Jaskiniowiec z fantazją
Transkrypt
Jaskiniowiec z fantazją
Jaskiniowiec z fantazją Utworzono: czwartek, 05 sierpnia 2004 Jaskiniowiec z fantazją Stateczny człowiek – tak najbardziej lapidarnie można by scharakteryzować postać Andrzeja Jarka: prawie czterdziestolatek, od 18 lat górnik kopalni „Brzeszcze-Silesia”, przykładny mąż i ojciec dwójki dzieci, budowniczy rodzinnego domu w Brzeszczach. Ta skrócona biografia byłaby wszak zubożona, gdyby nie uzupełnić jej o dodatkowe informacje o temperamencie Jarka. Składa się nań, zahaczająca o granice ryzyka, skłonność do przygód, wyniesiona – jak sam podkreśla – właśnie z harcerstwa. – W wieku 13 lat wybrałem się z grupą starszych kolegów w Jurę Krakowsko-Częstochowską. Zaliczyliśmy wtedy dwie jaskinie: Białą i Krakowską. Spodobało mi się. W wieku 17 lat wstąpiłem do bielskiego Klubu Speleologicznego. Tam przeszedłem kurs jaskiniowy. Odtąd narastała moja fascynacja rozmaitymi grotami i pieczarami. Łażę po nich już przeszło 20 lat – wspomina. Te najpiękniejsze – w ocenie speleologa z Brzeszcz – są w Rumunii. – Nasze jaskinie są na ogół „gołe”, bez żadnej szaty naciekowej. Te w Rumunii są doprawdy bajeczne. Istniejące w nich nacieki cieszą oczy nieprawdopodobną kompozycją kolorów. Co więcej: są to na ogół jaskinie z wodą, toteż ten barwny obraz nabiera dodatkowego powabu w jej lustrzanym odbiciu. To niesamowite, oglądać tak bajkowy firmament, idąc pod prąd rwącej podziemnej rzeki, w wodzie o temperaturze 2 stopni C. Oczywiście, w kombinezonach z pianki. W dodatku w Rumunii nie ma zakazu wjeżdżania terenowymi autami do lasu. To spore udogodnienie, bo zazwyczaj wejścia do jaskiń znajdują się w trudno dostępnych miejscach i możliwość podwiezienia sprzętu na miejsce ułatwia takie wyprawy – opowiada Andrzej Jarek. – Jaskinie, żeby były atrakcyjne, muszą mieć albo ładne nacieki, albo fajne zjazdy – wyjaśnia. Obok Rumunii, w tej jaskiniowej marszrucie speleolog z Brzesz z paczką przyjaciół zaliczył m.in. Maroko, Islandię, ale też... poniemieckie bunkry na Pojezierzu Lubuskim. – Nad głowami kolonie nietoperzy. Ale kilkadziesiąt km korytarzy i bunkrów umocnionego rejonu w Międzyrzeczu warto przemierzyć, aby móc podziwiać inżynierski i fortyfikacyjny kunszt jego budowniczych sprzed kilkudziesięciu lat. Po trosze czułem się tam jak w kopalni, traktuję tę wyprawę jako niesamowite spotkanie z historią – mówi Jarek. Przed trzemy laty w Pirenejach speleolog z Brzeszcz zaraził się – jak powiada – kanioningiem. – Kanioning?! – Proszę sprawdzić w słowniku – uśmiecha się na moje pytanie. – Dwa, na ogół strome, skaliste zbocza z rwącym, spadającym kaskadami potokiem na dnie. Zaliczyliśmy piękny jaskiniowy trawers, przechodzący w szlak z dwoma ścianami po obu stronach, z wodą na dole – definiuje na czym polega z grubsza ta nowa fascynacja. – Wsiadamy z kolegami do auta, jedziemy 800 km do Słowenii i w trzy dni zaliczamy trzy tamtejsze kaniony. Zaliczamy, czyli pokonujemy je wodospadami z góry na dół – precyzuje. – W ubiegłym roku w tydzień przemierzyliśmy 5 pięknych kanionów we francuskich Alpach. W tym roku byliśmy w korsykańskich kanionach, niejako przy okazji zaliczając najwyższą górę Korsyki z ładną wiateratą (230-metrowym zjazdem po rozpiętej między zboczami stalowej linie) – opowiada. Te ekstremalne upodobania Andrzeja Jarka podziela również jego żona Katarzyna, pedagog i – prowadząca zajęcia z zuchami – druhna drużynowa. Harcerskim duchem rodziców „zaraził się” już również starszy, dziesięcioletni syn. – Doskonale widać, że się dobraliśmy – śmieje się pani Katarzyna. Dla Jarków stukilometrowa wyprawa – kajakiem, rowerem i biegiem na orientację – nie jest niczym szczególnym. Za doskonałą zabawę uznali udział w spływie Sołą „na byle czym”. Na rowerach – przejeżdżając po przeszło 2 tys. km – okrążyli Polskę oraz przemierzyli m. in. Włochy i Grecję. – Cóż to za atrakcja jechać na wakacje samochodem? Gnając autostradą można nie zauważyć, że minęło się jakiś kraj. Natomiast jazda rowerem peryferyjnymi drogami, to zaskakujące spotkania z nieprawdopodobnymi nieraz ludźmi, to oglądanie każdej trawki, to wchłanianie każdego zapachu... – zwierzają się Jarkowie. – Ktoś mówi mi: byłem 3 tygodnie na wczasach w Chorwacji. Pytam: no, i co tam zobaczyłeś ciekawego? Odpowiada: morze, plaża, hotel... Nic więcej. Cóż to za wakacje? Będąc na Korsyce bodaj trzykrotnie byliśmy na plaży po 2 godziny. Ileż można leżeć na piasku i patrzeć w słońce? – dziwi się Andrzej Jarek. Jest jeszcze zima. O tej porze roku Jarkowie uprawiają skituring. Także tego określenia próżno szukać w słowniku. Aby zilustrować, na czym rzecz polega, Jarek wyciąga z garażu specjalne narty do chodzenia po górach. Mają osobliwe wiązania z podnoszoną stopką i możliwością założenia „grzebieni”, powodujących, że, podchodząc w górę, narta nie ucieka do tyłu. – To fantastyczna sprawa. Można na nich iść wszędzie tam, gdzie nie ma wyciągów, czyli przemierzać w kopnym śniegu trasy, którymi nikt nie chodzi – wyjaśnia. – Ciągnie mnie przygoda, wszystko, co wymaga sprawności oraz samodzielności i jest przyprawione odrobiną adrenaliny. Lubię poznawać świat, lubię pokonywać samego siebie, nie poddając się zmęczeniu i przeciwnościom – opowiada o swoich upodobaniach Andrzej Jarek. Jerzy Chromik