miasteczko nad popradem

Transkrypt

miasteczko nad popradem
Miasteczko nad popradem
111
Stefania Buczyńska-Doroba
MIASTECZKO NAD POPRADEM
Urodziłam się w Muszynie, która utkwiła w mej pamięci na całe życie. To urocze
miasteczko, położone nad Popradem, Muszynką i Szczawnikiem, miało swój niepowtarzalny klimat. Do dzisiaj mam w pamięci zapach łąk i lasów muszyńskich i smak
wody mineralnej pitej z miejscowych źródeł.
Z opowiadań Rodziców wiem, że moje chrzciny odbyły się bardzo uroczyście. Dwie
pary białych, przystrojonych świątecznie koni wiozły mnie, wraz z rodziną, do
muszyńskiego kościoła pod wezwaniem świętego Józefa. Chrzest mój przypadł na
upalne lato, więc goście bawili się na świeżym powietrzu — w Muszynie ci tego nie
brakuje — wypijając, przez dwa dni i dwie noce, kilka beczek piwa.
W pamięci utkwiła mi z dzieciństwa Ochronka prowadzona przez Siostry z zakonu
Elżbietanek. Były sprawiedliwe i umiały utrzymać dyscyplinę. Dzieci miały dostęp do
wielu zabawek. Była plastelina i klocki, a w oszklonej gablotce złote kurki, które, po
nakręceniu kluczykiem, dziobały zboże. Pamiętam też panią Purzycką, która również
opiekowała się dziatwą i urządzała wycieczki przyrodnicze.
Z nadzwyczajnej uprzejmości słynął pan dr Seweryn Mściwujewski, który był wtedy
lekarzem kolejowym. A ponieważ mój Tatuś pracował „na kolei" — jak to się
wówczas mówiło — czasem prowadził mnie do pana doktora. Znano go w okolicy
z tego, że był wszechstronnie uzdolniony: leczył, wyrywał zęby i odbierał porody.
Zapamiętałam go jako człowieka niezwykle sympatycznego i rozmownego.
W muszyńskim Domu Zdrojowym odbywały się często różnego rodzaju imprezy,
w których i ja brałam czynny udział. Rozwinięta była nasza Krucjata Eucharystyczna,
w której my, rycerki, w Wielki Piątek i Wielką Sobotę pełniłyśmy w mundurkach wartę
honorową przy Grobie Chrystusa. Ileż było wiary, emocji i zapału w naszych
poczynaniach i w naszych sercach! Pomiędzy wartą szłyśmy za Muszynkę zbierać
pachnące fiołki.
Od początku życia mieszkałam w willi „Józefa", która przybrała imię od mojego
Ojca, jej budowniczego. Latem dom nawiedzany był przez gości, którzy wynajmowali
u nas pokoje. Było beztrosko i wesoło.
Za Popradem w tym czasie organizowano atrakcyjne festyny. Był tam piękny,
oszklony pawilon, w którym odbywały się spotkania i gdzie grała orkiestra zdrojowa.
Pary tańczyły na podium, a przebojem była piosenka „Ta ostatnia niedziela".
Nasza piękna Góra Zamkowa ściągała starszych i młodzież, zwłaszcza w maju.
Jeszcze przed wojną (i po niej) paru panów, m.in.: W. Pasławski, J. Sopel, M. Hadała,
grało rano i wieczorem piękne pieśni maryjne, których echo rozbrzmiewało po
miasteczku.
Kościół w Muszynie miał przez wiele lat wspaniałego organistę, Jana Gomula. Gdy
były uroczystości kościelne, świątynia rozbrzmiewała całą swoją potęgą. Zapamiętałam też, że czasem po niedzielnej sumie na skrzypcach grał pięknie pan Konowalski.
112
Stefania Buczyńska-Doroba
Tak malowniczo położonego cmentarza nie ma nigdzie — tylko w Muszynie.
Lubiłam często odwiedzać to miejsce wiecznego spoczynku, gdzie śpi w Panu moja
ukochana Rodzina. Czytałam napisy na nagrobkach. Jeden z nich do dziś zachował się
w mej pamięci:
„Za -wcześnie Dziecino Droga
Okryłaś nas żałobą
Módl się za nami do Boga
Którzy płaczemy za Tobą."
Potem przyszła okrutna okupacja niemiecka. Głód, cierpienia, łapanki i wywożenie
ludzi do obozów śmierci. A także wywożenie młodzieży muszyńskiej na roboty do
Niemiec. Żeby się przed tym ustrzec, moja siostra Maria musiała ukrywać się
w górach, u dobrych ludzi. Tragedia dotknęła moją Rodzinę w bardzo bolesny sposób.
Otóż brat Adam, student UJ, został aresztowany w kwietniu 1944 roku. Za posiadanie
broni rozstrzelano go w Piwnicznej 15 września 1944 roku, czyli niedługo przed
zakończeniem okupacji niemieckiej.
Po wojnie uczęszczałam do Gimnazjum w Muszynie i do Liceum Handlowego
w Krynicy. Miałam wiele miłych koleżanek i kolegów. To były niezapomniane chwile
młodości.
Mego męża Aleksandra ujrzałam pierwszy raz przypadkowo w muszyńskim
kościele, gdzie przyszedł na październikowe nabożeństwo różańcowe. Do Muszyny
przyjechał z wycieczką szkolną z Krosna. Wycieczka ta zatrzymała się w „Mimozie".
Przez parę powojennych lat pracowałam w Muszynie i w Krynicy. W 1958 roku
wyjechałam z wycieczką okrętową „Batorym" do stolicy Danii — Kopenhagi. Tam
odbył się nasz ślub z Aleksandrem.
Od blisko czterdziestu lat mieszkam w USA. Najpierw w Chicago, później w Miami
Beach, a obecnie w Rockford. Wychowałam dwoje dobrych dzieci, mam też urocze
wnuki.
Moje wspomnienia są przepełnione emocjami — trudno mi jednak pisać inaczej
o mieście mej młodości. Często wracam sercem i myślami do mojej uroczej, niezapomnianej Muszyny. Z lektury Almanachów Muszyny dowiedziałam się wielu nowych
rzeczy o swym rodzinnym mieście, czytając je udawało mi się jakby „przenieść się na
ojczyzny łono" — jak pisał Mickiewicz.
Od redakcji:
Autorka wspomnień jest spokrewniona z Adamem Ziemianinem (ciotka), jej dom
rodzinny to willa „Józefa" z ulicy Ogrodowej.

Podobne dokumenty