Trzy dni z patronem

Transkrypt

Trzy dni z patronem
ISSN 2082–2308
MIESIĘCZNIK REGIONU RADOMSKIEGO
STRONA 6
GAZETA BEZPŁATNA | NAKŁAD 10 000 EGZ.
STRONA 5
Mirek Kołsut
z przyjaciółmi
Grot
o Gestapo
Rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedocenianego za życia, zgromadzono w dwóch
salach RKŚTiG „Łaźnia”.
Czy historia jest fascynująca?
Oczywiście!
Nr 5 | marzec 2011
To także Twoje
miejsce
na reklamę
Prosimy o kontakt e-mailowy:
[email protected]
lub tel. 605602977
Trzy dni
z patronem
To już tradycja – przez kilka
dni radomianie fetowali
Świętego Kazimierza,
patrona swojego miasta
STRONA 2
i diecezji radomskiej.
W hołdzie Papieżowi
Zielone płuca
Ustronia
Pod hasłem „Zielone płuca dla Ustronia” mieszkańcy największego radomskiego osiedla mieszkaniowego każdego
roku w dniu 2 kwietnia sadzą drzewa na swoim osiedlu.
To szczególna data. W tym dniu
zmarł Ojciec Święty Jan Paweł II
i ta akcja jemu jest poświęcona.
A dzieje się wszystko w pobliżu
ulicy noszącej imię Papieża Polaka. Organizatorem przedsięwzięcia
jest mieszkaniec Ustronia Edward
Śpiewak...
– Jeśli dzieci i młodzież będą sadzić
drzewa, nie pozwolą na dewastację
zieleni. Wielu przyjdzie z rodzicami.
Od czterech lat włączają się w naszą
akcję przedszkola, szkoły, organizacje społeczne. Znaleźliśmy sponsora,
to Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Radomiu. Przekazali
nam sadzonki dębów, brzóz, jodeł.
Od początku akcja prowadzona jest
wspólnie ze Spółdzielnią Mieszkaniową. Pierwsze nasadzenia były między
jednostką A i B, tam gdzie jest oczko
wodne. W drugim roku naszej akcji sadziliśmy drzewa obok kościoła
i na skwerku. Posadziliśmy 27 dębów.
Tyle lat trwał pontyfikat Jana Pawła II.
W bieżącym roku przesuwamy akcję
sadzenia na dzień 15 kwietnia z uwagi
na uroczystość wyniesienia na ołtarze
Ojca Świętego.
Ta idea spodobała się także władzom
miasta. Zaproponowano, że miasto zbuduje park miejski na Ustroniu. Warunkiem jest by Spółdzielnia Mieszkaniowa
przekazała grunt. Ten warunek już został spełniony – przekazano 2 hektary
ziemi. Mamy też obietnicę prezydenta
Andrzeja Kosztowniaka, który deklarował – jak wygram wybory będzie park.
– W styczniu ponownie rozmawiałem na ten temat z prezydentem
– mówi E. Śpiewak. – Potwierdził gotowość współpracy w tym zakresie.
Czekamy z nadzieją.
(mad)
Naukowa konferencja w WSH
Odpowiedzialność
rodziny
za wychowanie
Z inicjatywy Wydziału Nauk Prawnych i Wydziału
Nauk Humanistycznych Wyższej Szkoły Handlowej w
Radomiu odbyła się konferencja naukowa poświęcona
prawnym, administracyjnym i etycznym aspektom
wychowania w rodzinie.
Konferencję zorganizowano
przy współudziale J.E ks. abp.
prof. KUL dr. hab. Andrzeja
Dzięgi Metropolity SzczecińskoKamieńskiego, zarazem przewodniczącego Rady Prawnej
Konferencji Episkopatu Polski.
Księdza arcybiskupa, w czasie
jego choroby reprezentował bp
dr Artur Niziński, z Archidiecezji Lubelskiej. W przestronnej
Auli Audytorium Primum zasiedli – obok hierarchów Kościoła – profesorowie specjaliści
w zakresie prawa rodzinnego,
dokończenie na stronie 3
Cuda
na niebie
Rodem
z Radomia
Dokumenty podpisane, zespoły szykują się do akrobacji, niedługo poznamy ceny biletów – Air Show 2011
str. 7
coraz bliżej.
W 1976 Leszek Trześniewski wystąpił na Festiwalu Piosenki Radzieckiej
w Zielonej Gorze. Wtedy zaczeła się
str. 4
też jego kariera.
2
AKTUALNOŚCI
Trzy dni z patronem
Tegoroczne „Kaziki” rozpoczęły się 4 marca w bazylice św. Kazimierza
mszą właśnie ku czci Kazimierza Jagiellończyka. Celebrował ją ordynariusz
diecezji radomskiej biskup Henryk Tomasik.
Większość imprez skupiło się wokół OKiSz „Resursa Obywatelska”
w weekend 5-6 marca. I tak w sobotę
otwarto wystawę plastyczną filozofa
i artysty Kazimierza Łyszcza. Wernisaż połączono z wykładem „Percepcja
sztuki od późnego średniowiecza do
czasów współczesnych”. Odbyła się
także premiera filmu o Kazimierzu
Ołdakowskim, twórcy Fabryki Broni
i znacznej części przedwojennych
Plant. Sobotę zakończył program
literacko-muzyczny z piosenkami
Kazimierza Winklera „Kazikowy
wieczór tekstowy”.
Niedzielne uroczystości otworzył
IV Bieg Kazików o Puchar Prezydenta Miasta Radomia, zorganizowany
przez Uczniowski Klub Sportowy
„Technik” wraz z MZDiK Radom
i Klubem Maratończyka AZS Politechniki Radomskiej.
Impreza przerosła oczekiwania
organizatorów – na starcie głównego dziesięciokilometrowego biegu
stawiło się prawie 340 zawodników
z całej Polski. Trasa biegła ulicami
Żeromskiego, Rwańską, Rynek i ponownie Żeromskiego. Najszybciej
pokonała ją Aleksandra Jakubczyk
z Zamościa, zaś wśród panów – Radosław Kłeczek z Prudnika. Odbył się
Jakub Kluziński z żoną
również bieg charytatywny, z którego zyski przekazano na rehabilitację
poważnie chorego siatkarza Czarnych Radom Jakuba Pastuszki oraz
wyścigi dla dzieci i młodzieży.
W niedzielę otwarto również
wystawę „Sztuka i przestrzeń” wykładowców i studentów Wileńskiej
Akademii Sztuk Pięknych, a studenci
i pracownicy Kowieńskiego Uniwersytetu Technologicznego zaprezentowali radomianom „Modę po
litewsku”.
Ukoronowaniem weekendu z „Kazikami” był koncert Big Bandu Mundana i chóru Politechniki Radom-
skiej i przede wszystkim wręczenie
Nagrody św. Kazimierza. Przyznaje
ją prezydent Radomia za popularyzację wiedzy o historii i tradycji naszego miasta. W poprzednich latach nagrodę otrzymały: Społeczny Komitet
Ratowania Zabytkowego Cmentarza
Rzymskokatolickiego i Społeczny
Komitet Ratowania Zabytków Radomia. W tym roku laureatem został
Przemysław Bednarczyk, nauczyciel historii w III LO im. Dionizego
Czachowskiego, który zasłynął jako
twórca widowisk historycznych.
Jest m.in. pomysłodawcą i autorem
scenariusza inscenizacji epizodów
z bitwy warszawskiej „Na polu
chwały 1920”, współorganizował
„Hubalowe zaduszki” czy inscenizacje bitew powstania styczniowego.
A przypomnijmy, że do Nagrody św.
Kazimierza zgłoszono w tym roku:
twórcę Muzeum Harcerstwa Ziemi
Radomskiej Mirosława Mazurkiewicza, dziennikarza-historyka Jacka Lombarskiego, Stowarzyszenie
Przyjaciół Radomskiej Fary jako organizatora jubileuszu 650-lecia kościoła św. Jana i „Resursę” – przede
wszystkim za organizowanie co roku
takich imprez jak Uliczka Tradycji
i Festiwal Filozofii.
AKA
Czytelnicy piszą
„Bardzo się cieszę, że wreszcie wśród prasy pokazało się
coś radomskiego, mimo że raz w miesiącu – ale to już coś.
Tytuł „Gazeta Radomska” powrócił jak za dawnych lat,
chociaż wychowywaliśmy się na „Życiu Radomskim”. (...)
Numer 4 gazety przeczytałem „od deski do deski”. Artykuły
„Słońce za pazuchą”, „Zamkowe wzgórze”, „Niechaj Polska zna, jakich synów ma” bardzo mi się podobały. Kącik
z różnych stron miasta b. dobry. Nie byłem w tym roku
w Leśniczówce na obchodach rocznicy Powstania Styczniowego, jako prawnuk weterana powstania bywałem
w Muzeum Wsi Radomskiej w poprzednich latach. Trzeba
przyznać, że pan Przemysław Bednarczyk ma pomysły...
Ponieważ w słowie od redakcji zwraca się pan do czytelników
o dzielenie się uwagami więc postanowiłem tę prośbę spełnić.
Ulicę Malczewskiego tzn. jezdnię powinien naprawdę
ktoś kontrolować. Odsłonięta kostka spod obrzydliwej smoły (bo to nie był asfalt) jest zupełnie „w porządku”. Oby nie
znaleźli się „chętni nabywcy”, jak to było z granitową kostką z ul. Focha i Żeromskiego...
Piszecie o naszym dworcu – to przechodzi ludzkie pojęcie,
co tam się dzieje. Z chwilą zbudowania stacji benzynowej
to się zaczęło. Mam widokówkę dworca z basenem z lat 60.
Wszystkiemu winni gospodarze miasta. Radni udają parlamentarzystów z Wiejskiej, więc tylko się kłócą. Kramy
stoją, jak stały z rajstopami i obrzydliwymi zapiekankami... W Rynku też był basen, ale „Legion wrócił” na swoje
miejsce po latach, chociaż słyszałem, że jest źle usytuowany
i powinno się go ustawić inaczej...
Ja też chodziłem na szkolne zabawy do „Gajlówki”,
oczywiście przez okno, na parterze była sala w-f, a grała
orkiestra wojskowa z lotniska. Po orkiestrze Toma była
najlepsza. Trzeba było zgodnie żyć z chłopakami z ul. Kopernika, bo „łomot”. Miałem kumpla Ryśka Zegzułę, grał
na pianinie, chwaliliśmy się tą znajomością...
Czy wierzy pan, że w Radomiu będą prawdziwe fontanny na rogu ul. Focha? Sklecą coś, aby się lało i już. Byłem
w Kołobrzegu – coś pięknego, kilka strumieni podświetlanych.
Kielce też mają... Także stadion, a my? Osiedle „Słoneczne”
z wykupionymi mieszkaniami przez bogaczy. Miastu najlepiej wyszło hasło „Siła w precyzji”. Miało rozsławić Radom.
Chcieli coś zrobić w dawnym browarze – muzeum techniki,
lub wystawę starych samochodów. Powinien się odrodzić
Browar Saskiego. Radom rozsławiają „Lidle”. Gdzie są Zakłady Metalowe z wysoko wykwalifikowaną kadrą, zakłady
ogniotrwałe wyrobów ceramicznych, garbarnie? Nie ma nic.
A Wronki kuchnie tworzą, Olkusz garbniki produkuje, Kielce
– łożyska toczne. Radom nie może być województwem, bo nie
ma nic do zaoferowania.
Ja pochodzę z Radomia. Urodziłem się na Kośnej. Kiedy
Niemcy tworzyli getto na Glinicach, wysiedlono nas na Kozienicką. Potem była Struga 46. Mieszkałem też z rodzicami
przy ul. Gwardii Ludowej na Obozisku... Obecnie mieszkam
przy ul. Szpitalnej. Boleję nad tym, że drogowcy zlikwidowali
słynne schodki, postawili bariery i trzeba chodzić do świateł
na róg Reja. Często przechodzę obok dawnej pracowni przyrodniczej, do której chodziłem na zajęcia ze szkoły podstawowej nr 3 na Długojowie. Tam były lekcje. Budynek podobno
przejmie Muzeum. Tak powiedział mi niedoszły prezydent
Szprendałowicz. Dlaczego jeszcze jego bilboard wisi na murze
przy ul. Okulickiego? Wikiński do niedawna „wisiał” przy
Wierzbickiej. Tak panie redaktorze, jestem radomiakiem, nie
radomianinem. Jeśli można być warszawiakiem, krakowiakiem, poznaniakiem, to jestem radomiakiem.
Reasumując, trzeba przyznać, że Radom pięknieje, chociaż
jeszcze wiele brakuje by dorównać innym miastom. Trzeba
nam dobrych gospodarzy i fachowców. Laicy zniszczyli tak
piękną inwestycję jak elektrociepłownia. Nie wiem jak to się
stało, że RADPEC nie mając pieniędzy kupił „EC”.
Pozdrawiam pana serdecznie i zespół gazety. Życzę pomyślności, trafnych artykułów, coraz większych nakładów.
Czekam na „Gazetę Radomską”. Niech kosztuje choćby złotówkę...”
Z wyrazami szacunku
Wojciech Szukiewicz
Nr 5 • marzec 2011
OD REDAKCJI
Drodzy Czytelnicy
Kolejny numer „Gazety Radomskiej” ukazuje się
w pierwszych dniach kalendarzowej wiosny. Odradzająca
się przyroda napotyka na przeszkody i nie wszędzie może
cieszyć oko barwami zieleni. W lasach sterty śmieci, na
jezdniach dziury. W centrum przy placu Jagiellońskim
przedłużający się remont, a wieczorami i nocą ponury
mrok, bo nie zainstalowano jeszcze oświetlenia. O bałaganie, jaki postrzegamy sami, informują nas też czytelnicy.
Jedni narzekają, inni, jak pan Edward Śpiewak, zakasują
rękawy i organizują akcje sadzenia drzewek. Trwa ona od
lat w intencji Papieża Polaka…
Rozpoczynamy dziś kolejny cykl „Rodem z Radomia”.
O tych, którzy będąc z dala od domu nie zapominają
o rodzinnym mieście. Zachęcamy wszystkich czytelników
do rekreacyjnego spędzania wolnego czasu. Przykładów
dostarczamy na stronach. Może za rok biegi z okazji
„Kazików” odbędą się z większym udziałem zainteresowanych. Wiek nie jest przeszkodą by uprawiać sport. Zachęcamy do lektury. Piszcie do nas o swoich codziennych
bolączkach, o zarządzeniach, które utrudniają wam życie,
ale piszcie też o ludziach dobrej woli, troszczących się
o bliźnich, opiekujących się zwierzakami. Listy będziemy
zamieszczać na naszych łamach, w sprawach bulwersujących czytelników, zabierać głos i interweniować.
Jerzy Madejski
redaktor naczelny
Z RÓŻNYCH STRON MIASTA... I Z TERENU
Wytępić koty
Kostropaty murek
Zima dała się we znaki także bezdomnym zwierzakom. Psy i koty w poszukiwaniu jedzenia i ciepła podczas mrozów szukały zrozumienia i schronienia
u ludzi. Nie każdy przejmował się ich
losem. W budynku przy ul. Staszica 22 jeden z lokatorów postanowił
wytępić wstrętne kocury. By uniemożliwić zwierzakom przezimowanie
w ciepłym kącie, zabił okno do piwnicy
pokaźnych rozmiarów blachą. Kocięta odizolowane od swoich opiekunek
miauczeniem dawały znać, że są
głodne. Panie próbowały się dostać do
piwnicy różnymi sposobami, ale bezskutecznie. Spółdzielnia Mieszkaniowa
„Nasz Dom” nie była zainteresowana
tą sprawą. Ma poważniejsze problemy
– jak ściągać czynsze od lokatorów,
jak tłumaczyć bałagan wokół posesji.
Apel o ochronę kociąt kierujemy do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Biały tynk na murku okalającym park
im. Tadeusza Kościuszki zaczyna się
kruszyć. Osypujące się płaty elewacji
widać najwyraźniej na podmurówce wokół klombu w pobliżu altany. Miało być
ładnie, jest kostropato. Wiosenna zieleń
nie ukryje wszystkich niedociągnięć,
a jest ich znacznie więcej na parkowych
alejkach.
Goniec Gimnazjalny
Pod takim tytułem ukazuje się w
Publicznym Gimnazjum w Jastrzębi
gazetka powstająca w ramach jednego z zadań w projekcie „Mosty do
wiedzy”. Rozwijając założenie programowe wyrównywania szans edukacyjnych, współfinansowane przez
Unię Europejską, młodzi dziennikarze
z Jastrzębi stawiają sobie wysokie
cele do zrealizowania. Piszą nie tylko
o sprawach szkoły ale najbliższego
regionu. Zaproszeni zostaliśmy na
jedno z takich spotkań. Gimnazjaliści, których opiekunkami są panie
Edyta Romanowska i Małgorzata
Grabowska, mają też swoją stronę internetową: gimnazjum.osa.pl.
Życzymy sukcesów i zapraszamy do
współpracy.
PS Będę miał daleko na Staroopatowską
Od redakcji. Zapraszamy Pana do WSH przy ul. Traugutta 61 po kolejny numer naszej gazety. Będzie Pan miał
znacznie bliżej.
Śmietniska
przydrożne
Na podmiejskich trasach, przy których
rosną zagajniki, pojawiły się sterty śmieci
w workach i luzem. Worki rozrywane są
przez bezdomne psy i mamy bałagan nie
tylko na obrzeżach dróg. Trzeba omijać
dziury po roztopach i walające się butelki
wyrzucane, tak jak śmieci z samochodów
podczas jazdy. Najbardziej zaśmiecane
są trasy z Radomia w kierunku Brzózy,
Przytyka, Skaryszewa, Zwolenia.
Co zamiast „Kasi”
Na starej zabytkowej kamienicy przy
ul. Żeromskiego 4 pozostał neon, po
popularnym w swoim czasie sklepie
spożywczym „Kasia”. Neon, jeden
z niewielu w mieście, przypomina czasy
PRL-u. Niewielu kojarzy go z zamkniętym od dawna sklepem. Budynek ma
ciekawą fasadę i ozdobną bramę, która
przegradza sklep „Rossman” (dawniej
restauracja „Myśliwska”) i „Kasię”. Na
drzwiach sklepu kartka „Pomieszczenia do wynajęcia”. Ten kto wynajmie
pewnie będzie chciał przebudowywać,
odnawiać fasadę. A to byłby błąd niewybaczalny. Gdyż jest to jedna z piękniejszych kamienic na dawnym lubelskim trakcie. Neony też chyba warto
(mad)
zapisać na listę zabytków…
Redaktor naczelny:
Jerzy Madejski
Wydawca: Wyższa Szkoła Handlowa w Radomiu
ul. Traugutta 61, 26-600 Radom,
tel (48) 363 22 90, e-mail: [email protected]
Opracowanie graficzne i skład:
Mariusz Zając
Wszystkie prawa zastrzeżone.
3
MIASTO
Naukowa konferencja w WSH
Odpowiedzialność
rodziny
za wychowanie
ciąg dalszy ze strony 1
międzynarodowego, wychowawcy,
nauczyciele. Wielu mówców podkreślało istotny we współczesnym
świecie udział rodziny w prawidłowym rozwoju i wychowaniu dziecka. Mówiono o tym, że zabiegi
wychowawcze na nic się zdadzą,
gdy w rodzinie brakuje prawdziwej
miłości. Więź rodzinna musi być
autentyczna, aby dziecko mogło
czerpać z niej siłę. To niezwykle
ważne w okresie, gdy dziecko dojrzewa i stopniowo zaczyna wcielać
w życie wzorce i postawy wyniesione z domu rodzinnego. Komunikacja w rodzinie jest o tyle istotna, że
dzięki niej mogą ulec wzmocnieniu
więzi emocjonalne między po-
dr Sylwester Bębas
dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych
szczególnymi członkami rodziny.
To znacznie ogranicza konflikty.
Rodzina jest naturalnym, pod-
Wydarzyło się
w lutym
Miesiąc zaczyna się... na podwójnym gazie. Policja zatrzymała jednego z radnych powiatu radomskiego, który prowadził samochód, mając
prawie dwa promile alkoholu w organizmie.
3
Dzień wernisaży. MCSW Elektrownia otworzyła wystawę malarstwa uznanego warszawskiego plastyka Artura Winiarskiego. Tego samego dnia
w Rogatce otwarcie ekspozycji prac artystów kieleckiego środowiska – Waldemara Kozuba i Henryka Sikory. Plastyków łączy nauka w Liceum Sztuk Plastycznych w Kielcach i praca w Instytucie Sztuki Akademii Świętokrzyskiej.
A w galerii kina Helios otwarto wystawę „Grafika”, stanowiącą przegląd
dokonań studentów z Pracowni Grafiki Warsztatowej Wydziału Sztuki Politechniki Radomskiej. Studenci z pracowni Andrzeja Markiewicza, Michała
Kurkowskiego, Andrzeja Brzegowego i Katarzyny Pietrzak pokazali co to
linoryt, sucha igła, akwatinta i akwaforta.
4
To był jeden z najbardziej elektryzujących koncertów ostatnich lat
w Radomiu. Grażyna Łobaszewska wraz z zespołem Ajagore zachwycili radomską publiczność.
5
VIII Radomskie Targi Ślubne. Kto by pomyślał, że pokazy białych sukni, weselnych fryzur, samochodów, albumów, etc., etc.
ściągną tyle publiczności?
5-6
Radny Piotr Szprendałowicz zawiesił swoje członkostwo w Platformie
Obywatelskiej i Klubie Radnych PO, po tym jak chełmska prokuratura
stwierdziła, że podczas składania deklaracji członkowskiej do Polskiego
Związku Łowieckiego oraz we wniosku o pozwolenie na broń myśliwską
Szprendałowicz posłużył się zaświadczeniem stwierdzającym nieprawdę.
7
Obrady w Auditorium Primum
stawowym i pierwszym miejscem
rozwoju człowieka. Ważne zatem,
aby wzajemne relacje zostały oparte o stałe uniwersalne wartości.
Wartości te w życiu codziennym to
zdrowie fizyczne, odwaga i prawda.
Mówiono o roli ojca, od którego
oczekuje się zaradności i przestrzegania norm stanowiących oparcie
dla żony i całej rodziny. Rola matki
sprowadza się do ekspresji uczuć.
A te uczucia to serdeczność, wyrozumiałość, stwarzanie ciepła domowego ogniska.
Prof. dr hab. Andrzej Bałandynowicz, z Pedagogium Wyższej Szkoły
Nauk Społecznych Warszawie, mówił o rodzinie jako mikrosystemie
integracyjnym w przestrzeni życia
społecznego jednostki.
Organizatorzy konferencji: doc.
dr Ewa Jasiuk, dziekan Wydziału
Nauk Prawnych i dr Sylwester Bębas, dziekan Wydziału Nauk Humanistycznych WSH przygotowali
materiały naukowe w edytorskich
wydaniach. Monografia, która jest
częścią projektu zainicjowanego
na razie pierwszym tomem, przygotowana została na konferencję
w błyskawicznym tempie, a zainteresowanie tą i innymi publikacjami
przerosło oczekiwania organizatorów.
Konferencji towarzyszyła wystawa portretów dzieci z rejonów
świata zagrożonych głodem i epidemiami. Wystawę przygotowała
Iwona Chojnacka, dyrektor Biblioteki WSH, wypożyczając zdjęcia
z polskiego przedstawicielstwa
UNESCO.
(mad)
Podinspektor Roman Jaśkiewicz został nowym komendantem miejskim policji w Radomiu. Ma 45 lat i wcześniej dowodził komendą powiatową w Starachowicach.
8
W ramach comiesięcznych Radomskich Spotkań Podróżników Tomasz
Mieleszko opowiedział o nurkowaniu w tatrzańskich jeziorach, kamieniołomach i morzach świata.
9
Komenda Wojewódzka Państwowej Straży Pożarnej przekazała radomskim i okołoradomskim jednostkom nowoczesny sprzęt
gaśniczy. Nowy ciężki samochód ratowniczo-gaśniczy marki Man trafił do
jednostki nr 2 przy ul. Zubrzyckiego w Radomiu, a podnośniki hydrauliczne
z drabiną do Pionek, Przysuchy, Szydłowca i Zwolenia. Do Pionek trafiła też
specjalistyczna pompa wysokiej wydajności przydatna przy powodziach
i lokalnych podtopieniach.
10
Na Mazowszu zaczynają się szkolne ferie. A wraz z nimi... blokada
krajowej „siódemki”, na znak protestu przeciwko odsunięciu przez
rząd w czasie przebudowy drogi ekspresowej nr 7. W Radomiu ul. Warszawską przy rondzie Narodowych Sił Zbrojnych blokowało kilkadziesiąt
osób, m.in. posłowie Marek Suski, Krzysztof Sońta i Dariusz Bąk, senator
Wojciech Skurkiewicz.
14
W hali Politechniki Radomskiej zagrali Jamal, Kamil Bednarek, Alicetea, Tabu i Raggafaya – czyli Giso Reggae Festiwal można uznać
za udany.
19
Dziewięć firm wystartowało w przetargu na remont dworca PKP
w Radomiu. Na razie wiadomo, że najtańszą ofertę – 8,5 mln zł – złożyła warszawska firma ComplexBud. Zwycięzcę przetargu poznamy pod koniec marca. Możliwe więc, że remont rozpocznie się z początkiem kwietnia.
21
Ważna wystawa w Muzeum Sztuki Współczesnej. „Sześć dróg do
obrazów z fotografii” prezentuje malarstwo i rysunek wybitnych
polskich artystów (w tym Wojciecha Fangora, Zbigniewa Karpińskiego, Łukasza Korolkiewicza) i jednocześnie przyjaciół radomskiego muzeum.
Tego samego dnia w Radomskim Klubie Środowisk Twórczych i Galeria
Łaźnia otwarto wystawę plastyka i prześmiewcy zarazem – Sylwestra Zakrzewskiego.
25
W kawiarni Czekolada w radomskim teatrze kolejne „Spotkanie z nauką” organizowane przez Stowarzyszenie Kocham Radom. Tym razem prof. Marek Wierzbicki, wykładowca KUL i pracownik radomskiej delegatury IPN wygłosił odczyt „Okupacja sowiecka ziem polskich 1939–1941”.
27
Jakub Kluziński, radomski radny Stowarzyszenia Kocham Radom,
startujący dwukrotne na urząd prezydenta Radomia, zrezygnował
nagle ze swego mandatu. Na jego miejsce przyjść ma 19-letni Damian MaAKA
ciąg, student Uniwersytetu Warszawskiego.
28
Wydawnictwa poświęcone konferencji spotkaly się z dużym zainteresowaniem
4
RADOM
Rodem z Radomia
Nr 5 • marzec 2011
– Zespół nazywa się Świetliki.
Gramy od 19 lat.
W mieście Radom jesteśmy po raz pierwszy.
I zapewne po raz ostatni...
– tak przywitał radomską publiczność
Marcin Świetlicki.
Pierwszy
taki
koncert
Z piosenką
przez świat
Spotkanie było przypadkowe. Zaskoczenie wzajemne. Nie widzieliśmy się
ponad 20 lat. Znacznie wcześniej – w 1976 roku Leszek Trześniewski wystąpił na
Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Wtedy zaczęła się jego kariera.
Polska podzielona była na 49 województw, w każdym wybierano
najlepszych solistów. W Radomiu,
Inowrocławiu i Tarnowie odbywały się eliminacje centralne. Koncert
laureatów i ostateczne rozstrzygnięcia miały miejsce w Zielonej Górze.
Wraz z Leszkiem do finału przeszli
zespół „Familia”, Andrzej Cierniewski i Renata Danel. Złoty samowar
zdobyła Renata, Leszek Trześniewski
przyjechał ze srebrnym. Cierniewskiemu dali wyróżnienie.
Leszek wspomina dziś nieco
z rozrzewnieniem, a może broniąc
się przed nostalgicznym przywoływaniem wspomnień, tamte lata.
Pamiętam twój repertuar…
– Serio? Ja już prawie zapomniałem.
To był „Słowik” i „Wspomnienia”.
– Ktoś powiedział mi po latach, że
„Słowik” to nie była oryginalna rosyjska piosenka, tylko hiszpańska…
Jakie to ma znaczenie. Wykosiłeś
wielu. Nawet Urszulę, która nie zakwalifikowała się do finału podczas
radomskich eliminacji.
A co było potem?
– Chcesz żebym w ciągu kilku minut opowiedział ci historię mojego
30-letniego życia artystycznego. To
niemożliwe. Były radości, załamania.
Ciężka choroba. Poznałem wielu ludzi, wspaniałych muzyków i piosenkarzy. Odwiedziłem kilka kontynentów. Ale po kolei…
W mieszkaniu Leszka przeglądamy zdjęcia i recenzje w czasopismach. Przed oczyma przesuwają się
barwne obrazy.
– Zdobyłem nie tylko srebrny samowar, ale także nagrodę ministra
kultury ZSRR. To zobowiązywało.
Tournée po Związku Radzieckim
prowadziło od Archangielska do
Baku. Śpiewałem z Grażyną Łobaszewską, w Zespole „Ergo Band”
byłem wokalistą.
W 1978 roku wstąpiłem do Zespołu „Śląsk”. Byłem tam przez rok. Dali
mi dobrą szkołę tańca i śpiewu.
Kolejne lata związały Leszka
z Państwowym Zespołem Pieśni
i Tańca „Mazowsze”. Było to za czasów Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej.
W Karolinie śpiewał i tańczył od
1979 do 1985 roku. Tam był ich dom,
do którego wracali po koncertach
w Niemczech, Francji, Anglii, Hiszpanii, Japonii.
– Nauczyłem się szacunku dla
widza i estrady. Przez rok występowałem też z zespołami wojskowymi:
„Granica” i „Eskadra”. Od 1989 roku
do 1992 mieszkałem w Szwajcarii.
W latach dziewięćdziesiątych pływałem na pasażerskich „wycieczkowcach” w Europie, po roku 2000
po Karaibach i innych egzotycznych
rejonach.
Na statkach Rogal Carribean,
Wiking Line, Stena Line Leszek
Trześniewski wracał myślą do Radomia, dawnych przyjaciół, nauki
w szkole muzycznej. Później przyszła
choroba. Wylew. Obawa przed paraliżem. Udało się przetrwać. Teraz
gdy już powrócił do Radomia z dalekiego „rejsu życia”, choć nie wie czy
na długo, jest menedżerem zespołu,
który stworzył i z którym nadal łączą
go ścisłe więzi „Simply the Best”. I nie
ulega wątpliwości że są „beściakami”.
Przez ten zespół przewinęło się wielu wybitnych muzyków. Leszek jest
nadal liderem zespołu. Występują
w nim znani radomscy muzycy: Andrzej Tom, który czasami saksofon
wymienia na skrzypce, gitarzysta
i wokalista Krzysztof Rdzanek, Wojtek Weryk – perkusista i urodziwa
wokalistka Anna Stefańska. Repertuar mają międzynarodowy, a przeboje,
zawsze na czasie, pomimo upływu
lat: „Wonderful World”, „Blue cafe”,
„Mamma Mia” i wiele, wiele innych.
Jerzy Madejski
Scena radomskich Katakumb. Na środku stoi niewysoki
gnom z okrągłym brzuchem, wystającym zza obszernego czarnego t-shirta. Kąciki ust mocno zakrzywione w dół. Siwizna na
głowie, ciemne okulary na oczach. Stoi przed mikrofonem i pali
papierosy, jeden za drugim. Śpiewając na przykład: „Niebieskie
Gauloises’y, zielone Elemy, zwyczajne Vogue’i – wybieraj sam.
Musisz wybrać, bo wybiorą za ciebie. Musisz się zdecydować.
Wybieraj sam... A tłum krzyczał: Uwolnić Barabasza! Większość wybrała. Większość ma rację. Wybieraj sam: niebieskie
Gauloises’y, zielone Elemy...”.
O koncertach w Radomiu piszemy rzadko, bo do naszego
miasta już od lat przyjeżdżają znane i popularne grupy i nie
ma w tym nic nadzwyczajnego. Jednak koncert Świetlików odnotować musimy. Raz, że Świetliki rzeczywiście nigdy, aż do
26 lutego 2011 r. w Radomiu nie grały, dwa, że sam band pozostaje na polskiej scenie muzycznej bytem tak oryginalnym, tak
osobnym i interesującym, że słów kilka poświęcić mu warto.
Mówi się o nim „zespół alternatywny”. Alternatywny jednak do
czego? Do wszelkich innych zespołów? Muzyka Świetlików jest
eklektyczna – są w niej elementy i reggae, i ska, i rocka. Trudno powiedzieć czy to oryginalne. Ale na pewno dobrze użyte,
energetyczne, oniryczne, wprowadzające w trans. I przede
wszystkim pozwalające wybrzmieć świetnym tekstom lidera.
Punkt kulminacyjny koncertu. Piosenka „Pod wulkanem”.
Jest jak mantra, jest manifestem pokolenia, które gdzieś pomiędzy 1990 a 2000 rokiem wkraczało w dorosłość. „Po zdjęciu
czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej.
Prawdziwy jest. Właściwe barwy wpełzają na właściwe miejsca.
Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie nas dotknął.
Niczego o nas nie ma w Konstytucji...” – brzmi na tle narkotycznej muzyki, a słowa te powtarza widownia. Której sporą część
stanowią... poloniści z okolicznych szkół. To znamienne. Świetliki to zespół przede wszystkim Marcina Świetlickiego, a Świetlicki to najważniejszy poeta swego pokolenia. Dziś już 50-letni,
20 lat temu, kiedy zakładał Świetliki, był wschodzącą gwiazdą
polskiej poezji, człowiekiem, który zerwał ze starą stylistyką
i pokazał, że wiersze pisać można osobiście, bluźnierczo, boleśnie, czule – inaczej niż przyzwyczaili do tego poeci żyjący w czasach PRL-u. Dziś pokolenia początkujących poetów piszą „pod
Świetlickiego”, piszą jego frazą, od której ciężko się uwolnić.
„...Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający
jest tym bardziej. Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie
dokumenty uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem uległo
rozkładowi. Jestem zdrów i cały...” – śpiewa Swietlicki i zapala
kolejnego papierosa.
Świetliki grały w Radomiu prawie dwie godziny. To rzadkość.
Miejmy nadzieję, że radomska publiczność ich nie zawiodła
i prowokacyjnie rzucone „Gramy tu po raz ostatni” jednak się
nie sprawdzi. Bo na ich kolejny koncert na pewno warto będzie
przyjść.
AKA
5
HISTORIA
Grot o Gestapo
Czy historia jest fascynująca? Oczywiście! Można było się
o tym przekonać podczas kolejnego spotkania Klubu Historycznego
im. gen. Stefana Roweckiego „Grota”.
Przypomnijmy – radomski oddział
Klubu Grota organizuje spotkania co
miesiąc w piątek o godz. 17, w Miejskiej Bibliotece Publicznej. 4 marca
z wykładem „Radomskie Gestapo
w walce z polskim ruchem oporu
1939-1945” wystąpił dr Sebastian
Piątkowski, historyk, obecnie główny specjalista Oddziałowego Biura
Edukacji Publicznej radomskiej delegatury IPN. Piątkowski skupił się na
przedstawieniu sylwetek najważniejszych funkcjonariuszy radomskiego
Gestapo, by przez nie właśnie opowiedzieć więcej o historii II wojny
światowej i nie tylko.
Pierwszym szefem Tajnej Policji
Państwowej Dystryktu Radomskiego
(obejmującego również Częstochowę i Kielce) był np. Fritz Katzmann.
Katzmann w 1941 r. z Radomia został przeniesiony do Dystryktu Galicja, gdzie był odpowiedzialny za
eksterminację 400 tysięcy Żydów.
Po wojnie ukrywał się, ucieczkę do
Argentyny uniemożliwiła mu ciężka
choroba. Dla następcy Katzmanna,
Karla Oberga, Radom stał się trampoliną do dalszej kariery. W 1942 r.
awansował na Wyższego Dowódcę
SS i Policji w okupowanej Francji. Po
wojnie Oberg był dwukrotnie – przez
Amerykanów i Francuzów – skazany
na karę śmierci. Jednak wyrok złagodzono, a w 1965 r. ciężko chory
Oberg został ułaskawiony przez prezydenta Francji Charles’a de Gaulle’a
i powrócił do Niemiec, gdzie zmarł
w tym samym roku. Trzeci z szefów
radomskiego Gestapo Herbert Bottcher został po wojnie schwytany
przez żydowskie komando ścigające
zbrodniarzy hitlerowskich. W procesie został skazany na śmierć i w 1950 r.
powieszony w garażu radomskiego
więzienia przy ul. Malczewskiego.
Przez radomskie Gestapo przewinęło się podczas wojny ok. 500 funk-
cjonariuszy. Na szczególną uwagę
zasługuje na pewno Paul Fuchs, który
w zwalczaniu polskiego ruchu oporu
nie miał sobie równych. Zdyscyplinowany, inteligentny, abstynent (co
– jak dowodził dr Piątkowski – było
w niemieckich służbach rzadkością; funkcjonariusze Gestapo mieli
ewidentnie problemy z alkoholem),
mimo ogromnych zasług dla Rzeszy
nigdy nie odznaczony. I niezwykle
tajemniczy. Jedyne jego zdjęcie, jakie
się zachowało, znaleziono w archiwach CIA. Co ciekawe, pod koniec
wojny Fuchs – jako antykomunista –
starał się o zawieszenie broni między
żołnierzami polskimi i niemieckimi,
a nawet o rozpoczęcie współpracy we
wspólnej walce z Rosjanami.
Dr Piątkowsi podjął też tak trudne
tematy jak donosicielstwo i działalność agenturalna.
Radomskie Gestapo było wręcz zasypywane donosami. Pisali je zarów-
Jan
Gauze
– radomianin na antypodach
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o takich książkowych
bohaterach jak Terry Pratchett i Harry Potter, bliski krewny Ambrożego
Kleksa z „Akademii Pana Kleksa” Jana Brzechwy, na półkach z literaturą
młodzieżową obowiązkowymi pozycjami były powieści przygodowe Karola
Maya, Alfreda Szklarskiego, Arkadego Fiedlera i Jana Gauze.
Ich nazwiska wymieniało się jednym tchem. Karol May wprowadzał
młodego czytelnika w barwny świat
Dzikiego Zachodu i przyjaźni między bladą twarzą Old Shatterhandem
i czerwonoskórym Winnetou. Z Alfredem Szklarskim czytelnik towarzyszył swojemu rówieśnikowi, Tomkowi Wilmowskiemu, na wszystkich
kontynentach.
Inny rodzaj przygody proponowali Fiedler i Gauze. Oni na własnej
skórze przeżyli wszystko to, co opisali, a potrafili to zrobić w taki sposób,
że niejednemu czytelnikowi „zaszumiało” w głowie i pragnął, tak jak Jan
Gauze, uciec z domu i wyruszyć „ku
wielkiej przygodzie”.
„Na szosie do Kielc, rzuciłem
ostatnie spojrzenie na leżące w dole
miasto rodzinne, które przez długie
lata miałem nie oglądać i przywiązawszy do ramy zawiniątko z bielizną i żywnością ruszyłem naprzód
żwawo pedałując – pisał Jan Gauze
w „Na przełaj przez dżunglę”. – Przede mną rozciągała się biała wstęga
szosy, zamknięta na horyzoncie linia
lasów, nad którymi rozpostarł się
łuk różnobarwnej tęczy. Poczytując
Panorama Radomia widziana z ulicy Kieleckiej
sobie ten znak za dobry omen, z nadzieją w sercu ruszyłem za tęczowym
łukiem na spotkanie swej Wielkiej
Przygody.”
Wielu młodych czytelników, idąc
za przykładem Jana Gauze, uciekało
w „szeroki świat”, głównie w wakacje. Eskapada większości z nich
kończyła się na posterunku MO
i połajance od rodziców. Ci bardziej
rozsądni korzystali z masowej, wakacyjnej akcji „Autostop” i przemierzali kraj wzdłuż i wszerz. Ich
fantazję wzbudzały nie tylko książki
przygodowe. W tym czasie w masowym nakładzie ukazywały się takie miesięczniki jak „Kontynenty”,
„Widnokręgi”, „Poznaj Świat”, „Dookoła Świata”, „Poznaj Kraj”. Harcerskie tygodniki „Świat Młodych”
i „Na przełaj” zachęcały do tzw.
„nieobozowej akcji letniej”, pełnej
wakacyjnych przygód w najbliższym
otoczeniu.
Obok książek obowiązkową pozycją
w każdym domu był atlas geograficz-
no ludzie wykształceni, jak i prości
– ci nierzadko zaczynając swoje listy
od słów „Szanowny Panie Gestapo”...
Agentów działających na rzecz hitlerowców również nie brakowało.
Choć tu czasami trudno ocenić – mówimy o agencie np. Narodowych Sił
Zbrojnych działającym w Gestapo,
czy o agencie Gestapo działającym
w NSZ. Rzeczywistość okupacyjna
bywała boleśnie niejednoznaczna.
Niejako na podsumowanie wykładu dr Piątkowski wspomniał
o siedzibie radomskiego Gestapo
przy ul. Kościuszki 6, gdzie więźniów
trzymano w celach w piwnicach, a na
strychu znajdował się gabinet tortur.
– Nie wiem, jak to się stało, że
wykonane przez więźniów napisy
i rysunki na ścianach cel nie zostały
zabezpieczone i są już bezpowrotnie
stracone. Nie dbamy o naszą historię
– stwierdził.
Wspomniał też o radomskim Firleju, gdzie życie skończyło wielu więźniów cel przy ul. Kościuszki.
– Firlej po warszawskich Palmirach był drugim co do wielkości
miejscem straceń w Polsce podczas
wojny. A tej świadomości najwyraźniej nie mają ani radomianie, ani
w ogóle Polacy – podsumował.
Kolejne spotkania Klubu Grota dotyczyć będą m.in. rozbicia ubeckiego
wiezienia w Radomiu w 1945 r.,
czy Tadeuszowi Zielińskiemu ps.
„Igła”, dowódcy oddziału WiN.
AKA Fot AKA
Budynek przy ul. Kościuszki 6 – tu rezydowało radomskie Gestapo
ny, w którym znajdowało się wszystko
to, o czym pisali autorzy. Można było
razem z nimi, co prawda „palcem po
mapie”, przemierzać świat.
Co takiego zawierały książki Jana
Gauze i innych autorów, że wywierały tak wielki wpływ na młodego
czytelnika? Po pierwsze, był w nich
olbrzymi ładunek autentycznej
i sprawdzalnej wiedzy o świecie i ludziach.
„Nad malowniczą zatoką Guanabara zapadał zmierz. Nie ten nasz,
leniwy, senny, poprzedzany długo
niegasnącą zorzą i szarówką, która
idzie od pól i lasów stopniowo zaciera kontury przedmiotów. Zmierzch
nad Rio de Janeiro to zaledwie parę
minut trwająca symfonia barw, świateł i gwałtownie zapadający błękitny
zmrok” – pisał Jan Gauze w „Brazylii
mierzonej krokami”.
Po drugie, wplecione w nie, w mistrzowski sposób, przygody pochłaniały całkowicie umysł czytelnika
i nie pozwalały odłożyć książki przed
dojściem do okrutnego słowa „koniec”.
„Liany, którymi byłem przywiązany, wpijały mi się w ciało i powodowały przykre dolegliwości. Nogi
miałem odrętwiałe, a głowa coraz
bezwładniej opadała w dół. Czułem,
że za chwilę stracę przytomność.
Znów czerwone i świetliste koła
zawirowały mi przed oczami. Zagryzłem wargi, żeby nie krzyczeć”
– opisywał jedną ze swoich licznych
przygód Gauze w „Na przełaj przez
dżunglę”.
I po trzecie, i najważniejsze, książki te zawierały głębszą treść.
„Ze wzruszeniem i jakimś prawie
nabożnym szacunkiem oglądałem
zielony znaczek pocztowy, na którym widniał napis „Poczta Polska”.
Znaczek przedstawiał rolnika, który zatknąwszy miecz w ziemię, siał
ziarno w zaoraną rolę. Polsko, daleka Ojczyzno moja, teraz już Wolna
i Niepodległa, powstała jak Feniks
z popiołów. Jakże teraz wyglądasz?
Jakże chciałbym Cię jeszcze zobaczyć.” – pisał w ostatnim rozdziale
swoich wspomnień Jan Gauze.
Te książki pozostawiały w czytelnikach coś znacznie więcej niż tylko
uczucie „fajnej lektury”. Dlatego pamiętało się je długo i nawet po wielu
latach z przyjemnością do nich wracało. Były wieczne jak ich twórcy, bo
„autor wtedy dopiero umiera, kiedy
jego książek już nikt nie otwiera”.
Woroniecki
Jan Gauze – podróżnik, literat, rysownik – urodził się
w Radomiu 22 stycznia 1895 roku i tutaj zmarł 15 lipca 1978 roku. Autor wspomnieniowych powieści „Na
przełaj przez dżunglę” i „Brazylia mierzona krokami”
oraz powieści historycznej, „Złożysz przysięgę, będziesz
z nami”, poświęconej działalności socjalistów radomskich, w tym Stanisława Wernera, Aleksandra Tybla, Cymerysa Kwiatkowskiego i Stanisława Szokalskiego. Pełne kalendarium jego działalności, opowiadania drukowane w „Poznaj Świat”
i te niepublikowane nigdzie, znajdzie czytelnik w książce Anny Skubisz „Jan
Gauze”, wydanej przez Miejską Bibliotekę Publiczną im. Załuskich w Radomiu
w 2003 roku.
Ulica imienia Jana Gauze znajduje się, co prawda na odległych peryferiach
Radomia, ma za to za sąsiadów tak godnych patronów jak Stefan Banach,
Piotr Skarga i generał Stanisław Grot-Rowecki.
6
K U LT U R A
Nr 5 • marzec 2011
Rok 2011 będzie Rokiem ks. Włodzimierza Sedlaka. Ale... dopiero od maja.
Rok dla uczonego
Tak jednogłośnie postanowili 28 lutego miejscy radni.
Fot. Jerzy Madejski
Pomysł uczczenia setnej rocznicy
urodzin ks. Włodzimierza Sedlaka wyszedł na początku tego roku
z inicjatywy Resursy Obywatelskiej,
którą poparła radomska kuria.
Członkowie komisji kultury Rady
Miejskiej mieli jednak wątpliwości,
czy jest sens poświęcania komuś
roku, kiedy minęło już z niego kilka
miesięcy. Ostatecznie postanowiono, że Rok ks. Włodzimierza Sedlaka rozpocznie się w maju od organizowanego przez Resursę Festiwalu
Filozofii i zakończy się tym samym
festiwalem w 2012 roku. Taką decyzję zaaprobowali radni.
W maju odbędzie się uroczysta
sesja RM, na której rok 2011 zostanie ogłoszony Rokiem ks. Sedlaka.
Sesja będzie połączona z emisją
filmu o wybitnym uczonym. Podczas Festiwalu Filozofii jeden dzień
będzie w całości poświęcony ks.
Sedlakowi.
M
irek miał wprawdzie
szereg wystaw indywidualnych i zbiorowych,
realizował
projekty
i aranżował wystawy w Muzeum
Okręgowym, obecnie Muzeum im.
Jacka Malczewskiego, jednak doceniali go najbliżsi, przyjaciele i koledzy
– twórcy. Dlatego uzupełnili wystawę
swoimi pracami, które są bliskie postrzeganiu świata przez Mirka. Znałem Go. Sprawiał wrażenie skrytego
w sobie, był sarkastyczny, pełen pogardy dla małostkowości. Ale był, jak
mało kto, wrażliwy i jak każdy niemal
artysta szukał poklasku. Gdy nie znajdował akceptacji dla tego co tworzył,
cierpiał. Z cierpienia, a przysparzała
31 października – w rocznicę jego
urodzin – otwarta zostanie wystawa dotycząca kapłana, tego samego
dnia przyznana zostanie nagroda
im. ks. Sedlaka z zakresu bioelektroniki. Tak wyglądają wstępne założenia obchodów. Przypomnijmy, że
ks. Włodzimierz Sedlak urodził się
31 października 1911 r. w Sosnowcu,
od 1959 r. żył i tworzył w Radomiu,
gdzie zmarł 17 lutego 1993 r. Był profesorem Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego, twórcą polskiej szkoły bioelektroniki. Współpracował
z Polską Akademią Nauk, kierował
nowo utworzoną Katedrą Biologii Teoretycznej KUL. W Radomiu
znany był z niezwykłych kazań
w kościele mariackim. Wydał ponad
20 książek, głównie naukowych, ale
równieżwspomnieniowych.W1991r.
Rada Miejska przyznała księdzu
profesorowi tytuł Honorowego Obywatela Radomia.
AKA
je także choroba, ale i z buntu przeciw
bylejakości, rodziły się pomysły twórcze. Wydaje mi się, że rzeźbił przede
wszystkim dla siebie…
Wystawa „Mirek Kołsut w otoczeniu przyjaciół” będzie czynna do
15 kwietnia w siedzibie Galerii przy
ul. Traugutta 31/33. Przyjaciele,
którzy zaprezentowali swoje obrazy
i rzeźby to: Tomasz Bachanek, Ewa
Banaszczyk, Andrzej Brzegowy,
Mirosław Dziedzicki, Aleksandra
Gieraga, Adam Gugała, Stanisław
Zbigniew Kamieński, Edward Kiełtyka (zmarły w 1988 roku), Leszek
Kwiatkowski, Krzysztof Nowak,
Maciej Sobierajski, Hanna WojdałaMarkowska, Sylwester Zakrzewski.
Zdjęcie księdza Włodzimierza Sedlaka
w jego mieszkaniu w październiku 1992 roku
Mirek Kołsut
z przyjaciółmi
Wystawa prac Mirka Kołsuta naprawdę robi wrażenie. Zgromadzone rzeźby, obrazy i szkice artysty, niedocenianego za życia, zgromadzono w dwóch
salach Radomskiego Klubu Środowisk Twórczych i Galerii „Łaźnia”.
Wojciech Twardowski tak pisał
kiedyś o twórczości Mirka Kołsuta
w „Dzienniku Radomskim”: „Mirek nie pasuje do żadnej szufladki.
Wsadzisz go do jakiejś, to ci zaraz
wyskoczy i stanie obok (…) nigdy nie
zrobił dwóch jednakowych rzeźb, nie
namalował dwóch podobnych obrazów. To, co tworzy jest jego własne
i niepowtarzalne”.
Mirosław Kołsut urodził się 6
marca 1962 roku w Radomiu. Kształcił się w Liceum Sztuk Plastycznych
w Kielcach w klasie konserwacji rzeźby. W kwietniu 1983 roku rozpoczął
pracę w Centrum Rzeźby Polskiej
w Orońsku. Do pracy w Muzeum
w Radomiu przeszedł we wrześniu
1983. Pracował przez 26 lat – projektował ekspozycje ponad 150 wystaw,
kierował pracownią plastyczną. Był
członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Zmarł nagle 3 grudnia 2009 roku. Pochowany w Radomiu na Cmentarzu Komunalnym na
Firleju.
(mad) fot. autor
7
SPOŁECZEŃSTWO
Rok 2011 to rok Czesława Miłosza.
Imprezy poświęcone temu wybitnemu poecie
organizowane są również w Radomiu.
Miesiące Miłosza
Inny wspaniały twórca, Josif
Brodski nazywał Miłosza „jednym
z największych, być może największym poetą XX wieku”. W tym roku
przypada setna urodzin polskiego
noblisty, co będzie fetowane w Polsce
w sposób szczególny.
Minister Kultury i Dziedzictwa
Narodowego ogłosił w lutym drugi nabór wniosków do programu
„Czesław Miłosz 2011 – Promesa”.
W ramach programu – dysponującego budżetem 7 mln zł – finansowane
będą w tym roku wszelkie imprezy
dotyczące poety. W ramach pierwszego naboru już wybrano kilkadziesiąt instytucji w całym kraju, które
będą wydawać książki i organizować
przeróżne imprezy związane z noblistą. Wyniki drugiego naboru będą
znane niebawem.
Najważniejszym wydarzeniem Roku Miłosza będzie majowy Festiwal
Literacki w Krakowie. Impreza zgromadzić ma blisko 130 poetów, pisarzy,
tłumaczy i uczonych m.in. z Białorusi,
Litwy, Polski, Ukrainy, Rosji, Rumunii,
Anglii, Włoch, a nawet Chin, Indii, czy
Afryki Południowej.
Polskie Radio uruchomiło serwis
poświęcony twórczości Miłosza:
www.milosz.polskieradio.pl. Na
stronie można posłuchać wywiadów
z noblistą, unikalnych materiałów
z archiwum Polskiego Radia, wysłuchać opinii krytyków i znawców
twórczości Miłosza. Powiedzieć też
trzeba o portalu www.milosz365.pl
w pełni informującym o wydarzeniach Roku Miłosza.
W Radomiu o obchodach wielkiego poety na razie nie słychać zbyt wiele, tym bardziej odnotować trzeba, że
niektórzy jednak o Miłoszu pamiętają. 3 marca dr Ewa Kołodziejczyk
z Instytutu Filologiczno-Pedagogicznego Politechniki Radomskiej
wygłosiła w jego siedzibie odczyt
„Amerykańskie źródła Rodzinnej
Europy Czesława Miłosza”. Nie będzie to zapewne ostatnia impreza,
jaką przygotują poloniści Pracowni
Literatury Współczesnej Zakładu
Polonistyki tegoż instytutu.
AKA
Cuda na niebie
Dokumenty podpisane, zespoły już szykują się do akrobacji, niedługo poznamy ceny biletów – Air Show 2011 wchodzi w ostatnią fazę przygotowań.
A wątpliwości, czy w Radomiu
po raz kolejny odbędzie się jedna
z największych imprez lotniczych
w Europie pojawiły się po katastrofie Su-27 dwa lata temu. Jednak wojsko szybko zaprzeczyło,
że chce wycofać się z organizowania Air Show w Radomiu.
Teraz zostało to potwierdzone
oficjalnie. W lutym porozumienie o wspólnym organizowaniu
Międzynarodowych Pokazów
Lotniczych Air Show podpisali
w Urzędzie Miejskim w Radomiu
prezydent Andrzej Kosztowniak,
dowódca Sił Powietrznych RP
gen. broni pilot Lech Majewski,
a także przedstawiciele współorganizatorów imprezy: prezes
Aeroklubu Polskiego Włodzimierz
Skalik, prezes Wojskowego Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego SWAT Ryszard Pietrzak,
prezes Zarządu Portu
Lotniczego Radom S.A.
Tomasz Siwak.
Air Show 2011 odbędzie się 27-28 sierpnia.
Na każdy dzień zaplanowano prawie 500
minut pokazów dynamicznych, które odbywać się będą
pomiędzy godz. 10 a 18.
Do pokazów w powietrzu oraz
wystawy statycznej samolotów
i śmigłowców zaproszono przedstawicieli sił powietrznych 26
państw, w tym USA, Wielkiej
Brytanii, Francji, Hiszpanii. Swój
udział w imprezie dotąd potwierdziły zespoły akrobacyjne z Włoch
(Frecce Tricolori), Francji (Patrouille de France), Chorwacji (Wings
of Storm) i Szwajcarii (Patrouille
de Swiss). Belgowie zaprezentują
m.in. pokaz indywidualny F-16,
Węgrzy – samolot
JAS-39 Gripen. Nad
lotniskiem w Sadkowie ma też pojawić
się prawdziwy gigant
– amerykański bombowiec B-52 Stratofortress.
Amerykanie zaprezentują także samolot
transportowy C-17 Globemaster
na wystawie statycznej, na której
obejrzeć będzie również można
m.in. myśliwiec Eurofighter czy
lekki samolot transportowy C-27J
Spartan. Ostateczna lista zgłoszeń
będzie znana zapewne w ciągu
najbliższych tygodni.
Dodajmy, że o Air Show można dowiedzieć się więcej na stronie www.
airshow.sp.mil.pl, a na coraz bardziej
popularnym Facebooku utworzony
został profil tegorocznych pokazów
w Radomiu.
AKA
Janusz M. poszukuje w mediach pomocy dla bezdomnego brata Jerzego, który drugą zimę spędził na ulicy.
Sprawę przenikają wątki szantażu, gróźb, zastraszeń, tragedii dzieci, kobiety, nad którą znęca się rodzina.
Ofiara jednak okazuje się katem, a życzliwy brat manipulantem.
Ofiara oprawcą...?
J
erzy M., ., jeden z bliźniaków,
od urodzenia mieszkał z mamą,
po jej śmierci stracił dach nad
głową. Gdy lekarze wykryli
u niej raka, w domu zaczęła pojawiać się siostra Jolanta, by opiekować się chorą. Podczas odwiedzin
wielokrotnie dochodziło do kłótni
między rodzeństwem. Zdaniem Jerzego siostra prowokowała go, a gdy
pewnego razu wywiozła matkę do
szpitala podczas jego nieobecności,
zamknęła przed nim mieszkanie
i od tej pory domem Jerzego stała
się ławka w parku na Plantach. Teraz pomagają mu jego brat Janusz
i była żona. Janusz postanowił zostać pełnomocnikiem bezdomnego
brata. Gdy ten dowiedział się, że
został wymeldowany, za namową
Janusza wniósł sprawę przeciw siostrze o przywrócenie mu mieszkania. Sprawę wygrał, ale do mieszkania nie wrócił.
– Nic nie chcę od siostry, chodzi
mi tylko o dach nad głową. Okazuje
się jednak, że siostra zapewniła mu
lokal, którego za namową brata nie
przyjął, a za Jerzym ciągną się historie z kryminału i nie jest tak niewinny
jak przedstawia to Janusz... Na potwierdzenie swojej wersji wydarzeń
Janusz przedstawia nagranie z dyktafonu ostatniej rozmowy z umierającą matką. Z nagrania wynika, że
matka uległa namowie córki, żeby
oskarżyć Jerzego. Siostra nakłoniła
też mamę, żeby złożyła zeznanie na
brata o znęcanie, a mieszkanie przepisała jej – wyjaśnia Janusz. – Upozorowała kradzież swojej biżuterii, o
co oskarżyła brata. Siostra nawet nie
poinformowała nas o śmierci mamy
– mówi Janusz – Ona załatwiła mi
wyrok, umierającą matkę zawiozła
do prokuratury i kazała jej zeznawać
– wtóruje za Januszem bezdomny
Jerzy.
Inne zdanie na ten temat ma siostra bliźniaków: – Jerzy to bandyta,
wielokrotnie karany recydywista,
przeciwko któremu toczyło się postępowanie za znęcanie się nad
umierającą matką. Ja w mieszkaniu
nie mogłam się matką opiekować
przy tym pijaku. Zabrało ją pogotowie! Janusz składał w tej sprawie
zeznania na policji. Później jak nie
chciałam dać mu pieniędzy, wycofał je. Jeździł do umierającej matki
do hospicjum i robił jej awantury
o pieniądze. W ostatnie dni jej życia
straszył ją diabłami i kazał mówić
to, co chciał i tę rozmowę nagrał
potajemnie na dyktafon. Nie powiedziałam im o śmierci mamy, bo
ona nie chciała, aby po tym czego
od nich doświadczyła w czasie choroby byli jeszcze na jej pogrzebie.
To jest rozgrywka Janusza, który
chce zdobyć moje mieszkanie. A ja
wykupiłam je za własne pieniądze.
Mama mi to umożliwiła czyniąc
mnie wcześniej pełnomocnikiem do
zarządzania jej majątkiem. Janusz
wziął pełnomocnictwo od brata i
wykorzystuje Jerzego do rozgrywki
ze mną. Po śmierci matki sędzia bez
przesłuchiwania mnie, wydał wyrok, żebym oddała Jerzemu klucze
i podłączyła mu gaz i światło. Mam
oddać klucze do mojego własnego
mieszkania człowiekowi, który nigdy nie chciał płacić rachunków za
cokolwiek, a po wyjściu z więzienia groził, że wysadzi mieszkanie
i blok w powietrze?! Przyznano mu
przecież mieszkanie socjalne, wystarałam się o nie jeszcze jak matka
żyła. Jerzy ma rentę, ale on nie chce
mieszkania socjalnego, bo kto go
Ponad wszelką
wątpliwość
widać, że to
pani Jola
jest ofiarą, nad
którą znęca się
brat Janusz
wykorzystując
Jerzego.
tam będzie utrzymywał? Jak mogę
oddać klucze do mojego własnego
mieszkania człowiekowi, który ma
wyrok i groził, że mnie zabije, który
bił swoje dzieci.
Słowa Jolanty potwierdzają zarówno dokumenty przedstawiające
pobyty w więzieniu i poprawczaku
Jerzego, jak i te o pozbawienie praw
rodzicielskich, a co za tym idzie – zarówno była żona Jerzego, jak i brat
próbując wywalczyć dla niego mieszkanie, kłamali, że nigdy nie doświadczyli przemocy z jego strony.
O tragicznej sytuacji Jolanty
opowiada dyrektor Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Radomiu,
Włodzimierz Wolski. – Ta sprawa
zaczęła się na jesieni 2008, kiedy
u mamy pani Joli stwierdzono raka.
Wystąpiłem do Prokuratury Rejonowej o podjęcie postępowania
w sprawie Jerzego. Prokurator szybko podjął postępowanie, w efekcie
czego Jerzy został skazany za znęcanie się nad członkami rodziny,
ale ten wyrok nic nie zmienił. Sąd
pierwszej instancji nie orzekł eksmisji. Cyniczne jest również postępowanie Janusza. Jego brat jest narzędziem w jego rękach, uważam, że
na pewnym etapie jego życia można
go było uratować. Powiedział mi, że
sam siebie nie rozumie, że czasami
sam się siebie boi. Takie stwierdzenie oznacza, że on nie kieruje swoim
postępowaniem i może naprawdę
komuś zrobić krzywdę. Nie można
tego lekceważyć, bo to jest człowiek
niezrównoważony. Zajmuję się od
16 lat przemocą w rodzinie, znam
się na tym i wiem, że ten człowiek
jest niebezpieczny i mieszkanie
z nim pod jednym dachem może się
skończyć tragicznie – wyjaśnia Włodzimierz Wolski.
Ponad wszelką wątpliwość widać, że to pani Jola jest ofiarą, nad
którą znęca się brat Janusz wykorzystując Jerzego. Bezdomny Jerzy,
choć można stwierdzić, że sam
sobie zgotował taki los, również
stał się ofiarą manipulacji brata, bo
gdyby nie „dobroduszny” Janusz,
bezdomny ogrzewałby się teraz
w ciepłym socjalnym mieszkaniu.
Cierpią też dzieci Jerzego. 24-letnia Ania dzięki rodzinie zastępczej
skończyła szkołę i jakoś sobie radzi, choć nie jest jej łatwo. Wątki
rodzinne ciągną się za nią w dorosłym życiu. Co jednak będzie z małym Jakubem, który po pobiciach
ma padaczkę, a matka utrudnia mu
kontakt z siostrą? Za błędy rodziców płacą dzieci i choć to nie one
muszą przebywać na ulicy podczas
mrozów, to właśnie one są najbardziej dotkniętymi ofiarami. Sytuacja z przegraną pani Joli w sądzie
pokazuje natomiast naszą polską
rzeczywistość, w której oprawca
traktowany jest jak ofiara.
Paulina Matysiak
8
RADOM
Nr 5 • marzec 2011
Portrety
kobiet
W Galerii Fotografii Radomskiego Klubu Środowisk
Twórczych prezentowane są fotografie Mirosława
Dygały. Portrety kobiet z lat 80. pokazane w klimacie
tamtych lat, a także ciekawe kompozycje kobiecych
aktów, przyciągają wzrok nie tylko mężczyzn. Warto
zobaczyć tę prezentacje kobiecej urody na zdjęciach.
Mirosław Dygała jest członkiem Radomskiego Towarzystwa Fotograficznego. (mad)
Święto u seniorek
Nie wszystkie panie poważnie
potraktowały Międzynarodowy
Dzień Kobiet. Panowie
w znacznej większości stanęli
na wysokości zadania.
W klubie „Seniora” przy
ul. Maratońskiej zarówno kobiety, jak i mężczyźni, bawili się
świetnie. Wiek upoważniał
do wspomnień – jak to było
8 marca w PRL-u.
W Klubie Seniora „Stokrotka” przy Stowarzyszeniu Osób Niepełnosprawnych „Start” powitała nas szefowa Anna Besztyga. Klub zrzesza
ok. 80 osób. W każdą sobotę większość przychodzi na spotkania towarzyskie, tu organizowane są imieniny, jubileusze.
W Dniu Kobiet były kwiaty, upominki i świetna zabawa przy muzyce. Wszyscy chwalili prezesa Stowarzyszenia „Start” Adama Borczucha
i wiceprezesa Stowarzyszenia Czesława Kota. To dzięki nim mogli świętować.
Pani Klara Bednarska pracowała kiedyś w „Radoskórze”, w zakładzie
rymarskim przy Limanowskiego. Pamięta świętowanie 8 marca każdego
roku. Dodaje jednak, że teraz jest o wiele przyjemniej i czuje się tu, jak
w rodzinie. I najważniejsze, że po święcie nie trzeba iść do pracy...
KJM
Ważne dla maturzystów
Zawód reporter
Reporter powinien być
dociekliwy, zdeterminowany, wytrwały, a nawet
agresywny. Te cechy są
zaledwie zadatkami do pracy w zawodzie reportera.
Czy jednak dziennikarstwa
można się nauczyć?
Na pewno nie nauczymy się pisania
reportaży wkuwając regułki, ucząc się
na pamięć zasad dobrego pisania. Najważniejsza jest intuicja. Reporter powinien umieć dotrzeć do faktów skrytych
pod powierzchnią informacji, umieć
zachęcić ludzi do rozmowy, dokopać
się do źródeł. Potrzeba do tego niemało
energii. I jeszcze jedna ważna cecha.
Reporter powinien odznaczać się samodyscypliną, umieć gładko przejść od
jednego tematu do drugiego. Czasami
pracować nad kilkoma jednocześnie.
Musi mieć świadomość, że gołe fakty
nie zawsze składają się na prawdę.
***
Wyższa Szkoła Handlowa każdego roku kształci adeptów sztuki
dziennikarskiej. Wielu z nich pracuje
później w prasie, radiu, telewizji, ale
także jako doradcy do spraw mediów,
konsultanci wizerunkowi.
Są liczne dowody na to, że dziennikarstwa można się nauczyć. Najlepiej
uczyć się od tych, którzy do zawodu nas
wprowadzają. Powinni to być zarówno
teoretycy, jak i praktycy. Najlepiej by
praktyk znał teorię i umiał swoją wiedzę
umiejętnie przekazać. Takich wykładowców spotkacie na kierunku dziennikarstwa i komunikacji społecznej.
Jak powiedzieliśmy, dziennikarzom
potrzebny jest upór i konsekwencja.
Zanim jednak przyjdą sukcesy i z niepokojem będziecie czekali na swój
pierwszy wydrukowany artykuł, zgłoście się do dziekanatu dziennikarstwa
przy ul. Traugutta 61. Przepustką do
studiowania jest świadectwo dojrzałości. Jeśli zaś przyszli maturzyści mają
już doświadczenie w pisaniu tekstów
do gazet, czy na internetowym forum,
mogą sprawdzić swoje umiejętności
pisząc do „Gazety Radomskiej” pod
adresem zamieszczonym w redakcyjnej stopce. Najciekawsze teksty
wydrukujemy, a potem przyjdzie czas
na podjęcie studiów dziennikarskich
w Wyższej Szkole Handlowej.
Jerzy Madejski
Strych
pisarza
Uważam, że aby człowiek
dobrze pisał, musi stworzyć
„strych babuni”: musi zbierać
słowa, wyrażenia, wizerunki; zbierać kolory, zapachy,
dźwięki, ruchy, siatkę wrażeń; musi wnikliwie postrzegać to, co powszednie – oponę
ze spuszczonym powietrzem,
spaloną żarówkę, zerwane
sznurowadło, połkniętą nutę,
dzwonek alarmowy, mdlące
uczucie nachodzące człowieka spostrzegającego, że mu
się skończyła benzyna… Gromadzi takie drobiny i okruchy wiedząc, że któregoś dnia
się przydadzą.
James J. Kilpatrick
(z biuletynu
Amerykańskiego
Towarzystwa
Wydawców Gazet).
9
D AW N Y C H W S P O M N I E Ń C Z A R
Verba volant, scripta manent
W kolejnym fragmencie przygotowanej do druku książki wracamy
do wspomnień z wakacji, początko-
wo spędzanych na wsi, a po powrocie do Radomia na basenie i stawach
w Kosowie. Lato w mieście miało też
swoje uroki, o czym przekona się
czytelnik towarzysząc autorowi
w jego podróży do przeszłości.
Słońce za pazuchą
Upragnione wakacje
Podczas wakacji wyjeżdżałem
z rodzicami na wieś do dalekich
krewnych w okolice Grójca. Przez
kilka kolejnych lat jeździliśmy całą
rodziną do Warszawy, stamtąd
ciuchcią do Jasieńca, skąd zabierał
nas furmanką wujo Wacek. Przez
Wolę Boglewską i Boglewice dojeżdżaliśmy do Osin. Chałupa stała na
skraju wsi pod lasem. Pomagałem
w gospodarstwie, wyprowadzając
krowy na pastwisko, wrzucając
snopki na wóz drabiniasty, wcześniej wiążąc je powrósłem podawanym mi przez Alinę, córkę wuja
Wacka. Spoceni, po ciężkiej pracy
biegliśmy do pobliskiego stawu,
w którym przy brzegu w zaroślach
gnieździły się raki. Gdy podczas
jednej z takich wypraw Alina moczyła się w sukience siedząc na kamieniu służącym do przygniatania
lnu, rak chwycił ją szczypcami za
łydkę. Wybiegła z wrzaskiem wpadając mi w ramiona. Kończyłem
siódmą klasę, czyli ostatnią wtedy
klasę szkoły podstawowej i po wakacjach miałem pójść na rozmowy
przed przyjęciem mnie do liceum.
Wujowie z Osin, był jeszcze drugi Stasiek, mieli duże gospodarstwa
i nazywano ich kułakami. Jako
wrogowie kolektywnej gospodarki poddawani byli sprawdzianom
lojalności. Co jakiś czas zjawiał
się ktoś, kto kontrolował czy nie
podpadają socjalistycznej władzy.
Próbowano przekabacić parobka,
nadawać jednemu wujowi na drugiego, sprawdzać, czy przypadkiem nie dostają listów z zagranicy,
bądź czy nie słuchają Radia Wolna Europa. To jednak było nie do
sprawdzenia, bo radioodbiornik,
jaki posiadali, utrudniał podsłuch.
Było to bowiem radio kryształkowe
na słuchawki. Zakładało się je na
uszy i poruszało niewielkim bolcem, co powodowało skrzeczenie
i zakłócenia w odbiorze. Biorąc pod
uwagę fakt, że Wolna Europa była
z zasady zakłócana przez specjalnie stworzony do tego celu system,
niewiele można było usłyszeć.
Zapamiętałem jednak z tamtego
okresu formułę, którą powtarzano
podczas wieczornych audycji „…Tu
mówi głos Ameryki, nadajemy wiadomości dobre, czy złe, ale zawsze
prawdziwe, takie jakie nadaje tylko
wolne radio… Dziś mija … dni od
aresztowania kardynała prymasa
Wyszyńskiego, to nań podnieśli
pachołkowie Kremla swe świętokradzkie ręce…”. Spragnieni wiadomości z kraju i świata czerpali
je wujowie i moi rodzice nie tylko
z radia. Prenumerowali „Przyjaciółkę”. Tygodnik docierał tu
z dwutygodniowym opóźnieniem
dostarczany przez listonosza, ale
(4)
wiadomości nie dezaktualizowały się, bo i tak były uniwersalne.
Czytając im wieczorami teksty
z gazety, przy lampie naftowej, sam
dowiadywałem się o potędze Kraju
Rad, kolektywizacji wsi, wyższości
kołchozów nad indywidualną gospodarką, o kolejnych decyzjach
towarzysza Stalina… Największym
zainteresowaniem cieszyła się rubryka „Przyjaciółka odpowiada”. Te
odpowiedzi dotyczyły w przeważającej większości porad w zakresie
gospodarowania w domu i zagrodzie. Z Osin do Boglewic chodziło
się na niedzielne nabożeństwa, ale
i do sklepu spożywczego. W sklepie pod szyldem GS-u było „mydło
i powidło”. Nasi gospodarze zaopatrywali się tu w chleb, słoninę i wódkę. Od święta kupowano
mortadelę, cienka kiełbasa była
z własnego wyrobu. Dla dzieciaków
kupowano marmoladę do chleba.
***
Po wakacjach wracałem do Radomia szczęśliwy, że wkrótce spotkam
kolegów i koleżanki, z nadzieją, że
ostatnie wakacyjne dni spędzę na
basenie „Broni”, bądź nad stawami
w Kosowie. Były to dwa miejsca, w
których pozostający latem w Radomiu spędzali czas. Miejsca niemal
kultowe, zapełniane przez tłumy
plażowiczów, brydżystów, sportsmenów z bożej łaski, domorosłych kulturystów, także intelektualistów albo
pozujących na myślicieli… Chodziłem na basen „Broni” przy ul. Narutowicza jako dziecko, jako młodzian
i dorosły już mężczyzna, jednak
wspomnienia z dzieciństwa utrwaliły mi się najbardziej w pamięci.
Nie korzystaliśmy z kąpieliska
przed 24 czerwca. To była zasada,
by przed Nocą Świętojańską nie
wchodzić do wody. Nocą z 23 na 24
czerwca także na basenie przy ul.
Narutowicza odbywały się uroczystości. Puszczano wianki na wodę,
wystrzeliwano w niebo „sztuczne
ognie”. Fajerwerki nie były jeszcze
tak popularne, jak w latach póź-
niejszych i gdy na niebie pojawiały
się różnobarwne pióropusze, którym towarzyszył huk wystrzału,
sensacja była niemała. Następnego
dnia bez względu na pogodę biegaliśmy wokół basenu i brodzika
z betonowym słupkiem w kształcie
grzybka, do którego nie wypadało
wchodzić, bo tam kąpały się tylko
oseski z opiekunkami, zbierając
gilzy po nabojach wystrzeliwanych minionej nocy by rozjaśniały
niebo. Wianki, bo tak nazywała
się uroczystość (nikt nie powoływał się wtedy na świętych i tak jak
inni św. Jan był też na indeksie)
miały miejsce na przełomie lat 40.
i 50., ale zasada kąpieli w miejskich
i podmiejskich akwenach obowiązywała powszechnie. Oprócz
dwóch wymienionych był jeszcze
staw w Starym Ogrodzie w wysepką pośrodku jeziorka. Ale tam
niewielu korzystało z kąpieli. Teren
był raczej zastrzeżony dla chłopaków pobliskich dzielnic: Kapturu
i Zamłynia. Do Kosowa jeździły
tłumy, ale w przeciwieństwie do
codziennych wypraw latem na ba-
sen „Broni”, wycieczki za miasto,
choć nie tak przecież odległe, odbywały się w niedzielę. Nie wszyscy dziś pamiętają, że soboty były
dniem pracy, a niedziele, oprócz
niewielu dni świątecznych jedynym
dniem wolnym. Świąt kościelnych
było zaledwie kilka, były to Święta
Wielkanocne, Bożego Narodzenia
i Bożego Ciała. Czerwona kartka w
kalendarzu obwieszczała też Święto
Pracy 1 Maja, Święto Odrodzenia,
czyli rocznica podpisania manifestu 22 lipca. Boże Ciało było niby
dniem wolnym od pracy i nauki,
ale kierujący placówkami wykonując polecenia z góry zapewniali
najmłodszym i ich rodzicom takie
atrakcje, by nie nudzili się chodząc
na procesje. Nam organizowano
bezpłatne wycieczki do Kazimierza
nad Wisłą, w Góry Świętokrzyskie,
do lasów, nad jeziora… Procesje
odbywały się ściśle wytyczoną trasą, początkowo na krótkim odcinku ulic Sienkiewicza, Żeromskiego
i Rwańskiej.
Powróćmy na basen „Broni”
w upalny sierpniowy dzień, gdy
wakacje dobiegały końca i był czas
by jeszcze przed pierwszym wrześniowym dzwonkiem pochwalić się
przed kolegami opalenizną i nowymi znajomościami. Wchodząc na
tereny Robotniczego Klubu Sportowego Broń pozostawialiśmy korty tenisowe i nie patrząc na płytę
boiska piłkarskiego, na którym nic
się wtedy nie działo, kupowaliśmy
bilet na basen. Gdy na stadionie
miały miejsce zawody piłkarskie,
albo kolarskie na bieżni wokół
boiska, kąpielisko zazwyczaj było
zamknięte, by kąpiący się nie oglądali sportowych zmagań przez płot
za darmochę. Przywilej taki mieli
tylko pensjonariusze usytuowanego naprzeciwko stadionu szpi-
tala. Dotyczyło to oczywiście tych
zdrowszych, którzy mogli dojść
do okna bądź na szpitalny taras…
Przebywanie na basenie nie zawsze
szło w parze z pływaniem. Oczywiście zamoczyć trzeba się było. Nawet zjazd ze zjeżdżalni (betonowej
rynny, z której wpadało się z pluskiem do wody) był obowiązkowy,
ale pływanie…? Z większym uznaniem spoglądano na skaczących
z wieży. Skok z drugiego jej poziomu to dopiero był wyczyn. Napięcie
i zachwyt obserwujących wzbudzało odbicie się na trampolinie, którą
z czasem ktoś połamał i skakano
z betonowego brzegu, a nie z rozbujanej deski.
Atrakcji na basenie było jednak
znacznie więcej. Na tarasie okalającym budynek z urządzeniami
oczyszczającymi wodę w basenie,
szatniami i pokojami klubowymi
był sklep spełniający jednocześnie
rolę punktu barowego. Można tu
było kupić bułkę, wędzonego dorsza, paprykarz w puszce. To były
wyjątkowo tanie, jak na owe czasy,
specjały, a że nie było ich tak wiele
i w innych sklepach wybór tego co
kupić nie stanowił poważniejszych
dylematów. Na basen przychodziło
się zazwyczaj na cały dzień, dlatego
posiłek podczas kilkugodzinnego
leniuchowania był wskazany. Ze
sklepu na tarasie korzystaliśmy
jednak okazjonalnie, by kupić
oranżadę czy słodką bułkę. Pączki,
a właściwie racuchy domowej roboty, sprzedawał starszy pan. Nie
pamiętam jak do niego zwracaliśmy się. On natomiast zwoływał
nas charakterystycznym: Cu cu,
cu cu, posypując racuchy pudrem z
puszki z wywierconymi w jej denku otworami. Jeden taki smakołyk
kosztował 20 groszy.
Jerzy Madejski
10
RADOM
Nr 5 • marzec 2011
Zdjęcia dla dziadka i wnuka
Fotografowanie może być pasją, której poświęca się każdą wolną chwilę. W przypadku
Janusza Dziekońskiego pasja przerodziła się w zawód. Prowadząc jeden z najlepszych
zakładów fotograficznych w Radomiu, z każdym dniem doskonali swoje umiejętności, inwestuje w sprzęt potrzebny do obróbki plików cyfrowych, ale nie zapomina o tych, którzy
tradycyjnie zakładają kliszę do aparatu fotograficznego.
Kiedy zaczęła się pana przygoda z
fotografią?
– To było jeszcze w czasach, gdy
uczyłem się w Technikum Mechanicznym. Po lekcjach uczestniczyłem w zajęciach koła fotograficznego. Inne to były czasy, inne metody
obróbki materiałów. Wywoływanie filmu w koreksie poprzedzało
utrwalanie i suszenie kliszy, zakładanej potem do powiększalnika.
Do jakości negatywu trzeba było
dobrać papier o określonej gradacji, specjalny, normalny, albo twardy. Pamiętam radość, gdy obraz
powoli wyłaniał się na papierze
zanurzonym w kuwecie. Fotografowałem „Smieną”, później „Zenitem” i „Praktiką”.
Trzeba było też dogadzać i tym,
którym album ze zdjęciami nie
wystarczał, chcieli mieć książki
w pięknych oprawach ze ślubów,
komunii i innych rodzinnych uroczystości…
– To prawda. Zdjęcie dla babci
od wnuka na kubku do herbaty, na
poduszce, kalendarzu. Trzeba było
sprostać tym wyzwaniom. Reklama
Pewnie jakieś zdjęcia z tamtego
okresu się zachowały?
– Oczywiście, przypominają lata
młodości. Są na nich koledzy i koleżanki, z którymi dawno straciłem
kontakt, ale wspominać warto.
R
E
Teraz pliki cyfrowe obrabiają za
nas komputery, ale są i tacy, dla
których fotografia pozostała taka
jak przed laty. Posługują się kliszą
i aparatem analogowym?
– Wiele osób korzysta z kliszy
negatywowej, bądź pozytywowej
w przypadku slajdów. Niektórzy
przekonują nawet o lepszej jakości
zdjęć robionych na kliszy. Kiedy zacząłem zawodowo zajmować się fotografią był rok 1994. Wtedy fotografia
analogowa była w szczycie rozwoju,
mniej więcej do roku dwutysięcznego. Potem przyszła era cyfryzacji.
Powstawały coraz doskonalsze aparaty fotograficzne, a ktoś kto chciał
obejrzeć zdjęcia nie musiał biegać
do fotografa, wystarczy, że podłączył
aparat do telewizyjnego ekranu bądź
do komputera. Stare nawyki jednak
pozostały i nadal zapełniano albumy
odbitkami na papierze.
K
L
A
też zawładnęła naszym życiem, co
spowodowało drukowanie wielkoformatowych banerów na folii, płótnie…
Tego typu możliwości oferuje pan
swoim klientom?
– Z plików o wysokiej rozdzielczości drukujemy banery w formatach 1,80 na 2–3 metry i większe.
Wykonujemy także fotoksiążki z fotografiami ułożonymi przez plastyka z dostarczonych plików. Zdjęcia
przenosimy na garnuszki, koszulki,
zgodnie z życzeniem zamawiającego. Nadal wywołujemy negatywy
i poddajemy je dalszej obróbce. Jest
jeszcze jedna usługa przypominająca dawne lata tradycyjnej fotografii
– renowacja klisz i zdjęć. Połączenie
tradycji z nowoczesnością daje dobre
efekty.
A jaką radę ma pan dla fotografów
amatorów?
– Nadchodzi wiosna, postrzegajcie jej piękno pod każdą postacią.
Potem „wystarczy nacisnąć spust
migawki, my zrobimy resztę”. To hasło, z którym Kodak wszedł na rynki
amerykańskie i światowe, jest nadal
aktualne.
Rozmawiał Jerzy Madejski
fot. Konrad Klepaczewski
M
A
11
SPORT
Sportowe sukcesy
pana Jerzego
W środę, 16 marca, zatelefonowałem do Jerzego Przyborowskiego, by uzupełnić listę jego sportowych sukcesów, o których rozmawialiśmy przed kilkoma dniami. Odezwał się nieco zdyszanym głosem…
– Właśnie trenuję. Jutro zawody. Biegnę przez płotki. Dam z siebie wszystko.
Znając Jerzego nie wątpiłem w to
ani przez chwilę.
Ale gdzie jesteś?
– W Ghent w Belgii na Halowych
Mistrzostwach Europy Weteranów.
Wydarzenie nie dotyczy weteranów wojennych, bo takie skojarzenie
pewnie nasuwa się niektórym, ale
weteranów w sporcie.
Wyjazd do Ghent poprzedziły organizowane w Spale Halowe Mistrzostwa
Polski. Startujący w najstarszej kategorii wiekowej Jerzy Przyborowski pokonał 60-metrowy dystans biegu przez
płotki w 13,98 sekund. Tym samym
ustanowił rekord Polski weteranów
w kategorii M80. W biegu na 60 i 200
metrów wywalczył srebrne medale.
Pasmo sportowych sukcesów, jako
weterana, rozpoczęło się z erą tej
kategorii wiekowej w Polsce w 1990
roku. Jerzy Przyborowski w mistrzostwach organizowanych w wielu krajach świata biega przede wszystkim
przez płotki, stanowiące jego koronną
konkurencję, ale także skacze w dal.
W 1990 roku, jako 60-latek przywozi pierwszy brązowy medal z VII
Mistrzostw Europy w Budapeszcie.
Na kolejne nie trzeba długo czekać.
W 1991 roku na Mistrzostwach Świata w Turku w Finlandii zdobywa wicemistrzostwo świata. I tak jest co roku.
W 1995 r. startuje w dziesięcioboju
w Buffalo, zajmuje 5. miejsce. W 2005
roku na Mistrzostwach Świata w San
Sebastian Jerzy Przyborowski znów
jest mistrzem świata, na 80 metrów
przez płotki. Na 300 metrów przez
plotki jest wicemistrzem. Startuje też
w skoku wzwyż…
Sportową karierę przerywa zawał
serca. Powtórnie wraca do sportu
jako weteran w 2010 roku i w Mistrzostwach Europy wygrywa 80
metrów przez płotki i 200 metrów w
tej konkurencji, ustanawiając rekord
świata weteranów.
Przed tygodniem, gdy w planie
miał nie tylko wyjazd do Belgii, ale
i do Sacramento w Kalifornii, rozmawialiśmy o początkach sportowej
kariery. Opowieść ilustrowana była
zdjęciami i doniesieniami na łamach
prasy. Na stole pojawiają się wydobywane z szaf kolejne puchary, medale,
drobne pamiątki, skrzętnie przechowywane w szufladach…
– Pierwszy start miałem w Komorowie w wieku 18 lat. Narodowe biegi
1-Majowe na 1500 metrów wygrałem
ze znaczną przewagą. I od tego tak
na dobre się zaczęło. Nie zdradzałem
lekkoatletyki, choć próbowałem także
sukcesów w kolarstwie. W trójskoku
uzyskałem rekord województwa kieleckiego, wynikiem 13,22 m. Był rok
1951 i rekord Polski należał wtedy do
Karola Hofmana 14,76. Byłem coraz
bliższy tego wyniku. W 1951 poprawiłem swój rezultat na 13,54 m.
Trójskok, płotki, dziesięciobój to
były konkurencje, w których startował. Dziesięciobój odbywał się
w ciągu dwóch dni, składał się z biegu na 100 metrów, rzutu kulą, skoku
w dal, wzwyż, 400 metrów, 100 m
przez płotki, rzutu dyskiem, oszczepem, skoku o tyczce i biegu na 1500
metrów. Udział w tylu dyscyplinach
wymagał wszechstronnego rozwoju.
Jerzy Przyborowski kolejno związany był z RKS „Sopot”, „Budowlanymi” Kielce, RKS Radom. W „Bu-
dowlanych” był zawodnikiem I ligi.
W 1966 rozpoczął studia w WSE
w Krakowie. Pracował przez kilkanaście lat w Radomiu. Później rozpoczęła
się przygoda w kategorii weteranów.
Nie pytam o granice wytrzymałości, interesuje mnie granica wieku,
w jakim można jeszcze biegać.
– Na X Mistrzostwach Weteranów
w Mazaki w Japonii startowało 12 tys.
800 samych tylko lekkoatletów. Spotykałem 100-latków. Jednym z nich był Hindus, drugim Australijczyk, miał 101 lat.
Wiek weteranów zaczyna się od 35 lat. Co
5 lat przypisywani są do innej kategorii.
O tym, czy Jerzy Przyborowski
pojedzie w lipcu do Sacramento
zdecydują także fundusze. Nie ma
sponsorów, czasem koś go wspiera
dobrym słowem. Władze Radomia
pewnie wiedzą, że mają u siebie mistrza – weterana, który nie jeden raz
na podium wysłuchiwał Mazurka
Dąbrowskiego. To była dla niego
wielka satysfakcja…
Wyniki wymagają wyczynowego
treningu. W Radomiu nie bardzo jest
gdzie trenować. Pozostają ośrodki
w terenie, np. w Kozienicach. Czasami można spotkać pana Jurka poza
miastem. W bieganiu towarzyszy mu
potężny wilczur, który pomaga panu
osiągać rekordowe wyniki.
Jerzy Madejski
i wychowania. Ci, którzy to przetrzymali, zostawali na dłużej i brali udział
w rozlicznych turniejach i spotkaniach międzyklubowych. A było ich
sporo. W samym Radomiu działaubytki w zapasach domowych pasty ły kluby „Startu”, „Budowlanych”,
do zębów.
a w województwie – wówczas kieBraliśmy też wszyscy udział w „pro- leckim – w Jedlni, Starachowicach,
dukcji” mączki ceglanej tłucząc cegły Pionkach, Kielcach. Rozgrywano
i przesiewając gruz aż do uzyskania mecze drużynowe, turnieje w różnych
mączki o stosownej miałkości. Szczot- kategoriach wiekowych, rankingi klukowanie kortów, wałowanie i malo- bowe. Na mecze wyjeżdżaliśmy często
wanie linii należało do codziennych za własne pieniądze, bez masażystów,
zajęć i nie budziło żadnych sprzeci- specjalistów od odnowy biologicznej, opiekunów,
bez których dzisiaj
sportowiec wyczynowy nie istnieje.
Pojawienie się rodzica na treningu
było równoznaczne
z kompromitacją
i objawem słabości.
A już stałe „konsultacje” rodziców
z trenerem były
niewyobrażalne.
Leszek Słomski na turnieju w Katowicach (wówczas Stalino- Uczyliśmy się jak
gród) maj 1954 r.
samemu zmagać
wów. Dziś nawet myślę, że to wszystko się z przeciwnościami, jak zdobywać
zespalało nas i czyniło coś na kształt i umiejętności, i uznanie trenera i korodziny. Zaczynaliśmy od drewnia- legów. Korty „Broni” (wówczas „Stanych paletek przypominających deski li”) miały ustaloną renomę na mapie
do krojenia mięsa. W miarę postępów tenisowej Polski. Wieloletni udział
otrzymywaliśmy rakiety – od tych w ekstraklasie drużynowej, udział
krzywych z połatanym naciągiem w imprezach międzynarodowych. Ty– do coraz lepszych. Szanowaliśmy je tuły wicemistrza Polski Leszka Słomi jak dzisiaj widzę młodziaka walącego skiego, czołowe miejsca w klasyfikao kort rakietą, mam mieszane uczucia cjach ogólnopolskich i okręgowych,
zarówno co do jego umiejętności, jak zarówno w kategoriach juniora, jak
i seniora. Danuta Szmidtówna, Leszek
Filipek, Wiktor Naumowicz, Zdzisław
Stępień, Zbigniew Mroczek to tylko
nieliczni utytułowani wychowankowie Zbigniewa Zielińskiego. Przypomnijmy, że Danusia Makulska (Zimnicka) dwukrotnie reprezentowała
Polskę na turnieju w Wimbledonie!
Na kortach rozgrywano corocznie
turniej – Memoriał Kwiatka-Kwiatkowskiego, który gromadził czołówkę polskich tenisistów ze Skoneckim,
Hebdą, Licisem, Gąsiorkiem. Przy
zapełnionej trybunie i z wianuszkiem kibiców otaczających siatkowe
ogrodzenie wokół kortów toczyły się
pasjonujące, gorąco dopingowane
pojedynki. Wówczas oklaskiwano
zwycięskie zagrania, popisowe zagrywki, a nie niewymuszone błędy
przeciwnika.
Dziś, kiedy oglądam muskularne
sylwetki kobiet-tenisistek, ubrane
w stroje pstrokate, ni to sportowe, ni
to stroje wieczorowe i kiedy słyszę jęki
stękania, wręcz ryki przy odbijaniu piłek wiem, że mój tenis to już tylko wspomnienia. Że na kortach grają pooklejane plastrami, walczące z kontuzjami
twory komercji, których zadaniem jest
przynieść możliwie największe zyski
i dochody producentom, organizatorom, sponsorom i komu tam jeszcze.
Że zawody sportowe to przedsięwzięcie finansowe. Ma udziałowcom przynieść dochód możliwie największy. Po
prostu inwestycja.
Trochę mi żal jak tych kortów przy
Narutowicza.
Tak jak młodości.
Alsa
Kortów już nie będzie…
Z mapy miasta znika kolejne
miejsce związane z radomskim
sportem. Korty „Broni”, jak
i pozostała część stadionu,
stanowią plac budowy. Nowy
obiekt ma być stadionem w
pełni nowoczesnym, funkcjonalnym i stanowić wizytówkę
Radomia.
Patrząc na wcześniej podjęte próby przy ulicy Struga, z całego serca
życzymy sukcesów.
W pamięci radomian pewnie pozostaną wspomnienia kiedy przy
pełnych trybunach rozgrywano pasjonujące pojedynki, Na boisku, a
nie na trybunach. Kiedy na mecze rodzice chadzali z dziećmi bez obawy
o swoje i ich zdrowie.
Niestety obecnie stadiony piłkarskie bardziej przypominają poligony ćwiczebne dla policji i ochrony
niż obiekty, gdzie można podziwiać
kunszt piłkarzy.
Często ilość „kibiców” nie przekracza liczby ochroniarzy.
Na pewno na nowym obiekcie nie
będzie kortów tenisowych. Może
więc warto, choć pobieżnie, przypomnieć o tych, którzy spowodowali, że
radomski tenis sławił miasto nie tylko
w kraju, ale i za granicą. Wiele z tam-
tych lat pamiętam, sam próbowałem
swych sił na tych kortach jako podrostek i potem traktując tenis jako
świetną formę rekreacji (do dziś).
Dyscyplina ta nie miała łatwego żywota. W czasach PRL-u niespecjalnie cieszyła się atencją jako
pozostałość po klasie burżuazyjnej
i nie należało jej zbytnio promować.
To na pewno nie była dyscyplina robotników i chłopów. Tak zarządziła
niepodzielnie panująca partia, mająca niepodzielną władzę i niepodważalną rację. A że wszelkie dotacje
przydzielano centralnie…
Mimo to tenis miał się nie najgorzej. W samym Radomiu działały trzy
kluby, a ilość zawodników i ich wyniki na pewno przewyższały dzisiejsze.
Ale to, co szczególnie zapamiętałem to
atmosfera w klubie. Panowała z góry
ustalona hierarchia. Trener, wspaniały człowiek oddany bez reszty
tenisowi, Zbigniew Zieliński miał zawsze ostatnie zdanie. Zwracał uwagę
nie tylko na postępy w grze, ale i w zachowaniu. Wzorem był pan mecenas
Stefan Kania z nieodłączną walizeczką, z której wyjmował nieskazitelnie
białe długie spodnie i krochmaloną,
starannie wyprasowana białą koszulę z długim rękawem, no i białe tenisówki. W ogóle nie do pomyślenia był
inny strój niż biały. Czyściliśmy więc
swoje tenisówki powodując znaczne
12
O S TAT N I A S T RO N A
Dokument
epoki
Książka telefoniczna, która
pełni na bieżąco rolę informatora,
po latach, gdy się zdezaktualizuje,
stanowi dokument minionej epoki. Przeglądałem ostatnio Urzędową Książkę Telefoniczną dla
Dystryktu Radom wydaną przez
Niemiecką Pocztę Wschodu
w 1942 roku.
Frapująca lektura. Najpierw
było przesłanie do abonentów
„Uprasza się pamiętać: mówić do
telefonu wyraźnie, lecz nie głośno.
Nie zgłaszać się słowem „hallo”.
Jeśli się jest wołanym, zgłosić się
nazwiskiem, albo numerem telefonu. Nie być niecierpliwym”. No
i proszę. Ciekawe, czy stosowano
się do tej instrukcji. Na stronach
znajdujemy adresy modnych podczas okupacji restauracji „Adria”
przy ul. Moniuszki 15, Lamus na
Reichstrasse 28, czy Cafe Marlen.
Ulice w większości noszą niemie-
ckie nazwy: Rathausplatz, Mleczna str., Reichsplatz.
Ale są i stare polskie nazwy
ulic zachowane do dziś w pamięci
starszych radomiaków. Ciekawe,
kto pamięta, gdzie była ulica Piaski, Trawna, Ogrodowa, Zatylna,
Nowa, Nowa – Saska, Żabia.
Można było w tym czasie odwiedzić czapnika przy ul. Reja 13,
nazywał się stosownie do wykonywanego zawodu Lejbuś Kaszkiet.
Przy placu 3 Maja 8 była cukiernia
„Bombonierka”. Kawiarnia Tomasza Wolańskiego mieściła się przy
ul. Piłsudskiego.
Restauracja „Rzym” tak zachęcała swoją klientelę: „Doborowa
kuchnia. Bufet obficie zaopatrzony w zimne i gorące zakąski. Wyroby cukiernicze. Danzingi. Sala
Bridgeowa. Randes-vous eleganckiego Radomia.”
J.M.
Opowieść Jacka Kowalczewskiego o jego rodzinnym mieście
(patrz nr 4 Gazety – „Radomski bard”) przypadła wielu czytelnikom
do gustu. Radom, jego ulice, place, podwórka i bramy, zakamarki
i główne trakty opisane zostały w poetyckich strofach. Wracamy do tych
opowieści. Tym razem przypominając poetycki spacer w przeszłość…
Miejskim traktem
z panem Jackiem
Mam poważne wątpliwości, czy ludzkości ku przyszłości
Wciąż „po drodze” będzie pieszo?
Póki co, niech oczy cieszy wędrowanie po mym grodzie w przeszłość,
Gdy o samochodzie nikt nie myślał! Czy wierzycie?!
Mimo to istniało życie!!!
Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat,
To czasem po prostu nie wierzę, że bardzo się zmienił ten świat,
Bo oprócz pojazdów, co tłoczą się dziś, te same chodniki i skwery i bzy…
Tu Ratusz, Rynek Stary,
tam miasto, Starym zwane,
To wszystko, jak przed wiekiem,
choć bardziej zaniedbane.
Rwańską wolno idę,
przy Farze się zatrzymam,
A w wyobraźni widzę,
jak sto lat temu zimą…
…dorożka zajeżdża przed bramę i pan,
Wraz z panią wysiada by zmienić swój stan,
A dzwon już posyła swój telegram zimie,
I słychać go aż po Zamłynie
Hallo, hallo…
Jak bardzo zmieniły się telefony
przez ostatnie kilkadziesiąt lat, nie
trzeba nikogo przekonywać. Z jednej
strony technika przyczyniła się do
zbliżenia ludzi, którzy w tej samej niemal chwili z różnych krańców świata
mogą sobie przekazywać wiadomości. Z drugiej jednak głęboko zajrzała
w ich życie prywatne, podsłuchując,
namierzając, rozpoznając,
Przypomnijmy sobie w kilku zdaniach historię telefonu.
Kto go wynalazł?
Było kilku wynalazców. Niemiecki fizyk Philips Reis uważany jest za
wynalazcę nr 1. Za ojca mikrofonu
uważa się Hughesa, trzecim był Amerykanin Bell, który ostatecznie zapoczątkował historię telefonu.
Kiedy po raz pierwszy telefonowano w Polsce?
W 1881 roku.
Ile stron ma najgrubsza książka telefoniczna świata ?
Francuski katalog telefoniczny
„botwin” liczy 11 tomów, po 2 tysią-
ce stron każdy. Zawiera wykaz abonentów: wg nazwisk, zawodów, ulic
i numerów domów. Katalog zawiera
dwa tomy „Botwin International”, są
w nim najważniejsze numery instytucji i urzędów we wszystkich krajach świata.
Wiadomości te zaczerpnęliśmy ze
starego rocznika „Dookoła Świata”
(nr 276 z 12 kwietnia 1959 roku).
Tam też znaleźliśmy prognozy na
przyszłość.
Jakie będą telefony za 25 lat?
Przyszłość telefonów to centrale
elektronowe za 15 lat (czyli w 1964)
pracujące bez zakłóceń w maleńkich pomieszczeniach i posiadające aparaty bez tarczy numerowej,
ale z klawiszami. Dalsze lata przyniosą… połączenie telefonu z telewizją, a jeszcze dalsze – połączenie
telefonu, telewizji plus efekty węchowe.
Sprawdziło się?
Może nie do końca…
J.M.
Nr 5 • marzec 2011
Czas iść, nie zmienię swego
wymarzonego kursu,
Bo chciałbym trochę postać,
popatrzyć pod Resursą,
Jak bal się dziś zaczyna i pary w krąg wirują,
A nieopodal malarz, pan Jacek coś maluje.
Tam dalej rogatka, koszary i śpiew,
Co obcą się mową odbija od drzew,
A tutaj kolory i orkiestry dźwięki
A wiatr je unosi na łąki.
Więc po kamiennych płytach Lubelskiej stawiam kroki,
Oglądam „nowe” domy, powozy i… rynsztoki!
Przy bernardyńskich murach dziadek wyciąga rękę,
By mu do czapki wrzucić, a choćby i kopiejkę!
A potem już cerkiew i świece i śpiew,
Kasztany malutkie – niewielkie jak krzew,
Balkony dźwigane przez rosłe herosy,
I kopyt na bruku odgłosy…
Gdy ulice Radomia przemierzam, a robię tak od wielu lat,
To wzdycham z zadumą, że… zmienia się świat.