Untitled - Via Appia

Transkrypt

Untitled - Via Appia
Inkaustus.pl
W
s
t
ę
p
n
i
a
k
ka!
Witajcie w drugim numerze naszego kwartalni-
W ODCINKACH
Minęły już trzy miesiące od numeru pierwszego. Świat nie stoi w miejscu, tak samo jak i my!
Staramy się rozwijać na wielu różnych płaszczyznach, czego możecie doświadczyć już przy lekturze tego numeru. Inkaustus.pl dostał nowe szaty,
tak samo i Via Appia, jednak plany rozwoju wychodzą w daleką przyszłość. Być może całkiem niedługo będzie Wam dane zapoznać się z tymi
zmianami?
Co znajdziecie w tym numerze? Dodaliśmy dwa
nowe działy, mianowicie Shorty i Piaskownicę.
W tym pierwszym znajdziecie cztery ciekawe miniatury, każda różniąca się stylem i przyjętym tematem. W drugim nasz największy debiutant tego
numeru (pierwsza publikacja, gratulujemy!) - Jarosław "Turek" Turalski, prezentuje trzy wierszyki
dla dzieci.
Ponadto druga, lecz nie ostatnia, część opowiadania Prezent Ślubny oraz pierwsza część doskonałej Ścieżki Lilith, dwa opowiadania (w tym jedno
rekomendowane przez naszych forumowych Krytyków) oraz nie mogło zabraknąć wierszy.
W Pograniczach prezentujemy krótki wywiad
z młodym adeptem animacji komputerowej, który
ukrywa swoją osobę pod pseudonimem Robert
Nowak, oraz galerię zdjęć Marty Dubiel - czyli
okiem fotografa - amatora.
Na koniec relacja z wydarzenia kulturalnego
Polish InvadArts2, o którym wspominaliśmy w poprzednim numerze oraz ukazujący smutną rzeczywistość minifelietonik forumowego Tygryska.
Gorzkiblotnica - Prezent Ślubny cz.2......................3
Lady Lilith - Ściezka Lilith cz.1...............................11
\
OPOWIADANIA
Pan Kracy - Alicja.....................................................25
Piotr Knasiecki - Hot Chocolate............................33
Czy wielki upał czy deszcz, pozostańcie z nami!
Anna Lewandowska - Polish InvadARTs
w Fabryce....................................................................59
El Tigre - Ciemna Strona Postępu..........................61
Michał "Zguba" Olejarski
POEZJA
Paweł Bronicki - Twarz..........................................37
Kheira - Kochanie, to tylko efemeryda..................38
Paweł Bronicki - Pióro...........................................39
Jarosław Turalski - Jak światło..............................40
Przemysław Małacha - Nie ma w tym mieście.....41
Jarosław Turalski - Pieszczota Metafizyczna........42
Paweł Bronicki - Jak odnaleźć................................43
Jarosław Turalski - Lekcja geometrii.....................44
Piotr Knasiecki - O obrotach..................................45
SHORTY
Przemysław Małacha - Reklamy i igrzysk!,
zakrzyknął lud ...........................................................46
Marcin Brzostowski - Szafa wychodzi, ja zostaję.48
Marek Jastrząb - Kraczydła....................................49
El Tigre - Naocznie...................................................50
PIASKOWNICA
Jarosław Turalski - Puszak .....................................51
Jarosław Turalski - Króliczek.................................52
Jarosław Turalski - Reniferek................................53
POGRANICZA
Michał Olejarski - Wywiad z R.Nowakiem........54
Galeria Magdy Dubiel - W obiektywie amatora..56
ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE DANY
AUTOR PUBLIKUJE PO RAZ PIERWSZY
- 2 -
Via Appia
PUBLICYSTYKA
ZNACZEK INFORMUJĄCY, ŻE UTWÓR
NIE BYŁ WCZEŚNIEJ PUBLIKOWANY.
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
S
PREZENT
ŚLUBNY
CZ.2
AUTOR: GORZKIBLOTNICA
rebrny miecz wiedźmiński nie jest wykonany z czystego srebra, jak głoszą legendy.
Wprawdzie metal ten skutecznie neutralizuje wszystko co pochodzi z czarnej magii, ale
jest zbyt miękki. Tak wykonana klinga była by pewnie skuteczna, ale tylko do pierwszego ciosu. Brzeszczot szczerbiłby się w zetknięciu z jakąkolwiek
kością potwora. Nie jest też prawdą, że miecz otacza magiczna aura, która chroni metal. Trzeba było
długich lat doświadczeń by stworzyć materiał, który
łączy magiczne właściwości srebra z twardością stali. Wreszcie pięć wieków temu alchemicy z południa stworzyli błękitny metal. Stop o niezwykłej
wytrzymałości i właściwościach magicznych, składający się ze srebra, dwimerytu i turbinium, nazywany mirtchilem. Mniej zorientowani sądzili nawet,
że jest to specjalna odmiana srebra. Receptura stopu wraz z niesłychanie skomplikowaną metodą jego
otrzymywania była oczywiście jedną z pilnie strzeżonych tajemnic a umiejętność jego nielicencjonowanej produkcji, jednym z długiego szeregu
powodów, dla których zarówno Kondwiramus jak
i Jaszczur, byli dla Kręgu wyjątkowo niewygodni.
Wiedżmin popatrzył wzdłuż błękitnego ostrza.
Przeciągnął jeszcze raz po ostrzejszym od brzytwy
brzeszczocie osełką i na wyrwanym z głowy włosie
spróbował jego ostrości. Na dole Antoni z kimś rozmawiał, po chwili na schodach prowadzących na
stryszek odezwały się kroki. Przez wąski otwór
w podłodze przecisnął bary wysoki młodzian, za
nim weszła drobna czarnowłosa dziewczyna.
- My do was panie wiedźmin – odezwał się osiłek
Jaszczur wskazał im, z braku ławy czy choćby zydla, miejsce na skrzyni ze zbożem. Sam usiadł na ramie otwartego okna, przybyli musieli patrzeć na
niego pod słońce. Właściwie mógł zakończyć misję
już w tej chwili. Miecz stał oparty w zasięgu ręki,
uśmiechając się w smudze światła jasną klingą.
- Słyszałem, że starostwo wynajęło was żebyście
zlikwidowali strzygę, - ciągnął młodzian, Jaszczur
potwierdził niedbałym skinieniem – Co byście po-
wiedzieli gdybym ja wam zapłacił trzy razy tyle za
to, że się wyniesiecie i dacie strzydze spokój.- Jaszczur znów zrobił nieokreślony gest głową. Osiłek,
który widać nie grzeszył nadmiarem intelektu znów
wziął to za przyzwolenie. – No wiecie, nie musielibyście szukać strzygi po lasach. Na słowo dane
kmiotkom też możecie splunąć. Weźmiecie sakiewkę i wyniesiecie się o świcie. Wy będziecie zadowoleni, ja będę zadowolony. Łatwy pieniądz to dobry
pieniądz. Prawda?
- Niby tak- mruknął Jaszczur uśmiechając się
dość paskudnie. – Pozostają tylko dwa pytania. Po
pierwsze, co ty z tego będziesz miał? Nie chcesz mi
chyba wmówić, że bronisz ginących gatunków.
Choć tu odpowiedź jest dość prosta.
W oczach młodzieńca pojawiła się niepewność.
– Po drugie, po co mam ganiać strzygę po lasach, kiedy mam ją tu, na wyciągnięcie ręki.
Mężczyzna zaatakował wyciągając przed siebie
nóż. Mimo niesamowitej siły był dużo za wolny.
Jaszczur płynnym, niemal eleganckim ruchem wpakował mu jego własny kozik pod wątrobę. Przeciwnik zachwiał się i upadł na podłogę. W jego szeroko
rozwartych jasnoniebieskich oczach, oprócz bólu,
pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Zanim zdążył
dotknąć podłogi, wiedźmin trzymał już w dłoni
miecz i zasłaniał się nim przed strzygą. Ta jednak
nie zaatakowała. Przypadła do ciała chłopaka.
Srebrna klinga zawadziła delikatnie o jej ramię co
spowodowało błyskawiczną przemianę. Na wyszorowanych deskach klęczało teraz monstrum będące
koszmarną wariacją na temat ciała kobiety. Twarz
zyskała dwie pary krwiście czerwonych rogów, źrenice zmalały do pionowych szparek, nad dolną
wargą pojawiły się szpiczaste długie kły. Wzdłuż
kręgosłupa przez sukienkę wyrosły rzędy kolców.
Tylko czarne włosy pozostały tak samo puszyste.
Wiedźmin stanął w pozycji by wyprowadzić czyste
cięcie na jej odsłoniętą szyję. Strzyga podniosła na
niego oczy. Były pełne błagania. Zawahał się. Poczuł to. Coś, co różniło tę która przed nim klęczała
od wszystkich strzyg, które zabił do tej pory. Nad
- 3 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
całe to bagno zła, które tworzyło strzygę, wybijała
się jak gwiazda gorąca iskra miłości.
- Proszę, uratuj go – powiedziała bardzo powoli.
Zmieniona krtań i usta uniemożliwiały poprawną
artykulację. – Wiem że jesteś czarodziejem.
Na schodach rozległ się tupot. Antoni zwabiony
hałasem, wtłoczył swoje wielkie ciało na stryszek.
Jaszczur uspokoił go gestem dłoni. Przez chwilę
czuł pokusę by poddać się instynktowi. Jedno cięcie
i po wszystkim. Ale wiedział również, że te oczy potwornie zmienione a jednak tak bardzo ludzkie będą w nim tkwić do końca. Przez chwilę wpatrywał
się w twarz strzygi, wreszcie z westchnieniem opuścił ostrze.
- Ulecz go – poprosiła jeszcze raz. – On jest niewinny. Chciał mnie ocalić.
Osiłek był nieprzytomny i oddychał z trudem.
Jaszczur wyszarpnął nóż po czym wsadził w ranę
dwa palce. Zaskwierczało a w powietrzu rozniósł się
zapach ozonu i przypalonego mięsa.
Dziewczyna będąca po części kotem kończyła
bandażować oparzone srebrem do żywego mięsa ramię strzygi. Ta, nadal w swej naturalnej, rogatej postaci uśmiechnęła się do niej. Jakimś cudem, mimo
kłów wystających ponad dolną wargę, uśmiech nie
wyszedł wcale drapieżnie. Hermiona zawiązała koniec bandaża, przygładziła go palcami i usadowiła
się obok Jaszczura na sienniku. Mieszowór, nie wiedzieć czemu, przezywany powszechnie Pierdziworem, pomacał się jeszcze raz z niedowierzaniem po
brzuchu tam gdzie w koszuli była dziura od noża.
Na ciele nie pozostała nawet blizna. Wszyscy łącznie z Antonim wpatrywali się w Jaszczura, który
kartkował pokaźnych rozmiarów księgę. Zatrzymał
się na którejś stronie i czytał mrucząc półgłosem.
- Wiedziałem, że gdzieś to mam – powiedział
wreszcie – słuchajcie: Wbrew potocznym opiniom
– przeczytał - strzygę można odczarować. Można
też sprawić, aby strzyga przestała wysysać aurę i mogła odżywiać się zwyczajnie. W tym celu używa się
eliksiru ochronnego. Na czas jego zażywania, strzyga pozostaje przy świadomości.
- Więc w czym problem – odezwał się Mieszowor.
Jaszczur westchnął odkładając księgę.
- Są i to nawet dwa – powiedział – Żeby odczaro-
wać strzygę trzeba mieć tego, kto rzucił urok, a do
eliksiru ochronnego potrzebna jest krew jednorożca.
Hermiona bawiąca się swoim zwyczajem puszystym końcem swego ogona podniosła wzrok zaciekawiona.
- Swoją drogą – dodał wiedźmin – ciekaw jestem
jak w tej postaci zachowujesz pełną świadomość.
Przecież to praktycznie niemożliwe
- Sama nie wiem. – strzyga wzruszyła ramionami, – Kiedy poznałam Mieszowora, bardzo się bałam żeby nie zrobić mu krzywdy. Potem
zauważyłam, że zaczynam pamiętać co się działo
podczas metamorfozy, wreszcie mogłam nad tym
na tyle panować, żeby nie atakować ludzi. Starałam
się pościć jak najdłużej a kiedy przychodziła przemiana, atakowałam tylko zwierzęta.
- Dobrze – Jaszczur podrapał się po głowie. –
Muszę to wszystko przemyśleć. Przyjdźcie jutro
pod wieczór. Monika – dodał pod adresem strzygi.
– Zrób coś z sobą, tak nie możesz stąd wyjść.
- Prawda – powiedziała, powietrze wokół niej
zamigotało i naprzeciw wiedźmina stała ładna, niewysoka dziewczyna.
Przed domem odciągnęła go na bok. Jej dłoń była chłodna i delikatna.
- Jaszczur – powiedziała patrząc mu prosto
w oczy – Wiem że jesteś dobrym człowiekiem. Ja
nie mogę już tak żyć. Jeśli nie będzie już żadnej
szansy, zabijesz mnie. Tylko proszę, tak bym nie
cierpiała. Obiecujesz?
Wiedźmin poczuł silny uścisk delikatnych palców. Bardzo powoli skinął głową.
Jaszczur od paru minut usiłował wytłumaczyć
Hermionie, na czym polega badanie za pomocą rezonansu energetycznego. Ale najwyraźniej jego gadanie nie przekonywało dziewczyny.
Hermiona siedziała na brzegu swojego posłania
i widać było, że się jednak boi.
- Co ja się zresztą będę – powiedział wreszcie. –
Sama zobacz.
Zatarł ręce i powoli je rozsunął. Pomiędzy dłońmi świeciło słabym błękitem pasmo mocy. Wiedźmin kiwnął zachęcająco głową. Dziewczyna
dotknęła pasma. Zabrzęczało i rozbłysło kolorami
tęczy.
- 4 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
- No i co?
- To jest fajne – uśmiechnęła się zaskoczona. –
Tylko trochę łaskocze.
- No to chodź tu wreszcie uparciuchu.
Ściągnęła koszulę i naga stanęła na środku komórki. Jaszczur zbliżył dłonie do jej ciała. Pasmo
mocy przenikało barwiąc się na różne kolory, powietrze wypełnił cichy brzęk. Dla Wiedźmina cały
świat skurczył się do rozmiaru mikrokosmosu ciała
dziewczyny. Czytał w galaktykach skomplikowanych wiązań chemicznych skutki działania eliksiru
utrwalone kilkoma latami burzliwego dojrzewania.
Przesuwając ręce wzdłuż ciała, widział kolejne żywe, funkcjonujące organy. Sploty mięśni żył i nerwów. Hermiona zaczęła cicho chichotać. Moc
łaskotała delikatnie przechodząc przez skórę. Wreszcie brzęk ustał.
- Chyba będę mógł ci pomóc.
Dziewczyna zastygła oszołomiona, dopadła go
w dwu krokach i uścisnęła bardzo mocno. Była ciepła, pachniała wygrzanym kotem i czymś jeszcze,
czego Jaszczur nie mógł sobie przypomnieć. Ale było to przyjemne. Płakała ze szczęścia na jego ramieniu, a on nieco zażenowany głaskał kocie futro na
jej plecach.
- To brzmi rozsądnie – zielarz wpatrzył się
w płomień kaganka.
- Problem w tym, że przemiany w animaga nigdy nie przeprowadzałem. Ba, z tego co wiem nie
próbował tego nikt co najmniej od stu lat. Jest to
przemiana zakazana przez krąg. Poza tym, ostatnich dwóch którzy tego próbowali, rozsmarowało
po wnętrzu wieży tak, że nie wiadomo było które
podroby do kogo należą. A już z tego co wiem, nikt
nie próbował używać na raz Neutralizatora i Wielkiej Przemiany.
- Ty jednak chcesz to zrobić?
- Posłuchaj Antoni. Znam bardzo silne zaklęcia
ochronne, poza tym zwolnię czas, żeby można było
nad wszystkim panować. To powinno się udać.
Mówię ci to wszystko bo istnieje jednak odrobina
ryzyka, ale z drugiej strony ona cierpi. Chciała by
być normalna, podobać się, mieć przyjaciół.
- Nie ma innego sposobu?
- Obawiam się że nie.
- Rozmawiałeś z Hermioną?
- Ona tego bardzo chce. Zresztą sam wiesz.
Antoni począł skubać w zamyśleniu brodę.
W wieczornej ciszy słychać było jedynie pstrykanie
knota w kaganku.
- Przysięgniesz że zrobisz wszystko żeby nic jej
- Antoni.
się nie stało? Zrozum ja mam tylko ją.
- Tak Jaszczur – zielarz uniósł głowę znad moźWiedźmin skinął głową.
dzierza w którym ucierał jakieś zioła.
- Badałem dziś Herminę. Mogę jej przywrócić
Powietrze w otwartej na oścież kuźni było gorądawny wygląd.
ce, Wiedźmin odlał się do kadzi z wodą, teraz stał
- Posłuchaj, nie mam wiele, ale jakoś ci się odpła- od dłuższej chwili oparty o wrota. Przyglądał się
cę.
krytycznym okiem wysiłkom kowala.
- Nie o to chodzi. Przemiany, których zamie- W zasadzie to popełniasz podstawowy błąd –
rzam użyć są niebezpieczne.
odezwał się, kiedy Mieszowór przestał walić zapa- Ale w jaki sposób chcesz to zrobić? Czarodzieje miętale młotem w sztabę żelaza. – Za słabo rozgrzemówili, że tych zmian nie da się już cofnąć.
wasz metal. Wiem, że jesteś silny i możesz tak walić
- Cofnąć się nie da, ale można spróbować je ile wlezie, ale w wyrobie powstają mikropęknięcia.
obejść.
- Znasz się na kowalstwie?
- Jak chcesz to zrobić? – Antoni oparł łokcie na
- Raczej na płatnerstwie, ale to prawie to samo.
stole.
Pozwól, pokażę ci.
- Eliksirem przypominającym wzmocnię pamięć
Wsadził sztabę do ogniska i począł dymać miekomórkową, postaram się zneutralizować działanie chem. Żelazo zrobiło się najpierw pomarańczowe,
tamtego eliksiru, a na koniec przemienię ją w anima- wreszcie żółte i zaczęło pryskać iskrami. Ujął je
ga. W ten sposób będzie mogła przybierać postać w kleszcze, położył na kowadle i wprawnymi, celdziewczyny, lub tego czym jest teraz, a może jak nymi uderzeniami począł kształtować lemiesz. Powszystko pójdzie wyjątkowo dobrze, także kota.
wtórzył czynność kilkakrotnie wreszcie zahartował
- 5 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
gotowy wyrób.
- Widzisz - powiedział pokazując Mieszoworowi
– Zajęło mi prawie o połowę mniej czasu. Jeśli
chcesz to kiedyś nauczę cię jeszcze kilku trików.
- Z miłą chęcią.
- Dobra. Ale ja nie z tym. Pakuj manatki, ruszamy na Jednorożca.
- Przecież one wyginęły wieki temu!
- Spokojna twoja głowa. W każdym razie bądźcie rano u mnie. Obydwoje.
- Jaszczur. Zaczekaj.
- Tak?
- Dlaczego naszczałeś do kadzi?
- Nie wiesz? Żelazo hartowane w szczynie ma
twardszą powierzchnię.
Teren opadał coraz bardziej i robił się podmokły. Porosła mchem ziemia, uginała się i strzykała
wodą. Wokół bzyczała chmara natrętnych komarów. Słabo widoczna ścieżka doprowadziła ich nad
brzeg sporego bagiennego oczka. Woda była ciemna i mulista.
- To złe miejsce – mruknął Mieszowór. – Jak nic
są tu utopce.
- Może i są – skwitował Jaszczur obserwując małą dwimerytową wskazówkę wiszącą na nici która
dotąd pokazywała drogę a teraz wyczyniała dzikie
harce. – Ale jest też i nasz teleport.
- Gdzie?
- Musi być że na wyspie.
- Przecie tam nie ma żadnej wyspy – osiłek podrapał się w głowę. – Przecie, o, drugi brzeg dobrze
widać.
- To iluzja. Jak ci już mówiłem, teleporty to dość
precyzyjne ustrojstwo, więc żeby nie dobierali się
do nich różni narwańcy, chroni się je iluzją.
- Chcesz mi wmówić, że tu nie ma tego śmierdzącego bajora?
- Jest, a i owszem. Nawet możesz się w nim utopić – odparł spokojnie wiedźmin. – Ale jest na nim
wysepka, a na niej nasz teleport.
- Ktoś gadał w karczmie – odezwała się Monika
– że widział gdzieś na bagnach basztę. Zaskoczyła
go burza, było już ciemno, w pewnej chwili w świetle błyskawicy zobaczył kamienną budowlę, potem
już nic tam nie było.
- Możliwe. – Jaszczur poskrobał się za uchem. –
To musi być bardzo stara iluzja. One czasem przepuszczają przy szybkiej zmianie światła. Musimy
znaleźć ścieżkę. Pewnie jest jakoś oznaczona. Wypatrujcie wszystkiego, co wyda wam się nie na
miejscu.
Jeśli wiedziało się czego szukać, można było zauważyć, że środek jeziora nie jest naturalny.
Wprawdzie brzeg oczka był zarośnięty nieregularnie trzcinami, to już kawałek dalej mozaika malowniczo porośniętych mchem, zatopionych
w moczarze pni i gałęzi powtarzała się co kilkaset
kroków. Czarodziej który ją zakładał wyraźnie robił
to w pośpiechu albo się nie przykładał.
- Zaczekajcie. Chyba coś znalazłam – Monika
wskazała na przybrzeżne trzciny. Chwiały się lekko
na wietrze, ale jeśli się dokładniej przyjrzeć, niewielka kępka reagowała na podmuchy jakby
o mgnienie oka wolniej. Jaszczur wszedł w kępkę
i zniknął. Nie zasłoniły go trzciny. W jednej chwili
był, powietrze zamigotało i w następnej była tam
już tylko pustka zamglonego powietrza.
- Chodźcie, jest grobla – wychylił się z za iluzji.
Z zewnątrz wyglądało to tak jakby jego twarz wisiała w powietrzu nad wierzchołkami trzcin – No, co
się gapicie.
Monika pierwsza wstąpiła w iluzję, na chwile
powietrze przed nią się zamgliło i zniknął obraz
drugiego brzegu. Pojawiła się wyspa ze stojącymi
na niej kamiennymi budowlami i utwardzona grobla. Las wokół moczaru zdawał się falować przesłonięty lekką, fluoryzującą niebiesko mgiełką.
- No to znaleźliśmy – skwitował wiedźmin.
Teleport był jednym z tych najbardziej wiekowych, które budowały istoty starsze nawet od elfów
w czasach złotej ery. Wielki krąg z ociosanych odpowiednio głazów rudy dwimerytowej miał za zadanie kumulować energię, w jego centrum mieściła
się wieża z czarnych bazaltowych głazów. Jej dach
stanowiło zwierciadło z czystego srebra ze sterczącym ze środka emitorem z turbinium. Drugie takie
samo znajdowało się w podziemiu.
- Że też to się jeszcze uchowało – zdziwił się
Mieszowór – przecież teraz kradną wszystko
oprócz gorącego żelaza.
- Jak chcesz to możesz spróbować – Jaszczur
uśmiechnął się nieładnie. – Zobaczysz, co się wtedy
- 6 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
stanie. Ten krąg jest tak naładowany – wskazał na
głazy, po których pełzała cieniutka siateczka wyładowań, – że gdybyś zmienił, choć odrobinę położenie
tych zwierciadeł, wyleciałbyś wraz z wyspą prosto
do samego diabła.
Wewnątrz baszty walały się naniesione przez
wiatr liście i drobne gałązki, tynk odpadał ze ścian,
a powietrze cuchnęło grzybem. Na środku, pod kopułą wznosiło się niewielkie podwyższenie z wyrytą
pięcioramienną gwiazdą. Wstąpili na nie we trójkę,
emitor nad ich głowami rozjarzył się błękitnym blaskiem, pojawiło się wrażenie jakby coś szarpnęło
ich silnie do góry i wylądowali twardo na kamiennej posadzce.
Znajdowali się w dużej okrągłej sali, w ścianach
której było wiele prostokątnych nisz, takich jak ta
z której właśnie wyszli. Na podłodze każdej oprócz
pięcioramiennej gwiazdy widniały znaki w starszej
mowie. Sala nie miała żadnych drzwi, a jedyne jej
oświetlenie stanowił snop światła wpadający przez
otwór w sklepieniu. Środek sali zajmowało kamienne podwyższenie, nad którym obracało się dziewięć
zawieszonych w powietrzu, koncentrycznych kręgów ze smoliście czarnego, pokrytego skomplikowanym ornamentem metalu. Obracały się powoli,
każdy we własnej płaszczyźnie, krążąc wokół stanowiącego centrum świetlistego okrucha.
- Gdzie my jesteśmy – spytała Monika.
- To wieża Jaskółki. – odrzekł wiedźmin. – Miejsce gdzie zbiegają się nici wszystkich teleportów, ale
też jedyna brama do światów alternatywnych.
- Przecież ta wieża to tylko legenda – zaoponował Mieszowór. – Nigdy jej nie znaleziono.
- Bo ukryta jest nie tylko w przestrzeni, ale
i w czasie. Nie można jej zobaczyć od zewnątrz.
Jaszczur podszedł do kamiennej konsoli ustawionej naprzeciw bramy. Były na niej wyryte znaki,
sześć rzędów po sześć w każdym. Wiedźmin dotknął po kolei siedmiu. Znaki rozbłyskiwały niebiesko a kolejne kręgi ustawiały się w jednej
płaszczyźnie. Jaszczur położył rękę na zarysie dłoni
pod tablicą znaków, ostatnie dwa kręgi zatrzymały
się nie ustawiając jednak w płaszczyźnie a świetlisty
okruch eksplodował, napełniając wnętrze wrót płynnym światłem.
- Chodźmy.
Zanurzyli się w blasku. Chwilę trwało wrażenie
szybkiego ruchu i znaleźli się na niewielkiej polanie. Musiał tu być wieczór, bo widnokrąg płonął
jeszcze zorzami ale wokół ciemność otulała drzewa.
Za nimi stał pojedynczy krąg bramy.
- No to jesteśmy – powiedział Jaszczur. – Tu
przeczekamy noc.
- Ale gdzie to jest?– spytał Myszowór.
Siedzieli ukryci za dużym wykrotem, a wokół
roztaczał się pełen zieleni i cudownych zapachów
rajski ogród na chwilę przed wschodem słońca.
- To nie takie proste – tłumaczył Jaszczur. – Odbyliśmy podróż w czasie oraz przestrzeni i przekroczyliśmy coś, co badacze nazywają piątym
wymiarem. Więc to może być równie dobrze jakiś
inny wszechświat, jak i nasza ziemia, tyle że w innym odgałęzieniu czasoprzestrzeni. Tak naprawdę
odległość czy wielkość nie ma znaczenia. Bramą
którą tu przybyliśmy była ta mała świecąca iskierka,
która wisiała pomiędzy kręgami, reszta to tylko maszyna adresująca.
- Dlaczego ustawiłeś tylko siedem kręgów? –
spytała Monika
- Siedem znaków prowadzi zawsze do jakiegoś
świata, choć jest kilka takich gdzie nie chcielibyście
się zjawić. Prawidłowa kombinacja dziewięciu pozwala wyjść poza czas i przestrzeń. Podobno trafić
można tam gdzie przebywa Stwórca. Problem
w tym, że błąd w kombinacji otwiera przejście
wprost do miejsca zwanego Inferno.
Słońce wyjrzało złotym rąbkiem zza widnokręgu
zalewając rajski ogród blaskiem. Pośród świergotu
witających dzień ptaków, poczęły się otwierać cudownej piękności kwiaty.
- Są – szepnęła Monika
Z pomiędzy drzew, niespełna pięćdziesiąt kroków od wykrotu, wyszły na polanę dwa jednorożce.
Podobne do pary białych koni. Porównanie to było
by bardzo krzywdzące. Ich śnieżnobiałe grzywy
i ogony lśniły złotawo w promieniach porannego
słońca a pojedyncze rogi, wyrastające z czoła skrzyły się niczym żywy diament. Samica i samiec, piękne jak stworzenia złotej ery, pochyliły swe idealne
w proporcjach szyje i poczęły skubać trawę.
- Piękne – wyszeptała dziewczyna.
Mieszowór pochylił się nad łożem kuszy, palce
- 7 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
oparte na spuście poruszyły się kilka razy. Widać było że mocuje się z sobą. Strzyga dotknęła jego ramienia. Zrozumieli się bez słów. Mieszowór odłożył
broń.
- Nie chcę być winna śmierci tego stworzenia.
Nie jestem tego warta – powiedziała. – Wybacz Jaszczur.
- Jesteś tego pewna? – spytał Jaszczur. – Wiesz
że to jedyna szansa dla ciebie.
- Wiem. Ale tak nie można. Jeśli to co o nich mówią jest prawdą, one muszą istnieć. W nich musi
przeżyć dobro, choćby cały świat zwariował. – Strzyga ukryła twarz w dłoniach. – One są samym dobrem, a my co? Przyszliśmy do ich raju by je zabić?
Chodźmy stąd. To nie nasz świat.
Poczuła delikatne, ciepłe dotknięcie na swej szyi.
Spojrzała w górę nad nią pochylała swój kształtny
łeb samica jednorożca.
- Dlaczego? – spytała zdziwiona Monika.
- Wybacz nam – usłyszała wewnątrz swej głowy
miękki kobiecy głos. - To była tylko próba.
- Ludzie Rzadko odwiedzają to miejsce – dołączył się drugi, tym razem ciepłym barytonem. –
Chcieliśmy sprawdzić …. – samiec potrząsnął głową – nieważne. Jaszczur witaj dawno cię tu już nie
było.
- Witajcie przyjaciele – wiedźmin pogłaskał je
po szyjach – Też się cieszę .
- Bierz się do tego lancetu – w telepatycznym głosie drgał śmiech – niech mam to za sobą.
- Boisz się.
- A ty Byś się nie bał gdyby za chwilę miał ci
upuszczać krwi taki niedowarzony medyk?
- Tylko bez takich. – Jaszczur naciął skórę na nodze jednorożca do podstawionej fiolki ściekło
kilka rubinowych kropel. – Tyle wystarczy.
Dotknął ranki która natychmiast się zabliźniła.
Jednorożce rzadko pozwalają ludziom zbliżyć się
do siebie a już niepodobieństwem jest, by pozwoliły
się dosiąść. A jednak. Samica postanowiła pokazać
strzydze okolicę i uparła się przy tym by Monika ją
dosiadła. Teraz galopowały gdzieś przed siebie. Samiec został z mężczyznami. Usiadł w taki śmieszny,
bardziej koci niż koński sposób i gawędził z nimi
przyjacielsko.
- Co by było gdybym jednak strzelił? – spytał
w pewnej chwili Mieszowór. – Przecież mogłem
któreś z nich zabić.
- Możesz strzelić w tamto drzewo? – Jaszczur
uśmiechnął się tajemniczo.
- Jasne – Mieszowór przygotował kuszę. Brzęknęła cięciwa, Jaszczur wykonał nieznaczny ruch
dłonią i strzała eksplodowała w powietrzu.
- Nie mogłem pozwolić na jakiekolwiek ryzyko.
To moi przyjaciele, kiedy już uparli się na tę próbę
musiałem zrobić wszystko, by nie istniało żadne ryzyko. Wybacz ale rzuciłem wcześniej na twoje
strzały odpowiednie zaklęcie. Krew jednorożca posiada niesamowitą moc. Neutralizuje czarną magię,
nawet przedłuża życie, ale kto go zabije staje się
przeklęty, zawieszony między światami nie żyje ani
nie może umrzeć. To prawie inferno. Tylko one same mogą darować ten dar. Bez niego nie mógłbym
pomóc Monice, a ona nie chce dłużej tak żyć.
- Widzisz – odezwał się jednorożec. – Gdybyś
strzelił, tak naprawdę zabiłbyś Monikę.
Hermiona skrzywiła się z niesmakiem. Płyn
w kociołku był zgniłozielony i cuchnął siarką. Jaszczur zdjął naczynie z ognia i przecedził jego zawartość, następnie przelał do dużej kulistej kolby, którą
postawił na trójnogu nad ogniem, wreszcie całość
podłączył do destylatora. Wkrótce do podstawionej
zlewki zaczął kapać przejrzysty, ostro pachnący destylat. Antoni wraz z Hermioną patrzyli w skupieniu na spadające ze szklanej rurki krystaliczne
krople. Jaszczur poukładał starannie odczynniki
w skrzyni zaopatrzonej w liczne wyściełane sianem
przegródki. We flaszkach i słoikach spoczywały
tam różnego rodzaju substancje i ekstrakty. Niektóre tak cenne, że wielu czarodziejów dałoby się pokroić, byle tylko się do nich dorwać a za posiadanie
przynajmniej połowy z nich można było iść na stos.
Skrzynia ta, obok drugiej równie wielkiej, zawierającej porządnie spakowane sprzęty i przybory alchemiczne, stanowiła przenośne laboratorium
Jaszczura. Normalnie skrzynie te zmniejszone dość
prostym, acz wymagającym sporej magicznej energii zaklęciem kompresującym do rozmiarów maleńkich szkatułek spoczywały na dnie
wiedźmińskiej torby, zapakowane starannie w skrawek skóry i obwiązany rzemieniem. Sąsiadowały
tam z równie skompresowaną biblioteczką, zawie-
- 8 -
Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
GORZKIBLOTNICA - PREZENT ŚLUBNY CZ.2
rającą czternaście tytułów będących kompendium
wiedzy magicznej. Przynajmniej trzy z nich uważane były za zaginione lub nieistniejące. Reszty dopełniała kusza, fletnia, zapasowe odzienie i inne
przydatne w drodze przedmioty, jak choćby kociołek czy blaszany czajnik. Było tego dorobku naprawdę sporo i po rozkompresowaniu tworzyło to
wszystko całkiem pokaźną stertę.
Krople przestały spadać z rurki. Jaszczur zestawił kolbę z ognia i przyjrzał się pod światło destylatowi.
- To jest eliksir ochronny? – spytała Hermiona.
- Prawie. – jaszczur odstawił naczynie. – Ściśle
rzecz biorąc, jest to na razie zestaw substancji biologicznych i to w większości paskudnych trucizn. Za
chwilę faktycznie będzie to jednak eliksir. Najwyższa, bowiem pora na krew jednorożca.
Z maleńkiej fiolki wkroplił jedną, czerwoną kroplę. Ciecz zawrzała i zalśniła rubinową poświatą
w powietrzu rozniósł się zapach poziomek
- No i to by było na tyle. – Jaszczur przelał eliksir do flaszki z ciemnego szkła i zakorkował szczelnie. Kilka kropli pozostałych w zlewce przelał do
dzbanka z odpowiednio doprawionym mlekiem,
które natychmiast stało się różowe i zaczęło pachnieć poziomkami.
– To dla ciebie Hermiono. Twój przypominacz.
Pij po pół kubeczka rano. Powinno się udać.
- 9 -
Via Appia
Inkaustus Patronuje
Już słychać wycie wilków... Powoli otwierają się krypty... Kto wygra wojnę toczącą się od zarania dziejów?
Hordy zbierają się w Zamościu, by na tle renesansowego miasta wreszcie zakończyć swoją vendettę. Raz na
zawsze. Po której stronie staniesz? Polem bitwy będzie teren II Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy
Partyzantów 68. Przewidywany czas starcia: 17-19 września 2010 roku. Nie spóźnij się...
...Inaczej ominie Cię ogólnopolski konwent fantastyki ZSzeF. w tym roku tematem przewodnim są Wampiry
i Wilkołaki. Każdy konwentowicz przy akredytacji będzie miał okazję wybrać jedną ze stron konfliktu, a przez
cały czas trwania konwentu będą odbywać się klimatyczne eventy w których zarówno lykantropowie jak i
nieśmiertelni będą mogli zbierać specjalne punkty, co pomoże nam ostatecznie ustalić, która z tych mitycznych
ras jest silniejsza. Naturalnie, przez cały czas trwania konwentu, będą odbywać się prelekcje, dyskusje, konkursy,
koń-kursy, pokazy i spotkania autorskie, na chwilę obecną swoje przybycie potwierdzili: Jacek Komuda, Stefan
Darda i Jakub Ćwiek. Na przybyłych czeka jeszcze wiele innych atrakcji, które obecnie pozostaną tajemnicą.
Dodatkowo dla każdej osoby, która przybędzie na konwent w przebraniu otrzyma 50% zniżki na wejściówkę i
będzie mogła wziąć udział w konkursie cosplayowym. Prelegenci otrzymają 50% za jeden punkt programu, a
100% za dwa.
Michał 'Lolo' Zwolak
Inkaustus.pl
W
ŚCIEŻKA
LILITH
CZ.1
AUTOR: LADY LILITH
O
d
c
i
n
k
a
c
h
się. Nie jestem zmyśloną postacią z pradawnych legend. Ja istnieję.
C
Piekło jest puste,
wszystkie diabły są tutaj.
Wiliam Szekspir
hodź ze mną - szepnęła, a jej głos miękko zawirował w powietrzu przepełnionym dymem kadzideł. - Tak długo mnie
szukałeś, a teraz gdy stoję przed tobą nie
wierzysz własnym oczom. Słyszałam twój głos, gdy
co noc wzywałeś mego imienia, pragnąc bym przyszła. Spójrz, jestem tu. Tak jak tego chciałeś. Twoje
modły i zakazane rytuały wzbudziły mą ciekawość.
Wysoki mężczyzna o jasnozielonych oczach stał
nieruchomo pośrodku czerwonego pentagramu,
trzymając w dłoni zakrwawiony nóż. Strach i nadzieja mieszały się w nim, zmuszając całe ciało do
drżenia. Nie spuszczając wzroku z kobiety stojącej
w ciemnościach nocy, zrobił krok do przodu całkowicie oszołomiony jej niespotykanym pięknym.
- Zatem chodź – powtórzyła łagodnie. - Nie bój
Przebudziła się, kiedy promienie zachodzącego
słońca całkowicie znikły już za horyzontem.
Znów te przeklęty sny - pomyślała, zakrywając
twarz dłońmi - Nienawidzę śnić o przeszłości.
Mleczna mgła otuliła dusznym płaszczem całe
miasto, butnie wznoszące ku niebu ponure pomniki wysokich wieżowców i zniszczonych dachów
wielkich blokowisk.
Wzrok dziewczyny o rudych, długich włosach
przesuwał się leniwie po brudnych ścianach pokoju, po czym zatrzymał się na wysokim lustrze. Jakby
od niechcenia wzięła do ręki świecę stojącą na podłodze i jednym dmuchnięciem w knot rozpaliła
płomień. W tym samym momencie tafla lustra zafalowała i z jej wnętrza wysunęła się łysa głowa
czarnego Demona. Nie miał ust ani nosa, jedynie
dwie pary czerwonych ślepi. Głowa chwilę sterczała
nieruchomo w lustrze, a potem wsunęła do wnętrza
mieszkania chude dłonie zakończone szponiastymi
pazurami.
– Czego chcesz? - spytała, a jej głos był niczym
szum wiatru, lub szmer górskiego potoku.
Czarna sylwetka wystająca z lustra poruszyła się
i spojrzenie okrągłych ślepi spoczęło na dziewczynie leżącej nago pośród pościeli.
– Jesteś taka piękna – odezwał się Demon. – Tak
niewyobrażalnie piękna. Nie zasługujesz na życie
w tej norze, w tym przeklętym mieście.
Podniosła się tak miękko i płynnie, że zdawać by
się mogło, że tańczy. Bez pośpiechu nasunęła na
siebie czarną bieliznę i zupełnie nieskrępowana faktem, że Demon z zainteresowaniem przypatruje się
jej ciału, zaczęła się ubierać. Na koniec sięgnęła pod
poduszkę, pod którą ukryła srebrną katanę. Jej
ostrze błysnęło krótko w świetle świecy. Nie zwracając uwagi na Czarnego Demona zaczęła czesać
włosy, wpatrując się w lustro.
- Choć jesteś najpiękniejsza nie masz mężczyzny, który mógłby cię zaspokoić. W tym miejscu
- 11 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
nie ma nic, co mogłoby wyrwać się z twojego snu.
Nie ma nic, co mogłabyś prawdziwie pożądać. Pewnie ci to przeszkadza. Pewnie ci to ciąży...
– Milcz, jeśli nie chcesz zginąć!
– To była tylko propozycja – Demon zniknął
w głębi lustra, po czym znów wysunął się z niego na
wysokości jej oczu – jednakże jak dla mnie bardzo
kusząca propozycja, która może choć na chwilę wyrwie nas z całego tego bezsensu przeklętego miasta.
– Chyba sobie kpisz! Nie masz szans!
– A kto ją ma? On? Wiesz, że to niemożliwe!
Błyskawicznym ruchem wbiła Demonowi ostre
paznokcie w czaszkę. Chciał się cofnąć, ale nie
mógł. Dziewczyna o srebrnych oczach zaciskała coraz mocniej palce na jego mózgu. Jęknął rozdzierająco wstrząsany konwulsyjnymi drgawkami. Poczuła
ciepłą, galaretowatą substancję, która spływała po
jej nadgarstku i roztrzaskiwała się o zakurzony parkiet mieszkania.
– Precz pokrako - wyciągnęła zakrwawioną dłoń
- Wynoś się stąd!
Na chwilę tylko głowa Demona opadła bezwładnie na lustro, po czym jedno czerwone ślepie zwróciło się nienawistnie w stronę dziewczyny. W chwilę
potem tafla lustra znów zafalowała i Demon zniknął w jego wnętrzu.
Kiedy to wszystko się skończy - pomyślała - Demony z dnia na dzień robią się coraz bezczelniejsze.
Nie wytrzymamy tu już długo. Koniec musi być bliski.
Wyszła na klatkę schodową. Do jej nozdrzy
wdarł się duszący zapach odchodów, które gęsto pokrywały betonową podłogę. Roje dużych much obsiadały je za dnia i czasami, kiedy było cicho można
było słyszeć ich ponure brzęczenie. Dziewczyna patrzyła na wymalowane ordynarnymi rysunkami ściany, bezszelestnie schodząc na dół. W chwilę później
znalazła się w cieniu wielkiej bramy prowadzącej na
ulicę. Jej białą twarz rozświetliło mdłe światło Księżyca. Uśmiechnęła się do siebie, odgarniając czerwone włosy z oczu. Znów wyczuwała obecność kogoś,
kto mógł naprowadzić ją na nowy trop. Był zupełnie niedaleko. Musiała go jak najszybciej odnaleźć.
Nie zastanawiając się długo ruszyła biegiem przed
siebie. Wychudzony kot o powykręcanych uszach
i owrzodzonym ciele przeciął jej drogę, znikając jednak zaraz za stertą porozrzucanych śmieci. Nagle
znalazła się na małym podwórzu otoczonym ze
wszystkich stron walącymi się budynkami. W powietrzu czuć było zgniliznę. Teraz jeszcze wyraźniej
wyczuła niespokojne falowanie energii na jednym
z opustoszałych strychów. Chwilę później biegła już
wąskim przejściem w górę trzeszczących schodów.
Zatrzymała się dopiero na najwyższym piętrze. Stąd
nie było ucieczki. Przez dziurawy dach do środka
wielkiego strychu wdzierały się pojedyncze strumienie światła, oświetlając zdewastowane meble.
Dziewczyna stanęła tuż przy schodach. Do jej uszu
prawie natychmiast dotarł dźwięk urywanego oddechu istoty skulonej w cieniu.
- Natychmiast powiedz mi, gdzie on się ukrywa
- jej głos rozdarł ciszę - Powiedz mi, gdzie on jest!
- Nie wiem – usłyszała gardłowy głos – Nigdy
nie widziałem go w tym mieście, Lillith.
- Na pewno o nim słyszałeś, musiałeś go widzieć. Wszyscy milczycie. W końcu któryś z was
musi mi go wydać! - przykucnęła na jedno kolano
i przyłożyła otwartą dłoń do zakurzonej podłogi. –
Przyzywam was Moce Ciemności. Zaklinam was,
wspominając na waszą przysięgę.
- Ja niczego nie wiem! - zawył rozdzierająco Nie wiem!
Wtem jej drobne ciało otoczyły czerwone płomienie energii. Mroczna istota poruszyła się gwałtownie, łapiąc się szponiastymi łapami za głowę.
– Lillith – zajęczała rozdzierająco – Lillith, Matko Demonów Nocy. Matko...!
W tym samym momencie zerwała się z podłogi
i ruszyła biegiem w stronę Bestii. Jej ciężkie kroki
zadudniły na drewnianym parkiecie. W ostatniej
chwili zatrzymała się gwałtownie przed nią z wysoko uniesioną nad głową kataną i spojrzała w zaszłe
krwią ślepia Bestii. Był to jednak tylko krótki ułamek sekundy, który niczego nie mógł zmienić.
Ostrze zatopiło się w ciele mrocznej istoty, która
z rozdzierającym jękiem osunęła się na zakurzoną
podłogę. Jeszcze chwilę stała nieruchomo nad jej
ciałem, przyglądając się ciepłej krwi, rozlewającą się
wielką kałużą po spróchniałych deskach.
Dopiero grzmot błyskawicy zwiastującej zbliżającą się ulewę wyrwał ją z rozmyślań. Powolnym
krokiem zwróciła się w stronę zgniłej kanapy, na
której ciężko usiadła. Cisza w tym miejscu była tak
- 12 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
intensywna, że jej wyostrzony słuch rejestrował nawet rozpaczliwe brzęczenie muchy, która próbowała wydostać się z pajęczyny. Już niebawem nawet
ten dźwięk ustał, gdy duży pająk o włochatych odnóżach błyskawicznie dopadł swą ofiarę. Westchnęła ciężko i osunęła się na przemoknięte od deszczu
oparcie. Długo siedziała nieruchomo o niczym nie
myśląc. Może nie chciała myśleć, a może bała się tylko wspomnień, które wdzierały się bezlitośnie do
jej umysłu, nie dając jej chwili wytchnienia.
Na początku nie było niczego. Tylko Stwórca
unosił się pośród nieskończonej przestrzeni poza
czasem i poza wszelką materią. Aż uformował niebo i ziemię, która była pustkowiem, a nieprzenikniona ciemność i wielka cisza unosiły się nad
bezmiarem wód.
- Niechaj stanie się światłość! - zagrzmiał potężnie głos Stwórcy i zaraz rozbłysła wielka jasność.
Tak więc rozdzielił światłość od ciemności, nazywając je dniem i nocą.
- Niechaj powstanie sklepienie pośrodku wód,
niech oddzieli jedne wody od drugich! - wtem wody pod sklepieniem opadły z wielkim hukiem
w dół, wypełniając wielkie głębiny. Część wód jednak została ponad sklepieniem i została nazwana
przez Stwórcę niebem.
- Niech wody zbiorą się w jedno miejsce i niech
wyłoni się spod nich suchy ląd! - z wolna wody zaczęły cofać się ku swoim korytom. Stwórca nazwał
je morzem, a pozostałą powierzchnię ziemią. - Niechaj ziemia wyda zielone rośliny. Niech wyrosną trawy dające nasiona, drzewa rodzące każde według
swego gatunku owoce.
Słysząc zaś wszechobecny głos Stwórcy ziemia
wydała z siebie trawy, drzewa i kwiaty. Zazieleniło
się pustkowie, wypełniając powietrze słodkawą wonią.
- Niech powstaną też ciała niebieskie, rozświetlając niebo, aby były to znaki, i pewne czasy, i dni, i lata - wtem na sklepieniu pojawiła się srebrzysta
tarcza Księżyca wraz z setkami błyszczących
gwiazd, zaraz obok zaś zabłysło złote Słońce. Rozdzielił je zaś Stwórca, aby większe z nich rządziło
dniem, a mniejsze nocą.
- Niechaj zaroją się wody istotami żywymi,
a wszelkie ptactwo niech lata nad ziemią pod skle-
pieniem niebios!- w tym samym momencie wszystkie wody zaroiły się od wielkich i małych ryb,
a w przestworza wzbiły się niezliczone stada kolorowych ptaków. - Bądźcie płodne i mnóżcie się,
abyście zapełniały wody i niebo, a ziemia niech wyda teraz bydło, zwierzęta pełzające i dzikie każde
według ich rodzajów!
Widząc zaś, że wszystko to, co uczynił było dobre postanowił stworzyć człowieka.
- Uczyńmy człowieka na nasz obraz - przemówił
do Aniołów. - Niech będzie nam podobny. Pozwolę
mu panować nad wszystkim tym, co stworzyłem.
Niech włada nad rybami morskimi, nad ptactwem
powietrznym, nad bydłem i nad całą Ziemią.
Uformował więc mężczyznę z gliny, dając mu na
imię Adam, kobietę zaś postanowił uczynić z pierwiastków nieczystych, nazywając ją Lillith.
- Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną - błogosławił im - abyście panowali nad rybami morskimi,
nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi. Daję wam wszelką
roślinę przynoszącą ziarno i wszelkie drzewo, które
ma owoc. One będą dla was pokarmem. Bądźcie
błogosławieni, albowiem wasza jest cała Ziemia.
W zamyśle Stwórcy Lillith miała stać się wierną
partnerką Adama. Tą, która wraz z nim zamieszka
w urodzajnym ogrodzie oraz urodzi mu liczne dzieci. Wraz z człowiekiem nigdy nie mieli się zestarzeć, nigdy nie mieli też zaznać bólu, ani śmierci.
Wiedziona instynktem i pragnieniem wolności Lillith nigdy jednak nie wywiązała się z powierzonej
jej roli. Adam i Lillith ciągle się bowiem kłócili.
Adam nie mógł pogodzić się z myślą, że Demonica
była jedyną na świecie istotą, która w żaden sposób
nie chciała mu się podporządkować i przy każdej
okazji wytykała mu, że została ulepiona przez
Stwórcę na równi z nim.
- Stwórco wszystkiego - wołał wtedy Adam - Zlituj się nade mną. Istota, którą mi dałeś nie jest posłuszna mej woli, ani nawet nie zwraca uwagi na
mnie, wciąż szukając wyjścia z Ogrodu!
- Lillith - męski głos rozbrzmiał w jej głowie, niczym dalekie echo. – Lillith!
Przez chwilę rozglądała się wokoło, szukając te-
- 13 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
go, kto ją wołał.
Ten głos – pomyślała. – Znów ten głos.
- Lillith.
- Gdzie jesteś? - zerwała się z kolan i ruszyła biegiem przed siebie - Dlaczego mnie wołasz? Powiedz
mi, gdzie jesteś?
Nagle gęstwina Ogrodu Eden zamknęła się wokół niej, uniemożliwiając jej choćby najmniejszy
ruch. Z trudem złapała oddech w skurczone strachem płuca. Mimo bólu spróbowała przedrzeć się
przez kolczaste krzaki róż. Jej długie włosy zaplątały
się między kolce, a po skórze popłynęły czerwone
stróżki krwi. Tak bardzo nie chciała się poddać. Za
wszelką cenę pragnęła go odnaleźć. Chciała wiedzieć, że istnieje naprawdę, że nie jest tylko wymysłem jej stęsknionej wolnością duszy.
- Gdzie jesteś? - załkała, próbując mimo paraliżującego bólu iść dalej. – Powiedz mi, kim jesteś?
to w końcu zrozumiesz?
- Wiem, że mi się uda i...
- Co ci to da? - oburzył się. - Tam niczego nie
ma. Odpuść sobie szukanie tej drogi.
- Chcę wiedzieć, co jest poza Edenem. Chcę odchodzić stąd i wracać, kiedy tylko będę miała na to
ochotę. Chciałabym sama dla siebie decydować o...
- Och, przestań! Znów zaczynasz. Dlaczego nie
może ci wystarczyć po prostu to, co teraz masz?
Jeszcze wiele razy próbowała z nim na ten temat
rozmawiać. Za każdym razem jednak tylko drwił
sobie z jej marzeń. Mówił, że powinna się cieszyć
tym, co ma i nie oczekiwać niczego więcej. Zniechęcona jego postawą w samotności chadzała własnymi ścieżkami, nie przejmując się przy tym ani
rozgoryczonym Adamem, ani zawiedzionym
Stwórcą. Myśl o tym, że poza urodzajem Ogrodu
musi być coś jeszcze nie dawała jej spokoju. Każdego dnia wiele godzin spędzała na poszukiwaniu tego, co znajdowało się poza nim. Za każdym jednak
razem w tajemniczy sposób traciła orientację.
Wciąż na nowo wracała do miejsca, z którego rozpoczynała wędrówkę. To znów idąc uparcie w stronę zachodzącego słońca traciła z oczu horyzont,
a drzewa zamykały się wokół niej, nie pozwalając
jej zrobić nawet kroku. Często też wspinała się na
najwyższe wzgórze w Ogrodzie, licząc że stamtąd
cokolwiek zobaczy. Jednak za każdym razem gęsta
mgła zasnuwała krainę, tak iż ledwo widziała dłoń
przed oczami.
Ogród Eden był pełen urodzajnych drzew, najróżniejszych zwierząt i rajskich ptaków, których melodyjny śpiew niósł się dniem i nocą po całej
okolicy. Słodkawa woń tysięcy kwiatów wypełniała
krystalicznie czyste powietrze. W rzekach roiło się
od ryb, a na drzewach nigdy nie brakowało soczystych owoców. Wszystkie zwierzęta żyły ze sobą
w zgodzie. Tygrysy wylegiwały się obok jeleni. Małe
lwiątka beztrosko bawiły się z młodymi wilkami.
Setki kolorowych motyli tańczyło na wietrze. Szum
strumyków kołysał do snu młode antylopy i sarny.
Adam, ulubieniec Stwórcy, dumnie spacerował
pośród bujnych krzewów, kwiecistych kobierców
i ogromnych drzew, nadając zwierzętom nazwy i do- – Przestań już szukać - Adam wpatrywał się
glądając ich młode potomstwo. Uwielbiał godzina- w nią ze złością.
– Nigdy mnie nie rozumiałeś - opuściła głowę.
mi wylegiwać się w Słońcu, zajadając się przy tym
– Mam już dość tych twoich zachcianek, tego
jagodami. Nigdy nie chciał też niczego więcej niż
już miał. Na Ogrodzie zaczynał i kończył się jego ca- całego szukania! Stwórca stworzył tylko ten Ogród
i poza nim nie ma już nic. Zrozum to wreszcie.
ły świat.
– Słyszę, że ktoś mnie woła. Ktoś wzywa moje
- Znowu mnie zostawiasz? - Adam przeciągnął imię. Muszę dowiedzieć się kto mnie szuka...
– Bzdura! - przerwał jej. – To tylko wiatr w kosię leniwie – Lepiej chodź ze mną do wodospadu.
narach drzew, albo szum wody w strumyku. Poza
Popływamy trochę.
- Nie mam ochoty – Lillith przyglądała mu się nami nie ma nikogo innego na świecie.
– Nieprawda, ja wiem... Ja czuję, że tam ktoś
przez dłuższą chwilę. – Pomóż mi znaleźć wyjście.
O nic cię nigdy nie prosiłam, ale pomóż mi znaleźć jeszcze musi być.
– Głupie gadanie. Marnujesz tylko czas. Przez
wyjście z Ogrodu.
- Szukałaś już tyle razy. To nie ma sensu! Kiedy tyle dni szukałaś wyjścia z Ogrodu i jeszcze ci się ta
- 14 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
sztuka nie udała. Wystarczy!
– Adam – Lillith spojrzała na niego wzrokiem,
od którego przeszedł go nagły dreszcz po plecach. –
Poza Ogrodem Eden musi być coś jeszcze. To niemożliwe, żeby głos, który słyszę wzywał mnie na
próżno.
Nie raz starała się wytłumaczyć Adamowi, dlaczego pragnie poznać to, co jest poza Ogrodem, nigdy nie było mu dane jej jednak zrozumieć. Dziwił
się niezmiernie. Jak mogła chcieć opuścić te cudowne miejsce, w którym niczego im nie brakowało?
Mieli wszystko. Czystą wodę w strumieniach, dorodne jagody, grzyby i owoce, schronienie przed deszczem i mnóstwo zwierząt, którymi mogli się
opiekować. Lillith to nie wystarczało. Coś gnało ją
przed siebie. Nakazywało szukać wyjścia. Im bardziej jednak szukała, tym częściej gubiła drogę, stając na polanie pośrodku Edenu.
Dlaczego wciąż szukam? - pomyślała, wspinając
się na najwyższe wzgórze Ogrodu Eden – Już tyle razy próbowałam znaleźć wyjście, dlaczego wciąż na
nowo próbuję? Skąd ten głos w mojej głowie, który
wzywa mego imienia? Dlaczego Adam nie słyszy
jak nocą budzę się z krzykiem? Dlaczego nie widzi
jak bardzo jestem nieszczęśliwa, nie umiejąc znaleźć sobie tu miejsca? Ten głos w mojej głowie, dlaczego mnie wciąż woła? Wydaje mi się znajomy.
Ten głos wydaje mi się być taki bliski...
Nad ich głowami rozciągało się bezchmurne, czyste niebo. Drzewa szumiały na lekkim wietrze, który niósł ze sobą kolorowe płatki kwiatów. Oboje
leżeli przy ognisku pod wielką jabłonią, której gałęzie uginały się pod ciężarem owoców. Adam nie potrafił jednak zasnąć. Nerwowo przewracał się
z boku na bok, nie umiejąc zasnąć. W końcu nie wytrzymał.
– Lillith... Śpisz? - spytał, pochylając się nad nią.
Zanim pojęła, co się dzieje Adam przysunął się
bliżej i przygniótł ją do ziemi. Bezradnie zacisnęła
dłonie na jego ramionach, próbując się uwolnić.
– Co robisz? - wykrzyknęła pełna przerażenia.
– Lillith, tak długo już jesteśmy razem… Ja... Muszę cię w końcu posiąść.
– Co ty... - zdusił jej szept namiętnym pocałun-
kiem.
Szarpnęła się, odwracając głowę w bok. Ciało
wygięło się w łuk, stawiając mu opór. Z całych sił
próbowała go od siebie odepchnąć, ale był od niej
znacznie silniejszy.
– Puszczaj! Natychmiast mnie zostaw.
– Ależ Lillith – szeptał Adam, całując jej szyję. –
Już dłużej nie wytrzymam. Zostałaś stworzona tylko dla mnie. Pozwól mi cię posiąść.
– Zostaw mnie. Zostaw!
– Nie sprzeciwiaj mi się. Przecież jesteś moja.
Wtedy poczuła jego rozgorączkowaną dłoń między udami. Zesztywniała od zimna jego palców.
Przerażone serce stanęło na chwilę w piersi. Jak on
mógł? Jak mógł przypuszczać, że ona tego chce?
– Nie dotykaj mnie... - wyjąkała, załamującym
się głosem.
– Jesteś moja. Tylko moja, Lillith.
– Nie dotykaj mnie! - krzyknęła, unosząc przerażone oczy ku rozgwieżdżonemu niebu.
W tym samym momencie nie mająca ani wyraźnego początku ani końca ciemność zamknęła ją
w szczelnym kokonie. Było w niej coś znajomego.
Jak to możliwe, że znała już tą ciemność? Oszołomiona obezwładniającym bezruchem przymknęła
załzawione powieki. Cała drżała, nie umiejąc się
uspokoić.
– Czekałem na ciebie – usłyszała głos. – Czas
nadszedł, abyś poznała Moc, która w tobie drzemie.
Nie bój się. Ona ci pomoże odnaleźć twą własną
drogę, a kiedy nadejdzie czas zrozumiesz sens cierpienia.
Niespodziewanie znów znalazła się w swoim ciele. Teraz jeszcze dobitniej czuła rozgorączkowane
dłonie Adama na swojej skórze. Jego gwałtowny,
zachłanny pocałunek nie pozwalał jej wykrzyczeć
słów sprzeciwu. Bezsilnie szarpała się pod nim,
przecinając paznokciami jego skórę, gryząc jego
wargi i język. Siłą rozchylił uda dziewczyny, by ją
posiąść.
Dlaczego musiała wrócić? Dlaczego nie mogła
zostać w tej cichej otchłani pełnej nieprzeniknionej
ciemności, gdzie czuła się bezpiecznie?
Coś głęboko w jej wnętrzu nagle drgnęło potężnie. Pod powiekami rozbłysnął szkarłatny płomień,
niczym bijące serce, który z każdą chwilą pulsował
z coraz większą mocą. Gwałtownie otworzyła oczy,
- 15 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
łapiąc łapczywie powietrze w płuca. Chciała odepchnąć od siebie Adama, uderzać w niego pięściami
i nogami, ale resztki sił opuściły ją, nie pozwalając
jej wyrwać się z żelaznego uścisku mężczyzny. Lubieżnie całował jej sutki, usta, brzuch. Myślała, że
dłużej nie zniesie już tego upokorzenia.
– Proszę, nie pozwól mu… Obroń mnie - zaszlochała.
Niespodziewanie przetoczyła się przez nią
ogromna fala szkarłatnej energii. Przez chwilę zatrzymała się pośrodku jej czoła, by potem wybuchnąć ogromnym płomieniem, który odrzucił Adama
daleko od niej.
Kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało,
Adam wciąż jeszcze leżał nieprzytomny. Chciała się
podnieść i uciec, ale drżała tak mocno, że ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Leżała więc nieruchomo,
pośród kołyszącej się na wietrze trawy i wpatrywała
się szeroko otwartymi oczami w niebo. Szukała tam
usprawiedliwienia dla tego, co stało się przed chwilą, jednakże nie przyszła stamtąd żadna odpowiedź.
Nie wydarzył się żaden cud, żaden z Aniołów nie
przyszedł do niej, by ją przytulić i pocieszyć. Była sama. Zupełnie sama. W tą pogodną noc, kiedy miliardy gwiazd rozjaśniały czerń nieba, zrodził się w jej
sercu sprzeciw. To właśnie w tą noc Lillith przeklęła
Stwórcę za to, że wysłał ją do Adama.
O świcie opuściła Rajski Ogród. Po raz pierwszy
jasny promień wschodzącego słońca wskazywał jej
drogę. Po raz pierwszy nie stało się nic, co po raz kolejny mogłoby przeszkodzić dziewczynie w opuszczeniu Edenu. Obolała i opuchnięta udała się na
tułaczkę po jałowej krainie pełnej kamienistych pustyń, martwych strumieni i ciągłego strachu o życie.
Delikatne stopy szybko pokryły się krwawiącymi
wrzodami. Każdy krok sprawiał ból. Od palącego
słońca, przed którym nie znalazła schronienia, skóra schodziła z jej ciała całymi płatami. Zaropiałe powieki otwierała tylko z wielkim trudem po nocy,
w której nie dane jej było zasnąć. Mimo to szła dalej, myśląc tylko o tym, by jak najdalej uciec od Adama. Nie odwróciła się ani razu, aby w jej pamięci
nie mógł wyryć się obraz zielonego Ogrodu Eden.
Nie chciała pamiętać. Chciała zapomnieć. Przez wiele dni rozpaczliwie próbowała wymazać z pamięci
myśl o Adamie. Przekonała się jednak, że są takie
wspomnienia, których nie da się puścić w niepamięć. Zostawały w człowieku niczym nieruchome
głazy. Twarde, niezaprzeczalnie trwałe, wciąż na
nowo przypominające o tym, co się wydarzyło.
Z tymi wspomnieniami musiała nauczyć się żyć.
Miały bowiem towarzyszyć jej przez wiele nieprzespanych nocy i dni. Niekończąca się pustynia rozciągała się ze wszystkich stron. Ciasno zamykała
wokół niej rozpalone słońcem ramiona. Otaczały ją
tylko rozgrzane kamienie i piach. Setki razy potykała się i upadała pod pręgierzem piekącego słońca
i pośród podmuchów zimnego wiatru nocy. Nie
zdawała sobie nawet sprawy jak bardzo zmizerniała. Nieprzytomnie patrzyła na obdarte do krwi stopy i podrapane ręce. W jej głowie nie było żadnych
myśli poza tą jedną, by iść jak najdalej to było tylko
możliwe. Uciec tak daleko, by nikt już nie mógł wyrządzić jej krzywdy.
Nie mogę się poddać – myślała gorączkowo,
podnosząc się z kolan. – Nie mogę tak po prostu
zawrócić i błagać Adama o przebaczenie. Ach, jak
to boli. Moje stopy pokrywają pęcherze. Moje dłonie tak bardzo krwawią. Nawet nie wiem jak długo
już idę. Zapomniałam jak smakuje jedzenie, jak dobra potrafi być zimna woda. Nie mogę się poddać.
Nie mogę przestać iść. Wszystko poszłoby na marne. Wtedy głos, który słyszałam, wołałby mnie na
próżno. Ale dlaczego teraz? Dlaczego teraz go nie
słyszę?
Łzy popłynęły po jej policzkach, kiedy znów
straciła równowagę i opadła na rozgrzany piach pustyni.
– Dlaczego już mnie nie wołasz? - jęknęła rozdzierająco. – Czy już nie jestem ci potrzebna?
Leżała skulona w kłębek na wielkim kamieniu.
Płakała. Łzy spływały cienkimi strużkami na zaciśnięte pięści.
– Nie mogę się poddać – szeptała z trudem. –
Nie mogę tu zostać. Nie mogę.
– Lepiej żebyś umarła. Oszczędź sobie cierpienia.
W jasnym błysku światła pojawił się nagle przy
niej wielki Anioł o potężnych skrzydłach i białych,
lśniących szatach. Uśmiechnął się lekceważąco. Zadrżała, próbując się unieść. Ciało jednak skostniało
- 16 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
z bólu. Nie mogła się ruszyć. Nie mogła uciec.
– Nic nie jesteś warta – mówił Anioł, klękając. –
Jesteś niczym.
Dotknął pięści dziewczyny, zamykając na niej
chłodną dłoń. Jego uścisk stawał się coraz mocniejszy. Jęknęła cicho, nie odrywając od niego oczu. Pęcherze pękały pod naporem jego siły. Z wolna
w pokaleczone mięso zaczęły się wrzynać paznokcie.
– Po prostu nieudany eksperyment Stwórcy – roześmiał się, zaciskając jeszcze mocniej dłoń, aż krew
wypłynęła spomiędzy palców – Lepiej tu zostań,
a słońce zmieni twe ciało w proch.
– Nie poddam się.
– Jeszcze nie masz dość? – uniósł czerwoną od
krwi rękę. – Jeszcze mało ci cierpienia?
– Chcę żyć – z trudem wypowiadała kolejne słowa, czując jak z bólu traci świadomość – Ja chcę
żyć!
– Nie lepiej ci było w Edenie? Miałaś wszystko.
Zmarnowałaś to, co dał ci mój Pan. Teraz popatrz
na siebie. Jesteś taka nędzna. Przestań już walczyć.
Nadludzkim wysiłkiem woli usiadła przed nim,
podpierając się dłońmi o kamień. Mimo paraliżującego bólu oczy Lillith niezmiennie były pełne dumy
i determinacji.
– Odejdź już. W przeciwieństwie do ciebie ja jestem wolna.
– Ty niewdzięczna…!
Gwałtownie podniósł na nią rękę, ale zanim zdążył choćby się zamachnąć zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił. Odetchnęła nierówno, powoli
układając się na gorącym kamieniu. Niedługo zajdzie słońce. Miała nadzieję, że może dzisiejsza noc
w końcu przyniesie jej choć na chwilę ukojenie.
Minęło wiele długich dni od spotkania z Aniołem. Każdy z nich wydawał się ciągnąć w nieskończoność. Z trudem dawała sobie radę
w nieprzyjaznym otoczeniu. Z początku nie umiała
znaleźć dla siebie jedzenia. Później szukała czegoś,
by ochronić się przed zimnem, które jej nieprzerwanie dokuczało. Wszystkie dni były do siebie podobne. Choć przepełniało je nieludzkie zmęczenie
i cierpienie siła woli Lillith i chęć życia były większe
od najgorszego upału, od najgorszego bólu i najgorszych łez. Nie poddała się ani sobie, ani Stwórcy.
Nie zawróciła, nie błagała też o wybaczenie.
Deszcz spływał z nieba zimnymi strumieniami.
Bezlitośnie smagał poparzone ciało, spłukując z niej
skorupę kurzu i piachu. Posklejane potem włosy
opadały na jej plecy i twarz. Zgarbiona i na chwiejnych nogach upadła, potykając się o kamień. Załkała bezgłośnie, widząc jak spod zaciśniętych pięści
wypływa krew, mieszając się z deszczem. Wtem do
jej uszu dotarł dziwny szum, którego nie znała. Serce drgnęło gwałtownie i zaczęło mocno uderzać
w pierś. Zastygła w bezruchu. Całą sobą chłonęła
nieznane odgłosy. W pierwszej chwili myślała, że
znów uległa swoim własnym złudzeniom, ale jednostajny huk nie ustawał. Im bardziej się w niego
wsłuchiwała, tym bardziej był wyraźny. Resztką sił
podniosła się z kolan i drżąc z zimna podeszła do
kamiennego urwiska. W dole potężne morskie fale
rozbijały się o skałę.
Zimny wiatr otoczył jej spalone słońcem ciało.
Srebrzysta tarcza Księżyca odbijała się na tafli morskiej wody, skrząc się i błyszcząc. Zanosząc się szlochem opadła bezsilnie na kolana. Dopiero teraz
poczuła jak długo już szła bez chwili wytchnienia.
Była tak bardzo zmęczona, tak bardzo.
Przebudziła się w lodowato zimnej jaskini nad
brzegiem morza. Powoli otworzyła spuchnięte
oczy. Zaraz je jednak przymknęła rażona ostrym
światłem rozpalonego ogniska. Chwilę leżała nieruchomo. W otępieniu wsłuchiwała się w huk morskich fal. Ich jednostajny miarowy szum wlewał
w jej serce spokój.
Nagle ktoś wszedł do wnętrza jaskini. Jego kroki
odbiły się echem o wysokie, kamienne ściany. Powietrze delikatnie zawirowało, niosąc ze sobą zapach zapadającej dopiero nocy. Mimo starań nie
dostrzegła nikogo, gdyż światło ogniska nieszczęśliwie przysłoniło jej widok. Pełna niepokoju leżała ze
wzrokiem utkwionym w ciemnościach, które kryły
w sobie czyjąś obecność. Chwila bezradnego oczekiwania zawisła w powietrzu przepełnionym odgłosem jej ciężkiego oddechu.
– Nie lękaj się - usłyszała męski, głęboki głos. –
Nic ci z mej strony nie grozi. Zwą mnie Samael.
Witaj Lillith, pierwsza kobieto.
W tym samym momencie zza płomieni wyłoniła
- 17 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
się wysoka sylwetka mężczyzny o czarnych włosach
opadających na szerokie ramiona. Miał dwie pary
anielskich skrzydeł, a ubrany był w czarny całun. Jego twarz była męska i zniewalająco piękna. Z trudem usiadła na posłaniu, opierając wychudzone
plecy o zimny kamień jaskini.
– Bądź pozdrowiony, Samaelu – odpowiedziała
słabym głosem, patrząc jak dorzuca gałęzie do
ognia. - Z głębi serca dziękuję ci za twą pomoc.
– Nie mogłem już dłużej patrzeć na twe cierpienie. Jesteś tak wielce wyjątkowa, a w twoim ciele
tkwi tak wielka siła i moc iż nie mogłem dłużej pozostać obojętnym na twój los. Obserwowałem cię
przez bardzo długi czas.
– Jak to możliwe? Nigdy nie widziałam cię
w Ogrodzie.
Przez chwilę przypatrywał się jej zapadniętym
policzkom, owrzodzonym dłoniom i poczerniałej
skórze, która płatami zwisała z ramion i pleców Lillith.
-! Byłem przy tobie, kiedy jeszcze przy Adamie
zasypiałaś niespokojnym snem i za każdym razem
kiedy szukałaś wyjścia z Edenu. Wiem jak często
płakałaś i jak często wspinałaś się na najwyższe drzewa, by zobaczyć! czy istnieje coś poza Ogrodem.
Zawsze wtedy byłem przy tobie.
– Więc dlaczego się nie pokazałeś? Dlaczego nie
przyszedłeś do mnie?
– Nie mogłem. To ty musiałaś zdecydować się
na opuszczenie Ogrodu. Sama dla siebie musiałaś
podjąć tą decyzję. Gdybym zrobił to za ciebie znienawidziłabyś mnie.
– Samaelu, przez całe moje życie pragnęłam wolności. Nie chciałam być! zamknięta w tej klatce,
w której nie musieliśmy się o nic troszczyć, ani niczego obawiać. Całe życie tak bardzo chciałam, żeby ktoś wtedy był przy mnie i powiedział, że robię
słusznie. Dlaczego nie przyszedłeś?
– Wiedziałem, że podejmiesz właściwą decyzję.
Miałem dużo czasu, by cię poznać! Gdybym to ja
namówił cię do opuszczenia Edenu, umarłabyś na
pustyni.
– Przecież pomógłbyś mi gdybyś widział, że
umieram. Prawda? Pomógłbyś mi?
– Moja mała Lillith – uśmiechnął się miękko. –
Jeszcze nie wszystko rozumiesz. Jednak uwierz mi,
że musiało się tak stać. Choć było mi niezmiernie
ciężko musiałem czekać, aż sama do mnie przyjdziesz. Inaczej nie odnalazłabyś w sobie tyle siły, by
żyć! .
Lillith wpatrywała się w niego dłuższą chwilę.
W jej głowie kotłowały się niewypowiedziane nigdy
myśli o tęsknocie, pragnieniu wolności, żalu do
Adama i odrazy dla idealnego Ogrodu, w którym
Stwórca kazał im żyć. Utkwiła wzrok w czarnych
od zeschniętej krwi dłoniach.
– Czy to cena, którą muszę zapłacić? - zapytała
bezradnie, wyciągając w jego kierunku ręce. – Czy
mój ból, łzy i blizny to wszystko?
Westchnął ciężko, zaciskając bezwiednie pięści.
Co mógł jej powiedzieć? Jak pocieszyć? Jak wzmocnić? Przecież ledwo mówiła ze zmęczenia. Jej ciało
tak wychudzone i zniszczone przez morderczą wędrówkę przez pustynię całe drżało. Jak mógł powiedzieć, że jeszcze nie raz zapłacze i nie raz zapyta
o sens swojego cierpienia? Powoli przysunął się do
niej, otaczając zmarznięte ciało dziewczyny swoim
ciężkim całunem.
– Musisz wiedzieć, że jesteśmy jedynymi istotami na tym świecie, które sprzeciwiły się Stwórcy.
Mamy tylko siebie. Od kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię płaczącą w Ogrodzie wiedziałem, że połączyło nas przeznaczenie. Wiedziałem, że staniesz
się moją odwieczną towarzyszką. Cokolwiek się wydarzy, już nigdy więcej nie będziesz sama.
– Teraz kiedy to mówisz wszystko wydaje się takie proste. Wiesz znacznie więcej ode mnie. Więc
musisz wiedzieć też, co nas czeka. Prawda?
– Upadek ludzkości już nastąpił - odparł, wpatrując się w ogień. – My nie jesteśmy ludźmi, jednakże przyczyniliśmy się do tego, przez co będą nas
przeklinać wszystkie pokolenia dzieci Adama. Osądzą nas niesprawiedliwie, bowiem taka jest wola
Stwórcy. Nie zaznamy spokoju, ani nigdy nie będzie nam dane prawdziwie żyć wśród ludzi.
– A może gdybym wtedy pozwoliła Adamowi
się posiąść byłabym nadal w Ogrodzie? Może tak
byłoby lepiej?
– Wybrałaś jedyną słuszną drogę. Nie byłoby
rozwiązaniem, gdybyś mu uległa i ulegała za każdym następnym razem. Ta droga prowadziłaby donikąd. Przecież nigdy nie czułaś się dobrze
w Edenie.
– Cokolwiek się wydarzy nie chcę tam już wra-
- 18 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
cać. Nigdy więcej!
Chwila ciszy przeciągała się w nieskończoność.
Lillith wpatrywała się bezmyślnie w wysokie płomienie ogniska. Było jej tak dobrze przy nim. Nie musiała już szukać, w jej sercu nie było już niepokoju
ani tęsknoty. Zupełnie jakby znalazła tego, którego
przez tyle długich dni i nocy szukała.
- Czy ty też się sprzeciwiłeś, Samaelu? - spojrzała
na niego niepewnie, zaskoczona tym, że miała odwagę zapytać go o to.
– Byłem jednym z najważniejszych Aniołów. Powstałem z blasku samego Stwórcy. On zaś rozkazał
mi oddać cześć Adamowi, istocie powstałej z ziemskiego prochu! - Samael mówił spokojnie, jednakże
w jego głosie wyczuwała długo tłumiony żal. – Nie
uczyniłem tego, o co mnie prosił. Nie mogłem aż
tak się poniżyć. Moje nieposłuszeństwo ściągnęło
na mnie oczywiście gniew Stwórcy. Zazdrościłem
też Adamowi jego pozycji w Ogrodzie. Wiedziałem
bowiem, że spłodzi wielki Ród, który zawładnie całą Ziemią – urwał na chwilę, przewracając drewno
długim kijem w rozżarzonym węglu – Kiedy odeszłaś, Stwórca stworzył Adamowi drugą niewiastę.
Tym jednak razem uczynił ją mu niepodważalnie
podległą i wierną, gdyż stworzył ją z samego żebra
Adama. Nadano jej imię Ewa. Jest piękna niczym
najpiękniejszy kwiat, jednakże nawet ona nie jest
w stanie dorównać tobie pięknością. Ty bowiem jesteś po stokroć piękniejsza od niej – Samael
uśmiechnął się miękko, widząc jej szczere zdziwienie – Chciałem się zemścić na Adamie. Pragnąłem
wyrządzić mu wielki ból i posiadłem Ewę. Poczęło
się w niej życie. Święte dla ciebie i dla mnie, bowiem dziecko, które nosi w swoim łonie Ewa, stanie
się Ojcem wielkiego Rodu. Ten zaś rozpleni się po
całej Ziemi, zabijając synów Adama. Ty również staniesz się Matką wielu mrocznych istot, albowiem
twoje łono jest płodne, a twoje ciało tętni życiem.
Ponieważ nie jadłaś owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła jesteś naznaczona długowiecznością. Tak
więc jak i ja będziesz istnieć tak długo, jak długo istnieć będzie ten świat.
– Czyli wiesz o wszystkim, Samaelu? Wiesz
o tym, co stało się w Ogrodzie? - spytała drżącym
głosem.
– Wiem – odparł, wyciągając kijem z węgli dwie
dymiące bulwy, a potem podał jedną z nich Lillith –
Jedz. To cię wzmocni. Szłaś bardzo długo.
– Prawie nic nie pamiętam z tego, co wtedy się
ze mną działo. Miałam tylko jedno pragnienie.
Uciec od nich, jak najdalej uciec od Ogrodu. Rozumiesz to, Samaelu?
– A czy ty mnie rozumiesz? - odpowiedział jej
pytaniem na pytanie.
Popatrzyła na niego dużymi oczami o srebrzystym kolorze, po czym spuszczając wzrok kiwnęła
potakująco głową. Znów uśmiechnął się do niej,
czule dotykając jej policzka.
– Jeśli zrobimy wszystko co w naszej mocy to
uda nam się przeciwstawić Stwórcy. Gdyż nawet on
może się pomylić, a my jesteśmy tego dowodem...
Nie miała nawet siły, by wstać i wyjść z nim z jaskini, więc wziął ją na ręce i wyszedł na ciepłe słońce późnego popołudnia. Oparła mu na piersi głowę
i przymknęła powieki. Było jej tak dobrze, gdy był
w pobliżu. Czuła się bezpieczna i spokojna. Wiedziała, że on nie da jej zrobić krzywdy. Tymczasem
Samael schodził z nią w dół wybrzeża, aż w końcu
znaleźli się na kamienistej plaży muskanej delikatnie błękitnymi falami morza. Uśmiechnął się do
niej uspokajająco, kiedy zaczął wchodzić do wody.
Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy fale sięgały mu
pasa. Ostrożnie zanurzył w wodzie wychudzone
ciało Lillith. W pierwszej chwili zesztywniała. Woda jednak była ciepła i przyjemna. Znów spojrzała
na niego niepewnie, zdając się całkowicie na jego
łaskę.
– Nie musisz się obawiać – mówił – Zaopiekuję
się tobą. Musisz wrócić do pełni sił. Pustynia wycisnęła na tobie swoje piętno.
Posmutniała, a spod jej powiek popłynęły łzy.
– Już nie musisz płakać. Teraz ja jestem z tobą.
– Spójrz tylko na mnie – załkała, wyciągając
z wody owrzodzone dłonie. – Jestem odpychająca.
– Nie – przerwał jej. – Dla mnie jesteś i będziesz
zawsze najpiękniejsza.
Kilka dni później Lillith czuła się już na tyle dobrze, że sama siadała na wielkim kamieniu zatopionym do połowy w morskiej wodzie. Uczyła się
obmywać swoje obolałe ciało, myć twarz i włosy.
Długie dni spędzała na zrywaniu z siebie poczerniałych płatów skóry. Samael nie odstępował jej ani na
- 19 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
krok. Wciąż czuwał, by niczego jej nie brakowało.
Porozumiewali się niemal bez słów, kiedy razem kąpali się w morzu, lub zbierali naniesione przez fale
drewno. Czasami Lillith ze zdumieniem odkrywała,
że biorąc ją na ramiona Samael był dziwnie poruszony. Myślała jednak, że martwi się jej ciałem tak bardzo chudym i wynędzniałym do granic możliwości.
Nie mogła przecież nawet przypuszczać jak wielkim
już wtedy uczuciem obdarzył ją Upadły Anioł. Czasami wiele godzin bezskutecznie szukał dla nich czegoś do zjedzenia. Nieraz wystawiał się wtedy na
zimne deszcze i gwałtowne sztormy nad brzegiem
morza. Czuł się za nią odpowiedzialny. Była przecież taka niewinna i bezbronna. Musiał wykorzystać dany mu czas. Nie było go zbyt wiele, lecz robił
wszystko co było w jego mocy, by dodać jej choć trochę swojej wiary i nadziei w lepszą przyszłość. Nie
chciał bowiem, by całe ich cierpienie poszło na marne. Nie chciał znów zostać sam. Dobrze znał strach
przed samotnością. Już poznał gorzki smak chwili,
w której samotność wydziera z serca ostatnią nadzieję. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy, by wiedział, że
choćby cały świat potępił ich za to, co zrobili, choćby wszyscy odwrócili się od nich, on nigdy nie będzie żałował. Dla niej było warto. Dla niej zrobiłby
wszystko.
– Zamknij oczy.
Oboje siedzieli na wielkiej polanie. Wokół nie było niczego poza szarą ziemią i kilkoma kamieniami.
Noc była cicha i spokojna. Samael usiadł tuż za nią,
obejmując jej biodra ramionami. Lekko opierał się
klatką piersiową o jej plecy. Oddychał głęboko i spokojnie tak długo aż podchwyciła jego rytm oddechu.
– Wsłuchaj się – szepnął jej do ucha. – Wsłuchaj
się w Księżyc.
– To niemożliwe – uśmiechnęła się, ale zaraz
spoważniała.
Znów zamknęła oczy i odetchnęła głębiej. Z wolna zapadała się w ciemność. Otaczała ją ze wszystkich stron. Wiedziała, że Księżyc w pełni świeci nad
nimi, ale nie potrafiła spod przymkniętych powiek
dostrzec jego światła. Samael już nic nie mówił. Jego spokojny oddech i falowanie jego klatki piersiowej wprowadziło ją w błogi stan między snem,
a jawą.
Skupiała się na srebrzystych promieniach Księżyca. Myślała o tym jak oświetlał jej drogę przez
pustynię w najciemniejsze noce. Przypominała sobie jego światło. Próbowała je znów poczuć na swoim pooranym ranami ciele. Był jej towarzyszem,
kiedy traciła nadzieję. Był spowiednikiem, kiedy
płakała z bezsilności. Poznała każdy jego szczegół.
Obserwowała jak rośnie i jak maleje. Cieszyła się,
kiedy był w pełni. Niezmiennie zataczał krąg na
nieboskłonie, tak samo niezmiennie jak ona wciąż
na nowo podejmowała się wędrówki przez pustynię.
Wtem pod jej powiekami rozbłysło jasne, srebrzyste światło. Z niedowierzaniem przypatrywała
się jak na początku niewielkie szare smugi, a potem
już przebłyski światła przedostają się pod powieki.
W końcu bez otwierania oczu zobaczyła nad nimi
Księżyc w pełni. Ze zdwojoną siłą poczuła jak lekkie promienie muskają jej ciało. Jak otaczają ją,
spływają po niej, wlewając się w rany. Bezwiednie
wyciągnęła do niego otwarte dłonie. Zastygła tak,
odchylając do tyłu głowę i opierając ją na ramieniu
Samaela. Po raz pierwszy czuła jego delikatną,
chłodną siłę i jego wpływ cichy choć niezmiennie
mocny na wszystko, co żyło. Pozwalała przelewać
się jego mocy przez siebie jak przez puste naczynie.
Przyjemny chłód otoczył ją ze wszystkich stron.
Nareszcie dostrzegła srebrne nici energii, które
oplatały jej ciało.
Nagle poderwała się z ziemi i nie otwierając
oczu zaczęła wirować w tańcu. Tańcu delikatnym
i ulotnym. Nuciła jakąś melodię, choć sama nie
wiedziała skąd pojawiła się w jej głowie. Samael
przypatrywał się temu z zachwytem. Czerwone,
długie włosy Lillith unosiły się na wietrze. Choć
wciąż była jeszcze bardzo chuda każdy jej ruch był
pełen elegancji i zwiewności. Nitki srebrnej energii
wirowały razem z nią. Chwytała je ulotnie w dłonie,
to znów puszczała, by ze zdwojoną siłą na nowo
wpłynęły w jej ciało. Uczyła się je odnajdywać.
Chciała je poznać i zrozumieć. Uśmiechnął się do
siebie. Srebrne nici iskrzyły się i błyszczały. Wypełniły sobą powietrze, otaczając ją w kokonie chłodnej Mocy. A ona wciąż tańczyła, śpiewając swoją
pieśń. Mógłby tak patrzeć na nią całymi godzinami.
Nigdy nie miałby dość. W końcu westchnął ciężko.
Przytłaczała go myśl, że jednak nigdy nie będzie mu
- 20 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
to dane.
– Nie chcę – mówiła. – Proszę, nie każ mi tego
robić. Nienawidzę słońca.
– Ach, Lillith – uśmiechnął się, kiedy następnego dnia w samo południe wyszli na skraj urwiska. –
Zaufaj mi.
– Ufam ci, ale to nie zmienia niczego w tym, że
go nienawidzę. Tyle się przez nie wycierpiałam.
– Chcę ci coś udowodnić. Usiądź. Zamknij oczy
i spróbuj wsłuchać się w to, co chce ci przekazać.
Odetchnęła nierówno. Słońce nad nimi było
w samym zenicie. W dole głośno huczało morze.
Miarowo, potężnie i nieustannie. Zapach słonej wody wypełnił jej nozdrza. W tym czasie Samael
usiadł za nią. Otoczył jej brzuch ramionami i oparł
brodę na ramieniu.
– Posłuchaj tylko – szepnął – Nie zamykaj się na
to, co chce ci dać.
Miała mieszane uczucia. Długo walczyła ze swoją niechęcią i strachem. Zbyt dobrze pamiętała jak
niemiłosiernie paliło jej skórę. Godzinami wędrowała przecież pod jego rozpaloną tarczą. Jego promienie wwiercały się w nią, wysysając z niej wodę
i życie. Rozgrzewały kamienie, po których musiała
iść. Bezlitośnie zdzierały z niej skórę, by odkryte rany na nowo przypiec ostrym gorącem.
Już od godziny cały czas na nowo podejmowała
się otwarcia na jego światło. Samael czekał cierpliwie. Jego głęboki oddech dawał jej oparcie, kiedy
traciła nadzieję, że kiedykolwiek pokona w sobie
urazę.
Nienawidzę cię – myślała. – Nienawidzę za każdy dzień pod twoim pręgierzem, za każdą łzę, która
wyschła na moim policzku. Nienawidzę! Jedyne co
mi dajesz to cierpienie i ból. Tylko tyle mi dajesz.
Słońce ogrzewało ich ciała. Pot spływał po nich
strumieniami, jednak ani Lillith ani Samael nie
chcieli przerwać rytuału. On już dawno stracił rachubę czasu. Nie wiedział czy jest już późno i ile już
tak siedzą nad brzegiem. Fale uderzały o kamienie
z ogłuszającym hukiem. Tylko one przerywały ciszę. Lillith zaś wciąż walczyła ze sobą. Czuł jak jej
mięśnie co rusz napinają się to znów rozluźniają.
Rozumiał jak wielką trudność sprawia otwarcie się
na słońce.
Dopiero kiedy tarcza słońca powoli zaczęła się
schylać ku horyzontowi, wyczuł w niej jakąś zmianę. Nareszcie oddech Lillith zlał się z jego własnym
oddechem.
Miała zamknięte oczy. Twarz skierowaną
w stronę ciepłych promieni. Czuła je na sobie.
Sprawiały, że przez jej ciało przebiegały dreszcze
i bolesne mrowienie. To one były przyczyną bólu.
Zabierały wodę po deszczu. Zabierały cień. Niemiłosiernie przypiekały jej ciało przez cały czas wędrówki. Przez każdy dzień, każdą godzinę.
Odetchnęła głębiej. Nagle pod jej powiekami rozbłysło złote, ciepłe światło. Znów powoli, a potem
coraz mocniej błyszczało złotymi promieniami. Na
chwilę zamarła niepewna tego co nastąpi.
To słońce mnie zniszczyło, ale ono również dało
mi wielką siłę – pomyślała. – Mimo że spaliło moje
ciało, mimo że odebrało mi piękno, zmusiło mnie
żebym szła dalej. Jego piekące promienie nie pozwalały mi się zatrzymać. Jego gorąca siła nie pozwalała mi zwątpić w to, że muszę iść dalej.
Zniszczyło we mnie strach przed śmiercią, ponieważ co dzień byłam wystawiona na nieludzkie cierpienie i na śmierć wśród jego gorących promieni.
Ono dało mi siłę… To właśnie ono dało mi siłę.
Spod zamkniętych powiek popłynęły nagle łzy.
W tym samym momencie poczuła jak potężna eksplozja złotego światła otacza ją ze wszystkich stron.
Nie było to jednak światło, które do tej pory postrzegała jako niszczycielskie. Było to światło cieple
i pełne żywej energii. Uniosła ufnie ręce w stronę
skrzącej się ogniem tarczy, a wtedy nitki Mocy otoczyły ją. Pochwyciła je w sobie, czując ich płonącą
siłę. Odnawiały w niej życie. Były zupełnie inne od
chłodnego, spokojnego światła Księżyca. Wznosiły
się i opadały. Płonęły żywym ogniem i gasły, by
skrzyć się złotym blaskiem. Wciąż na nowo budziły
się do życia. Oplatały ją, zamykając w sobie schorowane ciało i niszcząc jego martwe komórki. Płaty
sczerniałej skóry same opadały na ciepłe kamienie.
Spod nich wyłaniała się zaś kredowobiała twarz, ramiona, uda. Czuła ciepły blask promieni słonecznych. Czuła ich energię i moc. W końcu nie
wytrzymała. Zerwała się z ziemi i ruszyła do dzikiego, nieokrzesanego tańca. Z jej gardła wyrywała się
głośna pieśń. Okrzyki niosły się echem po kamienistej krainie. Raz po raz wirowała wokół własnej osi,
zlewając się ze złotymi nićmi energii. Splatała je
- 21 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
w potężne strumienie, przeskakiwała nad nimi, oplatała je wokół niego, by zaraz potem na nowo porwać ze sobą. Promienie słoneczne iskrzyły się
ogniem, nie czyniąc jej krzywdy. Falowały w rytm
jej ruchów. Unosiły ją w lekkich podskokach nad
ziemię. Oplatały nogi i ręce. Lillith zaś śpiewała.
Głośno, coraz głośniej. Jej stopy uderzały o ziemię,
dłonie gwałtownie unosiły się i opadały. Spod zamkniętych powiek płynęły łzy. Był z niej taki dumny. Dobrze wiedział jak ciężko jej musiało być.
Nareszcie zrozumiała, że słońce nie tylko odbiera,
ale także daje życie.
Wspólnie z nią spędzał całe dnie na długich wędrówkach nad brzegiem morza i po okolicznych
wzgórzach. Wieczorami przesiadywali zaś w jaskini
przy ognisku, dyskutując o tym co przeżyli minionego dnia. Rozumiał Lillith, a ona rozumiała jego jak
nikt inny dotąd tego nie uczynił. Uwielbiał z nią rozmawiać, ale równie dobrze cały dzień mogli siedzieć na plaży, wpatrując się w morze i nie mówiąc
przy tym ani słowa. Było mu po prostu dobrze. Wystarczyło mu widzieć, jak z każdym kolejnym
dniem odzyskuje siły. Każdy nowy dzień sprawiał,
że stawała się coraz piękniejsza. Jej oczy zaś nigdy
nie przestawały się do niego uśmiechać. Choć czasem czuł w Lillith smutek, jak tylko spoglądała na
niego od razu promieniała spokojem. Wtedy klękał
przy niej i tulił ją do siebie. Wchłaniał jej ciepło i dotyk każdą komórką swojego ciała. Chciał ją czuć, nauczyć się jej na pamięć. Nigdy nie zapomnieć jej
oczu, uśmiechu, delikatnego głosu. Chciał wiedzieć,
że jest prawdziwie przy nim. Za każdym razem na
nowo bał się, że może być tylko urojeniem jego stęsknionej duszy. Wtedy dłonie same się do niej wyciągały, by zamknąć ją w mocnym uścisku. Dopiero
wtenczas czuł się spokojniejszy i wiedział, że ona
czuje podobnie.
Wiele dni tak minęło od ich pierwszego spotkania. Wiele godzin spędzili na wspólnych rozmowach i kąpielach w morzu. Każdego wieczora kładli
się wspólnie do snu i każdego ranka słońce budziło
ich o świcie. Czasem, kiedy Lillith nie mogła zasnąć
przypatrywała się Samaelowi, dziękując wszystkim
Mocom świata, że mogła go spotkać. Dzięki niemu
uwierzyła, że dokonała dobrego wyboru.
Trzymał ją za rękę, kiedy wspinali się w górę
urwiska. Od czasu do czasu patrzył na nią z podziwem. Skóra Lillith stała się kredowobiała. Nieskazitelnie czysta. Niczym biały kamień. Codziennie też
trochę bardziej odzyskiwała swoją dawną piękność.
Był szczęśliwy. Cieszył się każdym jej uśmiechem,
każdym słowem. Stała mu się tak bliska. Taką wielką przyjemność dawał mu jej dotyk. Spokój, który
stał się jego udziałem, był mu tak bardzo potrzebny
po tym wszystkim, co przeszedł.
Uścisnął mocniej jej dłoń, gdy niespodziewanie
zerwał się mocny wiatr. Szarpnął ich czarnymi całunami, niosąc ze sobą suche liście drzew. Oboje
przystanęli zaskoczeni.
– Liście? – wyjąkała, wyciągając do nich dłonie.
– Tutaj?
Przypatrywał się im w milczeniu. Kiedy jeden
z niesionych na wietrze liść otarł się o jego twarz
przeszedł go gwałtowny dreszcz.
– To zły znak – mruknął, prowadząc ją wąską
ścieżką.
– Co to znaczy Samaelu? Co się stało?
– Nie ma już Edenu. Raj przestał istnieć.
- To niemożliwe! – krzyknęła. - Jak miejsce tak
pilnie strzeżone przez Stwórcę mogło tak po prostu
przestać istnieć?
Samael spochmurniał. Szedł przed siebie, wpatrując się w ścieżkę i nic nie mówił.
– A co z Adamem i Ewą? Co ze zwierzętami? dopytywała się jakby znał odpowiedzi na jej pytania.
Nie odpowiedział. Dopiero kiedy stanęli przy
wejściu do jaskini, popatrzył na nią i mogłaby przysiąc, że miał w oczach łzy. On, który nie znał strachu. On, który nigdy nie pozwalał sobie na cień
zwątpienia. Płakał? Impulsywnie wtuliła się czarny
całun mężczyzny, obejmując go mocno ramionami.
Chwilę stał nieruchomo nic nie mówiąc. Poczuła
tylko jak jego ciepłe łzy spływają jej na włosy.
– Samaelu – szepnęła – Samaelu...
Długo nie był w stanie nic odpowiedzieć. Walczył z płaczem, zdając sobie sprawę, że dzień ich
rozstania właśnie nadszedł. Kiedy wreszcie się
uspokoił usiadł z nią przy wejściu do jaskini, jak to
czynił już wiele razy wcześniej. Popatrzyła na niego
niepewnie.
– Wieść o tym, że odmówiłem oddawania czci
- 22 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
Adamowi rozniosła się szybko po całym Niebie – zaczął z trudem – Wielu moich przyjaciół i Aniołów
z innych poziomów Nieba zgadzało się ze mną, że
my stworzenia z czystej światłości, nie powinniśmy
kłaniać się ludziom. Było nas coraz więcej. Próbowaliśmy rozmawiać z innymi. Powiedzieliśmy im o naszych wątpliwościach. Nikt nie chciał jednak
słuchać. W końcu wybuchła wielka wojna w Niebie.
Zginęło wielu. Wśród nich było zbyt wielu moich
przyjaciół. Codziennie widzę ich twarze i słyszę ich
krzyk. Nie chcę, by ich śmierć poszła na marne. Nie
mogę pozwolić, by wszystko, o co walczyliśmy poszło w zapomnienie.
Lillith patrzyła na niego bez słowa. Znała tą historię. Wiele razy opowiadał o szczegółach buntu,
a później o samej wojnie. Wiedziała, że zbuntowani
Aniołowie zostali przegnani na zawsze z Nieba. Nigdy też nie mieli już do niego wrócić. Dlaczego jednak teraz o tym mówił? Zaniepokojona odszukała
jego dłoni i uścisnęła ją mocno. Samael uśmiechnął
się słabo.
– Już wiesz, że przegraliśmy. Ponieśliśmy klęskę,
która była zapłatą za naszą dumę i honor. Kiedy ty
przemierzałaś pustynię, my toczyliśmy śmiertelny
bój. Teraz nie mamy się gdzie podziać. Na Ziemi
nie ma bowiem dla nas miejsca. Stwórca skutecznie
przeklął nasze imiona. Dlatego też moi towarzysze
stworzyli nowe miejsce. Nowy wymiar. Nazwaliśmy
je Drugim Piekłem. Tam odbudujemy to, co straciliśmy.
– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – szukała jego wzroku, ale odwrócił twarz.
– Drugie Piekło jest niezwykle niebezpieczne.
My sami z ledwością kiełznamy oszalałe Energie,
które wytrąciliśmy z równowagi. Twoje ciało nie wytrzymałoby nawet chwili, gdybym cię tam zabrał.
– Samaelu!
Szloch wstrząsnął jej ciałem. Jak to możliwe? Jak
to możliwe, że on miał ją opuścić? Nie! Nie pozwoli
mu na to.
– Zrobię wszystko tylko mnie nie opuszczaj –
klęknęła przed nim, z nisko opuszczoną głową. –
Błagam cię.
Wpatrywał się w nią oczami pełnymi smutku.
Nie mógł patrzeć na jej paniczny strach przed kolejną próbą samotności. Tak bardzo chciał zostać. Najlepiej zapomniałby o wszystkich zobowiązaniach
i żył z nią w tej ciszy ich dwóch nieśmiertelnych
dusz. Jego czas się jednak skończył. Nie mógł zostać
przy niej już ani chwili dłużej. Cierpiał razem z nią.
Może nawet cierpiał bardziej niż ona…
Przyciągnął Lillith do siebie. Zamknął ją w swoich silnych ramionach, kryjąc pod wielkimi skrzydłami przed zimnym wiatrem wiejącym od morza.
Objęła ramionami jego brzuch. Choć przez chwilę
jeszcze chciała poczuć się tak bezpieczna jakby nigdy nie mieli się rozstać.
– Nie odchodź – zaklinała go załamującym się
głosem – Nie odchodź.
– Muszę, Lillith. Muszę być z Upadłymi Aniołami, które tułają się po tym świecie i płodzą dzieci
z córami Adama.
– Zabierz mnie więc ze sobą. Czy mogę iść z tobą?
– Nawet nie wiesz jak chętnie bym to uczynił,
jednakże tam gdzie się udaję świat jest jeszcze młody i niestabilny. Nie możesz tam pójść ze mną, dopóki nie przygotuję miejsca dla ciebie. Musisz
poczekać, Lillith. Wiem, że mnie zrozumiesz.
– Nie chcę zostać znów sama, Samaelu. Nie
zniosę tego po raz drugi. - załkała rozpaczliwie
i mężczyzna poczuł ciepłe łzy na swoim całunie.
– Nie zostaniesz sama. Mój syn, Kain, przybędzie do ciebie i nauczysz go wszystkiego, czego ja
cię nauczyłem. Oboje staniecie się Prarodzicami
Rasy Przedwiecznych, którzy pewnego dnia będą
królować nad światem. Zostaną z tobą przez jakiś
czas także Mewet i Reszew, dopóty nie poznasz
swojej prawdziwej Mocy.
! ! ! Mówisz o Mocy, która uratowała mnie
przed Adamem?
– Kiedy ją poznasz nie będziesz już się bała. Staniesz się silna i zdecydowana, bowiem odkryjesz
w sobie boski pierwiastek. Ja i ty, jesteśmy ucieleśnieniem ogromnej Mocy Mroku. Ponieważ zaś
Kain jest moim synem posiada w sobie tą samą
Moc, lecz nie potrafi nią władać. Naucz go tego
proszę, a kiedy wszystko będzie gotowe wrócę po
was.
– Nie chcę... Nie chcę, Samaelu.
Uniósł ją w ramionach.
– Jestem z tobą, Lillith – mówił, idąc do jaskini.
– Będę z tobą aż po koniec świata. Moc, która się
w tobie przebudzi, pozwoli ci uwierzyć w siebie.
- 23 Via Appia
Inkaustus.pl
W
O
d
c
i
n
k
a
c
h
LADY LILITH - ŚCIEŻKA LILITH CZ.1
Nie wolno ci się jednak poddać. Inaczej wszystko
poszłoby na marne. Wszystko byłoby stracone
i Stwórca zwycięży.
– Samaelu – wyszeptała, gdy kładł ją na posłaniu.
– Śpij teraz. Cała przemarzłaś. A ja wrócę po jedzenie.
– Zostań – szepnęła mu do ucha, kiedy się nad
nią pochylał – Proszę zostań.
– Nie mogę, to niebezpieczne – jego dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy poczuł jej kobiecy zapach
i miękkość jej jedwabistych włosów – Nie chcę ci
zrobić krzywdy. Zrozum, Lillith.
Jego głos zabrzmiał tak rozdzierająco, że sama
się go przestraszyła. Opuściła dłonie, siadając na posłaniu. Samael klęczał przed nią z twarzą pobladłą
z wysiłku.
– Wybacz, nie chciałam – szepnęła, zakrywając
się długimi włosami, lecz w tym samym momencie
Samael przytulił ją znów do siebie.
Czuł przez cienki materiał swojego czarnego całunu jej ciepło i drżenie mięśni. Widział tlące się
w oczach pożądanie, lecz jeśli się mylił, jeśli ona tego nie chciała? Przecież nic o tym nie wiedziała. Nie
mógł jej tego zrobić. Po prostu nie mógł. Lillith
drżała coraz mocniej, czując jego dłonie bezwiednie
ślizgające się po plecach. Pragnęła więcej tej nieznanej rozkoszy, która wlewała się w jej ciało.
- Samaelu.
- Nie powinienem, Lillith – szepnął zduszonym
głosem. – Nie powinienem.
- Kiedy ja ciebie pragnę. Potrzebuję cię, Samaelu. Moje ciało... Ono płonie - jęknęła, tuląc się do
niego, jakby u niego szukała schronienia - Ja cała
płonę!
Wtedy poczuła, że jego usta całują jej zapłakaną
twarz, później ześlizgują się na jej duże, pełne wargi. Ten delikatny pocałunek był zupełnie inny od nachalnego i brutalnego pocałunku Adama. Nie
chciała jednak teraz myśleć o tym, co stało się
w Edenie. Teraz jest tylko ona i Samael. Tylko oni.
Mężczyzna nie mógł już dłużej czekać. Nie potrafił
opanować nagle uwolnionego pragnienia. Jego silna
dłoń gładziła delikatnie jej brzuch i okrągłe piersi.
Ich podniecenie rosło z każdą minutą i nic i nikt nie
był w stanie ich teraz powstrzymać.
Samael zastygł na chwilę, kiedy jej drżące dłonie
zsunęły z jego ciała czarny całun. Pod rozpalonymi
dłońmi wyczuwała jego napięte mięśnie. Był piękny. Prawdziwie piękny. Przytuliła się do niego, by
poczuć jego ciepło.
– Lillith – jęknął cicho, całując jej szyję – Lillith.
Wsunęła wąskie palce w jego czarne włosy
i uśmiechnęła się do niego, kiedy delikatnie rozchylał jej kolana. Jego dłoń chwilę krążyła wokół jej
najczulszego punktu i gładziła delikatnie uda, zanim zanurzyła się w jej wnętrzu. Z gardła dziewczyny wydarł się krótki krzyk rozkoszy. Nie był
w stanie już nic powiedzieć. Jego umysł podporządkował się zupełnie nieokiełznanej żądzy ciała. Przycisnął ją mocniej do swojej piersi. Kiedy po raz
pierwszy wsunął się w nią miała wrażenie, że skona
z bólu. Nie wiedząc co robi ugryzła go w ramię, by
stłumić krzyk, który wyrywał się z jej gardła.
W chwili przerażenia chciała uciec, odsunąć się od
niego, ale było za późno. Samael nie wypuściłby ją
za nic w świecie. Teraz mogła już tylko zacisnąć
mocno powieki i pozwolić mu brać i dawać. Tylko
dla niego zrobiłaby wszystko. Tak bardzo chciała,
by był z nią. Tak bardzo pragnęła jego bliskości
i opieki. Tej nocy nawet o tym nie wiedząc już na
zawsze oddała mu nie tylko ciało, ale i serce.
- 24 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
D
ALICJA
AUTOR: PAN KRACY
awid nie pamiętał kiedy ostatnio był taki zły. Zły i zmęczony. Był poniedziałek, dwudziesty-trzeci listopada 2009,
a on był na nogach od szesnastu godzin, z czego trzynaście spędził w pracy. W sumie
taki dzień nie różnił się zbytnio od innych, tyle tylko, że Dawid pobalował przez weekend, i czuł się
okropnie. Już w biurze prawie zasypiał na stojąco,
a im później, tym było jeszcze gorzej. No i do tego
ta polska zima. Po prostu super, budzisz się o szóstej rano i jest ciemno, jedziesz do pracy i jest ciemno, wychodzisz o trzeciej po południu i już jest
ciemno… Po prostu super dzień na bycie wykończonym po weekendzie.
No i jeszcze ta wizyta u Walczaka. I tak nic z tego nie wyjdzie, a trzeba było się tłuc ponad dwieście
kilometrów, pomyślał ponuro Dawid. I po co? Koleś przejrzał ofertę, pogadał przy kieliszku koniaku
o tym jakie ma zajebiste koneksje na mieście i odpuścił sobie. Rzeczywiście, opłacało się jechać dwieście
kilometrów do klienta. Równie dobrze mógłby dostać ofertę mailem, potem bym do niego zadzwonił,
on poopowiadałby mi bajki jaki to on jest ustawiony na mieście, ja bym przysnął przy słuchawce, a pajac i tak by sobie odpuścił, snuł dalej.
Dobrze wiedział że sam się nakręca, ale był tak
zdeterminowany by poużalać się nad sobą, że wcale
mu to nie przeszkadzało. Bo i kto inny mógłby się
nad nim użalić? Patrycja wciąż jeszcze była obrażona za ostatnią popijawę. Niby jak mógł przestać pić
w połowie imprezy? I tak wszyscy mieli go za pantoflarza i mięczaka.
Pamiętaj, jutro idziesz do pracy, będziesz cały
dzień żałował. Jak masz słabą głowę to lepiej przestań - powiedziała. Na głos. Przy jego kumplach.
No to jak miał przestać? Dobrze wiedział że ona ma
rację, ale jego męska duma nie pozwoliła mu na posłuchanie jej. W końcu musiał pokazać im kto
w tym związku ma jaja. A teraz jeszcze ta wizyta
u Walczaka…
Nienawidził gdy Patrycja miała rację w takich
sprawach. No bo w sumie to jej wina, gdyby się nie
odezwała to on sam przestałby pić. Przynajmniej
wyszło by na to że to jego decyzja, a tak to musiał
udowodnić że to on decyduje.
Dawid nie był już zły – był wściekły. Na siebie,
na Patrycję i na Walczaka. Przez tą cholerną trójcę
był teraz w trasie. Na drodze ciemno, wszędzie wioski bez jednej działającej latarni, światła miał zachlapane, a wycieraczki dawno powinien zmienić.
Padał deszcz, a one nic nie zbierały, a jedynie rozmazywały wszystko na szybie. Patrycha już czas jakiś temu męczyła go żeby je wymienił. Cholera, czy
ona zawsze musi mieć rację? I jeszcze ta głupia piosenka. Jej ulubiona. Głupawy tekst do głupawej
muzyki. Cholera, muszę to gówno przełączyć, przecedził przez zęby - albo chociaż przyciszyć, bo
jeszcze jedna zwro…
ŁUP.
Kątem oka zauważył że coś przeleciało nad maską.
- O kurwa, o ja pierdole, kurwa, co to było! –
krzyknął odrywając wzrok od pokręteł i przełączników radia. Momentalnie wcisnął hamulec. Samochód zapiszczał i zaczął ślizgać się na mokrej od
deszczu drodze, by wreszcie zatrzymać się na jej
środku.
O kurwa potrąciłem coś… kogoś… coś… przemknęło mu przez głowę. Na pewno jakieś zwierzę.
Nie kot ani pies, bo poczułbym pod kołami. Coś
większego, pomyślał gorączkowo. Może zając wyskoczył i akurat uderzyłem go gdy był w górze, więc
przeleciał mi nad maską.
Tylko ten kształt który widział kontem oka…
Myśli przelatywały mu przez głowę z prędkością
światła.
Za duże jak na zająca, pomyślał, chociaż przez te
szyby i tak nic nie widać. Cholerne wycieraczki…
Na pewno zając, tylko tak przeleciał że wydawał się
większy…
Dawid zamknął oczy próbując uspokoić oddech
i rozpędzone serce. Zapomniana jeszcze przed
- 25 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
chwilą piosenka rozbrzmiała mu na nowo
w uszach.
Zamknij się, kurwa! - krzyknął uderzając pięścią
w radio. Trafił w przycisk zwalniający panel. Panel
spadł gdzieś pod fotel pasażera, ale przynajmniej radio przestało grać. Jedynym dźwiękiem był tylko
deszcz bębniący o dach i nerwowy, świszczący oddech Dawida. I serce. Dudniło mu w uszach. Cały
samochód zdawał się drgać w rytm uderzeń jego serca.
Kurwa, teraz dostanę zawału bo potrąciłem jakiegoś jebanego zająca, przemknęło mu przez głowę.
Zaśmiał się nerwowo. Dobra, wdech nosem, wydech ustami. Długi wdech, długi wydech. Czyste powietrze do środka, brudne powietrze na zewnątrz.
Powoli oddech wracał mu do normy, wraz
z uspokajającym się pulsem. Dawid otworzył oczy.
Był już spokojniejszy, ale wielkość tego co przeleciało mu nad maską nie dawała mu spokoju. Odpiął
pas. Wziął leżącą na tylnym siedzeniu kurtkę z kapturem i naciągnął ją na siebie. Zajebiście, pomyślał
wychodząc na deszcz. Wiatr momentalnie dmuchnął mu w twarz zwiewając z głowy kaptur. Naciągnął go spowrotem na głowę i podszedł spojrzeć na
maskę. Przykucnął przed samochodem. Reflektor
od strony pasażera był zbity, ale lampa nadal świeciła. Zderzak i maska były lekko wgięte.
Dawid odetchnął z ulgą.
To nie mogło być nic ciężkiego… A już na pewno nie jakiś pijany debil, - bąknął pod nosem. - Głupie zające. Tylko wydatki przez nie… - podniósł się
i jego wzrok padł na ulicę za samochodem. Jego bijące jeszcze przed chwilą jak oszalałe serce zamarło
na co najmniej dwa uderzenia. Na środku drogi leżał ciemny kształt przypominający kupę szmat. Oddech uwiązł mu w gardle. Przez chwilę wydawało
mu się że płuca zapadły mu się do środka i już nigdy nie będzie mógł zaczerpnąć kolejnego oddechu.
Stanął jak osłupiały, jednak jego oczy nie były skierowane na nieruchomy kształt ledwo majaczący się
w ciemnościach. Jakieś 2 metry za samochodem leżał skąpany w blasku tylnich świateł dziecięcy kozak.
Dawid stał przez chwilę nie mogąc się ruszyć.
Cholera, co teraz, pomyślał. Nie mogę zadzwonić
na policję. Nie dość że jechałem ponad 150 km/h,
to jeszcze ten cholerny koniak u Walczaka. Debil.
Widział przecież że przyjechałem samochodem, po
jaką cholerę mnie częstował. I po cholerę ja to gówno piłem. Jakby mi wczoraj było mało. Fakt, pomogło na kaca… Tak, zajebiście mi pomogło.
Zwłaszcza teraz.
Rozejrzał się dookoła. Pusto. Wyjechał już kawałek poza ostatnią wieś, więc nie było okna przez
które jakiś ciekawski wyglądałby zastanawiając się
dlaczego samochód hamował z piskiem. Bo i kto
chciałby wyjść w taką pogodę, i to po ciemku na takiej drodze. Co za dureń chciałby wyjść w taką pogodę, pomyślał. Albo wysłać gdzieś dziecko. Skąd
się biorą tacy rodzice. Debile. Ja nigdy nie pozwoliłbym dzieciakowi włóczyć się po nocy i jeszcze w taką pogodę. Pozwalają na to dzieciakom, a potem
żaden nie chce wziąć na siebie winy gdy coś się stanie, pomyślał ze złością.
A może nic się nie stało… może jest tylko ogłuszony, zaświtało mu w głowie. Muszę sprawdzić.
Nogi miał jak z waty, ale jakimś cudem udało mu
się zrobić dwa kroki w kierunku leżącego na drodze
kształtu. Wygląda zupełnie jak kupa szmat, pomyślał zdumiony. Kurwa, a może któryś z wieśniaków
postawił na drodze worek z ciuchami a ja w ten worek uderzyłem!, pomyślał z powracającą nadzieją.
Te debile są do tego zdolni. Nie chcieli wyrzucać,
bo płacą za wywóz śmieci, to postawili na drodze.
Dlatego na samochodzie nie ma prawie żadnych
śladów. A w worku były pewnie buty, ja w nie uderzyłem, więc się wysypały. Ale ze mnie dureń, pomyślał z rodzącym się na twarzy uśmiechem.
Rodząca się na nowo nadzieja sprawiła że aż podbiegł do nieruchomego kształtu na drodze.
Jezu, pewnie do połowy osiwiałem przez jakichś
jebanych wieśniaków. No pewnie że to co przez
moment widziałem przed szybą to worek z ciuchami. Wystarczy wymienić lampę, a blachę na masce
da się pewnie wypchnąć i nawet obędzie się bez
malowania, pomyślał podchodząc coraz bliżej. Tylko zderzak zostanie do zrobienia, ale z takim zderzakiem można bez problemu jeździć, bo nawet aż
tak bardzo…
Kształt powoli zaczął nabierać formy. Minął leżący na drodze but – stary kozak firmy Relax – że
ktoś jeszcze coś takiego trzyma... Nim podszedł bliżej, w oczy rzuciła mu się różowa plama. Podszedł
dalej, lecz teraz już wolniej. Jego mózg pracował na
- 26 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
pełnych obrotach próbując dopasować to co widzi
do znanych mu przedmiotów. Za każdym razem wynik był jednak taki sam. Z nieruchomej bezkształtnej bryły wystawała mała dziecięca stopa.
Dawid niemal czuł jak krew powoli zamarza mu
w żyłach. Jednak nie worek… Stał już nad samym
ciałem. Rzeczywiście, z daleka można było pomylić
je z workiem z ubraniami. Dziecko leżało na boku,
tyłem do samochodu, całkiem przykryte płaszczem.
Kaptur opadł mu na głowę zasłaniając ją. Jedna noga musiała być podkulona, przez co nie było jej widać. Druga była wyprostowana ledwo co wystając
spod długiego wełnianego płaszcza. Na stopie była
tylko różowa skarpetka.
Przypomniały mu się wszystkie opowieści o wypadkach drogowych o jakich słyszał, a zwłaszcza jeden fakt, który przewijał się przez większość z nich.
Jeśli potrącony wyskoczył z butów, na sto procent
było już po nim. Przeżywali ludzie z najgorszymi obrażeniami, ale gdy ktoś wyskoczył z butów nie było
szans.
Dawid podszedł do ciała i trącając je nogą przewrócił je na plecy. Spod kaptura spojrzały na niego
niebieskie oczy okolone wypływającymi spod kaptura złotymi lokami. Dziewczynka leżała nieruchomo.
Na jej twarzy nie było widać żadnych ran i gdyby
nie strużka krwi sącząca się z nosa i kącika ust, można by było pomyśleć że nic jej nie jest.
Dawid przykucnął nad dziewczynką. - Hej, - powiedział cicho potrząsając ją za ramię. - Hej, wstawaj, słyszysz mnie? – zapytał drżącym głosem.
Głowa dziewczynki przechyliła się na bok odsłaniając ukrytą pod kapturem burzę loków. Z ucha także
sączyła się stróżka krwi zlepiając ze sobą jej włosy
i barwiąc je na rudo. Szalona myśl przemknęła mu
przez głowę, Patrycja ma włosy takiego koloru…
Rdzawo-rude… Krwawo-rude…
Krew z ucha – kolejny przypadek z opowieści
o wypadkach oznaczający pewną śmierć. No i oczy.
Otwarte i nieruchome i tak niebieskie, wpatrujące
się w nocne deszczowe niebo. „Jezu, co ja zrobiłem,” jęknął Dawid. Muszę stąd uciec, pomyślał. Rozejrzał się nerwowo. Wokół nadal nikogo nie było.
Wstał i podbiegł do samochodu. Pojadę, bo tak naprawdę to nic takiego się nie wydarzyło. Tylko mi
się przywidziało. Nikt nie ma takich niebieskich
oczu. To fizycznie niemożliwe. To wszystko mi się
przywidziało.
Wsiadł i już miał wrzucić jedynkę gdy nagle pomyślał o Walczaku. Jutro policja znajdzie ciało
dziewczynki i rozpocznie dochodzenie. Ten debil
Walczak na pewno się dowie o wypadku i z pewnością wskaże na Dawida. Gliny przyjdą obejrzeć samochód i po nim. Co za bagno… Ale co zrobić?
Nagle naszło go olśnienie. Zabierze ciało do lasu, to tylko trochę nie po drodze, i tam zostawi.
Przykryje je gałęziami, trawą, mchem, czymkolwiek. Zanim ją znajdą minie trochę czasu, las jest
nie po drodze, więc jeśli nikt go nie zauważy, będzie
mógł się wyprzeć że w ogóle był w lesie.
Genialne, pomyślał. Zanim zarejestrują zaginięcie minie co najmniej kilka dni. Potem następne
kilka zanim ktoś znajdzie ciało. Jeśli w ogóle ktoś
znajdzie ciało. W końcu jest zima, a przy tej temperaturze deszcz zaraz zmieni się w śnieg i przykryje
wszystkie ślady. Do tego czasu naprawię samochód
– w sumie nic takiego się nie stało – nawet ślady nie
wskazują na to że kogoś potrąciłem, snuł dalej. Na
dobrą sprawę mogę zgłosić to do firmy ubezpieczeniowej i dostać za to kasę z polisy AC. Napiszę że
ktoś cofał i uderzył w mój samochód na parkingu
koło firmy Walczaka, będę podwójnie kryty. Plan
wydawał się bez zarzutu.
Dawid włączył wsteczny i podjechał do leżącego
ciała. Cholera, będę ją musiał wrzucić na tylnie siedzenie, pomyślał. W bagażniku leżą próbki które
wziąłem dla Walczaka. Wyszedł z samochodu,
otworzył tylnie drzwi i podszedł do dziewczynki.
Leżała teraz na wznak, a deszcz zmył z jej twarzy
strużki krwi. Schylił się po nią i zauważył że jej oczy
były zamknięte.
Dziwne, pomyślał, zawsze czytałem że na oczy
kładzie się monety, albo coś ciężkiego, żeby powieki
się nie otwierały. Kiedyś czytał nawet, że zmarłym
zszywało się powieki, żeby nie otwierali oczu. Ale
może to był jakiś horror. Zresztą nie jestem ekspertem od umarlaków, pomyślał. Z drugiej strony jak
ktoś zasypia albo traci przytomność to oczy mu się
zamykają, a nie otwierają. To pewnie jakiś odruch
bezwarunkowy.
Ostrożnie podniósł ciało dziewczynki. Nie ważyła więcej niż 10 kilo. Pewnie dlatego nie narobiła
zbyt wiele szkód, pomyślał. Płaszcz dziewczynki nie
był zbyt mokry, mimo że deszcz padał przez cały
- 27 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
czas. Musiała niedawno wyjść na dwór, stwierdził.
I bardzo dobrze, więcej czasu minie nim ktoś zauważy że jej nie ma. Włożył ciało dziewczynki na tylnie
siedzenie i położył je na boku. Zgasił światło pod dachem. W słabym świetle padającym od deski rozdzielczej wydawać się mogło że dziewczynka śpi.
Wsiadł do samochodu i ruszył. Spojrzał jeszcze
w tylnie lusterko i natychmiast zahamował. Na drodze leżał kozak. Cholera, prawie o nim zapomniał.
Przez głupi kozak cały plan wziąłby w łeb. Wyszedł
na ulicę, podbiegł do buta, podniósł go i wrzucił na
podłogę samochodu przy tylnim siedzeniu, na którym leżała dziewczynka. - Teraz już chyba pomyślałem o wszystkim, - mruknął do siebie rozglądając
się ostatni raz po drodze.
Wsiadł i ponownie ruszył. To dziwne, ale czuł
się lepiej. Dużo lepiej. W sumie to przepełniała go
euforia. Nie czuł już zmęczenia z poprzedniego
weekendu. Opuściła go nawet ta delikatna mgiełka
jaka zdawała się osnuwać mu mózg po tym jak napił się koniaku u Walczaka. Nawet z przerażenia,
które poczuł po wypadku nic nie zostało. Czuł się
z siebie dumny, z tego jaki jest sprytny i jak sprawnie w tak krótkim czasie poradził sobie z problemem, z którym większość ludzi nie poradziłaby
sobie w ogóle.
Większość tych frajerów pewnie popłakałaby się,
albo wezwałaby policję i poszła siedzieć za spowodowanie śmiertelnego wypadku, pomyślał z zadowoleniem. Patrycja pewnie też tylko by się popłakała.
Ciekawe na ile przydałyby się jej w takiej sytuacji te
jej dobre rady.
Czuł się znakomicie. Mógłby nawet znieść jej
głupią piosenkę. A właśnie, pomyślał, gdzie jakaś
muzyka? Spojrzał na radio bez panelu. No tak, trochę go poniosło z tym radiem. Schylił się by podnieść panel z podłogi. Gdzie ten cholerny…,
pomyślał macając po podłodze. W końcu jego ręka
natrafiła na panel. Podniósł głowę by wsunąć panel
na miejsce i zobaczył stojący na poboczu radiowóz.
Przed radiowozem stał policjant machając czerwoną latarką.
O cholera, pomyślał Dawid. To koniec. Jezu, co
robić?, pomyślał gorączkowo zatrzymując się na poboczu. Powiem że ona tak leżała i właśnie zabieram
ją do szpitala. Tylko że w tym kierunku nie ma żadnego szpitala. No i gliniarz spyta mnie czemu nie za-
dzwoniłem po karetkę. Kurwa, co robić, panikował.
Może poczekam aż podejdzie a potem odjadę zanim się zorientuje. Ale on na pewno będzie mnie
ścigał, a jak nie, to zapamięta numery. Mam przesrane, pomyślał zrezygnowany.
Policjant podszedł i zapukał w okno zapaloną
latarką. Dawid opuścił szybę.
- Dobry wieczór, starszy aspirant Wawrzyniak,
komenda powiatowa policji w Kraśniku. Kontrola
drogowa. Proszę przygotować prawo jazdy i dowód
rejestracyjny.
Dawid odruchowo chciał sięgnąć na tylnie siedzenie by wyjąć dokumenty z kurtki, gdy przypomniał sobie że ma ją na sobie. Policjant zauważył
jego ruch i skierował światło latarki na tylnie siedzenie.
- Córka zasnęła? - zapytał.
- Tak - odpowiedział Dawid czując jak wraca
mu nadzieja. - Wracamy z daleka a jest już późno,
no i zasnęło biedactwo. Chyba jest przeziębiona
i ma gorączkę.
Chryste, żeby tylko nic nie zauważył, błagał
w myślach Dawid.
Policjant zgasił latarkę. - Sam mam taką małą
w domu, nawet podobna.
Dawidowi ciarki przebiegły po plecach. Chryste,
żeby się tylko nie okazało, że to jego córka, bo wtedy to już zupełnie mam przesrane.
- Też jest przeziębiona i strasznie marudzi. Nie
powinien pan jej wozić jak jest przeziębiona. Jak
przeziębi się przeziębienie, to można nabawić się
zapalenia płuc. Osiem? - zapytał nagle.
- Co? - spytał zaskoczony Dawid
- Osiem lat? Na tyle wygląda.
- A, tak, osiem. Byliśmy u jej babci. Na weekend.
Ona daleko mieszka, więc wracamy dopiero teraz,
a Alicja jeszcze chora, więc do szkoły i tak by nie
poszła…
- A co pan taki mokry? - spytał policjant.
Cholera, nabrał podejrzeń, Dawid pomyślał
przerażony.
- A, musiałem zrobić sobie małą przerwę, wie
pan, odcedzić kartofelki, - brnął dalej.
Policjant popatrzył na niego przez całą wieczność.
- Dobra, jedź już pan i zawieź tego dzieciaka do
domu, bo naprawdę ją pan przeziębisz, - powiedział
- 28 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
w końcu. – Dobranoc – rzucił salutując.
- Dobranoc, - odpowiedział Dawid. Teraz to już
naprawdę będę musiał odcedzić kartofle, pomyślał
ruszając. Ale to już jak dojadę do lasu. Byleby jak
najdalej od tego wścibskiego gliniarza.
Z drugiej strony co za debil z tego gliniarza, pomyślał z przekąsem. Mógłbym tu wieźć cały samochód trupów a on by się nawet nie zorientował.
- Taka ta nasza policja, - wymamrotał z sarkazmem. Heh, nie mają szans z kimś tak opanowanym jak ja, pomyślał z dumą. Rozegrałem to po
mistrzowsku. Ta bajka o babci i o przeziębieniu,
i jeszcze wymyśliłem na poczekaniu imię. Ciekawe,
czy to ja jestem taki sprytny, czy on taki głupi…
Chyba jednak to ja jestem sprytny.
Włączył radio i odetchnął głęboko. Będzie dobrze. Dzięki jego opanowaniu i sprytowi wszystko
będzie dobrze. Spotkała go sytuacja stresowa, a on
sam poradził sobie znakomicie. Bez niczyjej pomocy, bez bezużytecznych rad Patrycji. Sam jestem panem swojego losu, pomyślał, i kształtuję ten los
perfekcyjnie. Z głośników radia poleciało „Last
Christmas”. Dawid zaczął pogwizdywać do taktu
piosenki, a nawet zamruczał razem z George’m Michael’em refren. Na tylnim siedzeniu nieruchomo
leżała chwilowo zapomniana martwa dziewczynka.
Gdy dojeżdżał do lasu, zmęczenie znów zaczęło
dawać o sobie znać. Bycie geniuszem jest jednak męczące, pomyślał. Cała adrenalina ze mnie zeszła i dopiero jestem padnięty, stwierdził. Jechał powoli
rozglądając się za jakąś boczną ścieżką prowadzącą
w głąb lasu. Po drugiej stronie zobaczył zjazd na
parking leśny. W sumie tak samo dobre miejsce jak
każde inne. Nawet lepsze, pomyślał, bo jest gdzie zawrócić, no i utwardzone podłoże. Same plusy, że też
wcześniej na to nie wpadł. No tak, ale wpadł gdy zobaczył. Umiem na bieżąco kontrolować sytuację
i wykorzystywać nadarzające się okazje, uśmiechnął
się z samozadowoleniem.
O tej porze i przy takiej pogodzie parking był całkowicie pusty. Dawid stanął i zgasił silnik. Deszcz
przestał padać, ale na zewnątrz wciąż było zimno
jak cholera. Przeszedł przez parking i wszedł wgłąb
lasu. Tutaj temperatura była już trochę wyższa,
głównie dlatego że nie wiał ten przenikliwy wiatr.
Dawid przeszedł się kawałek szukając dobrego miejsca na ukrycie ciała. Coś wystarczająco daleko żeby
od razu ktoś nie znalazł, a wystarczająco blisko żebym nie zgubił się chodząc jak wariat po nocy w lesie, pomyślał.
Po kilku minutach znalazł idealne miejsce. Małe
zagłębienie, obok którego leżały świeżo ścięte gałęzie. Zagłębienie wydawało się idealne, a gałęzie mogły posłużyć do zamaskowania ciała. Jedynym
mankamentem było to, że tuż obok zagłębienia rosła brzoza którą jakiś czas temu musiał złamać
wiatr. Mimo złamania z pnia nadal wyrastały gałęzie z listkami i pewnie dlatego zostawiono ją w spokoju. Była to chyba jedyna brzoza w okolicy
i stanowiła dość dobry punkt orientacyjny. Miał
nadzieję że nie jest to jakieś popularne miejsce
schadzek miejscowych dzieciaków, jakieś „chodź,
spotkamy się przy złamanej brzozie,” zaśmiał się
sam do siebie. Nieważne, teraz i tak jest za zimno
na schadzki. Gdy wracał do samochodu przez głowę przebiegła mu szalona myśl – a co jeśli jej nie
będzie w samochodzie… A co jeśli wstała i…
- Przestań! - zbeształ sam siebie. Do tej pory
działałeś jak dobrze naoliwiona maszyna a teraz co,
sam się nastraszysz i spanikujesz? Podszedł do samochodu i spojrzał przez okno. Ciało dziewczynki
leżało tak jak je zostawił. Bo i jak niby inaczej miało
leżeć, zaśmiał się nerwowo. Pochylił się, podniósł
ciało i wyciągnął je z samochodu. Rozejrzał się wokoło i podążył w kierunku brzozy. Zauważył ją od
razu, teraz gdy już wiedział czego szuka.
Podszedł do zagłębienia i wrzucił do niego ciało.
Wpasowało się tam idealnie. Jak gdyby właśnie do
tego było stworzone, pomyślał. Podszedł do leżącej
obok kupy gałęzi i podniósł kilka by przykryć nimi
ciało. Odwrócił się i zauważył że dziewczynka patrzy się na niego swoimi niebieskimi oczami.
Gałęzie wypadły mu z ręki. Przez chwilę stał tak
znieruchomiały wpatrując się w dziewczynkę, która
zdawała się patrzeć na niego. Jej niebieskie oczy patrzyły na niego z niemym wyrzutem, spoglądając
jakoby w głąb jego duszy. Czuł się jak zahipnotyzowany. Pomyślał że jeśli nie przerwie tej wymiany
spojrzeń, zostanie tu na zawsze, pod złamaną brzozą, dopóki ktoś nie znajdzie go stojącego nieruchomo nad ciałem martwej dziewczynki…
Ta myśl sprawiła że otrząsnął się. Cholera, pomyślał, to przez to zmęczenie. Przecież ona upadła
na plecy gdy wrzuciłem ją do tego dołu i od uderze-
- 29 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
nia otworzyły się jej oczy. Teraz to już na pewno osiwiałem, pomyślał. Podniósł gałęzie i rzucił je na ciało dziewczynki.
- Pom… pomocy, - dobiegł go cichy szept.
Zatrzymał się.
- Pomóż mi, - odezwała się z dołu dziewczynka.
Serce Dawida zabiło tak mocno, że aż zdziwił się
że nie połamało mu żeber. Mam omamy, pomyślał.
Halucynacje słuchowe. Spojrzał na gałęzie. Spomiędzy nich spojrzały na niego najbardziej niebieskie
oczy na świecie. Powieki mrugnęły. Dziewczynka
żyła.
- Pomóż, nie mogę ruszyć nogami ani rękami, powiedziała.
Żyje…
Co teraz?, pomyślał Z jednej strony ucieszył się
że jej nie zabił, z drugiej strony trochę żałował. Przyzwyczaił się do myśli że jest martwa. Miał już szczegółowo obmyślony plan co z nią zrobić. Odsunął od
siebie myśl że może być sprawcą czegokolwiek. Był
czysty… do momentu gdy ta się nie odezwała. Teraz cały plan legł w gruzach. Teraz znów był sprawcą. Teraz znów czekały go konsekwencje. Nawet nie
łudził się, że gdyby zawiózł ją teraz do szpitala i zostawił pod drzwiami to rozwiązałoby to sprawę. Lekarze znaleźliby ją i udzielili jej pomocy, ale co
z tego jeśli jest sparaliżowana. No i przecież może
mówić, a widziała jak przykrywał ją w lesie gałęziami. Jak niby ma się z tego wytłumaczyć? Chciał ją
ogrzać? Nie mówiąc już o tym że zawiadomiliby policję, a tamten wścibski glina miałby go jak na widelcu. O wiele mniej problemów sprawiała gdy była
martwa.
Dawid odgarnął z dziewczynki leżące na niej gałęzie. Dziecko zaczęło płakać. Dawid rozejrzał się
szukając jakiejś grubej gałęzi. Znalazł ją prawie od
razu. Tylko czy jestem w stanie to zrobić? Potrącić
głupiego dzieciaka biegnącego pod samochód to jedno. To, to już zupełnie inna sprawa. Czy mam jaja
żeby naprawdę ją zabić? Żeby ze sprawcy wypadku
stać się mordercą… ?
stało, to przecież może dojść do siebie za parę godzin. Nie jest aż tak zimno żeby zamarzła. Obudzi
się i zacznie krzyczeć, ktoś ją usłyszy i wszystko
pójdzie w cholerę. Niby kto i po co miałby zimą zatrzymywać się na parkingu leśnym, ale jak to mówił
Murphy jeśli coś może pójść nie tak to na pewno
pójdzie. Znając moje szczęście, pomyślał, to zatrzyma się tutaj na szczanie autobus wiozący policjantów… Gałąź drugi raz opadła na głowę
dziewczynki z głuchym dźwiękiem, a potem jeszcze
raz, tak dla pewności. Starał się nie patrzeć na to co
pozostało z twarzy dziewczynki.
Odrzucił gałąź i od razu tego pożałował. Cholera, odciski palców, przeleciało mu przez głowę. Czy
można je pobrać z takiej gałęzi? Chyba nie, musiała
by mieć gładką powierzchnię. No i pada deszcz, to
pewnie odciski jeśli w ogóle by tam były. Żałował że
zostawił rękawiczki w samochodzie. Miałby większą pewność że nie zostawił żadnych śladów, a poza
tym nie ubrudziłby sobie rąk od tej cholernej gałęzi.
No i ręce powoli zaczynały mu sztywnieć z zimna.
Przyrzucił ciało jeszcze kilkoma gałęziami.
W panującym mroku było już niewidoczne, ale
stwierdził, że nawet w dzień trudno byłoby dopatrzeć się czegoś dziwnego w leżącej pod złamaną
brzoza kupą obciętych z niej gałęzi. Byłby pewnie
zadowolony ze swojej roboty, gdyby nie obrzydzenie które czuł. Nie do siebie – do dziewczynki. Do
tego do czego zmusiła go swoją głupotą.
- Sama jesteś sobie winna – rzucił na odchodne
do kupy gałęzi. Taka jest kara za zmuszanie porządnych ludzi do desperackich czynów. Paradoksalnie,
poczuł się dobrze jak tylko to powiedział. W końcu
wymierzył głupiemu dzieciakowi zasłużoną karę.
Ludzie powinni mu być wdzięczni. W końcu jak
tak wybiegła mu przed samochód, to równie dobrze
wybiegała w przeszłości przed inne. Może nawet
ktoś wleciał przez nią do rowu, próbując ją ominąć.
Teraz już nie spowoduje żadnego wypadku, pomyślał. Nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo.
Wsiadł do samochodu i włączył silnik. Nie wiedział ile czasu zajęło mu ukrycie dziewczynki i jej…
Ale czy mam jaja żeby wrzucić całe swoje życie i pozbycie się problemu, pomyślał szybko, ale temdo kosza… ?
peratura w samochodzie zdążyła już znacznie spaść.
Włączył ogrzewanie na maksimum. Jego skórzane
Oczy zamknęła już po jednym uderzeniu, ale mo- rękawiczki leżały na wylocie wentylatora i mimo że
gła tylko stracić przytomność, a jeśli właśnie tak się w samochodzie było już zimno, one jeszcze były
- 30 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
ciepłe. Włożył je na ręce, zapalił światła i ruszył.
Muszę zatrzymać się na jakiejś stacji benzynowej
i wymyć ręce, pomyślał. Patrycja wie że jestem
u klienta, więc nie będzie zdziwiona moim późnym
powrotem, ale brudne ręce trudniej będzie wytłumaczyć. Całe szczęście że w lesie nie było błota, a tylko
sam mech i liście. Pada, to buty są mokre, pomyślał
z uśmiechem. Mały postój na jakimś Orlenie, może
ta ich kawa, mycie rąk i wreszcie do domu.
-… pomóż…- dobiegł go cichy głos z tyłu samochodu. Włosy na głowie i rękach stanęły mu dęba.
Spojrzał w tylnie lusterko. Samochód był pusty. Wariuję, pomyślał, przez tego głupiego bachora zwariowałem.
-… pomóż… - usłyszał i poczuł na ramieniu dotyk małej zimnej dłoni. Odwrócił się gwałtownie,
ale tylna kanapa samochodu nadal pozostawała pusta. Wzrok jego padł na podłogę. Kozak. Widocznie
kątem oka zauważył ten głupi kozak, a jego podświadomość wybrała omamy słuchowe i dotykowe żeby
mu o tym uświadomić.
Odwrócił się w kierunku jazdy akurat w ostatniej chwili by zauważyć, że przez swoją gimnastykę
w samochodzie zjechał na lewy pas a od stojącego
tam drzewa dzieli go co najwyżej dwadzieścia centymetrów.
Leżał w domu w łóżku, wykąpany i nagi pod kołdrą. Czekał aż Patrycja skończy brać prysznic
i przyjdzie do łóżka. Wychodząc z sypialni zgasiła
światło i wzięła ze sobą koszulę nocną, tę czarną
z futerkiem z otworami na piersi. Tę z delikatnego
przezroczystego materiału, który nawet nie sięgał
jej do pasa. Leżał zastanawiając się jak to dzisiaj zrobią. Wreszcie Patrycja stanęła w drzwiach sypialni
pukając rytmicznie w szybę drzwi. Oczy miała zamknięte, a na jej twarzy malował się uwodzicielski
uśmiech.
- Przefarbowałaś włosy na blond?- spytał nagle
dostrzegając że jej włosy nie są już rude. Spojrzał na
jej łono. – Tam też się przefarbowałaś? – zdziwił się
widząc wąski blond pasek. Patrycja sięgnęła ręką do
włącznika światła. Oczy oślepił mu blask jak gdyby
stadionowe reflektory zaświeciły mu prosto w oczy.
Zanim zabłysło światło, zdążył zobaczyć że jej oczy
były niebieskie. Zupełnie jak…
Pukanie stało się natarczywe. - Panie, panie, ży-
jesz pan? –
Dawid otworzył oczy i natychmiast je zamknął
pod naporem światła padającego mu prosto w oczy
i wwiercającego się prosto w mózg. Przypomniał
sobie gdzie jest. Dziwne, że nic go nie bolało, czuł
się tylko senny. Chyba nic mi nie jest, pomyślał.
Pukanie nie ustawało.
– Panie, drzwi masz pan zamknięte, nie mogę
panu pomóc – usłyszał jak gdyby spod wody.
Jezu, pomyślał, czemu nie dadzą mi się wyspać.
Wstanę to otworzę. Ogromnym wysiłkiem otworzył oczy. Światło zniknęło. Uniósł delikatnie głowę
i zobaczył dziurę w przedniej szybie. Od dziury ciągnęły się czerwone rozmazane plamy, a w jej krawędziach zobaczył kępki włosów. Światło, które
jeszcze przed chwilą świeciło mu w oczy okazało się
latarką. Przy samochodzie stał policjant, ten który
zatrzymał go wcześniej.
- Odsuń się pan od szyby, to ją stłukę – krzyknął
policjant. – Słyszysz pan? Odsuń się od szyby.
Dawid nie miał już siły utrzymywać głowy w górze. Opuścił ją i zobaczył leżący na kolanach kozak.
Skąd ten but, pomyślał, ale czuł że nie ma siły się
nad tym zastanawiać. Było mu trochę zimno, ale
zaczęło go ogarniać miłe ciepło.
Boczna szyba pękła a na kolana posypały mu się
kawałki szyby. Dawid uchylił powieki i spojrzał
z ukosa. Policjant włożył rękę do samochodu
i otworzył drzwi. Gdy jego ręka zbliżyła się by zwolnić zacisk pasa bezpieczeństwa zatrzymała się nagle. Policjant podniósł leżący na kolanach Dawida
kozak.
- Twoja córka… gdzie jest twoja córka?- usłyszał
jak z oddali. Jaka córka, pomyślał, przecież nie
mam dzieci.
- Gdzie jest ta dziewczynka? – krzyczał policjant.
Dawid przypomniał sobie o dziewczynce. – Parking… - wymamrotał. – Złamana brzoza…
- Jaki parking? Jaka brzoza?
- W lesie… załamana brzoza…
- W lesie? Coś ty zrobił człowieku? Coś ty zrobił!
Dawid usłyszał oddalające się kroki. – Centrala,
tu 027. Potrzebuję karetki, wypadek na drodze….
Słowa policjanta powoli odpływały w dal. Zimno też odpływało. W końcu było ciemno, cicho,
ciepło i spokojnie. Poczuł w swojej dłoni małą cie-
- 31 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PAN KRACY - ALICJA
plutką dłoń. Spojrzał w bok. Z ciemności wyłoniła
się uśmiechnięta twarz dziewczynki.
- Dziękuję, - powiedziała, a z twarzy jej znikł
uśmiech.
- Czemu jesteś smutna? – zapytał Dawid.
- Ty mi pomogłeś, a ja muszę cię zostawić. Ja już
muszę odejść, a ty zostaniesz tutaj na wieki – odpowiedziała.
- Pomogłem? – zdziwił się. – Jak to na wieki? –
dodał zdziwiony.
- Żegnaj – odparła dziewczynka rozpływając się
jak poranna mgła.
Dawid rozejrzał się. Stał przy drodze przy rozbitym samochodzie. Kawałek dalej stał radiowóz,
w którym siedział policjant mówiący coś nerwowo
przez radiostację. Było mu przeraźliwie zimno i był
przemoczony. Wsiądę do radiowozu i trochę się
ogrzeję, pomyślał. Zrobił kilka kroków w kierunku
radiowozu, gdy nagle świat mignął jak gdyby ktoś
zrobił zdjęcie. Potrząsnął głową i zorientował się że
nadal stoi przy samochodzie. Nadal było mu zimno
i nadal był przemoczony.
- Na wieki… - zabrzmiało mu w uszach.
przyczyną śmierci były obrażenia głowy jakich doznała ofiara. Spekuluje się, że sprawą zajmie się tak
zwany zespół „Archiwum X” badający niewyjaśnione zbrodnie sprzed lat…
Głos Kraśnika 24-11-2009
Do śmiertelnego wypadku doszło wczoraj w nocy
na trasie Lublin – Ożarów. W okolicach Kraśnika
kierujący samochodem osobowym marki Opel Astra
stracił panowanie nad kierownicą i uderzył w stojące
przy przeciwległym pasie ruchu drzewo…
Kurier Lubliński 30-11-2009
„Zagadka sprzed trzydziestu lat rozwiązana”
Po ponad trzydziestu latach udało się rozwiązać
zagadkę zaginięcia mieszkanki Pułankowic, 10 letniej Alicji F. Dziecko wyszło z domu i ślad po nim zaginął. Policja po przeanalizowaniu kilku tropów
w tej sprawie umorzyła śledztwo. Zagadkę rozwiązał
funkcjonariusz Robert Wawrzyniak, który w zeszłym tygodniu - dokładnie trzydzieści dwa lata po
zaginięciu - odkrył zwłoki dziecka. Prawdopodobną
- 32 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
P
HOTAUTORCHOCOLATE
: PIOTR KNASIECKI
rzedpołudnie było leniwe. Choć trattoria
funkcjonowała już od prawie trzech godzin, Roberto nie sięgnął dotąd jeszcze po
zatknięty za fartuchem skórzany portfel,
by wydać komuś resztę. Nie zdradzę wam zbyt wielkiej tajemnicy jeśli powiem, że najchętniej nie wydawałby jej wcale – jego widlasta ósemka pochłaniała
galony benzyny w tempie, którego pozazdrościłby
nawet miejscowy pijaczyna Billy. Odkąd Wuj George wdał się w irackie tarapaty, paliwo drożało z dnia
na dzień i nie było temu widać końca. Przyjdzie chyba uznać, że czasy, gdy napiwki wystarczały na codzienne balangi trwające do rana, papierosy,
kolorowe rozkładówki, nawet na butelkę Jacka Danielsa co sobotę, minęły bezpowrotnie. W ogóle cała ta dzielnica zeszła na psy! Klasa średnia (powie
mi ktoś, co to jest za cholera? Ta średnia klasa? Czy
ktoś w ogóle o niej słyszał?!) A więc klasa średnia,
o ile kiedyś pomieszkiwała tutaj, przeniosła się
gdzieś w okolice Piątej Alei, pozostawiając opustoszałe mieszkania takim jak on, potomek włoskich
emigrantów. Ledwie wiązał teraz koniec z końcem!
Chociaż okoliczne kamienice pokryło niewybredne
graffiti, czynsz wcale nie zmalał. Co dwa tygodnie
płacił za tę zatęchłą budę tyle, że starczyłoby na nowiutkie, tuningowane felgi do jego Mustanga,
a prawdopodobnie nawet na opony do nich. Takie,
jakie wypatrzył gdzieś za szybą, rozpłaszczając na
niej nochal, jakby fasada sklepu z ogumieniem była
witryną cukierni, a on małym Roberto w krótkich
portkach, wiecznie zasmarkanym i śliniącym się na
widok panettone. Hmmm... Pirelli Zero Rosso... Kiedyś w końcu sprawi je sobie i będzie palił gumę odjeżdżając stąd z piskiem po zamknięciu knajpy.
Odjeżdżając tam, gdzie jeszcze nie ma mazgajów na
ścianach i obwieszonych tombakiem latynosów.
ruchem dłoni zgarnął miedziaki ze stolika. Blat wykonany był ze świetnie wypolerowanej Białej Marianny i zgarnianie z niego bilonu przypominało
sztuczkę ekwilibrysty. Miał już życzyć w duchu temu skąpcowi, by wypita kawa nie pozwoliła mu
najbliższej nocy zasnąć, gdy napotkał jego spojrzenie. Niech to szlag! Facet nie spał już chyba od tygodnia!
Przekrwione białka rozbieganych oczu nasuwały
skojarzenia rodem z taniego horroru.
- Widział pan to? Przeglądał pan już te gówniane gazety?! – mężczyzna po pięćdziesiątce prawie
na niego nakrzyczał. Dopiero teraz Roberto spostrzegł, że ze stojaka na prasę zniknęło wszystko.
Pomięte, poskładane niedbale dzienniki piętrzyły
się na pustym krześle obok, jakby to tam właśnie
miały swoje miejsce.
- Świr. Trafił mi się kolejny popapraniec i to już
z samego rana – pomyślał. Wzmógł czujność. Postanowił, że tym razem nie da z siebie zrobić popychadła jak przed Bożym Narodzeniem i wyniesie
gnojka razem z drzwiami! Nie pozwoli, by jakiś
sfrustrowany onanista obrażał go w jego własnym
lokalu. I to za jedyne dwa pięćdziesiąt.
- Ani, kurwa, słowa! Nawet wzmianki! A jak sekretarz obrony zmieni krawat, idzie to na pierwsze
strony! Nic nie napisali! Powiedz pan, czy oni pozamieniali się na głowy
z własnymi wackami?!
Zaczynało być ciekawie. Zlustrował amatora latte z odrobiną cykorii i z ulgą stwierdził, że jego ocena zaczyna ewoluować. Ten gostek miał
niewątpliwie jakiś problem, nie był to jednak problem o podłożu psychicznym. I chyba obejdzie się
- Rachunek?
Facet pod oknem płacił tylko za poranną latte. bez wyciągania bejsbola spod barowej lady... KilkuDwa pięćdziesiąt. Odliczone co do centa, to chyba dniowy zarost i przekrwione z braku snu oczy zasugerowały go chyba przedwcześnie. Na co dzień,
jasne, nie?
Roberto, wcale tym nie zdziwiony, wprawnym mając do czynienia z prawdziwą menażerią ludz-
- 33 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE
go stycznia.
- No więc, kurwa, właśnie! A w żadnej z tych
pierdolonych gazet nie wspominają nawet
o tym! A ludzie? Czy oni mają naprawdę wszystkich w dupie?!
Roberto przecisnął się za bar i pociągnął za spust
umieszczonego tuż pod młynkiem do kawy dozownika. Po chwili wybrał najcięższy ubijak i zaczął
prasować miarkę Illy w naparzaczu, jakby znęcał się
nad swoim zaprzysięgłym wrogiem. Poczuł, jak
drobne krople potu występują mu na czole. Ojciec,
świeć Panie nad jego duszą, nauczył go parzyć kawę
i tę sztukę Roberto opanował do perfekcji. Po chwili wąska strużka aromatycznego naparu pociekła le- No przecież to się, kurwa, może dzisiaj zda- niwie do mikroskopijnej filiżanki. Trwało to pół
wieczności, kawa jednak była perfekcyjna. Gdy porzyć!
Ocknął się błyskawicznie. Z czymkolwiek ma tu dał ją bluźniącemu poganiaczowi mułów, wsypany
do niej cukier długo utrzymywał się na spienionej
do czynienia, da sobie radę. To pewne.
- Wybaczy pan – zaczął z pozoru nieśmiało- co powierzchni kremowego naparu, nim zatonął
wreszcie.
się może zdarzyć dzisiaj?
Spod mankietu koszuli (Dolce Gabbana, albo in- Dziękuję. Bardzo dziękuję. Chyba mi tego włany cazzo, warta pewnie z siedem stówek) błysnęła
bransoleta złotego Rolexa. To zmieniało obraz rze- śnie trzeba...
I proszę mi wybaczyć moje zachowanie. Jestem
czy. Jego posiadacz albo tu zabłądził, albo szukał
schronienia. Tacy jak on od dawna unikali tego bardzo wzburzony.
- Trzeba być ślepcem, by tego nie zauważyć,
kwartału ulic jak kot prysznica. I pewnie, gdy już się
nieco uspokoi, przestanie kląć tak siarczyście. Role- proszę pana... – odparł uprzejmie.
Znów zaczynał lubić tego gościa na swój sposób.
xy odmierzały czas tak samo precyzyjnie, jak ich
podróbki z Tajwanu, ich właściciele jednak nie przeW ogóle lubił ludzi artykułujących swoje emoklinali w co drugim słowie. Roberto w każdym razie
cje.
tak ich sobie wyobrażał.
Nawet jeśli efekt bywał tak fatalny.
- Którego dzisiaj mamy? – spytał przeciwnik wrę- Jestem profesorem astrofizyki. Ma pan pojęczania napiwków.
- Dwudziestego dziewiątego. A dlaczego pan py- cie?
Roberto nie miał o tym pojęcia. Umiał za to znata?
komicie parzyć kawę. Póki co mu to wystarczało.
- A miesiąc, kurwa? Jaki mamy miesiąc?!
- W październiku dokonałem znaczącego odI pomyśleć, że jeszcze przed chwilą zaczął do niego odczuwać namiastkę sympatii. Babcia Francesca krycia. I to był początek moich kłopotów, również
prała go po pysku mokrą ścierką ilekroć nie przeże- finansowych.
Extra. Trafił się wreszcie jakiś barwny typ! Facet
gnał się nad talerzem spaghetti. A za każde brzydkie
słowo klęczał pod ścianą na niełuskanym grochu. zdobi nadgarstek złotym Rolexem
i przynudza, że dopadła go bieda. A on musi zaPrzez całą godzinę.
płacić
kolejny czynsz. I to już pojutrze.
I musiał w tym czasie klepać jakiś pacierz. A był
już wtedy całkiem dużym chłopcem...
- Słyszał pan kiedykolwiek o NEO?
- No jasne! Nawet polubiłem tego kolesia!
- Styczeń, proszę pana. Dwudziestego dziewiątekich typów, na ogół klasyfikował swych gości dość
precyzyjnie, z rzadka tylko będąc w tym celu zmuszonym do wdawania się z nimi w rozmowę; tu jednak wypróbowane instrumenty zawiodły.
Spojrzenie upiornych oczu było nad wyraz przytomne i trzeźwe,
a ubranie pochodziło z butików na Broadway’u,
do których on sam nigdy nawet nie ośmielił się zajrzeć. Za cenę samej tylko marynarki sprawiłby sobie te wymarzone, niskoprofilowe opony, o których
myślał cały ranek.
Rozmarzył się. Prawie poczuł w nozdrzach swąd
palonej gumy.
- 34 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE
- Nie. Nie chodzi mi o „Matrix” i żadnego z grających w tym filmie aktorów.
NEO to inaczej Near Earth Objects. Obiekty Bliskie Ziemi.
Niebezpiecznie bliskie...
- Rozumiem. Tym się pan zajmuje? – pytając, poczuł że zna odpowiedź.
- Owszem. Kataloguję nowe, wykreślam z rejestrów te, które nie pojawią się już nigdy i śledzę pozostałe. Moim narzędziem pracy jest potężny
radioteleskop i jeszcze potężniejsze komputery. Spokojne zajęcie, idealne dla tych, którzy nie lubią użerać się w pracy z całą armią różnej maści
psychopatów.
Roberto zrozumiał autoironiczną dygresję
i uśmiechnął się kącikiem ust.
Musiał jednak przyznać, że przestał już odczuwać obawę.
Zastąpiła ją ciekawość, chwilami granicząca z zafrapowaniem.
Zrzucił na podłogę stertę gazet zaściełających
wolne krzesło i usadowił się na nim. Gdy miał niespełna dziesięć lat przeczytał książkę Juliusza Verne
o podróży na srebrny glob i odtąd wszystko, co pozaziemskie, przez jakiś czas fascynowało go niezmiernie.
Nikt niestety nie wytłumaczył mu pojęcia Science Fiction, na czym ucierpiała babcia i jego stosunek do wpajanej mu przez nią religii. Wizja Nieba
z przeczytanej książki zbyt mocno odbiegała od tej
babcinej. Choć wkrótce potem pojął, że odmalowana przez pisarza koncepcja kosmosu jest wykraczającą poza ówczesną wiedzę fikcją, a nie
wspomnieniem z podróży, nigdy już nie zbliżył się
do tej starej, dobrodusznej kobiety na powrót
(w sensie emocjonalnym). Jakby to ona oszukała
go, nie zaś dziewiętnastowieczny pisarz... Nie czekała na to zbliżenie niestety. Zgasła w jego dziesiąte
urodziny.
- Czy jest ich sporo? – spytał, wcale nie przez
grzeczność.
Temat zaintrygował go i chociaż nie miał jeszcze
całej kwoty czynszu, chwalił sobie, że nikt akurat teraz nie zapragnął nowej porcji tiramisu.
- O tak! Całkiem sporo i dotąd cieszyło mnie to
bardzo. Wyglądało na to, że nieprędko zabraknie
mi na chleb! – odparł spytany, w chwilę po
tym, jak podniósł do ust filiżankę z aromatycznym espresso.
Jego oczy nagle pojaśniały.
Porządnie przyrządzona kawa naprawdę czyni
cuda!
Na szczęście nie przywraca do życia umarłych.
Nie bez ubawu Roberto wyobraził sobie, jak
przy jego marmurowym barze, na wysokich barowych stołkach kołyszą się sączący cappuccino zombie.
- Wiele tam zwyczajnych śmieci, które obserwujemy nie w trosce o losy naszej cywilizacji, lecz
z myślą o planowaniu orbit satelitów telekomunikacyjnych. I, oczywiście, wojskowych. To cholernie
drogie zabawki...
- A co zagraża Ziemi?
- Ziemi zagraża rachunek prawdopodobieństwa.
Wielkie Wymieranie zdarzyło się już w jej historii
kilkakrotnie, nikt nie obiecywał że się nie powtórzy.
Nie obawiamy się jednak tak naprawdę kolosów tej
wielkości, co sprawca zagłady wielkich gadów. Sen
z oczu spędzają nam drobiazgi, które jak dotąd
umknęły naszej uwadze.
- Pańskie październikowe odkrycie to taki właśnie okruch?
- W skali kosmicznej – tak. Jednak kolizja z bryłą o średnicy jednej trzeciej mili mogłaby zmieść
pod dywan całe to cholerne miasto!
- Dlaczego przypisuje mu pan swoje tarapaty finansowe? Myślałem, że na odkrywcę czeka raczej
premia, niż ubóstwo...
-Żartuje pan? Straciłem prawie wszystko! Nie
śledzi pan sytuacji na giełdach? Oszczędności całego mojego życia poszły się pieprzyć! W ciągu niespełna tygodnia!
- Przepraszam, ale co ten kawałek skały może
mieć wspólnego z NASDAQ?!
- Aż za wiele, mój synu. Garstka cwaniaków
upiekła niezłą pieczeń. Ci naprawdę wielcy, idąc za
ich wskazówkami, wyprzedali kluczowe pakiety akcji, zamieniając obligacje na kruszec. Ma pan pojęcie jaka jest dzisiaj cena uncji złota? A papiery
wartościowe wzięły w łeb. Mam je sprzedać teraz,
gdy warte są jedną czwartą? To dorobek trzech po-
- 35 Via Appia
Inkaustus.pl
O
p
o
w
i
a
d
a
n
i
a
PIOTR KNASIECKI - HOT CHOCOLATE
Przeznaczenie.
koleń!
- Nadal nie pojmuję... – Nie udawał wcale. Meandry giełdy były mu całkowicie obce.
- Zabrali mi tę sprawę. Pozwolili zajmować się
setką innych, ale tę mi zabrali. Przyjechali czarnymi
lincolnami w czarnych garniturach, zupełnie jak wyjęci z tego pańskiego filmu! Niech pies ich wszystkich trąca!
-Dlaczego nie wolno się już panu tym zajmować??
- To było w połowie stycznia. Nasze maleństwo,
nazwijmy je 2007 TU24 od daty odkrycia, miało
drobną kolizję z innym kosmicznym śmieciem. Nie
ucierpiało, ale zaczęło zachowywać się w sposób odbiegający od przewidywań i obliczeń. Również moich.
- To znaczy?
-Zmieniło trajektorię. Miało minąć Ziemię w odległości jednego i czterech dziesiątych dystansu dzielącego ją od jej księżyca. Dzisiaj.
- A po zmianie kursu?
- Nie wiem. Zabrali mi tę sprawę, już mówiłem.
A te pierdolone gazety aż do dzisiaj milczą!
- Niech się pan uspokoi. Niepotrzebnie kojarzy
pan krach na giełdzie z tym kawałkiem żużla...
Roberto wyjrzał przez taflę okiennego szkła. Dostrzegł jak kulawy Enzo ze sklepu z owocami morza
kuśtyka przez wymalowaną na asfalcie zebrę. Jak co
dzień o tej porze wtoczy tu za chwilę swoje wielkie
cielsko, ledwie mieszcząc je w dwuskrzydłowych
drzwiach.
Enzo uwielbiał, gdy na jego ulubionym miejscu
czekała na niego filiżanka gorącej czekolady i poranne wydanie New York Times’a.
Roberto znał upodobania swoich gości, dzięki
czemu ciągle jakoś radził sobie z czynszem. Przerwał więc rozmowę i przecisnął się za bar.
W wysokim rondlu z nierdzewnej stali zaczął
spieniać świeże, pełnotłuste mleko. Szczodrym gestem dosypał jeszcze trochę czekoladowych wiórków. I jeszcze trochę, po chwili. Miała to być
najlepsza czekolada, jaką w swoim życiu wypił ten
pocieszny, niemiłosiernie otłuszczony kuternoga.
Miała być też zarazem ostatnią.
Nad Wschodnie Wybrzeże, wlokąc za sobą warkocz pomniejszych okruchów, nadciągało właśnie
- 36 Via Appia
Inkaustus.pl
TWARZ
AUTOR: PAWEŁ B RONICKI
P
o
e
z
j
a
Wychyla się tam, zza rogu
Twarz zmęczona i owalna,
Która pierwszą jest po Bogu,
Bo wciąż taka nierealna.
Ona daje wszak nadzieję,
Smutek niszczy beznamietny,
Czy się jutro zapodzieje
Znów ubrana w strój odświętny?!
Myśli dziwnych plątaninę
Uskutecznia w głowie, żeby
Troski, kiedy już przeminę
Mogły przestać żyć z potrzeby.
Z taką twarzą mi do twarzy
Bo jest mojej tam odbiciem
Jakże chciałbym, by obnażyć
Potrafiła podłe życie.
Teraz, kiedy się uśmiecha
Czy to losu śmiech przekory,
Czy też może nowa cecha,
Która uczyć chce pokory?!
- 37 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
KOCHANIE, TO TYLKO EFEMERYDA
AUTOR: KHEIRA
patrz
parują z metafor
betonowe domki
matowieją szyby
późną prozą
szare dni tak jaskrawe
że...
spuść wzrok
kanapa nie jest w kształcie serca
wiem
uprawiamy
sport
seks
czasem miłość...
w plastikowych kubeczkach
wylewa się zielenią
na obojętne parapety
może zdąży nim uschnie
na niedzielny rosół
i cztery krzesła przy stole
- 38 Via Appia
Inkaustus.pl
PIÓRO
AUTOR: PAWEŁ B RONICKI
P
o
e
z
j
a
Kiedy weźmiesz w palce pióro,
By napisać oświadczenie
Czas połączy się z naturą
I nadejdzie pokrzepienie.
Kiedy wlejesz do zbiorniczka
Ciecz od wspomnień lekko rdzawą
Może zgaśnie zapalniczka
I zamieni się z buławą?!
Kiedy wyjmiesz wreszcie skówkę
Żeby dać snom podwaliny
Może życie da gotówkę
By odkupić wszystkie winy?!
Gdy trzymając w palcach drżących
Będziesz znów do chrztu gotowy
Może z oczu wciąż łzawiacych
Iskra przebłysk zrodzi nowy?!
Kiedy wreszcie w myśl konceptu
Zaczniesz tworzyć dzieło życia
Może zrodzi się wśród szeptu
Nowa jakość do zdobycia?!
Ale kiedy ze stalówki
Kropla ścieknie już ostatnia
Zgasną wtedy serc żarówki,
I świat znów okryje matnia.
- 39 Via Appia
Inkaustus.pl
JAK
ŚWIATŁO
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
P
o
e
z
j
a
Blady jak światło
w ciszy poranka
przebiega drżąco
przez lubieżny cień
po chwili pędzi
gorącą nutą
i w mezzoforte
siłą rodzi się
Nieznośnie długo
tłumi jej echo
aby pozostać
tu gdzie rosną bzy
w wodzie jeziora
na akwamaryn
już nie narzeka
że to kolor zły
Bezgłośnym śmiechem
budzi do życia
i bezboleśnie
wykorzenia lęk
Jarosław Turalski. Urodzony 22 listopada w Końskich.
Od września 2009 mieszka w Kielcach. Interesuje się muzyką (jazz, rock, klasyka - jest melomanem i audiofilem),
literaturą (wszystko co dobre, bardzo lubi SF) oraz dobrym, nieszablonowym filmem.
Lubi ludzi, którzy mają jakąś pasję i potrafią znaleźć
czas by ją realizować. Przepada za zwierzakami, a sam
opiekuje się kotką Fridą, znalezioną na przystanku MPK.
Dla miłości potrafi rzucić wszystko i zacząć od nowa.
pasmem miłości
oplata ludzi
później odchodzi
nie wiadomo gdzie.
- 40 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
NIE MA
W TYM
MIEŚCIE...
AUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA
Nie ma w tym mieście
miejsc jak dno oceanu,
gdzie tajemnica jest ciężka i kusząca,
faktura powietrza tłumi oddech,
a dusza z człowiekiem na ramieniu
szeptem spowiada się
ze zbyt szybko utraconego dzieciństwa.
Nie ma w tym mieście
miłosnych wyznań forte unisono,
wszystko sprowadza się
do przykrótkich spódniczek,
przewoskowanych masek
i hermetycznych kawalerek solo, piano, silencio.
Nie ma w tym mieście
ludzi po prawdzie.
W wiecznych nadgodzinach przedświtu
czarne ptaki tańczą w ustach kościołów.
Wyniosłe manekiny na cierpliwych wystawach,
niemo witają nowy,
martwy
dzień.
- 41 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
PIESZCZOTA
METAFIZYCZNA
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
Ręce
niewidzialne
wyciągam do ciebie
te w prośbie
miłości
modlitwie i gniewie
Czy czujesz
na rękach
na ustach
na łonie
że gładzą cię ciągle
i pieszczą
me dłonie
Wiatr włosy rozwiewa
za uchem łaskocze
a po kręgosłupie
przebiegają dreszcze
co myślisz
gdy ciało
wyprężasz lubieżnie
a oczy wciąż szepczą
trwaj pieszczoto
- jeszcze.
- 42 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
JAK
ODNALEŹĆ
AUTOR: PAWEŁ B RONICKI
Jak odnaleźć pokrzepienie
Zatracone w słów powodzi,
Aby móc nowym marzeniem
Skute serce rozpogodzić?!
Jak odzyskać zwiędły czas
Utracony już na starcie
I zamienić zimny głaz
W Asa na ostatniej karcie?!
Jak zakończyć lot koszący
I się wznieść znów na wyżyny,
Gdy nadziei cień parzący,
Z wiary za to - dym spaliny?!
Jak nauczyć się spojrzenia,
Które będzie drogowskazem
I uczyni, że się zmieniać
Już nie będzie myśl w odrazę?!
Jak dokonać, żeby treści
Przyswajane przez te lata
Zamiast zmieniać w smak boleści
Wiedzę niosły z nas dla świata?
Jak zamienić podłe słowa
W proste i szczere owacje
Aby dumę swą zachować
I odnaleźć własne racje?!
Czy naprawdę najpierw szlochać
Trzeba, że tak ciężko przeżyć,
Aby mocno zacząć kochać
I na serio w to uwierzyć?!
- 43 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
LEKCJA
GEOMETRII
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
Dwie połowy są nierówne
nie pomaga geometria
dusza na dwie pękła również
cóż do rzeczy ma symetria
Usta chłoną, węzły chłoną
oczy chłoną, uszy chłoną
wszystko żywe albo martwe
Tylko taka jest symetria
Tylko taka geometria
Mózgi: białe, szare, czarne!
Nie porazi widok myszy
ona leży nic nie czuje
zamroczona dawką ciszy
gdzieś w przestworza ulatuje
Będzie tęcza, ale szara
i kobieta, chociaż stara
wszystko żywe albo martwe
Ona czuje, jeśli czuje
Kim się czuje, kogo czuje
Mózgi: białe, szare, czarne?
Dawca życia, siewca śmierci
On najstarszą geometrią
bo nauczył swoje dzieci
co prawdziwą jest symetrią.
- 44 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
e
z
j
a
OAUTOR
OBROTACH
: PIOTR KNASIECKI
Już od pierwszego dnia Stworzenia
Wszystko się kręci wokół siebie
Kurz w tkniętej blaskiem smudze cienia
I gwiazdy na sklepionym niebie
Wiruje każdy stan skupienia
W ziarnach atomów ciągły obrót
Od totalnego zakręcenia
Chciałby ucieczkę znaleźć człowiek
Lecz nie da rady gdyż na powrót
Od rana kręci mu się w głowie
Wiruje wszechświat od niechcenia
Kręci się biznes gdyś obrotny
Czasem zastygam ze zdumienia
Gdy w skroniach dudni puls dwukrotny
Że Pan Bóg oparł plan zbawienia
Na ruchach posuwisto-zwrotnych
- 45 Via Appia
Inkaustus.pl
S
h
o
r
t
y
REKLAMY I IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUD
B
AUTOR: PRZEMYSŁAW MAŁACHA
iegł przez rozgrzane lampami plazmowymi ulice. Był 23 sierpnia. Dawniej to słońce, nie lampy, nagrzewało w sierpniu
ulice. Nie pamiętał tamtych czasów.
Wspomnienia ginęły w chmurze pyłów i gazów,
przesłaniających niebo. 23 sierpnia, godziny szczytu. Przepychał się przez tłum. Potrącał przechodniów i maszyny do spowiedzi, a to go spowalniało.
A przecież musiał na czas dotrzeć do celu, musiał!
Jeśli mu się to nie uda… Wolał nawet nie myśleć,
co się wtedy stanie. I tak miał szczęście, że udało
mu się zgubić wszystkich Łowców.
Wpadł na wysoką blondynkę, która wyszła z mijanego właśnie solarium. Kobieta przewróciła się,
a on poleciał na nią. Dosłownie, nie w przenośni –
nie cierpiał plastiku, różu i silikonu.
- Co pan…? – zaczęła i urwała w pół zdania, kiedy spojrzała w jego oczy. Czy aż taka wyzierała
z nich determinacja? Warknął coś niezrozumiale
w odpowiedzi, zerwał się na nogi i pobiegł dalej, nie
oglądając się za siebie. Skręcił w jakiś boczny, niezatłoczony zaułek i przystanął na chwilę. Musnął dło-
nią małą tabliczkę wszczepioną za uchem.
Wyświetlił przed oczami holo mapy tego okręgu
i chwilę je studiował. W końcu ruszył dalej. Przeskoczył przez mur, którym kończył się zaułek, po
czym puścił się wąskimi i pustymi uliczkami, mając
w pamięci trasę, którą sobie przed chwilą wyznaczył.
Po niecałych dziesięciu minutach intensywnego
biegu dotarł do celu. Wszedł do starej, odrapanej
budki telefonicznej i podniósł słuchawkę. Przyłożył
ją do ucha i przez krótką chwilę, kilka sekund zaledwie, wsłuchiwał się w jednostajny sygnał. Uspokajał myśli. W końcu wykręcił numer. Znał go na
pamięć.
- Halo? – usłyszał metaliczny,
zdeformowany głos.
- To ja – powiedział. – Jestem.
Zdążyłem.
- Nie. Spóźniłeś się minutę
i czternaście sekund.
- Ale mój comdev...- zaczął.
- Twój comdev nie ma tu nic
do rzeczy – przerwał głos. –
Spóźniłeś się. Możesz to sprawdzić po programie, mamy dokładne nagranie, przecież wiesz.
Mężczyzna opuścił głowę, ale
nadal trzymał słuchawkę przy
uchu. Czasem… czasem organizatorzy bywali łaskawi…
- Mamy jednak dla ciebie propozycję. Oto warunki: twoja córka traci teraz tylko prawą dłoń,
zamiast życia. Podwajamy stawkę. W puli jest teraz do wygrania... uwaga… sto tysięcy! Ale jest jeden warunek. Jako dodatkowego
zakładnika bierzemy twoją żonę. A celem będzie
tym razem uruchomienie syreny alarmowej na
okręcie zadokowanym w porcie i strzeżonym przez
oddział wojska. Mają rozkazy zastrzelić każdego,
kto będzie chciał się wedrzeć na pokład. Zasady takie jak zwykle - jeśli nie podołasz, zakładnicy tracą
- 46 Via Appia
Inkaustus.pl
S
h
o
r
t
y
PRZEMYSŁAW MAŁACHA - REKLAMY I IGRZYSK!, ZAKRZYKNĄŁ LUD
życie. Jak zawsze, dzięki naszym sponsorom - bo
wszyscy wiemy, jak drogie są dziś te usługi - zapewniamy żywego spowiednika i ostatnią posługę. Decyzja należy do ciebie. Przypominam, że wszystko, co
mówimy, leci na żywo. Oglądają cię miliony holowidzów!
Nie wytrzymał. Rozpłakał się. Taka szansa! Znowu opuścił słuchawkę. Uniósł głowę i błagalnie spojrzał w wypukłe oko jednej z wszechobecnych
kamer CCTV. Nie wiedział, co ma zrobić, łzy ciekły
mu po twarzy. Tak bardzo chciał ten nowy, stucalowy model holowizora 3D! Wypruwając sobie żyły
w, o ironio, fabryce holoekranów, nigdy nie będzie
mógł sobie na niego pozwolić. Z drugiej strony
szkoda mu było żony, w końcu byli razem całe trzy
lata... Tyle samo miała ich córka, jej było mu jeszcze
bardziej szkoda. Czytał gdzieś, że kiedyś małżeństwa trwały po czterdzieści, pięćdziesiąt lat! Jakoś
nie chciało mu się w to wierzyć. Bił się z myślami
i te walkę widać było na jego twarzy. W końcu ponownie przyłożył słuchawkę do ucha.
- Nie wiem, sam nie wiem czy się zdecydować –
powiedział drżącym głosem. Chwilę milczał. Czy
warto dodatkowo ryzykować życie żony? Był rozerwany wewnętrznie. Reklamy tego holowizora wyglądały rewelacyjnie! W końcu odezwał się.
- Chcę wykorzystać ostatnie kolo ratunkowe. Poproszę o pomoc publiczność.
Zapadła cisza. Po chwili w całym Mieście miliony gardeł spragnionych rozrywki zawyło w jednogłośnej aprobacie.
NEWS
Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE FORUM
INKAUSTUS. PL
ZOSTAŁO MIANOWANE
ZŁOTYM FORUM MIESIĄCA
W EDYCJI CZERWIEC- LIPIEC 2010 KONKURSU
ORGANIZOWANEGO PRZEZ STRONĘ
MYBB SITE. PL!
- 47 Via Appia
Inkaustus.pl
S
h
o
r
t
y
SZAFA WYCHODZI,
JA
ZOSTAJĘ
AUTOR: MARCIN B RZOSTOWSKI
G
dy nie mam z kim pogadać, to rozmawiam z rzeczami. Tematy mamy różne,
a i dyskusja potrafi być ciekawa. Najbardziej lubię kredens, który przeszedł niejedno i wie o życiu tyle, że nigdy nie wiem, co
powie. Czasami wtrąci coś lampa i bywa zabawnie.
Są jednak sprzęty, z którymi ciężko złapać kontakt.
Na przykład z krzesłem gadka zawsze wychodziła
mi krzywo. Tak samo jest z obrazem, do którego
można mówić godzinami i nie usłyszy człowiek
w zamian złamanego słowa. Natomiast szafa... Ta to
ma gadane! Skrzypi na wszystkie strony, ale jest zupełnie do rzeczy. Zdarzają się jednak dni, gdy stroi
fochy i ciężko z nią wytrzymać. Tak było wczoraj,
gdy wybierałem się na randkę. Na Arlecie zależało
mi od dawna i postanowiłem wyglądać zabójczo.
Stanąłem więc przed szafą i zagaiłem:
- To co mam włożyć?
- Garnitur.
- No, co ty?
- Przynajmniej będziesz wyglądał jak człowiek.
- Garnitur to obciach. Założę sweterek.
- Który?
- W paseczki.
- Po moim trupie! - zaskrzypiała szafa. - Nic z tego!
Podszedłem do szafy, przekręciłem klucz, ale nie
chciała się otworzyć. Dlatego z całą surowością, na
jaką było mnie stać, powiedziałem:
- Daj mi sweterek.
- Nie.
- Nie żartuj.
- Nic z tego!
Podrapałem się w czerep, spojrzałem na zegarek
i zrozumiałem, że do spotkania pozostał kwadrans.
W końcu nie wytrzymałem i krzyknąłem:
- Oddawaj sweterek!
- Nie.
- Nie rżnij księżniczki, bo nie jesteś gdańska!
- Cham! - padło w odpowiedzi. - Wychodzę!
- 48 Via Appia
Inkaustus.pl
S
h
o
r
t
y
P
KRACZYDŁA
AUTOR: MAREK JASTRZĄB
1.
rzeptaszenie stało się ciałem; na dzień dzisiejszy jest nas dziesięć, no, może dwaopowiadały się za nieskrępowanym znoszeniem
dzieścia miliardów z hakiem i całym
pogłowiem obijamy się na drzewach. Na- jaj,
tomiast na dzień wczorajszy było nas, średnio li2.
cząc, ze dwa razy mniej.
zawzięły się na nas złośliwie postanawiając przePoprzednio nie mogliśmy swobodnie drzeć mordy, bo każdy ptaszek miał swoją prywatną gałąź, ko- kształcić się w liczebniejsze stado i zajęły się nanar z podsłuchem przebranym za dzięcioła. Teraz, uczaniem śpiewu.
jak wszyscy, mamy sublokatorów. Im kto szybciej
zawodzi, tym prędzej wywrzeszczy sobie większą
substancję odpoczynkową, tego co rychlej przenoszą aż pod koronę drzewa, gdzie przewidziano dla
namolnych większe metraże, znośne warunki, istne
raje.
Z czasem i dla nich wprowadzono szlaban na kłapanie dziobem. Kto został przyłapany na lamentowaniu bez zezwolenia i pytlował na dziko, tracił
prawo do stałego zasiedlania gałęzi. Z punktu dostawał skierowanie do bajora na zadupiu i tam, do upadłego, mógł zajmować się roszczeniami. Niewielu
więc było chętnych do oficjalnego kręcenia dziobem.
Ten, co pomstował po cichu i na pół gwizdka,
bez uprzedzenia zostawał odgórnie doceniony
i mógł dopraszać się podciągnięcia pod ulgowy przepis gwarantujący możliwość zasiedlenia całego drzewa. Wtedy wywyższał się na swojej powierzchni,
puszył się, szarogęsił i kokosił ze swoją metrażową
pomyślnością, aż wszystkich przestrzennie upośledzonych za mocno kłuło to w oczy i nie było wyjścia: musieliśmy przywołać go do porządku i, dla
przykładu, walić go w cztery litery, by nabył ogłady.
A cały ten galimatias z zagęszczeniem powstał
z powodu wron; wrony od zamierzchłych czasów
żyły w opozycji do logiki:
- 49 Via Appia
Inkaustus.pl
S
h
o
r
t
y
C
NAOCZNIE
AUTOR: EL TIGRE
o roku, na jesień, jechaliśmy nad jezioro. Rodzice potrzebowali odrobinę odpoczynku od natłoku miasta. Uwielbiałem:
pakować się, składać ubrania i ręczniki
a także samą trasę samochodem. Siostra zawsze nagrywała płytę z popularnymi piosenkami, do których wymyślaliśmy swoje własne, oryginalne teksty.
Dzięki temu podróż nie zdawała się wcale długa.
Na miejscu, zaraz po wrzuceniu bagażu przez
próg, musieliśmy pobiec przywitać się z huśtawką
na gałęzi drzewa i cegłówkami ułożonymi w stół do
grania w wojnę. Ojciec powtarzał zawsze, żebyśmy
nie odpływali za daleko. Tego razu jednak czuliśmy
się już dostatecznie dorośli, by wykroczyć poza obszar mielizny.
Wyciągnęliśmy więc tratwę, do tej pory skrzętnie schowaną w krzakach. Po zreperowaniu kilku
spróchniałych wiązań, położyliśmy ją na wodzie.
Odrzuciliśmy wesoło trampki, niczym birety na zakończeniu studiów.
Kiedy tafla na mieliźnie przestała być już przejrzysta, rozpostarły się przed nami połacie błękitu.
To był niesamowity widok. Zaczęliśmy wiosłować
jeszcze bardziej zacięcie. Po chwili wpłynęliśmy na
wody ciemne niczym czeluście piekielne…
I nagle uderzyła nas fala powieki.
- 50 Via Appia
Inkaustus.pl
P
i
a
s
k
o
w
n
i
c
a
PUSZAK
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
Mały puszaczek
nad rzeką
futerko czesał
wytrwale
Wstał wcześnie rano
i szyszką
włosy szczotkował
z zapałem
I był już piękny
puszysty
koło południa
- nie wcześniej
Lecz wiatr mu zmierzwił
futerko
puszak to przeżył
boleśnie
Więc od południa
znów czesał
aż szyszka w łapkach
trzeszczała
Wieczorem skończył
lecz burza
znowu mu włoski
rozwiała.
- 51 Via Appia
Inkaustus.pl
P
i
a
s
k
o
w
n
i
c
a
KRÓLICZEK
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
Kim króliczki małe są
a kim nie są chociaż śpią
co na wiosnę gada deszcz
i gdzie jesteś jeśli chcesz
Zieleń groszku cieszy mnie
i króliczka w jego śnie
elektryczny płynie prąd
dokąd idę a nie skąd
Czy króliczek przerwie sen
gdy zaśpiewam refren ten:
„Uszka jak dwa strączki masz
czy mi chociaż jedno dasz ?”
- 52 Via Appia
Inkaustus.pl
P
i
a
s
k
o
w
n
i
c
a
RENIFEREK
AUTOR: JAROSŁAW "TUREK" TURALSKI
Reniferek malutki
miał czerwone futerko
matce rzekł w świat wyruszam
i powrócę nieprędko
Tuż na leśnej polanie
spotkał młodą ośliczkę
żuła trawę pomału
wyglądała prześlicznie
więc zakochał się nagle
i swój rozum gdzieś zgubił
wiedząc raczej niewiele
czule do niej przemówił
Słuchaj piękna sarenko
nie namyślaj się długo
pasujemy do siebie
czy zostaniesz mą lubą?
Renie mój ty zabawny
jesteś jeszcze zbyt młody
ale osioł jest z ciebie
dałeś tego dowody
Wracaj prędko do mamy
nie zawracaj mi głowy
dość mam ciebie głuptasku
koniec naszej rozmowy.
- 53 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
g
r
a
n
i
c
z
ANIMATOR
WYWIAD MICHAŁA OLEJARSKIEGO Z ROBERTEM NOWAKIEM
a
Przedmowa: Pod pseudonimem Robert Nowak 2. Dlaczego poszedłeś w kierunku animacji?
ukrywa się absolwent studiów technicznych, na których wyspecjalizował się w grafice i animacji komW pewnym sensie animacja komputerowa to
puterowej. Zgodził się on dać odpowiedzi na kilka dziedzina filmu, gdzie aktorami są wykorzystywane
pytań. Może przekona to kogoś do obrania podob- przez animatora wirtualne "kukiełki". Dzięki temu
nej ścieżki?
każdy ma okazje opowiedzieć całkiem nieprawdopodobne historie na pozór nie mające nic wspólne1. Opowiedz, proszę, jak się zaczęły Twoje po- go z rzeczywistością. Przekazywać własne myśli,
czątki z grafiką komputerową?
wizje, bawić i szokować, czego zresztą próbują ludzie na całym świecie.
Wszystko miało swój początek przy grach komputerowych, ze szczególnym nastawieniem na gry
3. Czym się inspirujesz przy swoich pracach?
FPP (gry z perspektywy pierwszej osoby - dop.
redakcja). Następnym milowym krokem była chęć
Przede wszystkim filmem, ponieważ obraz ma
tworzenia lokacji dla tych ulubionych - Unreal To- dla ludzi najpotężniejszą siłę przekazu i inspiracji.
urnament, Quake 3 i Return do Castle Wolfenstein. Oczywiście w tym celu zapoznaję się z produkcjami
zarówno animowanymi jak i fabularymi. Nie ważne
Później spróbowałem swoich sił w krótkich ma- dla mnie, jak stary jest ten film, czy z jakiego zakątchinimach (gatunek animacji tworzonej na silniku ka świata pochodzi. Staram się jedynie omijać szewybranej gry). Mój wybór padł na engine Return to rokim łukiem wszelkie "megaprodukcje" rodem
castle Wolfenstein, dzięki czemu poznałem pro- z Hollywoodu.
gram 3DsMax i zacząłem stawiać pierwsze kroki
w tym właśnie programie.
- 54 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
g
r
a
n
i
c
z
a
AUTOREK - JAKIŚ TAKIŚ TYTUŁ
Chomet. Na dzień dzisiejszy jest autorem ledwie dwóch filmów, krótko i długo-metrażowego, a mimo to uważam jego prace za genialne
połączenie oryginalnego designu postaci, ciekawej historii i humoru. Już niedługo ukaże się
najnowsze dzieło francuskiego mistrza - 'The
Illusionist', tym razem historia oparta będzie na
scenariuszu samego Jacques'a Tati. Nie mogę
się już doczekać kiedy będę mógł zawiesić na
niej oko.
6. Czy uważasz, że czeka Cię łatwa przy4. Możesz opisać nam na czym polega praca szłość jako
animatora? W Polsce? Na świecie?
animatora?
Animacja komputerowa cały czas się rozwija na
Sposobów animacji są dziesiątki, a z kolejnymi
latami rozwoju przychodzą kolejne. Różni animato- świecie. Oczywiście największy rozpęd w tym kierzy pracują całkiem innymi metodam, i posługują runku jest w USA. gdzie przemysł ten jest w chwili
się zupełnie innymi narzędziami. Tym narzędziem obecnej niezwykle konkurencyjny. W Polsce nie
może być najzwyklejszy ołówek w animacji tradycjy- ma jeszcze wielu animatorów, co pozwala mi mieć
nej, poprzez plastelinę przy robieniu filmu stop-mo- nadzieje na znalezienie pracy w niedalekiej przytion aż po przechwytywanie i czyszczenie szłości. W zawodzie tym, jak w wielu innych, szczeMotionCapture, która polega na zgrywaniu ruchów gólnie związanymi z przemysłem IT, trzeba się
ciała żywego człowieka przy pomocy specjalistycz- nieustannie rozwijać, poznawać technologie i aktualizować z prędkością światła wykorzystywane
nej aparatury.
oprogramowanie.
to satysfakcja z 'dawania życia' wirtual5. Posiadasz swoich idoli w świecie animacji? nymMimo
postaciom i imitacji świata jest na tyle duża, że
Moim niedoścignionym wzorem jest Sylvain warto próbować sił w tej dziedzinie.
Inkaustus.pl
P
o
g
r
a
n
i
c
z
W OBIEKTYWIE
AMATORA
GALERIA: MARTA D UBIEL
a
- 56 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
g
r
a
n
i
c
z
a
GAERIA - MARTA D UBIEL
Sposób życia... Ludzie mają wiele różnorakich talentów. Jedni
poruszają nasze serca
śpiewem inni oczarowują
malarstwem,
jeszcze inni lepią z plasteliny pieski i kotki,
a Marta fotografuje.
Przy czym nie traktuje
tego z jakąkolwiek dozą niezwykłości,
a wręcz przeciwnie.
W obecnych czasach to raczej normalność, bowiem wejście fotografii w świat cyfrowy pozwolił robić zdjęcia wszystkim.
Warto jednak wspomnieć, że „posiadanie lustrzanki nie uczyni z nas prawdziwego fotografa, tylko posiadacza lustrzanki”. Kim w
takim razie jest Marta: posiadaczem, czy już
fotografem?
Autorka galerii ma zaledwie
dwadzieścia lat, a fotografuje
od pięciu. Studiuje socjologię
reklamy i komunikacji społecznej na Uniwersytecie
Śląskim w Katowicach. Imprezuje, gra w siatkówkę,
jeżdzi na rowerze i uwielbia objadać się lodami.
- 57 Via Appia
Inkaustus.pl
P
o
g
r
a
n
i
c
z
GAERIA - MARTA D UBIEL
Gdy tylko ma wolną chwilę, bierze aparat i rusza w świat. Kocha to, wkładając w fotografowanie całe serce. Większość
wykonanych przez Martę fotografii to zdjęcia robione "przy okazji", podczas wyjazdów
czy wakacji.
Uwielbia chodzić po górach prawie tak
samo jak robić zdjęcia, więc obie te pasje
idealnie się ze uzupełniają.
Wielu ludzi pyta, czy nie chciała iść do
technikum fotograficznego, studiować na
ASP, ale zdecydowanie temu zaprzecza. Fotografia to dla niej sposób wyrażenia siebie,
własnych pragnień i potrzeby ekspresji. Zarabianie na życie? Przymus? Stres z powodu
terminów? To nie dla Marty. Woli robić to z
uśmiechem na twarzy, wtedy kiedy ma
ochotę, robiąc to starannie.
Jest amatorem. Nie wstydzi się tego, co
nie znaczy, że nie chce być coraz lepsza. Jej
pragnieniem jest dojście do perfekcji, co za
tym idzie poczuć się spełnioną.
a
WIĘCEJ ZDJĘĆ MARTY MOŻECIE
ZNALEŹĆ POD ADRESEM:
HTTP://TRUSKAWKOVA. DIGART. PL/
- 58 Via Appia
P
u
b
l
i
c
y
s
t
y
k
a
Inkaustus.pl
POLISH INVADARTS W FABRYCE
AUTOR: ANNA LEWANDOWSKA, ZRÓDŁO: WWW. LEEDS-MANCHESTER. PL
C
zy Polak w Wielkiej Brytanii jest tylko
robolem? Otóż po pierwsze tak, po drugie nie. Tak, bo emigracja post-2004
twórczo żyć potrafi i to udowadnia; nie,
bo skutecznie obala stereotyp Polaka tylko i wyłącznie robola.
W sobotę 12 czerwca w Polskim Ośrodku w Leeds odbyła się wystawa pod nazwą Fabryka Pozytywnych Emocji. Była
to druga impreza kolektywu artystycznego Polish InvadARTs, który
zainicjował swoją działalność w listopadzie
2008 roku. Wystawa
spotkała się z niemałym zainteresowaniem,
przyciągając w fabryczne podwoje różnorodne
grono
zwiedzających – dorosłych, dzieci, świeckich
i duchownych, przyjaciół przyjaciół i znajomych. InvadARTsom udało się również
zainteresować sobą media i stowarzyszenia kulturalne. Fabrykę odwiedziła telewizja internetowa
tvpl.tv, radio Humber, portal internetowy londynek.net oraz przedstawicielka Polskiego Ośrodka
Społeczno-Kulturalnego w Londynie.
W wystawie wzięli udział fotografowie: Radek Ja-
nicki, Karol Wyszyński i Paweł Łuszkiewicz oraz
fotografki: Dorota Kordecka, Asia Pawlak i Ola Giżewska, która oprócz fotografii pokazała również
swoje grafiki i animacje. Irek Tankpetrol
prezentował street art,
Dorota Kmiecik plakaty i wlepki, Justyna
Kmiecik grafiki transferowane następnie na
tkaninę. Paulina Łuszkiewicz body painiting,
Norbert Stachurski
malarstwo, Przemek
Małacha literaturę, Paweł Godlewski animację, Agata Szmytka
i Magda Drobnik pokazały wyroby z filcu,
Ewa Piechota biżuterię z kamieni szlachetnych.
Zwiedzający Fabrykę, mogli zakupić wystawiane
prace.
Wejście na wystawę umożliwiały fabryczne karty wstępu, nabywane i stemplowane na miejscu. InavdARTsi, tak jak na fabrykę przystało, ubrani byli
w robocze fartuchy i nie tylko prezentowali swoje
prace, ale także pokazywali proces twórczy, próbując zaangażować zwiedzających. Ola tworzyła
z dziećmi rysunki, Paulina wykańczała swoje srebrno-złote dzieło na żywej modelce, a także malowała
twarze dzieci, Magda z Agatą pokazały, jak z wełny
ufilcowac szal. Irek tworzył na miejscu grafitti. Karol i Radek w srebrnej izolatce realizowali interaktywny projekt fotograficzny, z którego powstanie
seria animownaych gifow przedstawiajacych zmiany w emocjach, poddanych eksperymentowi osób.
W kąciku literackim można było m.in. dopisać dalszy ciąg do rozpoczętego opowiadania. Podczas wystawy, prezentowane były animacje poklatkowe
zrealizowane przez Olę, pt. Circles i Kres-kówka,
z muzyką Radka. O godzinie 22:00 swój pokaz miała animacja Pawła pt. Peter and the Wolves, która
- 59 Via Appia
P
u
b
l
i
c
y
s
t
y
k
a
Inkaustus.pl
ANNA LEWANDOWSKA - POLISH INVADARTS W FABRYCE
była jednocześnie jego pracą dyplomowa. Warto
wspomnieć, że Paweł, tegoroczny absolwent Multimedia Desing na Universytecie Huddersfield, zdobył za nią pierwszą nagrodę przyznawaną przez
niezależnego egzaminatora, dyrektora artystycznego firmy Roxter Games.
Po godzinie 22:00 i pięciu minutach dla fotoreporterów, rozpoczęło się after party z muzyka minimal, DnB i house tworzone wspólnie przez DJ
Bonn’a, Pj’a, Nair’a i Slug’a.
Dla InvadARTsów Fabryka była niemałym przeżyciem. Impreza tworzona po godzinach,
nocami, często do białego rana była dla nich testem
osobowości,
charakterów i umiejętności nie tylko organizacyjnych, ale też
kompromisu.
Pozostaje mieć nadzieję, że InvadARTsom wystarczy weny,
odwagi i entuzjazmu
do dalszych przejawów
pracy twórczej, a także
chęci dzielenia się z szerszą publicznością pozytywnymi emocjami, które Fabryka miała na celu wygenerować.
Grupa Polish InvadARTs chciałaby podziękować
wszystkim sponsorom, dzięki którym realizacja wystawy była możliwa. Dziękujemy również patronom
medialnym, którzy pomogli nam nagłośnić wydarzenie; a także wszystkim osobom z grupy wsparcia
technicznego, bez których nie powstałyby chociażby
ścianki wystawowe. Dziękujemy także Kasi i jej pomocnikom, którzy podczas trwania wystawy prowadzili kawiarenkę
- 60 Via Appia
INFORMACJA
Z RADOŚCIĄ INFORMUJEMY, ŻE WYSTAWA
KULTURALNA
POLISH INVADARTS II
BYŁA OBJĘTA PATRONATEM MEDIALNYM ZE
STRONY FORUM
INKAUSTUS. PL
P
u
b
l
i
c
y
s
t
y
k
a
Inkaustus.pl
CIEMNA STRONA
POSTĘPU
AUTOR: EL TIGRE
T
ak sobie właśnie lecą w tle The Streets.
Wpadłem na chwilę w tym zalatanym
moim życiu, żeby generalnie tym nielicznym, którzy tu jeszcze wpadają, powiedzieć, że w tym wszystkim jednak ważniejsze jest
szaleństwo, a nie przyczyna. Nikt już dziś się nie zastanawia nad tym, dlaczego coś jest, albo dlaczego
ktoś zrobił coś, albo powiedział, albo co się stało, że
doszło do tego, że coś się stało... Dziś jest, bo jest i finał. Rozważań w tej kwestii niewiele i raczej nie zanosi się na zmianę w tej materii. I nie wynika to
raczej ze znieczulicy, jaka obecnie panuje w ludziach. To raczej z rozkwitu egoizmu, który w dobie internetu i załatwiania wszystkiego przez
komórkę święci swoje złote lata. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że teleportowali mnie do tej
epoki z jakiejś innej, wcześniejsze. Ale, jak to mawiają, nigdy nie jest za późno... póki się nie ma skostniałej psychiki i dwustu tomów śmiesznych zasad,
zawsze jest możliwość przejścia 'na ciemną stronę
mocy'. Jeśli wszystkie dobre uczynki, które do tej pory zgromadziłem, były błędem (a wszystko na to
wskazuje) to jedyną drogą ma być brnięcie w tej obłudzie? I tu wracamy do tego o czym pisałem na początku - nikt nie zastanawia się nad tym 'dlaczego?'
ponieważ jego decyzje są tego pozbawione. W pośpiechu życia większość zatraca umiejętność zastanawiania się i dociekania. Już nie tylko 'prawdy', ale
także 'możliwości zrównoważenia swojej dotychczasowej bezmyślności'. Myślenie o tym, co będzie za x
lat i co trzeba w tym celu zrobić przyćmiewa im 'dzisiaj' i 'jutro'. Tak traci się osobowość. Ludzie bez
osobowości nie interesują się innymi i na odwrót.
Inni nie interesują się ludźmi bez osobowości. Powstaje obłuda 'spędzania czasu'... i masowa hipokryzja. Przykro mi jak to widzę, bo mamy takie piękne
lato i Peugeot'y mają teraz takie piękne oczy, a najpiękniejsze z tego wszystkiego jest to, że w skrajnym zmęczeniu, po kilku godzinach marudzenia
i wkurwiony z powodu braku opalenizny, ale jednak potrafię to docenić.
- 61 Via Appia
Inkaustus.pl
K
o
n
i
e
NIESTETY TO CO DOBRE, SZYBKO SIĘ KOŃCZY.
Wszystkim autorom i autorkom serdecznie
dziękujemy za możliwość publikacji ich utworów.
Tylko dzięki Wam jesteśmy w stanie się rozwijać!
c
Jesteś osobą kreatywną?
Kochasz wszelakiego rodzaju literaturę,
zarówno prozę, jak i poezję?
Pragniesz poznać opinię o swoich utworach,
bez złosliwosci i obrazliwych komentarzy?
Stała Redakcja:
Artur "Kot" Białacki
Michał "Zguba" Olejarski
Przemek "Rootsrat" Małacha
Chcesz poprawiać swój warsztat pisarski w
przyjaznym gronie?
Lubisz poznawac nowych, ciekawych ludzi i
jednostki bardziej szalone?
Asysta:
Jezeli na którekolwiek pytanie mozesz
odpowiedziec "tak", to z radością zapraszamy na
forum literackie:
El Tigre
Sileana
INKAUSTUS.PL
PRZYJDŹ. POCZYTAJ. POZOSTAŃ
Kontakt
FORUMINKAUSTUS@ GMAIL. COM
Do zobaczenia w następnym numerze ;)
- 62 Via Appia