Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej

Transkrypt

Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej
ISSN 2392-232X
1(7)/2016
MAGAZYN BEZPŁATNY
Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną
Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży
SPEKTAKL
28.02.2016
mecenas Teatru
Spektakl powstał w koprodukcji
Théâtre de la Monnaie,
Teatro Comunale di Bologna i Teatru Bolszoj.
www.opera.poznan.pl / +48 61 65 90 280; +48 61 65 90 228 / [email protected] / www.bilety.opera.poznan.pl
Meandry sztuki:
Felieton:
Wyrzeźbione życie – wywiad
z Romanem Kosmalą 40
Niech Poznań będzie
jak Bilbao 16
Rowerowy Poznań:
Poznański Rower Miejski 44
Komiks: Mądrości Franka
i Hipolita 17
redaktor naczelna: Joanna Swędrzyńska
Maciej Krajewski prezentuje:
+48 665 543 144
Współpraca:
Felieton:
Tu to jest rychtyg 51
Małgorzata Annusewicz, Paweł Cieliczko,
Karolina Karpe, Maciej Krajewski, Tadeusz Sławomir
Lisiecki, Maria Łopatka, Marta Sankiewicz,
Izabela Wielicka, Erik Witsoe, Anna Woźniak
Z fyrtla Melpomeny:
Teatr mplusm 20
e-mail: [email protected]
Szkiełko, ok(n)o i i dusza 48
Poznański Alfabet Literacki:
E jak E.T.A Hoffmann 18
ISSN 2392-232X
Staż: Julia Szułczyńska
Poznańskie symbole:
Fontanna Apolla 52
Poznański gwiazdozbiór:
„To improwizacja kieruje naszym Amerykanin w Poznaniu:
Curiously Inclined 54
życiem” – wywiad z Maciejem
Fortuną 22
Komiks: Michał Woźniak
Ilustracje: Krzysztof Kąkolewski Anna Mikado-Pilch,
Michał Woźniak, Agnieszka Zaprzalska
Projekt, skład: Anna Woźniak, Michał Woźniak,
Studio Graficzne Ornatus
Smaczny Poznań:
Poznań w detalu:
Lubię dotyk drewnianych
poręczy 26
Krem z buraczków z wędzonym
twarogiem 56
Okładka: Maciej Krajewski
facebook.com/lazegapoznanska
1(7)/2016
ISSN 2392-232X
W NUMERZE
Zapowiedzi, recenzje, zaproszenia 8-15
MAGAZYN BEZPŁATNY
Sportowy Poznań:
Miejskie zakamarki:
Jeżyckie perełki 28
Sporty miejskie profesjonalnie 58
Życie w harmonii:
Wielokulturowy Poznań:
Trochę Zielonej Wyspy
w Poznaniu 32
Przedwiosenny joging 60
Piękna Wielkopolska:
Osobowość:
Poznańskie legendy:
Legenda o Szczerbcu, który
naprawdę jest w Poznaniu 38
4
1(7)/2016
Wydawca: Joanna Swędrzyńska, tel. +48 665 543 144
adres redakcji: ul. Roosevelta 5, Poznań
Uroczysko Maruszka 62
„W języku drzemie siła” wywiad
z Katarzyną Wojtaszak 34
Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną
Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży
dział sprzedaży: [email protected],
tel. +48 724 322 783
Druk: Trans-Druk
Kwestionariusz:
Anna Szymczak 66
Lista punktów dystrybucyjnych Pulsu
Poznania 67
Nakład: 10 000
Zastrzegamy sobie prawo do redagowania listów.
Materiałów niezamówionych nie zwracamy.
Redakcja nie odpowiada za treść reklam.
Materiały patronackie i reklamowe na stronach:
3, 5, 7-15, 47, 56-57, 60-61, 65, 68
Miejsca dystrybucji magazynu – s. 67 oraz na stronie
www.pulspoznania.pl
OD REDAKCJI
PAT R O N AT Y
WSPÓŁPRACA
6
1(7)/2016
1(7)/2016
ISSN 2392-232X
W
szyscy już zauważają, że to życie nasze pędzi coraz szybciej i gdzieś zanika
w nas umiejętność dostrzegania drobiazgów. To nie jest zarzut, a raczej
smutny wniosek wypływający z obserwacji świata. Jak to zmienić i czy
warto zwolnić, by chociaż od czasu do czasu zatrzymać się, przystanąć,
skupić wzrok na szczególe?
Warto i na całe szczęście dostrzega to coraz więcej ludzi, którzy zdają sobie sprawę
z tego, że z takich właśnie drobiazgów składa się życie. Ze śniadania z bliskimi,
z niedzielnego spaceru, z kawy z przyjaciółką. Coraz częściej słyszy się o uważności,
życia w tempie slow – celebrowaniu relacji z bliskimi, czasochłonnym, ale przez
to zdrowym przygotowaniu posiłków, stawianiu na rękodzieło i przedmioty wyjątkowe i takie też miejsca, wydarzenia, twórczość. Coraz więcej ludzi staje w opozycji
do masowości, bylejakości, a dostrzega wartość w czymś może niepozornym, ale
jedynym w swoim rodzaju.
Nasze okładki w 2016 roku będą hołdowały właśnie tej zasadzie. Detal. Często chropowaty i nieregularny. Wyrwany z kontekstu stanowi osobne, harmonijne dzieło.
Warto choć przez chwilę skupić na nim wzrok, zatrzymać się, celebrować moment.
MAGAZYN BEZPŁATNY
Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną
Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży
Galeria Miejska „Arsenał” w Poznaniu ogłasza
drugą edycję konkursu “30/30” na najlepszą
okładkę płytową 2015 roku. Konkurs przeznaczony jest dla grafików, których projekty
graficzne okładek dla wydawnictw muzycznych
(płyt kompaktowych, winylowych, itp.) zostały
wydane w 2015 r. oraz do 29 lutego 2016 roku.
Zwycięzca konkursu otrzyma nagrodę główną
w wysokości co najmniej 5.000 zł wraz z dyplomem laureata drugiej edycji konkursu. W przypadku wysokiego poziomu zgłoszonych prac
organizatorzy przyznają nagrody dodatkowe
i wyróżnienia.
Najlepsze projekty zostaną zaprezentowane na
wystawie pokonkursowej w Galerii Miejskiej
„Arsenał” w Poznaniu w terminie od 21 kwietnia
do 24 maja 2016 r. Wyboru, podobnie jak miało
to miejsce w przypadku pierwszej edycji konkursu,
dokona niezależne jury składające się z przedstawicieli branży muzycznej i grafików, obradujące
pod przewodnictwem jednego z najbardziej znanych grafików w branży – Rosława Szaybo.
Okładki zgłaszać mogą zarówno graficy, jak
i przedstawiciele branży muzycznej (redakcje
pism branżowych, redakcje portali internetowych, patroni medialni, partnerzy konkursu,
wytwórnie płytowe, dystrybutorzy itp.) w terminie od 4 stycznia 2016 r. do 29 lutego 2016 r.
na adres e-mail: [email protected]. Regulamin
konkursu jest dostępny na stronie internetowej
(www.konkurs3030.pl) oraz na stronie internetowej Galerii Miejskiej „Arsenał” w Poznaniu
(www.arsenal.art.pl/konkurs-3030).
NAS
PATRO Z
NAT
Więcej informacji na portalu Facebook:
www.facebook.com/events/1661853227397537
8
1(7)/2016
„Bóg i dziewczyna”
- wystawa ADU Ady
Karczmarczyk PATN ARONS ZAT
„Bóg i dziewczyna” to wystawa prezentująca
prace ADU, Ady Karczmarczyk, artystki multimedialnej, performerki, blogerki, kompozytorki
i piosenkarki, która, jak pisze na swoim blogu,
w swojej twórczości stara się łączyć trzy niespajalne, walczące ze sobą światy: popkultury, sztuki
i duchowości.
Artystka opisuje wystawę „Bóg i dziewczyna”
jako prezentującą te jej prace, które wykonane
zostały pod wpływem zachodzącej w niej przemiany duchowej. Pokaz jest zapisem drogi do
nawrócenia zobrazowany nowoczesną sztuką
o intencjach ewangelizacyjnych i opisami burzliwego toru myślowego, który towarzyszył jej
na drodze konwersji. Na wystawę „Bóg i dziewczyna” złożą się prace, które nie były jeszcze
pokazywane w Poznaniu, a których prezentacja
w ramach jednej wystawy ma także na celu zbadanie i prześledzenie ewolucji twórczej towarzyszącej specyficznej sytuacji nawracania się młodej
osoby w dzisiejszej rzeczywistości.
Ada Karczmarczyk (ur. 1985) ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu na wydziale
Komunikacji Multimedialnej (Intermedia).
Laureatka wielu konkursów: Doliny Kreatywnej,
Kanonu Twórców oraz Spojrzeń 2015 Nagrody
Fundacji Deutsche Bank. Uczestniczka wielu
krajowych i międzynarodowych wystaw. W 2010
odbyła rezydencję artystyczną w Nowym Jorku.
Mieszka i pracuje w Warszawie.
Termin: 5 lutego -28 lutego 2016 r.
Wernisaż: 5 lutego 2016r., godzina 18:00
19 lutego (piątek) 2016 r., godzina 18:00 – dyskusja wokół wystawy.
Wśród zaproszonych gości będą ks. Andrzej Draguła i Mateusz Matyszkowicz.
Galeria Miejska „Arsenał”
E-book „Żeby było
ładnie. Rozmowy
o boomie i kryzysie
street artu w Polsce”
już w sprzedaży!
Książka autorstwa Sebastiana Frąckiewicza
wydana w lipcu 2015 roku okazała się hitem
wydawniczymi Galerii Miejskiej Arsenał.
Z początkiem tego roku publikacja ukaże się
także w wersji elektronicznej i będzie dostępna
na najpopularniejszych portalach oferujących
e-booki. Zachęcamy do zapoznania się z realiami
największych polskich street artowców! Wywiadów udzielili: M-City, Mariusz Libel, Otecki,
Patyczak, Zbiok, Sainer, Ixi Color, Peter Fuss,
Sepe, Pikaso, Magdalena Drobczyk oraz organizatorzy festiwali sztuki ulicy: Michał Kubieniec
i Teresa Latuszewska – Syrda.
Wydanie publikacji dofinansowane zostało
ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa
Narodowego w ramach priorytetu „Literatura”
– program „Promocja literatury i czytelnictwa”.
NASZ
PAT RON AT
NASZ
„Meandry
PAT RON AT
przestrzeni”
Wystawa prac
Antoniego Ruta
w Fotoplastykonie
Poznańskim
Fotoplastykon kojarzony jest zwyczajowo ze
stereofotografiami z epoki świetności tychże
urządzeń – prezentującymi widoki miast, oraz
sceny rodzajowe i pejzaże z przełomu XIX i XX
w. Jednakże ta tradycyjna metoda eksponowania
zdjęć pozwala również na różnego rodzaju wizualne eksperymenty, czego dowodzi wystawa dzieł
Antoniego Ruta, prezentowana aktualnie w Fotoplastykonie Poznańskim.
Ekspozycja „Meandry przestrzeni” stanowi
rodzaj zderzenia wciąż aktualnych problemów
artystycznych ze specyficzną metodą prezentacji,
charakterystyczną dla fotoplastykonu – zarówno
namysł nad znaczeniem przestrzeni, jak i wpływu
uniwersum malarskiego na powszednią rzeczywistość. Dzieła prezentowane w ramach wystawy
podejmują dialog z przestrzenią w jeszcze jeden
sposób – jako foto-grafiki wykraczają poza sam
fotoplastykon, otaczając przestrzeń w jego bezpośredniej bliskości. Wszystko to składa się na
spójną całość, wizualną opowieść poświęconą
temu, co nienazwane.
Wystawy w Fotoplastykonie Poznańskim organizowane są we współpracy z Wydawnictwem
Miejskim Posnania.
Oficjalny blog Fotoplastykonu Poznańskiego:
www.fotoplastykonpoznanski.pl
Termin: 2 lutego – 13 marca 2016 r.
Galeria Miejska „Arsenał”
„U stu-dni islamu” – wystawa indywidualna
Tomasza Matusewicza
N
a wystawie Tomasza Matusewicza „U stu-dni islamu” zaprezentowany zostanie zespół instalacji interi multimedialnych poświęconych kulturowemu znaczeniu islamu i jego stałej obecności w życiu
społecznym Turcji. Na wystawie zostanie zaprezentowany film będący rejestracją przygotowań do
modlitwy w meczecie, stanowiący punkt dojścia rozbudowanego programu aranżacyjnego wystawy obejmującego trzy górne sale Galerii, którego kluczowym elementem jest napis zbudowany z modlitewnych
dywanów wraz z pozostawionymi przy nich butami. Inspiracją dla powstałych prac jest zderzenie cywilizacji islamu i chrześcijaństwa na płaszczyźnie architektonicznej, ale i duchowej. Wystawa stawia pytanie,
na ile asymilacja kulturowa pomiędzy tymi kulturami jest możliwa.
Specyficzna konstrukcja prac pozwala interpretować je w kontekście odmienności cywilizacyjnej Zachodu
i Orientu, jakim od kilku stuleci dla Europy są ziemie dawnego Imperium Osmańskiego. Niegdyś Lewant
stanowił punkt odniesienia dla budowy tożsamości europejskiej i takim staje się obecnie w trudnej sytuacji
życiowej, która dotknęła kilka milionów uchodźców. Eksponowane prace pokazują, że obie cywilizacje nie
powinny być traktowane jako swoiste antytezy, ale wzajemnie ubogacające się centra kulturowe, których
wyjątkowość wynikła z długotrwałego współistnienia i przenikania się. W tym kontekście artysta ukazuje
islam zarówno z perspektywy zewnętrznego obserwatora, ale też z perspektywy osoby, która w sposób
twórczy próbuje dotrzeć do sedna społeczeństwa muzułmańskiego. Będzie to zewnętrzne spojrzenie na
islam stanowiącego fundament kultury pogranicza Azji, Europy i Afryki
Tomasz Matusewicz (ur. w 1967 r. w Szamotułach) polski artysta plastyk. Artysta ukończył Wydział
Malarstwa, Grafiki i Rzeźby PWSSP (obecnie Akademia Sztuk Pięknych) w Poznaniu w 1993 r., uzyskując
dyplom z wyróżnieniem w dziedzinie malarstwa i rzeźby. Promotorami byli prof. Jan Berdyszak i prof.
Jan Świtka. W 1997 r. uzyskał Nagrodę Artystyczną Miasta Poznania dla Młodych Twórców, w 1997
otrzymał srebrny medal Salonu Rzeźby Wiosna ’97 w Warszawie, w 2003 zyskał stopień naukowy doktora
sztuki. Brał udział w szeregu wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju (Poznań, Konin, Łódź, Toruń)
i zagranicą (Niemcy, Słowacja), a także w działaniach teatralnych. Jest pracownikiem naukowym Katedry
Malarstwa, Rysunku i Sztuk Wizualnych na Wydziale Architektury Politechniki Poznańskiej. Jego dzieła,
to szereg instalacji, utrzymanych w duchu minimal art, niektóre o charakterze plenerowym, w których
niekiedy ważną rolę symboliczną pełni światło. Porównuje się je z twórczością Mirosława Bałki. Tworzy
ponadto obrazy religijne (kościół Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu), ilustrował książkę „Różaniec
drogą do nieba ks. Rafała Pierzchały” (1997). Jest współautorem aranżacji pomnika nagrobnego Pawła
Grabowskiego na cmentarzu parafii Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu (2008).
Termin: 5 lutego 2016 – 6 marca 2016
Artysta: Tomasz Matusewicz
Kurator: Piotr Bernatowicz
NASZ
PAT RON AT
1(7)/2016
9
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
Konkurs “30/30”
na najlepszą okładkę
płytową 2015 roku
...czyli o męstwie
dawnych mieszkańców
Poznania.
Czy znacie odważnych, mężnych ludzi? Tacy byli
dawni Poznaniacy, którzy opiekowali się swoim
miastem! Spróbujemy ich bliżej poznać i sprawdzimy jak byśmy sobie poradzili żyjąc tak ja oni.
Cztery żywioły już obmyślają zagadki, które
przypomną Wam nasze żywiołowe wycieczki!
Spotkamy się w ratuszowej szatni, zaraz po
„koziołkach”.
Wycieczkę poprowadzi Agnieszka Idziak, autorka
książki „Cztery żywioły i dwa koziołki”, historyk,
licencjonowana przewodniczka po Poznaniu.
27.02.2016 sobota, godz. 12:15
Więcej informacji:
www.poznandladzieci.pl
www.facebook.com/dwakoziolki
obowiązują zapisy: tel. 504152120,
e-mail: [email protected]
Wycieczki w cenie: 20 zł/dziecko
Dorośli towarzyszący dziecku nie płacą.
Czas trwania wycieczki: ok. 1-1,5 godz.
10
1(7)/2016
Liga Kobiet Sukcesu
NASZ
PA TR ON AT
Liga Kobiet Sukcesu powstała, by zrzeszać niezwykłe kobiety. Założyły ją we wrześniu 2015 roku dwie
przedsiębiorcze kobiety: Joanna Bogielczyk i Patrycja Nowaczyk. Obie wierzą, że w kobietach jest MOC
i SIŁA i że kobiety razem zdziałają więcej niż w pojedynkę.
Liga Kobiet Sukcesu to społeczność kobiet, która się wspiera, motywuje, wymienia doświadczeniami
i realizuje śmiałe pomysły promujące przedsiębiorczość, networking, rozwój osobisty i pomoc dzieciom!
Kobiety w Lidze są otwarte na innych, cenią długotrwałe, lojalne relacje i wierzą, że poprzez wspólne
działania wywierają pozytywny wpływ na swoje otoczenie.
To kobiety, które stale rozwijają swój potencjał, by być kobietami sukcesu.
Co ważne, każda z nich jest inna i każda z nich ma swoją własną definicję sukcesu.
Realizują się na płaszczyźnie zawodowej, rodzinnej, w sporcie, w działalności charytatywnej – każda inaczej, ale łączy je to, że w życiu szczególnie cenią sobie ludzi.
Liga Kobiet Sukcesu opiera się na networkingu, na autentycznych relacjach i pozytywnych wartościach,
takich jak uczciwość i wzajemność. Dobry networking to proces, który wymaga zaangażowania i pomocy
innym. Dlatego celem założycielek Ligi było stworzenia grona kobiet, które będzie się doskonale znało
i nawzajem polecało.
Networkingowi służą stałe elementy każdego spotkania Ligi: Speed Business Dating, czyli wymiana
wizytówek oraz przerwa kawowo-networkingowa. Dzięki nim uczestniczki spotkania mogą porozmawiać
i poznać się bliżej. Taka formuła gwarantuje, że każda obecna ma szansę spotkać przyszłego klienta czy też
partnera biznesowego.
Spotkania Ligi Kobiet Sukcesu odbywają się w Poznaniu w każdy pierwszy czwartek miesiąca.
Najbliższe terminy spotkań: 3 marca, 7 kwietnia, 5 maja
Zapraszamy wszystkie przedsiębiorcze kobiety na inspirujące spotkania Ligi Kobiet Sukcesu.
Kontakt:
www.ligakobietsukcesu.com
facebook.com/ligakobietsukcesu
email: [email protected]
Prezeska SLK Joanna Bogielczyk +48 503 048 293
Prezeska SLK Patrycja Nowaczyk +48 607 990 828
Akademia
Piłkarska Reissa
Nie ma lepszego pomysłu na wypełnienie wolnego czasu dziecka niż zapewnienie mu aktywnego zajęcia, które bawi i uczy. Do takich należą
treningi piłkarskie, które Akademia Piłkarska
Reissa prowadzi we wszystkich kolejnych kategoriach wiekowych: 4-6 lat: SKRZAT, 7-9 lat: ŻAK,
10-11 lat: ORLIK, 12-13 lat: MŁODZIK, 14-15
lat: TRAMPKARZ, 16-17 lat: JUNIOR MŁODSZY, zapewniając niezbędną ciągłość szkolenia.
Do drużyn w ponad 90 lokalizacjach i 5 województwach mogą dołączać zarówno chłopcy jak
i dziewczynki. Nie prowadzimy selekcji – wszystkie
dzieci, które chciałyby w przyszłości zostać drugim
Messim czy Ronaldo, mogą spróbować swoich sił
w naszej Akademii. Piłkarskie marzenia najmłodszych rodzice mogą spełnić w kilka chwil – wraz
z wejściem na boisko syna czy córki w pomarańczowym lub błękitnym trykocie Akademii – mówi
Piotr Reiss, król strzelców polskiej Ekstraklasy,
reprezentant Polski w piłce nożnej.
Jak dołączyć do Akademii?
Krok po kroku:
Zarejestruj się na naszej stronie
konto.akademiareissa.pl/rejestracjaotwarte
Przyjdź na cztery otwarte treningi zapoznawcze
w wybranej przez Ciebie lokalizacji.
Dołącz na dłużej do Akademii Piłkarskiej Reissa.
Michał Bugalski, Małgorzata Widomska
„Pathosformeln”
Termin Pathosformeln został utworzony przez Aby Warburga na potrzebę rodzącej się dziedziny badań
nad kulturą. Przywołany w osobistym kontekście rodzinnej wystawy jest pewnego rodzaju zaobserwowaniem i fascynacją przystawalności mikro i makro procesów kształtowania się sztuki. Pojawiające się
w historii formy wsteczne pozwalają zaobserwować charakterystyczne napięcia powtórzeń, artystycznych
gestów będących paratańcem. Paweł Mościcki charakteryzuje Pathosformeln jako formę ekspresji plastycznej umiejscowioną w ciele, dla której redukcja do treści nie jest możliwa ze względu na przemieszanie
tego, co aktualne z minionym. Swoim istnieniem jednak mogą sprowokować powrót doświadczenia.
W głębokiej rzeczywistości są to obrazy symboliczne, które odwołując się do pamięci emocjonalnej muszą
pozostać przednarracyjne i jako takie przedrefleksyjne.
„Warburg pojmował obrazy, jako nadzwyczaj czułe sejsmografy wyczuwające odległe wstrząsy lub traktował je niczym nekromantów, którzy w stanie pełnej świadomości mówią o nachodzących ich duchach”
– słowa Agambena świetnie definiują działanie artysty (cyt. za Paweł Mościcki Sejsmografy przewrotu,
Konteksty).
Pomimo, że identyfikujemy w naszych pracach zdarzenia z przeszłości, obecność domu rodzinnego, a nawet
portrety osób, zarówno fotografie Michała, jak i moje obrazy są bardzo bliskie abstrakcji. Jest to abstrakcja
pozostająca w pozornym rozdarciu, która niechętnie wyzbywa się funkcji ikonograficznej jednocześnie traktując treść jako redukcję przeżycia.
Nasz duet artystyczny ogranicza się do decyzji o dopasowaniu obrazów, które powstały w sposób niezależny,
jednak dotykają wspólnego doświadczenia domu rodzinnego. Korespondencja ich formy jest tym, co pod
pretekstem tego projektu chcemy uchwycić. Dopasowanie jest tu przeciwwagą dla zestawienia. Zastawieniu
mogą podlegać rzeczy odległe, dopasowaniu natomiast te, które są ukrytą jednością. – Małgorzata Widomska
Wystawa trwa do 4 marca
organizator: Galeria Piekary
Dziedziniec Różany, CK Zamek
www.galeria-piekary.com.pl
partner: Fundacja 9/11 Art Space
www.fundacjaartspace.pl
1(7)/2016
11
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
Cztery żywioły
zapraszają
do ratusza
MILES LIVES!
Miles Davis
& Gil Evans
Maciej Fortuna International
Quartet – ZOŚKA
Zośka jest córką dwóch odległych od siebie światów. Pełnej odwagi i otwartości kultury amerykańskiej oraz nieskalanej, przepięknej muzyki ludowej
znad Wisły. Zośka to rezolutna młoda dziewczyna o słowiańskich przymiotach i amerykańskim sercu – za ich połączeniem stoi jazzman Maciej Fortuna
i jego przyjaciele z USA – Mack Goldsbury, Erik Unsworth i Frank Parker.
To żywy przykład czerpania z energii kryjącej się w polskiej muzyce ludowej.
Energii, która zyskuje nowe znaczenie właśnie w towarzystwie ZOŚKI.
Twórcy:
Maciej Fortuna – polski trębacz, kompozytor jazzowy i producent muzyczny;
prowadzi wydawnictwo płytowe oraz studio nagrań Fortuna Music. Wykłada
jako adiunkt w klasie trąbki jazzowej w Akademii Muzycznej w Poznaniu.
W 2014 roku uhonorowany został Nagrodą Artystyczną Miasta Poznania.
W latach 2010 i 2011 uznany „nadzieją polskiego jazzu” w dorocznych ankietach jazz top czytelników magazynu „Jazz Forum”.
Mack Goldsbury – jest nagradzanym, niezależnym artystą – muzykiem jazzowym, był dwukrotnie nominowany do nagrody Grammy, uzyskał tym samym
uznanie w wielu krajach na całym świecie. Dzięki miłości do podróży i jazzu,
jako muzyk potrafi doskonale odnaleźć się zarówno w kraju jak i za granicą.
Erik Unsworth – wykłada na wydziale muzyki na University of Texas w El
Paso. Od kiedy przeprowadził się do El Paso, na dobre zagościł jako aktywny
artysta lokalnej sceny muzycznej.
Frank Parker –1991 roku został wybrany najlepszym perkusistą jazzowym
w ramach Programu Jazzowego Stowarzyszenia Nauczycieli Muzyki Illinois.
W tym samym roku otrzymał stypendium do Western Illinois University,
które ukończył w 1995 roku uzyskując dyplom muzyka. Artysta uczestniczył
w dwóch nagraniach z jazzowym zespołem uniwersyteckim, które zostały
nominowane do nagrody Grammy.
Fortuna Music in Poznań, Poland
recorded by Maciej Fortuna
mix and mastering UTEP Studios, El Paso, Teksas, USA,
sound engineer Erik Unsworth
produced by Maciej Fortuna and Erik Unsworth
12
1(7)/2016
Dni św. Patryka 2016
Fundacja Kultury Irlandzkiej po raz trzynasty organizuje w Poznaniau Dni
św. Patryka. Cykl wydarzeń kulturalnych organizowanych wokół święta narodowego Irlandii, które przypada na 17 marca, ma pozwolić na wszechstronne
poznanie Zielonej Wyspy. W programie nie zabraknie więc muzyki. W tym
roku w wykonaniu 7-osobowego zespołu prosto z Irlandii. Zespół przyjeżdża
do Polski na specjalne zaproszenie Fundacji, oprócz koncertów będzie zaangażowany w specjalne warsztaty muzyczne dla szkół biorących udział w projekcie „Irlandia w szkole”, realizowanym od kilku lat przez Fundację na terenie
całej Polski. 13 marca wspólnie z Muzeum Archeologicznym zaprosimy całe
rodziny na Dzień Irlandzki, będzie taniec, muzyka, warsztaty plastyczne
i wiele zielonych atrakcji. Nie zabraknie także dobrego kina, Festiwal Filmu
Irlandzkiego po raz kolejny odbędzie się w Charlie Monroe Kino Malta. Co
roku wielką popularnością cieszą się warsztaty tańca irlandzkiego, nie zabraknie ich więc również w tej edycji. Taniec pojawi się także w formie wielkiej
zabawy tanecznej czyli popularnego w Irlandii ceili.
Specjalne atrakcje przygotowane zostały dla uczestników projektu „Irlandia
w szkole”.
Wyjątkowym wydarzeniem w czasie Dni św. Patryka będzie wernisaż wystawy
„Powstanie Wielkanocne 1916-2016” poświęconej największemu zrywowi
narodowyzwoleńczemu Irlandczyków. Setna rocznica tego wydarzenia jest
celebrowana na całym świecie. Wystawa zagości w Muzeum Powstania Wielkopolskiego na Starym Rynku, a wernisaż odbędzie się 11 marca. Swój udział
w tym wydarzeniu potwierdził Ambasador Irlandii dr Gerard Keown.
Dni św. Patryka będą się odbywać w Poznaniu od 10-17 marca
dokładny program imprez znaleźć będzie można na stronie www.fki.home.pl
i profilu Fundacji na FB FundacjaKulturyIrlandzkiej
Wstęp na wszystkie imprezy w ramach Dni św. Patryka jest bezpłatny
Mecenasem Fundacji jest Bank Zachodni WBK
6 maja 1957 roku, w studiu wytwórni
Columbia zrealizowana została pierwsza
sesja nagraniowa orkiestry Gila Evansa
i trębacza Milesa Davisa. Spotkanie to
stało się początkiem niezwykłej, trwającej
pięć lat współpracy, w trakcie której
powstały trzy albumy uznane za znaczące
nie tylko w historii jazzu, ale w dziejach
całej muzyki amerykańskiej. Pierwszy
z nich, Miles Ahead, nawiązywał ściśle
do estetyki cool, obecnej dotychczas
przede wszystkim w jazzowej kameralistyce. Porgy And Bess, drugi album był
hołdem złożonym geniuszowi - George’owi Gershwinowi. Doskonale znana
amerykańskiej publiczności opera stała
się dla duetu Evans-Davis pretekstem do
stworzenia zupełnie nowej, oryginalnej
przestrzeni dźwiękowej. W grudniu 1959
roku Evans i Davis spotkali się ponownie
w studio, by rozpocząć pracę nad trzecim albumem, zatytułowanym Sketches Of Spain. Każda z pięciu
kompozycji zarejestrowanych na płycie jest arcydziełem, jazzową impresją na temat muzyki hiszpańskiej
i południowoamerykańskiej. Wzbogacona paleta brzmieniowa orkiestry, nasycona sonorystyką instrumentacja i sugestywny, emocjonalny przekaz solisty zbliżyły Sketches Of Spain do obszaru muzyki symfonicznej. Album ten, przez krytyków uznany za najlepszy w dorobku obu artystów, wywarł decydujący
wpływ na rozwój współczesnego jazzu wielkoorkiestrowego.
„Pierwsze w Polsce koncertowe wykonanie repertuaru zaczerpniętego z Miles Ahead, Porgy And Bess
i Sketches Of Spain jest dobrym początkiem do świętowania 90. rocznicy urodzin genialnego trębacza,
jednego z największych jazzowych poetów. Od wielu lat podążamy ścieżką przyjaźni Milesa Davisa i Gila
Evansa, próbując zbliżyć się do fenomenu dokonań obu artystów i podzielić się muzyką przez nich stworzoną z najbliższymi nam, polskimi wielbicielami jazzu. Zaczęliśmy od początku – od rekonstrukcji albumu
Birth Of The Cool. Podczas długich prób i wielu koncertów nawet nie marzyliśmy, że uda nam się wykonać
ten program z jedynym żyjącym członkiem legendarnego Nonetu Milesa – Lee Konitzem. W listopadzie
2014 roku, po 65 latach od nagrania płyty, materiał ten zabrzmiał na scenie Estrady Poznańskiej podczas
festiwalu Made In Chicago z Lee Konitzem i Maciejem Fortuną jako solistami. Wybór programu, zaczerpniętego z kolejnych albumów Davisa i Evansa jest naturalną konsekwencją naszych dążeń i inspiracji.
Sięgnęliśmy po najpiękniejsze utwory, które na zawsze odmieniły świat jazzu wielkoorkiestrowego i stały
się obszarem spotkania malarskiej wrażliwości, poetyckiego liryzmu i muzycznej wyobraźni. Wykonamy
je po raz pierwszy w Polsce 13 marca 2016 roku w Auli Nova Akademii Muzycznej w Poznaniu.” Maciej
Fortuna i Patryk Piłasiewicz
NASZ
Koncert z okazji 90. urodzin Milesa Davisa
PA TR ON AT
Akademia Muzyczna w Poznaniu
Aula Nova
13 marca, g. 19.00
solista: Maciej Fortuna (trąbka)
Orkiestra Jazzowa Akademii Muzycznej w Poznaniu pod dyrekcją Patryka Piłasiewicza
Miasto światłem
malowane
Czytelnikom „Pulsu Poznania” Erika Witsoe nie
trzeba przedstawiać. Mamy nadzieję, że jego zdjęcia na naszych okładkach w 2015 r. podbiły serca
poznaniaków i znalazły ich uznanie.
Dla nich właśnie nie lada gratką będzie wydany
niedawno album „Okiem przybysza”. Za sprawą
Wydawnictwa Debiuty entuzjaści Witsoe i jego
postrzegania miasta otrzymują prawdziwą, wizualną ucztę. Naprawdę jest czym oko nacieszyć.
Subtelna kolorystyka zdjęć, nieoczywiste kadry,
iluzje odbić rodem z zaczarowanej krainy. Liczne
ujęcia osnute mgłą, rozproszone światła witryn
i ulicznych latarń ukazują piękne fragmenty
miasta o świcie, zmroku i przy zachodzie słońca.
Całości dopełnia lapidarny komentarz, niczym
wyjęty z pamiętnika samego autora.
Edycja w wielkim formacie, dosłownie
(29 x 31 cm) i w przenośni, wsunięta w dodatkowy karton. Obowiązkowa pozycja na półkę
każdego miłośnika Poznania.
Poznań by Erik Witsoe
„Okiem przybysza”
Okładka: twarda + karton
liczba stron: 96
Wymiary: 290 mm x 315 mm
ISBN: 978-83-940556-4-6
Wydawnictwo Debiuty
NASZ
PA TR ON AT
1(7)/2016
13
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
Columbia Sessions
ARSENAŁ FILMÓW
– DOKUMENTY O ARTYSTACH
Polski Teatr Tańca zaprasza na Festiwal Atelier Polskiego Teatru Tańca, który odbędzie się w dniach
10-13 marca 2016 roku na Scenie Wspólnej w Poznaniu. Festiwal Atelier to święto tańca, podczas którego
prezentowane są publiczności premierowe spektakle
młodych artystów Polskiego Teatru Tańca.
W programie festiwalu znajdą się, m.in premierowe
pokazy choreografii tancerzy Polskiego Teatru Tańca
oraz gościnne spektakle Teatru Tańca Zawirowania
oraz Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu ROZBARK.
Troje tancerzy (Marcin Motyl, Adrian Radwański
oraz Monika Błaszczak - uczennica Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej) zadebiutują podczas Festiwalu
jako choreografowie.
NASZ
PAT RON AT
Program Festiwalu:
Dzień 1.
10 marca, godz. 20:00, Scena Wspólna
„Need me” (2014), chor. Andrzej Adamczak
PREMIERA „Touch me”, chor. Andrzej Adamczak
Dzień 2.
11 marca, godz. 20:00, Scena Wspólna
PREMIERA „Plan”, chor. Marcin Motyl
„Democratic Body” (2015), chor. Anna Piotrowska
– spektakl gościnny Bytomskiego Teatru Tańca
i Ruchu ROZBARK
Dzień 3.
12 marca, godz. 18:00, Scena Wspólna
„Zbliżenia” (2011), chor. Tomáš Nepšinský, Karolina
Kroczak, Magda Radłowska, Szymon Osiński
– spektakl gościnny Teatru Tańca Zawirowania
PREMIERA „UNISono”, chor. Adrian Radwański
Dzień 4.
13 marca, godz. 20:00, Ogólnokształcąca Szkoła
Baletowa (początek w Farze Poznańskiej) „Polski
Teatr Tańca promuje”
PREMIERA „Śnienie”, chor. Monika Błaszczak
– wstęp wolny
Termin: 10-13 marca
Scena Wspólna, ul. Brandstaettera 1
Organizator: Polski Teatr Tańca
Ceny biletów na spektakle na Scenie Wspólnej:
40 zł/20 zł
Karnet na wszystkie dni festiwalowe na Scenie
Wspólnej: 90 zł/45 zł
14
1(7)/2016
Łazęga poznańska
czyli Maciej Krajewski
i jego portrety
– wystawa
Urodził się 21 maja 1968 roku w Poznaniu. Odkąd
pamięta, fascynowała go fotografia, obserwacja
i pragnienie zatrzymania obrazów w kadrze,
oddanie nastroju, światła, przemijającej bezpowrotnie chwili. Stąd jego codzienna wędrówka
z aparatem fotograficznym przez rodzinne miasto
po pracy w szpitalu (z zawodu jest pielęgniarzem).
Swoje zdjęcia prezentuje na co dzień na portalu
społecznościowym, opatrując je refleksyjnymi
komentarzami. Można je śledzić za pośrednictwem
fanpejdża facebook.com/lazegapoznanska
Jego pierwsza wystawa fotografii zatytułowana
„Łazęga poznańska, powsinoga podwórkowa”
miała miejsce w galerii Stowarzyszenia Dom Trzeźwości w Poznaniu i kolejne: w ogrodzie zimowym
Wielkopolskiego Centrum Onkologii; w Krakowie,
na Kazimierzu, w JCC (Jewish Cummunity Centre), w Republice Sztuki Tłusta Langusta, kawiarni
Coffe Heaven w Starym Browarze i ostatnia, zatytułowana „Salve Poznań” w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu. W maju ubiegłego roku odbyła
się wystawa plenerowa nad Jeziorem Rusałka
poświęcona śladom poznańskich Żydów. Wszystkie wystawy stanowią realizację fotograficznego
cyklu pod wspólną nazwą „Łazęga poznańska”
i są zapisem nostalgicznych wędrówek po starym
Poznaniu, zapisem dokumentującym zarówno
miejsca piękne i magiczne, mimo, że mało znane,
jak i napotkanych po drodze fascynujących go ludzi.
Fotografowanie ich twarzy, portretowanie ludzi jest
jego prawdziwą pasją Macieja Krajewskiego.
wernisaż: 26 lutego, godz. 20:00
Alternativa Club
ul. Św. Marcin 80/82
wstęp wolny
wystawa potrwa do końca marca
NASZ
Bezpłatne PATRONAT
Targi Kariera IT
w Poznaniu
20 lutego w Hotelu Novotel Centrum
w Poznaniu odbędzie się kolejna edycja bezpłatnych targów Kariera IT dla województwa
wielkopolskiego. Wydarzenie jest skierowane
do specjalistów IT oraz studentów ostatnich
lat kierunków informatycznych. Na uczestników czekać będą: najlepsze oferty pracy,
prelekcje merytoryczne, pokazy nowinek
technologicznych (m. in. druku 3D i długopisów cyfrowych) i starych komputerów, a także
konkursy z nagrodami.
Wybrane prelekcje:
- Jak wykorzystać pełne możliwości Oracle
EXADATA (Łukasz Karwacki)
- Invisible Computing a IOT. Długopisy
cyfrowe (Rafał Witkowski)
- Android Wear – tworzenie aplikacji na
zegarki (Mieszko Stelmach)
- Rola dżemów w karierze twórcy gier
(Robert Podgórski)
- 3 rzeczy, które możesz zrobić dziś, by zdobyć zaproszenia na rozmowy rekrutacyjne
do pracy marzeń w przyszłym tygodniu (Iza
Wojtaszek)
- Trendy w analizie danych (Łukasz Grala)
- Mity TDD (Bartosz Mikulski)
Wszelkie szczegóły i darmowa rejestracja
na stronie:
careercon.pl/konferencja/
kariera-it-poznan-20-02-2016
„Nie buduję już pomników” reportaż o Władysławie Hasiorze, zrealizowany
przez Urszulę Dubowską i Pawła Sosnowskiego w 1998 r.
Gościem spotkania będzie Jerzy Gąsiorek – założyciel i wieloletni dyrektor
Biura Wystaw Artystycznych w Gorzowie Wielkopolskim, miłośnik sztuki
Hasiora, który znał artystę osobiście.
Galeria Miejska „Arsenał” w Poznaniu serdecznie zaprasza na wydarzenie
inicjujące nowy cykl edukacyjny poświęcony twórczości wybitnych artystów.
Podczas każdego ze spotkań emitowany będzie film dokumentalny powstały
w oparciu o biografię wybranego polskiego twórcy. „Arsenał filmów” umożliwi również niecodzienne spotkania z ekspertami – badaczami kultury
i znajomymi artystów, o których opowiadają dokumenty. Rozwiną oni najciekawsze filmowe wątki i wzbogacą wiedzę na temat plastyków o ciekawostki,
których często pozbawione są nawet poświęcone im monografie.
termin: 25 lutego 2016, godz. 18:00
Wstęp bezpłatny!
CHWYĆ SZTUKĘ!
Wraz z nowym rokiem Galeria Miejska „Arsenał” rozpoczyna cykl spotkań edukacyjnych „CHWYĆ SZTUKĘ!”. Mają one na celu poszerzenie
i usystematyzowanie wiedzy na temat różnych tendencji we współczesnej
sztuce. Dołożymy starań, by w interesujący sposób przybliżyć Państwu
obszar kultury, który wielu osobom wydaje się niezrozumiały i bardzo
hermetyczny. Tematy spotkań powiązane będą z aktualnymi, odbywającymi się w Arsenale, wystawami lub działaniami.
Cykl rozpoczął się 9 lutego, wykładem poświęconym zjawisku nowych
mediów w sztuce. Na warsztat wzięte zostały m.in. video art czy teledyski.
Podczas spotkania poruszono również zagadnienie relacji mediów tradycyjnych (analogowych), jak rysunek, malarstwo czy rzeźba, z nowymi
(cyfrowymi), np. fotografia, film, internet.
Serdecznie zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu „Chwyć sztukę”!
Grupa odbiorcza: spotkanie skierowane do młodzieży w różnym wieku
i dorosłych.
Z
Wstęp bezpłatny!
N A S NAT
O
R
T
PA
NASZ
PAT RON AT
Dom Bretanii, Stary Rynek 37
Opowieści nocy (Les contes de la nuit), 2011, film animowany, reż. Michel
Ocelot, 84 min. W nieznanym dużym mieście, nocą, w starym kinie odbywa
się narada. Uczestniczy w niej dwoje młodych aktorów oraz ich nauczyciel.
Tematem spotkania jest film, jaki chcieliby zrealizować, role, w jakie chcieliby
się wcielić. Dysponując wielkim księgozbiorem baśni, legend i przypowieści
ze wszystkich stron świata tworzą scenariusze, kostiumy i dekoracje, które
następnie materializują się w egzotyczną opowieść. Film nominowany do
Złotego Niedźwiedzia 2011. Udostępniony przez Instytut Francuski w Polsce.
Film w wersji oryginalnej w polskimi napisami.
24 lutego, godz. 18:00 Wstęp wolny
Mała czarna – wykład dra Piotra Szaradowskiego z cyklu Les vêtements
Francis, czyli o modzie z francuskiej szafy. Mała czarna sukienka wymyślona
przez Chanel miała zarówno swoich przodków, jak i naśladowców. Wykład
pozwoli ich poznać, a ułatwią to dwie niezwykłe czarne suknie z 1920 roku
i z połowy lat 20. XX wieku. 25 lutego, godz. 18:30
Zazdrość (La jalousie), 77 min., reż. Philippe Garrel.
Film w oryginalnej wersji językowej z polskimi napisami.
9 marca, godz. 18:00 Wstęp wolny
Kuchnia w kulturze portugalskiej. Część 1 – wykład dra Wojciecha Charchalisa (UAM) z cyklu Portugalomania, 10 marca, g.19:00
Warsztaty tańców bretońskich FOLK FOR FUN – prowadzenie: Anna
Trąbała.
NASZ
15 marca godz. 18:00 Wstęp wolny
PAT RON AT
Recital Artura
Rucińskiego
W 2009 roku Artur Ruciński
zadebiutował w Berlińskiej
Staatsoper w roli Oniegina pod
batutą Daniela Barenboima, rozpoczynając tym samym błyskotliwą karierę międzynarodową.
Występował u boku m.in. takich
artystów jak Piotr Beczała (Łucja
z Lammermoor w Staatsoper
w Hamburgu) i Placido Domingo
(Simon Boccanegra w Teatro
alla Scala w Mediolanie), solista
Metropolitan Opera, Teatro alla
Scala i Covent Garden, który w sezonie 2009/2010 został umieszczony przez
magazyn „Festspiele” na liście 20 najlepszych śpiewaków operowych na świecie.
Podczas recitalu 3 kwietnia Artur Ruciński wykona dla Państwa najsłynniejsze arie barytonowe z oper Verdiego (Traviata i Trubadur), Donizettiego
(Don Pasquale) oraz dobrze znane i lubiane kuplety Toreadora z Carmen
Bizeta. Towarzyszyć mu będzie solistka Małgorzata Olejniczak-Worobiej
(duet Violetty i Germonta z Traviaty) i orkiestra Teatru Wielkiego pod
batutą Gabriela Chmury.
Teatr Wielki
3 kwietnia, godz. 18:00
Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za zmiany wprowadzone przez organizatorów
1(7)/2016
15
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA
IX Festiwal
Atelier
Polskiego
Teatru Tańca
Ilustracja: Anna Pilch Mikoda
KOMIKS
Niech Poznań będzie jak Bilbao
N
ie płakałem na wieść o tym, że Jan A.P. Kaczmarek przenosi swój
wielki festiwal Transatlantyk z Poznania do Łodzi. Wiedziałem,
że Poznań i tak już zawsze będzie portem macierzystym Transatlantyku, a po jego odpłynięciu pozostaną znaczne środki finansowe,
które umożliwią wsparcie licznych inicjatyw kulturalnych, a w efekcie
doprowadzą do powstania kolejnych projektów. Te zaś przyniosą poznaniakom wiele radości i satysfakcji, a nasze miasto uczynią prawdziwym
inkubatorem kultury.
Zmartwiła mnie natomiast bardzo wiadomość o tym, że Grażyna Kulczyk
sprzedała Stary Browar niemieckiej firmie związanej z Deutsche Bankiem.
I nie, żebym miał coś do Niemców, tylko wiem, że w tabelkach niemieckich bankierów nie będzie miejsca na sztukę, a na sztukę wysoką to już na
pewno i właściwie to już możemy zmienić nazwę tego obiektu z Centrum
Handlu, Sztuki i Biznesu na zwyczajne Centrum Handlowe.
Jeszcze bardziej zmartwiła mnie jednak wiadomość, że – wbrew wcześniejszym zapowiedziom prezydentów Ryszarda Grobelnego i Jacka Jaśkowiaka
– nie powstanie w naszym mieście muzeum sztuki współczesnej, w którym
znalazłoby się miejsce dla kolekcji Grażyny Kulczyk. Zbiory kolekcjonerki
są podobno tak fantastyczne, że miasto, które uzyska możliwość ich eksponowania, stanie się ważnym punktem na europejskiej mapie sztuki współczesnej. Bardzo bym chciał, żeby tym miastem stał się Poznań.
Nie trafia do mego przekonania wyjaśnienie prezydenta Jacka Jaśkowiaka,
jakoby Grażyna Kulczyk chciała, żeby jej kolekcja była eksponowana
w mieście większym niż Poznań i dlatego zwróciła się do władz Warszawy
z wnioskiem o wskazanie miejskich działek, na których mogłoby zostać
zbudowane muzeum wystawiające jej zbiory. Skoro bowiem Bilbao liczące
ok. 350 tysięcy mieszkańców nie było zbyt małe, by znalazło się w nim
Muzeum Guggenheima, to tym bardziej Poznań, w którym mieszka 500
tysięcy ludzi, nie powinien być zbyt mały dla kolekcji Grażyny Kulczyk.
Przykład Bilbao wydaje mi się w tym zakresie szczególnie instruktywny.
To największe miasto w Kraju Basków, które od upadku reżimu generała
Franco w 1975 roku przez kilkanaście lat nie mogło podnieść się z kryzysu.
Władze miejskie wpadły wówczas na pomysł, że jedną z dźwigni, która da
mu impuls rozwojowy, będzie stworzenie muzeum sztuki nowoczesnej.
W ciągu kilku lat powstał futurystyczny budynek zaprojektowany przez
Franka Gehry’ego (do którego nawiązała Grażyna Kulczyk, umieszczając
kurtynę z falowanej blachy na parkowej elewacji Starego Browaru).
16
1(7)/2016
Powstanie Muzeum Guggenheima wygenerowało ok. 9000 nowych
miejsc pracy, a już w pierwszych dwóch latach jego funkcjonowania do
zapomnianego Bilbao przybyło 2,6 milionów turystów, z czego aż 80% po
to, aby zobaczyć ekspozycje sztuki współczesnej.
Muzeum Grażyny Kulczyk w Poznaniu mogłoby stać się miejscem na
miarę Muzeum Guggenheima w Bilbao, mogłoby być magnesem, które
przyciągnie do naszego miasta miliony turystów i to nie tylko po to, żeby
zorganizować tutaj tani wieczór kawalerski, ale żeby poobcować z najlepszą
sztuką współczesną. To rodzaj turystów, o których marzy każde europejskie
miasto. Władze miejskie powinny zrobić wszystko, by pozyskać tak fantastyczną ekspozycję. Takie muzeum to budowanie wizerunku miasta i jego
rozpoznawalności oraz bardzo wymierne korzyści finansowe.
O tym wszystkim myślałem idąc rewitalizowanym, starym korytem
Warty. Wielkie, półokrągłe okna budynku Starej Gazowni wydały mi się
łudząco podobne do odrestaurowanych szklanych tafli na starym paryskim
dworcu kolejowym d’Orsay, w którym podziwiać można dzieła francuskich
impresjonistów. Stara Gazownia, Stare Koryto Warty, Kontener Art, Warta
oraz zbiory sztuki zgromadzone przez wybitną poznaniankę. Posiadamy
wszystkie elementy, by Poznań stał się jednym z najważniejszych miast na
kulturalnej mapie Europy. Potrzeba jeszcze tylko wizji i determinacji, żeby
je połączyć i stworzyć wartość, która zwielokrotni sumę tych połączonych
czynników i uczyni Poznań jeszcze bardziej niezwykłym miastem.
Paweł Cieliczko – absolwent historii i niemcoznawstwa UAM, doktor literaturoznawstwa
w Instytucie Badań Literackich PAN, pomysłodawca i redaktor „Warszawskiego przewodnika literackiego” (2005) oraz „Poznańskiego
przewodnika literackiego” (2013), założyciel
i prezes Fundacji na rzecz Badań Literackich,
organizator wielu konferencji humanistycznych, redaktor tomów zbiorowych, prowadzi
profil „Poznański przewodnik literacki” na Facebooku, gdzie pisze
o przeszłym oraz współczesnym życiu literackim naszego miasta.
Ilustracja: Michał Woźniak
FELIETON
Paweł Cieliczko
1(7)/2016
17
P
ierwsza część „Poznańskiego Alfabetu Literackiego” opowiadała
o największym polskim romantyku, Adamie Mickiewiczu, który
pojawił się nad Wartą w 1830 roku i kompletnie stracił głowę dla
pięknej Wielkopolanki – Konstancji Łubieńskiej. Zaś trzydzieści
lat wcześniej, wiosną 1800 roku, przybył do Poznania najwybitniejszy
chyba niemiecki romantyk – Ernst Theodor Amadeus Hoffmann, który
spędził tu prawie dwa lata jako pruski urzędnik i zakochał się w pięknej
poznaniance, Michalinie Trzcińskiej, którą zresztą poślubił.
O Poznaniu Hoffmann wspomina w swoim zbiorze nowel, opowiadań
i bajek „Bracia Serafiońscy”. W opowieściach Hoffmannowskich grupa
przyjaciół spotyka się wieczorami i snuje opowiadania, które za punkt
wyjścia mają prawdziwe wydarzenia, potem zaś toczą się na pograniczu
dwóch światów, jawy i snu, urojenia i rzeczywistości, rozumu i duszy,
elementów ludzkich i nieludzkich. Wydaje się, że formuła tych narracji
nawiązywać może do spotkań uzdolnionych artystycznie młodych urzędników pruskich, którzy zjechali wówczas do Poznania i – w nieprzyjaznym polskim otoczeniu – skazani byli na własne towarzystwo. Poznań,
liczący wówczas około 20.000 mieszkańców, pojawia się w opowieści
jako miasteczko P***. Hoffmann przywołuje wrażenia, jakie odniósł po
przybyciu nad Wartę: Przypominasz sobie jeszcze czasy, kiedy opuściliśmy
po raz pierwszy stolicę i udaliśmy się do małego miasteczka P***? – Przyzwoitość i dobre obyczaje wymagały, ażebyśmy od razu dali się przyjąć do
klubu, który tworzyli tak zwani dostojnicy miejscy. Otrzymaliśmy wiadomość, sporządzoną w uroczystym, najsolidniej urzędowym stylu, że po
dokonaniu podliczenia głosów, zostaliśmy rzeczywiście przyjęci jako członkowie klubu i do tego dołożono grubą chyba na piętnaście czy dwadzieścia
arkuszy, czysto oprawioną księgę zawierającą jego prawa. Spisał je pewien
stary radca, całkiem na modłę pruskiego prawa krajowego, z podziałem na
18
1(7)/2016
nagłówki i paragrafy. Czegoś rozkoszniejszego jeszcze nie czytano. Dano
na przykład taki nagłówek: „O kobietach i dzieciach, o ich uprawnieniach
i prawach”, gdzie regulowano prawnie sprawy tak ważne jak to, że żony
członków klubu piją tamże w każdy czwartek i sobotę herbatę, a zimą
wolno im nawet cztery albo sześć razy zatańczyć…
Klub, z którego regulaminu pisarz się podśmiewa, to Resursa Obywatelska, założona w 1793 roku, gdy Poznań – po drugim rozbiorze Polski
– stał się częścią prowincji Prusy Południowe. Zadaniem tej instytucji
było zintegrowanie miejscowej inteligencji, mieszczaństwa i szlachty
z nowo przybyłymi pruskimi urzędnikami oraz wojskowymi. Klubowi
zgodnie patronowali polski biskup oraz niemiecki komendant garnizonu,
który znajdował się w pałacowej kamienicy przy Starym Rynku 95/96,
gdzie Speichertowie prowadzili hotel z restauracją. Wcześniej stały tam
dwa średniowieczne domy zakupione przez królewskiego pocztmajstra
Henryka Augusta Keyzera. Na jego zlecenie Antoni Höhne zbudował
w latach 1782-1783 pałacową kamienicę „Pod Kotwicą” z monumentalną,
pięcioosiową fasadą, którą rozdzielały korynckie kolumny. Powstała tam
poczta obsługująca przesyłki do Warszawy, Berlina, Torunia i Gdańska,
o czym przypomina pamiątkowa tablica z okazji 400-lecia Poczty Polskiej.
Dom „Pod Kotwicą” był przez lata jedynym obiektem w Poznaniu
zasługującym na miano hotelu (Gasthof), co odróżniało go od licznych
zajazdów (Wirtshaus) serwujących jedynie skromny nocleg i posiłek.
Menu, z jakim Hoffmann zetknął się w Poznaniu, trudno natomiast
uznać za skromne i lekkie, na polską kuchnię skarżył się w liście do
przyjaciela: Cierpię na marskość wątroby i musiałem ja, wróg wszelkich
lekarstw i doktorów, przyjąć lekarza, który pomoże mi znowu stanąć na
nogi i który codziennie wyszykowuje na moim biurku najuczeńsze recepty.
Lecz zostawmy to na boku, bo żyję teraz w większym zadowoleniu, jako
miejskiego, przez Hoffmanna określanego mianem prezydenta – Maria
Tekla Michalina Trzcińska (posługiwała się zniemczoną formą nazwiska
Rohrer). Spotykał się z nią już podczas wieczorów organizowanych
w mieszkaniu Schwartza czy Gottwalda, którego żoną była zresztą starsza
siostra Marii. Jego przyjaciel Schwartz tak pisze o ówczesnych pragnieniach i emocjach Hoffmanna: Był podówczas zakochany w swej późniejszej
żonie, polskiej piękności Michalinie R., chętnie nazwałby tę dziewczynę
swoją, nie pozwalając się spętać więzami małżeńskimi […] droga do niej
wiodła w końcu tylko przez kościół, jakiż trud zadał sobie Hoffmann, ażeby
dotrzeć tam krętymi drogami.
Ślub młodej pary odbył się w obrządku katolickim, w poznańskim
kościele pod wezwaniem Bożego Ciała, a przypomina o tym dwujęzyczna,
pamiątkowa tablica, odsłonięta 200 lat później, w dniu 11 kwietnia 2001
roku, w foyer poznańskiej Opery:
PAMIĘCI E.T.A. HOFFMANNA URODZONEGO 24.1.1776
W KRÓLEWCU, ZMARŁEGO 25.6.1822 W BERLINIE. JAKO
PISARZ, KOMPOZYTOR, MALARZ I PRAWNIK DZIAŁAŁ
W POZNANIU (W LATACH 1800-1802), GDZIE 26.7.1802
ROKU W KOŚCIELE KLASZTORNYM POD WEZWANIEM
BOŻEGO CIAŁA POŚLUBIŁ POLKĘ MARIĘ THEKLĘ
MICHALINĘ TRZCIŃSKĄ, Z KTÓRĄ BYŁ ZWIĄZANY AŻ
DO ŚMIERCI.
Małżeństwo niemieckiego romantyka z piękną poznanianką okazało się
niezwykle udane i trwało 20 lat, do śmierci Hoffmanna w 1822 roku.
Dla Hoffmanna pani Michalina okazała się ogromnym wsparciem, bez
którego zapewne nie poradziłby sobie z trudami codziennego życia.
Sam pisał o tym: Musiałbym poddać się rozpaczy albo raczej już dawno
zrezygnowałbym z mojej posady, gdyby bardzo kochana, kochana kobieta
nie osłodziła mi wszystkich przykrości, których dano mi tutaj aż do syta
zakosztować i nie umocniła mego ducha tak, że może dźwigać brzemię
teraźniejszości i jeszcze zachować siły na przyszłość.
W 1805 roku, mieszkającemu już wówczas w Warszawie małżeństwu,
urodziła się córka Cecylia. Rok później wojska francuskie i polskie wkroczyły do miasta, a urzędnicy pruscy zobowiązani zostali do złożenia przysięgi nowemu rządowi. Hoffmann odmówił, stracił pracę, nie posiadał
środków do życia, jego córka i żona ciężko zachorowały, pospiesznie
odwiózł je do Poznania, gdzie w 1807 roku dziecko umarło. Rodzina
nie chciała, by Michalina wracała do swego nieodpowiedzialnego męża.
Latem 1808 roku przybył on jednak do Poznania i przekonał żonę, by
wyjechała wraz z nim do Bambergu. Była to ostatnia wizyta Hoffmanna
w Poznaniu.
Niemiecki romantyk został patronem odbywającego się od 2001 roku
Polsko-Niemieckiego Festiwalu Hoffmannowskiego, podczas którego
prezentowane są najbardziej atrakcyjne przedstawienia operowe i baletowe, przygotowane przez teatry z Polski i Niemiec, a ze szczególną radością organizatorzy goszczą na nich wszelkie „hoffmanniana”. Kilkakrotnie
organizowane były także Poznańskie Dni E.T.A. Hoffmanna, a wkrótce
powstać ma szlak kulturowy wiodący poznańskimi śladami tego niemieckiego artysty, który przybył do Poznania, by rozpocząć swą urzędniczą
karierę, a poznał kobietę, w której zakochał się na całe życie.
Paweł Cieliczko
1(7)/2016
19
P ozna ń ski A lfabet L iteracki
jak E.T.A. Hoffmann
Ilustracja: Agnieszka Zaprzalska
P ozna ń ski A lfabet L iteracki
E
że dzięki Bogu mamy już październik i zbliża się wielkimi krokami moja
podróż do Berlina – tak jak z pewnych powodów wszystko co złe przypisuję
mojemu tutaj przeniesieniu, również chorobę przypisać mogę tutejszemu
stylowi życia, do którego chyba tylko diabeł może przywyknąć – obarczenie
pracą – polska kuchnia – niestrawna dla niemieckiego żołądka – brak jakiegokolwiek urozmaicenia, które wliczone w ekonomię Natury ma przydać
duchowi pogody i wytrwałości, wszystko to w dłuższym okresie może
zaszkodzić i najzdrowszemu człowiekowi. […]
Hoffmann w Poznaniu zamieszkał w nowo wybudowanej kamienicy
nadwornego drukarza Georga Jakoba Deckera przy ul. Św. Marcin
i Al. Wilhelmowskich (obecnie Al. Marcinkowskiego), wzorowanej na
berlińskiej Unter den Linden. Jego sąsiadem i przyjacielem był Johann
Ludwig Schwarz, autor satyrycznego utworu „System nierozsądnej
Policyi”, w której pisał o nadużyciach lokalnych stróżów prawa. Jego żona
recenzowała książki dla miejscowej gazety oraz pisała powieści dla dzieci.
Małżeństwo prowadziło otwarty dom, w którym zbierali się młodzi
urzędnicy, dziennikarze i artyści. Przy lejącym się strumieniami winie
i pysznym cieście śliwkowym pani Schwartz towarzystwo rozmawiało,
żartowało, śmiało się, snuło plany na przyszłość. Gospodarz zamierzał
napisać dowcipną operę, a Hoffmann miał skomponować do niej muzykę.
Uzdolnieni poznańscy urzędnicy nie dokonali tego, ale ich wspólnym
dziełem była „Kantata na koniec wieku”, ze słowami Schwarza i muzyką
Hoffmanna. Jej prawykonanie odbyło się w Sylwestra 1800/1801 w hotelu
Speicherta, gdzie zebrało się towarzystwo z poznańskiej Resursy. Talent
muzyczny „genialnego Hoffmanna” został doceniony przez królową Prus
Luizę, której dostarczono partyturę oraz tekst kantaty.
Podczas swojego pobytu w Poznaniu Hoffman skomponował także
śpiewogrę opartą o tekst Johanna Wolfganga Goethego „Żart, podstęp
i zemsta”. Nie znamy opinii Goethego o adaptacji Hoffmanna. Musiała
być ona jednak pozytywna, bo utwór był wystawiany w Poznaniu przez
zespół Döbbelina w Poznaniu, w którym były trzy głosy, co kompozytor
nawet po latach wspominał z rozrzewnieniem. Niestety, partytura spłonęła i nie jesteśmy w stanie ocenić ani nawet poznać jego młodzieńczego,
poznańskiego dzieła.
Nie przysporzyły mu natomiast uznania przełożonych umiejętności plastyczne. W trakcie wielkiej reduty ostatkowej w 1802 oku,
trwającej od niedzieli 28 lutego i do północy we wtorek 2 marca,
rozkolportowano wśród uczestników narysowane przez niego karykatury, w których wykpiwał przywary przedstawicieli poznańskiego
establishmentu. Skargi dotkniętych tym prominentów szybko dotarły
do Berlina i już 27 marca 1802 roku poznański asesor rządowy E.T.A.
Hoffmann awansowany został na radcę stanu w… Płocku. Rok później,
w liście do przyjaciela pisał o swoim stanie poprzedzającym te wydarzenia: Żyłem w nader wesołym zbrataniu, jeżeli mogę tak powiedzieć,
– ostatnie ogniste gromy, które na próżno miotaliśmy, były jednak tak
genialnymi figlami, że ludzi wrażliwych, uważanych przez nas za aż
nadto nieszkodliwych, pogrążyły z kretesem. – Oni mając to za złe,
pożyczali sobie w odwecie z Olimpu w B[erlinie] pioruny, które w końcu
cisnęły mnie tutaj, na miejsce, gdzie zamarła wszelka radość i gdzie jestem
żywcem pogrzebany.
Hoffmann powrócił jednak jeszcze na krótko do Poznania, bo tutaj
poznał najważniejszą kobietę swego życia. Była nią córka polskiego rajcy
oraz Centrum Amarant na Jeżycach. Jednak
gościnnie teatr pojawia się w wielu innych
miejscach, m.in. w Teatrze Polskim, Piwnicy
Farnej, Collegium Maius UAM, Bibliotece
Raczyńskich, Wyższej Szkole Bankowej, Klubie
W Starym Kinie i Jeżyckim Centrum Kultury.
Muzykę do spektakli i scenografię, często
zupełnie bezinteresownie, tworzą przyjaciele
teatru. W „technicznych” przygotowaniach
przedstawień swój udział mają także aktorzy,
którzy wielokrotnie sami przygotowują kostiumy,
w których za chwilę wystąpią na scenie.
Idea castingu
Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie
I delfickim wawrzynem wieńcz mi skroń radośnie
G
(Horacy, Oda III, 30. Przekład Lucjan Rydel)
dy idę przez winogradzkie osiedle
Chrobrego na umówione spotkanie
z jedną z założycielek Teatru mplusm,
powyższe słowa Horacego pobrzmiewają mi w uszach. Co spotka mnie w kulisie
sceny, co zobaczę i czego dowiem się dzisiaj
o jednym z wielu poznańskich teatrów, którego
działalność od szeregu lat utrwala swoją obecność w orszaku Melpomeny?
20
1(7)/2016
Studio Teatr Castingowy mplusm
Od jego początku, czyli od 2006 roku, funkcjonowało jako prywatna inicjatywa dwóch pasjonatek
sceny: Anny Szymczak i Anny Moniki Szymańskiej. Głównym założeniem teatru było umożliwienie realizacji aktorskich pasji wszystkim,
którzy tego pragną i są w tym kierunku uzdolnieni. Nie musiały to być osoby zawodowo związane ze sceną i posiadające aktorskie dyplomy.
Początkowo propozycja związania się z nowym
teatrem skierowana została do młodzieży. Taki
stan nie trwał jednak długo, ponieważ idea
otwartego teatru, która towarzyszyła początkom
nowej sceny, od roku 2008 stała się faktem,
wówczas studio otworzyło swoje podwoje także
dla osób dorosłych, w tym dla seniorów. Pomimo
różnic wieku dzielących aktorów teatru, a w zasadzie na przekór i dzięki nim, zaczęły powstawać
projekty w bardzo mocny sposób integrujące
zespół. Teatr zaczął się rozwijać i nie zamykał się
w jednej określonej konwencji. Stał się otwarty na
każdy rodzaj i formę ekspresji teatralnej.
Każdy nowy projekt stawał się wielkim wyzwaniem dla reżyserek i wykonawców oraz osób
w inny sposób związanych z Teatrem mplusm.
To miał być ciągły, otwarty nabór aktorów.
Dzięki temu co roku przybywało chętnych,
tworzyły się nowe grupy i napływała „świeża
krew” . Formuła castingowa okazała się też
wygodna dla aktorów, którzy nie musieli
wiązać się z teatrem na dłużej niż jedno przedstawienie. Obecnie stały zespół teatru liczy
ponad 30 osób, w wieku od pięciu do ponad
sześćdziesięciu lat. Dzięki różnorodności
wykonawców wszystko co jest przedstawiane
na scenie, staje się możliwe i bardziej autentyczne. Każdy aktor wnosi do teatru swój
własny bagaż historii, dzięki któremu otwiera
się na graną postać wykorzystując swoje
doświadczenie życiowe. Każdy kiedyś pojawił
się tu z jakiegoś powodu. Jedni po to, by choć
raz w życiu wystąpić na scenie, inni dla zdobywania doświadczenia scenicznego, ktoś dla
przełamywania swoich słabości i kompleksów,
dla poznawania nowych ciekawych ludzi, ale
też po prostu dla siebie samego.
Repertuar
Teatr zainaugurował swoją działalność sztuką
Shakespeare’a „Poskromienie złośnicy”. Sięgał
potem po takich autorów jak Fredro, Mrożek,
Witkacy, Molier, Kesserling, Zapolska, Schmitt
czy Czechow. Obok tekstów klasyków na
scenie wystawiane są także sztuki pisane dla
teatru przez osoby w nim występujące, a więc
teksty Katarzyny Wojtaszak, Anny Kapczyńskiej czy Anny Szymczak. Warto podkreślić, że
autorki – cały czas będąc związane z Teatrem
mplusm – tworzą i piszą dla profesjonalnych
scen w Polsce. Powodem, dla którego Teatr
utrzymuje tak różnorodny repertuar, jest
niechęć do tego, aby ograniczać się do jednej
formuły czy konwencji. Do dzisiaj możemy
oglądać, i klasyczne komedie, i spektakle pełne
czarnego humoru i absurdu, a także formy
łączące teatr fizyczny i spektakle uliczne.
Pojawiły się przedstawienia muzyczne, formy
abstrakcyjne oraz utwory z założenia układające się w seriale teatralne. Repertuar teatru
został także wzbogacony o spektakle dla dzieci.
Blaski i cienie niezależności
Dla ludzi tego teatru ważne jest to, że tam
można stworzyć wszystko, że można spełnić
i zrealizować swoje sceniczne i życiowe
marzenie. Jedynym ograniczeniem w działalności sceny są jak zwykle pieniądze. Teatr
nigdy nie był finansowany przez Miasto i nie
korzystał z dotacji. Od zawsze utrzymuje się
sam. Aby ułatwić swoją działalność, w 2014
roku ze współpracy Teatru i Instytutu Filologii Słowiańskiej UAM, powstała Fundacja
Tamitu. Od wielu lat Teatr i Instytut współtworzą Poznan Slavic Fest – Festiwal Kultury
Słowiańskiej pod patronatem UAM, realizując
na scenie teksty literatury słowiańskiej, takie
jak Underground Christo Bojczewa i Odejścia
Vaclava Havla, wcześniej Oświadczyny i Niedźwiedź Antoniego Czechowa. Ponadto teatr
angażuje się w coroczne edycje The September
Concert Poland. Przedstawienia Teatru mplusm
najczęściej są przygotowywane i wystawiane na
scenie Centrum Kultury Dąbrówka w Poznaniu
Ważną datą jest dla teatru rok 2015, ponieważ
od tego roku razem z Fundacją Amarant Studio
Teatr castingowy mplusm tworzy na mapie
Poznania nowe miejsce kulturalne, Centrum
Amarant na Jeżycach. Jest to jeden z najprężniej,
działających w tej formule, ośrodków kultury
istniejących w Poznaniu. Bardzo aktywnie
– i to już od początku swego istnienia – teatr
współpracuje z fundacjami, placówkami kulturalnymi i edukacyjnymi: Ośrodkiem dla Dzieci
Niesłyszących w Poznaniu, Domem Dziecka
w Szamotułach, Fundacją MAM MARZENIE,
Fundacją Rozwoju Kultury i Sportu FORTUS,
Fundacją L’Arche, Fundacją PRO-VITA,
Jeżyckim Centrum Kultury, Klubem W Starym
Kinie, Fundacją Dzieciom, Ośrodkiem dla
Bezdomnych i kilkoma innymi podmiotami.
Czytania
Wciąż rozwijająca się współpraca z Biblioteką Raczyńskich w Poznaniu zaowocowała
udziałem Teatru w Narodowych Czytaniach
Polskiej Literatury, podczas których – w krótkich formach scenicznych – artyści nawiązują
do dokonań poszczególnych pisarzy. Natomiast
w cyklicznych spotkaniach z dziećmi w ramach
Rodzinnego Czytania, aktorzy teatru czytają
małym słuchaczom i ich opiekunom utwory
zagranicznej literatury dziecięcej.
Nietrudno zauważyć, że ten Teatr stara się być
blisko ludzi, jest otwarty na nowe propozycje,
ale zawsze pozostaje wierny najważniejszej przyświecającej mu idei – bycia teatrem ludzi, a nie
tylko „dla ludzi”. Jak wskazują jego twórcy, tylko
wspólne działanie, bycie jednością w wielości,
wzajemne zrozumienie, rodzące się przyjaźnie
i poczucie jedności daje mu siłę, by działać
i tworzyć. To już nie jest tylko grupa teatralnych
pasjonatów, to grupa przyjaciół, którzy często
nazywają siebie rodziną.
Tekst i zdjęcia: Tadeusz Sławomir Lisiecki
Na podstawie rozmowy przeprowadzonej
z Anną Szymczak, szefową Teatru mplusm
1(7)/2016
21
Z fyrtla M elpomeny
Z fyrtla M elpomeny
Artystyczne kooperacje
Trębacz, kompozytor i producent muzyczny. Wykształcenie,
talent i prawdziwa pasja pozwalają mu kreować własny,
charakterystyczny język muzyczny. Eksperymentator,
poszukiwacz wciąż nowych barw palety brzmieniowej
swojego instrumentu, tworzy i reżyseruje koncerty
multimedialne oraz produkcje video. Ze znakomitym
muzykiem jazzowym, Maciejem Fortuną, spotkaliśmy się
przy okazji wydania jego najnowszej płyty – Zośka
Jeszcze nie, natomiast słyszałem wiele o misji przewodniej tej płyty.
Można powiedzieć, że Bowie kompleksowo zaplanował wszystko, to też
świadczy o randze artysty, jego wizji i umiejętności wybiegania myślą
w przód. To chyba najlepsze, co artysta może uczynić – pozostawić siebie
z takim możliwie największym niedopowiedzeniem, a jednocześnie
wyrazić nadzieję na to, że ten cały nasz świat, nasze życie do czegoś dąży
– trochę oszukać śmierć.
Przy okazji nagrywania „Blackstar” David Bowie mówił swoim muzykom,
że mają rocka grać jak jazz. Co według pana mógł mieć na myśli?
P ozna ń ski G wiazdozbiór
P ozna ń ski G wiazdozbiór
To improwizacja
kieruje naszym życiem
Przesłuchał pan już najnowszą płytę Davida Bowie?
Można by przywołać słowa Milesa Davisa, który mówił, żeby grać takie
koncerty, jakby było się na próbie i próbować tak, jakby się było na
koncercie. Myślę, że jakby zestawić ze sobą te dwie metafory, to mogą nam
przybliżyć trochę, o co mogło chodzić Mistrzowi. Tak naprawdę z jazzem
łączy się wielka kreatywność. To improwizacja czyni jazz. A improwizacja
to jest coś, co kieruje naszym życiem, jest czymś, co stymuluje naszą
kreatywność, co odpowiada za nasze najważniejsze życiowe decyzje.
Często przecież podejmujemy takie decyzje w biegu i musimy to robić
coraz szybciej, dotrzymać tempa coraz szybciej galopującemu światu
i dlatego improwizacja i rozwój zdolności do improwizowania może
nam niezwykle pomóc w życiu jako takim, nie tylko w muzyce. Zresztą
muzyka, a w szczególności jazz stanowi jedność z życiem. Nie da się ich
w żaden sposób rozdzielić. Muzyka jest częścią naszego świata i otoczenia,
a jednocześnie jeśli będziemy czerpali z niej najlepsze rzeczy, takie jak na
przykład improwizację – tutaj muszę podkreślić, że jestem zagorzałym
fanem tego zjawiska – to uważam, że będziemy o wiele bardziej bogaci
duchowo, no a nade wszystko będzie nam łatwiej żyć. Być może Davidowi
chodziło właśnie o otwarcie się jego muzyków na to co nieprzewidywalne,
bo to dokładnie nas spotyka w życiu, każdego dnia. Ciekawa jestem pana muzycznych inspiracji, jakiej muzyki słucha
Maciej Fortuna?
Wydaje mi się, że słucham skrajnie dziwnej muzyki. Nietypowej. Bo
z jednej strony są to bardzo niszowe, etniczne dźwięki artystów z Chin,
Japonii, czasami z Indii, a z drugiej strony słucham muzyki elektronicznej
czy muzyki pop. To także oczywiście muzyka jazzowa, w zasadzie każda:
jazzowa tradycyjna, swingowa, w końcu ten jazz eksperymentalny. Ten
ostatni gatunek fascynuje mnie najbardziej, dzięki niemu wykształcił się
nurt jazzu europejskiego, który od dłuższego czasu oddziela się od jazzu
amerykańskiego. Można już w tej chwili rozpoznać, czy jest to jazz pochodzący z Europy,
a nie z Ameryki?
Zdecydowanie tak. Natychmiast. Europejscy muzycy przez dłuższy czas
aspirowali do tego, żeby prezentować swoje utwory w stylistyce podobnej do
tej amerykańskiej, chociaż była grupa takich, którzy poszukiwali własnego
języka. Ta grupa zaczęła się bardzo prężnie rozrastać przez lata. Aż doszło
do tego, że ta stylistyka zdominowała muzyków europejskich i w tej chwili
można powiedzieć, że do mniejszości należą ci muzycy, którzy zamierzają
w sposób dosłowny kopiować inne gatunki, w tym rdzenny amerykański
jazz, z typową dla niego swingową pulsacją i charakterystycznymi zwrotami
czy zagrywkami. Europejczycy zaczynają tworzyć coś swojego. A w ogóle
w Polsce mamy teraz boom, totalny boom sceny improwizowanej i muzyki
improwizowanej. Coś takiego jak polish jazz kojarzyło się przez lata
22
1(7)/2016
zdecydowanie pejoratywnie. Kojarzyło się z czymś, co jest słabej jakości,
niedoszłą kopią amerykańskich mistrzów. Byliśmy i tak bardzo szanowani
przez amerykańskich artystów i zdaniem wielu z nich właśnie Polacy
i Czesi mają ten dar, że potrafią wykonywać bardzo wiernie i bardzo dobrze
jazz amerykański. Ale nawet pomimo utrzymywania się w Polsce fascynacji
jazzem amerykańskim przez dłuższy okres czasu niż w innych krajach
europejskich, sami w ciągu ostatnich dziesięciu, piętnastu lat rozbudowaliśmy rodzimą scenę improwizowaną.
Zastanawiam się nad cechami charakteryzującymi europejski jazz. Czy
tu chodzi o to sięganie do często bardzo odległych od jazzu nurtów
w muzyce? Mam na myśli łączenie z jazzem elektroniki, klimatów
folkowych, etnicznych?
Tutaj pani porusza świetny temat. Głównie w Europie zaczęli tworzyć
artyści, którzy na potęgę wplatali muzykę elektroniczną do jazzu i mieszali
te gatunki ze sobą, chociażby trębacze Nils Petter Molvaer, Erik Truffaz,
Arve Henriksen czy Mathias Eick. Tworzyli zupełnie nową jakość muzyki
w sposób bezprecedensowy w historii muzyki jazzowej. Oczywiście, może
ktoś powiedzieć, że Jon Hassell robił takie zabiegi w USA. Mówi się, że
Clark Terry był pierwszym trębaczem, który używał modyfikatorów
dźwięku w 1967 roku i starał się eksperymentować z nowymi wówczas
1(7)/2016
23
Świetny przykład uniwersalizmu języka muzycznego. Nie ma on wieku,
pochodzenia, a jednocześnie jest rozumiany podobnie przez tych,
którzy go słuchają. brzmieniami, ale tak naprawdę to zjawisko nigdy nie zdominowało jazzu
amerykańskiego. Równolegle w Europie zaczęto łączyć muzykę jazzową
z muzyką klasyczną, zrywając na dobre z pulsacją swingową. Oczywiście,
można znaleźć takie przykłady w Stanach, ale ja mówię o tym, gdzie takie
podejście do muzyki dominowało i gdzie masowo muzycy tworzyli w ten
sposób, nie czując w tym nic dziwnego, czy inaczej – widząc w tym nową
wartość. Nade wszystko uważam po prostu, że ważne jest to, by muzyka
była piękna. Piękna w rozumieniu naszych czasów: charakterystyczna
i komunikatywna. Zośka taka jest właśnie? Charakterystyczna i komunikatywna?
Tak jest. Zośka, taka nasza córka amerykańsko-polska, która wychodzi
jeszcze naprzeciw tej sytuacji: łączy swing i pulsację amerykańską z polską
melodyką. Powstało coś innego, trudnego do zdefiniowania. Bo czy to
jest jazz, skoro mamy ludowe melodie polskie? Chociaż Zośka stara się
z tego jazzu wyrwać, uciec. Bardzo dużo jest w niej groove’u, jest też sporo
zagrywek pochodzących ni to z Nowego Orleanu, ni to ze współczesnego
klubowego drum’n’bassu, a nad tym wszystkim dominują dwa instrumenty, które prowadzą ze sobą ciągły dialog i tak naprawdę… wspólnie
śpiewają. Może tam nie ma wokalisty, ale jest śpiew trąbki i saksofonu,
latających sobie dookoła polskich, ludowych linii melodycznych. To jest
po prostu Zośka.
Uściślijmy – że mówiąc o polskich liniach melodycznych, chodzi
o dawną, tradycyjną muzykę ludową. Skąd taki pomysł?
Inspiracją do wyboru materiału był eksperyment. Jako Polak nie jestem
w stanie obiektywnie wybrać spośród piosenek ludowych tych najciekawszych. Bo albo coś mi się bardziej podoba, albo czegoś dłużej słuchałem,
lepiej znam. Kiedyś grałem w zespole ludowym Poligrodzianie, słuchałem
mnóstwa różnych melodii, które stawały się inspiracjami i w pewien sposób
mnie to warunkowało. Dlatego zrobiłem eksperyment. Wypożyczyłem
z Poznańskiej Akademii Muzycznej kilkanaście książek Oskara Kolberga,
zawierających różne melodie ludowe spisane przez niego i dałem Amerykanom, żeby dokonali niezależnego wyboru. Każdy miał wybrać dwa
utwory, które następnie w zamierzeniu staną się programem płyty. I tak się
stało. Finalnie wybrałem sześć utworów spośród kilkunastu zaproponowanych przez Amerykanów, do tego doszły cztery kompozycje przygotowane
wcześniej przeze mnie, bardzo silnie inspirowane folklorem wielkopolskim.
24
1(7)/2016
Dodatkowo sytuacja ta potwierdza wszelkie teorie o tym, że muzyka jest
ponadkulturowa, a język muzyczny jest osobnym językiem, który może
skomunikować ze sobą najodleglejsze nacje.
Może słów kilka o zespole, z którym stworzył pan Zośkę. Wszyscy są
Amerykanami?
To skład starych przyjaciół, gramy wspólnie od kilku lat. Zespół współtworzy Mack Goldsbury, saksofonista pochodzący z Teksasu. Sesji przewodniczył Erik Unsworth, grający na basie oraz czuwający nad jakością
nagrań. Na perkusji wystąpił Frank Parker. To jest osobna historia, bo Frank
jest postacią już bardziej znaną nam Polakom, z uwagi na to, że po pierwszej
trasie, kiedy zaprosiłem go na trzytygodniowy cykl koncertów, zakochał
się w Polsce, postanowił się tutaj przeprowadzić i od 2003 roku mieszka
tu i tworzy. Można powiedzieć, że on najbardziej przesiąkł polską kulturą,
mimo to na płycie Zośka zagrał na wskroś amerykańsko. Było to dla mnie
bardzo ciekawe, obserwować, w jaki sposób podchodzi on do materii dźwiękowej, w jaki sposób gra, tym bardziej, że z polskim folklorem on jeden
miał się okazję spotkać wcześniej przy projekcie Pospieszalskiego i od czasu
współpracy z zespołem Dagadana. W zasadzie Frank jako jedyny z zespołu
miał jakikolwiek kontakt z polskim folklorem przed przystąpieniem do
realizacji nagrań. Album został zrealizowany w moim studiu w Poznaniu,
natomiast miks i mastering tej płyty był robiony w USA pod nadzorem
Erika Unswortha. To nadało płycie „amerykańskiego” charakteru, udało
nam się znacząco odejść od klasycznego jazzowego brzmienia, bardziej
nawiązując do brzmień albumów funkowych lub drum’n’basowych.
Zośka wydaje się być mocno nowatorskim pomysłem. Ale ma pan na
koncie jeszcze inny, bardzo interesujący projekt – związany z Szymborską i zrealizowany w oparciu o jej wiersze czytane przez nią samą,
do tego jest muzyka i animacje.
Wpadłem na ten pomysł będąc na Sardynii, podczas spotkania z Michałem
Rusinkiem w 2014 roku, kiedy byłem dyrektorem muzycznym Festiwalu Isola delle Storie. Michał Rusinek przyjechał tam wygłosić wykład
o Wisławie Szymborskiej, ja z kolei organizowałem i aranżowałem całą
warstwę muzyczną festiwalu. Rozmawiając na temat tego, w jaki sposób
można ukazać muzycznie Szymborską tak, aby było to coś zupełnie
innego, niecodziennego i niespotykanego nigdy wcześniej, wymyśliłem,
aby stworzyć szczególną muzykę do słów Wisławy Szymborskiej czytającej swoje wiersze. Muzykę, która będzie dokładnie imitować wysokości
dźwięków wypowiadanych przez Szymborską słów. Jak wiemy, język
polski nie jest językiem tonalnym, tak jak jest to w języku chińskim czy
koreańskim, gdzie wysokość wypowiadanych słów niesie ze sobą ładunek
znaczeniowy i gdzie wypowiedzenie jakiejś sylaby „wysoko” ma zupełnie
inne znaczenie, niż wypowiedzenie tej sylaby „nisko”. W języku polskim
melodię słychać najczęściej w połączeniu: pytanie, odpowiedź – gdzie
podniesiony tonicznie wyżej ostatni wyraz sugeruje pytanie, a opadający
dźwięk na końcu zdania oznacza twierdzenie. Gdyby pani teraz mówiła,
a ja zacząłbym grać dokładnie te same wysokości dźwięków na trąbce,
to gwarantuję, że wszyscy, którzy by to słyszeli, byliby zszokowani. Taki
sposób ilustrowania muzycznego języka mówionego, rzuca zupełnie inne
światło, inne spojrzenie na nasz język. To się wiąże oczywiście jeszcze
z tym, że możemy tworzyć odpowiednią harmonizację wypowiadanych
słów, można tworzyć odpowiednie utwory, które zyskują bardzo na komunikatywności, które powodują, że coś, co słyszeliśmy wiele razy, nagle
odbieramy w zupełnie inny sposób, doznajemy muzycznego olśnienia.
Będą ilustrowane kolejne wiersze, czy jest to już zamknięty projekt?
Jest to niezwykle energochłonne przedsięwzięcie. Pamiętajmy, że Fortuna
plays Szymborska prezentuje nie tylko muzykę. W ramach przedsięwzięcia
przygotowujemy warstwę wizualizacji, która bazuje na wyklejankach
tworzonych przez Szymborską. Autorem animacji jest Paweł Wypych.
Animacje 2D są ściśle związane z muzyką i tworzą klimat nawiązujący do
stylistyki wykorzystywanej przez Cyrk Monty Pythona. Pomysł zrealizowaliśmy we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej, bez pomocy
której, cały ten projekt byłby po prostu niemożliwy do zrealizowania.
Fundacja udostępniła nie tylko wiersze, ich tłumaczenia, ale i wizerunek
Wisławy Szymborskiej zarejestrowany na video, liczne nagrania audio,
a także jej kolaże. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy bardzo intensywnie
pracowaliśmy nad tym, a w maju tego roku szykujemy prapremierę
w Bolonii. Polska premiera – płyty, CD, DVD, koncerty – planowana jest
na 3. października. Być może odbędą się jakieś koncerty przedpremierowe.
Byłbym przeszczęśliwy, gdyby odbyły się one również w Poznaniu, mieście,
z którym jestem bardzo związany.
rozmawiała Joanna Swędrzyńska
Zdjęcia: Elżbieta Korsak
Zapraszamy na koncert
z okazji 90. urodzin Milesa Davisa
MILES LIVES!
Miles Davis & Gil Evans
Columbia Sessions
Akademia Muzyczna w Poznaniu, Aula Nova
13 marca, g. 19:00
solista: Maciej Fortuna (trąbka)
Orkiestra Jazzowa Akademii Muzycznej w Poznaniu
pod dyrekcją Patryka Piłasiewicza
więcej informacji na stronie 14
1(7)/2016
25
P ozna ń ski G wiazdozbiór
P ozna ń ski G wiazdozbiór
Wszystko to złożyło się na program albumu. Zresztą, co ciekawe – Amerykanie przewertowali te książki i znaleźli takie utwory, które są bardzo
popularne w Polsce, mimo, że nie mieli żadnej wskazówki, ani żadnego
innego sygnału. Nic im nie mówiłem, nie podpowiadałem. Wybrali na
przykład Lipkę, słynny utwór ludowy, albo wybrali obertasa, Bychawę.
Myślę, że ktokolwiek z nas usłyszy płytę Zośka, nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, czy dany utwór był wcześniej polonezem, oberkiem,
mazurkiem czy krakowiakiem. Zdumiewające jest to, że osoby, które nigdy
wcześniej nie miały kontaktu z polskim folklorem i polską muzyką ludową,
wykorzystując jedynie język muzyki, wybrały te utwory, które i w Polsce
cieszyły się największą popularnością i były najbardziej lubiane, najszybciej
wpadały w ucho, stawały się folkowymi hitami wiele lat temu.
P O Z N A Ń W D E TA LU
T
o tak, jakby ktoś podawał mi dłoń zapraszając do swojego świata.
Wchodząc do swoich domów mijamy ciężkie drewniane bramy
i pokonujemy schody mijając rzeźbione „króle”, tralki i stopnie.
Zabiegani, idąc po pracy do swoich mieszkań, nie mamy czasu
dobrze im się przyjrzeć , a co dopiero zastanowić się, jak powstawały i jak
nazywali się snycerze, których zdolne ręce nadawały im taką formę.
W minionej epoce właściciele kamienic chcąc dodać im piękna, a sobie
splendoru podkreślając swoją majętność, już na etapie budowy dbali
o pozyskanie najlepszych snycerzy. To rzemieślnicy, dla których struktura
drewna nie ma żadnych tajemnic, odpowiadali za odpowiednią oprawę
ciągów komunikacyjnych, bram domów, okien i drzwi mieszkań. Grube
„króle” często były indywidualnie rzeźbione i ozdabiane maszkaronami,
głowami bajkowych smoków, baranich rogów, bogato ornamentowanych
głowic lub głowic w kształcie kul. Tralki podtrzymujące poręcz w kształtach niejednostajnych kolumienek majestatycznie podtrzymywały
solidną, pnącą się do ostatniego piętra, poręcz.
Niestety w naszych czasach rzadko możemy dostrzec efekty ich pracy, czar
dębów i lip, jaki snycerze wydobywali z drewna. Ale jest nadzieja. Są bowiem
pasjonaci tej zanikającej profesji. Mieszcząca się przy ulicy Głogowskiej 35
„Pracownia Łazarska” uruchomiła warsztaty snycerki i rzeźby w drewnie.
Obecnie często elementy stolarki przesłonięte są grubą, wielokrotnie nakładaną warstwą farby olejnej. Elementy schodów mają wyrwane kolumienki
poręczy, a cudownie rzeźbione „króle” ukazują nam rany minionego czasu.
Z kolei schody zostają zazwyczaj przysłonięte praktyczniejszym do konserwacji linoleum. Jednak przy odrobinie wyobraźni możemy jeszcze dzisiaj
dostrzec ich pierwotne piękno.
Tekst i zdjęcia: Tadeusz Sławomir Lisiecki
Fot: Archiwum Pracowni Łazarskiej
P O Z N A Ń W D E TA LU
Lubię dotyk
drewnianych
poręczy
26
1(7)/2016
1(7)/2016
27
MIEJSKIE ZAKAMARKI
MIEJSKIE ZAKAMARKI
Jeżyckie
perełki
Redakcja Pulsu Poznania mieści się
w wyjątkowym miejscu: w suterenie
kamienicy przy ul. Roosevelta 5, miejscu
zamieszkania rodziny Borejków, powołanej
do życia na łamach powieści Małgorzaty
Musierowicz. Fakt zlokalizowania naszej
siedziby w tym właśnie poznańskim
zakamarku spowodował chęć przybliżenia
Czytelnikom historii zabytkowego
kompleksu kamienic usytuowanego na
skraju Jeżyc.
28
1(7)/2016
O
blicze Jeżyc zaczęło zmieniać się w momencie włączenia wsi
w granice miasta Poznania w 1900 r. Wizytówką nowej dzielnicy stała się pierwsza ulica, którą przekraczało się kierując się
z miasta na Jeżyce, czyli dzisiejsza ulica Roosevelta. Już w 1905 r.
jej zachodnia pierzeja zaczęła zyskiwać secesyjnego blasku. Ale po kolei.
Początki ulicy Roosevelta sięgają lat 70. XIX w., kiedy to poszerzono
torowisko kolejowe i stawiano poznański Dworzec Główny. Pierwotnie
ulica była fragmentem Breslauer Chaussee, która później zmieniła nazwę
na Glogauer Strasse. W 1903 r. odcinek trasy pomiędzy Kaponierą
a ul. Poznańską otrzymał nowe miano na cześć pruskiego ministra
kolei Hermanna von Budde. Buddestrasse w 1919 r. przemianowano na
ul. Jasną, a tę w 1945 r. nazwano nazwiskiem amerykańskiego prezydenta
i przedłużono aż do Dworca Zachodniego.
Zabudowa mieszkalna w interesującym nas północnym krańcu ulicy
ul. Roosevelta zaczęła pojawiać się już w końcu XIX w. Jako pierwsze stanęły
trzy budynki (nr. 1-3) licząc od skrzyżowania z ul. Poznańską. Wystawiła
je Spółdzielnia Budowlana Urzędników Kolei, także w tym samym czasie
osoba prywatna postawiła dom pod nr 8. Drugi etap zagospodarowania
tego terenu zaczął się w 1904 r., kiedy to Spółdzielnia
Mieszkaniowa Urzędników Niemieckich zakupiła
od producenta alkoholi, firmy Hartwig-Kantorowicz
grunt pod 6 kolejnych budynków. Konkurs na projekt
wygrała spółka architektów Hermanna Böhmera
i Paula Preula, która miała tuż obok wykupioną
działkę pod własną inwestycję. Wzdłuż ulicy stanęły
wtedy cztery kamienice, o numerach 4, 5 oraz 6/7.
Ten frontowy zespół uzupełnił podłużny budynek
stojący w drugiej linii zabudowy, noszący adres
Zacisze 4, 4a/Krasińskiego 3, 3a. Takie rozwiązanie
wzorowane było na modnych ówcześnie założeniach
z Berlina: odsunięcie oficynowych budynków od
głównej kamienicy przez zastosowanie wewnętrznej
uliczki. Z tego samego czasu pochodzi kamienica
willowa na planie czworoboku oznaczona numerem
9/10 – dom obu architektów, która mieściła ich
pracownię oraz kilka dużych mieszkań.
Zabudowę kwartału pomiędzy dzisiejszymi ulicami
Roosevelta, Dąbrowskiego, Poznańską i Mickiewicza uzupełniło wybudowanie małej dzielnicy
willowej dla urzędników niższego szczebla. W latach
1906-08 postawiono 18 domów projektów różnych
architektów, pieczętując tym samym urzędniczy
i niemiecki charakter tego zakątka. W 1907 r. nowy
dom zastąpił wcześniejszy pod adresem Poznańska
57, a ostatnim akcentem w zabudowie kwartału
było postawienie w 1938 r. budynku przy ul. Zacisze
o numerach wejść 1, 1a, 1b, 1c. Natomiast w 1982 r.
rozebrano pozostałości spalonej kamienicy nr 1
przy ul. Roosevelta, po której pozostała do dziś
pusta parcela na narożniku ul. Poznańskiej.
Włączenie na początku XX w. nowych dzielnic
w granice miasta spowodowało, że mogły być one
zabudowywane według najnowszych ówcześnie
trendów. A panowała wtedy moda na secesję. Choć
1(7)/2016
29
30
1(7)/2016
z osiadłym w Poznaniu sztukatorem włoskiego pochodzenia Maxem Biaginim. To dekoracje jego wykonania są
najbardziej charakterystyczne dla tutejszej secesji.
Budowane na zlecenie Spółdzielni domy musiały wpisać
się w istniejącą zabudowę. Pewne formy narzucił podwójny
budynek o nr 9/10, nowe kamienice musiały także dopasować się do domów o nr 1-3 z końca XIX w. Jedną z ich
cech wspólnych, obok równej, trzypiętrowej wysokości, są
poddasza dekorowane fachwerkiem. Kamienice wpisane
na listę zabytków zaprojektowane są w sposób nowatorski.
Architektura kompleksu przy ul. Roosevelta wyraźnie
wskazuje, że projektanci poszukiwali nowych rozwiązań
w zakresie planu budynków i układu pomieszczeń.
Nowatorskim podejściem było też położenie nacisku na
atrakcyjną formę i dekoracyjność, dzięki czemu elewacje
od strony ulicy otrzymały szczególnie efektowne fasady.
Budynki były więc nie tylko funkcjonalne, ale i estetyczne.
Trzy frontowe kamienice uzupełnione są podłużnym
budynkiem pełniącym rolę oficyny. Dzięki takiemu
rozwiązaniu mieszkania we frontowych kamienicach są
lepiej doświetlone. W każdej z nich na piętrze znajdowały
się 2 lub 3 mieszkania, liczące od 2 do 7 pokoi. Do tego
dochodziła kuchnia, spiżarnia, pokój dla służby i łazienka.
Oficynowy budynek mieścił mieszkania skromniejsze,
dwu- i trzypokojowe. Przed kamienicami od strony ulicy
Roosevelta znajdowały się tzw. przedogródki z krzewami,
a nawet drzewami.
Elewacje wyróżniają się asymetrią: bryła budynku staje
się bardziej plastyczna dzięki licznym i nieregularnym
wykuszom, ryzalitom i balkonom. W dekoracji secesyjnej fasady bardzo
ważne są też okna, które przyjmują rozmaite kształty, a ich obramowania
bywają bardzo bogato zdobione. Wykorzystywany był także tynk o różnych
fakturach, którego zmienność eksponuje konkretne partie dekoracji fasady.
Istotna jest również sztukateria. Najbardziej znana jest postać bogini Flory
na kamienicy nr 4, często uznawana za symbol poznańskiej secesji. Mocno
MIEJSKIE ZAKAMARKI
MIEJSKIE ZAKAMARKI
poznańska secesja nie stosuje wszystkich wytycznych
nowego stylu i nie używa wielu z rozwiązań, nadal m.in.
właśnie kamienice z zachodniej pierzei ul. Roosevelta
określa się mianem secesyjnych. Za przynależnością do
tego stylu przemawia głównie użyty w dekoracji tych
budynków charakterystyczny ornament.
Zjawisko nowego stylu w sztuce, który zapanował w ostatniej dekadzie XIX w. w różnych krajach jest inaczej określane. We Francji i w krajach anglosaskich funkcjonuje
nazwa Art Nouveau, w Niemczech i Austrii używa się
terminu Jugendstil. W każdym z tych miejsc secesja była
odrobinę odmienna, poznańska najbardziej wzorowała
się na przykładach berlińskich. Nazwa stylu pochodzi od
łacińskiego słowa seccesio oznaczającego odejście, czyli
zerwanie z wcześniejszymi nurtami obowiązującymi
w sztuce, głównie z akademizmem.
Nowy nurt najbardziej charakterystycznie objawiał się
w dekoracji. W ornamentach królowała natura. Podstawowym elementem dekoracyjnym była linia, która wiła
się, falowała niespokojnie, rozszerzała się i zwężała,
zmieniała swój bieg, wyginała asymetrycznie. Oddawała
w ten sposób bogactwo świata roślinnego: wygięte łodygi
i wijące się pędy. Ornamenty secesyjne zdobiły poznańskie budynki w pełnej krasie, a kamienice przy Roosevelta należą do najpiękniej ornamentowanych w całym
Poznaniu.
Spółka Hermanna Böhmera i Paula Preula powstała
w 1896 r. i działała na terenie miasta przez trochę ponad
20 lat. Stawiała budynki z własnych inwestycji, na zlecenie
osób prywatnych, a także wygrywała konkursy ogłaszane przez różnego
rodzaju spółdzielnie. Architekci secesyjni projektowali kompleksowo: dbali
o spójność architektury z dekoracją malowaną i rzeźbioną, ze snycerką,
a w najbardziej rozbudowanych projektach mieli coś do powiedzenia
nawet w wystroju wnętrz: projektowali meble, zastawę stołową czy ubrania
domowników. Böhmer i Preul przy swoich realizacjach współpracowali
dekorowany jest także portal wejściowy do każdego z budynków, szczególnie
wyróżnia się drzewo różane otaczające wejście do kamienicy przy ul. Krasińskiego 3a. Walor dekoracyjny posiadają również balustrady balkonów, szczególnie ozdobna jest ta uformowana na kształt drzewa na fasadzie kamienicy
przy Roosevelta 5.
Wnętrza kamienic zaprojektowane są do najdrobniejszego detalu, dzięki
czemu cała budowla jest spójna w dekoracji. Drzwi wejściowe są rzeźbione,
a wszelkie ich okucia grawerowane. Na klatkach schodowych wyróżniają
się witraże o oryginalnych wzorach. Całość uzupełnia snycerka schodów
i balustrad, dekoracyjne kafle na ścianach i sztukaterie (też na suficie) oraz
ceramiczne płytki podłogowe.
Późniejsza historia kompleksu miała swoje momenty wzlotów i upadków.
Niemieckich urzędników, dla których powstały budynki, z czasem zastąpili
urzędnicy pochodzenia polskiego, nauczyciele, lekarze, prawnicy, muzycy
i artyści – szeroko rozumiana inteligencja. Część lokali kompleksu pełniła
też i nadal pełni funkcje usługowo-handlowe. Druga wojna światowa dokonała pewnych zniszczeń w bryle budynków, gorzej jednak zachowały się
ich wnętrza. Tylko w niewielkim procencie mieszkań zachowały się oryginalne elementy wystroju. Zniszczeniu uległa też dekoracja sztukatorska,
snycerska i witraże klatek schodowych. Znamienne w skutkach okazały
się też przeróbki lokali i ingerencje mieszkańców: dzielenie pomieszczeń
na mniejsze kwatery, dorabianie sanitariatów do nowo powstałych w ten
sposób mieszkań, prowadzenie przewodów do wolno stojących piecyków
używanych do dogrzewania pomieszczeń.
Secesyjne perełki, nie tylko z ulicy Roosevelta, mają już obecnie ponad 100
lat. Ich piękno, znaczenie dla historii miasta oraz potrzeba ich ochrony
zostały dostrzeżone na najwyższym szczeblu. W budżecie na rok 2016 zaplanowano przeznaczenie 1,2 mln złotych na ratowanie secesyjnych kamienic
i dodatkowe 50 tys. złotych na opracowanie Szlaku Secesji Poznańskiej,
którego pomysłodawcą był znany miejski fotografik, Maciej Krajewski.
Dzięki temu będzie można cieszyć się ich pięknem przez następne 100 lat.
Marta Sankiewicz
Na podstawie: Małgorzata Podgórna, Secesyjne domy przy ulicy Roosevelta, Poznań 2009
Zdjęcia: Maciej Krajewski, facebook.com/lazegapoznanska
1(7)/2016
31
Zespół Celtica w zeszłym roku obchodził swoje dziesięciolecie.
Z tej okazji wystawialiście spektakl „Lumen – narodziny światła”, łączący
różne style tańca – nie tylko irlandzkiego, ale też step amerykański
i taniec nowoczesny. Jakie są wasze plany na najbliższy czas?
Które z występów z tych dziesięciu lat działania zespołu szczególnie
zapadły w ci w pamięć?
Najdziwniejszy występ miał miejsce w Głogowie. Mieliśmy tam wystąpić
z The Brian McCombe Band. Odezwała się do nas menadżerka zespołu,
z pytaniem, czy nie chcielibyśmy wzbogacić występu tańcem. Zgodziliśmy
się i podesłała nam piosenki, do których mieliśmy występować. Kiedy
przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że mamy tańczyć przy innych
utworach, niż zostało to ustalone. Znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie nie
wiedzieliśmy, czego oczekiwać, i musieliśmy improwizować. Ostatecznie
okazało się to bardzo zabawnym doświadczeniem – zwłaszcza, że to były
nasze początki i nie byliśmy za bardzo obyci na scenie. Można powiedzieć, że był to nasz „chrzest bojowy”. W Poznaniu tańczyliśmy kilka
razy w ramach Artenaliów w Starej Rzeźni, regularnie występujemy też
lub prowadzimy warsztaty na Pyrkonie, bardzo miło wspominamy także
pokazy na Scenie Otwartej w Krakowie oraz podczas Festiwalu Celtycki
Gotyk w Toruniu.
Trochę
Zielonej Wyspy w Poznaniu
C
o roku 17 marca w Irlandii i na całym świecie hucznie świętuje się dzień Świętego Patryka. Historia o misjonarzu, który
krzewił chrześcijaństwo na zielonej wyspie jest motywem
wielu imprez nawiązujących do kultury i tradycji tego kraju.
Również w Poznaniu można poczuć irlandzki klimat i na chwilę
przenieść się do krainy trójlistnej koniczyny, Guinessa i harfy, dzięki
licznym koncertom, pokazom i wydarzeniom. O tradycyjnym tańcu
irlandzkim, zespole Celtica i o tym, gdzie poczuć Irlandię w Poznaniu
opowiada Magdalena Mak – nauczycielka tańca i miłośniczka
irlandzkiej muzyki.
Taniec irlandzki to mało popularne hobby w Polsce. Trudno uczyć się go
samodzielnie, a pojedyncze szkoły działają tylko w większych miastach.
Skąd u ciebie wzięło się zainteresowanie właśnie takim tańcem? Czemu
taniec irlandzki, a nie coś bardziej popularnego?
W moim życiu taniec pojawił się przez muzykę. Kiedy zaczęłam słuchać
muzyki celtyckiej – na przykład takich artystów jak Enya i Clannad –
poznałam też osoby zainteresowane tym tematem. Wspólnie zaczęliśmy
jeździć na turnieje rycerskie, na których oprócz tańców dawnych, spotykaliśmy się czasem z grupowymi tańcami irlandzkimi. Jakiś czas później
usłyszałam, że powinnam zobaczyć „Lord of the dance” (widowisko
taneczne oparte na tańcu irlandzkim – przyp. red.). Podrzucono mi
nagranie, obejrzałam i wsiąknęłam totalnie. Byłam tak zafascynowana,
32
1(7)/2016
A co było tym największym, najprzyjemniejszym sukcesem?
Wiesz, myślę, że „Lumen”. Wiele osób zaangażowało się w to przedsięwzięcie, ponad 50! I spokojnie można powiedzieć, że to było zwieńczenie
dziesięciu lat naszej pracy. Bardzo długo nad nim pracowaliśmy – i to
nie tylko nad choreografią. Samodzielnie szyliśmy stroje, czesaliśmy się
i charakteryzowaliśmy się – wszystko robiliśmy i planowaliśmy sami, od
podstaw. Dopiero kiedy już wystawiliśmy„Lumen”, dotarło do nas, ile
pracy zostało w to włożone. Spektakl był też bardzo dobrze odebrany –
sami nie spodziewaliśmy się, jak pozytywne wibracje będą wokół tego
krążyć. Bardzo dobrze nam się tańczyło i kiedy już wyszliśmy na scenę
– nie było stresu. Przyznam, że nie wszystko było dopięte na ostatni guzik,
jesteśmy trochę perfekcjonistami i wiemy, że zawsze jest coś, co można
zrobić lepiej. Mimo to wszyscy wspominają to bardzo pozytywnie. Wystawienie tego spektaklu było okazją do podsumowań i refleksji nad tym, ile
ludzi się przewinęło przez naszą grupę. Zobaczymy, co się wydarzy na
dwudziestolecie Celtiki.
że musiałam coś z tym zrobić – zwłaszcza, że dostrzegłam w tańcu
irlandzkim połączenie marzeń z dzieciństwa: baletu i stepowania.
Pochodziłam z małego miasta i nie miałam szans realizować tych pasji,
dopóki nie przeprowadziłam się na studia do Poznania.
W Poznaniu już zastałaś większe możliwości – coś się w tym temacie
działo. Jak wyglądała scena tańca irlandzkiego kilkanaście lat temu?
Wszystko zaczęło się od grupy osób zainteresowanych tańcem irlandzkim.
Pierwszą instruktorką w Poznaniu była Joanna Czupryna – ona była
osobą, która rozkręcała całe poznańskie towarzystwo związane z tańcem.
Później grupę przejęła Agnieszka Śmiechowska – tancerka z bardzo
znanego gdańskiego zespołu Elphin. Niedługo później w Poznaniu dzięki
zaangażowaniu Moniki Natkaniec powstała filia szkoły ISTA z Krakowa
i taniec irlandzki oficjalnie zaistniał w mieście. Kiedy Agnieszka zrezygnowała z prowadzenia zajęć, wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam
razem z Justyną Piwońską prowadzić zajęcia. Bardziej zaangażowane
osoby założyły wspólnie zespół tańca irlandzkiego Celtica. Teraz
w Poznaniu możliwości kontaktu z tańcem są o wiele większe: można
uczestniczyć w regularnych zajęciach z tańca irlandzkiego w szkole
Etnobalans, zrzeszonej w międzynarodowej organizacji o nazwie Komisja
Tańca Irlandzkiego. Często też organizowane są warsztaty. Z Poznania
pochodzi też Mateusz Wójcik, solowy tancerz występujący z autorskimi
przedstawieniami.
Niedługo święto Świętego Patryka, w trakcie którego odbywa się wiele
imprez o tematyce irlandzkiej. Gdybyś miała powiedzieć, jak złapać
irlandzkiego bakcyla w Poznaniu, gdzie najlepiej się wybrać?
Studio Etnobalans
ul. Wielka 19/7 (I piętro)
61-775 Poznań
502 582 480
[email protected]
Na pewno warto z okazji dnia Świętego Patryka pójść na irlandzką
imprezę do pubu – posłuchać muzyki i spróbować nauczyć się kilku
kroków tańców irlandzkich. Kinomanom na pewno spodoba się Festiwal
Filmu Irlandzkiego w kinie Charlie Monroe. Polecam też przyjść do nas,
do Etnobalansu na warsztaty taneczne, żeby nauczyć się podstaw tańca
i swobodnie tańczyć na imprezach.
Karolina Karpe
Zdjęcia: FLORYSZCZAK.COM
1(7)/2016
33
W I E L O K U LT U R O W Y P O Z N A Ń
W I E L O K U LT U R O W Y P O Z N A Ń
W roku 2015 byliśmy skupieni głównie na szlifowaniu „Lumenu”. Teraz
przyszedł moment oddechu, zbieramy pomysły, doskonalimy technikę
i przygotowujemy do nowych wyzwań. Cały czas tańczymy – jesteśmy
zapraszani na występy do domów kultury, tańczymy na imprezach
zamkniętych, na weselach.
OSOBOWOŚĆ
Kawiarenka z widokiem na były Hotel Saski i Farę to dobre miejsce na rozmowę z kobietą
niecodzienną. Dla niej wszystko ma swój czas i miejsce. Katarzyna Wojtaszak. Poznanianka.
Autorka sztuk teatralnych, aktorka, recenzentka książek i bibliotekarka.
Poznanianka z urodzenia, absolwentka operologii i polonistyki Uniwersytetu Adama Mickiewicza zostaje bibliotekarką. Jak do tego doszło?
Po studiach stanęłam przed wyborem drogi zawodowej, trafiłam do
Biblioteki Raczyńskich i zostałam. W międzyczasie zmieniały się miejsca
pracy i stanowiska, ale to przygoda z dłuższą perspektywą.
Prowadzisz blog „Cynamonowa Bibliotekara”, występujesz w Winogradzkiej Telewizji Kablowej w magazynie „Mole”. Piszesz i mówisz
o książkach. Skąd ta potrzeba?
Propozycja z telewizji pojawiła się w 2011 roku. Zaczęło się od programu,
a potem powstała „Cynamonowa Bibliotekara”. Blog bardzo się przydaje,
gdy trzeba wybrać książki, przypomnieć sobie wrażenia z dawno przeczytanej lektury. Moje starania, tak w telewizji, jak i w sieci, idą w stronę
promowania czytelnictwa. Pokazania, że o książkach można mówić
prosto i ciekawie. Mało jest w tej chwili programów, które są poświęcone
książkom, a nie ich oprawie, czyli życiu autorów, literackiemu celebrytyzmowi, temu co dany autor na siebie włożył, jakiej znanej marki auta
został ambasadorem. W moich przekazach medialnych mówię o książkach, o tym jakie tematy poruszają, jak są napisane, komu je polecam.
Książka jest najważniejszą wartością, jest fundamentem, a nie pretekstem.
I to jest dla mnie bardzo ważne.
Pracując w bibliotece masz najlepszą możliwość sprawdzenia, czy
czytelnictwo się rozwija. Czy wierzysz, że w dzisiejszym świecie
tabloidów i internetu, kiedy odnosi się wrażenie, że czytelnictwo
zanika, Twój blog i audycje namawiające do czytelnictwa mają szansę
to zmienić?
Wierzę, że ludzie będą czytać i wracać do książki, także dlatego, że
czytanie robi się modne. Kiedy do biblioteki przychodzą dzieci, wiem,
że w większości są w domu nauczone czytania. Czasem same zachęcają
się do tego w swojej grupie rówieśniczej np. rozmawiają o popularnych
książkach o dorastaniu. Praca z czytelnikiem to kwestia popchnięcia go
w odpowiednim kierunku, a czasami zaproponowania czegoś zupełnie
nowego. Czytelnicy mają bardzo różne potrzeby. Niektórzy poszukują
konkretnych książek, np. dotyczących Poznania, jest wielu ludzi, którzy
interesują się historią miasta i przychodzą do biblioteki właśnie po to,
by poszerzyć wiedzę. Inni szukają książek terapeutycznych - literackich
odpowiedzi na swoje bolączki i problemy. Albo chcą się oderwać od
rzeczywistości przy kryminale lub powieści obyczajowej. Wybór książek
jest ogromny, ale trzeba robić selekcję, oddzielić akcję promocyjną od
samej książki. I to jest problem współczesnego świata, także kulturalnego,
że często robi się dużo zamieszania wokół czegoś, co ze sobą niewiele
niesie, a rzeczy wartościowe przechodzą bez echa. W tym kontekście
moja praca w bibliotece, na blogu i w telewizji ma duży sens i czuję pewną
odpowiedzialność.
Wspomniałaś o współpracy z dziećmi. Pracowałaś w placówce, w której
odbywa się comiesięczny cykl czytania książek przez aktorów pewnego
teatru. Co to za teatr i jak doszło do waszej współpracy?
Pomysł czytania książek dla dzieci stanowi dopełnienie oferty Biblioteki
kierowanej do najmłodszych. Biblioteka Raczyńskich ma taki swój stały
cykl „Bajeczna Niedziela”, podczas którego znani aktorzy czytają polskie
nowości. Natomiast „Rodzinne czytanie” to spotkania – w trochę bardziej
kameralnej atmosferze – z klasyką i zagraniczną literaturą dziecięcą.
Książki czytają aktorzy poznańskiego Teatru mplusm, nie tak znani jak
zawodowcy, ale dobrzy i bardzo zaangażowani.
Wiem, że twoja współpraca z Teatrem Castingowym mplusm rozpoczęła się dużo wcześniej niż wspólne czytanie książek dla dzieci. Jak do
tego doszło?
Moja przygoda rozpoczęła się w taki sam sposób, jak wszystkich, którzy
dołączyli do teatru, to znaczy od castingu. Zobaczyłam na uczelni informację o przesłuchaniu do „Poskromienia Złośnicy” i pomyślałam, że
warto się sprawdzić, tylko, że w moich założeniach miała to być współpraca jednorazowa. Tak się nie stało, bo po Szekspirze było przesłuchanie
do „W Małym Dworku” Witkacego, a ja zawsze bardzo chciałam zagrać
kobietę fatalną, udało się. Potem poszło z górki. I trwa już dziesięć lat.
Dziesięć lat w Teatrze mplusm to szmat czasu. Dlaczego na tak długo
związałaś się z tym teatrem?
Przemawia do mnie formuła otwartości, castingowej zmiany, tego, że
można sobie wybierać role, które chce się zagrać. Nasz teatr to grupa
bardzo różnych ludzi, są w nim osoby o rozmaitych zawodach i zainteresowaniach: lekarze, inżynierowie, prawnicy, pedagodzy i filolodzy,
uczniowie, studenci, emeryci. A jednocześnie wszyscy mają ten sam
wspólny teatralny mianownik. Myślę, że jest to bardzo twórcze i dlatego
też ta formuła się tak dobrze sprawdza. Przez pojawianie się nowych
aktorów mamy dopływ świeżości, nie jesteśmy zrutynowani i znudzeni.
Siła tego teatru tkwi w różnorodności i pewnie dlatego ciągle trafiają
do nas nowi widzowie i nowi aktorzy. mplusm jest dla mnie miejscem
ważnym nie tylko pod względem artystycznym, ale i towarzyskim.
Co było pierwsze u ciebie: dramatopisarstwo czy granie na deskach
teatru?
Już w pierwszych latach podstawówki zaczęłam pisać scenariusze dla
swojej klasy na koniec roku szkolnego, na Dzień Nauczyciela. Pierwsza
dorosła sztuka „Czysta Komercja” dla Teatru mplusm powstała przez
przypadek, bo na próbie zaczęliśmy rozmawiać o tym, jaką rolę każdy
Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki
34
1(7)/2016
1(7)/2016
35
OSOBOWOŚĆ
W języku drzemie siła
z nas chciałby zagrać. I wtedy rzuciłam: „Dobrze, to ja wam to napiszę”.
Potem koleżanki i koledzy nie mieli wyjścia, musieliśmy zagrać to, co
wymyśliłam. W tym roku mija sześć lat od premiery tej sztuki.
Przez to, że sztuka jest na dwie osoby, jest dosyć krótka i jej akcja dzieje
się bardzo szybko, ma najłatwiejszy do wychwycenia morał. Morał
właściwie wbrew naszym czasom, bo mówiący, że nie trzeba pędzić za
narzucanym przez innych wzorcem szczęścia, że czasami najważniejsze
jest to, co się ma blisko. Cała sztuka jest celowo przerysowana, grana
mocno komediowo, bo wtedy wyraźniej wybrzmiewa przesłanie: nie gnaj
w poszukiwaniu złudnego szczęścia, bo być może prawdziwe szczęście
mijasz w pośpiechu.
Czy któryś z etapów tworzenia, pracy nad tekstem jest szczególnie
trudny? Skąd czerpiesz tematy?
Jeżeli jakaś sztuka po trzech dniach pisania nie zwiastuje szczęśliwego
końca, ufam intuicji i nie piszę dalej. Mam w komputerze kilka niedokończonych tekstów, które traktuję jako wprawki, bo umiejętność pisania
wymaga treningu, a nie każdy trening kończy się rekordem. Są przebieżki,
są rozgrzewki i są także długie dystanse z nadzieją na medal. A tematy
biorą się z obserwacji. Lubię podsłuchiwać rozmowy w autobusie czy
w tramwaju, obserwować, jak ludzie zachowują się w różnych sytuacjach.
Żeby powstał scenariusz musi być błysk, pomysł. A potem postaci same
mnie prowadzą i powstaje sztuka.
Jesteś autorką sztuk, które wystawiane są na scenach teatrów
zawodowych, między innymi we Wrocławskim Teatrze Komedia
i łódzkim Teatrze Małym w Manufakturze. Jak doszło do współpracy
z tymi scenami?
To kwestia proponowania teatrom swoich sztuk. Nie powiem, że od razu
się udawało, były odpowiedzi odmowne i braki odpowiedzi, ale widocznie
te teksty miały trafić właśnie na te sceny.
„Czysta Komercja” jest grana we Wrocławiu już dwa lata, ma świetne
recenzje. Grają w niej znani aktorzy, wymienię Emilię Krakowską i Ewę
Kuklińską. Czy jest to powód do osobistej satysfakcji?
Miło jest wiedzieć, że gdzieś w Polsce widzowie bawią się i śmieją przy
moich tekstach. Uważam, że ludziom bardzo brakuje śmiechu i to, że mogą
w teatrze na chwilę oderwać się od tej swojej codzienności, wejść inny świat
i pośmiać się, jest dla nich istotne. Ważne, że widzowie śmieją się z różnych
rzeczy: jest i humor językowy, i humor sytuacyjny. Bardzo dużo daje dobra
gra aktorska, a granie komedii jest wbrew pozorom trudne, wymaga
od aktora świetnej techniki, wyczucia sceny i kontaktu z widzem, ale też
dystansu do siebie. Dlatego dla mnie nie jest najważniejsze, że moje testy
grają znani aktorzy, najważniejsze że są to dobrzy aktorzy.
„Morderstwo na Urodziny” w Teatrze mplusm, wrzesień 2015 roku.
Takiego przedstawienia jeszcze nie widziałem. Skąd pomysł na przeniesienie studia radiowego na deski sceny, bo sztuka o Agacie Christie
zrobiona jest w konwencji słuchowiska radiowego. Skąd umiejętności
naśladowania dźwięków potrzebnych w słuchowisku?
Już kilka lat temu Ania Szymczak, szefowa Teatru mplusm chciała
zrobić przedstawienie w formie słuchowiska, pokazując przy okazji całą
radiową „kuchnię”. W lipcu pojawił się pomysł uczczenia przypadającej
36
1(7)/2016
OSOBOWOŚĆ
OSOBOWOŚĆ
Mam pewną słabość do innej twojej sztuki, „Biełyje Rozy”, w której
dwie postaci pochodzące z różnych kręgów społecznych spotykają się
w unieruchomionej windzie.
Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki
we wrześniu 125. rocznicy urodzin Agathy Christie. Zaczęliśmy szukać
sposobu na realizację spektaklu w tak krótkim czasie. I wtedy powrócił
pomysł na słuchowisko. Ta forma umożliwiała w ekspresowym tempie,
przy maksymalnej mobilizacji, realizację sztuki, która będzie inna niż
tradycyjne spektakle. Dźwięki, które miały ilustrować audycję, uzyskiwaliśmy dzięki wyobraźni oraz wiedzy radiowca, który jest w naszym
zespole aktorskim. W sztuce jest oczywisty dźwięk maszyny do pisania,
ale już skrzypienie drzwi tworzymy przez pocieranie nadmuchanego
balonu. Poza tym każdy z nas, aktorów, szukał w sobie głosów i emocji dla
dwóch postaci, co też nie było proste.
Inną inspiracją był Przybora, powstała sztuka „Jeremi. Mężczyzna
Piosenny”. Trzy kobiety na scenie, w fantastyczny sposób wykorzystując
piosenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, wyśpiewują
swoją miłość do wymarzonego mężczyzny.
Przyborę uwielbiam, odkąd pamiętam. Poza tym chciałam sobie trochę
w teatrze pośpiewać. W spektaklu przypominamy kilka największych
przebojów Kabaretu Starszych Panów, ale pokazujemy też piosenki
mniej znane, które tworzone były dla Kabaretu Jeszcze Starszych Panów
oraz Muzykałów Przybory i Wasowskiego i nie funkcjonują w szerokim
obiegu. To, że widzowie, którzy znają repertuar Starszych Panów mówili,
że niektóre piosenki były nieznane, było dla mnie sporą satysfakcją, bo
udowodniło, że nawet klasyków można pokazać na nowo. A dla nas,
śpiewających, to była sama przyjemność, choć i wielkie wyzwanie, bo nie
jest łatwo mierzyć się z legendarnymi i genialnymi wykonaniami Kwiatkowskiej, Jędrusik i Banaszak.
Zauważyłem twoją olbrzymią dbałość o słowo. W swoich sztukach
przemycasz piękne sentencje lub słowa na co dzień przez ludzi nie
używane. I zauważyłem, z jak wielką satysfakcją widzowie je „wyłapują”
i odczytują. Pewnie robisz to z premedytacją?
Dbam o język, bo wiem, jaka w nim drzemie siła, ale trzeba go, zwłaszcza na
scenie, pielęgnować. W dzisiejszym świecie szybkiego komunikowania się,
który sprzyja skrótowości, gdy chce się wszystko zamknąć w jak najmniejszej ilości słów, ważne jest żeby pokazywać, jak bogaty jest nasz język. Nie
chodzi o to, żeby się rozgadywać, bo precyzyjne przekazywanie myśli jest
bardzo istotne, także w komedii, gdzie tekst musi być szybki, dynamiczny,
Fot. Joanna Sekulak
a żart musi mieć jasną, wychwytywalną pointę. Po prostu trzeba myśleć nad
językiem, bo wiadomo, że „granice mojego języka są granicami mojego
świata”, a wszyscy chcemy żyć w pięknym i bogatym świecie.
Czy są w Poznaniu jakieś szczególne miejsca, do których lubisz wracać?
Ja w ogóle lubię Poznań. Zdarza się, że gdy wracam z wakacji i przechodzę
koło jakiejś kamienicy, stwierdzam, że nigdy nie zwracałam na nią uwagi
i wtedy ten fragment miasta odkrywam na nowo. Lubię jesienną Cytadelę i Szeląg. Lubię Farę, Wzgórze i kościół Świętego Wojciecha, często
odwiedzam Morasko i Żurawiniec. Czuję się mocno poznańska. Cenię
porządek, punktualność, gospodarność, umiejętność zarządzania czasem,
szacunek dla historii. To pomaga w życiu. Gdy wchodzę do pracy, do
budynku Biblioteki Raczyńskich ze świadomością, że ma ona już prawie
dwieście lat i zdaję sobie sprawę, jak wielka historia i ile pokoleń ludzi stoi
za tą ideą, to też wspomagam moje poznańskie, pozytywistyczne nastawienie, żeby dobrze się wpisać w swój czas.
Kobieta, która z Muzami jest za pan brat, jest po prostu „akuratną”
poznanianką. A iskra szaleństwa?
Nie ma. Wszystko ma swój czas i miejsce. Mam świadomość, że niektóre
zadania są wyjątkowe, ale gdy się kończą, trzeba brać się za nową pracę.
Chociaż może to, że wciąż wracam do teatru i na nowo konfrontuję się
z widzem w innych rolach jest moim szaleństwem?
Czy masz swojego ulubionego autora, który był twoim wzorcem,
którego być może naśladujesz?
Jest wielu autorów, których lubię i cenię. U Gałczyńskiego jest fragment,
w którym Hermenegilda Kociubińska rozmawia przez telefon i chwali się,
że napisała wiersz: „trochę pod Przybosia. Że co? Że lepiej pod siebie?”
Im więcej się czyta, tym bardziej kształtuje się swoją wrażliwość i świadomość języka, przesiąka się językiem innych. Ale staram się nikogo nie
naśladować.
Czy gdyby zdarzyło się, że przyszedłby do ciebie, jako do osoby
literacko bardziej doświadczonej, ktoś z prośbą o poradę, jak pisać, to
udzieliłabyś jej?
Nie odważyłabym się pewnie udzielić takiej rady. Zaproponowałabym
lekturę „Listów do młodego pisarza”, w których Mario Vargas Llosa
w dwunastu listach udziela porad, jak pisać książki. A w ostatnim napisał:
„Zapomnij o wszystkim, co przeczytałeś (...), zabierz się do pisania”. Jeżeli
miałabym udzielić rady, to powiedziałabym, żeby po prostu zacząć pisać.
Wszystko można później poprawić, najważniejsze, aby zacząć. I to zaczynanie jest zawsze najciekawsze.
rozmawiał Tadeusz Sławomir Lisiecki
1(7)/2016
37
który naprawdę
jest w Poznaniu
Szczerbiec – miecz koronacyjny królów
polskich – to chyba najcenniejszy z naszych
regaliów koronnych. Powszechnie
wiadomo, jak on wygląda, wiadomo też że
przechowywany jest na zamku wawelskim
w Krakowie. Moim zdaniem nie jest to jednak
prawdziwy miecz, który Bolesław Chrobry
wyszczerbił o Złotą Bramę w Kijowie, ale
znacznie późniejsza jego imitacja. Prawdziwy
Szczerbiec zobaczyć natomiast można
w Poznaniu, gdzie eksponowany jest pod
zupełnie inną nazwą – miecz św. Piotra.
L
egenda opowiada, że miecz – którym św. Piotr obciął ucho sługi
arcykapłana Malchosa gdy ten przyszedł aresztować Jezusa
– podarowany został przez papieża, polskiemu księciu Mieszkowi I,
a dowiezienie tej cennej relikwii i insygnia powierzono pierwszemu
poznańskiemu biskupowi – Jordanowi.
Autor spisanej pod koniec XIII wieku Kroniki Wielkopolskiej twierdził
z kolei, że miecz św. Piotra otrzymał Bolesław Chrobry, w okolicznościach
zgoła magicznych:
Miał on również otrzymać od anioła miecz, którym z pomocą Boga
zwyciężał wszystkich swoich przeciwników. […] Królowie polscy
wyruszając na wojny, mieli zwyczaj nosić go i zawsze z nim triumfowali nad wrogami.
O pierwszym sukcesie, jaki dzięki temu orężowi odniósł Bolesław
Chrobry na Rusi Kijowskiej, pisał już Gall Anonim w Kronice Polskiej.
Znaczenie lepiej wydarzenia te wyeksponowane zostały w Kronice
Wielkopolskiej, gdzie – po dwóch długich akapitach opisujących
38
1(7)/2016
poznańską katedrę, której patronował (do początków XIX wieku)
wyłącznie św. Piotr. Wartość religijna tego przedmiotu była tak wielka,
że biskupi poznańscy nie dopuszczali nawet możliwości przeniesienia
go poza Ostrów Tumski. Średniowieczny kronikarz pisał, że polscy
władcy zabierali go zawsze ze sobą na wyprawy wojenne. Może właśnie
dlatego Jagiełło przed wyprawą na wielką wojnę z Zakonem odwiedził
Poznań, a po odniesieniu zwycięstwa pod Grunwaldem, także przybył
do Poznania, a nie podążył bezpośrednio do królewskiego Krakowa.
O niezwykłej wadze jaka przywiązywana była do królewskiego miecza,
świadczą słowa Spytka z Melsztyna, który w 1357 roku powiedział do
cesarza Karola IV: Rex noster tenet coronam et gladium a Deo – Król nasz
dzierży koronę i miecz od Boga, co oznaczało, że ponad królem polskim
nie stoi ani papież, ani cesarz czy biskupi, ale tylko i wyłącznie Bóg. Było
to rozwinięcie wcześniejszej teorii Rex est imperator in regno suo – Król
jest cesarzem w swoim królestwie.
Miecz świętego Piotra, czyli prawdziwy Szczerbiec był najważniejszym
polskim klejnotem koronnym. Mieczem tym pasowani byli rycerze, nim
koronowano w Poznaniu pierwszych polskich władców. Rzecz zmieniła
się w 1320 roku, kiedy to Władysław Łokietek zmuszony był koronować
na króla Polski w Krakowie i nie dysponował oryginalnym mieczem koronacyjnym. Wykorzystał więc przystosowany naprędce krzyżacki miecz
ceremonialny. Nie miał jednak na tyle odwagi, by użyć go podczas koronacji i – jak opisują to kronikarze – miecz spoczywał na ołtarzu. Od tego
czasu jednak przyjęło się uważać, że to krzyżacki miecz, który „asystował”
przy koronacji Władysława Łokietka, jest słynnym Szczerbcem.
Tymczasem prawdziwy szczerbiec przechowywany był w katedrze
poznańskiej. Z biegiem lat zabytkowy miecz coraz rzadziej pokazywano
publicznie, został zamknięty w katedralnym skarbcu i prawie zupełnie
o nim zapomniano. Historycy, którzy wspominali o tym, wiązali to z osłabieniem, a w końcu wygaśnięciem kultu związanego z tą relikwią. Może
jednak było zupełnie inaczej. Może poznańskie władze kościelne miały
pełną świadomość tego, że miecz św. Piotra to prawdziwy polski miecz
koronacyjny Szczerbiec. Może świadomie go ukryły, aby nie podzielił
losu pozostałych polskich regaliów królewskich, które w 1795 roku zrabowane zostały przez pruskich zaborców z podziemi katedry wawelskiej.
Może zniknięcie, a raczej ukrycie miecza św. Piotra przez poznańskich
kapłanów, służyć miało ocaleniu tego najważniejszego symbolu Królestwa Polskiego, legendarnego Szczerbca.
Przeprowadzone ostatnio badania miecza św. Piotra wykazały, że
faktycznie pochodzi on z I wieku naszej ery, wykonany został na Bliskim
Wschodzie, a z ikonografii wiadomo, że mieczami tego typu posługiwali
się rybacy z rejonu Palestyny. Nieoczekiwanie legenda o tym, że należał on
do świętego Piotra zyskała naukowe potwierdzenie. Skoro zaś tak cenny
miecz znalazł się w posiadaniu polskich władców, to doprawdy trudno
sobie wyobrazić, by nie stał się on polskim mieczem koronacyjnym.
Awansowanie zaś do tej roli krzyżackiego miecza ceremonialnego z XIII
wieku wydaje się tak absurdalne, że doprawdy trudno zrozumieć, jak to
się stało, że przez dziesięciolecia ludzie w to wierzyli.
Paweł Cieliczko
Ilustracja: Agnieszka Zaprzalska
1(7)/2016
39
P ozna ń skie legendy
P ozna ń skie legendy
Legenda
o Szczerbcu,
panowanie Bolesława Chrobrego – znajduje się specjalny akapit poświęcony wyłącznie Szczerbcowi:
Wspomniany zaś miecz króla Bolesława, dany mu przez anioła,
nazywa się Szczerbiec dlatego, że na wezwanie anioła przybywszy
na Ruś, pierwszy uderzył nim w Złotą Bramę, która zamykała gród
kijowski na Rusi. Od tego uderzenia miecz poniósł niewielką stratę,
która w polskim zwie się szczerba, i stąd nazwa Szczerbiec.
Wszyscy komentatorzy odnoszący się do tego fragmentu Kroniki Wielkopolskiej czuli się zobowiązani uczynić przypis, w którym wyjaśniają,
że w dniu 14 sierpnia 1018 roku, kiedy to Bolesław Chrobry wkraczał
do Kijowa, nie było jeszcze Złotej Bramy, bo pierwsza wzmianka o niej
pojawia się w ruskich latopisach dopiero w 1037 roku. Jej budowę rozpoczął jednak już Włodzimierz I Wielki, władca Rusi Kijowskiej, który zmarł
w 1015 roku, Szczerbiec ukruszony więc został zapewne o niedokończoną
jeszcze Złotą Bramę, która wówczas nazywana była Wielką Bramą.
Potwierdza to także Kronika Polska Galla Anonima, który wspomina, że
prawnuk Chrobrego, Bolesław Śmiały, pokonawszy Rusinów, wkroczył
do Kijowa i powtórzył gest pradziada uderzając mieczem w Złotą Bramę.
Tym razem – w 1076 roku – była już ona skończona, a jako że hartowana
stal jest twardsza od złota – po uderzeniu nie powstała kolejna szczerba
w mieczu. Gall Anonim tak opisuje to zdarzenie:
On również, podobnie jak pierwszy Bolesław Wielki, jako zdobywca
wkroczył do stolicy królestwa Rusinów, znamienitego miasta Kijowa,
i uderzeniem swego miecza pozostawił pamiętny znak na Złotej
Bramie.
Istota tych przekazów sprowadza się do tego, że miecz koronacyjny
polskich królów nazywany jest Szczerbcem, gdyż Chrobry wyszczerbił go
o bramę Kijowa. Mieczem tym niewątpliwie nie jest oręż przechowywany
na wawelskim zamku, bo ten ceremonialny miecz krzyżacki wykuty
został dopiero w XIV wieku. Szczerba którą on posiada, nie powstała
zaś w wyniku uderzenia, jego ostrze jest nienaruszone, a ona znajduje się
pod jego klingą i została przygotowana po to, by umieścić w niej relikwie,
które miały przynosić powodzenie posiadaczowi miecza.
Nie oznacza to jednak, że legenda o szczerbcu Bolesława Chrobrego nie
jest prawdziwa. Legenda opowiada po prostu o innym mieczu, który do
dziś przechowywany jest w Poznaniu, a nazywany jest mieczem świętego
Piotra. Może właśnie z tego powodu, polski książę – jako posiadacz
najsłynniejszego miecza w świecie chrześcijańskim – określany był imieniem Mieczysław czyli „mieczem sławny”.
Oręż znajdujący się w Poznaniu jest bardzo dziwnym mieczem, bardziej
przypomina maczetę czy rzeźnicki tasak. Przez dziesięciolecia twierdzono, że pochodzi z XIII wieku i wtedy pojawił się w Poznaniu, przywieziony od awiniońskich papieży przez Janka z Czarnkowa. Opowieść
ta była spekulacją niepopartą żadnym zapisem źródłowym, a miała
tłumaczyć, skąd nagle, w XV wieku, w Kronice Biskupów Poznańskich Jana
Długosza pojawiła się opowieść o mieczu św. Piotra podarowanym przez
papieża polskiemu księciu i dlaczego o tak ważnej relikwii nie pisano
nigdy wcześniej.
Wyjaśnienie wydaje się oczywiste. Wcześniej wielokrotnie pisano o tym
mieczu, tyle że nie był określany nigdy jako królewski Szczerbiec, a jako
miecz św. Piotra. Cieszył się szczególną czcią i otaczany był nabożnym
kultem. Podkreślić warto, że na relikwii tego miecza ufundowano
Makieta Katedry i Ostrowa Tumskiego
I wygrywania w nich? Rzeźba „Kulomiot” w drewnie zdobyła II miejsce
w Ogólnopolskim Konkursie Sport w Sztuce. To otworzyło jakąś furtkę
do zorganizowania większej wystawy?
możliwość obserwacji, jak pięknie drewno kroi się pod jego narzędziami.
W tym było dla mnie coś niesamowitego, magicznego.
rozwoju i budowania własnej osobowości, przy tym rzeźba coś do tego
dołożyła, otwierając kolejną przestrzeń i furtkę, którą było warto przekroczyć. Dużo też rysowałem, szczególnie przekornych prac, plakatów, które
wyrywano sobie z rąk, wielu mnie o nie prosiło – ukrzyżowania, kosmos,
planety, religijność i kontekst metafizyczny. Były to lata 70-te, czasy hipisowskiej wolności i kontestacji, a wokół też dużo się działo, PRL nie dawał
o sobie zapomnieć. Moja piwnica stała się miejscem spotkań, w których
rzeźba była ważnym punktem w dyskusjach przy lampce wina.
Fascynacja materią i nieustanne zmaganie się z nią?
Gdzie trafiały skończone rzeźby?
Tak. Do tego stopnia, że znajomi z czasów szkoły średniej (technikum
chemiczne w Poznaniu – red.) pamiętają mnie bez przerwy rzeźbiącego
coś pod ławką.
Odbiorcami byli koledzy. Byłem dumny z tego, że moje prace znajdują
nowych właścicieli.
Wyrzeźbione życie
Szczęściarzem jest ten, kto w szybkim czasie
odkryje, co jest jego największą pasją w życiu
i potrafi dokonywać wyborów zgodnie z tym
przeczuciem. Czasem jednak bywa, że nasze
wybory drogi życiowej czy zawodowej nie idą
w parze z tym, co podpowiada intuicja. Kiedy
indziej przebudzenie i zawrócenie z wcześniej
wybranej ścieżki następuje już w dorosłym,
statecznym momencie życia. O tym, że
warto słuchać, do czego nasze serce bije
mocniej rozmawiamy z Romanem Kosmalą
– poznańskim rzeźbiarzem, autorem licznych
realizacji w przestrzeni miasta.
Wiem, że jako dziecko mogłeś przypatrywać się pracy ojca – snycerza
i próbowaćswoich umiejętności w jego warsztacie. Mógłbyś wrócić
pamięcią do atmosfery tamtego warsztatu.
To prawda, że doświadczenie ojca, jego praca zawodowa, kontakt
z drewnem i dłutem, co początkowo kończyło się boleśnie, stwarzały
40
1(7)/2016
Roman Kosmala na
ławeczce Ignacego
Łukasiewicza w parku przy
poznańskiej gazowni
Wybrałeś jednak biologię jako kierunek studiów, nie rzeźbę.
Wtedy nie myślałem o rzeźbie jak o profesjonalnej dziedzinie. W perspektywie pracy po technikum w zakładach chemicznych przerażała mnie
jednak myśl o ciągłym kontakcie z chemią, odczynnikami, substancjami
drażniącymi. Stąd pewnie gnało mnie w kierunku biologii, obcowania
z przyrodą jako możliwości odreagowania tego laboratoryjnego otoczenia.
Czy w trakcie studiów na Wydziale Biologii poznańskiego UAM zrodziła
się myśl o zajęciu się rzeźbą profesjonalnie?
W rzeczy samej. Na tych studiach ogarnęło mnie istne szaleństwo rzeźbiarskie. Zaczynałem w drewnie. Wówczas ośmieliłem się na większe prace.
To chyba mało znany wątek twojej biografii, że już w czasie studiów
odważyłeś się pokazać światu swoje prace.
Tak, wynająłem piwnicę przy Traugutta, na Wildzie, i tam zmagałem się
z dużymi formatami – wjeżdżały wielkie kłody, przez które zawalałem
nawet niektóre zajęcia na studiach. Dużo kłucia, obróbki – bardzo mnie
to wciągnęło. Pracowałem właściwie bez przerwy. Przy tym filozofia,
jaką mieliśmy ze starszym kolegą, który po skończeniu studiów został
asystentem i bardzo restrykcyjnie podchodził do zajęć. Wszystko to – nie
chcę tego patetycznie nazywać – stwarzało atmosferę do intelektualnego
To chyba ukoronowanie pracy twórczej, jeśli znajduje zrozumienie
i odbiorców. Jak dalej ewoluowała twoja twórczość?
Jeździliśmy w Pieniny eksplorować jaskinie. Wówczas stałem się rysownikiem (piórkiem) bardziej dokumentującym otoczenie. Za zgodą dyrektora
Pienińskiego Parku Narodowego wykonałem kilka portretów najsławniejszych polskich speleologów. Umieszczono je w jaskini, nie pamiętam której.
Dużo czerpałeś z natury?
W trakcie całych studiów wykonywaliśmy dużo rysunków biologicznych
spod binokularu, np. budowa owadów. Pani prof. Begier mawiała: „Panie
Kosmala, pan ma bardzo ciekawe te rysunki, ale to nie jest ten owad.” Bo
mnie w ogóle nie interesowało odwzorowywanie przyrody! Wyobraźnia
brała zawsze górę.
Skończyłeś studia, podjąłeś pracę zawodową w Sanepidzie. Co
wówczas się działo w kwestii rzeźby?
Zaczął się problem, pewne rozdwojenie. Nie byłem w stanie dłużej
równolegle w dzień pracować, nocami rzeźbić. Ta dychotomia z dnia na
dzień się pogłębiała. Z jednej strony duże obciążenie i odpowiedzialność
za pracownie analityczne żywności, z drugiej ciągle rosnące aspiracje do
brania udziału w konkursach, organizowanych przez Zamek i jego Stowarzyszenie Twórców Nieprofesjonalnych.
W witrynie Empik-u przy Armii Czerwonej, obecnie Św. Marcin, miałem
wystawić swoje prace, co okropnie mnie stremowało, bo wcześniej
prezentował tam swoją twórczość Zygmunt Warczygłowa, najciekawszy
obok Nikifora Krynickiego twórca nieprofesjonalny, którego siła oddziaływania prac była już sławna. Zająłem całą witrynę, wystawiając rzeźby
w drewnie, płaskorzeźby. Wydano przy tym katalog, był duży plakat.
Zrobiło się profesjonalnie.
Tak, mocniej związałem się z tym Stowarzyszeniem. Mój dramat polegał
jednak na tym, że absolutnie nie potrafiłem utożsamić się z twórczością
ludową.
Reprezentowałeś inne myślenie o rzeźbie, miałeś szersze spojrzenie,
perspektywę.
Pociągała mnie symbolika, niejednoznaczność i interpretacja rzeczywistości, stąd byłem swoistym dziwolągiem na tle twórców skupionych
wokół sztuki ludowej, którą postrzegałem jako ograniczenie.
Ale na pewno miałeś swoich idoli rzeźbiarskich, twórców do których
sztuki świadomie nawiązywałeś?
Byłem absolutnie zafascynowany rysunkami Dürera, do tego stopnia, że
jedna z prac w drewnie wiązowym (strasznie twardym) była praktycznie
przeniesieniem w trójwymiar portretu starca. Renesans w wydaniu
dobrego rysunku anatomicznego, postać – coś, co przyznam sprawiało mi
nie lada trudność. Nigdy nie rysowałem sylwetki z obserwacji, z modela.
I rzeźby Wita Stwosza, sceny z ołtarza Mariackiego to niedościgniona
doskonałość. Także Dunikowski. Wszystko, co wiązało się z twardym
materiałem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie rzeźbienia w glinie.
Czyli rzeźbienie przez odejmowanie, a nie przez dokładanie?
Tylko tak. Ogromny wpływ wówczas wywarła na mnie znajomość z Eugeniuszem Olechowskim. Pierwszy raz w życiu ktoś zrobił mi fachową korektę.
1(7)/2016
41
M eandry sztuki
M eandry sztuki
Popiersie Romana Wilhelmiego
Takie właśnie odnoszę wrażenie, że cały czas twoja twórczość dąży
w stronę abstrakcji aluzyjnej.
Czasem czuję się zniewolony własnymi ograniczeniami w myśleniu
o rzeźbie. Z jednej strony chcesz się przebić przez warstwę realizmu,
który jest dużym sprawdzianem umiejętności, z drugiej – chcesz dotrzeć
do głębszych pokładów i wyrazić coś nieuchwytnego, intuicyjnego, poza
tkanką realizmu.
Figury szachowe z wizerunkami poznańskich budowli – Grand Prix
w konkursie na Koziołki dla Miasta Poznania 2014
Potrafił wytknąć błędy?
Tak, ostro mnie traktował. Wychwycił wszystkie niedociągnięcia. Dzięki
temu odezwała się we mnie pokora, zastanowienie, że nie wszystko co
robię, jest bezkrytyczne. Uczulał mnie na proporcje postaci. Bardzo
pozytywnie to wspominam. Był moim niepisanym nauczycielem, bardzo
go szanowałem. Dzięki niemu poznałem kilku poznańskich rzeźbiarzy,
mogłem obserwować jak żyją i jak traktują to, co robią.
Zapaliła się kolejna lampka na drodze do życia rzeźbą i z rzeźby?
Można tak powiedzieć. W tym czasie Genek zaprosił mnie do współpracy
przy kolejnym ołtarzu, który mu zlecono, czym bardzo mnie onieśmielił.
Dotychczas nie miałem w sobie żadnych hamulców, granic, że czegoś nie
wolno. To właśnie Genek mi powiedział: „Wiesz, zazdroszczę ci. Siadasz,
bierzesz klocek drewna i zaczynasz dłubać dłutem. I nie interesuje cię to,
co ktoś sobie pomyśli. A ja zawsze muszę liczyć się z tym, kto zleca.”
A w jaki sposób dostałeś się na ASP w Poznaniu? Bo na studia dzienne
byłeś już „za dorosły”.
Z pomocą przyszedł mi dawny kolega, którego kiedyś namówiłem na studia
na wydziale historii UAM. Już jako dyrektor domu kultury zaproponował
mi prowadzenie pracowni plastycznej dla dzieci i młodzieży. Bez namysłu
się tego podjąłem. A tymczasem na ASP (ówczesna Wyższa Szkoła Sztuk
Plastycznych – red.) stworzono możliwość do rozpoczęcia studiów w trybie
zaocznym dla takich właśnie instruktorów plastycznych jak ja. Nie była to
łatwa decyzja.
Ale jednak się zdecydowałeś, mimo ogromu pracy jaka cię czekała.
Tak, w perspektywie było 5 lat nauki, zjazdy w weekendy, a wcześniej egzaminy, na które trzeba było przygotować prace. I tu znowu prawdziwym
przyjacielem okazał się Genek Olechowski – udzielał mi lekcji rysunku,
znów dawał korekty. Był to prawdziwy skok na głęboką wodę, zetknąłem
się z zagadnieniami, do których wcześniej nie przywiązywałem wagi –
plany rysunku, duży format. To uczy pokory. Ale szczęśliwe podołałem
i obroniłem dyplom w 1991 r.
Czy pojawiające się w twych pracach odwołania do stylów historycznych, np. gotyk w cyklu „Katedr” można uznać za punkt wyjścia na
drodze twórczej?
W rzeczy samej. Wówczas byłem na poziomie rozumienia realizmu jako
szczytu możliwości rzeźbiarskich. W trakcie całych studiów, tych artystycznych mam na myśli, ten pogląd ewoluował. Priorytety się zmieniły
na rzecz abstrakcyjnego myślenia.
42
1(7)/2016
Nie wszystko co odbieramy sensorycznie, co da się nazwać, rozpoznać
wypełnia nasze rozumienie świata. Jest gdzieś przestrzeń, która się
wymyka, a którą silnie odczuwamy.
M eandry sztuki
M eandry sztuki
Jak często czujesz potrzebę, by w swych dziełach ocierać się o zagadnienie sacrum, metafizyki?
Świetnie oddaje ten stan twoje credo artystyczne, by sztuka otwierała
przestrzeń dla wyobraźni i marzeń, i uwrażliwiała nas na bycie czymś
więcej niż sumą kości i tkanek.
Czasem sobie zarzucam, że nie umiem uprawiać swego rodzaju publicystyki artystycznej. Nie odnoszę się do wydarzeń bieżących, nie włączam
w żadne manifesty, tylko setny raz próbuję rozwikłać zagadnienie sensu
życia, istoty ludzkiego bytu. Ubieram to w kompozycję, buduję przestrzeń,
szukam odpowiednich form.
Może dzięki temu nie będzie kłopotu z odbiorem twoich rzeźb,
niezależnie od szerokości geograficznej, pod jaką będą wystawione?
Tu dotknęłaś ważnej kwestii. Na pewno swoista baśniowość ułatwia ich
odczytanie. To był główny pretekst do próbowania sił w szkle.
W wielu materiach już pracowałeś, zaczynając od drewna, przez
brąz, kamień, wiklinę, na szkle kończąc. Czy jest jeszcze jakiś rodzaj
materiału, z którym chciałbyś się zmierzyć?
Chciałbym wrócić do kamienia, czuję, że jeszcze miałbym coś do
powiedzenia przy użyciu jego materii. Kiedyś obraziłem się na Macieja
Mazurka, że w recenzji moich prac stwierdził, że „traktuję kamień jak
człowiek pierwotny, szanując go i modląc się do niego”. Dziś przyznaję mu
rację, bo faktycznie traktuję kamień jako pewną formę skończoną, która
była przede mną. Ingerując w nią, staram się jej nie popsuć. Tak naruszyć,
by uszanować to, co już jest.
Bardzo charakterystyczne dla wielu Twoich cykli rzeźbiarskich jest
łączenie dwóch materii: zestawiałeś już kamień polny z wikliną, kamień
z brązem, brąz ze szkłem. Szukasz wciąż nowych par materiałów?
Tak, to daje ciekawy kontrast, daje dużą przyjemność. Taka wycieczka
w nieznane – materiał, którego jeszcze nie obrabiałem, nie zestawiałem.
Uważam, że mam do tego prawo. Pracować na siłę na tzw. rozpoznawalność staje się w którymś momencie męczące. Masz ochotę uciec od tego,
co stosujesz zawsze, czy to materiał, czy paleta barw.
Zatrzymajmy się na chwilę przy barwach. Twoje rzeźby mają bardzo
wysublimowane zestawy kolorystyczne, wynikające z jednej strony
z materii, z której są zrobione, z drugiej – Twojej świadomej ingerencji.
Jak ważny jest to element tworzenia?
Zarzucam sobie, że wciąż jeszcze zbyt nieśmiało ingeruję barwami.
Patyny, ściemnienia, przezłocenia ubogacają powierzchnie. Strzemiński
w „Kluczach oglądalności” konkluduje, że nasz wzrok podąża najpierw
do miejsc najbardziej kontrastowych. Staram się stosować do tej zasady
i miejsca, na których chcę skupić uwagę, wzmacniać barwą. Marzy mi się
taka praca, w której nie będę się bał kontrastów.
Katedra w zieleniach – wystawa w ogrodach Fundacji Rozwoju Miasta
Poznania 2015
Pomnik – tablica ku czci ofiarności poznaniaków dla Węgrów
po wydarzeniach 1956 r. (Hol dworca w City Center Poznań)
Zostańmy zatem przy marzeniach. Czy uważasz, że dzieło życia masz
już zrealizowane, czy jest ono wciąż przed Tobą?
Dobrym przykładem jest wygrany Konkurs na Koziołki dla Miasta
Poznania 2014, na który wyrzeźbiłeś figury szachowe z wizerunkami
poznańskich budowli. Można powiedzieć, że „zaszachowałeś”
pozostałych uczestników.
Mam nadzieję, że to jeszcze przede mną. Ciągle mam niedosyt, wydaje mi
się, że nie wszystko powiedziałem. Szkicowniki puchną od nowych pomysłów. Jest taki projekt, który chciałbym wcielić w życie. To duża forma,
w otwartej przestrzeni, wpisująca się w tematykę mistycyzmu. Mam
zdefiniowane własne pojęcie sacrum, które szanuję w sobie, nie związane z żadną religią – takim pojęciom chciałbym nadać formę, pewnie
abstrakcyjną, bo właśnie abstrakcja mnie ostatnio szalenie pociąga. Nie
powstrzymuje mnie nawet kwestia jakichś kosztów, czy wysiłek, który
trzeba włożyć. To sprawa odwagi.
Sam siebie powstrzymujesz?
Tak. Jak wiesz, aby mierzyć się z ogromem pracy przy obróbce twardego
materiału, konieczne jest poczucie, że to co robisz ma sens. Patrząc
z perspektywy czasu na swoje rzeźby, przypominam sobie ile
pracy pochłonęły, ile koronkowej precyzji wymagały. Żeby
się tego ponownie podjąć, muszę być przekonany, że
naprawdę warto.
Czy podejmując zlecenia, czujesz różnice w procesie
twórczym, w porównaniu z tym, jak realizujesz
własne pomysły?
Tak, często muszę wpisać się w konkretną konwencję
i czasem to ogranicza. Swobodnie wyrażam się realizując własne przemyślenia. Ale zawsze staram się nadać
każdej realizacji własny rys, indywidualne rozwiązanie na
zadany temat.
To był taki moment, w którym bardzo doceniono mój pomysł i zdobyłem
nagrodę Grand Prix.
Czy uważasz że dziś stawianie pomników na cokołach ma sens?
Powinien to być poziom widza, co zapoczątkował Rodin w „Mieszczanach z Calais”. Dystans wysokości nie jest potrzebny. Ławeczka
z Łukasiewiczem jest przyjazna, wpisuje się w ten nurt, tak samo
makiety, miniatury Ratusza i Starego Rynku, Ostrowa Tumskiego i kilku
stadionów, m.in. poznańskiego stadionu miejskiego. Ideałem byłoby móc
nie tylko oglądać. Bez dotyku pozbawiamy się części możliwości poznawczych, które daje rzeźba. Sensoryczne obcowanie jest u nas jeszcze
rewolucyjnym podejściem do sztuki. Bardzo cieszy mnie, że
niektóre muzea dają białe rękawiczki niewidomym i tym
samym umożliwiają im percepcję za pomocą dotyku.
Rzeźba ma tę przewagę nad choćby malarstwem.
Co według ciebie jest największym dramatem
artysty?
Obojętność. Myślę, że nawet krytyka mniej boli, fakt,
że się z czymś nie zgadzamy, czemuś chcemy zaprotestować, niż fakt, że jakieś dzieło pozostanie bez echa.
rozmawiała Anna Woźniak
Zdjęcia: archiwum Romana Kosmali
1(7)/2016
43
R owerowy P ozna ń
R owerowy P ozna ń
przypomniało Ci się, że chcesz założyć konto dopiero na widok stacji
roweru miejskiego – możesz to zrobić na miejscu, używając terminalu
stacji. Jeśli chcesz korzystać z aplikacji rowerów miejskich, to dobry
moment, żeby ją zainstalować.
Poznański
Rower Miejski
N
ie ma lepszego momentu na rozpoczęcie przygody z jazdą na
rowerze niż wiosna, kiedy sprzyjają temu przyjemne temperatury
i świeży zapał do ruchu na powietrzu. Jeśli nie jeździsz jeszcze
po mieście, a chcesz spróbować – przypominamy, że z początkiem kwietnia zaczyna się sezon użytkowania sieci rowerów miejskich.
Czekając, aż Poznań odmarznie po zimie, złap telefon, mapę i przygotuj
się do korzystania z tego sposobu poruszania się. Na terenie miasta
rozrzucone jest 37 stacji Poznańskiego Roweru Miejskiego, na których
czeka ponad 400 jednośladów.
Dla kogo?
Rower miejski jest idealnym rozwiązaniem, jeśli nie masz i nie chcesz
mieć własnego pojazdu. Wszystkie problemy i koszty związane z rowerem
znikają, nie musisz martwić się przechowywaniem, serwisowaniem czy
złodziejami. Rower miejski może być też dobrą alternatywą dla komunikacji miejskiej. Docenią go zwłaszcza osoby, które muszą poruszać się po
właśnie remontowanych fragmentach miasta – a tych nie brakuje. Przykładowo, biorąc rower ze stacji na Ogrodach, można wygodnie i szybko
dojechać do centrum, omijając remont Dąbrowskiego. Jeśli nie masz
ochoty na pokonywanie całej trasy rowerem, możesz połączyć to z jazdą
komunikacją miejską – np. dojeżdżając tramwajem do pętli, a stamtąd
44
1(7)/2016
2. Wpłać pieniądze na swoje konto
do celu – rowerem. Lub – tak jak w przypadku Dąbrowskiego – przesiadając się na Teatralce z roweru na tramwaj. Unikniesz stania w korku,
nie musisz martwić się spóźnieniami autobusów i dotrzesz na miejsce
szybciej niż idąc pieszo.
Za ile?
Przy odrobinie sprytu z rowerów miejskich można korzystać za darmo,
ponieważ pierwsze 20 minut jazdy od momentu wypożyczenia jest
bezpłatne. Jeśli więc w tym czasie zdążysz dojechać do kolejnej stacji
i zmienić rower, nic nie płacisz. Po zwróceniu roweru czas wypożyczenia
liczy się od nowa – kiedy wypożyczysz rower ponownie, możesz znowu
jeździć 20 min za darmo. To wystarczający czas, żeby przejechać pomiędzy
większością sąsiadujących stacji wypożyczeń. Jazda przez godzinę to
koszt 2 zł, natomiast każda kolejna godzina jest już droższa (4 zł). Nie
można powiedzieć, żeby ceny były wysokie, szczególnie w porównaniu do
biletów komunikacji miejskiej, czy innych wypożyczalni rowerów.
Jak zacząć korzystać?
Przygotuj telefon i…
1. Zarejestruj się
Wejdź na stronę nextbike.pl/miasta/poznanski-rower-miejski i zarejestruj się w systemie. Wymaga to podania numeru telefonu, imienia
i nazwiska oraz adresu e-mail. Chwilę później otrzymasz smsa z kodem
PIN do swojego konta – będzie potrzebny do wypożyczenia roweru. Jeśli
Za korzystanie z rowerów miejskich płaci się środkami na koncie w systemie.
Działa to podobnie do tPortmonetki – najpierw doładowujesz konto,
a potem wykorzystujesz pieniądze do płacenia za wypożyczenie. Możesz
zrobić to za pomocą przelewu bankowego (instrukcje znajdziesz na stronie
internetowej), lub skorzystać z karty kredytowej, jeśli masz zainstalowaną
aplikację Nextbike. Uwaga! Żeby wypożyczyć rower, musisz mieć na koncie
minimum 10 zł. Stan konta możesz sprawdzać logując się na swoje konto na
stronie internetowej Poznańskiego Roweru Miejskiego.
3. Wypożycz rower
Jeśli konto jest aktywne i są na nim pieniądze, nic nie stoi już na przeszkodzie do pierwszego wypożyczenia roweru. Podejdź na stację roweru miejskiego, wciśnij przycisk „wypożycz” na terminalu, i podążaj za instrukcjami.
Będziesz musiał podać swój numer telefonu i PIN. Jeśli chcesz, możesz też
logować się PEKĄ lub legitymacją studencką. Przy pierwszym logowaniu
przyłóż kartę do czytnika - następnym razem nie musisz podawać telefonu
i PINu, wystarczy zbliżenie karty. Na jedno konto możesz wypożyczyć
do 4 rowerów – idealnie na rodzinną wycieczkę. Każdy z rowerów jest
wyposażony w oświetlenie i zapięcie, nie musisz więc przynosić swoich
akcesoriów. Regulowanie siodełka nie wymaga żadnych narzędzi. Jedź,
gdzie dusza zapragnie, a na końcu podróży wepnij rower do zamka na
stacji. I już! Jeśli nie ma wolnego zamka-stojaka, przypnij rower do innego
roweru i wciśnij przycisk „zwrot” na terminalu.
W Poznaniu działa też miejska wypożyczalnia rowerów na dworcu na pętli
Sobieskiego. System wypożyczania jest tam inny – powiązany z biletami
komunikacji miejskiej. Jeśli posiadasz bilet długookresowy (miesięczny,
kwartalny, semestralny itd.), możesz za darmo korzystać z rowerów.
Zapłacisz tylko wtedy, jeśli przekroczysz czas wypożyczenia i oddasz rower
później niż następnego dnia. Każdy dzień zwłoki kosztuje 12 zł. Tyle samo
zapłacą ci, którzy nie mają biletu. Dla nich istnieje możliwość wykupienia
abonamentu – miesięcznego (25 zł) lub sezonowego (100 zł). Dojechanie
na pętlę tramwajem i przesiadka na rower to ciekawa propozycja dla
osób pracujących lub mieszkających na Umultowie, Różanym Potoku
czy studentów dojeżdżających na Morasko. Rowery, chociaż starsze od
tych w systemie Poznańskiego Roweru Miejskiego, są w dobrym stanie
i dodatkowo są wyposażone w solidne zapięcie typu u-lock. W zeszłym
roku wypożyczalnia była czynna od 28 marca do końca października, więc
można się spodziewać podobnego okresu otwarcia w tym roku.
Warto tej wiosny dać szansę rowerom miejskim - założenie konta zajmuje
parę minut, a samo wypożyczanie jest bardzo proste. Może miejski rower
wpisze się w Twoje codzienne podróże po Poznaniu na stałe? W razie
potrzeby, na stronie internetowej Poznańskiego Roweru Miejskiego znajdują się odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Warto też pamiętać
o infolinii (61 666 80 80 lub 61 674 03 90). Informacje dotyczące wypożyczalni na pętli Sobieskiego znajdziecie na stronie internetowej ZTM
(ztm.poznan.pl/komunikacja/rowery). Mamy nadzieję, że od kwietnia
również Wy – czytelnicy Pulsu Poznania – zapełnicie ulice na rowerach
miejskich!
Karolina Karpe
Zdjęcia: Daria Olzacka, dzięki uprzejmości Nextbike
1(7)/2016
45
Jezioro
Kowalskie
Jerzykowo
Moras
ko
Czerwonak
Naramowicka
UAM Pływalnia
Os.Sobieskiego
Dworzec Autobusowy
Dzięg
ielow
a
UAM Wydział Matematyki i Informatyki
Bugaj
UAM Wydział Nauk
Geograficznych i Geologicznych
UAM Wydział Nauk
Politycznych i Dziennikarstwa
Os.Sobieskiego
Biskupice
Wierzenica
W
ito
sa
Głó
�P
na
ń
a
sk
ow
zin
ste
go
Kurlandzka
a
6
nc
ka
la
ca
Wróble
Siekierki�Wielkie
go
te
us
wo
erw
ze
gr
Że
Siekierki�Małe
b
Ko
zy
Cz
ole
p
yle
Kr
28
ieck
Rabowice
Zalasewo
a
zk
rla
Ku
B.�
19
5
ka
nd
In
f
ka
Gó
rec
Kobylepole
śnic
Pawia
Rondo
Starołęka
He
tma
ńsk
a
a
zk
nd
rla
Ku
Garby
rołę
w
sto
Sta
Pia
Dębiec
Michałowo
ols
no
Op
sio
Lesz
czna
cz
ep
an
ko
wo
Trzek�Mały
owo
Staroł
ęcka
Gowarzewo
ik
Min
Szewce
ols
ka
Staw
Edy
28 Czerwca 1956
Staw
Glabisia
Sz
Dolna
Łozowa
a
Lokalizacje stacji PRM
no
yw
krz
Po
Wild
a
wa
czyńsk
Staw
Rozlany
a
Forte
ka
ows
Ostr
Je
ka
Ob
ck
rzy
od
sk
Kruszewnia
ck
a
a
sk
Ostatnia
Op
to
wo
Spławie
San
Trzek�Duży
dom
i
ierska
Unijna
ń
oz
na
wie
ka
ska
bik
ow
Ża
go
skie
Czern
icho
wska
rzy
a
Powst.�Wlkp.
Puła
Pok
na
r
ta
i
icha
en
zk
ka
ows
m
C
ius
Stre
śc
Ożarows
ie
sk
nia
Po
Staroł
Ko
ęcka
ii�P
Arm
go
w
to
Spła
Sz
cz
ep
an
ko
wo
Czerlejno
Ostr
1(7)/2016
Puszkina
arska
Dębiecka
Gospod
łotk
46
Skałowo
Bo
Pia
o
Zam
enho
fa
ieg
sk
Orla
go
ło
G
ka
Dym
wo
arto
d
su
Hetmańsk
a
zn
Planetarna
ou
Paczkowo
a
a
ic
Pił
go
ne
w
Górczyn
na
niak
Żelazk
a
a
ołd
na
ar
ow
II
awła
aP
Jan
yw
ska
ien
ieg
Ko
Bara
icka
w
Ży
ań
Traugutta
sk
Granicz
Malta SKI
órn
Os.Lecha
tm
Sz
ki
bińska
da Dę
Krz
Śc
go
aK
Rondo
Rataje
B.�
a
an
um
Ch
Arc
He
igi
Jasin
Nowe ZOO
Tra
s
adw
ska
ró
w
Ro
go
skie
ew
isz
Głogowska/
Hetmańska
ka
Drog
bo
cz
a
lda
ws
Gło
go
Wierzbięcice
ka
onta
Reym
Dolna�Wi
łga
Bu
nis
ie
om
Pr
Jezioro
Maltańskie
Młyński
Staw
Piwna
o
ta
wej�J
zaw
Szwajcarska
Rynek
Wildecki
Termy
Maltańskie
Br
zaka
Ratajc
Matejki
a
a
a
owskieg
Królo
Wa
rs
a
tow
cz
Taczan
Mos
Park
Wilsona
rnic
cka
Półwiejska
AWF
la
Kó
zele
iego
i
Str
a
Maty
i
sk
śc
Pa
ow
Politechnika
Centrum Wykładowe
gło
ch
a
Zielona
dle
rsk
órn
ow
dg
Łowęcin
Kra
Po
Warszawska
Warszawska
Rondo Śródka
Stary
Rynek
27 Grudnia
piańsk
Św.�Michała
dy
wa
Za
Garbary
ka
Gwiazdowo
Sm
łas
Pu
elna
Kości
zews
Kras
dry
Bukows
Wys
Brama
Poznania
Małe Garbary
Swarzędz
Sokolniki�Gwiazdowskie
ńc
Przybyszewskiego
kiego
a
aln
pit
a
a
Sz
Soln
Most
Teatralny
ow
iego
po
ro
Jezioro
Swarzędzkie
Garbary
Kup
oz
k
ńc
owsk
Nie
G
ska
a
nd
Hlo
PST
mii
de
kie
wn
Ar
pa
go
Trasa
ze
Kra
Dąbr
Poznań
Główny
a
Gdyńska
Murawa
erzbak
iem
acho
Niest
Nad Wi
a
Pr
Fre
Marcelińska
a
ka
ina
Rynek
Jeżycki
Sarbinowo
oln
łtyc
ka
Bukowska/
Przybyszewskiego
Gortatowo
a
ńsk
Ba
ols
Ogrody
Sm
nie
ieź
Gn
Gdyń
wska
ska
op
ldzk
Bałtycka
gow
Park SołackiW
ielk
za
Wołowska
Szelą
Wilczak
ka
Ma
Now
c
Ka
ska
a
Puszczykowo-Zaborze
y
ad
Winogr
cz
Św.�W
awrz
nwa
ick
ch
Le
tko
a
ńs
ia
Słowiańska
yńca
Bogucin
a
wsk
iko
Jan
Gruszczyn
ka
go
Naramow
icka
sk
Rondo
Solidarności
Pią
ciń
Dojaz
d
Solidarności
go
w
cow
Po
zn
ań
sk
a
sk
ań
zn
Po
Szc
zaw
nicka
ka
rac
Lite
olę
G
Podolańska
Księcia
Mieszka I
Asfa
kie
kie
Gru
aka
a
Tacz
a
a
ltow
w
Staw
Nowakowskiego
ło
Op
kiego
Piłsuds
go
sk
ols
Kobylnica
Janikowo
Sło
Grunwaldzka/
Grochowska
G
Mechowo
a
a
wsk
Lokalizacje stacji PRM
PST
icka
liń
aP
a
G
Uzarzewo
Piaskow
Jezioro
Rusałka
Staw
Kachlarski
Staw
Karpetaj Staw
Głęboki
Dół
Koziegłowy
ka
Staw
Baczkowski
Staw
Stara�Baba
ńska
a
Oborn
za
jsk
hwy
Trzebi
ck
Lechicka
Wo
Bukowska
Brzec
ży
tyc
Lu
L
ws
Łu
howskie
za
ka
bro
Boranta
Wojciec
a
sk
iań
p
ko
Za
ka
ńs
zy
es
rz
ilius
s
Ko
R owerowy P ozna ń
Trasa
Stróżyńskiego
a
St
We
rg
c
uty
Dą
Umultowska
a
sk
piń
ku
Bis
Roln
a
a
Prom
k
nic
or
Ob
sk
awica
Kicin
Opieńskiego
Tanibórz
1(7)/2016
M aciej K rajewski prezentuje
ŁAZĘG A POZNA ŃS K A
M aciej K rajewski prezentuje
48
Szkiełko, ok(n)o i dusza
Światło wpadające przez witraż potrafi zaczarować najbardziej ponurą
klatkę schodową. Wspinaczka po stopniach staje się słodsza, a świat za
oknem nagle nabiera kolorów. Klatki schodowe secesyjnych kamienic
Poznania na Jeżycach, Łazarzu, Wildzie i Starym Mieście kryją w sobie prawdziwe witrażowe cuda, z których wiele uległo zniszczeniu. Widziałem jednak
kilka udanych rekonstrukcji. To krucha, ale jakże cenna materia – warto ją nie
tylko dokumentować, ale przede wszystkim chronić.
Maciej Krajewski, facebook.com/lazegapoznanska
1(7)/2016
49
F elieton
Ilustracja: Michał Woźniak
M aciej K rajewski prezentuje
Małgorzata Annusewicz
Tu to jest rychtyg
S
tarych drzew się nie przesadza – podobno. Ja spróbowałam i przyjechałam do Poznania. Nie znałam topografii, nie znałam ludzi.
Owszem, kiedyś przyjeżdżałam tu na koncerty. Znajomi pukali
się w głowę i pytali z niedowierzaniem: Naprawdę do Pyrogrodu?
Przecież tam skąpstwo i ordnung. To już nie lepiej do Wrocławia? Odpowiadałam „nie”, choć argumentów zbyt wielu nie miałam. Moja przygoda
z Poznaniem rozpoczęła się od Kaponiery. W lewo Grunwald – piękne
kamienice, dużo powietrza między domami, park Wilsona. W prawo
Jeżyce – niby podobne, a jednak jakieś ciasne i szare. By poznawać
miasto, zaczęłam jeździć komunikacją miejską (czasami dobrą linią lecz
w przeciwnym do zamierzonego kierunku). Patrzyłam na domy, ulice
i ludzi. A tych spotykałam wyjątkowo miłych, wyjątkowych. Pamiętam
ekspedientkę, która przepraszała, że nie poświęciła mi zbyt wiele czasu,
gdy potrzebowałam jej rady. Pewnego dnia moją uwagę zwróciła para
staruszków idących ulicą, trzymających się za ręce, opatulonych w jakieś
nietuzinkowe szatki. Okazało się, że to stali bywalcy poznańskich
kin, którzy chodzą na wszystkie filmy i skrupulatnie to dokumentują.
Poznawałam smak rogali świętomarcińskich, kaczki z modrą kapustą,
hyćki. Szukałam swojego miejsca w Poznaniu. Obejrzałam mieszkanie
w kamienicy, w której mieszkała Małgorzata Musierowicz. Dotarłam do
dostojnej kamienicy należącej do Jerzego Waldorffa. Jakież było moje
zdziwienie, gdy zobaczyłam tam tabliczkę z nazwą ulicy pisaną gotykiem.
Kusił mnie wyjątkowy dom Konrada Drzewieckiego. Co zwróciło moją
uwagę? Wykorzystany każdy kawałek mieszkania czy skrawek gruntu
z niebywałą skrupulatnością i prześmieszne antrejki. Kiedy już wybrałam
dom dla siebie i rozpoczęłam jego remont, znowu wstrząs. Sąsiadka mnie
oświeciła, że w Poznaniu jest taki zwyczaj, że sąsiad sąsiadowi pomaga.
Bo sąsiad nie oszuka i będzie się starał. Bo przecież będziemy spotykać
50
1(7)/2016
się stale – tłumaczyła. I wskazała, w którym domu mieszka pan „złota
rączka”, w którym świetna krawcowa i budowlaniec. Z ich usług korzystam do dzisiaj. Co jeszcze zwróciło moją uwagę? Wyjątkowe i silne przywiązanie do miejsca i tradycji. Podziwiam majowe spotkania w Czarnym
Kocie, gdzie spotykają się mieszkańcy Grunwaldu. Zasada spotkania jest
prosta: każdy coś przynosi. I zabawa jest przednia. Wszyscy rozmawiają,
znajomi z nieznajomymi, a gdy Polaków nocne rozmowy już zmęczą, coś
się śpiewa, nawet tańczy. Odwiedzam położoną nieopodal wyjątkową
cukiernię Elżbieta, która istnieje w tym miejscu od ponad 50 lat. Kupno
ciasta w tym miejscu to rytuał. Tu się kupuje, ale i dostaje. No właśnie
– dostaje. Przed świętami od jednej sąsiadki babkę drożdżową, inna
przychodzi z makowcem, a od kolejnej dostaję własnoręcznie wykonaną
ozdobę lub rajskie jabłuszka w syropie. Jakie to niedzisiejsze! Cały czas
poznaję obyczaje poznaniaków. Zauważyłam, że towarzyskie spotkania
kończą się podaniem owocowej galaretki, nie pija się kawy z fafołami.
Kupiłam sobie kejtra. I teraz już wiem, że nie mieszkam w Pyrogrodzie
tylko Krainie Podziemnych Pomarańczy.
Małgorzata Annusewicz, dziennikarka,
krytyk sztuki, architekt. Organizuje
wystawy sztuki współczesnej i dawnej. Na
swoim koncie ma wiele nagród. Publikowała teksty między innymi w tygodniku
Wprost, a także w Rzeczpospolitej
i Ostsee- Zeitung.
1(7)/2016
51
Fontanna Apolla
F
ontanna Apolla znajduje się w południowo-wschodnim narożniku
Starego Rynku, u wylotu ulic Świętosławskiej i Wodnej, na miejscu
jednej z czterech historycznych studzienek, które przez wieki
zaopatrywały mieszkańców Poznania w wodę. Opis miasta dokonany w 1793 roku po zajęciu stolicy Wielkopolski przez Prusy wskazuje,
że funkcjonowały w nim 4 fontanny, 12 studni miejskich, 26 studni
prywatnych oraz 88 studni na przedmieściach. Woda doprowadzona była
podziemnymi, drewnianymi rurami. Studzienki po wschodniej stronie
rynku (Prozerpiny i Apolla) zasilane były wodociągiem poprowadzonym
ze wzgórz winiarskich, natomiast te zlokalizowane po zachodniej stronie
rynku (Neptuna i Marsa) wodą z cegielni na Muszej Górze, która płynęła
rurami biegnącymi przez Furtkę Zamkową i ulicę Zamkową.
Jak wyglądała Fontanna Apolla w XIX wieku, wiemy dzięki litografii
Wiktora Kurnatowskiego „Rynek i ratusz w Poznaniu w dzień targowy”,
wykonanej w latach 1841-1846 na podstawie rysunku W. Baeselera,
która eksponowana jest obecnie w Muzeum Historii Miasta Poznania
w Ratuszu. Pozbawiona wówczas była rzeźby Apolla, kamienna cembrowina znajdowała się na dwóch stopniach i zwieńczona była profilowanym
gzymsem. Woda lała się zaś strumieniami z umieszczonego w centrum
basenu słupa.
Nie wiemy, kiedy starorynkowe studzienki zostały zlikwidowane. Stało
się to najprawdopodobniej w ostatniej ćwierci XIX wieku, bo na planie
miasta wykonanym przez Gotzeina w 1864 roku są jeszcze widoczne. Ich
usunięcie wiązało się z przeprowadzeniem w mieście wodociągów, które
przejęły funkcję dostarczania wody mieszkańcom.
Idea odtworzenia historycznych studzienek, traktowanych wyłącznie
jako ozdoba Starego Rynku, pojawiła się po raz pierwszy w trakcie jego
powojennej rewaloryzacji. Jako punkt odniesienia dla koncepcji, przyjęto
wówczas zachowaną cembrowinę fontanny Prozerpiny i przygotowano
makietę, która sytuowała w podobny sposób pozostałe 3 fontanny,
pomysł nie wyszedł jednak poza stadium szkiców i wstępnych koncepcji.
Powrócono do niego na początku lat siedemdziesiątych, wówczas udało
się przejść etap makiety i doprowadzić do postawienia na Starym Rynku
zadaszonej konstrukcji z czterema rzeźbiarsko opracowanymi słupami.
Pomysł przywrócenia studzienki Apolla ponownie pojawił się w gronie
działaczy Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Poznaniu pod koniec
52
1(7)/2016
lat dziewięćdziesiątych, a jego pomysłodawcą i głównym orędownikiem
był ówczesny Miejski Konserwator Zabytków, Witold Gałka. Wyrażał
on przekonanie, że materialne zabytki przeszłości nie są naszym całym
kulturowym dziedzictwem, a jego integralnym składnikiem jest związana
z nimi tradycja, a także dokonane w przeszłości przekształcenia. Przed
swoją przedwczesną śmiercią zdążył dla idei odtworzenia studzienek
z rzeźbami, pozyskać grono zaangażowanych pasjonatów, a przede
wszystkim znaleźć mecenasa dla tego ambitnego i kosztownego projektu,
którym został pan Jacek Cenkiel, prezes Unii Wspólnego Inwestowania S.A., firmy deweloperskiej znanej ze wspierania działań mających
na celu zachowanie poznańskiego dziedzictwa kulturowego.
Pierwszym wyzwaniem, jakie stanęło przed organizatorami projektu
rekonstrukcji rynkowych studzienek, było zgromadzenie dokumentacji dotyczącej ich historii. Okazało się bowiem, że pozostało po nich
niewiele śladów i dokumentów, a zachowana wiedza jest fragmentaryczna
i niepełna. Rozważane były różne koncepcje odtworzenia fontann nawiązujących do kolejnych okresów ich funkcjonowania na Starym Rynku.
Ostatecznie zdecydowano o powrocie do jednolitej koncepcji mitologicznej zrealizowanej na początku XVII wieku przez Krzysztofa Redella,
który miejskie studzienki ozdobił drewnianymi rzeźbami Jowisza, Apolla,
Neptuna oraz Marsa (Saturna).
W 2001 roku komitet organizacyjny ogłosił konkurs na projekt rekonstrukcji rynkowych studzienek. Ich usytuowanie i ogólny wygląd
nawiązywać miały do planu Poznania z dzieła Georga Brauna „Civitates
Orbis Terrarum” z 1618 roku, gdzie miasto ukazane zostało z lotu ptaka.
Na ówczesnym rynku widoczne są cztery studnie o gładkich, ośmiobocznych, dębowych, zwieńczonych gzymsem cembrowinach imitujących
kamień. W centralnym punkcie basenu każdej z nich znajdowała się zaś
pojedyncza rzeźba figuralna umieszczona na wysokim słupie. Organizatorzy konkursu wprowadzili warunek zachowania ośmiobocznych,
kamiennych cembrowin z piaskowca oraz umieszczenia w centralnym
punkcie basenu figuralnej rzeźby mitycznego bóstwa patronującego
fontannie. Sposób przedstawienia postaci oraz artystycznego ujęcia
tematu pozostawiony został swobodnemu wyborowi rzeźbiarza.
Do konkursu na wykonanie projektu studzienki Apolla zaproszonych
zostało pięciu rzeźbiarzy, jednak tylko dwóch spośród nich złożyło prace
konkursowe w postaci makiety fontanny wykonanej w skali 1:5. Komitet
organizacyjny wybrał koncepcję prof. Mariana Koniecznego z Krakowa,
znanego wcześniej w Poznaniu z realizacji w 1992 roku monumentalnego
pomnika króla Przemysła II w dawnej kaplicy królewskiej poznańskiej
Katedry. Znacznie tańsi od poznańskich okazali się krakowscy odlewnicy oraz kamieniarze i im właśnie zlecono wykonanie odlewu rzeźby
oraz przygotowanie cembrowin z piaskowca. Zanim fontanna została
postawiona na Starym Rynku, przygotowano jeszcze jej styropianowy
model, przy pomocy którego wybrano ostatecznie najodpowiedniejszą
lokalizację i ustawienie planowanej studzienki.
Przy tej okazji wspomnieć warto o sytuacji, która o mało nie zakończyła
się zerwaniem współpracy przez artystę. Konserwatorka zabytków stwierdziła bowiem, że rzeźba Apolla jest zbyt niska, nie dość wysmukła, ma
inne proporcje niż scena z fontanny Prozerpiny, która stanowić dla niej
miała punkt odniesienia. Profesor Konieczny był podobno tak bardzo
zirytowany, że zerwał się i chciał opuścić spotkanie. Gniew artysty
opanowała jego żona, która trzymając go za poły marynarki sprawiła, że
powrócił do rozmów. To najprawdopodobniej ona wpadła na pomysł, by
dołożyć dodatkową półkulę pod stopami antycznego boga i ustawić go na
palcach, co sprawiło, że proporcje zagrały.
Odsłonięcie Fontanny Apolla zaplanowane było na 29 czerwca 2002 roku
i uświetnić miało święto patronów miasta – św. Piotra i Pawła. Problemy ze
ściągnięciem ze strzelińskich kamieniołomów odpowiedniego piaskowca
do wykonania cembrowiny, opóźniły inaugurację studzienki o kilka
tygodni. Fontanna Apolla była pierwszą spośród trzech zrekonstruowanych fontann na Starym Rynku w Poznaniu, a sympatia z jaką się spotkała,
utwierdziła wszystkich w konieczności odtworzenia pozostałych.
Mieszkający od 1991 roku w Poznaniu Holender – Ewald Raben – prezes
Grupy Raben, tak pisał o poznańskim Starym Rynku po pojawieniu się na
nim fontanny Apolla:
Wybrałem sobie Poznań na miejsce mojego życia, bo poznaniacy
stoją nogami na ziemi, są otwarci na świat, a ja to bardzo lubię.
W Poznaniu jest świetna atmosfera, a na Starym Rynku – wyjątkowa. […] Kiedy przyjechałem do Poznania, na Starym Rynku
było pusto i smutno. […] Lubię wieczorami iść na Stary Rynek,
widać wtedy, że Poznań żyje, że jest otwarty i przyjazny. Bardzo
mi się podoba pomysł, żeby przywrócić Poznaniowi fontanny na
rynku. Dotąd myślałem, że była tam tylko ta jedna – Prozerpiny.
Kiedy w tym roku stanęła fontanna Apollina, zainteresowało mnie
to. Dowiedziałem się, że w dawnym Poznaniu były cztery fontanny
ozdobione rzeźbami. Teraz brakuje już tylko Jowisza i Marsa.
Nie wszyscy mieszkańcy Poznania podzielali zachwyt Holendra. Do rangi
legendy miejskiej urosła opowieść o pewnej poznaniance, która mieszkała w narożnej kamienicy przy Starym Rynku i skarżyła się, że rzeźba
odwrócona jest tyłem do jej okien, co sprawia, że zmuszona jest oglądać
nagi tyłek Apollina. Na kolejny list z pretensjami odpowiedziała znana
poznańska profesor, która wyjaśniła korespondentce, z czego wynika
historyczny układ rzeźb i fakt, że twarzami skierowane są ku ratuszowi.
Co do tyłka Apolla, wyraziła zaś zdziwienie, że lokatorce kamienicy on
przeszkadza, bo zdaniem pani profesor mitologiczny bohater posiada
wręcz boskie pośladki.
Paweł Cieliczko
Grafika: Krzysztof Kąkolewski
Zdjęcia: Tomasz Koryl
Artykuł o Fontannie Apolla stanowi fragment przygotowywanego przez
Pawła Cieliczko spacerownika „Fontanny Poznania”, który na księgarskie półki trafić
ma w bieżącym roku, a póki co znaczne fragmenty książki przeczytać można na stronie
www.fontannypoznania.pl, gdzie także eksponowane są fantastyczne
zdjęcia poznańskich fontann i studzienek wykonane przez Tomasza Koryla.
1(7)/2016
53
P ozna ń skie symbole
P ozna ń skie symbole
fontanny
poznania
A merykanin w P oznaniu
A merykanin w P oznaniu
Curiously Inclined
I am often asked about the reactions of people
as I am shooting in the streets. I seldom
encounter any kind of negative reactions
to what I do, but more often I do encounter
curios ones. Especially when I am crouched
low in the middle of the sidewalk stalking
a reflection looking for the best angle to tell
the story that needs telling.
R
eflections have always been an interesting and inspiring way for me
to tell a larger portion of the story that I see. Since moving here
to Poznan I have realized how much growing up in Seattle has
impacted my way of seeing. The weather in Seattle can often be of
a wet nature making lots of puddles in the streets shifting perception and
naturally incorporating the duality of reflections. As much as one may
complain about the weather here, it is does not rain as often as I am accustomed to. But when it does, man the puddle are grand and the reflections
are spectacular!
54
1(7)/2016
And when I am shooting reflection of a puddle it usually will draw people
around me trying to figure out what I am doing and why I am doing it.
Sometimes folks simply stare at me as I am in the process of getting wet
and being like a big kid messing in the puddle… this usually is followed
by the judgment “tsk, tsk” which in turn makes me grin a bit larger. Other
times people will stand directly behind me trying to figure out what has
my gripped my attention so much. And on occasion they even shoot me
shooting the reflection knowing that later they will be showing someone
the” American guy playing in the puddle again”.
Today I don’t mind any of the attention it draws as thee shot is the reason
for being there…and I need the shot. But that was not always the case.
Early in my photographic escapades I was easily embarrassed and would
run away at the first glance of disapproval from someone. It took some
time to be okay with embarrassment and turn it into something fun and
casual. I can’t even imagine if I had stuck with being embarrassed and
just decided to not shoot that way. What a shame that would have been.
Instead I relish the looks of curiosity and the stares they draw. Cheers.
Tekst i zdjęcia: Erik Witsoe
facebook.com/ErikWitsoePhotography
1(7)/2016
55
K
to z nas nie przepada za tradycyjnym polskim barszczem, czy za
tym ukraińskim – z fasolą i innymi warzywami?
Szczególnie w przejściowym okresie wiosennym warto włączyć
buraki do swojej diety, ponieważ w warzywach tych występują
antocyjany – naturalne barwniki roślinne, dzięki którym wzrasta na przykład odporność na infekcje.
Dziś proponujemy Wam „przymiarkową”, trochę nietypową wersję
barszczu – wegetariański krem z buraczków z wędzonym serem.
Czas przygotowania 1 – 1,5 godziny
Składniki (na 8-10 porcji):
około 2 kg buraków
pęczek świeżej włoszczyzny
2 średniej wielkości pieczone jabłka
4-5 ząbków czosnku
sok z 1 cytryny
sól kamienna
szczypta kolendry
pieprz (świeżo mielony)
2 liście laurowe
ziele angielskie – 6 ziaren
łyżka naturalnego miodu
2 łyżki oliwy z oliwek
wędzony twaróg solankowy
Najpierw przygotowujemy bulion: umytą i obraną włoszczyznę zalewamy
wodą do poziomu około pięciu centymetrów nad warzywami, dodajemy
ziele angielskie i liście laurowe, następnie gotujemy około 30 minut na
wolnym ogniu. W drugim garnku na odrobinę oliwy z oliwek wrzucamy
czosnek, a także obrane i pokrojone w kostkę buraki. Podsmażamy delikatnie mieszając około sześciu minut. Pod koniec podgrzewania dodajemy
miód, żeby warzywa się nie skarmelizowały. Następnie do przysmażonych
56
buraków wlewamy bulion, dorzucamy włoszczyznę, jabłka i gotujemy okolo
10-15 minut na małym ogniu. W tym czasie całość mieszamy, następnie
dokładnie blendujemy, uzyskując tym samym konsystencję przecierową
i doprawiamy sokiem z cytryny, solą, pieprzem i kolendrą,
To wersja bez śmietany – krem podajemy na ciepło, a tuż przed podaniem
kruszymy na środku wędzony twaróg.
Nasze porady:
kupujcie czosnek nierówny i biało-szary, ten idealnie biały i równy
pochodzi z Chin – po przekrojeniu kiepsko pachnie i jeszcze gorzej
smakuje
dobrze jest kupować zieleninę i owoce od zaprzyjaźnionego, zaufanego
sprzedawcy
gotujcie na wolnym ogniu zgodnie z filozofią slow food, wtedy składniki oddadzą do dania to, co w nich najlepsze
ul. Wyspiańskiego 15
tel. +48 537 665 471
facebook: Cafe Przymiarka
godziny otwarcia:
pon. 11:00-21:00
wt.-czw. 10:00-21:00
pt. 10:00 - ?
sob. 11:00 - ?
niedz. 11:00-21:00
Fot. K. Popławska
1(7)/2016
1(7)/2016
57
S maczny P ozna ń
S maczny P ozna ń
Krem z buraczków
z wędzonym twarogiem
Mam na imię Marysia i razem z fantastycznymi
ludźmi prowadzę lokalną kawiarnię cafe
przymiarka na poznańskim Łazarzu.
Zawsze staramy się zaproponować naszym
gościom także coś na ząb, a że nie chcemy
popaść w rutynę, próbujemy – najpierw
na sobie – różnych nowości.
W 2016 roku na mapie Poznania, dokładnie
na Wildzie, pojawią się w pełni profesjonalne
i ogólnie dostępne miejsca treningowe do
uprawiania coraz modniejszych sportów
miejskich. Projekt „Wildeckie place zabaw oraz
place sportowo-rekreacyjne do uprawiania
sportów miejskich” uzyskał finansowanie
w Poznańskim Budżecie Obywatelskim 2016.
W jego ramach powstaną trzy rodzaje obiektów:
stacje do ćwiczenia street workoutu, stacje do
parkour oraz place dla dzieci w wieku szkolnym
rozmieszczone w trzech punktach dzielnicy.
W
wielu miejscach znajdują się dziś kolorowe i nowoczesne
place zabaw dla najmłodszych. Jednak zjeżdżalnie i huśtawki
niekoniecznie zainteresują dzieci starsze, nie mówiąc już
o młodzieży. Specjalnie dla nich zaplanowano więc miejsca
zabaw odpowiadające ich potrzebom i możliwościom fizycznym. Dzieci
w wieku szkolnym będą mogły poszaleć na różnego różnego rodzaju
ściankach wspinaczkowych i linariach: piramidach linowych i zjazdach,
które mogą rozwinąć u nich zacięcie sportowe. Te obiekty rekreacyjne
zostaną umieszczone w Parku Drwęskich, Parku Jana Pawła II oraz na
rewitalizowanym placu zabaw przy ulicy Czwartaków.
58
1(7)/2016
Z nowych inwestycji, poza dzieciakami, najbardziej zadowoleni będą
amatorzy sportów miejskich. Na placach będzie można uprawiać street
workout, czyli ćwiczenia oparte na kalistenice, która polega na treningu
wykorzystującym masę własnego ciała. Profesjonalne stacje umożliwią
trening na najlepszych przyrządach, czyli na różnego rodzaju drążkach,
drabinkach oraz poręczach i uczynią go bezpiecznym. – Street workout
to ćwiczenia rozwijające przede wszystkim górną partię ciała, powyżej
bioder, nogi najmniej się angażują. Ćwiczy się siłę, wydolność i równowagę.
Wbrew pozorom jest to bardzo statyczna dyscyplina i bardzo bezpieczna.
Ważne jest pokrycie drążków specjalną farbą, która nie powoduje otarć,
bąbli i sprawia, że ręce się nie ślizgają. System drążków będzie w pełni
profesjonalny, z wszelkimi certyfikatami – opowiada Hubert Kożuchowski,
pomysłodawca projektu. Stacje zostaną postawione przez profesjonalne
firmy, które posiadają wszelkie wymagane uprawnienia. Sprzęt będzie
bardzo dobrej jakości, solidny, a więc bezpieczny i jednocześnie odporny na
zniszczenia. Infrastruktura do street workoutu powstanie w obu parkach:
Drwęskich i Jana Pawła II. – Ideą street workoutu jest trenowanie w grupie,
grupa też motywuje, daje możliwość wymieniania się pomysłami, figurami,
każdy z nas podgląda jakieś filmiki w internecie. Istnieje oczywiście uniwersalny trening, która wzmacnia wszystkie partie, ale potem każdy idzie własną
drogą i ćwiczy indywidualnie, każdy ma słabsze i silniejsze inne partie ciała
– tłumaczy Kożuchowski.
Tego rodzaju modne sporty uprawiane na świeżym powietrzu są alternatywą do siedzenia na siłowni, w zamkniętym pomieszczeniu i stają się
coraz bardziej popularne. Ludzie spotykają się w parkach, na placach,
każdy może popatrzeć na ćwiczenie, zainteresować się, a potem dołączyć
do trenujących. – Pierwszy w Poznaniu plac do street workoutu powstał nad
Jeziorem Malta, w lasku obok parku linowego. Pasjonaci, czyli nieformalna
grupa Street Workout Poznań, postawili to własnym sumptem, potem zdobyli
na ten sprzęt certyfikaty bezpieczeństwa. Dowiedziałem się kiedyś, że raz
w tygodniu, w niedziele o godzinie 11, prowadzone są tam darmowe treningi.
Przychodzi na nie nawet do 30-40 osób. Chłopaki prowadzą te treningi
dlatego, że chcą popularyzować tę dyscyplinę, są bardzo otwarci, rozumieją
też na czym polega idea sportu – tłumaczy Kożuchowski. Street workout
jest demokratyczny, ćwiczyć od zera może zacząć każdy, w każdym wieku,
również panie. Stacje na Wildzie będą dostępne 24 godziny na dobę, bez
żadnych ogrodzeń. – Dużą zaletą trenowania tej dyscypliny jest bezkosztowość – zapewnia Kożuchowski. – Jeżeli już jest infrastruktura, to ten sport nie
wymaga żadnego sprzętu. Nikt nie musi kupować jakiegokolwiek karnetu, nie
potrzebuje specjalnego stroju, ochraniaczy. Street workout najlepiej ćwiczyć
w starych, brudnych ubraniach, bo robi się pompki na ziemi. Nawet na boso
można trenować. Wystarczą dłonie i ktoś, kto prowadzi ten trening.
Zdjęcia: archiwum prywatne Macieja Jankowskiego
1(7)/2016
59
SPORTOWY POZNAŃ
SPORTOWY POZNAŃ
Sporty miejskie profesjonalnie
O ten element zabiegać będzie teraz nasz rozmówca: – Staramy się pozyskać dodatkowe finansowanie na opłacenie trenerów, którzy będą choć raz
w tygodniu prowadzili treningi, zarówno street workoutu jak i parkouru.
Cała ta infrastruktura powstaje przede wszystkim dla mieszkańców
Wildy, ale moim zamysłem jest też przyciągnąć czymś atrakcyjnym ludzi
z centrum. Poznańscy street workoutowcy mają na swoim koncie duże
sukcesy. Wśród nich znajduje się np. Mistrz Polski w dipach, który pobił
nawet rekord Europy, a być może nawet rekord Świata, wykonując 119
zaliczonych powtórzeń. – Takie zawody – w parkourze też – mogłyby się od
teraz odbywać na Wildzie, skoro będzie już infrastruktura. Byłoby to dobre
dla rozwoju całej dzielnicy – rozmarza się Kożuchowski.
W Parku Jana Pawła II dodatkowo będzie można ćwiczyć bowiem bardziej
dynamiczne sporty miejskie: akrobatykę uliczną, freerun i parkour. Dość
zbliżone do siebie sporty, polegające na pokonywaniu przeszkód, mają
jednak pewną różnicę: w parkourze przeszkody pokonuje się jak najprościej
i najszybciej, a we freerun najbardziej efektownie. Ten ostatni opiera się na
trickach, które są trudniejsze w wykonaniu, ale mają większą wartość pokazową i zostały wzbogacone elementami akrobatyki. Na placu powstaną
sztuczne murki, ścianki, drążki, innego rodzaju przeszkody. – Dzięki
nim sportowcy nie będą musieli ryzykować w przestrzeni miejskiej, tylko
będą mieli zapewnioną bezpieczną przestrzeń do wykonywania akrobacji
– zapewnia Kożuchowski. Parkour jest bardzo widowiskowy, sportowcy
chętnie wychodzą do ludzi i pokazują publicznie swoje umiejętności.
– Gdyby nie oni, nie wiem, czy zdobylibyśmy tyle głosów w głosowaniu
– śmieje się Kożuchowski. – Parkourowcy robili salta w miejscach głosowania, przyciągali uwagę przechodniów i namawiali ich w ten sposób do
naszej sprawy. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zaplanowane place zostaną
zrealizowane, ale na pewno ci, którzy obiecali sobie zająć się swoją kondycją
lub poświęcić się nowemu hobby, nie będą musieli czekać bardzo długo.
Niebawem będzie dobry powód, żeby odwiedzić Wildę.
Marta Sankiewicz
Virabhadrasana I (Wojownik 1)
Virabhadrasana II
Virabhadrasana III
Ardha Baddha Padmottanasana
Utthita Hasta Padangushtasana (wariant)
Utthita Hasta Padangushtasana (podparta)
Ashwa Sanchalanasana
Parśvottanasana
i Ardha Candrasana (duże zdjęcie)
ŻYCIE W HARMONII
ŻYCIE W HARMONII
Utthita Trikonasana
Przedwiosenny joging
Biegacze wiedzą, że codziennych treningów
nie należy przerywać tylko z powodu brzydkiej
pogody. Bo o zimowej coraz trudniej u nas
rozprawiać. Śniegu i mrozu nie zaznaliśmy
w tym sezonie zbyt wiele (i niech tak zostanie).
Odpowiedni strój (nie za ciepły) i obuwie,
i można na dwór. Podobnie rzecz ma się z jogą
– codziennej praktyki nie zarzucamy z powodu
gorszego nastroju czy samopoczucia, tym
bardziej – pogody. Przeciwności i uciążliwości,
aby zaniechać ćwiczeń, pojawi się na
przeszkodzie wiele, ale przezwyciężenie ich to
część jogowej ścieżki.
60
1(7)/2016
T
ych, co zazwyczaj stają na macie, zachęcam do zmiany przestrzeni
i odbycia krótkiej sesji w otoczeniu przyrody. Dla lepszej motywacji
warto postarać się o towarzystwo. Zaopatrzeni w aparat (do dokumentacji), cienką kurtkę i czapkę oraz rękawiczki – koniecznie!
ruszamy lekkim truchcikiem w stronę lasu.
Surya Namaskar – idealna rozgrzewka
Pierwszy przystanek: sucha, dobrze ubita, w miarę równa droga. Pamiętając jedną zasadę: ruch w górę – wdech (przez nos); skłon i ruch na dół
– wydech (przez nos, wyjątkowo przez usta), poddajemy się spokojnemu
rytmowi bicia serca i logice sekwencji „powitania słońca”. Wszelkie
znane ci warianty dozwolone – nie bój się, że popełnisz błąd – słuchaj
ciała i oddechu a wszystko popłynie gładko. Na zakończenie wykonaj
Utthita Trikonasana (dla prawej i lewej nogi) lub Prasarita Padottanasana.
Wojownik pokoju
Do kolejnego postoju był kawałek, a dzień bardzo wietrzny, dlatego
nie omieszkałam założyć z powrotem kurtki i czapki i zatrzymałam się
w miejscu, w którym kiedyś będzie pewnie szkółka leśna – nierówny
grunt, wśród wysokich traw. Doskonały teren do uruchomienia mięśni
głębokich, tzw. stabilizatorów ruchu, które w codziennym miejskim
(czytaj: gładkim) podłożu nieczęsto mają okazję do intensywnej pracy.
Tutaj krótka sesja Wojowników (tzw. Warrior Sequence) w wariancie
uproszczonym.
Jesteśmy częścią natury...
...czy tego chcemy, czy nie. Uwielbiam drzewa – obserwować, malować
(na obrazach), słuchać szumu ich koron, przytulać się do kory – czerpać
ich energię. Takie chwile pozwalają poczuć się częścią otaczającego
świata i uświadamiają odpowiedzialność za podejmowane działania.
Mam nadzieję, że nie zakłóciłam ekosystemu korzystając z drzew
jako pomocy przy kolejnych pozycjach. Mocne podparcie dla pleców
w Ardha Candrasanie i oparcie dla nogi w wariancie Utthita Hasta
Padangushtasany.
Ostatni przystanek to pozycja Jeźdźca (Ashwa Sanchalanasana)
i Parśvottanasana, na nierównym, dość miękkim gruncie. Praca nad
utrzymaniem równowagi i spokojny, głeboki oddech. Efektem: poczucie
rześkości i ożywienia na dalszą część dnia (intensywnego dotlenienia
też) w środku, choć skóra i końcówki palców nieco zmarzły. Na
rozgrzewkę po powrocie herbata z imbirem i można myśleć o następnej
wyprawie.
Mówi się, że „kto zaczął, połowy dokonał” – najtrudniej wyruszyć
i uspokoić strumień myśli. Reszta dzieje się sama: płynne ruchy
w rytmie oddechów wzmocnią ciało, pozbawią napięć, wyciszą umysł.
Trzymajmy się cieplutko, do wiosny niedaleko.
Anna Woźniak
Zdjęcia: Michał Woźniak
1(7)/2016
61
P i ę kna W ielkopolska
P i ę kna W ielkopolska
Uroczysko
Maruszka
Według definicji uroczysko to miejsce związane
ze szczególnym wydarzeniem, kurhanem,
legendą. Może nim być część lasu, pola
lub łąki, która charakteryzuje się wyjątkową
przyrodą i często stanowi fragment rezerwatu.
W Maruszce wszystko się zgadza – jest tu stary
i bogaty las, są tajemnicze mogiły, a wokół
miejsca krążą równie tajemnicze legendy.
Maruszka
Uroczysko Maruszka to najcenniejszy pod względem przyrodniczym
fragment parku krajobrazowego Puszcza Zielonka o powierzchni około
500 ha, który rozciąga się między Pławnem a Ludwikowem. Rośnie w nim
bór sosnowo-dębowy z domieszką grabów, buków, brzóz, olszy, świerków,
jesionów, klonów, lip, jaworów i akacji. Wiele tu drzew w wieku od 110 do
150 lat. Drzewostan Maruszki jest niezwykle cenny, ponieważ ma charakter
zbliżony do lasów rosnących tu w dawnych wiekach. Najokazalszym
drzewem uroczyska jest pomnikowy buk o obwodzie pnia około 440 cm.
Warto wybrać się w to w niezwykłe i bogate
przyrodniczo miejsce. Najlepiej zatrzymać się na
parkingu leśnym, znajdującym się przy rozwidleniu dróg we wsi Mielno. Można tu odpocząć
i pospacerować po niezwykle pięknym i tajemniczym uroczysku, bo las to nie jedyna atrakcja
Maruszki.
Spotkanie z Leśną Panią
Uroczyska nie mają ściśle określonych granic
administracyjnych. Dawniej nadawano im
nazwy dla ułatwienia orientacji i wygody podróżnych. Tak właśnie było w przypadku Maruszki.
Maruszka nazywana była czasem Maryśką, o czym
wspominał dziewiętnastowieczny regionalista
Edmund Callier. Wymieniana była z nazwy także
w księgach parafialnych Wierzenicy od 1840 r.
Miejsce to było niegdyś ważnym węzłem traktów
komunikacyjnych, przechodzących przez tereny
puszczańskie, a prowadzących m.in. do Poznania,
Gniezna, Owińsk i Dąbrówki Kościelnej, do
której udawali się pielgrzymi. Drogi te łączyły się odgałęzieniami ze Szlakiem Bursztynowym i były wykorzystywane przez kupców przewożących
towary lub pędzących bydło i świnie. Przy skrzyżowaniu tych dróg stała
kiedyś karczma o nazwie Maruszka, od której prawdopodobnie wzięła się
nazwa uroczyska. Zatrzymywały się tu dyliżanse, aby zmęczeni podróżni
mogli odpocząć i posilić się. Dla zwierząt przygotowana była nawet
specjalna zagroda.
Po leśnej karczmie nie ma dziś śladu. Za to – otoczona drewnianym płotkiem – stoi na niewysokim postumencie przepiękna, zabytkowa figura
62
1(7)/2016
Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Postać Maryi
w otoczeniu potężnych drzew, w samym środku
puszczy trochę zaskakuje i robi niesamowite
wrażenie. Otulona obficie drapowanym płaszczem, w welonie i koronie na głowie, wygląda
bardzo dostojnie, niczym królowa lasu. Figura
nazwana została zresztą przez miejscowych
Matką Boską Leśną. Na tabliczce umieszczonej
na postumencie widnieją daty „1923 - 1952”.
Figurę ufundowali w 1923 r. okoliczni mieszkańcy. W czasie II wojny światowej Niemcy
niszczyli kapliczki i figury świętych, więc ukryto
ją pod kamieniami po przeciwnej stronie drogi
w kierunku Mielna. W 1953 r. zniszczone
w czasie okupacji miejsce odbudowano, a figurę
odnowiono. Do dziś strzeże ona lasu Maruszki.
Pod figurą ktoś przymocował kartkę z odręcznie
napisaną modlitwą. Jeśli więc ktoś potrzebuje szczególnych warunków
do modlitwy i kontemplacji, w Maruszce na pewno je znajdzie.
Około 250 metrów od tego miejsca, idąc w kierunku Czernic, znaleźć
można inne miejsce kultu. Na potężnym dębie wisi niebieska,
drewniana kapliczka, przypominająca mały domek. Chroni ona
medalion Matki Boskiej z Dzieciątkiem, plastikową figurkę Matki
Boskiej Licheńskiej oraz jednoramienny, mocno sfatygowany krucyfiks. Zawartość kapliczki być może nie ma wartości zabytkowej, ale
świadczy o tym, jak duże znaczenie ma to miejsce dla tutejszych
1(7)/2016
63
Tajemnicze mogiły
Uroczysko Maruszka otacza gęsta mgła tajemnicy. Wiele ciekawych i niewyjaśnionych do końca historii wiąże się z tym miejscem.
Nic tak nie ekscytuje, jak wiadomości o ukrytych skarbach. A mówi się,
że podczas rozbiórki karczmyMaruszki znaleziono beczki pełne złotych
monet.
64
1(7)/2016
Trochę dalej od leśnego parkingu, na kolejnym rozwidleniu dróg,
gdzie Trakt Poznański oddziela się od drogi do Ludwikowa, zauważyć
można dwie tajemnicze, bezimienne mogiły. Są to skromne kopczyki
z prostymi, brzozowymi krzyżami. Na jednym ktoś powiesił symboliczną tabliczkę z napisem Maryś, na drugim widnieje imię Marysia.
Groby wyglądają identycznie, ale nie są położone obok siebie, oddziela
je droga. Nie wiadomo na pewno, kogo w tych grobach pochowano.
O zagadkowych mogiłach krąży jednak wiele legend.
Według jednej z nich, w grobach spoczywają podróżnicy, którzy
dawno temu zostali napadnięci przez zbójców w pobliżu karczmy
Maruszka. Puszcza Zielonka miała wówczas złą sławę i takie napady
się zdarzały. Podobno właśnie dlatego postanowiono zburzyć karczmę.
Oprócz kryminalnej wersji zdarzeń, mogiły w Maruszce kryją piękne
i bardzo romantyczne opowieści. Mówi się, że w XIX wieku spotykała się
w tym miejscu para zakochanych: pruski oficer i skromna polska wiejska
dziewczyna, którą zwano Maruszką. Nie mogli się pobrać z powodu
różnic narodowościowych, społecznych i politycznych. Nie chcieli
jednak żyć osobno. Postanowili, że skoro nie może ich połączyć ślub, to
połączy ich śmierć. Żołnierz najpierw zastrzelił dziewczynę, a później
siebie ze strzelby, którą pożyczył od pijącego właśnie w karczmie gajowego. Tragicznych kochanków pochowano na rozwidleniu szlaków.
P i ę kna W ielkopolska
P i ę kna W ielkopolska
mieszkańców. Podobno kiedyś na kapliczce wisiała tabliczka z adnotacją: „8 września 1948 r. na pamiątkę odzyskania niepodległości ofiarowali pielgrzymi poznańscy.”
Od drugiej polowy XIX w., kiedy to powstała linia kolejowa poprowadzona obrzeżami puszczy, Trakt Poznański stracił na znaczeniu. Dziś
natomiast w Maruszce krzyżują się dwa popularne szlaki rowerowe:
Cysterski Szlak Rowerowy i Duży Pierścień Rowerowy przez Puszczę
Zielonkę. W pobliżu przechodzi także czarny szlak pieszy. Miejsce to jest
również przystankiem dla pielgrzymów, którzy modlą się i odpoczywają
przy figurze Matki Boskiej Leśnej. Co roku w drugą niedzielę września
odbywa się odpust Maryjny w Dąbrówce Kościelnej. Powracający z niego
wierni są witani tu przez gościnnych mieszkańców Klin i Mielna, którzy
przygotowują im obfity i smaczny posiłek. W Maruszce odbywa się
również – w piątki po Bożym Ciele – msza święta, a po niej agapa.
Jedni mówią, że dokładnie w miejscach, gdzie upadły ich ciała. Inni, że to ludzie pochowali ich
specjalnie po przeciwnych stronach drogi, aby zaznaczyć różnice między nimi.
Istnieje jeszcze inna, równie romantyczna i równie tragiczna historia tych mogił. Opowiada
ona o młodej dziewczynie, żyjącej w XVIII wieku córce kmiecia z Siekierek pod Kostrzynem.
Marysia była bardzo szczęśliwa i zakochana z wzajemnością w Janku Bugaju. Młodzi zaręczyli się
i udali do Dąbrówki Kościelnej na pielgrzymkę, prosić o błogosławieństwo Matkę Bożą. Wśród
pielgrzymów, zgromadzonych na modlitwie przed kościołem, Marysia została zauważona przez
tutejszego syna dziedzica siekierkowskiego. Był to znany kobieciarz, który nadużywając przywilejów swojej pozycji społecznej wykorzystywał młode wiejskie dziewczęta. Marysia wiedziała,
że jeśli dostanie się w ręce panicza, czeka ją tylko wstyd i hańba. Aby jej uniknąć, postanowiła
wraz z narzeczonym popełnić samobójstwo. Janek zastrzelił swoją narzeczoną, a później siebie.
Historia ta, z niewielkimi modyfikacjami, jest także tematem utworu pt. Dwie mogiły. Powieść
z podań ludu poznańskiego autorstwa dziewiętnastowiecznej wielkopolskiej pisarki Pauliny
Wilkońskiej. W innej wersji, zakochaną parę stanowili Marysia, córka drwala z Mielna i Marian,
bogaty chłopak z Czernic. Ich zakazana przez rodziców miłość spowodowała, że targnęli się na
swoje życie.
Która z tych opowieści jest prawdziwa i kto tak naprawdę leży w leśnych mogiłach? Tego
pewnie już nigdy się nie dowiemy. Miejsce to jest jednak do dziś bardzo szczególne dla
okolicznych mieszkańców, którzy dbają o te tajemnicze groby. Ktoś, co jakiś czas, zmienia
spróchniałe brzozowe krzyże na nowe. Ktoś przynosi kwiaty i zapala znicze. Podobno miejscowe dziewczyny wierzą, że opieka nad mogiłami zapewni im szczęście w miłości. Ale to już
chyba kolejna legenda…
Tekst i zdjęcia: Izabela Wielicka
Te i inne ciekawe historie związane
z wybranymi miejscami w Wielkopolsce
znajdziecie na portalu: www.wielkopolska-country.pl
1(7)/2016
65
Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki
Tu znajdziesz
Instytucje
KWESTIONARIUSZ
• Biblioteka Raczyńskich (oddziały)
Kwestionariusz wypełnia
Anna Szymczak
Lubię Poznań, bo... to moje rodzinne miasto, wokół niego
Symbolem Poznania jest dla mnie... tradycyjne
W poznaniakach cenię... inicjatywę i chęć działania.
Brakuje mi w mieście... Niczego mi nie brakuje oprócz
toczy się moje życie i praca. Jest mi w nim dobrze.
Nie lubię, kiedy poznaniacy... zamykają się tylko na
siebie, na „moje i własne i najlepsze”, zakładają klapki na oczy i nie
widzą, że mają wokół tyle wspaniałych inicjatyw.
Czas wolny w Poznaniu spędzam... z przyjaciółmi,
najczęściej na Jeżycach, w dzielnicy mojego dzieciństwa i obecnego
miejsca działań teatralnych lub w domu z rodziną.
Zmieniłabym w mieście... Chciałabym, aby miasto poczuło
do siebie sympatię, by stało się na wzór południowych krajów miastem,
gdzie można przysiąść na ulicy, wynieść stół i coś do siedzenia, i wypić
kawę z sąsiadami, bez obaw przed interwencją policji.
Turyście, który nigdy nie był w Poznaniu,
najpierw pokazałabym... Zaufałabym zapalonym
przewodnikom poznaniakom, którzy pokazaliby Poznań swoimi
oczyma – przez stare dzielnice jak Jeżyce, Wilda, Łazarz, Śródka aż po
Stare Miasto. Mam dobrego znajomego, który odkrywa przede mną
zakamarki miasta. Mieszkam tu od urodzenia, a widzę ciągle nowe
rzeczy.
Ulubione słowo w gwarze poznańskiej... fyrtel.
Gdyby podano mi wszystkie popularne
wielkopolskie dania, najpierw sięgnęłabym
po... pyzy poznańskie z modrą kapustą i kaczką – sowicie i kalorycznie,
ale jak apetycznie!
66
1(7)/2016
koziołki na wieży ratusza.
sprawniejszej sieci miejskiego transportu.
Poznań w kilku słowach: Poznań, moje miasto.
Myślę, że Puls Poznania... bije dla Poznania.
Anna Szymczak
Instruktor teatralny, reżyser,
dramaturg. Studiowała filologię
polską na Uniwersytecie Adama
Mickiewicza w Poznaniu oraz
scenopisarstwo na Akademii
Filmu i Telewizji w Warszawie.
Przez kilka lat pracowała
w Poznańskiej Ogólnokształcącej
Szkole
Muzycznej
II st. im. M. Karłowicza, gdzie
założyła i prowadziła teatr
szkolny Sekret-Art. W 2006
roku razem z koleżanką
założyła Teatr MPLUSM.
Jest współautorką książki
fot. Zofia Kędziora
„Z fantazją i humorem... czyli
teatr w szkole” oraz laureatką Międzynarodowego Konkursu na Scenariusz Filmu Fabularnego INTERSCENARIO 2008. Sercem związana
z Jeżycami, obecnie mieszka na Naramowicach.
Pl. Wolności 19/Al. Marcinkowskiego 23/24
• Brama Poznania ul. Gdańska 2
• Dom Bretanii Stary Rynek 37
• Kino Muza ul. Św. Marcin 30
• Kino Bułgarska 19 ul. Bułgarska 19
• Muzeum Archeologiczne
w Poznaniu ul. Wodna 27
• Muzeum Narodowe (oddziały) Al.
Marcinkowskiego 9
• Rezerwat Archeologiczny Genius
Loci ul. ks. Posadzego 3
• Teatr Nowy im. Tadeusza
Łomnickiego w Poznaniu ul.
Dąbrowskiego 5
• Teatr Wielki im. Stanisława
Moniuszki w Poznaniu ul. Fredry 9
Galerie
• Galeria Miejska Arsenał Stary
Rynek 3
• Galeria Targisztuki.pl ul.
Prądzyńskiego 49B
Księgarnie
• Księgarnia Zysk i s-ka ul. Wielka 10
• Księgarnie Arsenał
• Stary Rynek 58
• ul. Dąbrowskiego 7
• ul. Zamenhofa 133
• ul. Opieńskiego 1
• ul. Druskiennicka 12a
• ul. Graniczna 55, Swarzędz
• Skład Kulturalny
ul. Szamarzewskiego 4/6
Galerie handlowe
• CH Dębiec ul. 28 Czerwca 384
• FACTORY ul. Dębiecka 1, Luboń
Sklepy
• Factorya ul. Szamarzewskiego 2
• Iwona Pfont (butik autorski) ul.
Piekary 16
• KoneSER Rynek Jeżycki 3
• Un Lapin Sklep Naturalny Pasaż
Apollo ul. Ratajczaka 18
Bary, kawiarnie
i restauracje
• Avocado ul. Dąbrowskiego 29
• Bez Ogródek by La Cocotte
ul. Murna 3a
• BigfootCoffeeShop Pasaż Apollo
ul. Ratajczaka 18
• Bistro Poznańczyk
ul. Jarochowskiego 8
• Brocci ul. Kraszewskiego 14
• Browar Setka ul. Św. Marcin 80/82
• Cacao Republika ul. Zamkowa 7
• Cafe Farma ul. Wrocławska 25
• Cafe Misja ul. Gołębia 1 (wejście
przez bramę wieży farnej)
• Cafe Przymiarka
ul. Wyspiańskiego 15
• Caffe Ryczka ul. Polna 27
• Cocorico ul. Świętosławska 9/1
• Cykoria ul. Palacza 103
• Cyryl Lunch Coffee Wine
ul. Libelta 1A (wejście
od Pl. C. Ratajskiego)
• Da Vinci Pl. Wolności 10
• Dąbrowskiego 42
ul. Dąbrowskiego 42
• Fiszka Fish and Chips
ul. Taczaka 17
• Herbaciarnia Chimera ul.
Dominikańska 7
• Hyćka ul. Rynek Śródecki 17
• Family Cafe ul. Grunwaldzka 136
• Forno Italia ul. Polska 14
• Francuski łącznik ul. Matejki 67
• Juicy ul. Kościuszki 73
• Kamea Cafe ul. Wrocławska 25
ul. Wroniecka 22
• Kawiarnia Angielka
ul. Żydowska 33
• Kawiarnia Gołębnik ul. Woźna 9
i Wielka 21
• Klubokawiarnia Meskalina
Stary Rynek 6
• Kuchnia Marche Okrąglak ul.
Mielżyńskiego 14
• Kulka Cafe ul. Towarowa 41
• Lavenda ul. Wodna 3/4
• Le Targ Bistro & Bar Stary Browar,
Dziedziniec ul. Półwiejska 42
• Marcelino chleb i wino ul.
Marcelińska 96A
• Pastela Restaurant & Cafe ul. 23
Lutego 40/róg ul. Zamkowej
• Pinta Klepka ul. Mickiewicza 20
• PJayCake American Bakery ul.
Szamarzewskiego 13
• Projekt Kuchnia Stary Browar,
Dziedziniec ul. Półwiejska 42
• Ptasie Radio ul. Kościuszki 74
• Pyra bar ul. Szamarzewskiego 13
• Republika Róż Pl. Kolegiacki 2
• Room Stary Rynek 80/82
• Sowa ul. Polna 4
• SPOT. ul. Dolna Wilda 87
• Sweet Surrender
ul. Krasińskiego 1/1
• Święta Krowa ul. Kwiatowa 1
• Święta Krowa ul. Kościelna 9
• Taczaka 20 ul. Taczaka 20
• Tandem Pub ul. Gwarna 9
• Tartak ul. Taczaka 22
• U mnie czy u Ciebie ul. Gwarna 3
• Un Pot Cafe & Lunch ul. Sieroca 5
• U Przyjaciół
ul. Mielżyńskiego 27/29
• Weranda Stary Browar, Dziedziniec ul. Półwiejska 42
• Weranda Caffe ul. Świętosławska 10
• Wine Bar Mielżyński
ul. Wojskowa 4
• Yeżyce Kuchnia
ul. Szamarzewskiego 17
• Zielona Weranda
ul. Paderewskiego 7
Inne
• Akademia Osteopatii
ul. Marcelińska 92/94
• Auto Zagórski ul. Polna 40
• Biurcoo ul. 27 Grudnia 9/7
• Biuro rachunkowe HUBERTUS
ul. Kościelna 50
• Casa Blanca Studio Urody
ul. Jodłowa 1a, Jelonek-Suchy Las
• Centrum Stomatologii
HERCULES ul. Lęborska 37
• Centrum Medyczne Stanley
ul. 28 Czerwca 1956 r. 135
• Concordia Design
ul. Zwierzyniecka 3
• Copy Point ul. Janickiego 20B
• Foto Studio Kołecki
ul. Ratajczaka 36 (narożnik ul. Św.
Marcin i ul. Ratajczaka)
• Gabinety Na Murawie,
na Murawie 9/3
• Invimed ul. Strzelecka 46
• MiGFoto ul. Marcelińska 96A
• Solu Med ul. Wyrzyska 18
• Studio Harmonia ul. Hoża 1
• Studio Kosmetyki
ul. Św. Rocha 19e/4
• Uroczysko Studio Fryzur Pasaż
Apollo
• World Trade Center Poznań
ul. Bukowska 12
• ZUZAZU ul. Smolna 13a
Puls Poznania jest udostępniany
podczas wydarzeń i wystaw, którym
patronujemy, a także na wielu
spotkaniach networkingowych,
w wybranych biurowcach wśród
pracowników firm oraz podczas
spotkań organizacji i stowarzyszeń
biznesowych.
Zgłoszenia na listę punktów
dystrybucyjnych:
[email protected]
1(7)/2016
67

Podobne dokumenty