Pierwsze spotkanie

Transkrypt

Pierwsze spotkanie
Pierwsze spotkanie
Kamil Kluczewski
Kamil Kluczewski
praca zgłoszona na IV Międzynarodowy Konkurs Literacki im. Marii Danilewicz Zielińskiej "Słowo i tożsamość"
Pierwsze spotkanie
To było kolejne gorące popołudnie w amerykańskiej bazie wojskowej, niedaleko granicy Iraku z Iranem. Ja i kilku
kolegów z naszego oddziału mieliśmy pójść na patrol. Większość z nas myślała, że to będzie zwykły dzień służby, jak
wszystkie do tej pory, ale tego, co się wydarzyło, na pewno nie się spodziewaliśmy.
Wtorek, osiemnasty lutego 2021 roku, czyli 51. dzień drugiej zmiany. Nasz kapitan dostał wiadomość, że mamy
zbadać teren na północny wschód od bazy. Mieliśmy przejść jakieś 10 kilometrów w tę i z powrotem, aby sprawdzić,
czy wróg nie próbuje czasem zaatakować naszej bazy z tamtej strony.
John „Rudy”, Steve „Campo”, Matkowic, Chaffin, Dave „Montes”, Mike, Jack, Jacub, Cole - nasz kapitan, no i ja sierżant Henry Blackburn - wszyscy z pierwszego batalionu zwiadowczego piechoty morskiej. John wcale nie otrzymał
swojego przezwiska z tego powodu, że ma rude włosy, ale dlatego, że przez cały czas nosił przy sobie dziennik z rudą
okładką, w którym codziennie zapisywał, co się wydarzyło. Poza tym wiem o nim tylko to, że pochodzi z Dallas w
Texasie i że jego rodzice są prawnikami. Steve natomiast słusznie był nazywany „Campo”, ponieważ jest świetnym
snajperem (w duecie ze mną). Poza tym wiem, że pochodzi z Missisipi, jego tata pracuje w ochronie sklepowej, a
mama w banku. Matkowic pochodzi ze stanu Nowy Meksyk, jego mama pracuje w sklepie spożywczym, ale tata jest
bezrobotny. Chaffin to duży mięśniak – ciągle chodzi na siłownię. Pochodzi z Missouri, gdzie jego rodzina prowadzi
lombard. Dave’a właściwie nie znałem, bo wiedziałem jedynie, że pochodzi z Oklahoma City. Mike pochodzi z
Georgii, jego rodzice prowadzą dużą firmę transportową. Jack wciąż się przekomarza, że sam pokona całą armię
terrorystów; jego tata prowadzi wypożyczalnię samolotów w Kentucky. Jacub pochodzi z Alaski i przez cały czas
uważa, że Jack to żółtodziób. Jego tata jest kierowcą ciężarówki w programie „ICE ROAD TRUCKERS”. Cole
pochodzi ze stanu Nevada; jego rodzice przybyli z Brazylii, by znaleźć lepsze życie. Sam Cole nie chciał więcej
zdradzać o swoim życiorysie. Ja natomiast pochodzę z Kalifornii, z bogatej rodziny, która prowadzi dużą firmę
budowlaną. Mam 32 lata, reszta oddziału to mniej więcej moi rówieśnicy.
O godzinie 15:00 wyszliśmy na patrol. Jak zwykle było gorąco, tym razem +30?C. Upał był tak bardzo nie do
zniesienia, że już po kilometrze Jacub wyjął swoją litrową manierkę, z której wypił prawie połowę zawartości. Od razu
Cole zaczął do niego mówić:
- Nie pij tyle, bo ci nie starczy na powrót - nakazał Jacubowi.
- Tak jest, kapitanie – odpowiedział żartobliwie Jacub.
Ja natomiast w tym samym czasie wyciągnąłem lornetkę, aby się rozejrzeć po okolicy.
I jak zwykle nic nadzwyczajnego nie zobaczyłem.
- Hm . . . pusto, jak zwykle – zawiadomiłem oficera.
- No to idziemy dalej – odpowiedział mi Cole.
strona 1 / 3
Pierwsze spotkanie
Kamil Kluczewski
Od razu wyruszyliśmy, bo do pierwszego postoju były jeszcze 2 kilometry. Dojście tam zajęło jakieś 15 . . . 17 minut.
Kiedy doszliśmy, na miejsce, znowu wyciągnąłem lornetkę i… znów nic niepokojącego nie zobaczyłem. Tym razem
Jacub wypił połowę wody, która mu została w manierce. Kapitan jeszcze nic nie wypił. Chłopaki czasami się dziwią i
pytają Cole’a:
- Czy czasem pan nie przesadza z tym oszczędzaniem wody?
A on na to, jak zwykle, mówi:
- Czarni lepiej znoszą takie upały.
Cole jest Murzynem, więc nikt się nie dziwi, że tak mówi. Na pewno niektórzy rasiści by go znienawidzili za jego
wywyższanie się w roli oficera.
Kiedy znowu wyruszyliśmy w drogę, było już dwadzieścia po trzeciej. Szliśmy trochę wolniej, ponieważ
byliśmy trochę bardziej zmęczeni niż zwykle, ale mimo to humory nam dopisywały. Spytany przez Jacuba o to, co
myślę o Jacku, odpowiedziałem:
- To zwykły żółtodziób, jak wszyscy młodzi.
Kiedy w końcu doszliśmy do drugiego postoju, zobaczyliśmy małą dolinę pomiędzy dwoma dużymi wydmami, gdzie
kapitan kazał zrobić tymczasowe obozowisko. Poza tym kazał Matkiwicowi wejść na jedną z wydm, aby się rozejrzał i
powiedział mu, co widzi. Przez 5 minut nic się nie działo, aż w oddali Matkowic zobaczył coś dziwnego i poprosił
oficera, by do niego podszedł i spojrzał przez lornetkę. To, co zobaczył Cole, zaskoczyło nas wszystkich:
- Chłopaki, musicie to zobaczyć – krzyknął do nas.
Weszliśmy na wydmę i zobaczyliśmy około 15 czołgów wroga w odległości półtora kilometra od nas. Od razu
zapytaliśmy się Cole’a, co mamy robić, a on mnie i Montesowi kazał rozstawić miny w jednej linii, w odległości 2
metrów od siebie. Sam z resztą oddziału powoli się wycofał z powrotem do bazy, aby ostrzec resztę batalionu.
Rozstawianie min zajęło nam jakieś pięć minut. Kiedy skończyliśmy, czołgi były już jakieś dwieście metrów od nas,
więc zaczęliśmy uciekać. Reszta oddziału była już trzy kilometry przed nami, a więc nie było mowy o tym, żebyśmy
ich dogonili. Kiedy minęło kolejne pięć minut, kapitan i reszta oddziału dotarli już do bazy oraz złożyli raport. Nasz
batalion miał około 12 czołgów do obrony bazy oraz kilkadziesiąt sztuk broni przeciwpancernej.
Kiedy obrona bazy była już gotowa, ja i Montes znajdowaliśmy się jakiś kilometr od bazy. Biegliśmy przez kolejne
cztery minuty, aż w końcu ujrzeliśmy naszą bazę. Wtedy wrogie czołgi zaczęły do nas strzelać. Przebiegliśmy jeszcze
sześćdziesiąt metrów i wskoczyliśmy do dziury po bombie. Rozpętało się piekło. Co chwilę słyszeliśmy i widzieliśmy
przelatujące nad nami kule i pociski, a także wybuchające czołgi. Kiedy tak siedzieliśmy w tej dziurze po bombie,
zapytałem Montesa, czy jest ranny.
- Nie – powiedział, a po chwili zapytał mnie o to samo.
- Też nie – odpowiedziałem.
Potem Dave zapytał mnie:
- Wyjdziemy z tego?
- Nie wiem – odpowiedziałem niepewnie. Pomyślałem o swojej rodzinie, o tym, że mogę już ich nie zobaczyć.
strona 2 / 3
Pierwsze spotkanie
Kamil Kluczewski
- Jeśli zginę, jedź do moich rodziców i opowiedz im, jak to się stało – poprosiłem. – To samo mogę obiecać tobie.
- Ja nie mam rodziny, rodzice nie żyją – powiedział. - Zginęli w ataku na WTC, lecieli w pierwszym samolocie, który
uderzył w wieżowiec – dodał.
Tymczasem bitwa nadal trwała. Ukryci w głębokim leju i przez to niewidoczni dla wroga, mogliśmy pruć z
karabinów maszynowych, ile wlezie. Powoli zwycięstwo przechylało się na naszą stronę. Terrorystom pozostało pięć
czołgów, a naszym sześć. Co chwilę słyszeliśmy, jak któryś z naszych dostaje albo ginie jakiś napastnik. W końcu,
kiedy ostatni czołg terrorystów został zniszczony, wrogowie poddali się.
W tej bitwie zginęło łącznie 8 naszych żołnierzy, a ponad 20 zostało rannych, natomiast terrorystów zginęło ponad
100.
Kiedy strzały i pociski ucichły, ja z Montesem w końcu wyszliśmy z dziury po bombie. Oficer ucieszył się, kiedy nas
zobaczył całych i zdrowych.
Dzisiaj połowa moich przyjaciół z tej dziesiątki już nie żyje - w tym Cole, nasz kapitan. Zginęli podczas następnej
misji wojskowej. Chciałem jeszcze powiedzieć, że to było moje pierwsze spotkanie z siłami organizacji terrorystycznej
o nazwie „PLR”, ale nie ostatnie.
„Pierwsze Spotkanie” Kamil Kluczewski klasa III b Publiczne Gimnazjum w Stawkach (2016 r.).Praca zgłoszona na
IV Międzynarodowy Konkurs Literacki im. Marii Danilewicz Zielińskiej "Słowo i tożsamość"
strona 3 / 3