Relacja - MOTO

Transkrypt

Relacja - MOTO
UWAGA !!!
POSZUKIWANA GROŹNA
BANDA MIKIEGO !
Banda narobiła sporo
zamieszania w USA !
Bandyci poruszają się sześcioma motocyklami,
białym Fordem i radiowozem policyjnym skradzionym
przez Beti w Las Vegas.
Relacja nadesłana do publikacji w sezonie 2011 (01.04.2011 - 31.03.2012)
Sponsor głównej nagrody dla Moto-Turysty Roku w postaci bonu na zakup towarów z oferty Sw-Motech o wartości 300 zł.
O p u b li k o w a n y m a t e r ia ł o t r z y m a ł t y t u ł W Y P R AW Y R O K U 2 0 1 1 .
J e s t t o w y r ó ż n ie n i e p r z y z n a w a n e p r z e z a d m i n is t r a t o r a p o r t a l u .
Miki (MT 159)
AUTOR
Jak odkryliśmy zachodnie stany USA
TYTUŁ
049 / 2011 / Turystyczne wojaże
NR RELACJI
5 500 km
22.09 - 16.10.2011 *
DYSTANS
DATA WYPRAWY
GALERIE >>>
* Data nadesłania relacji:
20.10.2011
strona A
Pomysł na wyprawę do USA chodził za nami już jakiś czas i początkowo zamierzaliśmy przejechać całą Route 66
od Chicago do Santa Monica. Potem, ze względów logistycznych odwróciliśmy kierunek, a w końcu postanowiliśmy skupić się
na atrakcjach zachodnich stanów i zrobić pętelkę z i do Los Angeles.
Konkretne planowanie zaczęło się kiedy zakupiliśmy bilety lotnicze i załatwiliśmy wizy. Trasa, zakup motocykli, atrakcje jakie chcemy
zobaczyć oraz ile na to potrzeba czasu i pieniędzy, absorbowały nasze głowy podczas długich miesięcy przygotowań.
W końcu nadszedł upragniony dzień wyjazdu. Najpierw pojechaliśmy do Warszawy, aby wczesnym rankiem w czwartek 23 września
wyruszyć nam w nieznane – na podbój USA, po przygodę życia...
I w tym miejscu opiszę naszą wyprawę w skrócie, a po szczegółowy opis odsyłam poniżej. Większość z Was czytała nasze zapiski
na blogu www.srcmiki.blog.interia.pl, na których oparłem część szczegółową.
Nasze doświadczenia z Ameryką rozpoczęliśmy od zakupu motocykli i ich
ubezpieczania. Zajęło nam to 2 dni po przylocie, czyli bardzo sprawnie. Jak się
okazało dużą pomocą było wcześniejsze mailowe ustalanie szczegółów
ze sprzedającymi.
W końcu wyruszyliśmy w trasę…
Najpierw na północ drogą nr 1
jedną z
najładniejszych
przy Oceanie.
Santa
tuż
Monica,
Santa Barbara, Malibu, i inne
nadmorskie miejscowości.
strona B
Następnie odbiliśmy na północny wschód do Sequoia Park i Kings Canyon Park. Widoki i trasa naprawdę przepiękna.
Z górskiego krajobrazu wpadliśmy w stepowy, a dalej w pustynny i tak przez
Death
Valley
dojechaliśmy
do
Las
Vegas.
spędzone
Tu
na
2
dni
odpoczynku
i szaleństwie zarazem.
Tama Hoovera i dalej na wschód w kierunku
parków narodowych Zion,
Bryce Canion,
Catedral Valley, Arches, Canyonlands.
Po drodze mieliśmy wiele przygód
(gumy, zgubione śruby, świrujące nawigacje ,itp.), ale zawsze z łatwością udawało
nam się znaleźć wyjście z sytuacji i pomocną dłoń niezwykle miłych, uprzejmych
i bezinteresownych amerykanów. To właśnie ich podejście do życia - bardzo pozytywne nastawienie zaskoczyło nas najbardziej na plus
i to pozostanie w naszych wspomnieniach,
tak samo długo jak bezkresne przestrzenie
Grand Canion’u czy prosta po horyzont
droga przez wypłaszczone tereny Arizony.
strona C
Zaznaliśmy śniegu i temperatur oscylujących wokoło zera, a także +47 (Death Valley), wysokości od - 65m n.p.m.
do prawie 3 tyś m n.p.m. W końcu zaliczyliśmy także Route 66,
Sedonę, Williams,
i
dalej
Flagstaff
do Yucca Valley
I Joshua Three National Park.
Do Los Angeles wróciliśmy po prawie trzech tygodniach i przejechaniu 5,5 tyś km w siodle po amerykańskiej ziemi. Jesteśmy pod
wrażeniem tego wyjazdu i tego kraju. Jeszcze przez jakiś czas po powrocie w nocy śniło nam się, że jedziemy i jedziemy przed siebie,
nie wiedząc gdzie będziemy nocować, gdzie jeść, co nas po drodze spotka i kogo my spotkamy. Zaznaliśmy tej
prawdziwej
WOLNOŚCI „Easy Ridera” i to było dla nas najpiękniejsze.
Teraz co rusz odkrywamy miejsca, których nie zobaczyliśmy, pominęliśmy lub nie udało się nam do nich dotrzeć. Wpisujemy je na listę
kolejnej wyprawy do Stanów, bo jedna za życia to z pewnością za mało….
strona D
Po szybkim dolocie
do Lądka Zdr. I sprawnej
przesiadce do naszego "jumbo",
zgodnie
z
planem
wylądowaliśmy
na
LAX
(Los
Angeles
Airport).
Po
dwóch
godzinnych
przejściach
na
lotnisku
(i tak szybko poszło), wsiedliśmy do autobusu wiozącego nas do - niestety - niewłaściwej wypożyczalni samochodów. Krótki spacer
załatwił sprawę i władowaliśmy się w 7 - osobowego Vana marki KIA (największy z podstawionych do wyboru). Kilkudniowa walka
z bezsennością dawała nam w kość. Codziennie pobudka około 4 -tej i koniec… Nic nie pomagało ale jakoś daliśmy radę.
Pierwszym celem był zakup motocykli.
Poszło
nieźle
w
jeden
dzień
Potem było już nieco gorzej. Jeździliśmy
kupiliśmy
po salonach w poszukiwaniu sprzętów.
6 motocykli! Na pierwszy ogień poszedł jak
Jakoś nic nam nie wpadało w oczy.
burza Jacek. Jego Victory podjechało pod salon
Jeździliśmy
na lawecie. Odpaliliśmy, przejechaliśmy się
zaliczyliśmy
i BINGO, zaiskrzyło, miłość od pierwszego
W końcu wróciliśmy do pierwszego
wejrzenia - kupiony!
dealera (Bert's Mega Mall w Covinie)
cały
dzień
jeszcze
i
raptem
dwa
salony.
i cztery osoby zdecydowały się na zakup.
Victory / Jacek
1 / 15
W sobotę odebraliśmy przygotowane sprzęty wykupiliśmy ubezpieczenie (w wersji rozszerzonej) i wymieniliśmy samochód
z 7 osobowego Vana na dużego SUV’a (Ford Explorer), który pomieścił nasze walizy. Tak przygotowani w niedzielę ruszyliśmy
ku słońcu. Droga nas wzywała….
Codziennie jeden z nas prowadził samochód, a ja jechałem jego motocyklem (mieliśmy 6 motocykli i samochód – czyli siedem osób).
W
niedzielę
rano
niespiesznie
spakowaliśmy
się
i ruszyliśmy w trasę, powoli przez Los Angeles w stronę
Santa Monica. Dotarliśmy pod molo, gdzie kończyła się
historyczna Route 66. Chwila odpoczynku, zakup pamiątek,
kilka fotek i kawka nad oceanem.
Następnie ruszyliśmy drogą nr 1 (bulwarem zachodzącego
słońca) do Malibu i dalej do Santa Barbara. Po drodze jednak
przyciągnął nas ocean. Wykąpaliśmy się z Marcinem smagani
dość pokaźnych rozmiarów falami, dla których przyjeżdżają
tu surferzy ze wszystkich stron świata.
GALERIA - cz.1 >>>
2 / 15
Później droga nr 1 zamienia się w Highway nr 101, ale wciąż biegnie wzdłuż oceanu. Zaliczyliśmy piękny zachód słońca i skręciliśmy
w głąb lądu. Zaraz potem zerwał się niesamowicie mocny wiatr i jazda stała się o wiele mniej przyjemna, a że zaczął się kończyć dzień
to zjechaliśmy do pierwszego lepszego miasteczka - Buellton do Motelu „6”.
Kolejne dni zaczęły się nam mylić, nieważne były daty, telefony (te służbowe w końcu zamilkły), aż w końcu nadszedł czas,
kiedy
mogliśmy się w pełni oddać żywiołowej przygodzie. Dopiero wówczas tak naprawdę zaczęliśmy podróżować, zwiedzać,
czyli uprawiać turystykę w pełni tego słowa znaczeniu.
Santa Maria i dalej na północny wschód drogą 166. Akurat był
wypadek i wszyscy czekali na koronera. W końcu po godzinie czekania
okazało się, że droga będzie zamknięta przez co najmniej kolejne
3 godz., zatem ruszyliśmy objazdem - bingo! Droga przepiękna przez
park narodowy Los Padres National Forest - tylko stacji benzynowej
nie było. Na oparach dojechaliśmy do Fraizer Park. Potem szybko na
północ do Bakersfield z przystankiem na obiadek u meksykańców
w Lebec. Na deser została nam trasa 178 przez kanion Greenhorn MTS,
aż do Lake Isabella.
Ruszyliśmy
z
Lake
Isabella,
po
śniadanku
spożytym
na pięknym słoneczku, tradycyjnie już przy motelowym basenie, w stronę Johsnondale. Trasa w górach przepiękna -porównywalnie
do najpiękniejszych miejsc w Alpach. Przełęcze, przełomy rzek i widoki niemożliwe,
co chwila (bardzo
długie chwile)
jacyś pozdrawiający
motocykliści
i kierowcy
samochodów.
GALERIA - cz.2 >>>
3 / 15
W końcu podjechaliśmy do 100 Giants Trial. Drzewa powalające ! Nasze wyobrażenia o drzewach
musiały
zostać
przeprogramowane.
Dalej droga nie przestawała nas zaskakiwać...
Przepiękne winkle,
z
przejazd przez prerie
pasącym się bydłem
zaganianym przez
kowbojów, przez plantacje limonek, papryk, itd.
Przestrzenie trudne do ogarnięcia jednym
spojrzeniem.
Dotarliśmy w końcu przed bramę
Sequoia Park w Three Rivers. Byliśmy tu po obiedzie
ok 16-tej i po krótkiej naradzie postanowiliśmy przełożyć nasze
zwiedzanie Sequoia Park i Kings Canyon na jutro. Znaleźliśmy piękny,
niedrogi motelik (22 USD za os) w odległości 96 yardów do rzeki,
gdzie zaaplikowaliśmy sobie rzeczne jacuzzi. SUUUPER sprawa.
GALERIA - cz.3 >>>
4 / 15
Generalnie trzeba powiedzieć, że zaliczyliśmy ze 3 lub 4 różne rodzaje krajobrazów, od skalistych gór, poprzez leśne widoki, plantacje
upraw, aż po prerie z kowbojskich filmów i to wszystko przejeżdżając dystans zaledwie 150 mil, z czego 90% to same winkielki.
Doświadczyliśmy też bardzo wielu dobrych zachowań kierowców samochodów - ustępują miejsca, patrzą w lusterka myślą o innych
uczestnikach ruchu i to wszystko z uśmiechem na ustach. Tu nie trzeba robić akcji w stylu Moto-Autostrady!
Poranek wyglądał nieco inaczej niż zazwyczaj (toaleta, pakowanie, śniadanie, wyjazd),
bo pojechaliśmy z Gregiem wymienić / próbować wymienić olej (po 1000 km) w jego nówce sztuce
Volusii. Niestety bez próby zakończyły się niepowodzeniem i dlatego zakupiliśmy klucze, tacki
i ściągacze potrzebne do tej czynności, aby wieczorem zrobić to samemu. Już w parku (Sequoia)
musieliśmy chcąc nie chcąc zwiedzać baaardzo wolno, gdyż z powodu remontu drogi
obowiązywał ruch wahadłowy i na północ puszczali o każdej pełnej godzinie. Droga na szczyt
(gdyby nie remonty), bardzo piękna.
W końcu dotarliśmy
do muzeum parkowego,
a chwilę później do
największego drzewa
na świecie Shermana.
Kiedy
wskazówki
naszych paliwomierzy
zaczęły się
kłaść
do poziomu, zatankowaliśmy bardzo drogie
paliwo (specjalna cena w parku narodowym), a przy okazji zjedliśmy obiadek.
Posileni i napojeni ruszyliśmy do Kings river Canyon
GALERIA - cz.4 >>>
5 / 15
http://www.motoautostrada.pl
Droga prowadząca do do Kings river Canyon zapierała dech, widoki wspaniałe. Zdjęcia
nie oddają nawet części tych przeogromnych przestrzeni. Podziwialiśmy tak długo,
że w drodze powrotnej złapał
nas zmrok. Szybki azymut
GPS-a na najbliższy motel
i wylądowaliśmy w końcu
w miejscowości Exeter.
Kolejny dzień i kolejne przygody…
Dziś zaczęło się od tego, że Jacek zakomunikował
mi, że w motocyklu Beti jest flap. Podjechałem
do stacji i dopompowałem powietrze na tył, ale
mimo to zdecydowaliśmy naprawić koło. Warsztat
otwierali o 10.00, więc mieliśmy dość czasu
aby zaliczyć typowe amerykańskie śniadanko w amerykańskim barze. Piękne były miny
naszych kolegów, którzy zamówili jajecznicę, a dostali omleta z syropem klonowym. Na szczęście to była przystawka,
a jak wjechało właściwe danie to od razu na ich facjatach pojawił się banan. Mieliśmy z nich ubaw jak nigdy...
Potem serwis - poszło sprawnie za 75 $ nowa dętka i wymiana. Podczas gdy w serwisie trwała wymiana dętki my połaziliśmy
po miasteczku Exeter (urocza, spokojna i malownicza mieścina) w poszukiwaniu pocztowych znaczków. Z nową dętką
i znaczkami ruszyliśmy w stronę Johnson_Dale. Nasze GPS-y nie chciały jednak mówić jednym głosem i dobrze! Dzięki temu
zaliczyliśmy westernowy Saloon, szutrową dróżkę bez końca wijącą się po górkach i w końcu spotkaliśmy naszą poczciwą babcię,
która nas niesamowicie ugościła. A to było tak....
GALERIA - cz.5 >>>
6 / 15
był skwar, gorąco (40 st Cel). Postanowiliśmy się
wykąpać
w
pobliskim
Zaparkowaliśmy
gdzieś
jeziorze.
przy
brzegu, wyszła Pani z pytaniem:
what is going on here?" - po chwili
tłumaczenia daliśmy jej znaczek
klubowy, a ona w zamian w wielką
życzliwością i sympatią udostępniła
nam prywatne zejście do plaży nad
jeziorem oraz waż do opłukania stóp, małe co nieco do przegryzienia oraz worek słodyczy i worek jabłek. Odwdzięczyliśmy się
jej klubową koszulką, którą od razu założyła.
Zażywając w jeziorku orzeźwiającej kąpieli przeżyliśmy chwilę grozy, gdy Ziutkowe okulary dały nura pod wodę! Oj, oj, oj, wszyscy
zaczęliśmy nurkować i już mieliśmy się poddać w wyławianiu szkieł, gdy Janulos triumfalnie podniósł rękę z okularami.
Odetchnęliśmy z ulgą, a najgłębiej Ziutek. Od dziś, codziennie, aż do końca wyjazdu Ziutek stawia Jim Bean’a.
Pojechaliśmy dalej na obiad do Kernsville do meksykańskiej knajpy. Później ruszyliśmy
wokoło jeziora Isabelle aby dojechać bardzo malowniczą drogą, usłaną Jukami, do miasteczka
Ridgecrest i zameldować się w Motelu 6. Pomimo, że zapadł już zmrok miasteczko przywitało
nas temperaturą 32o C, więc nie namyślając się długo wskoczyliśmy do basenu. Chwilkę później
gdy nad basenem pojawił się Jim Bean, dołączyli do nas
John i jego szef
z poch. Syryjczyk
(właściciel pobliskiej
knajpki). Zaczęły się
nocne POL - USA
rozmowy.
7 / 15
Rankiem wybraliśmy się w kierunku Death Valley, która chciała nas
zasuszyć na śmierć ale przetrwaliśmy. Potem na przeszkodzie stanęła
niesamowita burza ale nie wystraszyliśmy się i jej.
GALERIA - cz.6 >>>
W końcu dotarliśmy do Las Vegas, gdzie przez 3 dni oddaliśmy się
klimatowi tego miasta
rozpusty, uciech i hazardu - szaleństwo
Majki Skowron na 110%
<<< GALERIA - cz.7
Z Las Vegas wyjechaliśmy w kierunku
Parku Narodowego Mead Lake, a potem
na północny - wschód do St. Georges.
Po drodze przez zupełny przypadek trafiliśmy w cudowne miejsce:
Valley of Fire State Park http://parks.nv.gov/vf.htm
8 / 15
Później mieliśmy trochę zabawy z motocyklami i autem (na jakimś
skrzyżowaniu dziadziuś w Cadilac’u wjechał w tył Forda, na szczęście dla nas
bez szkody, z Cadilac’kiem dziadka gorzej).
Janulosowi odkręciła się śruba mocująca zacisk przedniego hamulca
(zakupiliśmy podobną w odpowiedniku naszej Castoramy).
Następnie wypadł kołek z tylnej opony Marcinowej Hondy. Wetknęliśmy
nowy, który także wypadł po 30 km. Wetknęliśmy jeszcze jeden
i poprawiliśmy pianką uszczelniającą. DUPA - znowu klęska po 10 km.
Na gumie dojechaliśmy do serwisu z oponami (reszta grupy pojechała
do motelu). Wetknęliśmy czwartego kołka i dobiliśmy powietrzem. Po takiej prowizorycznej naprawie podjechaliśmy do serwisu
motocyklowego zakupić nową oponę. Była 17:30 i było już zamknięte (powinni pracować do 18-tej). Kolejny dealer - to samo.
Zawalczymy jutro od 9 - tej. Dopiero wieczorem się okazało, że niechcący wjeżdżając do Utah, wpadliśmy w inną strefę czasową i trzeba
dodać godzinę, więc serwisy zamknęli o właściwej godzinie.
No cóż kolejny dzień pełen wrażeń i przygód za nami, dziś
przejechaliśmy około 300 km wyjeżdżając z Nevady,
przejeżdżając przez kawałek Arizony i lądując w końcu Utah.
GALERIA - cz.8 >>>
9 / 15
Zwiedzamy parki narodowe: Zion, Bryce Canion, Catedral Valley, Arches, Canyonlands .
W Zion było bardzo ciepło i słonecznie ale po południu temperatura spadła i motelu już szukaliśmy kompletnie ubrani.
Zostaliśmy na noc w małej miejscowości niedaleko Tropic (nieopodal parku Bryce).
Nie wiedzieć czemu wszyscy narzekaliśmy na ciężkie oddychanie…
Nazajutrz wyjaśniło się, że przecież jesteśmy na wysokości 2400 m n.p.m.
GALERIA - cz.9 >>>
Rano temperatura wynosiła
5O C. Ruszyliśmy po śniadaniu do Parku
Bryce Canion. Na końcu naszej ścieżki było 2,4O C i padał śnieg. Szybkie fotki tego
co nie przykryła okalająca nas i szczyty mgła, i odwrót w stronę Torrey. Jechaliśmy
przepiękną drogą nr 12, a potem równie piękną nr 24 i przemknęliśmy poprzez
Park Capitol Reef.
Należy dodać, że na jednej z przełączy (2920 m n.p.m.) temperatura
spadła do 1,8O C i padał nieznośny, zmrożony deszcz.
Acha i jeszcze co jakiś czas na środku drogi stały sobie albo spacerowały
czarne krowy!
<<< GALERIA - cz.10
10 / 15
Dziś chyba po raz pierwszy od początku wycieczki jadący samochodem nie narzekał na kolejność losowania i grzał przeszczęśliwy
swoje cztery litery w puszcze. Pogoda dała nam dziś w kość, a mimo to zwiedzając nawinęliśmy ponad 400 km. Widoki w dalszym ciągu
zapierają nam dech w piersiach! Już brak nam słów by komentować te krajobrazy. Czasami nam się wydaje, że jesteśmy na innej
planecie. Na noc zostaliśmy w miejscowości Green River i bacznie obserwujemy prognozy pogody w TV na jutro i kolejne dni !
GALERIA - cz.11 >>>
W gradzie, śniegu, deszczu
i temp 4 - 8 stopni C, upłynęły
nam 2 kolejne dni
- czysty hardcore.
Podobno ma być lepiej. Dojechaliśmy do miasta Tuba City
w którym z jakichś względów nie lubią alkoholu,
w regionie
Indian
Navaho,
bo wprowadzili całkowity zakaz
jego podawania w restauracjach i sprzedaży w sklepach.
Na stacji benzynowej lub w markecie można co najwyżej dostać piwo bezalkoholowe. Ciężko było ale daliśmy rade…
11 / 15
Zanim opowiem o Grand Canion -ie, kilka słów na temat ostatnich dni. Jechaliśmy
do miejscowości Aneth malowniczą drogą przez jakiś park krajobrazowy, niestety złapał
nas zmierzch i pomyliliśmy drogę. Było już ciemno i nieciekawie. W końcu na jakiejś
nierówności czy dziurze lub innym defekcie asfaltu, Beti załapała małego ślizga i upadła na
prawą rękę. Na szczęście był z nami Jacek (ortopeda) i nastawił od razu wybity paluszek.
Znaleźliśmy nocleg, a my w trójkę pojechaliśmy do szpitala - co prawda wiejskiego
ale wyposażonego tak jak klinika w dużym polskim mieście. Jacek przeprowadził
wszystkie zabiegi szkoląc przy okazji miejscowych dyżurujących lekarzy. Okazało się,
że nie ma złamań ale profilaktycznie wpakował dwa paluszki prawej ręki Beti w gips.
Od tego momentu Beti jeździła samochodem. Uszkodzenia motocykla okazały się
powierzchowne i kontynuowaliśmy naszą wyprawę bez przeszkód.
<<< GALERIA - cz.12
Wielki Kanion powala skalą !
Naprawdę tego nie da się opisać ani oddać fotkami.
12 / 15
Dziś pojechaliśmy do Sedony przez Flagstaff, gdzie Jackowi w miejscowym serwisie
HD próbowali przykręcić luźną śrubkę w układzie wydechowym - bezskutecznie.
Droga 89A jest piękna. W Sedonie polataliśmy śmigłowcem
<<< GALERIA - cz.13
Miejscowość Jerome to taka dekadencka oaza
motocyklistów,
zabawiliśmy
tam
chwilę
ale nie dało się tam zjeść.
Pojechaliśmy
przepięknymi winkielkami do Prescott.
Tam obiadek i powrót do Williams.
Szybkie zakupy i kilka drinków
w miejscowym barze...
13 / 15
No i zaliczyliśmy Route 66.
Szczerze to bez rewelacji
jak dla mnie.
<<< GALERIA - cz.14
Droga, na tych fragmentach jakie z niej pozostały, jak zwykła droga od czasu do
czasu z miasteczkiem przerobionym na odpust. Pamiątki, koszulki i co tylko
można sprzedać z logo R66. Jeden wielki jarmark i instalacje starych cadilaców,
Elwisa i M. Monroe, gdzie tylko można. Jedyne co warte było tych przejechanych
kilometrów to górskie miasteczko Oatman, gdzie czuć było westernowy klimat (choć i tam ludzie codziennie przyjeżdżają do pracy
w sklepach z pamiątkami). Na noc zostaliśmy w Lake Havasu City - pięknej turystycznej miejscowości nad sztucznym jeziorem.
Dalej mieliśmy przejazd przez pustynię do miejscowości Chirinako Summit, gdzie chcieliśmy wjechać do parku Joshua Tree
ale okazało się, że od południa wjazd jest niemożliwy ze wzglądu na uszkodzoną drogę. Zrobiliśmy tylko sobie fotki z miejscowym
szeryfem i musimy dymać do wjazdu od północy tj. od miasteczka Joshua Tree. Na noc zostaliśmy w Yucca Valley.
Odpoczywamy po męczącej podróży z temperaturami dochodzącymi do 35 st. C w cieniu.
14 / 15
Z samego rana zaliczyliśmy już ostatni park narodowy na naszej trasie - Joshua Tree. Później była walka z upałem (chwilami
39 st. C) i ponad 300 km dojazdu do Los Angeles. Momentami mknęliśmy 7 pasmowymi autostradami z przeogromnym ruchem
- maskra, prawie teksańska. W końcu dotarliśmy do miejscowości Sunset Beach, niedaleko Long Beach. Mieszkamy tuż przy oceanie.
Następnego dnia z rana nadajemy motocykle do Polski, a potem czas wolny (szoping, plażowanie, etc.).
W piątek zwiedziliśmy Los Angeles i Hollywood, a w sobotę od rana przygotowywaliśmy się mentalnie do 10-cio godzinnego lotu.
Pyszną miodową whiskey tu mają…
GALERIA - cz.15 >>>
Nasza wyprawa dobiegła końca.
Łącznie przejechaliśmy na motocyklach 5,5 tyś km.
To co zobaczyliśmy i przeżyliśmy na zawsze pozostanie w naszej
pamięci. Tysiące zdjęć i setki filmów jeszcze długo będą nam
przypominać magiczny czas spędzony w USA.
15 / 15
THE END
strona E

Podobne dokumenty