badała, ażeby poznawać "same tylko dowiedzione rzeczy", to, „co ludzie wiedzą z p e w n o ś c i ą", aby w rezultacie "o nie dowiedzionych prawdach nie rozumować, a w dowiedzione kłamstwa nie wierzyć". Z wielkiego rozczarowania wyrósł pozytywizm warszawski; na tym podkładzie wyrosło nie znane dotąd zamiłowanie "faktu", trzeźwości, realizmu i bezbrzeżna pogarda dla wszelkiej metafizyki. Z jaką to pewnością siebie wyrokował młodziutki Julian Ochorowicz, główny "filozof" pozytywizmu, że Platońska ideologia to "majaczenie chorej wyobraźni" (Wstęp i pogląd ogólny na filozofię pozytywną, 1872); z jakimż to lekceważeniem prawił ks. Krupiński (Wczasy warszawskie, 1872) o marzycielach, idealistach w filozofii. A że bez jakiejkolwiek metafizyki umysł bodaj najbardziej antymetafizyczny żyć nie potrafi, więc miejsce filozofii istotnej zajął jej surogat, "filozofia aptekarska", i półinteligenci upajali się przetłumaczonym z niemieckiego wykładem materializmu Ludwika Büchnera, Vogta, Moleschotta, zanim następna generacja nie zdobyła się na wydanie zbiorowe najważniejszych dzieł głębszego Herberta Spencera. Gdy reakcja warszawska stanęła na gruncie teorii rozwojowych, przez co umożliwiła przynajmniej badanie i postęp nauk ścisłych (niejeden zresztą pozytywista doszedł z czasem do metafizyki lub — jak sam Ochorowicz — do mediumizmu i okultyzmu), konserwatywna reakcja w Krakowie zamknęła się w obrębie dogmatyki i ortodoksji kościelnej. Katedry filozofii na uniwersytecie krakowskim powierzała duchownym, jak ks. Stefan Pawlicki, który z propagatora darwinizmu w latach młodszych — przemienił się w przeciwnika tych teorii i w estetę filozoficznego, lub jak ks. Marian Morawski, który za jedyną filozofię uważał scholastykę; M. Straszewski szerzył poglądy św. Augustyna, by z czasem zasłużyć się rzetelnie jako historyk myśli filozoficznej w Polsce. Tymczasem filozofia polska, w okresie romantyzmu zbudowana, poszła w zapomnienie; dopiero po latach z pism wieszczów i druków rzadkich zacznie się ją wygrzebywać — przez jednych w celach poznawczych, przez innych — jako prawdę ducha, jako zrąb odrębnego gmachu myśli polskiej w szeregu świątyń metafizycznych ludzkości. Pozytywizm warszawski utrzymał czucie kulturalne z Zachodem, natchnął niejeden umysł zamiłowaniem do badań przyrodniczych; dzięki środkom uniwersytetów polskich rozkwitły pewne ich gałęzie bujnie w Galicji; zatracał się jednak będący od wieków treścią i podmiotem filozofii istotnej: człowiek wieczny, mocą wolnej swej woli twórca wartości, pan przeznaczenia. 27 ROZPRAWA Z ROMANTYZMEM W LITERATURZE. Reakcja, doszedłszy do takich wyników w dziejopisarstwie i filozofii, objęła prądem swym rwącym także literaturę i krytykę literacką. Poprzednia estetyka była idealistyczna i spekulatywna. "Idea" Hegla i Tyszyńskiego przemieniła się była w "ducha"; u Kremera wydała twierdzenie, "że nieskończoność i skończoność są dwoma pierwiastkami, przebywającymi w dziele sztuki, że powiązanie ich w jedność jest wszelkiej piękności warunkiem"; u Libelta wyraziła się w teorii, "że sztuka z siebie tylko pochodzi, sobie samej wystarcza, a sztuka, będąca nie dla samej siebie, ale dla pożytku, jest niedorzecznością". Publiczność zresztą niewiele się troszczyła o filozofię sztuki, natomiast, po przełamaniu pewnych przeszkód cenzury, z zapałem rzuciła się była do dzieł poetów romantycznych. Ulubieńcem był Słowacki, i w tornistrze niejednego powstańca z r. 1863 tomik jego się znalazł; wydanie pism oraz rewelacyjna monografia Małeckiego (1866) zapał dla poety spotęgowały. Reakcja wystąpiła przeciw romantyzmowi w najistotniejszej jego dziedzinie, by go zdetronizować na korzyść powszedniego utylitaryzmu. Pierwszą ofiarą musiał paść ten, którego popularność jest i długo jeszcze w Polsce pozostanie miarą odczucia poezji i lotów duchowych: J. Słowacki. W r. 1866 "ochotnicza straż pożarna" wyrusza, by gasić w narodzie kult Słowackiego, gdyż — pisał Szujski — "wyzyskiwano jego chorobliwy często nastrój, aby usprawiedliwić własne, nienaturalne usposobienie; używano go, niby zabójczego haszyszu, do utwierdzenia się w teoriach politycznych, których apostołem go czyniono". Podnoszono utwory Słowackiego odpowiadające estetyce klasycznej; resztę uznawano za rewolucjonizm chorobliwy, za bredzenie mistyczne, i Asnyk musiał bronić wielkiego swego poprzednika: Poeto! oskarżano ciebie przed narodem, Że kazałeś bezwładnym poruszać się bryłom, I po swej śmierci niosąc pieśń, jak sztandar przodem, Prowadziłeś bezbronne zastępy na wyłom... W Warszawie wypowiedział ks. Krupiński, co przed nim myślało już wielu, wydając potępienia wyrok na Romantyzm i jego skutki ("Ateneum" 1876); karykaturę uczynił z twórczości wszystkich wielkich poetów narodowych, gdyż "pierwotne ich poezje są dość jeszcze trzeźwe, obrazy dość podobne do tego, co się dzieje lub dziać mogło na świecie. Powoli jednak, gdy się przed nimi coraz jaśniej rozwijało powołanie proroków, czyli wieszczów, mistycyzm również coraz bardziej owładał nimi, apokaliptyczne widzenia stają się coraz częstsze i zastosowano do tych jasnowidzeń język apokaliptyczny". A przede wszystkim poezja ta radziła: Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga! Łam, czego rozum nie złamie — — i spowodowała klęskę narodową... Zapanowała estetyka trzeźwości, zdrowego rozsądku, wzgardy dla fantazji. W Warszawie publicyści pozytywiści słusznie wydrwiwali spóźnionych bajronistów i "czułych śpiewaków róży, makolągwy i gila" (Groch o ścianę, "Przegląd Tygodniowy" 1872), ale po to, aby stawiać typowe żądanie, iż literatura ma się stać "użyteczną produkcją". W myśl tej zasady rymowano na zabój pracę; były romantyk, powstaniec, komunard, Karol Świdziński, pisze nawą odę do młodości, w której zwiastuje, że narodowi potrzeba nie orlich lotów, nie harf eolowych, nie szabel i kul: Bo nie żadnym błyskiem stali, Nie natchnionych tonów mocą Ludy czoła swe ozłocą; Tylko pracą i mądrością... "Cierp i pracuj!" uczył także Słowacki i Norwid, nie mówili jednak, że "tylko" pracą i mądrością w znaczeniu pozytywistycznym ludy czoła swe wieńczyły. Znali pracę, jako chleb powszedni, ale nie chlebem tylko — dopieroż w niewoli — żyje człowiek. Omnis homo ich treścią i celem. Przeznaczeniem Polaka — właśnie mierzyć siły na zamiary; Polaka w niewoli — napinać, zwielokrotniać siły, by odpowiadały zamiarom... Szlaki duchów przewodnich romantyzmu zarastają zielskiem zapomnienia. "Opustoszał święty gaj", znikają zeń Farys i Konrad, Anhelli i Król-Duch. Górę bierze antyromantyczna "trzeźwość". Ciągłość rozwojowa duszy polskiej przerwana. 28 STANISŁAW WYSPIAŃSKI Stanisław Wyspiański, Autoportret, 1902. Ur. 1869 - zm. 1907. Legenda (Paryż 1892), Kraków 1898; Meleager. Tragedia (Paryż 1894), Kraków 1899; Warszawianka, pieśń z roku 1831, 1898 (po raz pierwszy odegrana w teatrze krakowskim 29 listopada 1898); Protesilaos i Laodamia. Tragedia, 1899; Lelewel. Dramat w 5 aktach,1899 (grany po raz pierwszy w teatrze krakowskim 20 maja 1899); Klątwa. Tragedia, 1899; Legion. Scen dwanaście, 1900; Bolesław Śmiały, 1900; Kazimierz Wielki, 1900; Wesele. Dramat w 3 aktach, 1901 (grany po raz pierwszy w Krakowie 16 marca 1901); Adama Mickiewicza „Dziady" (inscenizacja w 3 aktach), 1901; Wyzwolenie. Dramat w 3 aktach, 1903; Bolesław Śmiały. Dramat w 3 aktach, 1903; Piast (rapsod), "Krytyka" 1903; Św. Stanisław, "Pamiętnik Literacki" 1908; Achilleis. Sceny dramatyczne, 1903; Akropolis. Dramat w 4 aktach, 1904; Legenda. Wydanie drugie, 1904: Noc listopadowa. Sceny dramatyczne, 1904; The Tragical History of Hamlet, prince of Denmark by William Shakespeare. Według tekstu polskiego Józefa Paszkowskiego, świeżo przeczytana i przemyślana przez..., 1905; Skałka. Dramat w 3 aktach, 1907; P. Corneille Cyd (przekład), 1907; Powrót Odysa. Dramat w 3 aktach, 1907; Sędziowie. Tragedia, 1907. Pisma pośmiertne, wydane przez W. Feldmana: I. Daniel, 1908; II. Wiersze. Fragmenty dramatyczne. Uwagi, 1909; Zygmunt August. Sceny dramatyczne, "Przegląd Powszechny" i "Krytyka" 1907. A. Świat moralny Wyspiańskiego. O nowy typ życia walczy cała "Młoda Polska" — każda wielka sztuka jest tylko wcieleniem wytęsknionego typu kultury — i cały szereg twórców: negacją i afirmacją, w zwierciadle wklęsłym, we mgłach marzeń, w ekstazie proroczej ów ideał ukazuje. W trudzie niemałym, w atmosferze gorącej i dusznej, przesyconej pierwiastkami wyrafinowanego artyzmu, a zarazem elementami niepokoju sprzeczności i męki duchowej, odbywa się ów proces twórczy pokolenia, formującego swą duszę — a najbardziej olśniewającym piorunem, jaki wypadł z tej atmosfery, rysą ognistą rozświetlił widnokrąg, rozpłomienił jednych, a drugich przeraził i poraził, jest objawienie geniuszu Wyspiańskiego. 29 Piorunem w brzemiennym burzą czasie było Wesele — było każde prawie dzieło artysty. W blasku gromowym jedni ziemię dostrzegali siną, trupią, która jednak po oczyszczającej burzy mogła się przemienić w krainę piękną i urodzajną; inni kataklizm tylko widzieli, grozę zniszczenia. Każde dzieło dzieliło na obozy, sądy wywoływało najsprzeczniejsze. Młodzi, spragnieni nowego życia, szeroko oddychali tchnieniem burzy, katharsis uczuwali; starzy odpowiadali dzwonkiem loretańskim lub irytacją głuchą. Po pierwszym przedstawieniu Wesela w teatrze krakowskim (16 III 1901) publiczność była jakby zahipnotyzowana, grupy długo pozostały w widowni, wstrząśnięte do głębi; młody Adolf Nowaczyński opowiadał nazajutrz w "Słowie Polskim", jak wypadł z teatru, łkanie z piersi mu się wyrwało: pokolenie karle wstydem zapłonęło i bólem — w obliczu wielkości. Dziennik stronnictwa panującego w Krakowie, "Czas", długo nie mógł drukować sprawozdania ze sztuki, a echo tej niechęci do późna grało w sądach Wł. Spasowicza, St. Tarnowskiego; jeszcze silniej reagowały pióra "starych" mniej odpowiedzialne ("Przegląd Lwowski"). Dwoistość ta miała głębokie swe uzasadnienie. Życie teraźniejszości dostrzegło zamach na siebie, życie jutrzejsze ujrzało proroka, prowadzącego przez krainę męki w świat górny, surowy, obiecany... Stosunkiem do życia jest cała sztuka Wyspiańskiego, uwarunkowanym całą przedziwną organizacją jego indywidualności artystycznej. Podnoszono już wielokrotnie dominowanie w niej pierwiastka wyobraźni, jej zmysł ogromu, dar malarski, instynkt teatru. Ale obok bogactwa duchowego, z łaski geniusza, Wyspiański posiadł też wielką szkołę kultury wieków. Legenda — pierwsze dzieło — uderza od razu formą malarskomuzyczną; następują tragedie o budowie i charakterze klasycznym, w Klątwie dziwnie kojarzona z rodzajowością wsi polskiej. Po tym klasycyzmie — wiew romantyzmu: świat Legionu, Wesela... Nie można jednak wyobrazić sobie formy Wesela bez poprzedzającego go naturalizmu, z jego twardym zmysłem dla prawdy środowiska i bezwzględnością wyrażeń (Wyspiański, bawiąc w Paryżu, pozostawał też pod wpływem Zoli), ale też bez owych pierwiastków nastrojowości i symboliki, które świadomie wniosła sztuka Maeterlincka. Po dziełach symbolizujących Polskę spółczesną miała powstać seria sztuk Jagiellońskich. Przeżył poeta duchowo całą kulturę Grecji starej i najświetniejszych okresów Polski (odrodzenia i romantyzmu), a równocześnie opanował grunt rzeczywistości dziś panującej. Wzrok malarski pozwalał mu tę rzeczywistość obserwować z całą dokładnością; a jednak on zewnętrznej tej rzeczywistości nie ulega. Jak on unika "ładności", nawet w swych portretach dzieci, jakąż szczególną grozę wydobył z witraży: Kazimierza Wielkiego, Św. Stanisława. Wesele jest w gruncie rzeczy dziełem czysto realistycznym: trzeba znać środowisko i ludzi, aby wiedzieć, z jaką wiernością oddany ich język, strój i nastrój, z jakim jasnowidztwem wniknął poeta w dusze swych postaci. Nie bywa Wyspiański, jak Słowacki lub Miciński, ofiarą swej fantazji: nie gubi nigdy linii prawdy, nie lubi — jak Mickiewicz nie lubił — "królestw, których nie ma na mapie", ani "grać w liczmany i puste orzechy"; o jego dramatach greckich powie filolog, że ściśle odpowiadają warunkom wiedzy o Grecji; do pisania dramatu historycznego przystępuje uzbrojony w całą erudycję o przedmiocie; stosunek jego do życia realnego jest pełen demonicznej przenikliwości, przejęty na wskroś krytycyzmem, ostrym, żrącym, jak przystoi umysłowi, który przeżył okres pozytywizmu. Przy fantazji potężnej, jako głównej sile swej twórczości, nie jest on bynajmniej jej niewolnikiem: nie unosi go ona nigdy dalej, niż on sam, niż dany przedmiot wymaga; stąd nie ma u niego, jak u większej części pisarzy polskich, zapędzenia się, wielomówności, rozdrobnienia. Artysta to świadomy swego planu; pod najbogatszą ornamentacją jest u niego zawsze silne rusztowanie, wodzów nie wypuszcza z rąk nawet w chwili natchnienia. Ale znając doskonale rzeczywistość, opanowawszy ją zupełnie — transponuje na język wspaniałych obrazów i poddaje rzeczywistości wyższego porządku; miast odtwarzać życie — posługuje się nim jako wykładnikiem życia innego, gdzie prawdziwa jego ojczyzna. Po to bowiem na świat przyszedł, by dawał świadectwo prawdzie. I cała jego sztuka — tej prawdy wyrazem. Cóż jest jego prawdą? Doktrynerzy, w rodzaju Brzozowskiego, odmawiają Wyspiańskiemu miana myśliciela, a co najmniej odmawiają mu własnej filozofii. 30 Gdyby tak było istotnie, Wyspiański nie byłby — tragikiem. Tragik bowiem dynamikę świata odtwarza, walkę i ostateczny układ podstawowych jego sił, a czyż można sobie wyobrazić tę twórczość bez ujęcia syntetycznego treści bytu? Inna rzecz, że Wyspiański nie układa systemów. Rzecz to profesorów. On jest artystą. On obraz świata widzi i czarem swych sił zaklina w dzieła sztuki stężałe, plastyczne, że i my je widzimy. On sprężyny bytu ukazuje w formach ich, zazębieniach, ruchach: naszą rzeczą opisać je, ująć w dialektykę myślową. Jakkolwiek u poety Wyzwolenia nie brak także o najważniejszych zagadnieniach wprost rozumowań i całych seryj dowodzeń. Złożyło się na nie, na uformowanie się całokształtu ideologii, mnóstwo czynników, między którymi główną rolę odgrywają pierwiastki pochodzące z trzech źródeł: z wielkiej tragicznej kultury greckiej — z przeżycia w duszy losów narodu polskiego, szczególnie w świetle jego poezji romantycznej — i z intuicji poznawczej głęboko sięgającego artysty, a zarazem człowieka na wskroś nowoczesnego. Wpływ światopoglądu greckiego jest zdaje się, przemożnym. Wziął stąd poeta nie tylko formy pewne artystyczne, lecz kilka pojęć zasadniczych o życiu, duszy, człowieku. Wziął kilka postaci, w których znalazł odbicie przyniesionego we krwi na świat ideału — i do końca życia z nimi się nie rozstał. — "Co za cudowne dzieło!" — pisze w dwudziestym siódmym roku życia o Iliadzie z zachwytem chłopięcym. Bohaterem Homera nie przestanie się zachwycać do końca życia. Co porywa go najwięcej w tej starej Grecji? To, co "klasycyzm" ma wspólnego z romantyzmem: bohaterstwo, wielkość, sława. Motywy te panują w Iliadzie, spotkasz je u męża stanu Demostenesa, wielbią je tragicy. Najdawniejszy wiersz drukowany Wyspiańskiego ma za hasło: pro patria et fide. Nie przypadek i nie erudycja szkolna podyktowały te słowa po łacinie. W wyobraźni poety łączą one świat klasyczny z bohaterskimi okresami historii i poezji ojczystej. Z pojęć zaś greckich najsilniejsze snadź wrażenie wywarła nań idea Losu. We wszystkich prawie dramatach Wyspiańskiego widzimy, że "rozpiął się nad nim Los", Nad wszystkimi prawie utworami unosi się: Dola, Los, Wieczna krzywda człowieka. Cóż przez to poeta rozumie? Nic fatalistycznego. Jeżeli u tragików greckich spotykamy się czasem z pojęciem Przeznaczenia, przypominającym druzgocące bez winy ślepe fatum (Edyp!), to Wyspiański widzi je jak człowiek nowożytny. Wieczna krzywda człowieka wyraża się u niego w tym, że — Czego unika, przed czym ucieka, To mu przed oczy żądza zwleka, Żądza w najgłębszej tajni skryta... Pojęcie prawie szekspirowskie. Fatum mieści się w nas... Poeta czuje przy tym, że stoi przed zagadką. Na jednym miejscu zastanawia się: "kto... dał nienawiść narodom... kto stróżem naszych dusz, rzeźbiarzem naszych ciał". Naturalista nowoczesny dałby odpowiedź ze stanowiska przyrodniczego, Ibsen np. widzi fatum w prawach przyrody. Wyspiański tu się zatrzymuje: wie tylko, że człowiek jest "krzywdzony", urodzenie, traf, natura wpaja w człowieka namiętność, skłonność, charakter — winę, za którą mu życie każe pokutować. Czyż to nie tragizm? Czy to nie "wieczna krzywda?" A jednak — tu różni się Wyspiański od Przybyszewskiego — z tym Losem trzeba walczyć! Światopogląd jego jest bowiem — heroiczny. Człowiek, mimo że jest ofiarą losu, dźwiga pełną odpowiedzialność. Człowiek i — tu koncepcja szersza niż u innych poetów — naród. Istnieje bowiem swoboda wewnętrzna, wskazująca prawa i obowiązki. Nie są one jednoznaczne z jakąkolwiek dogmatyczną moralnością. Kto jest tym, czym go uczyniła natura, stoi właściwie poza dobrem i złem. Miarą jest tylko najwyższe prawo, jakie zna poeta: Żywota prawo. A cóż jest tym życiem? Jedno tylko mamy życie, które samo w sobie jest pełnią, wszechbytem, naturą, Bogiem. Można by tę koncepcję poety nazwać panteizmem, gdyby to słowo nie zacieśniało — przypominając system — rozlewności uczucia. O tym życiu śpiewa Harfiarz, jako o Panu: ...powietrzem płyniesz, Gwiazd niebios dosięgasz głową, 31 — o tym Bogu-kosmosie musimy myśleć, gdy św. Stanisław mówi; Ogień i woda, wicher i tan twoje jedyne miano. To życie powszechne. I wieczne. Na jego miarę jest pomyślane i życie nasze historyczne. Na jego pełnię, siłę, dynamikę. A co wznosi nad małość i ograniczoność chwili? Bohaterstwo. Co przezwycięża przestrzeń? Sława. W te potęgi wpatrzony, człowiek urąga rzeczywistości pozornej, zewnętrznej, przejściowej. Nawet — śmierci. Nie rozczula się też Wyspiański bynajmniej śmiercią. Najgłębszą swą myśl włoży potem w hasło: "Umierać musi, co ma żyć". I oto Żywota Prawo. Prawo Bohaterstwa, Sławy, Wielkości. Nie jest to prawo oderwanego ducha nie z tego świata. "Królestwo ducha", czysty spirytualizm, kopie przepaść między życiem a "zaświatem", prowadzi do mistycyzmu bezcielesnego, z wzniosłą dumą wpatrzony w niebo, zatraca z oczu ziemię. Przeciw temu "Żywotowi ducha na księżycu" Wyspiański, jak wielki jego poprzednik, kieruje najostrzejsze groty swojej dialektyki. Miejsce geniusza marzenia czystego — w grobach, tam go też odsyła Konrad. Nie wolno wyrzekać się wcieleń ziemskich z obawy przed uronieniem swej bieli. O swoim dziele św. Stanisław mówi: Dla prawdy jako wiecznej stoję... Na co Śmierć mówi owe straszne słowa: Jeden jest prawdy wiecznej bieg, że nie masz życia, krom przez grzech; jeden jest żywym wieczny los: wzajemnych zbrodni ważyć cios, A gdy Biskup na to zawoła: Z piekielnych do mnie idziesz dróg... Śmierć odpowie: Piekła i niebios jeden Bóg. Odwieczna to tragedia człowieka! — tylko w kontemplacji człowiek jest sprawiedliwym — mówi Goethe — nie w działaniu. Nie wynika stąd, by nie było moralności. Przeciwnie. Odpowiedzialność tym większa. Ile w tobie prawdy jest z wiary, Bóg tobie zwycięstw da twojej miary. Jest to tylko moralność inna. Spogląda rzeczywistości w oczy i nie łudzi się co do jej wartości; nic też nie jest tak obcym Wyspiańskiemu, jak tani nasz, łatwy optymizm; spogląda w oczy Fatum, widzi całe jego okrucieństwo — i przeciwstawia mu się. Bohaterstwo to, dla którego "zwycięstwo Hasłem i Wolą''. Przezwyciężenie empirycznej rzeczywistości siłą wewnętrzną, uświęcenie w sobie siły, namiętności, instynktów służbą dla wielkiej idei. Stąd tak częste Wyspiańskiego zwroty, jak "święcenie noży": poznanie okrucieństwa życia i obrócenie go w motor wysokich celów. Moralność nie zrezygnowana, średniowieczna, ascetyczna: Krzyż przeklnę, Chrystusa godło, gdy męką naród uwiodło. Dla mnie żywota Prawo!!! Ascetyzm to innego rodzaju. Podejmowanie się trudu, co zabija. Spalanie się, aby świecić i prowadzić ku przyszłości. Przemiana wszelkich energii fizycznych w duchowe, wywyższenie i uszlachetnienie uczuć potęgi, mocy, uznanie ich piękna, gdy dzieła rzeźbią piękne. Chrystus, inkarnacja czystości i świętości serca, o twarzy boga słonecznego, Apollina. Roztrzaskanie średniowiecznej trumny św. Stanisława, by zrobić miejsce dla nowego Życia. A wyrazem tej wewnętrznej wiary i prawdy? Czyn jeno. Treścią Wyzwolenia, całej, można powiedzieć, działalności Wyspiańskiego, jest Goethowskie: Na początku był czyn. I na końcu. Życie bowiem to energetyka tworzenia. W sferze ludzkiej — czynami. Na nic kontemplacja, paraliżująca bierność, automatyzm, "czyn wewnętrzny". Konrad wydaje też okrzyk zachwytu: — ,,A!!! pytasz mi się nareszcie, co mam czynić? Co mam czynić? O radości, że ty mnie się o to pytasz! Ja słyszę to pytanie: co mam czynić? Ja, który tylko wciąż słyszałem: co myślisz?" 32 Nie ma jednak czynu bez wolności wewnętrznej. Córą jej — wola. Istnieją przymusy odziedziczone i narzucone, istnieje życie-grzech, ale w tym nasze dostojeństwo, że żyć musimy, jakoby ich nie było. A skoro musimy, to i możemy. "Swobodę mam" — są pierwsze słowa Konrada do Maski. Istotnie "tajemnicą" jest wola (Konrad do Maski 19), i to — dodajmy — największą ducha ludzkiego, ale też najcenniejszą. I posiadłszy ją, woła Konrad: "Czy wy nie macie duszy? Nie wiecie, co jest dusza, siła, która jest tym, czym chce, i nie jest tym, czym nie chce..." Dusza wolna, wyzwalająca się czynami z "grzechów" (żądz), bohaterstwem tworząca Wielkość — wchodzi w krąg dusz zbawionych, które czeka nieśmiertelność. Ale także nie jako zaświatowość, gnuśny byt rajski, niebo, w które notabene maska dzisiejsza nie wierzy. Dusza bohaterska, ukochaniem trudu i potęgi życia monadą się staje wieczności, po pożegnaniu naszego padołu może "w słońce bieżeć", świecić ludzkości, podjąć trud trudów na nowo. Śpiewa też poeta o królu Kazimierzu: Wielkości! komu nazwę twą przydano, ten tęgich sił odżywia w sobie moce, i duszą trwa, wielokroć powołaną, świecącą w długie, narodowe noce; więc, choć jej świeży grób opłakiwano, przemoże śmierć i trumien głaz zdruzgoce... Umiłowanie życia, czynu, odpowiedzialności musiało doprowadzić poetę do wiary w nieśmiertelność bytową, w wieczne wracanie na jedyne pole naszego działania. Tak Król Wielki młot chwyta, by roztrzaskać pierś mówcy, który frazesem siebie i naród oszałamia bezpłodnie, pierś zaiste nie na Fidiasza miarę; tak poeta wieszczy, że rzuciwszy ziemię, na zawołanie "mową moją własną" — podejmie może po raz wtóry trud ziemski. Nie "w słońce" bieży, lecz w Wiśle pod Wawelem, strażnik wieczysty, żyje stary Krakus, bohater zaś czynu, Hektor, świadom jest: Wasz ja rycerz ostałem przed Troją, Waszym bogiem powrócę po latach... Myśl tę spotykamy także w Akropolis, szemrzą ją też fale Achillesowi, syreny Odysowi. Romantykiem życia jest więc Wyspiański. Ten poeta "trumienny", "makabryczny" itd., jak go nazywają zapatrzeni w naskórek, nie w istotę bytu "krytycy" w rodzaju Ignacego Grabowskiego, Kotarbińskiego, jest w prostej linii ciągiem dalszym orfików. Platona, mistyków metempsychozy, Słowackiego, łączących sie zresztą z przewodnimi duchami ludzkości w ukochaniu Wielkiego Życia tak dalece, że przyjmują śmierć jako zmianę tylko formy, nieśmiertelność jako ciągłe wypracowywanie wyższych stopni doskonalenia się bytu powszechnego. I w tym największy tryumf ducha czynnego — przezwyciężenie tego Przeznaczenia, tej rzeczywistości, którą jest śmierć. W imię "żywota Prawa". W tę ojczyznę swej duszy wpatrzony, z pogardą musiał Wyspiański traktować rzeczywistość niższego porządku, która nigdy nie odpowiada wysokiemu lotowi idealisty, a która jego, Polaka, artystę, poetę energii, pętanego przez otoczenie, niewolą zewnętrzną i wewnętrzną przeżarte, musiało mierzić i boleć do ostatniego nerwu. Wywoływało też z jego strony reakcję poetycką potężną, jak potężnym był jego ideał i ból. Stąd terribilità Wyspiańskiego — w stosunku do współczesnych, w stopniu napięcia uczucia, w samotności, z której wypadały gromy (oczywiście napięciem uczucia, nie formą), równające się nienawiści do życia karlego, jaką pałał Michał Anioł. Przyniósł był z sobą młody poeta ten gest imperatywny, bo władcą stworzyła go natura, bo do władztwa przygotowała go miłość za miliony i praca wgryzająca się we wszystkie tajniki duchowe narodu, i męka, z jaką wchłaniał jego dolę-niedolę; do władztwa przygotowały go duchy Wawelu, z którymi obcował tak długo i blisko, jak żaden ze współczesnych, i duch żywy narodu i ludu, w który się umiał wcielić, jak najbardziej oddany kochanek; do władztwa namaściła go dłoń ostatniego dziedzica tronu romantyki polskiej: Jana Matejki. Więc mimo głuszy, jaka mu początkowo towarzyszy, mimo zarzutów "pychy", zarozumiałości itd., jakimi go bakałarskie umysły darzą, on czyni, co czynić musi: wtopiony w losy narodu, chce je nie tylko opiewać, ale rzucać swe słowo na ich szalę. Wyspiański przywraca Słowu majestat jego królewski i wagę, w jego rękach staje się ono znowu młotem Woli, potęgą, mającą organizować życie narodu. Sztuka wraca do posłannictwa, jakie pełniła za wielkich romantyków — choć ze zmienioną treścią. I z formą znacznie zmienioną. Duszy poety przybyła bowiem struna, którą dawni posiadali, 33 ale nigdy w tym napięciu; struna ta, nasiąkła goryczą i jadem od przeżycia blisko połowy wieku dziejów naszych: zgrzyta też szyderstwem, piekącą satyrą, znęcającą się nad złem z taką nienawiścią, jak wielką jest miłość, jaką kocha ideę swoją posłanniczą. Oba bieguny uczuć równą posiadają siłę — i posiadać muszą u poety Mocy, pozbawionego śladu sentymentalizmu, u poety istotnie tragicznego. I oto tragiczna dusza młodego poety, przeżywszy w sobie załamanie się wielkiej linii romantycznej, weszła w świat ze wzrokiem zimnym, niesłychanie wyostrzonym na rzeczywistość, na fakta życia, ale z wzrokiem tym bardziej wpatrzonym w Prawdę wyższą, dla niego najwyższą. I co widzi dokoła? Że cały naród jest "jakby duchem chory", że nad całym narodem ciąży — wina tragiczna. W tym znaczenie Wyspiańskiego; to słowo on wypowiedział — z potęgą uczucia, z artyzmem wszechstronnym, jakiego od przeszło pół wieku naród nie znał. Wskazał na winę tragiczną, którą jest sprzeniewierzenie się żywiołowi Mocy, Bohaterstwa, Sławy, Wielkości — Żywota prawu. Uprzytomnijmy sobie historyczny moment wystąpienia Wyspiańskiego. Wychowany w domu Długosza, w rodzinie, która blisko żyła z Matejką, Szujskim, od dzieciństwa obcując z tajemnicami Wawelu i Muzeum Sukiennic, prowadził życie senne, typowe dla wczesnego Krakowa, pełne widziadeł przeszłości, marzeń czułych o potędze minionej. Wczas jednak wyrwał się do Europy, do Francji. Tam żył ekstazą piękna, ale miał też oczy otwarte na pulsujące dokoła życie. Do przyjaciela pisał (listy do Maszkowskiego, "Lamus", 1909—1910, II): "Któż z nas nie czuje niewoli, jaka panuje w naszym kraju — alboż to nie jest ciężar straszny, przygniatający? Na to potrzeba silnych, męskich ramion, aby ten ciężar odszukać, aby nie zwalił się i nie przygniótł reszty życia narodowego. Precz bym wygnał z kraju wszystkich tych młodych, spokojnych, wesołych — siedzących nad książkami, precz bym wygnał do obcych: idźcie, patrzcie na wolny naród, jak on żyje, jak on jak on się rozwija, jak umie czcić swoich wodzów, swoich poetów, jak ich rozumie. Gdzie u nas kto rozumie naszych poetów! — a wszakże oni większą część życia przesiedzieli za granicą — bo w wolnym kraju — bo jeśliby wrócili do swojej ziemi, to by jej nie znieśli w pętach i w niewoli. Wolałbym patrzeć, jak giną ci wszyscy młodzi, bo bym wiedział, że giną dla tej samej świętej sprawy, co młodzież sprzed lat trzydziestu". Płomień życia owiał był poetę w Paryżu. Przemyślał młodość pierwszą, krakowską, w której centrum stał Wawel, przemyślał życie narodu, którego centrum odświętne także Wawel stanowił — i się poetą tragicznym. Wrócił do Krakowa pogrążon w owym ogromnym smutku, o którym pisał (9 lutego 1897): "Nic nie rozumiem wesołości. Wprost nie pojmuję, czym jest, jakim sposobem istnieć". Może w tym tkwiły przeżycia czysto prywatnej natury: najważniejsza to jednak, że smutek, zawierający w sobie mękę twórczą, świat idei przeciwstawnych, już go ogarnął był w Paryżu. Tylko w powstałym tam wcześnie Danielu czujemy młodociany entuzjazm, tryumf czystego ducha: Jestem tylko fantazją, Poezją duszy. Ale ze mnie, z moich słów Przyjdzie potęga. Ja wrócę i państwo Stworzę znów. W Paryżu powstała pierwsza redakcja Warszawianki, Legendy; więc in nuce cała już fizjognomia duchowa poety. W Krakowie potrzebował tylko zestawić swe przeżycia i czerpać garściami z dnia, aby powstał rapsod Kazimierzowski, Legion, Wesele. Skrystalizowała się wola do kultury tragicznej. Kiedy powstaje kultura tragiczna? Gdy dusza, jednostkowa lub zbiorowa, rozstaje się z naiwnym hedonizmem i walkę wydaje Przeznaczeniu, aby za cenę chwili dążyć do ideału wiecznego. W ojczyźnie swojej poeta zastał społeczeństwo "kulturalne", artystyczne, duchowo zróżniczkowane, któremu brakowało jednak duszy istotnej: woli do potęgi żywej, walki z przytłaczającym Przeznaczeniem. Idealizm Szujskiego, Matejki przemienił się był w teoretyczny kult dawności, w poduszkę nasenną, w mgłę frazesów, zasłaniającą istotę życia, w romantyzm grobów i procesyj do nich, w fikcje, więc fałsze patriotyczne, w schemat świąt urzędowych i obrzędów umówionych, które nie obowiązywały, bo żadnych nie pociągały za sobą czynów. Polska była na ustach wszystkich, a dokoła rozpościerała się niewola, a ludzie oswoili się byli z kajdanami, a sztuka kwiatami je osłoniła. Instynkt samoocalenia stworzył psychikę samookadzania się rolą męczeństwa, samopochlebienia sobie rolami wzniosłymi, a stanom tym żaden nie towarzyszył czyn prowadzący do wolności; towarzyszyło im jednak z konieczności pasożytnictwo, 34 uganiające się za gestem pięknym, żerujące na spuściźnie przodków, tutaj zresztą pół jawnie, w Warszawie cynicznie i butnie oddane zaprzaństwu: to był ich hedonizm. Rozpacz miotała duszą poety, który już w Paryżu, rozpamiętywując klęskę roku 1831, dostrzegł ją w tym, iż nawet tamci serca mieli chore. Postać Wielkiego Króla ukazała mu się groźną, straszną: nie jest on wśród nas żyw — kościotrup jeno wśród nas przebywa... Gdyby ożył, gdyby duch jego przyjrzał się nam, toczonym przez robactwo frazesów, on, który budowniczym był — cisnąłby w nas narzędzie potrzebne, by rozbijać przeszkody i ciosać, i przymocowywać: młot cisnąłby w mówców... (Rapsod). Zejdźmy jednak do podstawy duszy polskiej, do istoty zagadnienia. Dusza polska nie jest inna niż wszelka inna na świecie, innymi są tylko jej warunki bytowania, stąd swoiste ukształtowanie się w pewnej fazie dziejowej; zresztą stoi ona w obliczu tych samych zagadnień, co cały świat kulturalny. Wyspiańskiemu przedstawią się one jako pytanie romantyzmu. Polska miała swój okres heroiczny: treść jego wieczysta, tęsknota duszy do wielkości i mocy miała wcielenie żywe, realne: bohaterskie czyny. Potem pozostała wiara bez uczynków, ucieczka w świat marzenia, który, z konieczności poza życie przerzucając punkt ciężkości, w śmierci musiał widzieć cel i piękno. Romantyzm to ascetycznej kontemplacji, o atmosferze chemicznie czystej, ale beztlennej, w której żyć niepodobna. Atmosfera Legionu, w której najwyższa postać Polaka jest stylizowana jako uosobienie romantyzmu mesjanicznego; nie znajduje on stosunku do życia, by je ujarzmić, i tylko w zaświat wznieść się od niego może; nie zdobywa się też na czyn — jedynym zwiastunem przyszłości w poemacie jest ekslegionista, pamiątka czynu realnego: trawi się jeno w sobie, spala w ogniu wiary, "biernie stawia czoło szturmującym wśród powodzi potworom". To romantyzm mesjaniczny: zwycięstwa jego nie widzimy; do czynu realizacyjnego nie prowadzi; wiarę tylko w ideał ratuje, wiarę, że męczeństwo nie jest nadaremnym: zmartwychwstaniecie młodzi! I gdzież owi rycerze legionowi, którzy mieli zmartwychwstać młodymi? Widzimy ich — uosobienie drugiej, bardziej zdegenerowanej postaci romantyzmu, w Weselu. W tej chacie rozśpiewanej, dyszącej atmosferą polskości i poetyczności, widzimy kolekcję fikcyj wszystkich, w które się przeobraziła tradycja wielkiego romantyzmu. Widzimy całą galerię typów, które mają na sobie etykiety święcone przykazaniami przeszłości, po scenie mity chodzą: mit "z szlachtą polską polski lud", mit o posłannictwie poezji, mit Stańczyka, Wernyhory, kosyniera-oswobodziciela — a wszystko to "lalki, szopki, podłe maski, farbowany fałsz, obrazki". Nuta Chochoła tu panuje, nie proroctwo z Legionu. Darmo łka dusza w niejednym i kaja się, i targa w rozpaczy nerwy: Czy my mamy prawo do życia?!! Czy my mamy jakie prawo żyć...? My motyle i świerszcze w niewoli... I z tego dziennikarza, czyniącego z tragiczną miną spowiedź cudzych grzechów, poeta nielitościwie zdziera maskę. Wszystkich obnaża — próchno moralne widzimy. Romantyzm wiary prawdziwej stawiał przynajmniej wiarę, romantyzm pozorów i fikcyj, który "narodowo się bałamuci", a wewnątrz fałsz ma i pustkę, ten pseudoromantyzm frazesu i fantazji chwilowej, do czynu niezdolny, nadziei nawet, zdaje się, nie zostawia... Po antytezie Legionu, po Weselu — synteza: Wyzwolenie. Przemiana i afirmacja wartości. Romantyzmowi etykiety i skostnienia przeciwstawiony romantyzm życia. Geniuszowi Ody do młodości, skrzepłemu w lodowej atmosferze, sposągowiałemu w martwotę, przeciwstawiony Konrad-bohater, którego płomienne serce zachowało żar i wolę twórczą właśnie owej Ody. Mickiewicz z Legionu, apostoł ducha marzenia, tutaj staje się sobą, apostołem heroizmu czynnego, przybiera ciało: znosi dualizm, daje całą prawdę. Na pytanie z Wesela: czy my mamy jakie prawo żyć — odpowiada: naród ma jedynie prawo być jako państwo. Na słowa jakby ostatnie z Legionu: "W pokoju ducha ma władza, naród Chrystusem odradza", odpowiada: "Dla mnie żywota Prawo!" „ZWYCIĘSTWO! — — — nie to, które wyrzeka się ciała i krwi i mocne się być zapowiada anielskimi skrzydły, a jego oblicze trupiego wdzięku tchnie urokiem zabójczym. Zwycięstwo! niosę ze krwi i ciała, z woli żywej i żywej Potęgi — mocne wolą nad świat władającą, wolą, co ze mnie jest i przychodzi: ZWYCIĘŻYĆ!!" Zamknął się pierścień myśli z Legionu wyszły. Znak na nim ten sam, co na czole Konrada Mickiewiczowskiego: krzak gorejący woli, jeno woli nie braciszkowi Piotrowi podporządkowanej, lecz wykuwającej swój tryumf w czynie żywym, w Polsce własną silą z martwych dźwigniętej. 35 Nie sztuką polityczną jest Wesele ("satyrą" polityczną nazywa prof. Sinko tę tragedię masy narodowej). Polityka, jako taka, nie jest twórcza, co najwyżej może być organizatorką i jak wszelkie "taktyki", pozbawiona jest wielkości: ta przysługuje tylko twórcom nowych wartości. "Więc wracasz do narodu" — mówi Maska. "Wracam do nieśmiertelności" — odpowiada Konrad. O odwieczne w tej trylogii pytanie chodzi: o prawdę życia. Nikt w nowszych czasach nie chwycił, jak Wyspiański, z taką potęgą za miecz ognisty, by wypalać słabość, hipokryzję, niskość w swoim narodzie, a czoło schylając przed czystością ducha, dochodzącą do świętości, wykazać równocześnie, że życie jest walką energii czynnych, bohaterstwem instynktów siłorodnych, uświęconych w ofierze narodowi, człowieczeństwu, nieśmiertelności. W szacie polskiej rozgrywa się w tej trylogii zagadnienie wieczyście ludzkie i przynosi odpowiedź wszystkim czasom i ludom. Oczywiście, przeżył całe zagadnienie artysta-Polak. I on cierpi, że, głosząc czyn, sam na sferę sztuki jest skazany, gdy poezja właściwie — jak przypomina Mickiewicz — oznacza działanie, i on tragedię przeżywa podwójną: narodu swojego i własną — Prometeusza, co za wolność i szczęście świata dobrowolnie bierze na się los czekający buntownika: to jego przeznaczenie (Maska 16). Pochodnią spala się w służbie, słuchaczy mając głuchych, serca puste, w życiu narodowym, które dla innych teatrem jest tylko. Zamknięty w tym "teatrze", bez możności wyjścia, w bólu i zwątpieniu tylko pastwą Erynii się staje. Wężowymi sploty smagając winę tragiczną Polski, która zapoznała główne Żywota prawo: walkę i twórczość czynami — tylko Konradem-Erynnisem jest, lecz też Konradem, co z Bogiem się mierzył, z oblicza wieczności proroctwa wyczytywał. Proroctwem kończy też Wyspiański wielkie swe dzieła, nienawistnym dla marnej teraźniejszości, pełnym wiary w jutro. Nienawidził współczesnych, ale modlił się: O Boże, wielki Boże, ty nie znasz nas Polaków, ty nie wiesz, czym być może straż polska u twych znaków! Żyła w nim duma i wiara dawnych Polaków, szlachetna i wspaniała, gdy mówiła: Nie ścierpię już niedoli ani niewolnej nędzy. Sam sięgnę lepszej doli i łeb przygniotę jędzy. Zwyciężę na tej ziemi, z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę. "Sam" — bohaterstwem, walką, twórczością własną... Tylko chwilowo wierzył — naród sprzeniewierzył się swej istocie. Wszak w Weselu — tańczącym dzierży skrzypce Chochoł: wiecheć słomy, w którym krzak róży przecie się znajduje, w osłonie tylko zimowej, która z wiosną odpadnie, a róża zakwitnie. A widzenia Nocy listopadowej kulminują w porównaniu Polski z procesem przyrody: podobnie jak Kora przechowuje w podziemiach ziarna przez zimę, tak krew bohaterska, wsiąkłszy w ziemię, z wiosną przyniesie Zmartwychwstanie. A po trylogii polskiej — synteza ogólnoludzka: Akropolis. Czyż i Wawel, tak ukochany, tak święty, nie jest w konflikcie z "żywota Prawem"? Wawel, kościół św. Stanisława, Wawel, zaprzeczenie radości i siły płodnej, Wawel, sam niejako geniusz marzenia i grobów, które Konrad tak namiętnie zwalczał... Konrad wypowiada więc ostatnie słowo — najwyższą swą syntezę. Wawel zlewa się w jego tęsknocie z Akropolem. Świątynia Pańska, wroga życiu i słońcu, staje się widownią, w której stopniowo coraz więcej wyzwala się życie, od najprostszych form jego; nareszcie Wawel staje się Synajem nowego objawienia. Zmartwychwstaje Pan, ale w innej postaci: gdy blask Zorzy i piorunów zwiastują świt, pękają, rozpadają się blachy trumny św. Stanisława, a na rydwanie wjeżdża Salwator — o obliczu Apollina. Przezwyciężona ostatnia wina tragiczna. Kościół grobów przemienion w kolebkę słonecznego Boga. Bóg z cierniami u skroni zlany z Bogiem piękna i radości. Przezwyciężona ostatnia "rzeczywistość" dla wyższej, wyzwolonej, tryumfującej. — Dla mnie żywota Prawo! Pacholęciem śnił niegdyś poeta wielkość u stóp tej trumny, u stóp Wawelu. Proroctwem odpowiedział artysta, dojrzały w męce i miłości. Zburzył w duchu dom niewoli Polski i niewolę ducha 36 ludzkiego, Zmartwychwstanie wróży. To bowiem największe żywota prawo, żywota, który — o ile wznosi się na skrzydłach czynów nieśmiertelnych — wraca jako: Życie nowe, wznawiane życie — wielokrotnie. B. Artyzm. Ten świat moralny Wyspiańskiego ujęty zawsze w formy artyzmu, płynącego z tych samych źródeł duszy, co świat idei. Tajemnicą jego: twórczość, więc przezwyciężenie rzeczywistości empirycznej rzeczywistością wyższą, artystyczną. Podkład faktyczny dzieł Wyspiańskiego jest prawie naturalistyczny. Analizując go dokładnie, odkryjemy, że przemawia tu zawsze środowisko i człowiek w łączności, w jakiej je postawiła przyroda i chwila, z głębi natury własnej, kierowanej autonomiczną logiką wewnętrzną. Jest także odtwórcą wielkim poeta Wesela i Wyzwolenia; jego rzuty w bezdna ludzkie są zawsze głębokie, wydobywają stąd zawsze najczystszą treść, najistotniejszy moment, maksimum wyrazu. Dzieje się to, co dziać się musi. Duch jednakowoż tego naturalisty uwieńczony jest girlandą kwiatów, bluszczów, świateł, ozdób, wciela się w postacie fantastyczne, widziadłowe. Co się stało? Rzeczywistość zewnętrzna ustąpiła wewnętrznej prawdzie; misterium twórcze przekształciło surowy materiał empiryczny w kształt artyzmu. Ta potrzeba stylizowania prawdy występuje w zasadniczym rysie twórczości Wyspiańskiego, którym jest konstruowanie m i t ó w narodowych. Mity owe to istota dziejów, jaka zostaje w duszy po odrzuceniu przez pamięć — historii. Jest to ziarno na samym dnie duszy narodu spoczywające, wyrosłe pod ciepłym tchnieniem uczuć i myśli mas. Tylko poeta zrośnięty głęboko z tymi uczuciami nada im wyraz tak prawdziwy i obrazowy, że każdy w nim pozna marzenie własne, treść życia wewnętrznego, ledwie przeczuwaną, nie nazwaną. Wyspiański więc nie tylko sięga do księgi mitów już istniejących, ale w szczęśliwych chwilach natchnienia znajduje kształty dla owych wielkich rzeczy, istniejących w sercach narodu, a nie wypowiedzianych. Złoty róg — chochoł — koncepcje czysto fantazyjne, a jednak najgłębsze zawierają prawdy psychiczne serc tysięcy; od razu też zostały odczute, weszły do skarbca żywej kultury polskiej. Taką najsilniejszą naszych czasów próbą stworzenia mitu jest postać Mickiewicza z Legionu. Takimi mitycznymi postaciami, symbolizującymi na długo naczelne prądy w narodzie, pozostaną Konrad i Geniusz. Treść najrealniejsza, bo żyjąca w marzeniu setek tysięcy, a jednak przez poetę jakby stworzona, powołana do życia; bo wielki poeta jest też jak biblijny Pan w dniach tworzenia, kiedy przywoływał przed swój tron emanacje swoje i ponadawał im nazwy, by z nimi szły w świat — w ludzkość. Stylizowanie, despotyczne podporządkowanie treści — jednolitej formie artystycznej, odpowiada naturze każdego okresu prawdziwie artystycznego: za przykładem Zachodu stosuje tę metodę także romantyzm polski. U Wyspiańskiego artyzm ten otrzymał szczyt swój; poeta — od dzieciństwa karmiony wielką poezją narodową i klasyczną, za granicą uświadomiwszy i udoskonaliwszy swe środki, stworzył własny styl — przetworzył cały teatr polski. W Wykładach o literaturze słowiańskiej znalazł idee o dramacie "słowiańskim", o dramacie, o którym marzył zawsze Mickiewicz i którego podał był nawet formułę. Dla takiego dramatu — mówi w jednej ze swych Prelekcyj paryskich — "trzeba przebiec cały rozmiar poezji, od piosenki aż do epopei, dotknąć najżywotniejszych uczuć i pojęć", dalej dramat taki pozostaje w ścisłej łączności ze światem nadnaturalnym, który "odpowiada nie tylko poetyckim wyobrażeniom gminnym, ale i pojęciom, do jakich wiek nasz doszedł" — "po wtóre na scenie ziemskiej porusza wszystkie zadania, wstrząsające Słowiańszczyzną, i zamyka się wielkim proroctwem". Oczywiście daleko — wysoko ponad pojęciami, niestety, popularnymi. "Poeci, powołani do wyrabiania (dramatu polskiego), powinni głęboko przejąć się tą prawdą, że sztuka dramatyczna nie polega ani na teatrze, ani na dekoracjach, ale przeciwnie, wszystkie te przymioty powinny wynikać z myśli poetyckiej" . Taki dramat snuł się przed oczyma Adamowi, gdy z Dziadów chciał stworzyć swoją "jedyną rzecz godną czytania" — taki dramat jest istotą twórczości Słowackiego, taki dramat zaczął tworzyć Wyspiański. Z całą niezależnością artysty prawdziwego, który zawsze jest jedynym, nie trzymając się niewolniczo formuły nawet Adamowej, zaczął malować gigantyczne wizje życia i ducha całego narodu, poruszać najważniejsze jego zadania, łącząc je ze światem nadnaturalnym i zamykając proroctwem. Romantyzm — a właściwie neoromantyzm, gdyż znowu przefiltrowany przez krytyczny intelekt. Gdy Mickiewicz w świat nadnaturalny wierzył wiarą prostaczka, Wyspiański, jako człowiek 37 prawdziwie nowoczesny, świat nadnaturalny przenosi z zewnątrz nas do wewnątrz, przedstawia go jako personifikację naszych marzeń, myśli, uczuć. Wielkie zaś posłannictwo wieszcze przebija się w proroctwie, którym rozbrzmiewa prawie każdy dramat: wynika ono zazwyczaj z natury danego przedmiotu, z konsekwentnie przeprowadzonej metafory: takie proroctwo przynosi Legion, Wyzwolenie, Akropolis, Noc listopadowa, Skałka. Proroctwo Wyzwolenia, Sławy, Zmartwychwstania, przez Moc Bohaterstwa. I tak powstała forma Wyspiańskiego — jeśli przez formę mamy rozumieć najistotniejszy wyraz przeżyć duchowych. Ujęta ona w technikę różnorodną. W początkach ideałem jego była "Grecja i jeszcze raz Grecja", wymagał jedności czasu i akcji; zachował też tę budowę w wielu sztukach od czasów ostatnich, nie tylko ożywił nowym tchnieniem dramat grecki, ale "jedność" stosował także w czysto indywidualny sposób, tworząc dramaty zbiorowości (Wesele, Wyzwolenie). Z czasem bogactwo materiału zbyt rozpierało nieraz zamkniętą budowę — i poeta ujmował je w szereg obrazów rozpierzchłych (Noc listopadowa, Achilleis, Zygmunt August). Innym elementem tej budowy była technika "szopki" krakowskiej, prymitywna, a jednak najlepiej umożliwiająca charakterystykę zbiorowiska. Obok surowej, hieratycznej linii greckiej — fantastyczne symbole, używane przez romantyków wszystkich czasów. Wszystkie on opanował, odnowił, uświetnił niebywałym przepychem, by usunąć rzeczywistość, tj. trywialną, nieartystyczną powszedniość, stworzyć najpełniejszy wyraz Prawdy duszy. Schematycznie da się uzyskana w ten sposób technika kreślić, że Wyspiański ludzi potrzebnych do akcji ze świata zewnętrznego przedstawia z całym realizmem; ludzi wyobrażających idee stylizuje; życie wewnętrzne symbolem wyraża. Gdziekolwiek wprowadza życie zewnętrzne w ruch, tam odtwarza działaczy wiernie, przenikliwie, indywidualnie, że staje się jednym z najwspanialszych portrecistów: wystarczy przypomnieć galerię Wesela, Nocy listopadowej, etc. Reprezentanci idei są oczywiście pozbawieni cech życia indywidualnych, natomiast wydobyty z nich rys typowy myśli i przeprowadzony w monumentalnej formie, np. typy w Wyzwoleniu. Treść zaś duchowych przeżyć bohaterów wyrzucona jest na zewnątrz, przesuwa się przed naszymi oczami, jako korowód istot fantastycznych, widziadłowych. Stąd w większej części dramatów podwójny szereg postaci: działaczy i figur. Dwie niejako kondygnacje — o ustosunkowaniu zależnym najściślej od istoty dzieła. W dramacie prawie wyłącznie duszy, jak Legion, gdzie po pierwszych scenach wszystko dzieje się już tylko w marzeniu, żywioł fantastyczny musi przeważać nad realistycznym; przeciwnie zaś — w Bolesławie lub Powrocie Odysa, gdzie życiowe zdarzenia zajmują po dwa akty i przeważają nad światem wewnętrznym. Ten ostatni jest najważniejszym. Artyzm Wyspiańskiego utożsamia się z jego ideowością. Istotą jego tragedii — konflikt między rzeczywistością a bohaterstwem, a ten wyrażany jest środkami, które w twórczości jego są najoryginalniejsze, najbardziej osobiste: koncepcjami fantastycznymi. Wszędzie widzimy, jak w Weselu, "osoby" i "osoby dramatu"; te ostatnie, nierealne, widy, złudy wyobraźni, są najrealniejsze, są najgłębszą prawdą. Są sumieniem, sądem. Wszędzie spełniają tę rolę: w Weselu, w trzecim akcie Bolesława, Odysa, w Nocy listopadowej itd. (Wyjątkiem może Konrad, człowiek z krwi i ciała, ale i on koncepcją powstałą z ducha Dziadów). One są tą mocą niezwalczoną, którą zagłusza gwar codzienności, ale która żyje w głębiach i w odpowiedniej chwili wstaje groźna, tryumfująca nad rzeczywistością, karząca. One pochodzą z prawdziwej naszej ojczyzny; one stają przy człowieku, gdy rozmawia z sobą w samotności, do nich wraca, gdy głowa jego skołatana, od nich płynie siła i natchnienie najlepsze (Wesele, Noc listopadowa), od nich pomsta za poddanie się winie tragicznej — one są bowiem Duszą. I dla wyrażania tej duszy poeta wydobywa, co ma najcenniejszego, co nie jest odtwórczością, pod żadnym względem kopią: łączy wszystkie dary geniusza, potęgę słowa zlewa z najcudniejszymi obrazami malarskimi, te przetapia znowu na najczystszą muzykę — duszę naszą swoją duszą gra... A są te dary zaiste niezwykle, boć ostatecznie jedynie one umożliwiają poecie osiąganie celu i podbijają. Już obejmując je najogólniej, łatwo poznać, że Wyspiański jest twórcą par excellence dramatycznym i scenicznym. Świat mu się przedstawia zawsze w stanie dynamicznym, nigdy statycznym. Stąd ta niesłychana suma życia, jaką wnosi na scenę. Wszystko u niego staje się, dąży, walczy, kierowane koniecznością. Jest przy tym nie tylko dramatykiem-poetą, lecz malarzem romantycznym. Można być tylko pierwszym i genialnie opanować scenę. Ibsen w okresie swym romantycznym także ożywiał całą przyrodę, wprowadzał na scenę postacie fantastyczne, przemawiające liście suche, głosy w powietrzu, źdźbła słomy etc. (Peer Gynt), ale przeszedłszy w okres realizmu, dawał już tylko 38 procesy dialektyczne: usunąwszy monolog, wprowadził spowiedź w dialogu; jest bardzo dramatycznym, bardzo scenicznym — mniej poetą, a najmniej malarzem. U Wyspiańskiego najtajniejsze przeżycia duchowe, najmniej uchwytne, nieraz także procesy myślowe najrozleglejsze krysztalą się w kształty malarskie; gdzie Ibsen rozprawia lub śledztwo prowadzi, tam Wyspiański maluje, a jego grupy i postacie — w rysunku, ruchu, w pysze kolorów — nie miały dotąd na scenie równych sobie. Stąd typowe formy dla dramatyka; w momentach kryzysowych człowiek prowadzi monolog ze swą duszą, tj. wydzielają się z niego personifikacje uczuć lub myśli i dramatycznie walczą. Tak np. większa część Laodamii, drugi akt Wyzwolenia, trzeci Bolesława i Odysa są właściwie monologami w akcji dramatycznej; monologami duszy są najważniejsze sceny II aktu Wesela, Nocy listopadowej itd. Monologami — w jakich nadzwyczajnych obrazach! Przypomnijmy sobie Laodamię, obrazy Legionu, Bolesława, II aktu Wesela, z Wyzwolenia grupy, postacie Harfiarki, Samotnika, Wróżki, Geniusza... Malarstwo to nastrojowe — niebywałe... Ta potrzeba wypowiadania się malarskimi postaciami nadaje całej twórczości poety charakter zdecydowanie symboliczny. Przewaga formy symbolicznej grozi nieraz pewnego rodzaju barokiem, np. w Skałce. A najgłębiej prawdę wyraża muzyka! Ona jest na dnie ludzkich serc, ocean podziemny, którego szum zapełnia nasze życie uczuciowe, którego przypływy i odpływy nadają rytm naszym czynom. Ocean niezgłębiony, dawniejszy w naturze ludzkiej niż powstałe znacznie później organy intelektu, pierwotniejszy, stąd bardziej zrośnięty z całą przyrodą, z kosmosem, niż nasze zdolności racjonalistyczne. I ton tej muzyki uczuciowej nadaje prawdziwy charakter nastroju wyrazom, brzmienie jej jest bardziej przekonywające niż wszystkie słowa i dźwięczy ono w tajniach dusz, wzbiera, rwie się do głosu, dźwięków wyrzuca fale, rytmy bodaj nie powiązane, gdy zdolność wypowiadania się logicznym słowem już się skończyła, gdy w duszy naszej panuje jeszcze chaos uczuć nie skrystalizowany, lub tylko mgła i mgławica... Muzykę tę czuć we wszystkich utworach Wyspiańskiego. Ona poprzedza u niego zawsze konstrukcje myślowe, ona drga we wszystkich jego słowach. Jest wprost gra żywiołów w tej duszy i wirowanie takiego nadmiaru pierwiastków emocjonalnych, że świadomość twórcza nie zawsze zdolna je opanować. Żywe to źródło bije więc czasem tak mocno, że rozpryskuje się, rozlewa, nie może wytyczoną popłynąć linią. Nieraz wdziera się z prachaosu kłębami czarnymi: poeta marzy wówczas poemat, rozłożony na pierwiastki muzyczne (II wyd. Legendy), lub wezbrane tony dźwięków, które nie zdołały stężeć w silne linie, przejść w świadomość myślową. — Akropolis jest właśnie taką muzyką pozaświadomościową, nieraz toczy się z hukiem, skrętami, wznosi się, opada, łamiąc wszelkie zapory, wydobywając wszystko, co na dnie, nieujęte, dzikie, żywiołowe. Ale stąd też bezpośredniość i sugerująca moc natchnienia. W tym misterium słowa Wyspiańskiego. Wzięte wprost z życia, charakterystyczne, lokalne, oddaje ono wszystkie zagięcia, rozpryski, ton majestatyczny lub pęd szalony fal duszy, przynosi też na swym grzbiecie kwiaty i korale, i chropawe żwiry dna. Chwilami wyrywają się poecie uczucia tak głębokie, że po prostu nie ma od nich drogi do organów logiki pojęciowej; pełno też w nich fal płynnych ognia i mgieł uczucia, wznoszenia się, opadania, poszeptów i niedostrzegalnych powiewów żyjących wewnątrz prażywiołów kosmicznych; czujemy to w słowach Harfiarki (Wyzwolenie), a przede wszystkim w owym przecudnym wierszu: Pociecho moja ty, książeczko, który jest najbezpośredniejszym wyrazem wrzątku emocjonalnego, jaki poezja polska posiada. Słowo to jest więc zupełnym odbiciem muzyki duszy; im więcej poeta się pogrąża w świat głębi, tym większą rolę odgrywa czynnik muzyczny. Widzimy też całe bogactwo tego pierwiastku w utworach par excellence lirycznych, jak Laodamia, Legion, Akropolis, Achilleis, Skałka. W najdojrzalszych zaś utworach zlewają się te pierwiastki ze zwartym, silnym obrazem malarskim, urzeczywistniając ideał Wagnera, podług którego "dzieło sztuki przyszłości powinno zjednoczyć wszystkie rodzaje sztuki w jedno dzieło zbiorowe". Twórczość, której duszą jest Bohaterstwo, zyskuje oblicze skończonego piękna. C. Dzieła. Do literatury Wyspiański przyszedł z malarstwa, w którym po młodocianym uleganiu wpływowi Matejki, po zaznajomieniu się z najmłodszą sztuką w Paryżu, zaznaczył się rychło jako twórca na wskroś oryginalny, torujący nowe drogi. Prawdziwie renesansowa natura (zajmował się żywo kompozycją muzyczną, pisał libretta do oper i dyktował melodie — wykonał też kilka płaskorzeźb, reformował sztukę drukarską i przemysł artystyczny — wszystkich form sztuki potrzebuje, 39 by wypowiedzieć swą duszę, a zarazem łączyć rozerwaną jedność sztuki: rozerwaną jedność duszy ludzkiej. PIERWSZE UTWORY. Pierwszy wiersz dwudziestoletni poeta rozpoczyna słowami: Poszedłem błądzić w nie znane mi światy, marzeniem senny, uczuciem bogaty, a hasłem moim: pro patria et fide. Kończy go zaś jasnowidzeniem proroczym doli swej męczeńskiej, jako że przyszłość poświadczy: żem był w tych gronie duchów — co zaród śmierci w łonie noszą — ich czoła w cierniowej koronie — co jedną pracą, ciągłym poświęceniem przez życie świecą krótko — gasną prędko, jak kwiat zwarzony bólem i cierpieniem. Hasło młodości z czasem zróżniczkuje się w całą gamę tonów wyrafinowanego intelektu — uczucie jego zasadnicze pozostaje nie zmienione, tak samo nie zmienione będzie bohaterstwo poety, który mocą wolności swojej nie wybiera szczęścia, lecz zadanie wielkie. Pierwszy znany nam dramat — pomyślany jako opera — Daniel, zawiera in nuce całego Wyspiańskiego; młodość wskazuje tylko jednolitość uczucia, które potem tak będzie skomplikowane. Daniel jest Konradem, nie zatrutym jeszcze nadmiarem myśli i męki: problemem jego jest poezja, jako czyn wyzwalający. Spotykamy tutaj motywy, które potem będą stale wracać w formie znacznie pogłębionej: prorok (rapsod) i władca — apel do synów podbitego kraju — posłannictwo artysty jako Króla-Ducha. I pełnym nie zmąconej jeszcze przez życie wiary jest proroctwo: Ja nie jestem, jak tylko fantazją, ja nie jestem, jak tylko poezją, ja nie jestem, jak tylko duszą... . Ale za mną przyjdzie moc; poczęta z moich słów, moc, co pokruszy pęta, co państwo wskrzesi znów!... Pojęcie więc o roli poezji tyrteuszowe, całość owiana urokiem f i l a r e c k i e j, opanowującej z wolna formę, a rozśpiewanej muzyką entuzjazmu i wiary. — Krom utworów, młodego Mickiewicza nie mamy drugiego dzieła tak promieniującego genialnością młodzieńczą i idealizmem, jak ten utwór Wyspiańskiego. "LEGENDA". Potężniały siły poety, coraz śmielsze pędy puszczała poezja, umysł przerabia stale zasadnicze swoje zagadnienia. Fantazja malarska zrodziła Legendę, fantazja, która w tym samym czasie malowała tajemnice Skarbów Sezama. Stąd pełna cudnych obrazów wizja Polski lechickiej, na tym tle — dzieweczki Wandy, która buntuje się przeciw niewoli, aby spełnić czyn i zginąwszy w czasie, żyć w nieśmiertelności, oraz starego witezia Kraka, co po życiu pełnym walk, na dnie Wisły będzie czuwał nad zamkiem, dobry genius loci. Piękności malarskie — każące myśleć o Rheingold Wagnera — pełne barw i kształtów, całość: prześliczna poezja — jeszcze nie dramat, zakończona proroctwem dramatyczna ballada. Inny charakter ma drugie wydanie Legendy (1904). W różnicy obu sztuk odbija się rozwój twórczości poety. Pogłębiło się jego pojęcie dramatyczności; Wanda w nowym opracowaniu jest postacią bardziej bohaterską, zarazem bardziej skomplikowaną niż pierwotnie, ze świadomością pełną patrzy w oczy Losowi, tak w chwili oddaje się w moc Fatum, ślubując Żywi, jak i pod koniec, idzie w objęcia śmierci — sławy wiecznej, z wizją Wawelu przed oczyma. Chciał poeta piętno jeszcze 40 tragiczniejsze nałożyć utworowi i zmienił zupełnie postać Kraka: "pokojowy król" tekstu pierwszego, żywcem z legendy słowiańskiej występujący, pogodny i silny, umierający w otoczeniu mar wojowników swoich — skomplikował się winą tragiczną, popełnioną wobec bóstw i gontyn dawnych; porywają go też teraz nie duchy żałosne, nie wśród śpiewów uroczystych, lecz wilkołaki krwiożercze, chóry fantastyczne — wśród urągań bolesnych; nie kładą go na dnie Wisły, gdzie ma czuwać nad zamkiem nade wszystko ukochanym i brać udział w bojach i znojach swego ludu, lecz do wiklin nadbrzeżnych go rzucają, gdzie woda go nie chce nosić ani ziemia przyjąć... Konflikt dramatyczny między królem a wiarą dawną nie został jednak tak energicznie postawiony i przeprowadzony, by wywierał wrażenie winy tragicznej, utworowi jednolity styl nadał i wynagrodził nas za utracone piękności: śmierci w akcie I, gier i widzeń podwodnych w drugim; wprowadzone obecnie nowe motywy są oryginalne i niezwykłej piękności (Trzy Parki), ale odbierają dziełu ów jednolity styl, jaki miało początkowo. Druga charakterystyczna cecha: przesiąknięte jest całe liryzmem. Surowy ton epiki pierwszych utworów wzbogacił się pierwiastkiem uczuć melodyjnych, marzeń, nastrojów nie dopowiedzianych, dum i dumek, które szczególnie tej Legendzie nadają rytm dzieła na wskroś muzycznego, genialnie wyprowadzonego z duszy ludu krakowskiego. Ból i gorycz lat ostatnich zatruły nastrój dzieła, któremu brak przede wszystkim czystości stylu artystycznego. Czuł to poeta i — opowiada A. Chołoniewski — gdy Legenda miała być grana w teatrze krakowskim, pisał poeta: "Ten akt, który się odbywa na brzegu Wisły, a raczej wszystko to, co się odbywa na brzegu Wisły, jest tak słabe, tak bezgranicznie liche, że to rozpacz". "Sądzę jednakże, że przedstawienie posłuży mi w znacznej części do ostatecznego odgadnienia tego dramatu". Samosąd aż nazbyt surowy, świadczący, że myśl poety koło tematu wciąż krążyła, czekając natchnienia, by on sam przemówił. DRAMATY GRECKIE. "KLĄTWA". "MELEAGER". "LAODAMIA". Zakochanie się w Grecji, pogłębiane studiami archeologicznymi i malarskimi, oraz — za mało dotąd uwzględniana — tradycja teatru klasycznego i pseudoklasycznego Komedii Francuskiej, podyktowało następnie poecie szereg sztuk, które Sinko w trylogię łączy. Od czasu, jak autor obecnej książki skonstruował pojęcie trylogii Wyspiańskiego, zaznaczając przy tym, że jest to odczucie zupełnie indywidualne, ludzie dworują sobie z tej konstrukcji i... coraz to inne odkrywają "trylogie" Wyspiańskiego. W danym wypadku zupełnie bezpodstawnie. Jakaż wspólność między Meleagrem, Laodamią i Klątwą?. Ta chyba, że panuje w nich idea Losu w znaczeniu greckim, a obiektywizm poety nie przeciwstawia mu swojej idei: walki z przeznaczeniem. Wspólność to zasady tragicznej, nie łączność losów lub idei kierowniczej; o trylogii mowy być nie może. W Meleagrze i Klątwie mamy winę przeciw prawu moralnemu i karę, w Laodamii — w artystycznej szacie nowoczesne studium namiętności. W Meleagrze, pierwszej swej próbie, poeta nie wyzyskuje jeszcze wszystkich możliwości scenicznych i nie puszcza wodzów oryginalnej swej fantazji; za mało natomiast ceniona jest oryginalność Laodamii — monologu duszy, owładniętej jednym uczuciem, które, jak każde uczucie potężne i wyłączne, w śmierć prowadzi; sposób, w jaki artysta ów monolog ożywił dramatycznie i ubarwił przepychem malarskim, budzi podziw. Meleagrowi specjalista zarzuca załamywanie się, pod wpływem Maeterlincka, linii antycznej; w Laodamii charakter antyczny ustępuje nowoczesnej sile namiętności erotycznej i bogactwu malarskiemu poety: nic też dziwnego, że o odtworzenie tej postaci kusiła się Modrzejewska. Klątwa — przeniesienie greckiej tragedii na glebę polską; "Dola, Los, wieczna krzywda człowieka" napełnia ją konfliktem między obrażonym prawem siły wyższej a człowieczym pragnieniem szczęścia, w danych warunkach — grzechem; rozwiązaniem i ekspiacją tylko ofiara z życia. Jeden to ze wspaniałych utworów literatury polskiej, o budowie zwartej, spiżowej, kierowanej bezwzględną koniecznością, jakkolwiek Grubiński zarzuca brak, a Sinko — nadmiar motywowania. Charaktery na miarę antyczną, a mimo pojęć, które także gdzie indziej można napotykać — głęboko polskie: począwszy od księdza, w którym wstrząśnienie zasypuje wszystkie nabytki kultury, chrześcijaństwa i wyzwala znowu chłopa z jego uporem, tradycją pogańską, przesądem, a kończąc na gromadzie, której postacie zastępują nasamprzód Furie, a której duch zbiorowy, prawo obyczajowe, zabobon dziedziczny zastępuje Ananke. Całość przy tym skąpana w czystym zdroju języka ludowego, chociaż z natury przedmiotu poeta musiał go stylizować i kombinować ze stylem 41 i charakterystycznym tonem tragedii antycznej. Stworzył w ten sposób język stylizowany, pełen potęgi, majestatu, sędziwości, zwięzłości dramatycznej. Odtąd wszakże język Wyspiańskiego przestaje być czysto literackim, staje się językiem życia, nie mniej wysoce indywidualnym i własnym: są w nim jeszcze rozliczne chropowatości, nieraz zaniedbania, w całości przetopiony w jedną z "przedziwności", w rodzaj antycznej biblii mowy polskiej. Klątwa jest ostatnim utworem poety obiektywnym. W dalszych utworach, porozpoczynanych zresztą nieraz jeszcze dawniej, będzie się oddawał przede wszystkim własnym zagadnieniom i bolom. DRAMATY PIASTOWSKIE. "BOLESŁAW ŚMIAŁY". "KAZIMIERZ WIELKI". Jednakowoż nie w formie lirycznej, jakkolwiek nie szczędzi (w Wyzwoleniu) wprost inwokacyj od siebie, lecz każąc przemawiać życiu, jego dynamice. Zagadnienia narodowe, przejmujące go odpowiedzialnością, jak każdego wodza z urodzenia, dyktują mu szereg rapsodów i dramatów, w których dusza jego wypowiada się najpełniej. Rapsody rozwijają historiozofię poety z niesłychaną mocą ekspresji. Pierwszy, Bolesław Śmiały, ulega jeszcze myśli przewodniej tragedyj greckich: dramatem jego mocowanie się bezsilne z Dolą. Dał tu poeta prawdziwego — jakich niewielu w literaturze — króla, otoczył go przepychem scen o wielkiej sile malarskiej. Duszę poety wypowiada już Kazimierz Wielki. Podbijają tu piękności przede wszystkim muzyczne; Wyspiański, który długo się uczył pisania wierszem, owładnął go tutaj i instrumentacja np. pogrzebu należy do arcydzieł muzyki słowa. Znaczenie poematu — poza artyzmem — w sformułowaniu pierwszym idei, stanowiącej niejako zawiązek całej późniejszej treści poety. Rozpoczyna on tu swą służbę narodową, swą misję: wyzwala własną duszę, a z nią duszę narodu. Pogrążona ona w najgorszej tej nieprawdzie, którą jest bezpłodne, jałowe marzycielstwo, upajanie się fikcją bez życia. Widzi to duch króla najmądrzejszego, gdy wystąpił z grobu (pogrzeb Kazimierza Wielkiego w r. 1869), nad narodem zawisnął. Widzi całą atmosferę Krakowa, pełną piękna choćby Matejkowskich snów o przeszłości i Szujskiego powrotu do średniowiecza, i Tarnowskiego krasomówstwa zrezygnowanego, i demokratycznych jęków bezpłodnych z powodu męczeństwa Polski — widzi ich wszystkich, którzy tylko mówili, mówili o Polsce, nie robili jej państwowości — a każdy z nich był jakby duchem chory — Wtenczas król się zerwał! Więc krwią i kością nagle ze żywymi, stałem się kowal w żelaznej obręczy na czole — i dzierżyłem młot olbrzymi żelazny. — — rzuciłem w mówcę młot, że piersią bryznął, padł, — a naród obaczył się wolny. Wolny od zmory "mówcy", frazesu, gestu — pod siłą "młota", stali kującej duszę na hart, na czyn, na Polskę żywą. Kazimierz Wielki to rozmach poety do dzieła oczyszczenia, przetworzenia duszy narodu, by ją wychować w szkole Mocy i Czynów. Ton ów potężny czuć w Piaście; z ogromną siłą przeciwstawia ta Piasta legendarnego — chłopu mazurskiemu z roku 1846 i dla ostatniego widzi ekspiację: lud ten — jak mu kazano kosą rzezać braci, podłym cezarom czterykroć odpłaci. I w porywie walki, w żądzy oczyszczenia pleśniejącej duszy narodu — bodaj w topieli ognistej, woła: Chcę rzezi, żeby wszystko krwią spłynęło, żeby się podłość Polski w niej obmyła, by się zbliżyło ku nam spragnione dzieło, na którym przyszłość narodu spoczęła; by krwią i ogniem pożarów objęło wszystko, co pamięć w przeszłości przeklęła: i pokolenia szły pokoleniami już niepamiętne hańby, co nas plami. 42 DRAMATY NARODOWE. "WARSZAWIANKA". "LELEWEL". "LEGION". Idee swoje zaczyna teraz poeta snuć w szeregu dramatów narodowych. Warszawianka — to nie dramat, to "pieśń" z roku 1831, pieśń żałoby i smutku, pieśń, jaką mogli udramatyzować skaldowie dawni, gdy "rycerze i boje stracone". Przed nami wspaniały orszak jenerałów, wodzów, orłów, co sławą zapełnili całą Europę, przed nami pułki bojowe, kwitnące przepychem młodości, bijące łuną, a przecie... Pac charakteryzuje naród: Rzesze gawronie, serca czułe, łby orle, okręt bez maszt... a Chłopicki, miotany uczuciami sprzecznymi: dziś, gdy losy ważą się na szali, serca nam niemoc rwie : dusze łamie... Rozpaczliwie woła: "tu trzeba wiary!" — ale sam ma tylko odwagę. Bić się i ginąć dla Polski umieją, twórczo żyć — nie... Tu nić wiążąca Warszawiankę z dalszymi utworami. Z tej atmosfery zupełnie naturalnie wyrasta posąg boleści: Maria i straszna jej wróżba. Rok 1831 widział takie zastygłe w bólu postaci. Obok niej bardzo typowa, bardzo polska Anna. Odbija od ogromnego patosu znaczenia dziejowego — podobnie jak i inni nie umiejąc czuć tragicznie. Stąd szereg kontrastów, uwydatnionych w mistrzowski sposób — dzięki opanowaniu formy; mistrzostwo to skończone w antytezach grup, w potęgowaniu nastroju, w wierszu empirowym — jakkolwiek pierwszy tekst Warszawianki, przedłożony teatrowi krakowskiemu, pisany był prozą, a przeróbka została dokonana w ciągu dni kilkunastu; wrażenie płynie tu wstrząsające. Lelewel wrażenia tego w czytaniu nie robi; jak dalece jednak Wyspiański był człowiekiem teatru, widać na przedstawieniu, gdy artysta taki jak Ludwik Solski wydobywa całą ekspresję duszy Lelewela. Myślowo utwór pojęty głęboko: przeciwstawia sobie wzajem Lelewela i Czartoryskiego, nie jako typy społeczne, co byłoby ideą bardzo tanią, ale jako dwa bieguny duszy narodowej: pierwszego jako reprezentanta entuzjazmu serc, ofiary czystej, drugiego jako dyplomatę-racjonalistę. Trzymają oni dłoń na kole wypadków wielkiego roku, pełni miłości i najlepszych chęci, walczą na rozumy i na serca — nie zdobywają się jednak na jedyny język decydujący: na czyny. Odpowiedz dają też "armaty Moskali". Rozpoczęta w ten sposób rewizja życia polskiego doszła nareszcie do punktu ogniskowego: do zagadnienia romantyzmu. Do rewizji tej nagliły stosunki. Pamiętamy okres "Życia", walkę ówczesną idei. Był nią Wyspiański porwany, uznawał znaczenie Przybyszewskiego jako budziciela, należał do "Paonu", kierował działem artystycznym "Życia"; tchnął z tego okresu duch romantyczny, i duch czynny musiał wobec niego zająć postawę. Jakoż poczuł dobrze, że jemu sztuka — głoszona przez jednych: sztuka dla sztuki — nie wystarcza; z drugiej strony, nie mógł go zadowalać nawrót do Mickiewicza, zainicjowany przez Szczepanowskiego i Górskiego, ale potem hałaśliwiej podjęty, jako hasło, jako kierunek mesjanistyczny, przez Witolda Lutosławskiego. Artystycznym przeżyciem problemu "mesjanizm Mickiewicza", jak go propagował wówczas Lutosławski, więc Mickiewicza — "czystego ducha", oderwanego od ziemi, zbawiającego świat świątobliwością wewnętrzną, nie udziałem w trudach i walkach — jak to czynił Mickiewicz historyczny w r. 1848 — jest Legion. Legion — to poemat wszechludzki, odwieczne zagadnienie życia wyrażający; jest narodowy, będąc — jak mówi Norwid — nad rodowym. Zagadnieniem jego: stosunek świętości do życia. Od tysiącleci zajmuje ono myśli nasamprzód Wschodu, potem chrzęściła: ponieważ świętość pojmowano ascetycznie, pozażyciowo, więc odpowiedzią musiała być negacja doczesności, i świętych swoich Indie usuwały na pustynię, chrześcijaństwo zamykało w klasztorze. Wyspiański stylizuje na podobnego świętego Mickiewicza. Trudno nie zdawać sobie sprawy z tego, że Mickiewicz jest tu ofiarą logiki artystycznej utworu, bo rzeczywisty nie był w roku 1848 antyżyciowym; co gorsza: dwukrotnie załamuje się linia charakteru poety w dziele. W pierwszych scenach Mickiewicz jest historycznie wiernym apostołem wolności, chcącym porwać papieża do walki w imię ideałów "wiosny ludów"; pobłogosławiony przez papieża na tę drogę — wyzwala się z wszystkiego, co stanowi urok piękno życia, wyrzeka się młodości, świata ballad i romansów, pod znak św. Andrzeja, męczennika Słowian, prowadzi wiernych. A jednak o wcieleniu 43 ziemskim ideału myśli, oparł się Krasińskiemu, który Polskę wskazywał li duchową, pozażyciową, co tak genialnie sparodiował w swej odpowiedzi Słowacki. Rzuca się więc Mickiewicz w odmęt życia, a ono, wobec Chrystusowego czystego ducha, ukazuje cały kontrast między ideałem a rzeczywistością, całą poziomość i zmienność tłumu. "Tu dopiero — mówi słusznie Piskozub — rozstrzyga się walka problemów, walka dwu światopoglądów, poczęta w III scenie Legionu: Krasiński zwycięża". Ale nie dlatego, że "on jeden przeciwstawił iluzjom romantycznym refleksję krytyki", lecz że wskazywał "ponad świat, ponad świat" — co zgoła nie jest krytycyzmem ani antyromantycznością, lecz ideą świętości w znaczeniu Chrystusowym. Odtąd na ustach Mickiewicza nie pojawia się już żadne z tych słów piorunowych, a tchnących życiem, którymi porwał był Piusa; o wierze jeno mówi, o czynie, ale w e w n ę t r z n y m , o Arce-Światła... Prowadzi w zaświat a łodzią jego Tanatos kieruje. Jakież wobec tej konsekwentnej idei mesjanistycznej stanowisko zajmuje Wyspiański? Odpowiedź daje Rapsod-dziad... legionista. Nie jest to, jak wskazuje Siedlecki, przedstawiciel emigracji, niedoli polskiego tułactwa, ani — jak chce Pigoń — uosobienie wzgardzonej już przez Mickiewicza pieśni, ani — jak tłumaczy Piskozub — Wajdelota polskiej martyrologii: jest to legionista-przedstawiciel p o l s k i e g o c z y n u . "Starzec... o masce twarzy podobnej Homerowi", gdyż w tej chwili pieśniarzem jest bohaterskiej epopei narodowej i własnej, która wiąże się ze wspomnieniem najpiękniejszych tradycji polskich, i on to podnosi upadłego na duchu wieszcza, on wieszczą rolę obejmuje: z jego ust — nie Adamowych — wychodzi słowo prorocze o zmartwychwstaniu Polski... Jest Wyspiański wierny sobie — odcina się wyraźnie od stylizowanego przez siebie Mickiewicza. Świętości nie szarga, "bo trza, by świętymi były"; czoło więc przed świętym narodu chyli, sam jednak będzie żywota prawo zbawienia przez czyn apostołował. Jest artystyczna niekonsekwencja w budowie postaci Adama; jedyny to zresztą zarzut, jaki można dziełu uczynić. Z taktem godnym wielkiego ducha przedstawia idealny dramat ducha kongenialnego, a dla treści wielkiej a idealnej znalazł formę również idealną. Pierwsze sceny — historyczne, więc z całą prawdą przedstawione; od VII mamy już li dramat wewnętrzny Adama, i ten wypowiada się w formie symbolów, nie mających pod względem śmiałości i malarskiej świetności sobie równych. Nigdy fantazja Wyspiańskiego nie wyrzucała z siebie obrazów tak potężnych, jak symbole walki sprzecznych prądów w duszy Mickiewicza (sceny w kościele Św. Piotra, sceny w Colosseum, na Forum lub ostatnia). Wprowadzenie Legionu na scenę krakowską okazało, że jest to dzieło pełne prawdy artystycznej, żyło więc na scenie i porywało. "WESELE". Gdy Legion jest rewizją romantyzmu mesjanicznego, przynosi Wesele rewizję współczesnego. W Krakowie jego główne siedlisko, w tym sanktuarium Polski, gdzie ludziom żywym tak jednak daleko do świątobliwości, więc oszałamiają się frazesem. Przypadkowym tylko potrąceniem fantazji poety było znane wesele bronowickie; istotny punkt wyjścia był inny. Patriotyzm Krakowa znalazł był najwyższe swe wcielenie w Matejce, ale najpopularniejsze w głośnej sztuce Anczyca: Kościuszko pod Racławicami. Co Anczyc, Tyrteusz roku 63, odczuwał szczerze, to przeszło nie w życie, lecz w formy urzędowe, w te obchody patriotyczne z chłopami od parady, w pochody sokole, w wielkie słowa artykułów gazet. Jakiż ich stosunek do prawdy Czynu? Wyspiański, romantyk, ale nie z r. 1863, lecz nowoczesny, krytyczny, zestawił żywą prawdę z postaciami Anczyca — i oto szlachcic dzisiejszy okazał się "gospodarzem", co to szumnie i głośno prawi o Polsce, o złotym rogu, ale w podchmieleniu, po czym zasypia; kapłan przemienił się w proboszcza, którego troską jest, że go konsystorz pomija; Żyd poczciwy jest sobie dziś szynkarzem, którego serce boli, że rodzona córka chłopom napoje na kredyt daje; lirnik stary — poetą jest, latawcem, żakiem co do powagi duchowej; Bartosz Anczyca wójtem jest dzisiaj, co wybory "robi"; zresztą on rwie się jeszcze najszczerzej do czynu, bez świadomości drogi; parobczaki dzielne — to owe Jaśki, co to dla pawiego pióra zgubią powierzony sobie złoty róg... Nadto "rozwój" przyniósł typy nowe: głęboko np. pomyślanym był Stańczyk Matejki i Szujskiego — czym jest on w rzeczywistości? Spójrzmy na owego dziennikarza stańczykowskiego... Próchno! A cała gromada — pany chłopy, chłopy pany — tak ogniście bije się i zwycięża w teatrze Anczycowym, a w życiu tańczy w takt muzyki Chochoła, co to cicha a skoczna, swoja a pociągająca serce, i duszę usypia!... Straszna jest ta satyra zwierciadlana, podana pokoleniu z artyzmem wprost demonicznym. Trudno było potężniej kazać przemówić życiu; ono bowiem całej generacji ciska w oczy: jesteście 44 karły. Zobrazował poeta to życie językiem olśniewającym bezpośredniością, świeżością, błyskawicami myśli, muzyką rytmu. Zobrazował je całym szeregiem środków technicznych, które poezją swoją czar wywierają: starodawna szopka krakowska wprowadza na widownię jednostki, które z podniesieniem się temperatury stapiają się w ciało zbiorowe. Wydobycie tej psychologii zbiorowej jest mistrzowskim. W pierwszym akcie każda z postaci ukazuje nam swą postać codzienną, zewnętrzną, z całą swobodą i kłamliwością życia powszedniego; w drugim — każda odsłania głąb duszy, walkę swoich marzeń i sumienia; w trzecim poeta rozproszone te jednostki skupia, tworzy z nich wspólnotę, żyjącą jednym duchem, jedną myślą — by po krótkim szamotaniu się skutkiem swej winy tragicznej: zakłamania się i niezdolności do czynu, popaść w katastrofę. Hipnozę bezgraniczną wywiera utwór: zarówno prawdą i rozlewnością aktu pierwszego, jak i nagłym pogłębieniem i wstrząsani symbolami drugiego, nareszcie stopniowaniem sugestii i ostatecznym szarpnięciem napiętych uczuć, zgrzytem muzyki Chochoła... Po Weselu Wyspiański zajął w literaturze stanowisko tak szczytowe, że każdy, wierzący jeszcze w poezję, oczekiwał odeń nie tylno analizy, ale i syntezy polskiej. Sztuka podziałała była na młodych i starych: wstrząsnęła sumieniem narodowym. Radykali (Kazimierz Krauz w "Prawdzie", F. w "Krytyce") odpowiedzieli, że na Weselu nie było przedmiotu ich wiary: robotnika polskiego; romantyzmem odpowiedzieli społeczno-narodowym. Ale i konserwatyści odpowiedzieli syntezą. Po Weselu wybitny ich przedstawiciel Wojciech Dzieduszycki umieścił w czytywanym przez poetę "Przeglądzie Polskim" rozprawę: Mesjanizm polski a prawda dziejów, i rozsnuł tu filozofię, do której doszedł obóz niegdyś Matejki i Szujskiego. Gdyby — wywodził — Polska się była ostała jako państwo, musiałaby kalać biel swojej duszy: dyplomacją, wojną... Powołaniem Polski jest jednak "orędownictwo moralności w życiu międzynarodowym i społecznym, wprowadzenie tej moralności w czyn, wprowadzenie zasad chrześcijańskich do dziejów." Zapiekła Wyspiańskiego ta filozofia prowadząca do śmierci narodu jako państwa. Odpowiedział Wyzwoleniem. "WYZWOLENIE". Wobec romantyzmu młodych radykałów wskazuje na znany sobie typ robotnika, co to umie dzisiaj tylko budować i burzyć, a zresztą nawykły do mroku: jednakowoż w przyszłości może jeszcze odegrać rolę dziejową: odwalać głazy niewoli. Najnamiętniej zwraca się przeciw mesjanizmowi, do którego doszła szkoła krakowska. Dzieduszycki sformułował ostatecznie filozofię narodową, do której szkoła ta od dawna dążyła, odrzucając poezję walki z niewolą, twórczości dziejowej Mickiewicza, Słowackiego, a przybierając sobie za patrona Krasińskiego (Tarnowski). Czyż nie przeciw romantyzmowi zaświatowemu Zygmunta występował Mickiewicz w Legionie? Ostatecznie i sam Mickiewicz mu tam uległ — jeszcze więcej uległ mu w pojęciach urzędowego Krakowa, co symboliczny swój wyraz znalazło w pomniku Adama, przedstawiającym nie poetę Ody do młodości i Konrada, lecz Geniusz sposągowiały w hieratycznej martwocie. "Na co mamy być Chrystusem narodów, wyłącznie na mękę i krzyż, i dla cudzego zysku?" obruszyła się energia życia w poecie. I odrzucając pretensje do świętości, które w historiozofii Dzieduszyckiego, przedtem innych myślicieli, doprowadziły do rezygnacji z najważniejszych warunków bytu, instynkt życiowy woła: "Ja chcę tego, co jest wszędzie"... "Naród ma prawo istnieć tylko jako Państwo!" Konflikt dwóch dusz potężny. I znalazł dlań artysta formę głęboką, o nadzwyczajnej oryginalności, najczystszą tchnącą poezją: walkę Konrada (Mickiewicza młodego) z Geniuszem grobów. Piewca Ody, Wallenroda i Dziadów nie odróżniał poezji od życia. Geniusz w oczach skarlałego po r. 1863 pokolenia jednię tę rozerwał: z poezji uczynił środek narkotyzowania umysłów wzniosłością Chrystusową, zagrobową; życie tymczasem, pozbawione świętego ognia, padało w prostrację i pustkę. I oto zjawia się Konrad, życie rzeczywiste chce wskrzesić: współcześni go nawet nie rozumieją; teatr urządzają sobie nowy. Przesuwają się stylizowane kategorie myśli narodowej: piekąca satyra Wyspiańskiego idzie tu w zawody z bogactwem jego fantazji i liryzmu; rozpaczną satyrą jest polonez Karmazyna z Hołyszem — a rzadko kiedy bywał Wyspiański tak poetą jak wówczas, gdy wyczarował postacie Samotnika, Harfiarki, Wróżki. Czar Geniusza, filozofia zaświatowości, pada na wszystkie postacie, lecz miasto przejmować świętym zapałem twórczym, bardziej jeszcze odwraca od życia — w inny sposób usypia dusze, podobnie jak po swojemu czynił to Chochoł: inną tylko gra ich muzyki. Konrad, którego walkę myśli i ostateczne Wyzwolenie z wspaniałej modlitwy poznaliśmy, ma tyle mocy, że w świecie odnosi nad Geniuszem 45 zwycięstwo: Polskę obwieszcza żywą, wcieloną w czyny wyzwoleńcze, w dążenie do tego, "co jest wszędzie", aby uczynić z narodu wolne państwo polskie, a z niego — straż u boskich znaków... W świecie słowa zwycięstwa słowem odniósł — czegoś więcej aktorzy theatrum narodowego nie chcieli widzieć. "Rolę" odegrali mali synowie wielkich ojców — i rozchodzą się; "niewolnik wielkiej myśli jednej" zostaje na widowni opustoszałej, Prometeusz nie do Kaukazu przykuty, lecz na pastwę głuchej obojętności, psychologicznej próżni oddany. "Niech — pisał Ortwin w impresji o W y z w o leniu — z bólu ryczy ranny Prometej, my, zdrowa publiczność, po przedstawieniu idziemy na kolację!" Podwójnie osamotniony szaleje Konrad — pochodni pozbawiony, która się wypala nad czeluścią grobów. A pochodnia: Rozjaśnia, ale niszczy razem; ogniem żyjącym zabić zdolna. Płonąca, jest tą żywiołową siłą, którą posiada DUSZA WOLNA. Gdy straci żarów świętą siłę, choćby w ofierze dla narodu, mniema, że ogniem go ocali —— dościgną mściwe Erynije, dosięgnie sęp wiecznego głodu: wieczyście dalej — co jest dalej? Pochodnia Konrada się wypala, teraz go Erynije opadają, wyżerają oczy, gnają go po kaźni, a on sam szczuje je i wije się w męce: zamknięty... bez wyjścia. Wobec tak jasnego postawienia sprawy przez poetę, dziwić się należy komentatorom, którzy — także prof. Sinko — twierdzą, że wprowadzeniem Erynij poeta wyraził, iż zabicie poezji grobowej nie przyszło mu bez mąk wewnętrznych, a zarazem przygotował wprowadzenie owego uwolnienia od klątwy (Orestesa), które uważał już za dokonane. Nie Męki wewnętrzne widzieliśmy p r z e d zabiciem poezji śmierci, po fakcie widzimy rozpacz poety: malgré tout jest tylko artystą, panem słowa, nie życia, nie naród przed sobą miał, lecz publiczność teatralną, jego siła (pochodnia) się zatraca, a gdy idee swoje w życie chce wcielić — zostaje sam poza społeczeństwem, niepokojem pożerany o Polskę, miłości głodem wiecznym trawiony: dalej, co będzie dalej z Polską? Liryka wiary ratuje pogrążonego w rozpaczy. W przyśpiewku przypomina sobie poeta scenę pierwszą — i wzbiera nadzieją: "chłop, dziewka bosa" skoro świt otworzą wiezienie Konradowe i wówczas stanie on na czele walki czynnej. Klasa ludowa będzie tym żywiołem, co roztrzaska dom niewoli i drogę bohaterowi narodowemu otworzy... Ale i bez przyśpiewku myśl Wyzwolenia jest jasną — ta myśl, która w trylogii pytała o stosunek romantyzmu do życia. I potrzeba tego doktrynerstwa Brzozowskiego, by odmówić Wyspiańskiemu myśli, by pisać: "o sprawdzian walczył Wyspiański i nie zdobył go". Romantyzmowi grobu przeciwstawił romantyzm życia, bierności — aktywizm, a życie nie zna innego sprawdzianu nad samo siebie, intensywność własną, twórczość, czynienie zadość każdoczesnemu zadaniu historycznemu, szczególnie życie w pojęciu Wyspiańskiego: tak zdolne potwierdzać siebie czynami, że może pragnąć i dostąpić wiecznego powrotu. W Polsce zadaniem pierwszym jest kruszenie niewoli, rozbrat z biernością lub kontemplacją grobów; przygotowanie tego, co jest wszędzie, państwa, i to czynem, bohaterstwem własnym. Ta idea — dusza wielkiej poezji romantycznej — znikła była z literatury; widzimy też, jak załamała się u schyłku romantyzmu (Krasiński — Mickiewicz), w szopkę narodową się przemienia u współczesnych, aż Prometeusz na nowo ludzi i bogów wyzywa — i tryumf głosi życia. Widzimy w formie znowu odmiennej, świeżej, ale stylowo już mniej niż w Weselu zadawalającej. Bogactwo ekspresji pierwszego aktu ogromne, nawet jak na Wyspiańskiego: mieni się inwektywami satyrycznymi o ostrzu niechybnym, liniami monumentalnymi stylizowanych grup narodowych, kapryśną, nastrojową poezją, by skoncentrować się, uróść w olbrzymi symbol, z chwilą wprowadzenia Geniusza. Ale następuje akt drugi — monolog wielki, jak słusznie zauważył Flach, co nie byłoby ani nowym, ani u Wyspiańskiego rzadkim. Poznaliśmy monolog ten, jakim jest Protesilas i Laodamia; chwile decydujące ostatecznego sam na sam duszy, kiedy ona załatwiła już sprawy swoje ze światem i staje w trzecim akcie swej tragedii, będzie Wyspiański często wyrażał monologiem (Bolesław, Skałka, Odys), ale o treści czysto uczuciowej, ożywionej ostatnią walką z myślą zaprzeczną, występującą jako widziadło. Czym byłby monolog: "Być albo nie być", wypowiedziany 46 jako analiza zagadnienia nieśmiertelności? Ból całego człowieczeństwa, ważącego swój los w obliczu krzywdy wiecznej, oto co nas owiewa z zadumy Hamleta. Klarowaniem się pojęć KonradaWyspiańskiego jest do scen ostatnich akt drugi Wyzwolenia, obfitujący w myśli olbrzymiej wagi, ale takiego nadmiaru refleksji nie znosi poezja dramatyczna, która przekonywa o tyle tylko, o ile przemawia dynamiką życia i uczucia; scen analitycznych, tylko tu i owdzie ożywionych rwaniem się duszy na łono czystego uczucia, nie wynagradza tu oryginalny, jedyny w swoim rodzaju pomysł masek. Za to z ich zapadnięciem się opanowuje nas znowu tchnienie najczystszej poezji, modlitwa prometejska Konrada, szereg głębokich symbolów. Akt III jest przedziwnym w swoim potęgowaniu akcji, w niezrównanej scenie walki geniuszów, w odcięciu się środowiska commedia dell'arte od Konrada-wieszcza-działacza, w opętaniu go przez furie rozpaczy. Okoliczność, że proroctwo, właściwe każdemu wielkiemu dziełu romantyki polskiej, poeta wypowiada w przyśpiewie, który potem — ogarnięty zwątpieniem — mógł cofnąć, świadczy, że dzieło nie skończone, bo myśl dziejowa epoki nie była skończona. Z tym wszystkim należy trylogia Legion — Wesele — Wyzwolenie do najoryginalniejszych zjawisk literatury świata. Nigdzie nie tkamy splotu dzieł o takim bogactwie nowych konstrukcji i scen potężnych, o takiej głębi uczuć i świetności słowa; w szczegółach niejedno dzieło literackie je przewyższa — całość jest w swoim rodzaju jedyna. Z żarliwego bólu patriotycznego zrodzona, schodzi na niziny codzienności i wzbija się pod niebiosa, przeszłość przeżywa i przyszłość proroczo przenika, łka płaczem, przeszywa, gromi krwawą inwektywą, tuli do serca wezbranego: kto przeżył duchowo te dzieła, ten istotnie rozszerzył duszę na miarę narodu i nieskończoności. Śmiałość nagromadzonych tu obrazów, kunsztowność symbolów, naturalnie jednak wypływających z sytuacji, obfitość myśli, zogniskowanych około wielkiej naczelnej idei, zapewniają temu trójdziełu życie nawet w czasie, gdy aktualne aluzje — których pełno też w dziełach klasyków greckich, u Dantego, u Mickiewicza — będą dostępne już tylko badaczom. "AKROPOLIS". A komu naczelna idea jeszcze nie dosyć jest jasną, znajdzie ją w formie nie mniej nowej, a w treści bezpośrednio wyrażonej, w Akropolis. Sztuka to najbardziej z dotychczasowych syntetyczna. W noc Zmartwychwstania Pańskiego poeta widzi tajemnicę, rozmaite stopnie Zmartwychwstania. W pierwszym akcie pękają okowy śmierci i ascezy, narzucone przez katolicyzm: wyzwolone postacie garną się do miłości, rozkoszy, piękna zmysłów. W drugim widzi my stopień wyzwolenia wyższy: za pięknem zmysłów budzi się chęć sławy, indywidualności, poryw czynu bohaterskiego (Hektor). Historia Jacobi przedstawia uduchowienie jeszcze głębsze; człowiek wyzwala się z małości i nędzy przez miłość, walkę, cierpienie, i lud swój prowadzi "w bolu na byt nieśmiertelny" — ale zgięty już pod brzemieniem tragizmu, więc j ego "trud i oręż daremny". Nareszcie widzenie ostatnie: Harfiarz zwiastuje ostatni stopień, nową świątynię — dla nowego Boga, przed któr ym w proch rozpadną się inne bogi; Aurora rozpala słońce, pękają, w gruz rozpadają się świętości trumienne, tryumf Zmartwychwstania agarnia wszelki żywioł, w jego blasku ukazuje się zbawca: Chrystus-Apollo. Złączenie pierwiastku greckiego z chrześcijańskim — ostatnią syntezą. W żadnym dramacie forma nie jest tak kapryśną, płynną, rozpierzchłą, jak w Akropolis. Poeta,który nawet, nie tworząc realnych ludzi, abstraktom dotąd umiał nadawać plastyczne kształty, w Akropolis gardzi rzeźbą sceniczną; s e n tylko odtwarza ze wszystkimi jego naiwnościami i przeskokami, z całą pajęczynną, bezkostną organizacją występujących figur, z całą zmiennością nastrojów, przerzucających się nieraz od wzniosłości do dziecięcego komizmu. Postacie wszystkie ukazują się niespodzianie, bez logiki rzeczywistości, i rozpływają się we mgle — niesione na falach cichej, zmiennej, pierzchliwej muzyki. Przepaja ona całe dzieło — w niektórych śpiewkach lub w owym nadzwyczajnym pomyśle odtwarzania dźwięków dzwonów i zegarów krakowskich wznosząc się na stopień niezwykłej piękności. Jako obraz marzeń sennych, jest Akropolis także psychologicznie doskonałym — i jednym z najśmielszych eksperymentów scenicznych, wspanialszym niż równocześnie pisane dramaty, w śnie przeżyte, Strindberga, które obecnie zdobywają scenę; wymaga też zupełnie specjalnej wystawy scenicznej. Od Wyzwolenia — powiada prof. Sinko — jest myślą przewodnią dzieł Wyspiańskiego idea: Z każdej śmierci rodzi się nowe życie. Na tak sformułowane uogólnienie trudno się zgodzić. Nie k a ż d e j śmierci przypisuje poeta moc tajemniczą, tylko bohaterskiej. A tak pojęta myśl nie tylko od Wyzwolenia występuje. Natomiast od tego dzieła (pomijając Sędziów, należących 47 w połowie do okresu poprzedzającego) datuje się inny wybór tworzywa poetyckiego. Poeta, który tak bystro przenikał współczesność, został przez złośliwą chorobę od niej odsunięty. Zły demon ziemi — jakby się obawiał, iż groźny artysta będzie go śledził jeszcze dalej w jego zaułkach i podziemiach — powalił go na łoże choroby, odciął od świata. A Wyspiański miał organizację malarską, potrzebował bezpośredniości. Nie mając jej, czerpał tło do swoich marzeń z czytania i rozpamiętywań, ożywiała je jednak zawsze jednaka myśl przewodnia: kult życia bohaterskiego, wiara w odradzanie się tego, co warte życia, przez nieskończony łańcuch nieśmiertelności. Pisząc Bolesława Śmiałego, poeta stał przed gotowym mitem dziejowym, w ostatnich czasach niemiłosiernie przez badaczy naukowych (Maksymilian Gumplowicz, Tadeusz Wojciechowski) zburzonym; podług nich — wbrew legendzie — biskup Stanisław został przez króla ukarany obcięciem członków za zdradę kraju, planowaną w porozumieniu z juniorem królewskim, Władysławem Hermanem, i z Wratysławem czeskim. Wyspiański postępuje jak poeta i miłośnik prawdy. Intuicyjnie, a zarazem badawczo wnika w dzieje i każe biskupowi istotnie pozostawać w porozumieniu z bratem królewskim i sprzymierzeńcem jego czeskim; wie to król i mówi: Wraz poznałem róg brata, że z biskupem na króla się szczują... "SKAŁKA". Występują te zmowy jeszcze wyraźniej w Skałce; korzysta przy tym jednak artysta ze swojego prawa, by skonstruować według odczucia — i odczucia narodowego — całość charakteru biskupa: zmowa przeciw królowi wypływa tedy u św. Stanisława z charakteru jego — ewangelisty i władcy duchowego, który widzi króla we krwi poddanych i we wszelkiej nieprawości broczącego. Bolesław jest skończonym typem władcy średniowiecznego, pełnego poczucia swej potęgi i misji od Boga zesłanej, poeta pojmuje go przy tym jako twórcę i wychowawcę narodu, w którym pragnie złamać słabość wszelką, bodaj przez krew prowadzić go do wielkości. Jest tedy prawdziwym bohaterem życia, który staje w obliczu bohatera ducha zaświatowego; biskup zjawia się przed nim jak prorok Pański, który karci i gromi despotę nieludzkiego, z całym przy tym poczuciem wyższości swej kościelnej, jak przystoi na wiek Grzegorza VII. Do spisku politycznego uciekł się z konieczności, my widzimy tylko jego pobudki i czyny ewangeliczne: uwalnianie więźniów, nawoływanie do miłosierdzia itd. Tragedia nieuchronna — narysowana z siłą piorunującą. Jak we wszystkich utworach Wyspiańskiego unosi się nad nią genius loci; jest to więc tragedia dworca królewskiego, tragedia króla. On na pierwszym stoi planie, inne osoby zaniedbane, niektóre — jak Sieciech i brat królewski — ze szkodą artystyczną ledwie podmalowane. O Bolesławie za to trzeba powiedzieć: w każdym calu, w każdym słowie król średniowieczny; takiego w literaturze jeszcze nie mieliśmy. Jest to prawdziwy "nadczłowiek", o potężnych namiętnościach, które poeta uświęca, o rozigranej żądzy życia ("i grzesz i grzesz!") i wspaniałej bohaterskiej myśli. Każe mu poeta przemawiać językiem będącym arcydziełem starej polszczyzny, odtworzonej z najdawniejszych zabytków, z gwary ludowej i intuicji poetyckiej; trzymany w rytmie balladowym, ma w sobie szeroką rozlewność i rytm porywający. Obok króla — Krasawica: kochanka fantastyczna?; raczej wyraz jego duszy, uosobienie wszystkich tych pierwiastków demoniczno-pogańskich, które w nim kipią. Kontrast charakterów oraz zwięzłość scen kulminacyjnych cudownie obliczone na perspektywę sceniczną. Nareszcie dynamika przeciwstawionych sobie indywidualności robi swoje: bohater życia, uniesiony zaślepieniem, zabija biskupa. Surowy ściąga na siebie wyrok wobec potomności, ale nie w sercu własnym, ani w wyroku poety, który stoi na stanowisku amoralnym. Widzimy to w akcie trzecim, niesłychanie charakterystycznym dla twórczości Wyspiańskiego. Bolesław, wróciwszy ze Skałki, w jednej godzinie przeżywa wieki: trumna biskupa przywala go całą swą siłą. Król i w tym momencie nie traci nic ze swej wielkości: ostatnie jego słowa zawierają myśl państwową i klną — Boga. Schodzi uwieńczony Sławą. W całej sztuce zespalają się w skończoną całość pierwiastki malarskie, dźwięk słowa i rzeźba charakterów, w całość, która Bolesława czyni najświetniejszym bodaj dziełem scenicznym polskim. Pendant do Bolesława stanowi Skałka, która też została pomyślana i powinna być grywana w ten sposób, aby akty jej przeplatały akty Bołesława. Skałka, wyrażając teren, wyraża też jego ducha. Tam dramat króla, tu świętego. Biskup, tam odgrywając rolę drugorzędną, tu staje na planie pierwszym. Jeden to z tych, którzy noszą w sobie swój los: ekstazę ducha, dążącego do wniebowzięcia: miejsca dlań na ziemi też nie ma. Potęgą ducha zwycięża biskup świat rusałczany, 48 mający tutaj swoje siedlisko, i spełnia dzieło swego powołania: gromi króla. Popełnia jednak winę tragiczną: uciekł się do spisku przeciw królowi-państwu, zgrzeszył przeciw życiu; pierwiastki gwałtu, pogaństwa, przebywające w królu, podpalają już wprzódy gmach jednolitości państwa (symbolem: Krasawica, zapalająca korowaj), ale biskup klątwą swą zadaje mu cios ostatni (skutkiem jego dotknięcia korowaj się rozpada) — naraża państwo-życie narodu na waśń, rozbicie i klęski długich lat. Czeka go za to Śmierć. I oto akt trzeci — znowu monolog biskupa, walka duszy, którą ta-malarz upostaciował jako rozmowę z Śmiercią. Biskup spełni! ozieło, nieskalane wobec Prawdy ducha, ale ta nie jest zgodna z prawdą życia (s. 88). Ostatnim bowiem wyrazem ducha oderwanego jest śmierć; przypieczętowaniem jego bytowania i Wielkością niecofnioną. I biskup gotuje się na śmierć — za co w ekstazie przedzgonnej czeka go widzenie Polski odrodzonej, krąg Piastów rodu — r o d u B o l e s ł a w o w s k i e g o... Skondensowanie myśli w tym dramacie większe niż w którymkolwiek; łączą się one ideowo z Legionem — ten sam stawiają problem, przynoszą stanowczą, pełną zrezygnowanej mądrości odpowiedź. Ostatnie słowo Bolesława i Skałki słyszeliśmy już w Akropolis, tam trumna średniowieczna pęka: zwycięża bóg słońca. Złożoność środków artystycznych, którymi poeta operuje, czynią Skałkę najkunsztowniejszym obok Legionu dziełem. "NOC LISTOPADOWA". "ACHILLEIS". "POWRÓT ODYSA". Przed Skałką ogłoszona została Noc listopadowa. Jak tytuł wskazuje, poeta pragnął wyrazić dramat tej jednej nocy, ale określającej też charakter wszystkich następujących wypadków powstania. Widzimy też w szeregu scen chronologicznych wszystkie ważniejsze zdarzenia owej wielkiej nocy; poznajemy charakter wszystkich głównych działaczy: młodzieży, tłumu, Chłopickiego, Czartoryskiego. Lelewela, wielkiego księcia itd. Wypadkowa ich działań? Myśl krytyczną wypowiada Hermes w rozkazie, przyniesionym Palladzie, by ustąpiła, gdyż zwyciężył Ares. Przyjęło się wyjaśnienie, że Pallas to żarliwy duch zamętu, Ares — brutalna siła żołdacka; niczego jednak nie wyjaśnia. Pallas — wszak to Minerwa, bogini ,"zamętu" wojennego, a przede wszystkim mądrości, jasnego, rozumnego, więc w danym wypadku polskiej myśli państwowej. Wypadki zaś Nocy listopadowej mówią właśnie, że powstanie upadnie, tryumfy odnosił bitny żołnierz polski, nie przewodziła jednak narodowi myśl jasna racji stanu. Nie było jej — widzimy — u tłumu, ale nie było jej też w Chłopickim, który walczył z własnym brakiem wiary, ani w Czartoryskim, który głównie rozmyślał o koronie, ani w Lelewelu. Na nic więc zwycięstwa Marsa. Ale krew przelana — dla której poeta-człowiek duszy ma słowa lirycznego żalu i współczucia — nie idzie na marne. Obwieszcza to symbol Kory, schodzącej w podziemia, i jej proroctwo. Krew bohaterska przyniesie nową wiosnę, nowe odrodzenie. Zapowiada to też proroctwo Łukasińskiego, który personifikuje czyn polski; przykuty e on do miejsca wiecznej kaźni, prawdziwy "Prometeusz polski". Wprowadzenie bogów homerowych, jako postaci działających, wyrosło z fantazji, myślącej symbolami plastycznymi, a monumentalnych dostarczał ukochany od młodości świat klasyczny. Niemniej pełnym poezji jest teatr w teatrze, wypowiadający uczucia i myśli tłumu. Mniej poetycznym jest symbol gry Chłopickiego i Niki w karty. Zmieniają się te obrazy o przedziwnej malowniczości, splatają ze scenami realistycznymi, czarują wzrok, wywołują — jak przedstawienie teatralne w Krakowie okazało — niezmierną żywotność i pełnię życia dzieła na scenie. Zmieniwszy w Nocy listopadowej formę dotychczasową jedności miejsca i czasu tragedii, zatrzymał ją poeta następnie w "rewizji Iliady", jaką — podług Sinki — jest Achilleis. Można się zgodzić z uczonym filologiem, że w rewizji tej pełno "niekonsekwencji. i sprzeczności", mniej jednak, niż Sinko podaje, gdyż nie sprzeniewierz się poeta zasadniczej swej myśli, wierze w zbawczość czyn: uświęca tylko ten czyn wzniesieniem działającego na wyżynę ulubionego bohatera swej młodości, Hektora. Stąd przeduchowienie osób działających, zarażenie się ich promieniowaniem duszy Achillesa, rozpłynięcie się całości w uczuciu, kulminującym w wieszczbie wiecznego odradzania się duszy bohaterskiej. W budowie swej o mało skupionej energii tragizmu i w rozlewności lirycznej wprost elegijnej, Achilleis, jako całość wykończona, stoi odosobniona. Natomiast Powrót Odysa zbudowany już silną ręką władcy sceny, o dialogu zwięzłym, scenach piorunowych. Zagadnienia typowe i typowa też technika. Objęty Odys konfliktem tragicznym, obciążony winą; przekleństwem krwi, prześladującym 49 ród Laertesa; ,"w grzechu poczęt", idzie w świat z przekleństwem: wina dalsze rodzi winy, fałsz sieje, ,"kłamstwa cześć i imię w czci plugawe". I oto po dwóch aktach, odtwarzających z całym realizmem i baśń Homerowską, następuje trzeci — znowu, jak kilkakrotnie widzieliśmy, sam na sam bohatera z własną duszą. Wobec morza staje Odys, wobec morza nieskończoności, pełen zadumy, żalu, rozpaczy. Ustami syren swoich śpiewa mu ono pieśń żywota, pieśń bezdennego smutku i żałości, tragiczną skargę na "Los, Dolę, wieczną krzywdę człowieka..." Niezrównanie sugestywnym jest akt ów w swej obłędności, we wstrząśnieniach swych tragicznych, wywołanych — jak w całej zresztą sztuce — dialogami o dynamice niesłychanie skondensowanej, starciami uczuć działającymi szybko i nieomylnie. "SĘDZIOWIE". FRAGMENTY OSTATNIE. Ostatnim wykończonym dziełem są Sędziowie; część pierwsza pisana w okresie Klątwy, ostatnia po Powrocie Odysa. Pierwsza ma w sobie spiżową budowę i stylizację Klątwy oraz jej wysoki nastrój, druga miejscami zabarwia się szczegółami naturalistycznymi. Przyczyniają się one jednakowoż do uwypuklenia idei zasadniczej — idei Sędziów. Wobec zbrodni, wynikłej z konfliktu charakterów i namiętności ogólnoludzkich, stają różne potęgi karzące: sprawiedliwość ziemska, śmieszna i marna w swych biurokratycznych zabiegach — i sprawiedliwość wyższa, uosobiona w czystej duszy artystycznej. Rys to zasadniczy; przygotowuje nas do niego poeta od pierwszej chwili, jednocząc w postaci Joasa piękno z dobrem: może on grać tylko wówczas, gdy twarz ojca przemawia czystością i dobrocią. Przez Joasa spada też na zbrodniarzy kara: jednakowoż i młodego artystę łamie; stąd patos ostatnich inwokacyj Samuela, w którym się budzi syn narodu biblijnego; stąd pytanie jego, rzucone niebiosom. ,"Słowo" pada — zwiastuje je dzwonek księdza, spieszącego z Sakramentami Boga miłości. Na Sędziach można studiować niesłychany zmysł sceniczny Wyspiańskiego, jego sztukę budowania charakterów kilkoma wypukłymi rysami, jego kunszt prowadzenia dialogu, dochodzącego w zwięzłości do dramatycznej nieraz pantominy. Krytycy niektórzy chcą uważać drugą część utworu, pisaną w pięć miesięcy przed zgonem, za słabszą, czyżby z racji sparodiowania sprawiedliwości ziemskiej, tytułem tak usprawiedliwionego? Samo zakończenie: śmierć Jewdochy, wystąpienie Joasa, ocknienie się duszy w Samuelu — godne są wielkiego mistrza. Tragedia Odysa jest jedynym wykończonym utworem z trylogii, którą poeta tułaczowi miał zamiar poświęcić; pozostał jeszcze fragment: Feakowie — Okręt (Pisma pośmiertne, II). Zajmowała w ostatnich latach Wyspiańskiego postać boskiego tułacza bogactwem ulubionego od młodu materiału antycznego, następnie możnością romantycznego, zgoła nieantycznego opracowania. Zupełnie przedmiotową tragedią są Sędziowie, W innych zaś przebija się przez rzeczową logikę dzieła — treść psychiczna samego poety. Jakżeż inaczej brzmi ona niż w pierwszym znanym dramacie Daniel! Tam pean na cześć poezji i entuzjazmu, pełna ufności i wiary pobudka młodego rycerza, idącego W bój; w Achilleis i Odysie — ton molowy, uczucie rozdarte, snujące się bezustannie około krążącego tu widma śmierci. Pozostał poeta wiernym sobie: bohaterem jego do ostatniego tchu jest Hektor. Odys — poczuwszy głos sumienia — zmaga się Z Przeznaczeniem, jemu, jak i Achillowi, głos nieskończoności śpiewa pieśń o wiecznym odradzaniu się duszy; a jednak... jakże rozdzierające są pieśni ostatnie! "Dola, Los, wieczna krzywda człowieka", które dawniej Z bohaterskim przyjmował spokojem, teraz padają na duszę okrytą ranami. Trafnie wyczuwa Brzozowski, że Powrót Odysa przypomina ostatnie dzieło Ibsena: G d y m y zmarli zmartwychwstaniem, źle tylko umieszcza problem: nawet tutaj Wyspiańskiego nie to boli, że sztukę wybrał miast życia (Feaków nie znamy i Sinko zbyt szybko uogólnia!), rozpaczliwe ogarnia go zwątpienie: czy wieczna krzywda człowieka, pozbawiwszy go szczęścia, przyniosła przynajmniej zwycięstwo jego ideałom? I oto widzi, że od chwili gdy pisał straszne słowa, iż naród się zgubił — nic się nie zmieniło. Przeciwnie: W ojczyźnie własnej odnalazłem piekło. Zaszedłem w cmentarz, — grabarz — ścierwem cuchnie. Wicher hula — pustkowie, — wicher w puszczy głuchnie. Morze przede mną, — dal — i myśl niezbyta. Żyję; zabiłem wszystko, — wszystko odepchnąłem; co było szczęściem kłamanem uciekło. Nic, nic poza mną; nic — nic, — nic przede mną: 50 Noc, wieczną pustką i ciemną. Jedyna myśl, — myśl, — — boskie wiano. Bodaj mi nigdy żyć nie było dano! Ileż razy Z tymi słowami na ustach umierali bohaterowie tragiczni! I Wyspiańskiemu na to przyszło... A jednak — wizja przedśmiertna przynosi strudzonemu pielgrzymowi zapowiedź powtórnego życia, nowego trudu... Jeśli potrzeba wyraźnego komentarza autobiograficznego, znajdziemy go w przejmującym do głębi bólem wierszu nastrojowym Pociecho moja ty, książeczko... Znajdziemy go w przekleństwie, rzuconym życiu w strasznym wierszu: Niech nikt nad grobem mi nie płacze, zakończonym znowu zapewnieniem, że wróci może na ziemię podjąć po raz wtóry ten trud, co go zabijał... Bohaterski żywot — męczeńskim był żywotem. Temu, który prorokował życie ofiarne i wielkie, w przededniu śmierci (Powrót Odysa był pisany w roku 1907) ojczyzna przypomina piekło... cmentarz... I nie Z powodów małostkowych; nie z powodu bezrozumu i pamfletów, jakie go spotykały (w rodzaju osobnej broszury pt. Czyściec Słowackiego, anonimowo — przez Alfreda Szczepańskiego przy współudziale paru konserwatystów — wydanej w Wiedniu 1902 i 1903) ani też Z powodu, iż jemu, odnowicielowi malarstwa monumentalnego, nie było danym widzieć na Wawelu witraży swoich: jemu, genialnemu reformatorowi teatru, nie było danym kierować sceną miasta rodzinnego bodaj przez parę miesięcy, co byłoby wywarło wpływ odrodzeńczy może na całą przyszłość polskiej sztuki scenicznej... Wyspiańskiemu sztuka nie wystarczała. Życie wyzwolone, Polskę wyzwoloną chciał tworzyć od pierwszego swego wiersza do ostatniego tchnienia. Erynie rozpaczy szarpały go, Konrada, wskutek niepewności o los ojczyzny... Początek r. 1905 przyniósł jakby powiew nowy — odrodzenia. W uniesieniu wyśpiewał wówczas poeta potężny Hymn — Veni Creator — Narodu śpiew — Ducha Świeżego wezwanie. O natchnienia wielkie dla narodu błagał — o płomień dusz — o niosący światu światłość CZYN... Wiersz ten przeznaczył dla Józefa Piłsudskiego. Rozżarzone nadzieją serce rychło rzeczywistość zgasiła. Zwycięzcami były Maski. Poeta zniszczył wiersze pisane na cześć porywów wolnościowych Warszawy. Skreślił z nowego wydania Wyzwolenia tchnący przyśpiew ostatni... Ostał się ino sznur, którym darmo biczował współczesnych w Weselu i Wyzwoleniu. Ostała się gorycz i rozpacz, i beznadziejność utworów ostatnich. Karta z zielnika Wyspiańskiego. 51 Głośne czytanie nocą” w roku szkolnym 2009/2010 i 2010/2011 PROJEKT EDUKACYJNY: Urodzeni w niewoli – dzieciom Niepodległej POLSCY HISTORYCY LITERATURY w Liceum Ogólnokształcącym im. Władysława Jagiełły część I - VII INTERNETOWY RETRO-PODRĘCZNIK DO JĘZYKA POLSKIEGO w „Zeszytach Jagiellooskich” na stronie internetowej szkoły: www.jagiellonka.plock.pl 52