W stronę autodestrukcji

Transkrypt

W stronę autodestrukcji
Źródło: http://old.mimowszystko.org/pl/aktualnosci/biezace/2678,W-strone-autodestrukcji.html
Wygenerowano: Piątek, 3 marca 2017, 11:54
W stronę autodestrukcji
„Przychodziło mi do głowy, że dobrze by się stało, gdyby jakiś samochód mnie potrącił, żebym się nie obudził,
żeby coś… Wymyśliłem sobie, że się zniszczę, a później okazało się, że to nie jest takie proste” – opowiadał
Tomasz Kwaśniewski w programie „Anna Dymna – Spotkajmy się”.
Zapis telwizyjnej rozmowy z Tomaszem Kwaśniewskim, patologicznym
hazardzistą.
Anna Dymna: Przedstawiam Państwu dziennikarza, szczęśliwego męża,
ojca dwójki dzieci.
Tomasz Kwaśniewski: Tak jest.
A.D.: Ponieważ dowiedziałam się, że Pan mógłby być moim synem, to
bardzo Pana proszę, by mówił Pan do mnie: „Aniu”… Tak, jak do mamy.
T.K.: Do mamy mówię: „mamo”, oczywiście.
A.D.: Mów do mnie: „Aniu”, a ja do Ciebie będę się zwracała: „Tomku”. I tu
pieczętujemy naszą znajomość (wręcza rozmówcy kamyk).
T.K.: Kamień?
A.D.: To jest kamień na szczęście, kamień optymizmu. Wiem, że
przeszedłeś walkę z przedziwną chorobą, o której wiele osób nie myśli
nawet jako o chorobie. To się nazywa „hazard”. Został on zakwalifikowany
do oddzielnych zaburzeń psychicznych jako hazard patologiczny.
Poczytałam sobie o tym, ale nigdy nie znałam osoby, która cierpi na takie
zaburzenie. Opowiedz, jak to się u Ciebie zaczęło.
T.K.: Zawsze w coś grałem: w koszykówkę, byłem piłkarzem, uwielbiałem
rywalizację. Grałem też z ojcem w szachy i warcaby. Odkąd pamiętam. Pamiętam
też, że, podczas gry w szachy, ojciec dawał mi życiowe rady. Jedna z nich brzmiała:
„Nie ignoruj przeciwnika, ktoś inny też myśli”. Graliśmy tak, graliśmy, ale w końcu
sama gra nam nie wystarczała. Zaczęliśmy grać na czas, bo ten czas był dla nas
czymś dopingującym. A później zaczęliśmy grać na pieniądze. W szachach nie
miałem właściwie szans, więc dublowaliśmy stawki, żebym miał jakieś możliwości. W
warcabach szło mi znacznie lepiej. A później pojechałem do Anglii – kiedy byłem na
studiach – i tam poznałem kolegę, który pogrywał na maszynach ustawionych w
barze, gdzie pracowaliśmy. Kiedy wygrywał, balowaliśmy. Pieniądze, uzyskane z
hazardu, nie mają jakby wartości. Potem sam zacząłem to robić. W tej Anglii byłem
dosyć samotny… I to było fajne… Kiedy grałem, czułem, że nie potrzebuję
towarzystwa.
A.D.: Samotności się nie czuje. I przyjemnie jest.
T.K.: No tak… Zasada jest wszędzie ta sama. Wcześniej balowałem, popijałem,
zażywałem narkotyki. Generalnie lubiłem się zatracić. Ale w przypadku narkotyków
byłem jednak dość ostrożny. W przypadku hazardu – nie. Traktowałem go jako
przyjemność. I myślę, że dopóty, dopóki traktowałem go jako przyjemność, wszystko
było dobrze. Potem przyszedł moment – cały czas podnosiłem stawki, bo
zwiększałem sobie poziom emocji, adrenaliny – kiedy wymyśliłem, że może z tego
da się żyć, w tym sensie, że nie będę musiał pracować; że to jest dużo fajniejsze niż
chodzenie do pracy jakiejkolwiek. Chciałem niewiele w życiu robić i dobrze się bawić.
Moja gra wydawała się więc dobrym pomysłem. Też tak chciałem, jak mówią na
przykład w reklamach Totolotka, że człowiek siedzi w domu i nagle jest już na
Hawajach i wszystko ma. Też, oczywiście, chciałem obdarowywać wszystkich
potrzebujących. Nawet snułem różne scenariusze na temat tego, co by się stało,
gdyby tak się stało: że nie dawałbym tych pieniędzy ot tak, tylko – po kryjomu –
przesyłał je na przykład na konto potrzebującego. Kiedy przegrywałem ̶ a
przegrywałem o wiele częściej, bo tak to jest skonstruowane, że to oni zarabiają, a
nie my ̶ to myślałem, że jest „kaszana” i strasznie głupio postępuję. Szczególnie
nachodziła mnie ta myśl, gdy przegrywałem wszystko, co miałem. Bo był jeszcze
taki moment, kiedy wychodziłem z gotówka, ale w pewnym momencie nie umiałem
już tego robić. Wówczas mówiłem sobie, że jestem głupi, że nie powinienem tego
robić…
A.D.: Wyrzuty sumienia…
T.K.: Naturalnie. W tym najostrzejszym momencie to było tak, że jeśli miałem
jakikolwiek dopływ gotówki, na przykład pensję, to natychmiast pojawiała się myśl,
żeby pójść, zagrać i odegrać to, co straciłem. A jedną z rad, którą ojciec mi dał przy
tych szachach, była taka, że przecież ojciec nie za to syna bił, że grał, tylko dlatego,
że próbował się odegrać. Miałem więc tę zasadę w głowie przez cały czas, ale non
stop ją łamałem. I pojawiało się coś takiego jak podszept… Zresztą potem, kiedy już
poszedłem na taką poważną terapię, miałem przekonanie, że dotknąłem
najciemniejszych stron natury ludzkiej, że poznałem diabła.
A.D.: Który namawiał Cię do złego, który coś Ci podszeptywał.
T.K.: „Idź, spróbuj. Co ci szkodzi?” – to był taki głos wyraźny, jakby było nas dwóch
co najmniej – zresztą myślę, że jak się opowiada o aniołach i diabłach, to w tym
sensie nosimy je w sobie. Ten ktoś zaczynał gadać, gadać, gadać, jechałem do
domu z postanowieniem, że „dowiozę” te pieniądze, bo fizycznie one były na koncie,
ale miałem kartę. Ale jakoś tak się działo, że zawsze gdzieś skręcałem i te pieniądze
błyskawicznie znikały.
A.D.: Kiedy po raz pierwszy poszedłeś do terapeuty?
T.K.: To stało się wtedy, gdy miałem już jakieś kredyty, jakiś dochód,
wynajmowałem mieszkanie i… Nagle te długi stały się takie, że nie mogłem już tego
robić. Ogłosiłem wtedy bankructwo. Poszedłem do swoich rodziców. Wtedy po raz
pierwszy powiedziałem im, że mam taki kłopot, długi, jakiś chyba problem z tym
hazardem – że mam taki pomysł: nie będę już grał, a niech oni spłacą te długi.
A.D.: Przyjechałeś wtedy do Polski?
T.K.: Nie, wówczas byłem już w Polsce… Wiedziałem, że muszę dać coś rodzicom
„na pożarcie”. Chciałem, żeby jeździli ze mną i spłacali te długi, i widzieli, jaki
jestem nieodpowiedzialny, to znaczy: że ja z tej mojej nieodpowiedzialności zdaję
sobie sprawę. Chciałem też, by rodzice mieli nade mną kontrolę, więc
wyprowadziłem się z mieszkania, które wynajmowałem, i wprowadziłem do nich.
Oddałem też wszystkie karty do bankomatów – że składam się pokornie w czyjeś
ręce. W literaturze są całe opowieści o tym, jak syn marnotrawny wyznaje, że
przegrał cały majątek, a ojciec mówi: „Synu, kiedy byłem młody, też tak robiłem”. W
kasynach widziałem różne straszne rzeczy: starsze panie, które, trzymając się
swoich balkoników, przegrywały emerytury, mężów wyciąganych z tych kasyn „za
uszy”, krzyki, płacze, dramaty. Każdy ma jakąś swoją granicę. Mnie wydawało się, że
osiągnąłem już kompletne dno, kiedy poszedłem na mityngi i słyszałem znacznie
straszniejsze opowieści.
A.D.: Ze zdumieniem przeczytałam, że hazard to jest taka sama choroba
jak alkoholizm, narkomania, anoreksja, uzależnienie od zakupów, pracy,
seksu. I że te wszystkie choroby prowadzą do śmierci, do delirium.
Człowiek, który nie może grać, widzi myszki, robaczki, widzi wszystko.
Często popełnia samobójstwo.
T.K.: Te myśli samobójcze to jest rzeczywiście coś częstego. Mam w głowie parę
obrazów: jeden jest taki, że siedzę przy maszynie, przegrywam kolejne banknoty,
wkładam następne, czekam na wynik – to są tak silne emocje jak przy przeżyciach
erotycznych, że czuję jakby zbliżający się orgazm; jest pot oraz mieszanka bólu z
czymś bardzo przyjemnym. Potem nie ma już nic, trzeba wyjść, wrócić do domu. Nie
ma pieniędzy na taksówkę, więc idzie się ulicą i cały czas myśli o tym, jakim
potwornym jest się idiotą. Po raz kolejny…
A.D.: Samobójcze myśli miałeś?
T.K.: Wtedy właśnie się myśli o takich rzeczach. Przychodziło mi do głowy, że dobrze
by się stało, gdyby jakiś samochód mnie potrącił, żebym się nie obudził, żeby coś…
Wymyśliłem sobie, że się zniszczę, a później okazało się, że to nie jest takie proste.
A.D.: Człowiek jest bardzo silną istotą…
T.K.: Właśnie. Zaczęło mi grozić… Powiem tak: myślałem, chociaż to nie jest ładne:
że będę takim dziadem spod mostu, który od czasu do czasu puszcza Totolotka,
żebrze i nie ma nic. I jest chory, biedny, a, niestety, żyje z tym wszystkim. To już
było bardzo realne. Zrozumiałem, że mimo tego, że mam długi, rozpadają mi się
kolejne związki, to nie jestem w stanie się zabić. To był chyba moment przejścia. W
końcu poszedłem do terapeutki, która, mówiąc krótko, nie umiała mi pomóc. Ale ani
ona, ani ja o tym nie wiedzieliśmy. Chodziłem do niej, a ona pozwalała mi grać.
A.D.: Taka terapia?
T.K.: To była bardzo fajna terapia.
A.D.: Tak zwane picie bezpieczne…
T.K.: Właśnie. Leczyłem się, a jednocześnie wolno mi było to robić. I to było fajne.
Później ona urodziła dziecko i skończyła się nasza terapia. Potem znowu bardzo się
zakochałem i znowu zacząłem grać. Myślałem: „Kurcze, znowu przegrywam coś, co
jest dla mnie takie ważne”. Pamiętam, że wróciłem do domu. Ta moja dziewczyna,
teraz żona, mówi: „Jesteś jakiś niezadowolony. Co ja takiego zrobiłam?”.
Pomyślałem: „Kurcze, nie dość, że przegrałem pieniądze, to jeszcze moja
dziewczyna czuje się winna…”. I – pamiętam – poszedłem do łazienki,
podeliberowałem przez chwilę, wróciłem i powiedziałem jej, że gram. Była,
oczywiście, przerażona. Ale wiedziała, jak mi pomóc. Wcześniej jeszcze był taki
zbieg okoliczności, że chciała, bym sprawdził, czy nie mam jakichś problemów z
alkoholizmem. Była na to wrażliwa, bo w domu rodzinnym miała z tym kłopot.
Poszedłem więc do terapeuty, żeby wiedziała, że wszystko jest w porządku.
Terapeuta był fajny, potraktował mnie jak pijaka. Kiedy przyznałem się do tego, że
jestem hazardzistą, wiedziałem, że znowu muszę pójść do tego chama i gbura, bo to
jest człowiek, którego nie oszukam. Zostałem skierowany do innego pana terapeuty,
któremu musiałem opowiedzieć te wszystkie swoje niesamowite przygody, rozmowy
z diabłem, to, że jestem „podwójny”. On to wszystko wiedział – był niepijącym
alkoholikiem i seksoholikiem.
A.D.: Okazało się, że wcale nie jesteś taki niezwykły (śmiech).
T.K.: Właśnie – że to jest powszechne. Płaciłem za tę terapię. Pierwszy raz w życiu
płaciłem za coś, co nie służyło mojej doraźnej przyjemności. Musiałem pójść do
dodatkowej pracy po to, żeby móc zarobić na tę terapię. Nie piłem, nie
balangowałem, więc miałem znacznie więcej pieniędzy niż kiedyś. Ale też pieniądze
zaczęły „spadać mi z nieba”. Zniknęła presja, że muszę mieć coraz więcej pieniędzy.
A.D.: A co się robi na takiej terapii?
T.K.: Najpierw jest „kontrakt” – że nie będę pił, grał, brał narkotyków w trakcie tej
terapii. Potem są takie zalecenia „na szybko”. Jednym z takich zaleceń jest to, żeby
pociąć wszystkie karty kredytowe i zmniejszyć sobie dostęp do środków. Nie chodzi
o to, żeby oddać pieniądze żonie bądź rodzicom. Zawsze można je odebrać, tak, jak
ja to kiedyś zrobiłem: „Mamo, jestem dorosły, to jest moja karta, oddaj mi ją”.
A.D.: I oddała.
T.K.: No a co miała zrobić? Były też przeróżne prace. Alkoholicy piszą. Podobnie jak
alkoholicy piszą swoje piciorysy, ja pisałem o tym, ile przegrałem, co mi hazard
zabrał – jakim się jest łobuzem i łajdakiem. Zresztą leczyłem się z alkoholikami, więc
widziałem, co oni wyprawiają. To, co było ważne, to fakt, że to trwało dziewięć
miesięcy – długo mnie wprowadzano w to nowe życie.
A.D.: A czy podczas tej terapii miałeś nawrót?
T.K.: Nie. Chociaż w hazardzie nie chodzi tylko o grę na typowej „rulecie”. W grę
wchodzą też na przykład gry na telefonie komórkowym czy komputerze – wszystko,
co zżera czas.
A.D.: Nikt nie wie tego, ilu jest w Polsce hazardzistów. Ci, co grają w
kasynach, to jest elita. Ale ludzie grają też w Totolotka, biorą udział w
różnych konkursach SMS-owych. To wszystko uzależnia tak samo. Jest cały
przemysł, który stara się nas uzależniać od takich rzeczy, bo to jest
„kasa”. Wszelkie etykietki, które dzieci dostają do lizaków, to też jest
hazard – uzależnia się człowieka od małego. Jak ktoś jest na to podatny, to
w to wpada.
T.K.: Dlatego musiałem wykasować gry z telefonu, nie wolno mi było grać na
komputerze. Ludzie na takich mityngach opowiadają przeróżne rzeczy. Przecież,
jadąc samochodem, też się często ścigamy. Masę jest takich ludzi. Znam ludzi,
którzy potrafili grać w proste gry typu „Saper” po czterdzieściparę godzin.
A.D.: Czy życie Twoje – w tej chwili – ma sens, jest pełne radości, czy coś
straciło?
T.K.: Są dwie rzeczy: takich emocji, jakich doznawałem kiedyś, kiedy grałem – bo
kiedyś piłem, teraz nie piję, paliłem marihuanę, teraz nie palę, podrywałem
dziewuchy, nie podrywam, bo mam żonę i ustabilizowane życie – już nie przeżywam,
to sen ne vrati. To, co teraz mam i co sobie chwalę, to jest to, że żyję spokojnie, nie
mam takich wielkich depresji ani wielkich szczęść. Czyli jestem gdzieś pośrodku.
Mam dzieci, często jestem niewyspany, muszę to sobie wszystko jakoś organizować,
bo to jest taki „taniec po płatkach róż”. Ciągle mam w głowie jednak myśl, że się nie
zabiję, nie mam więc wyboru. Staram się więc żyć jak najbardziej sympatycznie. Ale
nie mam już wielkich marzeń. Zresztą był taki moment, że mówiono nam, by
specjalnie nie marzyć, bo kiedy się tego nie ma, to jest przykrość wielka. Kiedy
myślę o tym, dlaczego żyję, to odpowiadam sobie, że moim celem jest wychowanie
dzieci, stanie się dziadkiem. Nie myślę o sobie jako o kimś wyjątkowym, lecz kimś
absolutnie podobnym do wielu innych osób.
A.D.: Ogniowo w łańcuchu.
T.K.: Tak. Kiedy idę z moją żoną i dziećmi, wiem, że w tym naszym czworokącie
dzieje się tyle rzeczy, że naprawdę nie jest nudno. Ale nie mam też oczekiwań od
życia, że ma być superprzyjemnie. I to, co mi już tylko zostało (śmiech), to jest to, że
ja ciągle chcę być, kurcze, bogaty. Naprawdę. Tego nie znoszę. Ciągle chciałbym
mieć tyle pieniędzy, żeby nie musieć się martwić.
A.D.: Myślisz, że to jest nieosiągalne, w taki zwyczajny sposób?
T.K.: Nie wiem. Nie powinienem o tym myśleć. To głupie, żeby zatruwać sobie życie
myśleniem, że chciałoby się mieć więcej, że może mi kiedyś na coś nie starczy.
A.D.: Chodzisz w tej chwili jeszcze na terapię?
T.K.: Tak, raz w tygodniu.
A.D.: Zawsze tak będziesz musiał?
T.K.: To jest ta sama zasada, co w przypadku innych chorób. Muszę zresztą
powiedzieć, że przez całe życie marzyłem o przewlekłej chorobie.
A.D.: No to ją masz (śmiech).
T.K.: Właśnie. Jestem szczęśliwy z tego powodu, że jestem uzależniony. Jakkolwiek
głupio to zabrzmi, najchętniej chciałem mieć astmę. Wydawało mi się, że to jest
taka bardzo szlachetna choroba, z którą da się żyć.
A.D.: Masz fajne uzależnienie, bo ono trzyma Cię w „pionie”.
T.K.: Właśnie. Do tego było mi to potrzebne. Mogę odmawiać. Nie mogę robić
różnych rzeczy, bo jestem hazardzistą. To mi porządkuje życie we wszelkich
dziedzinach. Prezent od losu.
TVP2, 10 stycznia 2011 r., godz. 12.15
Tweet