„Moje ulubione miejsce w Łodzi i regionie” Wydaje się jakby to było
Transkrypt
„Moje ulubione miejsce w Łodzi i regionie” Wydaje się jakby to było
„Moje ulubione miejsce w Łodzi i regionie” Wydaje się jakby to było wczoraj, lecz tak naprawdę zaczęło się ponad szesnaście lat temu. Właśnie wtedy przyszłam na świat, jako pierwsze i niestety ostatnie dziecko moich rodziców. Był to cudowny dzień dla wszystkich, tym bardziej, że urodziłam się zdrowa. Dostałam imię Klaudia. Podoba mi się. Niby zwyczajne, a ma w sobie pewną zagadkę, dokładnie tak jak ja. No więc po wyjściu ze szpitala, zamieszkałam w rodzinnym domu mojej mamy. Znajdował się on w Naropnej, małej wsi w gminie Żelechlinek. Wprawdzie nie mieliśmy zbytnich luksusów, całą naszą trójką gnieździliśmy się w pokoju i kuchni, ale nigdy nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne. Tak jak wszyscy nasi sąsiedzi, mieliśmy swoje gospodarstwo, może nie było ono ogromne, ale miało swój wdzięk. Już jako małe dziecko kochałam zajmować się zwierzętami, codziennie karmiłam z babcią kaczki, kury, gołębie; zbierałam jajka; bawiłam się z pieskami. Uwielbiałam to. Wkurzałam się tylko, gdy babcia nie pozwalała mi doić krowy, ale obiecałam sobie, że kiedyś się tego nauczę. Pamiętam, trochę jak przez mgłę, kiedy bawiłam się nad rzeką. Może nie była tak znana i szeroka jak Wisła, można by ją raczej nazwać strumykiem, ale miała w sobie pewien urok, a nawet nazwałabym to czarem. Sprawiła ze po tylu latach jednak do niej wracam. Rzuciła na mnie zaklęcie jak wróżka, która jednym ruchem swej magicznej różdżki zmienia świat w piękniejszy. W moim przypadku też tak się stało, choć czar zaczął działać nieco później. W Naropnej mieszkałam do lata 2004 roku i muszę przyznać, że był to najlepszy okres w moim życiu, przynajmniej jak do tej pory. Kolejnym moim miejscem zamieszkania zostały Koluszki, dokładnie osiedle Zieleń. Wprowadziliśmy się do dziadków od strony taty, ich był cały parter a dla nas została przeznaczona góra. Może i dobrze, że tu zamieszkałam, wiadomo, w mieście są inne możliwości, szkoła, praca. Ciągle sobie tłumaczę, że tak musiało być, Bóg tak chciał. Jednak jak byłam dzieckiem, niełatwo się z tym pogodziłam. Wiele razy zdarzało się, że płakałam i prosiłam rodziców, żebyśmy wrócili na wieś, lecz nie było już tam dla nas miejsca. Koluszki to inna historia, o tym napiszę kiedy indziej. W każdym razie, zawsze ciągnęło mnie do tej mojej „małej ojczyzny”. Ferie, wakacje, każdy wolny weekend chciałam spędzać u babci. Tam miałam co robić. Dwójka młodszych kuzynów do pilnowania to naprawdę wyzwanie. Oczywiście, ja też byłam jeszcze mała, ale starsza od nich. Czułam pewną przewagę i zawsze rządziłam. W sumie poza tymi maluchami nie miałam nikogo więcej znajomego na wsi, ale one mi w zupełności wystarczały. Chodziliśmy razem na wycieczki do lasu, braliśmy plecak, kanapki, picie i spacerowaliśmy. Może się to wydawać śmieszne, co dzieci mogą robić same w lesie, ale to nasz las, nasze miejsca, drzewa, zwierzęta. Czuliśmy się tam bezpiecznie. Gdy już trochę podrosłam, odnowiłam znajomość z moją starą koleżanką. Po jakimś czasie Kasia i ja zaprzyjaźniłyśmy się. Jak tylko byłam u babci, biegłam do niej i rozmawiałyśmy o wszystkim godzinami, śmiałyśmy się, wygłupiałyśmy. To był piękny czas, ale to co najważniejsze zaczęło się dopiero w tamte wakacje. Mówię oczywiście o miłości, tej odwzajemnionej i ,mam nadzieję, wiecznej. Zaczęło się niby normalnie, kilka spotkań, rozmowy. Nic wielkiego. Dopiero wtedy, 21 lipca coś się zmieniło, zakochałam się. Tej daty nigdy nie zapomnę. Dzień zaczął się jak zwykle. Wstałam, zjadłam śniadanko, posprzątałam w pokoju i zaczęłam się pakować, bo następnego dnia miałam jechać na kolonie organizowane przez księdza z parafii św. Bartłomieja w Żelechlinku. Potem po południu mama zawiozła mnie do babci, ponieważ wyjazd był rano, a z Koluszek do Naropnej jest kawałek drogi. Umówiłam się z Kamilem, że przyjedzie do mnie. Wszystko szło dobrze, koło siedemnastej byłam już na wsi. Przywitałam się z wszystkimi i powiedziałam, że idę do Kaśki. Wtedy jeszcze nie miałam takiej odwagi, by się przyznać, że chcę się spotkać z kolegą. Ustaliliśmy, że posiedzimy sobie nad rzeką, kawałek za domem babci. Tak też się stało. To cudowne miejsce. Wokoło pełno natury. Na wprost za wodą lasy, w stronę asfaltu najpierw łąka a dalej pola. Poszliśmy na mostek, stanęliśmy naprzeciw siebie i po prostu rozmawialiśmy. Tak mijały godziny .. osiemnasta..dziewiętnasta..dwudziesta.. Zrobiło się chłodno, przytuliliśmy się i już wiedziałam, że to ten chłopak i ta chwila. Nie chciałam zwlekać dalej i wzięłam sprawy w swoje ręce. - No trudno, nie wytrzymam.. Czy zostaniesz moim chłopakiem ?- spytałam - O przepraszam.. Replay. To chłopak się pyta o chodzenie, no więc skarbie, czy zostaniesz moją dziewczyną? - Oczywiście – odparłam. I właśnie tak się to wszystko zaczęło, właśnie w tym miejscu. Teraz wracamy do niego z Kamilem razem. Czar ciągle działa, jest luty, a my jesteśmy nadal razem. Planujemy wspólną przyszłość, oczywiście w Naropnej, bo tam gdzie wszystko zaczęliśmy, tam też powinniśmy skończyć.