Grażyna Tylka, Dzieciaki z Oratorium

Transkrypt

Grażyna Tylka, Dzieciaki z Oratorium
Grażyna Tylka, Dzieciaki z oratorium
Scena 1
osoby: DOMINIK, PAN ADAM, PANI MAŁGORZATA, STASIU, MARCIN, PIOTREK, EWA,
MARYSIA, CHŁOPCZYK, KSIĄDZ BOSKO, NARRATOR.
(Łąka, w głębi widać szopę. Bawiące się dzieci. zgiełk, hałas, dzieci ganiają się i krzyczą;)
NARRATOR: Ksiądz Bosko pracował z innymi bez wytchnienia nad uruchomieniem wielkiego
oratorium młodzieżowego. Praca odbiła się na jego zdrowiu, tak że poważnie zachorował, więc
pojechał do swojej Mamy Małgorzaty w Becchi. Podczas trzech miesięcy pobytu wciąż myślał o
młodzieży z Turynu. Kierowany tęsknotą chciał wrócić do nich na zawsze. Gdy wyzdrowiał
szczęśliwy, bo razem z matką, biorąc najpotrzebniejsze rzeczy ruszył piechotą w 32-km drogę do
Turynu.
Matka jego skończyła 58-lat,nie bała się widać zmian ,podjęła decyzję pod namową Jana ,że razem
będą zajmować się opuszczonymi dziećmi w Oratorium. Oto fragmenty z ich życia ,przedstawione
w trzech scenach
PANI MAŁGORZATA: Dzieci! Spokój! Przestańcie już biegać, chciałam wam coś
powiedzieć...Coś bardzo dobrego.
STASIU: Taaak? ...a o co chodzi Pani Małgorzato?
(Ewa i Marysia kłócą się i przeszkadzają w rozmowie)
EWA: Oddaj mi moja skakankę! No! Oddaj natychmiast!
MARYSIA: Nie dam! Sama ja znalazłam; nie twoja!
EWA: A właśnie, że moja; oddawaj!
MARYSIA: Nie, właśnie że nie oddam... Pani Małgorzato, ona mi zabrała skakankę.
EWA: To nie prawda! Ona jest moja!
(Dominik z książką podchodzi do nich)
DOMINIK: Dziewczynki, przestańcie się kłócić, bądźcie koleżeńskie.
(Piotrek podbiega do Dominika i wyrywa mu książkę)
PIOTREK (krzyczy): Ooo! Mądrala! Czyta książki!
DOMINIK: Proszę oddaj, X. Bosko mi ją pożyczył, abym ją przeczytał... Oddaj, ty łotrze!
STASIU: Daj spokój Dominik, przecież ci ją odda, bo nie umie czytać!
DOMINIK: Ale żeby mi jej nie zniszczył.
STASIU: Nie martw się, na pewno się nie odważy.
MARCIN: Co słychać? W co się dzisiaj bawimy? A może zagramy w palanta?
DOMINIK: Ale najpierw chciałbym odzyskać książkę od Piotrka.
MARCIN: Nie martw się, to mój brat. Zaraz z nim pogadam.
PIOTREK: No masz Dominik; ale Marcin nie mów nic ojczymowi.
MARCIN: Dostaniesz manto, już ci się nazbierało.
DOMINIK: Nie, nie przepraszam że narobiłem tyle hałasu. Dzięki Bogu już jest wszystko w
porządku.
MARYSIA i EWA: Co jest, co się stało?
DOMINIK: Nic takiego...
PANI MAŁGORZATA: Dzieci chodźcie tu do mnie! Przestańcie się kłócić i hałasować! Mam coś
ważnego do powiedzenia.
EWA: Ale Piotrek mnie szturcha.
PIOTREK: Ale ja nie będę słuchał, mnie to nic nie obchodzi...
STASIU: Ale my chcemy posłuchać Pani Małgorzaty.
MARCIN: Uspokój się wreszcie braciszku...
DOMINIK: A gdzie jest ksiądz Bosko?
PANI MAŁGORZATA: Właśnie chciałam wam powiedzieć, że ksiądz będzie już tutaj niedługo z
kluczami do naszego przytułku w tej pustej szopie pana Pinardiego.
PAN ADAM: Dzieci kochane, od dziś będziemy mieć dach nad głową! Senne wizje księdza Bosko
spełniły się, oto Matka Boża Wspomożycielka doprowadziła nas do tego miejsca chwały! Tu będzie
„Oratorium" na Valdocco. Tutaj spędzimy naszą pierwszą Wielkanoc, trzeba tylko jakoś to urządzić.
MARCIN: Boże, jak się cieszę!
PIOTREK: Nareszcie będziesz miał gdzie uciec przed laniem. Ha ha ha!
DOMINIK: Ja przyniosę stół z domu.
STASIU: A ja poproszę mamę aby mi dała ławę z piwnicy.
EWA i MARYSIA: My przyniesiemy obrus, wazon i kwiatki... od babci.
PANI MAŁGORZATA: Dobrze! Dzieci kochane! W domu miałam tyle kłopotu, aby wszystkim
rządzić, każdemu coś należało rozkazać. Tu jestem o wiele spokojniejsza, bo nie mam ani czym
gospodarzyć, ani komu rozkazywać.
(Dzieci odchodzą zostaje MAŁY CHŁOPCZYK, ADAM i PANI MAŁGORZATA)
MAŁGORZATA: Sprzedam obrączkę i nakupuje mąki, fasoli, kukurydzy, pomarańczy i zrobimy tu
piękne śniadanie po mszy.
PAN ADAM: Tak, tak, trzeba tutaj zrobić taki „drugi dom", żeby dzieci głodne i zziębnięte nie
wałęsały się po ulicach Turynu.
MAŁGORZATA: Oj te biedne dzieciaki, trzeba nauczyć ich pracy, ale także czytać i pisać. Mój syn
Jan powiedział, że chce całe życie poświęcić dla ich dobra, żeby nie zeszły na „manowce". Ale skąd
wziąć na to pieniądze?
PAN ADAM: No jeśli Matka Boża pomoże, to już ksiądz Jan coś wymyśli...
(Wchodzi ksiądz Bosko)
KSIĄDZ BOSKO: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Matka Jego. Co tu tak
spiskujecie moi mili?
PAN ADAM: No czekamy na księdza i na ten klucz.
KSIĄDZ BOSKO: Aha, aha już wszystko wiecie...
(Spostrzega chłopczyka i kiwa na niego)
Chłopcze jak się nazywasz?
CHŁOPCZYK: Bartosz
KSIĄDZ BOSKO: Masz rodziców?
CHŁOPCZYK: Dawno pomarli.
KSIĄDZ BOSKO: A, gdzie mieszkasz?
CHŁOPCZYK: Wszędzie gdzie się da.
KSIĄDZ BOSKO: A więc jesteś bezdomny, a chodzisz do kościoła do spowiedzi, do komunii?
CHŁOPCZYK: Jeszcze nie.
KSIĄDZ BOSKO: A znasz katechizm?
CHŁOPCZYK: Nie, wstydzę się chodzić na religie, bo dzieci dobrze odpowiadają, a ja nie.
KSIĄDZ BOSKO: Chcesz, będę cię sam uczył.
CHŁOPCZYK: Chętnie, ale kiedy?
KSIĄDZ BOSKO: Choćby od zaraz - Bartoszu.
A więc uklęknijmy (Uklękli wszyscy i odmówili razem „Zdrowaś Mario".)
Scena 2
Osoby: DOMINIK, ELŻBIETKA, PANI MAŁGORZATA, MARCIN, PIOTREK, EWA,
MARYSIA, CHŁOPCZYK, KSIĄDZ BOSKO.
(Dzieci bawią się w Oratorium)
Ks .Jan Bosko zauważył również dziewczynki ,którymi nie miał się kto zająć,pojechał więc do
papieża Pjusa IX ,aby pozwolił założyć Zgromadzenia Sióstr Salezjanek i wsparł działalność
Oratorium ,bo liczba przychodzących tam dzieci rosła z tygodnia na tydzień .Chociaż warunki były
skromne dzieci chętnie tam przebywały.
EWA: Przynosimy kwiaty.
MARYSIA: Przyozdobimy nasz dom... dobrze mamo Małgorzato?
MAŁGORZATA: Dobrze, wspaniale. Postawcie wazon tutaj.
DOMINIK: Jakie piękne kwiatki, jakie piękne kwiatki.
MARCIN: Lepiej byście przyniosły cos do jedzenia.
PIOTREK: Jeszcze nic nie jadłem od rana.
MAŁGORZATA: Zaraz coś się znajdzie, Pan Adam poszedł do piekarni... może coś uprosi.
MARCIN: A gdzie jest nasz ksiądz?
MAŁGORZATA: Pojechał do Rzymu aby zdobyć jakieś pieniądze na utrzymanie Oratorium.
DOMINIK: Ale dzisiaj wraca, całe szczęście.
MAŁGORZATA: Przygotujmy stół, kwiaty, aby pięknie go powitać.
MARCIN: A co to za dziewczynka, z kim ona przyszła?
MARYSIA: Spotkałam ją całą umorusaną i płaczącą na pustej ulicy.
DOMINIK: A jak masz na imię?
DZIEWCZYNKA: Ela
DOMINIK: A gdzie mieszkasz?
DZIEWCZYNKA: Nie mam domu, czasami mieszkam u pani Zeli, ale ona mnie bije.
DOMINIK: Nie płacz, bądź tu z nami będzie ci wesoło. Bo święty chodzi uśmiechnięty.
(Dzieci śpiewają razem piosenkę „Każdy święty"- Arki Noego)
(Wchodzi Jan Bosko)
ELA: Bardzo wam dziękuję,że mnie tak serdecznie przyjęliście...będę pomagać pani Małgorzacie
i...chciałabym nauczyć się waszej piosenki ,aby zostać świętą...
KSIĄDZ BOSKO: Witajcie kochane dzieciaki, niech Bóg was błogosławi i Maryja Matka Jego nie
odstępuje ani na krok!
MAŁGORZATA: Och. Jesteś wreszcie; jak udała się podróż?
KSIĄDZ BOSKO: Dzięki Bogu! Wszystko załatwione.
.
PIOTREK: A ja proszę księdza nauczyłem się żonglowania, tak jak mi ksiądz kiedyś pokazał.
KSIĄDZ BOSKO: No no linoskoczka to się z ciebie nie zrobi, ale i to co umiesz wymaga
zręczności, pracy i skupienia, cieszę się, że nauczyłeś się tego... będą jeszcze z ciebie ludzie.
MARCIN: Proszę księdza mamy od dzisiaj nową dziewczynkę - Elę.
KSIĄDZ BOSKO: Chodź tu mała. Nie masz rodziców.
DZIEWCZYNKA: Nie
KSIĄDZ BOSKO: (Głaszcze ja po głowie) A gdzie są?
ELA: Nawet ich nie znam, nigdy ich nie widziałam...pani Zela mówi ,że mnie ktoś pod jej próg
podrzucił ,jak jest trzeźwa, to mnie nie bije ,mówi że moich rodziców diabli wzieli...a ja nie wiem
co to znaczy...?
Ks.Bosko: Nie mów już tak...módl się za nich. Matko Małgorzato...trzeba jej sprawić jakąś
sukienkę ,ta się już całkiem podarła.
MAŁGORZATA: Tak, coś wykombinuję. (Odchodzi z Elą za rączkę)
KSIĘDZ BOSKO: No, bieżmy się chłopcy do roboty, trzeba jeszcze dzisiaj pobielić drzewka w
ogrodzie. A ty Bartoszu, gdzie się chowasz .mógłbyś poprzycinać gałęzie, tak świetnie to
robisz...może kiedyś będziesz ogrodnikiem.
BARTOSZ: Ja nie mam czasu ! Ks .BOSKO: Chodźmy razem....
Potem będziemy się uczyć religii.
BARTOSZ: Ja, ja ja musze iść do kolegów z mojej ulicy.
KSIĄDZ BOSKO: Jak uważasz, gdzie będzie ci lepiej? Czy z nimi nie narazisz się znowu na guzy i
zupełnie zapomnisz czego się nauczyłeś?
Pomódlmy się: „Aniele Boży stróżu mój..."
I chodźmy wszyscy.
Scena 3
Osoby: DOMINIK, DZIEWCZYNKA, ADAM, STASIU, MARCIN, PIOTREK, EWA, MARYSIA,
BARTOSZ, KSIĄDZ BOSKO..
(Wieczór w Oratorium. Sypialnia)
NARRATOR:150 lat temu kiedy żył Jan Bosko następował szybki rozwój techniczny ,, ludzie
zaczynali do życia podchodzić konsumpcyjnie, brakowało autorytetów, dlatego bardzo dużą rolę
odegrał w życiu młodzieży św.Jan Bosko, i dzisiaj potrzeba nam takich ludzi ,bo sytuacja jest
podobna .Trzeba po całym świecie głosić słowo Boże i uczyć miłości duchowej która łączy
wszystkie narody świata.
ADAM: Co tu taki hałas?! Znowu się kłócicie łobuzy jedne, ja wam dam, na was to tylko pasa
zdjąć i lać ile wlezie.
MARCIN: No właśnie, niech pan wleje temu Stasiowi, przyszedł pierwszy raz i od razu się
panoszy.
ADAM: No ty łobuzie, zaraz zawołam księdza Bosko, niech się z tobą rozprawi!
STASIU: Ee tam! Ja nikogo się nie boję! Nawet mojego najstarszego brata!
ADAM: Ty urwisie! Gdzie z tymi pięściami, wynocha stąd!
(Wchodzi Ksiądz Bosko, odciąga pana Adama na bok)
KSIĄDZ BOSKO: Co to za awantura, panie Adamie? Wychowanków trzeba nie tylko kochać, ale
okazać im że są kochani. Zalecam przeto, aby między chłopcami było wzajemne zaufanie, przede
wszystkim w czasie zabawy. Bez rodzinnego współżycia nie można zdobyć zaufania. Kto pragnie
być kochany musi okazać że kocha. Jezus Chrystus stał się mały dla maluczkich.
DOMINIK: Tak proszę księdza, Pan Jezus cały czas okazuje nam swoją miłość. I powiedział:
„Pozwólcie dzieciom przyjść do mnie..." chciałbym zostać księdzem.
KSIĄDZ BOSKO: Dominiku, niech stanie się wola Boża. A tym czasem pomódlmy się o te i o inne
pragnienia „Ojcze nasz..."
...i jeszcze słówko wieczorne:
(Wchodzi na podwyższenie; dzieci kładą się do łóżek)
Miałem taki sen: Widziałem ludzi koloru brązowego okrytych skórami zwierzęcymi o dzikich i
zaniedbanych włosach. Uzbrojeni w długie oszczepy i łuki, walczyli między sobą zaciekle. Wtem
na dalekim horyzoncie ukazali się jacyś ludzie. Byli to misjonarze z różnych zakonów. Szli
odważnie w imię Chrystusa, lecz gorliwość swoją przepłacali męczeńską śmiercią! Przeraziłem się
tym krwawym widokiem, lecz spostrzegłem nową grupę misjonarzy poprzedzaną przez chłopców.
Przekonałem się, że to Salezjanie, na ich widok barbarzyńcy odkładali broń i zbliżali się ze szczerą
uprzejmością .Salezjanie to my...idący śladami św .Franciszka Salezego.
Dobranoc i niech się wam aniołki przyśnią.