olga wojczyńska

Transkrypt

olga wojczyńska
KONKURS LITERACKO – FOTOGRAFICZNY „RODZINĄ SILNI”
NAGRODA
OLGA WOJCZYŃSKA
II LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCE
IM. PIOTRA FIRLEJA W LUBARTOWIE
PORTRET RODZINNY
Babcia postawiła przede mną mój ulubiony pomarańczowy kubek z misiem, wypełniony po
brzegi ciemnym kakao.
- Spróbuj, mogę dolać Ci mleka.- umoczyłam usta w napoju i poczułam słodki smak na języku.
Posłodziła tyle ile zawsze.
- Jest ok.- uśmiechnęłam się do niej, a ona odwzajemniła promiennym wyrazem twarzy. Ilekroć
przybierała taką minę, zawsze chciało mi się śmiać, ponieważ jej rozkoszne zmarszczki przy
ustach uwydatniały się i dodawały jej uroku.
- Chcesz ryby?
- Ryby? Do kakao?- roześmiałyśmy się jak na komendę
.- Dobra, żartowałam. Może zrobię jakieś naleśniki? Przecież w naszej rodzinie tylko Ty lubisz
dżem jarzębinowy, ktoś musi go zjeść.
- Daj spokój, jestem po kebabie z Monikami. Mam dość jedzenia na przynajmniej dwie godziny.znów się roześmiała. Byłam strasznym łasuchem, a wszystko co zjadłam zawsze szło mi w twarz,
przez co nabierała ona wyglądu pyszczka małego chomiczka.- Babciu, czy ty masz jakieś
albumy? Takie wiesz, ze zdjęciami.
Wytrzeszczyła oczy.
- Ostatni raz oglądałyśmy zdjęcia kiedy miałaś siedem lat. Co cię tak wzięło?- była naprawdę
zaskoczona, raczej nie posądzała mnie o bycie sentymentalną.
- Ostatnio byłam u Bartka, oglądaliśmy stare fotografie naznaczone jakimiś opowieściami. Chyba
lubię tego słuchać.- w oczach babci pojawił się ciekawy błysk.
- Lubisz, powiadasz.- wyszła na chwilkę z kuchni.- To zaraz posłuchasz historii mojego
ulubionego zdjęcia.- krzyknęła z małego pokoiku.
Przyniosła wielki, stosunkowo, skórzany album. Ciekawość mnie zżerała, więc od razu,
łapczywie go od niej wzięłam i otworzyłam w poszukiwaniu tajemniczego zdjęcia.
- Ostatnia karta.
Przekręciłam szybko i moim oczom ukazało się duże, czarno-białe zdjęcie. Widać było, że jest
stare, chociaż nie miało oznak zniszczenia. Obramowane było papierową, brązową ramką, na
której narysowany był złoty wzór, a na dole napis: 'Wejherowo, 1924.'
- Cholera- wymsknęło mi się.- Aż takie stare?
- Najstarsze zdjęcie jakie mamy.- babcia nie zwróciła uwagi na moje przekleństwo, pewnie
sądziła, że jestem podekscytowana.- To stojące w środku małe dziecko to Twój pradziadek,
Zygmunt.
- Nie wierzę!- wytrzeszczyłam na nią oczy. To nie mógł być dziadek Zyga, którego poznawałam
po smrodzie ruskich papierosów, kieliszku czterdziestoletniego chardonnay, małych, jak na
dziewięćdziesiąt dwa lata, zmarszczkach i nieodłącznej, zielonkawej marynarce.
- A jednak. Uroczy malec, nieprawdaż?
- No pewnie, jak każde dziecko.
- To- pokazała na dwie osoby przy których stał pradziadek.- Są najważniejsi ludzie, dziadek
Stanisław i babcia Anna.
- Twoi, tak?
- Tak. Babcia miała 37 lat, kiedy urodziła tatę.
- Są fajnie ubrani. Tak- zastanawiałam się sekundę nad słowem.- Epokowo.
- To prawda. Nasza rodzina była dosyć bogata w II RP. Kilka dworków, sporo ziemi, wszyscy
biegle mówili po niemiecku… Szkoda, że gdy przyszła okupacja wszystko stracili. Północ Polski
była niebezpiecznym miejscem, punktem zapalnym. Tam każdy o wszystkim wiedział, każdy
spodziewał się wojny. To nie była Warszawa, gdzie przekrzykiwali się, że to niemożliwe. Tutaj
każdy był tego świadom. A przemówienie ministra Becka, że Gdańska nie oddamy?
Systematyczne dolewanie oliwy do ognia…
Słuchałam babci z niemałym zainteresowaniem, aż to do mnie niepodobne.
- Kto to jest?- wskazałam palcem na drobną kobietę siedzącą obok mojego prapradziadka.
Niewątpliwie, jej smutne oczy zlewające się z ciemną sukienką najbardziej przykuły moją
uwagę.
- To jest ciotka Wita. Witosława. Średnia pod względem wieku z dziewcząt.
- Czemu jest taka smutna?- byłam pewna, że mi się nie wydawało, przecież oczy mówią
wszystko.
- Widzisz ten medalion?- pokiwałam głową.- Dostała go od swojego narzeczonego.
- Który to?
Babcia zmieszała się, jakby nie wiedząc co ma powiedzieć.
- Nie ma go na zdjęciu. Zginął podczas wojny w dwudziestym roku.
Byłam porażona. Ciocia Wita była zaręczona w wieku osiemnastu lat? A narzeczony zginął w
wojnie z bolszewikami?
- Wiem co myślisz.- babcia wyrwała mnie z transu głębokiego myślenia.- Że go nie kochała,
małżeństwo miało być z rozsądku, ustawione…- jakby czytała mi w myślach.- Mylisz się.
Witosława nikogo sobie nie znalazła, została sama do końca życia. Janek to była jej pierwsza,
prawdziwa i jedyna miłość. Nigdy nie pokochała innego, mimo że wielu kochało ją. Podczas
wojny zaopiekowała się małą, sześcioletnią dziewczynką. Potem wszystkim wmawiała, że to jej
córka, a mąż zginął podczas kampanii wrześniowej. Mało osób zna tę historię.- babcia
uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo.
- A te?- wskazałam na dwie młode kobiety obejmujące się, siedziały one praktycznie na końcu
ławki. Było do zauważenia, że najbardziej interesowały mnie historie kobiet.
- Ciocia Hela i ciocia Mania. Praktycznie nierozłączne. Maria, w jasnej sukience, zginęła w
Auschwitz. Hela natomiast…
- Chwileczkę. Mówisz, że zginęła w Auschwitz. Przecież to praktycznie niemożliwe, Pomorze
zostało włączone do Trzeciej Rzeszy, rzadko wywozili ludzi do obozów.
- Ach, faktycznie!- babcia prawie złapała się za głowę, jakby zapomniała o czymś naprawdę
ważnym.- W 1940 roku rodzina Bareckich została wysiedlona na Kielecczyznę. Wiąże się z tym
niezła historia, mianowicie, kiedy Bareccy i pięcioro, wtedy ich dzieci, wylądowali na typowo
„bidnej”- akcent poszedł wyraźnie na to słowo.- kieleckiej wsi, zaczynały się tam deportacje.
Anna i Stanisław posługując się biegle niemieckim, uratowali wiejską rodzinę, mówiąc że to ich
dalekie kuzynostwo. Byli oni jedynymi, którzy potrafili dogadać się z okupantami, a że Tady,
kolejny brat taty był wspaniałym negocjatorem, wszyscy przeżyli. Naturalnie oprócz Mańki,
którą pomylono z Żydówką i wywieziono do obozu. Helka natomiast po wojnie wyjechała pod
Poznań i tyle ją widzieli. Podobno ułożyła sobie życie, podobno ze Szwabem… Za dużo tych
„podobno”. Zapewne było tak, że wyszła za Niemca, a Stanisław kiedy się o tym dowiedział
postanowił wykluczyć ją z rodu.
- A ten siedzący obok Marii?- historia zaczynała wciągać mnie coraz bardziej.
- To właśnie Tady. Ta stojąca nad nim to jego przyszła żona, choć w chwili wykonania zdjęcia
szczerze się nienawidzili.
- Zrobił jej coś?
- Tak, ciągnął za warkocze.- babcia spojrzała na mnie prześmiewczo.- Tadeusz był bardzo…
Uparty, przekorny. Musiał postawić na swoim. Kiedyś obiecał Jance, że wyląduje ona w stawie,
za to że ukradła nam kilka jajek.
- Ukradła?! Jak tak można…
- Koteczku, wtedy biedniejsze rodziny żyły tylko z kradzieży, a Janka Kazkówna właśnie do
takich należała. Rezolutna, rozsądna dziewczyna. W każdym razie, Tady długo nie wracał do tej
historii, aż w końcu przyszedł koniec września, kiedy woda w stawie nie była już taka ciepła,
reszty chyba się domyślasz…. Przemokła do suchej nitki. W dodatku, Tademu pomogli koledzy.
Ale wiesz, podobno „kto się czubi, ten się lubi”…- puściła mi perskie oko, zapewne mając na
myśli sytuacją moją i Bartka. Wracając do zdjęcia, mężczyzna obok Wity to Franek. Ginąc na
Kępie Oksywskiej podczas obrony Westerplatte, osierocił trójkę dzieci, z których tylko synek
przeżył, ponieważ żona Franka, Katarzyna, nie umiała dać sobie rady podczas okupacji. Boże, to
były takie ciężkie czasy…- babcia zadumała się na chwilkę.- Franek został odznaczony Krzyżem
Walecznych.
- Naprawdę?! To gdzie on teraz jest?
- Cholera wie. Pewnie syn Franka, jak on się…- pomasowała opuszkami skronie.- Maciek!
Przepieprzył gdzieś, niezłe to było ziółko. Jak jeszcze był kontakt, to przypominał sobie o
lubelskiej stronie rodziny, gdy potrzebował pieniędzy.
- Czyli był taki jak połowa teraźniejszego społeczeństwa.- zaśmiałam się cynicznie.
- Dokładnie. O, z Felkiem wiąże się ciekawa opowieść. Feliks, najmłodszy brat dziadka, ożenił
się 26 sierpnia 1939 roku.
- To przecież tydzień przed wybuchem wojny! Chyba mi nie powiesz…
- Zginęli obydwoje podczas bombardowania Gdańska, drugiego września. Alicja była w ciąży, to
był główny powód ślubu. Oczywiście, kochali się, ale Bareccy nie mogli sobie pozwolić na taki
wstyd.
Westchnęłam tylko. Mimo, że od wydarzeń opowiadanych przez babcię minęło ponad
siedemdziesiąt lat, poglądy ludzi były nadal takie same.
- Władek, siedzący najbardziej po prawo, miał chyba najbardziej poukładane życie. Jak wszyscy
Bareccy, łącznie z dziadkiem, byli roztrzepani, lecz mimo tego odważni i wytrwale dążący do
swoich celów, tak Władek miał tylko dwie ostatnie cechy. Tuż po wykonaniu tego zdjęcia
wyjechał na studia do Londynu. Tam poznał Polkę, ożenił się z nią i z okupacją nie miał
praktycznie nic wspólnego.
- Babciu… Czemu nie ma z nikim kontaktu?
- Proszę cię, przecież oni wszyscy nie żyją. A dzieci… Każdy ma swoje życie, w swoim
zaścianku, na swoim kawałku ziemi gdzieś w Polsce. Tata z Kielecczyzny tuż po wojnie udał się
na Lubelszczyznę. Nie miał, nie znał tu nikogo. Po prostu pewnego dnia spakował się, wsiadł w
pierwszy pociąg i przyjechał do Lublina, gdzie na dworcu kasjerką była babcia.
- Co za romantyczna historia…- pociągnęłam teatralnie nosem.
- Żebyś wiedziała, zakochali się w sobie od razu. I tak oto wszyscy znaleźliśmy się tutaj.
- Boże, babciu, nawet nie pomyślałam sobie, że nasza rodzina ma tak ciekawą historię.
Faktycznie, jakoś nigdy nie przeszło mi to do głowy, żeby zainteresować się rodziną. Tak jak
powiedziała babcia, każdy żyje teraz w swoim zaścianku i nie wyściubia poza niego nosa.
Nie może tak być. Musimy temu zaradzić i już chyba nawet wiem jak…