A potem wszystko przyśpieszyło jeszcze bardziej - Zysk i S-ka
Transkrypt
A potem wszystko przyśpieszyło jeszcze bardziej - Zysk i S-ka
* A potem wszystko przyśpieszyło jeszcze bardziej. Pojawił się nowy premier, nowe partie i nowi ludzie. Matka nie wyglądała na zwycięską. Polityczna normalność okazała się hałaśliwa, niejasna i przykra. Dorosły świat był obłudną grą o władzę i zyski. Matka miała rację. Tylko co z tego, że miała rację? Polityka znowu stała się brudna i odpychająca. Dorosły świat wabił, ale i odstręczał. Matka miała mało czasu, ale i Adam nie za bardzo miał ochotę wdawać się z nią w głębsze rozmowy. Może rację miał ojciec i dawni znajomi matki, którzy przestali ją odwiedzać, a w każdym razie czynili to coraz rzadziej? Stała się zgorzkniała i nie potrafiła przekroczyć swoich urazów. Może ojciec zrozumiał rzecz podstawową, gdy twierdził, że nie trzeba zajmować się polityką, która coraz bardziej zredukowana, pozostanie grą na powierzchni, starciem o coraz mniejszy zakres władzy, a rzeczy ważne będą się działy gdzie indziej? Tęsknoty, myśli i sny Adama wypełniały kobiety. Te z filmów i telewizji, z fotosów i reklam, a także z pornograficznych filmów, które oglądali razem z kolegami. Kobiety niedostępne, chociaż tak łatwe dla innych. Były jeszcze koleżanki z klasy i ze szkoły. Wabiły i odpychały. Wzbudzały fascynację i agresję. Zaczynał się z nimi umawiać. Przełamując nieśmiałość, miał za sobą pierwsze pocałunki i pieszczoty na ławce w parku albo w późnej fazie imprezy, która rozkręcała się, a pary gubiły w ciemnościach, w rogach pokoju, na tapczanach, fotelach i kanapach. Marzył o spełnieniu, ale dziewczyny wymykały się. Czasami wydawało się tak blisko ostatecznego momentu, wyślizgiwały się z rąk. Marzył o zaspokojeniu, o tym, aby nie musiał robić tego sam ze sobą. Obiecywał sobie, że zerwie z poniżającym nałogiem, ale po kilku dniach, po tygodniu obietnice załamywały się pod naporem szalejącego organizmu. Co jakiś czas porażało go kobiece piękno poza seksualnym 338 pożądaniem. Twarz, poruszenie, gest. Widział wysmukłe palce, a jego skóra czekała na ich dotknięcie, które nie niosło za sobą żadnej innej obietnicy i było celem samym w sobie. Piękno stawało się czułością i zrozumieniem, marzeniem o przeistoczeniu świata. Zaczynała się druga klasa liceum. Wrześniowy wieczór był jeszcze ciepły. Otwierając drzwi, Adam poczuł, że dzieje się coś niezwykłego. — Chodź, chodź prędko! — zawołała go matka. Popielniczka była pełna. Przy stole, po którym walały się papiery, siedziała matka i Jano nad pustymi już szklankami po herbacie. — Posłuchaj — stwierdziła matka głosem wyraźnie zmienionym nie tylko dlatego, że usiłowała nadać mu uroczysty ton. Wydawało się, że coś przeszkadza jej słowom. — Masz już szesnaście lat. Powinieneś znać te fakty. Zresztą Tadek… wuj Tadek był przecież dla ciebie kimś bliskim… — Chyba nie czekała na potwierdzenie, gdyż zaraz kontynuowała: — Oto co dowiedzieliśmy się z komisji Rokity. To mówią milicyjne akta: 5 marca 1986 roku, o godz. 18.10 ktoś zatelefonował do komisariatu MO w Gdańsku. W Motławie przy elektrociepłowni Ołowianka pływać miały nagie zwłoki mężczyzny. W dokumentach MO, w aktach sprawy, jest meldunek, że telefonował pracujący na stanowisku technika w elektrociepłowni Lech Zapolnik. Nikt taki tam nie pracował. Co więcej, po telefonicznym zgłoszeniu o 18.10 na miejsce wypadku milicjant Grzel udał się o godz. 17.00! Ponad godzinę wcześniej. Wiesz — matka zwróciła się do Jano, zapalając papierosa — to wręcz zdumiewa, że tak mało przejmowali się pilnowaniem szczegółów. Widocznie czuli się bardzo pewni. Oczywiście te zwłoki to… — głos matki zawibrował niepokojąco, przerwała, ale po chwili kontynuowała — to Tadek. Twój wuj. I co dowiedziałam się jeszcze… Tadek był zmasakrowany… Widziałam go przecież. Przeczytałam opis obrażeń… Było ich więcej, niż zdążyłam zobaczyć. Lekarze z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Gdańsku uznali, że Tadek utonął. Świadczyły o tym podobno rozdęcia pęcherzyków płucnych, co jest charakterystyczne dla takiego rodzaju śmierci. Wszystkie rany zadać mu miały śruby statków pływających po Motławie. To one miały zedrzeć z niego ubranie, bo znaleziono go nagiego. To na podstawie tych danych prokuratura umorzyła śledztwo już 25 kwietnia tego samego roku. Śpieszyli się. Tadek przyjechał do Gdańska 11 stycznia. To wtedy widziano go po 339 raz ostatni. Krążą plotki, że popił i po pijanemu wpadł do Motławy w nocy tego samego dnia. Taka wersja, jako hipotetyczna, pojawia się w orzeczeniu prokuratury. Styczeń był wtedy mroźny. Komisja Rokity sprawdziła. Motława była zamarznięta na pewno do końca stycznia. Jakim cudem Tadek utopiłby się w kanale, po którym wtedy ślizgali się łyżwiarze? Prędzej zamarzłby na lodzie. Niesamowite jest, że nie chcą komisji wydać esbeckich dokumentów. Nadal objęte są tajemnicą państwową. Dwa lata po upadku komuny, w podobno wolnej Polsce. To wszystko niewiarygodne, ale wyrwiemy im je, choćbyśmy jeszcze raz mieli zrobić rewolucję! — Twarz matki skurczyła się w złym grymasie, ale Adam był ujęty. To była matka, którą kochał. Mijały jednak tygodnie i miesiące, a w sprawie Tadka nic nie posuwało się do przodu. Nadeszły kolejne wybory do parlamentu i przetargi, kto ma zostać premierem. Adama przestało to interesować. Sprawa wuja stała w miejscu. To był czerwcowy wieczór. Odprowadzał Andżelikę i jak zwykle całowali się pod jej domem. Chodzili ze sobą już jakiś miesiąc. Wabiła go od dawna. Irytowała lekkomyślnością, pustą wesołością, śmiechem bez powodu. Niekiedy jednak, gdy objaśniał hipokryzję dorosłego świata, a ona wsłuchiwała się w jego tyrady, pod jej spojrzeniem wyczuwał ukrytą na co dzień głębię. Jej uroda nie mogła być tylko maską. Zresztą nawet jej wesołkowatość potrafiła być ujmująca. Zatrzymali się pod bramą. Było już późno. Całowali się długo. — Wejdę jeszcze do ciebie — zaproponował. — Ale są rodzice… — zaoponowała niepewnie. — Tylko na moment — nalegał, sam za bardzo nie wiedząc po co. — A… jesteście — zauważył ojciec Andżeliki, odrywając się na moment od telewizora. Matka także w napięciu wpatrywała się w ekran. — Dobrze, że odprowadziłeś Andżelikę. — Musimy jeszcze obgadać jutrzejszy sprawdzian z historii — zamruczała, prowadząc go do pokoju. Rodzice nie zwrócili uwagi. — O, przyszedł Wałęsa! — zawołała matka. — Teraz już odwołają Olsza! Ktoś zgłaszał wniosek o przełożenie głosowania. Na ekranie, na sali sejmowej gorączka rosła. Posłowie przekrzykiwali się, ktoś usiłował dostać się na mównicę, a marszałek próbował zapanować nad narastającym 340 chaosem. Adam zerknął mimochodem na telewizor, od którego nie odrywali oczu gospodarze, i delikatnie zamknął za sobą drzwi pokoju. — Nie bądź taka pewna… — dobiegło go, gdy przewracał Andżelikę na jej łóżko — jeszcze Olsz może wyjąć… Andżelika prawie się nie broniła, gdy wsuwał rękę między jej uda, ściągał majtki, łowiąc dźwięki dobiegające z pokoju rodziców. Teraz przemawiał Olszewski. Andżelika stęknęła cicho, nie wiadomo, czy w proteście, czy aprobacie… — Uważam, że naród polski powinien mieć poczucie, że wśród tych, którzy nim rządzą, nie ma ludzi, którzy pomagali UB i SB utrzymywać Polaków w zniewoleniu. Uważam, że dawni współpracownicy… Andżelika zajęczała głośniej. Adam, zaniepokojony, zasłonił jej usta dłonią. Był już w niej i wszystko było takie oczywiste… — Dobrze mówi — dobiegł głos ojca Andżeliki — przecież to oczywiste. — No tak, ale kazał dodrukowywać pieniądze… — tłumaczyła coś kobieta. Świat odpływał od Adama… — Skąd wiesz? — Widziałam w „Słowie”. — No, chyba że tak… Oderwali się od siebie. — Musisz już iść — wyszeptała Andżelika, muskając ustami jego twarz. — Dobranoc państwu — ogłosił Adam. — Dobranoc. Popatrz, odwołali go. — Może i dobrze. Skończy się wreszcie ta awantura. Adam miał wrażenie, że unosi się nad ulicami. Nie pamiętał, jak przeszedł całą drogę. W mieszkaniu matka z nieruchomą, bladą twarzą wpatrywała się w martwy telewizor. — Katastrofa — oświadczyła.