Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej
Transkrypt
Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej
ISSN 2392-232X 1(7)/2016 MAGAZYN BEZPŁATNY Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży SPEKTAKL 28.02.2016 mecenas Teatru Spektakl powstał w koprodukcji Théâtre de la Monnaie, Teatro Comunale di Bologna i Teatru Bolszoj. www.opera.poznan.pl / +48 61 65 90 280; +48 61 65 90 228 / [email protected] / www.bilety.opera.poznan.pl Meandry sztuki: Felieton: Wyrzeźbione życie – wywiad z Romanem Kosmalą 40 Niech Poznań będzie jak Bilbao 16 Rowerowy Poznań: Poznański Rower Miejski 44 Komiks: Mądrości Franka i Hipolita 17 redaktor naczelna: Joanna Swędrzyńska Maciej Krajewski prezentuje: +48 665 543 144 Współpraca: Felieton: Tu to jest rychtyg 51 Małgorzata Annusewicz, Paweł Cieliczko, Karolina Karpe, Maciej Krajewski, Tadeusz Sławomir Lisiecki, Maria Łopatka, Marta Sankiewicz, Izabela Wielicka, Erik Witsoe, Anna Woźniak Z fyrtla Melpomeny: Teatr mplusm 20 e-mail: [email protected] Szkiełko, ok(n)o i i dusza 48 Poznański Alfabet Literacki: E jak E.T.A Hoffmann 18 ISSN 2392-232X Staż: Julia Szułczyńska Poznańskie symbole: Fontanna Apolla 52 Poznański gwiazdozbiór: „To improwizacja kieruje naszym Amerykanin w Poznaniu: Curiously Inclined 54 życiem” – wywiad z Maciejem Fortuną 22 Komiks: Michał Woźniak Ilustracje: Krzysztof Kąkolewski Anna Mikado-Pilch, Michał Woźniak, Agnieszka Zaprzalska Projekt, skład: Anna Woźniak, Michał Woźniak, Studio Graficzne Ornatus Smaczny Poznań: Poznań w detalu: Lubię dotyk drewnianych poręczy 26 Krem z buraczków z wędzonym twarogiem 56 Okładka: Maciej Krajewski facebook.com/lazegapoznanska 1(7)/2016 ISSN 2392-232X W NUMERZE Zapowiedzi, recenzje, zaproszenia 8-15 MAGAZYN BEZPŁATNY Sportowy Poznań: Miejskie zakamarki: Jeżyckie perełki 28 Sporty miejskie profesjonalnie 58 Życie w harmonii: Wielokulturowy Poznań: Trochę Zielonej Wyspy w Poznaniu 32 Przedwiosenny joging 60 Piękna Wielkopolska: Osobowość: Poznańskie legendy: Legenda o Szczerbcu, który naprawdę jest w Poznaniu 38 4 1(7)/2016 Wydawca: Joanna Swędrzyńska, tel. +48 665 543 144 adres redakcji: ul. Roosevelta 5, Poznań Uroczysko Maruszka 62 „W języku drzemie siła” wywiad z Katarzyną Wojtaszak 34 Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży dział sprzedaży: [email protected], tel. +48 724 322 783 Druk: Trans-Druk Kwestionariusz: Anna Szymczak 66 Lista punktów dystrybucyjnych Pulsu Poznania 67 Nakład: 10 000 Zastrzegamy sobie prawo do redagowania listów. Materiałów niezamówionych nie zwracamy. Redakcja nie odpowiada za treść reklam. Materiały patronackie i reklamowe na stronach: 3, 5, 7-15, 47, 56-57, 60-61, 65, 68 Miejsca dystrybucji magazynu – s. 67 oraz na stronie www.pulspoznania.pl OD REDAKCJI PAT R O N AT Y WSPÓŁPRACA 6 1(7)/2016 1(7)/2016 ISSN 2392-232X W szyscy już zauważają, że to życie nasze pędzi coraz szybciej i gdzieś zanika w nas umiejętność dostrzegania drobiazgów. To nie jest zarzut, a raczej smutny wniosek wypływający z obserwacji świata. Jak to zmienić i czy warto zwolnić, by chociaż od czasu do czasu zatrzymać się, przystanąć, skupić wzrok na szczególe? Warto i na całe szczęście dostrzega to coraz więcej ludzi, którzy zdają sobie sprawę z tego, że z takich właśnie drobiazgów składa się życie. Ze śniadania z bliskimi, z niedzielnego spaceru, z kawy z przyjaciółką. Coraz częściej słyszy się o uważności, życia w tempie slow – celebrowaniu relacji z bliskimi, czasochłonnym, ale przez to zdrowym przygotowaniu posiłków, stawianiu na rękodzieło i przedmioty wyjątkowe i takie też miejsca, wydarzenia, twórczość. Coraz więcej ludzi staje w opozycji do masowości, bylejakości, a dostrzega wartość w czymś może niepozornym, ale jedynym w swoim rodzaju. Nasze okładki w 2016 roku będą hołdowały właśnie tej zasadzie. Detal. Często chropowaty i nieregularny. Wyrwany z kontekstu stanowi osobne, harmonijne dzieło. Warto choć przez chwilę skupić na nim wzrok, zatrzymać się, celebrować moment. MAGAZYN BEZPŁATNY Kamienice na Roosevelta – perełki jeżyckiej architektury Improwizacja czyni jazz – wywiad z Maciejem Fortuną Wyrzeźbione życie Romana Kosmali Czy Szczerbiec jest w Poznaniu? Fotograficzna kolekcja witraży Galeria Miejska „Arsenał” w Poznaniu ogłasza drugą edycję konkursu “30/30” na najlepszą okładkę płytową 2015 roku. Konkurs przeznaczony jest dla grafików, których projekty graficzne okładek dla wydawnictw muzycznych (płyt kompaktowych, winylowych, itp.) zostały wydane w 2015 r. oraz do 29 lutego 2016 roku. Zwycięzca konkursu otrzyma nagrodę główną w wysokości co najmniej 5.000 zł wraz z dyplomem laureata drugiej edycji konkursu. W przypadku wysokiego poziomu zgłoszonych prac organizatorzy przyznają nagrody dodatkowe i wyróżnienia. Najlepsze projekty zostaną zaprezentowane na wystawie pokonkursowej w Galerii Miejskiej „Arsenał” w Poznaniu w terminie od 21 kwietnia do 24 maja 2016 r. Wyboru, podobnie jak miało to miejsce w przypadku pierwszej edycji konkursu, dokona niezależne jury składające się z przedstawicieli branży muzycznej i grafików, obradujące pod przewodnictwem jednego z najbardziej znanych grafików w branży – Rosława Szaybo. Okładki zgłaszać mogą zarówno graficy, jak i przedstawiciele branży muzycznej (redakcje pism branżowych, redakcje portali internetowych, patroni medialni, partnerzy konkursu, wytwórnie płytowe, dystrybutorzy itp.) w terminie od 4 stycznia 2016 r. do 29 lutego 2016 r. na adres e-mail: [email protected]. Regulamin konkursu jest dostępny na stronie internetowej (www.konkurs3030.pl) oraz na stronie internetowej Galerii Miejskiej „Arsenał” w Poznaniu (www.arsenal.art.pl/konkurs-3030). NAS PATRO Z NAT Więcej informacji na portalu Facebook: www.facebook.com/events/1661853227397537 8 1(7)/2016 „Bóg i dziewczyna” - wystawa ADU Ady Karczmarczyk PATN ARONS ZAT „Bóg i dziewczyna” to wystawa prezentująca prace ADU, Ady Karczmarczyk, artystki multimedialnej, performerki, blogerki, kompozytorki i piosenkarki, która, jak pisze na swoim blogu, w swojej twórczości stara się łączyć trzy niespajalne, walczące ze sobą światy: popkultury, sztuki i duchowości. Artystka opisuje wystawę „Bóg i dziewczyna” jako prezentującą te jej prace, które wykonane zostały pod wpływem zachodzącej w niej przemiany duchowej. Pokaz jest zapisem drogi do nawrócenia zobrazowany nowoczesną sztuką o intencjach ewangelizacyjnych i opisami burzliwego toru myślowego, który towarzyszył jej na drodze konwersji. Na wystawę „Bóg i dziewczyna” złożą się prace, które nie były jeszcze pokazywane w Poznaniu, a których prezentacja w ramach jednej wystawy ma także na celu zbadanie i prześledzenie ewolucji twórczej towarzyszącej specyficznej sytuacji nawracania się młodej osoby w dzisiejszej rzeczywistości. Ada Karczmarczyk (ur. 1985) ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu na wydziale Komunikacji Multimedialnej (Intermedia). Laureatka wielu konkursów: Doliny Kreatywnej, Kanonu Twórców oraz Spojrzeń 2015 Nagrody Fundacji Deutsche Bank. Uczestniczka wielu krajowych i międzynarodowych wystaw. W 2010 odbyła rezydencję artystyczną w Nowym Jorku. Mieszka i pracuje w Warszawie. Termin: 5 lutego -28 lutego 2016 r. Wernisaż: 5 lutego 2016r., godzina 18:00 19 lutego (piątek) 2016 r., godzina 18:00 – dyskusja wokół wystawy. Wśród zaproszonych gości będą ks. Andrzej Draguła i Mateusz Matyszkowicz. Galeria Miejska „Arsenał” E-book „Żeby było ładnie. Rozmowy o boomie i kryzysie street artu w Polsce” już w sprzedaży! Książka autorstwa Sebastiana Frąckiewicza wydana w lipcu 2015 roku okazała się hitem wydawniczymi Galerii Miejskiej Arsenał. Z początkiem tego roku publikacja ukaże się także w wersji elektronicznej i będzie dostępna na najpopularniejszych portalach oferujących e-booki. Zachęcamy do zapoznania się z realiami największych polskich street artowców! Wywiadów udzielili: M-City, Mariusz Libel, Otecki, Patyczak, Zbiok, Sainer, Ixi Color, Peter Fuss, Sepe, Pikaso, Magdalena Drobczyk oraz organizatorzy festiwali sztuki ulicy: Michał Kubieniec i Teresa Latuszewska – Syrda. Wydanie publikacji dofinansowane zostało ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach priorytetu „Literatura” – program „Promocja literatury i czytelnictwa”. NASZ PAT RON AT NASZ „Meandry PAT RON AT przestrzeni” Wystawa prac Antoniego Ruta w Fotoplastykonie Poznańskim Fotoplastykon kojarzony jest zwyczajowo ze stereofotografiami z epoki świetności tychże urządzeń – prezentującymi widoki miast, oraz sceny rodzajowe i pejzaże z przełomu XIX i XX w. Jednakże ta tradycyjna metoda eksponowania zdjęć pozwala również na różnego rodzaju wizualne eksperymenty, czego dowodzi wystawa dzieł Antoniego Ruta, prezentowana aktualnie w Fotoplastykonie Poznańskim. Ekspozycja „Meandry przestrzeni” stanowi rodzaj zderzenia wciąż aktualnych problemów artystycznych ze specyficzną metodą prezentacji, charakterystyczną dla fotoplastykonu – zarówno namysł nad znaczeniem przestrzeni, jak i wpływu uniwersum malarskiego na powszednią rzeczywistość. Dzieła prezentowane w ramach wystawy podejmują dialog z przestrzenią w jeszcze jeden sposób – jako foto-grafiki wykraczają poza sam fotoplastykon, otaczając przestrzeń w jego bezpośredniej bliskości. Wszystko to składa się na spójną całość, wizualną opowieść poświęconą temu, co nienazwane. Wystawy w Fotoplastykonie Poznańskim organizowane są we współpracy z Wydawnictwem Miejskim Posnania. Oficjalny blog Fotoplastykonu Poznańskiego: www.fotoplastykonpoznanski.pl Termin: 2 lutego – 13 marca 2016 r. Galeria Miejska „Arsenał” „U stu-dni islamu” – wystawa indywidualna Tomasza Matusewicza N a wystawie Tomasza Matusewicza „U stu-dni islamu” zaprezentowany zostanie zespół instalacji interi multimedialnych poświęconych kulturowemu znaczeniu islamu i jego stałej obecności w życiu społecznym Turcji. Na wystawie zostanie zaprezentowany film będący rejestracją przygotowań do modlitwy w meczecie, stanowiący punkt dojścia rozbudowanego programu aranżacyjnego wystawy obejmującego trzy górne sale Galerii, którego kluczowym elementem jest napis zbudowany z modlitewnych dywanów wraz z pozostawionymi przy nich butami. Inspiracją dla powstałych prac jest zderzenie cywilizacji islamu i chrześcijaństwa na płaszczyźnie architektonicznej, ale i duchowej. Wystawa stawia pytanie, na ile asymilacja kulturowa pomiędzy tymi kulturami jest możliwa. Specyficzna konstrukcja prac pozwala interpretować je w kontekście odmienności cywilizacyjnej Zachodu i Orientu, jakim od kilku stuleci dla Europy są ziemie dawnego Imperium Osmańskiego. Niegdyś Lewant stanowił punkt odniesienia dla budowy tożsamości europejskiej i takim staje się obecnie w trudnej sytuacji życiowej, która dotknęła kilka milionów uchodźców. Eksponowane prace pokazują, że obie cywilizacje nie powinny być traktowane jako swoiste antytezy, ale wzajemnie ubogacające się centra kulturowe, których wyjątkowość wynikła z długotrwałego współistnienia i przenikania się. W tym kontekście artysta ukazuje islam zarówno z perspektywy zewnętrznego obserwatora, ale też z perspektywy osoby, która w sposób twórczy próbuje dotrzeć do sedna społeczeństwa muzułmańskiego. Będzie to zewnętrzne spojrzenie na islam stanowiącego fundament kultury pogranicza Azji, Europy i Afryki Tomasz Matusewicz (ur. w 1967 r. w Szamotułach) polski artysta plastyk. Artysta ukończył Wydział Malarstwa, Grafiki i Rzeźby PWSSP (obecnie Akademia Sztuk Pięknych) w Poznaniu w 1993 r., uzyskując dyplom z wyróżnieniem w dziedzinie malarstwa i rzeźby. Promotorami byli prof. Jan Berdyszak i prof. Jan Świtka. W 1997 r. uzyskał Nagrodę Artystyczną Miasta Poznania dla Młodych Twórców, w 1997 otrzymał srebrny medal Salonu Rzeźby Wiosna ’97 w Warszawie, w 2003 zyskał stopień naukowy doktora sztuki. Brał udział w szeregu wystaw indywidualnych i zbiorowych w kraju (Poznań, Konin, Łódź, Toruń) i zagranicą (Niemcy, Słowacja), a także w działaniach teatralnych. Jest pracownikiem naukowym Katedry Malarstwa, Rysunku i Sztuk Wizualnych na Wydziale Architektury Politechniki Poznańskiej. Jego dzieła, to szereg instalacji, utrzymanych w duchu minimal art, niektóre o charakterze plenerowym, w których niekiedy ważną rolę symboliczną pełni światło. Porównuje się je z twórczością Mirosława Bałki. Tworzy ponadto obrazy religijne (kościół Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu), ilustrował książkę „Różaniec drogą do nieba ks. Rafała Pierzchały” (1997). Jest współautorem aranżacji pomnika nagrobnego Pawła Grabowskiego na cmentarzu parafii Matki Bożej Pocieszenia w Poznaniu (2008). Termin: 5 lutego 2016 – 6 marca 2016 Artysta: Tomasz Matusewicz Kurator: Piotr Bernatowicz NASZ PAT RON AT 1(7)/2016 9 ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA Konkurs “30/30” na najlepszą okładkę płytową 2015 roku ...czyli o męstwie dawnych mieszkańców Poznania. Czy znacie odważnych, mężnych ludzi? Tacy byli dawni Poznaniacy, którzy opiekowali się swoim miastem! Spróbujemy ich bliżej poznać i sprawdzimy jak byśmy sobie poradzili żyjąc tak ja oni. Cztery żywioły już obmyślają zagadki, które przypomną Wam nasze żywiołowe wycieczki! Spotkamy się w ratuszowej szatni, zaraz po „koziołkach”. Wycieczkę poprowadzi Agnieszka Idziak, autorka książki „Cztery żywioły i dwa koziołki”, historyk, licencjonowana przewodniczka po Poznaniu. 27.02.2016 sobota, godz. 12:15 Więcej informacji: www.poznandladzieci.pl www.facebook.com/dwakoziolki obowiązują zapisy: tel. 504152120, e-mail: [email protected] Wycieczki w cenie: 20 zł/dziecko Dorośli towarzyszący dziecku nie płacą. Czas trwania wycieczki: ok. 1-1,5 godz. 10 1(7)/2016 Liga Kobiet Sukcesu NASZ PA TR ON AT Liga Kobiet Sukcesu powstała, by zrzeszać niezwykłe kobiety. Założyły ją we wrześniu 2015 roku dwie przedsiębiorcze kobiety: Joanna Bogielczyk i Patrycja Nowaczyk. Obie wierzą, że w kobietach jest MOC i SIŁA i że kobiety razem zdziałają więcej niż w pojedynkę. Liga Kobiet Sukcesu to społeczność kobiet, która się wspiera, motywuje, wymienia doświadczeniami i realizuje śmiałe pomysły promujące przedsiębiorczość, networking, rozwój osobisty i pomoc dzieciom! Kobiety w Lidze są otwarte na innych, cenią długotrwałe, lojalne relacje i wierzą, że poprzez wspólne działania wywierają pozytywny wpływ na swoje otoczenie. To kobiety, które stale rozwijają swój potencjał, by być kobietami sukcesu. Co ważne, każda z nich jest inna i każda z nich ma swoją własną definicję sukcesu. Realizują się na płaszczyźnie zawodowej, rodzinnej, w sporcie, w działalności charytatywnej – każda inaczej, ale łączy je to, że w życiu szczególnie cenią sobie ludzi. Liga Kobiet Sukcesu opiera się na networkingu, na autentycznych relacjach i pozytywnych wartościach, takich jak uczciwość i wzajemność. Dobry networking to proces, który wymaga zaangażowania i pomocy innym. Dlatego celem założycielek Ligi było stworzenia grona kobiet, które będzie się doskonale znało i nawzajem polecało. Networkingowi służą stałe elementy każdego spotkania Ligi: Speed Business Dating, czyli wymiana wizytówek oraz przerwa kawowo-networkingowa. Dzięki nim uczestniczki spotkania mogą porozmawiać i poznać się bliżej. Taka formuła gwarantuje, że każda obecna ma szansę spotkać przyszłego klienta czy też partnera biznesowego. Spotkania Ligi Kobiet Sukcesu odbywają się w Poznaniu w każdy pierwszy czwartek miesiąca. Najbliższe terminy spotkań: 3 marca, 7 kwietnia, 5 maja Zapraszamy wszystkie przedsiębiorcze kobiety na inspirujące spotkania Ligi Kobiet Sukcesu. Kontakt: www.ligakobietsukcesu.com facebook.com/ligakobietsukcesu email: [email protected] Prezeska SLK Joanna Bogielczyk +48 503 048 293 Prezeska SLK Patrycja Nowaczyk +48 607 990 828 Akademia Piłkarska Reissa Nie ma lepszego pomysłu na wypełnienie wolnego czasu dziecka niż zapewnienie mu aktywnego zajęcia, które bawi i uczy. Do takich należą treningi piłkarskie, które Akademia Piłkarska Reissa prowadzi we wszystkich kolejnych kategoriach wiekowych: 4-6 lat: SKRZAT, 7-9 lat: ŻAK, 10-11 lat: ORLIK, 12-13 lat: MŁODZIK, 14-15 lat: TRAMPKARZ, 16-17 lat: JUNIOR MŁODSZY, zapewniając niezbędną ciągłość szkolenia. Do drużyn w ponad 90 lokalizacjach i 5 województwach mogą dołączać zarówno chłopcy jak i dziewczynki. Nie prowadzimy selekcji – wszystkie dzieci, które chciałyby w przyszłości zostać drugim Messim czy Ronaldo, mogą spróbować swoich sił w naszej Akademii. Piłkarskie marzenia najmłodszych rodzice mogą spełnić w kilka chwil – wraz z wejściem na boisko syna czy córki w pomarańczowym lub błękitnym trykocie Akademii – mówi Piotr Reiss, król strzelców polskiej Ekstraklasy, reprezentant Polski w piłce nożnej. Jak dołączyć do Akademii? Krok po kroku: Zarejestruj się na naszej stronie konto.akademiareissa.pl/rejestracjaotwarte Przyjdź na cztery otwarte treningi zapoznawcze w wybranej przez Ciebie lokalizacji. Dołącz na dłużej do Akademii Piłkarskiej Reissa. Michał Bugalski, Małgorzata Widomska „Pathosformeln” Termin Pathosformeln został utworzony przez Aby Warburga na potrzebę rodzącej się dziedziny badań nad kulturą. Przywołany w osobistym kontekście rodzinnej wystawy jest pewnego rodzaju zaobserwowaniem i fascynacją przystawalności mikro i makro procesów kształtowania się sztuki. Pojawiające się w historii formy wsteczne pozwalają zaobserwować charakterystyczne napięcia powtórzeń, artystycznych gestów będących paratańcem. Paweł Mościcki charakteryzuje Pathosformeln jako formę ekspresji plastycznej umiejscowioną w ciele, dla której redukcja do treści nie jest możliwa ze względu na przemieszanie tego, co aktualne z minionym. Swoim istnieniem jednak mogą sprowokować powrót doświadczenia. W głębokiej rzeczywistości są to obrazy symboliczne, które odwołując się do pamięci emocjonalnej muszą pozostać przednarracyjne i jako takie przedrefleksyjne. „Warburg pojmował obrazy, jako nadzwyczaj czułe sejsmografy wyczuwające odległe wstrząsy lub traktował je niczym nekromantów, którzy w stanie pełnej świadomości mówią o nachodzących ich duchach” – słowa Agambena świetnie definiują działanie artysty (cyt. za Paweł Mościcki Sejsmografy przewrotu, Konteksty). Pomimo, że identyfikujemy w naszych pracach zdarzenia z przeszłości, obecność domu rodzinnego, a nawet portrety osób, zarówno fotografie Michała, jak i moje obrazy są bardzo bliskie abstrakcji. Jest to abstrakcja pozostająca w pozornym rozdarciu, która niechętnie wyzbywa się funkcji ikonograficznej jednocześnie traktując treść jako redukcję przeżycia. Nasz duet artystyczny ogranicza się do decyzji o dopasowaniu obrazów, które powstały w sposób niezależny, jednak dotykają wspólnego doświadczenia domu rodzinnego. Korespondencja ich formy jest tym, co pod pretekstem tego projektu chcemy uchwycić. Dopasowanie jest tu przeciwwagą dla zestawienia. Zastawieniu mogą podlegać rzeczy odległe, dopasowaniu natomiast te, które są ukrytą jednością. – Małgorzata Widomska Wystawa trwa do 4 marca organizator: Galeria Piekary Dziedziniec Różany, CK Zamek www.galeria-piekary.com.pl partner: Fundacja 9/11 Art Space www.fundacjaartspace.pl 1(7)/2016 11 ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA Cztery żywioły zapraszają do ratusza MILES LIVES! Miles Davis & Gil Evans Maciej Fortuna International Quartet – ZOŚKA Zośka jest córką dwóch odległych od siebie światów. Pełnej odwagi i otwartości kultury amerykańskiej oraz nieskalanej, przepięknej muzyki ludowej znad Wisły. Zośka to rezolutna młoda dziewczyna o słowiańskich przymiotach i amerykańskim sercu – za ich połączeniem stoi jazzman Maciej Fortuna i jego przyjaciele z USA – Mack Goldsbury, Erik Unsworth i Frank Parker. To żywy przykład czerpania z energii kryjącej się w polskiej muzyce ludowej. Energii, która zyskuje nowe znaczenie właśnie w towarzystwie ZOŚKI. Twórcy: Maciej Fortuna – polski trębacz, kompozytor jazzowy i producent muzyczny; prowadzi wydawnictwo płytowe oraz studio nagrań Fortuna Music. Wykłada jako adiunkt w klasie trąbki jazzowej w Akademii Muzycznej w Poznaniu. W 2014 roku uhonorowany został Nagrodą Artystyczną Miasta Poznania. W latach 2010 i 2011 uznany „nadzieją polskiego jazzu” w dorocznych ankietach jazz top czytelników magazynu „Jazz Forum”. Mack Goldsbury – jest nagradzanym, niezależnym artystą – muzykiem jazzowym, był dwukrotnie nominowany do nagrody Grammy, uzyskał tym samym uznanie w wielu krajach na całym świecie. Dzięki miłości do podróży i jazzu, jako muzyk potrafi doskonale odnaleźć się zarówno w kraju jak i za granicą. Erik Unsworth – wykłada na wydziale muzyki na University of Texas w El Paso. Od kiedy przeprowadził się do El Paso, na dobre zagościł jako aktywny artysta lokalnej sceny muzycznej. Frank Parker –1991 roku został wybrany najlepszym perkusistą jazzowym w ramach Programu Jazzowego Stowarzyszenia Nauczycieli Muzyki Illinois. W tym samym roku otrzymał stypendium do Western Illinois University, które ukończył w 1995 roku uzyskując dyplom muzyka. Artysta uczestniczył w dwóch nagraniach z jazzowym zespołem uniwersyteckim, które zostały nominowane do nagrody Grammy. Fortuna Music in Poznań, Poland recorded by Maciej Fortuna mix and mastering UTEP Studios, El Paso, Teksas, USA, sound engineer Erik Unsworth produced by Maciej Fortuna and Erik Unsworth 12 1(7)/2016 Dni św. Patryka 2016 Fundacja Kultury Irlandzkiej po raz trzynasty organizuje w Poznaniau Dni św. Patryka. Cykl wydarzeń kulturalnych organizowanych wokół święta narodowego Irlandii, które przypada na 17 marca, ma pozwolić na wszechstronne poznanie Zielonej Wyspy. W programie nie zabraknie więc muzyki. W tym roku w wykonaniu 7-osobowego zespołu prosto z Irlandii. Zespół przyjeżdża do Polski na specjalne zaproszenie Fundacji, oprócz koncertów będzie zaangażowany w specjalne warsztaty muzyczne dla szkół biorących udział w projekcie „Irlandia w szkole”, realizowanym od kilku lat przez Fundację na terenie całej Polski. 13 marca wspólnie z Muzeum Archeologicznym zaprosimy całe rodziny na Dzień Irlandzki, będzie taniec, muzyka, warsztaty plastyczne i wiele zielonych atrakcji. Nie zabraknie także dobrego kina, Festiwal Filmu Irlandzkiego po raz kolejny odbędzie się w Charlie Monroe Kino Malta. Co roku wielką popularnością cieszą się warsztaty tańca irlandzkiego, nie zabraknie ich więc również w tej edycji. Taniec pojawi się także w formie wielkiej zabawy tanecznej czyli popularnego w Irlandii ceili. Specjalne atrakcje przygotowane zostały dla uczestników projektu „Irlandia w szkole”. Wyjątkowym wydarzeniem w czasie Dni św. Patryka będzie wernisaż wystawy „Powstanie Wielkanocne 1916-2016” poświęconej największemu zrywowi narodowyzwoleńczemu Irlandczyków. Setna rocznica tego wydarzenia jest celebrowana na całym świecie. Wystawa zagości w Muzeum Powstania Wielkopolskiego na Starym Rynku, a wernisaż odbędzie się 11 marca. Swój udział w tym wydarzeniu potwierdził Ambasador Irlandii dr Gerard Keown. Dni św. Patryka będą się odbywać w Poznaniu od 10-17 marca dokładny program imprez znaleźć będzie można na stronie www.fki.home.pl i profilu Fundacji na FB FundacjaKulturyIrlandzkiej Wstęp na wszystkie imprezy w ramach Dni św. Patryka jest bezpłatny Mecenasem Fundacji jest Bank Zachodni WBK 6 maja 1957 roku, w studiu wytwórni Columbia zrealizowana została pierwsza sesja nagraniowa orkiestry Gila Evansa i trębacza Milesa Davisa. Spotkanie to stało się początkiem niezwykłej, trwającej pięć lat współpracy, w trakcie której powstały trzy albumy uznane za znaczące nie tylko w historii jazzu, ale w dziejach całej muzyki amerykańskiej. Pierwszy z nich, Miles Ahead, nawiązywał ściśle do estetyki cool, obecnej dotychczas przede wszystkim w jazzowej kameralistyce. Porgy And Bess, drugi album był hołdem złożonym geniuszowi - George’owi Gershwinowi. Doskonale znana amerykańskiej publiczności opera stała się dla duetu Evans-Davis pretekstem do stworzenia zupełnie nowej, oryginalnej przestrzeni dźwiękowej. W grudniu 1959 roku Evans i Davis spotkali się ponownie w studio, by rozpocząć pracę nad trzecim albumem, zatytułowanym Sketches Of Spain. Każda z pięciu kompozycji zarejestrowanych na płycie jest arcydziełem, jazzową impresją na temat muzyki hiszpańskiej i południowoamerykańskiej. Wzbogacona paleta brzmieniowa orkiestry, nasycona sonorystyką instrumentacja i sugestywny, emocjonalny przekaz solisty zbliżyły Sketches Of Spain do obszaru muzyki symfonicznej. Album ten, przez krytyków uznany za najlepszy w dorobku obu artystów, wywarł decydujący wpływ na rozwój współczesnego jazzu wielkoorkiestrowego. „Pierwsze w Polsce koncertowe wykonanie repertuaru zaczerpniętego z Miles Ahead, Porgy And Bess i Sketches Of Spain jest dobrym początkiem do świętowania 90. rocznicy urodzin genialnego trębacza, jednego z największych jazzowych poetów. Od wielu lat podążamy ścieżką przyjaźni Milesa Davisa i Gila Evansa, próbując zbliżyć się do fenomenu dokonań obu artystów i podzielić się muzyką przez nich stworzoną z najbliższymi nam, polskimi wielbicielami jazzu. Zaczęliśmy od początku – od rekonstrukcji albumu Birth Of The Cool. Podczas długich prób i wielu koncertów nawet nie marzyliśmy, że uda nam się wykonać ten program z jedynym żyjącym członkiem legendarnego Nonetu Milesa – Lee Konitzem. W listopadzie 2014 roku, po 65 latach od nagrania płyty, materiał ten zabrzmiał na scenie Estrady Poznańskiej podczas festiwalu Made In Chicago z Lee Konitzem i Maciejem Fortuną jako solistami. Wybór programu, zaczerpniętego z kolejnych albumów Davisa i Evansa jest naturalną konsekwencją naszych dążeń i inspiracji. Sięgnęliśmy po najpiękniejsze utwory, które na zawsze odmieniły świat jazzu wielkoorkiestrowego i stały się obszarem spotkania malarskiej wrażliwości, poetyckiego liryzmu i muzycznej wyobraźni. Wykonamy je po raz pierwszy w Polsce 13 marca 2016 roku w Auli Nova Akademii Muzycznej w Poznaniu.” Maciej Fortuna i Patryk Piłasiewicz NASZ Koncert z okazji 90. urodzin Milesa Davisa PA TR ON AT Akademia Muzyczna w Poznaniu Aula Nova 13 marca, g. 19.00 solista: Maciej Fortuna (trąbka) Orkiestra Jazzowa Akademii Muzycznej w Poznaniu pod dyrekcją Patryka Piłasiewicza Miasto światłem malowane Czytelnikom „Pulsu Poznania” Erika Witsoe nie trzeba przedstawiać. Mamy nadzieję, że jego zdjęcia na naszych okładkach w 2015 r. podbiły serca poznaniaków i znalazły ich uznanie. Dla nich właśnie nie lada gratką będzie wydany niedawno album „Okiem przybysza”. Za sprawą Wydawnictwa Debiuty entuzjaści Witsoe i jego postrzegania miasta otrzymują prawdziwą, wizualną ucztę. Naprawdę jest czym oko nacieszyć. Subtelna kolorystyka zdjęć, nieoczywiste kadry, iluzje odbić rodem z zaczarowanej krainy. Liczne ujęcia osnute mgłą, rozproszone światła witryn i ulicznych latarń ukazują piękne fragmenty miasta o świcie, zmroku i przy zachodzie słońca. Całości dopełnia lapidarny komentarz, niczym wyjęty z pamiętnika samego autora. Edycja w wielkim formacie, dosłownie (29 x 31 cm) i w przenośni, wsunięta w dodatkowy karton. Obowiązkowa pozycja na półkę każdego miłośnika Poznania. Poznań by Erik Witsoe „Okiem przybysza” Okładka: twarda + karton liczba stron: 96 Wymiary: 290 mm x 315 mm ISBN: 978-83-940556-4-6 Wydawnictwo Debiuty NASZ PA TR ON AT 1(7)/2016 13 ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA Columbia Sessions ARSENAŁ FILMÓW – DOKUMENTY O ARTYSTACH Polski Teatr Tańca zaprasza na Festiwal Atelier Polskiego Teatru Tańca, który odbędzie się w dniach 10-13 marca 2016 roku na Scenie Wspólnej w Poznaniu. Festiwal Atelier to święto tańca, podczas którego prezentowane są publiczności premierowe spektakle młodych artystów Polskiego Teatru Tańca. W programie festiwalu znajdą się, m.in premierowe pokazy choreografii tancerzy Polskiego Teatru Tańca oraz gościnne spektakle Teatru Tańca Zawirowania oraz Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu ROZBARK. Troje tancerzy (Marcin Motyl, Adrian Radwański oraz Monika Błaszczak - uczennica Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej) zadebiutują podczas Festiwalu jako choreografowie. NASZ PAT RON AT Program Festiwalu: Dzień 1. 10 marca, godz. 20:00, Scena Wspólna „Need me” (2014), chor. Andrzej Adamczak PREMIERA „Touch me”, chor. Andrzej Adamczak Dzień 2. 11 marca, godz. 20:00, Scena Wspólna PREMIERA „Plan”, chor. Marcin Motyl „Democratic Body” (2015), chor. Anna Piotrowska – spektakl gościnny Bytomskiego Teatru Tańca i Ruchu ROZBARK Dzień 3. 12 marca, godz. 18:00, Scena Wspólna „Zbliżenia” (2011), chor. Tomáš Nepšinský, Karolina Kroczak, Magda Radłowska, Szymon Osiński – spektakl gościnny Teatru Tańca Zawirowania PREMIERA „UNISono”, chor. Adrian Radwański Dzień 4. 13 marca, godz. 20:00, Ogólnokształcąca Szkoła Baletowa (początek w Farze Poznańskiej) „Polski Teatr Tańca promuje” PREMIERA „Śnienie”, chor. Monika Błaszczak – wstęp wolny Termin: 10-13 marca Scena Wspólna, ul. Brandstaettera 1 Organizator: Polski Teatr Tańca Ceny biletów na spektakle na Scenie Wspólnej: 40 zł/20 zł Karnet na wszystkie dni festiwalowe na Scenie Wspólnej: 90 zł/45 zł 14 1(7)/2016 Łazęga poznańska czyli Maciej Krajewski i jego portrety – wystawa Urodził się 21 maja 1968 roku w Poznaniu. Odkąd pamięta, fascynowała go fotografia, obserwacja i pragnienie zatrzymania obrazów w kadrze, oddanie nastroju, światła, przemijającej bezpowrotnie chwili. Stąd jego codzienna wędrówka z aparatem fotograficznym przez rodzinne miasto po pracy w szpitalu (z zawodu jest pielęgniarzem). Swoje zdjęcia prezentuje na co dzień na portalu społecznościowym, opatrując je refleksyjnymi komentarzami. Można je śledzić za pośrednictwem fanpejdża facebook.com/lazegapoznanska Jego pierwsza wystawa fotografii zatytułowana „Łazęga poznańska, powsinoga podwórkowa” miała miejsce w galerii Stowarzyszenia Dom Trzeźwości w Poznaniu i kolejne: w ogrodzie zimowym Wielkopolskiego Centrum Onkologii; w Krakowie, na Kazimierzu, w JCC (Jewish Cummunity Centre), w Republice Sztuki Tłusta Langusta, kawiarni Coffe Heaven w Starym Browarze i ostatnia, zatytułowana „Salve Poznań” w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu. W maju ubiegłego roku odbyła się wystawa plenerowa nad Jeziorem Rusałka poświęcona śladom poznańskich Żydów. Wszystkie wystawy stanowią realizację fotograficznego cyklu pod wspólną nazwą „Łazęga poznańska” i są zapisem nostalgicznych wędrówek po starym Poznaniu, zapisem dokumentującym zarówno miejsca piękne i magiczne, mimo, że mało znane, jak i napotkanych po drodze fascynujących go ludzi. Fotografowanie ich twarzy, portretowanie ludzi jest jego prawdziwą pasją Macieja Krajewskiego. wernisaż: 26 lutego, godz. 20:00 Alternativa Club ul. Św. Marcin 80/82 wstęp wolny wystawa potrwa do końca marca NASZ Bezpłatne PATRONAT Targi Kariera IT w Poznaniu 20 lutego w Hotelu Novotel Centrum w Poznaniu odbędzie się kolejna edycja bezpłatnych targów Kariera IT dla województwa wielkopolskiego. Wydarzenie jest skierowane do specjalistów IT oraz studentów ostatnich lat kierunków informatycznych. Na uczestników czekać będą: najlepsze oferty pracy, prelekcje merytoryczne, pokazy nowinek technologicznych (m. in. druku 3D i długopisów cyfrowych) i starych komputerów, a także konkursy z nagrodami. Wybrane prelekcje: - Jak wykorzystać pełne możliwości Oracle EXADATA (Łukasz Karwacki) - Invisible Computing a IOT. Długopisy cyfrowe (Rafał Witkowski) - Android Wear – tworzenie aplikacji na zegarki (Mieszko Stelmach) - Rola dżemów w karierze twórcy gier (Robert Podgórski) - 3 rzeczy, które możesz zrobić dziś, by zdobyć zaproszenia na rozmowy rekrutacyjne do pracy marzeń w przyszłym tygodniu (Iza Wojtaszek) - Trendy w analizie danych (Łukasz Grala) - Mity TDD (Bartosz Mikulski) Wszelkie szczegóły i darmowa rejestracja na stronie: careercon.pl/konferencja/ kariera-it-poznan-20-02-2016 „Nie buduję już pomników” reportaż o Władysławie Hasiorze, zrealizowany przez Urszulę Dubowską i Pawła Sosnowskiego w 1998 r. Gościem spotkania będzie Jerzy Gąsiorek – założyciel i wieloletni dyrektor Biura Wystaw Artystycznych w Gorzowie Wielkopolskim, miłośnik sztuki Hasiora, który znał artystę osobiście. Galeria Miejska „Arsenał” w Poznaniu serdecznie zaprasza na wydarzenie inicjujące nowy cykl edukacyjny poświęcony twórczości wybitnych artystów. Podczas każdego ze spotkań emitowany będzie film dokumentalny powstały w oparciu o biografię wybranego polskiego twórcy. „Arsenał filmów” umożliwi również niecodzienne spotkania z ekspertami – badaczami kultury i znajomymi artystów, o których opowiadają dokumenty. Rozwiną oni najciekawsze filmowe wątki i wzbogacą wiedzę na temat plastyków o ciekawostki, których często pozbawione są nawet poświęcone im monografie. termin: 25 lutego 2016, godz. 18:00 Wstęp bezpłatny! CHWYĆ SZTUKĘ! Wraz z nowym rokiem Galeria Miejska „Arsenał” rozpoczyna cykl spotkań edukacyjnych „CHWYĆ SZTUKĘ!”. Mają one na celu poszerzenie i usystematyzowanie wiedzy na temat różnych tendencji we współczesnej sztuce. Dołożymy starań, by w interesujący sposób przybliżyć Państwu obszar kultury, który wielu osobom wydaje się niezrozumiały i bardzo hermetyczny. Tematy spotkań powiązane będą z aktualnymi, odbywającymi się w Arsenale, wystawami lub działaniami. Cykl rozpoczął się 9 lutego, wykładem poświęconym zjawisku nowych mediów w sztuce. Na warsztat wzięte zostały m.in. video art czy teledyski. Podczas spotkania poruszono również zagadnienie relacji mediów tradycyjnych (analogowych), jak rysunek, malarstwo czy rzeźba, z nowymi (cyfrowymi), np. fotografia, film, internet. Serdecznie zapraszamy na kolejne spotkanie z cyklu „Chwyć sztukę”! Grupa odbiorcza: spotkanie skierowane do młodzieży w różnym wieku i dorosłych. Z Wstęp bezpłatny! N A S NAT O R T PA NASZ PAT RON AT Dom Bretanii, Stary Rynek 37 Opowieści nocy (Les contes de la nuit), 2011, film animowany, reż. Michel Ocelot, 84 min. W nieznanym dużym mieście, nocą, w starym kinie odbywa się narada. Uczestniczy w niej dwoje młodych aktorów oraz ich nauczyciel. Tematem spotkania jest film, jaki chcieliby zrealizować, role, w jakie chcieliby się wcielić. Dysponując wielkim księgozbiorem baśni, legend i przypowieści ze wszystkich stron świata tworzą scenariusze, kostiumy i dekoracje, które następnie materializują się w egzotyczną opowieść. Film nominowany do Złotego Niedźwiedzia 2011. Udostępniony przez Instytut Francuski w Polsce. Film w wersji oryginalnej w polskimi napisami. 24 lutego, godz. 18:00 Wstęp wolny Mała czarna – wykład dra Piotra Szaradowskiego z cyklu Les vêtements Francis, czyli o modzie z francuskiej szafy. Mała czarna sukienka wymyślona przez Chanel miała zarówno swoich przodków, jak i naśladowców. Wykład pozwoli ich poznać, a ułatwią to dwie niezwykłe czarne suknie z 1920 roku i z połowy lat 20. XX wieku. 25 lutego, godz. 18:30 Zazdrość (La jalousie), 77 min., reż. Philippe Garrel. Film w oryginalnej wersji językowej z polskimi napisami. 9 marca, godz. 18:00 Wstęp wolny Kuchnia w kulturze portugalskiej. Część 1 – wykład dra Wojciecha Charchalisa (UAM) z cyklu Portugalomania, 10 marca, g.19:00 Warsztaty tańców bretońskich FOLK FOR FUN – prowadzenie: Anna Trąbała. NASZ 15 marca godz. 18:00 Wstęp wolny PAT RON AT Recital Artura Rucińskiego W 2009 roku Artur Ruciński zadebiutował w Berlińskiej Staatsoper w roli Oniegina pod batutą Daniela Barenboima, rozpoczynając tym samym błyskotliwą karierę międzynarodową. Występował u boku m.in. takich artystów jak Piotr Beczała (Łucja z Lammermoor w Staatsoper w Hamburgu) i Placido Domingo (Simon Boccanegra w Teatro alla Scala w Mediolanie), solista Metropolitan Opera, Teatro alla Scala i Covent Garden, który w sezonie 2009/2010 został umieszczony przez magazyn „Festspiele” na liście 20 najlepszych śpiewaków operowych na świecie. Podczas recitalu 3 kwietnia Artur Ruciński wykona dla Państwa najsłynniejsze arie barytonowe z oper Verdiego (Traviata i Trubadur), Donizettiego (Don Pasquale) oraz dobrze znane i lubiane kuplety Toreadora z Carmen Bizeta. Towarzyszyć mu będzie solistka Małgorzata Olejniczak-Worobiej (duet Violetty i Germonta z Traviaty) i orkiestra Teatru Wielkiego pod batutą Gabriela Chmury. Teatr Wielki 3 kwietnia, godz. 18:00 Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za zmiany wprowadzone przez organizatorów 1(7)/2016 15 ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA ZAPOWIEDZI, RECENZJE, ZAPROSZENIA IX Festiwal Atelier Polskiego Teatru Tańca Ilustracja: Anna Pilch Mikoda KOMIKS Niech Poznań będzie jak Bilbao N ie płakałem na wieść o tym, że Jan A.P. Kaczmarek przenosi swój wielki festiwal Transatlantyk z Poznania do Łodzi. Wiedziałem, że Poznań i tak już zawsze będzie portem macierzystym Transatlantyku, a po jego odpłynięciu pozostaną znaczne środki finansowe, które umożliwią wsparcie licznych inicjatyw kulturalnych, a w efekcie doprowadzą do powstania kolejnych projektów. Te zaś przyniosą poznaniakom wiele radości i satysfakcji, a nasze miasto uczynią prawdziwym inkubatorem kultury. Zmartwiła mnie natomiast bardzo wiadomość o tym, że Grażyna Kulczyk sprzedała Stary Browar niemieckiej firmie związanej z Deutsche Bankiem. I nie, żebym miał coś do Niemców, tylko wiem, że w tabelkach niemieckich bankierów nie będzie miejsca na sztukę, a na sztukę wysoką to już na pewno i właściwie to już możemy zmienić nazwę tego obiektu z Centrum Handlu, Sztuki i Biznesu na zwyczajne Centrum Handlowe. Jeszcze bardziej zmartwiła mnie jednak wiadomość, że – wbrew wcześniejszym zapowiedziom prezydentów Ryszarda Grobelnego i Jacka Jaśkowiaka – nie powstanie w naszym mieście muzeum sztuki współczesnej, w którym znalazłoby się miejsce dla kolekcji Grażyny Kulczyk. Zbiory kolekcjonerki są podobno tak fantastyczne, że miasto, które uzyska możliwość ich eksponowania, stanie się ważnym punktem na europejskiej mapie sztuki współczesnej. Bardzo bym chciał, żeby tym miastem stał się Poznań. Nie trafia do mego przekonania wyjaśnienie prezydenta Jacka Jaśkowiaka, jakoby Grażyna Kulczyk chciała, żeby jej kolekcja była eksponowana w mieście większym niż Poznań i dlatego zwróciła się do władz Warszawy z wnioskiem o wskazanie miejskich działek, na których mogłoby zostać zbudowane muzeum wystawiające jej zbiory. Skoro bowiem Bilbao liczące ok. 350 tysięcy mieszkańców nie było zbyt małe, by znalazło się w nim Muzeum Guggenheima, to tym bardziej Poznań, w którym mieszka 500 tysięcy ludzi, nie powinien być zbyt mały dla kolekcji Grażyny Kulczyk. Przykład Bilbao wydaje mi się w tym zakresie szczególnie instruktywny. To największe miasto w Kraju Basków, które od upadku reżimu generała Franco w 1975 roku przez kilkanaście lat nie mogło podnieść się z kryzysu. Władze miejskie wpadły wówczas na pomysł, że jedną z dźwigni, która da mu impuls rozwojowy, będzie stworzenie muzeum sztuki nowoczesnej. W ciągu kilku lat powstał futurystyczny budynek zaprojektowany przez Franka Gehry’ego (do którego nawiązała Grażyna Kulczyk, umieszczając kurtynę z falowanej blachy na parkowej elewacji Starego Browaru). 16 1(7)/2016 Powstanie Muzeum Guggenheima wygenerowało ok. 9000 nowych miejsc pracy, a już w pierwszych dwóch latach jego funkcjonowania do zapomnianego Bilbao przybyło 2,6 milionów turystów, z czego aż 80% po to, aby zobaczyć ekspozycje sztuki współczesnej. Muzeum Grażyny Kulczyk w Poznaniu mogłoby stać się miejscem na miarę Muzeum Guggenheima w Bilbao, mogłoby być magnesem, które przyciągnie do naszego miasta miliony turystów i to nie tylko po to, żeby zorganizować tutaj tani wieczór kawalerski, ale żeby poobcować z najlepszą sztuką współczesną. To rodzaj turystów, o których marzy każde europejskie miasto. Władze miejskie powinny zrobić wszystko, by pozyskać tak fantastyczną ekspozycję. Takie muzeum to budowanie wizerunku miasta i jego rozpoznawalności oraz bardzo wymierne korzyści finansowe. O tym wszystkim myślałem idąc rewitalizowanym, starym korytem Warty. Wielkie, półokrągłe okna budynku Starej Gazowni wydały mi się łudząco podobne do odrestaurowanych szklanych tafli na starym paryskim dworcu kolejowym d’Orsay, w którym podziwiać można dzieła francuskich impresjonistów. Stara Gazownia, Stare Koryto Warty, Kontener Art, Warta oraz zbiory sztuki zgromadzone przez wybitną poznaniankę. Posiadamy wszystkie elementy, by Poznań stał się jednym z najważniejszych miast na kulturalnej mapie Europy. Potrzeba jeszcze tylko wizji i determinacji, żeby je połączyć i stworzyć wartość, która zwielokrotni sumę tych połączonych czynników i uczyni Poznań jeszcze bardziej niezwykłym miastem. Paweł Cieliczko – absolwent historii i niemcoznawstwa UAM, doktor literaturoznawstwa w Instytucie Badań Literackich PAN, pomysłodawca i redaktor „Warszawskiego przewodnika literackiego” (2005) oraz „Poznańskiego przewodnika literackiego” (2013), założyciel i prezes Fundacji na rzecz Badań Literackich, organizator wielu konferencji humanistycznych, redaktor tomów zbiorowych, prowadzi profil „Poznański przewodnik literacki” na Facebooku, gdzie pisze o przeszłym oraz współczesnym życiu literackim naszego miasta. Ilustracja: Michał Woźniak FELIETON Paweł Cieliczko 1(7)/2016 17 P ierwsza część „Poznańskiego Alfabetu Literackiego” opowiadała o największym polskim romantyku, Adamie Mickiewiczu, który pojawił się nad Wartą w 1830 roku i kompletnie stracił głowę dla pięknej Wielkopolanki – Konstancji Łubieńskiej. Zaś trzydzieści lat wcześniej, wiosną 1800 roku, przybył do Poznania najwybitniejszy chyba niemiecki romantyk – Ernst Theodor Amadeus Hoffmann, który spędził tu prawie dwa lata jako pruski urzędnik i zakochał się w pięknej poznaniance, Michalinie Trzcińskiej, którą zresztą poślubił. O Poznaniu Hoffmann wspomina w swoim zbiorze nowel, opowiadań i bajek „Bracia Serafiońscy”. W opowieściach Hoffmannowskich grupa przyjaciół spotyka się wieczorami i snuje opowiadania, które za punkt wyjścia mają prawdziwe wydarzenia, potem zaś toczą się na pograniczu dwóch światów, jawy i snu, urojenia i rzeczywistości, rozumu i duszy, elementów ludzkich i nieludzkich. Wydaje się, że formuła tych narracji nawiązywać może do spotkań uzdolnionych artystycznie młodych urzędników pruskich, którzy zjechali wówczas do Poznania i – w nieprzyjaznym polskim otoczeniu – skazani byli na własne towarzystwo. Poznań, liczący wówczas około 20.000 mieszkańców, pojawia się w opowieści jako miasteczko P***. Hoffmann przywołuje wrażenia, jakie odniósł po przybyciu nad Wartę: Przypominasz sobie jeszcze czasy, kiedy opuściliśmy po raz pierwszy stolicę i udaliśmy się do małego miasteczka P***? – Przyzwoitość i dobre obyczaje wymagały, ażebyśmy od razu dali się przyjąć do klubu, który tworzyli tak zwani dostojnicy miejscy. Otrzymaliśmy wiadomość, sporządzoną w uroczystym, najsolidniej urzędowym stylu, że po dokonaniu podliczenia głosów, zostaliśmy rzeczywiście przyjęci jako członkowie klubu i do tego dołożono grubą chyba na piętnaście czy dwadzieścia arkuszy, czysto oprawioną księgę zawierającą jego prawa. Spisał je pewien stary radca, całkiem na modłę pruskiego prawa krajowego, z podziałem na 18 1(7)/2016 nagłówki i paragrafy. Czegoś rozkoszniejszego jeszcze nie czytano. Dano na przykład taki nagłówek: „O kobietach i dzieciach, o ich uprawnieniach i prawach”, gdzie regulowano prawnie sprawy tak ważne jak to, że żony członków klubu piją tamże w każdy czwartek i sobotę herbatę, a zimą wolno im nawet cztery albo sześć razy zatańczyć… Klub, z którego regulaminu pisarz się podśmiewa, to Resursa Obywatelska, założona w 1793 roku, gdy Poznań – po drugim rozbiorze Polski – stał się częścią prowincji Prusy Południowe. Zadaniem tej instytucji było zintegrowanie miejscowej inteligencji, mieszczaństwa i szlachty z nowo przybyłymi pruskimi urzędnikami oraz wojskowymi. Klubowi zgodnie patronowali polski biskup oraz niemiecki komendant garnizonu, który znajdował się w pałacowej kamienicy przy Starym Rynku 95/96, gdzie Speichertowie prowadzili hotel z restauracją. Wcześniej stały tam dwa średniowieczne domy zakupione przez królewskiego pocztmajstra Henryka Augusta Keyzera. Na jego zlecenie Antoni Höhne zbudował w latach 1782-1783 pałacową kamienicę „Pod Kotwicą” z monumentalną, pięcioosiową fasadą, którą rozdzielały korynckie kolumny. Powstała tam poczta obsługująca przesyłki do Warszawy, Berlina, Torunia i Gdańska, o czym przypomina pamiątkowa tablica z okazji 400-lecia Poczty Polskiej. Dom „Pod Kotwicą” był przez lata jedynym obiektem w Poznaniu zasługującym na miano hotelu (Gasthof), co odróżniało go od licznych zajazdów (Wirtshaus) serwujących jedynie skromny nocleg i posiłek. Menu, z jakim Hoffmann zetknął się w Poznaniu, trudno natomiast uznać za skromne i lekkie, na polską kuchnię skarżył się w liście do przyjaciela: Cierpię na marskość wątroby i musiałem ja, wróg wszelkich lekarstw i doktorów, przyjąć lekarza, który pomoże mi znowu stanąć na nogi i który codziennie wyszykowuje na moim biurku najuczeńsze recepty. Lecz zostawmy to na boku, bo żyję teraz w większym zadowoleniu, jako miejskiego, przez Hoffmanna określanego mianem prezydenta – Maria Tekla Michalina Trzcińska (posługiwała się zniemczoną formą nazwiska Rohrer). Spotykał się z nią już podczas wieczorów organizowanych w mieszkaniu Schwartza czy Gottwalda, którego żoną była zresztą starsza siostra Marii. Jego przyjaciel Schwartz tak pisze o ówczesnych pragnieniach i emocjach Hoffmanna: Był podówczas zakochany w swej późniejszej żonie, polskiej piękności Michalinie R., chętnie nazwałby tę dziewczynę swoją, nie pozwalając się spętać więzami małżeńskimi […] droga do niej wiodła w końcu tylko przez kościół, jakiż trud zadał sobie Hoffmann, ażeby dotrzeć tam krętymi drogami. Ślub młodej pary odbył się w obrządku katolickim, w poznańskim kościele pod wezwaniem Bożego Ciała, a przypomina o tym dwujęzyczna, pamiątkowa tablica, odsłonięta 200 lat później, w dniu 11 kwietnia 2001 roku, w foyer poznańskiej Opery: PAMIĘCI E.T.A. HOFFMANNA URODZONEGO 24.1.1776 W KRÓLEWCU, ZMARŁEGO 25.6.1822 W BERLINIE. JAKO PISARZ, KOMPOZYTOR, MALARZ I PRAWNIK DZIAŁAŁ W POZNANIU (W LATACH 1800-1802), GDZIE 26.7.1802 ROKU W KOŚCIELE KLASZTORNYM POD WEZWANIEM BOŻEGO CIAŁA POŚLUBIŁ POLKĘ MARIĘ THEKLĘ MICHALINĘ TRZCIŃSKĄ, Z KTÓRĄ BYŁ ZWIĄZANY AŻ DO ŚMIERCI. Małżeństwo niemieckiego romantyka z piękną poznanianką okazało się niezwykle udane i trwało 20 lat, do śmierci Hoffmanna w 1822 roku. Dla Hoffmanna pani Michalina okazała się ogromnym wsparciem, bez którego zapewne nie poradziłby sobie z trudami codziennego życia. Sam pisał o tym: Musiałbym poddać się rozpaczy albo raczej już dawno zrezygnowałbym z mojej posady, gdyby bardzo kochana, kochana kobieta nie osłodziła mi wszystkich przykrości, których dano mi tutaj aż do syta zakosztować i nie umocniła mego ducha tak, że może dźwigać brzemię teraźniejszości i jeszcze zachować siły na przyszłość. W 1805 roku, mieszkającemu już wówczas w Warszawie małżeństwu, urodziła się córka Cecylia. Rok później wojska francuskie i polskie wkroczyły do miasta, a urzędnicy pruscy zobowiązani zostali do złożenia przysięgi nowemu rządowi. Hoffmann odmówił, stracił pracę, nie posiadał środków do życia, jego córka i żona ciężko zachorowały, pospiesznie odwiózł je do Poznania, gdzie w 1807 roku dziecko umarło. Rodzina nie chciała, by Michalina wracała do swego nieodpowiedzialnego męża. Latem 1808 roku przybył on jednak do Poznania i przekonał żonę, by wyjechała wraz z nim do Bambergu. Była to ostatnia wizyta Hoffmanna w Poznaniu. Niemiecki romantyk został patronem odbywającego się od 2001 roku Polsko-Niemieckiego Festiwalu Hoffmannowskiego, podczas którego prezentowane są najbardziej atrakcyjne przedstawienia operowe i baletowe, przygotowane przez teatry z Polski i Niemiec, a ze szczególną radością organizatorzy goszczą na nich wszelkie „hoffmanniana”. Kilkakrotnie organizowane były także Poznańskie Dni E.T.A. Hoffmanna, a wkrótce powstać ma szlak kulturowy wiodący poznańskimi śladami tego niemieckiego artysty, który przybył do Poznania, by rozpocząć swą urzędniczą karierę, a poznał kobietę, w której zakochał się na całe życie. Paweł Cieliczko 1(7)/2016 19 P ozna ń ski A lfabet L iteracki jak E.T.A. Hoffmann Ilustracja: Agnieszka Zaprzalska P ozna ń ski A lfabet L iteracki E że dzięki Bogu mamy już październik i zbliża się wielkimi krokami moja podróż do Berlina – tak jak z pewnych powodów wszystko co złe przypisuję mojemu tutaj przeniesieniu, również chorobę przypisać mogę tutejszemu stylowi życia, do którego chyba tylko diabeł może przywyknąć – obarczenie pracą – polska kuchnia – niestrawna dla niemieckiego żołądka – brak jakiegokolwiek urozmaicenia, które wliczone w ekonomię Natury ma przydać duchowi pogody i wytrwałości, wszystko to w dłuższym okresie może zaszkodzić i najzdrowszemu człowiekowi. […] Hoffmann w Poznaniu zamieszkał w nowo wybudowanej kamienicy nadwornego drukarza Georga Jakoba Deckera przy ul. Św. Marcin i Al. Wilhelmowskich (obecnie Al. Marcinkowskiego), wzorowanej na berlińskiej Unter den Linden. Jego sąsiadem i przyjacielem był Johann Ludwig Schwarz, autor satyrycznego utworu „System nierozsądnej Policyi”, w której pisał o nadużyciach lokalnych stróżów prawa. Jego żona recenzowała książki dla miejscowej gazety oraz pisała powieści dla dzieci. Małżeństwo prowadziło otwarty dom, w którym zbierali się młodzi urzędnicy, dziennikarze i artyści. Przy lejącym się strumieniami winie i pysznym cieście śliwkowym pani Schwartz towarzystwo rozmawiało, żartowało, śmiało się, snuło plany na przyszłość. Gospodarz zamierzał napisać dowcipną operę, a Hoffmann miał skomponować do niej muzykę. Uzdolnieni poznańscy urzędnicy nie dokonali tego, ale ich wspólnym dziełem była „Kantata na koniec wieku”, ze słowami Schwarza i muzyką Hoffmanna. Jej prawykonanie odbyło się w Sylwestra 1800/1801 w hotelu Speicherta, gdzie zebrało się towarzystwo z poznańskiej Resursy. Talent muzyczny „genialnego Hoffmanna” został doceniony przez królową Prus Luizę, której dostarczono partyturę oraz tekst kantaty. Podczas swojego pobytu w Poznaniu Hoffman skomponował także śpiewogrę opartą o tekst Johanna Wolfganga Goethego „Żart, podstęp i zemsta”. Nie znamy opinii Goethego o adaptacji Hoffmanna. Musiała być ona jednak pozytywna, bo utwór był wystawiany w Poznaniu przez zespół Döbbelina w Poznaniu, w którym były trzy głosy, co kompozytor nawet po latach wspominał z rozrzewnieniem. Niestety, partytura spłonęła i nie jesteśmy w stanie ocenić ani nawet poznać jego młodzieńczego, poznańskiego dzieła. Nie przysporzyły mu natomiast uznania przełożonych umiejętności plastyczne. W trakcie wielkiej reduty ostatkowej w 1802 oku, trwającej od niedzieli 28 lutego i do północy we wtorek 2 marca, rozkolportowano wśród uczestników narysowane przez niego karykatury, w których wykpiwał przywary przedstawicieli poznańskiego establishmentu. Skargi dotkniętych tym prominentów szybko dotarły do Berlina i już 27 marca 1802 roku poznański asesor rządowy E.T.A. Hoffmann awansowany został na radcę stanu w… Płocku. Rok później, w liście do przyjaciela pisał o swoim stanie poprzedzającym te wydarzenia: Żyłem w nader wesołym zbrataniu, jeżeli mogę tak powiedzieć, – ostatnie ogniste gromy, które na próżno miotaliśmy, były jednak tak genialnymi figlami, że ludzi wrażliwych, uważanych przez nas za aż nadto nieszkodliwych, pogrążyły z kretesem. – Oni mając to za złe, pożyczali sobie w odwecie z Olimpu w B[erlinie] pioruny, które w końcu cisnęły mnie tutaj, na miejsce, gdzie zamarła wszelka radość i gdzie jestem żywcem pogrzebany. Hoffmann powrócił jednak jeszcze na krótko do Poznania, bo tutaj poznał najważniejszą kobietę swego życia. Była nią córka polskiego rajcy oraz Centrum Amarant na Jeżycach. Jednak gościnnie teatr pojawia się w wielu innych miejscach, m.in. w Teatrze Polskim, Piwnicy Farnej, Collegium Maius UAM, Bibliotece Raczyńskich, Wyższej Szkole Bankowej, Klubie W Starym Kinie i Jeżyckim Centrum Kultury. Muzykę do spektakli i scenografię, często zupełnie bezinteresownie, tworzą przyjaciele teatru. W „technicznych” przygotowaniach przedstawień swój udział mają także aktorzy, którzy wielokrotnie sami przygotowują kostiumy, w których za chwilę wystąpią na scenie. Idea castingu Melpomeno, weź chlubę, co z zasługi rośnie I delfickim wawrzynem wieńcz mi skroń radośnie G (Horacy, Oda III, 30. Przekład Lucjan Rydel) dy idę przez winogradzkie osiedle Chrobrego na umówione spotkanie z jedną z założycielek Teatru mplusm, powyższe słowa Horacego pobrzmiewają mi w uszach. Co spotka mnie w kulisie sceny, co zobaczę i czego dowiem się dzisiaj o jednym z wielu poznańskich teatrów, którego działalność od szeregu lat utrwala swoją obecność w orszaku Melpomeny? 20 1(7)/2016 Studio Teatr Castingowy mplusm Od jego początku, czyli od 2006 roku, funkcjonowało jako prywatna inicjatywa dwóch pasjonatek sceny: Anny Szymczak i Anny Moniki Szymańskiej. Głównym założeniem teatru było umożliwienie realizacji aktorskich pasji wszystkim, którzy tego pragną i są w tym kierunku uzdolnieni. Nie musiały to być osoby zawodowo związane ze sceną i posiadające aktorskie dyplomy. Początkowo propozycja związania się z nowym teatrem skierowana została do młodzieży. Taki stan nie trwał jednak długo, ponieważ idea otwartego teatru, która towarzyszyła początkom nowej sceny, od roku 2008 stała się faktem, wówczas studio otworzyło swoje podwoje także dla osób dorosłych, w tym dla seniorów. Pomimo różnic wieku dzielących aktorów teatru, a w zasadzie na przekór i dzięki nim, zaczęły powstawać projekty w bardzo mocny sposób integrujące zespół. Teatr zaczął się rozwijać i nie zamykał się w jednej określonej konwencji. Stał się otwarty na każdy rodzaj i formę ekspresji teatralnej. Każdy nowy projekt stawał się wielkim wyzwaniem dla reżyserek i wykonawców oraz osób w inny sposób związanych z Teatrem mplusm. To miał być ciągły, otwarty nabór aktorów. Dzięki temu co roku przybywało chętnych, tworzyły się nowe grupy i napływała „świeża krew” . Formuła castingowa okazała się też wygodna dla aktorów, którzy nie musieli wiązać się z teatrem na dłużej niż jedno przedstawienie. Obecnie stały zespół teatru liczy ponad 30 osób, w wieku od pięciu do ponad sześćdziesięciu lat. Dzięki różnorodności wykonawców wszystko co jest przedstawiane na scenie, staje się możliwe i bardziej autentyczne. Każdy aktor wnosi do teatru swój własny bagaż historii, dzięki któremu otwiera się na graną postać wykorzystując swoje doświadczenie życiowe. Każdy kiedyś pojawił się tu z jakiegoś powodu. Jedni po to, by choć raz w życiu wystąpić na scenie, inni dla zdobywania doświadczenia scenicznego, ktoś dla przełamywania swoich słabości i kompleksów, dla poznawania nowych ciekawych ludzi, ale też po prostu dla siebie samego. Repertuar Teatr zainaugurował swoją działalność sztuką Shakespeare’a „Poskromienie złośnicy”. Sięgał potem po takich autorów jak Fredro, Mrożek, Witkacy, Molier, Kesserling, Zapolska, Schmitt czy Czechow. Obok tekstów klasyków na scenie wystawiane są także sztuki pisane dla teatru przez osoby w nim występujące, a więc teksty Katarzyny Wojtaszak, Anny Kapczyńskiej czy Anny Szymczak. Warto podkreślić, że autorki – cały czas będąc związane z Teatrem mplusm – tworzą i piszą dla profesjonalnych scen w Polsce. Powodem, dla którego Teatr utrzymuje tak różnorodny repertuar, jest niechęć do tego, aby ograniczać się do jednej formuły czy konwencji. Do dzisiaj możemy oglądać, i klasyczne komedie, i spektakle pełne czarnego humoru i absurdu, a także formy łączące teatr fizyczny i spektakle uliczne. Pojawiły się przedstawienia muzyczne, formy abstrakcyjne oraz utwory z założenia układające się w seriale teatralne. Repertuar teatru został także wzbogacony o spektakle dla dzieci. Blaski i cienie niezależności Dla ludzi tego teatru ważne jest to, że tam można stworzyć wszystko, że można spełnić i zrealizować swoje sceniczne i życiowe marzenie. Jedynym ograniczeniem w działalności sceny są jak zwykle pieniądze. Teatr nigdy nie był finansowany przez Miasto i nie korzystał z dotacji. Od zawsze utrzymuje się sam. Aby ułatwić swoją działalność, w 2014 roku ze współpracy Teatru i Instytutu Filologii Słowiańskiej UAM, powstała Fundacja Tamitu. Od wielu lat Teatr i Instytut współtworzą Poznan Slavic Fest – Festiwal Kultury Słowiańskiej pod patronatem UAM, realizując na scenie teksty literatury słowiańskiej, takie jak Underground Christo Bojczewa i Odejścia Vaclava Havla, wcześniej Oświadczyny i Niedźwiedź Antoniego Czechowa. Ponadto teatr angażuje się w coroczne edycje The September Concert Poland. Przedstawienia Teatru mplusm najczęściej są przygotowywane i wystawiane na scenie Centrum Kultury Dąbrówka w Poznaniu Ważną datą jest dla teatru rok 2015, ponieważ od tego roku razem z Fundacją Amarant Studio Teatr castingowy mplusm tworzy na mapie Poznania nowe miejsce kulturalne, Centrum Amarant na Jeżycach. Jest to jeden z najprężniej, działających w tej formule, ośrodków kultury istniejących w Poznaniu. Bardzo aktywnie – i to już od początku swego istnienia – teatr współpracuje z fundacjami, placówkami kulturalnymi i edukacyjnymi: Ośrodkiem dla Dzieci Niesłyszących w Poznaniu, Domem Dziecka w Szamotułach, Fundacją MAM MARZENIE, Fundacją Rozwoju Kultury i Sportu FORTUS, Fundacją L’Arche, Fundacją PRO-VITA, Jeżyckim Centrum Kultury, Klubem W Starym Kinie, Fundacją Dzieciom, Ośrodkiem dla Bezdomnych i kilkoma innymi podmiotami. Czytania Wciąż rozwijająca się współpraca z Biblioteką Raczyńskich w Poznaniu zaowocowała udziałem Teatru w Narodowych Czytaniach Polskiej Literatury, podczas których – w krótkich formach scenicznych – artyści nawiązują do dokonań poszczególnych pisarzy. Natomiast w cyklicznych spotkaniach z dziećmi w ramach Rodzinnego Czytania, aktorzy teatru czytają małym słuchaczom i ich opiekunom utwory zagranicznej literatury dziecięcej. Nietrudno zauważyć, że ten Teatr stara się być blisko ludzi, jest otwarty na nowe propozycje, ale zawsze pozostaje wierny najważniejszej przyświecającej mu idei – bycia teatrem ludzi, a nie tylko „dla ludzi”. Jak wskazują jego twórcy, tylko wspólne działanie, bycie jednością w wielości, wzajemne zrozumienie, rodzące się przyjaźnie i poczucie jedności daje mu siłę, by działać i tworzyć. To już nie jest tylko grupa teatralnych pasjonatów, to grupa przyjaciół, którzy często nazywają siebie rodziną. Tekst i zdjęcia: Tadeusz Sławomir Lisiecki Na podstawie rozmowy przeprowadzonej z Anną Szymczak, szefową Teatru mplusm 1(7)/2016 21 Z fyrtla M elpomeny Z fyrtla M elpomeny Artystyczne kooperacje Trębacz, kompozytor i producent muzyczny. Wykształcenie, talent i prawdziwa pasja pozwalają mu kreować własny, charakterystyczny język muzyczny. Eksperymentator, poszukiwacz wciąż nowych barw palety brzmieniowej swojego instrumentu, tworzy i reżyseruje koncerty multimedialne oraz produkcje video. Ze znakomitym muzykiem jazzowym, Maciejem Fortuną, spotkaliśmy się przy okazji wydania jego najnowszej płyty – Zośka Jeszcze nie, natomiast słyszałem wiele o misji przewodniej tej płyty. Można powiedzieć, że Bowie kompleksowo zaplanował wszystko, to też świadczy o randze artysty, jego wizji i umiejętności wybiegania myślą w przód. To chyba najlepsze, co artysta może uczynić – pozostawić siebie z takim możliwie największym niedopowiedzeniem, a jednocześnie wyrazić nadzieję na to, że ten cały nasz świat, nasze życie do czegoś dąży – trochę oszukać śmierć. Przy okazji nagrywania „Blackstar” David Bowie mówił swoim muzykom, że mają rocka grać jak jazz. Co według pana mógł mieć na myśli? P ozna ń ski G wiazdozbiór P ozna ń ski G wiazdozbiór To improwizacja kieruje naszym życiem Przesłuchał pan już najnowszą płytę Davida Bowie? Można by przywołać słowa Milesa Davisa, który mówił, żeby grać takie koncerty, jakby było się na próbie i próbować tak, jakby się było na koncercie. Myślę, że jakby zestawić ze sobą te dwie metafory, to mogą nam przybliżyć trochę, o co mogło chodzić Mistrzowi. Tak naprawdę z jazzem łączy się wielka kreatywność. To improwizacja czyni jazz. A improwizacja to jest coś, co kieruje naszym życiem, jest czymś, co stymuluje naszą kreatywność, co odpowiada za nasze najważniejsze życiowe decyzje. Często przecież podejmujemy takie decyzje w biegu i musimy to robić coraz szybciej, dotrzymać tempa coraz szybciej galopującemu światu i dlatego improwizacja i rozwój zdolności do improwizowania może nam niezwykle pomóc w życiu jako takim, nie tylko w muzyce. Zresztą muzyka, a w szczególności jazz stanowi jedność z życiem. Nie da się ich w żaden sposób rozdzielić. Muzyka jest częścią naszego świata i otoczenia, a jednocześnie jeśli będziemy czerpali z niej najlepsze rzeczy, takie jak na przykład improwizację – tutaj muszę podkreślić, że jestem zagorzałym fanem tego zjawiska – to uważam, że będziemy o wiele bardziej bogaci duchowo, no a nade wszystko będzie nam łatwiej żyć. Być może Davidowi chodziło właśnie o otwarcie się jego muzyków na to co nieprzewidywalne, bo to dokładnie nas spotyka w życiu, każdego dnia. Ciekawa jestem pana muzycznych inspiracji, jakiej muzyki słucha Maciej Fortuna? Wydaje mi się, że słucham skrajnie dziwnej muzyki. Nietypowej. Bo z jednej strony są to bardzo niszowe, etniczne dźwięki artystów z Chin, Japonii, czasami z Indii, a z drugiej strony słucham muzyki elektronicznej czy muzyki pop. To także oczywiście muzyka jazzowa, w zasadzie każda: jazzowa tradycyjna, swingowa, w końcu ten jazz eksperymentalny. Ten ostatni gatunek fascynuje mnie najbardziej, dzięki niemu wykształcił się nurt jazzu europejskiego, który od dłuższego czasu oddziela się od jazzu amerykańskiego. Można już w tej chwili rozpoznać, czy jest to jazz pochodzący z Europy, a nie z Ameryki? Zdecydowanie tak. Natychmiast. Europejscy muzycy przez dłuższy czas aspirowali do tego, żeby prezentować swoje utwory w stylistyce podobnej do tej amerykańskiej, chociaż była grupa takich, którzy poszukiwali własnego języka. Ta grupa zaczęła się bardzo prężnie rozrastać przez lata. Aż doszło do tego, że ta stylistyka zdominowała muzyków europejskich i w tej chwili można powiedzieć, że do mniejszości należą ci muzycy, którzy zamierzają w sposób dosłowny kopiować inne gatunki, w tym rdzenny amerykański jazz, z typową dla niego swingową pulsacją i charakterystycznymi zwrotami czy zagrywkami. Europejczycy zaczynają tworzyć coś swojego. A w ogóle w Polsce mamy teraz boom, totalny boom sceny improwizowanej i muzyki improwizowanej. Coś takiego jak polish jazz kojarzyło się przez lata 22 1(7)/2016 zdecydowanie pejoratywnie. Kojarzyło się z czymś, co jest słabej jakości, niedoszłą kopią amerykańskich mistrzów. Byliśmy i tak bardzo szanowani przez amerykańskich artystów i zdaniem wielu z nich właśnie Polacy i Czesi mają ten dar, że potrafią wykonywać bardzo wiernie i bardzo dobrze jazz amerykański. Ale nawet pomimo utrzymywania się w Polsce fascynacji jazzem amerykańskim przez dłuższy okres czasu niż w innych krajach europejskich, sami w ciągu ostatnich dziesięciu, piętnastu lat rozbudowaliśmy rodzimą scenę improwizowaną. Zastanawiam się nad cechami charakteryzującymi europejski jazz. Czy tu chodzi o to sięganie do często bardzo odległych od jazzu nurtów w muzyce? Mam na myśli łączenie z jazzem elektroniki, klimatów folkowych, etnicznych? Tutaj pani porusza świetny temat. Głównie w Europie zaczęli tworzyć artyści, którzy na potęgę wplatali muzykę elektroniczną do jazzu i mieszali te gatunki ze sobą, chociażby trębacze Nils Petter Molvaer, Erik Truffaz, Arve Henriksen czy Mathias Eick. Tworzyli zupełnie nową jakość muzyki w sposób bezprecedensowy w historii muzyki jazzowej. Oczywiście, może ktoś powiedzieć, że Jon Hassell robił takie zabiegi w USA. Mówi się, że Clark Terry był pierwszym trębaczem, który używał modyfikatorów dźwięku w 1967 roku i starał się eksperymentować z nowymi wówczas 1(7)/2016 23 Świetny przykład uniwersalizmu języka muzycznego. Nie ma on wieku, pochodzenia, a jednocześnie jest rozumiany podobnie przez tych, którzy go słuchają. brzmieniami, ale tak naprawdę to zjawisko nigdy nie zdominowało jazzu amerykańskiego. Równolegle w Europie zaczęto łączyć muzykę jazzową z muzyką klasyczną, zrywając na dobre z pulsacją swingową. Oczywiście, można znaleźć takie przykłady w Stanach, ale ja mówię o tym, gdzie takie podejście do muzyki dominowało i gdzie masowo muzycy tworzyli w ten sposób, nie czując w tym nic dziwnego, czy inaczej – widząc w tym nową wartość. Nade wszystko uważam po prostu, że ważne jest to, by muzyka była piękna. Piękna w rozumieniu naszych czasów: charakterystyczna i komunikatywna. Zośka taka jest właśnie? Charakterystyczna i komunikatywna? Tak jest. Zośka, taka nasza córka amerykańsko-polska, która wychodzi jeszcze naprzeciw tej sytuacji: łączy swing i pulsację amerykańską z polską melodyką. Powstało coś innego, trudnego do zdefiniowania. Bo czy to jest jazz, skoro mamy ludowe melodie polskie? Chociaż Zośka stara się z tego jazzu wyrwać, uciec. Bardzo dużo jest w niej groove’u, jest też sporo zagrywek pochodzących ni to z Nowego Orleanu, ni to ze współczesnego klubowego drum’n’bassu, a nad tym wszystkim dominują dwa instrumenty, które prowadzą ze sobą ciągły dialog i tak naprawdę… wspólnie śpiewają. Może tam nie ma wokalisty, ale jest śpiew trąbki i saksofonu, latających sobie dookoła polskich, ludowych linii melodycznych. To jest po prostu Zośka. Uściślijmy – że mówiąc o polskich liniach melodycznych, chodzi o dawną, tradycyjną muzykę ludową. Skąd taki pomysł? Inspiracją do wyboru materiału był eksperyment. Jako Polak nie jestem w stanie obiektywnie wybrać spośród piosenek ludowych tych najciekawszych. Bo albo coś mi się bardziej podoba, albo czegoś dłużej słuchałem, lepiej znam. Kiedyś grałem w zespole ludowym Poligrodzianie, słuchałem mnóstwa różnych melodii, które stawały się inspiracjami i w pewien sposób mnie to warunkowało. Dlatego zrobiłem eksperyment. Wypożyczyłem z Poznańskiej Akademii Muzycznej kilkanaście książek Oskara Kolberga, zawierających różne melodie ludowe spisane przez niego i dałem Amerykanom, żeby dokonali niezależnego wyboru. Każdy miał wybrać dwa utwory, które następnie w zamierzeniu staną się programem płyty. I tak się stało. Finalnie wybrałem sześć utworów spośród kilkunastu zaproponowanych przez Amerykanów, do tego doszły cztery kompozycje przygotowane wcześniej przeze mnie, bardzo silnie inspirowane folklorem wielkopolskim. 24 1(7)/2016 Dodatkowo sytuacja ta potwierdza wszelkie teorie o tym, że muzyka jest ponadkulturowa, a język muzyczny jest osobnym językiem, który może skomunikować ze sobą najodleglejsze nacje. Może słów kilka o zespole, z którym stworzył pan Zośkę. Wszyscy są Amerykanami? To skład starych przyjaciół, gramy wspólnie od kilku lat. Zespół współtworzy Mack Goldsbury, saksofonista pochodzący z Teksasu. Sesji przewodniczył Erik Unsworth, grający na basie oraz czuwający nad jakością nagrań. Na perkusji wystąpił Frank Parker. To jest osobna historia, bo Frank jest postacią już bardziej znaną nam Polakom, z uwagi na to, że po pierwszej trasie, kiedy zaprosiłem go na trzytygodniowy cykl koncertów, zakochał się w Polsce, postanowił się tutaj przeprowadzić i od 2003 roku mieszka tu i tworzy. Można powiedzieć, że on najbardziej przesiąkł polską kulturą, mimo to na płycie Zośka zagrał na wskroś amerykańsko. Było to dla mnie bardzo ciekawe, obserwować, w jaki sposób podchodzi on do materii dźwiękowej, w jaki sposób gra, tym bardziej, że z polskim folklorem on jeden miał się okazję spotkać wcześniej przy projekcie Pospieszalskiego i od czasu współpracy z zespołem Dagadana. W zasadzie Frank jako jedyny z zespołu miał jakikolwiek kontakt z polskim folklorem przed przystąpieniem do realizacji nagrań. Album został zrealizowany w moim studiu w Poznaniu, natomiast miks i mastering tej płyty był robiony w USA pod nadzorem Erika Unswortha. To nadało płycie „amerykańskiego” charakteru, udało nam się znacząco odejść od klasycznego jazzowego brzmienia, bardziej nawiązując do brzmień albumów funkowych lub drum’n’basowych. Zośka wydaje się być mocno nowatorskim pomysłem. Ale ma pan na koncie jeszcze inny, bardzo interesujący projekt – związany z Szymborską i zrealizowany w oparciu o jej wiersze czytane przez nią samą, do tego jest muzyka i animacje. Wpadłem na ten pomysł będąc na Sardynii, podczas spotkania z Michałem Rusinkiem w 2014 roku, kiedy byłem dyrektorem muzycznym Festiwalu Isola delle Storie. Michał Rusinek przyjechał tam wygłosić wykład o Wisławie Szymborskiej, ja z kolei organizowałem i aranżowałem całą warstwę muzyczną festiwalu. Rozmawiając na temat tego, w jaki sposób można ukazać muzycznie Szymborską tak, aby było to coś zupełnie innego, niecodziennego i niespotykanego nigdy wcześniej, wymyśliłem, aby stworzyć szczególną muzykę do słów Wisławy Szymborskiej czytającej swoje wiersze. Muzykę, która będzie dokładnie imitować wysokości dźwięków wypowiadanych przez Szymborską słów. Jak wiemy, język polski nie jest językiem tonalnym, tak jak jest to w języku chińskim czy koreańskim, gdzie wysokość wypowiadanych słów niesie ze sobą ładunek znaczeniowy i gdzie wypowiedzenie jakiejś sylaby „wysoko” ma zupełnie inne znaczenie, niż wypowiedzenie tej sylaby „nisko”. W języku polskim melodię słychać najczęściej w połączeniu: pytanie, odpowiedź – gdzie podniesiony tonicznie wyżej ostatni wyraz sugeruje pytanie, a opadający dźwięk na końcu zdania oznacza twierdzenie. Gdyby pani teraz mówiła, a ja zacząłbym grać dokładnie te same wysokości dźwięków na trąbce, to gwarantuję, że wszyscy, którzy by to słyszeli, byliby zszokowani. Taki sposób ilustrowania muzycznego języka mówionego, rzuca zupełnie inne światło, inne spojrzenie na nasz język. To się wiąże oczywiście jeszcze z tym, że możemy tworzyć odpowiednią harmonizację wypowiadanych słów, można tworzyć odpowiednie utwory, które zyskują bardzo na komunikatywności, które powodują, że coś, co słyszeliśmy wiele razy, nagle odbieramy w zupełnie inny sposób, doznajemy muzycznego olśnienia. Będą ilustrowane kolejne wiersze, czy jest to już zamknięty projekt? Jest to niezwykle energochłonne przedsięwzięcie. Pamiętajmy, że Fortuna plays Szymborska prezentuje nie tylko muzykę. W ramach przedsięwzięcia przygotowujemy warstwę wizualizacji, która bazuje na wyklejankach tworzonych przez Szymborską. Autorem animacji jest Paweł Wypych. Animacje 2D są ściśle związane z muzyką i tworzą klimat nawiązujący do stylistyki wykorzystywanej przez Cyrk Monty Pythona. Pomysł zrealizowaliśmy we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej, bez pomocy której, cały ten projekt byłby po prostu niemożliwy do zrealizowania. Fundacja udostępniła nie tylko wiersze, ich tłumaczenia, ale i wizerunek Wisławy Szymborskiej zarejestrowany na video, liczne nagrania audio, a także jej kolaże. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy bardzo intensywnie pracowaliśmy nad tym, a w maju tego roku szykujemy prapremierę w Bolonii. Polska premiera – płyty, CD, DVD, koncerty – planowana jest na 3. października. Być może odbędą się jakieś koncerty przedpremierowe. Byłbym przeszczęśliwy, gdyby odbyły się one również w Poznaniu, mieście, z którym jestem bardzo związany. rozmawiała Joanna Swędrzyńska Zdjęcia: Elżbieta Korsak Zapraszamy na koncert z okazji 90. urodzin Milesa Davisa MILES LIVES! Miles Davis & Gil Evans Columbia Sessions Akademia Muzyczna w Poznaniu, Aula Nova 13 marca, g. 19:00 solista: Maciej Fortuna (trąbka) Orkiestra Jazzowa Akademii Muzycznej w Poznaniu pod dyrekcją Patryka Piłasiewicza więcej informacji na stronie 14 1(7)/2016 25 P ozna ń ski G wiazdozbiór P ozna ń ski G wiazdozbiór Wszystko to złożyło się na program albumu. Zresztą, co ciekawe – Amerykanie przewertowali te książki i znaleźli takie utwory, które są bardzo popularne w Polsce, mimo, że nie mieli żadnej wskazówki, ani żadnego innego sygnału. Nic im nie mówiłem, nie podpowiadałem. Wybrali na przykład Lipkę, słynny utwór ludowy, albo wybrali obertasa, Bychawę. Myślę, że ktokolwiek z nas usłyszy płytę Zośka, nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, czy dany utwór był wcześniej polonezem, oberkiem, mazurkiem czy krakowiakiem. Zdumiewające jest to, że osoby, które nigdy wcześniej nie miały kontaktu z polskim folklorem i polską muzyką ludową, wykorzystując jedynie język muzyki, wybrały te utwory, które i w Polsce cieszyły się największą popularnością i były najbardziej lubiane, najszybciej wpadały w ucho, stawały się folkowymi hitami wiele lat temu. P O Z N A Ń W D E TA LU T o tak, jakby ktoś podawał mi dłoń zapraszając do swojego świata. Wchodząc do swoich domów mijamy ciężkie drewniane bramy i pokonujemy schody mijając rzeźbione „króle”, tralki i stopnie. Zabiegani, idąc po pracy do swoich mieszkań, nie mamy czasu dobrze im się przyjrzeć , a co dopiero zastanowić się, jak powstawały i jak nazywali się snycerze, których zdolne ręce nadawały im taką formę. W minionej epoce właściciele kamienic chcąc dodać im piękna, a sobie splendoru podkreślając swoją majętność, już na etapie budowy dbali o pozyskanie najlepszych snycerzy. To rzemieślnicy, dla których struktura drewna nie ma żadnych tajemnic, odpowiadali za odpowiednią oprawę ciągów komunikacyjnych, bram domów, okien i drzwi mieszkań. Grube „króle” często były indywidualnie rzeźbione i ozdabiane maszkaronami, głowami bajkowych smoków, baranich rogów, bogato ornamentowanych głowic lub głowic w kształcie kul. Tralki podtrzymujące poręcz w kształtach niejednostajnych kolumienek majestatycznie podtrzymywały solidną, pnącą się do ostatniego piętra, poręcz. Niestety w naszych czasach rzadko możemy dostrzec efekty ich pracy, czar dębów i lip, jaki snycerze wydobywali z drewna. Ale jest nadzieja. Są bowiem pasjonaci tej zanikającej profesji. Mieszcząca się przy ulicy Głogowskiej 35 „Pracownia Łazarska” uruchomiła warsztaty snycerki i rzeźby w drewnie. Obecnie często elementy stolarki przesłonięte są grubą, wielokrotnie nakładaną warstwą farby olejnej. Elementy schodów mają wyrwane kolumienki poręczy, a cudownie rzeźbione „króle” ukazują nam rany minionego czasu. Z kolei schody zostają zazwyczaj przysłonięte praktyczniejszym do konserwacji linoleum. Jednak przy odrobinie wyobraźni możemy jeszcze dzisiaj dostrzec ich pierwotne piękno. Tekst i zdjęcia: Tadeusz Sławomir Lisiecki Fot: Archiwum Pracowni Łazarskiej P O Z N A Ń W D E TA LU Lubię dotyk drewnianych poręczy 26 1(7)/2016 1(7)/2016 27 MIEJSKIE ZAKAMARKI MIEJSKIE ZAKAMARKI Jeżyckie perełki Redakcja Pulsu Poznania mieści się w wyjątkowym miejscu: w suterenie kamienicy przy ul. Roosevelta 5, miejscu zamieszkania rodziny Borejków, powołanej do życia na łamach powieści Małgorzaty Musierowicz. Fakt zlokalizowania naszej siedziby w tym właśnie poznańskim zakamarku spowodował chęć przybliżenia Czytelnikom historii zabytkowego kompleksu kamienic usytuowanego na skraju Jeżyc. 28 1(7)/2016 O blicze Jeżyc zaczęło zmieniać się w momencie włączenia wsi w granice miasta Poznania w 1900 r. Wizytówką nowej dzielnicy stała się pierwsza ulica, którą przekraczało się kierując się z miasta na Jeżyce, czyli dzisiejsza ulica Roosevelta. Już w 1905 r. jej zachodnia pierzeja zaczęła zyskiwać secesyjnego blasku. Ale po kolei. Początki ulicy Roosevelta sięgają lat 70. XIX w., kiedy to poszerzono torowisko kolejowe i stawiano poznański Dworzec Główny. Pierwotnie ulica była fragmentem Breslauer Chaussee, która później zmieniła nazwę na Glogauer Strasse. W 1903 r. odcinek trasy pomiędzy Kaponierą a ul. Poznańską otrzymał nowe miano na cześć pruskiego ministra kolei Hermanna von Budde. Buddestrasse w 1919 r. przemianowano na ul. Jasną, a tę w 1945 r. nazwano nazwiskiem amerykańskiego prezydenta i przedłużono aż do Dworca Zachodniego. Zabudowa mieszkalna w interesującym nas północnym krańcu ulicy ul. Roosevelta zaczęła pojawiać się już w końcu XIX w. Jako pierwsze stanęły trzy budynki (nr. 1-3) licząc od skrzyżowania z ul. Poznańską. Wystawiła je Spółdzielnia Budowlana Urzędników Kolei, także w tym samym czasie osoba prywatna postawiła dom pod nr 8. Drugi etap zagospodarowania tego terenu zaczął się w 1904 r., kiedy to Spółdzielnia Mieszkaniowa Urzędników Niemieckich zakupiła od producenta alkoholi, firmy Hartwig-Kantorowicz grunt pod 6 kolejnych budynków. Konkurs na projekt wygrała spółka architektów Hermanna Böhmera i Paula Preula, która miała tuż obok wykupioną działkę pod własną inwestycję. Wzdłuż ulicy stanęły wtedy cztery kamienice, o numerach 4, 5 oraz 6/7. Ten frontowy zespół uzupełnił podłużny budynek stojący w drugiej linii zabudowy, noszący adres Zacisze 4, 4a/Krasińskiego 3, 3a. Takie rozwiązanie wzorowane było na modnych ówcześnie założeniach z Berlina: odsunięcie oficynowych budynków od głównej kamienicy przez zastosowanie wewnętrznej uliczki. Z tego samego czasu pochodzi kamienica willowa na planie czworoboku oznaczona numerem 9/10 – dom obu architektów, która mieściła ich pracownię oraz kilka dużych mieszkań. Zabudowę kwartału pomiędzy dzisiejszymi ulicami Roosevelta, Dąbrowskiego, Poznańską i Mickiewicza uzupełniło wybudowanie małej dzielnicy willowej dla urzędników niższego szczebla. W latach 1906-08 postawiono 18 domów projektów różnych architektów, pieczętując tym samym urzędniczy i niemiecki charakter tego zakątka. W 1907 r. nowy dom zastąpił wcześniejszy pod adresem Poznańska 57, a ostatnim akcentem w zabudowie kwartału było postawienie w 1938 r. budynku przy ul. Zacisze o numerach wejść 1, 1a, 1b, 1c. Natomiast w 1982 r. rozebrano pozostałości spalonej kamienicy nr 1 przy ul. Roosevelta, po której pozostała do dziś pusta parcela na narożniku ul. Poznańskiej. Włączenie na początku XX w. nowych dzielnic w granice miasta spowodowało, że mogły być one zabudowywane według najnowszych ówcześnie trendów. A panowała wtedy moda na secesję. Choć 1(7)/2016 29 30 1(7)/2016 z osiadłym w Poznaniu sztukatorem włoskiego pochodzenia Maxem Biaginim. To dekoracje jego wykonania są najbardziej charakterystyczne dla tutejszej secesji. Budowane na zlecenie Spółdzielni domy musiały wpisać się w istniejącą zabudowę. Pewne formy narzucił podwójny budynek o nr 9/10, nowe kamienice musiały także dopasować się do domów o nr 1-3 z końca XIX w. Jedną z ich cech wspólnych, obok równej, trzypiętrowej wysokości, są poddasza dekorowane fachwerkiem. Kamienice wpisane na listę zabytków zaprojektowane są w sposób nowatorski. Architektura kompleksu przy ul. Roosevelta wyraźnie wskazuje, że projektanci poszukiwali nowych rozwiązań w zakresie planu budynków i układu pomieszczeń. Nowatorskim podejściem było też położenie nacisku na atrakcyjną formę i dekoracyjność, dzięki czemu elewacje od strony ulicy otrzymały szczególnie efektowne fasady. Budynki były więc nie tylko funkcjonalne, ale i estetyczne. Trzy frontowe kamienice uzupełnione są podłużnym budynkiem pełniącym rolę oficyny. Dzięki takiemu rozwiązaniu mieszkania we frontowych kamienicach są lepiej doświetlone. W każdej z nich na piętrze znajdowały się 2 lub 3 mieszkania, liczące od 2 do 7 pokoi. Do tego dochodziła kuchnia, spiżarnia, pokój dla służby i łazienka. Oficynowy budynek mieścił mieszkania skromniejsze, dwu- i trzypokojowe. Przed kamienicami od strony ulicy Roosevelta znajdowały się tzw. przedogródki z krzewami, a nawet drzewami. Elewacje wyróżniają się asymetrią: bryła budynku staje się bardziej plastyczna dzięki licznym i nieregularnym wykuszom, ryzalitom i balkonom. W dekoracji secesyjnej fasady bardzo ważne są też okna, które przyjmują rozmaite kształty, a ich obramowania bywają bardzo bogato zdobione. Wykorzystywany był także tynk o różnych fakturach, którego zmienność eksponuje konkretne partie dekoracji fasady. Istotna jest również sztukateria. Najbardziej znana jest postać bogini Flory na kamienicy nr 4, często uznawana za symbol poznańskiej secesji. Mocno MIEJSKIE ZAKAMARKI MIEJSKIE ZAKAMARKI poznańska secesja nie stosuje wszystkich wytycznych nowego stylu i nie używa wielu z rozwiązań, nadal m.in. właśnie kamienice z zachodniej pierzei ul. Roosevelta określa się mianem secesyjnych. Za przynależnością do tego stylu przemawia głównie użyty w dekoracji tych budynków charakterystyczny ornament. Zjawisko nowego stylu w sztuce, który zapanował w ostatniej dekadzie XIX w. w różnych krajach jest inaczej określane. We Francji i w krajach anglosaskich funkcjonuje nazwa Art Nouveau, w Niemczech i Austrii używa się terminu Jugendstil. W każdym z tych miejsc secesja była odrobinę odmienna, poznańska najbardziej wzorowała się na przykładach berlińskich. Nazwa stylu pochodzi od łacińskiego słowa seccesio oznaczającego odejście, czyli zerwanie z wcześniejszymi nurtami obowiązującymi w sztuce, głównie z akademizmem. Nowy nurt najbardziej charakterystycznie objawiał się w dekoracji. W ornamentach królowała natura. Podstawowym elementem dekoracyjnym była linia, która wiła się, falowała niespokojnie, rozszerzała się i zwężała, zmieniała swój bieg, wyginała asymetrycznie. Oddawała w ten sposób bogactwo świata roślinnego: wygięte łodygi i wijące się pędy. Ornamenty secesyjne zdobiły poznańskie budynki w pełnej krasie, a kamienice przy Roosevelta należą do najpiękniej ornamentowanych w całym Poznaniu. Spółka Hermanna Böhmera i Paula Preula powstała w 1896 r. i działała na terenie miasta przez trochę ponad 20 lat. Stawiała budynki z własnych inwestycji, na zlecenie osób prywatnych, a także wygrywała konkursy ogłaszane przez różnego rodzaju spółdzielnie. Architekci secesyjni projektowali kompleksowo: dbali o spójność architektury z dekoracją malowaną i rzeźbioną, ze snycerką, a w najbardziej rozbudowanych projektach mieli coś do powiedzenia nawet w wystroju wnętrz: projektowali meble, zastawę stołową czy ubrania domowników. Böhmer i Preul przy swoich realizacjach współpracowali dekorowany jest także portal wejściowy do każdego z budynków, szczególnie wyróżnia się drzewo różane otaczające wejście do kamienicy przy ul. Krasińskiego 3a. Walor dekoracyjny posiadają również balustrady balkonów, szczególnie ozdobna jest ta uformowana na kształt drzewa na fasadzie kamienicy przy Roosevelta 5. Wnętrza kamienic zaprojektowane są do najdrobniejszego detalu, dzięki czemu cała budowla jest spójna w dekoracji. Drzwi wejściowe są rzeźbione, a wszelkie ich okucia grawerowane. Na klatkach schodowych wyróżniają się witraże o oryginalnych wzorach. Całość uzupełnia snycerka schodów i balustrad, dekoracyjne kafle na ścianach i sztukaterie (też na suficie) oraz ceramiczne płytki podłogowe. Późniejsza historia kompleksu miała swoje momenty wzlotów i upadków. Niemieckich urzędników, dla których powstały budynki, z czasem zastąpili urzędnicy pochodzenia polskiego, nauczyciele, lekarze, prawnicy, muzycy i artyści – szeroko rozumiana inteligencja. Część lokali kompleksu pełniła też i nadal pełni funkcje usługowo-handlowe. Druga wojna światowa dokonała pewnych zniszczeń w bryle budynków, gorzej jednak zachowały się ich wnętrza. Tylko w niewielkim procencie mieszkań zachowały się oryginalne elementy wystroju. Zniszczeniu uległa też dekoracja sztukatorska, snycerska i witraże klatek schodowych. Znamienne w skutkach okazały się też przeróbki lokali i ingerencje mieszkańców: dzielenie pomieszczeń na mniejsze kwatery, dorabianie sanitariatów do nowo powstałych w ten sposób mieszkań, prowadzenie przewodów do wolno stojących piecyków używanych do dogrzewania pomieszczeń. Secesyjne perełki, nie tylko z ulicy Roosevelta, mają już obecnie ponad 100 lat. Ich piękno, znaczenie dla historii miasta oraz potrzeba ich ochrony zostały dostrzeżone na najwyższym szczeblu. W budżecie na rok 2016 zaplanowano przeznaczenie 1,2 mln złotych na ratowanie secesyjnych kamienic i dodatkowe 50 tys. złotych na opracowanie Szlaku Secesji Poznańskiej, którego pomysłodawcą był znany miejski fotografik, Maciej Krajewski. Dzięki temu będzie można cieszyć się ich pięknem przez następne 100 lat. Marta Sankiewicz Na podstawie: Małgorzata Podgórna, Secesyjne domy przy ulicy Roosevelta, Poznań 2009 Zdjęcia: Maciej Krajewski, facebook.com/lazegapoznanska 1(7)/2016 31 Zespół Celtica w zeszłym roku obchodził swoje dziesięciolecie. Z tej okazji wystawialiście spektakl „Lumen – narodziny światła”, łączący różne style tańca – nie tylko irlandzkiego, ale też step amerykański i taniec nowoczesny. Jakie są wasze plany na najbliższy czas? Które z występów z tych dziesięciu lat działania zespołu szczególnie zapadły w ci w pamięć? Najdziwniejszy występ miał miejsce w Głogowie. Mieliśmy tam wystąpić z The Brian McCombe Band. Odezwała się do nas menadżerka zespołu, z pytaniem, czy nie chcielibyśmy wzbogacić występu tańcem. Zgodziliśmy się i podesłała nam piosenki, do których mieliśmy występować. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że mamy tańczyć przy innych utworach, niż zostało to ustalone. Znaleźliśmy się w sytuacji, gdzie nie wiedzieliśmy, czego oczekiwać, i musieliśmy improwizować. Ostatecznie okazało się to bardzo zabawnym doświadczeniem – zwłaszcza, że to były nasze początki i nie byliśmy za bardzo obyci na scenie. Można powiedzieć, że był to nasz „chrzest bojowy”. W Poznaniu tańczyliśmy kilka razy w ramach Artenaliów w Starej Rzeźni, regularnie występujemy też lub prowadzimy warsztaty na Pyrkonie, bardzo miło wspominamy także pokazy na Scenie Otwartej w Krakowie oraz podczas Festiwalu Celtycki Gotyk w Toruniu. Trochę Zielonej Wyspy w Poznaniu C o roku 17 marca w Irlandii i na całym świecie hucznie świętuje się dzień Świętego Patryka. Historia o misjonarzu, który krzewił chrześcijaństwo na zielonej wyspie jest motywem wielu imprez nawiązujących do kultury i tradycji tego kraju. Również w Poznaniu można poczuć irlandzki klimat i na chwilę przenieść się do krainy trójlistnej koniczyny, Guinessa i harfy, dzięki licznym koncertom, pokazom i wydarzeniom. O tradycyjnym tańcu irlandzkim, zespole Celtica i o tym, gdzie poczuć Irlandię w Poznaniu opowiada Magdalena Mak – nauczycielka tańca i miłośniczka irlandzkiej muzyki. Taniec irlandzki to mało popularne hobby w Polsce. Trudno uczyć się go samodzielnie, a pojedyncze szkoły działają tylko w większych miastach. Skąd u ciebie wzięło się zainteresowanie właśnie takim tańcem? Czemu taniec irlandzki, a nie coś bardziej popularnego? W moim życiu taniec pojawił się przez muzykę. Kiedy zaczęłam słuchać muzyki celtyckiej – na przykład takich artystów jak Enya i Clannad – poznałam też osoby zainteresowane tym tematem. Wspólnie zaczęliśmy jeździć na turnieje rycerskie, na których oprócz tańców dawnych, spotykaliśmy się czasem z grupowymi tańcami irlandzkimi. Jakiś czas później usłyszałam, że powinnam zobaczyć „Lord of the dance” (widowisko taneczne oparte na tańcu irlandzkim – przyp. red.). Podrzucono mi nagranie, obejrzałam i wsiąknęłam totalnie. Byłam tak zafascynowana, 32 1(7)/2016 A co było tym największym, najprzyjemniejszym sukcesem? Wiesz, myślę, że „Lumen”. Wiele osób zaangażowało się w to przedsięwzięcie, ponad 50! I spokojnie można powiedzieć, że to było zwieńczenie dziesięciu lat naszej pracy. Bardzo długo nad nim pracowaliśmy – i to nie tylko nad choreografią. Samodzielnie szyliśmy stroje, czesaliśmy się i charakteryzowaliśmy się – wszystko robiliśmy i planowaliśmy sami, od podstaw. Dopiero kiedy już wystawiliśmy„Lumen”, dotarło do nas, ile pracy zostało w to włożone. Spektakl był też bardzo dobrze odebrany – sami nie spodziewaliśmy się, jak pozytywne wibracje będą wokół tego krążyć. Bardzo dobrze nam się tańczyło i kiedy już wyszliśmy na scenę – nie było stresu. Przyznam, że nie wszystko było dopięte na ostatni guzik, jesteśmy trochę perfekcjonistami i wiemy, że zawsze jest coś, co można zrobić lepiej. Mimo to wszyscy wspominają to bardzo pozytywnie. Wystawienie tego spektaklu było okazją do podsumowań i refleksji nad tym, ile ludzi się przewinęło przez naszą grupę. Zobaczymy, co się wydarzy na dwudziestolecie Celtiki. że musiałam coś z tym zrobić – zwłaszcza, że dostrzegłam w tańcu irlandzkim połączenie marzeń z dzieciństwa: baletu i stepowania. Pochodziłam z małego miasta i nie miałam szans realizować tych pasji, dopóki nie przeprowadziłam się na studia do Poznania. W Poznaniu już zastałaś większe możliwości – coś się w tym temacie działo. Jak wyglądała scena tańca irlandzkiego kilkanaście lat temu? Wszystko zaczęło się od grupy osób zainteresowanych tańcem irlandzkim. Pierwszą instruktorką w Poznaniu była Joanna Czupryna – ona była osobą, która rozkręcała całe poznańskie towarzystwo związane z tańcem. Później grupę przejęła Agnieszka Śmiechowska – tancerka z bardzo znanego gdańskiego zespołu Elphin. Niedługo później w Poznaniu dzięki zaangażowaniu Moniki Natkaniec powstała filia szkoły ISTA z Krakowa i taniec irlandzki oficjalnie zaistniał w mieście. Kiedy Agnieszka zrezygnowała z prowadzenia zajęć, wzięłam sprawy w swoje ręce i zaczęłam razem z Justyną Piwońską prowadzić zajęcia. Bardziej zaangażowane osoby założyły wspólnie zespół tańca irlandzkiego Celtica. Teraz w Poznaniu możliwości kontaktu z tańcem są o wiele większe: można uczestniczyć w regularnych zajęciach z tańca irlandzkiego w szkole Etnobalans, zrzeszonej w międzynarodowej organizacji o nazwie Komisja Tańca Irlandzkiego. Często też organizowane są warsztaty. Z Poznania pochodzi też Mateusz Wójcik, solowy tancerz występujący z autorskimi przedstawieniami. Niedługo święto Świętego Patryka, w trakcie którego odbywa się wiele imprez o tematyce irlandzkiej. Gdybyś miała powiedzieć, jak złapać irlandzkiego bakcyla w Poznaniu, gdzie najlepiej się wybrać? Studio Etnobalans ul. Wielka 19/7 (I piętro) 61-775 Poznań 502 582 480 [email protected] Na pewno warto z okazji dnia Świętego Patryka pójść na irlandzką imprezę do pubu – posłuchać muzyki i spróbować nauczyć się kilku kroków tańców irlandzkich. Kinomanom na pewno spodoba się Festiwal Filmu Irlandzkiego w kinie Charlie Monroe. Polecam też przyjść do nas, do Etnobalansu na warsztaty taneczne, żeby nauczyć się podstaw tańca i swobodnie tańczyć na imprezach. Karolina Karpe Zdjęcia: FLORYSZCZAK.COM 1(7)/2016 33 W I E L O K U LT U R O W Y P O Z N A Ń W I E L O K U LT U R O W Y P O Z N A Ń W roku 2015 byliśmy skupieni głównie na szlifowaniu „Lumenu”. Teraz przyszedł moment oddechu, zbieramy pomysły, doskonalimy technikę i przygotowujemy do nowych wyzwań. Cały czas tańczymy – jesteśmy zapraszani na występy do domów kultury, tańczymy na imprezach zamkniętych, na weselach. OSOBOWOŚĆ Kawiarenka z widokiem na były Hotel Saski i Farę to dobre miejsce na rozmowę z kobietą niecodzienną. Dla niej wszystko ma swój czas i miejsce. Katarzyna Wojtaszak. Poznanianka. Autorka sztuk teatralnych, aktorka, recenzentka książek i bibliotekarka. Poznanianka z urodzenia, absolwentka operologii i polonistyki Uniwersytetu Adama Mickiewicza zostaje bibliotekarką. Jak do tego doszło? Po studiach stanęłam przed wyborem drogi zawodowej, trafiłam do Biblioteki Raczyńskich i zostałam. W międzyczasie zmieniały się miejsca pracy i stanowiska, ale to przygoda z dłuższą perspektywą. Prowadzisz blog „Cynamonowa Bibliotekara”, występujesz w Winogradzkiej Telewizji Kablowej w magazynie „Mole”. Piszesz i mówisz o książkach. Skąd ta potrzeba? Propozycja z telewizji pojawiła się w 2011 roku. Zaczęło się od programu, a potem powstała „Cynamonowa Bibliotekara”. Blog bardzo się przydaje, gdy trzeba wybrać książki, przypomnieć sobie wrażenia z dawno przeczytanej lektury. Moje starania, tak w telewizji, jak i w sieci, idą w stronę promowania czytelnictwa. Pokazania, że o książkach można mówić prosto i ciekawie. Mało jest w tej chwili programów, które są poświęcone książkom, a nie ich oprawie, czyli życiu autorów, literackiemu celebrytyzmowi, temu co dany autor na siebie włożył, jakiej znanej marki auta został ambasadorem. W moich przekazach medialnych mówię o książkach, o tym jakie tematy poruszają, jak są napisane, komu je polecam. Książka jest najważniejszą wartością, jest fundamentem, a nie pretekstem. I to jest dla mnie bardzo ważne. Pracując w bibliotece masz najlepszą możliwość sprawdzenia, czy czytelnictwo się rozwija. Czy wierzysz, że w dzisiejszym świecie tabloidów i internetu, kiedy odnosi się wrażenie, że czytelnictwo zanika, Twój blog i audycje namawiające do czytelnictwa mają szansę to zmienić? Wierzę, że ludzie będą czytać i wracać do książki, także dlatego, że czytanie robi się modne. Kiedy do biblioteki przychodzą dzieci, wiem, że w większości są w domu nauczone czytania. Czasem same zachęcają się do tego w swojej grupie rówieśniczej np. rozmawiają o popularnych książkach o dorastaniu. Praca z czytelnikiem to kwestia popchnięcia go w odpowiednim kierunku, a czasami zaproponowania czegoś zupełnie nowego. Czytelnicy mają bardzo różne potrzeby. Niektórzy poszukują konkretnych książek, np. dotyczących Poznania, jest wielu ludzi, którzy interesują się historią miasta i przychodzą do biblioteki właśnie po to, by poszerzyć wiedzę. Inni szukają książek terapeutycznych - literackich odpowiedzi na swoje bolączki i problemy. Albo chcą się oderwać od rzeczywistości przy kryminale lub powieści obyczajowej. Wybór książek jest ogromny, ale trzeba robić selekcję, oddzielić akcję promocyjną od samej książki. I to jest problem współczesnego świata, także kulturalnego, że często robi się dużo zamieszania wokół czegoś, co ze sobą niewiele niesie, a rzeczy wartościowe przechodzą bez echa. W tym kontekście moja praca w bibliotece, na blogu i w telewizji ma duży sens i czuję pewną odpowiedzialność. Wspomniałaś o współpracy z dziećmi. Pracowałaś w placówce, w której odbywa się comiesięczny cykl czytania książek przez aktorów pewnego teatru. Co to za teatr i jak doszło do waszej współpracy? Pomysł czytania książek dla dzieci stanowi dopełnienie oferty Biblioteki kierowanej do najmłodszych. Biblioteka Raczyńskich ma taki swój stały cykl „Bajeczna Niedziela”, podczas którego znani aktorzy czytają polskie nowości. Natomiast „Rodzinne czytanie” to spotkania – w trochę bardziej kameralnej atmosferze – z klasyką i zagraniczną literaturą dziecięcą. Książki czytają aktorzy poznańskiego Teatru mplusm, nie tak znani jak zawodowcy, ale dobrzy i bardzo zaangażowani. Wiem, że twoja współpraca z Teatrem Castingowym mplusm rozpoczęła się dużo wcześniej niż wspólne czytanie książek dla dzieci. Jak do tego doszło? Moja przygoda rozpoczęła się w taki sam sposób, jak wszystkich, którzy dołączyli do teatru, to znaczy od castingu. Zobaczyłam na uczelni informację o przesłuchaniu do „Poskromienia Złośnicy” i pomyślałam, że warto się sprawdzić, tylko, że w moich założeniach miała to być współpraca jednorazowa. Tak się nie stało, bo po Szekspirze było przesłuchanie do „W Małym Dworku” Witkacego, a ja zawsze bardzo chciałam zagrać kobietę fatalną, udało się. Potem poszło z górki. I trwa już dziesięć lat. Dziesięć lat w Teatrze mplusm to szmat czasu. Dlaczego na tak długo związałaś się z tym teatrem? Przemawia do mnie formuła otwartości, castingowej zmiany, tego, że można sobie wybierać role, które chce się zagrać. Nasz teatr to grupa bardzo różnych ludzi, są w nim osoby o rozmaitych zawodach i zainteresowaniach: lekarze, inżynierowie, prawnicy, pedagodzy i filolodzy, uczniowie, studenci, emeryci. A jednocześnie wszyscy mają ten sam wspólny teatralny mianownik. Myślę, że jest to bardzo twórcze i dlatego też ta formuła się tak dobrze sprawdza. Przez pojawianie się nowych aktorów mamy dopływ świeżości, nie jesteśmy zrutynowani i znudzeni. Siła tego teatru tkwi w różnorodności i pewnie dlatego ciągle trafiają do nas nowi widzowie i nowi aktorzy. mplusm jest dla mnie miejscem ważnym nie tylko pod względem artystycznym, ale i towarzyskim. Co było pierwsze u ciebie: dramatopisarstwo czy granie na deskach teatru? Już w pierwszych latach podstawówki zaczęłam pisać scenariusze dla swojej klasy na koniec roku szkolnego, na Dzień Nauczyciela. Pierwsza dorosła sztuka „Czysta Komercja” dla Teatru mplusm powstała przez przypadek, bo na próbie zaczęliśmy rozmawiać o tym, jaką rolę każdy Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki 34 1(7)/2016 1(7)/2016 35 OSOBOWOŚĆ W języku drzemie siła z nas chciałby zagrać. I wtedy rzuciłam: „Dobrze, to ja wam to napiszę”. Potem koleżanki i koledzy nie mieli wyjścia, musieliśmy zagrać to, co wymyśliłam. W tym roku mija sześć lat od premiery tej sztuki. Przez to, że sztuka jest na dwie osoby, jest dosyć krótka i jej akcja dzieje się bardzo szybko, ma najłatwiejszy do wychwycenia morał. Morał właściwie wbrew naszym czasom, bo mówiący, że nie trzeba pędzić za narzucanym przez innych wzorcem szczęścia, że czasami najważniejsze jest to, co się ma blisko. Cała sztuka jest celowo przerysowana, grana mocno komediowo, bo wtedy wyraźniej wybrzmiewa przesłanie: nie gnaj w poszukiwaniu złudnego szczęścia, bo być może prawdziwe szczęście mijasz w pośpiechu. Czy któryś z etapów tworzenia, pracy nad tekstem jest szczególnie trudny? Skąd czerpiesz tematy? Jeżeli jakaś sztuka po trzech dniach pisania nie zwiastuje szczęśliwego końca, ufam intuicji i nie piszę dalej. Mam w komputerze kilka niedokończonych tekstów, które traktuję jako wprawki, bo umiejętność pisania wymaga treningu, a nie każdy trening kończy się rekordem. Są przebieżki, są rozgrzewki i są także długie dystanse z nadzieją na medal. A tematy biorą się z obserwacji. Lubię podsłuchiwać rozmowy w autobusie czy w tramwaju, obserwować, jak ludzie zachowują się w różnych sytuacjach. Żeby powstał scenariusz musi być błysk, pomysł. A potem postaci same mnie prowadzą i powstaje sztuka. Jesteś autorką sztuk, które wystawiane są na scenach teatrów zawodowych, między innymi we Wrocławskim Teatrze Komedia i łódzkim Teatrze Małym w Manufakturze. Jak doszło do współpracy z tymi scenami? To kwestia proponowania teatrom swoich sztuk. Nie powiem, że od razu się udawało, były odpowiedzi odmowne i braki odpowiedzi, ale widocznie te teksty miały trafić właśnie na te sceny. „Czysta Komercja” jest grana we Wrocławiu już dwa lata, ma świetne recenzje. Grają w niej znani aktorzy, wymienię Emilię Krakowską i Ewę Kuklińską. Czy jest to powód do osobistej satysfakcji? Miło jest wiedzieć, że gdzieś w Polsce widzowie bawią się i śmieją przy moich tekstach. Uważam, że ludziom bardzo brakuje śmiechu i to, że mogą w teatrze na chwilę oderwać się od tej swojej codzienności, wejść inny świat i pośmiać się, jest dla nich istotne. Ważne, że widzowie śmieją się z różnych rzeczy: jest i humor językowy, i humor sytuacyjny. Bardzo dużo daje dobra gra aktorska, a granie komedii jest wbrew pozorom trudne, wymaga od aktora świetnej techniki, wyczucia sceny i kontaktu z widzem, ale też dystansu do siebie. Dlatego dla mnie nie jest najważniejsze, że moje testy grają znani aktorzy, najważniejsze że są to dobrzy aktorzy. „Morderstwo na Urodziny” w Teatrze mplusm, wrzesień 2015 roku. Takiego przedstawienia jeszcze nie widziałem. Skąd pomysł na przeniesienie studia radiowego na deski sceny, bo sztuka o Agacie Christie zrobiona jest w konwencji słuchowiska radiowego. Skąd umiejętności naśladowania dźwięków potrzebnych w słuchowisku? Już kilka lat temu Ania Szymczak, szefowa Teatru mplusm chciała zrobić przedstawienie w formie słuchowiska, pokazując przy okazji całą radiową „kuchnię”. W lipcu pojawił się pomysł uczczenia przypadającej 36 1(7)/2016 OSOBOWOŚĆ OSOBOWOŚĆ Mam pewną słabość do innej twojej sztuki, „Biełyje Rozy”, w której dwie postaci pochodzące z różnych kręgów społecznych spotykają się w unieruchomionej windzie. Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki we wrześniu 125. rocznicy urodzin Agathy Christie. Zaczęliśmy szukać sposobu na realizację spektaklu w tak krótkim czasie. I wtedy powrócił pomysł na słuchowisko. Ta forma umożliwiała w ekspresowym tempie, przy maksymalnej mobilizacji, realizację sztuki, która będzie inna niż tradycyjne spektakle. Dźwięki, które miały ilustrować audycję, uzyskiwaliśmy dzięki wyobraźni oraz wiedzy radiowca, który jest w naszym zespole aktorskim. W sztuce jest oczywisty dźwięk maszyny do pisania, ale już skrzypienie drzwi tworzymy przez pocieranie nadmuchanego balonu. Poza tym każdy z nas, aktorów, szukał w sobie głosów i emocji dla dwóch postaci, co też nie było proste. Inną inspiracją był Przybora, powstała sztuka „Jeremi. Mężczyzna Piosenny”. Trzy kobiety na scenie, w fantastyczny sposób wykorzystując piosenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego, wyśpiewują swoją miłość do wymarzonego mężczyzny. Przyborę uwielbiam, odkąd pamiętam. Poza tym chciałam sobie trochę w teatrze pośpiewać. W spektaklu przypominamy kilka największych przebojów Kabaretu Starszych Panów, ale pokazujemy też piosenki mniej znane, które tworzone były dla Kabaretu Jeszcze Starszych Panów oraz Muzykałów Przybory i Wasowskiego i nie funkcjonują w szerokim obiegu. To, że widzowie, którzy znają repertuar Starszych Panów mówili, że niektóre piosenki były nieznane, było dla mnie sporą satysfakcją, bo udowodniło, że nawet klasyków można pokazać na nowo. A dla nas, śpiewających, to była sama przyjemność, choć i wielkie wyzwanie, bo nie jest łatwo mierzyć się z legendarnymi i genialnymi wykonaniami Kwiatkowskiej, Jędrusik i Banaszak. Zauważyłem twoją olbrzymią dbałość o słowo. W swoich sztukach przemycasz piękne sentencje lub słowa na co dzień przez ludzi nie używane. I zauważyłem, z jak wielką satysfakcją widzowie je „wyłapują” i odczytują. Pewnie robisz to z premedytacją? Dbam o język, bo wiem, jaka w nim drzemie siła, ale trzeba go, zwłaszcza na scenie, pielęgnować. W dzisiejszym świecie szybkiego komunikowania się, który sprzyja skrótowości, gdy chce się wszystko zamknąć w jak najmniejszej ilości słów, ważne jest żeby pokazywać, jak bogaty jest nasz język. Nie chodzi o to, żeby się rozgadywać, bo precyzyjne przekazywanie myśli jest bardzo istotne, także w komedii, gdzie tekst musi być szybki, dynamiczny, Fot. Joanna Sekulak a żart musi mieć jasną, wychwytywalną pointę. Po prostu trzeba myśleć nad językiem, bo wiadomo, że „granice mojego języka są granicami mojego świata”, a wszyscy chcemy żyć w pięknym i bogatym świecie. Czy są w Poznaniu jakieś szczególne miejsca, do których lubisz wracać? Ja w ogóle lubię Poznań. Zdarza się, że gdy wracam z wakacji i przechodzę koło jakiejś kamienicy, stwierdzam, że nigdy nie zwracałam na nią uwagi i wtedy ten fragment miasta odkrywam na nowo. Lubię jesienną Cytadelę i Szeląg. Lubię Farę, Wzgórze i kościół Świętego Wojciecha, często odwiedzam Morasko i Żurawiniec. Czuję się mocno poznańska. Cenię porządek, punktualność, gospodarność, umiejętność zarządzania czasem, szacunek dla historii. To pomaga w życiu. Gdy wchodzę do pracy, do budynku Biblioteki Raczyńskich ze świadomością, że ma ona już prawie dwieście lat i zdaję sobie sprawę, jak wielka historia i ile pokoleń ludzi stoi za tą ideą, to też wspomagam moje poznańskie, pozytywistyczne nastawienie, żeby dobrze się wpisać w swój czas. Kobieta, która z Muzami jest za pan brat, jest po prostu „akuratną” poznanianką. A iskra szaleństwa? Nie ma. Wszystko ma swój czas i miejsce. Mam świadomość, że niektóre zadania są wyjątkowe, ale gdy się kończą, trzeba brać się za nową pracę. Chociaż może to, że wciąż wracam do teatru i na nowo konfrontuję się z widzem w innych rolach jest moim szaleństwem? Czy masz swojego ulubionego autora, który był twoim wzorcem, którego być może naśladujesz? Jest wielu autorów, których lubię i cenię. U Gałczyńskiego jest fragment, w którym Hermenegilda Kociubińska rozmawia przez telefon i chwali się, że napisała wiersz: „trochę pod Przybosia. Że co? Że lepiej pod siebie?” Im więcej się czyta, tym bardziej kształtuje się swoją wrażliwość i świadomość języka, przesiąka się językiem innych. Ale staram się nikogo nie naśladować. Czy gdyby zdarzyło się, że przyszedłby do ciebie, jako do osoby literacko bardziej doświadczonej, ktoś z prośbą o poradę, jak pisać, to udzieliłabyś jej? Nie odważyłabym się pewnie udzielić takiej rady. Zaproponowałabym lekturę „Listów do młodego pisarza”, w których Mario Vargas Llosa w dwunastu listach udziela porad, jak pisać książki. A w ostatnim napisał: „Zapomnij o wszystkim, co przeczytałeś (...), zabierz się do pisania”. Jeżeli miałabym udzielić rady, to powiedziałabym, żeby po prostu zacząć pisać. Wszystko można później poprawić, najważniejsze, aby zacząć. I to zaczynanie jest zawsze najciekawsze. rozmawiał Tadeusz Sławomir Lisiecki 1(7)/2016 37 który naprawdę jest w Poznaniu Szczerbiec – miecz koronacyjny królów polskich – to chyba najcenniejszy z naszych regaliów koronnych. Powszechnie wiadomo, jak on wygląda, wiadomo też że przechowywany jest na zamku wawelskim w Krakowie. Moim zdaniem nie jest to jednak prawdziwy miecz, który Bolesław Chrobry wyszczerbił o Złotą Bramę w Kijowie, ale znacznie późniejsza jego imitacja. Prawdziwy Szczerbiec zobaczyć natomiast można w Poznaniu, gdzie eksponowany jest pod zupełnie inną nazwą – miecz św. Piotra. L egenda opowiada, że miecz – którym św. Piotr obciął ucho sługi arcykapłana Malchosa gdy ten przyszedł aresztować Jezusa – podarowany został przez papieża, polskiemu księciu Mieszkowi I, a dowiezienie tej cennej relikwii i insygnia powierzono pierwszemu poznańskiemu biskupowi – Jordanowi. Autor spisanej pod koniec XIII wieku Kroniki Wielkopolskiej twierdził z kolei, że miecz św. Piotra otrzymał Bolesław Chrobry, w okolicznościach zgoła magicznych: Miał on również otrzymać od anioła miecz, którym z pomocą Boga zwyciężał wszystkich swoich przeciwników. […] Królowie polscy wyruszając na wojny, mieli zwyczaj nosić go i zawsze z nim triumfowali nad wrogami. O pierwszym sukcesie, jaki dzięki temu orężowi odniósł Bolesław Chrobry na Rusi Kijowskiej, pisał już Gall Anonim w Kronice Polskiej. Znaczenie lepiej wydarzenia te wyeksponowane zostały w Kronice Wielkopolskiej, gdzie – po dwóch długich akapitach opisujących 38 1(7)/2016 poznańską katedrę, której patronował (do początków XIX wieku) wyłącznie św. Piotr. Wartość religijna tego przedmiotu była tak wielka, że biskupi poznańscy nie dopuszczali nawet możliwości przeniesienia go poza Ostrów Tumski. Średniowieczny kronikarz pisał, że polscy władcy zabierali go zawsze ze sobą na wyprawy wojenne. Może właśnie dlatego Jagiełło przed wyprawą na wielką wojnę z Zakonem odwiedził Poznań, a po odniesieniu zwycięstwa pod Grunwaldem, także przybył do Poznania, a nie podążył bezpośrednio do królewskiego Krakowa. O niezwykłej wadze jaka przywiązywana była do królewskiego miecza, świadczą słowa Spytka z Melsztyna, który w 1357 roku powiedział do cesarza Karola IV: Rex noster tenet coronam et gladium a Deo – Król nasz dzierży koronę i miecz od Boga, co oznaczało, że ponad królem polskim nie stoi ani papież, ani cesarz czy biskupi, ale tylko i wyłącznie Bóg. Było to rozwinięcie wcześniejszej teorii Rex est imperator in regno suo – Król jest cesarzem w swoim królestwie. Miecz świętego Piotra, czyli prawdziwy Szczerbiec był najważniejszym polskim klejnotem koronnym. Mieczem tym pasowani byli rycerze, nim koronowano w Poznaniu pierwszych polskich władców. Rzecz zmieniła się w 1320 roku, kiedy to Władysław Łokietek zmuszony był koronować na króla Polski w Krakowie i nie dysponował oryginalnym mieczem koronacyjnym. Wykorzystał więc przystosowany naprędce krzyżacki miecz ceremonialny. Nie miał jednak na tyle odwagi, by użyć go podczas koronacji i – jak opisują to kronikarze – miecz spoczywał na ołtarzu. Od tego czasu jednak przyjęło się uważać, że to krzyżacki miecz, który „asystował” przy koronacji Władysława Łokietka, jest słynnym Szczerbcem. Tymczasem prawdziwy szczerbiec przechowywany był w katedrze poznańskiej. Z biegiem lat zabytkowy miecz coraz rzadziej pokazywano publicznie, został zamknięty w katedralnym skarbcu i prawie zupełnie o nim zapomniano. Historycy, którzy wspominali o tym, wiązali to z osłabieniem, a w końcu wygaśnięciem kultu związanego z tą relikwią. Może jednak było zupełnie inaczej. Może poznańskie władze kościelne miały pełną świadomość tego, że miecz św. Piotra to prawdziwy polski miecz koronacyjny Szczerbiec. Może świadomie go ukryły, aby nie podzielił losu pozostałych polskich regaliów królewskich, które w 1795 roku zrabowane zostały przez pruskich zaborców z podziemi katedry wawelskiej. Może zniknięcie, a raczej ukrycie miecza św. Piotra przez poznańskich kapłanów, służyć miało ocaleniu tego najważniejszego symbolu Królestwa Polskiego, legendarnego Szczerbca. Przeprowadzone ostatnio badania miecza św. Piotra wykazały, że faktycznie pochodzi on z I wieku naszej ery, wykonany został na Bliskim Wschodzie, a z ikonografii wiadomo, że mieczami tego typu posługiwali się rybacy z rejonu Palestyny. Nieoczekiwanie legenda o tym, że należał on do świętego Piotra zyskała naukowe potwierdzenie. Skoro zaś tak cenny miecz znalazł się w posiadaniu polskich władców, to doprawdy trudno sobie wyobrazić, by nie stał się on polskim mieczem koronacyjnym. Awansowanie zaś do tej roli krzyżackiego miecza ceremonialnego z XIII wieku wydaje się tak absurdalne, że doprawdy trudno zrozumieć, jak to się stało, że przez dziesięciolecia ludzie w to wierzyli. Paweł Cieliczko Ilustracja: Agnieszka Zaprzalska 1(7)/2016 39 P ozna ń skie legendy P ozna ń skie legendy Legenda o Szczerbcu, panowanie Bolesława Chrobrego – znajduje się specjalny akapit poświęcony wyłącznie Szczerbcowi: Wspomniany zaś miecz króla Bolesława, dany mu przez anioła, nazywa się Szczerbiec dlatego, że na wezwanie anioła przybywszy na Ruś, pierwszy uderzył nim w Złotą Bramę, która zamykała gród kijowski na Rusi. Od tego uderzenia miecz poniósł niewielką stratę, która w polskim zwie się szczerba, i stąd nazwa Szczerbiec. Wszyscy komentatorzy odnoszący się do tego fragmentu Kroniki Wielkopolskiej czuli się zobowiązani uczynić przypis, w którym wyjaśniają, że w dniu 14 sierpnia 1018 roku, kiedy to Bolesław Chrobry wkraczał do Kijowa, nie było jeszcze Złotej Bramy, bo pierwsza wzmianka o niej pojawia się w ruskich latopisach dopiero w 1037 roku. Jej budowę rozpoczął jednak już Włodzimierz I Wielki, władca Rusi Kijowskiej, który zmarł w 1015 roku, Szczerbiec ukruszony więc został zapewne o niedokończoną jeszcze Złotą Bramę, która wówczas nazywana była Wielką Bramą. Potwierdza to także Kronika Polska Galla Anonima, który wspomina, że prawnuk Chrobrego, Bolesław Śmiały, pokonawszy Rusinów, wkroczył do Kijowa i powtórzył gest pradziada uderzając mieczem w Złotą Bramę. Tym razem – w 1076 roku – była już ona skończona, a jako że hartowana stal jest twardsza od złota – po uderzeniu nie powstała kolejna szczerba w mieczu. Gall Anonim tak opisuje to zdarzenie: On również, podobnie jak pierwszy Bolesław Wielki, jako zdobywca wkroczył do stolicy królestwa Rusinów, znamienitego miasta Kijowa, i uderzeniem swego miecza pozostawił pamiętny znak na Złotej Bramie. Istota tych przekazów sprowadza się do tego, że miecz koronacyjny polskich królów nazywany jest Szczerbcem, gdyż Chrobry wyszczerbił go o bramę Kijowa. Mieczem tym niewątpliwie nie jest oręż przechowywany na wawelskim zamku, bo ten ceremonialny miecz krzyżacki wykuty został dopiero w XIV wieku. Szczerba którą on posiada, nie powstała zaś w wyniku uderzenia, jego ostrze jest nienaruszone, a ona znajduje się pod jego klingą i została przygotowana po to, by umieścić w niej relikwie, które miały przynosić powodzenie posiadaczowi miecza. Nie oznacza to jednak, że legenda o szczerbcu Bolesława Chrobrego nie jest prawdziwa. Legenda opowiada po prostu o innym mieczu, który do dziś przechowywany jest w Poznaniu, a nazywany jest mieczem świętego Piotra. Może właśnie z tego powodu, polski książę – jako posiadacz najsłynniejszego miecza w świecie chrześcijańskim – określany był imieniem Mieczysław czyli „mieczem sławny”. Oręż znajdujący się w Poznaniu jest bardzo dziwnym mieczem, bardziej przypomina maczetę czy rzeźnicki tasak. Przez dziesięciolecia twierdzono, że pochodzi z XIII wieku i wtedy pojawił się w Poznaniu, przywieziony od awiniońskich papieży przez Janka z Czarnkowa. Opowieść ta była spekulacją niepopartą żadnym zapisem źródłowym, a miała tłumaczyć, skąd nagle, w XV wieku, w Kronice Biskupów Poznańskich Jana Długosza pojawiła się opowieść o mieczu św. Piotra podarowanym przez papieża polskiemu księciu i dlaczego o tak ważnej relikwii nie pisano nigdy wcześniej. Wyjaśnienie wydaje się oczywiste. Wcześniej wielokrotnie pisano o tym mieczu, tyle że nie był określany nigdy jako królewski Szczerbiec, a jako miecz św. Piotra. Cieszył się szczególną czcią i otaczany był nabożnym kultem. Podkreślić warto, że na relikwii tego miecza ufundowano Makieta Katedry i Ostrowa Tumskiego I wygrywania w nich? Rzeźba „Kulomiot” w drewnie zdobyła II miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Sport w Sztuce. To otworzyło jakąś furtkę do zorganizowania większej wystawy? możliwość obserwacji, jak pięknie drewno kroi się pod jego narzędziami. W tym było dla mnie coś niesamowitego, magicznego. rozwoju i budowania własnej osobowości, przy tym rzeźba coś do tego dołożyła, otwierając kolejną przestrzeń i furtkę, którą było warto przekroczyć. Dużo też rysowałem, szczególnie przekornych prac, plakatów, które wyrywano sobie z rąk, wielu mnie o nie prosiło – ukrzyżowania, kosmos, planety, religijność i kontekst metafizyczny. Były to lata 70-te, czasy hipisowskiej wolności i kontestacji, a wokół też dużo się działo, PRL nie dawał o sobie zapomnieć. Moja piwnica stała się miejscem spotkań, w których rzeźba była ważnym punktem w dyskusjach przy lampce wina. Fascynacja materią i nieustanne zmaganie się z nią? Gdzie trafiały skończone rzeźby? Tak. Do tego stopnia, że znajomi z czasów szkoły średniej (technikum chemiczne w Poznaniu – red.) pamiętają mnie bez przerwy rzeźbiącego coś pod ławką. Odbiorcami byli koledzy. Byłem dumny z tego, że moje prace znajdują nowych właścicieli. Wyrzeźbione życie Szczęściarzem jest ten, kto w szybkim czasie odkryje, co jest jego największą pasją w życiu i potrafi dokonywać wyborów zgodnie z tym przeczuciem. Czasem jednak bywa, że nasze wybory drogi życiowej czy zawodowej nie idą w parze z tym, co podpowiada intuicja. Kiedy indziej przebudzenie i zawrócenie z wcześniej wybranej ścieżki następuje już w dorosłym, statecznym momencie życia. O tym, że warto słuchać, do czego nasze serce bije mocniej rozmawiamy z Romanem Kosmalą – poznańskim rzeźbiarzem, autorem licznych realizacji w przestrzeni miasta. Wiem, że jako dziecko mogłeś przypatrywać się pracy ojca – snycerza i próbowaćswoich umiejętności w jego warsztacie. Mógłbyś wrócić pamięcią do atmosfery tamtego warsztatu. To prawda, że doświadczenie ojca, jego praca zawodowa, kontakt z drewnem i dłutem, co początkowo kończyło się boleśnie, stwarzały 40 1(7)/2016 Roman Kosmala na ławeczce Ignacego Łukasiewicza w parku przy poznańskiej gazowni Wybrałeś jednak biologię jako kierunek studiów, nie rzeźbę. Wtedy nie myślałem o rzeźbie jak o profesjonalnej dziedzinie. W perspektywie pracy po technikum w zakładach chemicznych przerażała mnie jednak myśl o ciągłym kontakcie z chemią, odczynnikami, substancjami drażniącymi. Stąd pewnie gnało mnie w kierunku biologii, obcowania z przyrodą jako możliwości odreagowania tego laboratoryjnego otoczenia. Czy w trakcie studiów na Wydziale Biologii poznańskiego UAM zrodziła się myśl o zajęciu się rzeźbą profesjonalnie? W rzeczy samej. Na tych studiach ogarnęło mnie istne szaleństwo rzeźbiarskie. Zaczynałem w drewnie. Wówczas ośmieliłem się na większe prace. To chyba mało znany wątek twojej biografii, że już w czasie studiów odważyłeś się pokazać światu swoje prace. Tak, wynająłem piwnicę przy Traugutta, na Wildzie, i tam zmagałem się z dużymi formatami – wjeżdżały wielkie kłody, przez które zawalałem nawet niektóre zajęcia na studiach. Dużo kłucia, obróbki – bardzo mnie to wciągnęło. Pracowałem właściwie bez przerwy. Przy tym filozofia, jaką mieliśmy ze starszym kolegą, który po skończeniu studiów został asystentem i bardzo restrykcyjnie podchodził do zajęć. Wszystko to – nie chcę tego patetycznie nazywać – stwarzało atmosferę do intelektualnego To chyba ukoronowanie pracy twórczej, jeśli znajduje zrozumienie i odbiorców. Jak dalej ewoluowała twoja twórczość? Jeździliśmy w Pieniny eksplorować jaskinie. Wówczas stałem się rysownikiem (piórkiem) bardziej dokumentującym otoczenie. Za zgodą dyrektora Pienińskiego Parku Narodowego wykonałem kilka portretów najsławniejszych polskich speleologów. Umieszczono je w jaskini, nie pamiętam której. Dużo czerpałeś z natury? W trakcie całych studiów wykonywaliśmy dużo rysunków biologicznych spod binokularu, np. budowa owadów. Pani prof. Begier mawiała: „Panie Kosmala, pan ma bardzo ciekawe te rysunki, ale to nie jest ten owad.” Bo mnie w ogóle nie interesowało odwzorowywanie przyrody! Wyobraźnia brała zawsze górę. Skończyłeś studia, podjąłeś pracę zawodową w Sanepidzie. Co wówczas się działo w kwestii rzeźby? Zaczął się problem, pewne rozdwojenie. Nie byłem w stanie dłużej równolegle w dzień pracować, nocami rzeźbić. Ta dychotomia z dnia na dzień się pogłębiała. Z jednej strony duże obciążenie i odpowiedzialność za pracownie analityczne żywności, z drugiej ciągle rosnące aspiracje do brania udziału w konkursach, organizowanych przez Zamek i jego Stowarzyszenie Twórców Nieprofesjonalnych. W witrynie Empik-u przy Armii Czerwonej, obecnie Św. Marcin, miałem wystawić swoje prace, co okropnie mnie stremowało, bo wcześniej prezentował tam swoją twórczość Zygmunt Warczygłowa, najciekawszy obok Nikifora Krynickiego twórca nieprofesjonalny, którego siła oddziaływania prac była już sławna. Zająłem całą witrynę, wystawiając rzeźby w drewnie, płaskorzeźby. Wydano przy tym katalog, był duży plakat. Zrobiło się profesjonalnie. Tak, mocniej związałem się z tym Stowarzyszeniem. Mój dramat polegał jednak na tym, że absolutnie nie potrafiłem utożsamić się z twórczością ludową. Reprezentowałeś inne myślenie o rzeźbie, miałeś szersze spojrzenie, perspektywę. Pociągała mnie symbolika, niejednoznaczność i interpretacja rzeczywistości, stąd byłem swoistym dziwolągiem na tle twórców skupionych wokół sztuki ludowej, którą postrzegałem jako ograniczenie. Ale na pewno miałeś swoich idoli rzeźbiarskich, twórców do których sztuki świadomie nawiązywałeś? Byłem absolutnie zafascynowany rysunkami Dürera, do tego stopnia, że jedna z prac w drewnie wiązowym (strasznie twardym) była praktycznie przeniesieniem w trójwymiar portretu starca. Renesans w wydaniu dobrego rysunku anatomicznego, postać – coś, co przyznam sprawiało mi nie lada trudność. Nigdy nie rysowałem sylwetki z obserwacji, z modela. I rzeźby Wita Stwosza, sceny z ołtarza Mariackiego to niedościgniona doskonałość. Także Dunikowski. Wszystko, co wiązało się z twardym materiałem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie rzeźbienia w glinie. Czyli rzeźbienie przez odejmowanie, a nie przez dokładanie? Tylko tak. Ogromny wpływ wówczas wywarła na mnie znajomość z Eugeniuszem Olechowskim. Pierwszy raz w życiu ktoś zrobił mi fachową korektę. 1(7)/2016 41 M eandry sztuki M eandry sztuki Popiersie Romana Wilhelmiego Takie właśnie odnoszę wrażenie, że cały czas twoja twórczość dąży w stronę abstrakcji aluzyjnej. Czasem czuję się zniewolony własnymi ograniczeniami w myśleniu o rzeźbie. Z jednej strony chcesz się przebić przez warstwę realizmu, który jest dużym sprawdzianem umiejętności, z drugiej – chcesz dotrzeć do głębszych pokładów i wyrazić coś nieuchwytnego, intuicyjnego, poza tkanką realizmu. Figury szachowe z wizerunkami poznańskich budowli – Grand Prix w konkursie na Koziołki dla Miasta Poznania 2014 Potrafił wytknąć błędy? Tak, ostro mnie traktował. Wychwycił wszystkie niedociągnięcia. Dzięki temu odezwała się we mnie pokora, zastanowienie, że nie wszystko co robię, jest bezkrytyczne. Uczulał mnie na proporcje postaci. Bardzo pozytywnie to wspominam. Był moim niepisanym nauczycielem, bardzo go szanowałem. Dzięki niemu poznałem kilku poznańskich rzeźbiarzy, mogłem obserwować jak żyją i jak traktują to, co robią. Zapaliła się kolejna lampka na drodze do życia rzeźbą i z rzeźby? Można tak powiedzieć. W tym czasie Genek zaprosił mnie do współpracy przy kolejnym ołtarzu, który mu zlecono, czym bardzo mnie onieśmielił. Dotychczas nie miałem w sobie żadnych hamulców, granic, że czegoś nie wolno. To właśnie Genek mi powiedział: „Wiesz, zazdroszczę ci. Siadasz, bierzesz klocek drewna i zaczynasz dłubać dłutem. I nie interesuje cię to, co ktoś sobie pomyśli. A ja zawsze muszę liczyć się z tym, kto zleca.” A w jaki sposób dostałeś się na ASP w Poznaniu? Bo na studia dzienne byłeś już „za dorosły”. Z pomocą przyszedł mi dawny kolega, którego kiedyś namówiłem na studia na wydziale historii UAM. Już jako dyrektor domu kultury zaproponował mi prowadzenie pracowni plastycznej dla dzieci i młodzieży. Bez namysłu się tego podjąłem. A tymczasem na ASP (ówczesna Wyższa Szkoła Sztuk Plastycznych – red.) stworzono możliwość do rozpoczęcia studiów w trybie zaocznym dla takich właśnie instruktorów plastycznych jak ja. Nie była to łatwa decyzja. Ale jednak się zdecydowałeś, mimo ogromu pracy jaka cię czekała. Tak, w perspektywie było 5 lat nauki, zjazdy w weekendy, a wcześniej egzaminy, na które trzeba było przygotować prace. I tu znowu prawdziwym przyjacielem okazał się Genek Olechowski – udzielał mi lekcji rysunku, znów dawał korekty. Był to prawdziwy skok na głęboką wodę, zetknąłem się z zagadnieniami, do których wcześniej nie przywiązywałem wagi – plany rysunku, duży format. To uczy pokory. Ale szczęśliwe podołałem i obroniłem dyplom w 1991 r. Czy pojawiające się w twych pracach odwołania do stylów historycznych, np. gotyk w cyklu „Katedr” można uznać za punkt wyjścia na drodze twórczej? W rzeczy samej. Wówczas byłem na poziomie rozumienia realizmu jako szczytu możliwości rzeźbiarskich. W trakcie całych studiów, tych artystycznych mam na myśli, ten pogląd ewoluował. Priorytety się zmieniły na rzecz abstrakcyjnego myślenia. 42 1(7)/2016 Nie wszystko co odbieramy sensorycznie, co da się nazwać, rozpoznać wypełnia nasze rozumienie świata. Jest gdzieś przestrzeń, która się wymyka, a którą silnie odczuwamy. M eandry sztuki M eandry sztuki Jak często czujesz potrzebę, by w swych dziełach ocierać się o zagadnienie sacrum, metafizyki? Świetnie oddaje ten stan twoje credo artystyczne, by sztuka otwierała przestrzeń dla wyobraźni i marzeń, i uwrażliwiała nas na bycie czymś więcej niż sumą kości i tkanek. Czasem sobie zarzucam, że nie umiem uprawiać swego rodzaju publicystyki artystycznej. Nie odnoszę się do wydarzeń bieżących, nie włączam w żadne manifesty, tylko setny raz próbuję rozwikłać zagadnienie sensu życia, istoty ludzkiego bytu. Ubieram to w kompozycję, buduję przestrzeń, szukam odpowiednich form. Może dzięki temu nie będzie kłopotu z odbiorem twoich rzeźb, niezależnie od szerokości geograficznej, pod jaką będą wystawione? Tu dotknęłaś ważnej kwestii. Na pewno swoista baśniowość ułatwia ich odczytanie. To był główny pretekst do próbowania sił w szkle. W wielu materiach już pracowałeś, zaczynając od drewna, przez brąz, kamień, wiklinę, na szkle kończąc. Czy jest jeszcze jakiś rodzaj materiału, z którym chciałbyś się zmierzyć? Chciałbym wrócić do kamienia, czuję, że jeszcze miałbym coś do powiedzenia przy użyciu jego materii. Kiedyś obraziłem się na Macieja Mazurka, że w recenzji moich prac stwierdził, że „traktuję kamień jak człowiek pierwotny, szanując go i modląc się do niego”. Dziś przyznaję mu rację, bo faktycznie traktuję kamień jako pewną formę skończoną, która była przede mną. Ingerując w nią, staram się jej nie popsuć. Tak naruszyć, by uszanować to, co już jest. Bardzo charakterystyczne dla wielu Twoich cykli rzeźbiarskich jest łączenie dwóch materii: zestawiałeś już kamień polny z wikliną, kamień z brązem, brąz ze szkłem. Szukasz wciąż nowych par materiałów? Tak, to daje ciekawy kontrast, daje dużą przyjemność. Taka wycieczka w nieznane – materiał, którego jeszcze nie obrabiałem, nie zestawiałem. Uważam, że mam do tego prawo. Pracować na siłę na tzw. rozpoznawalność staje się w którymś momencie męczące. Masz ochotę uciec od tego, co stosujesz zawsze, czy to materiał, czy paleta barw. Zatrzymajmy się na chwilę przy barwach. Twoje rzeźby mają bardzo wysublimowane zestawy kolorystyczne, wynikające z jednej strony z materii, z której są zrobione, z drugiej – Twojej świadomej ingerencji. Jak ważny jest to element tworzenia? Zarzucam sobie, że wciąż jeszcze zbyt nieśmiało ingeruję barwami. Patyny, ściemnienia, przezłocenia ubogacają powierzchnie. Strzemiński w „Kluczach oglądalności” konkluduje, że nasz wzrok podąża najpierw do miejsc najbardziej kontrastowych. Staram się stosować do tej zasady i miejsca, na których chcę skupić uwagę, wzmacniać barwą. Marzy mi się taka praca, w której nie będę się bał kontrastów. Katedra w zieleniach – wystawa w ogrodach Fundacji Rozwoju Miasta Poznania 2015 Pomnik – tablica ku czci ofiarności poznaniaków dla Węgrów po wydarzeniach 1956 r. (Hol dworca w City Center Poznań) Zostańmy zatem przy marzeniach. Czy uważasz, że dzieło życia masz już zrealizowane, czy jest ono wciąż przed Tobą? Dobrym przykładem jest wygrany Konkurs na Koziołki dla Miasta Poznania 2014, na który wyrzeźbiłeś figury szachowe z wizerunkami poznańskich budowli. Można powiedzieć, że „zaszachowałeś” pozostałych uczestników. Mam nadzieję, że to jeszcze przede mną. Ciągle mam niedosyt, wydaje mi się, że nie wszystko powiedziałem. Szkicowniki puchną od nowych pomysłów. Jest taki projekt, który chciałbym wcielić w życie. To duża forma, w otwartej przestrzeni, wpisująca się w tematykę mistycyzmu. Mam zdefiniowane własne pojęcie sacrum, które szanuję w sobie, nie związane z żadną religią – takim pojęciom chciałbym nadać formę, pewnie abstrakcyjną, bo właśnie abstrakcja mnie ostatnio szalenie pociąga. Nie powstrzymuje mnie nawet kwestia jakichś kosztów, czy wysiłek, który trzeba włożyć. To sprawa odwagi. Sam siebie powstrzymujesz? Tak. Jak wiesz, aby mierzyć się z ogromem pracy przy obróbce twardego materiału, konieczne jest poczucie, że to co robisz ma sens. Patrząc z perspektywy czasu na swoje rzeźby, przypominam sobie ile pracy pochłonęły, ile koronkowej precyzji wymagały. Żeby się tego ponownie podjąć, muszę być przekonany, że naprawdę warto. Czy podejmując zlecenia, czujesz różnice w procesie twórczym, w porównaniu z tym, jak realizujesz własne pomysły? Tak, często muszę wpisać się w konkretną konwencję i czasem to ogranicza. Swobodnie wyrażam się realizując własne przemyślenia. Ale zawsze staram się nadać każdej realizacji własny rys, indywidualne rozwiązanie na zadany temat. To był taki moment, w którym bardzo doceniono mój pomysł i zdobyłem nagrodę Grand Prix. Czy uważasz że dziś stawianie pomników na cokołach ma sens? Powinien to być poziom widza, co zapoczątkował Rodin w „Mieszczanach z Calais”. Dystans wysokości nie jest potrzebny. Ławeczka z Łukasiewiczem jest przyjazna, wpisuje się w ten nurt, tak samo makiety, miniatury Ratusza i Starego Rynku, Ostrowa Tumskiego i kilku stadionów, m.in. poznańskiego stadionu miejskiego. Ideałem byłoby móc nie tylko oglądać. Bez dotyku pozbawiamy się części możliwości poznawczych, które daje rzeźba. Sensoryczne obcowanie jest u nas jeszcze rewolucyjnym podejściem do sztuki. Bardzo cieszy mnie, że niektóre muzea dają białe rękawiczki niewidomym i tym samym umożliwiają im percepcję za pomocą dotyku. Rzeźba ma tę przewagę nad choćby malarstwem. Co według ciebie jest największym dramatem artysty? Obojętność. Myślę, że nawet krytyka mniej boli, fakt, że się z czymś nie zgadzamy, czemuś chcemy zaprotestować, niż fakt, że jakieś dzieło pozostanie bez echa. rozmawiała Anna Woźniak Zdjęcia: archiwum Romana Kosmali 1(7)/2016 43 R owerowy P ozna ń R owerowy P ozna ń przypomniało Ci się, że chcesz założyć konto dopiero na widok stacji roweru miejskiego – możesz to zrobić na miejscu, używając terminalu stacji. Jeśli chcesz korzystać z aplikacji rowerów miejskich, to dobry moment, żeby ją zainstalować. Poznański Rower Miejski N ie ma lepszego momentu na rozpoczęcie przygody z jazdą na rowerze niż wiosna, kiedy sprzyjają temu przyjemne temperatury i świeży zapał do ruchu na powietrzu. Jeśli nie jeździsz jeszcze po mieście, a chcesz spróbować – przypominamy, że z początkiem kwietnia zaczyna się sezon użytkowania sieci rowerów miejskich. Czekając, aż Poznań odmarznie po zimie, złap telefon, mapę i przygotuj się do korzystania z tego sposobu poruszania się. Na terenie miasta rozrzucone jest 37 stacji Poznańskiego Roweru Miejskiego, na których czeka ponad 400 jednośladów. Dla kogo? Rower miejski jest idealnym rozwiązaniem, jeśli nie masz i nie chcesz mieć własnego pojazdu. Wszystkie problemy i koszty związane z rowerem znikają, nie musisz martwić się przechowywaniem, serwisowaniem czy złodziejami. Rower miejski może być też dobrą alternatywą dla komunikacji miejskiej. Docenią go zwłaszcza osoby, które muszą poruszać się po właśnie remontowanych fragmentach miasta – a tych nie brakuje. Przykładowo, biorąc rower ze stacji na Ogrodach, można wygodnie i szybko dojechać do centrum, omijając remont Dąbrowskiego. Jeśli nie masz ochoty na pokonywanie całej trasy rowerem, możesz połączyć to z jazdą komunikacją miejską – np. dojeżdżając tramwajem do pętli, a stamtąd 44 1(7)/2016 2. Wpłać pieniądze na swoje konto do celu – rowerem. Lub – tak jak w przypadku Dąbrowskiego – przesiadając się na Teatralce z roweru na tramwaj. Unikniesz stania w korku, nie musisz martwić się spóźnieniami autobusów i dotrzesz na miejsce szybciej niż idąc pieszo. Za ile? Przy odrobinie sprytu z rowerów miejskich można korzystać za darmo, ponieważ pierwsze 20 minut jazdy od momentu wypożyczenia jest bezpłatne. Jeśli więc w tym czasie zdążysz dojechać do kolejnej stacji i zmienić rower, nic nie płacisz. Po zwróceniu roweru czas wypożyczenia liczy się od nowa – kiedy wypożyczysz rower ponownie, możesz znowu jeździć 20 min za darmo. To wystarczający czas, żeby przejechać pomiędzy większością sąsiadujących stacji wypożyczeń. Jazda przez godzinę to koszt 2 zł, natomiast każda kolejna godzina jest już droższa (4 zł). Nie można powiedzieć, żeby ceny były wysokie, szczególnie w porównaniu do biletów komunikacji miejskiej, czy innych wypożyczalni rowerów. Jak zacząć korzystać? Przygotuj telefon i… 1. Zarejestruj się Wejdź na stronę nextbike.pl/miasta/poznanski-rower-miejski i zarejestruj się w systemie. Wymaga to podania numeru telefonu, imienia i nazwiska oraz adresu e-mail. Chwilę później otrzymasz smsa z kodem PIN do swojego konta – będzie potrzebny do wypożyczenia roweru. Jeśli Za korzystanie z rowerów miejskich płaci się środkami na koncie w systemie. Działa to podobnie do tPortmonetki – najpierw doładowujesz konto, a potem wykorzystujesz pieniądze do płacenia za wypożyczenie. Możesz zrobić to za pomocą przelewu bankowego (instrukcje znajdziesz na stronie internetowej), lub skorzystać z karty kredytowej, jeśli masz zainstalowaną aplikację Nextbike. Uwaga! Żeby wypożyczyć rower, musisz mieć na koncie minimum 10 zł. Stan konta możesz sprawdzać logując się na swoje konto na stronie internetowej Poznańskiego Roweru Miejskiego. 3. Wypożycz rower Jeśli konto jest aktywne i są na nim pieniądze, nic nie stoi już na przeszkodzie do pierwszego wypożyczenia roweru. Podejdź na stację roweru miejskiego, wciśnij przycisk „wypożycz” na terminalu, i podążaj za instrukcjami. Będziesz musiał podać swój numer telefonu i PIN. Jeśli chcesz, możesz też logować się PEKĄ lub legitymacją studencką. Przy pierwszym logowaniu przyłóż kartę do czytnika - następnym razem nie musisz podawać telefonu i PINu, wystarczy zbliżenie karty. Na jedno konto możesz wypożyczyć do 4 rowerów – idealnie na rodzinną wycieczkę. Każdy z rowerów jest wyposażony w oświetlenie i zapięcie, nie musisz więc przynosić swoich akcesoriów. Regulowanie siodełka nie wymaga żadnych narzędzi. Jedź, gdzie dusza zapragnie, a na końcu podróży wepnij rower do zamka na stacji. I już! Jeśli nie ma wolnego zamka-stojaka, przypnij rower do innego roweru i wciśnij przycisk „zwrot” na terminalu. W Poznaniu działa też miejska wypożyczalnia rowerów na dworcu na pętli Sobieskiego. System wypożyczania jest tam inny – powiązany z biletami komunikacji miejskiej. Jeśli posiadasz bilet długookresowy (miesięczny, kwartalny, semestralny itd.), możesz za darmo korzystać z rowerów. Zapłacisz tylko wtedy, jeśli przekroczysz czas wypożyczenia i oddasz rower później niż następnego dnia. Każdy dzień zwłoki kosztuje 12 zł. Tyle samo zapłacą ci, którzy nie mają biletu. Dla nich istnieje możliwość wykupienia abonamentu – miesięcznego (25 zł) lub sezonowego (100 zł). Dojechanie na pętlę tramwajem i przesiadka na rower to ciekawa propozycja dla osób pracujących lub mieszkających na Umultowie, Różanym Potoku czy studentów dojeżdżających na Morasko. Rowery, chociaż starsze od tych w systemie Poznańskiego Roweru Miejskiego, są w dobrym stanie i dodatkowo są wyposażone w solidne zapięcie typu u-lock. W zeszłym roku wypożyczalnia była czynna od 28 marca do końca października, więc można się spodziewać podobnego okresu otwarcia w tym roku. Warto tej wiosny dać szansę rowerom miejskim - założenie konta zajmuje parę minut, a samo wypożyczanie jest bardzo proste. Może miejski rower wpisze się w Twoje codzienne podróże po Poznaniu na stałe? W razie potrzeby, na stronie internetowej Poznańskiego Roweru Miejskiego znajdują się odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania. Warto też pamiętać o infolinii (61 666 80 80 lub 61 674 03 90). Informacje dotyczące wypożyczalni na pętli Sobieskiego znajdziecie na stronie internetowej ZTM (ztm.poznan.pl/komunikacja/rowery). Mamy nadzieję, że od kwietnia również Wy – czytelnicy Pulsu Poznania – zapełnicie ulice na rowerach miejskich! Karolina Karpe Zdjęcia: Daria Olzacka, dzięki uprzejmości Nextbike 1(7)/2016 45 Jezioro Kowalskie Jerzykowo Moras ko Czerwonak Naramowicka UAM Pływalnia Os.Sobieskiego Dworzec Autobusowy Dzięg ielow a UAM Wydział Matematyki i Informatyki Bugaj UAM Wydział Nauk Geograficznych i Geologicznych UAM Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Os.Sobieskiego Biskupice Wierzenica W ito sa Głó �P na ń a sk ow zin ste go Kurlandzka a 6 nc ka la ca Wróble Siekierki�Wielkie go te us wo erw ze gr Że Siekierki�Małe b Ko zy Cz ole p yle Kr 28 ieck Rabowice Zalasewo a zk rla Ku B.� 19 5 ka nd In f ka Gó rec Kobylepole śnic Pawia Rondo Starołęka He tma ńsk a a zk nd rla Ku Garby rołę w sto Sta Pia Dębiec Michałowo ols no Op sio Lesz czna cz ep an ko wo Trzek�Mały owo Staroł ęcka Gowarzewo ik Min Szewce ols ka Staw Edy 28 Czerwca 1956 Staw Glabisia Sz Dolna Łozowa a Lokalizacje stacji PRM no yw krz Po Wild a wa czyńsk Staw Rozlany a Forte ka ows Ostr Je ka Ob ck rzy od sk Kruszewnia ck a a sk Ostatnia Op to wo Spławie San Trzek�Duży dom i ierska Unijna ń oz na wie ka ska bik ow Ża go skie Czern icho wska rzy a Powst.�Wlkp. Puła Pok na r ta i icha en zk ka ows m C ius Stre śc Ożarows ie sk nia Po Staroł Ko ęcka ii�P Arm go w to Spła Sz cz ep an ko wo Czerlejno Ostr 1(7)/2016 Puszkina arska Dębiecka Gospod łotk 46 Skałowo Bo Pia o Zam enho fa ieg sk Orla go ło G ka Dym wo arto d su Hetmańsk a zn Planetarna ou Paczkowo a a ic Pił go ne w Górczyn na niak Żelazk a a ołd na ar ow II awła aP Jan yw ska ien ieg Ko Bara icka w Ży ań Traugutta sk Granicz Malta SKI órn Os.Lecha tm Sz ki bińska da Dę Krz Śc go aK Rondo Rataje B.� a an um Ch Arc He igi Jasin Nowe ZOO Tra s adw ska ró w Ro go skie ew isz Głogowska/ Hetmańska ka Drog bo cz a lda ws Gło go Wierzbięcice ka onta Reym Dolna�Wi łga Bu nis ie om Pr Jezioro Maltańskie Młyński Staw Piwna o ta wej�J zaw Szwajcarska Rynek Wildecki Termy Maltańskie Br zaka Ratajc Matejki a a a owskieg Królo Wa rs a tow cz Taczan Mos Park Wilsona rnic cka Półwiejska AWF la Kó zele iego i Str a Maty i sk śc Pa ow Politechnika Centrum Wykładowe gło ch a Zielona dle rsk órn ow dg Łowęcin Kra Po Warszawska Warszawska Rondo Śródka Stary Rynek 27 Grudnia piańsk Św.�Michała dy wa Za Garbary ka Gwiazdowo Sm łas Pu elna Kości zews Kras dry Bukows Wys Brama Poznania Małe Garbary Swarzędz Sokolniki�Gwiazdowskie ńc Przybyszewskiego kiego a aln pit a a Sz Soln Most Teatralny ow iego po ro Jezioro Swarzędzkie Garbary Kup oz k ńc owsk Nie G ska a nd Hlo PST mii de kie wn Ar pa go Trasa ze Kra Dąbr Poznań Główny a Gdyńska Murawa erzbak iem acho Niest Nad Wi a Pr Fre Marcelińska a ka ina Rynek Jeżycki Sarbinowo oln łtyc ka Bukowska/ Przybyszewskiego Gortatowo a ńsk Ba ols Ogrody Sm nie ieź Gn Gdyń wska ska op ldzk Bałtycka gow Park SołackiW ielk za Wołowska Szelą Wilczak ka Ma Now c Ka ska a Puszczykowo-Zaborze y ad Winogr cz Św.�W awrz nwa ick ch Le tko a ńs ia Słowiańska yńca Bogucin a wsk iko Jan Gruszczyn ka go Naramow icka sk Rondo Solidarności Pią ciń Dojaz d Solidarności go w cow Po zn ań sk a sk ań zn Po Szc zaw nicka ka rac Lite olę G Podolańska Księcia Mieszka I Asfa kie kie Gru aka a Tacz a a ltow w Staw Nowakowskiego ło Op kiego Piłsuds go sk ols Kobylnica Janikowo Sło Grunwaldzka/ Grochowska G Mechowo a a wsk Lokalizacje stacji PRM PST icka liń aP a G Uzarzewo Piaskow Jezioro Rusałka Staw Kachlarski Staw Karpetaj Staw Głęboki Dół Koziegłowy ka Staw Baczkowski Staw Stara�Baba ńska a Oborn za jsk hwy Trzebi ck Lechicka Wo Bukowska Brzec ży tyc Lu L ws Łu howskie za ka bro Boranta Wojciec a sk iań p ko Za ka ńs zy es rz ilius s Ko R owerowy P ozna ń Trasa Stróżyńskiego a St We rg c uty Dą Umultowska a sk piń ku Bis Roln a a Prom k nic or Ob sk awica Kicin Opieńskiego Tanibórz 1(7)/2016 M aciej K rajewski prezentuje ŁAZĘG A POZNA ŃS K A M aciej K rajewski prezentuje 48 Szkiełko, ok(n)o i dusza Światło wpadające przez witraż potrafi zaczarować najbardziej ponurą klatkę schodową. Wspinaczka po stopniach staje się słodsza, a świat za oknem nagle nabiera kolorów. Klatki schodowe secesyjnych kamienic Poznania na Jeżycach, Łazarzu, Wildzie i Starym Mieście kryją w sobie prawdziwe witrażowe cuda, z których wiele uległo zniszczeniu. Widziałem jednak kilka udanych rekonstrukcji. To krucha, ale jakże cenna materia – warto ją nie tylko dokumentować, ale przede wszystkim chronić. Maciej Krajewski, facebook.com/lazegapoznanska 1(7)/2016 49 F elieton Ilustracja: Michał Woźniak M aciej K rajewski prezentuje Małgorzata Annusewicz Tu to jest rychtyg S tarych drzew się nie przesadza – podobno. Ja spróbowałam i przyjechałam do Poznania. Nie znałam topografii, nie znałam ludzi. Owszem, kiedyś przyjeżdżałam tu na koncerty. Znajomi pukali się w głowę i pytali z niedowierzaniem: Naprawdę do Pyrogrodu? Przecież tam skąpstwo i ordnung. To już nie lepiej do Wrocławia? Odpowiadałam „nie”, choć argumentów zbyt wielu nie miałam. Moja przygoda z Poznaniem rozpoczęła się od Kaponiery. W lewo Grunwald – piękne kamienice, dużo powietrza między domami, park Wilsona. W prawo Jeżyce – niby podobne, a jednak jakieś ciasne i szare. By poznawać miasto, zaczęłam jeździć komunikacją miejską (czasami dobrą linią lecz w przeciwnym do zamierzonego kierunku). Patrzyłam na domy, ulice i ludzi. A tych spotykałam wyjątkowo miłych, wyjątkowych. Pamiętam ekspedientkę, która przepraszała, że nie poświęciła mi zbyt wiele czasu, gdy potrzebowałam jej rady. Pewnego dnia moją uwagę zwróciła para staruszków idących ulicą, trzymających się za ręce, opatulonych w jakieś nietuzinkowe szatki. Okazało się, że to stali bywalcy poznańskich kin, którzy chodzą na wszystkie filmy i skrupulatnie to dokumentują. Poznawałam smak rogali świętomarcińskich, kaczki z modrą kapustą, hyćki. Szukałam swojego miejsca w Poznaniu. Obejrzałam mieszkanie w kamienicy, w której mieszkała Małgorzata Musierowicz. Dotarłam do dostojnej kamienicy należącej do Jerzego Waldorffa. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam tam tabliczkę z nazwą ulicy pisaną gotykiem. Kusił mnie wyjątkowy dom Konrada Drzewieckiego. Co zwróciło moją uwagę? Wykorzystany każdy kawałek mieszkania czy skrawek gruntu z niebywałą skrupulatnością i prześmieszne antrejki. Kiedy już wybrałam dom dla siebie i rozpoczęłam jego remont, znowu wstrząs. Sąsiadka mnie oświeciła, że w Poznaniu jest taki zwyczaj, że sąsiad sąsiadowi pomaga. Bo sąsiad nie oszuka i będzie się starał. Bo przecież będziemy spotykać 50 1(7)/2016 się stale – tłumaczyła. I wskazała, w którym domu mieszka pan „złota rączka”, w którym świetna krawcowa i budowlaniec. Z ich usług korzystam do dzisiaj. Co jeszcze zwróciło moją uwagę? Wyjątkowe i silne przywiązanie do miejsca i tradycji. Podziwiam majowe spotkania w Czarnym Kocie, gdzie spotykają się mieszkańcy Grunwaldu. Zasada spotkania jest prosta: każdy coś przynosi. I zabawa jest przednia. Wszyscy rozmawiają, znajomi z nieznajomymi, a gdy Polaków nocne rozmowy już zmęczą, coś się śpiewa, nawet tańczy. Odwiedzam położoną nieopodal wyjątkową cukiernię Elżbieta, która istnieje w tym miejscu od ponad 50 lat. Kupno ciasta w tym miejscu to rytuał. Tu się kupuje, ale i dostaje. No właśnie – dostaje. Przed świętami od jednej sąsiadki babkę drożdżową, inna przychodzi z makowcem, a od kolejnej dostaję własnoręcznie wykonaną ozdobę lub rajskie jabłuszka w syropie. Jakie to niedzisiejsze! Cały czas poznaję obyczaje poznaniaków. Zauważyłam, że towarzyskie spotkania kończą się podaniem owocowej galaretki, nie pija się kawy z fafołami. Kupiłam sobie kejtra. I teraz już wiem, że nie mieszkam w Pyrogrodzie tylko Krainie Podziemnych Pomarańczy. Małgorzata Annusewicz, dziennikarka, krytyk sztuki, architekt. Organizuje wystawy sztuki współczesnej i dawnej. Na swoim koncie ma wiele nagród. Publikowała teksty między innymi w tygodniku Wprost, a także w Rzeczpospolitej i Ostsee- Zeitung. 1(7)/2016 51 Fontanna Apolla F ontanna Apolla znajduje się w południowo-wschodnim narożniku Starego Rynku, u wylotu ulic Świętosławskiej i Wodnej, na miejscu jednej z czterech historycznych studzienek, które przez wieki zaopatrywały mieszkańców Poznania w wodę. Opis miasta dokonany w 1793 roku po zajęciu stolicy Wielkopolski przez Prusy wskazuje, że funkcjonowały w nim 4 fontanny, 12 studni miejskich, 26 studni prywatnych oraz 88 studni na przedmieściach. Woda doprowadzona była podziemnymi, drewnianymi rurami. Studzienki po wschodniej stronie rynku (Prozerpiny i Apolla) zasilane były wodociągiem poprowadzonym ze wzgórz winiarskich, natomiast te zlokalizowane po zachodniej stronie rynku (Neptuna i Marsa) wodą z cegielni na Muszej Górze, która płynęła rurami biegnącymi przez Furtkę Zamkową i ulicę Zamkową. Jak wyglądała Fontanna Apolla w XIX wieku, wiemy dzięki litografii Wiktora Kurnatowskiego „Rynek i ratusz w Poznaniu w dzień targowy”, wykonanej w latach 1841-1846 na podstawie rysunku W. Baeselera, która eksponowana jest obecnie w Muzeum Historii Miasta Poznania w Ratuszu. Pozbawiona wówczas była rzeźby Apolla, kamienna cembrowina znajdowała się na dwóch stopniach i zwieńczona była profilowanym gzymsem. Woda lała się zaś strumieniami z umieszczonego w centrum basenu słupa. Nie wiemy, kiedy starorynkowe studzienki zostały zlikwidowane. Stało się to najprawdopodobniej w ostatniej ćwierci XIX wieku, bo na planie miasta wykonanym przez Gotzeina w 1864 roku są jeszcze widoczne. Ich usunięcie wiązało się z przeprowadzeniem w mieście wodociągów, które przejęły funkcję dostarczania wody mieszkańcom. Idea odtworzenia historycznych studzienek, traktowanych wyłącznie jako ozdoba Starego Rynku, pojawiła się po raz pierwszy w trakcie jego powojennej rewaloryzacji. Jako punkt odniesienia dla koncepcji, przyjęto wówczas zachowaną cembrowinę fontanny Prozerpiny i przygotowano makietę, która sytuowała w podobny sposób pozostałe 3 fontanny, pomysł nie wyszedł jednak poza stadium szkiców i wstępnych koncepcji. Powrócono do niego na początku lat siedemdziesiątych, wówczas udało się przejść etap makiety i doprowadzić do postawienia na Starym Rynku zadaszonej konstrukcji z czterema rzeźbiarsko opracowanymi słupami. Pomysł przywrócenia studzienki Apolla ponownie pojawił się w gronie działaczy Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w Poznaniu pod koniec 52 1(7)/2016 lat dziewięćdziesiątych, a jego pomysłodawcą i głównym orędownikiem był ówczesny Miejski Konserwator Zabytków, Witold Gałka. Wyrażał on przekonanie, że materialne zabytki przeszłości nie są naszym całym kulturowym dziedzictwem, a jego integralnym składnikiem jest związana z nimi tradycja, a także dokonane w przeszłości przekształcenia. Przed swoją przedwczesną śmiercią zdążył dla idei odtworzenia studzienek z rzeźbami, pozyskać grono zaangażowanych pasjonatów, a przede wszystkim znaleźć mecenasa dla tego ambitnego i kosztownego projektu, którym został pan Jacek Cenkiel, prezes Unii Wspólnego Inwestowania S.A., firmy deweloperskiej znanej ze wspierania działań mających na celu zachowanie poznańskiego dziedzictwa kulturowego. Pierwszym wyzwaniem, jakie stanęło przed organizatorami projektu rekonstrukcji rynkowych studzienek, było zgromadzenie dokumentacji dotyczącej ich historii. Okazało się bowiem, że pozostało po nich niewiele śladów i dokumentów, a zachowana wiedza jest fragmentaryczna i niepełna. Rozważane były różne koncepcje odtworzenia fontann nawiązujących do kolejnych okresów ich funkcjonowania na Starym Rynku. Ostatecznie zdecydowano o powrocie do jednolitej koncepcji mitologicznej zrealizowanej na początku XVII wieku przez Krzysztofa Redella, który miejskie studzienki ozdobił drewnianymi rzeźbami Jowisza, Apolla, Neptuna oraz Marsa (Saturna). W 2001 roku komitet organizacyjny ogłosił konkurs na projekt rekonstrukcji rynkowych studzienek. Ich usytuowanie i ogólny wygląd nawiązywać miały do planu Poznania z dzieła Georga Brauna „Civitates Orbis Terrarum” z 1618 roku, gdzie miasto ukazane zostało z lotu ptaka. Na ówczesnym rynku widoczne są cztery studnie o gładkich, ośmiobocznych, dębowych, zwieńczonych gzymsem cembrowinach imitujących kamień. W centralnym punkcie basenu każdej z nich znajdowała się zaś pojedyncza rzeźba figuralna umieszczona na wysokim słupie. Organizatorzy konkursu wprowadzili warunek zachowania ośmiobocznych, kamiennych cembrowin z piaskowca oraz umieszczenia w centralnym punkcie basenu figuralnej rzeźby mitycznego bóstwa patronującego fontannie. Sposób przedstawienia postaci oraz artystycznego ujęcia tematu pozostawiony został swobodnemu wyborowi rzeźbiarza. Do konkursu na wykonanie projektu studzienki Apolla zaproszonych zostało pięciu rzeźbiarzy, jednak tylko dwóch spośród nich złożyło prace konkursowe w postaci makiety fontanny wykonanej w skali 1:5. Komitet organizacyjny wybrał koncepcję prof. Mariana Koniecznego z Krakowa, znanego wcześniej w Poznaniu z realizacji w 1992 roku monumentalnego pomnika króla Przemysła II w dawnej kaplicy królewskiej poznańskiej Katedry. Znacznie tańsi od poznańskich okazali się krakowscy odlewnicy oraz kamieniarze i im właśnie zlecono wykonanie odlewu rzeźby oraz przygotowanie cembrowin z piaskowca. Zanim fontanna została postawiona na Starym Rynku, przygotowano jeszcze jej styropianowy model, przy pomocy którego wybrano ostatecznie najodpowiedniejszą lokalizację i ustawienie planowanej studzienki. Przy tej okazji wspomnieć warto o sytuacji, która o mało nie zakończyła się zerwaniem współpracy przez artystę. Konserwatorka zabytków stwierdziła bowiem, że rzeźba Apolla jest zbyt niska, nie dość wysmukła, ma inne proporcje niż scena z fontanny Prozerpiny, która stanowić dla niej miała punkt odniesienia. Profesor Konieczny był podobno tak bardzo zirytowany, że zerwał się i chciał opuścić spotkanie. Gniew artysty opanowała jego żona, która trzymając go za poły marynarki sprawiła, że powrócił do rozmów. To najprawdopodobniej ona wpadła na pomysł, by dołożyć dodatkową półkulę pod stopami antycznego boga i ustawić go na palcach, co sprawiło, że proporcje zagrały. Odsłonięcie Fontanny Apolla zaplanowane było na 29 czerwca 2002 roku i uświetnić miało święto patronów miasta – św. Piotra i Pawła. Problemy ze ściągnięciem ze strzelińskich kamieniołomów odpowiedniego piaskowca do wykonania cembrowiny, opóźniły inaugurację studzienki o kilka tygodni. Fontanna Apolla była pierwszą spośród trzech zrekonstruowanych fontann na Starym Rynku w Poznaniu, a sympatia z jaką się spotkała, utwierdziła wszystkich w konieczności odtworzenia pozostałych. Mieszkający od 1991 roku w Poznaniu Holender – Ewald Raben – prezes Grupy Raben, tak pisał o poznańskim Starym Rynku po pojawieniu się na nim fontanny Apolla: Wybrałem sobie Poznań na miejsce mojego życia, bo poznaniacy stoją nogami na ziemi, są otwarci na świat, a ja to bardzo lubię. W Poznaniu jest świetna atmosfera, a na Starym Rynku – wyjątkowa. […] Kiedy przyjechałem do Poznania, na Starym Rynku było pusto i smutno. […] Lubię wieczorami iść na Stary Rynek, widać wtedy, że Poznań żyje, że jest otwarty i przyjazny. Bardzo mi się podoba pomysł, żeby przywrócić Poznaniowi fontanny na rynku. Dotąd myślałem, że była tam tylko ta jedna – Prozerpiny. Kiedy w tym roku stanęła fontanna Apollina, zainteresowało mnie to. Dowiedziałem się, że w dawnym Poznaniu były cztery fontanny ozdobione rzeźbami. Teraz brakuje już tylko Jowisza i Marsa. Nie wszyscy mieszkańcy Poznania podzielali zachwyt Holendra. Do rangi legendy miejskiej urosła opowieść o pewnej poznaniance, która mieszkała w narożnej kamienicy przy Starym Rynku i skarżyła się, że rzeźba odwrócona jest tyłem do jej okien, co sprawia, że zmuszona jest oglądać nagi tyłek Apollina. Na kolejny list z pretensjami odpowiedziała znana poznańska profesor, która wyjaśniła korespondentce, z czego wynika historyczny układ rzeźb i fakt, że twarzami skierowane są ku ratuszowi. Co do tyłka Apolla, wyraziła zaś zdziwienie, że lokatorce kamienicy on przeszkadza, bo zdaniem pani profesor mitologiczny bohater posiada wręcz boskie pośladki. Paweł Cieliczko Grafika: Krzysztof Kąkolewski Zdjęcia: Tomasz Koryl Artykuł o Fontannie Apolla stanowi fragment przygotowywanego przez Pawła Cieliczko spacerownika „Fontanny Poznania”, który na księgarskie półki trafić ma w bieżącym roku, a póki co znaczne fragmenty książki przeczytać można na stronie www.fontannypoznania.pl, gdzie także eksponowane są fantastyczne zdjęcia poznańskich fontann i studzienek wykonane przez Tomasza Koryla. 1(7)/2016 53 P ozna ń skie symbole P ozna ń skie symbole fontanny poznania A merykanin w P oznaniu A merykanin w P oznaniu Curiously Inclined I am often asked about the reactions of people as I am shooting in the streets. I seldom encounter any kind of negative reactions to what I do, but more often I do encounter curios ones. Especially when I am crouched low in the middle of the sidewalk stalking a reflection looking for the best angle to tell the story that needs telling. R eflections have always been an interesting and inspiring way for me to tell a larger portion of the story that I see. Since moving here to Poznan I have realized how much growing up in Seattle has impacted my way of seeing. The weather in Seattle can often be of a wet nature making lots of puddles in the streets shifting perception and naturally incorporating the duality of reflections. As much as one may complain about the weather here, it is does not rain as often as I am accustomed to. But when it does, man the puddle are grand and the reflections are spectacular! 54 1(7)/2016 And when I am shooting reflection of a puddle it usually will draw people around me trying to figure out what I am doing and why I am doing it. Sometimes folks simply stare at me as I am in the process of getting wet and being like a big kid messing in the puddle… this usually is followed by the judgment “tsk, tsk” which in turn makes me grin a bit larger. Other times people will stand directly behind me trying to figure out what has my gripped my attention so much. And on occasion they even shoot me shooting the reflection knowing that later they will be showing someone the” American guy playing in the puddle again”. Today I don’t mind any of the attention it draws as thee shot is the reason for being there…and I need the shot. But that was not always the case. Early in my photographic escapades I was easily embarrassed and would run away at the first glance of disapproval from someone. It took some time to be okay with embarrassment and turn it into something fun and casual. I can’t even imagine if I had stuck with being embarrassed and just decided to not shoot that way. What a shame that would have been. Instead I relish the looks of curiosity and the stares they draw. Cheers. Tekst i zdjęcia: Erik Witsoe facebook.com/ErikWitsoePhotography 1(7)/2016 55 K to z nas nie przepada za tradycyjnym polskim barszczem, czy za tym ukraińskim – z fasolą i innymi warzywami? Szczególnie w przejściowym okresie wiosennym warto włączyć buraki do swojej diety, ponieważ w warzywach tych występują antocyjany – naturalne barwniki roślinne, dzięki którym wzrasta na przykład odporność na infekcje. Dziś proponujemy Wam „przymiarkową”, trochę nietypową wersję barszczu – wegetariański krem z buraczków z wędzonym serem. Czas przygotowania 1 – 1,5 godziny Składniki (na 8-10 porcji): około 2 kg buraków pęczek świeżej włoszczyzny 2 średniej wielkości pieczone jabłka 4-5 ząbków czosnku sok z 1 cytryny sól kamienna szczypta kolendry pieprz (świeżo mielony) 2 liście laurowe ziele angielskie – 6 ziaren łyżka naturalnego miodu 2 łyżki oliwy z oliwek wędzony twaróg solankowy Najpierw przygotowujemy bulion: umytą i obraną włoszczyznę zalewamy wodą do poziomu około pięciu centymetrów nad warzywami, dodajemy ziele angielskie i liście laurowe, następnie gotujemy około 30 minut na wolnym ogniu. W drugim garnku na odrobinę oliwy z oliwek wrzucamy czosnek, a także obrane i pokrojone w kostkę buraki. Podsmażamy delikatnie mieszając około sześciu minut. Pod koniec podgrzewania dodajemy miód, żeby warzywa się nie skarmelizowały. Następnie do przysmażonych 56 buraków wlewamy bulion, dorzucamy włoszczyznę, jabłka i gotujemy okolo 10-15 minut na małym ogniu. W tym czasie całość mieszamy, następnie dokładnie blendujemy, uzyskując tym samym konsystencję przecierową i doprawiamy sokiem z cytryny, solą, pieprzem i kolendrą, To wersja bez śmietany – krem podajemy na ciepło, a tuż przed podaniem kruszymy na środku wędzony twaróg. Nasze porady: kupujcie czosnek nierówny i biało-szary, ten idealnie biały i równy pochodzi z Chin – po przekrojeniu kiepsko pachnie i jeszcze gorzej smakuje dobrze jest kupować zieleninę i owoce od zaprzyjaźnionego, zaufanego sprzedawcy gotujcie na wolnym ogniu zgodnie z filozofią slow food, wtedy składniki oddadzą do dania to, co w nich najlepsze ul. Wyspiańskiego 15 tel. +48 537 665 471 facebook: Cafe Przymiarka godziny otwarcia: pon. 11:00-21:00 wt.-czw. 10:00-21:00 pt. 10:00 - ? sob. 11:00 - ? niedz. 11:00-21:00 Fot. K. Popławska 1(7)/2016 1(7)/2016 57 S maczny P ozna ń S maczny P ozna ń Krem z buraczków z wędzonym twarogiem Mam na imię Marysia i razem z fantastycznymi ludźmi prowadzę lokalną kawiarnię cafe przymiarka na poznańskim Łazarzu. Zawsze staramy się zaproponować naszym gościom także coś na ząb, a że nie chcemy popaść w rutynę, próbujemy – najpierw na sobie – różnych nowości. W 2016 roku na mapie Poznania, dokładnie na Wildzie, pojawią się w pełni profesjonalne i ogólnie dostępne miejsca treningowe do uprawiania coraz modniejszych sportów miejskich. Projekt „Wildeckie place zabaw oraz place sportowo-rekreacyjne do uprawiania sportów miejskich” uzyskał finansowanie w Poznańskim Budżecie Obywatelskim 2016. W jego ramach powstaną trzy rodzaje obiektów: stacje do ćwiczenia street workoutu, stacje do parkour oraz place dla dzieci w wieku szkolnym rozmieszczone w trzech punktach dzielnicy. W wielu miejscach znajdują się dziś kolorowe i nowoczesne place zabaw dla najmłodszych. Jednak zjeżdżalnie i huśtawki niekoniecznie zainteresują dzieci starsze, nie mówiąc już o młodzieży. Specjalnie dla nich zaplanowano więc miejsca zabaw odpowiadające ich potrzebom i możliwościom fizycznym. Dzieci w wieku szkolnym będą mogły poszaleć na różnego różnego rodzaju ściankach wspinaczkowych i linariach: piramidach linowych i zjazdach, które mogą rozwinąć u nich zacięcie sportowe. Te obiekty rekreacyjne zostaną umieszczone w Parku Drwęskich, Parku Jana Pawła II oraz na rewitalizowanym placu zabaw przy ulicy Czwartaków. 58 1(7)/2016 Z nowych inwestycji, poza dzieciakami, najbardziej zadowoleni będą amatorzy sportów miejskich. Na placach będzie można uprawiać street workout, czyli ćwiczenia oparte na kalistenice, która polega na treningu wykorzystującym masę własnego ciała. Profesjonalne stacje umożliwią trening na najlepszych przyrządach, czyli na różnego rodzaju drążkach, drabinkach oraz poręczach i uczynią go bezpiecznym. – Street workout to ćwiczenia rozwijające przede wszystkim górną partię ciała, powyżej bioder, nogi najmniej się angażują. Ćwiczy się siłę, wydolność i równowagę. Wbrew pozorom jest to bardzo statyczna dyscyplina i bardzo bezpieczna. Ważne jest pokrycie drążków specjalną farbą, która nie powoduje otarć, bąbli i sprawia, że ręce się nie ślizgają. System drążków będzie w pełni profesjonalny, z wszelkimi certyfikatami – opowiada Hubert Kożuchowski, pomysłodawca projektu. Stacje zostaną postawione przez profesjonalne firmy, które posiadają wszelkie wymagane uprawnienia. Sprzęt będzie bardzo dobrej jakości, solidny, a więc bezpieczny i jednocześnie odporny na zniszczenia. Infrastruktura do street workoutu powstanie w obu parkach: Drwęskich i Jana Pawła II. – Ideą street workoutu jest trenowanie w grupie, grupa też motywuje, daje możliwość wymieniania się pomysłami, figurami, każdy z nas podgląda jakieś filmiki w internecie. Istnieje oczywiście uniwersalny trening, która wzmacnia wszystkie partie, ale potem każdy idzie własną drogą i ćwiczy indywidualnie, każdy ma słabsze i silniejsze inne partie ciała – tłumaczy Kożuchowski. Tego rodzaju modne sporty uprawiane na świeżym powietrzu są alternatywą do siedzenia na siłowni, w zamkniętym pomieszczeniu i stają się coraz bardziej popularne. Ludzie spotykają się w parkach, na placach, każdy może popatrzeć na ćwiczenie, zainteresować się, a potem dołączyć do trenujących. – Pierwszy w Poznaniu plac do street workoutu powstał nad Jeziorem Malta, w lasku obok parku linowego. Pasjonaci, czyli nieformalna grupa Street Workout Poznań, postawili to własnym sumptem, potem zdobyli na ten sprzęt certyfikaty bezpieczeństwa. Dowiedziałem się kiedyś, że raz w tygodniu, w niedziele o godzinie 11, prowadzone są tam darmowe treningi. Przychodzi na nie nawet do 30-40 osób. Chłopaki prowadzą te treningi dlatego, że chcą popularyzować tę dyscyplinę, są bardzo otwarci, rozumieją też na czym polega idea sportu – tłumaczy Kożuchowski. Street workout jest demokratyczny, ćwiczyć od zera może zacząć każdy, w każdym wieku, również panie. Stacje na Wildzie będą dostępne 24 godziny na dobę, bez żadnych ogrodzeń. – Dużą zaletą trenowania tej dyscypliny jest bezkosztowość – zapewnia Kożuchowski. – Jeżeli już jest infrastruktura, to ten sport nie wymaga żadnego sprzętu. Nikt nie musi kupować jakiegokolwiek karnetu, nie potrzebuje specjalnego stroju, ochraniaczy. Street workout najlepiej ćwiczyć w starych, brudnych ubraniach, bo robi się pompki na ziemi. Nawet na boso można trenować. Wystarczą dłonie i ktoś, kto prowadzi ten trening. Zdjęcia: archiwum prywatne Macieja Jankowskiego 1(7)/2016 59 SPORTOWY POZNAŃ SPORTOWY POZNAŃ Sporty miejskie profesjonalnie O ten element zabiegać będzie teraz nasz rozmówca: – Staramy się pozyskać dodatkowe finansowanie na opłacenie trenerów, którzy będą choć raz w tygodniu prowadzili treningi, zarówno street workoutu jak i parkouru. Cała ta infrastruktura powstaje przede wszystkim dla mieszkańców Wildy, ale moim zamysłem jest też przyciągnąć czymś atrakcyjnym ludzi z centrum. Poznańscy street workoutowcy mają na swoim koncie duże sukcesy. Wśród nich znajduje się np. Mistrz Polski w dipach, który pobił nawet rekord Europy, a być może nawet rekord Świata, wykonując 119 zaliczonych powtórzeń. – Takie zawody – w parkourze też – mogłyby się od teraz odbywać na Wildzie, skoro będzie już infrastruktura. Byłoby to dobre dla rozwoju całej dzielnicy – rozmarza się Kożuchowski. W Parku Jana Pawła II dodatkowo będzie można ćwiczyć bowiem bardziej dynamiczne sporty miejskie: akrobatykę uliczną, freerun i parkour. Dość zbliżone do siebie sporty, polegające na pokonywaniu przeszkód, mają jednak pewną różnicę: w parkourze przeszkody pokonuje się jak najprościej i najszybciej, a we freerun najbardziej efektownie. Ten ostatni opiera się na trickach, które są trudniejsze w wykonaniu, ale mają większą wartość pokazową i zostały wzbogacone elementami akrobatyki. Na placu powstaną sztuczne murki, ścianki, drążki, innego rodzaju przeszkody. – Dzięki nim sportowcy nie będą musieli ryzykować w przestrzeni miejskiej, tylko będą mieli zapewnioną bezpieczną przestrzeń do wykonywania akrobacji – zapewnia Kożuchowski. Parkour jest bardzo widowiskowy, sportowcy chętnie wychodzą do ludzi i pokazują publicznie swoje umiejętności. – Gdyby nie oni, nie wiem, czy zdobylibyśmy tyle głosów w głosowaniu – śmieje się Kożuchowski. – Parkourowcy robili salta w miejscach głosowania, przyciągali uwagę przechodniów i namawiali ich w ten sposób do naszej sprawy. Nie wiadomo, kiedy dokładnie zaplanowane place zostaną zrealizowane, ale na pewno ci, którzy obiecali sobie zająć się swoją kondycją lub poświęcić się nowemu hobby, nie będą musieli czekać bardzo długo. Niebawem będzie dobry powód, żeby odwiedzić Wildę. Marta Sankiewicz Virabhadrasana I (Wojownik 1) Virabhadrasana II Virabhadrasana III Ardha Baddha Padmottanasana Utthita Hasta Padangushtasana (wariant) Utthita Hasta Padangushtasana (podparta) Ashwa Sanchalanasana Parśvottanasana i Ardha Candrasana (duże zdjęcie) ŻYCIE W HARMONII ŻYCIE W HARMONII Utthita Trikonasana Przedwiosenny joging Biegacze wiedzą, że codziennych treningów nie należy przerywać tylko z powodu brzydkiej pogody. Bo o zimowej coraz trudniej u nas rozprawiać. Śniegu i mrozu nie zaznaliśmy w tym sezonie zbyt wiele (i niech tak zostanie). Odpowiedni strój (nie za ciepły) i obuwie, i można na dwór. Podobnie rzecz ma się z jogą – codziennej praktyki nie zarzucamy z powodu gorszego nastroju czy samopoczucia, tym bardziej – pogody. Przeciwności i uciążliwości, aby zaniechać ćwiczeń, pojawi się na przeszkodzie wiele, ale przezwyciężenie ich to część jogowej ścieżki. 60 1(7)/2016 T ych, co zazwyczaj stają na macie, zachęcam do zmiany przestrzeni i odbycia krótkiej sesji w otoczeniu przyrody. Dla lepszej motywacji warto postarać się o towarzystwo. Zaopatrzeni w aparat (do dokumentacji), cienką kurtkę i czapkę oraz rękawiczki – koniecznie! ruszamy lekkim truchcikiem w stronę lasu. Surya Namaskar – idealna rozgrzewka Pierwszy przystanek: sucha, dobrze ubita, w miarę równa droga. Pamiętając jedną zasadę: ruch w górę – wdech (przez nos); skłon i ruch na dół – wydech (przez nos, wyjątkowo przez usta), poddajemy się spokojnemu rytmowi bicia serca i logice sekwencji „powitania słońca”. Wszelkie znane ci warianty dozwolone – nie bój się, że popełnisz błąd – słuchaj ciała i oddechu a wszystko popłynie gładko. Na zakończenie wykonaj Utthita Trikonasana (dla prawej i lewej nogi) lub Prasarita Padottanasana. Wojownik pokoju Do kolejnego postoju był kawałek, a dzień bardzo wietrzny, dlatego nie omieszkałam założyć z powrotem kurtki i czapki i zatrzymałam się w miejscu, w którym kiedyś będzie pewnie szkółka leśna – nierówny grunt, wśród wysokich traw. Doskonały teren do uruchomienia mięśni głębokich, tzw. stabilizatorów ruchu, które w codziennym miejskim (czytaj: gładkim) podłożu nieczęsto mają okazję do intensywnej pracy. Tutaj krótka sesja Wojowników (tzw. Warrior Sequence) w wariancie uproszczonym. Jesteśmy częścią natury... ...czy tego chcemy, czy nie. Uwielbiam drzewa – obserwować, malować (na obrazach), słuchać szumu ich koron, przytulać się do kory – czerpać ich energię. Takie chwile pozwalają poczuć się częścią otaczającego świata i uświadamiają odpowiedzialność za podejmowane działania. Mam nadzieję, że nie zakłóciłam ekosystemu korzystając z drzew jako pomocy przy kolejnych pozycjach. Mocne podparcie dla pleców w Ardha Candrasanie i oparcie dla nogi w wariancie Utthita Hasta Padangushtasany. Ostatni przystanek to pozycja Jeźdźca (Ashwa Sanchalanasana) i Parśvottanasana, na nierównym, dość miękkim gruncie. Praca nad utrzymaniem równowagi i spokojny, głeboki oddech. Efektem: poczucie rześkości i ożywienia na dalszą część dnia (intensywnego dotlenienia też) w środku, choć skóra i końcówki palców nieco zmarzły. Na rozgrzewkę po powrocie herbata z imbirem i można myśleć o następnej wyprawie. Mówi się, że „kto zaczął, połowy dokonał” – najtrudniej wyruszyć i uspokoić strumień myśli. Reszta dzieje się sama: płynne ruchy w rytmie oddechów wzmocnią ciało, pozbawią napięć, wyciszą umysł. Trzymajmy się cieplutko, do wiosny niedaleko. Anna Woźniak Zdjęcia: Michał Woźniak 1(7)/2016 61 P i ę kna W ielkopolska P i ę kna W ielkopolska Uroczysko Maruszka Według definicji uroczysko to miejsce związane ze szczególnym wydarzeniem, kurhanem, legendą. Może nim być część lasu, pola lub łąki, która charakteryzuje się wyjątkową przyrodą i często stanowi fragment rezerwatu. W Maruszce wszystko się zgadza – jest tu stary i bogaty las, są tajemnicze mogiły, a wokół miejsca krążą równie tajemnicze legendy. Maruszka Uroczysko Maruszka to najcenniejszy pod względem przyrodniczym fragment parku krajobrazowego Puszcza Zielonka o powierzchni około 500 ha, który rozciąga się między Pławnem a Ludwikowem. Rośnie w nim bór sosnowo-dębowy z domieszką grabów, buków, brzóz, olszy, świerków, jesionów, klonów, lip, jaworów i akacji. Wiele tu drzew w wieku od 110 do 150 lat. Drzewostan Maruszki jest niezwykle cenny, ponieważ ma charakter zbliżony do lasów rosnących tu w dawnych wiekach. Najokazalszym drzewem uroczyska jest pomnikowy buk o obwodzie pnia około 440 cm. Warto wybrać się w to w niezwykłe i bogate przyrodniczo miejsce. Najlepiej zatrzymać się na parkingu leśnym, znajdującym się przy rozwidleniu dróg we wsi Mielno. Można tu odpocząć i pospacerować po niezwykle pięknym i tajemniczym uroczysku, bo las to nie jedyna atrakcja Maruszki. Spotkanie z Leśną Panią Uroczyska nie mają ściśle określonych granic administracyjnych. Dawniej nadawano im nazwy dla ułatwienia orientacji i wygody podróżnych. Tak właśnie było w przypadku Maruszki. Maruszka nazywana była czasem Maryśką, o czym wspominał dziewiętnastowieczny regionalista Edmund Callier. Wymieniana była z nazwy także w księgach parafialnych Wierzenicy od 1840 r. Miejsce to było niegdyś ważnym węzłem traktów komunikacyjnych, przechodzących przez tereny puszczańskie, a prowadzących m.in. do Poznania, Gniezna, Owińsk i Dąbrówki Kościelnej, do której udawali się pielgrzymi. Drogi te łączyły się odgałęzieniami ze Szlakiem Bursztynowym i były wykorzystywane przez kupców przewożących towary lub pędzących bydło i świnie. Przy skrzyżowaniu tych dróg stała kiedyś karczma o nazwie Maruszka, od której prawdopodobnie wzięła się nazwa uroczyska. Zatrzymywały się tu dyliżanse, aby zmęczeni podróżni mogli odpocząć i posilić się. Dla zwierząt przygotowana była nawet specjalna zagroda. Po leśnej karczmie nie ma dziś śladu. Za to – otoczona drewnianym płotkiem – stoi na niewysokim postumencie przepiękna, zabytkowa figura 62 1(7)/2016 Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Postać Maryi w otoczeniu potężnych drzew, w samym środku puszczy trochę zaskakuje i robi niesamowite wrażenie. Otulona obficie drapowanym płaszczem, w welonie i koronie na głowie, wygląda bardzo dostojnie, niczym królowa lasu. Figura nazwana została zresztą przez miejscowych Matką Boską Leśną. Na tabliczce umieszczonej na postumencie widnieją daty „1923 - 1952”. Figurę ufundowali w 1923 r. okoliczni mieszkańcy. W czasie II wojny światowej Niemcy niszczyli kapliczki i figury świętych, więc ukryto ją pod kamieniami po przeciwnej stronie drogi w kierunku Mielna. W 1953 r. zniszczone w czasie okupacji miejsce odbudowano, a figurę odnowiono. Do dziś strzeże ona lasu Maruszki. Pod figurą ktoś przymocował kartkę z odręcznie napisaną modlitwą. Jeśli więc ktoś potrzebuje szczególnych warunków do modlitwy i kontemplacji, w Maruszce na pewno je znajdzie. Około 250 metrów od tego miejsca, idąc w kierunku Czernic, znaleźć można inne miejsce kultu. Na potężnym dębie wisi niebieska, drewniana kapliczka, przypominająca mały domek. Chroni ona medalion Matki Boskiej z Dzieciątkiem, plastikową figurkę Matki Boskiej Licheńskiej oraz jednoramienny, mocno sfatygowany krucyfiks. Zawartość kapliczki być może nie ma wartości zabytkowej, ale świadczy o tym, jak duże znaczenie ma to miejsce dla tutejszych 1(7)/2016 63 Tajemnicze mogiły Uroczysko Maruszka otacza gęsta mgła tajemnicy. Wiele ciekawych i niewyjaśnionych do końca historii wiąże się z tym miejscem. Nic tak nie ekscytuje, jak wiadomości o ukrytych skarbach. A mówi się, że podczas rozbiórki karczmyMaruszki znaleziono beczki pełne złotych monet. 64 1(7)/2016 Trochę dalej od leśnego parkingu, na kolejnym rozwidleniu dróg, gdzie Trakt Poznański oddziela się od drogi do Ludwikowa, zauważyć można dwie tajemnicze, bezimienne mogiły. Są to skromne kopczyki z prostymi, brzozowymi krzyżami. Na jednym ktoś powiesił symboliczną tabliczkę z napisem Maryś, na drugim widnieje imię Marysia. Groby wyglądają identycznie, ale nie są położone obok siebie, oddziela je droga. Nie wiadomo na pewno, kogo w tych grobach pochowano. O zagadkowych mogiłach krąży jednak wiele legend. Według jednej z nich, w grobach spoczywają podróżnicy, którzy dawno temu zostali napadnięci przez zbójców w pobliżu karczmy Maruszka. Puszcza Zielonka miała wówczas złą sławę i takie napady się zdarzały. Podobno właśnie dlatego postanowiono zburzyć karczmę. Oprócz kryminalnej wersji zdarzeń, mogiły w Maruszce kryją piękne i bardzo romantyczne opowieści. Mówi się, że w XIX wieku spotykała się w tym miejscu para zakochanych: pruski oficer i skromna polska wiejska dziewczyna, którą zwano Maruszką. Nie mogli się pobrać z powodu różnic narodowościowych, społecznych i politycznych. Nie chcieli jednak żyć osobno. Postanowili, że skoro nie może ich połączyć ślub, to połączy ich śmierć. Żołnierz najpierw zastrzelił dziewczynę, a później siebie ze strzelby, którą pożyczył od pijącego właśnie w karczmie gajowego. Tragicznych kochanków pochowano na rozwidleniu szlaków. P i ę kna W ielkopolska P i ę kna W ielkopolska mieszkańców. Podobno kiedyś na kapliczce wisiała tabliczka z adnotacją: „8 września 1948 r. na pamiątkę odzyskania niepodległości ofiarowali pielgrzymi poznańscy.” Od drugiej polowy XIX w., kiedy to powstała linia kolejowa poprowadzona obrzeżami puszczy, Trakt Poznański stracił na znaczeniu. Dziś natomiast w Maruszce krzyżują się dwa popularne szlaki rowerowe: Cysterski Szlak Rowerowy i Duży Pierścień Rowerowy przez Puszczę Zielonkę. W pobliżu przechodzi także czarny szlak pieszy. Miejsce to jest również przystankiem dla pielgrzymów, którzy modlą się i odpoczywają przy figurze Matki Boskiej Leśnej. Co roku w drugą niedzielę września odbywa się odpust Maryjny w Dąbrówce Kościelnej. Powracający z niego wierni są witani tu przez gościnnych mieszkańców Klin i Mielna, którzy przygotowują im obfity i smaczny posiłek. W Maruszce odbywa się również – w piątki po Bożym Ciele – msza święta, a po niej agapa. Jedni mówią, że dokładnie w miejscach, gdzie upadły ich ciała. Inni, że to ludzie pochowali ich specjalnie po przeciwnych stronach drogi, aby zaznaczyć różnice między nimi. Istnieje jeszcze inna, równie romantyczna i równie tragiczna historia tych mogił. Opowiada ona o młodej dziewczynie, żyjącej w XVIII wieku córce kmiecia z Siekierek pod Kostrzynem. Marysia była bardzo szczęśliwa i zakochana z wzajemnością w Janku Bugaju. Młodzi zaręczyli się i udali do Dąbrówki Kościelnej na pielgrzymkę, prosić o błogosławieństwo Matkę Bożą. Wśród pielgrzymów, zgromadzonych na modlitwie przed kościołem, Marysia została zauważona przez tutejszego syna dziedzica siekierkowskiego. Był to znany kobieciarz, który nadużywając przywilejów swojej pozycji społecznej wykorzystywał młode wiejskie dziewczęta. Marysia wiedziała, że jeśli dostanie się w ręce panicza, czeka ją tylko wstyd i hańba. Aby jej uniknąć, postanowiła wraz z narzeczonym popełnić samobójstwo. Janek zastrzelił swoją narzeczoną, a później siebie. Historia ta, z niewielkimi modyfikacjami, jest także tematem utworu pt. Dwie mogiły. Powieść z podań ludu poznańskiego autorstwa dziewiętnastowiecznej wielkopolskiej pisarki Pauliny Wilkońskiej. W innej wersji, zakochaną parę stanowili Marysia, córka drwala z Mielna i Marian, bogaty chłopak z Czernic. Ich zakazana przez rodziców miłość spowodowała, że targnęli się na swoje życie. Która z tych opowieści jest prawdziwa i kto tak naprawdę leży w leśnych mogiłach? Tego pewnie już nigdy się nie dowiemy. Miejsce to jest jednak do dziś bardzo szczególne dla okolicznych mieszkańców, którzy dbają o te tajemnicze groby. Ktoś, co jakiś czas, zmienia spróchniałe brzozowe krzyże na nowe. Ktoś przynosi kwiaty i zapala znicze. Podobno miejscowe dziewczyny wierzą, że opieka nad mogiłami zapewni im szczęście w miłości. Ale to już chyba kolejna legenda… Tekst i zdjęcia: Izabela Wielicka Te i inne ciekawe historie związane z wybranymi miejscami w Wielkopolsce znajdziecie na portalu: www.wielkopolska-country.pl 1(7)/2016 65 Fot. Tadeusz Sławomir Lisiecki Tu znajdziesz Instytucje KWESTIONARIUSZ • Biblioteka Raczyńskich (oddziały) Kwestionariusz wypełnia Anna Szymczak Lubię Poznań, bo... to moje rodzinne miasto, wokół niego Symbolem Poznania jest dla mnie... tradycyjne W poznaniakach cenię... inicjatywę i chęć działania. Brakuje mi w mieście... Niczego mi nie brakuje oprócz toczy się moje życie i praca. Jest mi w nim dobrze. Nie lubię, kiedy poznaniacy... zamykają się tylko na siebie, na „moje i własne i najlepsze”, zakładają klapki na oczy i nie widzą, że mają wokół tyle wspaniałych inicjatyw. Czas wolny w Poznaniu spędzam... z przyjaciółmi, najczęściej na Jeżycach, w dzielnicy mojego dzieciństwa i obecnego miejsca działań teatralnych lub w domu z rodziną. Zmieniłabym w mieście... Chciałabym, aby miasto poczuło do siebie sympatię, by stało się na wzór południowych krajów miastem, gdzie można przysiąść na ulicy, wynieść stół i coś do siedzenia, i wypić kawę z sąsiadami, bez obaw przed interwencją policji. Turyście, który nigdy nie był w Poznaniu, najpierw pokazałabym... Zaufałabym zapalonym przewodnikom poznaniakom, którzy pokazaliby Poznań swoimi oczyma – przez stare dzielnice jak Jeżyce, Wilda, Łazarz, Śródka aż po Stare Miasto. Mam dobrego znajomego, który odkrywa przede mną zakamarki miasta. Mieszkam tu od urodzenia, a widzę ciągle nowe rzeczy. Ulubione słowo w gwarze poznańskiej... fyrtel. Gdyby podano mi wszystkie popularne wielkopolskie dania, najpierw sięgnęłabym po... pyzy poznańskie z modrą kapustą i kaczką – sowicie i kalorycznie, ale jak apetycznie! 66 1(7)/2016 koziołki na wieży ratusza. sprawniejszej sieci miejskiego transportu. Poznań w kilku słowach: Poznań, moje miasto. Myślę, że Puls Poznania... bije dla Poznania. Anna Szymczak Instruktor teatralny, reżyser, dramaturg. Studiowała filologię polską na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz scenopisarstwo na Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Przez kilka lat pracowała w Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej II st. im. M. Karłowicza, gdzie założyła i prowadziła teatr szkolny Sekret-Art. W 2006 roku razem z koleżanką założyła Teatr MPLUSM. Jest współautorką książki fot. Zofia Kędziora „Z fantazją i humorem... czyli teatr w szkole” oraz laureatką Międzynarodowego Konkursu na Scenariusz Filmu Fabularnego INTERSCENARIO 2008. Sercem związana z Jeżycami, obecnie mieszka na Naramowicach. Pl. Wolności 19/Al. Marcinkowskiego 23/24 • Brama Poznania ul. Gdańska 2 • Dom Bretanii Stary Rynek 37 • Kino Muza ul. Św. Marcin 30 • Kino Bułgarska 19 ul. Bułgarska 19 • Muzeum Archeologiczne w Poznaniu ul. Wodna 27 • Muzeum Narodowe (oddziały) Al. Marcinkowskiego 9 • Rezerwat Archeologiczny Genius Loci ul. ks. Posadzego 3 • Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu ul. Dąbrowskiego 5 • Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu ul. Fredry 9 Galerie • Galeria Miejska Arsenał Stary Rynek 3 • Galeria Targisztuki.pl ul. Prądzyńskiego 49B Księgarnie • Księgarnia Zysk i s-ka ul. Wielka 10 • Księgarnie Arsenał • Stary Rynek 58 • ul. Dąbrowskiego 7 • ul. Zamenhofa 133 • ul. Opieńskiego 1 • ul. Druskiennicka 12a • ul. Graniczna 55, Swarzędz • Skład Kulturalny ul. Szamarzewskiego 4/6 Galerie handlowe • CH Dębiec ul. 28 Czerwca 384 • FACTORY ul. Dębiecka 1, Luboń Sklepy • Factorya ul. Szamarzewskiego 2 • Iwona Pfont (butik autorski) ul. Piekary 16 • KoneSER Rynek Jeżycki 3 • Un Lapin Sklep Naturalny Pasaż Apollo ul. Ratajczaka 18 Bary, kawiarnie i restauracje • Avocado ul. Dąbrowskiego 29 • Bez Ogródek by La Cocotte ul. Murna 3a • BigfootCoffeeShop Pasaż Apollo ul. Ratajczaka 18 • Bistro Poznańczyk ul. Jarochowskiego 8 • Brocci ul. Kraszewskiego 14 • Browar Setka ul. Św. Marcin 80/82 • Cacao Republika ul. Zamkowa 7 • Cafe Farma ul. Wrocławska 25 • Cafe Misja ul. Gołębia 1 (wejście przez bramę wieży farnej) • Cafe Przymiarka ul. Wyspiańskiego 15 • Caffe Ryczka ul. Polna 27 • Cocorico ul. Świętosławska 9/1 • Cykoria ul. Palacza 103 • Cyryl Lunch Coffee Wine ul. Libelta 1A (wejście od Pl. C. Ratajskiego) • Da Vinci Pl. Wolności 10 • Dąbrowskiego 42 ul. Dąbrowskiego 42 • Fiszka Fish and Chips ul. Taczaka 17 • Herbaciarnia Chimera ul. Dominikańska 7 • Hyćka ul. Rynek Śródecki 17 • Family Cafe ul. Grunwaldzka 136 • Forno Italia ul. Polska 14 • Francuski łącznik ul. Matejki 67 • Juicy ul. Kościuszki 73 • Kamea Cafe ul. Wrocławska 25 ul. Wroniecka 22 • Kawiarnia Angielka ul. Żydowska 33 • Kawiarnia Gołębnik ul. Woźna 9 i Wielka 21 • Klubokawiarnia Meskalina Stary Rynek 6 • Kuchnia Marche Okrąglak ul. Mielżyńskiego 14 • Kulka Cafe ul. Towarowa 41 • Lavenda ul. Wodna 3/4 • Le Targ Bistro & Bar Stary Browar, Dziedziniec ul. Półwiejska 42 • Marcelino chleb i wino ul. Marcelińska 96A • Pastela Restaurant & Cafe ul. 23 Lutego 40/róg ul. Zamkowej • Pinta Klepka ul. Mickiewicza 20 • PJayCake American Bakery ul. Szamarzewskiego 13 • Projekt Kuchnia Stary Browar, Dziedziniec ul. Półwiejska 42 • Ptasie Radio ul. Kościuszki 74 • Pyra bar ul. Szamarzewskiego 13 • Republika Róż Pl. Kolegiacki 2 • Room Stary Rynek 80/82 • Sowa ul. Polna 4 • SPOT. ul. Dolna Wilda 87 • Sweet Surrender ul. Krasińskiego 1/1 • Święta Krowa ul. Kwiatowa 1 • Święta Krowa ul. Kościelna 9 • Taczaka 20 ul. Taczaka 20 • Tandem Pub ul. Gwarna 9 • Tartak ul. Taczaka 22 • U mnie czy u Ciebie ul. Gwarna 3 • Un Pot Cafe & Lunch ul. Sieroca 5 • U Przyjaciół ul. Mielżyńskiego 27/29 • Weranda Stary Browar, Dziedziniec ul. Półwiejska 42 • Weranda Caffe ul. Świętosławska 10 • Wine Bar Mielżyński ul. Wojskowa 4 • Yeżyce Kuchnia ul. Szamarzewskiego 17 • Zielona Weranda ul. Paderewskiego 7 Inne • Akademia Osteopatii ul. Marcelińska 92/94 • Auto Zagórski ul. Polna 40 • Biurcoo ul. 27 Grudnia 9/7 • Biuro rachunkowe HUBERTUS ul. Kościelna 50 • Casa Blanca Studio Urody ul. Jodłowa 1a, Jelonek-Suchy Las • Centrum Stomatologii HERCULES ul. Lęborska 37 • Centrum Medyczne Stanley ul. 28 Czerwca 1956 r. 135 • Concordia Design ul. Zwierzyniecka 3 • Copy Point ul. Janickiego 20B • Foto Studio Kołecki ul. Ratajczaka 36 (narożnik ul. Św. Marcin i ul. Ratajczaka) • Gabinety Na Murawie, na Murawie 9/3 • Invimed ul. Strzelecka 46 • MiGFoto ul. Marcelińska 96A • Solu Med ul. Wyrzyska 18 • Studio Harmonia ul. Hoża 1 • Studio Kosmetyki ul. Św. Rocha 19e/4 • Uroczysko Studio Fryzur Pasaż Apollo • World Trade Center Poznań ul. Bukowska 12 • ZUZAZU ul. Smolna 13a Puls Poznania jest udostępniany podczas wydarzeń i wystaw, którym patronujemy, a także na wielu spotkaniach networkingowych, w wybranych biurowcach wśród pracowników firm oraz podczas spotkań organizacji i stowarzyszeń biznesowych. Zgłoszenia na listę punktów dystrybucyjnych: [email protected] 1(7)/2016 67