Tradycje i zwyczaje ludowe w okresie Wielkiej Nocy Tradycje i

Transkrypt

Tradycje i zwyczaje ludowe w okresie Wielkiej Nocy Tradycje i
Tradycje i zwyczaje ludowe w okresie Wielkiej Nocy
Najbogatszym w zwyczaje był okres Świąt Wielkanocnych, kiedy witano budzącą się do życia przyrodę.
Było to też święto wiosny.
Niedziela Palmowa zwana dawniej także Kwietną - otwierała cykl obrzędów Wielkanocnych. Poświęcone w
tym dniu w kościele palmy, czyli wierzbowe gałązki zatykano za obrazy, na szczytach dachów, w stodole i
oborze. Wierzono, że palma cudownie chroni przed uderzeniem pioruna, zapobiega pożarom, chorobom.
Wielki Czwartek - w wielu miejscowościach regionu kaliskiego istniał zwyczaj obiegania wiosek z kołatkami
zwanymi w gwarze klekotkami. Wszędzie rozlegały się trzaski i kołatania dopóki zniecierpliwiony gospodarz
nie wykupił się jajkami, kołaczem czy innym przysmakiem. Chłopcy jeździli po wsi specjalną taczką zwaną
taradajką lub babą. Taka procesja wielkopostna chodziła od kościoła do każdego krzyża we wsi, objeżdżając
go trzykrotnie. W Wielki Czwartek wkładano też do gniazd zrobionych przez dzieci pod drzewami i krzewami
malowane jajka, tłumacząc, że przyniósł je zając.
Wielki Piątek - w tym dniu urządzano pożegnanie z postnym jedzeniem tzw. pogrzeb żuru. Organizowano
orszaki pogrzebowe z garnkami wypełnionymi postnym żurem. Garniec niesiono na barkach, a jego
zawartość wylewano na skraju wsi. Powszechna była kiedyś tradycja chłostania wczesnym rankiem rózgą
wszystkich śpiochów i leniuchów - na Boże rany.
W Wielką Sobotę święcono w kościołach wodę oraz potrawy. Tradycyjnie do koszyków ozdobionych
gryczpanem wkładano kołacze, czarne chleby, bułki, placki, malowane jajka, kiełbasy, szynki sery, baranki z
masła, ocet, sól, chrzan. W okolicach Kalisza znane były pisanki - jajka zdobione przy pomocy wosku i
jednokolorowe kraszanki - gotowane w odwarze z roślin.
W Niedzielę Wielkanocną po rezurekcji na wsiach odbywały się wyścigi wozów konnych. Każdy gospodarz
chciał jak najszybciej dojechać do własnej chaty - miało to zapewnić szybkie i szczęśliwe zakończenie żniw
lub wesele dla młodych. W tym dniu uroczyście zasiadano do śniadania wielkanocnego, podczas którego
gospodarz dzielił się ze wszystkimi jajkiem. Resztki święconego dodawano bydłu do paszy, a skorupki jaj
rzucano kurom. Dawniej przestrzegano, aby ten dzień każdy spędzał w domu, a odwiedziny odkładał na
później. Po śniadaniu gospodarz wychodził w pole i wiechą z kłosów zboża święcił zagony.
W Poniedziałek Wielkanocny istniał powszechny zwyczaj polewania się wodą. Dynguśnicy chodzili po
domostwach z rozpostartą na wysokim krzyżu chorągiewką. Oblewali gospodynie i dziewczęta domagając
się nagrody w postaci jajek, kiełbasy i placków. Towarzyszył im śpiew:
Przyszli my tu po dyngusie
Zaśpiewajmy o Jezusie
O Jezusie, o Maryi
O tej świętej Familiji
Pan kraje, Pani daje
Proszę o święcone jaje!
Po wsiach wędrowały także gromady przebierańców. Wśród śpiewu, okrzyków i wrzawy wypraszano
smakołyki ze świątecznych stołów. Obwożono kokota - drewnianego koguta na dwukołowym wózku lub
chodzono z niedźwiedziem. Niedźwiedziowi odzianemu w słomę i grochowiny towarzyszyli baba, kominiarz,
jeździec na koniu. Prowadził go Cygan - prowadziciel, który przygrywał gromadzie na skrzypcach. Do tradycji
w tym dniu należał też gaik zwany Nowym Lotkiem. Z gaikiem, czyli z przystrojonymi świerkowymi
gałązkami, chodziły po wsiach dziewczęta. Śpiewały pieśń wiosenną:
Gaiczek zielony pięknie przystrojony
Po wsi sobie chodzi,
Bo mu się tak godzi.
Tradycje i zwyczaje ludowe w okresie Bożego Narodzenia
Do Wieczerzy wigilijnej zasiadano z zapadaniem zmroku, z chwilą ukazania się pierwszej
gwiazdy pilnie wypatrywanej przez dzieci. Zaczynano od dzielenia się opłatkiem połączonym
ze składaniem sobie życzeń. Piękny ten zwyczaj zachował się w Polsce do czasów
obecnych. Dla dzieci jest to chyba najpiękniejszy wieczór w roku, w którym atmosfera baśni
urzeczywistnia się na parę godzin, gdy pod pięknie ubrana choinką, w świetle kolorowych
światełek znajdują prezenty o których marzyły.
Niektóre obyczaje, charakterystyczne dla polskiego Bożego Narodzenia:
Na wsi stawiano kiedyś często niewymłócone snopy zboża w czterech kątach izby w której
odbywała się wigilijna wieczerza. Wierzono również, ze o północy zwierzęta rozmawiają
ludzkim językiem, lecz podsłuchanie takiej rozmowy nie przynosiło szczęścia.
Powszechnym obyczajem jest kładzenie siana pod obrus, którym nakryto stół wigilijny.
DZIELENIE SIE OPŁATKIEM
Największym i najbardziej wzruszającym momentem było i jest dzielenie sie poświęconym
opłatkiem. Staropolskie opłatki były różnokolorowe i bardzo ozdobne. Dziś opłatki są białe i
ozdobnie wytłaczane.
Nazwa ''opłatek'' pochodzi od łacińskiego słowa ''ablatum'', czyli dar ofiarny. Dawniej człowiek
składał ofiary nieznanym siłą - wodzie,piorunom,wiatrom,trzęsieniom ziemi, by ustrzec
się od tego wszystkiego, co mogło mu zagrażać. Praktyka pieczenia chleba przaśnego,
niekwaszonego, takiego, jakiego używał Pan Jezus przy Ostatniej Wieczerzy, pochodziła z
czasów biblijnych, od Mojżesza i zachowała się w Kościele do dziś, choć obecnie ten chleb
ma inny wygląd, jest bielszy, cieńszy i delikatniejszy. Opłatki jakie my dziś znamy(nebulamgiełka) pierwsi zaczęli wypiekać zakonnicy z klasztoru benedyktyńskiego we Francji.
Stamtąd zwyczaj ten rozpowszechnił się na całą Europę i wraz z chrześcijaństwem przybył
także do Polski. Opłatek używany był jednak wyłącznie do Mszy św. i do konsekracji
komunikatów dla wiernych. Dopiero od XV wieku stał się bardziej popularny, kiedy nastąpił
jego masowy wypiek. Był przekąską do wina, środkiem do pieczętowania listów, smarowany
miodem był przysmakiem dzieci.
Pięknym staropolskim zwyczajem jest zapraszanie na Wigilie ludzi samotnych-tak aby w
ten wieczór nikt nie był opuszczony i smutny.
KOLENDA
Nierozłącznym elementem Świąt Bożego Narodzenia jest kolęda. Nazwa kolęda pojawiła się
dawno temu. Wywodzi się ona od słowa ''calendae'', tak bowiem Rzymianie nazywali
początek każdego miesiąca. Owe kolędy , szczególnie styczniowe, czyli noworoczne,
obchodzili bardzo radośnie, bawili się, śpiewali, składali sobie życzenia i obdarowywali
prezentami. Kościół katolicki zniósł stary, pogański zwyczaj obchodzenia kalend, zachowała
się jednak tradycja śpiewania pobożnych pieśni, sławiących narodziny Chrystusa,
odwiedzania się w domach, kupowania świątecznych podarunków. W ten sposób do języka
naszych dziadków weszło łacińskie słowo ''calendae'' czyli kolęda.
Z biegiem czasu kolędą zwano nie tylko pieśń na Boże Narodzenie , ale także zwyczaj
chodzenia po domach z życzeniami świąteczno-noworocznymi czy odwiedzanie przez
kapłana parafian w ich domach. Trudno dziś ustalić dokładny czas, kiedy
pierwsze kolędy pojawiły się w Polsce. Prawdopodobnie mogło to być już w XIII wieku, kiedy
to przybyli do nas ojcowie franciszkanie. Wzorem założyciela swego Zakonu, św. Franciszka
z Asyżu, który pierwszy urządził żłóbek wyobrażający Boże Narodzenie , propagowali kult
Dzieciątka Jezus. Oni to zaczęli urządzać po kościołach szopki, oni też pierwsi organizowali
jasełka-ruchome przedstawienia scen Bożego Narodzenia. Przy takich widowiskach na
pewno śpiewano też i stosowne pieśni, jednak z tego czasu nie zachowała się ani jedna
kolęda. Najdawniejsze kolędy, które znamy,pochodzą z wieku XV, a najpopularniejsza z nich
to kolęda ''Anioł Pasterzom Mówił''. Kolędy nigdy poszły w zapomnienie, bo śpiewali je z
ochotą wszyscy, młodzi i starzy, przekazywano je z pokolenia na pokolenie, a gdy
wynaleziono druk, drukowano je i zbiory takich kolęd i pastorałek zwano ''kantyczkami''.
Kolejne wieki przyniosły nowe kolędy, a największy ich rozkwit datuje się na wiek XVII i XVIII.
Wówczas powstały znane do dziś kolędy, jak:''Wśród nocnej ciszy'',''Lulaj że Jezuniu''.''Bóg się
rodzi''i inne .
KOLĘDA - ODWIEDZINY DUSZPASTERSKIE
Dawniej odwiedziny duszpasterskie rozpoczynano w Nowy Rok lub dnia następnego , a
kończono w święta Matki Boskiej Gromnicznej. Obecnie wizyty duszpasterskie trwają
zazwyczaj dłużej, gdyż ludność Polski znacznie się zwiększyła. Z. Kolberg pisał :''Proboszcz
lub wikary nawiedza''po kolędzie'' domy wszystkich parafian. Towarzyszy mu organista z
dzwonkiem i chłopiec z kobiałką. Ksiądz winszuje w każdej chacie Nowego Roku, wgląda w
pożycie rodziny, wysłuchuje dzieci pacierza i katechizmu''. Pierwsze wzmianki o kolędzie
mamy w XVII wieku. Wówczas to prowincjonalny synod piotrkowski w 1607r. i gnieźnieński w
1628r. zobowiązywał księży, aby''na kolędzie grzeszników napominali,każdego do
pełnienia obowiązków i przyzwoitości nakłaniali, nieszczęśliwych pocieszali''.Na wsiach utarł
się zwyczaj, ze gdy ksiądz, chodzący po kolędzie, wychodził z czyjegoś domu panny i
dziewczęta starały sie usiąść na krześle lub stołku, na którym siedział duchowny. Wierzono
bowiem,ze ta, która pierwsza usiądzie, w tym roku za mąż wyjdzie.
JASEŁKA
Pierwsze jasełka urządził dawno temu w roku 1223, wielki miłośnik Dzieciątka Jezus-św
Franciszek z Asyżu w skalnej grocie w Greccio. Ojcowie i bracie z zakonu zwyczaj ten ponieśli na
cały świat, w tym także do Polski, gdzie już pod koniec XIII wieku pojawiły się figury
przedstawiające całą scenę Bożego Narodzenia. Nadszedł jednak czas gdy ludziom znudziło się
coroczne oglądanie drewnianych czy kamiennych figur. Pomysłowi bracia zakonni zaczęli wiec
wystawiać najpierw ruchome figury, później zaś kukiełkowe i właśnie takie widowiska
zaczęły gromadzić wielkie tłumy ludzi. Niestety reakcja ludzi na te przedstawienia nie była godna
miejsca w jakim je wystawiono-Kościoła i dlatego jasełka z nich usunięto. Zaczęto je wystawiać w
różnych miejscach {większych domach,placach,ulicach}. Jasełka zawsze rozpoczynają się sceną
zbudzenia pasterzy przez aniołów, zawsze tez jest w nich scena na dworze okrutnego króla Heroda,
jest śmierć krążąca wokół jego tronu,która kosą ścina mu głowę, jest niesforny diabeł namawiający
go do zabicia dzieci w Betlejem.
Jest oczywiście Święta Rodzina przy żłobku małego Jezusa, są pasterze i trzej królowie,
przychodzący z darami.
Nazwa-Jasełka-pochodzi od słowa ''jasła'' czyli żłób bydlęcy w stajni.
Od tego ''żłobu'' powstał żłobek, a od ''jasła'' jasełka, w których głównym elementem jest mały
żłobek z Dzieciątkiem.
Były okresy w naszej historii, gdy zabraniano wystawiania jasełek, tak było w zaborze pruskim i
rosyjskim w czasie niewoli narodowej,
tak było w okresie ostatniej wojny, tak było i w czasach stalinizmu.
CHOINKA
Na wigilię Bożego Narodzenia niemal każda polska rodzina umieszcza w swoim mieszkaniu i
dekoruje choinkę.
Jest to jedna z najmłodszych tradycji wigilijnych. Początkowo,w tym również na ziemiach polskich
popularna była ''jodełka'' czyli wierzchołek sosny, jodły lub świerku, zawieszony u pułapu.
Drzewko to miało chronić dom i jego mieszkańców od złych mocy. Choinka w obecnej formie
przyjęła się w Polsce dopiero w XVIII wieku. i zwyczaj ten przeniósł się z Niemiec.Opisuje to m.in.
Zygmunt Gloger
w ''Encyklopedii Staropolskiej'' : ''Za czasów pruskich'', tj. w latach 1795-1806, przyjęto od
Niemców zwyczaj Wigilię Bożego Narodzenia
ubierania dla dzieci sosenki lub jodełki orzechami, cukierkami , jabłuszkami i mnóstwem świeczek
woskowych ''.
Kościół był początkowo niechętny temu zwyczajowi, lecz szybko nadał choince chrześcijańską
symbolikę
''biblijnego drzewa wiadomości dobra i zła'' od którym rozpoczęła się historia ludzkości. Choinkę
wnosi się do domu w dniu, w którym wspominamy pierwszych ludzi - Adama i Ewę. Na choince
nie może zabraknąć jabłek, bo właśnie te owoce były na owym biblijnym drzewie, a ponadto jabłko
symbolizuje zdrowie. Wśród iglastych gałązek wiją się łańcuchy,lekkie , słomkowe i bibułkowe, sa
pamiątką po wężu-kusicielu.
Gwiazda na szczycie drzewka symbolizuje gwiazdę betlejemską, która wiodła Trzech Króli do
dzieciątka Jezus. Świeczki na gałązkach to jak okruchy ognia, który dawniej płonął w izbie przez
całą noc wigilijną, aby przychodzące na ten czas dusze przodków, mogły się ogrzać. Choinki
ubierano także w piernikowe figurki ludzi i zwierząt, lukrowane kolorowe posypane makiem,
szczególnie okazale prezentowała się postać Św. Mikołaja. Tak ustrojona choinka stała w domu do
Trzech Króli. W wielu rejonach Polski zwyczaj ubierania choinki zadomowił się dopiero na
początku XX wieku. Obecnie dzięki technice wystrój choinek znacznie odbiega od dawnych
prostych ozdób i palących się świeczek.
PREZENTY
Wigilijny zwyczaj obdarowywania się prezentami początek swój bierze jeszcze z Rzymskich
Saturnaliów, W późniejszych wiekach przez kościół został nazwany ''Gwiazdką'', gdyż prezenty
wręczano, gdy na niebie zauważono pierwsza gwiazdę ową gwiazdę utożsamiono z Gwiazdą
Betlejemską.
Ponieważ tą częścią wieczoru wigilijnego najbardziej były zainteresowane dzieci, nic zatem
dziwnego,
ze to one z niecierpliwością wypatrywały pierwszej gwiazdki na niebie.
ŚW.MIKOŁAJ
Uwielbiają go wszyscy-dorośli i dzieci, bogaci i biedni,mieszkańcy dużych miast i małych
miasteczek. Św.Mikołaj odwiedza nas 6 grudnia lub w wieczór wigilijny. Wieść głosi iż urodził się
na przełomie wieków III I IV w Turcji. Krąży o nim wiele legend.Niegdyś był patronem żeglarzy i
wędrownych kupców{ urodził się w rodzinie bogatych kupców} chronił ich od niebezpieczeństw w
podróży i zapewniał powodzenie w handlu. Patronował też wielkim przedświątecznym jarmarkom.
urodzeni 6 grudnia chłopcy dostawali imię- Mikołaj {Hamberg i Lubeka . Niektóre miasta uczyniły
go swoim patronem: Nowy Jork, Amsterdam. Za opiekuna obrali go również uczeni, pasterze,
bankierzy a nawet więźniowie.
Święty Mikołaj ukończył seminarium duchowne i przez wiele lat był biskupem Miry,
portowego miasteczka w Azji Mniejszej. Był człowiekiem wielkiego serca. pomagał biednym
i potrzebującym. Rozdawał cały swój majątek ubogim. Prawdopodobnie czynił tez cuda. Obecnie
Św.Mikołaj przynosi co roku prezenty 90 milionom dzieci na całym świecie. Zostawia je pod
poduszka, w skarpetach, bucikach czy pod choinką. W Polsce czekamy na niego 6 grudnia oraz
wigilię Bożego Narodzenia. Ubrany jest w czerwony płaszcz, a na plech dźwiga ogromny wór z
prezentami. Jeszcze nie tak dawno do polskich dzieci przychodził w asyście
anioła i diabła. Anioł rozdawał grzecznym maluchom słodycz,a niegrzecznym diabeł wręczał rózgi.
W Stanach Zjednoczonych Św.Mikołaj - Santa Claus ma długą białą brodę, czerwony żakiet,
czerwone spodnie i duży wór z prezentami. Wchodzi do domu przez komin. Dzieci dostają prezenty
w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia.
LEGENDA O KAMIENIU
W lesie, na południe od Krotoszyna, przy dukcie wiodącym z leśniczówki miejskiej do Sulmlerzyc
(ok. 500 m od drogi), stoi pomiędzy czterema świerkami ogromna lipa. Pod nią leżą duże kamienie,
z których jeden przypomina kształtem głowę psa. Z tym miejscem wiąże się opowieść o
nieszczęśliwej miłości chłopca do dziewczyny. Dziewczyna była córką leśniczego, chłopiec zaś,
choć urodziwy i mądry, nie miał żadnego majątku. Młodzi pokochali się, jednak rodzice leśniczanki
nie pozwalali na poślubienie biedaka. Chłopak z rozpaczy zabił dziewczynę i pochował ją w
miejscu, gdzie teraz rośnie lipa. Świadkiem tragedii był pies dziewczyny, który po śmierci swej
pani nie opuścił jej, zamieniając się w kamień.
LEGENDA O MIŁOŚCIE
W pradawnych czasach południowe okolice Gniezna porastała gęsta puszcza, w której niewielkie
tylko polany były porośnięte wrzosem pięknie rozkwitającym jesienią. Na jednej z takich polan,
nad rzeczką zadomowił się Opiech strzegący brodu. W tym czasie w Gnieźnie panował dzielny
Lech, który miał piękną córkę Miłostę. Spodobała się ona Biechowi tak dalece, że zapragnął pojąc
ją za żonę. Niestety plany te nie spodobały się ani Lechowi, ani samej Miłoście, która była kapłanką
i za mąż wychodzić nie chciała. Kiedy Biech usłyszał odmowną odpowiedź, zawrzał gniewem, ale
nie dał po sobie poznać jak bardzo uraziło to jego dumę. Postanowił więc uprowadzic Miłostę siłą.
Zmówił się z kilkoma wojami, którzy również mieli do wyrównania porachunki z Lechem i koło
opiechowego brodu poczęli snuć zdradzieckie plany. Usłyszał te knowania Opiech i co koń
wyskoczy popędził do Gniezna ostrzec przed niebezpieczeństwem Lecha. Przygotowany na napaść
Lech obronił córkę przed porwaniem i postanowił wynagrodzić wiernego Opiecha. W miejscu
brodu, na wrzoścowej polanie założył gród broniący dostępu do Gniezna od południowej strony, a
kasztelanem mianował Opiecha. Gród nazwał Wrześnią od pięknie kwitnących wrzosów wśród
leśnej głuszy.
LEGENDA O KONFEDERATACH BARSKICH
Działo się to ponad 200 lat temu, w czasach konfederacji barskiej. W okolice Krotoszyna przybył
niewielki oddział konfederatów, ścigany przez znacznie większe siły rosyjskie. W obawie przed
nadciągającymi Kozakami przerażona ludność miasta oraz konfederaci szukali schronienia w
klasztorze trynitarzy, którego solidne, grube na ponad 120 cm mury, wydawały się bezpieczne.
Zakonnicy nie odmówili pomocy. Ludzi ukryli w podziemiach klasztoru, sami zaś wyszli na
spotkanie Kozakom. Przeor zakonu otworzył bramy klasztoru, licząc na to, że Kozacy nie widząc
ściganych konfederatów, oszczędzą zakonników.
Stało się jednak inaczej. Kozacy z furią rzucili się na mnichów, pięciu z nich zabijając na miejscu.
Przeor, który tak nieopatrznie naraził swoich braci na śmierć, padł na kolana i zaczął gorąco modlić
się o ocalenie pozostałych przy życiu. Wówczas stał się cud; ściany z obu stron bramy klasztornej
zaczęły zasuwać się i po chwili zamknęły się całkowicie. Kozacy stali jak skamieniali przed
wyrosłym nagle murem, a potem przerażeni opuścili miasto. Ludność, która znalazła schronienie w
klasztorze, mogła wrócić do swoich domów. Pięciu pomordowanych zakonników pochowano w
podziemiach klasztoru.
Trynitarze żyli w Krotoszynie jeszcze przez blisko 50 lat. Potem zakon skasowano, ale budynek
klasztorny stoi do dzisiaj. Mieści się w nim obecnie krotoszyńskie muzeum. Podobno o północy
zakonnicy w białych habitach wychodzą ze swoich grobów, przenikają ściany, chodzą po salach i
korytarzach, śpiewając po łacinie swoje piękne psalmy.
Z kart historii: Krotoszyn dwukrotnie był świadkiem walk konfederatów barskich z Moskalami. W
1768 roku pod Krotoszynem został rozbity oddział W. Rydzyńskiego, a w 1771 roku pod Zdunami
poniosły klęskę oddziały konfederatów dowodzone przez Józefa Zerembę.
LEGENDA O GNIEŹNIE
Dawno temu trzej bracia- Lech, Czech i Rus- wyruszyli w świat w poszukiwaniu nowego miejsca
dla siebie i swojego ludu.
Szczególnie piękna wydała się Lechowi kraina porośnięta wielkimi lasami, pełnymi zwierzyny.
Gdy chylił się ku zachodowi, a słońce zabarwiało niebo czerwienią, zmęczeni wędrowcy zatrzymali
się na wielkiej leśnej polanie u stóp rozłożystego dębu. Miejsce to spodobało się Lechowi. Kiedy
rozmyślał o przyszłości, wśród gałęzi dębu ujrzał orle gniazdo. Uznał to za dobry znak i pomyślną
wróżbę.
Wybrał wizerunek białego orła na znak swój i swojego ludu. Od pradawnych czasów do dnia
dzisiejszego wizerunek orła białego jest herbem Polski. Został przedstawiony na czerwonym tle.
Czerwień przypomina kolor nieba podczas zachodu słońca, kiedy to Lech po raz pierwszy ujrzał
gniazdo orła.
Na leśnej polanie Lech wybudował swój gród i nazwał go Gniazdem, na pamiątkę istnienia w tym
miejscu orlego gniazda. Później gród ten nazwano Gnieznem. Stał się on pierwszą stolicą Polski i
miejscem koronacji pierwszego polskiego króla.
Legenda o Poznaniu
W pradawnych czasach na polskiej ziemi żyło trzech braci: Lech, Czech i Rus. Pewnego razu
postanowili, że rozjadą się na różne strony, aby poznać obce kraje. Ustalili, że kiedy osiągną już
wiek dojrzały spotkają się znowu. Jak postanowili tak zrobili. Mijały lata. Lech trafił do krainy
porośniętej gęstym lasem. Założył tam swój gród, który nazwał Gniezdnem. Pewnej jesieni
wyruszył na łowy, aby przygotować zapasy na nadciągającą zimę.
Wyprawa udała się znakomicie, wojowie wracali do swoich siedzib z wozami wyładowanymi
zwierzyną. W pewnym momencie usłyszeli w borze dźwięk rogu i tętent koni. Kto jeszcze może
polować w książęcych lasach? Drużyna Lecha ustawiła się w szyku bojowym, z łukami gotowymi
do strzału. Na polanę wyjechała gromada nikomu nieznanych wojowników. Przybysze wyglądali
groźnie, brodaci, uzbrojeni.
Drużyna Lecha już chwyciła za broń, kiedy książę krzyknął radośnie: -Poznaję! Poznaję! Czech!
Rus! Bracia moi kochani! Zapanowała ogólna radość. Rozpalono nad rzeką ogniska, rozłożono
obozowiska i długo w noc bracia toczyli opowieści. Aby uczcić to niezwykłe spotkanie po latach,
postanowiono w tym miejscu założyć gród i nazwać go Poznan.
Legenda o Koninie
Wiele lat temu nad rzeką, się Wartą nazywa,
Istniały bory ogromne, szumiała puszcza szczęśliwa.
Rosły tam drzewa potężne, które sięgały obłoków
I zwierząt żyło wiele: niedźwiedzi, jeleni ptaków
W tamtych pięknych okolicach książę Leszek miał mieszkanie,
I pewnego dnia ze swoją drużyna udał się na polowanie.
Słońce wtedy grzało cudnie, książę Leszek konia zmienia,
Gdy wtem obok na polanie ujrzał pięknego jelenia.
Nie rozmyślał książę długo, wskoczył na swego wierzchowca,
Pognał pędem za tym zwierzem płosząc sarny i zająca.
Tak zajęty był pogonią, złapać go to rzecz możliwa,
A w oddali na polanie została jego drużyna.
Ale jeleń umknął zwinnie, tylko, tylko wiatr w gałęziach huczy,
Książe Leszek przez tą pogoń sam się znalazł w sercu puszczy
Stanął w miejscu i zsiadł z konia, słucha czy nie jadą może,
Nagle dopadli go groźni, żyjący w puszczy smolarze
Obstąpili księcia szybko, słuchać tylko krzyki, świsty,
I zaczęli zdzierać szaty nie zważając na protesty.
Próżno książę im tłumaczył, że drużyna jego jedzie,
Śmiali się tylko okrutnie, nie ulżyli księciu w biedzie.
Wtem wśród drzew, gdzieś niedaleko dał się słyszeć tętent koni,
Więc rabusie do ucieczki rzucili się przestraszeni.
Książe pewny, ze drużyna jedzie przez las i go goni,
Był zdumiony gdy zobaczył tabun dzikich, pięknych koni.
To te konie uczyniły, że smolarze w las uciekli
Księcia Leszka na polanie zdumionego zostawili.
Na pamiątkę tej historii książę gród tam wybudował
Nazwał miasto dumnie – Konin, za herb dał białego konin
Legenda o skarbach w Lubonii
Zdarzyło się pewnego razu, że dwór w Lubonii wraz ze wszystkimi okolicznymi dobrami otrzymała
w spadku hrabina Zborowska. Sprowadziła się do swojej nowej siedziby i zaraz pierwszej nocy
przyśniły jej się wielkie bogactwa zgromadzone w podziemiach opuszczonego lubońskiego zamku.
Zaczęła więc rozpytywać ludzi o zamek i o skarby. Stary sługa Mateusz, który całe życie spędził w
Luboni opowiedział, co jemu z kolei opowiadała matka i babka.
Wieść gminna niosła, że skarby są ukryte w zamkowych podziemiach, ale można je wydobyć tylko
niewinnymi rękoma. Hrabina postanowiła spróbować. Zapędziła do pracy małe dzieci okolicznych
chłopów i ich rączkami udało się jej dotrzeć do zasypanych zamkowych piwnic. A tam były
prawdziwe skarby: skrzynie ze złotem i srebrem, drogie kamienie, pierścienie i naszyjniki.
Kiedy zebrani już chcieli sięgnąć po kosztowności zerwała się wichura, a na murach pokazał się
tajemniczy jeździec w czarnym płaszczu, który skutecznie odstraszył wszystkich amatorów łatwego
zarobku. Uciekli wszyscy z wyjątkiem chytrej dziedziczki. Udało jej się złapać dwie garście złotych
monet, gdy usłyszała dzwony bijące na trwogę i krzyki chłopów wołających do pożaru.
W tym czasie spaliła się cała wieś. Kolejnej nocy dziedziczka znów udała się do lochu, by znów
zaczerpnąć złota. Również tym razem odpowiedzią na jej zachłanność był pożar w kolejnej wsi.
Kiedy sytuacja powtórzyła się po raz trzeci chłopi wrzucili zachłanną dziedziczkę do lochu i
zasypali wejście kamieniami. Została tam razem z nieprzebranymi skarbami, a pożary w okolicy
zakończyły się raz na zawsze.
Legenda o spaleniu czarownic we Wrzesni
W dawnych wiekach zasądzone wyroki sprawował kat, który był ważną postacią w mieście, ale
jednocześnie budził odrazę i niechęć. Uczucia te przenosiły się na katowską rodzinę i jego
potomków. Boleśnie przekonał się o tym owczarz, którego przodkiem był właśnie gnieźnieński kat.
Zgodnie z wyrokiem sądu stracił on dwóch złoczyńców, których rodziny całą złość i żal wylały na
kata i jego rodzinę. Niedaleko Wrześni mieszkał wspomniany owczarz wraz z żoną Katarzyną i
córką Kunegundą. W akcie zemsty, żony straconych złoczyńców zaczęły rozpowiadać, że widziały
jakoby Katarzyna i Kunegunda wychodziły nocą na cmentarz, gdzie miały odbywać tańce z
czartami. Plotka padła na podatny grunt i w efekcie sprawa kobiet trafiła do sądu. Przekupiony
sędzia wydał wyrok, jakim w tamtych czasach karano za konszachty z diabłem. Ustawiono więc na
wrzesińskim rynku stos, na którym spłonęły niewinne kobiety. Rozżalony owczarz zebrał prochy
żony i córki, pogrzebał je na cmentarzu i udał się szukać sprawiedliwości. Na jego prośbę dziedzic
Wrześni nakazał schwytać zawistne kobiety, które spalono na tym samym miejscu. Aby upamiętnić
te wydarzenia miejscowy proboszcz postawił na rynku figurkę Matki Boskiej, przy której zasadził
lipy. Rosły one aż do 1921 r. kiedy przeprowadzono gruntowny remont wrzesińskiego rynku, a
dzisiaj zachowały się tylko w ludzkiej pamięci.
Legenda o fontannie Prozerpiny
Jak głosi legenda, żyła przed laty w Poznaniu stara majętna wdowa, która wyszła powtórnie za mąż
za znacznie od siebie młodszego czeladnika kamieniarza. Zdarzyło się tak, że chłopak zakochał się
w równej sobie wiekiem dziewczynie i zaczęły się potajemne schadzki. Wieść o tym dotarła jednak
do małżonki czeladnika, która postanowiła srodze się zemścić i oskarżyła męża oprócz zdrady,
także o inne rzekome niegodziwości. Sąd miejski nie dał w pełni wiary jej słowom i oczyścił
młodzieńca z zarzutów. Chcąc jednak napiętnować go za niewierność nakazał wznieść przed
ratuszem fontannę. I tak wieczną rzeczy pamiątkę stanął w Rynku wodotrysk z wyrzeźbioną w
kamieniu sceną porwania Prozerpiny przez Plutona.
Legenda o Górze Zamkowej
Za czasów Mieszka I, gdy chrześcijaństwo coraz to mocniej wypierało stare wierzenia, władca
czartów Lucyper nakazał ukarać Poznańczyków, którzy w krzewieniu nowej wiary wykazywali się
ponoć wyjątkową gorliwością. Z jego polecenia diabeł Boruta pochwycił pogańską górę, na której
stał ongiś posąg bogini Nii, stojącą nieopodal Gniezna i rzucił ją nieopodal Poznania w koryto
Warty, aby utopić niepokorne miasto. Lecąc z górą nad miastem czarci upuścili ją jednak tak, że
spadła na lewy brzeg Warty. Poznań i jego mieszkańcy zostali uratowani, zaś na górze, później
nazwanej imieniem księcia Przemysła II, Mieszko postanowił wznieść zamek książęcy.
Legenda o koziołkach poznańskich
Działo się to Roku Pańskiego 1551. Na ucztę do Poznania zjechać mieli wielmożni goście. Okazja
była nie lada, oto bowiem mistrz Bartłomiej zaprezentować miał swoje dzieło – nowy zegar na
ratuszowej wieży. Przygotowywano więc wielką ucztę i liczne zabawy. Zdarzyło się jednak tak, że
kuchcik Pietrek, przez nieuwagę, czy lekkomyślność spalił piekącą się na ruszcie sarnę. Chcąc
ratować swoje dobre imię, polecił mu tedy kuchmistrz poznański, imć Gąska, by czym prędzej
pobiegł do kramu rzeźnickiego i przyniósł mięso na nową pieczeń. Tego dnia, jak to przy niedzieli,
kramy były jednak pozamykane. Już myślał Pietrek, że zbierze od imć Gąski rózgi, kiedy naraz
spostrzegł pasące się nieopodal miasta dwa tłuste, białe koziołki. Nie myśląc długo chwycił je za
powrózki i pobiegł ze zdobyczą do miasta. Gdy już znalazł się w ratuszowej kuchni, rozwiązał
koziołki i zajął się ogniem. Nim się spostrzegł, koziołki czmychnęły prze otwarte drzwi kuchni
prosto na wieżę zegarową. Jakież było zdziwienie wszystkich zgromadzonych, gdy oprócz dumy
mistrza Bartłomieja, pod zegarem na wieży dostrzegli trykające się koziołki. Na pamiątkę tego
wydarzenia burmistrz i wojewoda polecili Bartłomiejowi wzbogacić zegar o mechanizm z
koziołkami. Tak też się stało i od tej pory o każdej pełnej godzinie na wieżę zegara wychodziły
koziołki i bodły się rogami ku uciesze gawiedzi. I tak zostało do dziś.
Legenda o proboszczu od Świętego Wojciecha i Żydach
Działo się to, jak głosi podanie w drugiej połowie XVI wieku. Proboszczem na Świętym Wojciechu
był wówczas ksiądz Wojciech Turski, który, oględnie mówiąc, nie darzył sympatią Żydów.
Obdarzony był w dodatku zdolnościami czarnoksięskimi, z których czynił użytek gdy nieopodal
kościoła przechodził żydowski orszak żałobny. Za jego sprawą nieboszczycy wstawali z trumien i
czynili nieznośny jazgot tak długo, dopóki żałobnicy nie zapłacili księdzu wysokiego okupu w
złocie. Razu pewnego w orszaku żałobnym był także wielki rabbi Mosze Akiba. Gdy tylko
proboszcz Turski wychylił się z okna by rzucić czar, niespodziewanie wyrosły mu na głowie rogi.
Spostrzegł tedy ksiądz, że trafił na godnego siebie przeciwnika i chcąc pozbyć się poroża, oddał
wszystkie pobrane łupy i obiecał zaniechać swego niecnego procederu. Odtąd zgoda nastąpiła
między proboszczem od Św. Wojciecha a starozakonnymi.
Legenda o trębaczu ratuszowym i królu kruków
Było to tak, razu pewnego trębacz ratuszowy Bolko jak co dzień pełnił swą wartę na wieży ratusza,
wypatrując niebezpieczeństw, które mogłyby zagrozić miastu. Naraz coś czarnego runęło u jego
stóp. Był to ranny w skrzydło kruk. Bolko zaopiekował się ptakiem, a gdy ten już wyzdrowiał,
przemówił do zdumionego Bolka ludzkim głosem: „Jestem królem kruków. Twoja dobroć nie
będzie zapomniana.” Wręczył mu przy tym srebrną trąbkę i dodał: „Gdy będziesz kiedy w
potrzebie, zatrąb z wieży ratuszowej na cztery strony świata, a wtedy ja przybędę.” Wiele lat
później nastały dla Poznania złe czasy, wróg stał u wrót miasta i zdawało się, że nic już nie zdoła go
powstrzymać. Wspomniał tedy Bolko słowa króla kruków i ile sił w płucach zagrał na srebrnej
trąbce na cztery strony świata. Wtem niebo pociemniało tak, że choć był dopiero środek dnia, mrok
zapanował. Nadleciało stado, setki chmar kruków i jęły atakować i odganiać wrogów
szturmujących miasto. I tak Poznań został uratowany, a na pamiątkę tego zdarzenia do dziś dnia
trębacz gra z czterech narożników wieży ratuszowej zwycięski hejnał króla kruków.
Legenda o założeniu Poznania
Razu pewnego książę Lech wyruszył wraz ze swą drużyną wojów na łowy. Puszcze rozciągały się
w owym czasie nieomal na całej powierzchni państwa Lecha, toteż o zwierzynę nie było trudno.
Gdy tak przemierzali bezkresne knieje, rozmyślał nieraz Lech o swych braciach – Czechu i Rusie,
których nie widział już od dobrych kilku lat.
Nagle rozmyślania księcia przerwał ryk spłoszonych koni i dziwne poruszenie wśród jego drużyny.
Chwilę później dało się słyszeć w oddali granie rogów. Ich dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy,
bliższy. Po kilku chwilach z mroków puszczy wyłoniła się znaczna grupa wojów prowadzona przez
dwóch dowódców. Wnet opuścił Lecha niepokój, gdy poznał przybyłych, którymi byli Czech i Rus.
Na pamiątkę tego poznania po latach Lech kazał w miejscu, gdzie się ono odbyło – na prawym
brzegu Warty, wznieść gród warowny i nazwać go Poznań.
Legenda o Zofii z Koła
Starosta zamku w Kole miał piękną córkę, Zosię. Chętnych do jej ręki było wielu. Pewnego razu
przyjechało do Koła dwóch młodzieńców. Jeden przez drugiego zapewniali o swej miłości do
starościanki.
Zosia nie zdążyła wypowiedzieć się w kwestii swych uczuć względem któregoś z nich, gdy oni
zdecydowali, że nie będą czekać na zajęcie przez nią stanowiska w tej sprawie. Postanowili
pojedynkować się i w ten sposób dowieść, kto jest bardziej godzien jej ręki.
Następnego dnia rano na dziedzińcu zebrali się wszyscy mieszkańcy zamku. Młodzieńcy stanęli na
przeciw siebie i gdy już mierzyli do siebie, z zamkowej wieży popłynął szloch starościanki
przerażonej tym, co się działo z jej powodu.
Padły dwa strzały. I co się okazało? Obaj młodzieńcy leżeli martwi. Ugodzili śmiertelnie siebie
nawzajem i obaj zginęli w pojedynku.
Poźniej niejednokrotnie widywano na zamku dwie zjawy, które poszukiwały ukochanej, by ją
prosić o wybaczenie.
Ojciec Zosi na pamiątkę wydarzenia i ku przestrodze zakochanym kazał postawić dwa pomniki.
Podobno pozostałością po nich są dwa obeliski w formie złamanych kolumn, znajdujące się w
zachodniej części Koła. Nieszczęśliwa miłość czyni z człowieka poetę, jak powiadają, jeśli
wcześniej go nie zabije.
Wzmianki o Kościelcu...
W Kościelcu nad obecną autostrada A2 przewodził most przez szosę od parku przy kościele do
pałacu w parku przy Stawie. Najbardziej atrakcyjną częścią Kościelca była rezydencja Hrabiowska
z pięknym pałacem i otaczającym go parkiem oraz stawem i kompleksem grot krużgankami,
wieżami budowanymi ze skałek raf morskich sprowadzonych tutaj z nad morza Adriatyckiego.
Na skrzyżowaniu traktów z koła do konina oraz do Kalisza stoi parterowa budowla dawniejsza
stacja pocztowa, późniejsza karczma po remoncie zajazd gościniec. Główny budynek środkowy
posiadał jadłodajnie, pijalnię piwa oraz pokoje gościnne. Skrzydła boczne przeznaczone były na
pocztę oraz stajnię dla koni pocztowych.
Budowla ta została pobudowana przy końcu XVIII w. dla ówczesnej poczty konnej kursującej na
trasie Warszawa, Kalisz, Wrocław oraz w kierunku Poznań, Berlin. Tędy Przejeżdżał Fryderyk
Chopin, pocztą konną przez Kalisz, Wrocław na kurację do Dusznik {1826r.}.
Po upadku powstania listopadowego majątek kościelecki został skonfiskowany przez rząd carski.
Akt ten nastąpił jako represja stosunku do polaków. Właścicieli majątków za udział w powstaniu do
dziś stoi pod pałacem po lewej stronie alei wjazdowej marmurowy obelisk z datą 1836 r. Przy
wejściu do pałacu jest wspaniały podjazd nad którym rozpościera się Duży taras podparty czterema
kolumnami w postaci wysmukłych kształtnych niewiast.
O tym jak król Władysław Warneńczyk panował w Poznaniu
Zdarzyło się tak po bohaterskiej śmierci Władysława III pod Warną, że w ratuszu poznańskim
zjawił się młodzieniec podający się za zaginionego króla. Wypytywany o okoliczności swego
cudownego ocalenia opowiadał gładko, ale indagowany przez wojewodę poznańskiego Łukasza
Górkę o sprawy sekretne pogubił się i wyszło na jaw, że konfabuluje. Przyznał się w końcu
młodzieniec, że nie jest królewiczem Władysławem, lecz mieszczaninem wielkopolskim i zwie się
Rychlik. Skazano tedy Rychlika na wystawienie na widok publiczny pod pręgierzem i baty. Jak
powiadano, dlatego tylko nie skazano oszusta na śmierć, by nikt nie śmiał powiedzieć, że w
Poznaniu zabito króla. Z tej historii wzięła się legenda, głosząca, że w roku 1459 król Warneńczyk
panował w Poznaniu przez siedem dni.
Ważna Osoba związana z naszym regionem :
Bogumił z Dobrowa, Bogumił Leszczyc – błogosławiony Kościoła katolickiego, arcybiskup
gnieźnieński, pustelnik. Według hipotezy Władysława Semkowicza utożsamiany z arcybiskupem
Piotrem.
W miarę pewne informacje na jego temat ograniczają się do tego, że należał do szlacheckiej rodziny
Leszczyców, przez kilka lat sprawował urząd arcybiskupa gnieźnieńskiego i jako arcybiskup nadał
cystersom część swoich dóbr rodowych w Wielkopolsce na wsparcie ich misji w Prusach (tzw.
fundacja dobrowska). Dokument księcia wielkopolskiego Władysława Odonica z 29 czerwca 1232
dotyczący tej fundacji jest zarazem jedynym, który wymienia jego imię, jego autentyczność nie
budzi jednak wątpliwości. Zgodnie z akceptowaną na ogół tradycją po kilku latach ustąpił ze
stanowiska metropolity i wycofał się do pustelni w Dobrowie, gdzie zmarł. W literaturze nie ma
zgody co do dokładnego czasu życia i posługi arcybiskupiej Bogumiła
Żywot wg Damalewicza
Ksiądz Stefan Damalewicz w swoim Żywocie św. Bogumiła (1661) spisanym na potrzeby procesu
kanonizacyjnego utrzymywał, że Bogumił urodził w Koźminie, wywodził się z rodu Porajów i był
krewnym św. Wojciecha oraz urzędującego w latach 1149–67 arcybiskupa Janika. W 1167 został
jego następcą na arcybiskupstwie gnieźnieńskim, wsławił się wieloma znakomitymi czynami, po
czym w 1172 złożył rezygnację na ręce papieża Aleksandra III. Resztę życia spędził w założonej
przez siebie pustelni w Dobrowie, gdzie zmarł w 1182 w opinii świętości. Tej wersji żywotu
Bogumiła jeszcze w XIX wieku bronił ksiądz Jan Ignacy Korytkowski.
W rzeczywistości przynależność Bogumiła do rodu Porajów jest bardzo wątpliwa. Zarówno treść
dokumentu z 1232, jak i kryterium imionowe wskazują raczej na pochodzenie z rodu Leszczyców.
Chronologia podana przez Damalewicza jest z całą pewnością przynajmniej częściowo błędna.
Wiadomo bowiem, że arcybiskup Janik zmarł najwcześniej w 1168, a być może dopiero w 1176. Z
kolei domniemana rezygnacja Bogumiła na ręce Aleksandra III w 1172 wydaje się zupełnie
nieprawdopodobna, gdyż Polska popierała w tym czasie antypapieża Kaliksta III. Nie da się jednak
wykluczyć, że chronologia księdza Damalewicza wymaga jedynie nieznacznej korekty. W materiale
źródłowym dotyczącym arcybiskupów gnieźnieńskich istnieje bowiem luka między 1167/68, gdy
Janik występuje po raz ostatni, a 1177, gdy w źródłach pojawia się po raz pierwszy abp Zdzisław
Gnieźnieński pontyfikat Bogumiła mógłby więc przypadać na początek lat 70. XII wieku.
Tadeusz Wojciechowski w 1904 utożsamił Bogumiła z arcybiskupem Bogumiłem, którego zgon w
roku 1092 odnotował tzw. Rocznik świętokrzyski dawny . W dość długim i skomplikowanym
wywodzie próbował on wykazać, że Bogumił około 1080 musiał ustąpić na rzecz znanego z
jednego z "żywotów św. Ottona z Bambergu" niemieckiego opata Henryka . Jego rezygnację
Wojciechowski połączył ze wspomaganym rzekomo przez Niemców (w osobie opata Henryka) i
Czechów spiskiem przeciwko Bolesławowi Szczodremu, w wyniku którego doszło do zegnania go
z tronu. W konsekwencji Polska pod rządami nowego władcy Władysława Hermana przeszła do
obozu popierającego antypapieża Klemensa , a Bogumił, zwolennik króla i papieża Grzegorza VII,
ustąpił z urzędu i resztę życia spędził w pustelni. Jego miejsce zajął opat Henryk, dla którego była
to nagroda za wsparcie spisku. W ten sposób Wojciechowski odniósł podanie o bł. Bogumile jako
byłym arcybiskupie i pustelniku do żyjącego w XI wieku arcybiskupa o tym imieniu.
Słabą stroną tej hipotezy było to, że w żaden sposób nie dawała się pogodzić z poświadczoną w
dokumencie z 1232 fundacją dobrowską Bogumiła na rzecz zakonu cystersów, który pojawił się w
Polsce dopiero około 1140/50. Wojciechowski argumentował, że imię Bogumiła jest wymienione
jedynie w części narracyjnej przywileju z 1232, a nie w części dotyczącej dokonywanej wówczas
czynności prawnej, w związku z czym odrzucił zawarte tam informacje jako niewiarygodne, nie
omieszkał przy tym zauważyć, że sam dokument znany jest tylko z późniejszych kopii. Jeden ze
zwolenników hipotezy Wojciechowskiego, Henryk Likowski, posunął się do otwartego
zakwestionowania autentyczności tego przywileju, co jednak jest nie do utrzymania, gdyż w 1939
odnaleziono oryginał. Pozostałe elementy tej hipotezy, związane z obaleniem Bolesława
Szczodrego, mają wątłą podstawę źródłową, a w znacznej mierze są jedynie domysłami autora. W
szczególności brak dowodów na ingerencję niemiecką i udział opata Henryka w obaleniu króla
Bolesława. Dyskusyjne jest także, czy Henryk w ogóle był kiedykolwiek arcybiskupem
gnieźnieńskim. Generalnie, hipoteza Wojciechowskiego, choć przyjęta przez niektórych badaczy
(np. W. Abrahama) nie zdobyła szerszego uznania.
Bogumił jako arcybiskup w latach 80. XII w
W nowszych opracowaniach kwestionuje się identyczność Bogumiła z Piotrem i powraca
częściowo do tradycyjnej wersji, traktującej go jako odrębną osobę działającą w II połowie XII
wieku. Skreśla się go też z listy biskupów poznańskich. Przeciw identyfikacji Bogumiła z Piotrem
świadczą przede wszystkim dokumenty wskazujące na ich przynależność rodową. Choć sprawę
trudno uważać za ostatecznie rozstrzygniętą, wydaje się, że arcybiskup Piotr należał do rodu
Łabędziów, podczas gdy Bogumił niemal na pewno był Leszczycem. Nie do utrzymania są
wysuwane przez zwolenników obu poprzednich hipotez zastrzeżenia dotyczące autentyczności
przywileju Władysława Odonica z 1232, gdyż w 1939 odnaleziono oryginał dokumentu. Podważa
się także rok 1187 jako datę rozpoczęcia posługi arcybiskupiej przez Piotra; data ta była ważnym
elementem hipotezy o Bogumile-Piotrze, gdyż dawała mu, zgodnie z jedną z dobrowskich legend,
12-letnie rządy na arcybiskupstwie w Gnieźnie. W rzeczywistości jest ona oparta wyłącznie na
słabo udokumentowanych domysłach Wojciecha Kętrzyńskiego, który analizując dokument
patriarchy Monacha dla kolegiaty bożogrobców w Miechowie oraz tzw. album miechowski
zawierający listę dobrodziejów Miechowa (oba z około 1198) doszedł do następujących wniosków:
1. Abp Zdzisław po raz ostatni występuje na wspomnianym przez patriarchę zjeździe w
miejscowości Spirzou, który wg Kętrzyńskiego odbył się w kwietniu 1186;
2. W albumie miechowskim abp Piotr jest wymieniony przed konsekrowanym na początku
1186 biskupem krakowskim Gedką, co świadczy, że:
• został on dobrodziejem kolegiaty przed lub ewentualnie równocześnie z Gedką,
• ponieważ Gedko, jak można domniemywać, został tam wpisany w początkach swych
rządów, a więc około 1187, to również abp Piotr musiał być już wówczas
arcybiskupem gnieźnieńskim.
W ten sposób Kętrzyński "ustalił", że zmiana na arcybiskupstwie gnieźnieńskim (śmierć Zdzisława
i nominacja Piotra) miała miejsce mniej więcej na przełomie 1186/87.
Kult i beatyfikacja
Początki kultu Bogumiła nie są zbyt dobrze znane. Pierwsze pewne wzmianki źródłowe o nim
pochodzą z drugiej połowy XIV wieku. Z pewnością w połowie XV wieku był już bardzo
rozpowszechniony, obejmując zwłaszcza wschodnią Wielkopolskę. Wierni modlili się za jego
wstawiennictwem, by uprosić zdrowie dla żywego inwentarza oraz o szczęśliwe połowy ryb, a 12
czerwca odbywały się zgromadzenia pielgrzymujących do Dobrowa, gdzie zgodnie z tradycją miał
spędzić ostatnie 12 lat życia. Przy jego grobie, znajdującym się w dobrowskim kościele
parafialnym, składano liczne wota dziękczynne. Wśród przypisywanych mu cudów wymieniano
m.in. wskrzeszenia zmarłych (zarówno ludzi, jak i zwierząt), ratowanie tonących, uzdrowienia;
cuda te spisywano od 1443 na polecenie ówczesnego prymasa Wincentego Kota. Oficjalny proces
beatyfikacyjny rozpoczął w roku 164 prymas Maciej Łubieński. Akta przesłano do Rzymu w 1651.
Nie został on jednak zakończony, gdyż "księga cudów", którą wypożyczył Sebastian Głębocki,
spłonęła w jego dworze w Głębokiem pod Kruszwicą. Proces po raz kolejny rozpoczął w 1908
biskup kujawski, Stanisław Zdzitowiecki. Zakończył się on zaaprobowaniem czci oddawanej
Bogumiłowi jako świętemu lub błogosławionemu przez papieża Piusa XI 27 aja 1925. Papież Paweł
VI ogłosił bł. Bogumiła wraz z bł. Jolentą Heleną , patronami archidiecezji gnieźnieńskiej. Ponadto
patronuje on także archidiecezji gdańskiej, poznańskiej, wrocławskiej, diecezji włocławskiej oraz
miastom – Kołu i Uniejowowi . W 2007 w miejscowości Dobrów utworzono sanktuarium ku czci
bł. Bogumiła.
W ikonografii Bogumił przedstawiany jest w szatach pontyfikalnych z krzyżem w ręku, zwykle
jako przechodzący suchą nogą przez rzekę. Atrybutem jego jest ryba.
Do naszych czasów przetrwała stuła Bogumiła, przechowywana w skarbcu archikatedry
poznańskiej. Nadto jego relikwie znajdują się w Rzymie, Dobrowie, Uniejowie, Gnieźnie i Kole.
W liturgii wspomnienie bł. Bogumiła Biskupa obchodzone jest 10 czerwca i w Kościele katolickim
w Polsce ma charakter wspomnienia obowiązkowego, a w archidiecezji gnieźnieńskiej i
poznańskiej oraz w diecezji włocławskiej jest świętem.
Bibliografia:
www.dawne-kolo.pl
http://pl.wikipedia.org.pl
http://regionwielkopolska.pl
„Wielkopolska nasza kraina” pod redakcją Włodzimierza Łęckiego, wydawnictwo Kurpisz, Poznań
2004
Autor : Józef Marciniak
Rok : 1914-1927 r.
Miejsce: Warszawa
Wszystkie rysunki są ręcznie rysowane .
Książka pisana krótko po wojnie.

Podobne dokumenty