Żłobek czy przechowalnia chorych
Transkrypt
Żłobek czy przechowalnia chorych
Żłobek czy przechowalnia chorych Zasada w większości żłobków i przedszkoli jest jasna: nie wolno przyprowadzać przeziębionych, chorych dzieci. Coraz częściej rodzice muszą przynieść zaświadczenie, że maluch jest zdrowy i nie zaraża. - Mój syn chorował do września tylko raz. Ale inna mama z naszego żłobka podliczyła, że jej syn przez ostatnie dwa miesiące spędził w żłobku tylko 11 dni opowiada matka rocznego Wojtka, który zapisany jest do publicznego żłobka na warszawskiej Pradze. Tu także trzeba dostarczyć zaświadczenie, że dziecko już wyzdrowiało. Kobieta za każdym razem przynosiła więc do żłobka taki dokument, a po kilku dniach chłopiec znów zaczynał chorować. W związku z faktem, iż lekarze w ramach umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia nie mają obowiązku wydawania zaświadczeń dla potrzeb żłobków i przedszkoli, Anna Gołębiewska z Zespołu Żłobków m.st. Warszawy zapowiada wystąpienie do ministra zdrowia o zmianę przepisów. Najszybciej roznosi się w grupie ospa, bostonka i rotawirusy. Dzieci często się dotykają, przytulają, katar spływa im z nosów. Jedno chore dziecko i za chwilę mamy epidemię. A gdy dzieci zaczynają chorować, rodzice skarżą się na siebie nawzajem i kłócą. Mają pretensje, że chore dziecko nie zostało w domu. Do "Wyborczej" napisała matka: "Drugi rok posyłam moje dziecko do publicznego przedszkola i własnym oczom i uszom nie dowierzam. W przedszkolnej szatni spotykam matki (pracujące i niepracujące), które energicznie wycierają swoim pociechom nosy - tak aby nikt nie zauważył i żeby dzieci nie weszły do sali zasmarkane. Mało tego, w tej dziecięcej szatni słyszę okropny kaszel, a wychodząc z budynku, znowu słyszę kaszel dziecka, które zaraz znajdzie się w grupie z moją córką". Powodem do rodzicielskich kłótni są też wyjścia na zewnątrz w chłodniejsze dni. Część rodziców się boi, że niska temperatura zaszkodzi dziecku. Proszą więc opiekunki, by nie zabierały ich na dwór. - A to niemożliwe, bo gdy grupą zajmują się dwie osoby, nie mogą się rozdzielić, by opiekować się dzieckiem, które zostało - mówi Anna Gołębiewska. Piotr Stasiak, współwłaściciel niepublicznego przedszkola Jagódka w Warszawie, potwierdza: - Rodzice spierają się ze sobą, czasem wprowadzają nas w błąd. A przecież to, że rodzic płaci nam za opiekę, nie znaczy, że możemy przymykać oczy na choroby zakaźne. Jesteśmy przedszkolem, nie przychodnią. Dlatego jeśli dziecko choruje, przedszkole dzwoni po rodziców i prosi o odebranie dziecka. Stasiak opowiada, że niedawno po tygodniu choroby przyszedł do przedszkola chłopiec. Minęły dwa dni i infekcja wróciła: - Wezwaliśmy ojca. Przyznał, że mały dostał antybiotyk na dwa tygodnie, ale rodzice musieli wrócić po tygodniu do pracy, chłopiec poszedł więc wcześniej do przedszkola. - Czasem rodzice zarzekają się, że dziecko jest już zdrowe, po czym maluch siada na nocnik i wypada mu czopek przeciwgorączkowy. Tłumaczenie zawsze jest to samo: nie było go z kim zostawić - mówi Gołębiewska. Rodzice pracują do późna, opiekunki są drogie, dziadkowie mieszkają w innej części Polski, a szef krzywo patrzy na częste zwolnienia. Ostatnio przekonała się o tym samotna matka z Warszawy, pracownica firmy autobusowej, która - też w liście do "Wyborczej" - napisała, że została zwolniona z pracy, bo w ciągu roku spędziła 22 dni na zwolnieniu lekarskim, opiekując się trzyletnią córką. Ale dzieci tak łatwo przenoszą między sobą choroby nie tylko dlatego, że rodzice przyprowadzają je z objawami infekcji. - To nieuniknione - dzieci będą się od siebie zarażać. Najłatwiej o to w sytuacji, gdy choroba dopiero się rozwija. Objawów jeszcze nie ma, ale dziecko może już przenosić infekcję - mówi dr Paweł Szwedowicz, otolaryngolog z warszawskiej kliniki Optimum. Wirus może zaatakować grupę dzieci, nawet gdy żadne z podopiecznych nie wygląda na chore. Niniejszy materiał został opracowany na podstawie artykułu autorstwa Anity Karwowskiej, który ukazał się w Gazecie Wyborczej 05.11.2014r.