Trzy dni z patronem
Transkrypt
Trzy dni z patronem
ISSN 2082–2308 MIESIĘCZNIK REGIONU RADOMSKIEGO STRONA 6 GAZETA BEZPŁATNA | NAKŁAD 10 000 EGZ. STRONA 5 Mirek Kołsut z przyjaciółmi Grot o Gestapo Rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedocenianego za życia, zgromadzono w dwóch salach RKŚTiG „Łaźnia”. Czy historia jest fascynująca? Oczywiście! Nr 5 | marzec 2011 To także Twoje miejsce na reklamę Prosimy o kontakt e-mailowy: [email protected] lub tel. 605602977 Trzy dni z patronem To już tradycja – przez kilka dni radomianie fetowali Świętego Kazimierza, patrona swojego miasta STRONA 2 i diecezji radomskiej. W hołdzie Papieżowi Zielone płuca Ustronia Pod hasłem „Zielone płuca dla Ustronia” mieszkańcy największego radomskiego osiedla mieszkaniowego każdego roku w dniu 2 kwietnia sadzą drzewa na swoim osiedlu. To szczególna data. W tym dniu zmarł Ojciec Święty Jan Paweł II i ta akcja jemu jest poświęcona. A dzieje się wszystko w pobliżu ulicy noszącej imię Papieża Polaka. Organizatorem przedsięwzięcia jest mieszkaniec Ustronia Edward Śpiewak... – Jeśli dzieci i młodzież będą sadzić drzewa, nie pozwolą na dewastację zieleni. Wielu przyjdzie z rodzicami. Od czterech lat włączają się w naszą akcję przedszkola, szkoły, organizacje społeczne. Znaleźliśmy sponsora, to Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Radomiu. Przekazali nam sadzonki dębów, brzóz, jodeł. Od początku akcja prowadzona jest wspólnie ze Spółdzielnią Mieszkaniową. Pierwsze nasadzenia były między jednostką A i B, tam gdzie jest oczko wodne. W drugim roku naszej akcji sadziliśmy drzewa obok kościoła i na skwerku. Posadziliśmy 27 dębów. Tyle lat trwał pontyfikat Jana Pawła II. W bieżącym roku przesuwamy akcję sadzenia na dzień 15 kwietnia z uwagi na uroczystość wyniesienia na ołtarze Ojca Świętego. Ta idea spodobała się także władzom miasta. Zaproponowano, że miasto zbuduje park miejski na Ustroniu. Warunkiem jest by Spółdzielnia Mieszkaniowa przekazała grunt. Ten warunek już został spełniony – przekazano 2 hektary ziemi. Mamy też obietnicę prezydenta Andrzeja Kosztowniaka, który deklarował – jak wygram wybory będzie park. – W styczniu ponownie rozmawiałem na ten temat z prezydentem – mówi E. Śpiewak. – Potwierdził gotowość współpracy w tym zakresie. Czekamy z nadzieją. (mad) Naukowa konferencja w WSH Odpowiedzialność rodziny za wychowanie Z inicjatywy Wydziału Nauk Prawnych i Wydziału Nauk Humanistycznych Wyższej Szkoły Handlowej w Radomiu odbyła się konferencja naukowa poświęcona prawnym, administracyjnym i etycznym aspektom wychowania w rodzinie. Konferencję zorganizowano przy współudziale J.E ks. abp. prof. KUL dr. hab. Andrzeja Dzięgi Metropolity SzczecińskoKamieńskiego, zarazem przewodniczącego Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski. Księdza arcybiskupa, w czasie jego choroby reprezentował bp dr Artur Niziński, z Archidiecezji Lubelskiej. W przestronnej Auli Audytorium Primum zasiedli – obok hierarchów Kościoła – profesorowie specjaliści w zakresie prawa rodzinnego, dokończenie na stronie 3 Cuda na niebie Rodem z Radomia Dokumenty podpisane, zespoły szykują się do akrobacji, niedługo poznamy ceny biletów – Air Show 2011 str. 7 coraz bliżej. W 1976 Leszek Trześniewski wystąpił na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Gorze. Wtedy zaczeła się str. 4 też jego kariera. 2 AKTUALNOŚCI Trzy dni z patronem Tegoroczne „Kaziki” rozpoczęły się 4 marca w bazylice św. Kazimierza mszą właśnie ku czci Kazimierza Jagiellończyka. Celebrował ją ordynariusz diecezji radomskiej biskup Henryk Tomasik. Większość imprez skupiło się wokół OKiSz „Resursa Obywatelska” w weekend 5-6 marca. I tak w sobotę otwarto wystawę plastyczną filozofa i artysty Kazimierza Łyszcza. Wernisaż połączono z wykładem „Percepcja sztuki od późnego średniowiecza do czasów współczesnych”. Odbyła się także premiera filmu o Kazimierzu Ołdakowskim, twórcy Fabryki Broni i znacznej części przedwojennych Plant. Sobotę zakończył program literacko-muzyczny z piosenkami Kazimierza Winklera „Kazikowy wieczór tekstowy”. Niedzielne uroczystości otworzył IV Bieg Kazików o Puchar Prezydenta Miasta Radomia, zorganizowany przez Uczniowski Klub Sportowy „Technik” wraz z MZDiK Radom i Klubem Maratończyka AZS Politechniki Radomskiej. Impreza przerosła oczekiwania organizatorów – na starcie głównego dziesięciokilometrowego biegu stawiło się prawie 340 zawodników z całej Polski. Trasa biegła ulicami Żeromskiego, Rwańską, Rynek i ponownie Żeromskiego. Najszybciej pokonała ją Aleksandra Jakubczyk z Zamościa, zaś wśród panów – Radosław Kłeczek z Prudnika. Odbył się Jakub Kluziński z żoną również bieg charytatywny, z którego zyski przekazano na rehabilitację poważnie chorego siatkarza Czarnych Radom Jakuba Pastuszki oraz wyścigi dla dzieci i młodzieży. W niedzielę otwarto również wystawę „Sztuka i przestrzeń” wykładowców i studentów Wileńskiej Akademii Sztuk Pięknych, a studenci i pracownicy Kowieńskiego Uniwersytetu Technologicznego zaprezentowali radomianom „Modę po litewsku”. Ukoronowaniem weekendu z „Kazikami” był koncert Big Bandu Mundana i chóru Politechniki Radom- skiej i przede wszystkim wręczenie Nagrody św. Kazimierza. Przyznaje ją prezydent Radomia za popularyzację wiedzy o historii i tradycji naszego miasta. W poprzednich latach nagrodę otrzymały: Społeczny Komitet Ratowania Zabytkowego Cmentarza Rzymskokatolickiego i Społeczny Komitet Ratowania Zabytków Radomia. W tym roku laureatem został Przemysław Bednarczyk, nauczyciel historii w III LO im. Dionizego Czachowskiego, który zasłynął jako twórca widowisk historycznych. Jest m.in. pomysłodawcą i autorem scenariusza inscenizacji epizodów z bitwy warszawskiej „Na polu chwały 1920”, współorganizował „Hubalowe zaduszki” czy inscenizacje bitew powstania styczniowego. A przypomnijmy, że do Nagrody św. Kazimierza zgłoszono w tym roku: twórcę Muzeum Harcerstwa Ziemi Radomskiej Mirosława Mazurkiewicza, dziennikarza-historyka Jacka Lombarskiego, Stowarzyszenie Przyjaciół Radomskiej Fary jako organizatora jubileuszu 650-lecia kościoła św. Jana i „Resursę” – przede wszystkim za organizowanie co roku takich imprez jak Uliczka Tradycji i Festiwal Filozofii. AKA Czytelnicy piszą „Bardzo się cieszę, że wreszcie wśród prasy pokazało się coś radomskiego, mimo że raz w miesiącu – ale to już coś. Tytuł „Gazeta Radomska” powrócił jak za dawnych lat, chociaż wychowywaliśmy się na „Życiu Radomskim”. (...) Numer 4 gazety przeczytałem „od deski do deski”. Artykuły „Słońce za pazuchą”, „Zamkowe wzgórze”, „Niechaj Polska zna, jakich synów ma” bardzo mi się podobały. Kącik z różnych stron miasta b. dobry. Nie byłem w tym roku w Leśniczówce na obchodach rocznicy Powstania Styczniowego, jako prawnuk weterana powstania bywałem w Muzeum Wsi Radomskiej w poprzednich latach. Trzeba przyznać, że pan Przemysław Bednarczyk ma pomysły... Ponieważ w słowie od redakcji zwraca się pan do czytelników o dzielenie się uwagami więc postanowiłem tę prośbę spełnić. Ulicę Malczewskiego tzn. jezdnię powinien naprawdę ktoś kontrolować. Odsłonięta kostka spod obrzydliwej smoły (bo to nie był asfalt) jest zupełnie „w porządku”. Oby nie znaleźli się „chętni nabywcy”, jak to było z granitową kostką z ul. Focha i Żeromskiego... Piszecie o naszym dworcu – to przechodzi ludzkie pojęcie, co tam się dzieje. Z chwilą zbudowania stacji benzynowej to się zaczęło. Mam widokówkę dworca z basenem z lat 60. Wszystkiemu winni gospodarze miasta. Radni udają parlamentarzystów z Wiejskiej, więc tylko się kłócą. Kramy stoją, jak stały z rajstopami i obrzydliwymi zapiekankami... W Rynku też był basen, ale „Legion wrócił” na swoje miejsce po latach, chociaż słyszałem, że jest źle usytuowany i powinno się go ustawić inaczej... Ja też chodziłem na szkolne zabawy do „Gajlówki”, oczywiście przez okno, na parterze była sala w-f, a grała orkiestra wojskowa z lotniska. Po orkiestrze Toma była najlepsza. Trzeba było zgodnie żyć z chłopakami z ul. Kopernika, bo „łomot”. Miałem kumpla Ryśka Zegzułę, grał na pianinie, chwaliliśmy się tą znajomością... Czy wierzy pan, że w Radomiu będą prawdziwe fontanny na rogu ul. Focha? Sklecą coś, aby się lało i już. Byłem w Kołobrzegu – coś pięknego, kilka strumieni podświetlanych. Kielce też mają... Także stadion, a my? Osiedle „Słoneczne” z wykupionymi mieszkaniami przez bogaczy. Miastu najlepiej wyszło hasło „Siła w precyzji”. Miało rozsławić Radom. Chcieli coś zrobić w dawnym browarze – muzeum techniki, lub wystawę starych samochodów. Powinien się odrodzić Browar Saskiego. Radom rozsławiają „Lidle”. Gdzie są Zakłady Metalowe z wysoko wykwalifikowaną kadrą, zakłady ogniotrwałe wyrobów ceramicznych, garbarnie? Nie ma nic. A Wronki kuchnie tworzą, Olkusz garbniki produkuje, Kielce – łożyska toczne. Radom nie może być województwem, bo nie ma nic do zaoferowania. Ja pochodzę z Radomia. Urodziłem się na Kośnej. Kiedy Niemcy tworzyli getto na Glinicach, wysiedlono nas na Kozienicką. Potem była Struga 46. Mieszkałem też z rodzicami przy ul. Gwardii Ludowej na Obozisku... Obecnie mieszkam przy ul. Szpitalnej. Boleję nad tym, że drogowcy zlikwidowali słynne schodki, postawili bariery i trzeba chodzić do świateł na róg Reja. Często przechodzę obok dawnej pracowni przyrodniczej, do której chodziłem na zajęcia ze szkoły podstawowej nr 3 na Długojowie. Tam były lekcje. Budynek podobno przejmie Muzeum. Tak powiedział mi niedoszły prezydent Szprendałowicz. Dlaczego jeszcze jego bilboard wisi na murze przy ul. Okulickiego? Wikiński do niedawna „wisiał” przy Wierzbickiej. Tak panie redaktorze, jestem radomiakiem, nie radomianinem. Jeśli można być warszawiakiem, krakowiakiem, poznaniakiem, to jestem radomiakiem. Reasumując, trzeba przyznać, że Radom pięknieje, chociaż jeszcze wiele brakuje by dorównać innym miastom. Trzeba nam dobrych gospodarzy i fachowców. Laicy zniszczyli tak piękną inwestycję jak elektrociepłownia. Nie wiem jak to się stało, że RADPEC nie mając pieniędzy kupił „EC”. Pozdrawiam pana serdecznie i zespół gazety. Życzę pomyślności, trafnych artykułów, coraz większych nakładów. Czekam na „Gazetę Radomską”. Niech kosztuje choćby złotówkę...” Z wyrazami szacunku Wojciech Szukiewicz Nr 5 • marzec 2011 OD REDAKCJI Drodzy Czytelnicy Kolejny numer „Gazety Radomskiej” ukazuje się w pierwszych dniach kalendarzowej wiosny. Odradzająca się przyroda napotyka na przeszkody i nie wszędzie może cieszyć oko barwami zieleni. W lasach sterty śmieci, na jezdniach dziury. W centrum przy placu Jagiellońskim przedłużający się remont, a wieczorami i nocą ponury mrok, bo nie zainstalowano jeszcze oświetlenia. O bałaganie, jaki postrzegamy sami, informują nas też czytelnicy. Jedni narzekają, inni, jak pan Edward Śpiewak, zakasują rękawy i organizują akcje sadzenia drzewek. Trwa ona od lat w intencji Papieża Polaka… Rozpoczynamy dziś kolejny cykl „Rodem z Radomia”. O tych, którzy będąc z dala od domu nie zapominają o rodzinnym mieście. Zachęcamy wszystkich czytelników do rekreacyjnego spędzania wolnego czasu. Przykładów dostarczamy na stronach. Może za rok biegi z okazji „Kazików” odbędą się z większym udziałem zainteresowanych. Wiek nie jest przeszkodą by uprawiać sport. Zachęcamy do lektury. Piszcie do nas o swoich codziennych bolączkach, o zarządzeniach, które utrudniają wam życie, ale piszcie też o ludziach dobrej woli, troszczących się o bliźnich, opiekujących się zwierzakami. Listy będziemy zamieszczać na naszych łamach, w sprawach bulwersujących czytelników, zabierać głos i interweniować. Jerzy Madejski redaktor naczelny Z RÓŻNYCH STRON MIASTA... I Z TERENU Wytępić koty Kostropaty murek Zima dała się we znaki także bezdomnym zwierzakom. Psy i koty w poszukiwaniu jedzenia i ciepła podczas mrozów szukały zrozumienia i schronienia u ludzi. Nie każdy przejmował się ich losem. W budynku przy ul. Staszica 22 jeden z lokatorów postanowił wytępić wstrętne kocury. By uniemożliwić zwierzakom przezimowanie w ciepłym kącie, zabił okno do piwnicy pokaźnych rozmiarów blachą. Kocięta odizolowane od swoich opiekunek miauczeniem dawały znać, że są głodne. Panie próbowały się dostać do piwnicy różnymi sposobami, ale bezskutecznie. Spółdzielnia Mieszkaniowa „Nasz Dom” nie była zainteresowana tą sprawą. Ma poważniejsze problemy – jak ściągać czynsze od lokatorów, jak tłumaczyć bałagan wokół posesji. Apel o ochronę kociąt kierujemy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Biały tynk na murku okalającym park im. Tadeusza Kościuszki zaczyna się kruszyć. Osypujące się płaty elewacji widać najwyraźniej na podmurówce wokół klombu w pobliżu altany. Miało być ładnie, jest kostropato. Wiosenna zieleń nie ukryje wszystkich niedociągnięć, a jest ich znacznie więcej na parkowych alejkach. Goniec Gimnazjalny Pod takim tytułem ukazuje się w Publicznym Gimnazjum w Jastrzębi gazetka powstająca w ramach jednego z zadań w projekcie „Mosty do wiedzy”. Rozwijając założenie programowe wyrównywania szans edukacyjnych, współfinansowane przez Unię Europejską, młodzi dziennikarze z Jastrzębi stawiają sobie wysokie cele do zrealizowania. Piszą nie tylko o sprawach szkoły ale najbliższego regionu. Zaproszeni zostaliśmy na jedno z takich spotkań. Gimnazjaliści, których opiekunkami są panie Edyta Romanowska i Małgorzata Grabowska, mają też swoją stronę internetową: gimnazjum.osa.pl. Życzymy sukcesów i zapraszamy do współpracy. PS Będę miał daleko na Staroopatowską Od redakcji. Zapraszamy Pana do WSH przy ul. Traugutta 61 po kolejny numer naszej gazety. Będzie Pan miał znacznie bliżej. Śmietniska przydrożne Na podmiejskich trasach, przy których rosną zagajniki, pojawiły się sterty śmieci w workach i luzem. Worki rozrywane są przez bezdomne psy i mamy bałagan nie tylko na obrzeżach dróg. Trzeba omijać dziury po roztopach i walające się butelki wyrzucane, tak jak śmieci z samochodów podczas jazdy. Najbardziej zaśmiecane są trasy z Radomia w kierunku Brzózy, Przytyka, Skaryszewa, Zwolenia. Co zamiast „Kasi” Na starej zabytkowej kamienicy przy ul. Żeromskiego 4 pozostał neon, po popularnym w swoim czasie sklepie spożywczym „Kasia”. Neon, jeden z niewielu w mieście, przypomina czasy PRL-u. Niewielu kojarzy go z zamkniętym od dawna sklepem. Budynek ma ciekawą fasadę i ozdobną bramę, która przegradza sklep „Rossman” (dawniej restauracja „Myśliwska”) i „Kasię”. Na drzwiach sklepu kartka „Pomieszczenia do wynajęcia”. Ten kto wynajmie pewnie będzie chciał przebudowywać, odnawiać fasadę. A to byłby błąd niewybaczalny. Gdyż jest to jedna z piękniejszych kamienic na dawnym lubelskim trakcie. Neony też chyba warto (mad) zapisać na listę zabytków… Redaktor naczelny: Jerzy Madejski Wydawca: Wyższa Szkoła Handlowa w Radomiu ul. Traugutta 61, 26-600 Radom, tel (48) 363 22 90, e-mail: [email protected] Opracowanie graficzne i skład: Mariusz Zając Wszystkie prawa zastrzeżone. 3 MIASTO Naukowa konferencja w WSH Odpowiedzialność rodziny za wychowanie ciąg dalszy ze strony 1 międzynarodowego, wychowawcy, nauczyciele. Wielu mówców podkreślało istotny we współczesnym świecie udział rodziny w prawidłowym rozwoju i wychowaniu dziecka. Mówiono o tym, że zabiegi wychowawcze na nic się zdadzą, gdy w rodzinie brakuje prawdziwej miłości. Więź rodzinna musi być autentyczna, aby dziecko mogło czerpać z niej siłę. To niezwykle ważne w okresie, gdy dziecko dojrzewa i stopniowo zaczyna wcielać w życie wzorce i postawy wyniesione z domu rodzinnego. Komunikacja w rodzinie jest o tyle istotna, że dzięki niej mogą ulec wzmocnieniu więzi emocjonalne między po- dr Sylwester Bębas dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych szczególnymi członkami rodziny. To znacznie ogranicza konflikty. Rodzina jest naturalnym, pod- Wydarzyło się w lutym Miesiąc zaczyna się... na podwójnym gazie. Policja zatrzymała jednego z radnych powiatu radomskiego, który prowadził samochód, mając prawie dwa promile alkoholu w organizmie. 3 Dzień wernisaży. MCSW Elektrownia otworzyła wystawę malarstwa uznanego warszawskiego plastyka Artura Winiarskiego. Tego samego dnia w Rogatce otwarcie ekspozycji prac artystów kieleckiego środowiska – Waldemara Kozuba i Henryka Sikory. Plastyków łączy nauka w Liceum Sztuk Plastycznych w Kielcach i praca w Instytucie Sztuki Akademii Świętokrzyskiej. A w galerii kina Helios otwarto wystawę „Grafika”, stanowiącą przegląd dokonań studentów z Pracowni Grafiki Warsztatowej Wydziału Sztuki Politechniki Radomskiej. Studenci z pracowni Andrzeja Markiewicza, Michała Kurkowskiego, Andrzeja Brzegowego i Katarzyny Pietrzak pokazali co to linoryt, sucha igła, akwatinta i akwaforta. 4 To był jeden z najbardziej elektryzujących koncertów ostatnich lat w Radomiu. Grażyna Łobaszewska wraz z zespołem Ajagore zachwycili radomską publiczność. 5 VIII Radomskie Targi Ślubne. Kto by pomyślał, że pokazy białych sukni, weselnych fryzur, samochodów, albumów, etc., etc. ściągną tyle publiczności? 5-6 Radny Piotr Szprendałowicz zawiesił swoje członkostwo w Platformie Obywatelskiej i Klubie Radnych PO, po tym jak chełmska prokuratura stwierdziła, że podczas składania deklaracji członkowskiej do Polskiego Związku Łowieckiego oraz we wniosku o pozwolenie na broń myśliwską Szprendałowicz posłużył się zaświadczeniem stwierdzającym nieprawdę. 7 Obrady w Auditorium Primum stawowym i pierwszym miejscem rozwoju człowieka. Ważne zatem, aby wzajemne relacje zostały oparte o stałe uniwersalne wartości. Wartości te w życiu codziennym to zdrowie fizyczne, odwaga i prawda. Mówiono o roli ojca, od którego oczekuje się zaradności i przestrzegania norm stanowiących oparcie dla żony i całej rodziny. Rola matki sprowadza się do ekspresji uczuć. A te uczucia to serdeczność, wyrozumiałość, stwarzanie ciepła domowego ogniska. Prof. dr hab. Andrzej Bałandynowicz, z Pedagogium Wyższej Szkoły Nauk Społecznych Warszawie, mówił o rodzinie jako mikrosystemie integracyjnym w przestrzeni życia społecznego jednostki. Organizatorzy konferencji: doc. dr Ewa Jasiuk, dziekan Wydziału Nauk Prawnych i dr Sylwester Bębas, dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych WSH przygotowali materiały naukowe w edytorskich wydaniach. Monografia, która jest częścią projektu zainicjowanego na razie pierwszym tomem, przygotowana została na konferencję w błyskawicznym tempie, a zainteresowanie tą i innymi publikacjami przerosło oczekiwania organizatorów. Konferencji towarzyszyła wystawa portretów dzieci z rejonów świata zagrożonych głodem i epidemiami. Wystawę przygotowała Iwona Chojnacka, dyrektor Biblioteki WSH, wypożyczając zdjęcia z polskiego przedstawicielstwa UNESCO. (mad) Podinspektor Roman Jaśkiewicz został nowym komendantem miejskim policji w Radomiu. Ma 45 lat i wcześniej dowodził komendą powiatową w Starachowicach. 8 W ramach comiesięcznych Radomskich Spotkań Podróżników Tomasz Mieleszko opowiedział o nurkowaniu w tatrzańskich jeziorach, kamieniołomach i morzach świata. 9 Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej przekazała radomskim i okołoradomskim jednostkom nowoczesny sprzęt gaśniczy. Nowy ciężki samochód ratowniczo-gaśniczy marki Man trafił do jednostki nr 2 przy ul. Zubrzyckiego w Radomiu, a podnośniki hydrauliczne z drabiną do Pionek, Przysuchy, Szydłowca i Zwolenia. Do Pionek trafiła też specjalistyczna pompa wysokiej wydajności przydatna przy powodziach i lokalnych podtopieniach. 10 Na Mazowszu zaczynają się szkolne ferie. A wraz z nimi... blokada krajowej „siódemki”, na znak protestu przeciwko odsunięciu przez rząd w czasie przebudowy drogi ekspresowej nr 7. W Radomiu ul. Warszawską przy rondzie Narodowych Sił Zbrojnych blokowało kilkadziesiąt osób, m.in. posłowie Marek Suski, Krzysztof Sońta i Dariusz Bąk, senator Wojciech Skurkiewicz. 14 W hali Politechniki Radomskiej zagrali Jamal, Kamil Bednarek, Alicetea, Tabu i Raggafaya – czyli Giso Reggae Festiwal można uznać za udany. 19 Dziewięć firm wystartowało w przetargu na remont dworca PKP w Radomiu. Na razie wiadomo, że najtańszą ofertę – 8,5 mln zł – złożyła warszawska firma ComplexBud. Zwycięzcę przetargu poznamy pod koniec marca. Możliwe więc, że remont rozpocznie się z początkiem kwietnia. 21 Ważna wystawa w Muzeum Sztuki Współczesnej. „Sześć dróg do obrazów z fotografii” prezentuje malarstwo i rysunek wybitnych polskich artystów (w tym Wojciecha Fangora, Zbigniewa Karpińskiego, Łukasza Korolkiewicza) i jednocześnie przyjaciół radomskiego muzeum. Tego samego dnia w Radomskim Klubie Środowisk Twórczych i Galeria Łaźnia otwarto wystawę plastyka i prześmiewcy zarazem – Sylwestra Zakrzewskiego. 25 W kawiarni Czekolada w radomskim teatrze kolejne „Spotkanie z nauką” organizowane przez Stowarzyszenie Kocham Radom. Tym razem prof. Marek Wierzbicki, wykładowca KUL i pracownik radomskiej delegatury IPN wygłosił odczyt „Okupacja sowiecka ziem polskich 1939–1941”. 27 Jakub Kluziński, radomski radny Stowarzyszenia Kocham Radom, startujący dwukrotne na urząd prezydenta Radomia, zrezygnował nagle ze swego mandatu. Na jego miejsce przyjść ma 19-letni Damian MaAKA ciąg, student Uniwersytetu Warszawskiego. 28 Wydawnictwa poświęcone konferencji spotkaly się z dużym zainteresowaniem 4 RADOM Rodem z Radomia Nr 5 • marzec 2011 – Zespół nazywa się Świetliki. Gramy od 19 lat. W mieście Radom jesteśmy po raz pierwszy. I zapewne po raz ostatni... – tak przywitał radomską publiczność Marcin Świetlicki. Pierwszy taki koncert Z piosenką przez świat Spotkanie było przypadkowe. Zaskoczenie wzajemne. Nie widzieliśmy się ponad 20 lat. Znacznie wcześniej – w 1976 roku Leszek Trześniewski wystąpił na Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Wtedy zaczęła się jego kariera. Polska podzielona była na 49 województw, w każdym wybierano najlepszych solistów. W Radomiu, Inowrocławiu i Tarnowie odbywały się eliminacje centralne. Koncert laureatów i ostateczne rozstrzygnięcia miały miejsce w Zielonej Górze. Wraz z Leszkiem do finału przeszli zespół „Familia”, Andrzej Cierniewski i Renata Danel. Złoty samowar zdobyła Renata, Leszek Trześniewski przyjechał ze srebrnym. Cierniewskiemu dali wyróżnienie. Leszek wspomina dziś nieco z rozrzewnieniem, a może broniąc się przed nostalgicznym przywoływaniem wspomnień, tamte lata. Pamiętam twój repertuar… – Serio? Ja już prawie zapomniałem. To był „Słowik” i „Wspomnienia”. – Ktoś powiedział mi po latach, że „Słowik” to nie była oryginalna rosyjska piosenka, tylko hiszpańska… Jakie to ma znaczenie. Wykosiłeś wielu. Nawet Urszulę, która nie zakwalifikowała się do finału podczas radomskich eliminacji. A co było potem? – Chcesz żebym w ciągu kilku minut opowiedział ci historię mojego 30-letniego życia artystycznego. To niemożliwe. Były radości, załamania. Ciężka choroba. Poznałem wielu ludzi, wspaniałych muzyków i piosenkarzy. Odwiedziłem kilka kontynentów. Ale po kolei… W mieszkaniu Leszka przeglądamy zdjęcia i recenzje w czasopismach. Przed oczyma przesuwają się barwne obrazy. – Zdobyłem nie tylko srebrny samowar, ale także nagrodę ministra kultury ZSRR. To zobowiązywało. Tournée po Związku Radzieckim prowadziło od Archangielska do Baku. Śpiewałem z Grażyną Łobaszewską, w Zespole „Ergo Band” byłem wokalistą. W 1978 roku wstąpiłem do Zespołu „Śląsk”. Byłem tam przez rok. Dali mi dobrą szkołę tańca i śpiewu. Kolejne lata związały Leszka z Państwowym Zespołem Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Było to za czasów Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. W Karolinie śpiewał i tańczył od 1979 do 1985 roku. Tam był ich dom, do którego wracali po koncertach w Niemczech, Francji, Anglii, Hiszpanii, Japonii. – Nauczyłem się szacunku dla widza i estrady. Przez rok występowałem też z zespołami wojskowymi: „Granica” i „Eskadra”. Od 1989 roku do 1992 mieszkałem w Szwajcarii. W latach dziewięćdziesiątych pływałem na pasażerskich „wycieczkowcach” w Europie, po roku 2000 po Karaibach i innych egzotycznych rejonach. Na statkach Rogal Carribean, Wiking Line, Stena Line Leszek Trześniewski wracał myślą do Radomia, dawnych przyjaciół, nauki w szkole muzycznej. Później przyszła choroba. Wylew. Obawa przed paraliżem. Udało się przetrwać. Teraz gdy już powrócił do Radomia z dalekiego „rejsu życia”, choć nie wie czy na długo, jest menedżerem zespołu, który stworzył i z którym nadal łączą go ścisłe więzi „Simply the Best”. I nie ulega wątpliwości że są „beściakami”. Przez ten zespół przewinęło się wielu wybitnych muzyków. Leszek jest nadal liderem zespołu. Występują w nim znani radomscy muzycy: Andrzej Tom, który czasami saksofon wymienia na skrzypce, gitarzysta i wokalista Krzysztof Rdzanek, Wojtek Weryk – perkusista i urodziwa wokalistka Anna Stefańska. Repertuar mają międzynarodowy, a przeboje, zawsze na czasie, pomimo upływu lat: „Wonderful World”, „Blue cafe”, „Mamma Mia” i wiele, wiele innych. Jerzy Madejski Scena radomskich Katakumb. Na środku stoi niewysoki gnom z okrągłym brzuchem, wystającym zza obszernego czarnego t-shirta. Kąciki ust mocno zakrzywione w dół. Siwizna na głowie, ciemne okulary na oczach. Stoi przed mikrofonem i pali papierosy, jeden za drugim. Śpiewając na przykład: „Niebieskie Gauloises’y, zielone Elemy, zwyczajne Vogue’i – wybieraj sam. Musisz wybrać, bo wybiorą za ciebie. Musisz się zdecydować. Wybieraj sam... A tłum krzyczał: Uwolnić Barabasza! Większość wybrała. Większość ma rację. Wybieraj sam: niebieskie Gauloises’y, zielone Elemy...”. O koncertach w Radomiu piszemy rzadko, bo do naszego miasta już od lat przyjeżdżają znane i popularne grupy i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jednak koncert Świetlików odnotować musimy. Raz, że Świetliki rzeczywiście nigdy, aż do 26 lutego 2011 r. w Radomiu nie grały, dwa, że sam band pozostaje na polskiej scenie muzycznej bytem tak oryginalnym, tak osobnym i interesującym, że słów kilka poświęcić mu warto. Mówi się o nim „zespół alternatywny”. Alternatywny jednak do czego? Do wszelkich innych zespołów? Muzyka Świetlików jest eklektyczna – są w niej elementy i reggae, i ska, i rocka. Trudno powiedzieć czy to oryginalne. Ale na pewno dobrze użyte, energetyczne, oniryczne, wprowadzające w trans. I przede wszystkim pozwalające wybrzmieć świetnym tekstom lidera. Punkt kulminacyjny koncertu. Piosenka „Pod wulkanem”. Jest jak mantra, jest manifestem pokolenia, które gdzieś pomiędzy 1990 a 2000 rokiem wkraczało w dorosłość. „Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Prawdziwy jest. Właściwe barwy wpełzają na właściwe miejsca. Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie nas dotknął. Niczego o nas nie ma w Konstytucji...” – brzmi na tle narkotycznej muzyki, a słowa te powtarza widownia. Której sporą część stanowią... poloniści z okolicznych szkół. To znamienne. Świetliki to zespół przede wszystkim Marcina Świetlickiego, a Świetlicki to najważniejszy poeta swego pokolenia. Dziś już 50-letni, 20 lat temu, kiedy zakładał Świetliki, był wschodzącą gwiazdą polskiej poezji, człowiekiem, który zerwał ze starą stylistyką i pokazał, że wiersze pisać można osobiście, bluźnierczo, boleśnie, czule – inaczej niż przyzwyczaili do tego poeci żyjący w czasach PRL-u. Dziś pokolenia początkujących poetów piszą „pod Świetlickiego”, piszą jego frazą, od której ciężko się uwolnić. „...Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały...” – śpiewa Swietlicki i zapala kolejnego papierosa. Świetliki grały w Radomiu prawie dwie godziny. To rzadkość. Miejmy nadzieję, że radomska publiczność ich nie zawiodła i prowokacyjnie rzucone „Gramy tu po raz ostatni” jednak się nie sprawdzi. Bo na ich kolejny koncert na pewno warto będzie przyjść. AKA 5 HISTORIA Grot o Gestapo Czy historia jest fascynująca? Oczywiście! Można było się o tym przekonać podczas kolejnego spotkania Klubu Historycznego im. gen. Stefana Roweckiego „Grota”. Przypomnijmy – radomski oddział Klubu Grota organizuje spotkania co miesiąc w piątek o godz. 17, w Miejskiej Bibliotece Publicznej. 4 marca z wykładem „Radomskie Gestapo w walce z polskim ruchem oporu 1939-1945” wystąpił dr Sebastian Piątkowski, historyk, obecnie główny specjalista Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej radomskiej delegatury IPN. Piątkowski skupił się na przedstawieniu sylwetek najważniejszych funkcjonariuszy radomskiego Gestapo, by przez nie właśnie opowiedzieć więcej o historii II wojny światowej i nie tylko. Pierwszym szefem Tajnej Policji Państwowej Dystryktu Radomskiego (obejmującego również Częstochowę i Kielce) był np. Fritz Katzmann. Katzmann w 1941 r. z Radomia został przeniesiony do Dystryktu Galicja, gdzie był odpowiedzialny za eksterminację 400 tysięcy Żydów. Po wojnie ukrywał się, ucieczkę do Argentyny uniemożliwiła mu ciężka choroba. Dla następcy Katzmanna, Karla Oberga, Radom stał się trampoliną do dalszej kariery. W 1942 r. awansował na Wyższego Dowódcę SS i Policji w okupowanej Francji. Po wojnie Oberg był dwukrotnie – przez Amerykanów i Francuzów – skazany na karę śmierci. Jednak wyrok złagodzono, a w 1965 r. ciężko chory Oberg został ułaskawiony przez prezydenta Francji Charles’a de Gaulle’a i powrócił do Niemiec, gdzie zmarł w tym samym roku. Trzeci z szefów radomskiego Gestapo Herbert Bottcher został po wojnie schwytany przez żydowskie komando ścigające zbrodniarzy hitlerowskich. W procesie został skazany na śmierć i w 1950 r. powieszony w garażu radomskiego więzienia przy ul. Malczewskiego. Przez radomskie Gestapo przewinęło się podczas wojny ok. 500 funk- cjonariuszy. Na szczególną uwagę zasługuje na pewno Paul Fuchs, który w zwalczaniu polskiego ruchu oporu nie miał sobie równych. Zdyscyplinowany, inteligentny, abstynent (co – jak dowodził dr Piątkowski – było w niemieckich służbach rzadkością; funkcjonariusze Gestapo mieli ewidentnie problemy z alkoholem), mimo ogromnych zasług dla Rzeszy nigdy nie odznaczony. I niezwykle tajemniczy. Jedyne jego zdjęcie, jakie się zachowało, znaleziono w archiwach CIA. Co ciekawe, pod koniec wojny Fuchs – jako antykomunista – starał się o zawieszenie broni między żołnierzami polskimi i niemieckimi, a nawet o rozpoczęcie współpracy we wspólnej walce z Rosjanami. Dr Piątkowsi podjął też tak trudne tematy jak donosicielstwo i działalność agenturalna. Radomskie Gestapo było wręcz zasypywane donosami. Pisali je zarów- Jan Gauze – radomianin na antypodach Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o takich książkowych bohaterach jak Terry Pratchett i Harry Potter, bliski krewny Ambrożego Kleksa z „Akademii Pana Kleksa” Jana Brzechwy, na półkach z literaturą młodzieżową obowiązkowymi pozycjami były powieści przygodowe Karola Maya, Alfreda Szklarskiego, Arkadego Fiedlera i Jana Gauze. Ich nazwiska wymieniało się jednym tchem. Karol May wprowadzał młodego czytelnika w barwny świat Dzikiego Zachodu i przyjaźni między bladą twarzą Old Shatterhandem i czerwonoskórym Winnetou. Z Alfredem Szklarskim czytelnik towarzyszył swojemu rówieśnikowi, Tomkowi Wilmowskiemu, na wszystkich kontynentach. Inny rodzaj przygody proponowali Fiedler i Gauze. Oni na własnej skórze przeżyli wszystko to, co opisali, a potrafili to zrobić w taki sposób, że niejednemu czytelnikowi „zaszumiało” w głowie i pragnął, tak jak Jan Gauze, uciec z domu i wyruszyć „ku wielkiej przygodzie”. „Na szosie do Kielc, rzuciłem ostatnie spojrzenie na leżące w dole miasto rodzinne, które przez długie lata miałem nie oglądać i przywiązawszy do ramy zawiniątko z bielizną i żywnością ruszyłem naprzód żwawo pedałując – pisał Jan Gauze w „Na przełaj przez dżunglę”. – Przede mną rozciągała się biała wstęga szosy, zamknięta na horyzoncie linia lasów, nad którymi rozpostarł się łuk różnobarwnej tęczy. Poczytując Panorama Radomia widziana z ulicy Kieleckiej sobie ten znak za dobry omen, z nadzieją w sercu ruszyłem za tęczowym łukiem na spotkanie swej Wielkiej Przygody.” Wielu młodych czytelników, idąc za przykładem Jana Gauze, uciekało w „szeroki świat”, głównie w wakacje. Eskapada większości z nich kończyła się na posterunku MO i połajance od rodziców. Ci bardziej rozsądni korzystali z masowej, wakacyjnej akcji „Autostop” i przemierzali kraj wzdłuż i wszerz. Ich fantazję wzbudzały nie tylko książki przygodowe. W tym czasie w masowym nakładzie ukazywały się takie miesięczniki jak „Kontynenty”, „Widnokręgi”, „Poznaj Świat”, „Dookoła Świata”, „Poznaj Kraj”. Harcerskie tygodniki „Świat Młodych” i „Na przełaj” zachęcały do tzw. „nieobozowej akcji letniej”, pełnej wakacyjnych przygód w najbliższym otoczeniu. Obok książek obowiązkową pozycją w każdym domu był atlas geograficz- no ludzie wykształceni, jak i prości – ci nierzadko zaczynając swoje listy od słów „Szanowny Panie Gestapo”... Agentów działających na rzecz hitlerowców również nie brakowało. Choć tu czasami trudno ocenić – mówimy o agencie np. Narodowych Sił Zbrojnych działającym w Gestapo, czy o agencie Gestapo działającym w NSZ. Rzeczywistość okupacyjna bywała boleśnie niejednoznaczna. Niejako na podsumowanie wykładu dr Piątkowski wspomniał o siedzibie radomskiego Gestapo przy ul. Kościuszki 6, gdzie więźniów trzymano w celach w piwnicach, a na strychu znajdował się gabinet tortur. – Nie wiem, jak to się stało, że wykonane przez więźniów napisy i rysunki na ścianach cel nie zostały zabezpieczone i są już bezpowrotnie stracone. Nie dbamy o naszą historię – stwierdził. Wspomniał też o radomskim Firleju, gdzie życie skończyło wielu więźniów cel przy ul. Kościuszki. – Firlej po warszawskich Palmirach był drugim co do wielkości miejscem straceń w Polsce podczas wojny. A tej świadomości najwyraźniej nie mają ani radomianie, ani w ogóle Polacy – podsumował. Kolejne spotkania Klubu Grota dotyczyć będą m.in. rozbicia ubeckiego wiezienia w Radomiu w 1945 r., czy Tadeuszowi Zielińskiemu ps. „Igła”, dowódcy oddziału WiN. AKA Fot AKA Budynek przy ul. Kościuszki 6 – tu rezydowało radomskie Gestapo ny, w którym znajdowało się wszystko to, o czym pisali autorzy. Można było razem z nimi, co prawda „palcem po mapie”, przemierzać świat. Co takiego zawierały książki Jana Gauze i innych autorów, że wywierały tak wielki wpływ na młodego czytelnika? Po pierwsze, był w nich olbrzymi ładunek autentycznej i sprawdzalnej wiedzy o świecie i ludziach. „Nad malowniczą zatoką Guanabara zapadał zmierz. Nie ten nasz, leniwy, senny, poprzedzany długo niegasnącą zorzą i szarówką, która idzie od pól i lasów stopniowo zaciera kontury przedmiotów. Zmierzch nad Rio de Janeiro to zaledwie parę minut trwająca symfonia barw, świateł i gwałtownie zapadający błękitny zmrok” – pisał Jan Gauze w „Brazylii mierzonej krokami”. Po drugie, wplecione w nie, w mistrzowski sposób, przygody pochłaniały całkowicie umysł czytelnika i nie pozwalały odłożyć książki przed dojściem do okrutnego słowa „koniec”. „Liany, którymi byłem przywiązany, wpijały mi się w ciało i powodowały przykre dolegliwości. Nogi miałem odrętwiałe, a głowa coraz bezwładniej opadała w dół. Czułem, że za chwilę stracę przytomność. Znów czerwone i świetliste koła zawirowały mi przed oczami. Zagryzłem wargi, żeby nie krzyczeć” – opisywał jedną ze swoich licznych przygód Gauze w „Na przełaj przez dżunglę”. I po trzecie, i najważniejsze, książki te zawierały głębszą treść. „Ze wzruszeniem i jakimś prawie nabożnym szacunkiem oglądałem zielony znaczek pocztowy, na którym widniał napis „Poczta Polska”. Znaczek przedstawiał rolnika, który zatknąwszy miecz w ziemię, siał ziarno w zaoraną rolę. Polsko, daleka Ojczyzno moja, teraz już Wolna i Niepodległa, powstała jak Feniks z popiołów. Jakże teraz wyglądasz? Jakże chciałbym Cię jeszcze zobaczyć.” – pisał w ostatnim rozdziale swoich wspomnień Jan Gauze. Te książki pozostawiały w czytelnikach coś znacznie więcej niż tylko uczucie „fajnej lektury”. Dlatego pamiętało się je długo i nawet po wielu latach z przyjemnością do nich wracało. Były wieczne jak ich twórcy, bo „autor wtedy dopiero umiera, kiedy jego książek już nikt nie otwiera”. Woroniecki Jan Gauze – podróżnik, literat, rysownik – urodził się w Radomiu 22 stycznia 1895 roku i tutaj zmarł 15 lipca 1978 roku. Autor wspomnieniowych powieści „Na przełaj przez dżunglę” i „Brazylia mierzona krokami” oraz powieści historycznej, „Złożysz przysięgę, będziesz z nami”, poświęconej działalności socjalistów radomskich, w tym Stanisława Wernera, Aleksandra Tybla, Cymerysa Kwiatkowskiego i Stanisława Szokalskiego. Pełne kalendarium jego działalności, opowiadania drukowane w „Poznaj Świat” i te niepublikowane nigdzie, znajdzie czytelnik w książce Anny Skubisz „Jan Gauze”, wydanej przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Załuskich w Radomiu w 2003 roku. Ulica imienia Jana Gauze znajduje się, co prawda na odległych peryferiach Radomia, ma za to za sąsiadów tak godnych patronów jak Stefan Banach, Piotr Skarga i generał Stanisław Grot-Rowecki. 6 K U LT U R A Nr 5 • marzec 2011 Rok 2011 będzie Rokiem ks. Włodzimierza Sedlaka. Ale... dopiero od maja. Rok dla uczonego Tak jednogłośnie postanowili 28 lutego miejscy radni. Fot. Jerzy Madejski Pomysł uczczenia setnej rocznicy urodzin ks. Włodzimierza Sedlaka wyszedł na początku tego roku z inicjatywy Resursy Obywatelskiej, którą poparła radomska kuria. Członkowie komisji kultury Rady Miejskiej mieli jednak wątpliwości, czy jest sens poświęcania komuś roku, kiedy minęło już z niego kilka miesięcy. Ostatecznie postanowiono, że Rok ks. Włodzimierza Sedlaka rozpocznie się w maju od organizowanego przez Resursę Festiwalu Filozofii i zakończy się tym samym festiwalem w 2012 roku. Taką decyzję zaaprobowali radni. W maju odbędzie się uroczysta sesja RM, na której rok 2011 zostanie ogłoszony Rokiem ks. Sedlaka. Sesja będzie połączona z emisją filmu o wybitnym uczonym. Podczas Festiwalu Filozofii jeden dzień będzie w całości poświęcony ks. Sedlakowi. M irek miał wprawdzie szereg wystaw indywidualnych i zbiorowych, realizował projekty i aranżował wystawy w Muzeum Okręgowym, obecnie Muzeum im. Jacka Malczewskiego, jednak doceniali go najbliżsi, przyjaciele i koledzy – twórcy. Dlatego uzupełnili wystawę swoimi pracami, które są bliskie postrzeganiu świata przez Mirka. Znałem Go. Sprawiał wrażenie skrytego w sobie, był sarkastyczny, pełen pogardy dla małostkowości. Ale był, jak mało kto, wrażliwy i jak każdy niemal artysta szukał poklasku. Gdy nie znajdował akceptacji dla tego co tworzył, cierpiał. Z cierpienia, a przysparzała 31 października – w rocznicę jego urodzin – otwarta zostanie wystawa dotycząca kapłana, tego samego dnia przyznana zostanie nagroda im. ks. Sedlaka z zakresu bioelektroniki. Tak wyglądają wstępne założenia obchodów. Przypomnijmy, że ks. Włodzimierz Sedlak urodził się 31 października 1911 r. w Sosnowcu, od 1959 r. żył i tworzył w Radomiu, gdzie zmarł 17 lutego 1993 r. Był profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, twórcą polskiej szkoły bioelektroniki. Współpracował z Polską Akademią Nauk, kierował nowo utworzoną Katedrą Biologii Teoretycznej KUL. W Radomiu znany był z niezwykłych kazań w kościele mariackim. Wydał ponad 20 książek, głównie naukowych, ale równieżwspomnieniowych.W1991r. Rada Miejska przyznała księdzu profesorowi tytuł Honorowego Obywatela Radomia. AKA je także choroba, ale i z buntu przeciw bylejakości, rodziły się pomysły twórcze. Wydaje mi się, że rzeźbił przede wszystkim dla siebie… Wystawa „Mirek Kołsut w otoczeniu przyjaciół” będzie czynna do 15 kwietnia w siedzibie Galerii przy ul. Traugutta 31/33. Przyjaciele, którzy zaprezentowali swoje obrazy i rzeźby to: Tomasz Bachanek, Ewa Banaszczyk, Andrzej Brzegowy, Mirosław Dziedzicki, Aleksandra Gieraga, Adam Gugała, Stanisław Zbigniew Kamieński, Edward Kiełtyka (zmarły w 1988 roku), Leszek Kwiatkowski, Krzysztof Nowak, Maciej Sobierajski, Hanna WojdałaMarkowska, Sylwester Zakrzewski. Zdjęcie księdza Włodzimierza Sedlaka w jego mieszkaniu w październiku 1992 roku Mirek Kołsut z przyjaciółmi Wystawa prac Mirka Kołsuta naprawdę robi wrażenie. Zgromadzone rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedocenianego za życia, zgromadzono w dwóch salach Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych i Galerii „Łaźnia”. Wojciech Twardowski tak pisał kiedyś o twórczości Mirka Kołsuta w „Dzienniku Radomskim”: „Mirek nie pasuje do żadnej szufladki. Wsadzisz go do jakiejś, to ci zaraz wyskoczy i stanie obok (…) nigdy nie zrobił dwóch jednakowych rzeźb, nie namalował dwóch podobnych obrazów. To, co tworzy jest jego własne i niepowtarzalne”. Mirosław Kołsut urodził się 6 marca 1962 roku w Radomiu. Kształcił się w Liceum Sztuk Plastycznych w Kielcach w klasie konserwacji rzeźby. W kwietniu 1983 roku rozpoczął pracę w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku. Do pracy w Muzeum w Radomiu przeszedł we wrześniu 1983. Pracował przez 26 lat – projektował ekspozycje ponad 150 wystaw, kierował pracownią plastyczną. Był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Zmarł nagle 3 grudnia 2009 roku. Pochowany w Radomiu na Cmentarzu Komunalnym na Firleju. (mad) fot. autor 7 SPOŁECZEŃSTWO Rok 2011 to rok Czesława Miłosza. Imprezy poświęcone temu wybitnemu poecie organizowane są również w Radomiu. Miesiące Miłosza Inny wspaniały twórca, Josif Brodski nazywał Miłosza „jednym z największych, być może największym poetą XX wieku”. W tym roku przypada setna urodzin polskiego noblisty, co będzie fetowane w Polsce w sposób szczególny. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosił w lutym drugi nabór wniosków do programu „Czesław Miłosz 2011 – Promesa”. W ramach programu – dysponującego budżetem 7 mln zł – finansowane będą w tym roku wszelkie imprezy dotyczące poety. W ramach pierwszego naboru już wybrano kilkadziesiąt instytucji w całym kraju, które będą wydawać książki i organizować przeróżne imprezy związane z noblistą. Wyniki drugiego naboru będą znane niebawem. Najważniejszym wydarzeniem Roku Miłosza będzie majowy Festiwal Literacki w Krakowie. Impreza zgromadzić ma blisko 130 poetów, pisarzy, tłumaczy i uczonych m.in. z Białorusi, Litwy, Polski, Ukrainy, Rosji, Rumunii, Anglii, Włoch, a nawet Chin, Indii, czy Afryki Południowej. Polskie Radio uruchomiło serwis poświęcony twórczości Miłosza: www.milosz.polskieradio.pl. Na stronie można posłuchać wywiadów z noblistą, unikalnych materiałów z archiwum Polskiego Radia, wysłuchać opinii krytyków i znawców twórczości Miłosza. Powiedzieć też trzeba o portalu www.milosz365.pl w pełni informującym o wydarzeniach Roku Miłosza. W Radomiu o obchodach wielkiego poety na razie nie słychać zbyt wiele, tym bardziej odnotować trzeba, że niektórzy jednak o Miłoszu pamiętają. 3 marca dr Ewa Kołodziejczyk z Instytutu Filologiczno-Pedagogicznego Politechniki Radomskiej wygłosiła w jego siedzibie odczyt „Amerykańskie źródła Rodzinnej Europy Czesława Miłosza”. Nie będzie to zapewne ostatnia impreza, jaką przygotują poloniści Pracowni Literatury Współczesnej Zakładu Polonistyki tegoż instytutu. AKA Cuda na niebie Dokumenty podpisane, zespoły już szykują się do akrobacji, niedługo poznamy ceny biletów – Air Show 2011 wchodzi w ostatnią fazę przygotowań. A wątpliwości, czy w Radomiu po raz kolejny odbędzie się jedna z największych imprez lotniczych w Europie pojawiły się po katastrofie Su-27 dwa lata temu. Jednak wojsko szybko zaprzeczyło, że chce wycofać się z organizowania Air Show w Radomiu. Teraz zostało to potwierdzone oficjalnie. W lutym porozumienie o wspólnym organizowaniu Międzynarodowych Pokazów Lotniczych Air Show podpisali w Urzędzie Miejskim w Radomiu prezydent Andrzej Kosztowniak, dowódca Sił Powietrznych RP gen. broni pilot Lech Majewski, a także przedstawiciele współorganizatorów imprezy: prezes Aeroklubu Polskiego Włodzimierz Skalik, prezes Wojskowego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego SWAT Ryszard Pietrzak, prezes Zarządu Portu Lotniczego Radom S.A. Tomasz Siwak. Air Show 2011 odbędzie się 27-28 sierpnia. Na każdy dzień zaplanowano prawie 500 minut pokazów dynamicznych, które odbywać się będą pomiędzy godz. 10 a 18. Do pokazów w powietrzu oraz wystawy statycznej samolotów i śmigłowców zaproszono przedstawicieli sił powietrznych 26 państw, w tym USA, Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii. Swój udział w imprezie dotąd potwierdziły zespoły akrobacyjne z Włoch (Frecce Tricolori), Francji (Patrouille de France), Chorwacji (Wings of Storm) i Szwajcarii (Patrouille de Swiss). Belgowie zaprezentują m.in. pokaz indywidualny F-16, Węgrzy – samolot JAS-39 Gripen. Nad lotniskiem w Sadkowie ma też pojawić się prawdziwy gigant – amerykański bombowiec B-52 Stratofortress. Amerykanie zaprezentują także samolot transportowy C-17 Globemaster na wystawie statycznej, na której obejrzeć będzie również można m.in. myśliwiec Eurofighter czy lekki samolot transportowy C-27J Spartan. Ostateczna lista zgłoszeń będzie znana zapewne w ciągu najbliższych tygodni. Dodajmy, że o Air Show można dowiedzieć się więcej na stronie www. airshow.sp.mil.pl, a na coraz bardziej popularnym Facebooku utworzony został profil tegorocznych pokazów w Radomiu. AKA Janusz M. poszukuje w mediach pomocy dla bezdomnego brata Jerzego, który drugą zimę spędził na ulicy. Sprawę przenikają wątki szantażu, gróźb, zastraszeń, tragedii dzieci, kobiety, nad którą znęca się rodzina. Ofiara jednak okazuje się katem, a życzliwy brat manipulantem. Ofiara oprawcą...? J erzy M., ., jeden z bliźniaków, od urodzenia mieszkał z mamą, po jej śmierci stracił dach nad głową. Gdy lekarze wykryli u niej raka, w domu zaczęła pojawiać się siostra Jolanta, by opiekować się chorą. Podczas odwiedzin wielokrotnie dochodziło do kłótni między rodzeństwem. Zdaniem Jerzego siostra prowokowała go, a gdy pewnego razu wywiozła matkę do szpitala podczas jego nieobecności, zamknęła przed nim mieszkanie i od tej pory domem Jerzego stała się ławka w parku na Plantach. Teraz pomagają mu jego brat Janusz i była żona. Janusz postanowił zostać pełnomocnikiem bezdomnego brata. Gdy ten dowiedział się, że został wymeldowany, za namową Janusza wniósł sprawę przeciw siostrze o przywrócenie mu mieszkania. Sprawę wygrał, ale do mieszkania nie wrócił. – Nic nie chcę od siostry, chodzi mi tylko o dach nad głową. Okazuje się jednak, że siostra zapewniła mu lokal, którego za namową brata nie przyjął, a za Jerzym ciągną się historie z kryminału i nie jest tak niewinny jak przedstawia to Janusz... Na potwierdzenie swojej wersji wydarzeń Janusz przedstawia nagranie z dyktafonu ostatniej rozmowy z umierającą matką. Z nagrania wynika, że matka uległa namowie córki, żeby oskarżyć Jerzego. Siostra nakłoniła też mamę, żeby złożyła zeznanie na brata o znęcanie, a mieszkanie przepisała jej – wyjaśnia Janusz. – Upozorowała kradzież swojej biżuterii, o co oskarżyła brata. Siostra nawet nie poinformowała nas o śmierci mamy – mówi Janusz – Ona załatwiła mi wyrok, umierającą matkę zawiozła do prokuratury i kazała jej zeznawać – wtóruje za Januszem bezdomny Jerzy. Inne zdanie na ten temat ma siostra bliźniaków: – Jerzy to bandyta, wielokrotnie karany recydywista, przeciwko któremu toczyło się postępowanie za znęcanie się nad umierającą matką. Ja w mieszkaniu nie mogłam się matką opiekować przy tym pijaku. Zabrało ją pogotowie! Janusz składał w tej sprawie zeznania na policji. Później jak nie chciałam dać mu pieniędzy, wycofał je. Jeździł do umierającej matki do hospicjum i robił jej awantury o pieniądze. W ostatnie dni jej życia straszył ją diabłami i kazał mówić to, co chciał i tę rozmowę nagrał potajemnie na dyktafon. Nie powiedziałam im o śmierci mamy, bo ona nie chciała, aby po tym czego od nich doświadczyła w czasie choroby byli jeszcze na jej pogrzebie. To jest rozgrywka Janusza, który chce zdobyć moje mieszkanie. A ja wykupiłam je za własne pieniądze. Mama mi to umożliwiła czyniąc mnie wcześniej pełnomocnikiem do zarządzania jej majątkiem. Janusz wziął pełnomocnictwo od brata i wykorzystuje Jerzego do rozgrywki ze mną. Po śmierci matki sędzia bez przesłuchiwania mnie, wydał wyrok, żebym oddała Jerzemu klucze i podłączyła mu gaz i światło. Mam oddać klucze do mojego własnego mieszkania człowiekowi, który nigdy nie chciał płacić rachunków za cokolwiek, a po wyjściu z więzienia groził, że wysadzi mieszkanie i blok w powietrze?! Przyznano mu przecież mieszkanie socjalne, wystarałam się o nie jeszcze jak matka żyła. Jerzy ma rentę, ale on nie chce mieszkania socjalnego, bo kto go Ponad wszelką wątpliwość widać, że to pani Jola jest ofiarą, nad którą znęca się brat Janusz wykorzystując Jerzego. tam będzie utrzymywał? Jak mogę oddać klucze do mojego własnego mieszkania człowiekowi, który ma wyrok i groził, że mnie zabije, który bił swoje dzieci. Słowa Jolanty potwierdzają zarówno dokumenty przedstawiające pobyty w więzieniu i poprawczaku Jerzego, jak i te o pozbawienie praw rodzicielskich, a co za tym idzie – zarówno była żona Jerzego, jak i brat próbując wywalczyć dla niego mieszkanie, kłamali, że nigdy nie doświadczyli przemocy z jego strony. O tragicznej sytuacji Jolanty opowiada dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu, Włodzimierz Wolski. – Ta sprawa zaczęła się na jesieni 2008, kiedy u mamy pani Joli stwierdzono raka. Wystąpiłem do Prokuratury Rejonowej o podjęcie postępowania w sprawie Jerzego. Prokurator szybko podjął postępowanie, w efekcie czego Jerzy został skazany za znęcanie się nad członkami rodziny, ale ten wyrok nic nie zmienił. Sąd pierwszej instancji nie orzekł eksmisji. Cyniczne jest również postępowanie Janusza. Jego brat jest narzędziem w jego rękach, uważam, że na pewnym etapie jego życia można go było uratować. Powiedział mi, że sam siebie nie rozumie, że czasami sam się siebie boi. Takie stwierdzenie oznacza, że on nie kieruje swoim postępowaniem i może naprawdę komuś zrobić krzywdę. Nie można tego lekceważyć, bo to jest człowiek niezrównoważony. Zajmuję się od 16 lat przemocą w rodzinie, znam się na tym i wiem, że ten człowiek jest niebezpieczny i mieszkanie z nim pod jednym dachem może się skończyć tragicznie – wyjaśnia Włodzimierz Wolski. Ponad wszelką wątpliwość widać, że to pani Jola jest ofiarą, nad którą znęca się brat Janusz wykorzystując Jerzego. Bezdomny Jerzy, choć można stwierdzić, że sam sobie zgotował taki los, również stał się ofiarą manipulacji brata, bo gdyby nie „dobroduszny” Janusz, bezdomny ogrzewałby się teraz w ciepłym socjalnym mieszkaniu. Cierpią też dzieci Jerzego. 24-letnia Ania dzięki rodzinie zastępczej skończyła szkołę i jakoś sobie radzi, choć nie jest jej łatwo. Wątki rodzinne ciągną się za nią w dorosłym życiu. Co jednak będzie z małym Jakubem, który po pobiciach ma padaczkę, a matka utrudnia mu kontakt z siostrą? Za błędy rodziców płacą dzieci i choć to nie one muszą przebywać na ulicy podczas mrozów, to właśnie one są najbardziej dotkniętymi ofiarami. Sytuacja z przegraną pani Joli w sądzie pokazuje natomiast naszą polską rzeczywistość, w której oprawca traktowany jest jak ofiara. Paulina Matysiak 8 RADOM Nr 5 • marzec 2011 Portrety kobiet W Galerii Fotografii Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych prezentowane są fotografie Mirosława Dygały. Portrety kobiet z lat 80. pokazane w klimacie tamtych lat, a także ciekawe kompozycje kobiecych aktów, przyciągają wzrok nie tylko mężczyzn. Warto zobaczyć tę prezentacje kobiecej urody na zdjęciach. Mirosław Dygała jest członkiem Radomskiego Towarzystwa Fotograficznego. (mad) Święto u seniorek Nie wszystkie panie poważnie potraktowały Międzynarodowy Dzień Kobiet. Panowie w znacznej większości stanęli na wysokości zadania. W klubie „Seniora” przy ul. Maratońskiej zarówno kobiety, jak i mężczyźni, bawili się świetnie. Wiek upoważniał do wspomnień – jak to było 8 marca w PRL-u. W Klubie Seniora „Stokrotka” przy Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych „Start” powitała nas szefowa Anna Besztyga. Klub zrzesza ok. 80 osób. W każdą sobotę większość przychodzi na spotkania towarzyskie, tu organizowane są imieniny, jubileusze. W Dniu Kobiet były kwiaty, upominki i świetna zabawa przy muzyce. Wszyscy chwalili prezesa Stowarzyszenia „Start” Adama Borczucha i wiceprezesa Stowarzyszenia Czesława Kota. To dzięki nim mogli świętować. Pani Klara Bednarska pracowała kiedyś w „Radoskórze”, w zakładzie rymarskim przy Limanowskiego. Pamięta świętowanie 8 marca każdego roku. Dodaje jednak, że teraz jest o wiele przyjemniej i czuje się tu, jak w rodzinie. I najważniejsze, że po święcie nie trzeba iść do pracy... KJM Ważne dla maturzystów Zawód reporter Reporter powinien być dociekliwy, zdeterminowany, wytrwały, a nawet agresywny. Te cechy są zaledwie zadatkami do pracy w zawodzie reportera. Czy jednak dziennikarstwa można się nauczyć? Na pewno nie nauczymy się pisania reportaży wkuwając regułki, ucząc się na pamięć zasad dobrego pisania. Najważniejsza jest intuicja. Reporter powinien umieć dotrzeć do faktów skrytych pod powierzchnią informacji, umieć zachęcić ludzi do rozmowy, dokopać się do źródeł. Potrzeba do tego niemało energii. I jeszcze jedna ważna cecha. Reporter powinien odznaczać się samodyscypliną, umieć gładko przejść od jednego tematu do drugiego. Czasami pracować nad kilkoma jednocześnie. Musi mieć świadomość, że gołe fakty nie zawsze składają się na prawdę. *** Wyższa Szkoła Handlowa każdego roku kształci adeptów sztuki dziennikarskiej. Wielu z nich pracuje później w prasie, radiu, telewizji, ale także jako doradcy do spraw mediów, konsultanci wizerunkowi. Są liczne dowody na to, że dziennikarstwa można się nauczyć. Najlepiej uczyć się od tych, którzy do zawodu nas wprowadzają. Powinni to być zarówno teoretycy, jak i praktycy. Najlepiej by praktyk znał teorię i umiał swoją wiedzę umiejętnie przekazać. Takich wykładowców spotkacie na kierunku dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Jak powiedzieliśmy, dziennikarzom potrzebny jest upór i konsekwencja. Zanim jednak przyjdą sukcesy i z niepokojem będziecie czekali na swój pierwszy wydrukowany artykuł, zgłoście się do dziekanatu dziennikarstwa przy ul. Traugutta 61. Przepustką do studiowania jest świadectwo dojrzałości. Jeśli zaś przyszli maturzyści mają już doświadczenie w pisaniu tekstów do gazet, czy na internetowym forum, mogą sprawdzić swoje umiejętności pisząc do „Gazety Radomskiej” pod adresem zamieszczonym w redakcyjnej stopce. Najciekawsze teksty wydrukujemy, a potem przyjdzie czas na podjęcie studiów dziennikarskich w Wyższej Szkole Handlowej. Jerzy Madejski Strych pisarza Uważam, że aby człowiek dobrze pisał, musi stworzyć „strych babuni”: musi zbierać słowa, wyrażenia, wizerunki; zbierać kolory, zapachy, dźwięki, ruchy, siatkę wrażeń; musi wnikliwie postrzegać to, co powszednie – oponę ze spuszczonym powietrzem, spaloną żarówkę, zerwane sznurowadło, połkniętą nutę, dzwonek alarmowy, mdlące uczucie nachodzące człowieka spostrzegającego, że mu się skończyła benzyna… Gromadzi takie drobiny i okruchy wiedząc, że któregoś dnia się przydadzą. James J. Kilpatrick (z biuletynu Amerykańskiego Towarzystwa Wydawców Gazet). 9 D AW N Y C H W S P O M N I E Ń C Z A R Verba volant, scripta manent W kolejnym fragmencie przygotowanej do druku książki wracamy do wspomnień z wakacji, początko- wo spędzanych na wsi, a po powrocie do Radomia na basenie i stawach w Kosowie. Lato w mieście miało też swoje uroki, o czym przekona się czytelnik towarzysząc autorowi w jego podróży do przeszłości. Słońce za pazuchą Upragnione wakacje Podczas wakacji wyjeżdżałem z rodzicami na wieś do dalekich krewnych w okolice Grójca. Przez kilka kolejnych lat jeździliśmy całą rodziną do Warszawy, stamtąd ciuchcią do Jasieńca, skąd zabierał nas furmanką wujo Wacek. Przez Wolę Boglewską i Boglewice dojeżdżaliśmy do Osin. Chałupa stała na skraju wsi pod lasem. Pomagałem w gospodarstwie, wyprowadzając krowy na pastwisko, wrzucając snopki na wóz drabiniasty, wcześniej wiążąc je powrósłem podawanym mi przez Alinę, córkę wuja Wacka. Spoceni, po ciężkiej pracy biegliśmy do pobliskiego stawu, w którym przy brzegu w zaroślach gnieździły się raki. Gdy podczas jednej z takich wypraw Alina moczyła się w sukience siedząc na kamieniu służącym do przygniatania lnu, rak chwycił ją szczypcami za łydkę. Wybiegła z wrzaskiem wpadając mi w ramiona. Kończyłem siódmą klasę, czyli ostatnią wtedy klasę szkoły podstawowej i po wakacjach miałem pójść na rozmowy przed przyjęciem mnie do liceum. Wujowie z Osin, był jeszcze drugi Stasiek, mieli duże gospodarstwa i nazywano ich kułakami. Jako wrogowie kolektywnej gospodarki poddawani byli sprawdzianom lojalności. Co jakiś czas zjawiał się ktoś, kto kontrolował czy nie podpadają socjalistycznej władzy. Próbowano przekabacić parobka, nadawać jednemu wujowi na drugiego, sprawdzać, czy przypadkiem nie dostają listów z zagranicy, bądź czy nie słuchają Radia Wolna Europa. To jednak było nie do sprawdzenia, bo radioodbiornik, jaki posiadali, utrudniał podsłuch. Było to bowiem radio kryształkowe na słuchawki. Zakładało się je na uszy i poruszało niewielkim bolcem, co powodowało skrzeczenie i zakłócenia w odbiorze. Biorąc pod uwagę fakt, że Wolna Europa była z zasady zakłócana przez specjalnie stworzony do tego celu system, niewiele można było usłyszeć. Zapamiętałem jednak z tamtego okresu formułę, którą powtarzano podczas wieczornych audycji „…Tu mówi głos Ameryki, nadajemy wiadomości dobre, czy złe, ale zawsze prawdziwe, takie jakie nadaje tylko wolne radio… Dziś mija … dni od aresztowania kardynała prymasa Wyszyńskiego, to nań podnieśli pachołkowie Kremla swe świętokradzkie ręce…”. Spragnieni wiadomości z kraju i świata czerpali je wujowie i moi rodzice nie tylko z radia. Prenumerowali „Przyjaciółkę”. Tygodnik docierał tu z dwutygodniowym opóźnieniem dostarczany przez listonosza, ale (4) wiadomości nie dezaktualizowały się, bo i tak były uniwersalne. Czytając im wieczorami teksty z gazety, przy lampie naftowej, sam dowiadywałem się o potędze Kraju Rad, kolektywizacji wsi, wyższości kołchozów nad indywidualną gospodarką, o kolejnych decyzjach towarzysza Stalina… Największym zainteresowaniem cieszyła się rubryka „Przyjaciółka odpowiada”. Te odpowiedzi dotyczyły w przeważającej większości porad w zakresie gospodarowania w domu i zagrodzie. Z Osin do Boglewic chodziło się na niedzielne nabożeństwa, ale i do sklepu spożywczego. W sklepie pod szyldem GS-u było „mydło i powidło”. Nasi gospodarze zaopatrywali się tu w chleb, słoninę i wódkę. Od święta kupowano mortadelę, cienka kiełbasa była z własnego wyrobu. Dla dzieciaków kupowano marmoladę do chleba. *** Po wakacjach wracałem do Radomia szczęśliwy, że wkrótce spotkam kolegów i koleżanki, z nadzieją, że ostatnie wakacyjne dni spędzę na basenie „Broni”, bądź nad stawami w Kosowie. Były to dwa miejsca, w których pozostający latem w Radomiu spędzali czas. Miejsca niemal kultowe, zapełniane przez tłumy plażowiczów, brydżystów, sportsmenów z bożej łaski, domorosłych kulturystów, także intelektualistów albo pozujących na myślicieli… Chodziłem na basen „Broni” przy ul. Narutowicza jako dziecko, jako młodzian i dorosły już mężczyzna, jednak wspomnienia z dzieciństwa utrwaliły mi się najbardziej w pamięci. Nie korzystaliśmy z kąpieliska przed 24 czerwca. To była zasada, by przed Nocą Świętojańską nie wchodzić do wody. Nocą z 23 na 24 czerwca także na basenie przy ul. Narutowicza odbywały się uroczystości. Puszczano wianki na wodę, wystrzeliwano w niebo „sztuczne ognie”. Fajerwerki nie były jeszcze tak popularne, jak w latach póź- niejszych i gdy na niebie pojawiały się różnobarwne pióropusze, którym towarzyszył huk wystrzału, sensacja była niemała. Następnego dnia bez względu na pogodę biegaliśmy wokół basenu i brodzika z betonowym słupkiem w kształcie grzybka, do którego nie wypadało wchodzić, bo tam kąpały się tylko oseski z opiekunkami, zbierając gilzy po nabojach wystrzeliwanych minionej nocy by rozjaśniały niebo. Wianki, bo tak nazywała się uroczystość (nikt nie powoływał się wtedy na świętych i tak jak inni św. Jan był też na indeksie) miały miejsce na przełomie lat 40. i 50., ale zasada kąpieli w miejskich i podmiejskich akwenach obowiązywała powszechnie. Oprócz dwóch wymienionych był jeszcze staw w Starym Ogrodzie w wysepką pośrodku jeziorka. Ale tam niewielu korzystało z kąpieli. Teren był raczej zastrzeżony dla chłopaków pobliskich dzielnic: Kapturu i Zamłynia. Do Kosowa jeździły tłumy, ale w przeciwieństwie do codziennych wypraw latem na ba- sen „Broni”, wycieczki za miasto, choć nie tak przecież odległe, odbywały się w niedzielę. Nie wszyscy dziś pamiętają, że soboty były dniem pracy, a niedziele, oprócz niewielu dni świątecznych jedynym dniem wolnym. Świąt kościelnych było zaledwie kilka, były to Święta Wielkanocne, Bożego Narodzenia i Bożego Ciała. Czerwona kartka w kalendarzu obwieszczała też Święto Pracy 1 Maja, Święto Odrodzenia, czyli rocznica podpisania manifestu 22 lipca. Boże Ciało było niby dniem wolnym od pracy i nauki, ale kierujący placówkami wykonując polecenia z góry zapewniali najmłodszym i ich rodzicom takie atrakcje, by nie nudzili się chodząc na procesje. Nam organizowano bezpłatne wycieczki do Kazimierza nad Wisłą, w Góry Świętokrzyskie, do lasów, nad jeziora… Procesje odbywały się ściśle wytyczoną trasą, początkowo na krótkim odcinku ulic Sienkiewicza, Żeromskiego i Rwańskiej. Powróćmy na basen „Broni” w upalny sierpniowy dzień, gdy wakacje dobiegały końca i był czas by jeszcze przed pierwszym wrześniowym dzwonkiem pochwalić się przed kolegami opalenizną i nowymi znajomościami. Wchodząc na tereny Robotniczego Klubu Sportowego Broń pozostawialiśmy korty tenisowe i nie patrząc na płytę boiska piłkarskiego, na którym nic się wtedy nie działo, kupowaliśmy bilet na basen. Gdy na stadionie miały miejsce zawody piłkarskie, albo kolarskie na bieżni wokół boiska, kąpielisko zazwyczaj było zamknięte, by kąpiący się nie oglądali sportowych zmagań przez płot za darmochę. Przywilej taki mieli tylko pensjonariusze usytuowanego naprzeciwko stadionu szpi- tala. Dotyczyło to oczywiście tych zdrowszych, którzy mogli dojść do okna bądź na szpitalny taras… Przebywanie na basenie nie zawsze szło w parze z pływaniem. Oczywiście zamoczyć trzeba się było. Nawet zjazd ze zjeżdżalni (betonowej rynny, z której wpadało się z pluskiem do wody) był obowiązkowy, ale pływanie…? Z większym uznaniem spoglądano na skaczących z wieży. Skok z drugiego jej poziomu to dopiero był wyczyn. Napięcie i zachwyt obserwujących wzbudzało odbicie się na trampolinie, którą z czasem ktoś połamał i skakano z betonowego brzegu, a nie z rozbujanej deski. Atrakcji na basenie było jednak znacznie więcej. Na tarasie okalającym budynek z urządzeniami oczyszczającymi wodę w basenie, szatniami i pokojami klubowymi był sklep spełniający jednocześnie rolę punktu barowego. Można tu było kupić bułkę, wędzonego dorsza, paprykarz w puszce. To były wyjątkowo tanie, jak na owe czasy, specjały, a że nie było ich tak wiele i w innych sklepach wybór tego co kupić nie stanowił poważniejszych dylematów. Na basen przychodziło się zazwyczaj na cały dzień, dlatego posiłek podczas kilkugodzinnego leniuchowania był wskazany. Ze sklepu na tarasie korzystaliśmy jednak okazjonalnie, by kupić oranżadę czy słodką bułkę. Pączki, a właściwie racuchy domowej roboty, sprzedawał starszy pan. Nie pamiętam jak do niego zwracaliśmy się. On natomiast zwoływał nas charakterystycznym: Cu cu, cu cu, posypując racuchy pudrem z puszki z wywierconymi w jej denku otworami. Jeden taki smakołyk kosztował 20 groszy. Jerzy Madejski 10 RADOM Nr 5 • marzec 2011 Zdjęcia dla dziadka i wnuka Fotografowanie może być pasją, której poświęca się każdą wolną chwilę. W przypadku Janusza Dziekońskiego pasja przerodziła się w zawód. Prowadząc jeden z najlepszych zakładów fotograficznych w Radomiu, z każdym dniem doskonali swoje umiejętności, inwestuje w sprzęt potrzebny do obróbki plików cyfrowych, ale nie zapomina o tych, którzy tradycyjnie zakładają kliszę do aparatu fotograficznego. Kiedy zaczęła się pana przygoda z fotografią? – To było jeszcze w czasach, gdy uczyłem się w Technikum Mechanicznym. Po lekcjach uczestniczyłem w zajęciach koła fotograficznego. Inne to były czasy, inne metody obróbki materiałów. Wywoływanie filmu w koreksie poprzedzało utrwalanie i suszenie kliszy, zakładanej potem do powiększalnika. Do jakości negatywu trzeba było dobrać papier o określonej gradacji, specjalny, normalny, albo twardy. Pamiętam radość, gdy obraz powoli wyłaniał się na papierze zanurzonym w kuwecie. Fotografowałem „Smieną”, później „Zenitem” i „Praktiką”. Trzeba było też dogadzać i tym, którym album ze zdjęciami nie wystarczał, chcieli mieć książki w pięknych oprawach ze ślubów, komunii i innych rodzinnych uroczystości… – To prawda. Zdjęcie dla babci od wnuka na kubku do herbaty, na poduszce, kalendarzu. Trzeba było sprostać tym wyzwaniom. Reklama Pewnie jakieś zdjęcia z tamtego okresu się zachowały? – Oczywiście, przypominają lata młodości. Są na nich koledzy i koleżanki, z którymi dawno straciłem kontakt, ale wspominać warto. R E Teraz pliki cyfrowe obrabiają za nas komputery, ale są i tacy, dla których fotografia pozostała taka jak przed laty. Posługują się kliszą i aparatem analogowym? – Wiele osób korzysta z kliszy negatywowej, bądź pozytywowej w przypadku slajdów. Niektórzy przekonują nawet o lepszej jakości zdjęć robionych na kliszy. Kiedy zacząłem zawodowo zajmować się fotografią był rok 1994. Wtedy fotografia analogowa była w szczycie rozwoju, mniej więcej do roku dwutysięcznego. Potem przyszła era cyfryzacji. Powstawały coraz doskonalsze aparaty fotograficzne, a ktoś kto chciał obejrzeć zdjęcia nie musiał biegać do fotografa, wystarczy, że podłączył aparat do telewizyjnego ekranu bądź do komputera. Stare nawyki jednak pozostały i nadal zapełniano albumy odbitkami na papierze. K L A też zawładnęła naszym życiem, co spowodowało drukowanie wielkoformatowych banerów na folii, płótnie… Tego typu możliwości oferuje pan swoim klientom? – Z plików o wysokiej rozdzielczości drukujemy banery w formatach 1,80 na 2–3 metry i większe. Wykonujemy także fotoksiążki z fotografiami ułożonymi przez plastyka z dostarczonych plików. Zdjęcia przenosimy na garnuszki, koszulki, zgodnie z życzeniem zamawiającego. Nadal wywołujemy negatywy i poddajemy je dalszej obróbce. Jest jeszcze jedna usługa przypominająca dawne lata tradycyjnej fotografii – renowacja klisz i zdjęć. Połączenie tradycji z nowoczesnością daje dobre efekty. A jaką radę ma pan dla fotografów amatorów? – Nadchodzi wiosna, postrzegajcie jej piękno pod każdą postacią. Potem „wystarczy nacisnąć spust migawki, my zrobimy resztę”. To hasło, z którym Kodak wszedł na rynki amerykańskie i światowe, jest nadal aktualne. Rozmawiał Jerzy Madejski fot. Konrad Klepaczewski M A 11 SPORT Sportowe sukcesy pana Jerzego W środę, 16 marca, zatelefonowałem do Jerzego Przyborowskiego, by uzupełnić listę jego sportowych sukcesów, o których rozmawialiśmy przed kilkoma dniami. Odezwał się nieco zdyszanym głosem… – Właśnie trenuję. Jutro zawody. Biegnę przez płotki. Dam z siebie wszystko. Znając Jerzego nie wątpiłem w to ani przez chwilę. Ale gdzie jesteś? – W Ghent w Belgii na Halowych Mistrzostwach Europy Weteranów. Wydarzenie nie dotyczy weteranów wojennych, bo takie skojarzenie pewnie nasuwa się niektórym, ale weteranów w sporcie. Wyjazd do Ghent poprzedziły organizowane w Spale Halowe Mistrzostwa Polski. Startujący w najstarszej kategorii wiekowej Jerzy Przyborowski pokonał 60-metrowy dystans biegu przez płotki w 13,98 sekund. Tym samym ustanowił rekord Polski weteranów w kategorii M80. W biegu na 60 i 200 metrów wywalczył srebrne medale. Pasmo sportowych sukcesów, jako weterana, rozpoczęło się z erą tej kategorii wiekowej w Polsce w 1990 roku. Jerzy Przyborowski w mistrzostwach organizowanych w wielu krajach świata biega przede wszystkim przez płotki, stanowiące jego koronną konkurencję, ale także skacze w dal. W 1990 roku, jako 60-latek przywozi pierwszy brązowy medal z VII Mistrzostw Europy w Budapeszcie. Na kolejne nie trzeba długo czekać. W 1991 roku na Mistrzostwach Świata w Turku w Finlandii zdobywa wicemistrzostwo świata. I tak jest co roku. W 1995 r. startuje w dziesięcioboju w Buffalo, zajmuje 5. miejsce. W 2005 roku na Mistrzostwach Świata w San Sebastian Jerzy Przyborowski znów jest mistrzem świata, na 80 metrów przez płotki. Na 300 metrów przez plotki jest wicemistrzem. Startuje też w skoku wzwyż… Sportową karierę przerywa zawał serca. Powtórnie wraca do sportu jako weteran w 2010 roku i w Mistrzostwach Europy wygrywa 80 metrów przez płotki i 200 metrów w tej konkurencji, ustanawiając rekord świata weteranów. Przed tygodniem, gdy w planie miał nie tylko wyjazd do Belgii, ale i do Sacramento w Kalifornii, rozmawialiśmy o początkach sportowej kariery. Opowieść ilustrowana była zdjęciami i doniesieniami na łamach prasy. Na stole pojawiają się wydobywane z szaf kolejne puchary, medale, drobne pamiątki, skrzętnie przechowywane w szufladach… – Pierwszy start miałem w Komorowie w wieku 18 lat. Narodowe biegi 1-Majowe na 1500 metrów wygrałem ze znaczną przewagą. I od tego tak na dobre się zaczęło. Nie zdradzałem lekkoatletyki, choć próbowałem także sukcesów w kolarstwie. W trójskoku uzyskałem rekord województwa kieleckiego, wynikiem 13,22 m. Był rok 1951 i rekord Polski należał wtedy do Karola Hofmana 14,76. Byłem coraz bliższy tego wyniku. W 1951 poprawiłem swój rezultat na 13,54 m. Trójskok, płotki, dziesięciobój to były konkurencje, w których startował. Dziesięciobój odbywał się w ciągu dwóch dni, składał się z biegu na 100 metrów, rzutu kulą, skoku w dal, wzwyż, 400 metrów, 100 m przez płotki, rzutu dyskiem, oszczepem, skoku o tyczce i biegu na 1500 metrów. Udział w tylu dyscyplinach wymagał wszechstronnego rozwoju. Jerzy Przyborowski kolejno związany był z RKS „Sopot”, „Budowlanymi” Kielce, RKS Radom. W „Bu- dowlanych” był zawodnikiem I ligi. W 1966 rozpoczął studia w WSE w Krakowie. Pracował przez kilkanaście lat w Radomiu. Później rozpoczęła się przygoda w kategorii weteranów. Nie pytam o granice wytrzymałości, interesuje mnie granica wieku, w jakim można jeszcze biegać. – Na X Mistrzostwach Weteranów w Mazaki w Japonii startowało 12 tys. 800 samych tylko lekkoatletów. Spotykałem 100-latków. Jednym z nich był Hindus, drugim Australijczyk, miał 101 lat. Wiek weteranów zaczyna się od 35 lat. Co 5 lat przypisywani są do innej kategorii. O tym, czy Jerzy Przyborowski pojedzie w lipcu do Sacramento zdecydują także fundusze. Nie ma sponsorów, czasem koś go wspiera dobrym słowem. Władze Radomia pewnie wiedzą, że mają u siebie mistrza – weterana, który nie jeden raz na podium wysłuchiwał Mazurka Dąbrowskiego. To była dla niego wielka satysfakcja… Wyniki wymagają wyczynowego treningu. W Radomiu nie bardzo jest gdzie trenować. Pozostają ośrodki w terenie, np. w Kozienicach. Czasami można spotkać pana Jurka poza miastem. W bieganiu towarzyszy mu potężny wilczur, który pomaga panu osiągać rekordowe wyniki. Jerzy Madejski i wychowania. Ci, którzy to przetrzymali, zostawali na dłużej i brali udział w rozlicznych turniejach i spotkaniach międzyklubowych. A było ich sporo. W samym Radomiu działaubytki w zapasach domowych pasty ły kluby „Startu”, „Budowlanych”, do zębów. a w województwie – wówczas kieBraliśmy też wszyscy udział w „pro- leckim – w Jedlni, Starachowicach, dukcji” mączki ceglanej tłucząc cegły Pionkach, Kielcach. Rozgrywano i przesiewając gruz aż do uzyskania mecze drużynowe, turnieje w różnych mączki o stosownej miałkości. Szczot- kategoriach wiekowych, rankingi klukowanie kortów, wałowanie i malo- bowe. Na mecze wyjeżdżaliśmy często wanie linii należało do codziennych za własne pieniądze, bez masażystów, zajęć i nie budziło żadnych sprzeci- specjalistów od odnowy biologicznej, opiekunów, bez których dzisiaj sportowiec wyczynowy nie istnieje. Pojawienie się rodzica na treningu było równoznaczne z kompromitacją i objawem słabości. A już stałe „konsultacje” rodziców z trenerem były niewyobrażalne. Leszek Słomski na turnieju w Katowicach (wówczas Stalino- Uczyliśmy się jak gród) maj 1954 r. samemu zmagać wów. Dziś nawet myślę, że to wszystko się z przeciwnościami, jak zdobywać zespalało nas i czyniło coś na kształt i umiejętności, i uznanie trenera i korodziny. Zaczynaliśmy od drewnia- legów. Korty „Broni” (wówczas „Stanych paletek przypominających deski li”) miały ustaloną renomę na mapie do krojenia mięsa. W miarę postępów tenisowej Polski. Wieloletni udział otrzymywaliśmy rakiety – od tych w ekstraklasie drużynowej, udział krzywych z połatanym naciągiem w imprezach międzynarodowych. Ty– do coraz lepszych. Szanowaliśmy je tuły wicemistrza Polski Leszka Słomi jak dzisiaj widzę młodziaka walącego skiego, czołowe miejsca w klasyfikao kort rakietą, mam mieszane uczucia cjach ogólnopolskich i okręgowych, zarówno co do jego umiejętności, jak zarówno w kategoriach juniora, jak i seniora. Danuta Szmidtówna, Leszek Filipek, Wiktor Naumowicz, Zdzisław Stępień, Zbigniew Mroczek to tylko nieliczni utytułowani wychowankowie Zbigniewa Zielińskiego. Przypomnijmy, że Danusia Makulska (Zimnicka) dwukrotnie reprezentowała Polskę na turnieju w Wimbledonie! Na kortach rozgrywano corocznie turniej – Memoriał Kwiatka-Kwiatkowskiego, który gromadził czołówkę polskich tenisistów ze Skoneckim, Hebdą, Licisem, Gąsiorkiem. Przy zapełnionej trybunie i z wianuszkiem kibiców otaczających siatkowe ogrodzenie wokół kortów toczyły się pasjonujące, gorąco dopingowane pojedynki. Wówczas oklaskiwano zwycięskie zagrania, popisowe zagrywki, a nie niewymuszone błędy przeciwnika. Dziś, kiedy oglądam muskularne sylwetki kobiet-tenisistek, ubrane w stroje pstrokate, ni to sportowe, ni to stroje wieczorowe i kiedy słyszę jęki stękania, wręcz ryki przy odbijaniu piłek wiem, że mój tenis to już tylko wspomnienia. Że na kortach grają pooklejane plastrami, walczące z kontuzjami twory komercji, których zadaniem jest przynieść możliwie największe zyski i dochody producentom, organizatorom, sponsorom i komu tam jeszcze. Że zawody sportowe to przedsięwzięcie finansowe. Ma udziałowcom przynieść dochód możliwie największy. Po prostu inwestycja. Trochę mi żal jak tych kortów przy Narutowicza. Tak jak młodości. Alsa Kortów już nie będzie… Z mapy miasta znika kolejne miejsce związane z radomskim sportem. Korty „Broni”, jak i pozostała część stadionu, stanowią plac budowy. Nowy obiekt ma być stadionem w pełni nowoczesnym, funkcjonalnym i stanowić wizytówkę Radomia. Patrząc na wcześniej podjęte próby przy ulicy Struga, z całego serca życzymy sukcesów. W pamięci radomian pewnie pozostaną wspomnienia kiedy przy pełnych trybunach rozgrywano pasjonujące pojedynki, Na boisku, a nie na trybunach. Kiedy na mecze rodzice chadzali z dziećmi bez obawy o swoje i ich zdrowie. Niestety obecnie stadiony piłkarskie bardziej przypominają poligony ćwiczebne dla policji i ochrony niż obiekty, gdzie można podziwiać kunszt piłkarzy. Często ilość „kibiców” nie przekracza liczby ochroniarzy. Na pewno na nowym obiekcie nie będzie kortów tenisowych. Może więc warto, choć pobieżnie, przypomnieć o tych, którzy spowodowali, że radomski tenis sławił miasto nie tylko w kraju, ale i za granicą. Wiele z tam- tych lat pamiętam, sam próbowałem swych sił na tych kortach jako podrostek i potem traktując tenis jako świetną formę rekreacji (do dziś). Dyscyplina ta nie miała łatwego żywota. W czasach PRL-u niespecjalnie cieszyła się atencją jako pozostałość po klasie burżuazyjnej i nie należało jej zbytnio promować. To na pewno nie była dyscyplina robotników i chłopów. Tak zarządziła niepodzielnie panująca partia, mająca niepodzielną władzę i niepodważalną rację. A że wszelkie dotacje przydzielano centralnie… Mimo to tenis miał się nie najgorzej. W samym Radomiu działały trzy kluby, a ilość zawodników i ich wyniki na pewno przewyższały dzisiejsze. Ale to, co szczególnie zapamiętałem to atmosfera w klubie. Panowała z góry ustalona hierarchia. Trener, wspaniały człowiek oddany bez reszty tenisowi, Zbigniew Zieliński miał zawsze ostatnie zdanie. Zwracał uwagę nie tylko na postępy w grze, ale i w zachowaniu. Wzorem był pan mecenas Stefan Kania z nieodłączną walizeczką, z której wyjmował nieskazitelnie białe długie spodnie i krochmaloną, starannie wyprasowana białą koszulę z długim rękawem, no i białe tenisówki. W ogóle nie do pomyślenia był inny strój niż biały. Czyściliśmy więc swoje tenisówki powodując znaczne 12 O S TAT N I A S T RO N A Dokument epoki Książka telefoniczna, która pełni na bieżąco rolę informatora, po latach, gdy się zdezaktualizuje, stanowi dokument minionej epoki. Przeglądałem ostatnio Urzędową Książkę Telefoniczną dla Dystryktu Radom wydaną przez Niemiecką Pocztę Wschodu w 1942 roku. Frapująca lektura. Najpierw było przesłanie do abonentów „Uprasza się pamiętać: mówić do telefonu wyraźnie, lecz nie głośno. Nie zgłaszać się słowem „hallo”. Jeśli się jest wołanym, zgłosić się nazwiskiem, albo numerem telefonu. Nie być niecierpliwym”. No i proszę. Ciekawe, czy stosowano się do tej instrukcji. Na stronach znajdujemy adresy modnych podczas okupacji restauracji „Adria” przy ul. Moniuszki 15, Lamus na Reichstrasse 28, czy Cafe Marlen. Ulice w większości noszą niemie- ckie nazwy: Rathausplatz, Mleczna str., Reichsplatz. Ale są i stare polskie nazwy ulic zachowane do dziś w pamięci starszych radomiaków. Ciekawe, kto pamięta, gdzie była ulica Piaski, Trawna, Ogrodowa, Zatylna, Nowa, Nowa – Saska, Żabia. Można było w tym czasie odwiedzić czapnika przy ul. Reja 13, nazywał się stosownie do wykonywanego zawodu Lejbuś Kaszkiet. Przy placu 3 Maja 8 była cukiernia „Bombonierka”. Kawiarnia Tomasza Wolańskiego mieściła się przy ul. Piłsudskiego. Restauracja „Rzym” tak zachęcała swoją klientelę: „Doborowa kuchnia. Bufet obficie zaopatrzony w zimne i gorące zakąski. Wyroby cukiernicze. Danzingi. Sala Bridgeowa. Randes-vous eleganckiego Radomia.” J.M. Opowieść Jacka Kowalczewskiego o jego rodzinnym mieście (patrz nr 4 Gazety – „Radomski bard”) przypadła wielu czytelnikom do gustu. Radom, jego ulice, place, podwórka i bramy, zakamarki i główne trakty opisane zostały w poetyckich strofach. Wracamy do tych opowieści. Tym razem przypominając poetycki spacer w przeszłość… Miejskim traktem z panem Jackiem Mam poważne wątpliwości, czy ludzkości ku przyszłości Wciąż „po drodze” będzie pieszo? Póki co, niech oczy cieszy wędrowanie po mym grodzie w przeszłość, Gdy o samochodzie nikt nie myślał! Czy wierzycie?! Mimo to istniało życie!!! Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat, To czasem po prostu nie wierzę, że bardzo się zmienił ten świat, Bo oprócz pojazdów, co tłoczą się dziś, te same chodniki i skwery i bzy… Tu Ratusz, Rynek Stary, tam miasto, Starym zwane, To wszystko, jak przed wiekiem, choć bardziej zaniedbane. Rwańską wolno idę, przy Farze się zatrzymam, A w wyobraźni widzę, jak sto lat temu zimą… …dorożka zajeżdża przed bramę i pan, Wraz z panią wysiada by zmienić swój stan, A dzwon już posyła swój telegram zimie, I słychać go aż po Zamłynie Hallo, hallo… Jak bardzo zmieniły się telefony przez ostatnie kilkadziesiąt lat, nie trzeba nikogo przekonywać. Z jednej strony technika przyczyniła się do zbliżenia ludzi, którzy w tej samej niemal chwili z różnych krańców świata mogą sobie przekazywać wiadomości. Z drugiej jednak głęboko zajrzała w ich życie prywatne, podsłuchując, namierzając, rozpoznając, Przypomnijmy sobie w kilku zdaniach historię telefonu. Kto go wynalazł? Było kilku wynalazców. Niemiecki fizyk Philips Reis uważany jest za wynalazcę nr 1. Za ojca mikrofonu uważa się Hughesa, trzecim był Amerykanin Bell, który ostatecznie zapoczątkował historię telefonu. Kiedy po raz pierwszy telefonowano w Polsce? W 1881 roku. Ile stron ma najgrubsza książka telefoniczna świata ? Francuski katalog telefoniczny „botwin” liczy 11 tomów, po 2 tysią- ce stron każdy. Zawiera wykaz abonentów: wg nazwisk, zawodów, ulic i numerów domów. Katalog zawiera dwa tomy „Botwin International”, są w nim najważniejsze numery instytucji i urzędów we wszystkich krajach świata. Wiadomości te zaczerpnęliśmy ze starego rocznika „Dookoła Świata” (nr 276 z 12 kwietnia 1959 roku). Tam też znaleźliśmy prognozy na przyszłość. Jakie będą telefony za 25 lat? Przyszłość telefonów to centrale elektronowe za 15 lat (czyli w 1964) pracujące bez zakłóceń w maleńkich pomieszczeniach i posiadające aparaty bez tarczy numerowej, ale z klawiszami. Dalsze lata przyniosą… połączenie telefonu z telewizją, a jeszcze dalsze – połączenie telefonu, telewizji plus efekty węchowe. Sprawdziło się? Może nie do końca… J.M. Nr 5 • marzec 2011 Czas iść, nie zmienię swego wymarzonego kursu, Bo chciałbym trochę postać, popatrzyć pod Resursą, Jak bal się dziś zaczyna i pary w krąg wirują, A nieopodal malarz, pan Jacek coś maluje. Tam dalej rogatka, koszary i śpiew, Co obcą się mową odbija od drzew, A tutaj kolory i orkiestry dźwięki A wiatr je unosi na łąki. Więc po kamiennych płytach Lubelskiej stawiam kroki, Oglądam „nowe” domy, powozy i… rynsztoki! Przy bernardyńskich murach dziadek wyciąga rękę, By mu do czapki wrzucić, a choćby i kopiejkę! A potem już cerkiew i świece i śpiew, Kasztany malutkie – niewielkie jak krzew, Balkony dźwigane przez rosłe herosy, I kopyt na bruku odgłosy… Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat, To wzdycham z zadumą, że… zmienia się świat.