Podróże bez pośpiechu
Transkrypt
Podróże bez pośpiechu
Informacje praktyczne Grand Tour of Switzerland Jedna wyprawa, cała Szwajcaria S zwajcarzy mieli dużo szczęścia – w niewielkim kraju, wciśniętym nieśmiało między europejskich gigantów, zmieściły się góry, przełęcze, jeziora, rzeki, lodowce, wodospady i rezerwaty przyrody. Choćbyśmy wzdłuż i wszerz Szwajcarię obeszli, nie zgłębimy wszystkich jej tajemnic – tym lepiej dla Szwajcarii, jeszcze lepiej dla nas. Trudno na świecie o podobne spiętrzenie atrakcji i cudów, do których należałoby zaliczyć i skarby przyrody, i osiągnięcia w dziedzinie kolejnictwa, architektury, sztuki i kulinariów. Nie ma specjalności, w której Szwajcarzy nie próbowaliby osiągnąć mistrzostwa, zresztą próby te zwykle kończą się sukcesem. Po mistrzowsku oprowadzają też po swoim kraju, czego najlepszym dowodem Grand Tour of Switzerland, wielka wyprawa we wszystkie ważne miejsca – i te jakoś nam znane, choćby z opowieści i pocztówek, i te znane nieco mniej. Długa na 1600 km podróż obejmuje cztery regiony językowe (słychać niemiecki, włoski, francuski, a nawet retoromański) oraz skrajnie różne szwajcarskie kantony. Trasa wiedzie wzdłuż 22 jezior, obok najważniejszych i najpopularniejszych górskich szczytów (jak spektakularny Matterhorn), nieopodal niezwykłych tarasów z winoroślami (w słynnym regionie Lavaux), przez duże, barwne metropolie (jak Genewa i Zurych), urokliwe miasteczka oraz malownicze wsie, w których całkiem dobrze zachowały się ślady dawnych epok. Po drodze zahaczymy wreszcie o komplet szwajcarskich obiektów, które trafiły na listę światowego dziedzictwa UNESCO – a jest ich aż 12. Pętlę Grand Tour wytyczono poza głównymi autostradami. Dla wygody, ale i dla dodatkowych wrażeń – w drodze ma się poczucie, że przemierza się raczej mityczną krainę niż sprawnie funkcjonujący administracyjnie i gospodarczo kraj, którym Szwajcaria w istocie jest. Potrzebujemy się wyciszyć, zaczerpnąć powietrza? To właściwy kierunek. Jesteśmy żądni wrażeń, doznań estetycznych? Tak samo. Szukamy mądrej, wyrafinowanej kuchni? Podobnie. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w Szwajcarii po prostu jest wszystko. I jeszcze więcej. Ujęte w programie atrakcje to rzeczywiście top of the top. Najwyższym punktem trasy jest przełęcz Furka (2429 m n.p.m.) na granicy kantonów Wallis i Uri, tnąca Alpy Lepontyńskie i Berneńskie. Najniższym – jezioro Maggiore (193 m n.p.m.). A pomiędzy mnóstwo innych wartych zobaczenia miejsc. Więcej o wybranych atrakcjach na kolejnych stronach niniejszego przewodnika. 4 5 Berno i Berneński Oberland Region, w którym żyje się niespiesznie s. 8 i 9 Bazylea Szwajcarska stolica kultury s. 29 Lucerna Serce Szwajcarii Centralnej nad Jeziorem Czterech Kantonów s. 15 Koleje Retyckie w Gryzonii Podróż bez pośpiechu czerwonym wagonem s. 20 – 23 Koleje Jungfrau Zębatką między szczytami s. 13 Źródło: Hallwag Engadin St. Moritz Słoneczna pogoda przez 300 dni w roku s. 17 6 7 Berno i Berneński Oberland – Sielska stolica, sielska okolica Atrakcje kulturalne Nie każda stolica może się pochwalić, że jej starówka trafiła na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Berno może. Podczas spaceru tematycznego z przewodnikiem zobaczymy, czym sobie Berno na ten zaszczyt zasłużyło. Co obejrzymy: świątynię protestancką Münster, siedzibę parlamentu, wieżę Käfigturm, najstarszą bramę miejską (XIII w.) oraz wieżę zegarową Zytglogge. Pytani o to, co ich charakteryzuje, mieszkańcy Berna i okolic odpowiadają żartem – że nigdzie się nie spieszą. Do tego stopnia, że nawet ich dusze wiekami nie mogą dotrzeć do nieba. Berno to jedna z najspokojniejszych stolic kontynentu, nazywana stolicą tylko dlatego, że właśnie tutaj mieści się siedziba parlamentu. Centrum miasta wcisnęło się w zakole lodowatej rzeki Aare, łącząc mostami z resztą miasta. Sielsko! Klimat udziela się zresztą całej okolicy. Z widokiem na lodowce Blisko z Berna do wąwozu lodowcowego Rosenlaui, rozpostartego między szczytami Engelhörner, Dossen, Wellhorn i Wetterhorn. Żeby się tu dostać, najwygodniej złapać żółty autobus Postauto, który wije się niemożliwie pośród lasów i gór. Po drodze zobaczymy lodowcowe skały, alpejskie łąki i chaty, wreszcie wodospad Reichenbach. Gdzieniegdzie będą pasły się krowy, w spichlerzach ktoś właśnie wyrabia ser… Wąwóz lodowcowy Rosenlaui uformowały wody potoku Weissenbach, który przebił się przez skały i wciąż nadaje mu kształt. Z widokiem na szczyty W dolinie Gastern zamyka się esencja Berneńskiego Oberlandu. Sieć szlaków wędrownych zapewni tu rozrywki na długie godziny. Do doliny, która odchodzi za miejscowością Kandersteg, prowadzi wykuta w skałach droga. Wysoko w górach dotrzemy zaś i do kilku schronisk, i do drewnianego hotelu. Po trzecie, blisko stąd do skrajnie różnych jezior: malowniczego Blausee, w którym też hoduje się ryby, oraz dzikiego i przejrzystego Oeschinen, leżącego u podnóża Blüemlisalp. Warto dodać, że cały teren Alpy Szwajcarskie Jungfrau – Aletsch – Bietschhorn znalazł się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. www.bern.com www.kandersteg.ch/gasterntal www.jungfrauregion.ch Zdjęcia: górne – wąwóz Rosenlaui, dolne – hotel Grand Giessbach Z widokiem na wodospad Nieopodal wioski Brienz, po drugiej stronie jeziora noszącego tę samą nazwę, ciągle słyszy się szum. To potok Giessbach, spływający pół kilometra w dół przez 14 kaskad, niosący wody z wysokogórskiego terenu Faulhorn-Sägistal. Rajski widok można podziwiać z różnych stron. Wprost na wodospady spogląda się z tarasów hotelu Grand Giessbach, zbudowanego jeszcze w XIX wieku, położonego sto metrów nad jeziorem. Już od 1879 r. hotel z przystanią rejsową Giessbach See łączy kolejka Giessbach, jedna z najstarszych w Europie. www.giessbach.ch 8 Shnit to międzynarodowy festiwal filmów krótkometrażowych. Specyfika wydarzenia polega na tym, że pokazy (w programie 200 filmów) odbywają się w wielu miastach jednocześnie, również poza Szwajcarią, choć to Berno jest jego ojczyzną. W ramach festiwalu spotka się 30 tys. producentów filmowych oraz fanów kinematografii, zwłaszcza zwięzłych form. Pokazy odbędą się zwyczajowo w różnych miejscach, m.in. na… głównym dworcu kolejowym. Kiedy: 5–16 października 2016. Słynne alpejskie rogi to osobliwy instrument muzyczny. Jak wydobyć z drewna dźwięk, i to taki, który wyda się miły dla ucha? To specjalność państwa Tschiemerów, mieszkających w górskiej wiosce Habkern i otwartych na gości. Jak tu dotrzeć: na stacji Interlaken West szukamy autobusu pocztowego Postauto i prujemy nim przez zakręty, aż dotrzemy do celu. www.shnit.org www.interlaken.ch NA TALERZU Rejon Gstaad jest wylęgarnią kulinarnych talentów – natkniemy się tu na aż 18 nagrodzonych restauracji. Restauracja Chesery ma tych odznaczeń najwięcej: otrzymała 18 punktów Gault Millau i gwiazdkę Michelin. Dania serwuje Robert Speth – bez zbędnych udziwnień, z uwzględnieniem lokalnego kolorytu. W kurortach Adelboden nagrodzonych restauracji jest w sumie 5. W Alpenblick serwuje się dania mięsne, w Bellevue czuć nuty kuchni francuskiej, w palmiarni Tropenhaus w pobliskim Frutigen podaje się zaś owoce tropikalne i kawior. Specjalnością regionu jest jesiotr, ale też ser alpejski. U podnóża szczytu Jungfrau rozciąga się wioska Wengen, przecinana przez różne oznakowane szlaki wędrowne. W samym Wengen możemy podjąć tematyczny spacer kulinarny. Albo po prostu zjeść – region słynie z serowego fondue. www.chesery.ch www.adelboden.ch www.jungfrauregion.ch 9 Jedyne takie starcie kontynentów Złapać słońce w skalnym otworze października. Niezależnie od tego, czy wypatrujemy słońca czy księżyca, niewielkie szanse, że będziemy w tym odosobnieni. Podróżni i mieszkańcy Elm tłumnie usadawiają się przy kościele i wyczekują, co nastąpi. Nieopodal wioski Elm i naszej Areny Tektonicznej w skale wyrzeźbił się otwór, rzecz rzadko spotykana w górskim krajobrazie. Dziura św. Marcina, bo taką nazwę nosi ten fenomen, przypomina duże okno. Ma wymiary 22 na 19 metrów. Bywa, że jeśli się przez nią wyjrzy, to ujrzy się zjawiska niezwykłe, na przykład padające na kościół w Elm promienie słoneczne. Zdarza się to przy przesileniu wiosennym albo jesiennym. Cały spektakl trwa zaledwie 2,5 minuty. Przy dobrej pogodzie kościół będzie zachwycająco oświetlony, w lekkiej mgle zobaczymy zaś wyraźnie pięciokilometrowy promień słońca. Anglojęzyczni turyści mawiają, że nazwa może nie jest zbyt chwytliwa, za to krajobraz zapada w pamięć od razu i na zawsze. Swiss Tectonic Arena Sardona – tak to brzmi w języku Szekspira. Arena Tektoniczna, jak się ją określa po polsku, brzmi chyba nieco lepiej. A przede wszystkim dobrze oddaje charakter tego obiektu – w istocie ma się wrażenie, że ogląda się spektakl. wysiłkiem natury Alpy zyskały dzisiejszy kształt! Żadne inne miejsce nie dokumentuje tego procesu w tak precyzyjny, widoczny gołym okiem sposób. Nic dziwnego, że już od XVIII wieku ściągają tutaj geolodzy z całego świata. Wierna kopia Przesunięcia Glarneńskiego – i to w skali jeden do jednego – jest nawet jednym z eksponatów w Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku. Położona w Sardonie w północno-wschodniej części kraju, Arena Tektoniczna od 2008 r. figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Uznawana przez podróżnych za jeszcze jeden cud świata, podlega szczególnej ochronie, bo dokumentuje arcyważny historyczny moment – karkołomny proces formowania się gór. To tutaj zderzyły się niegdyś kontynentalne płyty tektoniczne Europy i Afryki. Wzdłuż skał dookoła szczytu Piz Sardona (3 056 m n.p.m.) do tej pory ciągnie się wyraźna linia, jakby narysowana, niewzruszona upływem czasu. To Przesunięcie Glarneńskie, oddzielające skały starsze, liczące 250 mln lat, od młodszych, datowanych na 35–40 mln lat. Gigantyczna różnica. Co ciekawe, to właśnie starsze warstwy skał przykrywają te młodsze, choć intuicja by podpowiadała, że powinno być na odwrót. Wyobraźmy więc sobie – miejsce skłania do takich myślowych eksperymentów – jak kształtował się ten teren. Jak niezwykłym Otwór dziurawi szczyt Tschingelhorn na wysokości 2642 m n.p.m. Nie jest dla naukowców szczególnym przedmiotem badań – natura układa się w końcu tak, jak chce. Dziura ciekawi jednak miejscowych i podróżnych, którzy dopatrują się w niej magicznych znaczeń. Legenda głosi, że bohaterski Marcin stoczył tu walkę ze złym olbrzymem. Według innej, średniowiecznej legendy irlandzki mnich cisnął strzałą w złodzieja, który usiłował ukraść jedną z jego owiec. Skalne okno to (rzekomy) ślad tego starcia. Nawet jeśli nie dajemy wiary tym przesądom, Dziura św. Marcina pozostaje ciekawym wybrykiem natury, który choć raz warto zobaczyć – byle o właściwej porze roku. Światło księżyca daje efekt podobny, choć nie tak spektakularny. Poza tym żeby go tu dojrzeć, trzeba wiedzieć dokładnie, kiedy pojawi się na horyzoncie. To rola lokalnych astronomów, którzy dokonują pomiarów, wyznaczają daty i godziny, a następnie – ku ogólnej uciesze – publikują je w informacjach turystycznych. Księżyc można tu zobaczyć zwykle we wrześniu i na początku www.unesco-sardona.ch Arena Tektoniczna zajmuje przestrzeń o powierzchni, bagatela, 32 850 hektarów i zachodzi na trzy kantony: St. Gallen, Glarus i Gryzonia. Leży w samym centrum wielkiego na 300 km kw. parku geologicznego Sarganserland–Walensee–Glarnerland. Teren dookoła też jest malowniczy – z jednej strony urzeka jezioro Murgsee, z drugiej Dziura św. Marcina. Góry też oczywiście robią wrażenie. Każdy z siedmiu szczytów wyrastających na Arenie Tektonicznej ma ponad 3 tys. m n.p.m. Alpy Glarneńskie w ogóle mają to do siebie, że wyrastają stromo znad rzecznych dolin. 10 11 Zanim się roztopi Koleje Jungfrau Słyszy się czasem w mediach, że lodowiec Rodanu trzeba okładać folią, żeby zupełnie nie zniknął. Taką terapię fundują mu co roku tutejsi naukowcy, którzy próbują zatrzymać – a przynajmniej spowolnić – jego topnienie. Lodowiec leży w Alpach Urneńskich, nieopodal małej wioski Gletsch w kantonie Wallis w południowej Szwajcarii. Jej nazwa wskazuje na bliskie sąsiedztwo właśnie z lodowcami, ale tak się akurat składa, że tego jednego może wkrótce zabraknąć. Zdaniem badaczy lodowiec skurczył się dramatycznie przez ostatnie 150 lat. Czuły na zmiany klimatu, każdego lata przesuwa się o 10 centymetrów. Jego grota zmienia więc kształt, a tuż obok rozrasta się jezioro lodowcowe. Niektórzy naukowcy uspokajają – w razie ochłodzenia lodowiec może nawet nabrać masy. Metodami datowania ustalili, że jest dziś nawet większy niż tysiące lat temu, bo nieustannie się przez ten czas formował i zmieniał, zwiększał i pomniejszał. Inni badacze nie są tak optymistyczni – skoro przez niespełna dwa stulecia lodowiec tak drastycznie się skurczył, to najwyraźniej jest wrażliwy na każdą klimatyczną zmianę. A przecież w przyszłości ma się raczej ocieplać niż ochładzać. Niezależnie od tych specjalistycznych sporów warto go jednak na własne oczy zobaczyć – zanim się (ewentualnie) roztopi. Obserwowanie lodowca w nieustannych fazach przemiany samo w sobie jest fascynujące. du Rhone z wioski Gletsch w stronę przełęczy Furka. Trasa jest okrężna – celowo. Po drodze zatrzymamy się sześć razy, zgłębiając historię tego miejsca, jego faunę i florę. Historia sięga daleko wstecz, do następujących po sobie epok lodowcowych. Dlatego ma charakter dydaktyczny – uświadamia, jak mocarna jest natura, ale podatna zarazem na wszystko, co się wokół dzieje, zwłaszcza w klimacie. Wracając do folii i naukowców – badacze na własny użytek wytyczyli w lodowcu tunel, który za ich zgodą można pokonać samodzielnie. „Tak długo, jak to możliwe” – dodają przekornie. www.obergoms.ch Szacuje się, że lodowiec ma 11,5 tys. lat. Jest źródłem dla rzeki Rodan rozpoczynającej swój bieg na wysokości 1753 m n.p.m. Dotrzemy w te strony, obierając specjalny szlak turystyczny, prowadzący z hotelu Glacier Zębatką na dach Europy Wyobraźnia Szwajcarów jest doprawdy nieograniczona, a Koleje Jungfrau to jeszcze jeden dowód na potwierdzenie tej tezy. Zębatki wjeżdżające na przełęcz Jungfraujoch (biegnącą między szczytami Jungfrau, Eiger i Mönch) to popis inżynieryjnej wirtuozerii. Pierwsze szalone pomysły przyszły architektom do głowy już w drugiej połowie XIX wieku. Przedłużającą się, trwającą 16 lat budowę zakończono w 1912 r., a cały trud wynagrodziło to, co udało się osiągnąć – zachwycającą, najwyższą na kontynencie linię kolejową. W Szwajcarii uważa się, że właśnie z jej pomocą można się wspiąć na dach Europy (Jungfraujoch, 3454 m n.p.m.!). Amerykanie, chyląc czoła przed szwajcarską precyzją i odwagą, mawiają, że to dach całego świata. TEŻ PIECHOTĄ Zębatkom przyjrzymy się z dystansu, wędrując np. szlakiem Eiger Trail. Odcinek ma 5,7 km, wiedzie podnóżem północnej ściany Eigeru, którą – ze względu na stromizny – upodobali sobie alpiniści. Wędrówka zajmie nam ok. dwóch i pół godziny, dłużej albo krócej, w zależności od tego, czy zmierzamy w górę czy dół doliny. Ruszamy z maleńkiej górskiej osady Alpiglen (1615 m n.p.m.), a docieramy aż na stację Eigergletscher (2320 m n.p.m.). To też kluczowy przystanek na trasie Kolei Jungfrau – zębatka zmierza stąd tunelem w stronę szczytu Jungfrau. Podążając szlakiem Eiger Trail, mamy widok na lodowcową wioskę Grindelwald i region First. Oddech złapiemy w restauracji Eigergletscher z kartą lokalnych dań i czekoladą. www.jungfrau.ch/eigertrail 12 Jungfrau Eiger Walk to 2-kilometrowy spacer po nieco wyżej położnych terenach. Tym razem ruszamy ze stacji Kleine Scheidegg (2061 m n.p.m.) i wędrujemy przez godzinę, mijając schronisko Mittellegi, niewielki kościół z wystawą poświęconą historii alpinizmu i położone tuż obok sztuczne jezioro Fallboden. Znamienne miejsce, bo nie tylko wychwala potęgę gór, ale też uświadamia, jakim respektem trzeba je darzyć. Alpinistów, którzy zginęli, próbując zdobyć Eiger, upamiętniają wyłożone u brzegu Fallboden kamienie. www.jungfrau.ch/jungfraueigerwalk Dodatkowo: Kolejka Schynige Platte – historyczna, bo uruchomiona już w 1893 r., wciąż składa się ze starych (choć odrestaurowanych) wagonów i w 50 minut pokonuje trasę z wioski Wilderswil do Schynige Platte (różnica wysokości sięga 1383 m). A stąd już rozpościera się widok na szczyty. Tu też znajduje się słynny ogród botaniczny z 600 gatunkami roślin i ziół. W sezonie odbywa się kilka specjalnych kursów lokomotywą parową, jak za dawnych lat. Lindt Swiss Chocolate Heaven na szczycie Jungfraujoch – najwyżej położony sklep słynnego producenta czekolady. 13 Lucerna i Jezioro Czterech Kantonów – Przygody dla nieustraszonych Las, gdzie nie liczy się czas Serce Szwajcarii Centralnej, miasto, które ewoluowało z osady i rozrosło się po obu stronach zachodniego brzegu Jeziora Czterech Kantonów. Chwilę po opuszczeniu dworca obejmiemy wzrokiem główne jego atrakcje: przejrzyste jezioro, rwące wody rzeki Reuss, najstarszy w Europie (1332 r.) drewniany most, potężny i czuwający nad tym wszystkim szczyt Pilatusa. Idylla. tej przyrody jest stałym obiektem zainteresowania naukowców i przedmiotem prac dyplomowych. Wszystkie potrzebne informacje, wystawy i bibliotekę specjalistyczną znajdziemy w ośrodku administracyjnym Zakonu św. Jana w Salgesch, który też jest ciekawy, bo liczy 300 lat. Bujny Pfyn jest jednym z ostatnich tak dużych lasów sosnowych w Europie. Być może dlatego okoliczni mieszkańcy nie zważają już na to, że dawniej służył złodziejaszkom za kryjówkę. Dziś takich zachowań się tu nie notuje, a las jest integralną częścią parku przyrodniczego Pfyn-Finges. Rośnie między miasteczkami Leuk i Siders, w sercu kantonu Wallis w południowej części kraju. Ma aż 10 km kw. i przecina go rzeka Rodan, co też jest faktem znamiennym, bo jej nurt wiedzie na ogół po przestrzeniach otwartych. Tymczasem wpływa między drzewa, do lasu, a ten urokliwie odbija się w wodzie. Pieszą wędrówkę w tych rejonach rozpoczniemy w miasteczku Leuk (stacja Leuk/ Susten). Najpierw dotrzemy do pomnika Pfyn, miejsca, które upamiętnia bitwę stoczoną w 1799 r. między Francją a Starą Konfederacją Szwajcarską (zanim Szwajcarię mianowano państwem, znajdowała się pod francuską okupacją). Bitwę tę Szwajcarzy przegrali. Pfyn byłby może zwykłym lasem, gdyby nie to, że jest tak silnie zróżnicowany. Ukształtowały go różne zjawiska i zdarzenia przyrodnicze – przetaczające się tędy masy skalne, osuwiska ziemi, pożary, wylewy Rodanu i powodzie, wreszcie klimat samego regionu, zwykle ciepły i suchy. W rezerwacie żyje dziś mnóstwo gatunków zwierząt, bujna i dzika jest także roślinność. Na wgłębieniach okolicznych wzgórz uformowały się zaś stawy i jeziora o – jak się uważa – niezwykle finezyjnych nazwach, takich jak Muggotolo, Pfafforetsee, Muggenseeli, Rosensee i Schafsee. Urzekają trzcinowiska, sitowie i odgłosy natury. Nie bez przyczyny bujność Wróćmy na spacer. Spod pomnika udajemy się w okolice jeziora Pfafforetsee, mijamy hotel L’Ermitage z ofertą SPA i docieramy do jeziora Rosensee. Stąd już wracamy – na przykład autobusem – do miasteczka Sierre. Wyprawa zajmie nam koło trzech godzin i nie należy do trudnych – raczej przyjemnych. Spacer najlepiej zaplanować między kwietniem i listopadem, kiedy zwykle dopisuje pogoda. www.pfyn-finges.ch 14 Między szczytami, z koziorożcami Właśnie ze szczytu obejrzymy Lucernę w pełnej krasie. Pilatus wznosi się 2132 m n.p.m. Dawniej sądzono, że góra sprowadza nieszczęścia, złą pogodę, jest zamieszkiwana przez smoki i inne podejrzane stwory. Według legendy gdzieś tutaj pochowano Poncjusza Piłata. Ale nieustraszonych Pilatus nie zniechęca, raczej ekscytuje – choćby dlatego, że w słoneczny dzień dojrzymy stąd aż 73 alpejskie szczyty. Przedtem musimy jednak Pilatusa zdobyć, co samo w sobie jest przygodą, i to z dreszczykiem. Pod masyw dotrzemy z Lucerny statkiem, potem, w wiosce Alpnachstad, przesiadamy się już w najbardziej stromą na świecie kolejkę zębatą. Po drodze trudno będzie złapać równowagę, za to widoki oszałamiające. Na szczycie zachwyca i flora, i fauna. Od pół wieku mieszkają tu koziorożce, którym można przyjrzeć się z bliska nie w zoo, jak zazwyczaj, ale w ich naturalnym środowisku. Piesze wędrówki W kantonie Uri w środkowej Szwajcarii ruszymy w solidną wędrówkę z wioski Göschenen do oddalonego o 32 km miasteczka Altdorf. Na szlaku wędrownym Gottardo przemierzymy tak malowniczą dolinę Reuss. Z myślą o turystach trasę naszpikowano platformami widokowymi i 50 tablicami informacyjnymi. Po drodze przejdziemy przez wiszący most Felliboden, a w pobliżu wioski Erstfeld miniemy jeszcze inny most, najwyżej zawieszony, przeznaczony dla Szwajcarskich Kolei Federalnych SBB. Stąd już tylko 8 km do dworca Altdorf. Tylko – bo wobec takich widoków kilometrów w nogach zupełnie się nie czuje. www.gottardo-wanderweg.ch www.pilatus.ch NA TALERZU Ciastka z Einsiedeln – przypominają (wizualnie!) baranią wełnę. Przyrządzane z ciasta jajecznego i miodowego, wypełnione nadzieniem migdałowym lub orzechowym, są wypiekane w słynnej cukierni Goldapfel w formie baranków, pierników i rożków. Älplermagronen (makaron zapiekany z serem i ziemniakami) z musem jabłkowym, kiełbaski, ciasto z sera z boczkiem i cebulą, wiśniaki (biszkopt z owocami i galaretką) – wszystko to znajdziemy w restauracji Bränte w hotelu Swiss-Chalet w Merlischachen. www.goldapfel.ch www.swiss-chalet.ch 15 St. Moritz w dolinie Górnej Engadyny – Tam, gdzie zawsze świeci słońce Na granicy krajów, na granicy prawa To tutaj w 1864 r. narodził się tradycyjny wypoczynek zimowy. Tutaj – również zimą – dwukrotnie odbyły się igrzyska olimpijskie. Ale St. Moritz w Górnej Engadynie, położone blisko granicy z Włochami i wysoko, bo 1856 m n.p.m., ma sporo do zaoferowania również w innych niż zimowe miesiącach. Dziś St. Moritz chlubi się opinią kurortu wręcz kultowego. Lubili tu wracać Charlie Chaplin, Greta Garbo i Alfred Hitchcock. Miasteczko ściągało i ściąga nie tylko entuzjastów sportu, ale też wspinaczki i spacerów u podnóży Alp. Szczyty są zresztą prawie cały czas widoczne, bo przez trzysta dni w roku w St. Moritz świeci słońce. przemytnicy chętnie się przez nią przeprawiali, omijając straż graniczną i kontrole. No i ryzykując życie – wartki nurt Doubs bywa, jak nurt każdej innej rzeki, nieprzewidywalny i zwodniczy. Przemytników to jednak nie zrażało. Rzeka Doubs płynie i przez Szwajcarię (w kantonie Jura), i przez Francję (w departamencie Doubs). Ma 430 km długości i 7,5 tys. km kw. powierzchni dorzecza. Wypływa ze szczytów Jury i uchodzi do rzeki Saony. Tyle fakty. Dorzućmy jeszcze inne: 14 tys. lat temu wskutek skalnych osunięć Doubs się spiętrzyła, tworząc niewielkie jezioro Lac des Brenets (długie na 4 km, szerokie na 200 m). Doubs (a ściśle: Saut du Doubs) to też nazwa wodospadu, który spływa w rejonie tego jeziora z 27 m. Żeby rzecz jeszcze bardziej skomplikować, dodajmy, że rzeka Doubs zawdzięcza swą nazwę rezerwatowi przyrody, który także ją nosi. Ten rajski park ma 378 km kw. i znajduje się zaledwie 50 minut od Bazylei. Rzeka Doubs przepływa zaś także przez miasteczko Saint-Ursanne, które do tej pory zachowało swój średniowieczny charakter. Nie pochwalając podobnych praktyk, wzdłuż rzeki Doubs wytyczono cztery trasy dla podróżnych, którzy chcieliby się poczuć, jakby wyjęto ich na moment spod prawa. Na szlaku La Bricotte, wytyczonym w pobliżu strefy przygranicznej, przypisuje się nam zresztą szlachetne intencje – przemycamy drobny towar, żeby zapewnić rodzinie byt. Po drodze podziwiamy rzecz jasna widoki. W przemytników zegarków bawimy się na trasie L’orlogeur. Na odcinku Le Colporteur towary już przemyciliśmy i teraz – jako domokrążcy – musimy je sprzedać. A przy okazji rozwikłać parę zagadek. Z kolei na szlaku Les Gabelous jesteśmy już po właściwej stronie prawa – wcielamy się w rolę celników. Trzeba tylko pamiętać, żeby wyjść po wszystkim z roli (zwłaszcza z roli przemytnika!). Przy rzece można wybornie odpocząć: spacerować, łowić ryby, udać się na spływ kajakowy albo na przejażdżkę rowerową. Ale jest jeszcze inny, mniej oczywisty wariant spędzenia tu czasu… Szczegółowo o wszystkich czterech szlakach na stronie: www.lescheminsdelacontrebande.com/en Brzmi to co prawda jak fabuła filmowa, ale rzeka ma w istocie kryminalną przeszłość. Ponieważ Doubs oddziela od siebie dwa kraje, 16 Tajemniczy szczyt i tajemniczy malarz Muottas Muragl wyrasta dumnie na wysokość 2454 m n.p.m. w wiosce Samedan. Przebywając w St. Moritz, widzimy go w całej okazałości. Żeby przyjrzeć mu się bliżej, najlepiej wybrać górskie koleje, wspinające się na 700-metrowej trasie i sunące po stromych zboczach. Wagoniki pokonują tę drogę już od ponad stu lat. Ruszamy więc, tak jak wielu turystów przed nami, ze stacji Punt Muragl. Ten skrawek ziemi upodobał sobie szczególnie malarz Giovanni Segantini. Twórca osiadł w tych okolicach, a następnie zmarł samotnie w pracowni wybudowanej przez siebie na górze Schafberg. Przy okazji warto odwiedzić muzeum poświęcone jego artystycznej działalności. www.engadin.stmoritz.ch/muottasmuragl-en Ser na pokaz W serowarni Morteratsch w okolicach górskiej wioski Pontresiny przez jakiś czas sera nie produkowano. Po niespełna 60 latach tradycję – na szczęście – postanowiono jednak ożywić. Na pastwiskach Alp Nuova ponownie więc powstają sery: Heutaler i Gletschermutschli, a goście mogą ten proces poobserwować (i docenić). Sery się tutaj degustuje, można je kupić na zapas albo zjeść na miejscu. Serwowane są tu także inne potrawy: wędzony twaróg, miód, dżem, różne rodzaje pieczywa, na deser ciasta (czekoladowe, porzeczkowe, cytrynowe i inne). Poczęstunek zawsze podaje się na desce. Jedzenie popijemy zaś kawą, herbatą, alkoholem albo lokalnym syropem z czarnego bzu. Wedle uznania. 17 Żeby zjeść brunch, trzeba z wyprzedzeniem dokonać rezerwacji – najpóźniej poprzedniego dnia do godz. 17.00. Posiłki wydawane są rano, między 9.30 i 11.30. www.engadin.stmoritz.ch/AlpineCheeseShowDairy Gęsto od muzeów Bazylea i okolice Muzeum Sztuki (Kunstmuseum, Bazylea) jest prawdziwą skarbnicą, bo przechowuje dzieła powstające od XV stulecia do współczesności. W tym roku prezentowane są tutaj m.in. prace z okresu II wojny światowej. W zasobach Fundacji Beyelerów (Bazylea; muzeum zrzeszone w AMOS) jest aż 250 eksponatów z prywatnej kolekcji Hildy i Ernsta Beyelerów. Wśród nich głównie sztuka modernistyczna. Olśniewa zresztą już sama siedziba, zaprojektowana przez włoskiego artystę Renzo Piano i wkomponowana w zielony park. Muzeum Tinguely’ego (Bazylea; również w AMOS) zbiera z kolei dzieła wizjonera Jeana Tinguely’ego, który tworzył m.in. z pomocą urządzeń elektronicznych. Kanton Berno Skansen Ballenberg (Brienz), czyli koło setki zabytkowych budynków mieszkalnych i rolniczych, rozmieszczonych na 66 hektarach. Muzeum Historyczne (Berno) jest równie przepastne – prezentuje losy ludzkości od pradziejów do czasów współczesnych, rozciągnięte na 18 wszystkie kontynenty. W kolekcji pół miliona eksponatów. Tuż obok znajduje się Muzeum Einsteina, prezentujące życiorys i skomplikowane prace legendarnego geniusza. Centrum Paula Kleego (w AMOS) gromadzi zaś wszystkie najistotniejsze dzieła jednego z najważniejszych XX-wiecznych malarzy. Niezwykłą siedzibę w kształcie fali zaprojektował rzecz jasna Renzo Piano. Na ogół prezentuje się tu 120–150 prac w ramach określonych wystaw tematycznych. W Muzeum Sztuki (Berno) pokazywana jest zaś sztuka o wyraźnym rysie feministycznym. Zdjęcia: górne – Fundacja Beyelerów, dolne – Skansen Ballenberg Sądzi się, że znajdzie tu coś dla siebie każdy entuzjasta sztuki. Mamy więc w ofercie muzea ze sztuką nowoczesną i klasyczną. Muzea zgłębiające historię i lokalny koloryt. Muzea z obrazami na płótnie i muzea z fotografiami. Sztukę wizualną i design... Całkiem niedawno powołano w Szwajcarii zrzeszenie Art Museum of Switzerland (AMOS), obejmujące 11 muzeów sztuki współczesnej. Nie ma więc przesady w stwierdzeniu, że oddycha się tutaj kulturą, a apetyt na sztukę tylko rośnie. Na trasie Grand Tour of Switzerland można się o tym wielokrotnie przekonać. Oto nasze sugestie: Nad Jeziorem Genewskim Zurych i okolice Muzeum Olimpijskie (Lozanna) to kopalnia wiedzy na temat wszelkich sportowych rozgrywek. Nigdzie na świecie nie znajdziemy tylu informacji co tutaj, w budynku położonym nad Jeziorem Genewskim. W każdym odwiedzającym od razu ożywa sportowy duch. W zupełnie nietypowym Collection de l'Art Brut (Lozanna) obejrzymy zaś dzieła wykonane przez… pacjentów szpitali psychiatrycznych, więźniów i innych „wyrzutków społeczeństwa”. W Lozannie dotrzemy też do Muzeum Fotografii (w AMOS) z siedzibą w XVIII-wiecznej willi i zbiorem 170 tys. zdjęć. W Genewie zaś zaglądamy – obowiązkowo – do Muzeum Sztuki i Historii (w AMOS), w którym przy pomocy 7 tys. eksponatów przybliża się nam ewolucję kultury, z włączeniem sztuki użytkowej, biżuterii, tkanin, zegarków… Niektóre z obiektów pochodzą ze średniowiecza. Mamy tu też MAMCO (w AMOS), muzeum sztuki współczesnej z 450 pracami artystów tworzących po 1960 r. Trzy razy w roku organizuje się tutaj „Nuit des Bains” („nocne kąpiele”), bo muzeum zajmuje miejsce dawnych łaźni publicznych. Teraz zażywa się tu wyłącznie kąpieli duchowych. Museum für Gestaltung, czyli muzeum designu i sztuki wizualnej, ma cztery wystawy stałe, obejmujące takie dziedziny jak plakat, grafika, design i sztuka użytkowa. W sumie ponad pół miliona eksponatów. W Kunsthaus (w AMOS) zobaczymy dzieła, które wyszły spod ręki mistrzów Pabla Picassa, Edvarda Muncha, Claude’a Moneta, Marca Chagalla i in. Centrum Sztuki Löwenbräukunst mieści się w starym browarze i jest siedzibą m.in. dla muzeum Kunsthalle, prezentującego twórców dopiero aspirujących. Jest też wreszcie Fotomuseum Winterthur z bogatym zbiorem fotografii. Zdjęcia: górne – Museum für Gestaltung, dolne – Sammlung Rosengart Prowadzone z rozmysłem i niezwykle różnorodne szwajcarskie muzea są obowiązkowymi przystankami w podróży. Dziełami sztuki Szwajcarzy w ogóle lubią się otaczać – zdobią nimi hotele i restauracje, są pasjonatami sztuki, kolekcjonerami, kustoszami, ale też twórcami. W tym małym europejskim kraju działa – z sukcesami – prawie pół tysiąca galerii i muzeów! Lucerna i okolice W Sammlung Rosengart (Lucerna) znajdziemy obrazy 23 twórców XIXi XX-wiecznych, m.in. Pabla Picassa i Paula Kleego. Muzeum Transportu (Lucerna) to zaś sama frajda. 3 tys. pojazdów odsłania historię różnych środków lokomocji: roweru, pociągu, samochodu, kolejek górskich, statków i samolotów. Na wielu eksponatach można nawet przysiąść lub je przetestować. To zaledwie kilka punktów na gęstej mapie muzealnej Szwajcarii – i początek własnych poszukiwań. Wytężmy zatem wzrok, niezależnie od tego, czy będziemy zwiedzać alpejskie wioski czy duże metropolie. 19 Koleje Retyckie – Podróże bez pośpiechu Wąskotorowe Koleje Retyckie oferują znacznie więcej niż prosty przejazd z punktu A do punktu B. Pociągi nie nabierają zawrotnej prędkości, bo nie wyłącznie o transport chodzi, ale też – a może przede wszystkim – o widoki, zapierające dech, zróżnicowane i niezwykle malownicze. Podróżujemy więc bez pośpiechu, tak aby niczego przypadkiem nie przeoczyć. Z czysto formalnego punktu widzenia Koleje Retyckie są lokalnym przewoźnikiem świadczącym usługi w Gryzonii, największym szwajcarskim kantonie, położonym w południowo-wschodniej części kraju. W praktyce to jeszcze jedna forma zwiedzania regionu. Atrakcyjna, bo wiedzie drogami czasem trudno dostępnymi dla samochodów i nieosiągalnymi dla turystów, którzy chcieliby przemierzyć te rejony piechotą. W podróży najsłynniejszymi tu pociągami – Ekspresem Lodowcowym (Glacier Express; trasa łączy górskie ośrodki St. Moritz i Zermatt) albo Ekspresem Bernina (Bernina Express; droga wiedzie z Churu do Tirano) – nie zmrużymy oka. Tych parę godzin, które upłyną nam w drodze, spędzimy przyklejeni (z zachwytu!) do okien w przestronnych wagonach widokowych. Torami między Alpami Ekspres Bernina wije się między jeziorami, lodowcami i szczytami. Wije, ale i wznosi – bez trudu pokonując strome trasy, kiedy nachylenie torów dochodzi do 70 promili. Pojazd snuje się przez 55 tuneli i 196 mostów na dystansie 122 km. Jadąc przez pasma Albula i Bernina, wspina się na wysokość 2253 m n.p.m. To najwyżej położona linia kolejowa w Europie! Podróż rozpoczynamy w miejscowości Chur, a kończymy w Tirano po stronie włoskiej. Ekspres Bernina łączy więc północną i południową część Europy, przecinając obszary różnych kultur, tradycji i języków (gdzieniegdzie usłyszymy nawet rzadki retoromański) oraz miejsca silnie geograficznie zróżnicowane. Z podnóża gór w dwie i pół godziny dostaniemy się pod włoskie palmy! I tak już od 1910 r. Cenna informacja: część trasy Ekspresu Bernina między Thusis a Tirano została – wraz z okolicznym krajobrazem – wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. informacyjnych. Z tej perspektywy najlepiej widać, jak pociągi wpasowują się w krajobraz, zupełnie go przy tym nie naruszając. Trasę warto przemierzyć nie tylko dla serwowanych tu wedle tradycyjnego przepisu pizzocheri (to makaron przyrządzany z mąki gryczanej), ale przede wszystkim dla widoków, rozpościerających się na całą dolinę Valposchiavo. Podróż możemy rzecz jasna kontynuować – docierając aż do Włoch. Nowoczesny pojazd porusza się właściwie bezgłośnie i radzi sobie bez wspomagania kołami zębatymi. Dla komfortu został wyposażony w zachodzące na dach, panoramiczne okna oraz wygodne fotele. Wnętrza są klimatyzowane, a obsługa dba o to, żeby pasażer zawsze wiedział, jaki widok ma właśnie przed sobą. Po drodze mijamy lodowiec Morteratsch, pokonujemy zachwycający zakręt Montebello, podążamy wzdłuż jeziora Lago Bianco. Najwyżej położonym punktem trasy jest przełęcz Bernina (wspomniane 2253 m n.p.m.), skąd docieramy już do stacji Alp Grüm i do restauracji pod tą samą nazwą. 20 Kolejami Retyckimi przemierzymy też trasę w kształcie pętli okalającej olśniewającą część południowo-wschodniej Szwajcarii. Pociąg rusza z miejscowości Chur, przecina Ilanz, wąwóz Renu, Disentis i przełęcz Oberalp (najwyższy punkt podróży: 2046 m n.p.m.). Chwilę później znajdziemy się już w Lugano, niedaleko granicy z Włochami, z widokiem na szczyt Monte Brè. Stąd do Tirano dotrzemy autobusem Ekspresu Bernina. Po drodze zobaczymy m.in. jezioro Lago di Como i winnice Valtelliny. Widowiskowa wyprawa. Fragment trasy, którą pokonują pociągi Kolei Retyckich, przemierzymy też piechotą. Naszykowana przez Szwajcarów atrakcja nosi wiele mówiącą nazwę Railway Adventure Trail Albula. Ten 21-kilometrowy szlak uznaje się za jeden z najbardziej spektakularnych w kraju, ale też – ze względu na malownicze wsie dookoła – za jeden z najbardziej romantycznych. Wędrówka przebiega trzyetapowo: wiedzie ze stacji Preda do Bergün, następnie do Filisur, a stąd już do słynnego wiaduktu Landwasser. Po drodze wielokrotnie się zatrzymamy, zgłębiając tajemnice regionu. O cudach techniki, historii linii kolejowych oraz obyczajach mieszkańców doliny Albula przeczytamy na rozsianych w tym rejonie 26 tablicach Szczegółowe informacje o wszystkich trasach Kolei Retyckich na stronie: www.rhb.ch/pl 21 Koleje Retyckie – Podróże bez pośpiechu W muzeach nie tylko o kolejach W słynącej z bogatej siatki połączeń Gryzonii o kolei pasjonująco się też opowiada. Historię tej formy transportu zbiera między innymi Muzeum Kolei Albula w Bergün, z powierzchnią wystawową obejmującą 1300 m kw. Sto lat rozwoju Kolei Retyckich dokumentuje aż 600 eksponatów: modeli, filmów, legendarnych zegarów kolejowych, dokumentów, a nawet szczegółowych planów budowy. Własne umiejętności sterowania dużym pojazdem można przećwiczyć w sy- Zdjęcie: wioska Soglio, gdzie znajduje się Palazzo Salis. fasady pamiętają jeszcze wiek XV. Dawniej służył za hotel, później (od 1876 r.) za pensjonat, w 1998 r. otrzymał zaś tytuł Hotelu Historycznego Roku. Teraz mieści się tutaj muzeum – w dziesięciu salach zobaczymy dekoracje, meble i freski z kilku stuleci. W zjawiskowej sali „Saloncello” (czyli w „Małej Sali”) też zderzają się style: znajdują się tu obrazy malowane metodą iluzjonistyczną (fr. trompe-l’oeil), barokowy kominek, a nawet herby rodów Salisów i Wolkensteinów. Dzieła przypisywane włoskiemu malarzowi mulatorze Krokodyla, słynnej helweckiej lokomotywy. Prócz stałych elementów organizuje się tu także wystawy czasowe. Muzeum Kolei mieści się w wiosce tuż obok linii kolejowej Albula-Bernina, między miejscowością Chur i kurortem St. Moritz. Enzo Cucciemu zdobią zaś salę balową. Palazzo Salis zachował się w zasadzie bez większych zmian, wciąż wygląda jak budynek z początków XVIII wieku, kiedy został poddany kompleksowej renowacji. Z Palazzo Salis wychodzimy poza tym na uroczy XVI-wieczny dziedziniec, nazywany rustykalnym albo końskim. O urodzie miejsca decyduje też jego otoczenie – ogród w stylu włoskim, jeden z piękniejszych w tym rejonie. www.bahnmuseum-albula.ch Podróżując po Gryzonii, warto zrobić przystanek w Palazzo Salis w Soglio (w dolinie Val Bregaglia). Dotrzemy tam autobusem z St. Moritz. Palazzo Salis wzniesiono w pierwszej połowie XVII wieku, choć jego Kolejami Retyckimi dotrzemy też m.in. do wioski Poschiavo. W tutejszych muzeach opowiada się zaś głównie o losach miejscowej ludności, tej lepiej i gorzej usytuowanej, zamieszkującej dolinę Valposchiavo. Casa Tomé – kamienny dom z dwoma piętrami, wbudowaną oborą i klepiskiem – ma ponad 650 lat i nie zmienił się zanadto przez minione stulecia. Od XVIII wieku wprowadza się tu tylko skromne udogodnienia. Naprawdę skromne: udało się doprowadzić bieżącą zimną wodę, podłączyć światło i zainstalować w kuchni płytę elektryczną. Wciąż jednak nie ma ani ogrzewania, ani urządzeń sanitarnych. Mieszkańcy tego domu nie mieli, jak widać, wyrafinowanych potrzeb. Do 1990 r. żyły tu siostry Luigia i Marina z rodziny Tomé, w 2002 r. posiadłość przejęła fundacja Ente Museo Poschiavino, pięć lat później otwarto zaś muzeum, które snuje opowieść o chłopskiej codzienności. Drugie muzeum – Palazzo de Bassus-Mengotti – snuje opowieść podobną, ale o zamożnych, którzy wieki temu nadawali miastu ton, decydując w sprawach politycznych, socjalnych i kulturalnych. Obydwa muzea warto zwiedzić i ze sobą zestawić. Żeby jechać, trzeba zjeść Podróżując Kolejami Retyckimi, skosztujemy też regionalnej kuchni – i to już w pociągach. Jesienią – od 19 września do 23 października 2016 r. – w ramach Tygodnia Wallis (trzeci pod względem wielkości kanton Szwajcarii) w Ekspresie Lodowcowym będą serwowane specjalności regionu. W karcie dań znajdą się także lokalne wina. W regionie Gryzonia będziemy zaś jeść sezonowo: kasztany, dynie, steki z jelenia, dziczyznę, curry... Spróbujemy też potraw tradycyjnych – wspomnianego już pizzocheri, capuns (farsz z mąki, jajek i mleka owinięty liśćmi boćwiny) czy maluns (drobno posiekane ziemniaki). W pociągach serwuje się i śniadania, i brunch. Na odcinku Chur–St. Moritz linii Albula kursuje dodatkowo wagon restauracyjny Gourmino z 34 miejscami siedzącymi. Kucharz zawsze gotuje na miejscu, sam wagon wygląda zaś tak, jakby go wyjęto z lat 30. poprzedniego stulecia, głównie za sprawą eleganckiego wyposażenia. W karcie zawsze trzy regionalne dania do wyboru. Pociągi, jak widać, pełnią też funkcję ruchomych restauracji, dostarczając wrażeń i wzrokowych (za oknami wciąż zmienia się krajobraz), i kulinarnych. www.palazzosalis.com musei.gr/category/de-museo-poschiavino 22 23 Dźwięki czyste jak jeziora Drugie życie rzeczy Ze Szwajcarii w inne rejony świata jeszcze szybciej niż dzieła sztuki i nowe rozwiązania technologiczne docierają produkty firmowane marką Freitag. Nikt na to wcześniej nie wpadł: do produkcji ubrań, torebek i innych akcesoriów wykorzystuje się… plandeki okryciowe dla ciężarówek, zużyte dętki rowerowe i pasy bezpieczeństwa. Powstają tak rzeczy unikatowe, bo też trudno natrafić na jednakowe odłamki pojazdów różnego typu i gabarytu. Skąd pomysł? Jego autorzy, bracia Markus i Daniel Freitagowie, od lat poszukiwali tkaniny mocnej i podatnej na wilgoć. Nawet proces produkcji przebiega zgodnie z filozofią recyklingu: plandeki, zanim przemienią się w ubrania, piorą w wodzie deszczowej. Siedzibą firmy jest zaś najciekawszy, 26-metrowy budynek w Zurychu – zbudowany wyłącznie z kolorowych kontenerów. Recyklingu nie porzuca się w Szwajcarii nawet w wolnym czasie. 36 łuków pod wiaduktem kolejowym w dzielnicy Zurych-West wypełniły kawiarnie, puby i restauracje. Wyłączony z ruchu tor przekształcono w ścieżkę dla pieszych i rowerzystów. Z kontenerów i nieużytków, odmalowanych z pomocą graffiti, zbudowano najbardziej kultowy 24 tutaj lokal – Frau Gerolds Garten, trochę pub, trochę centrum handlowe, trochę ogród (każdy może zasadzić, co zechce). Jak widać znana światu filozofia „take-make-waste” – kup, zrób, wyrzuć – w Szwajcarii urywa się na drugim członie. www.zuerich.com Zdjęcia: górne – Frau Gerolds Garten, dolne – siedziba firmy Freitag W Szwajcarii nic się nie zmarnuje, każdej rzeczy należy się minimum drugie życie. To, co w Polsce nazwalibyśmy recyklingiem, w wydaniu helweckim jest jednak modną i użyteczną formą designu. Widać to zwłaszcza w zachodniej dzielnicy Zurychu (Zurich-West), rejonie do niedawna silnie uprzemysłowionym. Dziś stare fabryki służą artystom za studia, magazyny i sale koncertowe. Tu też inaugurują (i kontynuują) działalność najrozmaitsze start-upy, lokując się na przykład w spektakularnym i wciąż rozbudowywanym Technoparku, gdzie w atmosferze niegdysiejszego industrialu rozwija się najwyższa myśl technologiczna. W dawnej fabryce jogurtów Toni Areal mieści się zaś teraz Zurich University of the Arts, nie byle jaka szkoła artystyczna. Kiedy ponad 2 tys. uczniów pobiera tu nauki, goście w innych salach uczestniczą w konferencjach, koncertach i pokazach. O jakość noszącego się w KKL dźwięku zadbał zmarły przed kilkoma laty Russell Johnson, amerykański spec od akustyki. Sala koncertowa, ze względu na dominującą kolorystykę nazywana Salą Białą, ma 1300 m kw. Johnson wykorzystał każdy centymetr i wiele rodzajów drewna: klon, wiśnię, buk i sosnę. Stworzył system cyrkulacji powietrza (oczywiście tajny i niezrozumiały dla laika), dzięki któremu dźwięki niepożądane stają się niesłyszalne dla ludzkiego ucha i nie rozpraszają. Przestrzeń jest maksymalnie wytłumiona i czuła na muzykę, zwłaszcza muzykę klasyczną, instrumentalną. To niesłychane osiągnięcie, zważywszy na wymiary samej sali i liczbę widzów, których jest w stanie obsłużyć – na pięciu kondygnacjach (wliczając parter i cztery piętra balkonów) pomieszczono w sumie 1840 siedzeń, wykonanych z błękitnych materiałów. Tę samą barwę ma sufit. Troskę o optymalne zagospodarowanie przestrzeni widać – i słychać – także w salach koncertowych i konferencyjnych. Centrum Kulturalno-Kongresowe (KKL) w Lucernie słynie na przykład z doskonałej akustyki. Budynek projektu francuskiego architekta Jeana Nouvela otwarto w 1998 r., z pierwszym koncertem wystąpiła zaś Filharmonia Berlińska pod batutą Claudio Abbado. KKL oddano do użytku bardzo szybko – powstawało między 1995 i 2000 r. na fasadach budynku Armina Meiliego z lat 30. To też jakiś element filozofii recyklingu – zamiast stawiać nowe budynki, wprowadza się innowacje do architektury już istniejącej. Na różnych etapach powstawania KKL architekt konsultował się zresztą z mieszkańcami. To dzięki temu gmach wkomponowuje się w krajobraz miasta, wnika w jego tkankę, przylegając do Jeziora Czterech Kantonów. A jednocześnie bardzo się wyróżnia – m.in. dlatego, że ma płaski, ogromny dach (o powierzchni 113 na 107 m, nieco większej niż standardowe boisko do gry w piłkę nożną). W KKL odbywają się festiwale i koncerty (m.in. Międzynarodowe Tygodnie Muzyczne), na które ściągają artyści i melomani ze świata. W budynku pomieściły się także centrum kongresowe i zasobne muzeum sztuki. Ze względu na lokalizację KKL pełni też funkcję osobliwego tarasu widokowego – z restauracji Scala rozpościera się szeroki widok na jezioro, chyba najpiękniejszy w tym rejonie. Krótko mówiąc: KKL ma cieszyć zmysły. Wszystkie. www.luzern.com 25 Dźwięki z natury Jak w średniowieczu W filmie „Młodość” Paolo Sorrentino jest pewna ujmująca scena: do głównego bohatera, emerytowanego kompozytora, docierają dźwięki okolicznej przyrody. Słyszy powiew wiatru, świergot ptaków, muczenie, pobrzękują krowie dzwonki. Do takich symfonii Szwajcarzy są przyzwyczajeni. Gdyby opowiedzieć o Szwajcarii wyłącznie za pomocą przedmiotów, krowie dzwonki wymieniałoby się jednym tchem z zegarkami, czekoladą i serem. To jeden z jej symboli, w dodatku taki, którego nie da się skonsumować, więc zostaje z nami na dłużej. wiosce Appenzell z zastosowaniem głównie tradycyjnych metod, przekazywanych z każdym kolejnym pokoleniem. Rzemieślnicy odlewają je z pomocą dawnych narzędzi z niezwykłym pietyzmem – nie seryjnie, nie w fabrykach, ale własnoręcznie i z najwyższą troską o detal. Dzwonki powiewają, rzecz jasna, na równie starannie wykonanych paskach, przedstawiających zwykle sceny z regionu: krowy, pasterzy, lokalny krajobraz. Pasek w dowolnym rozmiarze i inne lokalne akcesoria można zamówić przez internet (www. appenzellergurt.com), ale Appenzell warto wcześniej odwiedzić i zobaczyć taki warsztat od środka. Zwłaszcza że wieś sprzyja wszelkiej twórczości, wyrobnictwu, słowem: ludzkim pasjom. Pracują tu gonciarze (zawód na wyginięciu!), stolarze, hafciarze, meble maluje się ręcznie i tak samo wyrabia się przedmioty. Przyjemność sprawi nam zresztą sam spacer – w akompaniamencie ludowej muzyki i, oczywiście, pobrzękiwania krowich dzwonków. Po co tutejszym krowom dzwonki? To, po pierwsze, forma zabezpieczenia. Krowy lubią spacerować, a kraj jest górzysty, pagórkowaty, zróżnicowany – bydło rozproszone, ale głośne, łatwiej zlokalizować. Po drugie, wielkość dzwonków i bogactwo zdobień świadczą o zamożności hodowców, o ich statusie społecznym. Niektóre są zatem skromne, inne naszpikowane detalami i okazałe. Wierzy się wreszcie, po trzecie, że dzwonki odganiają złe duchy, przynajmniej od pastwiska. A może nie tylko? Produkcja krowich dzwonków też jest procesem czarownym. Powstają w malowniczej www.appenzell.ch 26 W miasteczku Werdenberg we wschodniej Szwajcarii czas jakby się zatrzymał. Dość wspomnieć, że to jedna z najstarszych drewnianych osad na świecie. Przetrwała nienaruszona, szczęśliwie pomijana przez pożary – wiele podobnych miejsc przed laty strawił ogień. Werdenberg wyróżnia i to, że jest niewielkich rozmiarów. Z niespełna setką mieszkańców i 34 domami uchodzi za jedno z najmniejszych miasteczek w kraju. Rozmiar niewielki, ale wielki rozmach – sercem osady jest zamek, pod którym rozciąga się rząd tradycyjnych alpejskich chatek ze spadzistymi dachami (chalet), zbudowanych w połowie z kamienia, w połowie z drewna. Wszystko to odbija się urokliwie w tafli jeziora. rzadki kształt trapezu, mieszkali niegdyś przedstawiciele rodu Werdenbergów. Teraz mieści się tu muzeum, które zdaje z tamtych czasów dobrze udokumentowaną relację. I nie tylko: obejrzymy tu i kolekcję broni, i wystawę, która przybliża historię kantonu St. Gallen oraz stosunków między hrabiostwem i zwykłą ludnością. Drugie muzeum mieści się w jednym ze średniowiecznych domów. Obydwa są zwykle otwarte od kwietnia do października. Werdenberg przez cały rok tętni życiem, zwłaszcza kulturalnym. W ramach cyklicznych festiwali słucha się zarówno muzyki dawnej, jak i zupełnie nowoczesnej. Swoje prace regularnie pokazują też twórcy sztuki wizualnej. Warto skorzystać przy okazji z bogatej oferty kulinarnej. Serwowane w miasteczku produkty pochodzą niemal wyłącznie z lokalnych zakładów przetwórczych – to nienaruszalna zasada! Jest więc Werdenberg – jak się o nim mówi – średniowieczną oazą, w której tradycja nieustannie zderza się ze współczesnością. Werdenberg otrzymał prawa miejskie w średniowieczu, zapisał się w archiwach już w 1289 r. Sam zamek, wpisany do inwentarza dóbr narodowych o szczególnej wartości, wznoszono zaś od 1228 r. Najpierw postawiono twierdzę, później mur obronny, przez lata rozrastał się także dziedziniec. Sala rycerska zachowała się niemal bez zmian, jakby nietknięta zębem czasu. W zamku, który ma www.werdenberg.ch 27 Jesienne atrakcje kulturalne Bazylea – miasto z temperamentem Z kilku powodów życie kulturalne w Szwajcarii wygląda tak, jak wygląda, czyli bujnie. Ten maleńki kraj jest wręcz kulturalnym tyglem – ze względu na swoją wieloetniczność, kosmopolityzm, troskę o tradycję i ogólny klimat sprzyjający nieskrępowanej wolności artystycznej. Wielu twórcom Szwajcaria objawiła się jako źródło inspiracji (wśród nich James Joyce, Johann Wolfgang von Goethe i Richard Wagner). Wielu architektów potrzebowało zostawić tu ślad (Herzog&de Meuron, Mario Botta, Frank Gehry, Jean Tinguely). Ścierają się tutaj różne prądy i wpływy. Dość wspomnieć, że w tym roku mija sto lat, odkąd narodził się arcyważny w kulturze nurt – dadaizm. Zurych był jedną z jego kolebek. Montreux Comedy Festival w Montreux – a zatem kino wyłącznie komediowe, ale w dobrym guście. Pokazy będą się odbywać w paru miejscach: w Stravinski Auditorium i Théâtre de Poche de la Grenette oraz Théâtre de Vevey. Zurich Film Festival (12. edycja) – o statuetki Golden Eye walczą tu twórcy obiecujący albo już uznani. To też platforma wymiany wrażeń (i kontaktów) między reżyserami, dystrybutorami i producentami. www.montreuxcomedy.com www.zff.com Lucerne Festival am Piano w Lucernie – czyli występy wirtuozów fortepianu. A ściślej: „dziewięć dni magii na klawiaturze”, jak powiadają organizatorzy. Festiwal od 1998 r. gości artystyczne legendy i wschodzące gwiazdy. W tym roku zagrają (zaczarują!) m.in. Grigory Sokolov, Rudolf Buchbinder i Igor Levit. W większości w zjawiskowym KKL (więcej o sali na s. 25). Są szanse, że poza ramowym programem pianiści pomuzykują też w okolicznych knajpach. Settimane Musicali w Asconie (71. edycja) – koncerty instrumentalne i symfoniczne. Występujący interpretują tu po nowemu standardy wielkich twórców, w tym roku np. Verdiego, Wagnera i Bacha. Koncerty odbędą się w kościołach Santa Maria della Misericordia w Asconie i św. Franciszka w Locarno (kanton Ticino). Kiedy: 1–5 grudnia Skoro już ustaliliśmy, że kultura w różnych jej przejawach kwitnie w Szwajcarii przez cały rok, wskażmy kilka wydarzeń, którymi warto zainteresować się jesienią. Kiedy: 22 września – 2 października www.lucernefestival.ch Kiedy: 19–27 listopada Baloise Session w Bazylei – przez ponad 30 lat na festiwal wybrało się w sumie 20 tys. osób. Na scenie wystąpili zaś muzycy wielcy i znani, jak Tori Amos, James Blunt czy Melody Gardot. Siła przedsięwzięcia to nie tylko głośne nazwiska, ale też gatunkowa różnorodność. W Bazylei swobodnie wybrzmiewa i jazz, i soul, i pop, i wszystko, co pomiędzy. www.baloisesession.ch Kiedy: 21 października – 8 listopada www.settimane-musicali.ch Kiedy: 5 września – 14 października Szwajcarska stolica kultury zawdzięcza swą reputację nie tylko festiwalom muzycznym, dorocznemu karnawałowi Fasnacht czy targom architektury i sztuki Art Basel. Powód jest prosty – tu się cały czas coś dzieje. Na co więc zwrócić uwagę w najbliższym czasie? W muzeum Fundacja Beyelerów gromadzi dzieła z prywatnej kolekcji Hildy i jej męża Ernsta Beyelera, słynnego marszanda. Oboje zmarli przed laty, ale muzeum, którego siedzibę zaprojektował Renzo Piano, nadal działa. Od 4 września 2016 r. do 22 stycznia 2017 r. w ramach wystawy „Błękitny Jeździec” będą tu pokazywane dzieła sztuki współczesnej, wystawiane w 1911 r. w Monachium. Nazwa „Błękitny Jeździec” to określenie artystycznego ruchu, który zasiał zamęt w ówczesnym pojmowaniu sztuki, wyznaczając dla niej nowe kierunki. W muzeum zobaczymy koło 80 prac wielu uznanych awangardystów, m.in. rosyjskiego abstrakcjonisty Wassilego Kandinskiego, który poza tym, że tworzył, to zbierał także różne teksty kultury z tamtych czasów, komponując z nich słynny almanach. Wspomagali go w tych wysiłkach Franz Marc, Albert Bloch czy Gabriele Münter. Ich prace także tutaj zobaczymy. www.fondationbeyeler.ch Na ulicach Od czerwca 2016 r. przez Bazyleę i okolice wiedzie osobliwy szlak. Ruszamy z miejscowości Weil am Rhein lub Riehen, mijamy zachwycającą siedzibę Vitra Campus, gdzie produkuje się meble, i docieramy do Fundacji Beyelerów. Odcinek ma 5 kilometrów, które bez kłopotu pokona się pieszo. Po drodze zatrzymamy się 24 razy, tak jak nakazują charakterystyczne, mijane przez nas znaki. Trasę oznaczył niemiecki artysta Tobias Rehberger, dbając o równowagę jej walorów historycznych, kulturalnych i przyrodniczych. www.24stops.info Na talerzu W poszukiwaniu lokalnego piwa najlepiej udać się do restauracji Fischerstube w Bazylei, gdzie – poza daniami regionalnymi, również wegetariańskimi – serwuje się różne rodzaje tego trunku, świeżo uwarzonego, nawiązującego dominującym smakiem do pory roku. Browar pod tą samą nazwą ma 40-letnią tradycję produkcji słynnego piwa Ueli Bier. www.restaurant-fischerstube.ch Jeszcze dłuższą tradycję – bo ponadstuletnią – ma w tym rejonie produkcja czekolady. Sklep Confiserie Beschle prowadzi już czwarte pokolenie, każde kolejne doskonali recepturę i jeszcze poszerza gamę smaków. Klienci sklepu mogą zresztą z pomocą szefa Pascala Beschlego skomponować własne słodkie symfonie. www.basel.com 28 29 Jak ugryźć Szwajcarię W podróży – gdziekolwiek byśmy się udali – żeby wrażenia były pełne, warto próbować regionalnych dań. Pozbyć się na chwilę kulinarnych przyzwyczajeń, wyostrzyć zmysły na doznania nowe, czasem dziwne, czasem zupełnie odkrywcze. To tezy banalne, ale w Szwajcarii znajdują szczególne potwierdzenie. W kuchni – tak jak w architekturze – Szwajcarzy mają szacunek dla tradycji, ale i otwarte głowy. Troszczą się o dawne receptury, ale nieco eksperymentując, modyfikują je czasem i doskonalą. A jeszcze chętniej witają nas w swoich warsztatach i spichlerzach, poświadczając własnym przykładem, ile serca i pasji trzeba włożyć, żeby otrzymać np. jedną kostkę masła. Albo ile miesięcy trzeba czekać, żeby dojrzał ser. Przekraczając granice różnych szwajcarskich kantonów, przekonamy się z pewnością, jak z tradycyjną kuchnią helwecką łączą się nuty kuchni sąsiadujących: niemieckiej, włoskiej i francuskiej. Są tu też rzecz jasna elementy stałe (potrawy, których nikt nie miałby odwagi poprawiać), a wreszcie specjały kojarzone ze Szwajcarią w sposób oczywisty – jak ser i czekolada. Ale doskonałe, intensywne sery i czekolada różnego smaku i rodzaju to tylko część prawdy o szwajcarskiej kuchni. W podróży Grand Tour – jeśli zechcemy, a zechcieć na pewno warto – przemierzymy trasy mniej wydeptane, odkryjemy mniej znane fakty i spróbujemy potraw, których wcześniej być może ze Szwajcarią nie kojarzyliśmy. Skosztujemy też całkiem znanych nam już trunków (przynajmniej z opowieści) – tyle że w miejscach, w których tradycyjnie się je wytwarza, czyli dawnymi metodami i w miłych oku okolicznościach przyrody. Mistrzowie w swoim fachu Szwajcarskich kucharzy nagradza się, odznacza i wyróżnia. Jeśli poziom kulinarnego mistrzostwa mierzyć liczbą przyznawanych punktów i honorów, Szwajcaria w każdym rankingu miałaby – i ma w istocie – zapewnioną mocną pozycję. Trzy tutejsze restauracje mogą się pochwalić trzema gwiazdkami Michelin. Jako ostatnia do szacownego grona dołączyła restauracja Cheval Blanc w Bazylei, która o trzecią gwiazdkę wzbogaciła się w tym roku. 18 restauracji ma dwie gwiazdki, 95 – po jednej. Przypomnijmy: w Polsce taki zaszczyt przypadł do tej pory tylko dwóm restauracjom… restauracji z 19 punktami i 26 restauracji, które otrzymały jeden punkt mniej. Czapy Gault&Millau, obiekt kucharskiego pożądania, nosi się tutaj dumnie. Winiarnie z patronatem UNESCO Kulinarne majstersztyki powstają zwłaszcza – jak się uważa – w rejonie Jeziora Genewskiego. Zagęszczenie nagrodzonych tu kucharzy po prostu onieśmiela. W regionie Lavaux w kantonie Vaud, również zachodzącym na jezioro, z pasją uprawia się winogrodnictwo. Zresztą darmowe degustacje odbywają się regularnie parę razy w roku, a tutejsze winnice wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tymczasem tym szwajcarskim sporo miejsca poświęcono też na łamach słynnego żółtego przewodnika Gault&Millau. Inspektorzy, którzy przyznają punkty, doceniają jakość potraw i produktów regionalnych, a nawet wygodę lokalnych restauracji. Do lokalu wpadają w kamuflażu, anonimowo, niczym się dla niepoznaki nie wyróżniając. Mają do rozdysponowania 20 punktów. W aktualnej edycji przewodnika odszukamy 6 szwajcarskich Tajniki regionu zgłębimy, udając się do centrum dydaktycznego Lavaux Vinorama, ale też na pokładzie kolejki turystycznej Lavaux Panoramic. Winnice można również obejrzeć z okien kolejki elektrycznej kursującej z Vevey do Puidox-Chexbres. Widoki zapierają dech, a łyk wina tylko te wrażenia potęguje. www.lake-geneva-region.ch Zwłaszcza jesienią jedzenie smakuje tu inaczej. Krowy wracają z wysokogórskich pastwisk w stronę dolin – co jest świętem, i to hucznie celebrowanym – i warto przyjrzeć się z boku, bo to rzadki w świecie obyczaj. Poza tym w porze żniw zbiera i serwuje się kasztany, trufle, a nawet dynie, w restauracyjnych kartach menu pojawia się zatem jeszcze więcej lokalnych dań. Od przeszło półwiecza w wielu miejscach Szwajcarii hodowcy i rolnicy wystawiają jesienią stoły i dzielą się tym, co mają najlepszego. To także czas żniw dla winiarzy – i dla winnych smakoszy przy okazji (o degustacjach będzie jeszcze mowa). Mawia się, że jesień to najlepsza pora, żeby cieszyć tutaj zmysły. Nie bez powodu. 30 31 określa, niespecjalnie tę różnicę odczuwają… Słodycz w korku od wina Było nieco goryczy, to teraz pora na słodycze. Przemierzając rejony Jeziora Genewskiego, skosztujemy z pewnością – a z pewnością powinniśmy – wafelków bouchon vaudois, wizualnie przypominających korki od wina („bouchon” to po francusku właśnie korek od wina). Wewnątrz wafelka ukryto migdałowe nadzienie. „Zielona wróżka” w ogóle ma niejasną genezę. Powiada się, że absynt podziałał na niektórych jak narkotyk – zawarte w nim związki chemiczne u pijących ponad miarę miały wywołać halucynacje. Francuskim elitom śniły się (na jawie, rzecz jasna!) zielone wróżki. Postać kobiecą – to jeszcze inna teoria – widzieli w kieliszkach ci, którym wpadła do absyntu kropla wody. Ponieważ wyrób przypomina rękodzieło, a jego przyrządzenie wymaga pieczołowitości i znajomości receptury, tylko nieliczni cukiernicy dostępują zaszczytu i mogą je przyrządzać. Wafle produkuje się już od 1948 r., są niezmiennie wizytówką regionu. Gdzie się jada bez pośpiechu Poza wszystkim bliska jest Szwajcarom filozofia slow food. Zaznaczmy uczciwie, że była im bliska, zanim nurt rozprzestrzenił się po świecie i stał tak niesłychanie popularny. W najdalej wysuniętym na południe kantonie Ticino to jednak nie tyle moda, ile styl życia. Oraz gotowania! Idea jest prosta – jedzenie ma sprawiać przyjemność. Do tego stopnia, że ma się ochotę eksperymentować, próbować nowych smaków, wnikać w receptury, no i jadać absolutnie sezonowo. Krótko mówiąc: mamy smakować, delektować się i kosztować, a nie bezrefleksyjnie pochłaniać. Ilekroć więc będziemy w tym rejonie, zwróćmy uwagę na karty dań – zmieniają się bowiem w zależności od pory roku. Dania inaczej pachną latem, inaczej jesienią. Slow food to specjalność kucharzy z Locarno, miasteczka Ascona i okolic. Gotując, mistrzowie kulinarnego rzemiosła sięgają po produkty z miejscowych zakładów, gdzie używa się – to nas nie dziwi, prawda? – tradycyjnych narzędzi i przepisów. Tradycja stoi więc na straży jakości. To dlatego region słynie z takich produktów jak np. mąka Farina Bóna, wyrabiana z mielonych ziaren kukurydzy. Powstaje w dolinie Onsernone, wśród stromych zboczy, winorośli, mimoz i palm, w okolicy rzeki Isomo. Do niedawna mełło tu 27 młynów. We wioskach Loco i Vergeletto już nie tak liczne, ale mielą nadal. Odrestaurowane, XVIII-wieczne młyny można zresztą odwiedzić. Inne znane w kantonie Ticino specjały to ciasteczka piaskowe z doliny Bedretto, słynny ser Zincarlin (rodzaj sera miękkiego, który przybiera specyficzną formę odwróconego kubka; tajemnicą jego smaku jest dodawane w procesie produkcji kozie mleko) czy kiełbaski cicitt. Do osobliwych atrakcji regionu należy poza tym Ticino Experience – od marca do końca października 32 w restauracji La Rustica w miasteczku Losone degustacji towarzyszy pokaz filmowy. Rzecz jasna tematyczny – komediowy i niemy. Głównym bohaterem jest kucharz Fidelio, zrozpaczony, bo niepochlebnie zrecenzowany przez krytyka kulinarnego. Fidelio szuka więc pociechy w regionie Ticino. Zupełnie jak my. www.ticino.ch Zielono mi A może absynt zamiast wina? W kieliszku z absyntem inspiracji i pociechy szukali Rimbaud i Baudelaire, moczyli w nim usta przedstawiciele francuskiej bohemy z przełomu XIX i XX wieku. I tyle wystarczy, żeby myśleć o tym trunku w kategoriach wręcz magicznych. Recepturę opracował Pierre Ordinaire, francuski lekarz, który poszukiwał w Szwajcarii panaceum na ból. Chodziło co prawda o wypreparowanie leku, nie mocnego alkoholu, ale entuzjaści „zielonej wróżki”, jak się absynt 33 Do absyntu trzeba mocnej głowy – zawiera aż 72 proc. alkoholu! W produkcji wykorzystuje się zioła: anyż, liście piołunu, hyzop i koper włoski. Kto więc głowę ma słabszą i usta ledwie w kieliszku zanurzy, ten znajdzie więcej czasu na wizytę w rejonach doliny Val-de-Travers w Jurze, kolebce absyntu. Tutaj, w Maison de l’Absinthe, absynt odsłoni przed nami (prawie wszystkie) tajemnice. Poza zwichrowaną historią tego trunku dowiemy się nieco o tym, jak się go produkuje, a nawet… przemyca. Do niedawna w paru miejscach na świecie produkcji i rozprowadzania absyntu wyraźnie zakazywano. W niektórych krajach zakaz obowiązuje nadal. Zgłębiając dzieje absyntu, udamy się także na spacer. Efektem szwajcarsko-francuskiej współpracy jest np. wyprawa Route de l’Absinthe z Pontarlier do Noirague z przystankami przy miejscach kluczowych dla produkcji zielonego trunku. W okolicznych sklepach sprzedaje się zaś produkty, których smak absynt tylko dopełnia i podkreśla – na przykład czekoladę. Załóżmy, że to wariant dla osób, które mocny alkohol wolą jednak dawkować. www.juradreiseenland.ch Grand Train Tour – Jedna podróż, osiem tras W osiem dni dookoła Szwajcarii Wyprawa Grand Train Tour nie jest – jak być może sugeruje nazwa – po prostu bliźniaczą trasą Grand Tour of Switzerland. Jest raczej, by tak rzec, jej starszą siostrą. Urzeczeni naturalną urodą i krajobrazem Szwajcarii, na trasie z wtrąceniem Train docenimy zwłaszcza siatkę połączeń komunikacyjnych, z jakich słynie ten kraj: gęsto rozsianych, panoramicznych, docierających do miejsc malowniczych i trudno dostępnych zarazem. To w sumie aż 26 tys. km tras wiodących lądem (pociągi, autobusy, kolejki górskie) i wodą (statki), przecinających wioski, góry, jeziora, rzeki, lodowce i cztery tak od siebie różne regiony językowe. z tym samym biletem w dłoni wsiądziemy na pokład, do pociągu, tramwaju i do wszelkich innych pojazdów komunikacji publicznej. Bilet obowiązuje w całym kraju, ale też na kilku odcinkach zagranicznych – i tego rozwiązania możemy Szwajcarom pozazdrościć. Podobnie jak zdążających na czas, zawsze zadbanych pociągów oraz pilnie strzeżonych, wiążących rozkładów jazdy. Podróż okaże się zatem frajdą dla tych, których kolej fascynuje, ale i dla podróżnych ceniących komfort jazdy. Wyprawy Grand Train Tour odbywają się przez cały rok. Nasza podróż potrwa zaś tak długo, jak sobie tego zażyczymy. W podstawowym wariancie to 8 dni, w wariancie skróconym, ale nie mniej intensywnym – 4. Nie obowiązuje żaden sztywny plan, ruszamy wedle uznania – z dowolnego punktu trasy. Szwajcarska Organizacja Turystyczna dobrze jednak radzi, żeby zacząć w Zurychu i kierować się z północy na południe. Zurych jako duże, zróżnicowane miasto z lotniskiem posłuży za wygodne miejsce wypadowe. Grand Train Tour obejmuje najciekawsze szwajcarskie połączenia. Zresztą nie tylko kolejowe – wybrane odcinki przepłyniemy, przejedziemy autobusem, inne pokonamy pieszo. Pętla ma 1280 km długości, łączy osiem popularnych i zupełnie różnych tras, naszpikowana jest atrakcjami oraz – co ważne – udogodnieniami. Szwajcarski system podróżowania został tak pomyślany, że Dłuższa trasa zabierze nas z Zurychu i z powrotem kolejno przez miasta i miasteczka: Schaffhausen, St. Gallen, Rapperswil, Lucernę, Interlaken, Montreux, Martigny, Zermatt, Chur, St. Moritz i Lugano. Na poszczególnych etapach będą nas wiozły najsłynniejsze szwajcarskie przewoźniki. Z Lucerny do Montreux dojedziemy np. linią GoldenPass z przesiadką w Interlaken. Pięć godzin podróży to wręcz za mało, żeby nasycić wzrok: miniemy przełęcz Brünig, jezioro Thun i dolinę Simmental. Podsumowując: zaczynamy w Szwajcarii Centralnej, a zatrzymujemy się nad Jeziorem Genewskim. jedziemy zaś prawie siedem godzin, tnąc różnojęzyczne regiony i odmiennie ukształtowane tereny. I wreszcie Ekspres Wilhelma Tella, którym z Lugano dotrzemy do stacji Flüelen w centralnej Szwajcarii. Stąd z powrotem do Lucerny zabierze nas historyczny parowiec. Na każdym przystanku Grand Train Tour możemy, rzecz jasna, zatrzymać się na dłużej albo w dowolną stronę odbić. W krótszym, 4-dniowym wariancie Grand Train Tour też oczywiście nie próżnujemy. Przystanków zrobimy nieco mniej, ale pokonamy kawał drogi i sporo w międzyczasie zobaczymy. Szwajcarska Organizacja Turystyczna poleca obrać na przykład trasę z Lucerny do Lugano (m.in. przez Montreux, Zermatt i St. Moritz) albo z Zurychu do Churu, najstarszego szwajcarskiego miasteczka (przez Lucernę, Montreux i Zermatt). Ekspresem Lodowcowym Kolei Retyckich pokonamy zaś trasę z Zermatt do St. Moritz – najdłuższą, bo ośmiogodzinną. Dystans wynosi raptem 291 km, ale pociąg wcale się nie wlecze, jak można by sądzić. Sunie powoli po to, żeby pasażerom nic, co wydarza się za oknem, nie umknęło. Zaznaczmy, że pokonamy tędy aż 91 tuneli i 291 mostów. Pociągiem do Tirano, a następnie autobusem do Lugano (182 km) Szczegółowe trasy: www.swisstravelsystem.com Warto wiedzieć: Bilety Swiss Travel Pass upoważniają do podróży regionalnymi pociągami, autobusami, statkami i tramwajami. Ulgowe (dla osób do 26. roku życia) są 15 proc. tańsze. Dzieci do lat 16. podróżują bezpłatnie, jeśli choć jedno z rodziców posiada Swiss Travel Pass. Bilety STP można kupić na 3, 4, 8 lub 15 kolejnych lub wybranych dni w ciągu miesiąca ważności (wersja Flexi). Jeśli łapiemy Ekspres Lodowcowy albo Bernina, musimy zarezerwować wcześniej miejsce i nieco dopłacić. W pociągach linii GoldenPass nie dopłacamy, ale zaleca się zawczasu dokonać rezerwacji. Ekspres Wilhelma Tella wymaga biletu dla 1 klasy (oraz, tak jest, rezerwacji miejsc). Z biletem Swiss Travel Pass wsiądziemy do pojazdów transportu publicznego w 75 miastach i miasteczkach, wejdziemy bezpłatnie do 490 muzeów i otrzymamy 50-proc. zniżki na podróże zębatkami na szwajcarskie szczyty. Bilety do kupienia w Polsce: www.swisstravelsystem.pl 34 35 Swiss Hike Swiss City Guide Swiss Events Family Trips
Podobne dokumenty
szwaJcaRia
swój region. – Moim zdaniem właśnie Berno jest kwintesencją szwajcarskości – dodaje. Corrine, mimo zaawansowanego wieku, może się pochwalić świetną formą. Dlatego proponuje, że pokaże mi miasto z p...
Bardziej szczegółowoZima w Szwajcarii
(gryzońskiej mekce miłośników freestyle’u) oraz w kantonie Wallis: na całorocznym obiekcie w Saas-Fee i – oczywiście – pod Matterhornem w Zermatt. Niewiele ustępują im snowparki w miejscowościach, ...
Bardziej szczegółowo