166 (07-08.2008) - Forum Kobiet Polskich

Transkrypt

166 (07-08.2008) - Forum Kobiet Polskich
Lato od Bałtyku do Tatr 3
NASZA WIARA, NASZ KOŚCIÓŁ
Nauczyciel i świadek 4
Czym jest dla mnie Msza święta? 5
Mówić różaniec życiem 5
Patronka dzieł misyjnych – bł. Maria Teresa Halka-Ledóchowska 1963-1922 6
Z biskupem na majówkę 8
KOBIECE INICJATYWY
Tyle dobra wkoło 10
KOBIETA, RODZINA
Latem o miłości 14
Polski ślub w amerykańskiej oprawie 15
Jak spędzamy wakacje? 17
POSZUKUJĄC DRÓG
Felieton niewakacyjny 18
Dr Wanda Półtawska – obrończyni życia 19
Patrz, patrz, leci ptaszek… 20
KULTURA I SZTUKA
Odejście w tło? 23
Uwaga! Wakacje! 25
Wiersze Kazimiery Iłłakowiczówny 26
Veronika Maria Simon. Malarka ze snu 32
Malowane świątynie rumuńskiej Bukowiny.34
SYLWETKA
Sanitariuszka Baczyńskiego. O Jadwidze Klichowskiej 28
EKOLOGIA
Duch lubi spacerować 36
Jak znaleźć przepiórkę? 37
POMAGAJMY
Moc dłoni „zwykłej pielęgniarki” 38
Dobrze, że jest „Azyl” 40
ZDROWIE
Malaria – choroba, o której trzeba pamiętać 42
Dobroczynna lipa 43
LISTY I TEKSTY NASZYCH CZYTELNIKÓW
List z ostatniej chwili 44
Wspominam tamten dzień 45
NIE TYLKO O MODZIE
Sandały, espadryle, tenisówki… 46
SEKRETY PANI DOMU
Odmładzamy kuchnię 47
COŚ DOBREGO
Letnie potrawy 48
Kilka słów o przyprawach (1) 49
Krzyżówka 50
Zapamiętajcie, przypominamy 51
Sanitariuszka Baczyńskiego. O Jadwidze Klichowskiej
Wanda Kulikowska
O istnieniu pani Jadwigi Klichowskiej dowiedziałam się, gdy jako nauczycielka języka polskiego w
LVIII LO im. K.K. Baczyńskiego przygotowywałam sesję poświęconą patronowi szkoły. Ten poeta
był mi zawsze bliski, jego wiersze mówiły o pokoleniu lat wojny, którego los zespolił się z historią
narodu. Gdy dowiedziałam się, że żyje jeszcze sanitariuszka, która 4 sierpnia 1944 roku przenosiła
rannego Krzysztofa w pałacu Blanka do punktu opatrunkowego, wiedziałam, że muszę ją poznać.
Szłam na to spotkanie pełna niepokoju. Wiedziałam, że jest samotna, ciężko chora, że niewiele się
porusza, ale opiekuje się opuszczonym przez rodziców młodym człowiekiem, dokarmi też
bezpańskie koty. Spodziewałam się spotkać osobę smutną, nieporadną i rozgoryczoną. Ku memu
zdziwieniu zobaczyłam, unieruchomioną wprawdzie w fotelu panią promiennym, życzliwym
uśmiechu. Obok biegały jej ukochane koty. Była bardzo zdumiona, że ktoś pragnie ją poznać.
Ucieszyła się, że chcę przyprowadzić młodzież.
Pani Jadwiga urodziła się w 1928 r. w majątku Grochowiska (pow. Koło, woj. poznańskie), gdzie
ojciec administrował posiadłością ziemską, a matka zajmowała się domem. Miała dwoje
rodzeństwa: siostrę Alicję, nauczycielkę i brata Jakuba, wychowanka szkoły oficerskiej, żołnierza
AK i jak mówi, mistrza swojej wojennej młodości. To dzięki niemu znalazła się w Szarych
Szeregach, w Wojskowej Służbie Kobiet, nie zagubiła się w gąszczu różnorodnych organizacji.
Dzięki niemu stanęła po właściwej stronie.
Dom rodzinny wspomina ciepło, szczególnie ojca, w którego oczach zobaczyła łzy tylko raz – po
śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego. Pani Jadwiga przyznaje, że tata ją jako najmłodszą trochę
rozpieszczał, choć wobec brata był bardzo wymagający, a nawet surowy. Matkę pamięta jako
kobietę o złotych rękach, która potrafiła zrobić wszystko prócz jednego... nie umiała
dziesięcioletniej córki pogodzić z odejściem ukochanego ojca, który umarł na nowotwór.
Jego śmierć przeżyła jako wielką tragedię, która położyła się cieniem na całe jej życie. Stała się
nawet przyczyną dramatycznych sporów z Bogiem, który nie wysłuchał żarliwej dziecięcej
modlitwy o ocalenie ojca. Pani Jadwiga przyznaje, że wiele lat po wojnie, już jako dorosła i
doświadczona osoba, zrozumiała, że ta modlitwa jednak została wysłuchana. Bóg zabierając jej
ukochanego ojca, wybawił go od wojennej gehenny.
Atmosfera domu była patriotyczna. Rodzice należeli do pokolenia, które przeżyło czasy rozbiorów i
radosny moment odzyskania niepodległości. Doceniali wartość wolności. – Dla nich i dla nas,
dzieci – Polska była świętością. I tak już pozostało. Wielu myśli o zagranicznej karierze, o tym, jak
się dobrze ustawić w życiu, a p. Jadwiga o Polsce co z nią będzie?… i o swoich kotach, kto się nimi
zajmie, gdy ona odejdzie.
Niezwykle ciepło wspomina moja rozmówczyni szkołę, najpierw tę w Pińsku im. marszałka Józefa
Piłsudskiego, później gimnazjum Sióstr Urszulanek w Warszawie (w czasie wojny), we Wrocławiu
po wojnie – tam doświadczyła wiele dobra, tam dojrzewała jej duchowość. Gdy od sióstr
urszulanek z ul. Przejazd 5 szła jako 16-letnia dziewczyna do powstania, matka przełożona nie
chciała się zgodzić, zapytała „Czy gdyby mama tu była pozwoliłaby?” Rezolutna Jadzia bez
wahania odpowiedziała: „Gdybym mocno prosiła – pozwoliłaby”. „To idź w Imię Boże” –
odpowiedziała matka przełożona i nakreśliła znak krzyża na jej czole. Jako najdroższą pamiątkę
przechowuje pani Jadwiga zeszyt, w którym zachowały się wpisywane przez koleżanki i siostry
urszulanki wiersze różnych autorów. Najbliższy jej sercu do dzisiaj pozostał tekst matki Teresy
Ledóchowskiej (prawdopodobnie siostrzenicy błogosławionej Urszuli Ledóchowskiej) „Białe
fregaty” z pięknymi, niosącymi w tych wojennych dniach nadzieję, słowami:
I nic to, że świat się rozpada.
I nic to, że serce pęka.
Zaleczy wszystkie rany
Czyjaś litosna ręka (…)
I nie jest ważne wcale,
Że moje biedne oczy
Widzą tylko noc dnia dzisiejszego,
Widzą tylko krew, która broczy.
A to jest ważne jedynie,
Że Bóg w swej dobroci świętej
Po swoich ścieżkach prowadzi
Nadziei białe fregaty.
Była najmłodszą sanitariuszką, która pełniła służbę w pałacu Blanka, gdzie mieścił się punkt
sanitarny i chyba jedyną już dziś pamiętającą śmierć K.K. Baczyńskiego. A wspomina to tak:
„4 sierpnia, godziny nie pamiętam, zostałyśmy wezwane do pałacu Blanka, drogę wskazywał
nieznany mi powstaniec. Pobiegłyśmy cztery. Była na pewno Krysia Sypniewska i chyba Marysia
Selwańska lub Wisia Kałęcka. Czwartej, choć należałyśmy do tej samej sekcji, bliżej nie znałam.
Była od nas zdecydowanie starsza. (…) Wbiegłyśmy w pałacu Blanka na I piętro i zatrzymałyśmy
się w drzwiach narożnego pokoju. Na podłodze czerwony, ciężki chodnik, na ścianie wielkie lustro
w złoconych ramach. Pod oknem, przez które wpadały kule, leżał ranny. Żeby dotrzeć do niego
musiałyśmy się czołgać, ze względu na silny ostrzał. Potem z trudem ułożyłyśmy go na noszach.
Żył jeszcze, miał postrzał w głowę, ale rana nie była krwawiąca, twarz nieuszkodzona, lecz
śmiertelnie blada. Wycofujemy się, ciągnąc nosze po chodniku, które ciągle zaczepiają się o
materiał, utrudniając transport. Nasze siły były wątłe. Miałyśmy 16-18 lat. Brakowało też
umiejętności. Towarzyszył lęk o rannego, który miał torsje i był bardzo zmieniony. Wtedy właśnie
przy silniejszym pociągnięciu Baczyński spadł nam z noszy i musiałyśmy go wkładać na nie
powtórnie. Byłam przeświadczona, że jeszcze żyje. Stąd też nasze starania, żeby go jak najszybciej
zanieść do punktu opatrunkowego. Była to jednak już agonia, z czego wtenczas nie zdawałam sobie
sprawy. (…) Dotarłyśmy do naszego lekarza. Wyszłam natychmiast z gabinetu, robiło mi się
niedobrze, bałam się, że będę wymiotować. W kwaterze spojrzały na mnie czujne oczy
komendantki, a jej dobre ręce podały krople. Siedziałam w bolesnej zadumie, przeżywając pierwszą
w tak dramatycznej scenerii śmierć.
W kilka dni później z polecenia komendantki porządkowałam razem z koleżanką depozyty
poległych, na jednej z kart rozpoznawczych poznałam „mego” śmiertelnie rannego powstańca z
pałacu Blanka. (...) Nie wiedziałam wówczas, że jego spuścizna literacka będzie własnością i dumą
walczącej Warszawy i przejdzie do historii literatury polskiej. Po raz drugi, bodaj w 1946 r.
zobaczyłam jego zdjęcia w Tygodniku Powszechnym. Był to Baczyński.”
We wspomnieniach powstańczych p. Jadwiga rzadko mówi o sobie. Pojawiają się najczęściej inni:
przyjaciele, znajomi, np. komendantka Iza: „Kobieta o głębokim, gorącym sercu, chłodnej
rozwadze i trosce o nas. Jej czujny wzrok żegnał z troską, gdy biegłyśmy po rannych i witał z
radosną ulgą, gdy wracałyśmy wszystkie po wypełnieniu zadania. Humanitarna dla rannych
wrogów, ofiarna bez reszty dla swoich”.
Wspomina też bohaterską sekcyjną „Elżbietę”, która nie posłuchała ostrzeżeń komendantki, gdy
zawyły ostrzegawcze syreny, bo zbliżały się niemieckie samoloty, bo tam na Bielańskiej w Banku
Polskim była jej grupa. Jej słowa – „Muszę być razem z nimi”, a w chwilę potem obraz jej ciała i
ciał innych sanitariuszek, do których spieszyła wbrew logice, p. Jadwiga zapamięta do końca życia
a komentuje to tak:
– Ci, co polegli, byli często najlepsi, najofiarniejsi. Tacy, co wbrew logice biegli na posterunek
wśród wycia syren, bo tam wzywał obowiązek i ofiarna służba, a że naprzeciw wychodziła śmierć,
taki był los powstańczego pokolenia, pokolenia wojny – powtarzała zawsze swoim uczniom,,
mówiąc o Powstaniu Warszawskim: Tam szedł kwiat naszej młodzieży.
Walczyła w batalionie „Dzik”, który był częścią zgrupowania „Róg”. Ten oddział mało znany z
powstańczych opracowań monograficznych w istocie rzeczy wsławił się w walkach o Krakowskie
Przedmieście, o barykady przy ulicy Boleści, Rybaków, Kościelnej. Jak pisze Juliusz Kulesza w
przedmowie do pracy Tadeusza Okolskiego „Batalion »Dzik« w Powstaniu Warszawskim”, jego
dowódca, żołnierze i sanitariuszki, swą postawą podczas trudnych dni powstania, zasłużyli w pełni
na wyjście z cienia”.
Wyjście z Warszawy po upadku powstania nie było zakończeniem gehenny, Jadwiga przeżyła
czterogodzinne oczekiwanie na egzekucję z rąk własowców w ruinach getta, obóz w Pruszkowie,
obóz w Nadrenii, ciężką pracę i wielki głód. Były też chwile rzadkiej radości to: możliwość
położenia się w kukurydzy, poruszanie jej łodygami, żeby oszukać Niemca, że się piele lub zmiana
obowiązkowego „guten morgen” na „butem w mordę” tak, żeby Niemiec nie zrozumiał, bo w
przeciwnym razie można było nieźle oberwać.
Potem powrót do kraju, matura we Wrocławiu, studia na wydziale pedagogicznym w systemie
zaocznym, bo trzeba było pracować, żeby się utrzymać. P. Jadwiga z bólem wspomina aresztowanie
brata, uwięzienie go w Wałczu, bo się nie ujawnił. Rodzina wtedy sprzedała wszystko, żeby go
ratować. Udało się, dzięki podpowiedzi lekarza, żeby zrobić z niego niepoczytalnego. Były też
przesłuchania przez SB w związku z przynależnością do Sodalicji Mariańskiej.
Po ukończeniu studiów p. Jadwiga pracowała w domach dziecka, później w ośrodku
wychowawczym. Poświęciła się całkowicie dzieciom samotnym, odrzuconym często przez
najbliższych. Ratowała również chore, pozostawione bez opieki koty. One są teraz jej wielką
miłością i radością, choć przysparzają też wielu trosk.
Na początku naszej znajomości próbowałam przekonać p. Jadwigę, że dobrze byłoby stadko
zmniejszyć, oddać kilka do schroniska, p. Jadwiga spojrzała mi głęboko w oczy i powiedziała: –
pani Wando, ma pani czworo dzieci, które by pani oddała do domu dziecka? Więcej do tego tematu
nie wróciłam.
Pewnie w sąsiedzkim środowisku p. Jadwiga jest postrzegana jako kłopotliwa „kociara”, ale dla
mnie jest osobą niezwykłą, nie tylko ze względu na swoją powstańczą przeszłość. Żyje w
warunkach, delikatnie mówiąc, bardzo, bardzo trudnych. Jest niesłychanie skromna, niczego nie
żąda dla siebie. Cały czas myśli o Polsce. Gdy namawiałam ją, by wystąpiła o rentę wojenną, która
jej przysługuje, ponieważ w czasie powstania została trafiona odłamkiem w oko i nie widzi na nie,
miała wiele skrupułów.
Mówiła: – w Polsce jest tyle nędzy, czy ja powinnam? Są inni bardziej potrzebujący. Myślałam
wtedy o tych, którzy kiedyś takich ludzi przesłuchiwali, często bili i katowali, a teraz odbierają tzw.
„dobrze zasłużone emerytury”. Jestem szczęśliwa, że udało mi się p. Jadwigę przekonać i sprawę
załatwić.
Spotkania p. Jadwigi z grupą młodzieży, która ją odwiedzała, a także zrobiony przez nią film na
konkurs Arsenał-Warszawa to piękne lekcje historii, patriotyzmu i życia w prawdzie.
Jadwiga Klichowska należy do pokolenia Kolumbów, o którym tak pięknie pisał K.K. Baczyński w
wierszu „Pokolenie”:
Nie wiedząc, czy my to karty Iliady
rzeźbione ogniem w błyszczącym złocie?
Czy nam postawią z litości, chociaż nad grobem krzyż?...
Powojenna historia w dramatyczny sposób potwierdziła niepokoje poety - żołnierza, ale też
umocniła powszechne przekonanie, że to pokolenie zapisało piękne karty polskiej historii. Pani
Jadwiga Klichowska jest najlepszym przykładem, że zapisuje je swoim życiem do końca.