Rzucim się przez morze - Gimnazjum nr 43 im. PTPN

Transkrypt

Rzucim się przez morze - Gimnazjum nr 43 im. PTPN
Rzucim się przez morze
Ten wyczyn przeszedł do legendy, został też uwieczniony w naszym hymnie narodowym. 14 grudnia 1658 r.
polska jazda pod wodzą Stefana Czarnieckiego sforsowała cieśninę morską Als Sund i uderzyła na duńską
wyspę Als, zajętą przez Szwedów...
Duńczycy z niepokojem obserwowali sukcesy wojsk szwedzkich, od 1655 r. prowadzących podbój
Rzeczpospolitej. Na kopenhaskim dworze nikt nie żywił złudzeń, że następną ofiarą agresji będzie Dania. Jej
król, Fryderyk III Oldenburg, postanowił uprzedzić atak. 15 czerwca 1657 r. wypowiedział Szwecji wojnę. W
lipcu podpisał polsko-duńską umowę o przymierzu wojennym.
Dla Rzeczypospolitej, zmagającej się wtedy ze skoordynowaną ofensywą Szwedów, Siedmiogrodzian i
Kozaków, wystąpienie potomków Wikingów było wybawieniem. Główne siły szwedzkiej armii wycofały się z
Polski, co umożliwiło rozprawienie się z pozostałymi nieprzyjaciółmi. Niestety, duńscy sprzymierzeńcy doznali
srogiej klęski. Cały Półwysep Jutlandzki znalazł się pod kontrolą Szwedów.
Odsiecz
Władcy Rzeczypospolitej, cesarstwa Habsburgów i Brandenburgii porozumieli się w sprawie podjęcia wspólnej
akcji wojskowej w obronie Danii. We wrześniu 1658 r. ruszyła na zachód wielka armia sprzymierzeńców. Książę
elektor brandenburski wiódł osobiście 14.500 żołnierzy. Niewiele mniej, 10.600, wystawiło cesarstwo. Polski
kontyngent był liczebnie najsłabszy, jednak tworzyła go wyborowa, zaprawiona w bojach dywizja jazdy.
Na daleką wyprawę wyniszczona wojnami Rzeczpospolita wystawiła cztery chorągwie niepokonanej husarii,
dwadzieścia osiem chorągwi kozackich, dwie tatarskie, dwie wołoskie, semeńską, dragońską, dodatkowo
dziesięć kompanii dragonów, razem 4.500 szabel. Wojsko posłusznie udawało się w dalekie kraje, choć
dominował w nim nastrój melancholii. Granicę przekroczyło z pieśnią „Gloriosa Domina” na ustach. Obecny w
szeregach Jan Chryzostom Pasek westchnął: „Miła ojczyzno, czy cię też już więcej oglądać będę?”
Nastroje szybko jednak uległy poprawie. Wszak polską odsiecz prowadził nie byle kto...
Pan wojny
Wojewoda ruski Stefan Czarniecki nie był może militarnym geniuszem kalibru Stanisława Żółkiewskiego czy
Jana Karola Chodkiewicza, jednak udział w niezliczonych kampaniach wojennych czynił zeń jednego z
najbardziej doświadczonych wodzów epoki. Wychowanek kolegium jezuitów w Krakowie, zadebiutował w
służbie Marsa jeszcze w 1621 r., w potrzebie chocimskiej. Potem bił Tatarów, Szwedów, Moskwicinów,
Kozaków, Siedmiogrodzian... Był świadkiem potwornej rzezi polskich jeńców pod Batohem (1652), dokonanej
przez rebeliantów Chmielnickiego i Tatarów. Wydarzenie to odcisnęło się niezatartym, złowrogim piętnem na
osobowości Stefana Czarnieckiego, który uznany zostanie przez potomnych za jednego z najskuteczniejszych,
ale i najbardziej okrutnych dowódców w dziejach polskiego wojska. Ogółem ofiarował Rzeczypospolitej 44 lata
wojennej służby. Podczas kampanii duńskiej największa sławę przyniosła mu batalia o wyspę Als.
Desant
Wyspa Als, położona u wschodnich wybrzeży Półwyspu Jutlandzkiego, obsadzona była przez silny garnizon
Szwedów, wypartych z Holsztynu. Od brzegu oddzielała ją cieśnina o szerokości od kilkuset metrów do kilku
kilometrów. Sprzymierzeni postanowili oczyścić wyspę z nieprzyjaciół. Na miejsce przeprawy wybrano
zwężenie o szerokości 420-500 metrów (wedle relacji towarzysza pancernego Jakuba Łosia „kanał tak szeroki,
że go ledwie z dobrej fuzyjej mógł przestrzelić”). Głębokość morza sięgała tu 10 metrów. Przeprawy nie ułatwiał
prąd morski o prędkości ok. 1 km/h.
Jako pierwsza pokonała cieśninę, na małych łodziach, brandenburska piechota. Elektorscy zdołali uchwycić
przyczółek, jednak nie potrafili sforsować szwedzkich szańców na plażach. Wówczas do boju wkroczyła dywizja
polska.
Czarniecki wyznaczył do akcji tylko część swoich sił. Były to chorągwie: królewska kozacka (180 szabel),
Czarnieckiego (140), Wacława Leszczyńskiego (130), Franciszka Myszkowskiego (130), wołoska (80), ponadto
120 dragonów. Razem 780 ludzi. „Sam tedy, przeżegnawszy się, Wojewoda wprzód w wodę; pułki za nim, (...)
każdy za kołnierz zatknąwszy pistolety, a ładownicę uwiązawszy u szyi. [...] Konie już były do pływania
próbowane; który źle pływał, to go między dwóch dobrych mieszano, nie dając mu tonąć” (Pasek).
Większość historyków uważa, że Polacy płynęli na łodziach i barkach, holując w wodzie wierzchowce.
Niektórzy dopuszczają możliwość, iż część naszej lekkiej jazdy mogła sforsować cieśninę wierzchem, na
końskich grzbietach. Dzień był, jak na tę porę roku, ciepły, ale i tak temperatura nie przekraczała 4 st. C. Zimna,
morska kąpiel nie należała do przyjemności. Kiedy rumaki znalazły się na wyspie, ich grzbiety okrywała gruba
warstwa lodu...
Jeszcze będąc w wodzie, Polacy znaleźli się pod ostrzałem wroga. Przezornie zabezpieczona broń palna i
ładownice pozwoliły odpowiedzieć ogniem. Na brzegu sprawnie sformowali szyk, „chyżo harcowali dla
zagrzania koni i śmiele na Szwedów nacierając, których było komunika sześciuset, a ponad trzy tysiące pieszych”
(Łoś).
Szwedzi nie byli w stanie powstrzymać polskiej szarży. „...chorągiew też każda, która wyszła z wody, zaraz na
nieprzyjaciela skoczyła. [...] Przerznęli nasi końmi, a dopiero w nich jako w dym. Powiadali zaś więźniowie: <
rozumieliśmy na was, żeście dyjabli, nie ludzie>” (Pasek). Nieprzyjaciel wycofał się, chroniąc się w zamkach
Sonderborg i Nordborg. Obie twierdze poddano intensywnemu ostrzałowi artyleryjskiemu. W następnych dniach
okręty szwedzkie zdołały ewakuować załogę Sonderborgu. Otoczony ze wszystkich stron Nordborg
skapitulował. Wyspa Als była wolna.
Powrót do domu
Niedługo potem czarniecczycy potwierdzili swą klasę wyborowego wojska, zdobywając Koldyngę, dawną
siedzibę królów duńskich. Przedłużający się pobyt na ziemi duńskiej zrodził wiele zatargów z tubylcami. Były to
czasy, gdy „żołnierz sam się z wojny żywił.” Problem zaopatrzenia rozwiązywano drogą kontrybucji, które dla
miejscowej ludności niczym nie różniły się od masowej grabieży. 30-tysięczna armia sprzymierzonych łupiła
tereny Danii i północnych Niemiec nie gorzej, niż nieprzyjaciel. Wprawdzie komisarze raportowali duńskiemu
monarsze, że Polacy nie są „najciężsi” dla jego poddanych (inni byli jeszcze gorsi), ale nie ulegało wątpliwości,
że skala rabunków była wielka. Duńczycy z utęsknieniem oczekiwali odejścia uciążliwych sojuszników.
W następnym roku niepodległość Danii wydawała się być już niezagrożona. W sierpniu 1659 r. dywizja
Czarnieckiego wyruszyła do Ojczyzny. Na Półwyspie Jutlandzkim pozostał jeszcze oddział w sile tysiąca szabel,
pod pułkownikiem Kazimierzem Piaseczyńskim. Odznaczył się w bitwie pod Nyborgiem (niestety, tracąc tam
poległego dowódcę). Ostatni polscy „duńczycy” wrócili do kraju w marcu 1660 r.
Za męstwo i zasługi okazane podczas kampanii Stefan Czarniecki został nagrodzony złotym łańcuchem przez
króla Danii Fryderyka. Otrzymał też listy pochwale od papieża Aleksandra VII i cesarza Leopolda. Nie spoczął
na laurach, zaraz wyruszył na następną wojnę, tym razem przeciw Moskwie, potem przeciw Kozakom, gdzie
działał ze zwykłą sobie skutecznością.
***
16 lutego 1665 r., w Sokołówce na Ukrainie, zmarł opatrzony świętymi sakramentami Stefan Czarniecki, hetman
polny koronny i wojewoda kijowski. Zdołał jeszcze, obyczajem starożytnych, pożegnać się ze swym
wierzchowcem, swoją bronią i żołnierzami. Przyczyną śmierci była rana postrzałowa otrzymana w bitwie z
Kozakami. Powiadają, że niedługo potem padł martwy, z żalu za utraconym panem, biały rumak wielkiego
wodza, wierny towarzysz jego wojennych wypraw.
W 1907 r. Henryk Sienkiewicz pisał w liście do proboszcza w Czarncy: „Trzeba tak wierzyć, w Boską i dziejową
sprawiedliwość, taką mieć nadzieję w lepszej przyszłości i tak kochać Ojczyznę, jak wierzył, ufał i kochał Stefan
Czarniecki”.

Podobne dokumenty