G L azeta ekarzy
Transkrypt
G L azeta ekarzy
G L Omnium profecto artium medicina nobilissima dl@ miesięcznik 10_2015_październik azeta ekarzy • Konferencje medyczne • Na dyżurze, po dyżurze ISSN 2300-2170 • Nowości • Podróże Wędrówka ludów Motto: Scribere necesse est, vivere non est Czyli: Tylko to się naprawdę zdarzyło, co zostało zapisane* *Przekład Tomasza Osoińskiego Koleżanki i Koledzy, J eszcze do niedawna określenie wielka wędrówka ludów kojarzyło się nam z lekcjami historii i odległymi czasami Cesarstwa Rzymskiego. Od kilku tygodni przeżywamy współczesną wędrówkę ludów, która prawdopodobnie tak jak jej poprzedniczka odmieni losy Europy. O brazy, które oglądamy w telewizji są czymś zupełnie nieznanym dla współczesnego człowieka. Słyszymy, że uchodźcy uciekają przed wojną toczącą się w ich krajach. Chwilę potem zauważamy, że imigranci to w przeważającej większości młodzi mężczyźni, dobrze ubrani, starannie ostrzyżeni, bez oznak odniesionych ran wojennych, opatrunków. Kim więc są ci, którzy stukają do bram Europy? K rajowe media nie są w stanie podać rzetelnych informacji, koncentrując się na rzewnych opowieściach o potrzebie niesienia pomocy. Niewątpliwie każdy uchodźca poszkodowany przez los lub działania wojenne taką pomoc powinien otrzymać. Jednak powstaje pytanie, czy wszyscy, których widzimy na ekranach telewizorów, są poszkodowanymi. W ferworze nawoływań ginie podstawowa zasada medycyny ratunkowej – a jest nią bezpieczeństwo osoby, która niesie pomoc. H unami, najbardziej wojowniczymi najeźdźcami Cesarstwa Rzymskiego dowodził Atylla, zwany też Biczem Bożym (po łacinie Flagellum Dei). Czy poznamy współczesnego Atyllę, który jako formę najazdu wymyślił masową migrację? Czy jest to jeden człowiek, czy raczej grupa osób? Czy formą oręża przybywających do Europy będą ich poglądy, religia, styl życia? Jak zorganizowano ten migracyjny exodus, że wszyscy są tak zaskoczeni i bezradni? Same pytania, zero odpowiedzi. Redakcja Krystyna Knypl, redaktor naczelna [email protected] ISSN 2300-2170 Mieczysław Knypl, sekretarz redakcji [email protected] Wydawca Krystyna Knypl Warszawa Kolegium redakcyjne: Alicja Barwicka, Aleksandra Sylwia Czerny, Krystyna Knypl, Mieczysław Knypl, Katarzyna Kowalska (przew.), Małgorzata Zarachowicz Nr 10(53)_2015 Współpraca przy bieżącym numerze Alicja Barwicka, Jagoda Czurak, Krzysztof Izdebski, Rafał Stadryniak, Maria Wilińska Okładka fot. Krystyna Knypl Projekt graficzny i opracowanie komputerowe Mieczysław Knypl „Gazeta dla Lekarzy” jest miesięcznikiem redagowanym przez lekarzy i członków ich rodzin, przeznaczonym dla osób uprawnionych do wysta- wiania recept i posiadających prawo wykonywania zawodu lekarza. Opinie wyrażone w artykułach publikowanych w „Gazecie dla Lekarzy” są wyłącznie opiniami ich autorów. Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania nadesłanych do publikacji tekstów, w tym skracania, zmiany tytułów i dodawania śródtytułów. Wszelkie prawa zastrzeżone. www.gazeta-dla-lekarzy.com Rys. Helena Kowalska Krystyna Knypl Statut „Gazety dla Lekarzy” W numerze I. Informacje wstępne 1. „Gazeta dla Lekarzy” jest czasopismem w rozumieniu ustawy z 26 stycznia 1984 roku – prawo prasowe (Dz.U. z 1984 r. nr 5, poz. 24 z późn. zmianami), zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Warszawie 28 lutego 2012 r. w rejestrze dzienników i czasopism (poz. PR17864). 2. „Gazeta dla Lekarzy” jest powszechnie dostępnym miesięcznikiem ogólnopolskim tworzonym przez lekarzy i członków ich rodzin. 3. Wydawcą „Gazety dla Lekarzy” jest dr n. med. Krystyna Knypl, zwana dalej Wydawcą. 4. „Gazeta dla Lekarzy” ma dwa kanały dystrybucji. Sygnowana numerem ISSN 2300-2170 jest publikowana w internecie (www. gazeta-dla-lekarzy.com), a sygnowana numerem ISSN 20845685 jest publikowana w wersji papierowej (odwzorowanej w internecie w formacie PDF). Każdy drukowany numer jest przekazywany przez Wydawcę do zbiorów Biblioteki Narodowej (sygnatura P. 293987 A) w ramach egzemplarza obowiązkowego. 5. „Gazeta dla Lekarzy” posługuje się skrótem GdL. 6. „Gazeta dla Lekarzy” nie jest związana z żadną organizacją polityczną, religijną ani żadnym samorządem terytorialnym lub zawodowym. II. Wizja i misja 1. Nadrzędnym celem redakcji „Gazety dla Lekarzy” jest tworzenie opiniotwórczego medium środowiskowego i popularnonaukowego, adresowanego do czytelników w kraju i za granicą, przez propagowanie misji lekarza, znaczenia postępu w medycynie oraz roli promocji zdrowia. 2. „Gazeta dla Lekarzy” jest adresowana do lekarzy, zwłaszcza do tych, którzy postrzegają medycynę jako sztukę, a swój zawód jako powołanie. 3. Zamierzeniem „Gazety dla Lekarzy” jest ukazywanie wszystkich aspektów funkcjonowania współczesnych systemów ochrony zdrowia, ze zwróceniem szczególnej uwagi na zagrożenia dla tradycyjnie rozumianego zawodu lekarza, płynące z instrumentalnego traktowania medycyny. 4. „Gazeta dla Lekarzy” ma inspirować do myślenia i wyciągania wniosków. III. Finansowanie 1. Zgodnie z art. 3 ust. 2 ustawy z 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (Dz. U. z 2003 r. nr 96, poz. 873) „Gazeta dla Lekarzy” nie jest jednostką sektora finansów publicznych w rozumieniu przepisów o finansach publicznych i nie działa w celu osiągnięcia zysku. 2. „Gazeta dla Lekarzy” jest finansowana wyłącznie z prywatnych środków własnych Wydawcy. 3. Nie są przyjmowane darowizny ani dotacje. 4. Wydawca „Gazety dla Lekarzy” nie prowadzi działalności gospodarczej, a czasopismo nie zamieszcza komercyjnych reklam ani ogłoszeń. 5. Członkowie redakcji i autorzy pracują jako wolontariusze. Nie są wypłacane wynagrodzenia członkom redakcji ani honoraria autorom. Wszyscy działają pro publico bono – dla dobra ogółu, ale i osobistej satysfakcji. 3 W numerze Nowości ....................................................... 4, 5, 6, 7, 20 Konferencje medyczne Nowe wytyczne i wielkie osobowości Krystyna Knypl ........................................................................... 8 Wędrówka ludów Jak to robią w Berlinie, czyli dziesiątki pytań i zero odpowiedzi Alicja Barwicka ........................................................................ 11 Cytaty .............................................................................16, 48 Na dyżurze, po dyżurze Każdy szanujący się pacjent, czyli co gryzie lekarza rodzinnego Rafał Stadryniak = @Grypa .................................................... 17 O podróżowaniu Jagoda Czurak .......................................................................... 21 Po dyżurze Dlaczego właśnie góry? Justyna Kostempska ................................................................. 37 O opowiadaniu Ocalić od zapomnienia Jagoda Czurak .......................................................................... 43 Informacja dla autorów materiałów prasowych zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy” .................................................................... 46 8 5 11 17 37 21 43 10_2015 październik Nowości Schorzenia związane z migracją ludności Wśród różnych zagadnień związanych z migracją ludności istotnym problemem są schorzenia przemieszczające się wraz z imigrantami i uchodźcami, zwykle nieznane lub rzadko występujące w kraju nowego osiedlenia. Europejskie spojrzenie na te schorzenia powoduje, że stosunkowo mało wiemy o problemach zdrowotnych napływającej ludności. Na łamach „Clinical Inectious Diseases” 2004,38,1742-8 znajdujemy obszerne doniesienie autorstwa B.D. Gushulaka i D.W. MacPhersona Globalization of infectious diseases: the impact of migration poświęcone tym zagadnieniom. Tematyka schorzeń związanych z migracją ludności jest szczególnie istotna w krajach, które z różnych względów i powodów prowadzą politykę proimigracyjną. Do krajów tych autorzy zaliczają Stany Zjednoczone (11,1% ludności jest urodzonych za granicą), Australię (25% ludności urodzonej za granicą), Kanadę (18,4% ludności urodzonej za granicą) oraz Izrael (42,4% ludności urodzonej za granicą). W ciągu minionych 50 lat międzynarodowa polityka zdrowotna w zakresie zapobiegania chorobom zakaźnym, powszechność szczepień, działania edukacyjne, poprawa poziomu życia przyniosły dużą poprawę w tym zakre- przenosić się z małp na ludzi sie. Jednakże pozostają pewne (zoonoza). choroby, które mogą stanowić Kolejna choroba to leproblem dla krajów przyjmują- iszmanioza – występująca cych imigrantów i uchodźców. w Azji Środkowowschodniej Do schorzeń takich zalicza się i Południowej oraz w Afryprzede wszystkim gruźlicę ce. Także malaria należy do występującą w Afryce i Azji schorzeń wędrujących wraz z większą częstością niż ma z migrantami. Inne schorzenie to miejsce w Europie. Inne to węgorzyca (więcej http:// schorzenie to zespól ostrej www.medycynatropikalna.pl/ niewydolności oddechowej chorobazakazna/28/wegorczycaw przebiegu nietypowych -%28strongyloidoza%29), dość zapaleń płuc występujących często spotykana w Azji Połuu mieszkańców Azji Wschod- dniowowschodniej i Afryce. Więcej o schorzeniach troniej i Południowowschodniej. pikalnych można przeczytać Ospa małpia (ang. monkeyna http://www.medycynatropox) to nieznana na kontynencie europejskim, a spoty- pikalna.pl/choroby. (K.K.) kana w Afryce Subsaharyjskiej Żródło: http://cid.oxfordjournals.org/ choroba wirusowa mogąca content/38/12/1742.full.pdf+html Kryzys humanitarny na świecie – Dane statystyczne o uchodźcach Na całym świecie żyje 60 mln osób, które z różnych powodów opuściły ojczyznę i osiedliły się w innym kraju. Te osoby, które opuściły swój kraj z powodu toczącej się w nim wojny, określane są mianem uchodźców. W odniesieniu do tych osób działa wiele przepisów prawa międzynarodowego, z których najważniejsza jest konwencja podpisana w Genewie w 1951 roku. Jej tekst jest dostępny pod adresem http://www. hfhrpol.waw.pl/pliki/Konwencja_Dotyczaca_Uchodzcow.pdf. Pod koniec 2014 roku na świecie było 19,4 mln uchodźców. Na internetowych stronach Biura Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (w języku angielskim) znajdujemy wiele szczegółowych danych o fali uchodźców, jaka nadeszła do Europy w 2015 roku. Najwięcej uchodźców pochodzi z Syrii (54%). Dalej są Afganistan (14%), Erytrea (7%), Nigeria (3%), Pakistan (3%), Somali (3%), Irak (3%), Sudan (2%), Gambia (1%), Bangladesz (1%). W 2015 roku dotarło drogą morską do Europy 381 412 osób, 2850 osób zmarło lub zaginęło w czasie podróży. W 75% uchodźcami są mężczyźni, 15% stanowią dzieci, 13% – kobiety. Najwięcej uchodźców dotarło na kontynent Europejski w sierpniu 2015 r., przy czym do Grecji 258 365 osób, do Włoch 121 000 osób. (K.K.) Źródło: http://data.unhcr.org/ mediterranean/regional.html Zmiany metaboliczne u chorych z pierwotnym nadciśnieniem płucnym Pierwotne nadciśnienie płucne jest schorzeniem obejmującym krążenie małe, jednak obserwuje się w jego przebiegu także zmiany w innych narządach. Stało się to podstawą do stworzenia teorii o metabolicznym charakterze nadciśnienia płucnego. Teorię tę dyskutują G. Sutendra 4 i E.D. Michelakis z wydziału medycznego Uniwersytetu Alberta w Kanadzie na łamach numeru 4/2014 pisma „Cell Metabolism”. Autorzy sugerują, że u podłoża pierwotnego nadciśnienia płucnego leżą zaburzenia w obrębie mitochondriów. Zwiększona oksydacja glukozy ma być czynnikiem rozpoczynającym zmiany w krążeniu płucnym. Autorzy zwracają też uwagę na zmiany w układzie immunologicznym u chorych z pierwotnym nadciśnieniem płucnym, takie jak wzrost stężenia cytokin oraz czynnika TNF we krwi. Ponadto u pacjentów stwierdza się insulinooporność i cechy zespołu metabolicznego. Te zmiany metaboliczne zdaniem autorów wpływają na funkcjonowanie śródbłonka w krążeniu płucnym. (K.K.) Źródło: http://www.sciencedirect.com/science/article/pii/ S1550413114000102 10_2015 październik Nowości Obrady kongresu odbywały się w Galerii Porczyńskich Prof. Tomasz Zdrojewski podczas wykładu Sesja plenarna Międzynarodowy Kongres Zdrowego Starzenia się Społeczeństwo polskie starzeje się najszybciej ze wszystkich krajów europejskich. O problemach związanych z seniorami dyskutowano 24 i 25 września 2015 r. w Warszawie podczas Międzynarodowego Kongresu Zdrowego Starzenia się. O tym jakie strategie należy zastosować w skali państwowej mówią Założenia Długofalowej Polityki Senioralnej w Polsce na lata 2014-2020 przyjęte jako dokument rządowy na mocy uchwały Rady Ministrów 24 grudnia 2013 roku (https://www.mpips.gov. pl/seniorzyaktywne-starzenie/zalozenia-dlugofalowejpolityki-senioralnej-w-polscena-lata-20142020/). Co znajdujemy w tym dokumencie? Dowiadujemy się, że w 2011 roku osób w wieku +60 lat było 20,2% (7,8 mln), a w wieku +80 lat 3,6% (1,4 mln). Prognozy na dalsze lata mówią o szybko rosnącym odsetku osób w starszym wieku. seniorów w Polsce jest e-wykluczenie. Te okoliczności powodują, że stany depresyjne są wyjątkowo częste u osób z pokolenia +50 lat – aż 60% kobiet deklaruje odczuwanie kilku objawów depresji. Na kogo może liczyć senior w Polsce, gdy zachoruje? Specjalistyczną opiekę geriatryczną może otrzymać od 270 geriatrów lub w trybie szpitalnym na około 600 łóżkach geriatrycznych. Na 11 uczelni medycznych jedynie w 5 istnieją kliniki geriatryczne. Mamy 505 zakładów Polacy w każdym wieku prowadzą niezdrowy tryb życia, seniorzy także. Odbija się to na stanie ich zdrowia – obiektywnie i subiektywnie nie wygląda on najlepiej. Istotnym wskaźnikiem sytuacji stacjonarnych opieki długoterminowej. Rozwiązania systemowe przewidują rozwój geriatrii jako specjalności, przygotowanie kadry medycznej innych specjalności do opieki nad 5 seniorami. Drugi filar działalności to promocja zdrowia, wspieranie aktywności fizycznej. Trzeci filar to rozwój usług społecznych i opiekuńczych na rzecz osób starszych. Istotnym kierunkiem jest zwiększenie aktywności zawodowej seniorów. W Polsce jest wyjątkowo niski odsetek zatrudnienia osób w wieku 55-64 lata (38,7%). Tylko 1% w wieku powyżej 55 lat korzysta z zajęć edukacyjnych. Tymczasem aktywnemu obywatelowi niezbędne są konkretne kompetencje. Zdaniem twórców dokumentu senior powinien nie tylko być kompetentny w podstawowych dziedzinach, ale też udzielać się jako wolontariusz, powinien prowadzić życie kulturalne, studiować na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Odległość pomiędzy realiami dnia codziennego w Polsce a zaleceniami zawartymi w dokumencie jest kosmiczna. Prelegenci przedstawiali podczas kongresu dotychczasowe osiągnięcia oraz plany na przyszłość. Plany zacne, jednak dla ich zrealizowania konieczna jest zmiana mentalności nie tylko seniorów, ale przede wszystkim pokolenia młodego i średniego. Jak na razie polski senior największą aktywność kieruje w stronę bywania w POZ, gdzie otrzymuje recepty na 5,1± 3,5 leków. Z kolei polski junior w swej wyobraźni nie widzi seniora w aktywnych rolach – co zostało udowodnione metodą dziennikarstwa uczestniczącego (http://gazeta-dla-lekarzy. com/index.php/obchod-poranny-blog-redaktor-naczelnej/254-przestrzen-publiczna-albogdzie-jest-w-polsce-miejsce-dlaseniora) przez autorkę przed kilkoma dniami. Tekst i zdjęcia Krystyna Knypl 10_2015 październik Nowości Spożycie wapnia a osteoporoza Jednym z problemów wapnia na częstość złamań związanych ze starzejącymi kości są rozbieżne. Na łamach się społecznościami są upadki „British Medical Journal” ukaseniorów i zagrożenie złama- zało się doniesienie autorstwa niami kości. Sprzyja takim V. Tai i wsp. zatytułowane powikłaniom osteoporoza Calcium intake and bone – dość powszechna u osób mineral density: systematic w starszym wieku. review and meta-analysis, Zalecana dawka dzienna w którym przeanalizowano wapnia dla starszych osób wyniki 59 badań klinicznych wynosi 1000-1200 mg. Tym- opublikowane w okresie od czasem w diecie mieszkańców lipca 2013 do października wielu krajów zachodnich 2014. Analizowano badania przeciętna zawartość wapnia z uczestnikami powyżej 50. wynosi 700-900 mg na dobę. roku życia, którym oceniaTa różnica w podaży i zapo- no gęstość mineralną kości trzebowaniu jest przyczyną, że za pomocą wskaźnika BMD wielu lekarzy zaleca starszym (ang. Bone Mineral Density). pacjentom suplementy wapnia. Kryteria rozpoznawania osteOpinie na temat wpływu oporozy ustalone przez WHO spożywania suplementów są następujące: • norma – BMD wynosi co najmniej -1,0 SD • osteopenia (niska masa kostna) – BMD zawiera się w przedziale od -1 do -2,5 SD • osteoporoza – BMD nie przekracza -2,5 SD • osteoporoza zaawansowana – BMD jest mniejsze niż -2,5 SD oraz występuje jedno lub kilka złamań. W 15 badaniach pacjenci otrzymywali suplementację dietetyczną wapnia (liczba uczestników n=1533), a w 51 badaniach (n =12257) otrzymywali suplementy farmakologiczne. Wzrost wskaźnika BMD w grupie stosującej dietę bogatowapniową wynosił od 0,6 do 1,0% po roku w odniesieniu do pomiarów kości biodrowej i o 0,7-1,8% po dwóch latach w odniesieniu do pomiarów kręgosłupa lędźwiowego. Nie stwierdzono zmian we wskaźniku BMD ramienia. W grupie otrzymującej suplementy farmakologiczne wapnia stwierdzano po 2,5 roku wzrost BMD o 0,7-1,8%. Autorzy analizy stwierdzają, że zarówno dietetyczna, jak i farmakologiczna suplementacja wapniem powoduje niewielki wzrost wskaźnika BMD, ale nie zmniejsza ryzyka złamań u starszych osób. Źródło: http://www.bmj.com/ content/351/bmj.h4183 Cytaty Maksyma 58 Nie z każdym jednakowo Nie trzeba wobec wszystkich popisywać się zręcznością ani zużywać więcej sił, niż okoliczności wymagają. Nie trwonić wiedzy ani sił żywotnych. Wytrawny sokolnik tyle tylko rzuca przynęty, ile trzeba dla zwabienia zwierzyny. Unikajcie ciągłej ostentacji, bo wkrótce przestana was podziwiać. Trzeba zawsze zachować coś nowego na jutro. Dzień w dzień – mała próbka; oto sposób podtrzymania zaufania ludzi do siebie. Tym bardziej będą wtedy podziwiać, bo nikt nie dostrzeże granicy waszych możliwości. Maksyma 182 Odrobina śmiałości zręczność zastąpi nadmierną Nie trzeba sobie wytwarzać o ludziach tak wysokiego obniża wartość wysokich stanowisk, łącząc je ze znikomymi mniemania, by ogarniało nas wobec nich onieśmielenie. zasługami. Wyobraźnia zawsze idzie bardzo daleko i niepomiernie Wyobraźnia nie powinna upadlać serca. Niektórzy czynią wrażenie wybitnych, póki się z nimi nie zetknąć. Przy pierwszej wszystko wyolbrzymia. Maluje sobie obraz nie tylko tego, co wymianie zdań następuje rozczarowanie. Nie sposób zresztą jest, ale i tego, co mogłoby być. Rzeczą rozumu – hamować wyjść poza wąskie granice człowieczeństwa. Każdy ma jakieś wyobraźnię po doświadczeniu tylu rozczarowań. Koniec końców ALE, czy to – pod względem rozumu, czy – generalności. – zuchwalstwo nie przystoi ciemnocie, lękliwość zaś – talentowi. Dostojeństwo nadaje pewien pozorny autorytet, lecz rzadko I skoro wiadomo, że pewność siebie bardzo pomaga ludziom tylko odpowiadają mu zalety osobiste. Los bowiem zwykle ograniczonym, to tym bardziej cechować winna głębokie umysły. Baltazar Gracjan Brewiarz dyplomatyczny. IW PAX, Warszawa 2004 (z 3. wyd. francuskiego, 1692) 6 10_2015 październik Nowości Cariprazine w leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych w chorobie afektywnej dwubiegunowej typu I oraz schizofrenii u osób dorosłych Amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA) zatwierdziła kapsułki VRAYLAR™ (cariprazine), atypowy lek przeciwpsychotyczny, w doraźnym leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych związanych z chorobą afektywną dwubiegunową typu I oraz w leczeniu schizofrenii u osób dorosłych. Rejestrację przez FDA dla cariprazine oparto na wynikach trzech trzytygodniowych kontrolowanych badań u osób dorosłych z epizodami maniakalnymi lub mieszanymi choroby afektywnej dwubiegunowej typu I oraz trzech sześciotygodniowych badań kontrolowanych placebo u osób dorosłych ze schizofrenią. W tych badaniach, obejmujących ponad 2700 osób dorosłych, podczas stosowania cariprazine w porównaniu z placebo wykazano poprawę ogólnej punktacji w Skali Manii Younga (YMRS) u pacjentów z epizodem maniakalnym w chorobie afektywnej dwubiegunowej oraz punktacji w Skali Objawów Pozytywnych i Negatywnych (PANSS) u osób ze schizofrenią. Najczęściej zgłaszanymi działaniami niepożądanymi (częstość występowania ≥5% i co najmniej dwukrotnie częściej niż w wypadku placebo) w epizodzie maniakalnym choroby afektywnej dwubiegunowej były objawy pozapiramidowe, akatyzja, niestrawność, wymioty, senność oraz niepokój, a w wypadku schizofrenii były to głównie objawy pozapiramidowe i akatyzja. Choroba afektywna dwubiegunowa dotyczy ok. 3,6 mln, a schizofrenia – 2,6 mln mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Cariprazine stosowana jest raz dziennie w doraźnym leczeniu dorosłych pacjentów z epizodami maniakalnymi lub mieszanymi choroby afektywnej dwubiegunowej typu I w dawkach od 3 do 6 mg na dobę oraz w leczeniu schizofrenii u osób dorosłych w dawkach od 1,5 do 6 mg na dobę. Mechanizm działania leku w schizofrenii i chorobie afektywnej dwubiegunowej jest dokładnie poznany – niemniej jednak jego skuteczność może być wynikiem połączenia częściowo agonistycznego działania wobec ośrodkowych receptorów dopaminowych D₂ oraz serotoninowych 5-HT1A, oraz antagonistyczną aktywnością wobec receptorów serotoninowych 5- HT2A. Pod względem farmakodynamicznym cariprazine działa jako częściowy agonista receptorów dopaminowych D3 i D2 z dużym powinowactwem wiązania oraz agonista receptorów serotoninowych 5-HT1A. Cariprazine jest antagonistą receptorów 5-HT2B i 5-HT2A z dużym i umiarkowanym powinowactwem wiązania; wiąże się również z receptorami histaminowymi H1. Cariprazine wykazuje niższe powinowactwo wiązania z receptorami serotoninowymi 5-HT2C i α1A- adrenergicznymi i nie ma istotnego powinowactwa do cholinergicznych receptorów muskarynowych. Więcej informacji na temat nowej opcji terapeutycznej w doraźnym leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych w chorobie afektywnej dwubiegunowej typu I oraz leczeniu schizofrenii u osób dorosłych opublikowano na stronie internetowej www. VRAYLAR.com. Charakterystyka produktu leczniczego w języku angielskim: http://pi.actavis.com/ data_stream.asp?product_group=2028&p=pi&language=E. (K.K.) Źródło: materiały prasowe Coraz mniej Australijczyków pali papierosy wśród Australijczyków. Zwraca uwagę znacząca redukcja palaczy na przestrzeni ostatnich lat. Przedstawiono wyniki badania, które miało charakter prospektywny i objęło 204 953 osoby w wieku ≥ 45 lat zamieszkujących Nową Południową Walię. W badanej grupie obecnie paliło 7,7%, a 34,1% w przeszłości. Wśród palących 2/3 zgonów związana była z paleniem papierosów, a palacze umierali 10 lat wcześniej niż niepalący. (K.K.) http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4339244/figure/Fig1/ Bio Med. Central opublikowało doniesienie zatytułowane Tobacco smoking and all-cause mortality in a large Australian cohort study: findings from a mature epidemic with current low smoking prevalence autorstwa Emily Banks i wsp. poświęcone paleniu papierosów Źródło: http://www.ncbi.nlm.nih. gov/pmc/articles/PMC4339244/ Cytat Jednym zdaniem Jeśli masz w ręku młotek, to każdy problem wydaje się ci gwoździem. Gen. Wesley Kanne Clark 7 10_2015 październik Konferencje medyczne Kongres European Society of Cardiology, Londyn 2015 Nowe wytyczne i wielkie osobowości Krystyna Knypl Zgony z powodu schorzeń sercowo-naczyniowych stanowią 47% wszystkich zgonów w Europie (40% w krajach Unii Europejskiej). Na naszym kontynencie z powodu takich schorzeń każdego roku umiera 4 mln ludzi, z tego 2,9 mln w krajach Unii Europejskiej. Zgony z powodów kardiologicznych są szczególnie częste u osób po 65. roku życia. U 20% pacjentów z chorobą wieńcową współistnieje cukrzyca. K http://www.excel-london.co.uk/ https://en.wikipedia.org/wiki/Emirates_Air_Line_%28cable_car%29#/media/File:Emirates_Air_Line_towers_24_May_2012.jpg oszt leczenia schorzeń sercowo-naczyniowych w Unii Europejskiej wynosi 196 mld euro rocznie. Najwyższa zachorowalność i śmiertelność jest w krajach Europy Centralnej i Wschodniej. Główne problemy zdrowia publicznego pozostają wciąż te same – palenie papierosów (zwłaszcza przez kobiety), niedostateczna aktywność fizyczna i szybko rosnąca liczba osób otyłych także wśród dzieci i młodzieży. Sprawa jest poważna, więc trzeba trzymać rękę na pulsie wydarzeń! W pierwszych dniach upalnego sierpnia 2015 r. postanawiam dopełnić formalności akredytacyjnych na kongresie European Society of Cardiology. Wymagania do otrzymania akredytacji prasowej są standardowe: legitymacja prasowa, zlecenie od redakcji na napisanie sprawozdania z kongresu oraz trzy opublikowane artykuły o tematyce kardiologicznej. 8 Na drugi dzień otrzymuję potwierdzenie akredytacji wraz z informacją, że identyfikator kongresowy będzie do odebrania w stoisku dla prasy. Przeglądam informacje o kongresie – lokalizacja, dojazd, zakwaterowanie i wszystko jest dla mnie dość nowe, bo w Londynie byłam kilkanaście lat temu w zupełnie innym charakterze. Przede wszystkim centrum kongresowe o nazwie ExCell London – wygląda imponująco i do tego jest w środku miasta, a nie gdzieś na obrzeżach! Co więcej, dowiaduję się, że można przylecieć na London City Airport i z niego kolejką linową dostać się prosto do centrum kongresowego. Obrady jak obrady, w końcu na niejednym kongresie byłam, ale taką kolejką 10_2015 październik Konferencje medyczne linową podjechać na próg sali obrad można by… Żeby było jeszcze bardziej egzotycznie, kolejka nazywa się Emirates Air Line Cable Car, te bowiem linie lotnicze były sponsorem jej budowy. Jest czynna od 28 czerwca 2012, bilet kosztuje kilka funtów. W tym roku przybyło do Londynu ponad 32 tys. uczestników ze 140 krajów. Dyskutowano na 150 tematów dotyczących chorób układu sercowo-naczyniowego. Zaprezentowano 11 tys. doniesień, odbyło się 500 sesji, a 180 firm farmaceutycznych i sprzętowych zaprezentowało się w części wystawowej kongresu. Tematyka obrad kongresowych Obrady na kongresach European Society of Cardiology toczą się w kilku działach tematycznych, takich jak ostre zespoły wieńcowe, zaburzenia rytmu i stymulacja, nauki podstawowe, obrazowanie serca, niewydolność krążenia, nadciśnienie, profilaktyka i rehabilitacja, kardiochirurgia, choroba wieńcowa oraz choroby zastawek serca. Nawet kardiologowi trudno swobodnie poruszać się po wszystkich działach swojej specjalności, ale wszyscy zlecamy leki. Co więc mówiono o farmakoterapii? W ostatnich latach pojawiły się nowe możliwość zastosowania leków z grupy inhibitorów enzymu PCSK9. Jednym z nich jest alirocumab. Podczas kongresu przedstawiono wyniki badania klinicznego ODYSSEY, w którym uczestniczyło 1257 pacjentów z heterozygotyczną hipercholesterolemią rodzinną. Otrzymywali oni poza statyną także alirocumab w dawce 75-150 mg. W efekcie uzyskano obniżenie stężenia cholesterolu aż o 56,1%. Jest to jednak terapia bardzo droga. Inne ważne badanie kliniczne to IMPROVE-IT. Okazało się, że ezetymib, który hamuje wchłanianie cholesterolu w jelitach, dodany do symwastatyny skuteczniej obniża stężenie cholesterolu u pacjentów z cukrzycą niż gdy podawana jest tylko sama symwastatyna. Obniżenie poziomu cholesterolu spowodowało zmniejszenie ryzyka udaru mózgu o 39% i zawału serca o 24%. Jednak nie wszystkie negatywne czynniki wpływające na nasze zdrowie możemy redukować za pomocą leków. Takim negatywnie działającym czynnikiem jest narastające zanieczyszczenie powietrza. Badacze z Belgii 9 wykazali, że im wyższe stężenie zanieczyszczeń w środowisku, tym większe zagrożenie ostrymi incydentami wieńcowymi. Co więcej, stężenia zanieczyszczeń uważane za dozwolone i bezpieczne również wywierały bardzo niekorzystny wpływ na serce i naczynia krwionośne. Na związek pogody ze stanem układu krążenia zwrócili uwagę również naukowcy z Tajwanu, którzy zaobserwowali, że niższe temperatury sprzyjają występowaniu napadów migotania przedsionków i udarów mózgu. Od pewnego czasu na ścianach w wielu miejscach publicznych widzimy defibrylatory. Taki sprzęt można spotkać na lotniskach, w supermarketach, centrach konferencyjnych. Podobno są także w kasynach. Jednak od zamontowania sprzętu do jego właściwego użycia droga daleka. Lekarze z Kopenhagi przedstawili doniesienie, z którego dowiedzieliśmy się, że w 2007 roku takich urządzeń było w całej Danii tylko 147, a obecnie ich liczba wzrosła do 7800. Z analizowanych przez duńskich badaczy 25 287 przypadków zatrzymania krążenia w 75% miały one miejsce w domu, a w 25% w miejscu publicznym. Liczba zastosowań defibrylatorów w miejscach publicznych wzrosła z 1,4% przypadków zatrzymania krążenia w 2001 roku do 11,9% w 2012 roku. Skuteczna reanimacja, pobyt w szpitalu i wreszcie wypis do domu nie zamykają listy zagrożeń czyhających na zawałowca. Badacze portugalscy obserwując 907 chorych z przebytym zawałem serca stwierdzili, że jednym z poważniejszych zagrożeń są infekcje górnych dróg oddechowych. Na taką komplikację są narażeni w większym stopniu starsi pacjenci, chorujący na cukrzycę, z współistniejącym nadciśnieniem tętniczym i niewydolnością nerek. Greccy kardiolodzy przedstawili podczas kongresu wyniki badań, które wykazały, że osoby z nadciśnieniem tętniczym ucinające sobie drzemkę w ciągu dnia mają niższe ciśnienie krwi niż osoby bez tego nawyku. Z kolei naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Osace skupili się na oszacowaniu wpływu oglądania telewizji na zdrowie. Po przebadaniu ponad 86 tysięcy osób stwierdzono, że oglądanie telewizji dłużej niż 5 godzin na dobę zwiększa aż dwukrotnie ryzyko nagłego zgonu z powodu zatoru tętnicy płucnej. 10_2015 październik Konferencje medyczne Nowe wytyczne postępowania w kardiologii Ważnym wydarzeniem na tegorocznym kongresie było opublikowanie nowych wytycznych postępowania w różnych stanach kardiologicznych: •nadciśnieniu płucnym (http://eurheartj.oxfordjournals. org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv317), •ostrych zespołach wieńcowych (http://eurheartj.oxfordjournals.org/content/early/2015/08/28/eurheartj. ehv320), •zapaleniu osierdzia (http://eurheartj.oxfordjournals. org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv318), •komorowych zaburzeniach rytmu i zapobieganiu nagłym zgonom (http://eurheartj.oxfordjournals.org/ content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv316) •bakteryjnym zapaleniu wsierdzia (http://eurheartj. oxfordjournals.org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv319). Medycyna to nie tylko zespołowe wytyczne, ale także wielkie osobowości i wspaniali naukowcy. Takich ludzi można było oglądać na sesjach typu Meet the legend. Wśród nich niewątpliwie największą gwiazdą była prof. Elizabeth Blackburn z San Francisco, laureatka Nagrody Nobla z 2009 r. Nagrodę przyznano jej za badania nad mechanizmami starzenia się organizmów żywych. Zjawisko starzenia się jest związane z obniżeniem aktywności w obrębie komórek telomerazy. Aktywność tego enzymu jest wysoka u osób młodych, z wiekiem zaś ulega zmniejszeniu. 10 Zdaniem profesor Blackburn w spowolnieniu starzenia się pomocne jest spożywanie resweratrolu. Ten związek chemiczny występuje w największej ilości w skórkach winogron, morwie, czarnej porzeczce oraz herbacie. Warto wspomnieć, że resweratrol ma również działanie obniżające poziom glukozy i cholesterolu we krwi. Ogólne wrażenie jest takie, że kardiologia europejska skupia się na dużych sesjach głównie na zastosowaniu bardzo drogi leków (przeciwciała monoklonalne) lub procedur związanych ze stentami (dywagacje czy lepszy jest stent typu A czy typu B), stymulacją za pomocą nowych typów urządzeń. Mniej doniesień jest poświęconych zdrowiu publicznemu, niefarmakologicznym metodom postępowania w chorobach układu krążenia. I nic dziwnego, skoro więcej można zarobić na chorych niż na profilaktyce. Kardiologia to biznes jak wiele innych. Krystyna Knypl 10_2015 październik Wędrówka ludów Jak to robią w Berlinie, czyli dziesiątki pytań i zero odpowiedzi Alicja Barwicka W historii świata zdarzały się już wielkie wędrówki ludów. Ich przyczyny były złożone, ale zawsze podstawowym motorem była opinia jednych, że tym drugim żyje się lepiej i bezpieczniej. Skoro na bezpieczeństwo i dobrobyt u siebie nie było szans, pakowano dobytek i ruszano tam, gdzie czekał wymarzony raj, albo przynajmniej nie było wojny. Bywało, że cele wędrówki zmieniały się w drodze i osiedlano się w jakimś „raju przejściowym” na dłużej albo i na stałe. Różnie zresztą z tym rajem bywało, bo nie zawsze spełniał oczekiwania uchodźców. Oczekiwania też ulegały modyfikacjom podczas nieraz bardzo długich i wyczerpujących wędrówek. Obecnie rozpoczęta wędrówka ludów niewiele się od tych poprzednich różni, bo wędrują całe rodziny, pokonując często pieszo ogromne odległości. Zastanawiające jest, że większość zdesperowanych wędrowców za cel swojej podróży obiera Niemcy. Źródła wiedzy Skąd w objętej wojną Syrii, Afganistanie czy krajach północnej Afryki, Sudanie i Erytrei poczucie pewności, że to właśnie Niemcy zapewnią uchodźcom nie tylko pierwszy dach nad głową, ale i godne warunki do życia, pracę, opiekę zdrowotną i edukację dzieci? Wydawałoby się, że osoby decydujące się na opuszczenie z rodzinami swoich dotychczasowych środowisk najczęściej zupełnie różnych kulturowo wiedzą więcej o warunkach życia i zwyczajach panujących w krajach swoich byłych kolonizatorów. Pewnie zresztą tak jest, ale znacznie silniejszy jest pozytywny przekaz pochodzący od rozmaitych mniejszości etnicznych, w tym w znacznej części pochodzenia arabskiego zamieszkujących Niemcy. Niewątpliwie wiedza o przyjaznym i zasobnym kraju, 11 z niemałym pakietem świadczeń socjalnych uzyskana od własnych kuzynów z Monachium ma znacznie większą moc sprawczą, niż nawet najbardziej wiarygodne europejskie dane statystyczne. A jeżeli szykująca się do wędrówki rodzina z Libii czy Syrii ma już krewnych w Niemczech, to przecież oczywiste, że uda się właśnie tam, choćby po drodze trafiła na Węgry czy grecką wyspę Kos. Przygotowania do polskiej gościnności Niemcy to kraj bardzo duży, ale z wielu powodów uchodźcy chcą się znaleźć w wielkich miejskich aglomeracjach, np. w Berlinie. Wszyscy wędrowcy w Niemczech się nie zmieszczą, a Polska jest przecież 10_2015 październik Wędrówka ludów po sąsiedzku. Sami wielu doświadczeń w tej kwestii nie mamy, więc może dobrze byłoby zobaczyć, czy problem napływu większej liczby uchodźców jest w ogóle na ulicach Berlina zauważalny? W końcu w tym wielkim mieście emigranci żyją od wielu lat i wydają się (choć nieraz tylko pozornie) zasymilowani z resztą społeczeństwa. My też przecież chcemy być gościnni, ale ciągle nie wiemy, ilu tych gości mamy przyjąć, gdzie i czym ich ugościć, a kiedy już minie czas gościnnej biesiady, gdzie ich ulokować, jak im zapewnić naukę języka, dzieciom szkoły, chorym miejsca w kolejkach do lekarzy, nie mówiąc już o dostępie do drogich procedur diagnostycznych i leczniczych czy aspektach epidemiologicznych… Nasi goście z pewnością będą chcieli podjąć pracę, bo jak każdy wie, tylko to może zapewnić godne warunki dalszej egzystencji, więc rodzi się kolejne pytanie: jak i gdzie stworzyć te miejsca pracy, zwłaszcza że borykamy się z naszą własną emigracją zarobkową… Berliński sprawdzian Gdy dzisiaj po wygodnej kilkugodzinnej podróży pociągiem znajdziemy się na przyjaznym dla odwiedzających, nowoczesnym dworcu Hauptbahnhof, Berlin wygląda na niezmieniony. Ludzie spieszą w sobie tylko znanych kierunkach, uśmiechając się do wypoczywających na zlokalizowanej nieopodal plaży na brzegu jednego z kanałów Sprewy. Mimo że jesteśmy w pobliżu wielkiego węzła kolejowego, jest czysto i schludnie. Stąd już niedaleko do Zoologischer Garten, jednego z popularnych berlińskich punktów spotkań mieszkańców. Tu zawsze jest mnóstwo ludzi, ale Fontanna przy Zoologischer Garten 12 Kościół Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche ostatnio jest ich jakby jeszcze więcej. W otoczeniu pozostawionego po zbombardowaniu „ku przestrodze” przyszłych pokoleń kościoła Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche wśród przemieszczającego się w rozmaite strony kolorowego tłumu jest nie tylko zdecydowanie bardziej tłoczno, ale i zdecydowanie bardziej brudno. Nie pamiętam, by jeszcze rok temu było tutaj tyle śmieci. Wyraźnie czuje się nieco napiętą atmosferę miasta. Jest bardzo gorąco, ale odsłonięte opalone ciała nie męczą się tak bardzo, jak liczne tu kobiety w hidżabach pilnujące swojej wesołej gromadki szalejących dzieci rozrzucających dla zabawy plastikowe butelki oraz opakowania po frytkach czy lodach. Ojcowie tych rodzin sprawiają wrażenie nieco znudzonych upałem, a może po prostu zmęczonych nudnymi dla każdego mężczyzny zakupami. A jest co kupować, bo jesteśmy tuż przy głównej, eleganckiej arterii miasta, gdzie co prawda na pierwszym planie przybyło sporo budek serwujących popularne azjatyckie i arabskie dania, ale nadal mnóstwo 10_2015 październik Wędrówka ludów tu ciekawych, drogich markowych magazynów i tych trochę tańszych sklepów. Najpierw trzeba coś zjeść… Ciągle naprawdę wart obejrzenia jest najstarszy dom towarowy Ka De We. Wśród ton butów, odzieży, stoisk z kosmetykami, artykułami gospodarstwa domowego oraz wielu innymi mniej lub bardziej interesującymi towarami przemieszcza się tłum potencjalnych nabywców. Jednak najbardziej interesujący, mieszczący się na samej górze tego (na szczęście klimatyzowanego) molocha jest ogromny dział z artykułami spożywczymi. Wizyta w tym miejscu przekona każdego wątpiącego, że kulinaria to dziedzina sztuki. Nie tylko można tu kupić wszystko, od świeżych owoców morza po marcepanową Bramę Brandenburską, ale można też wszystkiego spróbować, bo mnóstwo tu mniejszych i większych kafejek i restauracji, serwujących zarówno dania czy przysmaki „tematyczne”, jak i te, których zadaniem jest w zasadzie tylko nakarmienie głodnego klienta, czym tylko sobie życzy. Mimo że to nie jest miejsce tanie, pełno tu mieszkańców, turystów i gości ze wszystkich (sądząc po mozaice strojów i języków) stron świata. Poza tłumem niemieckojęzycznym (co nie znaczy, że zawsze ubranym z europejska) dominują wielodzietne rodziny arabskie, azjatyckie oraz wyrażające głośno swoje opinie skąpo ubrane rosyjskie turystki. Atrakcje turystyczne zostawmy turystom Co ciekawe, mimo iż także z Zoologischer Garten odjeżdżają city busy oferujące City Tour lub City Circle Sightseeing, które łącznie z biletem na przejazd przez główne punkty miasta i oczywiście komentarzem przewodnika oferują atrakcyjne zniżki, np. do niektórych sklepów, barów czy klubów, to wielu chętnych turystów wcale nie widać. Bez kolejki można wejść do podjeżdżających dosłownie co kilkanaście minut autokarów. Cała trasa jest dość krótka i nawet dla osoby po kilkugodzinnej podróży nie będzie zbyt męcząca. To w końcu sprawdzona na całym świecie forma spojrzenia na miasto, w którym znaleźliśmy się po raz pierwszy. Dobrze jest przynajmniej pobieżnie je poznać, chociażby po to, by 13 Berlińska sieć połączeń jest prosta i wygodna się zorientować, co jest tu warte zobaczenia. Z Zoologischer Garten wszędzie jest blisko dzięki dogodnym połączeniom miejskiej sieci kolejek U- lub S-bahnu, nie licząc rozlicznych połączeń tramwajowych i autobusowych. Jadąc w kierunku zachodnim już nawet po jednym przystanku (Savignyplatz) zobaczymy całkiem inny Berlin. Na głównym placyku i w okolicznych uliczkach znajduje się największe chyba w mieście zagęszczenie barów, kafejek i restauraMurale przy stacji Savignyplatz cji. Tu w leniwej drobnomieszczańskiej atmosferze, przy doskonałej kuchni berlińczycy (tym razem prawie wyłącznie rodowici) bawią się i odpoczywają. Nawet sama malutka, naziemna stacja Savignyplatz jest warta obejrzenia, bo ściany stojących tu budynków zdobią ciekawe murale. 10_2015 październik Wędrówka ludów Na Potsdamer Platz, którego architektura dużo mówi o najnowszych tendencjach, też nie za wielu gości. Nie widać tu także zbyt wielu orientalnych budek z kababopodobnym rodzajem przekąsek. Dominują za to fotografujący strzeliste biurowce turyści. To samo w pobliżu biało-żółtego kompleksu Kulturforum, w którym wokół starego XIX-wiecznego kościoła zlokalizowane są między innymi filharmonia, Biblioteka Narodowa i Nowa Galeria Narodowa. Gdzie są goście? Brama Brandenburska, niegdyś zwykła miejska rogatka, dzisiaj ma wymiar historyczny i symboliczny. Jak zawsze widać tu tłumy turystów okupujące przyległy Pariser Platz fotografujące się z „amerykańskimi” i „radzieckimi” żołnierzami. Ale są tu również goście. Przechadzają się rodzinnie, dzieci bawią się wesoło, rzucając wokół papierki i opakowania po przekąskach i słodyczach. Jest tak ciasno, że z trudem uda się znaleźć miejsce do przyjrzenia się Wiktorii Kwadrydze umieszczonej na szczycie. Mijając bramę, trzeba koniecznie spojrzeć w kierunku głównej osi wielkiego parku Tiergarten – ulicy 17 Czerwca. Jak w każdym parku, tak i tu odpoczywa mnóstwo ludzi, w tym w szczególności rodzin z dziećmi. Jest zieleń, woda, świeże powietrze. Na wszelki wypadek w początkowej części tego wielkiego kompleksu usytuowano sporo budek z jedzeniem dla każdej opcji narodowościowo-kulturowej. W perspektywie głównej alei rysuje się ogromna kolumna zwycięstwa Siegessäule z ukochaną przez mieszkańców „Złotą Elzą”. Spod Bramy Brandenburskiej już bardzo blisko do placu Republiki z budynkiem Reichstagu. Kolejka do wejścia do kopuły widokowej na szczycie jest co prawda zawsze dość długa, ale widoki z góry warte Wielki park Tiergarten leży w samym sercu miasta 14 10_2015 październik Wędrówka ludów są oczekiwania. Tu również dominują turyści, chociaż gości też sporo. Jednak już w pobliżu niezwykłego miejsca pamięci poświęconego ofiarom prób przedostania się do Berlina Zachodniego w okresie zimnej wojny raczej ich nie widać. To samo dotyczy kompleksu budynków rządowych. Są pięknie wtopione w zieleń, a połączenie ciężkiej bryły Reichstagu z lekkością błękitnych linii prostych nowoczesnej architektury robi wielkie wrażenie. Kierując się przedłużeniem ulicy 17 Czerwca, dotrzemy do Unter den Linden w jej początkowym odcinku i tu napotkamy raczej nieliczne grupki przybyszów goszczonych przez mieszkańców miasta. Zajrzyjmy więc do zupełnie niepowtarzalnego miejsca pamiętanego z niedalekiej przecież historii: Checkpoint Charlie. To miejsce robi naprawdę wrażenie, mimo iż muru od dawna tu nie ma. Nie ma też zbyt wielu orientalnych gości. Trudno się zresztą dziwić, bo to nie jest raczej ich historia… Może wybrali się do Berlina wschodniego? Fot. Krystyna Knypl Wschód daleki czy środkowy kieruje się na wschód Centralnym punktem wschodniego Berlina jest Alexanderplatz. Jeszcze niedawno był najważniejszym placem stolicy Niemiec wschodnich, potem na długie lata stanowił dość ponurą prawie pustą przestrzeń, dziś ponownie kipi życiem. Zrobiło się tu gwarno i kolorowo. Nie jest to wyłącznie zasługa zgromadzonych wokół placu wielkich magazynów i centrów handlowych. To obecnie prawdziwa mieszanka ras, kultur, rodzajów muzyki, strojów i gustów kulinarnych. Wystarczy się tu znaleźć, by zrozumieć sens wyrażenia multi-kulti. I to na Alexanderplatz wśród osób o rozmaitych kolorach skóry i mówiących rozmaitymi językami znajdziemy bardzo wielu nowych przybyszów do stolicy Niemiec. Wszyscy czują się tu dobrze i prowadzą ożywione życie towarzyskie. Nie sprawiają wrażenia szczególnie zainteresowanych atrakcjami turystycznymi, jak choćby znaną z pocztówek wieżą telewizyjną z tarasem widokowym na szczycie czy pobliskim dziewiętnastowiecznym, choć wzorowanym na włoskim renesansie Rotes Rathausem, a także jednym z dwóch najstarszych w Berlinie kościołów. To z pewnością nie jest dla przybyszów czas na zwiedzanie, ale nowi berlińscy goście z czasem opuszczą Alexanderplatz i zapragną obejrzeć okolicę. A jest tu co oglądać, bo kierując się tylko nieco na południe wkroczą do zupełnie innego świata. To urocza niewielka dzielnica Nikolai. Trochę tam baroku, trochę architektury neoklasycystycznej, wąskie uliczki, małe sklepiki, no i drugi spośród tych dwóch najstarszych kościołów (oczywiście pod wezwaniem św. Mikołaja). Przy dobrej 15 10_2015 październik Wędrówka ludów pogodzie można odbyć spacer nadbrzeżnymi bulwarami w kierunku Wyspy Muzeów. Pierwsza wyłania się wielka, masywna bryła katedry berlińskiej, kryjącej w kryptach sarkofagi członków dynastii Hohenzollernów, następnie widzimy równie monumentalne budynki muzealne, spośród których największe to Muzeum Pergamonu. Nowi przybysze raczej nie zaczną organizacji życia od zwiedzania zgromadzonych tam bogatych kolekcji, ale może kiedyś? Tymczasem po obejrzeniu Wyspy Muzeów jedynie z zewnątrz można wrócić na pobliską piękną szeroką aleję Unter den Linden, która w tej części zabudowana jest wieloma wspaniałymi gmachami i pałacami. Znajdują się tu opera, Stara Biblioteka Królewska, a po przeciwnej stronie przepiękny pałacowy fronton Uniwersytetu Humboldta. Przy pomniku Fryderyka Wielkiego dobrze jest skręcić w lewo, by dotrzeć do przepięknego skweru Gendarmenmarkt i zachwycić się architekturą obu bliźniaczych katedr (francuskiej i niemieckiej). Tu spotkałam tylko kilka wielodzietnych arabskich rodzin, które odpoczywały w popołudniowym słońcu, czekając być może na kuranty słynnych katedralnych dzwonów. Gość w dom? Mieszkańcy Berlina pytani o miejsca, do których udają się przybysze, wskazywali na zamknięte, odrębne kulturowo dzielnice na obrzeżach miasta, zwłaszcza w jego części wschodniej, ale równocześnie odradzali wizytację tych enklaw. Udałam się więc na nie taki wcale daleki dworzec kolejowy Ost-bahnhof. Niby dworzec jak dworzec. Dużo ludzi. Ale w Berlinie obrazek bardzo zaśmieconego dworca, ze zmęczonymi, niepewnymi jutra, a więc i nieskorymi do miłej pogawędki ludźmi to jednak widok rzadki. Na wizytę w gettach na obrzeżach miasta już się nie zdobyłam… Tekst i zdjęcia Alicja Barwicka okulistka przecierająca utrudzone oczy Cytaty Bakcyle trapiące młodą niepodległość W latach kolonializmu afrykańskiego ruchy wyzwoleńcze koncentrowały swój wysiłek na osiągnięciu niepodległości, która była ich celem naczelnym. Granice większości państw Afryki stanowią jedynie wynik arbitralnych decyzji wielkich mocarstw kolonialnych – w rezultacie w skład tych państw weszło wiele plemion i kultur, a różnice między nimi stają się źródłem napięć politycznych. Na tym tle zaczęło rosnąć niezadowolenie, którego bezpośrednią przyczyną stały się: powstanie skorumpowanej i bezlitosnej burżuazji narodowej pełnej pogardy wobec własnych wyborców, nasilenie kryzysu ekonomicznego połączone z cyniczną obojętnością części przywódców politycznych na skutki tego kryzysu dla ludności, polityka inwestycji prestiżowych pokrywana sloganami na temat dobra publicznego, a w rzeczywistości służąca przekazywaniu kapitałów państwowych na prywatne konta polityków, likwidacja lub nakładanie kagańca na demokratyczne i sądowe instytucje, ekstrawaganckie i kosztowne, a pozbawione celu podróże zagraniczne polityków i ich rodzin, opłacane przez państwo, fałszowanie wyborów, wzrost i wyobcowanie zdeklasowanej inteligencji, pogorszenie płac i stopy życiowej robotników, 16 bezplanowa gospodarka, skorumpowani, choć rozczarowani parlamentarzyści, tchórzliwa i zdezorientowana prasa zajmująca się sofistyką zamiast uczciwym i głębokim komentowaniem, wreszcie – rosnące bezrobocie. Oto są bakcyle, które sprawiają, że niepodległe państwa Afryki są chore. Tak pisał prawnik nigeryjski Dan Zaki w „African Statesman” przed wielu laty. Źródło: Ryszard Kapuściński Wojna futbolowa. Czytelnik, Warszawa 2010, s. 140-141 Dynamika siły Każda siła ma swoją dynamikę, swoją tendencję władczą i ekspansywną, swoją toporną natrętność i obsesyjną wprost potrzebę rzucania słabych na łopatki. W tym przejawia się prawo siły, wszyscy o tym wiedzą. Ale co może zrobić słabszy? Może tylko odgrodzić się. W naszym zatłoczonym i narzucającym się świecie, żeby się obronić, żeby utrzymać się na powierzchni, słabszy musi się wyodrębnić, stanąć na boku. Ludzie boją się, że zostaną wchłonięci, że zostaną odarci, że ujednolicą im krok, twarze, spojrzenia i mowę, że nauczą ich jednakowo myśleć i reagować, każą przelewać krew w obcej sprawie i wreszcie ostatecznie unicestwią. Ryszard Kapuściński Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 2008, s. 13 10_2015 październik Na dyżurze, po dyżurze Kto mnie kocha, kocha też mojego psa. (św. Bernard z Clairvaux) Dobrym słowem i rewolwerem można osiągnąć więcej, niż samym tylko dobrym słowem. (Johnny Carson) Każdy szanujący się pacjent, czyli co gryzie lekarza rodzinnego Rafał Stadryniak = @Grypa Wszyscy mamy za mało. Wszyscy pragniemy. Żeby nie wiem jak się starać, i tak to, co było szczytem marzeń w poprzedniej dekadzie, jest zaledwie cieniem dawnego pragnienia albo byle jakim standardem. Jak coś stanowiło obiekt westchnień 20 lat temu, dziś jest mocno wyblakłe, podstarzałe i nieapetyczne. I nie chodzi tu o płeć piękną, tylko o inne przedmioty i podmioty pożądania. G dzie te czasy, gdy z oddziału wewnętrznego szpitala powiatowego wysyłało się pacjenta do wielkiego miasta karetką w celu wykonania badania USG jamy brzusznej? Lekarz prowadzący sale jak jakaś telefonistka wykręcał godzinami numer na okrągłej tarczy aparatu, umawiając ekskluzywne badania. Potem była to gastroskopia, ECPW, tomografia, scyntygrafia, PET... Ostatecznie doszło do tego, że wszystkie te dziwy z kolonoskopią na czele są obecnie dostępne tuż za rogiem w wielkiej obfitości. Niestety ktoś musi za nie zapłacić. I tu pojawia się brzydki problem, bo płacić nikt nie chce. Jak się mówi, że coś kosztuje, to strona, w której interesie jest wykonanie badania, się obraża. Takich to czasów dożyliśmy, ale jak mawiał stuletni staruszek, już niedługo. Nasz Doktor przeciągnął się jak kot, zakręcił młynka rękami i wykonał próbę palec-nos, czyli w tym wypadku palec-okulary. Wszystko wypadło koncertowo. Okulary się wytrze. Znaczy: zdolny 17 do pracy. A pora na zdolności była najwyższa. Pacjenci po weekendowej przerwie, gdy pozostawała im jedynie ambulatoryjna pomoc w stacji pogotowia, byli spragnieni usług POZ jak kania dżdżu. Wygłodzeni i spragnieni tasowali się przy drzwiach, tworząc coś na kształt dawno zapomnianych kolejek. A wiadomo, że Polak jak głodny, to zły. I wszyscy chcieli być pierwsi. A srebrny i brązowy medal to co. Nic jest niewart? Zastanawiał się podświadomie Nasz Doktor, gdyż podobne dylematy dawno już opuściły jego świadomość. Przepychanki w drzwiach miały ustalić kolejność przyjęcia, która nie była wcale taka oczywista. Czy ból głowy ważniejszy od bólu serca? A pacjent z laską czy powinien wejść przed ciężarną? Dziarski staruszek usiłował tego właśnie dowieść. Ciężarna wcale nie była pozbawiona dowcipu. Też sobie sprawię taką laskę i wtedy co, mają wszyscy przede mną klękać? Pytanie retoryczne, ale zasiało niepokój w kolejkowiczach. Laskonogi pacjent ostatecznie skapitulował i ustawił się drugi w kolejce. Trochę stracił 10_2015 październik n . Ze Rys Na dyżurze, po dyżurze twarz, ale nie będzie się bił z ciężarną, która na starcie ma przewagę liczebną. Do walczący uprzywilejowanych mniej lub bardziej pacjentów dochodzili jeszcze ci, którzy znali lekarza i chcieli to zdyskontować. Byli i tacy, co wiedzieli, że wystarczy znać dobrze rejestratorkę. Istny tygiel namiętności . Trzymając w ręku weekendowe wypiski z SOR, karty interwencji zespołów ratowniczych, zaświadczenia od prywatnie praktykujących lekarzy, przesuwali się w kierunku, gdzie widniało dumne logo NFZ. Niektórzy, ci co chcieli być najbardziej wiarygodni, machali wysoko receptami wypisanymi przez weekend. Oczywiście zgodnie z tradycją niewykupionymi. Teraz czekali do Doktora, żeby dowiedzieć się, czy mają brać te leki wypisane przez pomoc doraźną czy nie. Oczywiście chodziło też i o zwolnienia z pracy, które tylko lekarz rodzinny godzien był wystawiać. Ci od zwolnień byli zresztą podwójnie zmotywowani i zdeterminowani, a rodzinny stanowił ostatnią deskę ratunku. Nasz Doktor w przerwie między kolejnym zwolnieniowcami wykonywał próbę palec-nos. Stanowiła ona papierek lakmusowy jego zdolności do pracy. Gdy za każdym razem trafiał w oko, mimo okularów, było to widomym sygnałem do zrobienia sobie przerwy technicznej. Gdy po przerwie zdawał swój test sprawnościowy, zabierał się do pracy. A jak przyjdzie kiedy taki dzień, że nie zdam? – zamartwiała się podświadomość. To tym bardziej trzeba do pracy – odpowiadała świadomość. Wystarczy uważnie słuchać pacjenta, a on na pewno powie, czego chce i nawet połowa zdolności bojowych wystarczy. Chyba że tak – poddała się podświadomość i Doktor już na legalu zabierał się za kolejne problemy orzecznicze, które mnożyły się właśnie w wolne dni. Tak się rozpędził w wypisywaniu zwolnień, że gdy kolejna pacjentka oznajmiła, że nie przyszła po zwolnienie, aż uniósł głowę i przetarł oczy. 18 Historia pacjentki była krótka. Kilka dni temu zabolał ją brzuch. Wszystko ustąpiło, ale niepokój pozostał. – Co jest, doktorze, o tu, po lewej stronie? – pacjentka gniotła sobie brzuch, coraz bardziej się krzywiąc. – Może to coś groźnego? Pacjentka została zbadana. Niby nic szczególnego. Pogłębiony wywiad pokazał, że miała USG jamy brzusznej rok temu, a badanie ginekologiczne z USG trzy miesiące temu. Pacjentka dostała poradę, leki na wszelki wypadek i dobre słowo. Niestety to nie wystarczyło. – Ja bym sobie chciała zrobić USG. – Nie widzę powodu w obecnej sytuacji, ale nie widzę przeszkód – uczciwie zadeklarował Nasz Doktor. Pacjentka zdegustowana pokręciła głową i skrzywiła się, jakby nagle coś zaśmierdziało. Zaraz będzie o płaceniu składek, z których nie ma żadnej przyjemności, obstawiał Nasz Doktor, ale pomylił się fatalnie. Pacjentka nie myślała skarżyć się na składki. Mówiła natomiast o szacunku. – A to nie jest tak, doktorze, że każdy szanujący się pacjent powinien raz w roku zrobić sobie USG? – Skąd przyszła pani do głowy ta myśl? – zaciekawił się Doktor. – Jak radiolog robił mi USG prywatnie, zresztą równo rok temu, to mi tak powiedział. Co pan sądzi na ten temat? – Uważam – odparł Nasz Doktor ważąc słowa – że USG należy wykonywać w ciszy, a poza tym każdy wierzy w to, co jest mu na rękę. Gdybym powiedział pani, że nie co rok, ale co trzy miesiące trzeba robić np. kolonoskopię, to co by pani powiedziała? – Nasz Doktor zawiesił głos. „Czy coś byś przeciw miała?” – zrymowała po cichutku psotna podświadomość, plagiatując znany przebój o chceniu. Pacjentka balansowała na granicy obrażenia się. – Proszę pobrać leki i zgłosić się do kontroli. – I wtedy mi pan da na USG – domyśliła się pacjentka. – Zaprawdę nie wiem, co wtedy zrobię – Nasz Doktor był szczery, a to nie jest najlepsze w kontaktach międzyludzkich. 10_2015 październik Na dyżurze, po dyżurze Przesunął w stronę pacjentki skierowanie na badania, receptę i ściągawkę z dawkowaniem leków. Pacjentka nie kwapiła się do wzięcia karteczek. – Ale w końcu to da mi pan skierowanie na USG? – Mogę pani obiecać, że będzie pani wnikliwie zbadana i wszelkie dodatkowe badania zostaną rozważone. To było jednak za mało. Nie o taką deklarację pacjentce chodziło. Opuściła gabinet naburmuszona, a aura głębokiej obrazy jeszcze długo snuła się po przychodni. Czy wszystkich trzeba napoić i przyodziać? – bił się z myślami Nasz Doktor. Dlaczego w ogóle mam takie obiekcje? To już nie wystarczy porządnie wykonywać sobie zawód? Na wszelki wypadek podzielił się tym przypadkiem z kolegami z wielkiej rodziny lekarzy rodzinnych. O opinię poprosił też świeżo upieczonego ordynatora Luzika, który nie wypierał się znajomości z Doktorem i zawsze służył swoim doświadczeniem. Ośmiu na dziesięciu deklarowało zlecenie empatycznego USG bez wnikania w chorobę, a nawet bez konieczności badania. – Przecież ona nie przyszła do ciebie się leczyć, tylko po skierowanie – doktor Luzik był zdumiony niedomyślnością kolegi. – A ty się dziwisz, że nie docenia twoich starań. A daj jej, człowieku, to co chce. To cię będzie chwaliła po wszystkich odpustach. Ona sobie z tym poradzi, pójdzie tam, gdzie chce, czyli prywatnie do jakiegoś konsultanta i wszyscy będą zadowoleni. Pacjentka przebadana. Będzie chwaliła swój POZ. Będzie chwaliła lekarza rodzinnego, który potrafi zlecić USG. A tak to wychodzisz na kutwę, krwiożerczego przedsiębiorcę i bezlitosnego biznesmena medycznego. Trochę dyplomacji, kolego. A poza tym warto zboczyć ze ścieżek logiki i kupić sobie trochę spokoju. – Ale ja tak nie potrafię – powiedział Nasz Doktor cichutko i już tylko do siebie, bo Luzik zmył się po wydaniu wiążącej opinii. Ordynatorzy tak mają. Taki to ma dobrze. Robi wszystkim dobrze, spełnia oczekiwania. Jeśli ja jestem Naszym Doktorem, to on 19 jest NASZYM ORDYNATOREM. Chociaż nie wkłada w to, co robi, serca. Doktor rezonował dalej, próbując wykorzystać radę kolegi. W końcu niecodziennie nam doradzają. A kogo obchodzi serce, zbeształ się sam Doktor, który postanowił na chwilę nie tytułować się „Naszym”. Taką karę sobie wymyślił. Zamiast uczciwego wywiadu, badania liczy się twardy papier, który może przyda się do komisji rentowej. Takie to i inne myśli zaprzątały głowę Doktora tego poranka. Na szczęście przyszła pora zmiany dyscypliny, czyli czas wizyt domowych. Tu sobie odpocznę i doładuję akumulatory – podkręcał się Doktor (nie mylić chwilowo z Naszym Doktorem). O, santa simplicitas. Wizyty domowe to ciężka próba cierpliwości dla lekarza. Pomijając podstawowe umiejętności bhp radzenia sobie z niezamkniętymi psami lub dobijania się do zabunkrowanych drzwi, wizyty domowe stanowiły wyzwanie mentalne dla lekarza. Dzisiejszy zestaw wizyt był rutynowy. Ot, zwykła kontrola po szpitalu. Pacjentka wyszła wczoraj, a dzisiaj już rodzina wezwała, bo co prawda nic się nie dzieje, ale lepiej żeby lekarz nacieszył się już swoim pacjentem. Oczywiście wypis będzie dopiero za tydzień. – To za tydzień też wezwiemy – deklarowali rozbrajająco zaangażowani członkowie rodziny. – Ale leki ze szpitala trzeba już wykupić. – Się wykupi, tylko chcieliśmy pokazać je na wizycie doktorowi – odpowiedziała rodzina nieco urażona. Trzeba zobaczyć, czy leki dobre. – A w szpitalu się podobało? Podobało. To leki też dobre – pomruczał Doktor, tak jak to lekarze mruczą coś pod nosem. Po tym zresztą i po nieczytelnym piśmie najłatwiej rozpoznać lekarza. A niewykupionymi receptami całe piekło wybrukowane. Doktor jeszcze trochę pomruczał i udał się w dalszą drogę. Kolejna wizytacja u pacjentki po zapaleniu płuc już obrosła legendami. Kiedyś rzeczywiście była owa pani w szpitalu. Było to naście lat temu. Teraz każde 10_2015 październik Na dyżurze, po dyżurze wezwanie zgłaszane było z urzędu jako „po zapaleniu płuc”. – Ta pacjentka na zawsze będzie już po zapaleniu płuc – starał się łagodnie perswadować Doktor zadowolony, że pies gospodarzy, którego nie lubił z wzajemnością, gdzieś się zapodział. Zwykle czaił się gdzieś przy nodze Doktora niepomny zapewnień swoich właścicieli, że nie gryzie. – To co, zębów nie ma, nie je też może? – E, panie – właściciel czworonoga gotów był się naprawdę obrazić – on to tylko raz ugryzł listonosza przez spodnie. Ale ten to sobie zasłużył. Zamiast stać spokojnie, to zaczął się oganiać jak od osy. A zwierzę głupie nie jest. Nie lubi nerwusów. Doktor wolał nie sprawdzać, czy już sobie zasłużył, czy dopiero mu się zbiera i wymknął się szybciutko, zezując na boki. Kolejna wizyta pachniała rutyną. Nauczycielka dostała chrypy i kaszlu. Nie mogła iść do pracy w szkole i nie mogła iść do przychodni. – Bo chora jestem – tłumaczyła nie bez racji. – Mam gorączkę. O, niech doktor tu przyłoży rękę. Faktycznie czoło rozpalone. Wzrok rozbiegany. Pacjentka została zbadana, a leki wypisane. Doktor zbierał się do wyjścia. – A zwolnienie? – Zwolnienie się jak najbardziej należy. Proszę, żeby mąż pofatygował się po nie do przychodni. Doktor dawno nie widział takiej obrazy odmalowanej na rozpalonym obliczu. Cóż, przeżyję i to. Medycyna jest piękna, a takie drobne niedoróbki tylko to potwierdzają. W ramach odreagowania puścił sobie w samochodzie piosenkę, w której podmiot liryczny raz chciał być młotkowym, a raz krogulcem. To co byś powiedziała, czy coś byś przeciw miała? Chciałabym, chciała. Chciałabym chciała. Zaśpiewało drugim głosem coś w duszy Doktorowi. Wysiadł przed przychodnią zasłuchany w swoje myśli. Tak zadumany, że nie zauważył psa, który niezwłocznie uwiesił mu się u nogawki. Był to ten sam pies, którego nieobecność na wizycie tak zaniepokoiła Doktora. Pytanie tylko, czy znalazł się przypadkiem przed przychodnią, czy został tu wypuszczony. Doktor doholował pieska na nogawce do drzwi przychodni, a następnie pozbył się go tradycyjnym kopniakiem. Pies nie protestował. Wyglądało na to, że jak każdy wykonuje swoją robotę. Ciekawe czy psy pacjentki po szpitalu i tej od zwolnienia będą czekały na Doktora, Naszego Doktora, gdy będzie wychodził. Doktor uznał, że koniec z karą, wszak jest lekarzem wszystkich swoich pacjentów, nawet tych, których nie widział na oczy, ale którzy są zadeklarowani. Przypomniał sobie stary szmoncesowy humor. Żydowski monolog dotyczący niewiast porządnych i nieporządnych. Gawędziarz dowodził, że za tymi nieporządnymi nikt nawet nie rzuci kamieniem, nikt nie splunie. Nawet pies nie zaszczeka. A za tymi porządnymi to wprost przeciwnie. I rzuci kamieniem, i splunie, i zaszczeka… Rafał Stadryniak internista Cytat Anatomia szczegółowa rewolucji Każda rewolucja to zmaganie się dwóch sił: struktury i ruchu. Ruch atakuje strukturę, dąży do jej zniszczenia, struktura broni się, chce unicestwić ruch. Obie te siły, jednakowo potężne, mają różne właściwości. Właściwością ruchu jest jego spontaniczność, żywiołowa, spontaniczna, dynamiczna ekspansywność i – krótkotrwałość. Natomiast właściwością struktury jest bezwładność, odporność, zdumiewająca, nieomal instynktowna zdolność przetrwania. Strukturę jest stosunkowo łatwo powołać do życia, nieporównanie trudniej – zniszczyć. Może ona znacznie przeżyć wszystkie racje, które uzasadniały jej powstanie. Ryszard Kapuściński Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 2008, s. 146-147 20 10_2015 październik O podróżowaniu Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu, jak rysunek Medei, który sprawia, że znów jesteś młody.1 O podróżowaniu Jagoda Czurak Naturalną potrzebą człowieka jest znalezienie swojego miejsca na ziemi. Domu, siedziby. Zarzucenia kotwicy. A jednocześnie wielu czuje potrzebę zerwania się z tej swoistej uwięzi na chwilę lub na dłużej. Co ich do tego skłania? O dkrywcy nowych lądów i ich patroni – królowie Portugalii, Hiszpanii, Anglii marzyli o bogactwie (Kolumb, Magellan, Vasco da Gama mieli zagwarantowany udział w zyskach z dochodów po dotarciu do wyznaczonego celu podróży). Kupcy marzyli o przychodach z handlu przyprawami (fot. 1), misjonarze – o szerzeniu wiary. Są wśród nas tacy, którzy nie lubią podróżować, 1 niczym koty. „Kot nie podróżuje, jego orbita jest leniwa i niewielka, z maty na krzesło, z ziemi na klomb bratków…”2 Ludzie-koty nade wszystko ukochali swój 1 2 H.Ch. Andersen Baśń mojego życia J. Cortazar Ostatnia runda 21 prywatny świat, własne cztery ściany im wystarczają, by osiągnąć pełnię szczęścia. XXI wiek znakomicie im sprzyja. Bez wychodzenia z domu można wszak robić zakupy, płacić rachunki, czytać książki, oglądać filmy, a nawet zwiedzać świat. I to nie tylko palcem po ekranie. Można zwiedzać muzea i być tak blisko dzieł sztuki, jak w realnym świecie może, od czasu do czasu, przebywać jedynie uprawniony konserwator zabytków. A ci, którzy opuszczają swój dom, jadą, by podziwiać krajobrazy, dla doznań estetycznych, które wzbudza w nich architektura, dzieła kultury materialnej, niejednokrotnie przez przypadek wydobyte przez archeologów. Podróżujemy dla doznań smakowych, uniesień religijnych, by uczyć się, wreszcie za chlebem. Atrakcją wartą zmiany otoczenia może być festiwal muzyczny albo sport, który możemy uprawiać z dala od domu. Można wyprawić się z aparatem fotograficznym, by podglądać 10_2015 październik O podróżowaniu życie owadów lub poszukiwać roślin. Są podróżnicy, dla których poznawanie ludzi w ich naturalnym otoczeniu jest magnesem. A ci, którzy już wszystkie dziwy świata widzieli (albo którzy znanych miejsc nie chcą zobaczyć), którzy nie chcą potykać się o ciągnących noga za nogą zmęczonych turystów na Akropolu lub w Ziemi Świętej, mają możliwość zwiedzania alternatywnego. Mogą odkrywać miejskie tajemnice (forty, opuszczone fabryki, wyludnione osiedla czy dawne wojskowe tereny). Mogą spróbować, jak smakuje życie klasztorne (bez konieczności praktykowania latami), jak mieszka się w ziemiance 2 22 i samemu zdobywa pokarm z dala od supermarketów. Mogą badać ślady nieodległej działalności człowieka i „usłyszeć”, jak chichocze historia. Ważne, by nie być obojętnym na genius loci. Miejsca nieopisane w przewodnikach również mogą być interesujące. Alastair Bonnett, autor niedawno wydanej po polsku książki Poza mapą podaje wiele takich „adresów” do alternatywnego zwiedzania. Nawet boczna uliczka, której nie zauważamy na co dzień, może skrywać tajemnice, które odsłoni spostrzegawczym i dociekliwym. Są też podróże w czasie (przykładem jest np. uroczy film Woody’ego Allena O północy w Paryżu). Są podróże literackie śladami bohaterów ulubionych książek (np. po Wrocławiu z czasów radcy kryminalnego Eberharda Mocka czy po Sztokholmie śladami zbrodni, które odkrywał dziennikarz śledczy Mikael Blomkvist, bohater Millenium Stiega Larssona). Gdy byłam w Paryżu, przewodnik zaprowadził nas do kościoła St. Sulpice, znanego również z kart książki Kod da Vinci (fot. 2). W Barcelonie bardzo chciałam odnaleźć uliczkę, gdzie mógł znajdować się Cmentarz Zapomnianych Książek. Miałam przewodnik prowadzący śladami miejsc opisanych przez Carlosa Ruiza Zafóna w Cieniu wiatru, wolniutko szłam aleją Ramblas po stronie Teatru Del Liceu i musiałam zawracać kilka razy, bo przegapiłam napis Carier de L’Arc del Teatre. Chciałam skonfrontować opis miejsca z kart książki z widokiem realnym. Wreszcie znalazłam to miejsce. Nic tutaj nie przypominało mojego wyobrażenia. Widocznie tak miało być, dom w którym zaczęła się historia Daniela Sempere powinien pozostać ukryty. Ci, którzy znają tę książkę, domyślą się dlaczego. Za to inne tropy pozostawione w powieści prowadzą do realnych miejsc w Barcelonie. Leszek Kołakowski w Mini wykładach o maxi sprawach uważał: „Nie, nie dla wiedzy podróżujemy. Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć [...] Nie, nie żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość, a ciekawość jak się zdaje, jest osobnym popędem, do innych niesprowadzalnym.”. Podróże po kraju, świecie mogą prowadzić do podróży w głąb siebie, od zachwytu nad pięknem świata do refleksji nad tym, jak powstał. Ale to jest temat na inną opowieść. 10_2015 październik O podróżowaniu Bronisław Linke Miasto nad morzem z wystawy Pociągi. Czas miniony – czas zatrzymany, Muz. Literatury 2015 3 Skąd czerpać wiedzę Podróż zaczyna się w porcie, na stacji dyliżansu, na dworcu, lotnisku (fot. 3). Tak naprawdę zaczyna się w głowie, zaczyna się od marzenia o podróży, które może powstać na przykład po lekturze. Jakie informacje przekazali nam poprzednicy i czy możemy na nich polegać? La Rabida, klasztor w którym Kolumb oczekiwał na decyzję Izabeli Kastylijskiej o sfinansowaniu wyprawy do Indii Zachodnich) 4 23 „Sponsorowani” przez papieży podróżnicy – misjonarze musieli po powrocie napisać sprawozdanie (np. Benedykt zwany Polakiem), a dowodzący karawelami żeglarze (Kolumb) – prowadzili dzienniki okrętowe. Źródłem informacji o świecie są listy do najbliższych, dzienniki (np. Henryka Sienkiewicza), reportaże czy też wspomnienia z podróży. Z programów telewizyjnych można dowiedzieć się, jak wyglądają ludzie czy zwyczaje tam, gdzie nas na co dzień nie ma. Moim pierwszym przewodnikiem, była seria „Let’s go. Europe”, w której zebrane przez studentów informacje o odwiedzanych krajach były weryfikowane, zanim je wydano w postaci kolejnych tomików. XXI wiek to era blogów (tutaj przeważają szczegółowe opisy, jak i za ile podróżował autor). Bloger pisze, co mu na klawisz spłynie, trafiają się informacje wyssane z palca. Na przykład w opisie meczetu Kutubija w Marrakeszu drewniane rusztowanie przypominające szubienicę ma jakoby wskazywać 10_2015 październik O podróżowaniu kierunek Mekki (to nie nisza, zwana mihrab, wewnątrz meczetu ma spełniać to zadanie?). Chciałoby się powiedzieć – napisz, przemyśl, wykreśl i zapomnij. Informacjami zasłyszanymi z przekazów naszpikowane są pierwsze opisy ziem, których autorami byli greccy geografowie. Eratostenes, skądinąd wybitny matematyk, astronom, filozof 3 w dziele Geografika podał informacje, powtórzone 200 lat później przez swojego rodaka Strabona, że w indyjskich kopalniach złota korytarze są drążone przez mrówki „rozmiarami nieustępujące lisom” i mające „skóry jak lampart”4. Eratostenes zdawał sobie sprawę z rozmiarów Ziemi i twierdził, że płynąc na zachód od dzisiejszej Cieśniny Gibraltarskiej można dotrzeć do Indii. Ówczesna mapa (fot. 5) nie pozostawiała złudzeń, że to musi się udać, http://dawnemapy.com.pl/pages/posts/rekonstrukcja-mapyswiata-wg-eratostenesa-194-r.-p.n.e-31.php 5 chociaż droga daleka. Dzieło Eratostenesa zachowało się we fragmentach, natomiast wiele jego twierdzeń powtarza 17-tomowa praca Strabona Geographica hypomnemata ukończona w I w. n.e. (w części dostępna w tłumaczeniu na jęz. angielski)5. Zawarte są tu nie tylko informacje o krajach Europy, Indiach, Persji, Bliskim Wschodzie i północnym wybrzeżu Afryki, ale też można znaleźć wiadomości dotyczące medycyny i historii. Za pierwszego geografa Strabon uważał Homera, zgadzając się z nim, że zamieszkałe przez ludzi ziemie są wyspą otoczoną przez ocean, że słońce wschodzi nad oceanem i nad 3 Dokonał m.in. pomiaru obwodu Ziemi w 230 r. p.n.e. na podstawie różnicy długości cieni rzucanych w południe w czasie letniego przesilenia w Asuanie i Aleksandrii, który to wynik tylko nieznacznie odbiegał od późniejszych pomiarów. 4 A. Bonnett Poza mapą. 5 http://penelope.uchicago.edu/Thayer/E?Roman/Texts/Strabo/home.html 24 nim zachodzi, co też czynią gwiazdy. Podzielał zdanie Eratostenesa, że Etiopczycy mieszkają na krańcu Ziemi. Najlepiej poznanym rejonem był wówczas basen Morza Śródziemnego. W tak zakreślonym świecie żyli też greccy bogowie. Wszelkie próby opłynięcia ziemi spełzły na niczym, ponieważ nieliczni śmiałkowie wypływający na Atlantyk zawracali nie dlatego, że na trasie żeglarzy pojawiła się jakaś inna wyspa, tylko z powodu dotkliwej samotności. Strabon podkreśla, że bez znajomości ciał niebieskich i ich ruchów nie jest możliwe właściwe rozmieszczenie na mapie miejscowości i odległości między nimi. Indie, o których informacje pochodziły zapewne z przekazów wojsk władcy Persów Dariusza i Aleksandra Macedońskiego, miały być ponownie „odkryte” w 1498 roku przez Vasco da Gamę. 6 Dekoracje do filmu dokumentalnego o Ibn Battucie dla marokańskiej telewizji Wielkim podróżnikiem, który przekazał naoczne obserwacje z trwającej blisko ćwierć wieku podróży na Wschód był arabski geograf Muhammad Ibn Battuta (1304-1377). W dziele Podarunek dla patrzących na osobliwości miast i dziwy podróży, w którym analizuje szczególnie stosunki społeczne krajów, które przemierzył, wspomina o tym, że Chińczycy jedzą żaby, świnie (co dla muzułmanina było dziwne), a nawet psy. Na opis wybrzeży Terra Australis trzeba było czekać do 1770 roku, gdy James Cook, nie będąc przekonanym, że jest 10_2015 październik O podróżowaniu 7 Kontynent afrykański opisał m.in. David Livingstone, szkocki misjonarz i odkrywca, a z Polaków – Jan Potocki, pisarz i etnograf (Egipt, Maroko, Bliski Wschód) oraz Maurycy Beniowski, który zbiegł z Kamczatki (gdzie był zesłany po konfederacji barskiej) i przez Wyspy Japońskie, Makau dotarł na Madagaskar, co opisał w Pamiętniku. Madagaskar był mu pisany, bo z polecenia króla Francji popłynął tam ponownie, został przez tubylców obwołany królem. Jego trzeci pobyt na tej wyspie zakończył się śmiercią, ale pamiętniki i trwała pamięć (poemat Słowackiego) zostały. Opisami z miejsc zesłania zasłynęli podróżnicy mimo woli, polscy zesłańcy na Syberię z końca XIX wieku. Wacław Sieroszewski jest autorem pracy Dwanaście lat w kraju Jakutów, w którym opisał m.in. wierzenia tych ludów. Badania kontynuował po osiedleniu się w Petersburgu. Ponownie zesłany, opisał mieszkańców Hokkaido, Ajnów. Jest też autorem opowiadań i współautorem scenariuszy filmowych. Drugim, niesłusznie zapomnianym przez Polaków zesłańcem-badaczem jest Bronisław Piłsudski, znawca kultury Ajnów i mieszkańców Sachalinu, ich baśni, języka i obyczajów. Piłsudski fotografował ludzi, a także na specjalnych woskowych wałkach zapisał ich muzykę. Miałam wyjątkową okazję wysłuchania części tych nagrań, odtworzonych ma 25 potrzeby wystawy poświęconej 8 Bronisławowi Piłsudskiemu w Centrum Kultury i Techniki „Manggha” w Krakowie kilka lat temu.6 Piłsudski jest admirowany przez Japończyków, a jego opisy przodków dzisiejszych mieszkańców Wysp są cytowane w szkolnych podręcznikach, które również były eksponowane na wspomnianej wystawie. Lata międzywojenne XX wieku sprzyjały podróżom. Polecam zapis wrażeń i miejsc autorstwa np. Jarosława Iwaszkiewicza (Podróże do Polski czy Podróże do Włoch). Karol Frycz, reżyser teatralny, scenograf, opis kulinariów z podróży do Chin w latach 20. przekazuje przez pryzmat smaków z Pana Tadeusza, których nie mógł poznać za pośrednictwem własnych kubków smakowych. Ze zdumieniem stwierdził, że „rybę u głowy przysmażoną, we środku pieczoną, a mającą potrawkę z sosem u ogona” serwują chińscy kucharze7, zgoła nie Sarmaci. Z kolei Andrzej Banach, krytyk sztuki, kolekcjoner, filozof, jeden z odkrywców Nikifora, podróżując np. do Japonii w latach 70. dostrzegał niezwykłe piękno w czarkach do herbaty. W opowieściach z Hiszpanii zaciekawiał czytelnika nie tylko opisami pałaców, ale również zwykłych domów i zwykłych ludzi dywagując, co mogli czuć mieszkańcy jednych i drugich. Są książki podróżnicze napisane przez autorów, którzy nigdy w opisywanych miejscach nie byli. Alfred Szklarski, którego książki czytałam w dzieciństwie, wysyła swojego bohatera, Tomka Wilmowskiego m.in. do kraju kangurów, do źródeł Amazonki, śladami yeti i na Czarny Ląd. Akcja dzieje się w II połowie XIX wieku, wiedzę o realiach krajów docelowych pisarz czerpał z biuletynów geograficznych. W dobie internetu miałby ułatwioną sytuację, tylko kto by dzisiaj czytał jego książki? A w latach 60. i 70. rzesze młodzieży zaczytywały się kolejnymi tomami. Pisarzem, który nie znał Ameryki, gdzie osadził swoich bohaterów Olda Shaterhanda i Winnetou, był Karol May. Podobnie Juliusz Verne http://www.ainu-museum.or.jp/en/study/eng08.html http://dawnemapy.com.pl/pages/posts/mapa-swiata-1788-r.n.e-533.php?p=200 to właśnie poszukiwany przez niego nowy wielki ląd, dotarł do jego wschodniej części. Kangury, Aborygeni, próbki roślin – to wszystko znalazło się w dziennikach żeglarza. Sporządzone przez niego mapy wysp Pacyfiku, ale też Arktyki, z późniejszej wyprawy, były bezcenne. Już można w internecie odsłuchać ten zapis Z wykładu dr Joanny Wasilewskiej „Polscy podróżnicy przy azjatyckich stołach”, Zamek Ujazdowski, lipiec 2015 6 7 10_2015 październik O podróżowaniu Imć Marco Polo Opisanie świata powstałe w 1298 r. jest zbiorem relacji z miejsc i wydarzeń, które Marco, jego ojciec i stryj odwiedzili (doświadczyli) podczas podróży trwającej od 1269 do 1295 roku9. Dla kogo ta opowieść była przeznaczona? Wyjaśnia to pierwsze zdanie księgi: „Panowie cesarze i królowie, książęta i markizi, wojewodowie, rycerze i obywatele oraz wszyscy ludzie, którzy pragniecie poznać różne nacje i osobliwości różnych części świata, weźmijcie tę księgę i każcie z niej czytać. A znajdziecie w niej wszystkie największe cuda i różnorodne dziwy Wielkiej i Małej Armenii, i Persji, Turcji i Tatarii, i Indii i wielu innych ziem…”10 Opowieść Marco Polo stała się kopalnią wiedzy natury ekonomiczno-politycznej, bo autor podaje Łukasz Marciniak Bestseller pod Grunwaldem, GW z 30.05.2014 Jeśli Marco przytacza informacje pochodzące od innych osób, zaznacza to wyraźnie. 10 Cytaty pochodzą z Marco Polo Opisanie świata, wyd. Alkazar, Warszawa 1993. 8 9 26 https://pl.wikipedia.org/wiki/Marco_Polo podróżował palcem po mapie, delegując Phileasa Fogga w 80-dniową podróż. Ale największym blagierem, jeśli chodzi o książki podróżnicze, był zapewne Jan z Mandeville8. Jego Podróże zostały po raz pierwszy wydane w 1356 roku, były wielokrotnie wznawiane i przekładane. Zawierały informacje, których z uwagi na utrudnienia w podróżowaniu drogą lądową na Wschód, związane z rozwojem imperium osmańskiego, nie można było zweryfikować przez stulecia. Jan przeczytał zapewne raporty z wypraw do Ziemi Świętej, sprawozdania franciszkanów z pobytów w misjach, a także opowieści o indyjskiej wyprawie Aleksandra Macedońskiego. Powtórzył informacje o stworach mających oko pośrodku czoła i ludziach o głowach psów. Opis skał przyciągających okręty prowadzony jest w osobie pierwszej. Tak jak zapewnienie, że istnieje wyspa, na której ludzie żywią się zapachem dzikich jabłek. W XIV wieku łatwo było ludziom uwierzyć w takie rewelacje. Ale, jak podaje autor artykułu, są dowody na to, że dzieło Jana miał w swoich zbiorach i da Vinci, i Kolumb. I wielu innych… O rzetelnych naocznych (ale nie tylko) opisach dalekich krajów za chwilę. 9 Strona z rękopisu dzieła Marco Polo w niej miejsca targów, wysokość opłat celnych, czym się w danym miejscu handluje, przedstawia ludzi godnych zaufania wśród tubylców, a także informacje o skupiskach chrześcijan, którzy mogliby innym kupcom służyć pomocą. Nie brakuje w niej informacji o warunkach żeglugi i podróży przez pustynię, o miejscach noclegów. Jest zbiorem wiadomości o Wschodzie. Wiele obserwacji, zbyt odległych od wyobrażeń ludzi współczesnych autorowi Opisu musiało czekać na naukowe potwierdzenie do czasu badań etnografów i podróżników, eksplorujących te tereny w XIX i XX wieku. Odręczne kopie książki były rozchwytywane przez… (nie, nie przez turystów, ci zaczęli wyjeżdżać na Daleki Wschód dopiero w II połowie XX wieku) kupców, którzy nie mogli pozostać obojętni wobec informacji o tym, gdzie są wydobywane kamienie szlachetne, pozyskiwane drewno sandałowe i heban, gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, goździki 10_2015 październik O podróżowaniu 10 12 Współczesna tybetańska makatka czy ambra, drewno farbiarskie bądź drewno, z którego toczy się wino czy też gdzie porastają lasy bukszpanowe. Marco Polo widział „dzikie woły” (jaki - fot. 10) Kamienny most opisany przez Marco Polo w Luzhi istnieje do dziś 11 27 Współczesny „święty mąż” i „papiony” (pawiany), polowanie na węże. Opisał sposób wytwarzania porcelany i jedwabiu oraz wytwarzania indygo. Interesowały go (był wszak kupcem) systemy monetarne, więc czytelnik znajdzie zapiski o tym, gdzie płaci się muszelkami, główkami kun, a gdzie topkami soli czy pieniędzmi papierowymi. W swojej opowieści autor zawarł informacje o zorganizowanych strażach miejskich i przepisach meldunkowych w Chinach. Widział kamienne mosty (fot. 11), dżonki, przeżył tajfun u wybrzeży Japonii. Z kart opowieści czytelnik dowie się, jaki był pożytek z dziewic podczas polowania na jednorożce i czym była prostytucja gościnna. Jako chrześcijanin szczególnie interesował się wierzeniami ludów zamieszkujących tereny, które przemierzał, czyli, jak to określał, „bałwochwalców”, 10_2015 październik O podróżowaniu wrzucając wszystkich niechrześcijan do jednej grupy. Wspomina o przypadkach kanibalizmu, opisuje tancerki dewa-dasi, poszczących joginów (fot. 12), zwyczaj sati i ze zdumieniem stwierdza, że i bramini, i pariasi mają różańce (mala). Przytoczył dzieje księcia Siddarthy, stwierdzając: „gdyby był chrześcijaninem, byłby bardzo wielkim świętym przy Panu naszym Jezusie Chrystusie”. Uważam, że był zafascynowany czynami późniejszego Buddy. Marco Polo dotarł tam, gdzie „nie widać Wielkiej Niedźwiedzicy”, pełnił funkcje administracyjne na dworze Kubilaj-chana, cesarza Chin z dynastii mongolskiej. Był człowiekiem wykształconym, przed wyjazdem poznał wiele opisów odległych ziem, które miały swoje źródło w legendach (np. legenda o Krainie Ciemności, gdzie przewodniczkami są klacze) bądź z opowieści ojca i stryja z ich poprzedniej wyprawy. Swoją relację Marco kończy następującymi słowami: „nie było nigdy człowieka ani chrześcijanina, ani Saracena, ani Tatara, ani poganina, który by tyle świata zwiedził, jak to uczynił imć Marko Polo, szlachcic i sławetny obywatel miasta Wenecji. Bogu niech będą dzięki! Amen! Amen!”. My, Polacy, do tego „pysznego” stwierdzenia Włocha moglibyśmy dodać: a nasz człowiek też się zapuścił na dwór wielkiego chana Mongołów, który był w miejscowości Karakorum, na południe od dzisiejszego Ułan Bator. Franciszkanin zwany Benedyktem Polakiem wyruszył 16 kwietnia 1245 roku z polecenia papieża Innocentego IV z misją nawiązania kontaktów z władcą ludu, który podbijał wówczas Europę i być może z poleceniem zawiązania koalicji przeciwko muzułmanom w Ziemi Świętej. Obserwacje z podróży do tych odległych ziem, leżących poza poznanym krańcem świata, którym było wówczas Morze Kaspijskie, zakonnik, podobnie jak Marco Polo, podyktował. Dokument ten po przetłumaczeniu na łacinę nosił tytuł Historia Tartarorum. Ponadto Benedykt sam spisał swoje obserwacje dotyczące kultury i języka krajów Dalekiego Wschodu, zwyczajów zwykłych ludzi i wojowników. Opis zawiera m.in. informacje o krainach zamieszkałych przez ludzi-psów czy mających oczy na piersi. Te ostatnie rewelacje brzmią jak echo opisu wędrówek Odysa podczas długiego powrotu do Itaki. O psiogłowcach żyjących na wyspie w Zatoce Bengalskiej wspomina również Marco Polo. 28 Listy z Afryki W II połowie XIX wieku zamożni Europejczycy zaczęli jeździć na granicę na studia, do wód, by zwiedzać bądź emigrowali w poszukiwaniu lepszego życia. Rozwój kolei żelaznych i uruchomienie regularnych rejsów do Ameryki skróciły czas dojazdu i poprawiły komfort jazdy. Jakie świadectwo ze swoich podróży zostawił człowiek pióra, Henryk Sienkiewicz? Swoje refleksje wysyłał do gazet, poczynione obserwacje zaowocowały powstaniem powieści i nowel. Pokłosiem podróży do Ameryki były oczywiście Listy z podróży do Ameryki, a pod wpływem podróży powstała m.in. nowela Latarnik. Podróż do Afryki była solidnym przygotowaniem do powieści W pustyni i w puszczy. Znane określenie z kart tej powieści „bwana kubwa”, którym Kali tytułuje Stasia Tarkowskiego, pochodzi z języka suahili (w Listach z Afryki zapisane jest jako M’buanam kuba). Sienkiewicz niefortunnie obrał letnią porę (na południowej półkuli) jako czas swojej podróży. Z zamierzenia miała to być wyprawa myśliwska. Gdy czytam jego listy, jest początek sierpnia 2015 r. Doskonale rozumiem, co pisarz czuł, gdy relacjonował, że w nocy temperatura wynosiła 32 stopnie i nie mógł zasnąć. W rejonie wybrzeża dzisiejszej Tanzanii w styczniu i lutym był taki upał, że „biały człowiek ani tornistra, ani karabinu nie był w stanie nieść”11. Tak więc Sienkiewicz i jego towarzysz podróży nieśli tylko lornetki teatralne i parasolki. Z obawy przed atakami drapieżników poruszali się pieszo (koń czy osioł mógł stanowić przynętę dla lwa). Każdy ze zwerbowanych przy pomocy misjonarzy tragarzy niósł na głowie pakunek o wadze ok. 30 kg. Pisarz, dzięki zmysłowi obserwacji i zasobowi słów bardzo plastycznie oddał pejzaże i koloryt miasta Zanzibar, a następnie kontynentalnej części ówczesnej Niemieckiej Afryki Wschodniej. Podróż miała miejsce w 1891 roku. Oto jak autor przedstawia targ owoców w Zanzibarze. „Oczy malarza, zakochanego w barwach, znalazłyby na owych targowiskach rozkosz prawdziwą. Co za rozmaitość kolorów! Obok brunatnych, kosmatych kokosów pełnych świeżej, słodkiej wody, objętej w śmietanowym Ten cytat i następne pochodzą z H. Sienkiewicz Listy z Afryki http://www.sienkiewicz.ovh.org/05.html 11 10_2015 październik O podróżowaniu 13 Stragan w północnej Afryce pokrowcu, leżą potężne pęki jasnożółtych bananów; to połyskują fioletowe ciała oberżyn, tam kosze czerwonych jak korale pomidorów, nie większych od śliwek, o smaku wytwornym, kwaskowatym; dalej, na palmowej macie, cały stos złotych mandarynek, które gąbkowatą swą skórą zdają się wsiąkać światło słoneczne. Gdzie spojrzysz, wszędy coś nowego: to złoto-siwe ananasy, ogromne, niemal jak głowy, a tanie tak, że za lichego miedziaka kilka ich dostać można; to zielone, łuskowate annony, pełne we środku jakby ubitej z cukrem śmietanki; to wreszcie olbrzymie owoce, zwane małpim chlebem, w których ognistym wnętrzu siedzą czarne ziarnka jak potępieńcy w piekle. A teraz czołem przed tym owocem – to karika-papaja! W smaku podobna do manga, równie soczysta, również leciuchnym obrzaskiem terpentyny obdarzona, posiada ona przymiot, który ją czyni nieocenionym skarbem dla smakoszów. Oto zawiera tyle pepsyny, że po najobfitszym obiedzie dość zjeść jej kilka plasterków, by pozbyć się ociężałości, uczuć na nowo lekkość, swobodę i lube drgnienia budzącego się powtórnie apetytu. Nawet lekarze zwrócili już uwagę na ową szczęśliwą własność tych owoców i wyciąg z nich sprzedaje się pod nazwą „papainy” w większych aptekach. Zapewniano mnie wprawdzie, że ta apteczna papaina jest prawie zawsze fałszowana, choć nie wiem, dlaczegoby tak miało być, gdyż karika rośnie tu wszędzie, prawie jak u nas badyle. Do najlepszych owoców należą także małe, zielone banany, tak delikatne, że w ustach zmieniają się niemal w płyn, dalej gojawy, jabłuszka z Cytery i liczne rodzaje 29 orzechów. Cała dzielnica indyjska pachnie sandałem i gwoździkami, ale nad tymi targowiskami unosi się inny zapach, trudny do określenia, bo złożony z całej gamy woni, nieco do zapachu soku owocowego podobny, nieco surowy, ale orzeźwiający, przesy14 cony atomami lotnych Drzewo papai olejków owocowych – i zarazem wanilii. Wciąga się go z rozkoszą nie tylko nozdrzami jak perfumę, ale wyczuwa się go podniebieniem, językiem i ślinowymi gruczołami, które pod jego błogim wpływem poczynają działać pośpieszniej.” Sienkiewicz przestrzega przed uogólnieniami obserwacji z podróży i prowadzącymi czasem na manowce pochopnymi wnioskami ale… sam nie ustrzegł się przed naiwnymi, z dzisiejszego punktu widzenia rzecz jasna, opiniami, na przykład jakim dobrodziejstwem dla mieszkańców Afryki są „rządy” misjonarzy i kolonizatorów. Tak jak większość cywilizowanego świata był przeciwny niewolnictwu, ale akceptował to, że za „prezenty” w postaci perkalu czy paciorków Afrykanie byli „zachęcani” do pozbywania się pożądanej w Europie kości słoniowej i innych bogactw i tego, że taka wymiana była daleka od pojęcia handlu. Baobaby, palisady z kolczastych gałęzi, bujna roślinność podzwrotnikowa i trawiasty step, bogactwo fauny i flory, a nawet atak febry – to wszystko poznał i doznał pisarz. Gorzej natomiast z trofeami myśliwskimi – skóry zwierząt kupił przed powrotem do kraju. Nie przewidział, że w porze letniej zwierzyna będzie chowała się przed upałami. Już wcześniejsze Listy z podróży do Ameryki, którymi zaczytywano się w Polsce, sprawiły, że Sienkiewicz (fot. 15) stał się XIX-wiecznym celebrytą. Bolesław Prus w artykule Co Sienkiewicz wyrabia w piękniejszą połową Warszawy napisał: „Już po powrocie z Ameryki, prawie każda z dam, przechodząc ulicą, posądzała prawie każdego wyższego i przystojnego mężczyznę o to, że 10_2015 październik Przewodnik po Europie Środkowej sprzed 100 lat Dr Mieczysław Orłowicz, zapalony turysta i popularyzator zwiedzania, jest autorem ponad 100 przewodników turystycznych. Mam egzemplarz wydanego w lipcu 1914 roku przewodnika13, któremu przyświecała idea „swój do swego”14. Autor umieszcza pożyteczne informacje o skupiskach Polaków w danych miastach, podaje adresy hoteli, w których rodacy najczęściej się zatrzymują, adresy lekarzy, adwokatów, rzemieślników – Polaków. Po szczegółowe opisy zabytków autor odsyła do odrębnych przewodników, w tym podając jedynie skrótowe informacje. Za to możemy się dowiedzieć, w którym muzeum znajdują się obrazy polskich malarzy albo jacy sławni ludzie mieszkali na początku XX wieku za granicą (np. w Monachium Stanisław Przybyszewski, a także Alfred Wierusz-Kowalski, Józef Brandt, czyli tzw. monachijczycy, Grzegorz Fitelberg dyrygował orkiestrą w operze wiedeńskiej, a Maryla Gembarzewska śpiewała w monachijskiej Hofoper). Zainteresowani mogą też, https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Sienkiewicz Dr Mieczysław Orłowicz Przewodnik po Europie. Cz. I. Europa Wschodnia i Środkowa, wyd. Kijów 1914 14 Cytaty w tej części tekstu pochodzą ze wspomnianego przewodnika 12 13 30 16 Szwajcaria posługując się informacjami z przewodnika, trafić na cmentarz, by złożyć kwiaty na grobach naszych rodaków. Poza czterojęzycznym słowniczkiem Orłowicz podaje cenniki przejazdów dorożką, adresy muzeów i urzędów pocztowych (wszak na poste restante przychodziły listy do podróżujących od rodzin z kraju). Z ciekawostek sprzed 100 lat podam tu tylko kilka. Otóż na początku XX wieku maksymalna prędkość dla automobili w Niemczech wynosiła 15 km/h. Autor zaznacza, że w tym kraju nie można porozumieć się po polsku. Komentarz pozostawiam czytelnikowi. Do najbardziej przyjaznych krajów Orłowicz zaliczył Szwajcarię. Tanio (jak to dzisiaj brzmi!), doskonałe bite drogi, napisy w czterech językach (nie, po polsku nie ma napisów), łatwo porozumieć się po francusku, niemiecku, angielsku czy włosku w tych językach w hotelu czy restauracji, na kolei i w sklepie. „Po Bośni wskazana podróż samochodem, rowerem lub pieszo, dla poznania ludu miejscowego. I budowle i obyczaje i typy wschodnie”. Przypominam, przewodnik ukazał się niedługo po zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Panorama Mostaru https://pl.wikipedia.org/wiki/Mostar#/media/File:Mostar_Old_ Town_Panorama_2007.jpg jest Sienkiewiczem. (...) Nareszcie spotykając co krok fryzury à la Sienkiewicz, wiedząc, że młodzi panowie jeden po drugim zapuszczają Hiszpanki, starają się mieć posągowe rysy i śniadą cerę, postanowiłem poznać jego samego (...) Z mego kąta widzę, że sala prawie 15 Henryk Sienkiewicz wyłącznie zapełniona jest przez płeć piękną. Kilku mężczyzn, którzy tam byli do robienia grzeczności damom albo pisania sprawozdań, tak już w ciżbie kobiet potracili poczucie własnej indywidualności, że mówili: byłam, czytałam, wypiłyśmy we dwie sześć butelek…”12 https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Sienkiewicz O podróżowaniu 17 10_2015 październik O podróżowaniu 31 budynków wnęki, skąd można pobrać gotówkę. I że chusteczki do nosa nie muszą być prane po użyciu, bo można kupić tekturowe pudełka zawierające jednorazowe bibułkowe arkusiki. Nie tylko mężczyźni W XIX wieku i w I połowie XX również kobiety ruszały w podróż, w towarzystwie mężczyzn lub samotnie, mimo sprzeciwu pruderyjnego społeczeństwa, które np. zakazywało płci pięknej noszenia spodni. Ruszały w świat, by poczuć wolność i niezależność, jednak na drodze spełnienia ich marzeń najczęściej stawała sytuacja ekonomiczna (wszak nie pracując zarobkowo, były skazane na pomoc finansową męża bądź spadek). Lady Hester Stanhope podróżowała po Bliskim Wschodzie, Margaret Fountaine kolekcjonowała motyle podczas wypraw do krajów Europejskich i obu Ameryk, Ida Pfeiffer opłynęła świat (jej minerały kupiło m.in. British Muzeum), Mary Kingsley przemierzyła Afrykę, a Daisy Bates badała Aborygenów (te „czarne dzieci”, jak określali ich Brytyjczycy, nazwały mieszkającą w buszu Daisy „babcią”; była dla nich kimś w rodzaju postaci pochodzącej z krainy snu). Wszystkie pozostawiły po sobie listy, wspomnienia, a nawet obrazy (Marianne North malowała tropikalne kwiaty Ameryki Południowej, Australii, Afryki i Indii). W dobie przed fotografią te obrazy były nie tylko dziełami sztuki, ale stanowiły naukową dokumentację flory występującej na świecie. Galeria jej obrazów mieści się w Royal Botanic Gardens w Kew. Kobiety-podróżniczki próbowały publikować prace naukowe i wygłaszać odczyty o swoich odkryciach, przebijając się przez szczelną ścianę niechęci mężczyzn, dla których wów19 czas był zarezerwowany świat http://prints.kew.org/art/469780/156-inflorescence-and-ripe-nuts-of-the-cocoanut-palm 18 w Sarajewie. Z kart przewodnika dowiadujemy się, że w poznańskim ZOO w środy, soboty i niedziele po południu i wieczorem odbywały się koncerty muzyki wojskowej. Na ławkach w tymże ZOO można było zobaczyć Niemki „haftujące pantofle”. A „w restauracjach budapeszteńskich kuchnia wszędzie węgierska (papryka i smalec), na żądanie francuska, w kawiarniach wszędzie wieczorem muzyka cygańska”. Za chwilę prawie cały ten świat miał się zmienić, miały upaść monarchie, miały zginąć miliony ludzi. Z moich podróży z końca XX wieku mogę potwierdzić, że niektóre obserwacje dr. Orłowicza są ciągle aktualne, jak np. te, że „koleje niemieckie są szybkie i punktualne”. A na przedmieściach Budapesztu w latach 70. jadłam chleb ze smalcem z krążkiem zielonej papryki, popijając młodym winem. Łza się w oku kręci. Ciekawa może być lektura relacji cudzoziemców z podróży po Polsce. Ja przeczytałam książkę pochodzącego z Australii podróżnika i pisarza Michaela Morana Kraj z księżyca. Podróże do serca Polski, który na początku lat 90. ub. wieku przyjechał do naszego kraju. Zachęcam do lektury. Znajdziemy tu nie tylko takie smakowite opisy: „Włączniki światła działały na odwrót i włączały się w pozycji, w której powinny były się wyłączać, z kurków z gorącą wodą leciała zimna i na odwrót, niektóre zamki w drzwiach zamykały się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, drzwi szaf same się otwierały, okna ni stąd, ni zowąd wypadały z ram, papier toaletowy rwał się na strzępy w połowie rolki.”. Autor obecnie mieszka w Warszawie i ma swoją stronę internetową, na której można poczytać nie tylko o naszych zabytkach, ale też o ważnych dla naszej historii rocznicach. Ja również dokonywałam cywilizacyjnych „odkryć” za granicą w latach 70., niczym przybysz ze świata, w którym białe niedźwiedzie chodzą po ulicy. Po powrocie z Wiednia opowiadałam, że są w ścianach 10_2015 październik O podróżowaniu 20 Nepal – widok na Himalaje nauki. Niektóre z tych odważnych pań przypomina Wolf Kielich w książce Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy. Polkom żyjącym w XIX i na początku XX wieku również nieobca była chęć opisywania swoich podróży, chociaż w czasach zaborów najczęściej wyjeżdżały przymusowo na Wschód (jak Ewa Felińska, która w latach 1839-1844 przebywała na zesłaniu na Syberii, wydała po powrocie wspomnienia zawierające opis ludów zamieszkujących gubernię Tobolską). Anna Neuman podróżowała z mężem, austriackim konsulem, po Bałkanach, Egipcie (gdzie spotkała Sienkiewicza w 1891 roku), została członkiem korespondentem towarzystwa geograficznego. Maria Czaplicka, która pracowała naukowo w Anglii, pojechała w 1914 roku dobrowolnie na Syberię, by kierować ekspedycją, której inicjatorką była i którą finansował Uniwersytet Oxfordzki. Swoje 32 wrażenia opisała w książce My Siberian Year. Wykładała na Oksfordzie i na Uniwersytecie w Bristolu.15 Mnie urzekła historia paryżanki Alexandry David-Néel (1868-1969). Jej dewizą było „nie akceptować porażki, bez względu na jej rodzaj i tego, komu ją zawdzięczam”16. Dopiero piąta próba doprowadziła ją do stolicy duchowej Tybetu. Wcześniej podróżowała po Indiach i „Krainie śniegu”, jak Tybetańczycy nazywają swój kraj. By dotrzeć do Lhasy, musiała peregrynować incognito. Ta ostatnia piesza wędrówka trwała 8 miesięcy. Studiowała tybetologię w Collège de France, literaturę 15 Podaję za Mateusz Będkowski Pierwsze Polki na krańcach świata, Wprost, 9.03.2015 16 Alexandra David-Néel Podróż do Lhasy, Wyd. Akademickie Dialog, Warszawa 2013. Oryginalny tytuł: Voyage d’une Parisienne à Lhassa 10_2015 październik O podróżowaniu http://www.detecs.org/munpa.html tybetańską, śpiew operowy (wykonała tytułową partię w Manon Lescaut). Podczas drugiego pobytu w Indiach w 1911 roku dowiedziała się o ucieczce XIII Dalajlamy do Darjeeling, więc… używając listów polecających od dostojników buddyjskich załatwiła dla siebie audiencję. Jej wytrwałość zdumiała Dalajlamę tak, że odstąpił od zwyczaju nieprzyjmowania kobiet. Zdawała sobie sprawę z tego, że opowieści o Tybecie, które usłyszała wówczas, mogą być częściowo podkolorowane, ale to właśnie wtedy postanowiła udać się do tej krainy. Widok płaskowyżów i szczytów w oddali, pokrytych śniegiem, które po raz pierwszy ujrzała w poprzednim roku, kusił. Zaczęła gromadzić dzieła mistyków i lamów, rozmawiała z wykształconymi Tybetańczykami. Świat ich wewnętrznych doznań pociągał ją jeszcze bardziej niż krajobrazy ostrych grani i zalesionych zboczy. Do będącego pod zarządem Chin Tybetu najłatwiej można było dostać się okrężną drogą od strony chińskiej prowincji Sychuan, oczywiście po uzyskaniu pozwolenia angielskiego konsula (Brytyjczycy sprawowali wówczas protektorat nad Tybetem). Jednak Lhasa, cel podróży Alexandry, była częścią zakazanego dla cudzoziemców terytorium. W przebraniu żebraczki buddyjskiej, mając młodego mnicha 21 za towarzysza, ze starannie ukrytymi pieniędzmi, które dopiero po dotarciu do Lhasy mogła przeznaczyć m.in. na zakup fotografii (w razie rewizji przez licznych strażników urzędujących przy szlakach posiadanie aparatu fotograficznego zdekonspirowałoby ją). Wiedziała, że czeka ich długa droga, wiedziała też, że dodatkowi tragarze będą zwracać uwagę napotkanych wieśniaków, co mogłoby skutkować przymusowym zawróceniem z drogi. Ekwipunek tych dwojga składał się z namiotu z cienkiej bawełny, palików, sznurów, płachty skóry do podzelowania sandałów, płótna – materaca i siekierki. Ponadto zabrali produkty żywnościowe: mąkę, masło, herbatę, trochę suszonego mięsa. Wędrowali nocą w poszukiwaniu szlaków pielgrzymów, pochodzących z różnych stron Tybetu, a więc reprezentujących różne kształty twarzy i kolor skóry, w grupę których Alexandra mogłaby się wmieszać, by przekroczyć przełęcz Dokar, za którą był zakazany teren. Przed dłuższą wspinaczką łykali… po 33 granulce strychniny, która miała pobudzać ich do wysiłku. Czerwony pas na głowie zamiast kapelusza sugerował, że Alexandra jest wdową po lamie-czarowniku. Długie włosy z sierści jaków przedłużyły jej własne (tak czynią Tybetanki), po ufarbowaniu lakiem miała „prawdziwe” tybetańskie czarnogranatowe warkoczyki. Twarz pudrowała proszkiem z utartego zwęglonego drewna i… kakao. Jej towarzysz, Jongden, był lamą, nie musiał się za nikogo przebierać, by pielgrzymować z „matką”. Po ośmiu miesiącach przygód, niebezpieczeństw, opresji, z których wychodziła a to odprawiając modły, a to wróżąc (przydała się znajomość języka!), noclegów pod gołym niebem lub w bydlęcych szopach, uciekając przed rozbójnikami, Alexandra dotarła do celu. A oto jak kończy swoją opowieść: „Z miejsca, w którym siedziałam, obserwowałam z pewnej wysokości korowód, wielobarwną ciżbę uroczyście ubranych Tybetańczyków, a za nimi Lhasę rozciągniętą na rozległym płaskowyżu. Złociste dachy świątyń rzucały krótkie błyski, jakby w odpowiedzi na blask bijący z krwistoczerwonego kapelusza, który gdzieś wysoko na tle lazurowego nieba wieńczy pałac lamy-króla. Cudowne słońce środkowej Azji rozświetlało ten pejzaż, nasycało kolory, opromieniając białawe góry na horyzoncie. Wszystko wibrowało, tańczyło, przeniknięte tym niepojętym światłem, jakby gotowe zapłonąć…” Był rok 1924. Alexandra miała wówczas 56 lat. Po dwóch miesiącach pobytu w Lhasie przeznaczonego na zwiedzanie budowli, obserwowanie ceremonii i obrzędów, a także uczestnictwo w niektórych, mogła powiedzieć: „Lha gjalo! Bogowie zatriumfowali!” Później, po powrocie do Francji adoptowała Jongdena, pisała o podróżach i o buddyzmie, jeździła do Azji. W ostatnią podróż wybrała się w wieku 78 lat. Dożyła setki! Smaczku opowieści o Alexandrze dodaje okoliczność, że fundusze na swoje podróże zdobywała publikując prace w prasie, a także od… męża, który z niepojętą wyrozumiałością posyłał jej pieniądze, mimo że wyjechała w niespełna tydzień po ślubie. Alexandra zaimponowała mi swoją historią (też kocham góry). Mimo że do Lhasy od lat 80. ub. wieku można dotrzeć nawet koleją, nigdy tam nie pojechałam. Nigdy nie odważyłabym się na podobnie ryzykowną pieszą wędrówkę w tak wysokich górach. 10_2015 październik O podróżowaniu 22 23 Dom w Herkulanum Miejsca ulotne Wiele miejsc opisanych przez odkrywców, podróżników, z których tylko kilku wymieniłam, można zobaczyć dziś. Część zwyczajów przez nich opisanych dotrwało do naszych czasów. Autor wspomnianej na początku książki Poza mapą wymienia nieoczywiste atrakcje, podając również ich współrzędne geograficzne, które przy odrobinie szczęścia można zobaczyć w różnych miejscach świata. Powstające i znikające wyspy (nie, nie chodzi o Atlantydę), podziemne miasta Kapadocji czy miasto umarłych w Kairze bądź w Manili. Chyba najdziwniejszym miejscem, trudno dostępnym dla osób postronnych, jest magazyn wolnocłowy Geneve Freeport. Betonowy blok kryje skarby: dzieła sztuki, beczki z winem, samochody, cygara, sztabki złota. I co ciekawe, zgromadzone tam przedmioty zmieniając właścicieli nie opuszczają ścian budynku. No, chyba że są wypożyczane, by stać się czasowymi eksponatami na 34 Świątynia w Katmandu, z której zostały tylko schody wystawie. Na miejsca ulotne, takie jak np. ślady dawnych mieszkańców, często nie zwracamy uwagi, dopóki nie wskaże nam ich na przykład przewodnik (czasem wybieram się na takie wycieczki po Warszawie). Na naszych oczach powstają murale, które zastępują wcześniejsze reklamowe informacje o produktach czy firmach, by po czasie zmienić się w inne malowidła lub zniknąć ze ściany budynku. Spieszmy się poznać to, co nawet w naszym otoczeniu może bezpowrotnie zniknąć, jak np. rezerwat przyrody w Wesołej k. Warszawy (żurawie, bociany czarne, żmije zygzakowate) czy rezerwat Kępa Wieloryb koło Mostu Siekierkowskiego (gdzie można spotkać bobry). Zdarza się, że przez przypadek człowiek odkrywa miejsca, które zniknęły po kataklizmach (fot. 22). Na naszych oczach (prawie) po trzęsieniu ziemi zniknęły bezcenne zabytki w Nepalu, o czym relacjonowały media. Zdążyłam zobaczyć świątynie w Patanie i Katmandu (fot. 23) oraz Bhaktapurze. Niehinduiści 10_2015 październik O podróżowaniu 24 mogli przedtem oglądać je tylko z zewnątrz. Nie dowiemy się, co kryły ich wnętrza, nie zobaczymy już żadnych zdjęć. Cały ten świat uleciał, chyba bezpowrotnie. Tak jak nasze dzieciństwo, do którego podróżujemy myślami, a zdjęcia z rodzinnego albumu pomagają przywołać tamten ulotny świat. Co mnie wygania z domu „Wiemy wszyscy z książek, że i Koloseum, i Forum Romanum, i ateński Partenon, i Sfinks, i piramidy istnieją, ale mimo tego są one dla nas tylko teorią, tylko idealnym pojęciem – i dopiero gdy staniemy przed nimi, gdy obejmiemy je oczyma i rękoma, stają się one dla nas czymś obiektywnym i rzeczywistym. To samo można powiedzieć o zamorskich krajach. Pisałem już o tym w swoim czasie, że właśnie ta zmiana idei na rzeczywistość, to stwierdzenie książkowych teorii stanowi główny urok podróży i zwiedzania.”17 Podzielam zdanie pisarza. Dla mnie również urok zwiedzania polega na ujrzeniu z bliska opisywanych w przewodnikach miejsc, doświadczeniu gry światła, zapachów, które je otaczają, dźwięków, które dobiegają. 17 H. Sienkiewicz Listy z Afryki 35 Wzruszenie związane z doświadczeniem historycznych miejsc trudno z czymś porównać. Moje podróże po mapie świata rozpoczęły się po lekturach przygód Tomka Wilmowskiego, Winnetou (budowałam szałasy), opisów przerażająco mroźnych wiecznych lodów autorstwa małżeństwa Centkiewiczów, po programach telewizyjnych Elżbiety Dzikowskiej i Tony’ego Halika, filmach (np. Pożegnanie z Afryką). A może wcześniej, gdy przeczytałam, że Koziołek Matołek „śmignął tęczą przez pół świata, wykopyrtnął się w dolinach, spojrzał wkoło i zrozumiał, że się nagle znalazł w Chinach” (cytuję z pamięci). Pojechałam do Chin długo, długo po tej lekturze. Zawsze lubiłam jeździć pociągiem. Umiałam czytać rozkład jazdy (co nawet wykorzystałam, pisząc pracę magisterską z turystyki). Jazda pociągiem, zwłaszcza nocą, co już rzadko praktykuję, sprzyja spotkaniom. Obudzisz się nagle, spojrzysz w okno, a tam niewyraźna postać, osoba dawno niewidziana, dziwne światła, kształty. A podróż statkiem? W nocy z głębin wychodzą mieszkańcy podwodnych krain, tańczą, przeciągają się, wabią. Lot samolotem takich atrakcji nie dostarcza. Dlaczego czuję potrzebę udania się w podróż? Urodziłam się pod znakiem Bliźniąt, Kastora i Polluksa, 10_2015 październik O podróżowaniu którzy mają pomagać żeglarzom w potrzebie. Chyba mogę zatem zaśpiewać I was born under wandering star. Jeśli jest tak, że w dniu naszych narodzin powstaje gwiazda, która gaśnie, gdy odchodzimy, i dopiero wtedy jest nam dane zobaczyć jej światło, to chciałabym do tego czasu podróżować. Gdy zamykam powieki, widzę grań Tatr ze Świnicy, pałace i chatynki na Wschodzie i Zachodzie, drogę nad Adriatykiem, Capri, Chiński Mur, cerkiew Św. Mikołaja w Sofii. Kamyki, ozdobne talerze (fot. 24), zasuszony kwiat, płyty z muzyką, książki kucharskie, obrazki, wreszcie zdjęcia przypominają mi o miejscach, gdzie byłam. Jest jeszcze parę krajów, które chciałabym zobaczyć. Może uda mi się dotrzeć do rośliny (fot. 25), którą namalował nieznany artysta z Nepalu? Mark Twain powiedział: Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj. A więc ściskam w ręku kamyk zielony i… w drogę. Jeszcze nie chcę spoczywać na kanapie, jeszcze nie jestem leniwym kotem. PS Na początku września, już po napisaniu mojego eseju O podróżowaniu, w Krakowie otwarto wystawę starodruków i map „Pątnik, podróżnik, turysta. Poznawanie świata” z bogatej kolekcji Muzeum im. Emeryka Hutten-Czapskiego. Książki – przewodniki umożliwiały pielgrzymom dotarcie do miejsc kultu Maryjnego (np. w Częstochowie, Kodniu, Świętej Lipce), ale też do miejsc świętych dla wyznawców Allaha (możemy zobaczyć staloryt z przedstawieniem świątyni w Mekce). Na wystawie możemy obejrzeć stronę tytułową tłumaczenia na jęz. polski opisu pielgrzymki Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła, zwanego Sierotką do Ziemi Świętej (z 1611 r.) oraz pierwsze wydanie relacji z podróży Maurycego Bieniowskiego (z 1797r.). Ryciny w wystawionych starodrukach (niestety, wszystkie są za szybą) opisują współcześnie znane kraje świata, zawierają przedstawienia flory i fauny, atrakcji geograficznych (np. wodospad Niagara), zjawisk takich jak np. wybuchy Wezuwiusza sprzed 1797 roku. Nie pominięto opisów strojów tubylców. Reprodukcja przedstawia ubiory Samojedów zamieszkujących północno-zachodnią Syberię (z pracy Petera Simona Pallasa wyd. w 1793/1794 r.). Ekspozycji dopełnia prezentacja map i planów miast (np. Jerozolimy, Neapolu czy Paryża). 25 36 Tekst i zdjęcia Jagoda Czurak ekonomistka z rodziny lekarskiej Sierpień 2015 r. Jagoda Czurak 10_2015 październik Po dyżurze George Mallory pytany, dlaczego właściwie podejmuje trud wspinaczki na Everest, odpowiedział: „Bo jest”. Chodzimy w góry, bo są. Dlaczego właśnie góry? Justyna Kostempska Lipiec 1995. Skończyłam pierwszą klasę ogólniaka, z pożyczonym plecakiem i pożyczonym śpiworem, z mieszanką obaw i nadziei w sercu jadę po raz pierwszy – trochę przypadkiem – na prawdziwy obóz wędrowny w Bieszczady. Nie wiedziałam wtedy, dlaczego towarzyszyło mi poczucie, że oto dzieje się w moim życiu coś niezwykle ważnego, ale intuicja mnie nie omyliła – kilkanaście letnich dni wśród połonin skrzyżowało moje ścieżki z ludźmi, którzy stali się na zawsze obecni w moim życiu i odcisnęli niezatarte piętno na moich dalszych losach. W tedy czułam tylko, że odnalazłam swoje miejsce – paczkę przyjaciół, hobby, które z czasem stało się pasją. Żyłam oczekiwaniem na kolejne górskie rajdy, wycieczki, obozy wakacyjne w coraz bardziej zgranej gromadzie. Pod czujnym okiem ulubionego przewodnika 37 nabieraliśmy doświadczenia, by pewnego dnia, uzyskawszy (nie bez trudu) zgodę rodziców, wyruszyć na własną rękę ku górskim szlakom. Planowanie, organizowanie, wymyślanie coraz to innej włóczęgi stało się naszym ulubionym sposobem na zagospodarowanie wolnego 10_2015 październik Po dyżurze czasu. Ale uprawnienia wychowawcy kolonijnego czy organizatora turystyki PTTK przestały mi wystarczać, tęskniłam za czymś więcej… Zaczytywałam się górską prasą i literaturą, od czasu do czasu próbowałam swoich sił w pisaniu, a w schroniskach i przy ogniskach, na polanach i w chatkach poznawałam kolejnych ludzi gór – łazików amatorów, artystów fotografujących zawsze zaskakującą górską przyrodę, wspinaczy i speleologów, a przede wszystkim opowiadających ze swadą, zrośniętych sercem z górami osobników w czerwonych polarach z blachami przewodnickimi na piersi. Zaczynało kiełkować we mnie marzenie, które wydawało się zupełnie nierealne… A jednak! Lato 2001. Przede mną trzeci, najlżejszy rok studiów medycznych. Teraz albo nigdy! Drżącą z przejęcia ręką pisałam e-mail do kierownika kursu przewodników beskidzkich, by poznać zasady uczestnictwa w takim przedsięwzięciu. I znów nie przeczuwałam, że kierownik ów (notabene dermatolog) stanie się kimś stale obecnym, ważnym dla mnie, podobnie jak kilku innych instruktorów, przewodników, egzaminatorów z koła przewodnickiego. W ciągu trzynastomiesięcznego kursu poznałam góry zupełnie inaczej, niż dotychczas – to już nie był lekki, 38 młodzieżowy obóz, wesoły rajd. To kilkunasto-, a czasem 24-godzinne wędrówki o każdej porze roku, to palące słońce na południowych zboczach Babiej Góry i przemoczone stopy w zimowych zaspach Beskidu Niskiego, to marsze na orientację i ogrom interdyscyplinarnej wiedzy, którą trzeba było przyswoić między jednym a drugim zaliczeniem z farmakologii czy mikrobiologii, by zdać 26 niełatwych kursowych egzaminów. Ale to również kilometry górskich ścieżek z dala od utartych szlaków, to panoramki, które nie miały już dla nas sekretów, to piosenki pachnące wiatrem, zapisane w sercu na zawsze, to widoki, które pozostały pod powiekami, to przyjaźnie, które owocują w kolejnym pokoleniu… Niepodobna opowiedzieć wszystkich przygód, które stały się udziałem kursowej kompanii! Uwieńczeniem całorocznych wysiłków był owiany legendami egzamin praktyczny, na którym kilkuosobowe grono przystępujących doń śmiałków prowadziło szanowną komisję do wyznaczonego celu. Bez mapy, kompasu, szlaku – tu liczyła się orientacja w terenie. Komisja zadawała pytania z wszelkich dziedzin przewodnictwa, a kandydat do blachy musiał odpowiadając jednocześnie pilnować jedynie słusznej drogi i metodycznie prowadzić, nie pomijając atrakcji, o których można grupie opowiedzieć. Pomyślne zaliczenie dwudniowego egzaminu świętowało się hucznie, ale od szczęśliwego 10_2015 październik Po dyżurze finału dzielił nas jeszcze jeden krok – egzamin państwowy. Tutaj test pisemny poprzedzał wycieczkę autokarową, którą mieliśmy za zadanie prowadzić kolejno pod okiem nieznanej nam wcześniej komisji po nieznanej nam wcześniej trasie. Ufff… Przebrnięcie przez to sito wymagało nie tylko wiedzy, ale i oceanu zimnej krwi. I oto – marzenie się spełniło! Zimą 2003 roku zostałam zgodnie z uroczystym rytuałem blachowana nocą przy najbardziej niezapomnianym ze wszystkich ognisk. Mogłam teraz prowadzić rajdy, obozy i wycieczki, szkolić i egzaminować kolejnych kursantów, zarażać ludzi tą miłością, która – jak sobie zaczynałam uświadamiać – od lat mnie kształtowała. W górach nie ma miejsca na ukradkowe spojrzenia, fałsz, nieszczerość. Nie ma miejsca na zgiełk i pośpiech świata. Nie ma miejsca na ohydny 39 materializm. Wysiłek, pokonywanie własnych granic, za którymi istnieje już tylko nieograniczona wolność, bliskie, najpełniejsze obcowanie z naturą – wszystko to sprawia, że człowiek nabiera dystansu do siebie, do codzienności, do swoich potrzeb, do własnej małości. Człowiek bezustannie poszukujący szczęścia i spełnienia znajduje je nagle, ku własnemu zdumieniu, w rzeczach najprostszych – w żywicznym zapachu lasu, wilgotnej trawie pod stopami, kubku aromatycznej herbaty przy wieczornym ognisku. Znajduje siebie, Boga i wolność w widoku słońca, które wydaje się tylko dla niego jednego o świcie wyłaniać uroczyście zza falującego górskiego grzbietu, by zmienić odcień szmaragdowobłękitnego nieba na całą gamę ciepłych oranży i wyssać mgły z dolin. Betonowa szarość miast jazgoczących tysiącami silników wydaje się tak odległa, że aż nierzeczywista… Powrót do niej wydaje się zniewoleniem. Całe szczęście, że za 5 dni znów weekend! 10_2015 październik Po dyżurze Doświadczenia z kursu przewodnickiego, przebywanie w środowisku ludzi tak głodnych świata i podróży nadały kierunek nie tylko mojej młodości, ale także mojemu macierzyństwu, gdy niemal 9 lat temu narodziła się druga moja pasja, największa. Mój syn. Patrzyłam na maleńką, ukochaną niemowlęcą twarzyczkę i… zastanawiałam się, czy poczuje góry tak jak ja? Czy będzie chciał towarzyszyć mi w wędrówkach, gdy podrośnie? A jeśli nie…? Niespełna 5-tygodniowy bobas pierwszy raz wyruszył ze mną na szlak. Był znakomitym towarzyszem każdej podróży, a mnie rozpierała nieporównywalna z niczym radość, kiedy mogłam uczyć go świata. 19-miesięczny smyk zapragnął zrezygnować z nosidełka i pokonać trasę do schroniska na własnych nóżkach – nic już teraz w wędrówce nie może go zatrzymać. A ja dzięki niemu odkrywam mój ukochany świat na nowo, znów inaczej, z perspektywy dziecka, które w tak 40 entuzjastyczny sposób chłonie wszystko, co je otacza, odkrywam każdy drobiazg przez pryzmat jego oczu wciąż błyszczących ciekawością… 9-letni turysta już sam chętnie planuje wycieczki, zdobywa laury na turniejach turystyczno-krajoznawczych, ma ogromną wiedzę i przyrodnicze zainteresowania. Ale nade wszystko rozkwita w nim ta szczególna wrażliwość, która cechuje ludzi gór. Ta, która pochyla się nad niezłomnością maleńkiej roślinki walczącej o przetrwanie surową górską wiosną, ta, która nie poważyłaby się na zakłócanie hałasem misterium ptasiej rozmowy nad naszymi głowami, ta, która nie przejdzie obojętnie obok żadnej potrzeby – i żadnego uśmiechu na szlaku. To właśnie ta szczególna struna w sercu łączy ludzi, którzy pozdrawiają się na kamienistej drodze, spotykają się jakąś nocą rozgwieżdżoną przy jednym z setek ognisk lśniących w aksamitnej ciemności, by rankiem rozejść się w poszukiwaniu tych ścieżek, które wciąż czekają na nasze kroki. Być wśród takich ludzi to dar. 10_2015 październik Po dyżurze A jak do nich dołączyć? Miłości do gór podobno nie da się nauczyć, góry trzeba mieć w sercu. A jednak niewielu z nas wyssało tę miłość z mlekiem matki, doświadczenie uczy, że każdy moment życia jest dobry, by porzucić nużącą weekendową rutynę krzątaniny między grillem a telewizorem i poczuć smak wolności. Nie trzeba wcale mieć kondycji mistrza sportowego wieloboju. Wiele szlaków jest dostępnych dla osób o bardzo przeciętnej kondycji. Grunt to mieć solidne podstawy – czyli obuwie prawdziwie turystyczne (stabilny staw skokowy, dobra przyczepność podeszwy do podłoża) i wygodne, grube skarpety. Równie istotne są wolne ręce i symetryczne obciążenie – zatem dobytek w dobrze dopasowanym plecaku, torbom i reklamówkom mówimy stanowcze „nie”! Niezależnie od pory roku przyda się ciepłe okrycie (polar) i lekka kurtka przeciwdeszczowa – górska aura jest wyjątkowo kapryśna, a sprawdzalność prognoz pogody dla terenów górskich pozostawia wiele do życzenia. Nakrycie głowy 41 i rękawiczki – choć latem brzmią niedorzecznie – w górach przydają się zdumiewająco często. Mimo że na szlak najlepiej wyruszać wczesnym rankiem, latarka – najlepiej czołówka – powinna znaleźć się w plecaku niezależnie od tego, jak długą wycieczkę planujemy. Życie lubi modyfikować plany, a skrót to – jak wiadomo – „droga inna niż planowana, niekoniecznie krótsza”. Mapa – nie ta samochodowa – jest najlepszą przyjaciółką turysty. Prowiant, woda mineralna, podstawowa apteczka – o tym 10_2015 październik Po dyżurze braci lekarskiej z pewnością przypominać się nie godzi! Bywa niestety, że przydaje się telefon z numerem GOPR-u (601 100 300). Piwo zostawiamy w domu. Warto zostawić w domu także samochód – dobrze zaplanowana wycieczka kończy się często w zgoła innym miejscu niż punkt startowy, a konieczność wracania po pojazd staje się uciążliwa. Przyroda także podziękuje nam za skorzystanie z publicznej komunikacji. Niektóre wycieczki mają swoją specyfikę – w wypadku wędrówki zimowej należy koniecznie śledzić komunikaty lawinowe GOPR – zalecenie to wcale nie dotyczy wyłącznie Tatr! Beskidy czy Sudety zimą ujawniają bezlitośnie potęgę górskiego żywiołu. W wypadku wędrówki wielodniowej najlepiej nocować w schroniskach, chatkach studenckich, bazach namiotowych – miejsca takie są nie tylko tańsze niż kwatery prywatne czy pensjonaty, ale przede wszystkim zlokalizowane na szlaku, no i przepełnione tą niezwykłą atmosferą, bez której doświadczanie gór nie jest pełne. W sezonie warto oczywiście rezerwować miejsca z wyprzedzeniem, pole dla spontaniczności pozostawia wędrówka z własnym namiotem (w obszarach chronionych biwakowanie poza miejscami wyznaczonymi jest zabronione!) lub… nocleg pod chmurką: najtańszy 42 i najbardziej niezapomniany, daje posmak przygody tak uwielbianej przez dzieci. A może czas, by każdy z nas uwolnił swoje wewnętrzne dziecko? Do zobaczenia na szlaku Tekst i zdjęcia Justyna Kostempska lekarz w trakcie specjalizacji z medycyny rodzinnej 10_2015 październik O opowiadaniu Opowiedz mi swoją historię, Choć może żałujesz tych lat, Choć nie chcesz lub nawet nie umiesz Do własnych przyznawać się strat… Opowiedz mi swoją historię, Nim kiedyś zabraknie ci słów.1 Ocalić od zapomnienia Jagoda Czurak W filmie Jak rozpętałem drugą wojnę światową jest scena, w której szeregowy Franek Dolas opowiada współpasażerom pociągu, Czarnogórcom, o pierwszym dniu wojny. Mimo że żaden ze słuchaczy nie mówi po polsku, wszyscy „słyszą” świst bomb, odgłos pikującego samolotu i strzały z karabinu (ach, te onomatopeje!). Zafascynowani opowieścią podróżnicy wynoszą Dolasa z przedziału na stacji w Belgradzie, zanoszą go do polskiej ambasady, zostawiają w podzięce dla „wielkiego bohatera” różne produkty żywnościowe, po drodze demolując budynek ambasady niemieckiej. Oto sztuka opowieści! S zeherezada, która przeczytała wiele ksiąg o dziejach wcześniejszych pokoleń, przekazywała królowi Szachrijarowi historie o jego poprzednikach, dżinach, dziwach przyrody i zdarzeniach w taki sposób, że ocaliła swoje życie, które miało się zakończyć po pierwszej nocy spędzonej z królem. Znane w przekładzie Baśnie z 1000 i jednej nocy są kompilacją opowieści indyjskich, 1 Marek Głogowski, Janusz Kondratowicz – słowa piosenki śpiewanej przez Katarzynę Sobczyk 43 Ilustracja z baśni arabskiej anonimowego autora (ze zbiorów autorki) perskich, arabskich i egipskich. Zanim zostały spisane, przekazywano je, modyfikując bądź uzupełniając o szczegóły znane słuchaczom tak, by były bardziej zrozumiałe. Każdy naród miał takich opowiadaczy. Sztuka przekazywania historii o dziejach grupy, plemienia, która rozwinęła się wśród ludów niepiśmiennych, to kopalnia wiedzy o społeczeństwach, zawarta w baśniach i legendach. Tradycja ustnych przekazów umożliwiała podtrzymywanie więzi, wskazywała na pochodzenie 10_2015 październik plemion, przekazywała informacje o świecie i o tym, jak żyć. W Afryce zachodniej istnieje do dziś kasta griotów – opowiadaczy, których spotkać można np. w Marrakeszu na placu Dżemaa el Fna. Michał Malinowski, założyciel konstancińskiego Muzeum Opowiadaczy Historii, które działa od 2002 roku, cytuje znamienne zdanie afrykańskiego myśliciela Amadou Hampate Ba: „Gdy umiera starzec, to tak jakby płonęła biblioteka”. Opowieściom przekazywanym ustnie zawdzięczamy np. najstarsze partie Starego Testamentu z ok. X w. p.n.e., które wielu autorów zmieniało, zanim zostały spisane, gdy w Judei rozwinęło się pismo, tj. 750-680 r. p.n.e.2 Techniki opowieści były różne. Często towarzyszył im śpiew, jak u griotów, ale też u aojdów w starożytnej Grecji. Ci ostatni byli wędrownymi lub nadwornymi śpiewakami, opiewającymi czyny bogów, herosów i bohaterów. Melorecytacja była metodą opowiadaczy biblijnych dziejów z czasów Chrystusa. Jak napisał Roman Brandstaetter: „Opowiadacze izraelscy wiedzieli, że nawet najtrudniejsze teksty wygłaszane z zaśpiewem i poddane zabiegowi płynnego i eufonicznego frazowania szybciej przenikają do ucha i duszy słuchacza, niż mowa mówiona”3 . W Indiach żyli wędrowni opowiadacze legend, tekstów świętych ksiąg i hymnów religijnych, którzy wspomagali przekaz ustny tańcem lub śpiewem (styl kathak). W Chinach w połowie I tysiąclecia n.e. przekazy o zjawach, duchach, upiorach powracających z zaświatów, ale też opowieści o dolach i niedolach życia i miłości w wykonaniu jarmarcznych narratorów funkcjonowały nawet po wynalezieniu druku. Opowiadacze korzystali z pomocy naukowych, jakbyśmy dziś powiedzieli, czyli zapisanych dawnych historii, urozmaicanych tak, by słuchacz je zrozumiał, nie nudził się i był na tyle zaintrygowany, by przyjść na następny występ, zapłaciwszy za możliwość wysłuchania ciekawej historii.4 Wspólną cechą większości typów przekazów ustnych w różnych kulturach jest to, że opowiadacz stojący lub siedzący na podeście lub przy ognisku był otoczony kręgiem słuchaczy. Kto wie, może kamienne kręgi Gotów w Węsiorach również służyły takim zgromadzeniom? Animatorzy kultury, również w Polsce, od kilku lat przywracają ten zapomniany sposób przekazywania historii. Na przykład posiady góralskie, które tradycyjnie odbywały się w domach gazdów na Podhalu, są dostępne słuchaczom „z ulicy”. Poza Muzeum Opowiadaczy Historii działają grupy artystyczne, które zachęcają do dzielenia się nie tylko swoimi przeżyciami, ale również autorskimi historiami. Są organizowane festiwale opowiadaczy, konkursy. W muzeum POLIN można wypożyczyć „żywą książkę” – osobę, która dzieli się swoją historią i odpowiada na pytania. Również w telewizji celebryci i zwykli ludzie mogą informować o swoich przeżyciach, jeśli są dość otwarci by bez zahamowań mówić nawet o intymnych sprawach. Według mnie wszystkie te formy służą autoprezentacji. Autorskie przedsięwzięcie „Krąg opowiadaczy” Moniki Grochowskiej ma na celu zetknięcie osób, które chcą coś opowiedzieć z tymi, które potrafią słuchać. Formuła spotkań jest taka, że nie zadajemy pytań, nie komentujemy wypowiedzi, co przyznam czasem jest trudne, nie ma żadnego narzuconego tematu. Nie jest to rodzaj Hyde Parku, tylko spotkanie przy symbolicznym ognisku, taki sit down kojarzący się z monodramem. https://pl.wikipedia.org/wiki/Biblia „Krąg biblijny” 4 http://www.bushido24.pl/2010/01 2 3 44 10_2015 październik http://www.chatazbojnicka.zakopane.biz/ images/parzenica2.png O opowiadaniu O opowiadaniu Postanowiłam pójść na pierwsze spotkanie. Nie po to, by przedstawić moją historię. Bo czyż mam opowieść, którą mogłabym podzielić się z obcymi ludźmi? Nie byłam internowana, urodziłam się na szczęście po wojnie, a traumatycznych wspomnień z czasów okupacji nie przekazała mi babcia, która zmarła, zanim ja zaczęłam mówić. To musiałaby być historia, przy której nikt nie uśnie. Nie mogę wspomóc opowieści muzyką ani np. fotografiami, więc relacja z podróży również odpada. No, chyba żebym wykorzystała metody audiodeskrypcji dla zilustrowania np. widoków. Nie, nie wiem o czym mogłabym opowiedzieć. Ale ciekawiło mnie, z czym przyjdą inni uczestnicy i jakie mogą być ich oczekiwania. Postawiłam na wspomnienia z czasów wojny (jak się okazało to był strzał w dziesiątkę). A może tematem będzie niewdzięczna rodzina? Ciężkie życie samotnej staruszki? Opowieść o banalnym życiu, o którym nikt by się nie dowiedział, gdyby nie to spotkanie? A może tematem będzie ciekawa książka, którą ktoś ostatnio przeczytał? W jakim wieku będą opowiadacze? „Korporantów” się nie spodziewałam, oni mają portale społecznościowe. Czy takie spotkania nie staną się seansem terapeutycznym, spowiedzią, odmianą programu Haliny Miroszowej i Aleksandra Małachowskiego Telewizja nocą? A może formą zakamuflowanej randki w ciemno, bardziej anonimową co do intencji niż wieczorek zapoznawczy w sanatorium lub klubie seniora? No i co się stanie, jeśli żaden z uczestników kręgu nie odważy się mówić? Milczenie jest złotem, jak mówi mądrość ludowa, ale milczenie zbiorowe, tu i teraz? Happening? Zastanawiałam się, ile osób zdecyduje się na powierzenie obcym opowieści bez fleszy czy kamer. Pytań miałam wiele. Na szczęście jeden z gości, jeszcze zanim prowadząca spotkanie powitała przybyłych, zaczął snuć opowieść-wspomnienie, oczywiście z czasów wojny. Pan, nazwijmy go M., ściszał głos, robił pauzy, ocierał łzę, a my widzieliśmy głęboki nasyp, ściernisko i kartoflisko, bunkier zajęty przez Niemców, snop światła z reflektora lotniczego, który odsłaniał kolejne części przestrzeni aż po las, szczekające psy. Najcenniejsze w tej opowieści było to, że pan M. nie wybrał ze swojej ogromnej kolekcji wspomnień akcji partyzanckiej 45 zakończonej zwycięstwem, ale akcję, od której wykonania odstąpiono, gdy dowództwo uświadomiło grupie, że nie poczyniono wcześniej należytych przygotowań, by atak na bunkier wroga zakończył się sukcesem. W mojej pamięci pozostanie opis tego, co się odczuwa, gdy z chwilą uruchomienia zapłonu wybucha np. ładunek podłożony na torach. W scenach z filmów wojennych operator koncentruje się na płomieniach. Tymczasem, o czym zapewnił nas uczestnik akcji dywersyjnych, najpierw czuje się głuche tąpnięcie ziemi, potem podmuch wiatru kładzie trawę i krzewy, a dopiero później słyszy się zgrzyt niszczonego żelastwa i dostrzega ogień. No i zmuszający do refleksji element tej partyzanckiej prozy życia, bardzo dramatyczny: czasem wykonywano wyroki śmierci na zdrajcach. Nie orzekano dożywocia czy pobytu w odosobnieniu. To musiało być trudne zadanie dla nastolatków, których samo posiadanie broni czyniło odważnymi. Postanowiłam, że pójdę na następne spotkanie. Może znów pojawi się pan M.? Może dowiem się, jak wyglądało codzienne życie partyzantów? Mój tata nie zdążył mi o tym opowiedzieć. Pan M. czuje potrzebę opowiadania o swoich przeżyciach, bo, jak powiedział, w jego głowie ciągle tkwią nazwiska, pseudonimy, wspomnienia o kolegach z lasu i obozu pracy przymusowej. Bywa zapraszany przez szkoły i muzea. Chciałby mówić o swoim życiu, by jego historia nie uległa zapomnieniu. To jest też nasza historia. „Oto żywoty przodków stają się pouczeniem dla potomnych, ażeby człowiek, poznawszy przypadki, które stały się udziałem innych, wziął je pod rozwagę, ażeby zgłębiwszy dzieje wcześniejszych pokoleń i to, co je spotkało, trzymał się w ryzach. Chwała Temu, który sprawił, że dzieje przodków są dla późniejszych pokoleń przykładem!”5 Ciekawi mnie, co pomysłodawczyni spotkań w kręgu zrobi z usłyszanymi opowieściami… Tekst i zdjęcia Jagoda Czurak Wrzesień 2015 r. 5 Księga tysiąca i jednej nocy, tłum zbiorowe, wyd. PIW, Warszawa 1977. 10_2015 październik Koty malowane Informacja dla autorów materiałów prasowych zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy” 1. Sprawy ogólne 1.1. Autorami materiałów prasowych zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy” są lekarze i członkowie ich rodzin. 1.7. Publikacja artykułu następuje po zaakceptowaniu przez autora wszystkich dokonanych przez redakcję zmian. 1.1. Członkowie redakcji i autorzy pracują jako wolontariusze. Nie są wypłacane wynagrodzenia członkom redakcji ani honoraria autorom materiałów prasowych. 1.8. Materiał prasowy może być opublikowany pod imieniem i nazwiskiem autora lub pod pseudonimem. W razie sygnowania materiału pseudonimem imię i nazwisko autora pozostają do wyłącznej wiadomości redakcji. 1.2. Za materiał prasowy uważa się tekst, fotografię, rysunek, film, materiał dźwiękowy i inne efekty twórczości w rozumieniu ustawy o ochronie praw autorskich. 1.3. Redakcja przyjmuje materiały prasowe zarówno zamówione, jak i niezamówione. Materiały anonimowe nie są przyjmowane. 1.4. Redakcja zastrzega sobie prawo nieprzyjęcia materiału prasowego bez podania przyczyny. 1.5. Przesłany do redakcji materiał prasowy musi spełniać podane dalej wymogi edytorskie. 1.6. Tekst przyjęty do publikacji podlega opracowaniu redakcyjnemu, zarówno pod względem merytorycznym, jak i poprawności językowej. Niejasności i wątpliwości mogą być na bieżąco wyjaśniane z autorem. Redakcja czasem zmienia tytuł artykułu, zwłaszcza jeżeli jest za długi, dodaje nadtytuł (zwykle tożsamy z nazwą działu GdL) oraz zazwyczaj dodaje śródtytuły. Końcowa postać artykułu jest przedstawiana autorowi w postaci pliku PDF przesłanego pocztą elektroniczną. Jeżeli na tym etapie autor widzi konieczność wprowadzenia dużych poprawek, po skontaktowaniu się z redakcją otrzyma artykuł w formacie DOC do swobodnej edycji. Niedopuszczalne jest nanoszenie poprawek na pierwotnej autorskiej wersji tekstu i przysyłanie jej do ponownego opracowania redakcyjnego. 46 1.9. Redakcja zastrzega sobie prawo do opublikowania materiału prasowego w terminie najbardziej dogodnym dla „Gazety dla Lekarzy”. 1.10. Materiał prasowy zamieszczony w „Gazecie dla Lekarzy” można opublikować w innym czasopiśmie lub w internecie, informując o takim zamiarze redaktor naczelną lub sekretarza redakcji. O miejscu pierwszej publikacji musi zostać poinformowana redakcja kolejnej publikacji. Materiał kierowany do kolejnej publikacji musi zawierać informację o miejscu pierwotnej publikacji. Przy publikacji internetowej (elektronicznej) musi zawierać link do pierwotnie opublikowanego materiału z użyciem nazwy www. gazeta-dla-lekarzy.com. 2. Odpowiedzialność i prawa autorskie 2.1. Autor materiału prasowego opublikowanego w „Gazecie dla Lekarzy” ponosi odpowiedzialność za treści w nim zawarte. 2.2. Prawa autorskie i majątkowe należą do autora materiału prasowego. Publikacja w „Gazecie dla Lekarzy” odbywa się na zasadzie bezpłatnej licencji niewyłącznej. 10_2015 październik Informacja dla autorów materiałów prasowych zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy” 3. Status współpracownika 3.1. Po opublikowaniu w „Gazecie dla Lekarzy” trzech artykułów autor zyskuje status współpracownika i może otrzymać legitymację prasową „Gazety dla Lekarzy” ważną przez rok. 3.2. Współpracownik, któremu redakcja wystawiła legitymację prasową, może ponadto otrzymać oficjalne zlecenie na piśmie w celu uzyskania akredytacji na konferencji naukowej lub kongresie. Wystawienie zlecenia jest jednoznaczne z zobowiązaniem się autora do napisania sprawozdania w ciągu 30 dni od zakończenia kongresu lub konferencji, z zamiarem opublikowania go na łamach „Gazety dla Lekarzy”. 4. Wymogi edytorskie dotyczące materiałów prasowych 4.1. Teksty 4.1.1. Redakcja przyjmuje teksty wyłącznie w formie elektronicznej, zapisane w formacie jednego z popularnych edytorów komputerowych (najlepiej DOC, DOCX). 4.2.1.5. Ilustracje powinny być nadesłane jako samodzielne pliki graficzne. 4.2.2. Prawa autorskie 4.2.2.1. Redakcja preferuje ilustracje (fotografie, grafiki) sporządzone osobiście przez autora artykułu (lepsza ilustracja słabszej jakości, ale własna). 4.2.2.2. Przesłanie ilustracji do redakcji jest jednoznaczne z udzieleniem przez autora licencji na jej publikację w „Gazecie dla Lekarzy”. 4.2.2.3. Jeżeli na ilustracji widoczne są osoby, do autora artykułu należy uzyskanie zgody tych osób na opublikowanie ich wizerunku w „Gazecie dla Lekarzy”. 4.2.2.4. Jeżeli ilustracje zostały zaczerpnięte z internetu, najlepiej aby pochodziły z tzw. wolnych zasobów. W przeciwnym razie autor artykułu jest zobowiązany do uzyskania zgody autora ilustracji na jej opublikowanie w „Gazecie dla Lekarzy”. Do każdej ilustracji należy dołączyć jej adres internetowy. 5. Uwagi 4.1.2. Jeżeli tekst jest bogato ilustrowany, można w celach informacyjnych osadzić w nim zmniejszone ilustracje. 5.1. W kwestiach nieporuszonych powyżej należy się kontaktować z redaktor naczelną lub sekretarzem redakcji. 4.2. Ilustracje 5.2. Preferowaną drogą kontaktu jest poczta elektroniczna. 4.2.1. Sprawy techniczne 4.2.1.1. Redakcja przyjmuje ilustracje zarówno w formie elektronicznej, jak i w postaci oryginałów do skanowania (np. odbitek). 4.2.1.2. Ilustracje powinny być jak najlepszej jakości: ostre, nieporuszone, dobrze naświetlone. 4.2.1.3. Fotografie z aparatu cyfrowego powinny być nadesłane w oryginalnej rozdzielczości, bez zmniejszania. 47 Rys. Zen 4.2.1.4. Ilustracje skanowane muszą być wysokiej rozdzielczości (jak do druku na papierze). 10_2015 październik Fot. Katarzyna Kowalska Panowanie Europy przeminęło Kiedyś Europa panowała nad światem, wysyłając na wszystkie kontynenty swoich kupców, żołnierzy, misjonarzy i urzędników, narzucając innym swoje interesy i kulturę (tę ostatnią w problematycznym wydaniu). Nawet w najbardziej odległym zakątku ziemi znajomość języka europejskiego należała wówczas do dobrego tonu, świadczyła o starannym wychowaniu, a często była życiową koniecznością, podstawą awansu i kariery czy choćby warunkiem, aby uważali nas za człowieka. Tych języków uczono w afrykańskich szkołach, przemawiano nimi w egzotycznych parlamentach, używano ich w handlu i instytucjach, w azjatyckich sądach i w arabskich kawiarenkach. Europejczyk mógł podróżować po całym świecie i czuć się jak u siebie w domu, wszędzie mógł wypowiadać swoje zdanie i rozumieć, co do niego mówią. Dzisiaj świat jest inny, na kuli ziemskiej rozkwitły setki patriotyzmów, każdy naród wolałby, by jego kraj był tylko jego własnością urządzoną wedle rodzimej tradycji. Ryszard Kapuściński Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 2008, s. 12-13