Podróże bez pośpiechu

Transkrypt

Podróże bez pośpiechu
Informacje praktyczne
Grand Tour of Switzerland
Jedna wyprawa, cała Szwajcaria
S
zwajcarzy mieli dużo szczęścia – w niewielkim kraju, wciśniętym nieśmiało między europejskich gigantów, zmieściły się góry, przełęcze,
jeziora, rzeki, lodowce, wodospady i rezerwaty przyrody. Choćbyśmy
wzdłuż i wszerz Szwajcarię obeszli, nie zgłębimy wszystkich jej tajemnic – tym lepiej dla Szwajcarii, jeszcze lepiej dla nas. Trudno na świecie
o podobne spiętrzenie atrakcji i cudów, do których należałoby zaliczyć i skarby
przyrody, i osiągnięcia w dziedzinie kolejnictwa, architektury, sztuki i kulinariów. Nie ma specjalności, w której Szwajcarzy nie próbowaliby osiągnąć
mistrzostwa, zresztą próby te zwykle kończą się sukcesem.
Po mistrzowsku oprowadzają też po swoim kraju, czego najlepszym dowodem
Grand Tour of Switzerland, wielka wyprawa we wszystkie ważne miejsca – i te
jakoś nam znane, choćby z opowieści i pocztówek, i te znane nieco mniej. Długa na 1600 km podróż obejmuje cztery regiony językowe (słychać niemiecki,
włoski, francuski, a nawet retoromański) oraz skrajnie różne szwajcarskie
kantony. Trasa wiedzie wzdłuż 22 jezior, obok najważniejszych i najpopularniejszych górskich szczytów (jak spektakularny Matterhorn), nieopodal niezwykłych tarasów z winoroślami (w słynnym regionie Lavaux), przez duże,
barwne metropolie (jak Genewa i Zurych), urokliwe miasteczka oraz malownicze wsie, w których całkiem dobrze zachowały się ślady dawnych epok. Po
drodze zahaczymy wreszcie o komplet szwajcarskich obiektów, które trafiły
na listę światowego dziedzictwa UNESCO – a jest ich aż 12.
Pętlę Grand Tour wytyczono poza głównymi autostradami. Dla wygody, ale
i dla dodatkowych wrażeń – w drodze ma się poczucie, że przemierza się raczej mityczną krainę niż sprawnie funkcjonujący administracyjnie i gospodarczo kraj, którym Szwajcaria w istocie jest. Potrzebujemy się wyciszyć, zaczerpnąć powietrza? To właściwy kierunek. Jesteśmy żądni wrażeń, doznań
estetycznych? Tak samo. Szukamy mądrej, wyrafinowanej kuchni? Podobnie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w Szwajcarii po prostu jest wszystko.
I jeszcze więcej.
Ujęte w programie atrakcje to rzeczywiście top of the top. Najwyższym punktem trasy jest przełęcz Furka (2429 m n.p.m.) na granicy kantonów Wallis
i Uri, tnąca Alpy Lepontyńskie i Berneńskie. Najniższym – jezioro Maggiore
(193 m n.p.m.). A pomiędzy mnóstwo innych wartych zobaczenia miejsc. Więcej o wybranych atrakcjach na kolejnych stronach niniejszego przewodnika.
4
5
Berno i Berneński Oberland
Region, w którym żyje się niespiesznie
s. 8 i 9
Bazylea
Szwajcarska stolica kultury
s. 29
Lucerna
Serce Szwajcarii Centralnej nad Jeziorem Czterech Kantonów
s. 15
Koleje Retyckie w Gryzonii
Podróż bez pośpiechu czerwonym wagonem
s. 20 – 23
Koleje Jungfrau
Zębatką między szczytami
s. 13
Źródło: Hallwag
Engadin St. Moritz
Słoneczna pogoda przez 300 dni w roku
s. 17
6
7
Berno i Berneński Oberland
– Sielska stolica, sielska okolica
Atrakcje kulturalne
Nie każda stolica może się pochwalić,
że jej starówka trafiła na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Berno
może. Podczas spaceru tematycznego
z przewodnikiem zobaczymy, czym
sobie Berno na ten zaszczyt zasłużyło.
Co obejrzymy: świątynię protestancką Münster, siedzibę parlamentu,
wieżę Käfigturm, najstarszą bramę
miejską (XIII w.) oraz wieżę zegarową
Zytglogge.
Pytani o to, co ich charakteryzuje, mieszkańcy Berna i okolic odpowiadają żartem – że nigdzie
się nie spieszą. Do tego stopnia, że nawet ich dusze wiekami nie mogą dotrzeć do nieba. Berno
to jedna z najspokojniejszych stolic kontynentu, nazywana stolicą tylko dlatego, że właśnie
tutaj mieści się siedziba parlamentu. Centrum miasta wcisnęło się w zakole lodowatej rzeki
Aare, łącząc mostami z resztą miasta. Sielsko! Klimat udziela się zresztą całej okolicy.
Z widokiem na lodowce
Blisko z Berna do wąwozu lodowcowego Rosenlaui, rozpostartego między szczytami Engelhörner, Dossen, Wellhorn i Wetterhorn. Żeby
się tu dostać, najwygodniej złapać
żółty autobus Postauto, który wije
się niemożliwie pośród lasów i gór.
Po drodze zobaczymy lodowcowe
skały, alpejskie łąki i chaty, wreszcie wodospad Reichenbach. Gdzieniegdzie będą pasły się krowy,
w spichlerzach ktoś właśnie wyrabia ser… Wąwóz lodowcowy Rosenlaui uformowały wody potoku Weissenbach, który przebił się przez
skały i wciąż nadaje mu kształt.
Z widokiem na szczyty
W dolinie Gastern zamyka się esencja Berneńskiego Oberlandu. Sieć szlaków wędrownych zapewni tu
rozrywki na długie godziny. Do doliny, która odchodzi za miejscowością Kandersteg, prowadzi wykuta
w skałach droga. Wysoko w górach dotrzemy zaś i do
kilku schronisk, i do drewnianego hotelu. Po trzecie,
blisko stąd do skrajnie różnych jezior: malowniczego
Blausee, w którym też hoduje się ryby, oraz dzikiego i przejrzystego Oeschinen, leżącego u podnóża
Blüemlisalp. Warto dodać, że cały teren Alpy Szwajcarskie Jungfrau – Aletsch – Bietschhorn znalazł się
na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
www.bern.com
www.kandersteg.ch/gasterntal
www.jungfrauregion.ch
Zdjęcia: górne – wąwóz Rosenlaui, dolne – hotel Grand Giessbach
Z widokiem na wodospad
Nieopodal wioski Brienz, po drugiej stronie jeziora noszącego tę
samą nazwę, ciągle słyszy się szum.
To potok Giessbach, spływający pół
kilometra w dół przez 14 kaskad,
niosący wody z wysokogórskiego
terenu Faulhorn-Sägistal. Rajski
widok można podziwiać z różnych
stron. Wprost na wodospady spogląda się z tarasów hotelu Grand
Giessbach, zbudowanego jeszcze
w XIX wieku, położonego sto metrów nad jeziorem. Już od 1879 r.
hotel z przystanią rejsową Giessbach See łączy kolejka Giessbach,
jedna z najstarszych w Europie.
www.giessbach.ch
8
Shnit to międzynarodowy festiwal filmów krótkometrażowych. Specyfika wydarzenia polega na tym,
że pokazy (w programie 200 filmów) odbywają się
w wielu miastach jednocześnie, również poza Szwajcarią, choć to Berno jest jego ojczyzną. W ramach
festiwalu spotka się 30 tys. producentów filmowych
oraz fanów kinematografii, zwłaszcza zwięzłych
form. Pokazy odbędą się zwyczajowo w różnych
miejscach, m.in. na… głównym dworcu kolejowym.
Kiedy: 5–16 października 2016.
Słynne alpejskie rogi to osobliwy
instrument muzyczny. Jak wydobyć
z drewna dźwięk, i to taki, który wyda
się miły dla ucha? To specjalność państwa Tschiemerów, mieszkających
w górskiej wiosce Habkern i otwartych na gości. Jak tu dotrzeć: na stacji
Interlaken West szukamy autobusu
pocztowego Postauto i prujemy nim
przez zakręty, aż dotrzemy do celu.
www.shnit.org
www.interlaken.ch
NA TALERZU
Rejon Gstaad jest wylęgarnią
kulinarnych talentów – natkniemy się tu na aż 18 nagrodzonych restauracji. Restauracja Chesery ma tych odznaczeń
najwięcej: otrzymała 18 punktów Gault Millau i gwiazdkę
Michelin. Dania serwuje Robert
Speth – bez zbędnych udziwnień, z uwzględnieniem lokalnego kolorytu.
W kurortach Adelboden nagrodzonych restauracji jest
w sumie 5. W Alpenblick
serwuje się dania mięsne,
w Bellevue czuć nuty kuchni francuskiej, w palmiarni
Tropenhaus w pobliskim
Frutigen podaje się zaś owoce tropikalne i kawior. Specjalnością regionu jest jesiotr, ale też ser alpejski.
U podnóża szczytu Jungfrau rozciąga się wioska
Wengen, przecinana przez
różne oznakowane szlaki wędrowne. W samym
Wengen możemy podjąć
tematyczny spacer kulinarny. Albo po prostu
zjeść – region słynie z serowego fondue.
www.chesery.ch
www.adelboden.ch
www.jungfrauregion.ch
9
Jedyne takie starcie kontynentów
Złapać słońce w skalnym otworze
października. Niezależnie od tego, czy wypatrujemy słońca czy księżyca, niewielkie
szanse, że będziemy w tym odosobnieni. Podróżni i mieszkańcy Elm tłumnie usadawiają się przy kościele i wyczekują, co nastąpi.
Nieopodal wioski Elm i naszej Areny Tektonicznej w skale wyrzeźbił się otwór, rzecz
rzadko spotykana w górskim krajobrazie.
Dziura św. Marcina, bo taką nazwę nosi ten
fenomen, przypomina duże okno. Ma wymiary 22 na 19 metrów. Bywa, że jeśli się
przez nią wyjrzy, to ujrzy się zjawiska niezwykłe, na przykład padające na kościół
w Elm promienie słoneczne. Zdarza się to
przy przesileniu wiosennym albo jesiennym.
Cały spektakl trwa zaledwie 2,5 minuty. Przy
dobrej pogodzie kościół będzie zachwycająco
oświetlony, w lekkiej mgle zobaczymy zaś wyraźnie pięciokilometrowy promień słońca.
Anglojęzyczni turyści mawiają, że nazwa
może nie jest zbyt chwytliwa, za to krajobraz
zapada w pamięć od razu i na zawsze. Swiss
Tectonic Arena Sardona – tak to brzmi w języku Szekspira. Arena Tektoniczna, jak się
ją określa po polsku, brzmi chyba nieco lepiej. A przede wszystkim dobrze oddaje charakter tego obiektu – w istocie ma się wrażenie, że ogląda się spektakl.
wysiłkiem natury Alpy zyskały dzisiejszy
kształt! Żadne inne miejsce nie dokumentuje tego procesu w tak precyzyjny, widoczny
gołym okiem sposób. Nic dziwnego, że już od
XVIII wieku ściągają tutaj geolodzy z całego
świata. Wierna kopia Przesunięcia Glarneńskiego – i to w skali jeden do jednego – jest
nawet jednym z eksponatów w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku.
Położona w Sardonie w północno-wschodniej części kraju, Arena Tektoniczna od
2008 r. figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Uznawana przez podróżnych
za jeszcze jeden cud świata, podlega szczególnej ochronie, bo dokumentuje arcyważny
historyczny moment – karkołomny proces
formowania się gór. To tutaj zderzyły się niegdyś kontynentalne płyty tektoniczne Europy i Afryki. Wzdłuż skał dookoła szczytu Piz
Sardona (3 056 m n.p.m.) do tej pory ciągnie
się wyraźna linia, jakby narysowana, niewzruszona upływem czasu. To Przesunięcie
Glarneńskie, oddzielające skały starsze,
liczące 250 mln lat, od młodszych, datowanych na 35–40 mln lat. Gigantyczna różnica. Co ciekawe, to właśnie starsze warstwy
skał przykrywają te młodsze, choć intuicja
by podpowiadała, że powinno być na odwrót.
Wyobraźmy więc sobie – miejsce skłania
do takich myślowych eksperymentów – jak
kształtował się ten teren. Jak niezwykłym
Otwór dziurawi szczyt Tschingelhorn na wysokości 2642 m n.p.m. Nie jest dla naukowców szczególnym przedmiotem badań – natura układa się w końcu tak, jak chce. Dziura
ciekawi jednak miejscowych i podróżnych,
którzy dopatrują się w niej magicznych znaczeń. Legenda głosi, że bohaterski Marcin
stoczył tu walkę ze złym olbrzymem. Według
innej, średniowiecznej legendy irlandzki
mnich cisnął strzałą w złodzieja, który usiłował ukraść jedną z jego owiec. Skalne okno
to (rzekomy) ślad tego starcia. Nawet jeśli
nie dajemy wiary tym przesądom, Dziura
św. Marcina pozostaje ciekawym wybrykiem
natury, który choć raz warto zobaczyć – byle
o właściwej porze roku.
Światło księżyca daje efekt podobny, choć
nie tak spektakularny. Poza tym żeby go tu
dojrzeć, trzeba wiedzieć dokładnie, kiedy
pojawi się na horyzoncie. To rola lokalnych
astronomów, którzy dokonują pomiarów,
wyznaczają daty i godziny, a następnie – ku
ogólnej uciesze – publikują je w informacjach turystycznych. Księżyc można tu zobaczyć zwykle we wrześniu i na początku
www.unesco-sardona.ch
Arena Tektoniczna zajmuje przestrzeń o powierzchni, bagatela, 32 850 hektarów i zachodzi na trzy kantony: St. Gallen, Glarus
i Gryzonia. Leży w samym centrum wielkiego na 300 km kw. parku geologicznego Sarganserland–Walensee–Glarnerland. Teren
dookoła też jest malowniczy – z jednej strony urzeka jezioro Murgsee, z drugiej Dziura
św. Marcina. Góry też oczywiście robią wrażenie. Każdy z siedmiu szczytów wyrastających na Arenie Tektonicznej ma ponad
3 tys. m n.p.m. Alpy Glarneńskie w ogóle
mają to do siebie, że wyrastają stromo znad
rzecznych dolin.
10
11
Zanim się roztopi
Koleje Jungfrau
Słyszy się czasem w mediach,
że lodowiec Rodanu trzeba
okładać folią, żeby zupełnie nie
zniknął. Taką terapię fundują
mu co roku tutejsi naukowcy, którzy próbują zatrzymać
– a przynajmniej spowolnić –
jego topnienie. Lodowiec leży
w Alpach Urneńskich, nieopodal małej wioski Gletsch w kantonie Wallis w południowej
Szwajcarii. Jej nazwa wskazuje
na bliskie sąsiedztwo właśnie
z lodowcami, ale tak się akurat
składa, że tego jednego może
wkrótce zabraknąć.
Zdaniem badaczy lodowiec skurczył się dramatycznie przez ostatnie 150 lat. Czuły na
zmiany klimatu, każdego lata przesuwa się
o 10 centymetrów. Jego grota zmienia więc
kształt, a tuż obok rozrasta się jezioro lodowcowe. Niektórzy naukowcy uspokajają
– w razie ochłodzenia lodowiec może nawet
nabrać masy. Metodami datowania ustalili, że jest dziś nawet większy niż tysiące lat
temu, bo nieustannie się przez ten czas formował i zmieniał, zwiększał i pomniejszał.
Inni badacze nie są tak optymistyczni – skoro przez niespełna dwa stulecia lodowiec tak
drastycznie się skurczył, to najwyraźniej
jest wrażliwy na każdą klimatyczną zmianę. A przecież w przyszłości ma się raczej
ocieplać niż ochładzać. Niezależnie od tych
specjalistycznych sporów warto go jednak na
własne oczy zobaczyć – zanim się (ewentualnie) roztopi. Obserwowanie lodowca w nieustannych fazach przemiany samo w sobie
jest fascynujące.
du Rhone z wioski Gletsch w stronę przełęczy
Furka. Trasa jest okrężna – celowo. Po drodze zatrzymamy się sześć razy, zgłębiając historię tego miejsca, jego faunę i florę. Historia sięga daleko wstecz, do następujących po
sobie epok lodowcowych. Dlatego ma charakter dydaktyczny – uświadamia, jak mocarna
jest natura, ale podatna zarazem na wszystko, co się wokół dzieje, zwłaszcza w klimacie.
Wracając do folii i naukowców – badacze na
własny użytek wytyczyli w lodowcu tunel,
który za ich zgodą można pokonać samodzielnie. „Tak długo, jak to możliwe” – dodają przekornie.
www.obergoms.ch
Szacuje się, że lodowiec ma 11,5 tys. lat. Jest
źródłem dla rzeki Rodan rozpoczynającej
swój bieg na wysokości 1753 m n.p.m. Dotrzemy w te strony, obierając specjalny szlak
turystyczny, prowadzący z hotelu Glacier
Zębatką na dach Europy
Wyobraźnia Szwajcarów jest doprawdy nieograniczona, a Koleje Jungfrau
to jeszcze jeden dowód na potwierdzenie tej tezy. Zębatki wjeżdżające
na przełęcz Jungfraujoch (biegnącą
między szczytami Jungfrau, Eiger
i Mönch) to popis inżynieryjnej wirtuozerii. Pierwsze szalone pomysły
przyszły architektom do głowy już
w drugiej połowie XIX wieku. Przedłużającą się, trwającą 16 lat budowę zakończono w 1912 r., a cały trud
wynagrodziło to, co udało się osiągnąć – zachwycającą, najwyższą na
kontynencie linię kolejową. W Szwajcarii uważa się, że właśnie z jej pomocą można się wspiąć na dach Europy (Jungfraujoch, 3454 m n.p.m.!).
Amerykanie, chyląc czoła przed
szwajcarską precyzją i odwagą, mawiają, że to dach całego świata.
TEŻ PIECHOTĄ
Zębatkom przyjrzymy się z dystansu,
wędrując np. szlakiem Eiger Trail.
Odcinek ma 5,7 km, wiedzie podnóżem północnej ściany Eigeru, którą –
ze względu na stromizny – upodobali
sobie alpiniści. Wędrówka zajmie
nam ok. dwóch i pół godziny, dłużej
albo krócej, w zależności od tego, czy
zmierzamy w górę czy dół doliny. Ruszamy z maleńkiej górskiej osady Alpiglen (1615 m n.p.m.), a docieramy
aż na stację Eigergletscher (2320 m
n.p.m.). To też kluczowy przystanek
na trasie Kolei Jungfrau – zębatka
zmierza stąd tunelem w stronę szczytu Jungfrau. Podążając szlakiem
Eiger Trail, mamy widok na lodowcową wioskę Grindelwald i region
First. Oddech złapiemy w restauracji
Eigergletscher z kartą lokalnych dań
i czekoladą.
www.jungfrau.ch/eigertrail
12
Jungfrau Eiger Walk to 2-kilometrowy spacer po
nieco wyżej położnych terenach. Tym razem ruszamy ze stacji Kleine Scheidegg (2061 m n.p.m.)
i wędrujemy przez godzinę, mijając schronisko
Mittellegi, niewielki kościół z wystawą poświęconą historii alpinizmu i położone tuż obok sztuczne jezioro Fallboden. Znamienne miejsce, bo nie
tylko wychwala potęgę gór, ale też uświadamia,
jakim respektem trzeba je darzyć. Alpinistów, którzy zginęli, próbując zdobyć Eiger, upamiętniają
wyłożone u brzegu Fallboden kamienie.
www.jungfrau.ch/jungfraueigerwalk
Dodatkowo:
Kolejka Schynige Platte – historyczna, bo uruchomiona już w 1893 r., wciąż składa się ze starych (choć
odrestaurowanych) wagonów i w 50 minut pokonuje
trasę z wioski Wilderswil do Schynige Platte (różnica
wysokości sięga 1383 m). A stąd już rozpościera się
widok na szczyty. Tu też znajduje się słynny ogród
botaniczny z 600 gatunkami roślin i ziół. W sezonie
odbywa się kilka specjalnych kursów lokomotywą
parową, jak za dawnych lat.
Lindt Swiss Chocolate Heaven na szczycie Jungfraujoch – najwyżej położony sklep słynnego producenta czekolady.
13
Lucerna i Jezioro Czterech Kantonów
– Przygody dla nieustraszonych
Las, gdzie nie liczy się czas
Serce Szwajcarii Centralnej, miasto, które ewoluowało z osady i rozrosło się po obu
stronach zachodniego brzegu Jeziora Czterech Kantonów. Chwilę po opuszczeniu
dworca obejmiemy wzrokiem główne jego atrakcje: przejrzyste jezioro, rwące wody
rzeki Reuss, najstarszy w Europie (1332 r.) drewniany most, potężny i czuwający nad
tym wszystkim szczyt Pilatusa. Idylla.
tej przyrody jest stałym obiektem zainteresowania naukowców i przedmiotem prac
dyplomowych. Wszystkie potrzebne informacje, wystawy i bibliotekę specjalistyczną
znajdziemy w ośrodku administracyjnym
Zakonu św. Jana w Salgesch, który też jest
ciekawy, bo liczy 300 lat.
Bujny Pfyn jest jednym z ostatnich tak dużych lasów sosnowych w Europie. Być może
dlatego okoliczni mieszkańcy nie zważają
już na to, że dawniej służył złodziejaszkom
za kryjówkę. Dziś takich zachowań się tu nie
notuje, a las jest integralną częścią parku
przyrodniczego Pfyn-Finges. Rośnie między
miasteczkami Leuk i Siders, w sercu kantonu Wallis w południowej części kraju. Ma aż
10 km kw. i przecina go rzeka Rodan, co też
jest faktem znamiennym, bo jej nurt wiedzie na ogół po przestrzeniach otwartych.
Tymczasem wpływa między drzewa, do lasu,
a ten urokliwie odbija się w wodzie.
Pieszą wędrówkę w tych rejonach rozpoczniemy w miasteczku Leuk (stacja Leuk/
Susten). Najpierw dotrzemy do pomnika
Pfyn, miejsca, które upamiętnia bitwę stoczoną w 1799 r. między Francją a Starą Konfederacją Szwajcarską (zanim Szwajcarię
mianowano państwem, znajdowała się pod
francuską okupacją). Bitwę tę Szwajcarzy
przegrali.
Pfyn byłby może zwykłym lasem, gdyby nie
to, że jest tak silnie zróżnicowany. Ukształtowały go różne zjawiska i zdarzenia przyrodnicze – przetaczające się tędy masy skalne, osuwiska ziemi, pożary, wylewy Rodanu
i powodzie, wreszcie klimat samego regionu,
zwykle ciepły i suchy. W rezerwacie żyje dziś
mnóstwo gatunków zwierząt, bujna i dzika jest także roślinność. Na wgłębieniach
okolicznych wzgórz uformowały się zaś stawy i jeziora o – jak się uważa – niezwykle
finezyjnych nazwach, takich jak Muggotolo, Pfafforetsee, Muggenseeli, Rosensee
i Schafsee. Urzekają trzcinowiska, sitowie
i odgłosy natury. Nie bez przyczyny bujność
Wróćmy na spacer. Spod pomnika udajemy
się w okolice jeziora Pfafforetsee, mijamy
hotel L’Ermitage z ofertą SPA i docieramy
do jeziora Rosensee. Stąd już wracamy – na
przykład autobusem – do miasteczka Sierre. Wyprawa zajmie nam koło trzech godzin
i nie należy do trudnych – raczej przyjemnych. Spacer najlepiej zaplanować między
kwietniem i listopadem, kiedy zwykle dopisuje pogoda.
www.pfyn-finges.ch
14
Między szczytami, z koziorożcami
Właśnie ze szczytu obejrzymy Lucernę w pełnej
krasie. Pilatus wznosi się 2132 m n.p.m. Dawniej sądzono, że góra sprowadza nieszczęścia, złą pogodę,
jest zamieszkiwana przez smoki i inne podejrzane
stwory. Według legendy gdzieś tutaj pochowano
Poncjusza Piłata. Ale nieustraszonych Pilatus nie
zniechęca, raczej ekscytuje – choćby dlatego, że
w słoneczny dzień dojrzymy stąd aż 73 alpejskie
szczyty. Przedtem musimy jednak Pilatusa zdobyć,
co samo w sobie jest przygodą, i to z dreszczykiem.
Pod masyw dotrzemy z Lucerny statkiem, potem,
w wiosce Alpnachstad, przesiadamy się już w najbardziej stromą na świecie kolejkę zębatą. Po drodze trudno będzie złapać równowagę, za to widoki
oszałamiające. Na szczycie zachwyca i flora, i fauna. Od pół wieku mieszkają tu koziorożce, którym
można przyjrzeć się z bliska nie w zoo, jak zazwyczaj, ale w ich naturalnym środowisku.
Piesze wędrówki
W kantonie Uri w środkowej Szwajcarii ruszymy w solidną wędrówkę
z wioski Göschenen do oddalonego
o 32 km miasteczka Altdorf. Na szlaku
wędrownym Gottardo przemierzymy
tak malowniczą dolinę Reuss. Z myślą
o turystach trasę naszpikowano platformami widokowymi i 50 tablicami
informacyjnymi. Po drodze przejdziemy przez wiszący most Felliboden,
a w pobliżu wioski Erstfeld miniemy
jeszcze inny most, najwyżej zawieszony, przeznaczony dla Szwajcarskich
Kolei Federalnych SBB. Stąd już tylko
8 km do dworca Altdorf. Tylko – bo wobec takich widoków kilometrów w nogach zupełnie się nie czuje.
www.gottardo-wanderweg.ch
www.pilatus.ch
NA TALERZU
Ciastka z Einsiedeln – przypominają (wizualnie!) baranią wełnę. Przyrządzane z ciasta
jajecznego i miodowego, wypełnione nadzieniem migdałowym lub orzechowym, są wypiekane w słynnej cukierni Goldapfel w formie baranków, pierników i rożków.
Älplermagronen (makaron zapiekany z serem i ziemniakami) z musem jabłkowym,
kiełbaski, ciasto z sera z boczkiem i cebulą,
wiśniaki (biszkopt z owocami i galaretką)
– wszystko to znajdziemy w restauracji Bränte w hotelu Swiss-Chalet w Merlischachen.
www.goldapfel.ch
www.swiss-chalet.ch
15
St. Moritz w dolinie Górnej Engadyny
– Tam, gdzie zawsze świeci słońce
Na granicy krajów,
na granicy prawa
To tutaj w 1864 r. narodził się tradycyjny wypoczynek zimowy. Tutaj – również zimą – dwukrotnie odbyły się igrzyska olimpijskie. Ale St. Moritz w Górnej Engadynie, położone blisko
granicy z Włochami i wysoko, bo 1856 m n.p.m., ma sporo do zaoferowania również w innych
niż zimowe miesiącach.
Dziś St. Moritz chlubi się opinią kurortu wręcz kultowego. Lubili tu wracać Charlie Chaplin,
Greta Garbo i Alfred Hitchcock. Miasteczko ściągało i ściąga nie tylko entuzjastów sportu,
ale też wspinaczki i spacerów u podnóży Alp. Szczyty są zresztą prawie cały czas widoczne, bo
przez trzysta dni w roku w St. Moritz świeci słońce.
przemytnicy chętnie się przez nią przeprawiali, omijając straż graniczną i kontrole. No
i ryzykując życie – wartki nurt Doubs bywa,
jak nurt każdej innej rzeki, nieprzewidywalny i zwodniczy. Przemytników to jednak
nie zrażało.
Rzeka Doubs płynie i przez Szwajcarię
(w kantonie Jura), i przez Francję (w departamencie Doubs). Ma 430 km długości
i 7,5 tys. km kw. powierzchni dorzecza. Wypływa ze szczytów Jury i uchodzi do rzeki
Saony. Tyle fakty. Dorzućmy jeszcze inne:
14 tys. lat temu wskutek skalnych osunięć
Doubs się spiętrzyła, tworząc niewielkie jezioro Lac des Brenets (długie na 4 km, szerokie na 200 m). Doubs (a ściśle: Saut du Doubs) to też nazwa wodospadu, który spływa
w rejonie tego jeziora z 27 m. Żeby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, dodajmy, że rzeka Doubs zawdzięcza swą nazwę rezerwatowi
przyrody, który także ją nosi. Ten rajski park
ma 378 km kw. i znajduje się zaledwie 50 minut od Bazylei. Rzeka Doubs przepływa zaś
także przez miasteczko Saint-Ursanne, które do tej pory zachowało swój średniowieczny
charakter.
Nie pochwalając podobnych praktyk, wzdłuż
rzeki Doubs wytyczono cztery trasy dla podróżnych, którzy chcieliby się poczuć, jakby
wyjęto ich na moment spod prawa. Na szlaku La Bricotte, wytyczonym w pobliżu strefy
przygranicznej, przypisuje się nam zresztą
szlachetne intencje – przemycamy drobny
towar, żeby zapewnić rodzinie byt. Po drodze podziwiamy rzecz jasna widoki. W przemytników zegarków bawimy się na trasie
L’orlogeur. Na odcinku Le Colporteur towary
już przemyciliśmy i teraz – jako domokrążcy – musimy je sprzedać. A przy okazji rozwikłać parę zagadek. Z kolei na szlaku Les
Gabelous jesteśmy już po właściwej stronie
prawa – wcielamy się w rolę celników. Trzeba tylko pamiętać, żeby wyjść po wszystkim
z roli (zwłaszcza z roli przemytnika!).
Przy rzece można wybornie odpocząć: spacerować, łowić ryby, udać się na spływ kajakowy albo na przejażdżkę rowerową. Ale jest
jeszcze inny, mniej oczywisty wariant spędzenia tu czasu…
Szczegółowo o wszystkich czterech szlakach na stronie: www.lescheminsdelacontrebande.com/en
Brzmi to co prawda jak fabuła filmowa, ale
rzeka ma w istocie kryminalną przeszłość.
Ponieważ Doubs oddziela od siebie dwa kraje,
16
Tajemniczy szczyt
i tajemniczy malarz
Muottas Muragl wyrasta dumnie na wysokość
2454 m n.p.m. w wiosce Samedan. Przebywając w St. Moritz, widzimy go w całej okazałości.
Żeby przyjrzeć mu się bliżej, najlepiej wybrać
górskie koleje, wspinające się na 700-metrowej
trasie i sunące po stromych zboczach. Wagoniki
pokonują tę drogę już od ponad stu lat. Ruszamy
więc, tak jak wielu turystów przed nami, ze stacji Punt Muragl.
Ten skrawek ziemi upodobał sobie szczególnie malarz Giovanni Segantini. Twórca osiadł
w tych okolicach, a następnie zmarł samotnie
w pracowni wybudowanej przez siebie na górze
Schafberg. Przy okazji warto odwiedzić muzeum poświęcone jego artystycznej działalności.
www.engadin.stmoritz.ch/muottasmuragl-en
Ser na pokaz
W serowarni Morteratsch w okolicach górskiej
wioski Pontresiny przez jakiś czas sera nie produkowano. Po niespełna 60 latach tradycję – na
szczęście – postanowiono jednak ożywić. Na
pastwiskach Alp Nuova ponownie więc powstają sery: Heutaler i Gletschermutschli, a goście
mogą ten proces poobserwować (i docenić). Sery
się tutaj degustuje, można je kupić na zapas albo
zjeść na miejscu. Serwowane są tu także inne
potrawy: wędzony twaróg, miód, dżem, różne
rodzaje pieczywa, na deser ciasta (czekoladowe,
porzeczkowe, cytrynowe i inne). Poczęstunek
zawsze podaje się na desce. Jedzenie popijemy
zaś kawą, herbatą, alkoholem albo lokalnym syropem z czarnego bzu. Wedle uznania.
17
Żeby zjeść brunch, trzeba z wyprzedzeniem dokonać rezerwacji
– najpóźniej poprzedniego dnia do
godz. 17.00. Posiłki wydawane są
rano, między 9.30 i 11.30.
www.engadin.stmoritz.ch/AlpineCheeseShowDairy
Gęsto od muzeów
Bazylea i okolice
Muzeum Sztuki (Kunstmuseum, Bazylea) jest
prawdziwą skarbnicą, bo przechowuje dzieła
powstające od XV stulecia do współczesności.
W tym roku prezentowane są tutaj m.in. prace
z okresu II wojny światowej. W zasobach Fundacji Beyelerów (Bazylea; muzeum zrzeszone
w AMOS) jest aż 250 eksponatów z prywatnej kolekcji Hildy i Ernsta Beyelerów. Wśród
nich głównie sztuka modernistyczna. Olśniewa zresztą już sama siedziba, zaprojektowana
przez włoskiego artystę Renzo Piano i wkomponowana w zielony park. Muzeum Tinguely’ego
(Bazylea; również w AMOS) zbiera z kolei dzieła
wizjonera Jeana Tinguely’ego, który tworzył
m.in. z pomocą urządzeń elektronicznych.
Kanton Berno
Skansen Ballenberg (Brienz), czyli koło setki
zabytkowych budynków mieszkalnych i rolniczych, rozmieszczonych na 66 hektarach.
Muzeum Historyczne (Berno) jest równie przepastne – prezentuje losy ludzkości od pradziejów do czasów współczesnych, rozciągnięte na
18
wszystkie kontynenty. W kolekcji pół miliona eksponatów. Tuż obok znajduje się
Muzeum Einsteina, prezentujące życiorys
i skomplikowane prace legendarnego geniusza. Centrum Paula Kleego (w AMOS)
gromadzi zaś wszystkie najistotniejsze dzieła jednego z najważniejszych
XX-wiecznych malarzy. Niezwykłą siedzibę w kształcie fali zaprojektował rzecz
jasna Renzo Piano. Na ogół prezentuje się
tu 120–150 prac w ramach określonych
wystaw tematycznych. W Muzeum Sztuki
(Berno) pokazywana jest zaś sztuka o wyraźnym rysie feministycznym.
Zdjęcia: górne – Fundacja Beyelerów, dolne – Skansen Ballenberg
Sądzi się, że znajdzie tu coś dla siebie każdy entuzjasta sztuki. Mamy więc w ofercie muzea ze
sztuką nowoczesną i klasyczną. Muzea zgłębiające historię i lokalny koloryt. Muzea z obrazami na płótnie i muzea z fotografiami. Sztukę wizualną i design... Całkiem niedawno powołano w Szwajcarii zrzeszenie Art Museum of Switzerland (AMOS), obejmujące 11 muzeów sztuki współczesnej. Nie ma więc przesady w stwierdzeniu, że oddycha się tutaj kulturą, a apetyt
na sztukę tylko rośnie. Na trasie Grand Tour of Switzerland można się o tym wielokrotnie
przekonać. Oto nasze sugestie:
Nad Jeziorem Genewskim
Zurych i okolice
Muzeum Olimpijskie (Lozanna) to kopalnia wiedzy na temat wszelkich sportowych rozgrywek. Nigdzie na świecie
nie znajdziemy tylu informacji co tutaj,
w budynku położonym nad Jeziorem Genewskim. W każdym odwiedzającym od
razu ożywa sportowy duch. W zupełnie
nietypowym Collection de l'Art Brut (Lozanna) obejrzymy zaś dzieła wykonane
przez… pacjentów szpitali psychiatrycznych, więźniów i innych „wyrzutków społeczeństwa”. W Lozannie dotrzemy też do
Muzeum Fotografii (w AMOS) z siedzibą
w XVIII-wiecznej willi i zbiorem 170 tys.
zdjęć. W Genewie zaś zaglądamy – obowiązkowo – do Muzeum Sztuki i Historii
(w AMOS), w którym przy pomocy 7 tys.
eksponatów przybliża się nam ewolucję
kultury, z włączeniem sztuki użytkowej,
biżuterii, tkanin, zegarków… Niektóre
z obiektów pochodzą ze średniowiecza.
Mamy tu też MAMCO (w AMOS), muzeum sztuki współczesnej z 450 pracami
artystów tworzących po 1960 r. Trzy razy
w roku organizuje się tutaj „Nuit des Bains” („nocne kąpiele”), bo muzeum zajmuje miejsce dawnych łaźni publicznych.
Teraz zażywa się tu wyłącznie kąpieli
duchowych.
Museum für Gestaltung, czyli muzeum designu i sztuki wizualnej, ma cztery wystawy
stałe, obejmujące takie dziedziny jak plakat,
grafika, design i sztuka użytkowa. W sumie
ponad pół miliona eksponatów. W Kunsthaus
(w AMOS) zobaczymy dzieła, które wyszły
spod ręki mistrzów Pabla Picassa, Edvarda
Muncha, Claude’a Moneta, Marca Chagalla
i in. Centrum Sztuki Löwenbräukunst mieści
się w starym browarze i jest siedzibą m.in. dla
muzeum Kunsthalle, prezentującego twórców dopiero aspirujących. Jest też wreszcie
Fotomuseum Winterthur z bogatym zbiorem
fotografii.
Zdjęcia: górne – Museum für Gestaltung, dolne – Sammlung Rosengart
Prowadzone z rozmysłem i niezwykle różnorodne szwajcarskie muzea są obowiązkowymi
przystankami w podróży. Dziełami sztuki Szwajcarzy w ogóle lubią się otaczać – zdobią nimi
hotele i restauracje, są pasjonatami sztuki, kolekcjonerami, kustoszami, ale też twórcami.
W tym małym europejskim kraju działa – z sukcesami – prawie pół tysiąca galerii i muzeów!
Lucerna i okolice
W Sammlung Rosengart (Lucerna)
znajdziemy obrazy 23 twórców XIXi XX-wiecznych, m.in. Pabla Picassa
i Paula Kleego. Muzeum Transportu (Lucerna) to zaś sama frajda. 3 tys. pojazdów
odsłania historię różnych środków lokomocji: roweru, pociągu, samochodu, kolejek górskich, statków i samolotów. Na wielu eksponatach można nawet przysiąść
lub je przetestować.
To zaledwie kilka punktów na gęstej mapie muzealnej Szwajcarii – i początek własnych
poszukiwań. Wytężmy zatem wzrok, niezależnie od tego, czy będziemy zwiedzać alpejskie
wioski czy duże metropolie.
19
Koleje Retyckie
– Podróże bez pośpiechu
Wąskotorowe Koleje Retyckie
oferują znacznie więcej niż
prosty przejazd z punktu A do
punktu B. Pociągi nie nabierają zawrotnej prędkości, bo nie
wyłącznie o transport chodzi,
ale też – a może przede wszystkim – o widoki, zapierające
dech, zróżnicowane i niezwykle malownicze. Podróżujemy więc bez pośpiechu, tak
aby niczego przypadkiem nie
przeoczyć.
Z czysto formalnego punktu widzenia Koleje Retyckie
są lokalnym przewoźnikiem
świadczącym usługi w Gryzonii, największym szwajcarskim
kantonie, położonym w południowo-wschodniej części kraju. W praktyce to jeszcze jedna forma zwiedzania regionu.
Atrakcyjna, bo wiedzie drogami
czasem trudno dostępnymi dla
samochodów i nieosiągalnymi
dla turystów, którzy chcieliby
przemierzyć te rejony piechotą.
W podróży najsłynniejszymi
tu pociągami – Ekspresem Lodowcowym (Glacier Express;
trasa łączy górskie ośrodki
St. Moritz i Zermatt) albo Ekspresem Bernina (Bernina Express; droga wiedzie z Churu do
Tirano) – nie zmrużymy oka.
Tych parę godzin, które upłyną
nam w drodze, spędzimy przyklejeni (z zachwytu!) do okien
w przestronnych wagonach
widokowych.
Torami między Alpami
Ekspres Bernina wije się między
jeziorami,
lodowcami
i szczytami. Wije, ale i wznosi – bez trudu pokonując strome trasy, kiedy nachylenie torów dochodzi do 70 promili.
Pojazd snuje się przez 55 tuneli i 196 mostów na dystansie
122 km. Jadąc przez pasma Albula i Bernina, wspina się
na wysokość 2253 m n.p.m. To najwyżej położona linia kolejowa w Europie! Podróż rozpoczynamy w miejscowości
Chur, a kończymy w Tirano po stronie włoskiej. Ekspres
Bernina łączy więc północną i południową część Europy,
przecinając obszary różnych kultur, tradycji i języków
(gdzieniegdzie usłyszymy nawet rzadki retoromański)
oraz miejsca silnie geograficznie zróżnicowane. Z podnóża gór w dwie i pół godziny dostaniemy się pod włoskie
palmy! I tak już od 1910 r. Cenna informacja: część trasy
Ekspresu Bernina między Thusis a Tirano została – wraz
z okolicznym krajobrazem – wpisana na listę światowego
dziedzictwa UNESCO.
informacyjnych. Z tej perspektywy najlepiej
widać, jak pociągi wpasowują się w krajobraz, zupełnie go przy tym nie naruszając.
Trasę warto przemierzyć nie tylko dla serwowanych tu wedle tradycyjnego przepisu pizzocheri (to makaron przyrządzany
z mąki gryczanej), ale przede wszystkim dla
widoków, rozpościerających się na całą dolinę Valposchiavo. Podróż możemy rzecz jasna kontynuować – docierając aż do Włoch.
Nowoczesny pojazd porusza się właściwie bezgłośnie
i radzi sobie bez wspomagania kołami zębatymi. Dla
komfortu został wyposażony w zachodzące na dach, panoramiczne okna oraz wygodne fotele. Wnętrza są klimatyzowane, a obsługa dba o to, żeby pasażer zawsze
wiedział, jaki widok ma właśnie przed sobą. Po drodze
mijamy lodowiec Morteratsch, pokonujemy zachwycający zakręt Montebello, podążamy wzdłuż jeziora Lago
Bianco. Najwyżej położonym punktem trasy jest przełęcz
Bernina (wspomniane 2253 m n.p.m.), skąd docieramy
już do stacji Alp Grüm i do restauracji pod tą samą nazwą.
20
Kolejami Retyckimi przemierzymy też trasę w kształcie pętli okalającej olśniewającą
część południowo-wschodniej Szwajcarii.
Pociąg rusza z miejscowości Chur, przecina Ilanz, wąwóz Renu, Disentis i przełęcz Oberalp (najwyższy punkt podróży:
2046 m n.p.m.). Chwilę później znajdziemy
się już w Lugano, niedaleko granicy z Włochami, z widokiem na szczyt Monte Brè.
Stąd do Tirano dotrzemy autobusem Ekspresu Bernina. Po drodze zobaczymy m.in.
jezioro Lago di Como i winnice Valtelliny.
Widowiskowa wyprawa.
Fragment trasy, którą pokonują pociągi Kolei Retyckich, przemierzymy też piechotą.
Naszykowana przez Szwajcarów atrakcja
nosi wiele mówiącą nazwę Railway Adventure Trail Albula. Ten 21-kilometrowy szlak
uznaje się za jeden z najbardziej spektakularnych w kraju, ale też – ze względu na
malownicze wsie dookoła – za jeden z najbardziej romantycznych. Wędrówka przebiega trzyetapowo: wiedzie ze stacji Preda
do Bergün, następnie do Filisur, a stąd już
do słynnego wiaduktu Landwasser. Po drodze wielokrotnie się zatrzymamy, zgłębiając tajemnice regionu. O cudach techniki,
historii linii kolejowych oraz obyczajach
mieszkańców doliny Albula przeczytamy
na rozsianych w tym rejonie 26 tablicach
Szczegółowe informacje o wszystkich
trasach Kolei Retyckich na stronie:
www.rhb.ch/pl
21
Koleje Retyckie
– Podróże bez pośpiechu
W muzeach nie tylko o kolejach
W słynącej z bogatej siatki połączeń Gryzonii o kolei pasjonująco się też opowiada.
Historię tej formy transportu zbiera między innymi Muzeum Kolei Albula w Bergün,
z powierzchnią wystawową obejmującą
1300 m kw. Sto lat rozwoju Kolei Retyckich
dokumentuje aż 600 eksponatów: modeli,
filmów, legendarnych zegarów kolejowych,
dokumentów, a nawet szczegółowych planów
budowy. Własne umiejętności sterowania
dużym pojazdem można przećwiczyć w sy-
Zdjęcie: wioska Soglio, gdzie znajduje się Palazzo Salis.
fasady pamiętają jeszcze wiek XV. Dawniej
służył za hotel, później (od 1876 r.) za pensjonat, w 1998 r. otrzymał zaś tytuł Hotelu
Historycznego Roku. Teraz mieści się tutaj
muzeum – w dziesięciu salach zobaczymy dekoracje, meble i freski z kilku stuleci. W zjawiskowej sali „Saloncello” (czyli w „Małej
Sali”) też zderzają się style: znajdują się tu
obrazy malowane metodą iluzjonistyczną
(fr. trompe-l’oeil), barokowy kominek, a nawet herby rodów Salisów i Wolkensteinów.
Dzieła przypisywane włoskiemu malarzowi
mulatorze Krokodyla, słynnej helweckiej
lokomotywy. Prócz stałych elementów organizuje się tu także wystawy czasowe. Muzeum Kolei mieści się w wiosce tuż obok linii
kolejowej Albula-Bernina, między miejscowością Chur i kurortem St. Moritz.
Enzo Cucciemu zdobią zaś salę balową. Palazzo Salis zachował się w zasadzie bez większych zmian, wciąż wygląda jak budynek
z początków XVIII wieku, kiedy został poddany kompleksowej renowacji. Z Palazzo Salis
wychodzimy poza tym na uroczy XVI-wieczny dziedziniec, nazywany rustykalnym albo
końskim. O urodzie miejsca decyduje też
jego otoczenie – ogród w stylu włoskim, jeden
z piękniejszych w tym rejonie.
www.bahnmuseum-albula.ch
Podróżując po Gryzonii, warto zrobić przystanek w Palazzo Salis w Soglio (w dolinie
Val Bregaglia). Dotrzemy tam autobusem
z St. Moritz. Palazzo Salis wzniesiono w
pierwszej połowie XVII wieku, choć jego
Kolejami Retyckimi dotrzemy też m.in. do
wioski Poschiavo. W tutejszych muzeach
opowiada się zaś głównie o losach miejscowej ludności, tej lepiej i gorzej usytuowanej, zamieszkującej dolinę Valposchiavo. Casa Tomé – kamienny dom z dwoma
piętrami, wbudowaną oborą i klepiskiem
– ma ponad 650 lat i nie zmienił się zanadto przez minione stulecia. Od XVIII
wieku wprowadza się tu tylko skromne
udogodnienia. Naprawdę skromne: udało
się doprowadzić bieżącą zimną wodę, podłączyć światło i zainstalować w kuchni płytę elektryczną. Wciąż jednak nie ma ani
ogrzewania, ani urządzeń sanitarnych.
Mieszkańcy tego domu nie mieli, jak widać, wyrafinowanych potrzeb. Do 1990 r.
żyły tu siostry Luigia i Marina z rodziny
Tomé, w 2002 r. posiadłość przejęła fundacja Ente Museo Poschiavino, pięć lat
później otwarto zaś muzeum, które snuje
opowieść o chłopskiej codzienności. Drugie muzeum – Palazzo de Bassus-Mengotti
– snuje opowieść podobną, ale o zamożnych, którzy wieki temu nadawali miastu
ton, decydując w sprawach politycznych,
socjalnych i kulturalnych. Obydwa muzea
warto zwiedzić i ze sobą zestawić.
Żeby jechać, trzeba zjeść
Podróżując Kolejami Retyckimi, skosztujemy
też regionalnej kuchni – i to już w pociągach.
Jesienią – od 19 września do 23 października
2016 r. – w ramach Tygodnia Wallis (trzeci
pod względem wielkości kanton Szwajcarii)
w Ekspresie Lodowcowym będą serwowane
specjalności regionu. W karcie dań znajdą
się także lokalne wina. W regionie Gryzonia
będziemy zaś jeść sezonowo: kasztany, dynie,
steki z jelenia, dziczyznę, curry... Spróbujemy
też potraw tradycyjnych – wspomnianego już
pizzocheri, capuns (farsz z mąki, jajek i mleka
owinięty liśćmi boćwiny) czy maluns (drobno
posiekane ziemniaki). W pociągach serwuje
się i śniadania, i brunch.
Na odcinku Chur–St. Moritz linii Albula kursuje dodatkowo wagon restauracyjny Gourmino z 34 miejscami siedzącymi. Kucharz
zawsze gotuje na miejscu, sam wagon wygląda
zaś tak, jakby go wyjęto z lat 30. poprzedniego
stulecia, głównie za sprawą eleganckiego wyposażenia. W karcie zawsze trzy regionalne
dania do wyboru. Pociągi, jak widać, pełnią
też funkcję ruchomych restauracji, dostarczając wrażeń i wzrokowych (za oknami wciąż
zmienia się krajobraz), i kulinarnych.
www.palazzosalis.com
musei.gr/category/de-museo-poschiavino
22
23
Dźwięki czyste jak jeziora
Drugie życie rzeczy
Ze Szwajcarii w inne rejony
świata jeszcze szybciej niż
dzieła sztuki i nowe rozwiązania technologiczne docierają
produkty firmowane marką
Freitag. Nikt na to wcześniej nie wpadł: do produkcji
ubrań, torebek i innych akcesoriów wykorzystuje się…
plandeki okryciowe dla ciężarówek, zużyte dętki rowerowe i pasy bezpieczeństwa.
Powstają tak rzeczy unikatowe, bo też trudno natrafić na jednakowe odłamki
pojazdów różnego typu
i gabarytu. Skąd pomysł?
Jego autorzy, bracia Markus i Daniel Freitagowie,
od lat poszukiwali tkaniny
mocnej i podatnej na wilgoć. Nawet proces produkcji
przebiega zgodnie z filozofią
recyklingu: plandeki, zanim
przemienią się w ubrania,
piorą w wodzie deszczowej.
Siedzibą firmy jest zaś najciekawszy, 26-metrowy budynek w Zurychu – zbudowany wyłącznie z kolorowych
kontenerów.
Recyklingu nie porzuca się
w Szwajcarii nawet w wolnym czasie. 36 łuków pod
wiaduktem
kolejowym
w dzielnicy Zurych-West
wypełniły kawiarnie, puby
i restauracje. Wyłączony
z ruchu tor przekształcono
w ścieżkę dla pieszych i rowerzystów. Z kontenerów
i nieużytków, odmalowanych z pomocą graffiti, zbudowano najbardziej kultowy
24
tutaj lokal – Frau Gerolds
Garten, trochę pub, trochę
centrum handlowe, trochę
ogród (każdy może zasadzić,
co zechce). Jak widać znana
światu filozofia „take-make-waste” – kup, zrób, wyrzuć
– w Szwajcarii urywa się na
drugim członie.
www.zuerich.com
Zdjęcia: górne – Frau Gerolds Garten, dolne – siedziba firmy Freitag
W Szwajcarii nic się nie
zmarnuje, każdej rzeczy
należy się minimum drugie
życie. To, co w Polsce nazwalibyśmy recyklingiem, w wydaniu helweckim jest jednak
modną i użyteczną formą
designu. Widać to zwłaszcza
w zachodniej dzielnicy Zurychu (Zurich-West), rejonie
do niedawna silnie uprzemysłowionym. Dziś stare fabryki służą artystom za studia,
magazyny i sale koncertowe.
Tu też inaugurują (i kontynuują) działalność najrozmaitsze start-upy, lokując się na
przykład w spektakularnym
i wciąż rozbudowywanym
Technoparku, gdzie w atmosferze niegdysiejszego industrialu rozwija się najwyższa
myśl technologiczna. W dawnej fabryce jogurtów Toni
Areal mieści się zaś teraz Zurich University of the Arts,
nie byle jaka szkoła artystyczna. Kiedy ponad 2 tys. uczniów pobiera tu nauki, goście
w innych salach uczestniczą
w konferencjach, koncertach
i pokazach.
O jakość noszącego się w KKL dźwięku zadbał zmarły przed kilkoma laty Russell
Johnson, amerykański spec od akustyki.
Sala koncertowa, ze względu na dominującą kolorystykę nazywana Salą Białą, ma
1300 m kw. Johnson wykorzystał każdy centymetr i wiele rodzajów drewna: klon, wiśnię, buk i sosnę. Stworzył system cyrkulacji
powietrza (oczywiście tajny i niezrozumiały
dla laika), dzięki któremu dźwięki niepożądane stają się niesłyszalne dla ludzkiego
ucha i nie rozpraszają. Przestrzeń jest maksymalnie wytłumiona i czuła na muzykę,
zwłaszcza muzykę klasyczną, instrumentalną. To niesłychane osiągnięcie, zważywszy
na wymiary samej sali i liczbę widzów, których jest w stanie obsłużyć – na pięciu kondygnacjach (wliczając parter i cztery piętra
balkonów) pomieszczono w sumie 1840 siedzeń, wykonanych z błękitnych materiałów.
Tę samą barwę ma sufit.
Troskę o optymalne zagospodarowanie przestrzeni widać – i słychać – także w salach
koncertowych i konferencyjnych. Centrum
Kulturalno-Kongresowe (KKL) w Lucernie
słynie na przykład z doskonałej akustyki.
Budynek projektu francuskiego architekta
Jeana Nouvela otwarto w 1998 r., z pierwszym koncertem wystąpiła zaś Filharmonia Berlińska pod batutą Claudio Abbado.
KKL oddano do użytku bardzo szybko – powstawało między 1995 i 2000 r. na fasadach
budynku Armina Meiliego z lat 30. To też
jakiś element filozofii recyklingu – zamiast
stawiać nowe budynki, wprowadza się innowacje do architektury już istniejącej. Na
różnych etapach powstawania KKL architekt konsultował się zresztą z mieszkańcami. To dzięki temu gmach wkomponowuje
się w krajobraz miasta, wnika w jego tkankę,
przylegając do Jeziora Czterech Kantonów.
A jednocześnie bardzo się wyróżnia – m.in.
dlatego, że ma płaski, ogromny dach (o powierzchni 113 na 107 m, nieco większej niż
standardowe boisko do gry w piłkę nożną).
W KKL odbywają się festiwale i koncerty
(m.in. Międzynarodowe Tygodnie Muzyczne), na które ściągają artyści i melomani
ze świata. W budynku pomieściły się także centrum kongresowe i zasobne muzeum
sztuki. Ze względu na lokalizację KKL pełni
też funkcję osobliwego tarasu widokowego
– z restauracji Scala rozpościera się szeroki widok na jezioro, chyba najpiękniejszy
w tym rejonie. Krótko mówiąc: KKL ma cieszyć zmysły. Wszystkie.
www.luzern.com
25
Dźwięki z natury
Jak w średniowieczu
W filmie „Młodość” Paolo
Sorrentino jest pewna ujmująca scena: do
głównego bohatera, emerytowanego kompozytora, docierają dźwięki okolicznej przyrody. Słyszy powiew wiatru, świergot ptaków, muczenie, pobrzękują krowie dzwonki.
Do takich symfonii Szwajcarzy są przyzwyczajeni. Gdyby opowiedzieć o Szwajcarii
wyłącznie za pomocą przedmiotów, krowie
dzwonki wymieniałoby się jednym tchem
z zegarkami, czekoladą i serem. To jeden z jej
symboli, w dodatku taki, którego nie da się
skonsumować, więc zostaje z nami na dłużej.
wiosce Appenzell z zastosowaniem głównie tradycyjnych metod,
przekazywanych z każdym kolejnym pokoleniem. Rzemieślnicy odlewają je z pomocą dawnych narzędzi z niezwykłym pietyzmem – nie seryjnie, nie w fabrykach, ale
własnoręcznie i z najwyższą troską o detal.
Dzwonki powiewają, rzecz jasna, na równie
starannie wykonanych paskach, przedstawiających zwykle sceny z regionu: krowy,
pasterzy, lokalny krajobraz. Pasek w dowolnym rozmiarze i inne lokalne akcesoria można zamówić przez internet (www.
appenzellergurt.com), ale Appenzell warto
wcześniej odwiedzić i zobaczyć taki warsztat od środka. Zwłaszcza że wieś sprzyja
wszelkiej twórczości, wyrobnictwu, słowem: ludzkim pasjom. Pracują tu gonciarze
(zawód na wyginięciu!), stolarze, hafciarze,
meble maluje się ręcznie i tak samo wyrabia
się przedmioty. Przyjemność sprawi nam
zresztą sam spacer – w akompaniamencie
ludowej muzyki i, oczywiście, pobrzękiwania krowich dzwonków.
Po co tutejszym krowom dzwonki? To, po
pierwsze, forma zabezpieczenia. Krowy lubią spacerować, a kraj jest górzysty, pagórkowaty, zróżnicowany – bydło rozproszone,
ale głośne, łatwiej zlokalizować. Po drugie,
wielkość dzwonków i bogactwo zdobień
świadczą o zamożności hodowców, o ich statusie społecznym. Niektóre są zatem skromne, inne naszpikowane detalami i okazałe.
Wierzy się wreszcie, po trzecie, że dzwonki
odganiają złe duchy, przynajmniej od pastwiska. A może nie tylko?
Produkcja krowich dzwonków też jest procesem czarownym. Powstają w malowniczej
www.appenzell.ch
26
W miasteczku Werdenberg we wschodniej
Szwajcarii czas jakby się zatrzymał. Dość
wspomnieć, że to jedna z najstarszych drewnianych osad na świecie. Przetrwała nienaruszona, szczęśliwie pomijana przez pożary
– wiele podobnych miejsc przed laty strawił
ogień. Werdenberg wyróżnia i to, że jest
niewielkich rozmiarów. Z niespełna setką
mieszkańców i 34 domami uchodzi za jedno
z najmniejszych miasteczek w kraju. Rozmiar niewielki, ale wielki rozmach – sercem
osady jest zamek, pod którym rozciąga się
rząd tradycyjnych alpejskich chatek ze spadzistymi dachami (chalet), zbudowanych
w połowie z kamienia, w połowie z drewna. Wszystko to odbija się urokliwie w tafli
jeziora.
rzadki kształt trapezu, mieszkali niegdyś
przedstawiciele rodu Werdenbergów. Teraz
mieści się tu muzeum, które zdaje z tamtych
czasów dobrze udokumentowaną relację.
I nie tylko: obejrzymy tu i kolekcję broni,
i wystawę, która przybliża historię kantonu
St. Gallen oraz stosunków między hrabiostwem i zwykłą ludnością. Drugie muzeum
mieści się w jednym ze średniowiecznych domów. Obydwa są zwykle otwarte od kwietnia
do października.
Werdenberg przez cały rok tętni życiem,
zwłaszcza kulturalnym. W ramach cyklicznych festiwali słucha się zarówno muzyki
dawnej, jak i zupełnie nowoczesnej. Swoje
prace regularnie pokazują też twórcy sztuki wizualnej. Warto skorzystać przy okazji z bogatej oferty kulinarnej. Serwowane
w miasteczku produkty pochodzą niemal
wyłącznie z lokalnych zakładów przetwórczych – to nienaruszalna zasada! Jest więc
Werdenberg – jak się o nim mówi – średniowieczną oazą, w której tradycja nieustannie
zderza się ze współczesnością.
Werdenberg otrzymał prawa miejskie
w średniowieczu, zapisał się w archiwach już
w 1289 r. Sam zamek, wpisany do inwentarza dóbr narodowych o szczególnej wartości,
wznoszono zaś od 1228 r. Najpierw postawiono twierdzę, później mur obronny, przez lata
rozrastał się także dziedziniec. Sala rycerska zachowała się niemal bez zmian, jakby
nietknięta zębem czasu. W zamku, który ma
www.werdenberg.ch
27
Jesienne atrakcje kulturalne
Bazylea – miasto z temperamentem
Z kilku powodów życie kulturalne w Szwajcarii
wygląda tak, jak wygląda, czyli bujnie. Ten maleńki kraj jest wręcz kulturalnym tyglem – ze
względu na swoją wieloetniczność, kosmopolityzm, troskę o tradycję i ogólny klimat sprzyjający nieskrępowanej wolności artystycznej.
Wielu twórcom Szwajcaria objawiła się jako
źródło inspiracji (wśród nich James Joyce, Johann Wolfgang von Goethe i Richard Wagner).
Wielu architektów potrzebowało zostawić tu
ślad (Herzog&de Meuron, Mario Botta, Frank
Gehry, Jean Tinguely). Ścierają się tutaj
różne prądy i wpływy. Dość wspomnieć,
że w tym roku mija sto lat, odkąd narodził
się arcyważny w kulturze nurt – dadaizm.
Zurych był jedną z jego kolebek.
Montreux Comedy Festival w Montreux –
a zatem kino wyłącznie komediowe, ale w dobrym guście. Pokazy będą się odbywać w paru
miejscach: w Stravinski Auditorium i Théâtre
de Poche de la Grenette oraz Théâtre de Vevey.
Zurich Film Festival (12. edycja) – o statuetki Golden Eye walczą tu twórcy obiecujący albo już uznani. To też platforma
wymiany wrażeń (i kontaktów) między reżyserami, dystrybutorami i producentami.
www.montreuxcomedy.com
www.zff.com
Lucerne Festival am Piano w Lucernie – czyli występy wirtuozów fortepianu. A ściślej:
„dziewięć dni magii na klawiaturze”, jak powiadają organizatorzy. Festiwal od 1998 r. gości artystyczne legendy i wschodzące gwiazdy.
W tym roku zagrają (zaczarują!) m.in. Grigory Sokolov, Rudolf Buchbinder i Igor Levit.
W większości w zjawiskowym KKL (więcej
o sali na s. 25). Są szanse, że poza ramowym
programem pianiści pomuzykują też w okolicznych knajpach.
Settimane Musicali w Asconie (71. edycja)
– koncerty instrumentalne i symfoniczne.
Występujący interpretują tu po nowemu
standardy wielkich twórców, w tym roku
np. Verdiego, Wagnera i Bacha. Koncerty
odbędą się w kościołach Santa Maria della
Misericordia w Asconie i św. Franciszka
w Locarno (kanton Ticino).
Kiedy: 1–5 grudnia
Skoro już ustaliliśmy, że kultura w różnych jej przejawach kwitnie w Szwajcarii
przez cały rok, wskażmy kilka wydarzeń,
którymi warto zainteresować się jesienią.
Kiedy: 22 września – 2 października
www.lucernefestival.ch
Kiedy: 19–27 listopada
Baloise Session w Bazylei – przez ponad
30 lat na festiwal wybrało się w sumie 20 tys.
osób. Na scenie wystąpili zaś muzycy wielcy
i znani, jak Tori Amos, James Blunt czy Melody Gardot. Siła przedsięwzięcia to nie tylko
głośne nazwiska, ale też gatunkowa różnorodność. W Bazylei swobodnie wybrzmiewa i jazz,
i soul, i pop, i wszystko, co pomiędzy.
www.baloisesession.ch
Kiedy: 21 października – 8 listopada
www.settimane-musicali.ch
Kiedy: 5 września – 14 października
Szwajcarska stolica kultury zawdzięcza swą reputację nie tylko festiwalom muzycznym, dorocznemu karnawałowi Fasnacht czy targom architektury i sztuki Art Basel. Powód jest prosty – tu się cały czas coś dzieje. Na co więc zwrócić uwagę w najbliższym czasie?
W muzeum
Fundacja Beyelerów gromadzi dzieła z prywatnej kolekcji Hildy i jej męża Ernsta Beyelera,
słynnego marszanda. Oboje zmarli przed laty, ale muzeum, którego siedzibę zaprojektował
Renzo Piano, nadal działa. Od 4 września 2016 r. do 22 stycznia 2017 r. w ramach wystawy
„Błękitny Jeździec” będą tu pokazywane dzieła sztuki współczesnej, wystawiane w 1911 r.
w Monachium. Nazwa „Błękitny Jeździec” to określenie artystycznego ruchu, który zasiał
zamęt w ówczesnym pojmowaniu sztuki, wyznaczając dla niej nowe kierunki. W muzeum
zobaczymy koło 80 prac wielu uznanych awangardystów, m.in. rosyjskiego abstrakcjonisty
Wassilego Kandinskiego, który poza tym, że tworzył, to zbierał także różne teksty kultury
z tamtych czasów, komponując z nich słynny almanach. Wspomagali go w tych wysiłkach
Franz Marc, Albert Bloch czy Gabriele Münter. Ich prace także tutaj zobaczymy.
www.fondationbeyeler.ch
Na ulicach
Od czerwca 2016 r. przez Bazyleę i okolice wiedzie osobliwy szlak. Ruszamy z miejscowości Weil am Rhein
lub Riehen, mijamy zachwycającą siedzibę Vitra Campus, gdzie produkuje się meble, i docieramy do Fundacji
Beyelerów. Odcinek ma 5 kilometrów, które bez kłopotu
pokona się pieszo. Po drodze zatrzymamy się 24 razy, tak
jak nakazują charakterystyczne, mijane przez nas znaki.
Trasę oznaczył niemiecki artysta Tobias Rehberger, dbając o równowagę jej walorów historycznych, kulturalnych
i przyrodniczych.
www.24stops.info
Na talerzu
W poszukiwaniu lokalnego piwa najlepiej udać się do restauracji Fischerstube w Bazylei, gdzie – poza daniami
regionalnymi, również wegetariańskimi – serwuje się
różne rodzaje tego trunku, świeżo uwarzonego, nawiązującego dominującym smakiem do pory roku. Browar pod
tą samą nazwą ma 40-letnią tradycję produkcji słynnego
piwa Ueli Bier.
www.restaurant-fischerstube.ch
Jeszcze dłuższą tradycję – bo ponadstuletnią – ma w tym
rejonie produkcja czekolady. Sklep Confiserie Beschle
prowadzi już czwarte pokolenie, każde kolejne doskonali
recepturę i jeszcze poszerza gamę smaków. Klienci sklepu mogą zresztą z pomocą szefa Pascala Beschlego skomponować własne słodkie symfonie.
www.basel.com
28
29
Jak ugryźć Szwajcarię
W podróży – gdziekolwiek byśmy się udali – żeby wrażenia były pełne, warto próbować
regionalnych dań. Pozbyć się na chwilę kulinarnych przyzwyczajeń, wyostrzyć zmysły
na doznania nowe, czasem dziwne, czasem zupełnie odkrywcze. To tezy banalne, ale
w Szwajcarii znajdują szczególne potwierdzenie. W kuchni – tak jak w architekturze
– Szwajcarzy mają szacunek dla tradycji, ale i otwarte głowy. Troszczą się o dawne
receptury, ale nieco eksperymentując, modyfikują je czasem i doskonalą. A jeszcze
chętniej witają nas w swoich warsztatach i spichlerzach, poświadczając własnym
przykładem, ile serca i pasji trzeba włożyć, żeby otrzymać np. jedną kostkę masła.
Albo ile miesięcy trzeba czekać, żeby dojrzał ser.
Przekraczając granice różnych szwajcarskich kantonów, przekonamy się z pewnością,
jak z tradycyjną kuchnią helwecką łączą się nuty kuchni sąsiadujących: niemieckiej,
włoskiej i francuskiej. Są tu też rzecz jasna elementy stałe (potrawy, których nikt
nie miałby odwagi poprawiać), a wreszcie specjały kojarzone ze Szwajcarią w sposób
oczywisty – jak ser i czekolada.
Ale doskonałe, intensywne sery i czekolada różnego smaku i rodzaju to tylko część
prawdy o szwajcarskiej kuchni. W podróży Grand Tour – jeśli zechcemy, a zechcieć na
pewno warto – przemierzymy trasy mniej wydeptane, odkryjemy mniej znane fakty
i spróbujemy potraw, których wcześniej być może ze Szwajcarią nie kojarzyliśmy.
Skosztujemy też całkiem znanych nam już trunków (przynajmniej z opowieści) – tyle
że w miejscach, w których tradycyjnie się je wytwarza, czyli dawnymi metodami
i w miłych oku okolicznościach przyrody.
Mistrzowie w swoim fachu
Szwajcarskich kucharzy nagradza się, odznacza i wyróżnia. Jeśli poziom kulinarnego
mistrzostwa mierzyć liczbą przyznawanych
punktów i honorów, Szwajcaria w każdym
rankingu miałaby – i ma w istocie – zapewnioną mocną pozycję. Trzy tutejsze restauracje mogą się pochwalić trzema gwiazdkami
Michelin. Jako ostatnia do szacownego grona dołączyła restauracja Cheval Blanc w Bazylei, która o trzecią gwiazdkę wzbogaciła się
w tym roku. 18 restauracji ma dwie gwiazdki,
95 – po jednej. Przypomnijmy: w Polsce taki
zaszczyt przypadł do tej pory tylko dwóm
restauracjom…
restauracji z 19 punktami i 26 restauracji,
które otrzymały jeden punkt mniej. Czapy
Gault&Millau, obiekt kucharskiego pożądania, nosi się tutaj dumnie.
Winiarnie z patronatem UNESCO
Kulinarne majstersztyki powstają zwłaszcza – jak się uważa – w rejonie Jeziora Genewskiego. Zagęszczenie nagrodzonych tu
kucharzy po prostu onieśmiela. W regionie
Lavaux w kantonie Vaud, również zachodzącym na jezioro, z pasją uprawia się winogrodnictwo. Zresztą darmowe degustacje
odbywają się regularnie parę razy w roku,
a tutejsze winnice wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Tymczasem tym szwajcarskim sporo miejsca
poświęcono też na łamach słynnego żółtego
przewodnika Gault&Millau. Inspektorzy,
którzy przyznają punkty, doceniają jakość
potraw i produktów regionalnych, a nawet
wygodę lokalnych restauracji. Do lokalu wpadają w kamuflażu, anonimowo, niczym się
dla niepoznaki nie wyróżniając. Mają do rozdysponowania 20 punktów. W aktualnej edycji przewodnika odszukamy 6 szwajcarskich
Tajniki regionu zgłębimy, udając się do centrum dydaktycznego Lavaux Vinorama, ale
też na pokładzie kolejki turystycznej Lavaux
Panoramic. Winnice można również obejrzeć z okien kolejki elektrycznej kursującej z
Vevey do Puidox-Chexbres. Widoki zapierają
dech, a łyk wina tylko te wrażenia potęguje.
www.lake-geneva-region.ch
Zwłaszcza jesienią jedzenie smakuje tu inaczej. Krowy wracają z wysokogórskich pastwisk w stronę dolin – co jest świętem, i to hucznie celebrowanym – i warto przyjrzeć
się z boku, bo to rzadki w świecie obyczaj. Poza tym w porze żniw zbiera i serwuje się
kasztany, trufle, a nawet dynie, w restauracyjnych kartach menu pojawia się zatem
jeszcze więcej lokalnych dań. Od przeszło półwiecza w wielu miejscach Szwajcarii
hodowcy i rolnicy wystawiają jesienią stoły i dzielą się tym, co mają najlepszego. To
także czas żniw dla winiarzy – i dla winnych smakoszy przy okazji (o degustacjach
będzie jeszcze mowa). Mawia się, że jesień to najlepsza pora, żeby cieszyć tutaj zmysły.
Nie bez powodu.
30
31
określa, niespecjalnie tę różnicę
odczuwają…
Słodycz w korku od wina
Było nieco goryczy, to teraz pora
na słodycze. Przemierzając rejony
Jeziora Genewskiego, skosztujemy
z pewnością – a z pewnością powinniśmy – wafelków bouchon vaudois,
wizualnie przypominających korki
od wina („bouchon” to po francusku właśnie korek od wina). Wewnątrz wafelka ukryto migdałowe
nadzienie.
„Zielona wróżka” w ogóle ma niejasną genezę. Powiada się, że absynt podziałał na niektórych jak
narkotyk – zawarte w nim związki
chemiczne u pijących ponad miarę
miały wywołać halucynacje. Francuskim elitom śniły się (na jawie,
rzecz jasna!) zielone wróżki. Postać
kobiecą – to jeszcze inna teoria –
widzieli w kieliszkach ci, którym
wpadła do absyntu kropla wody.
Ponieważ wyrób przypomina rękodzieło, a jego przyrządzenie wymaga pieczołowitości i znajomości receptury, tylko nieliczni cukiernicy
dostępują zaszczytu i mogą je przyrządzać. Wafle produkuje się już od
1948 r., są niezmiennie wizytówką
regionu.
Gdzie się jada bez
pośpiechu
Poza wszystkim bliska jest Szwajcarom filozofia slow food. Zaznaczmy
uczciwie, że była im bliska, zanim
nurt rozprzestrzenił się po świecie
i stał tak niesłychanie popularny.
W najdalej wysuniętym na południe kantonie Ticino to jednak nie
tyle moda, ile styl życia. Oraz gotowania! Idea jest prosta – jedzenie
ma sprawiać przyjemność. Do tego
stopnia, że ma się ochotę eksperymentować, próbować nowych smaków, wnikać w receptury, no i jadać absolutnie sezonowo. Krótko
mówiąc: mamy smakować, delektować się i kosztować, a nie bezrefleksyjnie pochłaniać. Ilekroć więc
będziemy w tym rejonie, zwróćmy
uwagę na karty dań – zmieniają się
bowiem w zależności od pory roku.
Dania inaczej pachną latem, inaczej jesienią.
Slow food to specjalność kucharzy
z Locarno, miasteczka Ascona
i okolic. Gotując, mistrzowie
kulinarnego rzemiosła sięgają po
produkty z miejscowych zakładów, gdzie używa się
– to nas nie dziwi, prawda? – tradycyjnych narzędzi
i przepisów. Tradycja stoi więc na straży jakości.
To dlatego region słynie z takich produktów jak
np. mąka Farina Bóna, wyrabiana z mielonych
ziaren kukurydzy. Powstaje w dolinie Onsernone,
wśród stromych zboczy, winorośli, mimoz i palm,
w okolicy rzeki Isomo. Do niedawna mełło tu
27 młynów. We wioskach Loco i Vergeletto już
nie tak liczne, ale mielą nadal. Odrestaurowane,
XVIII-wieczne młyny można zresztą odwiedzić.
Inne znane w kantonie Ticino specjały to ciasteczka piaskowe z doliny Bedretto, słynny ser Zincarlin
(rodzaj sera miękkiego, który przybiera specyficzną formę odwróconego kubka; tajemnicą jego smaku jest dodawane w procesie produkcji kozie mleko)
czy kiełbaski cicitt.
Do osobliwych atrakcji regionu należy poza tym Ticino Experience – od marca do końca października
32
w restauracji La Rustica w miasteczku Losone degustacji towarzyszy pokaz filmowy. Rzecz jasna tematyczny – komediowy i niemy. Głównym bohaterem
jest kucharz Fidelio, zrozpaczony, bo niepochlebnie
zrecenzowany przez krytyka kulinarnego. Fidelio
szuka więc pociechy w regionie Ticino. Zupełnie
jak my.
www.ticino.ch
Zielono mi
A może absynt zamiast wina? W kieliszku z absyntem inspiracji i pociechy szukali Rimbaud
i Baudelaire, moczyli w nim usta przedstawiciele
francuskiej bohemy z przełomu XIX i XX wieku.
I tyle wystarczy, żeby myśleć o tym trunku w kategoriach wręcz magicznych. Recepturę opracował
Pierre Ordinaire, francuski lekarz, który poszukiwał w Szwajcarii panaceum na ból. Chodziło co
prawda o wypreparowanie leku, nie mocnego alkoholu, ale entuzjaści „zielonej wróżki”, jak się absynt
33
Do absyntu trzeba mocnej głowy –
zawiera aż 72 proc. alkoholu! W produkcji wykorzystuje się zioła: anyż,
liście piołunu, hyzop i koper włoski.
Kto więc głowę ma słabszą i usta ledwie w kieliszku zanurzy, ten znajdzie więcej czasu na wizytę w rejonach doliny Val-de-Travers w Jurze,
kolebce absyntu. Tutaj, w Maison
de l’Absinthe, absynt odsłoni przed
nami (prawie wszystkie) tajemnice. Poza zwichrowaną historią tego
trunku dowiemy się nieco o tym,
jak się go produkuje, a nawet…
przemyca. Do niedawna w paru
miejscach na świecie produkcji
i rozprowadzania absyntu wyraźnie zakazywano. W niektórych
krajach zakaz obowiązuje nadal.
Zgłębiając dzieje absyntu, udamy
się także na spacer. Efektem szwajcarsko-francuskiej współpracy jest
np. wyprawa Route de l’Absinthe
z Pontarlier do Noirague z przystankami przy miejscach kluczowych
dla produkcji zielonego trunku.
W okolicznych sklepach sprzedaje
się zaś produkty, których smak absynt tylko dopełnia i podkreśla – na
przykład czekoladę. Załóżmy, że to
wariant dla osób, które mocny alkohol wolą jednak dawkować.
www.juradreiseenland.ch
Grand Train Tour
– Jedna podróż, osiem tras
W osiem dni dookoła Szwajcarii
Wyprawa Grand Train Tour nie jest
– jak być może sugeruje nazwa – po
prostu bliźniaczą trasą Grand Tour of
Switzerland. Jest raczej, by tak rzec,
jej starszą siostrą. Urzeczeni naturalną urodą i krajobrazem Szwajcarii, na
trasie z wtrąceniem Train docenimy
zwłaszcza siatkę połączeń komunikacyjnych, z jakich słynie ten kraj: gęsto
rozsianych, panoramicznych, docierających do miejsc malowniczych i trudno dostępnych zarazem. To w sumie aż
26 tys. km tras wiodących lądem (pociągi, autobusy, kolejki górskie) i wodą
(statki), przecinających wioski, góry,
jeziora, rzeki, lodowce i cztery tak od
siebie różne regiony językowe.
z tym samym biletem w dłoni wsiądziemy na pokład, do pociągu, tramwaju
i do wszelkich innych pojazdów komunikacji publicznej. Bilet obowiązuje
w całym kraju, ale też na kilku odcinkach zagranicznych – i tego rozwiązania możemy Szwajcarom pozazdrościć.
Podobnie jak zdążających na czas, zawsze zadbanych pociągów oraz pilnie
strzeżonych, wiążących rozkładów jazdy. Podróż okaże się zatem frajdą dla
tych, których kolej fascynuje, ale i dla
podróżnych ceniących komfort jazdy.
Wyprawy Grand Train Tour odbywają
się przez cały rok. Nasza podróż potrwa zaś tak długo, jak sobie tego zażyczymy. W podstawowym wariancie to
8 dni, w wariancie skróconym, ale nie
mniej intensywnym – 4. Nie obowiązuje żaden sztywny plan, ruszamy wedle
uznania – z dowolnego punktu trasy.
Szwajcarska Organizacja Turystyczna
dobrze jednak radzi, żeby zacząć w Zurychu i kierować się z północy na południe. Zurych jako duże, zróżnicowane
miasto z lotniskiem posłuży za wygodne miejsce wypadowe.
Grand Train Tour obejmuje najciekawsze szwajcarskie połączenia. Zresztą
nie tylko kolejowe – wybrane odcinki
przepłyniemy, przejedziemy autobusem, inne pokonamy pieszo. Pętla ma
1280 km długości, łączy osiem popularnych i zupełnie różnych tras, naszpikowana jest atrakcjami oraz – co ważne
– udogodnieniami. Szwajcarski system
podróżowania został tak pomyślany, że
Dłuższa trasa zabierze nas z Zurychu
i z powrotem kolejno przez miasta
i miasteczka: Schaffhausen, St. Gallen, Rapperswil, Lucernę, Interlaken,
Montreux, Martigny, Zermatt, Chur,
St. Moritz i Lugano. Na poszczególnych
etapach będą nas wiozły najsłynniejsze
szwajcarskie przewoźniki. Z Lucerny do Montreux dojedziemy np. linią
GoldenPass z przesiadką w Interlaken.
Pięć godzin podróży to wręcz za mało,
żeby nasycić wzrok: miniemy przełęcz
Brünig, jezioro Thun i dolinę Simmental. Podsumowując: zaczynamy
w Szwajcarii Centralnej, a zatrzymujemy się nad Jeziorem Genewskim.
jedziemy zaś prawie siedem godzin,
tnąc różnojęzyczne regiony i odmiennie ukształtowane tereny. I wreszcie
Ekspres Wilhelma Tella, którym z Lugano dotrzemy do stacji Flüelen w centralnej Szwajcarii. Stąd z powrotem do
Lucerny zabierze nas historyczny parowiec. Na każdym przystanku Grand
Train Tour możemy, rzecz jasna, zatrzymać się na dłużej albo w dowolną
stronę odbić.
W krótszym, 4-dniowym wariancie
Grand Train Tour też oczywiście nie
próżnujemy. Przystanków zrobimy
nieco mniej, ale pokonamy kawał drogi i sporo w międzyczasie zobaczymy.
Szwajcarska Organizacja Turystyczna
poleca obrać na przykład trasę z Lucerny do Lugano (m.in. przez Montreux,
Zermatt i St. Moritz) albo z Zurychu
do Churu, najstarszego szwajcarskiego
miasteczka (przez Lucernę, Montreux
i Zermatt).
Ekspresem Lodowcowym Kolei Retyckich pokonamy zaś trasę z Zermatt
do St. Moritz – najdłuższą, bo ośmiogodzinną. Dystans wynosi raptem
291 km, ale pociąg wcale się nie wlecze,
jak można by sądzić. Sunie powoli po
to, żeby pasażerom nic, co wydarza się
za oknem, nie umknęło. Zaznaczmy,
że pokonamy tędy aż 91 tuneli i 291
mostów. Pociągiem do Tirano, a następnie autobusem do Lugano (182 km)
Szczegółowe trasy:
www.swisstravelsystem.com
Warto wiedzieć:
Bilety Swiss Travel Pass upoważniają do podróży regionalnymi pociągami,
autobusami, statkami i tramwajami. Ulgowe (dla osób do 26. roku życia)
są 15 proc. tańsze. Dzieci do lat 16. podróżują bezpłatnie, jeśli choć jedno z
rodziców posiada Swiss Travel Pass. Bilety STP można kupić na 3, 4, 8 lub 15
kolejnych lub wybranych dni w ciągu miesiąca ważności (wersja Flexi). Jeśli
łapiemy Ekspres Lodowcowy albo Bernina, musimy zarezerwować wcześniej miejsce i nieco dopłacić. W pociągach linii GoldenPass nie dopłacamy,
ale zaleca się zawczasu dokonać rezerwacji. Ekspres Wilhelma Tella wymaga biletu dla 1 klasy (oraz, tak jest, rezerwacji miejsc).
Z biletem Swiss Travel Pass wsiądziemy do pojazdów transportu publicznego w 75 miastach i miasteczkach, wejdziemy bezpłatnie do 490 muzeów
i otrzymamy 50-proc. zniżki na podróże zębatkami na szwajcarskie szczyty.
Bilety do kupienia w Polsce: www.swisstravelsystem.pl
34
35
Swiss
Hike
Swiss
City
Guide
Swiss
Events
Family
Trips

Podobne dokumenty

szwaJcaRia

szwaJcaRia swój region. – Moim zdaniem właśnie Berno jest kwintesencją szwajcarskości – dodaje. Corrine, mimo zaawansowanego wieku, może się pochwalić świetną formą. Dlatego proponuje, że pokaże mi miasto z p...

Bardziej szczegółowo

Zima w Szwajcarii

Zima w Szwajcarii (gryzońskiej mekce miłośników freestyle’u) oraz w kantonie Wallis: na całorocznym obiekcie w Saas-Fee i – oczywiście – pod Matterhornem w Zermatt. Niewiele ustępują im snowparki w miejscowościach, ...

Bardziej szczegółowo