Stadion Śląski szalał
Transkrypt
Stadion Śląski szalał
Stadion Śląski szalał Utworzono: czwartek, 19 sierpnia 2004 Górnik-emeryt wspomina lata, w których bracia Pospiszilowie rozpropagowali piłkę rowerową Stadion Śląski szalał 22 lipca 1956 roku na trybunach Stadionu Śląskiego w Chorzowie siedziało aż 130 tys. widzów. Otwarcie obiektu zbiegło się w czasie z początkiem Wyścigu Pokoju, takiego widowiska nikt nie chciał przegapić. Ten dzień doskonale pamięta Urszula Skrzypczyk. Chociaż często chodziła na mecze męża, to tym razem międzynarodowe rozgrywki w piłce rowerowej, które uatrakcyjniły otwarcie stadionu, szczególnie zapadły jej w pamięć. – To się dobrze oglądało, bo widowisko podczas meczu jest przynajmniej takie jak w cyrku, ale na tym meczu chciałam być elegancka i założyłam nowe buty, które tak mnie obtarły, że miałam ochotę wracać boso – opowiada. – Mecz z Niemcami przegraliśmy, ale i tak dostaliśmy owacje – wspomina pan Antoni Skrzypczyk, który wraz z bratem Brunonem reprezentował nasz kraj w tej nietypowej dyscyplinie. Piłka rowerowa, dziś już zupełnie zapomniana w Polsce, polega na wbiciu piłki do bramki przeciwnika podczas rowerowych ewolucji. Gra się dwóch na dwóch, na boisku o wymiarach minimum 9 na 12 metrów. Zasady są podobne jak w piłce nożnej, podobnie zasądza się bramki, rzuty rożne i wolne. Piłkę popycha się kołem, zarówno przednim jak i tylnym, rowery muszą mieć więc specjalną konstrukcję, by możliwe było jeżdżenie na nich do przodu i do tyłu. Specjalny kształt, umożliwiający wykonywanie ewolucji, musi mieć też kierownica. Piłkę rowerową rozpropagowali bardzo popularni w latach 50. bracia Pospiszilowie. – Ja też miałem brata i to brata bliźniaka – opowiada o początkach swojej pasji pan Antoni – skombinowaliśmy więc rowery i zaczęliśmy grać. Na Śląsku sekcje piłki rowerowej powstawały jak grzyby po deszczu: w Siemianowicach, Janowie, przy Starcie Katowice, Kolejarzu Piotrowice, Ruchu Chorzów. A przecież uprawianie sportu w latach 50. nie było rzeczą prostą. Po pierwsze brakowało sprzętu. Polacy używali czeskich rowerów, ale, jak mówi pan Antoni, dostawali to, na czym nie chcieli już jeździć Czesi. Polscy sportowcy ratowali się więc konstruując sprzęt samodzielnie. – Ile ja rowerów naskładałem! Jeździłem do fabryki po felgi, na wielką prośbę dawali mi takie bez otworów na szprychy. Potem sam montowałem szprychy, bo musiało ich być aż 48, żeby tylne koło było silniejsze. Składałem rowery dla wszystkich w klubie. Pod koniec kariery sportowej dostaliśmy niemieckie rowery Bauera – wspomina. Zachodnie, nie do dostania na polskim rynku, części kupowali podczas Wyścigu Pokoju od Szwedów. Zawodnicy, przechytrzając ochronę, bokiem wchodzili do hotelu. Wszystko, by dorównać konkurencji. Sportowcy nie mieli też żadnej taryfy ulgowej w pracy, na trening szli po odbębnieniu dniówki pod ziemią. – Ale dla młodego nic nie jest męczące – komentuje emerytowany sportowiec, który pod ziemią, w kopalni „Siemianowice”, przepracował 30 lat. Wojaże zagraniczne także były rzadkością. Nawet z wyjazdem do NRD, w czasach, gdy nie było jeszcze berlińskiego muru, był wielki problem. Żeby wyrobić zbiorowy paszport, każdy z zawodników musiał złożyć po 24 zdjęcia. Jednak przyjaźnie pomiędzy sportowcami różnych narodowości zawiązywały się błyskawicznie. – Koledzy z Niemiec długie lata po tym, jak zakończyłem sportową karierę, pisali do mnie i zapraszali na mecze oldbojów – wspomina. Zanim jednak bracia-bliźniacy Antoni i Brunon Skrzypczykowie zostali mistrzami Polski w piłce rowerowej, Antoni przez lata trenował kolarstwo. – Na rowerze jeździłem od 14 roku życia. Mój pierwszy rower to była damka. Nikt wtedy jeszcze nie miał roweru, więc wszyscy koledzy nauczyli się jeździć na moim. Potem z części poskładałem sobie rower wyścigowy i zapisałem się do sekcji kolarskiej Gwardii Katowice. Trenowanie kolarstwa zajmowało jednak dużo czasu, podczas treningu, a były trzy tygodniowo, trzeba było przejechać czasem nawet 150 km. Jednym z momentów w sportowej karierze, który rowerzysta wspomina bardzo ciepło, było zaproszenie do programu telewizyjnego, nadawanego z Pałacu Kultury w Warszawie. W trakcie audycji na żywo bracia Skrzypczykowie prezentowali rowerowe ewolucje. – Największe wrażenie zrobił na mnie pan Bogdan Tomaszewski, bardzo miły i kulturalny człowiek. Takiego sportowego sprawozdawcy już nigdy nie będziemy mieli. Pan Antoni do dziś dla zdrowia jeździ na rowerze. Żałuje tylko, że w Polsce nie ma takiej sieci ścieżek rowerowych, jakie wybudowano na zachodzie Europy. Anna Zych