Okarma Katarzyna Kl. V „Patroni krakowskich ulic – mała lub wielka

Transkrypt

Okarma Katarzyna Kl. V „Patroni krakowskich ulic – mała lub wielka
Okarma Katarzyna
Kl. V
„Patroni krakowskich ulic – mała lub wielka historia,
Która kryje się za nazwiskiem na tabliczce” – Stanisław Klimecki
Ta sobota różniła się od wszystkich innych tym, że w domu Kowalskich
był remont. Wszyscy biegali nerwowo i w ogóle sobota nie przypominała
soboty tylko poniedziałek, gdy rodzina zbiera się do pracy lub szkoły. Jedynie
dwaj „obywatele” zachowywali się spokojnie: Tofik i Pimpek. Pimpek był
psem, a Tofik królikiem.
- Gdzie te wiertła?!! – denerwował się pan Kowalski, tata Karoliny i Beaty.
Ilekroć to robił, domowy inwentarz chował się po kątach.
- Ach! Już wiem! – krzyknął uradowany i pobiegł w dzikich podskokach do
Karoliny, bo była w pobliżu i powiedział:
- Karola, wiertła są w piwnicy, możesz po nie iść? Klucz leży na stole.
- Ale gdzie w piwnicy? Przecież wiesz, że tam dawno nie sprzątaliśmy, bo
nigdy nie ma czasu?
- No, są…
- Dobra nieważne, poszukam ich – powiedziała dziewczynka, zgarnęła klucze
ze stołu i ruszyła dziarskim krokiem w stronę „nieziemskiego bałaganu”.
Karolina miała dwanaście lat i nie była zbyt odważna, i z tego powodu
była często wyśmiewana w szkole. Jej marzeniem było przenieść się do
czasu okupacji Krakowa, chociaż na pięć minut i zetknąć się z tą
przerażającą rzeczywistością.
Przekręciła kluczyk i otworzyła drzwi do piwnicy. Chciała zapalić światło,
ale żarówka była zepsuta. Przy jednej z bocznych ścian unosiła się
ciemnozielona poświata. Momentalnie zapomniała o wiertłach i co najlepsze,
o strachu. Dziewczynkę ogarnęła nieposkromiona chęć podejścia do
dziwnego miejsca. Zrobiła krok w stronę zieleni i nieznana siła wepchnęła ją
w otchłań. Nagle świat zawirował, trwało to raptem ułamek sekundy i Karolina
znalazła się pod wysokim, dębowym stołem, z którego zwisała do podłogi
długa, bawełniana serweta. Karolinę zamurowało.
Wyszła spod stołu i zobaczyła, że jest w czyimś gabinecie. Na biurku
porozrzucane były jakieś papiery, na ścianach wisiały półki, na których była
bardzo dużo książek i zeszytów. Karolina wzięła jeden brulion do ręki i
otworzyła. Było tam zapisane:
„Udało mi się uciec z niewoli rosyjskiej do Charkowa, obecnie pracuję
pod przybranym nazwiskiem jako nauczyciel gimnazjum. Jest październik
1918 roku, wojna dobiega końca. Niemcy się wycofują i niedługo, kiedy wojna
się skończy, zamierzam wrócić do Krakowa, bardzo się cieszę i mam
nadzieję, że Polska odzyska niepodległość. Wtedy otworzę kancelarię
adwokacką w Podgórzu. To już niedługo”.
Dziewczyna usłyszała kroki na korytarzu, wyraźnie zbliżające się do
gabinetu. Wiedziała, że musi uciekać, ale gdzie? Wyjrzała przez okno i
zobaczyła, że gabinet znajduje się na parterze. Szybko je otworzyła i
wyskoczyła na śnieg. Pomyślała, że jak już w pokoju nikogo nie będzie
wdrapie się po ścianie i wejdzie z powrotem.
Czekała chwilę i myślała o tym, kto mógł napisać ten pamiętnik. Przy
tych rozmyślaniach przypomniała sobie o rodzicach. Beacie. Pomyślała, że
szybko musi znaleźć drogę powrotną, ale najpierw dowiedzieć się, kto jest
autorem notatek. Kilka minut później weszła do pokoju i otworzyła pamiętnik
w pośpiechu rzucony na podłogę. Na tyle zeszytu był niewyraźny podpis, z
którego z trudem odczytała nazwisko, imienia jej się nie udało przeczytać.
Nazwisko autora to „Klimecki”. Karolina wzięła do ręki pamiętnik i wyszła
przez okno. Wiedziała, że musi znaleźć portal jak najszybciej, tym bardziej,
że zaczynało się ściemniać.
Dziewczyna wybrała się na poszukiwania portalu. Przeszła tak
przynajmniej cztery kilometry, nogi bolały ją niemiłosiernie, była wycieńczona,
chciało jej się pic. Szła jeszcze chwilę, aż natrafiła na ławkę, obok której stała
latarnia. Karolina usiadła i w świetle latarni zaczęła zagłębiać się w lekturę
pamiętnika Stanisława Klimeckiego. Po dłuższej chwili czytania ujrzała przed
sobą niebieski portal, otoczony złotymi ramami jak z obrazu. Świecił mocno,
aż raził w oczy. Karolina zaskoczona pomyślała: „Teraz, albo nigdy” i wręcz
wbiegła do portalu zostawiając nieopatrznie notatki na ławce.
Wchodząc w rażący blask, usłyszała krzyk i strzał z pistoletu. Niestety, na
powrót było już za późno.
Dziewczyna znalazła się z powrotem w piwnicy, ale owej zieleni już nie
było. Była tak zdumiona swoimi przeżyciami, że zapomniała o pragnieniu i
zmęczeniu, wyszła po schodach na górę. Przez hol przechodziła tak, że
sprawiała wrażenie śpiącej w marszu. Nie zwracała uwagi na pytania i zdania
kierowane do niej. Podeszła do Beaty, chwyciła ją za rękę i pociągnęła za
sobą do swojego pokoju. Zaczęła opowiadać.
- Przeteleportowałam się do czasów Klimeckiego, do jego gabinetu i czytałam
jego pamiętnik, a jak wracałam usłyszałam strzał i krzyk… Był 11 grudnia
1942 roku – powiedziała.
Siostra jej uwierzyła jak małe dziecko i przerwała.
- Jego wtedy rozstrzelali…
- Ale zaczekaj, ja jeszcze wyczytałam, że miał kancelarię adwokacką w
Podgórzu, a jak wybuchła II wojna światowa, został wiceprezydentem miasta,
a potem prezydentem Krakowa.
Wiesz, co jest ciekawe, że działał w Obywatelskim Komitecie Pomocy,
utworzonym jeszcze przed wkroczeniem armii niemieckiej do Krakowa przez
profesora Stanisława Kutrzebę, Prezesa Polskiej Akademii Umiejętności i
kardynała Adama Sapiehę.
Potem w tym pamiętniku był opisany najgorszy los jaki mogli zgotować
Niemcy ludziom. To był obóz koncentracyjny w Sachsenhausen. Pana
Klimeckiego przewieźli tam wraz z aresztowanymi krakowskimi profesorami.
Niemcy aresztowali 6 listopada 1939 roku 183 profesorów, za to, że byli
inteligentni i tworzyli przyszłość Polski. Oni się ich bali. Byłego prezydenta nie
było z razem z nimi na uczelni, ale zabrali go z domu, ponieważ był
zaangażowany w uruchomienie szkolnictwa polskiego i to z jego inicjatywy
powstała Tymczasowa Komisja Szkolna. To między innemu dzięki niemu w
prawie wszystkich szkołach w Krakowie od końca września 1939 rozpoczęła
się nauka.
Opisywał tam straszne rzeczy, jak ich transportowano w zimie w
wagonach towarowych, pisał o strachu i nadziei. Oni wszyscy dodawali sobie
otuchy, że przecież są znani w całej Europie i to jakaś pomyłka i zaraz ich
uwolnią. Kilku z nich zmarło ze zmęczenia, głodu i pracy ponad ich
możliwości fizyczne. Jak to czytałam, łzy same cisnęły się do oczy. Oni ta,
pracowali na mrozie, bez ciepłych ubrań, niedożywieni. Ciągle znęcano się
nad nimi, kazano stać na polu godzinami, wieszano za ręce. Nie mogę dalej
już opowiadać, takie to okropne.
A potem płakałam ze wzruszenia, jak czytałam o tych wszystkich akcjach
mających na celu uwolnienie tej grupy więźniów. W końcu naciski naukowców
z różnych krajów, dyplomatów i wstawiennictwo dyplomacji papieskiej oraz
Mussoliniego odniosło skutek i był to jedyny taki przypadek. Byli wolni, w
lutym 1942 roku wrócili do rodzin, ale byli już innymi ludźmi.
Klimecki pisał, że nie potrafi z nikim rozmawiać o tych kilku miesiącach,
że chce je wymazać z pamięci, że budzi się po nocach, słyszy krzyki
Niemców: „Raus aus den Baracken”.
I jak tak myślę, my mamy wszystko, rodzinę, ciepły dom, jedzenie, picie,
a ich tam w Sachsennhausen napędzał głód, jedli resztki zamarzniętych
ziemniaków i marchewek. Jak jesteśmy chore, mama troszczy się o nas, a
oni z gorączką, tyfusem leżeli na zimnych podłogach.
- Z tym ostatnim się zgodzę, ale teleportowanie się?
- No taak, ale to jest prawda.
- Oj z tą twoją wyobraźnią można by niezłą książkę napisać – powiedziała
Beata, uśmiechając się do Karoliny i wyszła z pokoju.

Podobne dokumenty