Słowo wstępne
Transkrypt
Słowo wstępne
Słowo wstępne 7 Słowo wstępne T o nie przypadek, że sięgnąłeś po tę książkę właśnie w tej chwili swojego życia. Byłeś prowadzony ku miłości, a także ku poszukiwaniu i doświadczaniu uzdrowienia na wszystkich płaszczyznach – cielesnej, umysłowej i duchowej. Napisałam tę książkę, by jak najwięcej ludzi dowiedziało się o przesłaniu miłości i uzdrawiania. Ponieważ kilka stacji telewizyjnych wyemitowało film dokumentalny o mnie, a po dużym sukcesie programu „Fliege” dostałam całe stosy listów, moja determinacja, by w całości poświęcać życie służbie ludzkości, stała się jeszcze większa. Oczywiście nie wszyscy mogą spotkać się ze mną osobiście, ale mam nadzieję, że ta książka będzie dla ciebie impulsem do odkrywania bogactwa twojego wewnętrznego świata i otwarcia się na miłość. Wtedy doświadczysz uzdrowienia – nawet jeśli nie objawi się ono tak, jak to sobie wyobrażałeś. Chociaż podróżuję od miasta do miasta, chociaż niemal nieprzerwanie jestem w drodze, a podczas moich seminariów i uzdra- 8 TERAPIA AURĄ wiających medytacji pracowałam z tysiącami ludzi, chciałabym dotrzeć do jeszcze większej ich liczby. Jestem bowiem przekonana, że żyjemy w decydującej fazie dziejów ludzkości. W najbliższych latach rozstrzygnie się to, czy ludzkość przetrwa i będzie dalej się rozwijać, czy też sama siebie zniszczy. By zapewnić dalsze istnienie i rozwój życia na Ziemi, jak najwięcej ludzi musi zwrócić się ku miłości i zrozumieć, że człowiek to coś więcej niż ciało i że są w życiu ważniejsze sprawy niż kariera, rywalizacja, pieniądze, władza i status społeczny. Prawdziwy skarb skrywa się w naszych sercach i chciałabym, by ta książka pomogła ci go odkryć. Wszyscy powinniśmy nauczyć się słuchać bardziej serca, a mniej rozumu. Rzecz jasna rozum ma swoje miejsce i rację bytu, powinien jednak być sługą serca, a nie jego panem. Rozum dzieli, serce jednoczy. Rozum widzi tylko pojedyncze fragmenty, serce przeciwnie – widzi całość. Rozum widzi tylko to, że jesteśmy od siebie oddzieleni, serce widzi, że wszyscy jesteśmy wzajemnie ze sobą połączeni. Rozum wątpi we wszystko, także w Boga, zaś serce wie, że ostatecznie wszystko będzie dobrze i że zawsze jesteśmy bezpieczni w kochających rękach Boga. Pracuję i uzdrawiam energią Magenta, energią miłości, boskości. Jeśli ktoś przychodzi do mnie i mówi: „Proszę pani, w moim przypadku to nie zadziała, bo po prostu w to nie wierzę”, odpowiadam mu: „To, czy w to wierzysz czy nie, nie ma znaczenia. I tak jesteś dzieckiem Bożym. Kiedy przyjdzie właściwa pora, zostaniesz uzdrowiony”. Nie musisz wierzyć w moje siły, by ich doświadczyć, odczuć je i z nich skorzystać. Może przyjść do mnie każdy, bez względu na to czy nazywa siebie chrześcijaninem, muzułmaninem, buddystą, hindusem, żydem czy ateistą. Ludzie nadają Bogu wiele imion i próbują dotrzeć do niego wieloma drogami, ale tak naprawdę istnieje tylko jeden Bóg. Jest tylko jeden Bóg i jedna religia. Tą religią jest miłość. Słowo wstępne 9 Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałam ten szczególny dar, musiałam jednak podołać wielu ciężkim próbom i przyjąć wiele ciosów. Dzięki temu rozwinęłam swoje predyspozycje tak dalece, że nauczyłam się odpowiednio z nich korzystać. Będąc dzieckiem, bawiłam się nimi, ale z czasem zrozumiałam, że posiadanie tego daru wiąże się z wielką odpowiedzialnością i że nie można go nadużywać ani wykorzystywać do tego, by zdobyć sławę. Ten, kto do mnie przychodzi, nie przychodzi przypadkowo. Przypadki nie istnieją. Człowiek taki został do mnie przysłany. U każdego człowieka muszę pracować nad czymś innym, muszę coś uruchomić, rozwiązać albo doprowadzić do ładu. Jestem jedynie narzędziem Boga. Robię po prostu to, co trzeba i co można zrobić. Piszę w tej książce o swoim życiu, którym zawsze kierował świat ducha, o aurze, czakrach i moim darze jasnowidzenia, o uzdrawianiu i odpowiedzialności spoczywającej na uzdrowicielach, o potędze miłości i cudzie energii Magenta. Prezentuję też kilka ćwiczeń, które możesz wykonywać w domu i dzięki temu możesz poszerzyć swój duchowy horyzont i nauczyć się odczuwać lub widzieć aurę. Ponadto znajdziesz w tej książce relacje osób, które mówią o swoim uzdrowieniu, doznaniach towarzyszących uzdrawiającej medytacji, a także efektach inicjacji Magenta. Mam wielką nadzieję, że relacje te okażą się dla ciebie pomocne i staną się cenną inspiracją. Bardzo chciałabym, by niniejsza książka poruszyła twoje serce. Niech twoja aura promienieje światłem miłości. 10 TERAPIA AURĄ Słowo wstępne 11 Moje życie: Jak widząca wśród ślepców Ludźmi przyszłości będą ci, Którzy w swoich myślach Swoim sercom przemówić pozwolą. Albert Schweitzer W yobraź sobie, że dorastasz wśród ślepców jako jedyny widzący. Na początku z wielkim entuzjazmem opowiadasz innym o kolorach tęczy, o promiennym blasku zachodzącego słońca, o świeżych barwach wiosennego poranka czy o gwiazdach lśniących na nocnym niebie. Jeśli jednak wciąż spotykasz się z reakcją pełną niezrozumienia, z czasem uczysz się, by to co widzisz, zachowywać dla siebie. Po pewnym czasie zaczynasz czuć, że odstajesz od reszty. Nie myślisz wtedy, że to z innymi, którzy są ślepi, coś jest nie w porządku – myślisz, że coś jest nie w porządku z tobą, tym, który jako jedyny ma ten nadzwyczajny zmysł. Właśnie tak było w pierwszych latach życia z moim darem jasnowidzenia. Urodziłam się w 1950 roku na południu Polski. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze miałam te szczególne zdolności. Było to dla mnie czymś zupełnie normalnym. Dopiero po długim czasie zrozumiałam, że nie wszyscy ludzie widzą i postrzegają świat tak jak ja i moi trzej bracia. 12 TERAPIA AURĄ Nie zdawałam sobie sprawy, że świat można postrzegać na różne sposoby. Dziś wiem, że każdy z nas widzi go inaczej, a niektórzy, podobnie jak ja, oprócz świata fizycznego postrzegają też świat energetyczny. W dzieciństwie czasem moi bracia złościli mnie. Gdy byłam naprawdę wściekła, rzucałam się na nich z pięściami, ale bywało też, że używałam swoich sił i po prostu ich popychałam – bez dotykania. Mała Nina z długimi warkoczami Często jednak musiałam też bronić swoich braci, bo byłam najstarsza z rodzeństwa, a oni byli dość niesforni i wdawali się w bijatyki. Pewnego razu któryś z braci przybiegł do mnie z płaczem i powiedział: „Marek mnie bije!”. Zapytałam: „Kto? Mały Marek czy duży Marek?”. „Duży!”. Poszłam więc do dużego Marka i powiedziałam: „Słuchaj, mój drogi, jeśli jeszcze raz dotkniesz mojego brata, będziesz miał do czynienia ze mną”. Oczywiście Marek, który był o głowę ode mnie wyższy, parsknął śmiechem. Pewnie myślał: „Co mi zrobi ta mała z warkoczami?”. Miałam wtedy dwa piękne długie warkocze. Reakcja Marka rozzłościła mnie jeszcze bardziej, dlatego powiedziałam mu: „Poczekaj, łobuzie, zaraz ci pokażę”. Zebrałam całą swoją siłę i skierowałam ją ku niemu. I co się stało? Marek przewrócił się. Nigdy więcej nie zrobił nic mojemu bratu. Został wyleczony raz na zawsze. Zrozumiał, że nie warto zadzierać z małą Niną. Bracia mieli siły podobne do moich, a ponieważ byliśmy małymi łobuzami, często płataliśmy figle innym dzieciom, a nieraz także dorosłym. Czasem skradaliśmy się od tyłu do jakiejś grupki dzieci i pociągaliśmy czyjąś aurę w naszą stronę. Możesz sobie wyobrazić, jaki mieliśmy ubaw, gdy nagle ktoś tracił równowagę, MOJE ŻYCIE: Jak widząca wśród ślepców 13 a pozostali nie wiedzieli dlaczego. Wówczas jeszcze nie rozumiałam, po co otrzymałam ten dar. Byłam dzieckiem, dlatego bawiłam się nim na wszystkie możliwe sposoby. Jestem dziwolągiem? Przyszedł czas, gdy zaczęło mi się wydawać, że mój dar jest pewnym problemem. Czułam się jak dziwoląg, bo bały się mnie nie tylko dzieci, ale też wielu dorosłych. Ludzie szeptali o mnie między sobą. Dzisiaj potrafię zrozumieć ich strach, bo zachowywałam się dość osobliwie. Gdy z kimś rozmawiałam, nie patrzyłam bezpośrednio na niego, lecz zawsze kierowałam spojrzenie nad jego głowę. Najczęściej widziałam tam coś zupełnie innego niż to, o czym właśnie mówił. Kiedy ktoś zadawał mi pytanie, zwykle nie wiedziałam, o czym właściwie mówi. Trudno było prowadzić ze mną normalną rozmowę, bardzo często gubiłam wątek, gdyż zajmowałam się zupełnie czymś innym – obserwowaniem aury. W końcu ludzie zaczęli szeptać o mnie między sobą. Po prostu nie wiedzieli, jak mnie zaszufladkować. Inne dzieci często drwiły ze mnie, ale na szczęście nie poddawałam się temu. Z zachowania bardziej przypominałam chłopca i często wykorzystywałam swoje siły, by robić im nieszkodliwe żarty. Nasza rodzina była bardzo przywiązana do przyrody. Często bawiłam się z rodzeństwem na łonie natury. Moi trzej bracia mieli zdolności podobne do moich, dlatego zawsze opowiadaliśmy sobie o tym, co widzimy. Byłam najstarsza i najbardziej rozbrykana, więc nic dziwnego, że przewodziłam naszej grupie. Gdybym miała piegi i nosiła skarpetki w paski, z pewnością nazwano by mnie Pippi Langstrumpf. Ja i moi bracia bawiliśmy się rzeczywistością, której inne dzieci nie widziały. Ale niestety, jako najstarsza z rodzeństwa, nie mia- 14 TERAPIA AURĄ łam tak beztroskiego dzieciństwa jak oni. Bardzo wcześnie musiałam przyjąć za nich odpowiedzialność i stale na nich uważać, dlatego w głębi ducha wciąż jestem jak dziecko i cieszą mnie nawet najdrobniejsze rzeczy. Czuję się bardzo szczęśliwa na przykład wtedy, gdy na ulicy podbiega do mnie kot i zaczyna się łasić, lub gdy dziecko ofiaruje mi swój bezzębny uśmiech. Czasem mogę godzinami siedzieć przy oknie i patrzeć na drzewa otulone szadzią. Wszystko to uszczęśliwia mnie, wszystko to jest pokarmem dla mojej duszy. Zawał serca! Rodzice nie wierzyli nam, dzieciom, gdy opowiadaliśmy o tym, co widzimy. Oczywiście myśleli, że fantazjujemy i często karcili nas za te „historie wyssane z palca”. Jednak pewnego dnia matka dostała zawału serca. Już wcześniej zauważyliśmy, że z jej aurą coś jest nie w porządku i że grozi jej poważne niebezpieczeństwo. W samą porę wezwaliśmy lekarza. Był zdziwiony, skąd dzieci wiedziały, że chodzi o życie i śmierć, a gdy powiedzieliśmy mu, co zobaczyliśmy, nie mógł w to uwierzyć. Nie miał pojęcia, o czym mówimy, bo nie pasowało to do jego obrazu świata. Powiedzieliśmy: „Zobaczyliśmy to nad naszą mamą, nad jej głową, nad całym jej ciałem”. Lekarz natychmiast podał jej lekarstwa i uratował ją. Po tym wydarzeniu nasza matka częściowo nam uwierzyła, wciąż jednak wykazując dość sceptyczne nastawienie. W miarę dojrzewania płciowego moi bracia tracili zdolność widzenia aury, nie stracili jednak swych uzdrawiających mocy. Dlaczego u mnie to pozostało, trudno powiedzieć. Widocznie tak miało być. Wówczas jeszcze nie wiedziałam, że mam duchowych przewodników, którzy chcą, bym wypełniła pewne zadanie. MOJE ŻYCIE: Jak widząca wśród ślepców 15 Psychiczne siły dzieci Wszystkie dzieci widzą aurę do około trzeciego roku życia. Jest to całkiem normalne. Zdolność widzenia aury zachowuje się jednak u bardzo niewielu dzieci, może u jednego na milion. Dużą rolę odgrywa tu otoczenie, a zwłaszcza nastawienie dorosłych. Widzenie aury uznaje się po prostu za nonsens. Tylko dlatego, że dorośli czegoś nie widzą, uznają, że to nie istnieje. Co za niedorzeczność! Przyczyną utraty tej zdolności jest ukierunkowane na rzeczy materialne jednostronne wychowanie, które zaczyna się już w przedszkolu, a kontynuowane jest w szkole podstawowej. W domu rodzice wpajają dziecku swoje wartości, poglądy, opinie, dogmaty i nastawienia. Wciąż starają się pouczać „głupie” dziecko. Próbują, jak to się mówi, „wybić dzieciom bzdury z głowy”, by stały się pełnowartościowymi członkami społeczeństwa. Myślą, że zasady życia społecznego wpajają dziecku dla jego dobra, ale w rzeczywistości zabijają jego kreatywność, osobistą odpowiedzialność i chęć do zabawy. O ileż bogatsze i weselsze byłoby nasze społeczeństwo, gdybyśmy uznali, że w pewnych okolicznościach dzieci wiedzą więcej niż dorośli. Dzieci są bliżej Boga i wiedzą wiele o tym, o czym dorośli już dawno zapomnieli. Zielone czy żółte? Kiedy dziecko z ufnością mówi: „Popatrz, mamo, jakie piękne zielone światło”, a matka poprawia je: „Nie zielone, tylko żółte, przecież każdy to wie”, dziecko przejmuje ten pogląd i później widzi zielone jako żółte. Tak działa „szkoła”. To co dzieci widzą i robią, na przykład podczas zabawy, dorośli uznają za bzdury. 16 TERAPIA AURĄ Jeśli dziecko powie ojcu: „Tatusiu, jakie piękne niebieskie światło otacza babcię!”, ten wyśmieje je, skarci albo pouczy – zależnie od temperamentu. Nigdy jednak nie zapyta: „Co takiego widzisz wokół babci? Ja nie widzę żadnego błękitu. Możesz mi to wyjaśnić?”. Wiele dzieci mówi zupełnie innym językiem, takim, którego czasem nikt z dorosłych nie rozumie. Wtedy słyszą: „Co tam opowiadasz? Natychmiast skończ z tym dziecinnym mamrotaniem i naucz się przyzwoicie mówić”. Dziecko wciąż jest oceniane i często spotyka się z dezaprobatą dorosłych. Moja córka też tak się wyrażała, lecz i ja się temu nie przysłuchiwałam. To, co mówiła, było autentycznym językiem. Nikt jednak tego nie zauważa, nikt nie chce naprawdę tym się zająć, w końcu są to drobiazgi. Dorośli mają na głowie wiele innych spraw niż oddawanie się dziecięcej gadaninie, prawda? Pewnego razu, gdy córka miała około dwóch lat, siedziała na moich kolanach, a ja śpiewałam jej pewną pieśń. Nagle córka odepchnęła mnie, spojrzała mi w oczy i powiedziała: „Wiesz, mamo? Kiedyś to ja brałam cię na kolana i ci śpiewałam”. Oczywiście byłam zdumiona, więc zapytałam: „Co takiego mi śpiewałaś?”. Wtedy ona zanuciła pewną starą ludową pieśń, której nie znałam ja ani nikt z mojej rodziny. Nawet dziś moja córka często zachowuje się tak, jakby to ona była matką, a ja dzieckiem. Rzecz jasna nie wszystkie dzieci mówią własnym językiem, ale niektóre to robią. My, dorośli, powinniśmy traktować to jako wezwanie, aby kwestionować swój obraz świata, poszerzać swe horyzonty i – do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni i co może budzić w nas lęk – dopuszczać do siebie pewne myśli i przyglądać się wszystkim zachowaniom dzieci. Byłoby to bodźcem do rozwoju, jednak w obecnych czasach wszystko, czego człowiek nie potrafi uchwycić, zważyć ani zmierzyć, czego nie potrafi zaszufladkować, traktuje jako odległe i dziwne, czasem nawet jako niebezpieczne.