klinkij tutaj - Piątek Trzynastego

Transkrypt

klinkij tutaj - Piątek Trzynastego
1
Projekt okładki i ilustracje
Dariusz Romanowicz
Skład
Paweł Szewczyk
 Copyright by Piątek Trzynastego, Łódź 2004
Wszelkie prawa autorskie i wydawnicze zastrzeżone. Wszelkiego rodzaju reprodukowanie, powielanie (łącznie z kserokopiowaniem), przenoszenie na inne nośniki
bez pisemnej zgody Wydawcy jest traktowane jako naruszenie praw autorskich,
łącznie z konsekwencjami przewidzianymi w Ustawie o prawie autorskim i prawach
pokrewnych (Dz. U. nr 24 z 23.02.1994 r., poz. 83).
ISBN 83-7415-050-5
PIĄTEK TRZYNASTEGO Wydawnictwo
Michał Koliński i Michał Wiercioch
90-009 Łódź, ul. Henryka Sienkiewicza 61
tel./fax (0-42) 632 78 61, 630 71 17, tel. 0-602 34 98 02(06)
infolinia: 0-604 600 800 (codziennie 8-22, także sms), gg. 4147954, 4146841
www.piatek13.com.pl; e-mail: [email protected]
Łódź
Wydanie I
rok: 2007 2006 2005 2004
rzut: 9 8 7 6 5 4 3 2 1
Druk i oprawa:
PIĄTEK TRZYNASTEGO Drukarnia
93-345 Łódź, ul. Paradna 3
tel. 0-602 34 98 02(06)
Printed in Poland
2
ostatnia
liczba
Musimy oprzeć się na pewniku znanym od dawna,
że kiedy wszystko inne zawiedzie, wtedy to, co zostanie,
musi być prawdą, jakkolwiek wydaje się niemożliwe.
Arthur Conan Doyle
„Plany Bruce’a Partingtona”
3
4
Czerwony krąg
I
Doprawdy, pani Warren, nie widzę powodu, dlaczego się pani niepokoi i nie rozumiem, w jakim celu
ja, którego czas ma pewną wartość, miałbym zaprzątać sobie głowę tą sprawą. Jestem zajęty innymi
zagadnieniami – rzekł Sherlock Holmes i powrócił
do wielkiej księgi, w której porządkował i układał
zebrany świeżo materiał.
Ale gospodyni odznaczała się właściwym swej płci
uporem i chytrością. Nie dała odprawić się z kwitkiem.
– Zajął się pan sprawą pana Fairdale’a Hobbsa,
jednego z moich lokatorów – rzekła. – Było to przed
rokiem.
– Tak... chodziło o drobnostkę.
– A jednak chwalił on... pańską grzeczność, sir,
i sposób, w jaki rozwiązał pan zagadkę. Przypominałam sobie zawsze jego słowa, ilekroć sama mam
wątpliwości. Wiem, że mógłby mi pan pomóc, gdyby
pan zechciał.
Holmes był wrażliwy zarówno na tego rodzaju pochlebstwa, jak i – trzeba to przyznać – na ujmujący
sposób bycia. Te dwie siły dokonały swego. Z westchnieniem rezygnacji odłożył pędzelek przeznaczony
do gumy arabskiej i odsunął krzesło.
5
– Dobrze, dobrze, pani Warren, posłuchamy zatem. Dym tytoniu nie przeszkadza pani? Dziękuję
ci, Watsonie... Proszę podaj też zapałki. O ile zrozumiałem, czuje się pani zaniepokojona, ponieważ
nowy lokator nie wychodzi z pokoju i nie może go
pani widzieć. Droga pani Warren, gdybym był pani
lokatorem, nie widywałaby mnie pani nieraz przez
całe tygodnie.
– Bez wątpienia, sir, ale to co innego. Boję się, panie Holmes. Nie mogę spać ze strachu. Słyszeć jego
szybkie kroki od wczesnego ranka do późnej nocy,
a jednak nie móc go nigdy zobaczyć – to ponad moje
siły. Mój mąż denerwuje się tak jak ja, ale on jest cały dzień w pracy, podczas gdy ja nie mam ani chwili
wytchnienia. Dlaczego się ukrywa? Co zrobił? Jestem
w domu sama, tylko ze służącą, i nerwy odmawiają
mi posłuszeństwa.
Holmes nachylił się i położył swe długie, cienkie
palce na ramieniu kobiety. Miał on, gdy zechciał,
prawie hipnotyczną moc uspokajania. Wyraz jej oczu
stał się bardziej naturalny, a rysy twarzy złagodniały.
Usiadła na krześle, które jej wskazał.
– Muszę zrozumieć każdy szczegół, jeśli się mam
zabrać do tego – rzekł. – Proszę się zastanowić. Każda drobnostka może okazać się bardzo ważna. Mówi pani, że człowiek ten przybył dziesięć dni temu
i zapłacił za mieszkanie wraz z utrzymaniem przez
dwa tygodnie?
– Zapytał, ile żądam, sir. Powiedziałam, że pięćdziesiąt szylingów tygodniowo. Jest to mały pokój
i sypialnia na poddaszu.
6
– Zatem?
– Rzekł: „Dam pięć funtów tygodniowo, ale przyjmie pani moje warunki”. Jestem biedną kobietą,
sir, a mój mąż zarabia mało, toteż suma ta nie była
dla mnie do pogardzenia. Wyjął banknot dziesięciofuntowy i rzekł: ,,Dam taki sam za dwa tygodnie,
jeśli pani przyjmie moje warunki. Jeśli nie, nie chcę
w ogóle o niczym słyszeć”.
– A te warunki?
– Chciał, aby mu dać klucz od bramy. To zrozumiałe, sir. Lokatorzy często domagają się tego. Potem
zażądał, aby go pozostawiono w spokoju i nie przeszkadzano mu nigdy, pod żadnym pozorem.
– Czy to coś dziwnego?
– Nie, sir. A jednak... Jest tam już dziesięć dni
i nigdy ani ja, ani pan Warren, ani służąca nie widzieliśmy go na oczy. Słyszymy, jak ciągle chodzi po
pokoju, tam i z powrotem, wieczorem, rano i w południe, ale wyjąwszy pierwszą noc, nigdy nie opuszcza
mieszkania.
– Ach! A zatem pierwszej nocy wychodził?
– Tak jest, sir, i wrócił bardzo późno, kiedy wszyscy
byliśmy już w łóżku. Uprzedził mnie o tym, wynajmując mieszkanie i prosił, abym nie ryglowała drzwi.
Słyszałam, jak wchodził na schody po północy.
– A jedzenie?
– Zgodnie z jego wskazówkami jesteśmy zobowiązani zostawiać jedzenie, ilekroć zadzwoni, na krześle
pod drzwiami. Drugi dzwonek informuje, że skończył
jeść i że można zabrać talerze. Kiedy czegoś żąda,
drukuje to na ćwiartce papieru i zostawia.
7
– Drukuje?
– Tak jest, sir: drukuje ołówkiem. Tylko to słowo,
nic więcej. Przyniosłam, aby pan zobaczył; tu napisał
– MYDŁO. Oto drugie – ZAPAŁKA. To zaś zostawił
pierwszego ranka – DAILY GAZETA. Przynoszę mu
tę gazetę każdego dnia wraz ze śniadaniem.
– Doprawdy, Watsonie – rzekł Holmes, z ciekawością przyglądając się ćwiartkom papieru, które mu
wręczyła gospodyni – to niezwykłe. Mogę zrozumieć,
że chce zostać sam. Ale to pisanie drukowanymi literami? Przecież to bardzo niewygodne. Czemu nie pisze zwyczajnie, jak każdy? Co ty na to, Watsonie?
– Sądzę, że nie chce, aby poznano go po charakterze pisma.
– Dlaczego? Co by mu szkodziło, gdyby gospodyni
miała próbkę jego pisma? I dlaczego takie lakoniczne
prośby?
– Nie mam pojęcia.
– To daje dużo do myślenia. Słowa zostały zapisane zwyczajnym atramentowym ołówkiem. Ale ta
ćwiartka papieru ma urwany róg, czego dokonano
już po napisaniu prośby, gdyż brakuje fragmentu
litery M w słowie MYDŁO. Ciekawe, Watsonie, nieprawdaż?
– Dowód przezorności.
– Właśnie. Był tam widocznie jakiś znak, może
odcisk palca lub coś innego, co ułatwiłoby stwierdzenie tożsamości. Pani mówi, pani Warren, że to
mężczyzna w średnim wieku, brunet z brodą? Ile
może mieć lat?
– Nie więcej niż trzydzieści.
8
– Czy może mi pani udzielić jeszcze jakichś wskazówek?
– Mówił dobrze po angielsku, sir, ale jego akcent
wydał mi się cudzoziemski.
– Był dobrze ubrany?
– Tak jest, sir, jak dżentelmen. Ciemne ubranie,
ale nieróżniące się od szeregu innych.
– Nie podał nazwiska?
– Nie, sir.
– I nie otrzymał żadnych listów, nie miał żadnych
gości?
– Żadnych.
– Zapewne pani lub dziewczyna sprzątacie rano
pokój?
– Nie, sir, sam się obsługuje.
– W istocie, to ciekawe. A jego rzeczy?
– Przyniósł ze sobą tylko jedną dużą walizę – nic
więcej.
– Trudno, musimy sobie jakoś poradzić. Mówi
pani, że nic nie wynosiła z tego pokoju, absolutnie
nic?
Gospodyni wyjęła z torebki kopertę, z której wytrząsnęła na stół dwie spalone zapałki i kawałek
papierosa.
– Oto, co znalazłam dziś rano na tacy. Przyniosłam
to, ponieważ słyszałam, że umie pan dzięki drobnostkom odkrywać ważne szczegóły.
Holmes wzruszył ramionami.
– To nic nie jest – rzekł. – Zapałki posłużyły, rzecz
prosta, do zapalenia papierosa, świadczą o tym zaledwie nadpalone drewienka. Przy zapaleniu fajki lub
9
cygara zużywa się połowa zapałki. Ale ten niedopałek
z papierosa jest doprawdy ciekawy. Pani mówiła, że
ów człowiek miał wąsy?
– Tak jest, sir.
– Tego nie rozumiem. To mógł mieć w ustach chyba mężczyzna gładko ogolony. Nawet twój krótki wąs,
Watsonie, opaliłby się.
– Cygarniczka? – poddałem.
– Nie, nie; koniec był zwilżony językiem. Przypuszczam, że w pani pokojach, pani Warren, nie może
być dwóch ludzi?
– Nie, sir. On je tak mało, że nieraz dziwię się, jak
mu to może wystarczać do życia.
– Trudno, musimy zaczekać na dalsze szczegóły.
Bądź co bądź, nie ma pani powodu do skarg. Otrzymała pani czynsz, a lokator, chociaż w istocie wydaje
się niezwykły, nie sprawia pani kłopotu. Płaci dobrze,
a to, że chce się ukrywać, właściwie nic nas nie obchodzi. Nie możemy wdzierać się do jego prywatnego
mieszkania, jeśli nie zdarzy się coś, co to wtargnięcie usprawiedliwi. Zajmę się tą sprawą i niczego nie
zaniedbam. Proszę mi donieść, jeśli wydarzy się coś
nowego i liczyć na mnie w razie potrzeby.
Ten przypadek zaciekawił mnie w dużej mierze,
Watsonie – zauważył Holmes, kiedy gospodyni odeszła. – Może to przejaw trywialnej, osobistej ekscentryczności, ale może to być również coś poważniejszego, niż się nam wydaje. Przede wszystkim trzeba
wziąć pod uwagę możliwość, że osoba zajmująca
teraz to mieszkanie nie jest tą, która je wynajęła.
– Skąd to przypuszczenie?
10
– Pominąwszy ów niedopałek papierosa, dużo do
myślenia daje fakt, że lokator tylko raz wychodził
z domu i to bezpośrednio po wynajęciu mieszkania.
Wrócił on albo ktoś inny wrócił, kiedy na drodze nie
było świadków. Nie mamy pewności, że osoba, która
wyszła, była osobą, która wróciła. Dalej: mężczyzna,
który wynajął pokoje, mówił dobrze po angielsku. Ten
drugi jednak pisze „zapałka”, kiedy powinno być „zapałki”. Przypuszczam, że ten wyraz wybrał ze słownika, który podaje liczbę pojedynczą, a nie mnogą.
Styl lakoniczny byłby dowodem niedostatecznej znajomości języka angielskiego. Tak, Watsonie, mamy
powody podejrzewać, że lokatorzy zmienili się.
– Ale w jakim celu?
– Ach! To jest właśnie zagadką. W każdym razie
śledztwo powinno iść w pewnym, określonym kierunku.
Wziął wielką księgę, do której wlepiał codziennie
wycinki z najrozmaitszych gazet londyńskich.
– Popatrz, mój drogi – rzekł, przerzucając kartki
– ile tu skarg, próśb i wezwań! Mieszanina ciekawych wydarzeń! Jedyny w swoim rodzaju materiał
dla badacza rzeczy niezwykłych! Osoba ta mieszka
sama i nie może otrzymywać listów, gdyż zależy jej
na ukryciu nazwiska. W jaki sposób otrzymuje wiadomości z zewnątrz? Tylko przez gazety. To jedyna
droga. Na szczęście wiemy, co to za dziennik. Oto
wycinki z kolumny ogłoszeń Daily Gazety z ostatnich dwóch tygodni. „Pani w czarnym boa z Prince
Skating Club” – to możemy opuścić. „Chyba Jimmy
nie zechce łamać serca matce” – to jasne. „Jeśli pa11
ni, która zemdlała w omnibusie z Brixton...” – nie
interesuje mnie. „Tęsknię ustawicznie” – głupstwa,
Watsonie, głupstwa! Ach! Ale... to wydaje się ciekawe.
Posłuchaj: „Cierpliwości! Znajdę pewny sposób porozumiewania się. Na razie ta kolumna. – G.” To było
w dwa dni po przybyciu lokatora pani Warren. Jak
ci się zdaje? Tajemnicza osoba rozumie zatem po angielsku, chociaż nie najlepiej pisze. Zobaczymy, czy
uda się nam wpaść znowu na ślad. Tak, tu mamy,
w trzy dni później: „Czynię przygotowania. Cierpliwości i spokoju. Chmury przejdą. – G.” I nic więcej
przez cały tydzień. Potem przychodzi coś wyraźniejszego: „Przeszkody usunięte. Jeśli możliwe będzie
przesyłanie sygnałów, przypomnij sobie umówiony
sposób ich odczytywania – raz A, dwa razy B i tak dalej. Wkrótce dam znak. – G.” To było we wczorajszej
gazecie, a dziś nie ma już żadnej wzmianki. Wszystko
to można by odnieść do lokatora pani Warren. Zaczekajmy jeszcze trochę, Watsonie, a nie wątpię, że
sprawa stanie się jasna.
Okazało się to prawdą, gdyż rano zastałem mego
przyjaciela przed kominkiem z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
– Cóż ty na to, Watsonie? – zawołał, biorąc ze stołu
ćwiartkę papieru. – „Wysoki, czerwony dom z białą
fasadą. Trzecie piętro. Drugie okno na lewo. Skoro
noc zapadnie. – G.” To jasne. Sądzę, że po śniadaniu
wybierzemy się na zwiady w sąsiedztwo kamienicy
pani Warren. Ach, pani Warren! Co tu panią sprowadza?
12
Nasza klientka wpadła jak bomba do pokoju, co
świadczyło o jakimś nowym wydarzeniu.
– To sprawa dla policji, panie Holmes! – zawołała. – Mam już tego dosyć! Musi się wyprowadzić!
Chciałam mu natychmiast wypowiedzieć, ale pomyślałam sobie, że lepiej będzie najpierw porozumieć
się z panem. Straciłam już cierpliwość, kiedy doszło
do napadu na mojego starego...
– Do napadu na pana Warrena?
– Tak jest.
– Ale kto go napadł?
– Ach! Tego nie wiemy. Było to dziś rano, sir. Mój
mąż pracuje u Mortona i Waylighta na Tottenham
Court Read. Wychodzi z domu przed siódmą. Dziś
rano, zaledwie uszedł dziesięć kroków, napadło go
dwóch ludzi, zarzuciło mu płaszcz na głowę, związało
i zaniosło, jak tłumok, do dorożki, która czekała za
zakrętem. Wieźli go przez godzinę, a potem otworzyli
drzwiczki i wyrzucili na drogę. Był tak przerażony, że
nie pamięta, co się stało z dorożką. Oprzytomniawszy, spostrzegł, że jest w Hampstead Heath, wsiadł
do omnibusu i przyjechał do domu. Leży teraz na
kanapie, podczas gdy ja przyszłam wprost do pana,
aby opowiedzieć, co się stało.
– Bardzo interesujące – rzekł Holmes. – Czy zauważył, jak wyglądali ci ludzie? Czy słyszał, jak rozmawiali?
– Nie, jest zupełnie oszołomiony. Wie tylko, że go
porwano i pozostawiono później na drodze. Było ich
co najmniej dwóch, a może trzech.
13
– I pani sądzi, że to ma jakiś związek z lokatorem?
– Tak jest. Żyliśmy tam przez piętnaście lat i nigdy nie przytrafiło się nam coś podobnego. Mam go
już dosyć. Pieniądze to nie wszystko. Wyrzucę go
z mieszkania jeszcze dziś.
– Spokojnie, pani Warren. Proszę, aby pani się
z tym wstrzymała na razie. Zaczynam sądzić, że sprawa
jest poważniejsza, niż nam się na początku wydawało. To jasne, że pani lokatorowi grozi jakieś niebezpieczeństwo. Wiadomo również, że wrogowie, czekający
na niego przed pani bramą, w niepewnym świetle
poranka wzięli pani męża za niego. Spostrzegłszy
swoją omyłkę, wypuścili go. Co uczyniliby, gdyby to
nie była pomyłka, można tylko przypuszczać.
– Zatem co mam robić, panie Holmes?
– Przede wszystkim chciałbym zobaczyć pani lokatora, pani Warren.
– To niepodobieństwo, chyba że pan wyłamie
drzwi. Zawsze zamyka je na klucz.
– Ale musi je otwierać, kiedy zabiera pozostawione dla niego na tacy jedzenie. Możemy się ukryć
i przypatrzeć mu się z daleka.
Gospodyni namyślała się przez chwilę.
– W istocie, sir... Naprzeciw jego mieszkania jest
mały pokoik. Mogłabym powiesić w nim lustro, a gdyby
pan ukrył się za drzwiami...
– Doskonale! – rzekł Holmes. – Kiedy jada obiad?
– Około pierwszej, sir.
– A zatem przyjdę w tym czasie z doktorem Watsonem. Na razie do widzenia, pani Warren.
14
O wpół do pierwszej znaleźliśmy się na schodach
domu pani Warren – wysokiego, wąskiego budynku
z żółtej cegły na Great Orme Street, krótkiej przecznicy w pobliżu British Museum. Ponieważ dom ten stoi
na rogu ulicy, można z niego widzieć Howe Street z jej
okazałymi budynkami. Holmes z uśmiechem wskazał
na jeden z nich, który wystawał z rzędu kamienic
w sposób rzucający się w oczy.
– Popatrz, Watsonie! – zawołał. – Wysoki, czerwony
dom z kamienną fasadą. To nasza stacja sygnałowa.
Znamy miejsce i znamy klucz; nie natrafimy na trudności. W oknie widniało ogłoszenie dotyczące wynajęcia. Jest to zapewne puste mieszkanie, do którego
wspólnik ma wstęp. Cóż nowego, pani Warren?
– Wszystko przygotowałam. Wpuszczę panów teraz, ale proszę zdjąć buty.
Przygotowała dla nas, w istocie, znakomitą kryjówkę. Zwierciadło było tak umieszczone, że mogliśmy, siedząc w ciemności, doskonale widzieć drzwi
naprzeciwko. Zaledwie się ukryliśmy i pani Warren
wyszła, odezwał się dzwonek z pokoju naszego tajemniczego sąsiada. Gospodyni zjawiła się z obiadem,
położyła tacę na krześle pod zamkniętymi drzwiami
i odeszła, ciężko stąpając. Przykucnąwszy w kącie
pokoju, wpatrywaliśmy się w lustro. Nagle, kiedy
ucichł odgłos kroków gospodyni, dał się słyszeć
zgrzyt klucza, klamka przy drzwiach poruszyła się
i dwoje szczupłych rąk wysunęło się po tacę leżącą
na krześle. Chwilę później, kiedy tacę położono z powrotem na dawnym miejscu, zdołałem rzucić okiem
na smagłą, przerażoną twarz, wyglądającą zza drzwi
15
pokoiku. Potem te drzwi zamknęły się, klucz zazgrzytał i nastała cisza. Holmes pociągnął mnie za rękaw
i cicho zeszliśmy po schodach.
– Wrócę wieczorem – rzekł Holmes do zaciekawionej gospodyni. – Sądzę, Watsonie, że lepiej będzie
w naszym mieszkaniu obmyślić plan działania.
Wróciliśmy na Baker Street.
– Przewidywania moje sprawdziły się – powiedział
z głębi swego wygodnego fotela. – Lokatorzy zmienili
się. Ale nie przypuszczałem, że znajdziemy kobietę
i to kobietę niezwykłą, Watsonie.
– Widziała nas.
– Zobaczyła coś, co ją zaniepokoiło. To pewne.
Sądzę, że sprawa jest jasna. Ta para przybyła do
Londynu, uciekając przed straszliwym, stale grożącym niebezpieczeństwem. Miarą tego niebezpieczeństwa są przedsięwzięte środki ostrożności. Mężczyzna musi przeprowadzić jakiś plan, ale chce w tym
czasie zapewnić kobiecie bezpieczeństwo. To trudny
problem, ale rozwiązał go w sposób oryginalny i tak
skuteczny, że o jej obecności nie wie nawet gospodyni, która przynosi jedzenie. Pisane drukowanymi
literami listy miały na celu usunięcie ewentualnych
podejrzeń co do płci osoby wynajmującej mieszkanie,
którą mógłby zdradzić charakter pisma. Mężczyzna
nie chciał się z nią spotykać, aby nie naprowadzić
wrogów na ślad. Ponieważ nie mógł komunikować się
z nią wprost, robił to za pomocą ogłoszeń w gazecie.
Wszystko jasne.
– Ale co jest przyczyną takiego postępowania?
16
– Ach, Watsonie, jesteś praktyczny, jak zawsze! Co
jest przyczyną? Problem pani Warren zatacza szersze kręgi i budzi coraz większy niepokój, im dłużej
się nim zajmujemy. Można powiedzieć, że nie chodzi
o zwyczajną miłosną awanturę. Widzieliśmy twarz
kobiety, która lęka się jakiegoś niebezpieczeństwa.
Słyszeliśmy również o napadzie na gospodarza, którego na pewno wzięto za lokatora. Te niepokojące
oznaki i rozpaczliwe usiłowanie ukrycia się świadczą,
że chodzi o kwestię życia lub śmierci. Napad na pana
Warrena dowodzi, że nieprzyjaciel, ktokolwiek nim
jest, nie wie o podstawieniu lokatora – kobiety. To
ciekawe i skomplikowane. Nieprawdaż, Watsonie?
– Ale co nas to wszystko obchodzi? Co nam z tego
przyjdzie?
– Jak to? A sztuka dla sztuki, Watsonie. Przypomnij sobie, że w czasie swoich studiów lekarskich
zajmowałeś się wieloma przypadkami bezinteresownie.
– W celu kształcenia się, Holmesie.
– Zawsze kształcimy się, Watsonie. Życie jest ciągłą nauką. To pouczający przypadek. Nie przysporzy nam ani pieniędzy, ani sławy, a jednak chcę go
rozwiązać. Kiedy noc zapadnie, dowiemy się czegoś
więcej.
Gdy wróciliśmy do mieszkania pani Warren, zapadł mrok, który otulił cały Londyn jakby szarą
zasłoną, przerwaną tylko przez ostro zarysowane,
żółte czworoboki okien i przyćmione kręgi latarń gazowych. Zauważyliśmy, przyglądając się z ciemnego
pokoju fasadzie budynku znajdującego się naprze17
ciwko, że wysoko, w mroku nocy, zabłysło jeszcze
jedno światło.
– Ktoś jest w tym pokoju – szepnął Holmes, zbliżając swoją szczupłą, energiczną twarz do szyby okna.
– Tak, widzę cień. Znowu się poruszył. Trzyma w ręku
lampę. Teraz wychyla się. Chce się upewnić, czy ona
go widzi. Teraz zaczyna dawać sygnały. Licz również,
Watsonie, abyśmy się nie pomylili. Jeden błysk – to
A. Dalej ile naliczyłeś? Dwadzieścia? Ja również. To
oznacza T. AT – to trochę niezrozumiałe. Jeszcze jedno
T. Zapewne zaczyna się drugie słowo. Teraz – TENTA. Pauza. To nie może być wszystko, Watsonie. ATTENTA – to nie ma sensu. Nie mają również sensu
trzy słowa – AT TEN TA, chyba że TA są inicjałami
jakiegoś nazwiska. Och! Zaczyna znowu! Co to? ATTE
– czyżby powtarzał? W istocie, jeszcze raz to samo.
Ciekawe, Watsonie, bardzo ciekawe! Znowu zaczyna!
AT – jak to, powtarza po raz trzeci; ATTENTA – trzy
razy! Ileż to razy będzie? Nie, zdaje się, że skończył.
Odszedł od okna. Co ty na to, Watsonie?
– Klucz do szyfru, Holmesie.
Mój przyjaciel uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Nie, Watsonie. To po włosku. Przesłana wiadomość jest dla kobiety. Uwaga! Uwaga! Uwaga! Co,
Watsonie?
– Zdaje się, że masz słuszność.
– Tak sądzę. Wiadomość musi być ważna, skoro
przesłano ją trzy razy. Ale na co ma uważać? Zaczekaj! Podszedł znów do okna.
18
Ujrzeliśmy niewyraźną sylwetkę mężczyzny i błysk
płomienia za szybą, kiedy na nowo rozpoczął dawać
sygnały. Znaki szły teraz szybko jeden za drugim
– tak szybko, że zaledwie mogliśmy je zrozumieć.
– PERICOLO; pericolo, ech, co to oznacza, Watsonie? Niebezpieczeństwo, nieprawdaż? Tak, to sygnał ostrzegawczy. Znowu zaczyna! PERI. Halo, cóż
to się stało?
Światło nagle zgasło, sylwetka w oknie zniknęła
i trzecie piętro tworzyło teraz ciemną smugę wzdłuż
budynku oświetlonego przez okna zajętych mieszkań. To ostatnie ostrzeżenie było trochę za krótkie.
Kto je dał i komu? Jedna myśl przemknęła nam przez
głowę. Holmes zerwał się nagle na równe nogi.
– To poważna sprawa, Watsonie – zawołał.
– Nie podoba mi się nagłe przerwanie sygnalizacji.
Należałoby właściwie dać znać do Scotland Yardu
– ale nie możemy tracić czasu.
– Mam iść po policję?
– Musimy się najpierw upewnić. Może to jakaś
niewinna sprawa. Chodź Watsonie, zobaczymy sami,
co to ma oznaczać.
II
Kiedy szliśmy szybkim krokiem w stronę Howe
Street, odwróciłem się i spojrzałem na czynszową
kamienicę. I tam, w oknie na poddaszu, ujrzałem
niewyraźne kontury twarzy, twarzy kobiety, która wpatrywała się w ciemność, czekając z zapartym tchem na dalszy ciąg przerwanych sygnałów.
W bramie budynku na Howe Street stał mężczyzna
19
w płaszczu, z szyją otuloną szalikiem. Drgnął, kiedy
światło z sieni padło na nasze twarze.
– Holmes! – zawołał.
– Ach, Gregson! – rzekł mój towarzysz, ściskając
rękę detektywa ze Scotland Yardu. – Co pana tu
sprowadza?
– Przypuszczam, że to samo co pana – rzekł Gregson. – Nie mam pojęcia, w jaki sposób pan na to
wpadł.
– Różne drogi prowadzą do celu. Przejąłem sygnały.
– Sygnały?
– Tak, z okna. Skończyły się zupełnie niespodziewanie. Przyszliśmy zobaczyć, z jakiego powodu. Ale
ponieważ widzę, że pan już zajmuje się tą sprawą,
mogę spokojnie wycofać się.
– Proszę zaczekać! – zawołał Gregson. – Przyznaję
otwarcie, że z panem czuję się zawsze pewniej. Jest
tu tylko jedna brama, a więc trzymamy go.
– Któż to taki?
– No, nareszcie wiemy coś więcej niż pan, panie
Holmes. Tym razem my prowadzimy grę. – Uderzył
laską w bruk, na który zeskoczył z kozła dorożki,
stojącej po drugiej stronie ulicy, woźnica z biczem
w ręku. – Przedstawiam panu, pana Sherlocka
Holmesa – rzekł do dorożkarza. – To pan Leverton
z amerykańskiej agencji Pinkertona.
– Bohater tajemnicy Podziemi Long Island? – rzekł
Holmes. – Bardzo się cieszę, że pana poznałem.
20
Amerykanin, spokojny, sztywny młodzieniec z wygoloną, energiczną twarzą, zarumienił się na te słowa.
– Ta sprawa zadecyduje o mojej karierze, panie
Holmes – rzekł. – Jeśli uda mi się schwytać Gorgiana...
– Kogo? Gorgiana z „Czerwonego kręgu”?
– Ach! Widzę, że cieszy się on europejską sławą.
Ale my mamy go już dosyć w Ameryce. Wiemy, że
jest wplątany w pięćdziesiąt morderstw, a jednak nie
posiadamy żadnych dowodów, które umożliwiałyby
aresztowanie go. Śledzę go od Nowego Jorku i pilnuję
już od tygodnia w Londynie, czekając na odpowiednią sposobność. Pan Gregson i ja przyszliśmy za nim
do tego wielkiego budynku, a że jest tu tylko jedno
wyjście, nie może się nam wymknąć. Od czasu, kiedy tam wszedł, dom opuściło tylko trzech ludzi, ale
mogę przysiąc, że nie on.
– Pan Holmes wspominał o sygnałach – rzekł Gregson. – Zdaje się, że jak zazwyczaj, wie on znacznie
więcej o sprawie, niż przypuszczamy.
Holmes opowiedział w kilku słowach, co widzieliśmy. Amerykanin zacisnął ręce, zaniepokojony.
– Zauważył nas! – zawołał.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Na podstawie tego, co się stało. Proszę pomyśleć.
Właśnie wysyła sygnały do swego wspólnika – tu,
w Londynie, jest wielu członków jego bandy. Nagle,
w chwili kiedy daje znać o grożącym niebezpieczeństwie, przerywa. Czy to nie świadczy o tym, że albo
zauważył nas z okna, albo nagle zdał sobie sprawę
21
z bezpośrednio grożącego mu niebezpieczeństwa,
przed którym chciał się uchronić? Co pan o tym
myśli, panie Holmes?
– Musimy iść zaraz i sami zobaczyć.
– Ale nie mamy nakazu aresztowania.
– Tłumaczą nas podejrzane okoliczności – rzekł
Gregson. – Na razie to wystarczy. Kiedy go przytrzymamy, Nowy Jork będzie nam musiał pójść na rękę.
Biorę odpowiedzialność za jego aresztowanie w tej
chwili.
Naszym urzędowym detektywom brak czasem
inteligencji, ale nigdy odwagi. Gregson wchodził
na schody, aby aresztować tego groźnego mordercę
z zupełnym spokojem i powagą, jakby wstępował
na stopnie wiodące do biur Scotland Yardu. Agent
Pinkertona chciał go wyprzedzić, ale Gregson zaoponował energicznie.
Niebezpieczeństwa Londynu były przywilejem
londyńskiej policji.
Drzwi na lewo na trzecim piętrze stały otworem.
Gregson wszedł do mieszkania. Wszędzie zupełna
cisza i ciemno. Zapaliłem zapałkę i zaświeciłem latarkę detektywów. Kiedy zapłonęła jasno, wszyscy
wydaliśmy okrzyk zdumienia. Na podłodze widać było świeże krwawe plamy. Czerwone ślady zmierzały
w naszą stronę i wiodły do drugiego pokoju, którego
drzwi były zamknięte. Gregson pchnął je i podniósł
w górę latarkę, podczas gdy my wszyscy zajrzeliśmy
do wnętrza, wychylając głowy spoza jego pleców.
22
Na podłodze pustego pokoju leżało ciało olbrzymiego mężczyzny ze straszliwie wykrzywioną, gładko ogoloną, smagłą twarzą. Jego głowa spoczywała
w kałuży krwi, okalającej ją szerokim pasmem i dobrze widocznej na białych deskach. Nogi miał zgięte
w kolanach, ręce rozpostarte, a z jego szerokiej, brunatnej, odsłoniętej szyi sterczała biała rękojeść noża,
wbitego głęboko w ciało. Jakkolwiek był to olbrzym,
musiał paść pod tym straszliwym ciosem jakby piorunem rażony. Na podłodze, obok jego prawej ręki,
leżał wielki, obosieczny sztylet z rogowym trzonem,
a trochę dalej czarna, skórkowa rękawiczka.
– Na Boga! To sam Czarny Gorgiano! – zawołał
amerykański detektyw. – Ktoś nas wyprzedził.
– Oto świeca w oknie, panie Holmes – rzekł Gregson. – Co pan robi?
Holmes przeszedł przez pokój, zapalił lampę i przesunął ją szereg razy za szybą tam i z powrotem.
Potem wychylił się z okna, zgasił ją i postawił na
podłodze.
– To się przyda – powiedział.
Podszedł do oglądających zwłoki detektywów i stał
przez chwilę zadumany.
– Mówi pan – rzekł w końcu – że z bramy wyszło
w czasie pańskiego stróżowania trzech ludzi? Czy
widział ich pan dobrze?
– Tak jest.
– Czy jedną z nich nie był młody mężczyzna lat
około trzydziestu, z czarną brodą, brunet, średniego
wzrostu?
– Tak. On wyszedł ostatni.
23
– Zdaje się, że to poszukiwany przez nas człowiek.
Mogę podać panu jego rysopis, a tu mamy znakomite
odbicie jego stóp. To powinno wystarczyć.
– Nie bardzo, panie Holmes, szukamy pośród miliona mieszkańców.
– Być może. I dlatego wezwałem na pomoc tę panią.
Odwróciliśmy się na te słowa. W drzwiach stała
smukła, piękna kobieta – tajemniczy lokator z Bloomsbury. Zrobiła kilka kroków naprzód, ze śmiertelnie bladą i boleśnie wykrzywioną twarzą, wpatrzona
przerażonymi oczyma w ciemną postać na podłodze.
– Zabiliście go! – szepnęła. – Och, Dio mio, zabiliście go!
Potem usłyszałem głębokie westchnienie i okrzyk
radości. Zaczęła tańczyć po pokoju i klaskać w ręce;
jej czarne oczy wyrażały wielkie zdumienie, a usta
wypowiadały tysiące słów bez związku. Widok tej kobiety odchodzącej od zmysłów budził grozę i zdziwienie. Nagle opanowała się i obrzuciła nas pytającym
wzrokiem.
– Ale wy! Wy jesteście z policji? To wy zabiliście
Józefa Gorgiano? Nieprawdaż?
– Jesteśmy z policji, madame.
Rozejrzała się dokoła.
– A gdzie jest Gennaro? – zapytała. – To mój mąż
Gennaro Lucca. Jestem Łucja Lucca, a oboje przybyliśmy z Nowego Jorku. Gdzie jest Gennaro? Wezwał mnie przed chwilą z tego okna i przybiegłam
natychmiast.
– To ja panią wezwałem – rzekł Holmes.
24
25
– Pan? Skądże...
– Pani szyfr nie był trudny, madame, a Pani obecność tutaj pożądana. Wiedziałem, że wystarczy sygnał, a pani przyjdzie natychmiast.
Piękna Włoszka spojrzała ze strachem na mego
towarzysza.
– Nie rozumiem, skąd pan o tym wie – rzekła. – Józef Gorgiano... w jaki sposób... – przerwała, a potem
nagle jej twarz zajaśniała dumą i radością. – Teraz
pojmuję! Mój Gennaro! Mój piękny, wspaniały Gennaro, który mnie zawsze bronił, dokonał tego, zabił
potwora własną ręką! Och, Gennaro, uwielbiam cię!
– Dobrze, pani Lucca – rzekł prozaiczny Gregson,
bezceremonialnie kładąc rękę na ramieniu kobiety,
jakby chodziło o bandytę z Notting Hill. – Nie wiem,
kim pani jest, ale słowa przed chwilą wypowiedziane
świadczą, że będziemy pani potrzebować w Scotland
Yardzie.
– Chwileczkę, Gregsonie – rzekł Sherlock Holmes.
– Przypuszczam, że tej pani zależy na udzieleniu
nam wyjaśnień. Pani rozumie, że jej małżonek będzie aresztowany i oskarżony o zabójstwo człowieka,
który leży przed nami. To, co pani powie, zostanie
wykorzystane w sądzie. Ale jeśli, zdaniem pani, mąż
działał z pobudek niekarygodnych i których ukrywać
nie potrzebuje, lepiej będzie, jeśli nam pani opowie
całą historię.
– Teraz, kiedy Gorgiano nie żyje, nie lękamy się
niczego – rzekła kobieta. – Był to szatan i potwór
i żaden sędzia na świecie nie mógłby skazać mego
męża za to, że go zabił.
26
– W takim razie – rzekł Holmes – proponuję, abyśmy zamknęli te drzwi, zostawili wszystko tak, jak
znaleźliśmy, poszli z tą panią do jej pokoju i po wysłuchaniu całej historii powzięli decyzję.
Pół godziny później wszyscy czterej siedzieliśmy
w małym pokoiku signory Lucca, słuchając jej ciekawego opowiadania o tych niesamowitych wypadkach, których zakończenia byliśmy przypadkowymi
świadkami. Mówiła szybką i płynną, ale niepoprawną
angielszczyzną, więc gramatyczne błędy usuwam dla
przejrzystości mojego sprawozdania.
– Urodziłam się w Posilippo, w pobliżu Neapolu
– rzekła – i jestem córką Augusta Barelli, znanego
prawnika i deputowanego tego okręgu. Gennaro pracował w biurze mego ojca. Pokochałam go. Nie miał
ani pieniędzy, ani stanowiska – nic, tylko swoją urodę, siłę i energię – a więc ojciec sprzeciwił się naszemu małżeństwu. Uciekliśmy razem, pobraliśmy się
w Bari i sprzedałam swoje klejnoty, aby mieć pieniądze na przejazd do Ameryki. Było to przed czterema
laty i od tego czasu przebywaliśmy w Nowym Jorku.
Na początku szczęściło się nam. Gennaro oddał przysługę jednemu Włochowi – obronił go przed bandytami
na Bowery i zyskał w nim przyjaciela. Nazywał się
on Tito Castalotte i był wspólnikiem firmy Castalotte
& Zamba, wielkich handlarzy owoców w Nowym Jorku. Signor Zamba jest chory, a nasz przyjaciel Castalotte był właściwym kierownikiem firmy, w której
pracuje trzystu ludzi. Przyjął mego męża, postawił
go na czele jednego z oddziałów i na każdym kroku
okazywał mu swoją życzliwość. Signor Castalotte
27
był kawalerem i jestem przekonana, że pokochał
Gennara jak syna, a ja i mój mąż kochaliśmy go
wzajemnie, jakby był naszym ojcem. Wynajęliśmy
i umeblowaliśmy domek i przyszłość zdawała się do
nas uśmiechać, kiedy pojawiła się ta czarna chmura,
która wkrótce zasłoniła nasz horyzont.
Pewnej nocy Gennaro przyprowadził do domu
rodaka. Zwał się on Gorgiano i pochodził również
z Posilippo. Był to rosły mężczyzna, jak możecie poświadczyć, gdyż widzieliście jego zwłoki. Nie tylko
był olbrzymiego wzrostu, ale wszystko wydawało się
w nim groteskowe, gigantyczne i przerażające. Jego
głos rozbrzmiewał jak grom w naszym małym domu.
Ledwie starczało mu miejsca, kiedy zaczynał gestykulować rękami w trakcie rozmowy. Jego myśli, jego uczucia, jego namiętności były zawsze przesadne
i monstrualne. Mówił, a raczej ryczał z taką energią,
że inni mogli tylko siedzieć i słuchać, ogłuszeni potokiem jego słów. Jego oczy hipnotyzowały i zdawały
na łaskę i niełaskę. Był to człowiek straszny i zdumiewający. Dzięki Bogu nie żyje już.
Przychodził bardzo często, ale zdawałam sobie
sprawę, że Gennaro, podobnie jak ja, nie jest zadowolony z jego odwiedzin. Mój biedny mąż siedział blady i milczący, słuchając jego groźnych przemówień,
poświęconych zagadnieniom społecznym i politycznym, których nam nie szczędził przy każdej wizycie.
Gennaro nic nie mówił, ale ja, która tak dobrze go
znałam, spostrzegłam w jego twarzy coś, czego nigdy dotąd nie widziałam. Na początku sądziłam, że
to wstręt. A potem, stopniowo, zrozumiałam, że to
28
było coś więcej niż wstręt. Była to obawa – straszliwa, tajemna, przemożna obawa. Tej nocy, kiedy
zauważyłam jego przerażenie, objęłam go za szyję
i zaklinałam na naszą miłość i na wszystkie świętości, aby nic przede mną nie ukrywał i powiedział,
dlaczego się lęka tego olbrzyma.
Powiedział mi i serce we mnie zamarło. Mój biedny
Gennaro! W dniach niedostatku – kiedy cały świat
zdawał się drwić z jego wysiłków i kiedy jego umysł,
znękany przeciwnościami losu, skłaniał się ku rozpaczy – wstąpił w Neapolu do „Czerwonego kręgu”
zorganizowanego na wzór dawnych karbonariuszy.
Przysięgi i tajemnice tego zrzeszenia były straszliwe.
Nie mógł już wystąpić. Kiedy uciekliśmy do Ameryki,
Gennaro myślał, że wszystko to należy do przeszłości.
Jakież więc było jego przerażenie, kiedy pewnego wieczoru spotkał na ulicy tego samego człowieka, który
go wtajemniczył w Neapolu, olbrzyma Gorgiana, obdarzonego w południowych Włoszech przydomkiem
śmierci, gdyż miał na sumieniu szereg morderstw.
Przybył do Nowego Jorku, uciekając przed policją
włoską, i założył tu filię tego straszliwego związku.
Wszystko to opowiedział mi Gennaro i pokazał wezwanie, które właśnie otrzymał, z czerwonym kręgiem
w nagłówku, donoszące o zebraniu loży w oznaczonym dniu i domagające się jego przybycia.
To było okropne, ale czekały nas jeszcze większe
nieszczęścia. Zauważyłam, że od pewnego czasu,
kiedy Gorgiano nas odwiedzał, a czynił to stale wieczorem – rozmawiał ze mną bardzo dużo, a nawet,
gdy mówił do męża, wpatrywał się we mnie tymi
29
straszliwymi, dziko płonącymi oczyma. Pewnej nocy tajemnica się wyjaśniła. Wzbudziłam w nim to, co
nazywał miłością – miłość zwierzęcia, dzikiego człowieka. Gennaro nie wrócił jeszcze do domu, kiedy
przyszedł. Otworzył drzwi, chwycił mnie w ramiona,
objął swym niedźwiedzim uściskiem, okrył pocałunkami i błagał, abym z nim uciekła. Szamotałam się
i krzyczałam i wtedy Gennaro przybiegł mi na pomoc.
Ale on zadał Gennarowi tak potężny cios pięścią, że
mój mąż upadł bez przytomności, a potem uciekł
z naszego domu, do którego nie miał już nigdy zawitać. Tej nocy zyskaliśmy śmiertelnego wroga.
Zebranie odbyło się kilka dni później. Gennaro
wrócił z niego z twarzą, która powiedziała mi, że stało
się coś strasznego. Było gorzej, niż się spodziewaliśmy. Cele towarzystwa polegały na szantażowaniu
bogatych Włochów i grożeniu im śmiercią, jeśli nie
złożą okupu. Zdaje się, że usiłowano dokonać szantażu na Castelottim, naszym przyjacielu i dobroczyńcy.
Nie uląkł się pogróżek i ów list z groźbami przesłał
policji. Postanowiono teraz dla przykładu, który
wpłynąłby w odpowiedni sposób na kolejne ofiary,
uciec się do gwałtu. Zebranie uchwaliło wysadzić
w powietrze jego dom. Ciągnięto losy, kto ma dokonać
tego czynu. Gennaro dostrzegł uśmiech na okrutnej
twarzy naszego wroga, kiedy włożył rękę do puszki
z losami. Widocznie poczyniono odpowiednie przygotowania, gdyż mój mąż wyciągnął fatalną monetę
z czerwonym krążkiem, co oznaczało, że on zostanie
mordercą. Miał zabić swego najlepszego przyjaciela
albo narazić siebie i mnie na zemstę towarzyszy. Ich
30
piekielny system polegał nie tylko na karaniu tych,
których się bali lub nienawidzili, ale i tych, których
ludzie ci kochali, i świadomość tego niczym straszliwa groźba wisiała nad głową mego biednego Gennara, przyprawiając go o paniczny strach.
Przez całą noc siedzieliśmy, trzymając się w uścisku i dodając sobie wzajemnie otuchy. Zamach wyznaczony był na drugi wieczór. W południe ja i mój
mąż byliśmy już w drodze do Londynu, ale wcześniej
uprzedziliśmy naszego dobroczyńcę o niebezpieczeństwie i pozostawiliśmy policji szereg wskazówek, aby
uchronić go w przyszłości.
Resztę, panowie, znacie. Byliśmy pewni, że nasi
wrogowie będą nas ścigać. Gorgiano miał własne
powody do zemsty, a wiedzieliśmy, jaki może być
bezwzględny, przebiegły i niezmordowany. Zarówno
we Włoszech, jak i w Ameryce opowiadano o nim
straszliwe historie. Teraz – mógł okazać swoją moc.
Mój najdroższy skorzystał z kilku dni spokoju, które
nam dała ucieczka, i przygotował dla mnie kryjówkę
w taki sposób, że nie mogło mnie dosięgnąć żadne
niebezpieczeństwo. Sam chciał być nieskrępowany,
aby móc porozumieć się z policją włoską i amerykańską. Nie wiem, gdzie żył i jak. Wszystko, co mi
doniósł, wyczytałam w kolumnie ogłoszeń dziennika.
Ale pewnego razu, wyjrzawszy przez okno, zobaczyłam pilnujących dom dwóch Włochów i zrozumiałam, że Gorgiano wpadł w jakiś sposób na nasz ślad.
W końcu Gennaro zamieścił w gazecie informację, że
będzie przesyłał sygnały z pewnego okna, ale kiedy
sygnały przyszły, były tylko ostrzeżeniem, które na31
gle zostało przerwane. Zdaję sobie teraz sprawę, że
wiedział, iż Gorgiano krąży w pobliżu i przygotował
się, dzięki Bogu, na jego przyjście. A teraz pytam
was, panowie – czy mamy się spodziewać kary i czy
jakiś sędzia może skazać mego Gennara za to, co
uczynił?
– Doprawdy, panie Gregson – rzekł Amerykanin,
spoglądając na detektywa – nie znam waszych brytyjskich praw, ale przypuszczam, że w Nowym Jorku
mąż tej pani może się spodziewać tylko podziękowania.
– Musi pani pójść ze mną do szefa – odpowiedział
Gregson. – Jeśli to, co słyszeliśmy, jest prawdą, nie
sądzę, abyście mieli powód czegoś się lękać. Ale nie
mogę zrozumieć, panie Holmes, w jaki sposób pan
wdał się w tę sprawę.
– Kształcę się, Gregsonie, kształcę. Wciąż szukam
wiedzy na starym uniwersytecie. A ty, Watsonie, zyskałeś do zbioru kolejny przypadek – tragiczny i groteskowy zarazem. Ale nie ma jeszcze ósmej, a dziś
w Covent Garden wieczór wagnerowski. Jeśli się
pośpieszymy, może zdążymy na drugi akt.
32
Plany Bruce’a-Partingtona
W trzecim tygodniu listopada roku 1895 spowiła Londyn gęsta, żółta mgła. Wątpię, czy w okresie
od poniedziałku do czwartku można było z okien
naszych na Baker Street dostrzec kontury domów
naprzeciwko. Holmes spędził pierwszy dzień na porządkowaniu swoich papierów. Drugiego i trzeciego
dnia zajął się z całą cierpliwością przedmiotem, do
którego miał słabość od niedawna – muzyką średniowiecza. Ale kiedy, wstając od śniadania, ujrzeliśmy
po raz czwarty szarobrunatne, gęste kłęby mgły,
przewalające się za oknami i osiadające w tłustych
kroplach na szybach, niecierpliwa i ruchliwa natura
mojego towarzysza nie mogła dłużej znieść równie
beznadziejnej egzystencji. Bez ustanku chodził po
pokoju rozgorączkowany trzymaną na wodzy energią, gryząc paznokcie, bębniąc palcami po meblach
i skarżąc się na bezczynność.
– Jest coś interesującego w gazecie, Watsonie?
– rzekł.
Wiedziałem, że pytanie Holmesa odnosi się do rzeczy interesujących z punktu widzenia kryminalistyki.
Były wiadomości o rewolucji, o możliwym wybuchu
wojny i o grożącej zmianie rządu, ale to nie wchodziło w zakres obecnych zainteresowań mego towarzy33
sza. Nie mogłem znaleźć żadnej wzmianki o jakimś
niezwykłym i niezbadanym przestępstwie. Holmes
westchnął i znów zaczął chodzić po pokoju.
– Zbrodniarz londyński jest w istocie czymś zupełnie przeciętnym – rzekł tonem łowcy, któremu
nie udało się polowanie. – Spójrz przez okno, Watsonie. Popatrz na te wyłaniające się z mgły postacie,
które zaledwie widać i które po chwili znowu nikną
w tumanach mgły. Złodziej lub morderca mógłby
w takim dniu grasować w Londynie jak tygrys w dżungli, ukazując się tylko w chwili ataku i to wyłącznie
swojej ofierze.
– Było kilka drobnych kradzieży – rzekłem.
Holmes mruknął pogardliwie.
– Ta wielka i ponura scena godna jest wybitniejszego przestępstwa – rzekł. – Jakie to szczęście dla
społeczeństwa, że nie jestem zbrodniarzem.
– To prawda – rzekłem serdecznie.
– Gdybym był Brooksem, Woodhousem lub jednym z pięćdziesięciu ludzi, którzy mają powody,
aby mnie życia pozbawić, jak długo ukrywałbym się
przed własnym pościgiem? Wezwanie, list podrobiony, wyznaczający mi spotkanie, i byłoby po wszystkim. Szczęście, że nie ma mgły w krajach łacińskich
– krajach morderstwa! Na Jowisza, nareszcie ktoś
nadchodzi, aby przerwać tę naszą zabójczą monotonię.
Była to pokojówka z telegramem. Holmes otworzył
go i wybuchnął śmiechem.
– Dobrze, dobrze. I co dalej? – rzekł. – Brat Mycroft
zapowiada mi swoją wizytę.
34
– Dlaczego nie? – zapytałem.
– Dlaczego nie? To tak, jakbyś spotkał tramwaj
na wiejskiej drodze. Mycroft zdąża tylko po utartych
szlakach. Mieszkanie na Pall Mall, Klub Diogenesa,
Whitehall – oto jego zwyczajna wędrówka. Raz i tylko
raz był tutaj. Co mogło być przyczyną zmiany?
– Czy nie podaje żadnych powodów?
Holmes wręczył mi telegram swego brata.
„Muszę widzieć się z tobą w sprawie Cadogana
Westa. Przychodzę zaraz. – Mycroft”.
– Cadogan West? Słyszałem to nazwisko.
– Nic mi ono nie tłumaczy, że Mycroft dał się jednak wyprowadzić z równowagi! To tak, jakby planeta
zmieniła swój zwyczajny bieg. Ale czy wiesz, kim jest
Mycroft?
Przypominałem sobie, jak przez sen, wyjaśnienia
Holmesa z czasu przygody greckiego tłumacza.
– Mówiłeś mi, że jest skromnym urzędnikiem rządu brytyjskiego.
Holmes roześmiał się.
– Nie znałem cię wówczas jeszcze tak dobrze.
W dziedzinie polityki dyskrecja jest wskazana. Masz
słuszność, mówiąc, że służy brytyjskiemu rządowi.
Ale równie dobrze mógłbyś powiedzieć, że czasem
jest rządem brytyjskim.
– Mój drogi Holmesie!
– Wiedziałem, że będziesz zdziwiony. Mycroft pobiera rocznie czterysta pięćdziesiąt funtów, zadowala
się posadą skromnego urzędnika, nie ma żadnych
ambicji, nie ubiega się o żadne zaszczyty i tytuły, ale
jest najniezbędniejszym człowiekiem w kraju.
35

Podobne dokumenty