Władysław Kowalski, Legendy i podania ziemi dobczyckiej

Transkrypt

Władysław Kowalski, Legendy i podania ziemi dobczyckiej
Legendy i podania ziemi dobczyckiej
spisał Wł. Kowalski
Opracowanie literackie Barbara Myczkowska-Hankus
Piękna jest ziemia dobczycka, ubogacona nad inne przez
naturę.
Kiedy Bóg pochylał się nad nią w swoim dziele tworzenia, to musiał srodze się nad czymś zadumać. Przez tę nieuwagę wysypały
Mu się skarby ze wszystkich skrzyń do równego podziału. Góry
łagodne, obrosłe lasami, objęły szmaragdową od traw dolinę. Jej
dnem popłynęła wartko rzeka. Mm się dobry Stworzyciel spostrzegł, a już nad nią i wzgórze, jakby pasowane pod zamek, wyrosło hardo ku górze. Tuż za nim drugie, dla miasta dogodne, a przy
nich skały groźne i tajemnicze. - A niech już tak zostanie - machnął ręką Dobrotliwy. I zostało do dziś.
W długie zimowe wieczory zbierali się nasi praojcowie w
starej dobczyckiej karczmie " Na zbóju ", aby przy kuflu piwa
powspominać dawne czasy i opowiadać legendy o zamku i jego
okolicach. Przekazywane z pokolenia na pokolenie, dopominają
się swego prawa do życia i pamięci o nich.
Legenda o "Złotej Gęsi"
Bardzo dawno temu, nad Rabą w Dobczycach stał wzniosły
królewski zamek, dumnie strzelając w niebo wieżycami. Gęsiarkowie czeladni dobczyckiego starosty wypasali na zboczach południowych pod zamkiem stada gęsi. Strzegli gąsek najpilniej jak
umieli, pomni przykazań starej ochmistrzyni. Pod wieczór, kiedy mieli już wracać, spostrzegli, że im w stadzie jednej gąski
zabrakło. Nie śmieli bez niej pokazać się na zamku, a i żal im też
było gąski.
- Lisica pewnie ją porwała - płakał Łukaszek - psiarze zamkowi mówili, że ma ona norę na zboczu wśród skał.
- A może jest na odnodze Baby - mówili inni, chodźmy jej
szukać!
Wtedy właśnie w zaroślach, tuż pod murem zamkowym dało
się słyszeć gęganie.
- Tam, tam jest! To ona! - zawołał Piotraszek - bo
wszystkie inne są w dole. Biegnijcie, łapcie bo znowu nam zginie!
Rozprysła się w oka mgnieniu cała gromadka po krzakach pod
murami. Szukają, wołają, rzucają kęski chleba, lecz nigdzie
gąski nie widać. Zniechęceni usiedli koło Piotraszka i radzić
poczęli, co czynić dalej. Nagle znów słyszeć się dało gęganie
ale w innej stronie, pomiędzy drzewami. Zerwał się Łukaszek i
jednym skokiem znalazł się pośród omszałych pni - i cóż widzi?
Oto po zielonej trawce chodzi bieluchna gąska
- A tuś mi jest gęgulo jedna! - wrzasnął uradowany pacholik i szybkim ruchem zrzucił sukmankę, aby nią nakryć ptaka i
schwytać. Kiedy miał już ją prawie w ręku, poczuł, że ziemia
ugina się mocno pod jego nogami. Krzyknął ze strachu chwytając się gałęzi na której zawisł w powietrzu. Pod jego stopami
ukazało się zapadlisko głębokie jak studnia. Stamtąd dochodziło
gęganie ptaka. Przypomniał sobie wtedy biedny chłopczyna jak
opowiadali starzy ludzie, że od zamku w różne strony biegną
podziemne korytarze, pobudowane z rozkazu książąt w dawnych
czasach. Miały być kryjówką dla mieszkańców grodu i miasta
przed wrogami. Przeraził się onych podziemi ciemnych, bp słyszał też, że tam się strachy i zjawy dziwne pokazują. Mimo to
gąski było mu coraz bardziej żal, więc puścił gałąź i odważnie
skoczył do ciemnego dołu. Ruszył przed siebie po wykładanym
kamieniami dnie korytarza. Powoli ciemności zaczęły zamieniać
się w szarość, stawać się coraz jaśniejsze, aż K wreszcie silny
blask buchnął ku niemu z głębokiej wnęki wydrążonej w skale.
Spojrzał i oczom własnym ledwo uwierzyć zdołał. Pod kamienną ścianą dostrzegł gniazdo ze srebrnych gałązek, a na nim złotą
gęś, której piórka siały dookoła ów słoneczny blask. Wokół
gniazda leżały złote dukaty jakich nigdy nie zdarzyło mu się widzieć. Dziwy to były niespotykane!
Zaciekawiony podsunął się bliżej, a gęś popatrzyła na niego
szmaragdowymi oczami, pokręciła łebkiem i odezwała się ludzką mową:
- Ktoś ty taki i po coś tu przyszedł?
- Z zamku jestem, a tu przyszedłem szukać mojej gąski - odpowiedział chłopak, ledwie głos mogąc wydać z siebie od podziwu i zachwytu.
- Straciła mi się ze stada, pewnie weszła tu do podziemia.
- Kwa, kwa - pokiwała swym łebkiem złota gęś - A nie dukatów szukasz ? - zapytała jeszcze.
- Nie, nie. Ja muszę gąskę znaleźć, bo przecież ona
zginie tutaj bez jedzenia i wody.
- Kiedy tak, to dobrze. Idź więc teraz prosto i znajdziesz
ją ale abyś mnie pamiętał, weź sobie upominek - pokazała
ruchem głowy na dukaty.
- Dziękuję od serca - nieśmiało odezwał się pacholik i wziął
jeden złoty dukat.
- A teraz idź prosto po swoją zgubę ale pamiętaj abyś nikomu nie mówił coś tu widział. To mówiąc schowała łebek
pod skrzydło i zasnęła.
W miarę jak Łukaszek się oddalał blask przygasał a potem
ogarnęły go ciemności. Tak doszedł do wyjścia z podziemi, które
zasłaniały gęste krzaki. Rozchylił zielone gałęzie i jednym skokiem znalazł się w świetle dnia, u podnóża zamku, tuż nad brzegiem Raby. Stała tam sobie spokojnie bieluchna gąska, której szukał.
W izbie czeladnej dobczyckiego zamku siedziano już przy
wieczerzy kiedy Łukaszek stanął w progu z odnalezioną zguba.
- Gdzież ona była, jakeś ją odnalazł synku ?- wołała ochmistrzyni.
- Zaraz opowiem wszystko, ani się spodziewacie ludzie
com ja widział! - wykrzykiwał Łukaszek, zapominając co
obiecał gąsce.
Zaraz też uczyniono miejsce przy stole Łukaszkowi, podsunięto mu chleb z misą krupniku. Zabrał się rychło do jedzenia, a
gdy skończył dobył z kieszonki złoty dukat i położył go na stole
przed oczami całej czeladzi.
- Dukat ! - krzyknęli wszyscy, skąd go masz synku ? zapytała gospodyni.
- Dostałem go - dodał szeptem z miną bardzo tajemniczą -od
złotej gąski.
- I tyś wziął jeden, głupcze ? - wrzasnął mu nad uchem koziarek
- To prawda, to mogło tak być - rzekł owczarz w zamyśleniu. O tej złotej gęsi opowiadał często mój dziadek, że
widywali ją biedni podróżni pływający na rozlewiskach
Raby pod zamkiem.
- Kiedy tak - wrzasnął znów na całą izbę koziarek - to niech
nam się pokaże. Pójdziemy tam chłopaki jutro nim rozednieje! Co, radziście pójść ze mną ? Wszyscy pokiwali głowami, bo każdemu marzyły się złote dukaty.
- Ej, nie chodźcie tam - ostrzegał Łukaszek i stary koziarek poniechajcie swoich zamiarów, tak dla was będzie lepiejbo złota gęś nie darmo kryje się pod ziemia, w tym coś
jest ale nikt z nas tego nie wie...
Ale oni chytrzy na pieniądze nie posłuchali. Poszli więc
przed świtem na stok wzgórza, do rozpadliny, zabrawszy ze sobą
worki i łuczywo. Pobiegł za nimi i Łukaszek, aby ich odcią-
gnąć od zamiarów ale go nie usłuchali, a jeden z nich odepchnął
go tak silnie, że upadł i stoczył się w dół. Kiedy ponownie zaczął się wspinać ku rozpadlinie usłyszał głuchy huk i poczuł
wstrząs góry. Stanął więc, wyjął dukata, położył go na dłoni i
zapłakał bo zrozumiał, że już więcej koziarków nie zobaczy.
Chciwość ich zgubiła. Tymczasem dukat wypsnął mu się z dłoni,
potoczył się po zboczu i znikł w rozpadlinie. Pobiegł zanim ale
rozpadlina znikła. W jej miejscu był gąszcz taki, że nijak było
przedrzeć się. Ze zwieszoną głową powrócił na zamek, a z jego
miny wszyscy wyczytali nieszczęście. Stary koziarz pokiwał głową :
- Nie posłuchali mnie, spotkało ich to, na co zasłużyli, bo
prawdą jest, że pieniądz, chytrość, skąpstwo, przynoszą
jedynie nieszczęście.
Tak się kończy ta opowieść. Odtąd nikt nie ujrzał już złotej
gęsi, ani wejścia do podziemi nie można odnaleźć.
Kto by jednak o północy przyszedł na zamek i przyłożył ucho
do dziedzińca, usłyszy głuche lamenty spod ziemi.
Legenda o kopcu nad Rabą HARSTKIEM zwanym
Dawne to były czasy gdy na gruzach strażnicy, chylącej się
do upadku z wiekowych zniszczeń, powstała w czasach królewskich nowa. Stała nad jedyną drogą wodną wśród nieprzebytych
borów i lasów, ciągnących się od Karpat, aż po dobczycki zamek i Kraków. Obsadziła ją groźna banda rabusiów, na czele
której stał znany z okrucieństwa herszt. Był postrachem całej
okolicy. Nie przepuścił on karawanom kupców ciągnących szlakiem handlowym na Węgry, ani też spławiającym swoje towary
rzeką Rabą do Wisły. Łupili co się dało i mordowali. Grupami
wyruszali w odległe okolice paląc i rabując. Pewnego razu wpadli
do wsi z której uprowadzili córkę bogatego gospodarza, piękną
Mannę. Kochali się w niej wszyscy chłopcy. Największe szczęście miał syn włodyki - Stach, ponieważ to jego właśnie wybrała
Hania. Rodzice nie mieli nic przeciw temu, więc szykowano się
do weseliska.
Pewnego dnia gruchnęła w osadzie wieść, że piękną Hannę
porwali zbójcy. Szukano jej po lasach ale na próżno. Rodzice
rozpaczali, a Stach rozmyślał nad jej uwolnieniem. Wreszcie z
silnym postanowieniem wetknął nóż za pas, wziął strzelbę na ramię, siekierę w rękę i poszedł w las. Kierował się na południe
gdzie miało być gniazdo zbójeckie - jak słuchy chodziły - nad
Rabą. Szedł przez trzy dni, a noce spędzał na drzewach z obawy
przed dzikimi zwierz etami ś Pewnego dnia usłyszał głosy przechodzących obok niego ludzi. Nadstawiwszy pilnie ucha usłyszał,
że jeden z nich mówi:
- Ej, ty Kafar, nie mogłeś to kogoś starszego zostawić. Ci
dwaj to jeszcze młodziki, mogą posnąć, a dziewczyna gotowa uciec. Wiesz jak jej kazał nam strzec sam herszt.
- Co ci strzeliło do głowy - zburczał go drugi głos - to takie głupie stworzenie, że nie odwarzy się uciec.
Poszli dalej w las, a Stach doczekał do świtu i wyruszył tam
skąd zbóje przybyli. Po godzinie zobaczył szeroką rzekę, a na
drugim brzegu wieżę na wzgórzu w kształcie kopca. U jej stóp
stała szopa. Domyślił się Stach, że tutaj schowali jego Hanię
zbójcy. Przepłynął rzekę i skradając się po cichutku podszedł do
szopy. Nim się drzemiący zbóje zorientowali, już było po nich.
Skoczył Stach do szopy wołając swoja Hanię, a ta zobaczywszy
ukochanego rzuciła mu się na szyję. Wybiegli szybko z szopy,
przepłynęli Rabę i zniknęli w lesie. Na zamku opowiedzieli
staroście jakich to sąsiadów ma na kopcu za Rabą. Starosta wyprawił oddział żołnierzy, którzy urządzili zasadzkę wyłapując
powracających z łupami zbójców. Jedynie herszt zdołał im
umknąć do wieży w której się zabarykadował. Oblegany, sam
przebił się mieczem nie widząc już ratunku dla siebie. Rozbójnicy
zostali ukarani na zamku śmiercią. Wieża na kopcu z biegiem lat
rozpadła się. W ruinach długo straszyło, a w nocy ukazywała się
łuna nad kopcem. W jej jasności można było widzieć herszta,
ubranego na czerwono, wzywającego ratunku. Po trzykrotnym
ukazaniu się jasność gasła, aby znów w następną noc pokazać
pokutującego herszta w ogniu. Po wielu latach, głazy z wieży
wpadły do Raby, wierzchołek pokryła trawa, a u stóp kopca
utworzyła się głębia. Niemal w każde pogodne południe wynurzał się z niej mały człowieczek, ubrany na czerwono. Wspinał się
na skały kopca i wołał głośno:
- Iwon, Iwon, bo jo tu się w cyrwonej copecce kiwom i
wos tu przyzywom. Potem wskakiwał do głębi.
Wielu ludzi przejeżdżających tamtędy słysząc to i widząc tonącą małą postać, jakby dziecko, spieszyło na ratunek. Wszyscy
ginęli w głębi, wciągani przez pokutującego herszta. Z upływem
czasu zjawa pokazywała się coraz rzadziej. Po groźnej powodzi,
głębia uległa zamuleniu, a część skał podmytych przez wodę wpadła w nią.
Dziś kopiec i miejsce głębi przestały istnieć. Zostały całkowicie zalane przez wody zbiornika, zamkniętego tamą od zamku
po HARSZTEK, bowiem ludzie tak nazywali nie tylko kopiec
ale i część góry Jałowcowej do niego przyległej.
Podanie o Grodzisku
Między rzekami Stradomką i Krzyworzeką ( dawna nazwa
Smarkana ), ciągnie się szereg wzniesień. Góruje nad nimi
Grodzisko, a pod nim leży wieś Poznachowice Górne. Strome
zbocza utrudniają wejście, tylko od wschodu są łagodniejsze i
lesiste.
Na szczycie Grodziska, za czasów Mieszka I wzniósł gród
dworzanin zwany Dzikiem. Gdy syn jego, jedynak utopił się w
nurtach Stradomki, zrozpaczony ojciec spalił cały gród.
Odbudował go ród Jaksów, herbu Gryf. Była to potężna
budowla obronna.
Stare podania mówią, że jeden z Jaksów wybrał się z Bolesławem Śmiałym na wyprawę wojenną na Ruś. W grodzie pozostawił młodą żonę pod opieką burgrabiego. Mijały lata, król powrócił z wyprawy, a kasztelana próżno wyglądano. Żona straciła
nadzieję na jego powrót i powtórnie wyszła zamąż za swego opiekuna. Właśnie wyprawiano huczne wesele, cały gród bawił się i
wiwatował, gdy do bram zbliżał się samotny jeździec. Zdumiony tak wielką wesołością mieszkańców, spytał straże o powód
zabawy. Gdy dowiedział się o ślubie żony kasztelana odjechał spod
bram. Ukrytym wejściem dostał się do lochów gdzie zgromadzony
był proch. Podpalił go wysadzając w powietrze gród i weselników. Zginął razem z nimi i kasztelan, bo on to był nieznanym
jeźdźcem. Powracał do domu z długiej niewoli. Zrozpaczony
wiaro-łomnością żony zniszczył starą siedzibę Jaksów.
Dzisiaj Grodzisko jest celem wycieczek. Lasem porósł
szczyt wzniesienia, a zachowane ślady grodu potwierdzają stare
powiedzenie, że w każdej legendzie jest szczypta prawdy.
Legenda o skarbcu zamku dobczyckiego
Wśród mieszkańców Starych Dobczyc krąży legenda o niezwykłych skarbach, jakie kryje w sobie wzgórze pod zamkiem. Od
strony południowej znajdował się tu od wielu wieków kamieniołom. Wśród poszarpanych skał jedna była inna. Ogromna, płaska i
tak twarda, że kamieniarze nie mogli jej ociosać. To właśnie jej
dotyczy ta legenda.
Wiosennym porankiem w niedzielę Palmową wyszła z zamku
na spacer piastunka z dzieckiem starosty dobczyckiego. Usiadła
nad brzegiem Raby i przyglądała się jak dziecko rzuca kamyki w
wodę. Nagle jej uwagę odwrócił huk i skrzypienie, jakby kamienie
tarły o siebie. Przerażona, myśląc, że to spadają głazy w kamieniołomie, porwała dziecko na ręce i biegła przed siebie. Nagl~e na
jej" drodze ukazał się ogromny, ciemny otwór w skale. Oszołomiona wbiegła do środka i po chwili ujrzała niezwykłą jaskinię,
pełną nieopisanych bogactw. Monety złote i srebrne, kamienie
szlachetne, rzędy końskie bogato zdobione, pasy szlacheckie
skrzące się od rubinów i pereł, kielichy, lichtarze, zapinki, pierścienie i bransolety - leżały na środku jaskini. Na ten widok rzuciła
piastunka dziecko i do zapaski zaczęła nakładać co jej w rękę
wpadło. Dwa razy wyniosła skarby na zewnątrz, gdy chciała wrócić po raz trzeci, skała ze zgrzytem zamknęła się przed nią. W
środku zostało uwięzione dziecko.
Dopadła dziewczyna do zimnej skały bijąc pięściami, prosząc
i zaklinając, aby ponownie się otwarła. Na próżno prosiła, skała
ani drgnęła. Usiadła piastunka obok wyniesionych skarbów i
gorzko płakała bojąc się gniewu starosty. Dowlokła się w końcu
do zamku, upadła do nóg swoich państwa i opowiedziała o tym co
ją spotkało, Unieśli się gniewem rodzice ale gdy zobaczyli nieopisane skarby, które przed nimi wysypała dziewczyna, rzucili się na
nie łapczywie. Kiedy nasycili się bogactwem, zaczęli myśleć jak
wydobyć dziecko i wydrzeć górze jej tajemnicę. Starosta zwołał
załogę zamku, zaopatrzył ich w kilofy i młoty i wyruszyli na miej-
sce wskazane przez piastunkę. Rąbali skałę bez skutku. Potem
podłożyli proch ale i to nie pomogło. Szukał jeszcze starosta wejścia od góry, przez lochy. Wszystko zawiodło i zamek okrył się
żałobą po stracie małego synka. Udręczona piastunka warowała
pod skałą, nie wiedząc kiedy się otworzy. Przykładała ucho ale
żaden dźwięk nie dochodził z wewnątrz.
Minął rok i znów nadeszła niedziela Palmowa. Wczesnym
rankiem stanęli starostowie przy skale, a z nimi piastunka i modlili się o ratunek dla dziecka. Niespodziewanie usłyszeli zgrzyt
kamieni i otwarła się przed nimi skała. Wbiegli w szeroki otwór
do środka i stanęli jak oniemiali. Na usypanej ze skarbów górze
siedział ich synek, cały i zdrowy. Rzucili się ku niemu płacząc
z radości. Kiedy nacieszyli się już cudownie ocalonym, prawdziwym skarbem, starosta i niania chcieli sięgnąć po dobra od których
blask bił oślepiający.
- Nie tykajcie ich, bo wszyscy zostaniemy tu na zawsze zawołało dziecko.
Opamiętali się zaraz i porzucili to, co już mieli w rękach.
Wyszli szczęśliwi na zewnątrz, a skała zamknęła się za nimi z
ogłuszającym hukiem, chowając na zawsze swoje bogactwa.
Próbowano jeszcze potem wejść do środka. Daremne to były
wysiłki.
Dziś ściana skalna z tajemnym wejściem kryje się w
wodach Raby.
Podanie o Piekle
Z pośród wielu wzgórz ciągnących się nad brzegami Raby,
wyróżnia się jedno z głęboką rozpadliną o nazwie " Piekło ". Z
rozedrganym głosem pastuszej fujarki, z odwieczną pieśnią płynącej nieopodal Raby snuje się podanie o tym miejscu. Oko błądzi
ciekawie po urwistych zboczach, sąsiednich borach i jak zaklęte
zatrzymuje się na zielonej toni rzeki, u stóp Piekła. Co ciekawe,
Raba przeważnie płytka na swym zakręcie u podnóża góry w
kształcie kopca, w tym miejscu ma kilka metrów głębokości. Tu
obija się z większą wściekłością o skalny brzeg i szarpie go z
niezwykłą siłą. Huczy złowrogo i tajemniczo i wabi w kryształową toń.
Do zbocza wzgórza, u wylotu doliny, stała jakby przylepiona,
samotna, dymna chata, waląca się ze starości. Dawno to było,
gdy w chacie tej mieszkał zły, ponury człowiek, zda się wysłaniec piekła w ludzkiej postaci. Najmilszym jego zajęciem było
podpalanie cudzych domostw i dobytku. Ilu ludziom zgryzot i
płaczu przyczynił, tego nikt nie policzy. Przez niecne jego
uczynki nazwano go Spalaczem. W krwawej łunie płonącej chaty
skakał i tańczył obłąkańczo, a chichotał końskim rżeniem. Wieśniacy przeklinali go w bezsilnej złości. Przyszedł wreszcie czas,
gdy w pogodną noc zagrzmiało, błysnęło i jakieś czarne postacie
wywlokły Spalacza z chaty i uniosły w ciemną dal. Ustała plaga
pożarów w okolicy, ale spokój jaki zapanował był złowrogi.
Choć Spalacza nie było, z została jego chata. W niej to zaczęły
się dziać co nocy niesłychane dziwy. Czarci uprawiali tam swe
ciemne sztuczki. Od wieczora do rana mielili na diabelskich
młynkach ziarno zła, tłukli się, strzelali z batów i śmiali piekielnie. Wokół rozbrzmiewały odgłosy ich harców, a stoki wzgórz
odbijały je i niosła echem na postrach ludziom. Nieraz tak krzesali iskry z kopyt, że chata zdawała się płonąć, a łuna zalewała okolicę, jak wtedy, gdy mieszkał tu Spalacz. Nocą tamtędy nikt nie
przeszedł, ani nie przejechał, bo świata bożego już by nie ujrzał.
Nie wystarczała czartom chata i często urządzali wycieczki po
okolicy. Zaprzęgali dwa ogniste, czarne jak smoła, czartowskie
konie do wozu drabiniastego, objeżdżali drogi, wjeżdżali do Raby i tam pod kopcem ginęli. Nieraz jeździli pięknym powozem po
sąsiednich wzgórzach ze strasznym turkotem i hałasem, aż wsie i
góry trzęsły się od śmiechu i ognia piekielnego. Pewnego razu, po
odbyciu tych harców, przejechali Rabę i hajże na gościniec. Szło
wtedy drogą pewne małżeństwo, bardzo bogobojne. Dalej więc
czarci prosić i namawiać aby wsiedli z nimi do powozu. Prości ci
ludzie i prawi poznali nieomylnie z kim mają do czynienia i kreśląc znak krzyża nad czartami, zawołali :
- Idźcie precz duchy przeklęte do piekła .
Zerwały się diabły jak oparzone, kopytami zatętniły i znikły
pod ziemią, u stóp kopca.
Odtąd ową górę i dolinę naprzeciw niej nazywano Piekłem.
Ustały strachy i złe duchy opuściły okolicę. Pozostała tylko mała,
waląca się i czarna od dymu chata Spalacza.
Dzisiaj nie zobaczymy już dolinki gdzie stała chata. Patrząc z
zamku na południe widzimy tylko szczyt wzgórza gdzie diabły
harce wyczyniały.
Legenda o Kociołku
Przy drodze wiodącej z Dobczyc do Raciechowic i Szczyrzyca, na granica wsi Czasław, leży dolinka otoczona stromymi zboczami, zwana od wieków Kociołkiem.Starzy ludzie snuli taką oto
opowieść o tym miejscu.
Przed wiekami, na przyzbie biednej chatki z dziurawą strzechą
i małymi okienkami, siedziało dwoje staruszków. Przez całe życie
pracowali u bogatego gospodarza. Gdy zestarzeli się wyrzucił ich i
zostawił w biedzie.
- Przyjdzie mi chyba na żebry pójść za chlebem - biadolił
dziadek.
- Może dobry Bóg zlituje się nad nami i nie pozwoli nam zemrzeć z głodu - powiedziała babcia.
- Coś mi tak burczy w brzuchu, ugotuj te dwa ostatnie ziemniaki, to choć na chwilę oszukamy głód - poprosił dziadek.
Poszła babcia rozpalić ogień pod blachą, a dziadek został sam
na przyzbie ze swoim zmartwieniem. Pomyślał, że pójdzie do bogacza i poprosi o trochę kaszy. Tak też zrobił, ale gospodarz ani
słuchać nie chciał i krzyczał, że darmozjadów nie będzie karmił.
Wyrzucił dziadka i jeszcze psami poszczuł. Wrócił staruszek do
domu ze łzami w oczach i opowiedział żonie co go spotkało. Pocieszała go babcia jak umiała, a potem postawiła w misce ostat-nie
dwa ziemniaki. Gdy już mieli siąść przy stole ktoś zapukał do
drzwi. Otworzył dziadek skrzypiące drzwiczki i na progu zobaczył starego jak i on , siwiuteńkiego człowieka. Poprosił o wodę i
coś do jedzenia bo bardzo był utrudzony długą drogą. Popatrzył
dziadek na babkę i odrzekł :
- Właśnie mieliśmy zjeść ostatnie dwa ziemniaki, bo i my biedujemy, ale chętnie podzielimy się z toba. Podróżny podziękował im za dobre serce, a gdy po wieczerzy miał już wychodzić, powiedział:
- Wiem, że wasz los jest smutny i znikąd pociechy nie macie,
dlatego dam wam coś, co zapewni dalsze dobre życie - i ze
starego worka wyciągnął lśniący,mosiężny kociołek na
trzech nóżkach.
- Musicie czyścić go codziennie, a gdy będziecie głodni, trzeba powiedzieć : " Ugotuj nam kociołku, bo pusto w naszym
żołądku. Kiedy już się nasycicie trzeba podziękować kociołkowi słowami : "Dziękujemy za strawę kociołku, bo pełno w
naszym żołądku".
To powiedziawszy zniknął podróżny zanim staruszkowie zdążyli mu podziękować. Babcia wyczyściła zaraz kociołek popiołem
spod blachy i oboje wypowiedzieli słowa, których nauczył ich
nieznajomy. O dziwo! Kociołek po brzegi wypełnił się żurkiem z
kraszonymi ziemniakami. Podjedli do syta biedacy, a potem podziękowali kociołkowi i postawili go na półce w komórce. Tak żyli
w spokoju i sytości, błogosławiąc w myślach nieznajomego.
Minął jakiś czas i niemiłosierny bogacz zauważył, że staruszkowie chociaż nic nie robią, wyglądają czerstwo i siedzą zadowoleni na przyzbie. Poszedł więc do nich by wybadać ich tajemnicę.
Dla niepoznaki przyniósł trochę kaszy i spyrki. Zdziwił się bardzo
gdy nie przyjęli staruszkowie jego jałmużny, jeszcze zaprosili do
swojego stołu. Ugościli barszczem i pierogami. Podjadł sobie skąpiec i zaczął ich wypytywać skąd u nich taki dostatek. Babcia
opowiedziała mu z dobrego serca o kociołku i pokazała jak gotuje.
Podziękował im bogacz i ruszył do domu. Po drodze myślał jak by
to było dobrze mieć taki kociołek u siebie. Na drugi dzień wyruszył na targ do miasta i u Cygana kupił taki sam kociołek jaki pokazała mu babcia. Upatrzył chwilę, gdy dziadkowie poszli do lasu
po drewno, zakradł się do ich komórki i zamienił kociołki.
Wracają staruszkowie z lasu z chrustem do domu.
- Głodny jestem, idź po kociołek - prosi dziadek. Pobiegła
babcia po ich żywiciela, czyści go i prosi aby im coś ugotował. Czaka i czeka, a kociołek nic nie gotuje. Prosi go raz i
drugi na próżno. Poszli biedacy głodni spać.
Rankiem słyszą, a u bogacza jakieś straszne rzeczy się wyprawiają. Biegną i patrzą - a tu przez okna i drzwi wylewa się coś
białego i lepkiego, sięga pod dach i spływa po schodach do ogrodu. Gospodarz z rodziną siedzą na strychu i przez dziurę w dachu
wołają pomocy.
Poprzedniego wieczoru chciał złodziej użyć kociołka.
Nie pasował mu żurek czy barszcz. Zażądał aby ugotować
mu kremu. Jedli i jedli, a kociołek gotował i gotował, powoli
zalewając wszystkie izby. Zaklinał i prosił gospodarz, pokrywą
nakrywał, a kremu coraz więcej przybywało, bo nie powiedziała
mu babcia co zrobić by gotowanie się skończyło.
Domyśliła się staruszka co się stało z jej kociołkiem, ale ulitowała się nad gospodarzem i zawołała :
Kociołku dziękujemy ci bo pełno już w naszym żołądku.
Ustało bulgotanie, a po jakimś czasie krem wylał się z domu. Złodziej zawstydzony oddał kociołek i zostawiwszy całe
gospodarstwo uszedł wraz z rodziną w inne strony. Kociołek służył dziadkom aż do śmierci. Przepadł potem nie wiadomo gdzie.
Rozsypała się stara chatka, a gospodarstwo bogacza porosły
chwasty. Pozostała tylko po nich nazwa doliny - Kociołek.
Na podstawie notatek ze zbiorów własnych mgr Władysława Kowalskiego
opracowała i wstępem opatrzyła:
Barbara Myczkowska - Hankus

Podobne dokumenty