Relacje-Interpretacje Nr 1 (9) marzec 2008
Transkrypt
Relacje-Interpretacje Nr 1 (9) marzec 2008
Relacje nterpretacje ISSN 1895–8834 Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Jedyny wywiad Jadwigi Grygierczyk Rzecz o slamie poetyckim Nr 1 (9) marzec 2008 Piaskownica w Teatrze Polskim 60 lat temu... Animator: Marian Koim Jesienny jazz Horoskop Pastelowe miasto Bielsko-Biała Laureaci konkursu Halina Olechowska-Cwanek: Kościół św. Mikołaja Cyprian Biełaniec: Spotkanie na szczycie Joanna Kwiecińska-Władyczka: Pankiewicza 1 Ilona Kotaszewska: Bielsko-Biała 2 (I nagrody nie przyznano) II nagroda: Ewa Surowiec‑Butrym za Światła niewielkiego miasta III nagroda: Halina Olechowska-Cwanek za Kościół św. Mikołaja wyróżnienia pozaregulaminowe: Cyprian Biełaniec za Spotkanie na szczycie, Iwa Kruczkowska‑Król za Pod górę, Krzysztof Krzych za Światła Bielska 2, Joanna Kwiecińska-Władyczka za Pankiewicza 1, Zdzisław Poskier za Bielsko-Biała dworzec kolejowy Organizator: Muzeum w Bielsku-Białej Fundatorzy nagród: Prezydent Miasta Bielska‑Białej, Ośrodek Wydawniczy Augustana, Centrum Finansowe Banku Millennium SA, Zakłady Tłuszczowe Bielmar, Radio Bielsko Archiwum Muzeum w Bielsku-Białej Jadwiga Szmidt: Bielski ratusz i dwie świątynie Ewa Surowiec-Butrym: Światła niewielkiego miasta Artur Ligenza: Noc Krzysztof Krzych: Światła Bielska 2 Relacje nterpretacje Okładka Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Bielsko-Biała Sikornik – fotografia Dominika Łyszczka Wkładka Rok III nr 1 (9) marzec 2008 Pastelowe miasto Bielsko-Biała Sylwetki 1 Siedem razy święto 28 Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 033-822-05-93 (centrala) 033-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl Z Jadwigą Grygierczyk rozmawiał Janusz Legoń Być animatorem Z Marianem Koimem rozmawiała Małgorzata Słonka Literatura 7 Poezja uratowana? 10 12 Ewa Surowiec‑Butrym: Trzy wieże, pastel Recenzje 6 Ja, mnie, moje Monika Zając Wiersze lipowiczów Nielipna „Lipa” Jan Picheta Ja zz 13 Od pięciu lat w Bielsku-Białej Dariusz Bandoła Enrico Rava, Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej Redaktor naczelna Małgorzata Słonka Archiwum BCK 24 Magdalena Legendź Pastelowe miasto Małgorzata Słonka Fotograf ia 26 Z pasji do podróży i fotografowania Z Ewą Saj rozmawiała Monika Zając Horoskop 32 Ryby, Baran, Byk 33 36 Teresa Sztwiertnia Rozmaitości Rekomendacje Galeria Wkładka Marian Koim – Fotografia Rada redakcyjna Ewa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz Legoń Leszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca Projekt logo Agata Tomiczek‑Wołonciej Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski Nakład 1000 egz. (dofinansowany przez Urząd Miejski w Bielsku-Białej) Druk Drukarnia Times, Bielsko-Biała Wapienica Czasopismo bezpłatne ISSN 1895–8834 60 lat temu... 16 Droga do piękna Jan Picheta Biblioteki 21 Bibliotheca Tessinensis Krzysztof Szelong Janusz Legoń Siedem razy święto Rozmowa z Jadwigą Grygierczyk Jadwiga Grygierczyk nie udziela wywiadów. Po długich negocjacjach zgodziła się jednak na rozmowę dla naszego czasopisma. Jest to wywiad podwójnie ekskluzywny. Kiedy artystka, aktorka Teatru Polskiego w Bielsku-Białej została uhonorowana Ikarem, Nagrodą Prezydenta Miasta, kilka innych redakcji zwróciło się do niej z prośbą o rozmowę. – Ja już udzieliłam wywiadu panu Legoniowi – odpowiadała. Jadwiga Grygierczyk: Zróbmy tak. Napiszesz ten wywiad. Dasz mi przeczytać. I do druku. Nie ma sensu gadać... Janusz Legoń: Sądzisz, że nikogo nie obchodzi, co myśli aktor? Myślę, że tak. Konkretnie w moim przypadku. Ci, co mnie znają, to niestety mnie znają, a ci, co mnie nie znają, to na szczęście mnie nie znają. Nie mam im nic atrakcyjnego do powiedzenia (małżeństwa, rozwody, flirty, konspiracja...). Błagam... Powiedz jednak, co Cię przyciągnęło do teatru? Jakiś film, przedstawienie, czy może wywiad z aktorem? Od zawsze występowałam, na Dzień Górnika – mała Jadzia, na Dzień Kobiet – średnia Jadzia, na 1 Maja – duża Jadzia. Świat był szary. Kiedy występowałam, robiło się kolorowo wokół mnie. To było miłe. Tak Ci się spodobało, że postanowiłaś: to będzie mój zawód? Nigdy tak nie myślałam. Za wysokie progi. Gdzież ja z prowincji, z Czechowic-Dziedzic – aktorką! Miałam zostać polonistką – siłaczką. R e l a c j e Rozumiem... Zastanawiałam się przed naszym spotkaniem, co powiedzieć. „Czym jest dla ciebie aktorstwo?” – Nie wiem. „Jak budujesz rolę?” – Nie wiem. Prawdę mówiąc, dopiero w ciągu ostatniego roku zaczęłam o tym myśleć, próbować to jakoś nazwać. I stwierdziłam, że nie buduję roli intelektualnie, lecz intuicyjnie. Że mi biologia, instynkt – jak zwierzęciu – podpowiadają. Któryś reżyser nazwał mnie nawet zwierzęciem teatralnym. Ja wiem, jak ma być, ale dlaczego – nie wiem. Dlatego kiedy spotykam się z ostrą ingerencją reżysera, postać robi się dla mnie obca. Między osobowością a aktorstwem istnieje połączenie... Gdyby reżyser oczekiwał czegoś całkowicie sprzecznego z tym, co podpowiada mi instynkt, nie umiałabym... Festiwale, festiwale... – gala karnawałowa: Jadwiga Grygierczyk, Tomasz Lorek i Rafał Sawicki, reż. Mirosław Książek, Robert Talarczyk, Teatr Polski w Bielsku-Białej, prem. 31.12.2007 Tomasz Wójcik ...zagrać wbrew sobie? Zdarza się, że role, w których źle się czuję, podobają się widzom. Ale nie powiem, które... Kiedy mnie koledzy pytają czasem, czy dobrze grają, nie umiem odpowiedzieć. Wiem coś dopiero, kiedy zagram. Tak było przy Szkicach z „Pana Tadeusza”. Reżyser ma Janusz Legoń – teatrolog, kierownik literacki Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, publicysta. I n t e r p r e t a c j e przyjść na próbę z gotowymi pomysłami. Na początku zaczęłam oszukiwać, bo nie wiedziałam, co robić! Ale pod koniec już nie stwarzałam pozorów. Jak ktoś zapytał o coś, mówiłam: „Zaczekaj”. Zagrałam to sobie i odpowiadałam: „Tak, taka sytuacja ma być na scenie i taka intencja”. A dużą scenę ostatnią, między Telimeną i Tadeuszem, zagrałam w domu, i z notatkami przyszłam na próbę. Gdyby to był Szekspir, u którego jest dwadzieścia postaci, to by mnie na noszach wynieśli – tak mi koledzy później powiedzieli. Musiałabyś jak Krystian Lupa przez rok próbować. Mało tego, musiałabym tekst na pamięć umieć, żebym emocjami zadziałała, bo na sucho też nie wiem jak. I taki ze mnie reżyser. Reżyserem jesteś doświadczalnym, a aktorką intui cyjną? W czasie benefisu aktorki Marii Wójcikowskiej w Teatrze im. L. Solskiego w Tarnowie, 1979 Często szybko wskakuję w rolę, lecę, lecę, potem niby nie mam co robić. Nie przesiaduję w domu nad egzemplarzem, nie chcę, żeby rola chodziła ze mną. A ona mimo to jest ze mną. Niekiedy zastanawiałam się: może zadać jakieś pytanie reżyserowi, coś rozwinąć, pogłębić. Ale nie. Ja się nie rozwijam ani nie pogłębiam, po prostu strzelam i... Takie jest to moje aktorstwo. Dutkiewicz, gdy go jednak o coś spytałam, mówił: „Jadzia, nie myśl, nie trzeba”. Z czego się bierze taka umiejętność? Nie wiem. Na pewno nie ze szkoły aktorskiej, którą wspominam nijak. Milej wspominam technikum, bo było to technikum... artystyczne. Jak to? Jakie technikum kończyłaś? Hutnicze o profilu mechanicznym. Było czterdziestu chłopów na hutniczym, a na mechaniczny zaczęli przyjmować dziewczyny, więc było po połowie. Koleżanka z klasy skończyła historię, chłopak rok wyżej, Grzesio Tomaszczyk, psychologię, jeden poszedł na księdza... Sześciu chłopaków dobrze grało na instrumentach, stworzyli zespół, a ja z nimi śpiewałam. Za moich czasów na pierwszym miejscu był ksiądz, nauczyciel, lekarz. Dla mnie do tych świętości dochodził jeszcze aktor. Miałam fantastyczną polonistkę w technikum, panią Barbarę Stworową, z którą jeździliśmy do bielskiego teatru. Jeździliśmy zresztą też w podstawówce. Kiedy byłam w czwartej czy piątej klasie, pani od polskiego, Czesława Sało, wzięła mnie z ósmoklasistami na Dziady... Głośne przedstawienie w reżyserii Mieczysława Gór kiewicza, premiera w listopadzie 1965 roku. Archiwum prywatne R e l a c j e W ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Było cały czas ciemno, ciemno, smutno, i naraz – scena się rozjaśniła... wszyscy w przepięknych kostiumach (dzisiaj wiem, że to był Salon Warszawski), i była muzyka, i oni chodzili... Bardzo przeżyłam tę wizytę. To była swego rodzaju nobilitacja: dziecko górnika weszło do muzeum – i to nie takiego, w którym niczego nie można dotknąć. Tu mogłam usiąść na pluszowym fotelu... dotykałam tych obitych materiałem poręczy, szłam po dywanie (u nas w domu nie było dywanów, tylko linoleum w kuchni)... kandelabry... Dokładnie wiem, gdzie siedziałam, teraz to tak zwana loża dyrektorska. Pamiętam jeszcze, że w przeddzień wieczorem na pierzynach w domu leżała plisowana spódniczka, granatowa, i biała bluzeczka, starannie przygotowane przez mamę. To było coś więcej niż Wigilia! Teraz tak o tym opowiadam, wtedy tylko czułam... Że komunia jakaś wydarza się w moim życiu. Już byłam po Pierwszej Komunii Świętej, to była moja Druga Komunia. W dzieciństwie moje bycie w świecie było takie, że kiedy się jechało do centrum Czechowic‑Dziedzic, to się mówiło, że do miasta. A Bielsko-Biała – to drugi koniec świata. Może dlatego później, kiedy pojechałam do Krakowa na studia, czułam się jak prowincjuszka. Zagubiona w mieście... Bardzo samotna... Byłam tradycyjnie wychowana, więc już to, że musiałam mieszkać w akademiku, było trudne. Mieszkaliśmy w segmentach, na dziesięć osób wspólny prysznic oddzielony zasłonką, i dwie umywalki. Żebyś ty widział, jak ja brałam ten prysznic! Któregoś razu myję ręce, a tu koleżanka z czwartego roku idzie pod prysznic nago – szok! Dziś myślę o tym z humorem, ale do końca studiów nago pod ten prysznic nie poszłam. Jak wspominasz szkołę teatralną? Nikt nie wiedział, że idę do szkoły teatralnej. Nie bałam się, co powiedzą ludzie, jeśli nie zdam – wiedziałam, że to loteria. Bałam się, że mnie od razu wyśmieją. „Z Kolonii z Czechowic-Dziedzic do szkoły teatralnej?!” Wzorcami aktorów byli Holoubek, Łapicki, Łomnicki – znani z teatru telewizji, na którym się wychowałam. I ja śmiałabym się z nimi porównywać? Ale przygotowałam kilka wierszyków i udało się. Nie wiedziałam jednak, co mnie czeka. Na pierwszym roku intensywnie pracowałam. Postrachem był profesor Eugeniusz Fulde. W pierwszym semestrze cały czas słyszałam od niego: „Źle, fatalnie, koszmar”. W przeddzień egzaminu wziął mnie na bok i powiedział: „Jest źle, a w dodatku pani ma zeza. Ja tego oczywiście komisji nie powiem. Ja będę pani bronił. Ale jak nie będzie pani pracować...”. Po drodze do akademika wstąpiłam do kościoła, strasznie mi się łzy lały, I n t e r p r e t a c j e byłam przerażona, że mnie wyleją. Po egzaminie okazało się, że nie mam zeza i że tak się tępi tych zdolniejszych – czyli mnie, czyli... nie wyleją. To mi wystarczyło. Skończyłam ze szkołą, wstąpiłam do kina. To znaczy przez trzy lata całymi dniami oglądałam filmy. Zaczynałam o ósmej rano, wtedy odbywały się projekcje dla studentów szkoły teatralnej. Nikogo nie było, tylko Grygierczyk. Nóż w wodzie, Pies andaluzyjski – wszystkie najważniejsze. Później biegłam na Rynek, wędrowałam nawet do kin na obrzeżach Krakowa. Trzy, cztery filmy dziennie. Wieczorem nie umiałam powiedzieć kolegom, co widziałam. Czas spędzony w kinach to był piękny sen na jawie. dzisz w sobie, widz zorientuje się, o co chodzi... Umiem to od niej. Niekiedy w dniu premiery o niej myślę... Staję za kulisami i myślę: „Trzydzieści lat, jak szybko przeleciało...”. Patrzę na koleżanki i kolegów: „Boże, żeby tak zatrzymać tę chwilę”. To najpiękniejsze, co człowiek może przeżyć: za kulisami, przed wejściem na scenę w dniu premiery. Nie samo granie. Granie jest różne – czasem lepsze, czasem gorsze, ale w dniu premiery zawsze wyjątkowe... Dlatego mówię, że nie trzeba się bać premiery (i tak zawsze się boję), bo przez te emocje zawsze jest dobre przedstawienie. Ale one są tak wielkie, że ich nie wystarcza na drugi dzień, stąd drugie przedstawienie musi być gorsze, chociaż wszyscy bardzo chcą... Wtedy sobie tego do końca nie uświadamiałam, ale dzisiaj wiem, że był ktoś taki. Ważną osobą była dla mnie Izabela Olszewska, aktorka Starego Teatru, opiekunka naszego roku. Jej się uczepiłam jak matki – w tym obcym mieście musiałam mieć mamę. Ale z zawodowego punktu widzenia ważniejsza była Ewa Lassek, genialna aktorka, która uczyła nas wiersza. Pierwszy raz zobaczyłam ją na scenie, kiedy w technikum pojechaliśmy na spektakl do Krakowa. Polonistka wysłała mnie, żebym załatwiła dla klasy bilety „na cokolwiek” w Starym. Udało mi się zdobyć bilety na... Matkę Witkacego z Ewą Lassek i Markiem Walczewskim. Fajny mieliśmy dyplom. Z Ireną Wollen – wielkie nazwisko – robiliśmy Irkucką historię Afinogenowa dla Teatru Telewizji. Główną rolę zagrała moja koleżanka Ola. Wysoka, szczupła dziewczyna, z zamożnego domu – na studiach sobie myślałam, że ona dla kontrastu się ze mną przyjaźni, bo ja byłam okrąglutka, tłuściutka. Jak przyszedł na premierę do Teatru STU kolega z roku i zobaczył, że gram w Królu Ubu Dupę, śmiał się: „Myśmy na studiach myśleli, że ty zawsze chazjajki ruskie grać będziesz, a tu patrzę: jaka Dupa!”. Spotkałaś jakiegoś zawodowego mistrza, kogoś, kto był dla Ciebie wzorem aktora? Legendarne przedstawienie Jarockiego... Co w niej było tak fascynującego? Jej aktorstwo to były same „bebechy”... Czyli emocje? Emocje, ale nie wykrzyczane, połączone z niezwykłą oszczędnością środków aktorskich. Jak stanęła – nikogo nie było na scenie. Jak powiedziała – była totalna cisza na widowni. Była niezwykłą osobowością w tym świetnym wówczas zespole Starego Teatru. Wszystkie role kapitalne... Z zajęć pamiętam jedno: ktoś mówił (przez pół roku nad tym pracowaliśmy) inwokację z Pana Tadeusza. Ona niby go słucha, chodzi po sali, zachodzi go od tyłu i naraz – łapie za dupę. „Nooo, jak mięsień jest flakowaty...” – mówi. Nie chodziło o sztuczne napięcie mięśni, ale o tak intensywne wewnętrzne skupienie, że ciało samo za nim idzie. To później dociera do widzów. Nie umiem metody Lassek opisać precyzyjnie, ale mniej więcej chodzi o to, że szuka się dla dłuższych fragmentów jakichś podstawowych uczuć, na przykład: „wściekłość”, „zgadzam się z tym – nie zgadzam”... Jeśli te emocje wzbuR e l a c j e Z kim robiłaś dyplom? Zanim trafiłaś do STU, pracowałaś w Teatrze im. Ludwi ka Solskiego w Tarnowie, to był Twój pierwszy angaż po studiach. Poszłam do Tarnowa „z kagankiem oświaty”. Chciałam grać. Nie było pędu do pieniądza ani do sławy. Świadomie nie startowałam do żadnego teatru krakowskiego. Tarnowski Teatr im. L. Solskiego w Tarnowie: Panna Młoda w Weselu S. Wyspiańskiego (z Mieczysławem Ostrorogiem), reż. Józef Gruda, prem. 15.12.1979 Ann w Świecie tajemnic A. Cwojdzińskiego (z Janiną Orszą-Łukasiewicz i Tomaszem Piaseckim), reż. Jan Sycz, prem. 10.02.1980 Chciałaś ciągle jeszcze zostać siłaczką? Owszem. Ale też nie miałam śmiałości... „Gdzież ja – w Krakowie?!” W tarnowsk im teatrze była wówczas świetna atmosfera. Prowadził bardzo rozległy objazd. Więc ja z tym kagankiem oświaty byłam na przykład w Birczy między Przemyślem a Sanokiem, prawie w Bieszczadach. Wszyscy przyszli, bo teatr przyjechał. Stał I n t e r p r e t a c j e ilicjant koło księdza, sołtys koło członka kółka różańm cowego. Cała wieś, nawet kobiety z dzieckiem przy piersi. Graliśmy Poskromienie złośnicy, mój debiut teatralny (grałam Biankę). Po przedstawieniu cała wieś – razem z aktorami – poszła do knajpy na darmowy poczęstunek. Jak tam się grało? Stoi ojciec, obok Kaśka i Bianka, i pyta zalotników: „Którą chcecie?”. I potem była długa scena, bo chłopy z widowni wołali, którą wolą. „A jo bych wzioł tamta”. Autentyk! Odeszłaś jednak z Tarnowa. Małgorzata Kozłowska (Erna) i Jadwiga Grygierczyk (Maryjka) w Prezydentkach Wernera Schwaba, reż. Tomasz Dutkiewicz, Teatr Polski w Bielsku-Białej, prem. 5.02.2000 Archiwum TP R e l a c j e Jola Gadaczek ciągle marudziła: „Chodźmy do tego Krakowa, chodźmy...”. I zaprosiła Krzysztofa Jasińskiego na Białe małżeństwo Różewicza. Reżyserował Lech Terpiłowski. Jasiński przyjechał z całą świtą, przedstawienie mu się podobało. Po spektaklu żal mi się zrobiło rozstawać z przyjaciółką ze studiów, i z głupia frant pytam go, czy też mogłabym zaangażować się do jego teatru. I tak na krótko zagościłaś w zespole STU. Przyjechałam do Krakowa. Oczywiście pieniędzy brakuje. Więc pozostało mi – miałam już 27 lat, dojrzała kobieta – mieszkać kątem u ludzi. Wynajęłam pokój u rodziny, wspólna łazienka, wspólna kuchnia. Przychodziłam tam jak najpóźniej, zwiedzałam muzea, siedziałam w knajpach – ale ileż można, ja nie lubię. I mnie to gniotło nieprawdopodobnie. Ale przede wszystkim – pomyłka z Teatrem STU. Pierwsza próba na Błoniach w namiocie. Przychodzę w spódniczce, butach na obcasie. Wchodzę, patrzę: w pierony piasku i karuzela. Na dole podest, jakaś rura. Weszłam w Króla Ubu. Główną rolę grał Władysław Komar. Już mnie to dotknęło, że jakiś amator – co z tego, że olimpijczyk – gra. Ale to drobiazgi. Weszłam – i jak w szpilkach po tym piasku przejść? Jasiński zobaczył moje wahanie, kazał się nie przejmować i zapytał, czy miewam zawroty głowy, bo ta platforma pójdzie do góry i będzie się obracać. Ubrałam uprząż zabezpieczającą, a jego aktorzy, ci, których wychował – bez zapinania! Bo oni – dla niego. Wyjechałam w górę. Obracanie. Na początku myślę: może być. Ale jak naprawdę zawirowało, jak poczułam siłę odśrodkową! Bardzo wiele to miało wspólnego z aktorstwem... Podniosłam rękę. Zatrzymał. „Da pani radę?” No pewnie, że dam radę, w końcu zadanie aktorskie: mogę się obracać na karuzeli. To było głośne przedstawienie... Tak, ale miałam taką rolę, że więcej w niej było gimnastyki niż aktorstwa. Komar mówił, a ja nie. Wybuchł stan wojenny, nie można było grać, więc Jasiński sprowadził z Ameryki panią psycholog, specjalistkę od aktorstwa. Na spotkaniu ona mówi: „A teraz udajemy kury”. Jestem trzy lata po szkole, a tu mam kurę udawać, „żeby się otworzyć”. Myślę sobie, co jest? Patrzę: wszyscy zap... równo, wczuwają się, a pani psycholog – jak wariatka – biega między nimi. Nie mogę! Myślę sobie: chcesz, to ci zrobię tę kurę bez żadnego „otwierania”. Jak zaczęłam szaleć, gdakać, prawie że fruwałam jak kura... a tu trzask w pysk... żebym niby wyszła z transu – a ja się wygłupiałam. Zrozumiałam, że ten kurnik teatralny, to nie dla mnie. Czułam, że powinnam zmienić teatr, ale jak odejść... z Krakowa! Najlepiej, żeby wyrzucili. I nadarzyła się okazja (to oczywiście wszystko było podświadome). Jak się skończyła przygoda ze STU? Na próbie nowego przedstawienia miałam stanąć w światłach. Nie stanęłam. Powtarzamy – ja znowu źle. Jasiński, już zdenerwowany, każe powtórzyć jeszcze raz. Ja znowu... Jakbym go chciała sprowokować do wyrzucenia. Jakby mi organizm powiedział: dość, nie męcz się. Guru wściekł się: „Ty już nie jesteś aktorką tego teatru”. Pojechałam do domu. Zrozpaczona – ale jakoś zadowolona w tej rozpaczy. To nie był mój teatr. Dusiłam się. Teatr widowiskowy, nie aktorski. Kiedy dyrektor ochłonął, spotkał się ze mną i powiedział coś, za co go bardzo szanuję: „Jadziu, ty jesteś aktorką, która musi mieć kulisy i deski sceniczne, a nie piasek pod stopami. Tutaj się nie nadajesz. Chcesz, załatwię ci Hutę – tylko idź mi stąd”. I tak trafiłaś pod Jasną Górę... Teatr Ludowy w Nowej Hucie – to tak, jakbym wróciła do Czechowic-Dziedzic, robotniczego miasteczka. Przeniosłam się więc do Częstochowy. Szefem był wtedy Wojciech Kopciński. Potrzebował Soni do Zbrodni i kary. Ja taka dziewoja wielka byłam, a Sonia z biedy wyszła – ale potrzebował. To było bardzo dobre przedstawienie. Pokazywaliśmy je na festiwalu w Bułgarii i mówił mi jeden aktor bułgarski – nie wiem, jak się dogadaliśmy – że podczas spektaklu siedział z kolegami w kabinie akustyka, bo tyle było ludzi. Wszyscy mieli słuchawki na uszach I n t e r p r e t a c j e ze względu na tłumaczenie. A kiedy weszłam na scenę, aktorzy słuchawki zdjęli – żeby mnie słuchać po polsku. Kocham przypominać sobie te słowa. Z Częstochowy poszłam na krótko znów do Tarnowa, stamtąd przyszłam do Bielska-Białej i już 23 lata tu pracuję – dobrze pamiętam, bo mój syn ma tyle samo lat. W mojej pamięci szczególnie utkwiły Twoje role: Pie w Scenariuszu dla trzech aktorów Scheaffera w reży serii Julii Wernio, Maryjka w Prezydentkach Schwaba i Mary w Milczeniu Stephenson w reżyserii Tomasza Dutkiewicza, Profesor w Lekcji Ionesco w reżyserii Grzegorza Chrapkiewicza. W Milczeniu miałam problem, bo zostałam obsadzona w roli ofiary, a nie mam w sobie cech ofiary. I w życiu, i na scenie. W czasie prób tej sztuki o przemocy w rodzinie słyszę od reżysera stale: „Źle, źle, źle”. Przełom nastąpił, kiedy zrozumiałam, że muszę poszukać jakiejś łamliwości, słabości... Pomyślałam, a raczej poczułam, że ta kobieta musi być jakaś „cienka” emocjonalnie, bo z inną by się ten facet nie ożenił, potrzebował kogoś, kogo mógłby deptać. Spróbowałam to zagrać i wyszło, ale grałam, nie „byłam”. Jednak Maryjka u Schwaba to też postać słaba, jak piłka unoszona na wodzie... Ale zwariowana – ta cecha jest mi bliska. Według tej autocharakterystyki najbliższy był Ci Pro fesor z Lekcji. To racja, ale też dlatego, że lubię formalne granie w teatrze. Podbudowane emocjami, ale formalne. I możliwość improwizacji, za którą Marta, moja uczennica, czasem mnie pochwali, ale czasem delikatnie strofuje. Dużej roli nigdy nie mam osadzonej na sto procent w sobie, to znaczy, że za każdym razem gram inaczej, pozwalam sobie na zmianę sytuacji – oczywiście w granicach nieutrudniających gry partnerom, myślę tu raczej „o sytuacji w sobie”. Wydaje mi się, iż o tyle jestem w porządku, że zawsze to jest „w postaci”... Jak gdybyś wydobywała jej inny odcień? Właśnie. Z tego też powodu uwielbiałam Lekcję, bo dawała mi wielkie możliwości w tym zakresie, to jest przecież rodzaj monodramu Profesora... Po latach grania zauważyłam, że rzeczywiście lubię improwizować, zmieniać, co czasem denerwuje scenicznych partnerów, na przykład Anię, która jest aktorką bardzo precyzyjną i w takich sytuacjach mówi za kulisami: „Wróć do tego, co było na premierze”. Nie zawsze mogę się z tym zgodzić. Jeśli zmiany wynikają z obserwowania reakcji widowni – to dlaczego nie zmieniać? R e l a c j e Właśnie obserwuję Cię na pró bach Żyda... Dawno nie miałam takiej roli jak nauczycielka w sztuce Artura Pałygi. W Korowodzie, w Czarnej komedii, w Testamencie Teodora Sixta – sceny, epizody. Nawet w Allo! Allo! – niby spora rola, ale w takiej komedii to zupełnie inne granie. Więc już na wstępie się ucieszyłam. Dorwałam się do roli. Po drugie – podoba mi się temat. I ta postać jest mi bliska. Nie chce mi się udawać, tak w życiu, jak i na scenie – może stąd ta skłonność do improwizacji. Pytał mnie Kuba, jakie mam życzenia na nowy rok. Ja mówię: „Chciałabym ze sceny powiedzieć coś mądrego”. I teraz coś takiego może się zdarzyć. Pracujesz wiele z młodzieżą. Co byś radziła młodemu człowiekowi, który chce zostać aktorem? Nikogo nie namawiam i nikogo nie odwodzę – chyba, że ktoś ma biologiczną wadę dykcyjną, której nie da się usunąć. Trzeba wiele szczęścia w tym trudnym zawodzie. Ale gdy mnie ktoś prosi o opinię, staram się być maksymalnie uczciwa, bo nie ma nic smutniejszego niż aktor bez talentu, który jakoś się przemknie przez szkołę, a później całe życie gra ogony. Za dużo Ci powiedziałam. Jak ja tego będę żałować! Tomasz Wójcik Wspominałaś, że czasem przed wejściem na scenę w dniu premiery przypominasz sobie słowa, które usłyszałaś od Ewy Lassek. Gdybyś chciała młodszym koleżankom, kolegom w zawodzie coś takiego przeka zać, to o czym aktor nigdy nie może zapomnieć? Hmm... że każde przedstawienie jest premierą? Chyba to... Jest siedem dni w tygodniu i jeden to święto. Ten zawód daje mi to, że gdybym siedem razy w tygodniu przyszła do teatru, miałabym siedem razy święto. Jest mi lekko w tym zawodzie, mimo że zdarzają się sytuacje trudne. Dobrze się czuję w tym środowisku: z chłopakami technicznymi, w garderobie, w charakteryzatorni, że nie wspomnę o scenie. Uwielbiam to... Za dużo Ci powiedziałam. Jak ja tego będę żałować! I n t e r p r e t a c j e Magdalena Legendź Ja mnie moje Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem czasopism i książek. Anna Guzik i Tomasz Drabek w Piaskownicy Tomasz Wójcik R e l a c j e Mijająca dekada obfitowała w kraju w inicjatywy promujące repertuar współczesny, eksploatujący bieżące, gorące problemy społeczne. Począwszy od I Tygodnia Sztuk Odważnych w Radomiu, przez Szybki Teatr Miejski gdańskiego Wybrzeża, po studio baz@rt Starego Teatru, proponowane produkcje teatralne starały się być zapisem tego, co zwyczajne, codzienne, ale też nieefektowne i niepasujące do pierwszych stron gazet. Oparte na tekstach zamawianych niekiedy nawet u dziennikarzy czy niedoświadczonych literatów, bazowały na zwierzeniach, wspomnieniach lub relacjach świadków. Do Bielska-Białej dotarła jedna z ciekawszych sztuk tego nurtu plasującego się między reality show a scenicznym dokumentem – Piaskownica Michała Walczaka, laureata łódzkiego konkursu dla młodych dramatopisarzy. W kilka lat po wałbrzyskiej prapremierze, po próbie stołecznej sceny i po realizacji w Teatrze Telewizji mogą obejrzeć ją bielscy teatromani. Dla zmęczonych trelami i brzdąkaniem, wydobywającymi się raz po raz zza kurtyny Rottonary, jest to oczekiwana odmiana. Chociaż nie, nie całkiem, tu też mamy do czynienia z koncertem – na dwa aktorskie instrumenty. Co może robić aktor, jeżeli jego bohater nie ma możliwości podejmowania brzemiennych w skutki decyzji czy dokonywania ważkich wyborów? A może na przykład cyzelować rodzajowość – i to zrobione zostało fantastycznie. Ma bowiem sztuka Walczaka jeden niezaprzeczalny walor: żywy, współczesny język, pełen kolokwializmów, doprawionych z umiarem wulgaryzmami, mieniący się i skrzący w trafnych, wartkich dialogach i monologach. Potoczną polszczyzną wyraża autor mity i stereotypy kultury masowej, lekko z nich sobie dworując. Dowcipnie odwzorowane relacje międzyludzkie mają posmak tragikomedii. Reżyser, biorąc Piaskownicę na warsztat, deklarował, że to najlepsza sztuka ostatniego ćwierćwiecza. Można z tym poglądem polemizować – przede wszystkim jej konstrukcja mogłaby być lepsza; próżno szukalibyśmy zarzewia wielkiego konfliktu, który zmierza do kulminacyjnego punktu. To raczej udramatyzowana przypowieść, moralitet. Piaskownica jest metaforą współczesności zdziecinniałej, która sobie gębę przyprawia sama, która w synczyźnie, maliźnie jest rozmiłowana, a od ojczyzny i dorosłości stroni. I n t e r p r e t a c j e Bohaterowie to para dzieci bawiąca się w piaskownicy. W bielskiej realizacji w każdej z trzech części są one w różnym wieku, mają: siedem, siedemnaście i dwadzieścia siedem lat. Nie dojrzewają, pozostając na tym samym poziomie rozwoju emocjonalnego. Straszne? Owszem, ale jak zagrane! Najlepiej samemu to zobaczyć. Na scenie aż gęsto od stanów i emocji. Agresja i potulność, kokieteria i popisywanie się, opiekuńczość i przemoc, obojętność i zainteresowanie. Anna Guzik i Tomasz Drabek kłócą się, biją, krzyczą i płaczą, obrażają się i ranią. Przechodzą zachwycające metamorfozy. Naburmuszona siedmiolatka wtulająca głowę w ramiona w chwili strachu za moment przeistacza się w cyniczną nastolatkę, żującą gumę i powtarzającą „nie twoja sprawa” między jednym a drugim esemesem. Rozwrzeszczany nadruchliwy gówniarz zmienia się w pozornie opanowanego w gestach i słowach zakapturzonego chłopaka, któremu jednak niewiele trzeba, by wybuchnąć. Ja, mnie, moje – to zaklęcia pomocne w walce o terytorium, o dominację. Zadanych wzajemnie ran czas nie zabliźnia, a wyznaczoną granicę coraz trudniej przekroczyć. Scenografia jest oszczędna – podświetlany podest, wewnątrz wypełniony piaskiem, służy za miejsce gry. Otacza go płot z blachy falistej wymalowany w różne napisy i graffiti, jakie można spotkać na każdym blokowisku. Dopełnieniem są rekwizyty: szmaciana lalka, autko, figurka Batmana (tylko czemu taka mała, już z trzeciego rzędu wcale jej nie widać) oraz wyraziste kostiumy. Każdą z części rozpoczyna jedna z piosenek z Miasto manii Marii Peszek. Niewykluczone, że to osadzenie w wielkomiejskim sztafażu (w trakcie trwania piosenek na ścianę z falistej blachy puszczane są projekcje przedstawiające „trafic” – wielkomiejski ruch, obojętnych przechodniów, sznury samochodów, rozświetlone witryny domów towarowych) miało wzmacniać czy pogłębiać wymowę scen rozgrywających się później. W rzeczywistości efekt jest za każdym razem coraz bardziej nużący. Ale grunt, że aktorzy zdążą się przebrać… Teatr Polski w Bielsku-Białej: Piaskownica Michała Walczaka, reżyseria Grzegorz Chrapkiewicz, scenografia Jan Kozikowski, światło, fotografie, projekcje Olaf Tryzna, premiera 19 i 20 stycznia 2008 R e l a c j e Poezja uratowana? R zec z o slamie poet yck im Monika Zając Nauczyciele narzekają, że uczniowie nie kochają poezji. Ba, przeciętny student polonistyki, mając do wyboru: przeczytać Miłosza, czy nie przeczytać – zapewne wybierze to drugie. Rodzi się więc pytanie o kondycję liryki. Gdzie ją zadomowić w epoce Świetlickiego? Tego, że nie ma dla niej miejsca w pozłacanych tomikach, na najwyższych półkach, chyba nie trzeba udowadniać. Poezja musi przekonywać, inaczej nikt jej nie uwierzy. Musi dziać się na oczach widzów. Czy odpowiedzią na postawione wymagania może okazać się slam poetycki? Jedno tchnienie, coś jak przebłysk geniuszu, chwila z długopisem w dłoni i rap płynie do twych uszu (...). To uczucie wielkie, kiedy tryby zaskakują, idea staje się słowem, szare komórki pracują. (Ziemas) Rzecz I. Czym jest slam poetycki? Slam poetycki to nieślubne dziecko poezji i performance’u. Charakteryzuje go temporalność. Slamer (czyli osoba „recytująca” swoje wiersze) ma bezpośredni kontakt z publicznością (z której wybiera się jury), wchodzi z nią w swoistą interakcję. To audytorium decyduje, które popisy oratorskie najbardziej przypadły mu do gustu i kogo należy obdarzyć już nie idealistycznie wieńcem laurowym, ale pragmatycznie pewną kwotą pieniężną. Najciekawszym aspektem slamu jest sięganie do różnych dyskursów poetyckich. Ze sceny można usłyszeć poetów na miarę Szymborskiej, punków, hip-hopowców, Monika Zając – studentka III roku polonistyki Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej. I n t e r p r e t a c j e g rafomanów... Dla slamu poetyckiego nie ma tematów tabu. Poczynając od lirycznych wierszyków miłosnych, a kończąc na wywodach dotyczących chociażby przejścia podziemnego w mieście X, każdy ma prawo nadać swojej poezji dowolny styl i formę. Adam Zagajewski postanawia porzucić płytką poezję i zostać Emo. Staje pośrodku ulicy, staje w przejściu podziemnym. Zatrzymuje się na skrzyżowaniu, patrząc na wielką reklamę podpasek Bella, i mówi: Mam tego dość! Kurwa, mam tego dość! Potrzebne mi nowe trampki! I postanawia zapuścić grzywkę, zaczyna jeździć na desce. (Dawid Koteja) Głosująca publiczność slamu poetyckiego w Galerii Wzgórze R e l a c j e Rzecz II. Krótka historia Slam poetycki narodził się z buntu wymierzonego przeciwko zamykaniu poezji w klatce krytyki i teorii literackiej. W 1986 roku robotnik i poeta z Chicago – Marc Kelly Smith – zorganizował pierwszy w historii slam – „The Uptown Poetry Slam”. Wyrecytowane wówczas wiersze miały pokazać, że poezję można rozpatrywać w kategoriach „normalności”, tzn. nie rozbierać do aliteracji, synekdoch i oksymoronów, tylko bawić się samą jej obecnością. Idea slamu szybko dotarła do Nowego Jorku i San Francisco (w 1990 roku odbywają się pierwsze amerykańskie slamowe mistrzostwa). Do Polski dociera w 2003 roku. Wówczas w Starej Prochoffni, spośród ośmiorga poetów biorących udział, publiczność na zwycięzcę wybiera – aktualną polską ikonę slamu poetyckiego – Jasia Kapelę. Możesz je tylko podziwiać z daleka, Nacieszyć oczy chwilą, co ucieka. Przepiękne ptaki zapomnienia, pomogą uciec od osamotnienia jakie niesie każdy zimny dzień. (Aleksandra Walusiak) Choć historia slamu zaczyna się w połowie lat 80. XX wieku, to jego korzenie sięgają dużo głębiej. Małgorzata Wiśniowska (pisząca pracę licencjacką dotyczącą slamu poetyckiego w Akademii Techniczno-Humanistycznej w Bielsku-Białej) początków tego zjawiska doszukuje się w Renesansie: W połowie XVI wieku we wsi Babin pod Lublinem Stanisław Pszonka i Piotr Kaszowski założyli koło towarzyskie – żartobliwą imitację republiki z godnościami i urzędami nadawanymi za umiejętności opowiadania dowcipów, żartów i facecji. Koło to nazywano Rzeczpospolitą Babińską. Należeli do niej Kochanowski, Rej, Zamojski. Wystarczyło, że Janek z Czarnolasu przyjechał do Babina, opowiedział fraszkę, facecję względnie anegdotę. Dodatkowo pomachał rękami, uśmiechnął się, puścił oko i dostawał nagrodę – a to jakiś medal, a to oficjalne gratulacje. Oczywiście te ich turnieje okraszone były staropolskim winem, piwem tudzież towarzystwem pięknych kobiet. Kolejnym przykładem na to, że tego typu wieczorki poetyckie istniały od dawna w naszej kulturze, są romantyczne improwizacje. Pierwszy, romantyczny pojedynek na improwizacje odbył się w 1840 roku. Wtedy to, na wystawnym przyjęciu zorganizowanym dla Adama Mickiewicza z okazji odebrania tytułu profesorskiego, doszło do bitwy na rymy pomiędzy dwoma wieszczami. Na owym przyjęciu zjawił się bowiem Julek Słowacki, ale że w sercu tkwiła zadra pretensji do Adama – milczał, strojąc urażoną minę. Kiedy skończono powitanie Mickiewicza, Słowacki rozpoczął improwizację. Oczarował zebranych wspaniałym wierszem. Kiedy skończył, zaczął mówić Mickiewicz, a swoją improwizację podsumował słowami „kochajmy się” – i o tej chwili nauczycielki w szkole mówią: wielkie pojednanie. W dwudziestoleciu międzywojennym, od działalności futurystów i dadaistów, już tylko rzut beretem do I n t e r p r e t a c j e sprawy dopisała nie tylko publiczność, ale i pretendenci do miana I Slamera Bielska-Białej. Do gromkich oklasków zachęcali prowadzący – dziennikarze internetowego radia iGol FM (Maciej Nowicki, Łukasz Wiśniowski). Konkurs przebiegał w trzech etapach, o zwycięstwie zadecydowała (racząca się kanapeczkami, tudzież koreczkami i piwem) publiczność, wyrażając swoją aprobatę poprzez podniesienie czerwonego lub zielonego kartonika (zielony – przechodzi do następnej rundy). Najważniejszym punktem programu były oczywiście same popisy oratorskie. W repertuarze znalazły się wiersze bardziej lub mniej liryczne – a wśród nich prawdziwa perełka, hip‑hopowy rap członka składu ZpJp Ziemasa. Zwycięzcą pierwszego slamu poetyckiego w Bielsku-Białej został Dawid Koteja, który swoją erudycją rozgrzał publiczność do czerwoności. Dawid Koteja, laureat pierwszego bielskiego slamu slamów z chicagowskich knajp. Mianowicie w 1918 roku w Warszawie zostaje otwarta kawiarnia artystyczna Pod Picadorem. Za 5 marek każdy bywalec mógł na estradzie zaprezentować swój utwór, toteż kawiarnia skupiała „wyjątkowych” poetów, malarzy i muzyków. Wśród nich nie zabrakło Słonimskiego, Tuwima, Iwaszkiewicza, Wierzyńskiego – największych filutów tamtych czasów. Mówię pies – nie czujecie jego zapachu. Jednak, kiedy mówię, już wiecie o tych łapach, pysku i ogonie (...). Wiatr wieje, Rozpuszczony w powietrzu pies Dociera pod galerię Wzgórze. Mówię, jesteście w wietrze psa, Mówię jesteście. (Grzegorz Adamczyk) Damian Swinczyk R e l a c j e Rzecz III. Pierwszy slam poetycki w Bielsku-Białej 20 stycznia br. w Galerii Wzgórze miało miejsce, jak to określił Szymon Kuś (redaktor portalu BB365.info), jedno z ciekawszych wydarzeń kulturalnych ostatnich miesięcy. Organizatorzy (studenci III roku polonistyki ATH) zadbali o ty, by wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Dzięki odpowiedniemu nagłośnieniu W ślad za nim Wisława Szymborska postanawia porzucić płytką poezję i zostać Emo. Rodzice jej nie rozumieją, jest zbyt wrażliwa. W związku z tym Dawid Koteja postanawia porzucić płytką poezję i zostać Wisławą Szymborską. Bo właśnie zwolniło się miejsce, trzeba wykorzystać taką okazję. (Dawid Koteja) Rzecz IV. A jednak alternatywa? Slam poetycki jest doskonałym przykładem na to, że poezja może ciągle wciągać i fascynować. Współcześnie nie zachwyca nas sama treść, ale przekaz. O ileż przyjemniej snułoby się dywagacje na temat Miłosza, gdyby zamiast wkuwania dat ukazywania się kolejnych tomików poezji pozwolono nam „pobawić się” jego twórczością? Przecież o tym, że wielkim poetą był, wie każdy. Pytanie tylko, czy każdy do końca z tą wielkością się zgadza? ? W tekście zostały wykorzystane fragmenty utworów wygłoszonych podczas slamu poetyckiego, który odbył się w Bielsku-Białej 20 stycznia 2008 w Galerii Wzgórze. I n t e r p r e t a c j e Olga Majlich *** Prawda i kłamstwo nie idą jedną drogą Kłamstwo z dumą kroczy Łatwo znajduje przyjaciół nie boli Prawda wierna czysta nieśmiało spuszcza oczy odpychana Kopciuszka cieniem często w kącie woli być milczeniem Michalina Śpiewak Mat… Iwona Czyż Zabiłem Boga Gwóźdź mego grzechu przebił Mu dłoń. Włócznia mej niewiary przeszyła Jego bok. Cierniem na skroniach stały się me kłamstwa. Zabiłem człowieka. Zabiłem Boga. Posłałem do grobu. Otrzymałem zbawienie. Jezusie! Co z nas za owce krzyżujące codziennie Swego Pasterza? Matematyk, matematyka, matematyczka, matematyczny, matematyczyć… Czas już liczyć! Barbara Zamorska Jutro Siedzi jak wtedy gdy dostała list Następnego dnia poszła do kina Jutro też pójdzie Do ławki w parku Do obcych ludzi Do znanego na pamięć filmu Gdzie wszystko się kończy dobrze I szczęśliwie 10 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Joanna Łaski *** O l g a Ta r a s i u k Ironia kostna Jak na ironię konstrukcja człowieka opiera się na kruchym kostnym rusztowaniu Rzeszotowienie kości to osteoporoza Człowiek piszący wiersze to nie ten sam który pisze Ostrą Prozę choć często śpią pod tym samym imieniem jednakowe beleczki kostne mam lat dwanaście plus sześć zupełnie zbędnych widziałam ludzi zwykłych kolorowych chorych i złych widziałam słonia żyrafę słyszałam o śmierci wiem co to aldehyd dwumian Newtona i co głosił Schelling wiem też że pięć godzin snu to całkiem dużo i ciągle boję się że wsiądę do złego autobusu i wciąż świat jawi mi się potworem potykam się o krawężniki ciągnę wzrok po ulicy jak zabawkę na sznurku dokładnie wiem skąd się wzięłam czując się nadal mikroskopijną komórką ale wciąż nie wiem po co Marta Dziedzina Marcela Golis Podanie o nieśmiertelność Wiersz czwarty Czyli pejzaż ze sztafażem wnoszę podanie o nieśmiertelność złotą całą w ciepłym pszczelim złocie wnoszę podanie o nieśmiertelność dotykalną żeby móc ją wyczuć podtrzymać przytulić w razie potrzeby pożyczyć wnoszę podanie o nieśmiertelność bezcenną wymienialną tylko na czyjeś opiekuńcze ramiona nietrwałe z nową kobietą lub starym mężczyzną z pejzażem w tle zamknięci w ciepłych powiekach napojów wysokoprocentowych i wiosny jak w pościeli nie będziemy już umieli się odnaleźć przypływy i odpływy spotęgują nasz niedorozwój emocjonalny i kiedy piersi opadną a wzwody ustaną to wszystko będzie już jasne i spóźnione Agata Tomiczek-Wołonciej R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 11 Nielipna „Lipa” Jan Picheta Jan Picheta – dziennikarz, publicysta kulturalny, poeta. ? Teksty na „Lipę” 2008 można nadsyłać do końca czerwca br. pod adresem: SCK Best 43-300 Bielsko-Biała, ul. Jutrzenki 22 (bliższe informacje pod nr. tel. 033-499-08-33). W tym roku po raz dwunasty odbędzie się Ogólnopolski Przegląd Dziecięcej i Młodzieżowej Twórczości Literackiej „Lipa” pod patronatem Prezydenta Miasta Bielska-Białej. Ogólnokrajowy charakter nadała imprezie animatorka kultury z bielskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Złote Łany Irena Edelman. „Lipa” obchodzić będzie jednak w tym roku 25-lecie kwitnienia, gdyż po raz pierwszy jej finał odbył się w nieistniejącym już klubie Złote Łany 4 czerwca 1983 r. Przegląd przez 14 lat miał bowiem zasięg ograniczony do województwa bielskiego. Od 11 lat laureatami ogólnopolskiej imprezy zostaje około stu młodych ludzi z wielu zakątków Polski, a ich utwory publikowane są w specjalnej „lipowej” antologii. Autorami publikowanych na poprzednich stronach wierszy są laureaci „Lipy” 2007. Nazwa przeglądu, którą – że nieskromnie przyznam – wymyśliłem, wzięła się z szacunku dla drzew, a osobliwie dla Tilia cordata, gatunku występującego w Polsce. Włoski pisarz Guido Ceronetti powiada, iż drzewa nie są zielenią: to nasi starsi bracia unieruchomieni, dawne plemię pokryte sierścią, pełne wilgoci, obrosłe rogami (...). Kiedy drzewo zmienia się w zwyczajną rzecz, w użyteczny lub zdobiący przedmiot, choć niegdyś było siedzibą sił nadprzyrodzonych, widzialnym śladem boskości, nie da się go już uratować. Dzięki symbolice drzewa człowiek jest związany z nim wieloma nićmi tradycji. Chrześcijańskie drzewo życia symbolizuje m. in. żywot duchowy, wieczne szczęście i uzdrowienie moOlga Majlich – uczennica III kl. Chrześcijańskiej Szkoły Podstawowej i Gimnazjum Arka we Wrocławiu. Michalina Śpiewak – uczennica II kl. SP nr 3 w Żywcu. Barbara Zamorska – uczennica VI kl. SP nr 37 w Bielsku‑Białej. Iwona Czyż – uczennica III kl. Gimnazjum w ZS im. J. Londzina w Zabrzegu w gminie Czechowice-Dziedzice. 12 R e l a c j e ralne. Arkadyjska natura lipy w utworze Jana Kochanowskiego koi nerwy, daje beztroski byt, wystarcza do szczęścia. Urodzony w sąsiedztwie Złotych Łanów Emil Zegadłowicz w Powsinogach beskidzkich przywołuje lipę jako symbol początku i końca ludzkiej drogi i łączy ją z krzyżem życia. Niestety, nowe pokolenia tracą już zarówno intymny, jak i metaforyczny kontakt z naturą i tradycją. Przejawia się to nie tylko w dewastacji przyrody (słynnym przykładem jest Święta Lipka, w której wycina się lipy). Dopiero podczas mojego spotkania autorskiego z młodzieżą w jednej z bielskich szkół, notabene artystycznych, zdałem sobie sprawę, jak znaczna jest także dewastacja moralna tradycji. Młody człowiek wstał i kategorycznie oświadczył, że nazwa przeglądu jest chybiona: – Lipa to przecież dziadostwo – zawyrokował. Zacząłem wyjaśniać, że niezupełnie: – Lipa to przede wszystkim drzewo. – Drzewo? Skonfundowany młodzieniec nie znał w ogóle tego typu skomplikowanej konotacji. Przykład młodzieńca ze szkoły artystycznej dowodzi niedostatku łączności między pokoleniami, braku „miejsc wspólnych”, o których tak ładnie pisał mój szkolny kolega Aleksander Nawarecki we wstępie do książeczki poetyckiej pod tym tytułem. Czy to już zmierzch wypróbowanych przez wieki obrazów i tropów, które gwarantują poetom zrozumiałość i uniwersalność? Koniec kultury? Parafrazując Zbigniewa Herberta można powiedzieć, że ludzie coraz szybciej tracą związek z wielkimi drzewami historii. Dlatego „Lipa” powinna co roku rozkwitać. Olga Tarasiuk – uczennica II kl. LO w Łosicach. Marta Dziedzina – uczennica III kl. Gimnazjum w Poraju. Joanna Łaski – uczennica II kl. I LO im. K. Miarki w Żorach. Marcela Golis – mieszkanka Poraja, uczennica II kl. Państwowej Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Plastycznych w Częstochowie. I n t e r p r e t a c j e O d pięciu lat w Bielsku-Białej Dariusz Bandoła Co roku jesienią giganci światowego jazzu, niczym wędrujące ptaki, nadciągają do Bielska-Białej. Tomasz Stańko – dyrektor artystyczny Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 13 Jesienie pełne mistrzowskiego jazzu Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej jest wspaniałym muzycznym wydarzeniem, które co roku elektryzuje fanów jazzu i to nie tylko w naszym kraju. Festiwal – zawdzięczający swoje powstanie menedżerskim talentom organizatorów z Bielskiego Centrum Kultury – stał się po pięciu latach od swych narodzin jedną z najbardziej prestiżowych imprez jazzowych w Europie. Co roku jesienią giganci światowego jazzu, niczym wędrujące ptaki, nadciągają do Bielska-Białej. Tej muzycznej imprezy wielu nam zazdrości i – choć to nieskromnie zabrzmi – mają czego. Mało komu przecież udaje się zebrać w tym samym miejscu i czasie jazzmanów z najwyższej światowej półki, a w dodatku zapewnić jeszcze przedsięwzięciu patronat jednej z najbardziej prestiżowych wytwórni muzycznych świata ECM Records. Kto jednak odmówi jazzowemu guru Tomaszowi Stańce, dyrektorowi artystycznemu bielskiego festiwalu, który, tak jak zapowiadał przed laty, uczynił z sygnowanej swoją marką imprezy wyjątkowe John Scofield wydarzenie muzyczne. Dariusz Bandoła – dziennikarz, od wielu lat pracujący w „Kronice Beskidzkiej”. 14 Stańko pokochał Bielsko-Białą Wciąż pozostaje tajemnicą, w jaki sposób Władysław Szczotka, szef Bielskiego Centrum Kultury, przekonał ostatecznie naszego najsłynniejszego jazzmana, zajmującego od lat niekwestionowane miejsce w elicie światowego jazzu, aby został dyrektorem artystycznym festiwalu. Tomasz Stańko zawsze niechętnie podchodził do tego rodzaju „zaszczytów” i wcześniej innym odmawiał. Dlaczego dla Bielska-Białej zrobił wyjątek? Z pewnością – co przy każdej okazji podkreśla – urzekła go wspaniała, rozkochana w jazzie bielska publiczność, a także przychylność miejskich władz wobec stworzenia dla niego autorskiego festiwalu. Decyzja nie zapadła jednak z dnia na dzień i dojrzewała latami. Ziarno zostało posiane na początku 1999 roku, gdy nasz trębacz wystąpił wraz ze skandynawskimi instrumentalistami – saksofonistą Berntem Rosengrenem, pianistą Bobo Stensonem, basistą Pallem Danielssonem, perkusistą Jonem Christensenem – w Bielskim Centrum Kultury. Tamten koncert był dla rodzimych melomanów pierwszą okazją do usłyszenia na żywo utworów ze słynnej płyty Litania nagranej w wytwórni ECM do muzyki Krzysztofa Komedy. Atmosfera w sali Domu Muzyki była wówczas niesamowita, a spontaniczne reakcje bielskiej publiczności najwyraźniej przypadły do gustu artystom. Bez wahania zgodzili się wziąć udział w zwołanej na gorąco konferencji prasowej z udziałem widzów, organizatorów i dziennikarzy. Właśnie wtedy Stańko zapewnił, że gdy tylko otrzyma zaproszenie, to do Bielska-Białej jeszcze na pewno przyjedzie. Dyrektor Władysław Szczotka przypomniał mu o tym dwa lata później, gdy w mieście urodził się pomysł stworzenia nowego jazzowego festiwalu o wyróżniającej go wśród innych formule. Po trwających kilka miesięcy rozmowach Tomasz Stańko zgodził się zostać jego artystycznym dyrektorem i pod koniec 2003 roku ruszyła po raz pierwszy Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej. Od tego czasu przyjeżdżają jesienią w Beskidy zarówno legendarni instrumentaliści, jak i... ...plejada jazzowych znakomitości... młodszego pokolenia. Dzięki nim estrada Domu Muzyki BCK stała się znaczącym w branży miejscem, gdzie często odbywają się polskie premiery nowych jazzowych projektów z udziałem artystów ze światowej elity. Bielski festiwal już od momentu swoich narodzin stworzył własną, niepowtarzalną aurę. Na jego muzyczny wizerunek składają się zarówno autorskie projekty samego R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Tomasza Stańki, jak i najczęściej tutaj koncertujących jazzmanów z kręgu magicznego ECM-owskiego brzmienia. Jest to jazz o różnych barwach i odcieniach. Kojarzący się zarówno z muzyką łagodną, nawet relaksującą, ale także pełną ekspresji, nierzadko na pograniczu free i awangardy. Program każdego z festiwali opracowywany jest ze szczególną starannością, tak aby ukazać szerokie spektrum muzycznych dokonań artystów spod znaku ECM, a przy tym zaprezentować także odmienne nurty współczesnego jazzu czy zbliżonych do niego okolic. Podczas dotychczasowych edycji Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej wystąpiły takie gwiazdy, jak: gitarzyści – John Scofield, John Abercrombie, Terje Rypdal, Marc Ducret, Ralph Towner, Jerome Harris i Nik Bartsch; pianiści – John Taylor, Ketil Bjornstad, Bobo Stenson, Stefano Bollani; kontrabasiści – Gary Peacock, Anders Jormin, Marc Johnson; saksofoniści – Charles Lloyd, Roscoe Mitchell, Louis Sclavis, Tim Berne, Trygve Seim; trębacz Enerico Rava; perkusiści – Jack DeJohnette, Zakir Hussain, Manu Katché. Podczas Jesieni gościła też w Bielsku-Białej plejada naszych znakomitości: Adam Makowicz, Włodzimierz Nahorny, Krzysztof Ścierański, Michał Kulenty, Krzysztof Herdzin, Janusz Skowron, Lora Szafran, Aga Zaryan, grupa Pink Freud oraz muzycy z kwartetu Stańki – pianista Marcin Wasilewski, basista Sławomir Kurkiewicz i perkusista Michał Miśkiewicz. Koncerty, które przeszły do historii Wydarzeniami bielskich festiwali są premierowe koncerty z udziałem Tomasza Stańki. Nasz mistrz, wraz ze swoim kwartetem, promował już podczas Jesieni słynne płyty Soul Of Things (zaliczona do stu albumów jazzowych, które wstrząsnęły światem), Suspended Night i Lontano. Wykonywał również wspólne muzyczne projekty z takimi herosami jazzu, jak gitarzysta John Abercrombie, kontrabasista Marc Johnson czy saksofonista Louis Sclavis. Podczas Jazzowej Jesieni przed dwoma laty odbyła się w Bielsku-Białej druga, po paryskiej inauguracji, autorska prezentacja nagrań z kultowego albumu Manu Katché Neighbourhood. Wówczas także doszło do wykonania rewelacyjnego projektu, przygotowanego specjalnie na bielski festiwal, razem z legendarnym amerykańskim kontrabasistą Garym Peacockiem. Nie tylko tamten koncert został odnotowany w historii światowego jazzu. W liczne jazzowe fajerwerki obfitował z racji jubileuszu pięciolecia ostatni festiwal z 2007 roku. Do Bielska-Białej przyjechał wówczas legendarR e l a c j e ny amerykański saksofonista Charles Lloyd, który wspólnie z hinduskim mistrzem tabli Zakirem Hussainem i rewelacyjnym perkusistą rodem z Teksasu – Erikiem Harlandem wykonali, określany jako kosmiczny, projekt Sangam. Trio w tydzień po bielskim koncercie wystąpiło w Oslo podczas ceremonii wręczenia Pokojowych Nagród Nobla. Na scenie BCK czarował również perfekcyjną techniką John Scofield, amerykański gitarzysta, którego nazwisko nieprzerwanie od początku lat siedemdziesiątych gości na szczytach światow ych jazzow ych rankingów. Podobnie jak Sangam również i jego muzyczny projekt This Meets That – wykonywany z basistą Steve’em Swallowem i perkusistą Billem Stewartem – były polskimi premierami. Bielszczanie, jako pierwsi na świecie, mogli natomiast oklaskiwać najnowszą, międzynarodową formację Tomasza Stańki, a dzięki transmisji w III Programie Polskiego Radia koncertu mogła bezpośrednio z sali Bielskiego Centrum Kultury słuchać cała Polska. Wydarzeniem najwyższych lotów stał się, jedyny w Europie, występ słynnego chicagowskiego awangardzisty Roscoe’a Mitchella, improwizującego z formacją Note Factory Group. Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej to nie tylko muzyka. Obok koncertów podczas festiwalu odbywa się wiele innych imprez artystycznych. Są wystawy plastyczne i fotograficzne, multimedialne pokazy i projekcje filmów. Zawsze panuje wspaniała atmosfera, a jazzfani zastanawiają się, kto przyjedzie do Bielska-Białej za rok. Tomasz Stańko gwarantuje, że, jak dotychczas, nasze miasto będzie rozbrzmiewało muzyką w najlepszym wykonaniu, a jazzowych sław i artystycznych doznań najwyższych lotów z pewnością nie zabraknie. Gary Peacock Archiwum Bielskiego Centrum Kultury I n t e r p r e t a c j e 15 Jan Picheta Uczniowie pierwszej klasy liceum (wydział rzeźby) i ogniska plastycznego w Bielsku, rok 1948. Od lewej: Antoni Tośta, Wanda Tomiczek, August Dyrda, Eugeniusz Kwerko, Edward Piwowarski – nauczyciel rzeźby, Stanisław Sikora, Florian Donocik, Wacław Mazurek, Jan Skibski, przed nimi Marian Koim 16 R e l a c j e D roga do piękna W latach 1947–1948 powstało kilka dominujących w pejzażu Bielska-Białej instytucji kultury. 1 września 1947 r. zaczęło działać Liceum Technik Plastycznych. 7 grudnia tegoż roku odbył się pierwszy spektakl Teatru Kukiełek Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Banialuka. 14 lutego 1948 r. otwarto Muzeum Miejskie. W tymże roku przeniesiono z Wisły do Bielska Eksperymentalne Studio Filmów Rysunkowych. Rozkwit nowych instytucji kulturalnych miał z jednej strony źródła personalne, a z drugiej tkwił w charakterze obu miast oraz kulturalnych tradycjach. Tuż po wojnie w Bielsku i sąsiedniej Białej znaleźli się ludzie, którzy byli związani mocno z Beskidami już w czasach II Rzeczypospolitej, tacy jak plastycy Jerzy Zitzman, Stanisław Oczko i Jan Chwierut czy muzycy Julian Lewinger-Lewiński i Władysław Koterbski. Los rzucił tu również wybitnych twórców z innych regionów kraju, np. rzeźbiarz Edward Piwowarski przyjechał z Warszawy, poeta Zygmunt Lubertowicz z Nowego Sącza, malarz Zenobiusz Zwolski z Katowic, a rysownik Władysław Nehrebecki z Borysławia. Włókienniczy charakter Bielska i Białej powodował, że szczególnie plastycy mogli znaleźć zatrudnienie w rozwiniętym przemyśle lub szkolnictwie zawodowym. Rozwój kulturalny obu miast miał także korzenie w międzywojennej polskiej tradycji. U źródeł W obu miejscowościach działały w dwudziestoleciu międzywojennym polskie amatorskie zespoły teatralne czy chóralne. Bielsko nie miało stałej polskiej sceny, ale przyjeżdżały teatry z Krakowa i Katowic. Tu tworzyli wybitni artyści, jak Adam Bunsch czy Jakub Glasner. W pobliskiej Bystrej osiadł Julian Fałat. Inspirująco oddziaływali na środowisko również Jan Chwierut, Bertold Piotr Oczko czy Franciszek Zitzman – w młodości twórca lalek dla Zielonego Balonika w Krakowie, a później także kukiełek dla swego syna Jerzego. W czasach gimnazjalnych to właśnie młody Jerzy Zitzman terminował u znakomitego bielskiego drzeworytnika Jakuba Glasnera, w którego pracowni powstawały grafiki do kwartalnika gimnazjów w Bielsku, Cieszynie, Pszczynie, Żywcu, Wadowicach. Z czasopismem współpracowali nie tylko uczniowie, lecz również ich opiekunowie: Zofia Kossak-Szczucka, Julian Przyboś, Emil Zegadłowicz, Gustaw Morcinek. Jerzy Zitzman pisywał również recenzje z przedstawień, m.in. o premierze Dam i huzarów w wadowickim gimnazjum, w których jedną z głównych ról powierzono Karolowi Wojtyle. W bielskiej filii katowickiego Instytutu Muzycznego kształciły się talenty pod okiem kierownika Juliana Lewingera-Lewińskiego. Instytucją istotną dla życia towarzyskiego i artystycznego był salon Kazimiery Alberti. Poetka mieszkała w Białej, aczkolwiek była żoną starosty bielskiego. W salonie gościł m.in. Stanisław Ignacy Witkiewicz ze swoją firmą portretową. W Bielsku istniały też od wielu lat silne artystyczne tradycje niemieckie, austriackie i żydowskie. Dlatego mogły rozwinąć się tak wyraziste osobowości twórcze, I n t e r p r e t a c j e jak wiedeńska śpiewaczka Selma Kurz czy amsterdamski artysta teatru Karl Guttmann, który na trzy lata przed śmiercią (1995) zdążył jeszcze zrealizować z zespołem Teatru Polskiego sztukę na swej pierwszej, bielskiej scenie. Zamek sztuk jeden Tradycje tradycjami, a nie byłoby powojennego życia artystycznego Bielska bez Stanisława Oczki. Ten z urodzenia kozianin był malarzem i pasjonatem sztuki. Co prawda studia z historii sztuki i archeologii ukończył w 1950 roku, ale sztuką zajmował się wcześniej. Nie umilkły jeszcze echa wystrzałów sowieckiej artylerii, a on już został kierownikiem referatu kultury w bielskim starostwie powiatowym. W referacie zatrudnił się również Jerzy Zitzman, który otrzymał polecenie przejęcia zamku od radzieckich wojskowych. Jeden z nich kazał mu potwierdzić to na kartce papieru. Jerzy Zitzman napisał: Kwituję odbiór zamku, sztuk jeden. To dzięki zapobiegliwości Stanisława Oczki zamek zaczął żyć kulturą. Tam znalazł siedzibę oddział Związku Polskich Artystów Plastyków. Bielscy artyści uratowali też pamiątki po Julianie Fałacie oraz samą Fałatówkę w Bystrej Śląskiej. Pierwsza wystawa obrazów środowiska bielskiego ZPAP odbyła się w zamku Sułkowskich 30 września 1945 r. Wystawiali m.in.: Jan Chwierut, Anna Golonkowa, Stanisław Oczko, Jan Skawiński, Tomasz Woźniak, Jan Zipper, Jerzy Zitzman, Zenobiusz Zwolski. Świadkowie wernisażu potwierdzali, że nikt nie krył łez. 10 grudnia 1945 r. rozpoczęła na zamku działalność prywatna Szkoła Malarstwa, Rzeźby i Grafiki w Bielsku. Jej kierownikiem został Stanisław Oczko, a wykłady za symbolicznym wynagrodzeniem prowadzili również Jan Chwierut, Franciszek Dudziak, Jerzy Zitzman, Szczepan Olszowski i Zenobiusz Zwolski. Później dołączyli jeszcze m.in. Monika i Edward Piwowarscy (notabene rodzice znanego filmowca Radosława Piwowarskiego, który przyszedł na świat w Olszówce Dolnej). Bielskie szkolnictwo artystyczne przeszło na garnuszek państwa 1 września 1947 r. Z prywatnej szkoły wyłoniły się dwie placówki: Liceum Technik Plastycznych i Ognisko Kultury Plastycznej. O prężności ówczesnego środowiska bielskich plastyków świadczyło ponadto zorganizowanie Pierwszej Ogólnośląskiej Wystawy Sztuki, której wernisaż odbył się 14 kwietnia 1946 r. Udział wzięło 102 twórców, którzy zaprezentowali 236 dzieł malarstwa, grafiki, rzeźR e l a c j e by i tkactwa artystycznego. Ślązacy zastanawiali się, dlaczego taką wystawę można było zorganizować w małym Bielsku, a nie w wojewódzkiej metropolii. W Katowicach nie było jednak Stanisława Oczki... Mistrzowskie lekcje To właśnie Stanisław Oczko zgromadził w Liceum Technik Plastycznych znakomite grono pedagogów, którzy stworzyli niepowtarzalny świat twórczych pasji. Rzeźbę prowadził absolwent warszawskiej ASP Edward Piwowarski, który studiował m.in. z Alfonsem Karnym i Stanisławem Sikorą. Absolwent pierwszego rocznika, fotografik Marian Koim wspomina, że siedmioosobowa grupa kandydatów na rzeźbiarzy tworzyła wspaniałe grono, a Edward Piwowarski oddał im wszystkie swoje artystyczne siły. Swych podopiecznych zabrał na wycieczkę po zrujnowanej stolicy. Uczniowie gościli również w tamtejszej ASP oraz w pracowniach kolegów mistrza – Stanisława Sikory i Mariana Wnuka. Rzeźbę w kamieniu prowadził Antoni Biłka, który wykonywał m.in. projekty Xawerego Dunikowskiego do pomnika Powstańców Śląskich na Górze Świętej Anny. Przez pewien czas nauczycielem był Franciszek Suknarowski (z gorzeńskiego kręgu Emila Zegadłowicza). Języka polskiego uczył poeta i miłośnik gór Zygmunt Lubertowicz, twórca fraszek o swych uczniach i kolegach – profesorach. Marian Koim zapamiętał jedną: Mistrz Piwowar z żółtej gliny lepi baby jak pierzyny. Stanisław Oczko sam uczył w atrakcyjny sposób. Uważał, że lekcje historii z największym pożytkiem odbyć się mogą tam, gdzie mieści się najwięcej w Polsce dzieł sztuki i architektury na metrze kwadratowym. Dlatego zabrał uczniów na pięciodniową wycieczkę do Krakowa. Dwa dni młodzież spędziła na Wawelu, a resztę w tamtejszych kościołach i muzeach. Do grona pedagogów należeli ponadto Jerzy Zitzman (malarstwo i rysunek) oraz Stanisław Szpineter (liternictwo). Śpiewu nauczał Władysław Koterbski (ojciec słynnej piosenkarki Marii), prowadził chór szkoły muzycznej i plastycznej, najlepszy wówczas w województwie. Uczennice pierwszego rocznika PLTP w drodze do szkoły – od lewej: Barbara Warmus, Irena Goleniowska, Janina Szołdra, Antonina Wietrzna Marian Koim I n t e r p r e t a c j e 17 Rok 1955, aktorzy Banialuki (od lewej): Edwin Spólnik, Urszula Studencka, Irena Zitzman, Marian Konieczny, Henryk Machalica, Eustachy Kasolik Zespół Banialuki, lata 50., pierwszy z prawej Andrzej Łabiniec, Irena Wojutycka, Irena Zitzman, Danuta Budniok 18 Życie artystyczno-towarzyskie rozkwitało. Słynne były urządzane przez uczniów bale, na których bawili się także profesorowie. Szczęśliwy okres początkowego pędu do nauki, twórczych uniesień i beztroskich zabaw skończył się jednak po trzech latach. Na emeryturę odszedł Zygmunt Lubertowicz, Edward Piwowarski przeniósł się do ukochanej stolicy, a Jerzy Zitzman założył teatr lalek i otrzymał dyrektorski etat. Kraj pokryła noc komunizmu. Artystyczne wypowiedzi ograniczano do dekoracji z okazji świąt państwowych i portretów przodowników pracy z kielnią, sierpem i młotem. Atmosfera w bielskim liceum stawała się coraz bardziej gęsta. Niektórzy uczniowie przenieśli się nawet do Katowic, aby tam zdawać maturę. Komunistyczny terror zelżał dopiero w połowie lat 50. Mimo aberracji ideologiczno-terrorystycznych już wówczas zamkowe mury szkoły opuścili tak znani wychowankowie, jak pierwszoroczniacy Marian Koim, Jan Habarta i Eustachy Matejko, a następnie wybitni twórcy Karol Śliwka, Jan Kucz czy Ryszard Otręba. Po nich z maturalnym świadectwem opuszczali szkołę twórcy tej klasy, co Natalia LL, Michał Kliś, Bogusław Kierc, Jadwiga Smykowska czy Jerzy Igor Mitoraj. Lalki z „Plastyka” Bielska szkoła plastyczna miała swój udział także w powstaniu Teatru Lalek Banialuka, którego pierwszy spektakl odbył się 7 grudnia 1947 r. To właśnie nauczyciel bielskiego „Plastyka” Jerzy Zitzman i jego przyjaciel z czasów studenckich Zenobiusz Zwolski założyli Teatr Kukiełek Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Banialuka, który znalazł siedzibę R e l a c j e w pomieszczeniach po restauracji przy ul. 1 Maja 7. Baśń O Marysi sierotce i złotookiej sroczce specjalnie na inaugurację działalności lalkowej sceny napisał inny nauczyciel bielskiego „Plastyka”, poeta Zygmunt Lubertowicz. Zenobiusz Zwolski z Jerzym Zitzmanem zetknął się na studiach w krakowskiej ASP. Razem występowali m.in. w spektaklu Śmierć Tintagilesa (1938) wedle Maurycego Maeterlincka w wykonaniu Efemerycznego (i Mechanicznego) Teatrzyku Lalek Tadeusza Kantora. Był to debiut reżyserski twórcy Umarłej klasy. Po wojnie los rzucił Zenobiusza Zwolskiego do Bielska. Z Wojewódzkiego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, w którym pracował, został delegowany w 1945 r. do Bielska na stanowisko powiatowego pełnomocnika. Cenzorski epizod był krótkotrwały, ale przydał się, gdy starzy przyjaciele zechcieli założyć teatr lalek. W przestronnym lokalu cenzora mieściły się nie tylko pracownie artystów, ale także pierwsza sala prób. Stanisław Bańbuła, szef Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, zgodził się na stworzenie pod jego egidą teatru. Miał tylko jeden warunek, wedle którego wygospodarował zaledwie dwa etaty – dyrektorskie, dla Jerzego Zitzmana i Zenobiusza Zwolskiego. Obaj artyści nie mieli jednak pojęcia o prowadzeniu sceny lalkowej i gdyby nie pomoc następcy Stanisława Bańbuły, Banialuka mogła nie przetrwać. To właśnie nowy szef RTPD Stanisław Klimczak okazał się mężem opatrznościowym. Jak wspominała onegdaj aktorka Helena Zwolska, to Stanisław Klimczak o wszystko się starał, poczynając od miejsc na próby i występy, poprzez działanie administracji, a na aktorskich pensjach kończąc. W tworzeniu lalek i dekoracji brali udział uczniowie bielskiego „Plastyka” (Róża Czaplewska została później aktorką Banialuki) i wychowankowie Państwowego Ogniska Kultury Plastycznej. Kilku z nich uczestniczyło również w premierowym przedstawieniu, którego obsadę stanowili: Jerzy Zitzman, Zenobiusz Zwolski, Róża Czaplewska, Wacław Mazurek, Irena Goleniowska, Rudolf Grzywacz, Henryk Kluba, Irena Zitzman, Janina Szołdra i Anna Schmidt. Przedstawienia pierwszej baśni cieszyły się sporą popularnością. Obejrzało je ponad trzy tysiące dzieci. Wiatr od wschodu Nikt z artystów amatorów Banialuki nie miał początkowo obycia ze sceną czy parawanem. Sztuki poruszania kukiełek uczono się bezpośrednio na scenie. Jedną z pierwszych aktorek, która posiadła tę umiejętność, I n t e r p r e t a c j e była Irena Wojutycka. Grała później i reżyserowała na krajowych scenach, wykładała m.in. w łódzkiej szkole filmowej i odkryła talent aktorski Krzysztofa Majchrzaka. Prawdziwi nauczyciele bielskich artystów przybyli jednak ze wschodu... W październiku 1948 r. do Bielska zawitał Siergiej Obrazcow z czołowym aktorem swego teatru Eugeniuszem Sperańskim. Oni właśnie pokazali bielszczanom, jak się prowadzi kukiełki i pacynki. Ponoć to dopiero oni ożywili bielskie lale. Teatr podówczas nie miał jeszcze stałej siedziby. W 1948 r. trafił nawet do dawnej sali dancingowej hotelu Prezydent. 1 stycznia 1950 r. Banialukę upaństwowiono, a już 9 lutego teatr spłonął. Wkrótce przeniesiono go do dawnej loży masońskiej B’nej B’rith przy ul. F. Chopina. Stałą siedzibę otrzymał dopiero w 1958 r., w budynku byłego klubu sportowego Makabi. Banialuka borykała się nie tylko z problemami lokalowymi. Przez lata 50. i 60. minionego stulecia była sceną objazdową. Docierała ze spektaklami dla dzieci do miejscowości powiatu częstochowskiego i góralskich przysiółków. W Rajczy czy Ujsołach gospodarze nocowali aktorów w budynkach gospodarczych – stajniach czy stodołach i jeszcze kazali sobie za to płacić. W pierwszej połowie lat 50. w sztuce niepodzielnie dominował socrealizm, a w repertuarze bielskiej sceny – sztuki edukacyjne. Niektórzy artyści źle się czuli w atmosferze nowych czasów. Należał do nich m.in. założyciel klanu aktorskiego, pochodzący z Chybia Henryk Machalica, który rozpoczął w Banialuce swoją sceniczną karierę w 1953 r., aby potem dać się ponieść nurtowi teatru dramatycznego. Później, przez cztery sezony, grał tu jego syn Aleksander. Z czasem rosła ranga bielskiej sceny lalkowej. Dlatego za jej parawanem występowali nie tylko wybitni aktorzy. Dla Banialuki tworzyli najbardziej znani artyści – reżyserzy, scenografowie, kompozytorzy. Sam Krzysztof Penderecki napisał muzykę do dziesięciu spektakli. R e l a c j e Związani są z nią mocno także ludzie, którzy w jej salach się wychowali. Jako dziecko spektakle oglądał aktor, reżyser, scenograf, poeta i krytyk literacki Bogusław Kierc. Do dziś pamięta rozmowę z Jerzym Zitzmanem, dzięki której poważnie potraktował świat teatru. Tu pracowała mama Jerzego Stuhra, dzięki czemu chłopak mógł chłonąć sceniczną atmosferę. Partyjny patronat Zupełnie inną historię miały początki bielskiej animacji filmowej. Dzieckiem rodzącej się propagandy komunistycznej było Eksperymentalne Studio Filmów Rysunkowych, którego powstanie zainicjował Zdzisław Lachur. Katowicki plastyk skupił spore grono fanatyków filmu, w którym znaleźli się jego brat Maciej, Władysław Nehrebecki, Wacław Wajser, Leszek Lorek, Alfred Ledwig, Mieczysław Poznański, Aleksander Rohoziński, Wiktor Sakowicz i Rufin Struzik. Spośród współzałożycieli studia tylko Maciej Lachur i Leszek Lorek mieli za sobą studia w krakowskiej ASP, pozostali – jak to ujął Marian Giżycki – mieli tylko wiarę w powołanie. Jak wspominał z okazji 20-lecia istnienia SFR Leszek Mech, etatów i finansowej pomocy udzieliła życzliwa redakcja „Trybuny Robotniczej” w Katowicach. Szczodrymi opiekunami młodej placówki kulturalnej byli ówcześni działacze partyjni. Mimo tak możnego patronatu trudności lokalowe sprawiły, że studio przeniesiono najpierw do Wisły, a następnie w roku 1948 do Bielska. Do połowy lat 50. artyści SFR narzekali na jakość farb i pędzelków, którymi musieli się posługiwać. Początkowo nie było w ogóle stosownych klisz. Roman Nehrebecki, syn słynnego reżysera wspomina, że jeszcze w Wiśle animatorzy musieli oczyszczać do białości stare klisze rentgenowskie z tamtejszego sanatorium, aby móc wykorzystywać je do tworzenia filmów. Pierwsza premiera Banialuki, 7.12.1947: O Marysi sierotce i złotookiej sroczce Zygmunta Lubertowicza, reż. i scenogr. Jerzy Zitzman i Zenobiusz Zwolski Jedno z głośniejszych i ważniejszych przedstawień w historii polskiego teatru lalek: Koziołek Matołek Kornela Makuszyńskiego, reż. Jan Dorman, scenogr. Andrzej Łabiniec, muz. Tadeusz Kirschner, prem. 5.03.1961 Archiwum Banialuki I n t e r p r e t a c j e 19 Zdjęcie górne: Lechosław Marszałek, Jerzy Schonborn, Zdzisław Poznański, Wacław Wajser, Władysław Nehrebecki Władysław Nehrebecki (pierwszy z lewej) z grupą współpracowników Archiwum Studia Filmów Rysunkowych Możny patronat nie gwarantował także, iż film ukaże się w kinach. Pierwsze trzy filmy nie dostąpiły tego zaszczytu. Tak było z premierową produkcją Czy to był sen Zdzisława Lachura, a także pierwszym filmem Władysława Nehrebeckiego Traktor A1. Partyjni cenzorzy zarzucali bielskim obrazom błędy w koncepcji scenariusza, zbyt formalistyczne ujęcie rysunku, a także... dezaktualizację problemu. Dopiero w 1950 r. Wilk i niedźwiadki Wacława Wajsera oraz O nowe jutro Leszka Lorka były rozpowszechniane w kinach. Filmy miały charakter propagandowy i były przeznaczone dla dorosłych. Jak mówi obecny dy- rektor SFR Zdzisław Kudła, animacją dla dzieci bielscy twórcy zajęli się prawdopodobnie dopiero po namowie Aleksandra Forda na początku lat 50. Władysław Nehrebecki twierdził, że początki studia były więcej niż amatorskie – z powodu problemów technicznych i braku tradycji filmowych. On sam z pędzlem stykał się co prawda od trzeciego roku życia, ale kamerę po raz pierwszy miał w ręku 5 czerwca 1947 r. Pomysłodawca Bolka i Lolka wyznał, iż jego film Traktor A1 był nieudolny i dobrze się stało, że znalazł się na półce, miał jednak zwartą konstrukcję dramaturgiczną i jednolitą formę plastyczną, odbiegającą od modelu filmu disneyowskiego. Co prawda Walt Disney był inspiratorem poczynań młodych pasjonatów ze Studia Filmów Rysunkowych (taką nazwę przyjęło studio w 1956 r.), ale w późniejszym czasie zasłynęli odejściem od amerykańskiego wzorca, na rzecz prymatu scenariusza i fabuły. Tym, co łączyło filmowców z Bielska, była pasja tworzenia. Jak wspomina Roman Nehrebecki, jego ojciec i inni twórcy nie liczyli godzin. Praktycznie przebywali cały czas w studiu. Czasem przypominali sobie o jedzeniu, piciu i innych koniecznych czynnościach fizjologicznych. Wtedy ktoś przyrządzał posiłek dla wszystkich. Rodziny Władysława Nehrebeckiego i Lechosława Marszałka mieszkały zresztą w siedzibie studia przy ul. Cieszyńskiej. Droga do piękna To autentyczne pasje twórcze sprawiły, że – jeśli się można tak wyrazić – komórka propagandy komunistycznej przekształciła się w artystyczny salon, w którym brylowali Bolek i Lolek, znani na wszystkich kontynentach dziecięcy bohaterowie filmowi. Podobnie zdumiewającą drogę przeszli zresztą artyści wychowani w Liceum Technik Plastycznych czy twórcy Banialuki. Uczniowie PLTP zaczynali od dekorowania sal z okazji jubileuszowych akademii „ku czci”, aby zakończyć artystyczną drogę w znakomitych miejscach ekspozycyjnych na ulicach Paryża czy Ogrodów Boboli we Florencji. Artyści Teatru Lalek Banialuka wyszli zza parawanu, spoza którego niewprawnymi dłońmi próbowali kierować kukiełkami. Ich lalki były najwyraźniej jednak niezwykle pojętne, skoro we współpracy z nimi mogli stworzyć tak urzekające widowiska, jak Samotność z tekstami Brunona Schulza czy Piękna i Bestia. Można metaforycznie powiedzieć, że w ciągu 60 lat zawędrowali od bestii do piękna. 20 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e Krzysztof Szelong Bibliotheca Tessinensis W 2004 r. staraniem Książnicy Cieszyńskiej oraz Ośrodka Dokumentacyjnego Kongresu Polaków w Republice Czeskiej ukazały się dwie edycje źródłowe, inicjujące serię wydawniczą „Bibliotheca Tessinensis”. Pierwsza z nich, przygotowana do druku przez Wacława Gojniczka, zawierała materiały genealogiczne i heraldyczne do dziejów szlachty księstwa cieszyńskiego, zebrane na przełomie XVIII i XIX w. przez ks. Leopolda Jana Szersznika1. Druga, opracowana przez Józefa Szymeczka, obejmowała dokumenty odnoszące się do wzajemnych relacji pomiędzy organami państwa a reprezentacjami grup wyznaniowych i narodowych na czeskim obszarze Śląska Cieszyńskiego w okresie powojennym2. Obie publikacje przyjęto z zainteresowaniem, czego wyrazem stały się pochlebne recenzje, w krótkim czasie ogłoszone na łamach kilku periodyków naukowych w Czechach, Polsce i w Niemczech3. Recenzenci, podnosząc walory cieszyńskich edycji, ich przydatność w badaniach historycznych, zgodnie wyrażali nadzieję, iż w przyszłości za pośrednictwem serii „Bibliotheca Tessinensis” systematycznie upowszechniane będą materiały źródłowe do dziejów Śląska. Konstatacje te, świadczące o trafnym wyborze celów i formy wydawnictwa, stały się ważnym argumentem przemawiającym za nadaniem mu trwałych, formalnych ram i podjęciem prac nad edycją kolejnych tomów. Realizując to założenie, Książnica Cieszyńska oraz Ośrodek Dokumentacyjny Kongresu Polaków w Republice Czeskiej powołały wspólną Radę Naukową Serii „Bibliotheca Tessinensis”, w skład której weszli polscy i czescy źródłoznawcy oraz historycy regionu. Pod kieR e l a c j e runkiem Rady dokonano przeglądu i weryfikacji instrukcji wydawniczej serii, a także przyjęto długofalowy program edytorski. Ostatecznie zaś 16 maja 2006 r. Książnica Cieszyńska i Ośrodek Dokumentacyjny zawarły formalną umowę normującą zasady współpracy wydawniczej. Zgodnie z założeniami przyjętymi już w odniesieniu do dwóch pierwszych tomów, w umowie postanowiono, iż seria ukazywać się będzie równolegle po obu stronach polsko-czeskiej granicy w postaci dwóch podserii, zatytułowanych „Series Polonica” oraz „Series Bohemica”, redagowanych podług ujednoliconych zasad i zachowujących jednakowy układ typograficzny, szatę graficzną, a także ciągłą numerację w ramach całej serii. Równolegle z przygotowaniami organizacyjnymi przebiegały prace nad edycją dwóch kolejnych tomów wydawnictwa. W czerwcu 2007 r., jako drugi tom swojej podserii, Ośrodek Dokumentacyjny Kongresu Polaków w Republice Czeskiej oddał do rąk czytelników edycję szyfrogramów pomiędzy sierpniem 1945 r. a marcem 1949 r. wymienianych przez warszawskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych z jego dyplomatycznym przedstawicielstwem w Pradze. Zbiór ten przechowywany jest obecnie w Archiwum MSZ w Warszawie. W edycji, przygotowanej do druku przez czeskiego historyka, dr. Jiřího Friedla, ogłoszono w całości lub w części 298 szyfrogramów dotyczących Zaolzia. Materiał ten, odsłaniając nieznane dotąd kulisy powojennego sporu o przynależność państwową Śląska Cieszyńskiego, stanowić może nie tylko cenną Krzysztof Szelong – historyk, dyrektor Książnicy Cieszyńskiej w Cieszynie. I n t e r p r e t a c j e 21 Leopold Jan Szersznik, Materiały genealogiczno-heraldyczne do dziejów szlachty księstwa cieszyńskiego, wyd. Wacław Gojniczek, red. nauk. Rościsław Żerelik, Książnica Cieszyńska, Cieszyn 2004 („Bibliotheca Tessinensis” 1, „Seria Polonica” 1). 2 Stát, církev a národ v československé části Těšínského Slezska (1945–1953), ed. Józef Szymeczek, odpovědný red. Marian Steffek, Kongres Poláků v České republice. Dokumentační centrum, Český Těšín 2004 („Bibliotheca Tessinensis” 2, „Seria Bohemica” 1). 3 I. Baran, „Slezský Sborník ” 2004, č. 4; J. Cuhra, „Soudobé dějiny” 2004, č. 4; K. Jaworski, Szlachta księstwa cieszyńskiego, „Zwrot” 2004, z. 9; T. Krejčík, „Genealogické a heraldické informace” 2004; (rd): Rarytas... darmowy, „Głos Ziemi Cieszyńskiej” 2004, nr 50; M. Ruchniewicz, „Jahrbuch des Bundesinstitut für Kultur und Geschichte der Deutschen im Östlichen Europa” 2004; D. Adamska, „Sobótka” 2005, nr 1; P. Cibulka, „Slovanský přehled” 2005, č. 2; K. Müller, P. Tesař, Bibliotheca Tessinensis – nový ediční projekt k dějinám Těšínska, „Archivní časopis” 2005, nr 2; J. Pánek, „Český časopis historický” 2005, č. 1; G. Pańko, „Sobótka” 2005, nr 2; J. Tomaszewski, „Przegląd Historyczny” 2005, z. 1; W. Kessler, „Ostdeutsche Familienkunde” 2006, H. 3. 4 Zaolzie w świetle szyfrogramów polskiej placówki dyplomatycznej w Pradze oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie (1945–1949), wyd. Jíří Friedl, współpr. red. Marian Steffek, Kongres Polaków w Republice Czeskiej. Ośrodek Dokumentacyjny, Czeski Cieszyn 2007 („Bibliotheca Tessinensis” 3, „Series Bohemica” 2). 5 Aloys Kaufmann, Gedenkbuch der Stadt Teschen, hrsg. Ingeborg Buchholz‑Johanek und Janusz Spyra, Red. Janusz Spyra, TL. 1‑3, Książnica Cieszyńska, Cieszyn 2007 („Bibliotheca Tessinensis” 4, „Series Polonica” 2). 1 22 R e l a c j e omoc w badaniach nad dziejami regionu, który w XX p w. kilkakrotnie stawał się przedmiotem polsko-czeskiego konfliktu, ale – jak wolno sądzić – zastosowanie znajdzie też w pracach badawczych o znaczeniu ponadregionalnym, odnoszących się do stosunków międzynarodowych, szczególnie widzianych przez pryzmat procesu kształtowania się podporządkowanego Moskwie bloku państw „demokracji ludowej”. Pamiętać bowiem należy, iż powojenny konflikt o Śląsk Cieszyński rozgrywał się w okresie, gdy w obu pozostających w sporze państwach trwały przygotowania do przejęcia pełni władzy przez partie komunistyczne i w takim kontekście treść szyfrogramów odczytywać daje się także w odniesieniu do roli i znaczenia, jakie komuniści skłonni byli w owym czasie przypisywać tradycyjnie pojętym interesom narodowym4. Książnica Cieszyńska jako drugi tom swojej podserii ogłosiła drukiem jedno z najbardziej fundamentalnych źródeł do dziejów Cieszyna, a mianowicie Gedenkbuch der Stadt Teschen, kronikę miasta pochodzącą spod pióra Aloysa Kaufmanna (1772–1847), burmistrza Cieszyna w latach 1814–1847. Dzieło to w oryginale obejmuje cztery tomy tekstu autorskiego oraz dwa tomy sporządzonych przez Kaufmanna odpisów dokumentów historycznych. Kronika przedstawia dzieje miasta, poczynając od jego legendarnego założenia w 810 r. aż do 1822 r. Jej autor, inaczej niż wielu współczesnych mu kronikarzy, nie ograniczył swoich kwerend do wcześniejszych opracowań historycznych, ale sięgnął po dokumenty źródłowe, przede wszystkim z zasobów archiwum miejskiego, które wcześniej – jako syndyk miejski – uporządkował. Doskonała znajomość źródeł i wierność nowoczesnym, ukształtowanym pod wpływem Oświecenia, zasadom naukowego krytycyzmu pozwoliły mu przygotować dzieło nie tylko rozległe i szczegółowo prezentujące wszystkie aspekty dziejów Cieszyna (historia polityczna, społeczna, gospodarcza i kultury), ale i cechujące się wyjątkowym obiektywizmem. Dodatkowym, niezwykle istotnym walorem Kroniki jest rudymentarny charakter wykorzystanych przez Kaufmanna źródeł. W ciągu bowiem ostatnich 150 lat większość z nich zaginęła bądź też została zniszczona. O skali owych strat, a zarazem o znaczeniu Kroniki niech zaświadczy fakt, iż tylko spośród 165 dokumentów, których odpisy autor zamieścił w swojej pracy, aż 120, w tym wiele średniowiecznych, nie zachowało się do czasów współczesnych. Można domniemywać, że analogiczne proporcje występują także w odniesieniu do źródeł, któ- rych Kaufmann nie zdołał przepisać, a jedynie w autorskiej części swojego opracowania wykorzystał zaczerpnięte z nich informacje. Błędem byłoby wszakże rozpatrywanie znaczenia Kroniki miasta Cieszyna tylko w wymiarze lokalnym. Znaleźć ona bowiem może zastosowanie w badaniach odnoszących się do całego obszaru Górnego Śląska, przede wszystkim w sferze komparatystyki, ale także – ze względu na obfitość faktografii związanej z dziejami innych, poza Cieszynem, górnośląskich miast – bezpośrednio, jako źródło nieznanych dotąd informacji. Trudna do przecenienia pozostaje również jej rola w badaniach w zakresie nauk pomocniczych historii, zwłaszcza dyplomatyki, a także w pracach zorientowanych na historię śląskiej historiografii. Publikacja Kroniki miasta Cieszyna, dotąd – ze względu na pokaźną objętość – ogłaszanej tylko w niewielkich fragmentach i to w ramach amatorskich edycji, wnieść powinna więc nie tylko istotny wkład w rozwój badań dotyczących Cieszyna, ale i przyczynić się do znacznego poszerzenia wiedzy na temat dziejów innych miejscowości Górnego Śląska. Podstawę edycji Gedenkbuch der Stadt Teschen stanowiły wyniki prac, jakie w poprzedniej dekadzie z inicjatywy Stiftung Haus Oberschlesien w Ratingen przeprowadziła dr Ingeborg Buchholz-Johanek z Uniwersytetu w Münster, która dokonała transliteracji tekstu źródłowego i zaopatrzyła go w przypisy rzeczowe oraz wprowadzenie. Tak przygotowany materiał – Książnicy Cieszyńskiej udostępniony na podstawie porozumienia zawartego ze Stiftung Haus Oberschlesien – na potrzeby edycji w serii „Bibliotheca Tessinensis” został poddany przez redaktora tomu, dr. Janusza Spyrę wszechstronnej weryfikacji i rozbudowie. Przede wszystkim skolacjonowany i uzupełniony o transliterację czeskojęzycznych dokumentów został odpis tekstu źródłowego. Następnie – na podstawie źródeł archiwalnych oraz najnowszej, głównie polskiej i czeskiej literatury przedmiotu – zweryfikowano i rozbudowano przypisy rzeczowe. Wreszcie poprzez odwołanie się do polskiego i czeskiego stanu badań poszerzony został tekst wprowadzenia, na koniec opracowano indeksy osobowy i miejscowości, bibliografię oraz polsko- i czeskojęzyczne streszczenie. Edycja bowiem ukazała się w oryginalnym języku źródła, tj. po niemiecku. W takim też języku opublikowane zostały wszystkie teksty odredakcyjne. W celu zapewnienia efektom prac edytorskich najwyższych naukowych standardów przed oddaniem edycji do druku poddano ją równoległym recenzjom wydawniI n t e r p r e t a c j e czym trzech historyków, znawców przedmiotu, z Polski, Niemiec i Czech, a mianowicie prof. dr. hab. Krzysztofa Mikulskiego z Torunia, prof. dr. Joachima Bahlckego ze Stuttgartu oraz dr. Karla Müllera z Opawy. Ze względu na pokaźną objętość Kroniki, która wraz z tekstami pochodzącymi od wydawców zajęła niemal 1300 stron formatu B5, edycja ukazała się w postaci trzech woluminów, z których każdy otrzymał twardą, szytą oprawę. Podobnie jak poprzednie tomy serii „Bibliotheca Tessinensis”, także Gedenkbuch der Stadt Teschen wydrukowano na wysokiej klasy papierze bezkwasowym, co – nadając publikacji efektowną i wykwintną formę – zapewnia jej równocześnie co najmniej kilkusetletnią trwałość5. Publikacja kolejnych tomów serii „Bibliotheca Tessinensis” stała się możliwa dzięki subwencjom, uzyskanym zarówno przez Książnicę Cieszyńską, jak i Ośrodek Dokumentacyjny Kongresu Polaków w Republice Czeskiej z programu Interreg IIIA w ramach projektu „Wspólne źródła”. Po stronie polskiej projekt ten zyskał ponadto dofinansowanie Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz Stiftung Haus Oberschlesien w Ratingen, po stronie czeskiej wsparła go z kolei firma Walmark. Dzięki owej pomocy w ciągu niespełna dwóch lat zdołano nie tylko przygotować i ogłosić drukiem dwie ważne edycje źródłowe, ale zrealizowano też wiele działań towarzyszących. Ważnym rezultatem projektu stała się przede wszystkim wystawa źródeł do dziejów Cieszyna, której wernisaż uświetnił we wrześniu 2007 r. prezentację nowo wydanych tomów serii. Ekspozycja, ilustrująca treści ogłoszonej w ramach serii Kroniki miasta Cieszyna, a zarazem odsłaniająca tajniki warsztatu historyka regionalisty, trwała do stycznia 2008 r. w siedzibie Książnicy Cieszyńskiej. Z jej cyfrową prezentacją, która również przygotowana została w ramach projektu „Wspólne źródła”, można się zapoznać w internetowej witrynie serii „Bibliotheca Tessinensis”, pod adresem: www.kc-cieszyn.pl/bt. Niezwykle istotnym elementem projektu stała się także polsko-czesko-niemiecka konferencja naukowa Kronikarz a historyk. Atuty i słabości regionalnej historiografii (20–21 września 2007), która towarzysząc promocji Gedenkbuch der Stadt Teschen, została w istocie zainspirowana pracami nad edycją dzieła A. Kaufmanna. To ostatnie bowiem, będąc opracowaniem kronikarskim, spełnia zarazem elementarne wymogi opracowania naukowego, przez co stanowi zachętę i naturalny punkt wyjścia do podjęcia ogólniejszych rozważań na temat teorii i praktyki regionalnego i lokalnego dzieR e l a c j e jopisarstwa, rozdartego zazwyczaj pomiędzy potrzebami i metodologią profesjonalnych badań historycznych a motywowanymi ideologicznie, czy choćby tylko emocjonalnie aspiracjami amatorskich badaczy lokalnej i regionalnej historii. Wygłoszone w trakcie konferencji referaty podzielone zostały na trzy bloki. Pierwszy obejmował wystąpienia ukazujące współczesną refleksję teoretyczną na temat regionalnego i lokalnego dziejopisarstwa. Autorzy postawili sobie za cel udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy mamy w tym przypadku do czynienia z całkowicie odrębną dziedziną historiografii, czy też raczej z inną perspektywą badawczą i specyficzną metodą poznawania przeszłości. W bloku drugim znalazły się referaty odnoszące się do dziejów regionalnego i lokalnego piśmiennictwa historycznego na Śląsku, od średniowiecza poczynając, a na XIX w. kończąc. Na blok trzeci złożyły się z kolei referaty poświęcone historiografii Górnego Śląska, konfrontujące przedstawione w bloku pierwszym obserwacje teoretyczne z – osadzoną w tradycji historycznej (blok drugi) – współczesną praktyką dziejopisarską. Łącznie referaty przedstawiło dwunastu autorów, m.in.: dr Roland Gehrke (Universität Stuttgart), prof. Peter Johanek (Universität Münster), dr Wojciech Mrozowicz (Uniwersytet Wrocławski), doc. David Papajík (Univerzita Palackého Olomouc), dr Janusz Spyra (Uniwersytet Śląski), prof. Andrzej W. Stępnik (Uniwersytet im. M. Curie-Skłodowskiej w Lublinie), prof. Rafał Stobiecki (Uniwersytet Łódzki). Wszystkie wystąpienia, przygotowane w postaci pisemnej i zebrane przez organizatorów konferencji jeszcze przed jej rozpoczęciem, zostały opracowane w postaci publikacji elektronicznej, która również dostępna jest w internetowej witrynie projektu. Dostępny w internecie e-book z materiałami z konferencji: www.kc-cieszyn.pl/bt Dr Ingeborg Buchholz‑Johanek i dr Janusz Spyra podczas prezentacji Gedenkbuch der Stadt Teschen Archiwum Książnicy Cieszyńskiej I n t e r p r e t a c j e 23 Pastelowe Małgorzata Słonka miasto Na wystawach współczesnego malarstwa czy rysunku rzadko można znaleźć prace, których tematem jest miejski pejzaż, popularny w sztuce do połowy ubiegłego stulecia. Malarzy wyparli fotograficy. Jednak spojrzenie i środki artystyczne obu grup są całkowicie odmienne. Małgorzata Słonka – polonistka, specjalistka ds. wydawnictw Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej. 24 R e l a c j e – Miasto to twór dynamiczny o skomplikowanej strukturze, podlegającej ciągłym przemianom. Urbanistyczna tkanka miasta to sieć ulic i placów, do których przylegają stare i nowe budynki, gmachy o ciekawej bryle, pokryte interesującym detalem. Te architektoniczne zespoły poddawane są na przestrzeni lat ustawicznemu procesowi przekształceń, przebudowy lub renowacji – mówi Teresa Dudek-Bujarek, historyk sztuki z bielskiego Muzeum. Bielsko-Biała ze swoją ciekawą architekturą, pięknymi detalami zdobiącymi miejskie budowle, uroczymi zakątkami niewątpliwie należy do miast, które mogą dostarczać wizualnych inspiracji. Również ze względu na wyjątkowe walory krajobrazowe wynikające z położenia geograficznego. Wydawać by się mogło, że to wymarzone miejsce do organizowania malarskich plenerów. Tych jednak tutaj nie było. W codziennym funkcjonowaniu rynku sztuki istnieje oczywiście zapotrzebowanie na miejskie pejzaże – i wśród mieszkańców, i wśród turystów. Powstają akwarele, rysunki, obrazy olejne. Ofertę taką można znaleźć choćby w internecie, dotyczy to także Bielska-Białej, a do najpopularniejszych motywów należą XVII‑wieczne podcienia, bielski Rynek, piękne budynki Teatru Polskiego, ratusza czy katedry. Gdybyśmy jednak chcieli obejrzeć współczesne wizerunki miasta nad Białą, może nas spotkać rozczarowanie. Muzeum w swoich zbiorach posiada co prawda kilkadziesiąt obrazów, grafik i rysunków, ale pochodzą one głównie z okresu międzywojennego i powojennego XX wieku. Pozostawili nam je m.in. Adam Bunsch, Jakub Glasner, Richard Harlfinger oraz artyści z Grupy Beskid (wydali nawet tekę grafik z pejzażami miejskimi). Jakiś zaułek, jakaś uliczka, fragment domu, zabudowania fabryczne. Kilka z nich można zobaczyć na stałej ekspozycji, część znajduje się w muzealnych magazynach. Sporo obrazów i grafik wzbogaca stałą wystawę w Muzeum Techniki i Włókiennictwa (oddziale Muzeum w Bielsku-Białej). Pokazują przemysłowe oblicze miasta, a ich autorami są m.in. Ignacy Bieniek, Jan Chwierut, Władysław Zakrzewski i Józef Cempla. Obecnie jednak wiele się zmienia. Całe kwartały miasta ulegają wyburzeniu, a na ich miejscu powstają nowe kompleksy architektoniczne, przekształceniu ulegają także istniejące zespoły, nie mówiąc o całkiem nowych przestrzeniach dodawanych do rozrastającego się organizmu miejskiego. To jeden z powodów, dla których Muzeum w Bielsku-Białej ogłosiło konkurs na pejzażowe przedstawienia miasta, a że rok 2007 był Rokiem Wyspiańskiego, inspiracją stała się ulubiona przez tego artystę technika. I tak zrodził się konkurs pod nazwą Pastelowe miasto Bielsko-Biała. Konkurs skierowany był do profesjonalistów i do studentów ostatnich lat kierunków artystycznych na różnego typu uczelniach. Ograniczenia były dwa: praca miała być wykonana w technice pastelu, a tematem jej musiało być Bielsko-Biała – panorama, weduta, impresja miejska, detal architektoniczny itp. Organizatorzy pozostawili artystom swobodny wybór miejsca, obiektu, pory roku, dając im ponad rok na realizację. – Mimo tak długiego czasu, na konkurs napłynęło stosunkowo niewiele pasteli (zakwalifikowanych do wyI n t e r p r e t a c j e stawy autorów było 15, zaś prac 47). Pewnie to sprawa trudnej techniki i zawężenia tematu – diagnozuje Teresa Dudek-Bujarek, kuratorka konkursu. – Ci, którzy zdecydowali się zmierzyć z tak trudnym wyzwaniem, są przedstawicielami różnych pokoleń i środowisk artystycznych, z całej Polski, w tym z Rzeszowa, Katowic, Zabrza, Sosnowca, Ropczyc, Łodzi, Mrągowa, Lubaczowa, Częstochowy. W grupie tej znalazły się zaledwie dwie bielskie artystki. Ewę Surowiec-Butrym, która pejzaży nie malowała, pewnego wieczoru zafascynowały światła tworzącego się na naszych oczach bulwaru nad Białą. I dzięki temu dała się namówić do udziału w konkursie. Właśnie te światła przyniosły jej zwycięstwo – otrzymała za nie drugą nagrodę (najwyższą). Wernisażowa publiczność szczególnie często i na dłużej zatrzymywała się przy innym jej pastelu: wieczór, w oknie starego, zniszczonego domu, oświetlonego miejską latarnią, stoi samotna postać, nie jest już pierwszej młodości... Nostalgiczna chwila zadumy nad życiem i przemijaniem. Oprócz widoków starego miasta Ewa Surowiec-Butrym zaprezentowała także prace ciekawie zderzające dawne z nowym – starą zabytkową architekturę z nowoczesnymi elementami miejskiego krajobrazu. To zdecydowanie najbardziej interesujący zestaw prac konkursowych. Drugą związaną z Bielskiem-Białą pastelistką jest Joanna Kwiecińska-Władyczka (szczecinianka, mieszkająca w mieście nad Białą od niespełna dwóch lat), która zdobyła w konkursie wyróżnienie za delikatne, impresyjne pejzaże. Obok najczęstszych pasteli suchych na papierze pojawiły się też rysunki wykonane tłustymi kredkami – i na papierze, i na płótnie, co dało ciekawe zróżnicowanie środków formalnych. Można powiedzieć, że zgodnie z potocznym odbiorem słowa „pastelowy” z obrazów i rysunków, które przez prawie trzy miesiące mogliśmy oglądać w muzealnej galerii wystaw czasowych, Bielsko-Biała ukazało swoje pełne uroku oblicze, niekiedy kolorowe, czasem nostalgiczne, innym razem zaskakujące. Obok widoków realistycznych były impresyjne pejzaże przetworzone, kompilowane czy zwielokrotnione. Czasem powstało jakieś studium z natury, oddające urok starego miasta lub jego detalu. Czasem wręcz spojrzenie syntetyczne. Oglądając wystawę, można było odnieść wrażenie, że niektórzy artyści znają Bielsko-Białą z autopsji, inni rysowali je jednak na odległość, na przykład z wykorzystaniem starych pocztówek, a zapewne także opracowań z zakreR e l a c j e su historii sztuki czy architektury oraz internetowych witryn. Jednak to spojrzenie współczesne zdecydowało moim zdaniem o wartości przedsięwzięcia. Wystawa zaciekawiła bielszczan i przybywających do miasta turystów. Chętnie ją odwiedzali, szukali miejsc przedstawionych w pracach, próbowali odgadywać, skąd pochodzą poszczególne obiekty czy detale. Dzięki konkursowi wzbogaciły się muzealne zbiory – jeden pastel (w tym prace nagrodzone) każdego z zakwalifikowanych na wystawę artystów pozostał w Muzeum. Idea pozyskiwania ikonograficznych wizerunków miasta drogą konkursu wydaje się na tyle interesująca, że organizatorzy planują kolejne edycje. Raczej nie w tym roku, może w cyklu dwuletnim, w innej technice albo bez ograniczeń. Ważne jest, by można było poszerzać kolekcję widoków miasta. Część prac znalazła się po wystawie w ofercie Galerii Zamkowej Muzeum w Bielsku-Białej i można je kupić. Tam również w ramach wystaw czasowych będzie w tym roku prezentowany cykl pod wspólnym hasłem Moje miasto. Spojrzenie ma być co prawda szersze, ale z pewnością nie zabraknie także bielsko-bialskich pejzaży, niekoniecznie tych realistycznych. Monika Hartman: Ku niebu Archiwum Muzeum w Bielsku-Białej Muzeum w Bielsku-Białej: Pastelowe miasto Bielsko-Biała – wystawa pokonkursowa, 15 grudnia 2007 – 17 lutego 2008 I n t e r p r e t a c j e 25 Z pasji Epizod I Dostałam zaproszenie na wernisaż do Galerii Bielskiej BWA. Normalnie w takiej sytuacji lecę jak na skrzydłach, ale tym razem sesja – trzeba to przemyśleć. Dla upewnienia się wysyłam esemesa: „Cześć Kamil. Jak wernisaż? Mam przyjść?”. Telefon w mojej torebce zawibrował wesoło: „Przyjdź, warto”. To idę! Epizod II Siedzimy na czerwonej sofie. Wpatrując się w mistyczne fotografie, cieszymy się, że nie musimy udawać, że się nam podoba. Wokoło unosi się zapach kadzidełek. Ewa Saj snuje opowieści o magicznych drzewach, świątyniach, podróżach z plecakiem, bez terminarza w głowie. Epizod III Malownicza ul. Bracka w Krakowie. Pogrążona w mgle wieczoru, wyczekuję na artystkę przed kawiarnią. Nagle, z woalu mżawki i półświatła, wyłania się drobna postać kobieca. Wymiana uśmiechów, wchodzimy do środka. 26 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e do podróży i fotografowania Monika Zając: Zaobserwowałam, że Twoja wystawa Moc mieszka w kamieniach i drzewach cieszy się powo dzeniem. Czy można mówić o obustronnej satysfakcji? Ewa Saj: Galeria Bielska BWA jest rozpoznawalna w całej Polsce, cieszy się dużym prestiżem ze względu na atrakcyjność prezentowanych wystaw. Dlatego też możliwość wystawienia w niej własnych prac to już jest dla mnie duża satysfakcja. Poza tym bardzo dobra współpraca z Galerią przy organizacji samej wystawy, otwartość i zaangażowanie pracowników (a przede wszystkim pani dyrektor Agaty Smalcerz) powodują, że będę chętnie wracała myślami do Bielska-Białej. Czy mogłabyś tutaj szukać inspiracji do stworzenia wy stawy? Bielsko-Biała to dobre miejsce dla fotografa? Zdecydowanie tak, ma swój klimat, duże wrażenie – z tą swoją mnogością małych galerii – zrobiła na mnie starówka. Jest tam wyczuwalny spokój, czyli pierwiastek bardzo pomocny w każdej pracy twórczej. Gdybym przyjechała tu na wakacje, miała czas, to z pewnością zaczęłabym fotografować. Pojęcie czasu ma dla mnie trochę odmienny wymiar od tego, w jakim traktuje się go zwyczajowo. Czas to otwartość umysłu i gotowość na przyjęcie nowych doznań, na uruchomienie swoistego R e l a c j e widzenia. Stan ten jest osiągalny, gdy uwalniam się od codziennych obowiązków, dlatego fotografuję głównie na wakacjach, w podróży. Monika Zając Ewa Saj w Angkorze Archiwum prywatne Odniosłaś już kilka sukcesów, choć fotografujesz od niedawna. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z apa ratem? Czym dla Ciebie jest fotografia: spełnieniem, sposobem na życie, zabawą? Po studiach pracowałam jako dziennikarka, później jako szefowa promocji rozgłośni radiowej. Zajmowało mi to mnóstwo czasu. Zaczęły pojawiać się problemy z wygospodarowaniem urlopu na wyjazdy, a ponieważ cenię sobie wolność, szukałam czegoś, co nie będzie mnie ograniczało. Samo pisanie tekstów wiązało się dla mnie z niemożnością ogarnięcia rzeczywistości. Zaczęłam fotografować dla siebie, żeby wyrazić rzeczy, których nie mogłam opisać. Porzuciłam regularną pracę i pozwoliłam, by to pasja była dla mnie drogowskazem. Uwielbiam być w drodze, lubię noclegi w hotelach, codziennie inny zapach i smak porannej kawy wypijanej na coraz to innej szerokości geograficznej. Lubię nowe miejsca, to właśnie one inspirują moje życie. Dają twórczą energię. Wprost nakazują mi opowiadać o sobie, a nie znam lepszego od fotografii sposobu przekazania emocji. Ewa Saj: fotografie z cyklu Moc mieszka w kamieniach i drzewach, 2005 Archiwum Galerii Bielskiej BWA I n t e r p r e t a c j e 27 Kiedyś jak zwykle odbierałam zdjęcia od fotografa. Facet spojrzał na nie i zapytał, czy to na konkurs. Jakoś nie myślałam o tym, aby poddawać moje fotografie ocenie specjalistów. Ale od tego pytania wszystko się zaczęło. Ze Słowacji wróciłam ze srebrnym medalem FIAP, zaczęłam robić wystawy. Jednak główną ideą mojej pracy było i jest odkrywanie świata przed ludźmi, którzy z różnych przyczyn nie mogą w tym odkrywaniu uczestniczyć w taki sposób, jaki mnie jest dany. Fotografia stała się moim alternatywnym światem, w którym funkcjonuje się poza czasem, w pełni odnajduję się w tym świecie i traktuję go znacznie poważniej niż tylko jako zabawę. Jaki jest świat ze zdjęć Ewy Saj? Poszukuję przestrzeni, które mają swojego ducha. Odnajduję go w różnych miejscach, czasami w takich jak Angkor, innym razem w przyrodzie, jeszcze innym w gwarnym miasteczku. Fascynuje mnie również człowiek, szczególnie wymierające już plemiona „dzikich” – nietkniętych cywilizacją. Ludzie, którzy żyją zgodnie z tradycją swoich pradziadów. W bielskiej galerii wystawiałaś zdjęcia z Angkoru. Jak wygląda Azja Południo wo‑Wschodnia w oczach Europejki? Jak wyglądała Twoja praca od kuchni? W samym Angkorze spędziłam osiem dni, ale podróż trwała pół roku (Tajlandia, Kambodża, Laos, Wietnam, Malezja, Indonezja, Papua-Nowa Gwinea, Singapur). Szukałam miejsc, które mówią do mnie swoimi kształtami i barwami. Było ich wiele, ale Angkor to na pewno numer jeden. Największe problemy miałam ze światłem. Słońce przez niemal cały dzień świeci tak ostro, że nie sposób wykonać dobrej fotografii, bardzo szybko wschodzi i zachodzi. Niewiele czasu jest na to, aby przy łagodnym świetle wydobyć kształty kamieni, drzew. Wiedząc, że czasu niewiele, a kompleks potężny, w ciągu dnia w palącym słońcu szukałam miejsc – kadrów moich fotografii – by wieczorem wrócić do nich. Ponieważ Angkor jest parkiem archeologicznym oddalonym od strefy mieszkalnej o kilkanaście kilometrów, codziennie pokonywałam tę odległość na rowerze. Plany na przyszłość – te bliższe i dalsze? Aktualnie przygotowuję się do wernisażu Smak Czerwony w tarnowskim BWA (luty 2008). Tym razem będą to portrety ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Ludzi, którzy w jakiś sposób ukształtowali moją osobowość. Żyjących w zgodzie z naturą, pogodzonych ze światem, zadowolonych z siebie. W takich spotkaniach odkrywam sens swojej pracy, czerpię z niej przyjemność. Pracuję również nad cyklem fotografii Realizm magiczny, to z kolei baśniowe obrazy przywiezione z Meksyku, Gwatemali i Hondurasu. Jeśli chodzi o dalsze plany, to po olimpiadzie planuję wyprawę do Chin. W Twoich zdjęciach uderza symbioza natury z kulturą, wypływają z niej harmonia i spokój. Tak samo jest z Twoim życiem? Życie jest bardzo krótkie, dlatego trzeba robić to, co daje nam satysfakcję. Staram się uciekać od modelu zabieganego życia, żyć w zgodzie ze sobą, mając czas dla rodziny, przyjaciół, czas na fotografowanie, jogę i podróże. Tylko wtedy mogę odnaleźć w sobie wewnętrzny spokój i czuć, że naprawdę żyję. Epizod IV Wieszam na drzwiach swojego pokoju plakat z wystawy Ewy Saj. Przyglądając się czarno-białym refleksom słońca, tęsknię do świata buddyjskich świątyń, w których spokój i moc przenikają się nawzajem. Galeria Bielska BWA: Moc mieszka w kamieniach i drzewach – wystawa fotografii Ewy Saj, 7 stycznia – 3 lutego 2008 28 R e l a c j e Małgorzata Słonka: Jesteś absolwentem pierwszego rocznika bielskiego Państwowego Liceum Technik Pla stycznych, które powstało 60 lat temu. Co zawdzięczasz tej szkole? Marian Koim: Szkoła ukształtowała moje życie zawodo- we, dała mi podstawy, z których cały czas korzystałem. Z wielu względów nie mogłem iść na ASP, między innymi przeszkodziła w tym służba wojskowa, a więc przerwa w nauce, a zapóźnienia trudno już było odrobić. To był początek lat 50., niełatwy i nieciekawy czas. Z wojska wróciłem pod koniec listopada 1954 i od nowego roku poszedłem do mojego pierwszego profesora malarstwa i rysunku, Jerzego Zitzmana do Banialuki. Pracowałem jako asystent scenografa, z gliny modelowałem główki do lalek, przygotowywałem formy, malowałem dekoracje i lalki. Po odejściu z Banialuki zostałem instruktorem plastyki w powstałym właśnie Młodzieżowym Domu Kultury w Bielsku-Białej. Prowadziłem zajęcia, przygotowywałem scenografię do naszych przedstawień, zajmowałem się charakteryzacją. I tu oczywiście przydawało się to, czego nauczyłem się w liceum plastycznym. To były pewne nabyte umiejętności techniczne. Natomiast w pełni zacząłem doceniać i wykorzystywać całą wiedzę ogólną, artystyczną, którą dała mi szkoła, kiedy zostałem w latach 60. słuchaczem Studium Filmu i Fotografii Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie. I n t e r p r e t a c j e Małgorzata Słonka Być animatorem Rozmowa z Marianem Koimem Okazało się, że przygotowanie, które miałem, pozwalało mi funkcjonować w wielkim komforcie. To, co wiązało się z historią sztuki, miałem w małym palcu. Byłem również przygotowany od strony plastycznej, znałem zasady kompozycji, a to przecież niezbędne i w filmie, i w fotografii. Gdyby nie liceum, nie wiem czy – a już na pewno jak – dałbym sobie radę. To była jedna z najlepszych średnich szkół artystycznych w tamtym czasie. Na południu kraju liczyły się licea: bielskie – ze specjalizacją w dziedzinie tkactwa artystycznego i rzeźby, zakopiańskie – kierowane przez Antoniego Kenara, oraz w Wiśniczu – kształciło w dziedzinie ceramiki. My byliśmy zapraszani jako jedyni na wszystkie festiwale artystyczne szkół wyższych, które się wtedy odbywały, m.in. w Poznaniu, Wrocławiu, Warszawie. Liceum nie tylko nauczało, ale także wychowywało nas na aktywnych uczestników życia kulturalnego. Jeszcze w czasach szkolnych pomagaliśmy animować lalki w pierwszych przedstawieniach Banialuki, przygotowywaliśmy dekoracje do słynnych balów karnawałowych na zamku, tworzyliśmy nieformalny kabaret. Później niektórzy zajmowali się malarstwem – jak Eustachy Matejko, czy filmem i fotografią – jak ja czy Jan Habarta. W roku 1960 zostałeś pracownikiem Wojewódzkie go Ośrodka Kulturalno-Oświatowego w Katowicach – zorganizowałeś Rejonową Poradnię Pracy Kultural no-Oświatowej w Bielsku-Białej. I to był już zupełnie inny etap. Namówił mnie do tego Rajmund Ohly, ówczesny kierownik samodzielnego wydziału kultury (wydziały takie miały dwa wyodrębnione miasta – Gliwice i Bielsko-Biała). Były cztery poradnie na całe województwo katowickie: w Cieszynie, Rybniku, Częstochowie i Bielsku-Białej, którą kierowałem. Z wykonawcy, z instruktora czy R e l a c j e twórcy dekoracji – przekształciłem się w organizatora działalności kulturalnej, w jej animatora. Naszym zadaniem była pomoc merytoryczna domom kultury, klubom, świetlicom. Mieliśmy grupę konsultantów do spraw muzyki, tańca, teatru, plastyki... Organizowałem kursy, szkolenia, przeglądy, wystawy (na przykład pierwsze wystawy Grupy Beskid w świetlicy w Starym Bielsku). Do tego doszła, już poza zakresem obowiązków, moja osobista działalność filmowa – realizatorska i dyskusyjna. Takie były początki mojego bycia działaczem. Zawsze powtarzałem, że nie jestem artystą w sensie wykonawczym, ale właśnie animatorem, działaczem. Taka była istota mojej pracy, i to najbardziej sobie w niej cenię. Ryszard Kozłowski Mniej więcej w tym czasie rozwinął się ruch filmowy w Bielsku-Białej. Powiedz coś o tamtych latach. Założyliśmy Amatorski Klub Filmowy Bielsko na przełomie lat 1958/59, a potem także Dyskusyjny Klub Filmowy Kogucik na początku lat 60. Jeśli chodzi o kręcenie filmów, to zaczynaliśmy (w Domu Kultury Włókniarzy) na taśmie 8 mm, potem przeszliśmy na 16 mm. Było nas kilku, m.in. Oktawian Fedak, Rajmund Ohly. Zrealizowałem w sumie kilkanaście filmów, najbardziej znanym, nagradzanym była Romanza ludzika. Zrobiłem trochę reportaży, dokumentów, impresji. Z Jasiem Habartą próbowaliśmy też animacji rysowanej na taśmie. Pewnego razu w kawiarni powstał pomysł na animację z użyciem serwetek, bardzo mnie to wciągnęło. W sensie koncepcyjnym była gotowa, ale praktycznie nie do zrealizowania przez nas technicznie. A później zobaczyłem podobny film Giersza... Okazuje się, że pomysły trzeba realizować natychmiast. AKF Bielsko był znakomitym klubem, z wieloma osiągnięciami. Byliśmy gospodarzami Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Amatorskich, a także organizatorami przeglądu amatorskich filmów animowanych „Fazy”. Papierowa baletnica do niezrealizowanego filmu Mariana Koima I n t e r p r e t a c j e 29 Pierwsze pokazy w ramach DKF-u odbywały się również we Włókniarzu, z taśmy 16 mm. Potem Jasio Habarta, który pracował w Cepelii w Czechowicach-Dziedzicach, zdobył tam pieniądze i Cepelia została naszym patronem (stąd jej symbol – Kogucik w nazwie). Zarejestrowaliśmy się w federacji, wynajęliśmy kino Rialto. Pokazywaliśmy tam filmy przez całe dziesiątki lat w każdy wtorek. DKF był prężny. Częstym gościem spotkań autorskich bywał Krzysztof Zanussi, w naszych seminariach filmowych brali udział m.in.: teoretyk filmu prof. Alicja Helman, reżyser Agnieszka Holland, redaktor Leon Bukowiecki, dyrektor Filmoteki Polskiej Władysław Banaszkiewicz. Organizowaliśmy wspaniałe bale filmowe. Po czterech latach pracy w Poradni przeniosłeś się do Katowic i zaangażowałeś w organizowanie ruchu filmowego w całym województwie. Kiedy Międzyzakładowy Dom Kultury Włókniarzy wymówił nam pomieszczenia, poradnię przejął powiatowy referat kultury, a ja zacząłem dojeżdżać do pracy w katowickim WOKO. Byłem instruktorem do wszystkiego, a potem do spraw filmu i fotografii – ponieważ kręciłem filmy i prowadziłem DKF. Równocześnie zostałem wybrany poprzez zrzeszenie DKF-ów na członka Rady Federacji i zostałem opiekunem na okręg katowicki. To była moja praca społeczna. Jeździłem po województwie i odwiedzałem wszystkie kluby, pomagałem w ich tworzeniu, działalności. Raz w miesiącu mieliśmy spotkania Rady w Warszawie. Z czasem, po dwunastu latach, przekazałem pałeczkę Janowi Lewando wskiemu. Przez osiem lat byłem również w Radzie Federacji AKF-ów. Kolejny etap Twojej działalności ani macyjnej wiąże się już z wojewódz twem bielskim. 30 W roku 1979 przeniosłem się do ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury w Bielsku-Białej (co ciekawe, kontynuatora Poradni Pracy Kulturalno-Oświatowej, którą zakładałem...). Zostałem instruktorem filmu i fotografii. Podobnie jak R e l a c j e w Katowicach, i tu robiłem szkolenia, plenery, wystawy, konkursy dla zainteresowanych amatorów. Mówiąc o Twojej działalności filmowej, nie sposób pominąć Oświęcimia – tam pomagałeś tworzyć AKF Chemik. To jedyny klub filmowy na obszarze byłego województwa bielskiego nadal prężnie działający, m.in. organizujący od dwudziestu trzech lat międzynarodo wy festiwal „Kochać człowieka”. O pomoc poprosił mnie mój szwagier Marian Żmuda. To był rok 1963. W Oświęcimiu jego kolega Henryk Lehnert robił już filmy, ale potrzebował pomocy – i instruktorskiej, i organizacyjnej. Stworzyliśmy klub (poza Lehnertem i Żmudą jeszcze m.in. Lidia i Stanisław Foryciarzowie, Marek Kołodziej, Adam Lewiński) w Zakładowym Domu Kultury Zakładów Chemicznych. Trzydzieści trzy lata byłem jego instruktorem. Powstało tam mnóstwo znakomitych filmów, wielokrotnie nagradzanych na najważniejszych przeglądach twórczości amatorskiej. Wielkim sukcesem było zdobycie Grand Prix najważniejszego – Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Amatorskich w roku 1971, odbywającego się w Oświęcimiu właśnie (to była wówczas impreza przechodnia), a otrzymał ją Marian Żmuda za film Gdzieś w Polsce. Można powiedzieć, że film był dla Ciebie najważniejszy? Oczywiście. Najważniejsza była dla mnie działalność filmowa. Jako jedyny absolwent wspomnianego Studium Filmu i Fotografii zrobiłem dyplom teoretyczny i praktyczny właśnie z filmu. Przygotowany więc byłem do takiej pracy. I n t e r p r e t a c j e Moje najlepsze wspomnienia łączą się z doświadczeniami wyniesionymi z działalności w ruchu DKF-owskim – przede wszystkim z niezwykłymi, interesującymi seminariami w całej Polsce – i ze wszystkimi festiwalami i konkursami filmów amatorskich. To była cała zapłata za tę trudną pracę, ale wspaniała zapłata. Czasy nie zawsze były dobre i łatwe, a ja jako niepartyjny byłem zazwyczaj pokrzywdzony. Chociaż mam też z tego powodu dużo satysfakcji. Na przykład kiedyś towarzysze partyjni chcieli mnie ukarać za zbytnią niepokorność, odmówiłem im współpracy w propagandowych akcjach. Ale okazało się to niemożliwe. Nie dało się tego zrobić po linii partyjnej, bo nie byłem członkiem wiodącej siły narodu. Nie można było służbowo, bo była to moja działalność społeczna. Dzięki temu udawało mi się niekiedy robić ciekawe rzeczy i pozostawać bezkarnym. Bardzo ważne były też dla mnie plenery fotograficzne, w których uczestniczyłem jako instruktor fotografii, organizowane przez Centralną Poradnię Amatorskiego Ruchu Artystycznego (CPARA) czy Wojewódzkie Domy Kultury w Lublinie i Słupsku do lat 90. Właśnie. Poznałam Cię w 1983 roku, kiedy zaczęłam pracę w Wojewódzkim Domu Kultury w Bielsku-Białej, i od początku kojarzę Cię przede wszystkim z fotogra fią, zresztą nie tylko ja. Zawsze miałeś aparat i wciąż pełno było Twoich zdjęć, służbowych i prywatnych, wykorzystywanych w wydawnictwach czy „Informa torze Kulturalnym Województwa Bielskiego”. Zawsze też można było sięgnąć do Twoich obszernych zbiorów. Jeśli chodzi o fotografowanie, to muszę wrócić do czasów liceum. Zainteresował nas fotografią nasz profesor Mieczysław Wołoszyn. Uczył co prawda perspektywy, matematyki i fizyki, ale na jego lekcjach można było dowiedzieć się wielu innych ciekawych rzeczy. Na przykład jak palić w piecu. I poznać zasady fotografowania. Z Jasiem Laskowskim pierwsze zdjęcia robiliśmy jeszcze na płytkach szklanych. Potem fotografowaliśmy szkolne wycieczki, na przykład na Babią Górę w pierwszej klasie czy zawody narciarskie na Dębowcu w 1949 roku. Później dostałem od wujka aparat miechowy, robiłem nim najstarsze zdjęcia, które mam. Często jestem na tych fotografiach, bo aparat miał samowyzwalacz, mocowałem go więc na statywie, przygotowywałem kadr, ustawiałem odpowiedni czas ekspozycji – i gotowe. To były zdjęcia dobre technicznie, nieporuszone. Zawsze miałem ze sobą aparat, gdziekolwiek wędrowałem. Czy była to piesza albo rowerowa wycieczka, czy wyjazd do twórców ludowych, czy impreza kulturalna, jak choćby TyR e l a c j e dzień Kultury Beskidzkiej czy Żywieckie Gody. Przez dziesięciolecia uzbierało się tego niemało. Od dawna jesteś związany z Bielskiem-Białą – nauką, pracą, życiem osobistym. Ale urodziłeś się w Bielanach, najpierw mieszkałeś w Osieku, a potem w Kętach. Do dziś to miasto jest Ci bliskie. W Kętach kończyłem ósmą klasę, równocześnie tam mieszkając. Mieszkałem też przez ostatnie lata nauki w liceum, najpierw z ojcem, który pracował w Bielsku, a potem przeniosła się tam z Osieka cała moja rodzina. Razem trwało to trzydzieści lat. Trudno nie czuć związku. Przez wiele lat współpracowałem z Ireną i Władysławem Droździkami, znanymi nauczycielami i działaczami. Zaczęło się dawno temu, kiedy prowadzili zespół teatralny. Jedną z lepszych sztuk, jakie przygotowali, był Most Szaniawskiego, z moją scenografią. Później Władysław Droździk zainteresował się historią Kęt. I tu się nasze kontakty rozszerzyły. Przygotowaliśmy książkę Z dziejów Kęt, na jubileusz 700-lecia miasta (1977), a także wiele innych wydawnictw, w tym „Almanach Kęcki”, w którym publikuję zdjęcia do dziś. Jesteś dla mnie wzorem – że tak rzecz ujmę – nauczy ciela zawodu. Nikt tak jak Ty nie umiał wprowadzać w zakamarki życia kulturalne go – przywoływać ludzi i ich działań, wspominać, opowia dać. Znałeś prawie wszystkich. Chętnie się swoją wiedzą dzieliłeś. Pamiętam, jak mnie przekonałeś do pracy w Ko guciku, pamiętam filmowe podróże do Oświęcimia, wo jewódzkie przeglądy filmowe czy też fotograficzne, plenery, wystawy, wizyty u twórców ludowych, pracę nad wydaw nictwami... Widziałam potem, że tak samo pomagałeś innym młodym ludziom rozpoczyna jącym pracę. Nie zadam kolejnego pytania... Niech ta moja refleksja będzie uzupełnieniem naszej rozmo wy – i podziękowaniem. Marian Koim I n t e r p r e t a c j e 31 Te r e s a S z t w i e r t n i a HOROSKOP R Y B Y B Mata Hari lub Hata Mari. Leć, pleć, skleć. Oko pinalne przysłonięte lokiem, cykuta w sygnecie. Złamie szyfr piasku, wytropi ekran fatamorgany. Jak trzeba, sprawdzi olej w silniku, bieżnikuje dy wan. Nie odsłaniaj swoich możliwości! Spadnie jastrzębiem, zerwie skalp. [On] Przyjmuje pozory Skorpiona, nawet Panny – dlatego nie próbuj go nazwać. Testując, zarzuć przynętę Marqueza, Hessego, Eliota. Dla żartu Cobena. Jeśli drgnie powieka, dorzuć Greenawaya. Wyczyści popielniczkę, stuknie w stół PallMallem, westchnie – przypieczętuj pogardą Aleksandra Wielkiego. Rozwinie esej misternie tkany, rozżarzony – masz go! Ziewnie – tylko maska. [Ona] Bądź przy niej Calineczką, Dziewczynką z Zapałkami, Małą Księżniczką (na etapie szorowania garów). Zabezpieczy ci zdrowe nenufary, kupi kiosk pełen zapałek, zamówi Zeptera dla łatwej obsługi. Opiekuńcza dostojna omnipotencja. Zniecierpliwisz się, pękniesz, wypuścisz ukrytego Asa – już cię złapała! Skróci, sfastryguje, przenicuje. „Tak lepiej” – poklepie. Nie wyprujesz wstawek aż do Wielkanocy. [Zalety] Piecze, wróży maluje, skacze, liczy, haf tuje, pisze, pomaga, choroby znajduje. Uczty serwuje, małżeństwa montuje, doktoraty recenzuje. Duchem wysoko ulatuje. [Wady] Nazywa się Bond, James Bond. Teresa Sztwiertnia – malarka i pisarka. 32 R e l a c j e Y K B A R A N Już w przedszkolu rozstrzyga spory: budyń kontra owsianka, nadzoruje musztrę kopca mrówek. Umie naostrzyć ołówki spojrzeniem. Może nadać prześcieradłom gładkość lodowiska, może przy łóżku założyć wysypisko śmieci. Nauczy się chińskiego, oglądając filmy, ale zapytany o pogodę, wyduka coś w szalik. Zaczniesz mu szukać logopedy – on w tym czasie wypruje żyłę wodną w twoim domu. [On] Musisz przy nim polubić scenariusze akcji: wyławianie zużytego biletu z dna basenu, przemalowywanie nocą piwnicy na kolor pistacji, nowatorskie zastosowanie szydełka w laserze. Koneser win francuskich, nie wzgardzi cebulą w łupinie. Nie oczekuj wyznań przez internet – wróć do Tomka wśród Indian i sygnałów dymnych. [Ona] Wykona powierzone zadanie, nie znając nawet jego przeznaczenia. Ujeździ konia z nogą w gipsie. Uszyje od północy do rana wyjściowy garnitur; z ciastem ponczowym pod poduszką musi to potem odleżeć dwie doby. Wypatrzy włos w twoim uchu, ale zgubi obrączkę, spacerując z rękami w kieszeniach. Nie będzie twoją wróżką sypiącą cudami – to czujna strażniczka przestrzegania prawa. [Zalety] Ceruje, robiąc z sita gabardynę. Kiedy trzeba wymieść komin, obrasta piórami. Okazyjnie tyka i dzwoni jak budzik. Wystawia peryskop. [Wady] Umiejętnością dyplomacji zwaśni dwa słupy przydrożne. Bankier, rajdowiec, budowniczy piramid. As w pra wym rękawie, talizman z kłem tygrysa na piersi. Ucieknie z każdej pułapki, potrafi w razie potrzeby pertraktować z kosmitą; obdarowany przezeń spodkiem latającym przerobi go zręcznie na basen domowy. Nie rozmawia o bólu ani duszy – musi sprawdzić obligacje. [On] Całując w rękę, śle tajemne wieści. Znajdzie dla ciebie każdy afrodyzjak, wyczaruje w minutę pajęczą bieliznę. W parasolu skrywa pejcz, ale boi się go użyć. Pulchnymi wargami smakuje bażanty, sam miesza migdały z nadzieniem, wypełnia indyka. Uważaj z zachęcaniem do snucia przeszłości! – będziesz miał przed sobą Napoleona, Kolumba, Einsteina, szczęk broni, tętent koni, gwizd rakiet. Zwycięzcę z rogalikiem w dłoni. [Ona] Nie bój się spojrzenia pramatki, prababki. Skup uwagę na omlecie z owocami morza, spróbuj śledzić drogę krzepnącego karmelu, pochwal łopatkę do tortu (powie, że to chochla). Skazana na korektę podrzuć temat; wyrówna go, przerzedzi (lub zagęści), zmieni tytuł, sobie przypisując koncept, wyrozumiale pogrozi palcem, ty skruszejesz na pokaz. Zaproszona przyjdzie pół dnia później (wcześniej), trzaśnie pokrywkami na twoich bigosach, skubnie ogon śledzia, zasiądzie. Tak już pozostanie do soboty. [Zalety] To Człowiek-Scyzoryk wielonarzędziowy. Wymieni olej w silniku, wyrówna żywopłot, przetłumaczy instrukcję z języka szwedzkiego, zakwasi żurek. Wyhoduje dziobaka. [Wady] Zakochany potłucze miśnieński dzbanuszek. Spali prasowane spodnie. Obleje cię sosem. Zażąda pokwitowania zwierzeń. I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI 15 listopada 2007 odbyła się uroczystość wręczenia Nagrody Starosty Bielskiego im. ks. Józefa Londzina. Otrzymał ją Jan Wolnicki z Kóz, nauczyciel i wychowawca, który w trudnych czasach PRL-u umiał zaszczepić swym wychowankom miłość do ojczyzny, jej kultury, tradycji i prawdziwej historii. Jego uczniowie do dzisiaj wspominają go wyjątkowo serdecznie, był dla nich niekwestionowanym autorytetem. Jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, nauczał matematyki. Od 1968 roku był szykanowany przez władze komunistyczne i nie wrócił już do zawodu. Zawsze działał społecznie na rzecz mieszkańców gminy Kozy, m.in. był redaktorem gazety lokalnej „Nadzieja”, współtwórcą monografii historycznej Z dziejów parafii św. Szymona i Judy Tadeusza w Kozach, jednym z założycieli Towarzystwa Miłośników Historii i Zabytków Kóz oraz inicjatorem powstania Izby Historycznej. Zajmował się historią nazwisk i rodów koziańskich, opracował zestawienie aktualnych nazw ulic z dawną numeracją domów w Kozach. 3 grudnia 2007 literat, satyryk Juliusz Wątroba obchodził 35-lecie pracy twórczej. Spotkanie jubileuszowe odbyło się w Książnicy Beskidzkiej. Jubilat przedstawił nowe, niepublikowane dotąd liryki, fraszki, teksty piosenek. Gratulacje składało wielu gości: władze samorządowe Rudzicy – gdzie Juliusz Wątroba mieszka, Bielska-Białej – w którym pracuje i w którego życiu kulturalnym uczestniczy na wiele sposobów, członkowie Towarzystwa Przyjaciół Rudzicy, rodzina, przyjaciele z pracy, sąsiedzi, wielbiciele jego talentu. R egionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej przygotował konferencję Kultura w sieci, która odbyła się 7 grudnia 2007 r. Uczestnikami byli przedstawiciele instytucji i organizacji współpracujących z portalem www.sielsiakultura.pl, stworzonym i prowadzonym przez ROK. Była to okazja do wymiany spostrzeżeń i doświadczeń. Po południu uczestnicy konferencji mogli wziąć udział w otwarciu wystawy Od Świętego Mikołaja do Trzech Króli w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury, połączonym ze świątecznym happeningiem i smakowaniem regionalnych świątecznych potraw. Na wystawę złożyły się ludowe rzeźby w drewnie i w kamieniu, obrazy na szkle R e l a c j e i desce, mozaiki związane z magicznym okresem Bożego Narodzenia i przełomu roku. M arszałek Województwa Śląskiego Janusz Moszyński 10 grudnia 2007 r. wręczył doroczne nagrody w dziedzinie kultury. Wśród laureatów w zakresie upowszechniania uhonorowana została Lucyna Kozień – za znaczące osiągnięcia w upowszechnianiu teatru lalek. Laureatka jest obecnie dyrektorem Teatru Lalek Banialuka, a wcześniej była jego długoletnim kierownikiem literackim. Zajmuje się publicystyką i krytyką teatralną, redagowaniem książek i czasopism, w tym „Teatru Lalek”. Natomiast w styczniu Lucyna Kozień jak dyrektor Teatru Lalek Banialuka odebrała inną znaczącą nagrodę – Platynowy Laur „Ambasador Spraw Polskich”, przyznany bielskiej scenie lalkowej przez Kapitułę Laurów Regionalnej Izby Gospodarczej w Katowicach. Nagroda dla Banialuki jest znaczącym i wyjątkowym wyróżnieniem za „wybitne osiągnięcia na scenach europejskich i światowych, rozsławianie i promocję kultury polskiej, promocję kultury wśród dzieci i młodzieży, otwartość na wszelkie teatralne nurty i stylistyki oraz szeroką działalność edukacyjną dla dzieci i młodzieży”. Lucyna Kozień z Platynowym Laurem „Ambasador Spraw Polskich” Archiwum Banialuki 15 grudnia 2007 r. Ży wiecka Biblioteka Samorządowa oficjalnie zainaugurowała działalność w nowej siedzibie – w budynku tzw. Siejby przy ul. T. Kościuszki (wcześniej mieściło się tu Muzeum Miejskie). Nowa siedziba została poddana generalnemu remontowi (projekt „Ochrona dziedzictwa kulturowego Żywca – płaszczyzna rozwoju współpracy pomiędzy Żywiecką Biblioteką Samorządową a Kysucką Kniznicą w Cadcy” finansowany w ramach Programu Inicjatywy Wspólnotowej Interreg IIIA Polska – Republika Słowacka). Powstała biblioteka nowoczesna, na miarę XXI wieku. Selekcji i renowacji poddano także księgozbiór, zakupiono nowe wyposażenie, w tym sprzęt komputerowy. Zgodnie z założeniami programu poszerzono działania informacyjno-edukacyjne na temat Słowacji i Polski. Z okazji otwarcia burmistrz Żywca Antoni Szlagor oraz dyrektor ŻBS Helena Kupczak zostali uhonorowani odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej”, nadaną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. J eden z najmłodszych uczestników wystawy 38. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” 2007, 26‑letni Michał Kotula z Bytomia został zwycięzcą plebiscytu publiczności. Jego praca Bez tytułu 2, która uzyskała najwięcej głosów, to portret leżącej kobiety, utrzymany w spokojnej, szaro-białej tonacji. Choć wykorzystuje technikę klasyczną (akryl, płótno), przypomina stylistykę stosowaną w grafice komputerowej. Na drugim i trzecim miejscu – z niewielką różnicą głosów – znaleźli się Bartłomiej Otocki za Portret pamięciowy i Jarosław Lewera za Wejście, obraz CCXXI. 10 stycznia Muzeum Browaru Żywiec, działające od ponad roku, odwiedził stutysięczny gość. Muzeum otwarto we wrześniu 2006 r., z okazji 150-lecia Browaru. Zlokalizowane jest w dawnych, wykutych w litej skale piwnicach leżakowych. W 18 salach o powierzchni 1,6 tys. m kw. zgromadzono eksponaty obrazujące wieloletnią historię browarnictwa, samego browaru żywieckiego, a także historię gospodarczą Polski. To bardzo nietypowe miejsce, dynamiczne i interaktywne. Każda z kilkunastu sal ma inny klimat i przenosi zwiedzających w kolejne epoki, a eksponatów wręcz należy dotykać. Odwiedzają je tłumy turystów. I n t e r p r e t a c j e 33 ROZMAITOŚCI I kary 2007 – Nagrody Prezydenta Miasta Bielska‑Białej w dziedzinie kultury i sztuki – zostały rozdane po raz piętnasty 12 stycznia 2008 r. w Bielskim Centrum Kultury. Głównymi laureatami zostali: Marek Luzar, twórca filmu Tryptyk rzymski – za wydarzenie roku oraz Jadwiga Grygierczyk, aktorka Teatru Polskiego – za dotychczasowe wybitne osiągnięcia sceniczne. Nominacje otrzymali: Renata Piątkowska – autorka książek dla dzieci, Magdalena Obidowska – aktorka Banialuki, Mirosław Bochenek – poeta i felietonista, Dariusz Fodczuk – malarz, rzeźbiarz, performer, Teresa Gołda-Sowicka – malarka, autorka projektów kolorystyki elewacji bielskich zabytkowych budynków, Jan Chmiel – współtwórca Bielskiego Stowarzyszenia Artystycznego Teatr Grodzki, Witold Szulakowski – muzyk, altowiolista, kierownik artystyczny Festiwalu Kompozytorów Polskich, Franciszek Kukioła – założyciel pierwszej prywatnej galerii sztuki. Dyplomy honorowe otrzymali: Bielska Orkiestra Kameralna oraz młodzieżowy chór mieszany Ave Sol, kierowany przez Leszka Pollaka. Dyplomem specjalnym uhonorowano Bogumiła Beresia, konstruktora i producenta szybowca Diana 2. Natomiast tytuł dobrodzieja kultury otrzymały firmy Fiat Auto Poland w Bielsku-Białej i Kompania Piwowarska w Poznaniu. K oncert laureatów Międzynarodowego Przeglądu Kolęd i Pastorałek „Pastorałka Żywiecka” odbył się 12 stycznia 2008 w Miejskim Centrum Kultury w Żywcu. W konkursie uczestniczyły zespoły folklorystyczne, chóry, grupy śpiewacze i soliści z Polski, Czech, Węgier i Słowacji, a nagrodę główną zdobyła węgierska grupa wokalna Cibri. Projekt współfinansowany był ze środków Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Przesłuchania trwały 9 i 10 stycznia, a 11 stycznia odbył się koncert Zespołu Pieśni i Tańca Ziemia Żywiecka. Ten znakomity zespół promował swoją ostatnią płytę CD z kolędami. Utwory nagrano w lutym 2007 roku w żywieckim klubie Papiernik. W realizacji płyty pomagał Łukasz Golec. Znalazło się na niej 17 kolęd, śpiewanych i granych na góralską nutę. 25 stycznia Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie świętował trzecie urodziny. Z tej okazji zaprosił na trzy wystawy, które prezentują osiągnięcia młodych polskich projektantów. Pierwsza to Najlepsze dyplomy projektowe, efekt dorocznego konkursu organizowanego przez Zamek wspólnie z kwartalnikiem „2+3D”, złożyły się na nią prace 22 absolwentów polskich uczelni projektowych. Druga to Wnętrze zaradne – ekspozycja powstała w trakcie międzyuczelnianych warsztatów, które w zakresie projektowania elementów wyposażenia wnętrz poprowadził w Katowicach Tomasz Rygalik. Trzecia ekspozycja, Eko-mobile powstała w efekcie cieszyńskich warsztatów z projektowania ekologicznych środków transportu z udziałem profesora Štefana Kleina. Wystawie dyplomów towarzyszyła dyskusja na temat możliwości startu młodych projektantów na rynku pracy oraz szans dalszego rozwoju wzornictwa z uwzględnieniem polskich i zagranicznych realiów. Ż ywieckie Gody (18–27 stycznia 2008) to przegląd grup i zespołów, które kultywują ludowe obrzędy i tradycje związane z okresem Bożego Narodzenia i Nowego Roku. W imprezie uczestniczyli autentyczni kolędnicy z Beskidu Żywieckiego i Beskidu Śląskiego. W programie znalazły się również Międzynarodowe Prezentacje Zespołów Kolędniczych i Obrzędowych. W plenerach i na scenach Milówki oraz Żywca odbywały się nie tylko przeglądy konkursowe, ale również wiele imprez towarzyszących, jak choćby degustacje regionalnych potraw oraz wystawy inspirowane ludowymi tradycjami. W konkursie zespołów obrzędowych pierwsze miejsce zdobyły dwie grupy: Przebierańcy z Górnej Żabnicy i Rozbójnicy z Suchego. W konkursie małych grup kolędniczych w kategorii dziecięcej zwyciężyli Trzej Króle zespołu Jetelinka z Jaworzynki, w kategorii dorosłych Szlachcice z Suchego. W kategorii zespołów inscenizowanych pierwszego miejsca nie przyznano, a dwa drugie zdobyły grupy RegionalneWystawa Najlepsze projekty dyplomowe – praca Moniki Elikowskiej‑Opali Archiwum Śląskiego Zamku Sztuki i Przedsiębiorczości 34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e ROZMAITOŚCI go Zespołu Pieśni i Tańca przy KGW w Przyłękowie oraz Zespołu Regionalnego Zgrapianie z Jaworzynki. Organizatorzy: Gminny Ośrodek Kultury w Milówce, Miejskie Centrum Kultury w Żywcu, Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej. 17 stycznia 2008 otwarto wystawę Książki świata w zbiorach Książnicy Beskidzkiej. Obrazowała ona efekt akcji Książnicy, która w styczniu 2007 r. zwróciła się do ambasad wszystkich państw mających swoje przedstawicielstwa w Polsce z prośbą o przekazanie darów książkowych, które wzbogacą dział literatury obcojęzycznej w bibliotece. Na apel odpowiedziało 26 ambasad, m.in.: Królestwa Tajlandii, Królestwa Danii, Królestwa Hiszpanii, Stanów Zjednoczonych Ameryki, Republik: Argentyńskiej, Austrii, Estońskiej, Francuskiej, Greckiej, Indii, Litewskiej, Łotewskiej, Peru, Portugalskiej, Włoskiej. Łącznie pozyskano 500 tytułów książkowych. N a wystawie, prezentowanej od 1 lutego do 7 marca 2008 w Ratuszu w Bielsku-Białej pokazano 22 najciekawsze prace plastyczne nagrodzone w Ogólnopolskim Konkursie Malarskim i Literackim Wyspiański moim mistrzem. Konkurs został zorganizowany z okazji Roku Wyspiańskiego (2007) przez Polski Portal Edukacyjny http: www.interklasa.pl we współpracy z Muzeum Narodowym w Krakowie. Przedsięwzięcie zainspirowało młodzież do podjęcia we własnej twórczości różnych wątków z bogatej spuścizny plastycznej i literackiej. Najlepsze prace – pokazywane dotąd jedynie w galerii internetowej portalu interklasa.pl – w Bielsku-Białej mają swoją premierę w formie wystawy, której organizatorem jest Galeria Bielska BWA. Wystawa będzie prezentowana także w Krakowie, Warszawie i Poznaniu. Pomysłodawczynią konkursu i kuratorką wystawy jest Helena Dobranowicz, historyk sztuki z Bielska‑Białej. B ielskie Stowarzyszenie Olszówka zaproponowało zainteresowanym powrót do tradycji karnawału – tym razem do weselnej zabawy karpackiej. Zaprosiło ich 2 lutego do Domu Kultury w Lipniku na Karnawał karpacki – koncert i zabawę przy muzyce i pieśniach połączonych sił: łemkowskiej kapeli ze wsi Mokre, kapeli Torka Kazimierza Urbasia oraz muzyków i aktorów Teatru CST. Wodzirejami byli: Monika Serafin, Szymon Pilch, Tomasz Majorek, Łukasz Matuszek, Dagmara Stanosz. Podczas zabawy pełnej wspólnych tańców pojawił się m.in. słynny „dziadowski koń”. Do dyspozycji gości zabawy oddano też bogaty wiejski bufet. Poza Olszówką imprezę współorganizowali: Stowarzyszenie na rzecz Odnowy i Współistnienia Kultur Sałasz, Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich w Katowicach, Cieszyński Ośrodek Kultury Dom Narodowy, Teatr CST. O d lat Piotr Sarzyński, znany publicysta i krytyk, sporządza dla tygodnika „Polityka” ranking polskich galerii sztuki – „najciekawszych, najrzetelniej pracujących i najlepiej rokujących miejsc prezentacji sztuki w kraju”. W kategorii „najlepsze galerie publiczne” Galeria Bielska BWA znalazła się na trzecim miejscu, tuż po takich gigantach, jak Zachęta Narodowa Galeria Sztuki i Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. W dziesiątce znalazła się jeszcze jedna galeria z województwa śląskiego – bytomska Kronika (8 miejsce). Uzasadniając wybór, autor rankingu wymienił m.in. duże cykliczne bielskie wystawy, w tym kolejne edycje Biennale Malarstwa „Bielska Jesień”, prezentowanie w galerii wystaw FotoArtFestivalu, Bielski Festiwal Sztuk Wizualnych. Galerię wyróżniają też duże tematyczne wystawy zbiorowe, jak cykl Kobieta o kobiecie (trzecia edycja w 2007 roku) czy niedawno prezentowana Mandala. Widoczna jest aktywność instytucji w przybliżaniu widzom prezentowanych w Polsce wydarzeń światowych, np. Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Akcji „Interakcje”. „Jak na tak nieduży ośrodek to działalność zaiste budząca szacunek” – podsumował Piotr Sarzyński. (oprac. ms) Michał Kotula: Bez tytułu 2 – Nagroda Publiczności „Bielskiej Jesieni” 2007 Archiwum Galerii Bielskiej BWA R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 35 REKOMENDACJE B ielsko - B i a ł a azimierz Kopczyński – Malarstwo (retrospektywna wystawa w 100-lecie urodzin artysty) 4 marca – 13 kwietnia, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej, ul. 3 Maja 11, tel. 0-33-812-58‑61, www.galeriabielska.pl, [email protected] K 5 Szkolne Igraszki Teatralne 7 marca, Dom Kultury w Kamienicy Informacje: Miejski Dom Kultury – Dom Kultury w Bielsku-Białej Kamienicy, ul. Karpacka 125, tel. 0-33-811-93-62, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] E uroshorts 2007 – Replika 16. Europejskiego Festiwalu Fabuły, Dokumentu i Reklamy 13 i 14 marca, Galeria Bielska BWA Informacje: Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej, ul. 3 Maja 11, tel. 0-33-812-58 61, www.galeriabielska.pl, [email protected] 10 Powiatowe Spotkania Amatorskich Grup Artystycznych SAGA 27 marca, Centrum Wychowania Estetycznego Informacje: Centrum Wychowania Estetycznego im. W. Kubisz w Bielsku-Białej, ul. J. Słowackiego 27a, tel. 0-33-812-58-86, [email protected] 9 Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej na Podbeskidziu Sacrum in Musica 14–17 kwietnia, Bielskie Centrum Kultury Informacje: Bielskie Centrum Kultury w Bielsku‑Białej, ul. J. Słowackiego 27, tel. 0-33-82816-40, www.bck.bielsko.pl, [email protected] 14 Ogólnopolski Konkurs Malarstwa Nieprofesjonalnego im. Ignacego Bieńka 28 marca – otwarcie wystawy pokonkursowej, Dom Kultury Włókniarzy Informacje: Miejski Dom Kultury – Dom Kultury Włókniarzy w Bielsku‑Białej, ul. 1 Maja 12, tel. 0‑33-812-56-92, www.mdk.beskidy.pl, [email protected] CZĘSTOCHOWA Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej Gaude Mater 1–6 maja, kościoły, filharmonia, teatr, plener Informacje: Ośrodek Promocji Kultury Gaude Mater w Częstochowie, ul. J. H. Dąbrowskiego 1, tel. 0‑34-365-17-60, http://gaudemater.pl, [email protected] 53 K ATOWICE Ogólnopolski Festiwal Sztuki Reżyserskiej Interpretacje 2–8 marca, Teatr Śląski im. S. Wyspiańskiego Informacje: Instytucja Kultury Estrada Śląska w Katowicach, ul. T. Kościuszki 88, tel. 0-32-25166-81, www.estradaslaska.pl, [email protected] Ogólnopolski Konkurs Recytatorski – eliminacje wojewódzkie 26–27 kwietnia, Centrum Wychowania Estetycznego Informacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 0-33-822‑05-93, www.rok.bielsko.pl, [email protected] W ystawa malarstwa Michała Klisia kwiecień, Muzeum w Bielsku-Białej Informacje: Muzeum w Bielsku-Białej. ul. Wzgórze 16 – Zamek, tel. 0-33-811-10-35, www.muzeum.bielsko.pl, [email protected] 23 Międzynarodowy Festiwal Sztuki L alkarskiej 24–28 maja, Teatr Lalek Banialuka Informacje: Teatr Lalek Banialuka im. J. Zitzmana w Bielsku-Białej, ul. A. Mickiewicza 20, tel. 0-33822-10-46, www.banialuka.pl, [email protected] CIESZYN runo Monguzzi – wystawa projektów plakatów i książek, warsztaty 11 marca – 27 kwietnia, Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości Informacje: Śląski Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie, ul. Zamkowa 3, tel. 0-33-851-0821, www.zamekcieszyn.pl, [email protected] B 18 10 RAJCZA iykno jest nasa Ziymia Żywiecko... – konkurs literacki na wiersz, opowiadanie, felieton, esej, satyrę, humoreskę lub pogodkę napisane gwarą żywiecką do 31 marca – składanie prac, 14 maja – zakończenie konkursu Informacje: Górale Żywieccy Oddział Związku Podhalan (Adam Banaś), Rajcza, ul. Ujsolska 35, tel. 605-243-562, [email protected] P USTROŃ Ustrońskie Spotkania Teatralne UST-a 12–16 marca, Miejski Dom Kultury Informacje: Miejski Dom Kultury Prażakówka w Ustroniu, ul. I. Daszyńskiego 28, tel. 0-33-85429-06, www.mdk-ustron.ox.pl, [email protected] 10 19 Międzynarodowy Festiwal Teatralny Bez granic 28–31 maja, Cieszyn Informacje: Stowarzyszenie Solidarność Polsko‑Czesko-Słowacka w Cieszynie, ul. Mennicza 20, tel. 604-869-025, www.spczs.sieszyn.pl, teatrbez[email protected] 36 R e l a c j e Więcej informacji o imprezach w województwie śląskim na stronie: www.silesiakultura.pl I n t e r p r e t a c j e GALERIA Marian Koim – Fotografia Marian Koim jako fotograf najbardziej znany jest z doku- Jest już na emeryturze, ale nadal pokazuje swoje zdjęcia na mentowania imprez folklorystycznych i twórczości ludo- wystawach kilka razy do roku, np. w schronisku na Dębowcu wej, zabytków Podbeskidzia (drewnianych kościółków, cha- (zmieniane są w zależności od pór roku), w domach kultury, łup, szałasów, przydrożnych kapliczek z figurami świętych) bielskim Klubie Nauczyciela. Prowadzi ponadto małą galerię i oczywiście nastrojowych beskidzkich pejzaży. Utrwalał je fotografii pod hasłem „Spojrzenia wybrane” w Domu Kultu- latami podczas ulubionych wędrówek beskidzkimi szlaka- ry w Lipniku, dzielnicy Bielska-Białej. Przygotowuje wysta- mi czy plenerów, między innymi w Zawoi, Makowie Pod- wy różnych autorów, ale też z dobrym efektem organizuje halańskim, Lanckoronie. konkursy związane tematycznie z Lipnikiem. (m) Lanckorona Kościół w Lachowicach Rzeźba Czesława Olmy Widok z Dębowca