Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska
Transkrypt
Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska
Z języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska 1 Incheon, korea południowa Ted Beck szedł na zachód butwiejącym nabrzeżem, mrużąc osłonięte ciemnymi okularami oczy przed blaskiem chylącego się nad horyzontem słońca. Zjawił się przed czasem, i łodzi, do której miał wsiąść, nigdzie nie było jeszcze widać. Wreszcie dotarł na koniec nabrzeża. Śmieci z trzech państw – Chin i obu Korei – podskakiwały na powierzchni cuchnącej wody, wschodnim skraju Morza Żółtego. Powietrze było ciężkie od dymu emitowanego przez cumujące w Incheonie statki – każdego dnia zabierały one samochody i telewizory do Stanów Zjednoczonych. Słońce przysmażało spaliny, zmieniając je w brązowy smog, który gryzł Becka w gardło i sprawiał, że mężczyzna marzył o papierosie. Wyjął z kieszeni paczkę cameli light i zapalił jednego. Przez wiele lat próbował rzucić palenie. Ale skoro zamierzał brać udział w tego typu misjach, jaki to miałoby sens? Powoli wypalił papierosa, po czym wyrzucił niedopałek do wody pomiędzy unoszące się na niej puszki po piwie i opakowania po prezerwatywach. 11 Wtedy usłyszał niski warkot silnika łodzi. Incheon był portem przemysłowym, oddalonym o osiemdziesiąt kilometrów na zachód od Seulu i kilka kilometrów na południe od Strefy Zdemilitaryzowanej, pasa lądu, który oddzielał Koreę Północną od Południowej. W czasie wojny koreańskiej wylądował tutaj generał Douglas MacArthur z misją powstrzymania komunistów. Jego pomnik stał na pobliskim wzgórzu. Trzymając w dłoni lornetkę, generał przyglądał się Morzu Żółtemu, rozdzielającemu Chiny i Półwysep Koreański. Tego popołudnia Beck ruszy w stronę wody, wypełniając misję mniej spektakularną od desantu MacArthura, lecz równie niebezpieczną. Pomruk płynącej w oddali łodzi przybrał na sile. Beck wyjął z kieszeni portfel, sfatygowany kawałek skóry wołowej, który miały przy sobie w czasie misji w trzydziestu dwóch krajach i trzy razy podczas tłumienia rewolty. Mężczyzna nie miał przy sobie żadnego dowodu tożsamości ani paszportu, a jedynie pieniądze. Razem jakieś trzy tysiące dolarów. I trzy zdjęcia: żony i dwóch synów. Wyjął je i ucałował. Następnie pstryknął zapalniczką, zbliżył ją do zdjęć i przyglądał się, jak płoną. Trzymał je w palcach aż do momentu, kiedy płomienie zaczęły lizać mu skórę i musiał je puścić. Resztki wpadły do wody i odpłynęły. Beck odprawiał ten sam rytuał przed każdą misją. Powodem były zarówno względy praktyczne, jak i przesądy. Gdyby został złapany, te zdjęcia dałyby jego przeciwnikom przewagę psychologiczną. Ważniejsze jednak było to, że paląc te fotografie, na swój sposób akceptował niebezpieczeństwo czekającej go misji. Kiedy wracał, wkładał do portfela nowe zdjęcia. Wiadomość nadeszła przed dwunastoma dniami do wychwytującej sygnały stacji wywiadowczej w Camp Bonifas, na skraju Strefy Zdemilitaryzowanej. Sześciuset Amerykanów i obywateli Korei Południowej przebywających w Camp Bo12 nifas zachowywało czujność przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prowadzili nasłuch fal radiowych Północy, wyłapując wiadomości od amerykańskich szpiegów. Dla pracowników stacji Bonifas przekaz był jedynie bełkotem, dwudziestodwusekundową sekwencją jedynek i zer. Wiedzieli jednak, że coś oznacza, ponieważ pojawił się na falach krótkich, zarezerwowanych dla wiadomości o najwyższym priorytecie. Przekazano go na drugą półkulę do Fort Meade w Maryland, siedziby Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Z Fort Meade już odszyfrowana wiadomość ruszyła w krótszą podróż na drugi brzeg rzeki Potomac do gabinetu na siódmym piętrze kwatery głównej CIA. Vinny Duto, dyrektor CIA, rzucił kilka nieszyfrowanych przekleństw. Wiadomość była krótka, prosta – i niepomyślna. Rekrut chciał się wydostać z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokra tycznej, państwa-więzienia, powszechnie zwanego Koreą Północną. Natychmiast albo jeszcze prędzej. Prawdziwe nazwisko Rekruta to Sung Kwan. Dr Sung Kwan. Był to naukowiec, biorący udział w programie nuklearnym Korei Północnej, i jak na razie największy atut Stanów Zjednoczonych w Korei Północnej. „Atut” to dość dziwne określenie na Sunga, który był przecież człowiekiem, a nie satelitą szpiegowskim czy świetnie ulokowaną pluskwą, ale bardzo trafne. Sung jakiś czas temu poinformował Stany Zjednoczone, gdzie dokładnie Koreańczycy trzymają broń jądrową – ta informacja była bezcenna. Większość analityków spoza CIA uważała, że Korea Północna ukrywa bomby jądrowe w jaskiniach, mając nadzieję, że tam będą bezpieczne, gdyby Ameryka przypuściła atak z powietrza. Mylili się. Broń składowano w magazynie w Phenianie, stolicy Korei Północnej. Ukochany Przywódca, Kim Dzong Il, chciał mieć je blisko siebie, chronione przez ten sam regiment, który dbał o jego bezpieczeństwo. Przebywający obecnie na Morzu Japońskim okręt marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych „Lake Chaplain”, krą13 żownik rakietowy, miał na pokładzie tuzin Tomahawków wymierzonych w ten budynek. Gdyby nadszedł rozkaz, pociski w kilka minut mogły obrócić magazyn w gruzy. Wszystko dzięki Sungowi. A on sam właśnie prosił o natychmiastową eksfiltrację. Nic dziwnego, że Vinny Dutto się denerwował. Sung był ostrożnym szpiegiem. Z agentami amerykańskimi spotkał się tylko trzy razy, za każdym razem w Pakistanie, z dala od tajnej policji Korei Północnej. Ale teraz coś musiało się stać. Sung przekazał, że obawia się o swoje bezpieczeństwo i jest przekonany, że musi się wydostać z Korei Północnej. Nic więcej nie wyjaśnił. W Langley agenci komórki ds. Korei Północnej robili, co mogli, by wycisnąć sens z wiadomości Sunga. Skąd wiedział, że grozi mu aresztowanie? Przesłuchiwano go? A może już aresztowano, powieszono i zostawiono, by zgnił? W takim przypadku prośba o zabranie byłaby jedynie przynętą, wołaniem o pomoc człowieka, który już tej pomocy nie potrzebuje, a jej celem zwabienie ratowników w zasadzkę. CIA odpowiedziało Sungowi przekazem na falach krótkich, prosząc o więcej szczegółów. Ale mijały dni, a stacja nasłuchowa w Bonifas nie wychwyciła żadnej odpowiedzi. W końcu Dutto postanowił, że agencja musi wysłać ekipę. Nie mając dowodu na to, że wezwanie Sunga jest przynętą, Langley nie mogło go zignorować. Agencja zawsze zapewniała swoje wtyczki, że odpowie na ich prośbę o pomoc. To przyrzeczenie było zarówno obowiązkiem moralnym, jak i narzędziem rekrutacyjnym. Wtyczki musiały wierzyć, że agencja dzieli podejmowane przez nich ryzyko. Na akcję ruszało trzech ludzi. Beck, dowódca, dawniej członek Navy Seal, obecnie starszy oficer w agencyjnej Grupie Operacji Specjalnych. Towarzyszyli mu Seth Kang, Amerykanin koreańskiego pochodzenia, tajny agent, który już się przedostawał na teren Korei Północnej, oraz Choe Gu, kapi14 tan marynarki wojennej Korei Południowej. Cała trójka była świadoma związanego z misją ryzyka. Ale nie mogli odmówić udziału. Wiedzieli, o jaką stawkę idzie gra. Fantom wyglądał na szybką jednostkę nawet wtedy, gdy pozostawał w bezruchu. Matowoczarna łódź motorowa miała wąski, długi kadłub o dziobie ostrym jak brzytwa. Upodobali ją sobie przemytnicy narkotyków. Jednak Fantom zamiast otwartego pokładu posiadał zamknięty kokpit, a na nim szereg urządzeń do odbioru fal radiowych. Szyby były grube na pięć centymetrów i kuloodporne. Ponadto na wyposażenie Fantoma składały się trzy duże zbiorniki z ponad dwoma tysiącami litrów paliwa. Dla dodatkowej ochrony kadłub pokryto kevlarem. Dzięki dwóm silnikom Mercury, każdy o mocy 650 koni mechanicznych, łódź mogła rozwijać ogromną prędkość siedemdziesięciu węzłów na godzinę. Langley dało Beckowi wolną rękę co do sposobu wydostania Sunga. Helikopter nie wchodził w grę. Koreańczycy co kilka kilometrów poustawiali na wybrzeżu stacje radarowe. Beck najpierw myślał o użyciu trawlera rybackiego, potem jednak zdecydował się na Fantoma. Łódź była niewidoczna dla radarów i zaskakująco cicha, dzięki olbrzymim tłumikom na silnikach. A poza tym jeśli Koreańczycy na nich czekali, to ta jednostka dawała im szansę ucieczki. Fantom na stałe cumował w Miami, gdzie CIA i Rządowa Agencja do Walki z Narkotykami używały go do ścigania po Morzu Karaibskim handlarzy narkotyków. Przed trzema dniami agencja wyczarterowała samolot transportowy i przerzuciła nim łódź do bazy lotniczej Osan pod Seulem. Beck i jego ludzie spędzili dwie noce na Morzu Żółtym, ucząc się obsługi Fantoma. Odnosili wrażenie, jakby łódź chciała się wzbić w powietrze. Wystarczyło przestawić manetkę i dziób unosił się ponad wodę. Beck miał nadzieję, że dzisiejszej nocy nie będą musieli testować maksymalnych osiągów Fantoma. 15 Punktualnie o siedemnastej Fantom pojawił się w porcie. Beck zeskoczył z pomostu i wszedł do sterowni; pod nogami czuł słabe kołysanie. W środku panował chłód – przyciemniane szyby zapewniały ochronę przed słońcem. Beck wsunął okulary przeciwsłoneczne do kieszeni kurtki. Musnął przy tym palcami plastikowy woreczek, który rano otrzymał od komendanta bazy w Seulu. Przed wypłynięciem z portu będzie musiał powiedzieć Choemu i Kangowi, co ma w tym woreczku. Zasługiwali na to, by wiedzieć. Zasługiwali na prawo wyboru. Kang siedział w fotelu nawigatora, przewijając na ekranie satelitarne zdjęcia Punktu D, miejsca odbioru. Na północ od DMZ Półwysep Koreański stawał się szerszy, wcinając się po zachodniej stronie w Morze Żółte. Punkt D był umiejscowiony na fragmencie lądu oddalonym o sto sześćdziesiąt kilometrów w kierunku północno-zachodnim od Incheonu. Zdjęcia satelitarne pokazywały gęsty las na wzgórzach otaczających wąską zatoczkę. Od Haeju, najbliższego miasta, dzieliło ją osiemdziesiąt kilometrów na wschód. Beck i jego ludzie powinni dopłynąć do miejsca odbioru o 23.30 i czekać przez trzydzieści minut. Gdyby Sung się nie zjawił, oznaczałoby to, że zmienił zdanie albo że został zabity – wóczas mieli czekać na nową wiadomość. – Prosta sprawa – orzekł dwa dni temu Kang, usłyszawszy wyjaśnienia Becka. – Co mogłoby się nie udać? Beck nie musiał nawet odpowiadać. Po pierwsze Korea Północna sprawowała kontrolę nad Morzem Żółtym – jej okręty przekraczały dwudziestokilometrowy pas wód terytorialnych. Jednostki marynarki wojennej Korei Północnej słynęły z tego, że strzelają do trawlerów rybackich, które przez przypadek znalazły się na jej drodze. Fantom będzie musiał jakoś je ominąć. Wzdłuż wybrzeża były rozstawione baterie artylerii. Do tego dochodziły pola minowe, niektóre nowe, inne pozostałe po wojnie koreańskiej. 16 Nie wspominając o takiej ewentualności, że Koreańczycy zdążyli już aresztować Sunga i teraz zastawili na nich pułapkę. Przy pomocy Agencji Bezpieczeństwa Narodowego w Langley uczyniono wszystko, by się upewnić, że Fantom nie płynie prosto w pułapkę. Przez cały tydzień satelity szpiegowskie obserwowały morze wokół miejsca odbioru, wypatrując wzmożonej aktywności lotnictwa wojskowego i marynarki Korei Północnej. Do tej pory niczego nie wyłapały. Tymczasem w Osan postawiono w stan gotowości helikoptery ratownicze Chinook i myśliwce F-16. Marynarka wysłała na Morze Żółte niszczyciel USS „Decatur”. Ale helikopterom zakazano naruszania przestrzeni powietrznej Korei Północnej. Phenian uznałby wtargnięcie Amerykanów za akt wojny. A teraz, gdy Korea miała broń jądrową, Waszyngton nie mógł jej drażnić. Ale Fantoma można było poświęcić. Nie miał żadnych amerykańskich oznaczeń, ani też żadnych innych, gwoli ścisłości. Gdyby schwytała go Korea Północna, Stany Zjednoczone i Korea Południowa wyparłyby się wszelkiej wiedzy o jego istnieniu. Beck i jego ludzie musieliby się znaleźć daleko poza granicą dwudziestokilometrowego pasa, osiemdziesiąt albo i więcej kilometrów od wybrzeża Korei Północnej, by móc liczyć na ratunek. Bliżej byli zdani wyłącznie na siebie. Dobra wiadomość była taka, że nie płynęli na oślep. Fantom był wyposażony w najnowszy sprzęt nawigacyjny, łącznie z odbiornikiem GPS, dzięki czemu mogli określić swoje położenie z dokładnością do jednego metra. Odbiornik miał wgrane dokładne mapy każdego większego zbiornika wodnego na świecie. Kang, nawigator, mógł na bieżąco sprawdzać kurs. Satelitarne urządzenie nadawczo-odbiorcze łączyło łódź z ukrytym radarem umieszczonym na pokładzie samolotu E-2 Hawkeye, krążącego nad Morzem Żółtym. Dzięki temu Fantom był w stanie ominąć łodzie wroga, nie korzystając z własnego 17 radaru, a tym samym nie ujawniając swojej pozycji. Beck pragnął uczynić wszystko, co tylko możliwe, by uniknąć wykrycia. Gdyby doszło do wymiany ognia, byłoby po nich. Nie mogli wygrać z marynarką wojenną Korei Północnej. Beck, kiedy dotarł do Osan, usunął z pokładu Fantoma karabin maszynowy kalibru 12 mm, a zamiast niego do kadłuba przytwierdził ponton Zodiac z niewielkim silnikiem przyczepnym, wyposażony w zapas świeżej wody, apteczkę, a nawet kuszę. Poza tratwą Beck, Kang i Choe nie zabrali zbyt wiele sprzętu umożliwiającego przetrwanie. Mieli ubrania na zmianę, na wypadek, gdyby wpadli do wody, osobiste aparaty nada wczo-odbiorcze, wysyłające sygnały, wychwytywane przez Chinooki. Nie zawracali sobie głowy kamizelkami kuloodpornymi czy hełmami. Kang, który dorastał na południowej Florydzie, założył czapeczkę Miami Dolphins – na szczęście, jak twierdził. Beck uznał, że nie zachowują się nonszalancko ani cynicznie. Wiedzieli po prostu, że albo wydostaną się stamtąd szybko, albo wcale. Beck usiadł obok Kanga, który na laptopie w tytanowej obudowie podłączonym do deski rozdzielczej Fantoma kontrolował łączność radarową z Hawkeye. – Jak wygląda okolica SP? – Ten akronim oznaczał strefę przybicia do brzegu. – Spokojnie. Kang miał trzydzieści osiem lat, wyglądał jednak na młodszego. Na prawym przedramieniu, tuż przy łokciu, wytatuował sobie asa pik. Becka od wielu tygodni intrygował ten tatuaż, nie chciał jednak o niego pytać. Kang wystukał coś na klawiaturze laptopa i ekran rozświetliły białe pulsujące punkty. – To Incheon. Tak wygląda prawdziwe miasto portowe. – Ponownie coś wystukał i ekran pokazał ciemny obszar dalej na zachód. – A to Korea Północna. Martwa jak trup. 18 – Dobrzy obywatele Republiki Ludowo-Demokratycznej nie potrzebują zepsucia płynącego ze świata zewnętrznego. – Jasne. Jedzenia też nie. – No cóż, jakoś udało im się skonstruować broń jądrową – stwierdził Beck. – Jak tam nasza łódź? – Choe mówi, że świetna – odparł Kang. Powiedział coś po koreańsku do Choego, który energicznie pokiwał głową. Beck słabo mówił po koreańsku, a Choe po angielsku jeszcze gorzej, więc Kang pełnił rolę tłumacza. Choe dodał gazu. Silniki zamruczały i kabina Fantoma zaczęła wibrować. Beck zerknął na zegarek. 17.25. Chciał się znaleźć w strefie przybicia dokładnie o 23.30. Nie ma co zostawać na wodach Korei Północnej dłużej, niż to konieczne. Latem Morze Żółte było nieruchome. Gdyby chcieli, mogliby bezpiecznie płynąć z prędkością sześćdziesięciu węzłów. Ale Beck wolał nie przekraczać dwudziestu. Wolniejsze tempo pozwoli oszczędzić paliwo i ograniczy hałas. Odpłyną stąd za pięć minut, dadzą sobie mnóstwo czasu. Ale zanim wyruszą w drogę… Beck dotknął ukrytego w kieszeni woreczka. Nie palił się do tej rozmowy, ale nie mógł czekać. Gestem nakazał Choemu wyłączenie silnika. Fantom podskakiwał na niewielkich falach przy pomoście. – Zanim popłyniemy… – Beck wyciągnął woreczek. W środku znajdowały się trzy szklane kapsułki. – Tabletki T. – Tabletki T? – Choe pokręcił z konsternacją głową. – T jak trucizna. Cyjanek. – Beck widział, że Choe nadal nie rozumie. – Trucizna. Jeśli nas złapią. Przegryzasz kapsułkę. – Wyjął jedną z woreczka i udawał, że wkłada ją do ust. Choe uderzył ręką w deskę rozdzielczą i powiedział coś gniewnie po koreańsku. Kang położył dłoń na jego ramieniu, ale Choe strząsnął ją. – Mówi, że oszalałeś – tłumaczył Kang. – Mówi… – Nigdy, nigdy – powiedział Choe po angielsku. – Mówi, że to grzech. 19 – Tak, grzech. – W porządku – odparł Beck. – Ale powiedz mu, że wie równie dobrze jak my, że jeśli nas schwytają, to nikt nie przyjdzie nam na ratunek. Nie będzie żadnej wymiany więźniów. A Koreańczycy zgotują nam piekło. Te pigułki działają szybko i efektywnie. Kang szybko przetłumaczył. – Jeszcze jedna sprawa – rzekł Beck. – Powiedz mu, że powinien ją przynajmniej mieć przy sobie. Tak, by miał wybór. Choe pokręcił głową, powiedział coś po koreańsku, po czym się odwrócił. – Mówi, że nie – przełożył Kang. – Mówi, że już sama rozmowa o tym przynosi pecha. Beck przesunął językiem po zębach. Miał w ustach paskudny smak i wiedział, że dzisiaj wypalił zbyt wiele cameli. – W takim razie będzie więcej dla mnie. Chcesz swoją? Kang wyciągnął rękę. Beck wytrząsnął z woreczka małą kapsułkę o długości około dwóch centymetrów. – Pamiętaj, żeby mi ją oddać, gdy już będzie po wszystkim – rzekł. – Nie chcesz chyba, by walała ci się gdzieś po domu. – Jasne. Beck włożył do kieszeni woreczek z dwiema pozostałymi pigułkami. Sprawdził kupiony wczoraj telefon komórkowy. Dowódca bazy miał jego numer. Gdyby w Langley się zdecydowano przerwać misję, wiadomość dostałby właśnie tą drogą. Ale Beck nie spodziewał się telefonu i rzeczywiście nie było żadnego połączenia. Zerknął jeszcze raz na zegarek. 17.30. – Ruszajmy – powiedział. – Kieruj na zachód, młody człowieku. Koreańczycy nazywali Morze Żółte Zachodnim. – Tak jest, kapitanie – odparł Kang. – Trzygodzinny rejs, tak? – Coś w tym rodzaju. – Beck zanucił znany motyw, chcąc oczyścić kabinę ze złej karmy, jaką wniosła sprawa pigułek. – Usiądź wygodnie i posłuchaj opowieści, opowieści o pamiętnej podróży. 20 – Myślisz, że Ginger i Mary Ann będą na nas czekać w Phenianie? – Miejmy nadzieję, że nigdy się tego nie dowiemy. Śpiewaj teraz ze mną. „Gdyby nie odwaga nieustraszonej załogi, Minnow byłaby zgubiona”. – „Minnow byłaby zgubiona”. Nawet jeśli Choe zrozumiał żart, nie uśmiechnął się. Odwrócił głowę i wyglądał przez przednią szybę. Wcisnął gaz i Fantom ruszył w drogę.