Szansa na cud

Transkrypt

Szansa na cud
SZANSA NA CUD?
Krzysztof Jedliński
Czy pielgrzymka Papieża do Polski może jeszcze kogokolwiek głębiej
poruszyć, wywołać żywsze uczucia, stać się przeżyciem duchowym.
Uczucia wobec Papieża, uważam za zboczenie religijne – powiedział mój znajomy
prawosławny. Myślę, że przed Soborem Watykańskim II przyznałbym mu rację. Papież
odległy, jakby pół realny, ‘więzień Watykanu”, znany tylko z oficjalnych fotografii albo nie
wywoływał uczuć w ogóle, albo mógł być przedmiotem bliskiego bałwochwalstwu
uwielbienia, adoracji, kultu. Takie też uczucia miał na myśli, jak sadzę, mój znajomy.
Być może podświadome wspomnienia papieży słabych i grzesznych, nakazywało
Kościołowi tak bardzo daleko idące rozdzielenie funkcji od żywego człowieka. To
mocne odgraniczenie osoby od religijnej posługi jest, myślę, nadal silnie obecne
w prawosławiu, jednak w dużo sympatyczniejszej postaci. Wschód ze znacznie mniejszą
konsekwencją przekuwał duchowe zasady w instytucje i ścisłe reguły. Te ostatnie dla
Kościoła katolickiego stały się w pewnym momencie nieznośnym ciężarem. Jan XXIII
mówiąc rozbrajająco: „Przecież byłam grzeczny!” na wieść, że ma samotnie spożywać
posiłki, zainicjował prawdziwą rewolucję. Bo dopiero papież, który sam wyrażał żywe
uczucia, mógł wywołać żywą, autentyczną reakcję ludzi. Gdy pontyfikat „dobrego Papieża” to
jeden wielki ciąg otwartości, poczucia humoru i relacji z innymi. Jego następca, Paweł VI, był
człowiekiem, bardzo emocjonalnym, jednak introwersja i nieśmiałość nie pozwalały
mu skutecznie przebić się ciągle istniejącą między papieżem a ludźmi tradycyjną
i instytucjonalną „szybę”. Kolejnego przełomu dokonał biskup Rzymu, którego pontyfikat
trwał tylko 33 dni. Jan Paweł I zrezygnował z formy mówienia o sobie „my”, oraz ze
specjalnej lektyki „sedia gestadoria”, w której papież był noszony. Prostota tego człowieka
sprawiła, że nawet krótki okres służby wystarczył, by jego urzekający uśmiech ujął i poruszył
niemal wszystkich ludzi.
Jan Paweł II to z kolei pierwszy papież, który ma gdzieś w świecie swoją Ojczyznę,
do której może tęsknić i swoich rodaków, którzy tęsknią za nim. Chodzi po ziemi, a nawet ja
całuje, stara się dotrzeć wszędzie i do wszystkich. Potrzeba bezpośredniej komunikacji jest
tak wielka, że podejmuje trud mówienia wieloma językami, dotyka ludzi, bierze dzieci na
ręce. Jego twarz wyraża radość, wzruszenie, a także ból i zawód. Nic dziwnego, że tak
mocny przekaz wywołuje rozliczne uczucia.
Pierwsza wizyta Papieża w Ojczyźnie w 1979 roku spowodowała nawiązanie
niezwykle żywego dialogu emocjonalnego. Dialog ten został w swoisty sposób pogłębiony
podczas następnej pielgrzymki w 1983 roku – Papież oddzielony od ludzi restrykcjami stanu
wojennego, taki, którego już nie można dotknąć, zwiększał siłę uczuć wyrażających się
w poruszeniach rzeszy ludzkiej, w napięciu ciała skoncentrowanego w znaku „V”, w mocy
oklasków. Uczucia wobec Papieża stały się wówczas czymś nie tylko normalnym, ale czymś
oczywistym, cielesnym nieomal. Były tez niezbędne by przetrwać. Wyrażana przez Jana
Pawła II troska i miłość dawały poczucie bezpieczeństwa i nadzieję. Jednak, paradoksalnie,
w miarę, jak i fakty potwierdzały te nadzieję, uczucia zaczęły słabnąć, powszednieć. Jeszcze
jeden poryw to pielgrzymka w roku 1987, już w atmosferze świtającej wolności, kiedy Papież
wyjątkowo mocno utożsamił się z „Solidarnością”. Tę z roku 1991 odbieram już jako
odsłaniającą swe spowszednienie, sygnalizującą ujawnienie się uczuć, jakie przejawiają
ludzie, z których „każdy obrócił się ku własnej drodze” (Iż 53,6) – pozytywnych jeszcze, ale
już niegłębokich, dalekich od jakichkolwiek zobowiązań
1
Czy obecna pielgrzymka może jeszcze kogokolwiek głębiej poruszyć, wywołać
żywsze uczucia, stać się impulsem duchowym? Czy Papież wywoła jedynie płytkie
sentymenty u większości i uwielbienie u nielicznych „fundamentalistów”. Czy tez może
powtórzy się ów szczególny efekt przebudzenia, otrząśnięcia się z ciężkiego snu na dźwięk
słów tak dokładnie wrażających ukryte w głębi osób tęsknoty i dążenia.
Efekt ów, tak wyraźnie widoczny i słyszalny, można było sobie przypomnieć oglądając
w telewizji Film „Pielgrzym”- relację z pierwszej wizyty: „Proszę was, abyście całe to
duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją
i miłością…”. Następujące wkrótce po tych słowach wydarzenia pokazały, że odpowiedź nie
ograniczyła się do sfery uczuć.
Jak będzie tym razem? Nie wiemy, jakie uczucia Jan Paweł II wywoła i czy
przetworzą się one w trwalszą materię postaw i czynów. Zapytałem kilkadziesiąt osób
w różnym wieku, z różnych grup społecznych i o różnych poglądach, jakie uczucia budzi
w nich zbliżająca się wizyta oraz sama osoba Papieża. Relacje które uzyskałem, nie mogą
być proroctwem. Są jednak widocznym znakiem.
Moi rozmówcy, nie byli przygotowani na pytania o Papieża. Myśleli na głos podczas
rozmowy. Pierwszą relacją wielu było zaskoczenie, przypominające wyrwanie ze
szczególnego „snu światopoglądowego”: „To Papież przyjeżdża?”, „Jeszcze się nad tym nie
zastanawiałem”, „Jestem tak zajęta codzienną rzeczywistością…”. Pod tym zaskoczeniem
nierzadko kryło się zażenowanie, nawet wstyd, który ktoś wyraził wprost. Ktoś inny
podziękował, że pytając dałem mu szansę refleksji. Takie „zażenowanie po
przebudzeniu” wypowiadały również nie związane z Kościołem.
Zaskakujące, jak szybko po owym „przebudzeniu” pojawiały się żywe uczucia. Nawet
deklarowana obojętność wobec wizyty Papieża też okazywała się w szczególny sposób
żywa. Brzmienie tej obojętności u reprezentantów mniejszości wyznaniowych
czy też u radykalnych nastolatków nasuwa myśl o rozczarowaniu, żalu, pretensji bądź
nieufności – jednak wyraźnie wobec wizyty, nie wobec samego Papieża. Wizyta jest przez
tych moich rozmówców odczytywana jako „kultowa” sprawa dla polskiego Kościoła, okazja
do spodziewanego festiwalu uwielbienia wobec Jana Pawła II, do zwiększenia siły
politycznej.
Papież jest od tych negatywnych uczuć wyraźnie oddzielany. Jako osoba budzi
jednoznacznie pozytywne emocje - od akceptacji do miłości określanej jako „rodzinna”. Co
ciekawe, wspomniana „żywa” obojętność nie dotyczyła wierzących Żydów. Ich stosunek do
Kościoła katolickiego wydał mi się znacznie mniej obciążony.
W wielu wypowiedziach rysuje się potrzeba bezpośredniego kontaktu: „Żeby był
blisko, żeby dotknął”, ‘Jest jak ojciec opiekun, jak mistrz”. Wyraziście brzmią relacje
z osobistych spotkań z Papieżem: „Jesteś dla niego – tylko ty istniejesz”. „Ma spojrzenie
przenikające, przywracające godność”. Ukryte w tych komunikatach uczucia
miłości, czułości, przywiązania nie przechodzą jednak w uwielbienie – starsza kobieta
mówi: „Mam silne odczucia. Uwielbienie? Za dużo!”.
Dojrzałość pozytywnych uczuć potwierdza ich oparcie na konkretach – cechach, które
budzą uznanie, szacunek, podziw. „To ktoś, kto wiarę traktuje śmiertelnie serio – takich ludzi
jest niewielu”. Człowiek o wielkiej prostocie, wielkiej uczciwości wewnętrznej, a jednocześnie
pełen dystansu do samego siebie i humoru. Okazujący szczególną miłość słabym:
chorym, niepełnosprawnym, zranionym. Emanujący ciepłem i łagodnością, i jednocześnie
siłą duchową . Stale ciekawy świata.
2
Krytycyzm wobec nauki Jana Pawła II, wyrażany najczęściej (choć nie wyłącznie)
przez przedstawicieli inteligencji laickiej, współistnieje z akceptacją jego osoby. Część
wyjaśnienia tego fenomenu zawiera się w odbiorze Papieża jako „istniejącego w stałym
dialogu ze światem, choć pozostaje ciągle ten sam”.
Niektórzy (np. inteligencja laicka czy wierzący Żydzi) oczekują konkretnych
wypowiedzi Papieża: potępienia antysemityzmu, przeciwstawienia pojawiającym się
tendencjom faszystowskim, łagodzenia napięć społecznych. Liczne są oczekiwania są
oczekiwania osobiste: „by był drogowskazem”, „by podbudował duchowo”, „by pomógł wyjść
z zagubienia – jako osoba chwiejnej wiary potrzebuję kogoś takiego”, „by pomógł spotkać
Pana Jezusa”.
Poza tymi osobistymi oczekiwaniami, pojawia niejedno wspólne wielu osobom
oczekiwanie swoistego cudu społecznego, powtórzenia efektu z 1979 roku, kiedy to wizyta
Jana Pawła II wywarła bezpośredni i silny wpływ na bieg spraw publicznych w naszym kraju.
Często temu oczekiwaniu towarzyszą nostalgiczne wspomnienia poprzednich, a zwłaszcza
pierwszej pielgrzymki. Ktoś wskazuje jako symbol otwarte w nocy kościoły. Przywoływane
są wspomnienia ludzkiej solidarności i wspólnoty, szczególnej atmosfery spotkania
z młodzieżą.
Pojawia się również zwątpienie – cudu nie będzie, tym bardziej, że „w dziedzinie nie
ma recept, lub są recepty prostackie”. Blisko tych uczuć jest też troska o Papieża: „Żeby nie
został duchowo zraniony, bo jego nauka jest głosem wołającego na puszczy, co dotyczy
i świeckich i duchownych”. Niepokój o zdrowie i kondycję fizyczną: „Bardzo wyraźnie widzę
jego zmęczenie, bierze na siebie zadania ponad swój urząd i autorytet religijny, czy nie
ponad siły?”. Wyrażana jest obawa, że może umrzeć, czasem przeczucie, że to pożegnalna
pielgrzymka. I lęk: „Czy jego wiara w człowieka zostanie podtrzymana?”.
Jednak poprzez zwątpienie i troskę powoli przebija nadzieja: „Może nie ma takiej
możliwości, żeby ludzie skutecznie pouczyć, ale jeśli nie on, to kto?”, „Wielkie idee nie od
razu się sprawdzają, ale dobrze, że są, bo najważniejsza jest droga”, „Mam nadzieję na
opatrznościową zmianę – na początku mało dostrzegalna, może zaskakująco wpłynąć na
to, co się działo na planie etycznym”.
Jako dopełnienie oczekiwań i nadziei pojawia się poczucie zobowiązania: „Czuje się
zobowiązana jakby do powtórnego chrztu, odnowienia – niesie mnie to dalej, niż
moja własna wiara”. I wreszcie jakby kwintesencja poczucia zobowiązania i przebudzenia –
przedstawicielka laickiej inteligencji mówi: „Moja reakcja na Jego osobę to wewnętrzne
wezwanie: natychmiast się skupić!. Skupić się, wsłuchać w to, co naprawdę istotne
i ważne. To jest ta szansa. Dla każdego i dla wszystkich”. Szansa na cud?
Tekst został opublikowany w miesięczniku „Charaktery”, nr 6, 1997 r.
3

Podobne dokumenty