klinkij tutaj - Piątek Trzynastego
Transkrypt
klinkij tutaj - Piątek Trzynastego
1 2 3 Projekt okładki Jacek Wilk Korekta Teresa Chwalińska Skład Paweł Szewczyk Copyright by Piątek Trzynastego, Łódź 2005 Wszelkie prawa autorskie i wydawnicze zastrzeżone. Wszelkiego rodzaju reprodukowanie, powielanie (łącznie z kserokopiowaniem), przenoszenie na inne nośniki bez pisemnej zgody Wydawcy jest traktowane jako naruszenie praw autorskich, łącznie z konsekwencjami przewidzianymi w Ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. nr 24 z 23.02.1994 r., poz. 83). ISBN 83-7415-066-1 PIĄTEK TRZYNASTEGO Wydawnictwo Michał Koliński i Michał Wiercioch 90-345 Łódź, ul. Księży Młyn 14 tel./fax (0-42) 632 78 61, 630 71 17, tel. 0-602 34 98 02(06) infolinia: 0-604 600 800 (codziennie 8-22, także sms), gg. 4147954, 4146841 www.piatek13.com.pl; e-mail: [email protected] Łódź Wydanie I rok: 2008 2007 2006 2005 ostatnia rzut: 9 8 7 6 5 4 3 2 1 liczba Druk i oprawa: Drukarnia na Księżym Młynie Printed in Poland 4 Rodzicom poświęcam Mężowi, Dzieciom, Wnuczce... dedykuję DZIENNIKARZOM uprawiającym moralny trójkąt odwagi, wrażliwości i prawdy – najpiękniej dziękuję ARTYSTOM oświecającym mroki nietolerancji, budzącym wzruszenia – nisko się kłaniam POLITYKOM – nie tylko rozdział „Potrawy z trawy” ku OPAMIĘTANIU polecam Zbawiennego poczucia humoru, dystansu wobec siebie oraz Godności Każdej Ulotnej Chwili Życia – wszystkim i sobie życzę 5 6 Spis treści Kuchnia ................................................................9 Zupa....................................................................13 Deser...................................................................37 Drugie danie ........................................................53 Potrawy z trawy ...................................................73 Przekąska ............................................................97 Bigos .................................................................107 Chleb.................................................................113 Woda .................................................................119 Kochanie ...........................................................125 Epilog ................................................................133 Postscriptum .....................................................143 7 8 KUCHNIA Cztery kąty, a piec piąty, rondel skacze, garnek płacze, talerz ziewa, sitko śpiewa, mikser ryczy, czajnik syczy... Kuchnia karmi, poi, grzeje, zawsze dużo w niej się dzieje. Najważniejsze jest OGNISKO, usiąść blisko i być BLISKO. 9 Kochanie, czy możesz sobie wyobrazić, czym byłby dom bez kuchni? Co najmniej światem bez artystów, Ewą bez Adama, butem bez podeszwy, rzeką bez koryta... Kuchnia to magiczny żywioł skrajnych poczynań, gdzie słodzimy i solimy, lukrujemy i tłuczemy, mieszamy i smarujemy... Koniecznie musisz nad tym zapanować, bo jeśli nawet ON będzie czasem gotował – z pewnością usłyszysz: „Gdzie jest zielony rondel?” I choćbyś miała tysiąc ważniejszych spraw na głowie, nie możesz odpowiedzieć: „Stoi za drzewem”, bo... trafisz na listę podejrzanych. Mężczyzna posiada większą, którąś półkulę, dlatego każdą czynność wykonuje precyzyjnie – z uwagą skupiony na jednym. Kiedy czyta gazetę – nie parzy herbaty, gdy oparzy palec – pada obłożnie chory. Kiedy prowadzi samochód – raczej nie myśli, natomiast gdy myśli – nie prowadzi się źle... Nieliczni potrafią śpiewać przy goleniu. Mężczyzna ma niepodzielną uwagę, co należy po prostu przyjąć do wiadomości – najlepiej ze stoickim spokojem – bo już po kilkunastu latach będzie to zwykła bułka z masłem. 10 Kobieta – nie posiadając takiej półkuli – wyposażona jest w twardy dysk. Na nim (nieroztropnie i po babsku): kipiąca kasza, dzwoniące telefony, płaczące dzieci, rozmieszana farba do włosów, ukochany mężczyzna, zawodowa kariera etc. mają jednocześnie absolutne pierwszeństwo – czyli rangę wagi państwowej. Wyjątki od tych reguł – owszem – zdarzają się, ale licho wie gdzie i komu. Krótko mówiąc: kobieta to kobieta, a mężczyzna to mężczyzna. Walka na hormony i chromosomy nie ma żadnego sensu. Najdzielniejszej kobiecie potrzebna jest chropowata męska czułość, a najtwardsze chłopisko pragnie wtulić się czasem w kobiece ramiona. Jak świat światem. W kuchni nie wolno prowadzić tuczu i chodzić w brudnym fartuchu po lepkiej podłodze. Co z tego, że ciocia X gotuje wspaniale, jeśli jej kuchnia przypomina sajgon, a ona sama rażoną piorunem stodołę. Prędzej czy później wujek X skorzysta z podanego przez laseczkę hot doga (ce la vue). Tak naprawdę nie ma większego znaczenia, co gotujesz, ale jak i komu nakrywasz do stołu. Pitraszenie to sztuka używania przypraw i dobierania proporcji. Przychodzi z czasem, a nazywa się doświadczenie. Póki co – jeśli ruszysz głową – najlepszym rarytasem będziesz Ty. I bez przesady! Niezjadliwa potrawa – nie granat – nie wybuchnie. Najwyżej… śmiechem. 11 W kuchni – jak w życiu – po cóż wyważać otwarte drzwi? Jeśli naleśniki zawsze się rozpadają, niech smażą je ci, którzy to potrafią, albo nie jedzmy ich wcale. Nie ma też powodu prowokować katastrofy nudną jazdą wąskotorową: nieustająco pichcić, dbać wyłącznie o karierę, nadgorliwie zajmować się dziećmi, zadręczać chłopa miłością, popadać w dewocję itd. Tak czy siak, mniej lub więcej – gotować musisz. Jednak, stojąc przy garach, nie trać czasu – m y ś l! Naprawdę warto. Po pierwsze, nie zostaniesz garkotłukiem, po drugie, co nieco poukładasz w serduszku i główce. Garść takich kuchennych przemyśleń chcę Ci podrzucić, ale nie musisz się ze mną zgadzać. Przed Tobą – własne gotowanie... 12 ZUPA Zupą jest zwykła w garnku woda, włoszczyzna stara albo młoda... Ze względu na to, co jeszcze pływa, tak się nazywa, jak się nazywa. Chociaż jest ważne drugie danie, bez zup nie sposób, więc kochanie, nawet gdy masz wszystkiego dość, do gara z wodą wrzuć choć kość. Zalany wrzątkiem proszek z papierka warty jest tyle, co stara ścierka. Zamiast tę bzdurę w gardło wlewać, lepiej pogwizdać lub pośpiewać. 13 Jak wszystkim powszechnie wiadomo, dzieci przynosi bocian. Jedne zostawia w kominie – to bruneci, inne w kapuście – to bogacze, a w pokrzywach lądują nieznośne bachory. Bocian – wielki swawolnik – podrzuca brzdące, kiedy i komu chce, najczęściej nie pytając o zgodę. Szast-prast, a już drze się w niebogłosy dar bociani – czy tego pragniemy, czy niekoniecznie. Niektórzy – z ogromnej radości – kochają prezencik s t r a s z n i e, inni – z bezradności – po prostu ź l e. Sęk w tym, że dziecko wystarczy kochać z w y c z a j n i e i traktować n o r m a l n i e. Zamiast paplać beznadziejne bla, bla, bla – mówić do niego, jak trzeba i o czym należy. Tajemna wiedza, że ciastko nie jest „ciaśtkiem” to, wbrew pozorom, spory kapitał na życie. Lepiej bawić się z dzieckiem, a nie dzieckiem. Spacery – nawet w deszczu – każdego malca czegoś nauczą. Spotkanie oko w oko z szaro-zieloną ropuchą może być spotkaniem na najwyższym szczeblu! Natomiast stłuczone w pogoni za świerszczem kolana nigdy nie zabolą, ale s a m o t n o ś ć – wprost przeciwnie. Dziecko ślęczące godzinami przed pudłem telewizora wkrótce zacznie traktować pilota 14 jako rodzinę zastępczą. Dlatego z a w s z e bądźmy w pobliżu, choćby s e r c e m. Dzieci dobrze wiedzą, kiedy są opuszczone, a kiedy tylko tęsknią, ponieważ po prostu są mądre. I niech to wystarczy. Nie muszą być przemądrzałe, nad wiek rozwinięte, cudowne, ani grać w reklamach różowymi pupami. Malcom należy się dzieciństwo, które wszak mają raz i tylko jedno. Tutaj każdego dnia zapada jakaś klamka... Brak wyobraźni i dziwaczne mody, np. na wychowywanie bezstresowe, mogą wyrządzić dzieciom nieodwracalne szkody. Podobnie jak obsypywanie ich hałdami zabawek, zza których nie widać błękitnego nieba ni ptaszka, który złamał skrzydło. Dzieci nie chorują od życia. Od strasznej lub złej miłości – nawet ciężko. Kłopoty wychowawcze to nic innego jak nasza nieudolność. Czasem niezamierzona, często zakamuflowana, ale oczywista. Dziecko przede wszystkim jest c z ł o w i e k i e m. Bardziej niż czekolady i manny z nieba potrzebuje słów: p r o s z ę, d z i ę k u j ę, p r z e p r a s z a m, które niczym Trzej Królowie niosą cenne dary – umiejętność przyznania się do błędu, kulturę osobistą oraz szacunek dla siebie i innych. Wszystkie dzieci boją się złego wielkoluda. Wrzeszczącego, rozkazującego, szarpiącego za ubranka i strasznego. Relacje rodzice – dzieci to zawsze układ dużego z małym. Bądźmy dobrymi o l b r z y m a m i dla naszych k r a s n a l i, a lotem błyskawicy wzrośnie szansa, że dojrzeją sprawne psychicznie i wydolne emocjonalnie. 15 Każdą pracę, każde zajęcie czy hobby można w dowolnej chwili zawiesić na kołku. Wychowywanie dziecka to bezustanna wspinaczka – często na K2 – gdzie najważniejsza jest solidna baza, by dorastając, nie odpadło od ściany. Prozaiczna troska, płynąca prosto z serca, wspomagana l o g i k ą chwili to jedyny podręcznik pedagogiki. Nawet karmienie noworodka podlega tylko takim regułom. Rodzi się czysta kartka papieru. Możemy zapisać ją bzdurami albo całkiem dobrym tekstem. I zawsze, ponad wszystko – bez względu na resztę – kodem genetycznym i znakiem rozpoznawczym dziecka będzie w y c h o w a n i e. Mając mądrych rodziców, można przeżyć piękne dzieciństwo, nawet w bardzo trudnych warunkach. Wiedzą o tym ci, którzy byli dziećmi w latach powojennej biedy – w czasie stalinowskiego terroru i szalejącej gruźlicy. Kiedy życie ludzkie nie przedstawiało żadnej wartości. Tysiące Polaków ginęło w ubeckich kaźniach – po śmierci nie doczekawszy pogrzebu. Wieczny odpoczynek racz IM dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci, na wieki wieków... Kleksy w zeszytach, spływające ze stalówek w obsadkach, są rozczulającym wspomnieniem. Ale mądrze kochający rodzice umieli wyczarować szczęśliwe dzieciństwo choćby szmacianą lalką, a przede wszystkim ciepłym klimatem domów – jeszcze długo pozbawionych sprzętu AGD, ba, nawet łazienek. 16 I, o dziwo! Można się było nieźle uczyć, nie posiadając własnego pokoju, czy choćby biurka. Raz na jakiś czas rodzą się dzieci wyrodne. I jest to największe nieszczęście, jakie może nas spotkać. Lecz nigdy nie wolno mylić ich z balansującymi nad przepaścią ofiarami narkotykowych bossów. Wynosząc z domu matczyną obrączkę, pierścionek po babci i wszystko, co da się spieniężyć na działkę trucizny – n i e k r a d n ą! Budują jedynie rozległe posiadłości swoim oprawcom. Nawet Wielki Bóg nie przewidział przykazania: Nie dorzucaj doli swojej do wózka klasy S śmiercionośnego mafiosa. P r a w d z i w a walka o dziecko pogrążone w nałogu m u s i zakończyć się zwycięstwem, gdyż p o z o r n a walka z handlarzami śmiercią takowego zwycięstwa – nie zapowiada. Szkoła nie zawsze jest wesoła. Normalnym dzieciakom, zwyczajnej młodzieży kojarzy się niejednokrotnie z bagnistą ścieżką zdrowia dla superodpornych. W szkołach nazbyt często dekują się kadry całkowicie pozbawione powołania, z upodobaniem sprawujące władzę nad słabszymi. Pod pretekstem nauczania uwalniają kompleksy. Na drzwiach nie mają tabliczek ostrzegawczych: „mgr jędza”, „maniak seksualny”, „doc. erotoman” lub „za paczkę kawy podwyższam oceny”. 17 Ale uwaga! Przed TYMI WSPANIAŁYMI, z p r a w d z i w e g o z d a r z e n i a – kochanymi i niezapomnianymi – c z a p k i z g ł ó w! Szkoda, wielka szkoda, że pozostają w mniejszości. System szkolnictwa przypomina ciągle zależności feudalne. Wbrew światowym trendom w szkołach i na uczelniach panują jeszcze: bałwochwalcza tytułomania, labirynty układów, lizusostwo i najbezpieczniejsza zasada: „nie wychylać się”. W ten oto sposób hołubione są miernoty – z wiadomym, bolesnym dla wszystkich skutkiem – robiące zawrotne kariery. I chociaż z całą pewnością nie wszędzie jest aż tak źle, jaki koń – każdy widzi. Podstawówki są sfeminizowane. Kaganek oświaty niosą tu – oprócz mądrych, opiekuńczych nauczycielek – paniusie w pretensjach. Nie ukrywają, że życie byłoby piękne, gdyby nie użeranie się z bezmyślnymi bęcwałami i (w ogóle) chodzenie do pracy. Spotkanie na klasowej niwie znudzonej diwy z jeszcze mniej zainteresowanym urwipołciem musi czymś zaowocować. Choćby przyklejeniem ciała pedagogicznego do krzesełka za pomocą super glu. Padają rządy, ba – całe mocarstwa, pękają mury ustrojów, doczekaliśmy XXI wieku i globalnej wioski. W kieszeniach nosimy komórki, w komórkach trzymamy kosiarki... Działamy na kody, karty, piny oraz chipy... Jedno się nie zmienia! Dziesięciolatek ciągle, uporczywie hoduje w słoiczku (na wacie) ziarenko fasoli, z nadzieją, że po staremu wykiełkuje... na piątkę. 18 W szkołach średnich tuż obok zdrowej, normalnej atmosfery panuje pseudonaukowa nerwówa. Jedni uczniowie prześcigają się w pisaniu referatów o wpływie świeżego powietrza na zawartość cukru pudru w lukrze. Inni – idąc na sagę – zabierają do swych domostw (na długie, szczęśliwe wakacje) doniczkowe paprocie, chomiki, papugi oraz białe myszki (i niech się rodzice cieszą, że nie chodzi o żyrafy) lub targają za wątłym ciałem profesorskim wszystko, co waży więcej niż 0,5 kg. Profesorowie z tytułami magistrów to nasze lokalne curiosum, ale niech tam. W końcu gra idzie o wielką stawkę, a nie międzynarodową maturę! Pomyślnym wynikom egzaminów zawsze sprzyjają dwie sprawy: ulokowanie ucznia na roboczogodzinach (czyt. korkach), tudzież smaczny wypas dla komisji egzaminacyjnej fundowany przez komitet rodzicielski. Na wyższych uczelniach żartów nie ma. Z dnia na dzień Jaś zostaje panem Janem, a Gocha – panią Małgorzatą. Wraz ze zdobyciem indeksów otwiera się przed nimi wielki, naukowy świat, w którym po tygodniu świetnie sobie radzą. Niestety, prawie zawsze staje na ich drodze przedziwne zjawisko – maniakalny uczony (z samej istoty swego płciowego niespełnienia) – po prostu nie do przejścia. – Zapyta? Nie zapyta? – Przyjdzie? Nie przyjdzie? – Zlekceważy, obrazi, wyśmieje czy wygoni? – A może będzie mieć d o b r y h u m o r i jakoś się u d a? 19 Jedno jest pewne – jak na cara (carycę) przystało – zrobi, co zechce. Kryteria ocen są tu bowiem niezbadane niczym wyroki boskie. Niedopuszczalne maniery tych chorych na syndrom władzy ludzi marnują cenne zdrowie i czas młodzieży, zniechęcają do dalszej nauki, a nawet „inspirują” do brania prochów. Władze wszystkich uczelni powinny w trybie pilnym zająć się rugowaniem tego typu groźnych osobników, o ile oczywiście nie są ich szwagrami. W zasadzie każdą szkołę można byłoby skończyć bez stresów, korków i w pierwszym terminie, mając do dyspozycji dwa komplety nóg (długich i krótkich), oczy piwne i błękitne do wyboru, różne biusty (od zera do szóstki), stroje obcisłe jak skafandry płetwonurków i obszerne woro-namioty (stosownie zmieniane na przerwach) oraz ze dwie płci na zawołanie – do podmianki. Ziemia kręci się wokół słońca, a nasze życie nakręca poczciwy, stary, dobry SEKS. Nawet gdy go brakuje lub nie ma wcale (może zwłaszcza wtedy), wywiera potężny wpływ na nasze myśli, uczucia i działania. Prawda jest naga. Seks to neverending story... Kiedy udany – przenosimy góry, kiedy nie – życie uwiera jak ciasne buty. Niektórzy twierdzą, że jest niepotrzebny, ale głosząc te rewelacje, nerwowo drga im powieka. Co innego świadoma rezygnacja, np. dla idei, której oddając się, wypełniamy powołanie. 20 Jednak, nawet wówczas – często na milę – czuć matactwem. Seks jest jedną z najbardziej oczywistych naszych potrzeb, bo tak przemyślnie i wdzięcznie jesteśmy ulepieni... z czułej gliny. Dając człowiekowi największą – z niczym nieporównywalną – rozkosz, ma prawo do należnego miejsca... Miejscem tym nie może być zapomniana dolna szuflada ani sztuczny piedestał porno-biznesu (który rozkwita, jak za socjalizmu przemysł wydobywczy). Uwolniony od hipokryzji i przekłamań seks staje się sprzymierzeńcem i osobistą wartością człowieka, a każda normalna miłość oswaja go na własne potrzeby oraz na tyle – na ile chce. I spada nam kamień z serca, ponieważ naprawdę nie o to chodzi, żeby zwinnymi numerkami zaliczać wszystko, co się rusza, ani też – ze zgorszenia – boleśnie obgryzać pazury. Dla każdego – w wieku dojrzałym i u schyłku życia, co daj nam Boże – seks jest wskazany, a wręcz zdrowy. Gnuśność seksualna to ciężki grzech przeciw sobie. Korzystajmy z tego, na co nie trzeba brać kredytów, co jest w zasięgu zmysłów. Miejmy zdrowy stosunek do stosunków. Życie seksualne trafnie podpowiada, jak… być albo nie być... ze sobą. Seks dwojga jest imion. Na pierwsze ma I N T Y M N O Ś Ć, a to wiele znaczy. Nie jest teatrem przypadkowego widza, grą zespołową ani towarem. Prostytucja to usługowy interes, dopóty uczciwy, 21 dopóki nie mylimy płatnej gimnastyki z erotyką dwojga. Bywa, że lepiej wyprać kapotę w publicznej pralni niż nigdzie. Na drugie ma D Y S K R E C J A. O doświadczeniach erotycznych nie można mówić wprost, bo stają się obrzydliwe. Zwierzenia na tak osobiste tematy – zdrowym na umyśle ludziom – są zwyczajnie niepotrzebne. Dorastający człowiek zamiast czuć wsparcie i zrozumienie – gdy rozpoczyna ten bardzo ważny rozdział w życiu – często kuli plecy pod nagannymi spojrzeniami dorosłych. A przecież dorastanie dzieci to replay naszego dorastania. Nie oszukujmy się! Jeszcze pamiętamy smak taniego wina i prywatki w wolnej chacie, gdzie każdy migdalił się z każdym, a jeśli nie – pisał katastroficzne wiersze. Ale nie były to zbiorowe, ani żadne inne, orgie, tylko jedyne w swoim klimacie treningi przed dorosłością, ptasie gody poprzedzające zaobrączkowanie. Uniwersalną kochanką nas wszystkich była M U Z Y K A, bo do czego, jak do czego, ale do muzyki mieliśmy szczęście niebywałe. Nasze dusze zamieniali w plastelinę – do dziś j e d y n a – Janis Joplin i n a j w i ę k s z y z w i e l k i c h – Jimmy Hendrix oraz wszystko, co po angielsku przedzierało się przez żelazną kurtynę. Słuchając nocami zdobycznych płyt Stonsów, Cepelinów – ach te czarne krążki! – i kultowo zagłuszanego Radia Luksemburg (łapanego za pomocą kawałka drutu), spijaliśmy beztrosko zakazaną śmietanę. To były o d l o t y! (dzisiaj zwane jazdami 22 – też ładnie). N i e z r ó w n a n y Czesław Niemen upewniał nas (czego się domyślaliśmy), że „D z i w n y jest ten świat”, a naszych rodziców, że na psy zejdziemy. Był to utwór na tyle awangardowy, iż nasi Staruszkowie, choć trzeba przyznać – nie wszyscy – zatykali uszy. Ale my byliśmy bezpieczni. Żyliśmy w gigantycznym hamaku, który raz był latającym dywanem, raz kołyską pieszczot, kiedy indziej wodolotem, czasem zwariowaną dyskoteką albo przystanią po ciężkim dniu z klasówkami, zależy, czego się słuchało. A było czego! Naprawdę było, ponieważ polska muzyka tamtych lat (jakże trudnych) w niczym nie ustępowała zachodniej i obroniła się sama – choć na lichym sprzęcie. Nadążali Chłopcy i Dziewczęta, a my dzięki Nim też nie zostaliśmy w tyle. Określenie „jakże trudne czasy” jest niezwykle kurtuazyjne, ponieważ w tym przypadku oznacza – ni mniej, ni więcej – tylko lata 60., lata socrealizmu. Komu wtedy przypadło dojrzewać – ten ma, co wspominać. Nasi Starzy jeszcze lizali wojenne rany i sklejali porozbijane gniazda, a już (lojalnie i bez ogródek) ostrzegano ich na każdym kroku, że „bój to będzie ostatni”, jeśli nie pokochają zacieśniającej się (wkoło szyi) przyjaźni polsko-radzieckiej. My – zgodnie z doktryną – mieliśmy „ruszyć z posad bryłę świata”. Tyle że świata lilipuciego, bo za wielką wodę podróżował wyłącznie Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „MAZOWSZE” (spryciarze!). Zaś najodleglejszą zagranicą była – zasobna w złote piaski i nic więcej, bo też socjalistyczna – Bułgaria. 23 Telewizja dopiero została poczęta. Telefon stanowił zagrożenie dla misternej struktury całego obozu państw totalitarnej komuny, więc na ogół nie trafiał w niepowołane ręce. Praktycznie nie istniała prywatna inicjatywa, a wszelkie jej przejawy były niszczone w zarodku. Samochodami jeździli: – Komitet Centralny (czarne wołgi), – Milicja Obywatelska (niebieskie nyski), – Pogotowie Ratunkowe (retro ambulanse w kolorze bardzo starej, acz niealabastrowej, kości słoniowej). Reszta przemieszczała się tak zatłoczonymi tramwajami, iż miało się wrażenie, że był tylko jeden. Na stopniach „mknącego” po szynach pojazdu wisieli pozaczepiani w małpich pozach „chuligani”. Wtedy jeszcze naród uczęszczał regularnie do pracy, która była. Za to nie było płacy, co – ze strachu – nikomu nie przeszkadzało. Do pojedynczego obywatela władza zwracała się w liczbie mnogiej – per wy. Pewnie po to, by zawczasu przyzwyczajał się do inwigilacji, czyli oswajał z oddechem szpicla na plecach. Odważniejszym z ludu zakładano (do dziś ekscytujące) t e c z k i, w których skrzętnie notowano, ile razy zmówili paciorek. Ci, którzy z tym przesadzali albo w inny sposób byli niegrzeczni – przepadali na długo, a nawet bez wieści. A było Ich wielu. Wieczny odpoczynek racz IM dać Panie, a światłość wiekuista niechaj IM świeci na wieki wieków... 24