Świat RPG w Norwegii
Transkrypt
Świat RPG w Norwegii
Świat RPG w Norwegii Autor: Borys Jagielski Gdy Redaktor Naczelny Inkluza zaproponował, bym napisał krótki felieton na temat sytuacji środowiska RPG-owego w Norwegii (gdzie mieszkam), początkowo odrzuciłem ten pomysł. Wydawało mi się, że pod tym względem kraj ten nie różni się zbytnio od Polski. Po dokładniejszym przeanalizowaniu zagadnienia doszedłem do wniosku, że warto jednak byłoby napisać zwięzły artykuł, który koncentrowałby się chociaż na tych nielicznych różnicach, i naszkicował sytuację Tobie, Czytelniku. Od razu chciałem zastrzec, że nie jestem prawie w ogóle związany bezpośrednio z norweskim światkiem erpegowym, i tu, na miejscu, praktycznie wcale nie biorę udziału w sesjach. Powodów jest kilka. Między innymi tak się składa, że nie mieszkam w mieście, lecz w okolicy, w której "gęstość zaludnienia" miłośników tego hobby jest dość niska, i z reguły nie uśmiecha mi się pokonywanie autokarem kilkadziesięciu kilometrów tylko po to (a może aż po to?), aby przez jeden wieczór kreować postać legendarnego herosai rzucać kostkami wielościennymi, a następnie spieszyć się na autobus lub pociąg powrotny. Bardziej odpowiada mi wykorzystywanie wolnego czasu na pisanie listów związanych z prowadzoną przeze mnie kampanią PBEM-ową, w którą od kilku miesięcy bardzo mocno się zaangażowałem. Problem "transportowy" nie jest jednak jedyną przeszkodą. Bardziej ważka może wydawać się moja niedoskonała jeszcze znajomość języka norweskiego. Posługuję się nim na tyle dobrze, by radzić sobie w szkole, ale jeszcze nie płynnie. A wszyscy chyba zgodzą się, że podczas sesji wskazany jest aktywny udział werbalny, o który mi byłoby poniekąd trudno. Mimo mego "braku aktywności" o wielu rzeczach zdołałem dowiedzieć się z własnych obserwacji i ze sporadycznych rozmów z bardziej ode mnie zaangażowanymi osobnikami. W Norwegii popularne są zarówno klasyczne fabułki, jak i karcianki i systemy bitewne. Wśród systemów fabularnych dominuje klasyczny "Advanced Dungeons & Dragons", ale dość popularny wydaje się też być "Warhammer FRP". Co najśmieszniejsze, pozostałe systemy odgrywają raczej marginalną rolę. Zabrzmi to niewiarygodnie, ale nikt z moich rozmowców nie słyszał nigdy o "Earthdawnie", nie mówiąc już nawet o prozie Lovercrafta i związanym z nim "Zewie Cthulu", czy innych, bardziej elitarnych systemach. Nasuwa się od razu myśl, że Norwegowie są po prostu mocno niedoinformowani w temacie RPGów. I nie jest to myśl błędna. Nie skłamię, jeśli powiem, że hobby to z pewnością nie jest w norweskim społeczeństwie popularniejsze niż w naszym kraju. Te jednostki, które poświęcają mu trochę czasu, robią to o wiele bardziej dorywczo niż Polacy, i stąd wywnioskować można, że bardzo niewielu Norwegów naprawdę angażuje się w erpegowy świat, a wszyscy pozostali, którzy są z nim zaznajomieni, poprzestają na tych najbardziej popularnych i najmniej wymagających systemach. Generalizując, Norwegowie jako naród są o wiele bardziej zainteresowani uprawianiem rozmaitych sportów, i dlatego nie pozostawiają sobie wiele czasu na jakiekolwiek inne rozrywki, w tym te bardziej intelektualne. Znakomita większość moich kolegów woli kilkudniowe wycieczki na narty czy wielogodzinne jazdy rowerem od czytania książek i gier wideo. W żadnym razie tego nie potępiam, ale chcę uświadomić Wam, że styl życia Norwegów różni się diametralnie od naszego (i to nie tylko pod względem "sportowym"), co wpływ ma na różne inne aspekty - m.in. na stosunek do takiego hobby, jakim są gry RPG. Po dygresji powróćmy do głównego wątku artykułu. Z grami fabularnymi spokrewnione są gry karciane i bitewne, i ci "kuzyni" nie pozostają nieznani Norwegom. Wręcz przeciwnie, można nawet odnieść wrażenie, że cieszą się większą popularnością niż fabułki - może właśnie dlatego, że są mniej od nich wymagające. Ale znów spotykamy się tu z małym paradoksem. W tej dziedzinie "miejscowi" są raczej zbieraczami niż graczami. Wielu posiada rozbudowane decki i armie, ale większość fascynuje przede wszystkim kolekcjonowanie kart i malowanie figurek, a nie gra właściwa. W ubiegłym roku kupiłem podstawową talię do Magic the Gathering. Poprosiłem kolegę, żeby przyniósł swój deck do szkoły. Zagraliśmy kilka razy na przerwach i ze zdziwieniem odnotowałem, iż nie tyle ciekawiło go samo wykładanie kart podczas rozgrywki, co przeglądanie moich "rare'ów". Podobnie rzecz ma się z systemami bitewnymi. Kompletujący armie robią to przede wszystkim dla samego powiększania kolekcji figurek, ale na staczaniu bojów "dopieszczonymi" oddziałami zależy im jakby o wiele mniej. Dziwne. Nie podałem jeszcze tytułów, ale znów spotkamy się ze znacznym "zawężeniem pola widzenia". Karcianki - tylko MTG. Bitewniaki - wyłącznie "Warhammer". Nie zaprzeczam istnienia wyjątków, ale potwierdzą one pewno regułę (czy ktoś zna w ogóle sens tego powiedzenia?). Jest jednak coś, czym "środowisko RPG" w Norwegii naprawdę może się pochwalić. Sklepy. Nie wiem jak ta kwestia wygląda w Warszawie, bowiem nigdy w stolicy nie byłem. Natomiast w mojej rodzinnej Łodzi znajdują się dwa sklepiki zajmujące się sprzedażą artykułów RPG, ale żadnego z nich nie ma co porównywać z branżowymi odpowiednikami znajdującymi się w Oslo. Przedstawię Wam jeden z nich. Sklep sieci OUTWORLD znajduje się na piętrze Dworca Głównego w stolicy Norwegii. Podczas mych wypadów do Oslo jestem w stanie przesiedzieć tam wiele godzin. W sklepie tym można znaleźć naprawdę wszystko, czego tylko dusza fana RPG zapragnie. Jedną ze ścian w całości zajmują półki, na których długimi rzędami poustawiano podręczniki i dodatki do przeróżnych systemów fabularnych. Sypanie tytułami nie ma sensu, więc powiem tylko, że znalazłem tam absolutnie wszystkie znane mi pozycje i mnóstwo takich, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Gatunkowo pokrywają one wszystkie obszary: fantasy, cyberpunk, s-f, alternative, etc. Samo przejrzenie wszystkich grzbietów książek i zapoznanie się jedynie z tytułami zajęłoby bardzo dużo czasu. Druga część sklepu poświęcona jest systemom bitewnym. Na czymś w rodzaju piedestału umieszczono zestawy podstawowe, czyli pudła z podręcznikami, zaczątkami makiet i zalążkami armii. Nieco w głębi sklepu znajdują się długie regały z pomniejszymi pakietami figurek. Dominuje tu "Warhammer" i "Warhammer 40K", a także, od czasu premiery "Władcy Pierścieni" nowość, która jest związana ze światem tolkienowskim. Dopatrzyłem się również paru innych pozycji, jednak są one raczej zepchnięte na margines, ale oba "Warhammer'y" są tak licznie reprezentowane, że nie ma powodów do narzekań. Środek i jeden z kątów sklepu zajmują książki. W kącie znaleźć można wszystkie chyba pozycje z serii DRAGONLANCE. Na środku natomiast poustawiano tę "lepszą" literaturę: dzieła Tolkiena, Herberta, Kinga, Koontza i innych uznanych autorów "tematycznych". Towarzyszy jej między innymi seria książek spod znaku "Gwiezdnych Wojen", a także kolorowe encyklopedie i leksykony opisujące świat rycerzy Jedi. Zapewniam, że każdy mól książkowy przestoi wśród tych wszystkich tytułów aż do zamknięcia sklepu. Wybór jest spory. Okolice kontuaru poświęcono kościom i karciankom. Różnorodność znów bije po oczach. Te pierwsze sprzedawane są oddzielnie i w zestawach. Można kaprysić do woli dobierając zarówno kolor kości jak i ich wielkość. W przypadku karcianek dominującą pozycję zajmują decki spod znaku Magic the Gathering, jednakże za panami sprzedawcami można się dopatrzeć innych pozycji. Zauważyłem tam między innymi "Dark Troopera", "Władcę Pierścieni", "Dragonballa", "Gwiezdne Wojny"... Prawie połowę sklepu zajmują regały z komiksami. Mnie osobiście takowe nigdy nie interesowały, ale każdy zapalony kolekcjoner będzie się czuł jak w raju, gdyż dopatrzyłem się tam zeszytów sprzed kilkudziesięciu lat. Komiksy zapełniają półki i rozpychają szuflady. Reprezentują one sobą głównie świat Marvela, ale sądzę, że tytuły innych firm także tam umieszczono. Ta dziedzina zawsze była mi obca i więcej na temat tej sekcji sklepu nie powiem. To jeszcze nie koniec, bowiem sklep trudni się także sprzedażą artykułów spokrewnionych niejako z RPG. Wśród półek wypatrzeć można stojak z wielkimi plakatami wydrukowanymi na porządnym papierze (kinowymi i mangowymi) i filmy na kasetach wideo oraz płytach DVD (niekoniecznie produkcje najnowsze, ale przede wszystkim te mniej i bardziej kultowe). Do tego jeszcze gry planszowe, strategiczne (między innymi odmiany "Monopoly", "Stratego" i "RISKa") i komputerowe (niewielki wybór tytułów ambitniejszych, czyli strategii i RPG) oraz kilkudziesięciocentymetrowe, gadające figurki znanych postaci, np. Homera Simpsona albo Jasona z "Piątku Trzynastego". W związku z premierą "Władcy Pierścieni" w sklepie przez jakiś czas zakupić można było ekskluzywne gadżety związane z tolkienowskim światem: na przykład drewnianą rzeźbę Gandalfa lub Pierścień (złotą obrączkę pokrytą pismem runicznym). Ekskluzywne - bo każde takie cacko kosztowało przynajmniej tysiąc koron, czyli minimum sto dolarów. Przed sklepem poustawiano stoliki i krzesła. Późnym popołudniem zbiera się tam zawsze grupa miłośników Magic the Gathering, z których każdy dzierży pod pachą specjalny album wypełniony kartami. Nie trzeba długo czekać na pierwsze karciane pojedynki, w których stawką bywają rzadkie karty lub nawet ich zestawy. Chociaż przegrana może trochę kosztować, rozgrywki mają charakter czysto towarzyski i toczą się często pomiędzy przypadkowo poznanymi ludźmi ("Cześć, nazywam się Sven, zagramy w Magic'a?")- każdy jest tu mile widziany. Nigdy nie widziałem, by grano tam w cokolwiek innego niż właśnie w MtG, ale z pewnością znaleźliby się chętni do wzięcia udziału w sesji jakiejkolwiek fabułki. Tylko w bitewniaka trudno byłoby zagrać, z powodu małej powierzchni blatów... Tak czy owak wspaniałe miejsce do nawiązywania nowych znajomości z osobnikami o podobnych zainteresowaniach. No i w razie porażki wystarczy tylko wejść do sklepu mieszczącego się metr dalej, by zakupić silniejszą talię, a następnie móc się odegrać... Norwegowie są bardzo przyjazną i życzliwą nacją, a sprzedawcy pracujący w sklepie nie są wyjątkami. Dlatego nikt nie pośle Ci nieprzyjaznego spojrzenia (nie mówiąc nawet o zrobieniu najmniejszej wymówki), jeżeli zapragniesz po kolei wyciągać podręczniki systemów fabularnych z półek w celu ich dokładnego przejrzenia, które nie będzie jednakże uwieńczone kupnem. To samo tyczy się beletrystyki, grzebania w taliach czy przebierania w kościach. Podczas mojej pierwszej wizyty w sklepie, przestałem tam coś około czterech godzin. Byłem tak oszołomiony mnogością artykułów, że przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, do jakich regałów mam podejść najpierw. Po przekartkowaniu przynajmniej kilkunastu pozycji zauważyłem tylko, że sprzedawca przygląda mi się z przyjaznym uśmieszkiem. Nikt nie warknął: "Może byś coś tak wreszcie kupił?". Widziałem zresztą jak inny człowiek przez godzinę czytał na stojąco podręcznik do jakiegoś systemu. Nie przeglądał, tylko po prostu czytał. Żadnej uwagi ze strony pracowników. Pozostaje tylko pogratulować tak życzliwego podejścia do klienta. Prawdziwą niespodziankę zostawiłem na koniec. Otóż musicie wiedzieć, że 95% wszystkich pozycji jest w oryginale, w języku angielskim:podręczniki, beletrystyka, komiksy. Dlaczego, zapytacie? Cóż, odpowiedź jest bardzo prosta. W przeciwieństwie do Polaków, statystyczny Norweg nie tylko umie pływać, ale także zna język angielski przynajmniej na przywoitym poziomie (w szczególności dotyczy to grupy wiekowej 15-30, czyli tego pokolenia, które najbardziej interesuje się RPGami). Dlatego też w Norwegii nie ma właściwie wydawnictw pośrednich, które zajmowałyby się tłumaczeniem wszelakich erpegów, a sklepy nie są ograniczone rodzimą ofertą wydawniczą, i mogą sprowadzać wszystko bezpośrednio z zagranicy. Przyznacie sami, że jest to genialne rozwiązanie (o ile oczywiście zna się język angielski) - ogromna ilość pozycji, z których każda dostępna jest w oryginale. A akurat ten sklep RPG, o którym traktuję ponad połowa mego artykułu, nie jest wyjątkiem, bo oferta wszystkich innych również jest anglojęzyczna. Nie stwórzcie sobie jednak fałszywego wyobrażenia. Nie mówimy tu o literaturze jako takiej - zagraniczne, przetłumaczone książki w sensie ogólnym są łatwo dostępne. Jednak w przypadku literatury RPG (tyczy to się głównie podręczników, ale w pewnej mierze także beletrystyki związanej z tematem) przekładów można ze świecą szukać. Materialiści niech wiedzą, że ceny artykułów RPG w Norwegii są bardzo zbliżone do tych polskich. Jeżeli jednak zapomnimy o kursach walutowych, a przyjrzymy się bezpośredniej relacji cena-zarobki, która stanowi lepsze porównanie, to odkryjemy, że nasi północni sąsiedzi mogą pozwolić sobie na o wiele więcej niż my. Dokonałem odpowiednich obliczeń i informuję, że przeciętny koszt podręcznika do gry fabularnej w Norwegii odpowiada dwóm procentom pensji przeciętnego Norwega; podstawowy zestaw do bitewniaka (pudło z podręcznikiem i kompletem figurek) równa się pięciu procentom, a decka do np. MtG - połowie procenta. Jeżeli macie wątpliwości dokonajcie sami odpowiednich obliczeń, tym razem uwzględniając zarobki Polaków, a różnica sama ukaże się na ekranach Waszych kalkulatorów. Reasumując można stwierdzić, że jest to swoisty paradoks. Bo z jednej strony zainteresowanie społeczeństwa norweskiego erpegami na pewno nie jest większe niż nasze, ale z drugiej branżowe sklepy w Norwegii są bez porównania lepiej zaopatrzone od rodzimych. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Polska dogoni wkrótce Europę Zachodnią i pojawią się u nas sklepy RPG "z prawdziwego znaczenia", które będą jednocześnie służyły za punkty spotkań miłośników tego hobby. A ja niedługo znów będę w Oslo. I chyba domyślacie się, dokąd skieruję swe kroki po wyjściu z pociągu... Sklep sieci OUTLAND, lecz nie w Oslo, a w Trondheim (trochę mniejszy od stołecznego). Po prawej stronie tylko fantastyka (beletrystyka; podręczniki są w innym miejscu). Ślinka cieknie. Lubicie anime?