Gdy wszyscy ¶wiêci maszerowali do Sopotu
Transkrypt
Gdy wszyscy ¶wiêci maszerowali do Sopotu
Gdy wszyscy święci maszerowali do Sopotu Mały esej z okazji 60-lecia pierwszego Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Jazzowej Jerzy Duduś Matuszkiewicz A było to tak: pewnego dnia sierpniowego, roku 1956, ulica Bohaterów Monte Casino w Sopocie zapełniła się tłumem młodzieży z instrumentami dętymi i perkusyjnymi, a w powietrzu rozległy się dźwięki muzyki nowoorleańskiej. Nowoorleańskiej? a cóż to takiego w czasach, gdy panowała niepodzielnie sztuka socrealistyczna: narodowa w treści i ludowa w formie? A gdzie pieśni masowe, które zachęcały społeczeństwo do pracy i budowy socjalizmu? Niesłychane! A jednak! Pragnienie pokolenia powojennego, aby uczestniczyć w tworzącej się kulturze i czerpać z wzorów sztuki zachodniej powoli zaczęło brać górę nad szarością i beznadziejnością wywodzącą się z indoktrynacji reżimowej. I oto cud się stał! W Sopocie w roku 1956 zaistniało wydarzenie bez precedensu: PIERWSZY OGÓLNOPOLSKI FESTIWAL MUZYKI JAZZOWEJ. Muzyki jazzowej, uważanej przez wiele lat za objaw wrogości do ustroju PRL, bowiem pochodzenie jej to przejaw zdegenerowanej kultury burżuazyjnej , symbol amerykańskiego imperializmu itp. Ale dźwięki tematu When the Saints Go Marchin In rozbrzmiewające nad pochodem sopockim nie pozwalały wątpić w przełamanie bariery kulturowej, którą dzieliła nas żelazna kurtyna od Zachodu. Zajmujący całą długość ulicy pochód składał się nie tylko z muzyków jazzowych, dołączali do niego tłumnie ludzie wciągnięci zapałem młodzieży. Korowód zdążał wyraźnie w kierunku sopockiego mola, w pobliżu którego znajdowała się drewniana budowla, tzw. pawilon wystawowy. Był to właściwie duży barak, mieszczący około 300 miejsc z estradą, przeznaczoną prawdopodobnie dla prezydium zebrań partyjnych; został on zaadaptowany na salę koncertową rozpoczynającego się festiwalu. Czoło pochodu stanowili muzycy zespołów, które miały wziąć udział w koncertach festiwalowych, a więc zespołu Melomani najbardziej zasłużonego w propagowaniu jazzu w okresie katakumbowym , zespołu Komedy, Kurylewicza, Wicharego i innych mniej znanych. Dalej kroczyły grupy wywodzące się z środowisk artystycznych: plastycy, aktorzy, pisarze, poeci, malarze ci ostatni przyozdobili swoje podobizny różnymi kolorami, a piękne dziewczyny przyodziane w kostiumy bikini prezentowały swoje wdzięki, co oczywiście stało się tematem ataku prasy reżimowej, że na festiwalu jazzowym dzieją się gorszące sceny i odbywają się orgie. Trzeba przypomnieć także o goszczących na naszym Festiwalu zespołach zagranicznych, jak Dave Burman Group z Wielkiej Brytanii i Kamil Hala z Czechosłowacji. Ten pierwszy reprezentował dojrzały stylistycznie poziom w repertuarze nowoorleańskim. Było to dla nas pierwsze zetknięcie na żywo z zespołem grającym w tej stylistyce. Od tej pory zaczęło się zainteresowanie pogardzaną dotychczas formą jazzu i z biegiem lat powstało wiele polskich zespołów, kontynuatorów tej tradycyjnej stylistyki. W tak zabawnej i radosnej atmosferze pochód dotarł do celu wspomnianego już baraku, i tu zaczęły się trudności: wiadomo, że przede wszystkim muszą wejść muzycy, aby rozpocząć koncert, ale jak rozdzielić rozentuzjazmowany tłum od grających? Wszyscy ruszyli szturmem do wejścia poleciały drzwi oraz okna nisko umieszczone wzdłuż ścian, tłum napierał, kto mógł zajmował miejsca na ławkach, reszta leżała czy siedziała w kucki na podłodze. Na szczęście obeszło się bez interwencji milicji, widocznie zrozumieli, że z 1/2 takim ładunkiem radosnej emocji nie da się walczyć. Koncert przy dźwiękach tematu Swanee River w wykonaniu zespołu Melomani z wrodzoną sobie elegancją otworzył Leopold Tyrmand, główny animator i propagator jazzu w poprzedzających Festiwal trudnych latach. Sala reagowała gorąco, ucząc się zwyczajów koncertów jazzowych, że należy bić brawo po poszczególnych solówkach początkowo nieśmiało, potem coraz śmielej, dochodziło nawet do gwizdów, które w naszej tradycji stanowiły element dezaprobaty, tutaj jednak oznaczały wręcz coś przeciwnego: wielkie uznanie dla grających muzyków. To był początek koncertów było mnóstwo w różnych miejscach Sopotu: w Muszli na Molo, w Operze Leśnej, w Stoczni Gdańskiej. Festiwal trwał siedem dni siedem dni naszego Jazzowego Święta, pierwszego w powojennej Polsce. Te wrażenia pozostawiły w nas, uczestnikach tego wydarzenia niezapomniany ślad. Dowód na to, że upór w dążeniu do wyrażenia siebie poprzez muzykę daje prędzej czy później pożądane efekty. Byliśmy wspierani przez elity intelektualne Polski, uznaliśmy to za nobilitację dla uzyskania prawa do zakwalifikowania muzyki jazzowej jako dziedziny sztuki. Takie nazwiska jak Zygmunt Mycielski, Stefan Kisielewski, Marian Eile, Leopold Tyrmand, Jerzy Skarżyński, Jan Kott, w składzie Komitetu Honorowego Festiwalu, mówiły same za siebie. Droga do rozwoju muzyki jazzowej w Polsce została przetarta! Leopold Tyrmand (stoi w samochodzie) przed BWA w Sopocie, 1956, fot. Archiwum Jazz Wolności Leopold Tyrmand, Andrzej Trzaskowski (sax), Jan Ptaszyn Wróblewski (piano, od lewej), fot. Archiwum Jazz Wolności Wszelkie prawa zastrzeżone 2017 ZAiKS / data wygenerowania strony 02.03.2017 22:55:09 PDF ze strony: http://zaiks.org.pl/1202,0,gdy_wszyscy_swieci_maszerowali_do_sopotu 2/2