G L azeta ekarzy

Transkrypt

G L azeta ekarzy
G
L
Omnium profecto artium medicina nobilissima
dl@
miesięcznik
10_2015_październik
azeta
ekarzy
• Konferencje
medyczne
• Na dyżurze,
po dyżurze
ISSN 2300-2170
• Nowości
• Podróże
Wędrówka
ludów
Motto: Scribere necesse est, vivere non est
Czyli: Tylko to się naprawdę zdarzyło, co zostało zapisane*
*Przekład Tomasza Osoińskiego
Koleżanki i Koledzy,
J
eszcze do niedawna określenie wielka wędrówka ludów kojarzyło się nam z lekcjami
historii i odległymi czasami Cesarstwa Rzymskiego. Od kilku tygodni przeżywamy współczesną wędrówkę ludów, która prawdopodobnie tak jak jej poprzedniczka
odmieni losy Europy.
O
brazy, które oglądamy w telewizji są czymś zupełnie nieznanym dla współczesnego
człowieka. Słyszymy, że uchodźcy uciekają przed wojną toczącą się w ich krajach.
Chwilę potem zauważamy, że imigranci to w przeważającej większości młodzi mężczyźni, dobrze ubrani, starannie ostrzyżeni, bez oznak odniesionych ran wojennych,
opatrunków. Kim więc są ci, którzy stukają do bram Europy?
K
rajowe media nie są w stanie podać rzetelnych informacji, koncentrując się na
rzewnych opowieściach o potrzebie niesienia pomocy. Niewątpliwie każdy uchodźca poszkodowany przez los lub działania wojenne taką pomoc powinien otrzymać.
Jednak powstaje pytanie, czy wszyscy, których widzimy na ekranach telewizorów,
są poszkodowanymi. W ferworze nawoływań ginie podstawowa zasada medycyny
ratunkowej – a jest nią bezpieczeństwo osoby, która niesie pomoc.
H
unami, najbardziej wojowniczymi najeźdźcami Cesarstwa Rzymskiego dowodził Atylla, zwany też Biczem Bożym (po łacinie Flagellum Dei). Czy poznamy
współczesnego Atyllę, który jako formę najazdu wymyślił masową migrację? Czy jest
to jeden człowiek, czy raczej grupa osób? Czy formą oręża przybywających do Europy
będą ich poglądy, religia, styl życia? Jak zorganizowano ten migracyjny exodus, że
wszyscy są tak zaskoczeni i bezradni?
Same pytania, zero odpowiedzi.
Redakcja
Krystyna Knypl, redaktor naczelna
[email protected]
ISSN 2300-2170
Mieczysław Knypl, sekretarz redakcji
[email protected]
Wydawca
Krystyna Knypl
Warszawa
Kolegium redakcyjne: Alicja Barwicka, Aleksandra Sylwia Czerny, Krystyna Knypl, Mieczysław Knypl, Katarzyna Kowalska (przew.),
Małgorzata Zarachowicz
Nr 10(53)_2015
Współpraca przy bieżącym numerze
Alicja Barwicka, Jagoda Czurak,
Krzysztof Izdebski, Rafał Stadryniak, Maria
Wilińska
Okładka fot. Krystyna Knypl
Projekt graficzny i opracowanie
komputerowe Mieczysław Knypl
„Gazeta dla Lekarzy” jest miesięcznikiem redagowanym przez lekarzy i członków ich rodzin,
przeznaczonym dla osób uprawnionych do wysta-
wiania recept i posiadających prawo wykonywania
zawodu lekarza.
Opinie wyrażone w artykułach publikowanych
w „Gazecie dla Lekarzy” są wyłącznie opiniami
ich autorów.
Redakcja zastrzega sobie prawo do redagowania
nadesłanych do publikacji tekstów, w tym skracania, zmiany tytułów i dodawania śródtytułów.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
www.gazeta-dla-lekarzy.com
Rys. Helena Kowalska
Krystyna Knypl
Statut
„Gazety dla Lekarzy”
W numerze
I. Informacje wstępne
1. „Gazeta dla Lekarzy” jest czasopismem w rozumieniu ustawy
z 26 stycznia 1984 roku – prawo prasowe (Dz.U. z 1984 r. nr 5,
poz. 24 z późn. zmianami), zarejestrowanym w Sądzie Okręgowym w Warszawie 28 lutego 2012 r. w rejestrze dzienników
i czasopism (poz. PR17864).
2. „Gazeta dla Lekarzy” jest powszechnie dostępnym miesięcznikiem ogólnopolskim tworzonym przez lekarzy i członków
ich rodzin.
3. Wydawcą „Gazety dla Lekarzy” jest dr n. med. Krystyna Knypl,
zwana dalej Wydawcą.
4. „Gazeta dla Lekarzy” ma dwa kanały dystrybucji. Sygnowana
numerem ISSN 2300-2170 jest publikowana w internecie (www.
gazeta-dla-lekarzy.com), a sygnowana numerem ISSN 20845685 jest publikowana w wersji papierowej (odwzorowanej
w internecie w formacie PDF). Każdy drukowany numer jest
przekazywany przez Wydawcę do zbiorów Biblioteki Narodowej
(sygnatura P. 293987 A) w ramach egzemplarza obowiązkowego.
5. „Gazeta dla Lekarzy” posługuje się skrótem GdL.
6. „Gazeta dla Lekarzy” nie jest związana z żadną organizacją
polityczną, religijną ani żadnym samorządem terytorialnym
lub zawodowym.
II. Wizja i misja
1. Nadrzędnym celem redakcji „Gazety dla Lekarzy” jest tworzenie
opiniotwórczego medium środowiskowego i popularnonaukowego, adresowanego do czytelników w kraju i za granicą, przez
propagowanie misji lekarza, znaczenia postępu w medycynie
oraz roli promocji zdrowia.
2. „Gazeta dla Lekarzy” jest adresowana do lekarzy, zwłaszcza do
tych, którzy postrzegają medycynę jako sztukę, a swój zawód
jako powołanie.
3. Zamierzeniem „Gazety dla Lekarzy” jest ukazywanie wszystkich
aspektów funkcjonowania współczesnych systemów ochrony
zdrowia, ze zwróceniem szczególnej uwagi na zagrożenia dla
tradycyjnie rozumianego zawodu lekarza, płynące z instrumentalnego traktowania medycyny.
4. „Gazeta dla Lekarzy” ma inspirować do myślenia i wyciągania
wniosków.
III. Finansowanie
1. Zgodnie z art. 3 ust. 2 ustawy z 24 kwietnia 2003 r. o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie (Dz. U. z 2003 r.
nr 96, poz. 873) „Gazeta dla Lekarzy” nie jest jednostką sektora
finansów publicznych w rozumieniu przepisów o finansach
publicznych i nie działa w celu osiągnięcia zysku.
2. „Gazeta dla Lekarzy” jest finansowana wyłącznie z prywatnych
środków własnych Wydawcy.
3. Nie są przyjmowane darowizny ani dotacje.
4. Wydawca „Gazety dla Lekarzy” nie prowadzi działalności
gospodarczej, a czasopismo nie zamieszcza komercyjnych
reklam ani ogłoszeń.
5. Członkowie redakcji i autorzy pracują jako wolontariusze. Nie
są wypłacane wynagrodzenia członkom redakcji ani honoraria
autorom. Wszyscy działają pro publico bono – dla dobra ogółu,
ale i osobistej satysfakcji.
3
W numerze
Nowości ....................................................... 4, 5, 6, 7, 20
Konferencje medyczne
Nowe wytyczne i wielkie osobowości
Krystyna Knypl ........................................................................... 8
Wędrówka ludów
Jak to robią w Berlinie, czyli dziesiątki pytań
i zero odpowiedzi
Alicja Barwicka ........................................................................ 11
Cytaty .............................................................................16, 48
Na dyżurze, po dyżurze
Każdy szanujący się pacjent, czyli co gryzie lekarza
rodzinnego
Rafał Stadryniak = @Grypa .................................................... 17
O podróżowaniu
Jagoda Czurak .......................................................................... 21
Po dyżurze
Dlaczego właśnie góry?
Justyna Kostempska ................................................................. 37
O opowiadaniu
Ocalić od zapomnienia
Jagoda Czurak .......................................................................... 43
Informacja dla autorów materiałów
prasowych zamieszczanych w „Gazecie
dla Lekarzy” .................................................................... 46
8
5
11
17
37
21
43
10_2015
październik
Nowości
Schorzenia związane z migracją ludności
Wśród różnych zagadnień
związanych z migracją ludności istotnym problemem
są schorzenia przemieszczające się wraz z imigrantami
i uchodźcami, zwykle nieznane lub rzadko występujące
w kraju nowego osiedlenia.
Europejskie spojrzenie na te
schorzenia powoduje, że stosunkowo mało wiemy o problemach zdrowotnych napływającej ludności. Na łamach
„Clinical Inectious Diseases”
2004,38,1742-8 znajdujemy
obszerne doniesienie autorstwa B.D. Gushulaka i D.W.
MacPhersona Globalization of
infectious diseases: the impact
of migration poświęcone tym
zagadnieniom.
Tematyka schorzeń związanych z migracją ludności jest
szczególnie istotna w krajach,
które z różnych względów
i powodów prowadzą politykę proimigracyjną. Do krajów
tych autorzy zaliczają Stany
Zjednoczone (11,1% ludności
jest urodzonych za granicą),
Australię (25% ludności urodzonej za granicą), Kanadę
(18,4% ludności urodzonej
za granicą) oraz Izrael (42,4%
ludności urodzonej za granicą).
W ciągu minionych 50 lat
międzynarodowa polityka
zdrowotna w zakresie zapobiegania chorobom zakaźnym,
powszechność szczepień, działania edukacyjne, poprawa
poziomu życia przyniosły
dużą poprawę w tym zakre- przenosić się z małp na ludzi
sie. Jednakże pozostają pewne (zoonoza).
choroby, które mogą stanowić
Kolejna choroba to leproblem dla krajów przyjmują- iszmanioza – występująca
cych imigrantów i uchodźców. w Azji Środkowowschodniej
Do schorzeń takich zalicza się i Południowej oraz w Afryprzede wszystkim gruźlicę ce. Także malaria należy do
występującą w Afryce i Azji schorzeń wędrujących wraz
z większą częstością niż ma z migrantami. Inne schorzenie
to miejsce w Europie. Inne to węgorzyca (więcej http://
schorzenie to zespól ostrej www.medycynatropikalna.pl/
niewydolności oddechowej chorobazakazna/28/wegorczycaw przebiegu nietypowych -%28strongyloidoza%29), dość
zapaleń płuc występujących często spotykana w Azji Połuu mieszkańców Azji Wschod- dniowowschodniej i Afryce.
Więcej o schorzeniach troniej i Południowowschodniej.
pikalnych
można przeczytać
Ospa małpia (ang. monkeyna
http://www.medycynatropox) to nieznana na kontynencie europejskim, a spoty- pikalna.pl/choroby. (K.K.)
kana w Afryce Subsaharyjskiej Żródło: http://cid.oxfordjournals.org/
choroba wirusowa mogąca content/38/12/1742.full.pdf+html
Kryzys humanitarny na świecie – Dane statystyczne o uchodźcach
Na całym świecie żyje 60
mln osób, które z różnych
powodów opuściły ojczyznę
i osiedliły się w innym kraju. Te osoby, które opuściły
swój kraj z powodu toczącej
się w nim wojny, określane są
mianem uchodźców. W odniesieniu do tych osób działa
wiele przepisów prawa międzynarodowego, z których
najważniejsza jest konwencja
podpisana w Genewie w 1951
roku. Jej tekst jest dostępny
pod adresem http://www.
hfhrpol.waw.pl/pliki/Konwencja_Dotyczaca_Uchodzcow.pdf.
Pod koniec 2014 roku na
świecie było 19,4 mln uchodźców. Na internetowych stronach Biura Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (w języku
angielskim) znajdujemy wiele
szczegółowych danych o fali
uchodźców, jaka nadeszła do
Europy w 2015 roku. Najwięcej
uchodźców pochodzi z Syrii
(54%). Dalej są Afganistan
(14%), Erytrea (7%), Nigeria
(3%), Pakistan (3%), Somali
(3%), Irak (3%), Sudan (2%),
Gambia (1%), Bangladesz
(1%).
W 2015 roku dotarło drogą
morską do Europy 381 412
osób, 2850 osób zmarło lub
zaginęło w czasie podróży.
W 75% uchodźcami są mężczyźni, 15% stanowią dzieci, 13% – kobiety. Najwięcej
uchodźców dotarło na kontynent Europejski w sierpniu
2015 r., przy czym do Grecji 258 365 osób, do Włoch
121 000 osób. (K.K.)
Źródło: http://data.unhcr.org/
mediterranean/regional.html
Zmiany metaboliczne u chorych z pierwotnym nadciśnieniem płucnym
Pierwotne nadciśnienie
płucne jest schorzeniem
obejmującym krążenie małe,
jednak obserwuje się w jego
przebiegu także zmiany w innych narządach. Stało się to
podstawą do stworzenia teorii
o metabolicznym charakterze
nadciśnienia płucnego. Teorię tę dyskutują G. Sutendra
4
i E.D. Michelakis z wydziału
medycznego Uniwersytetu Alberta w Kanadzie na łamach
numeru 4/2014 pisma „Cell
Metabolism”.
Autorzy sugerują, że u podłoża pierwotnego nadciśnienia płucnego leżą zaburzenia
w obrębie mitochondriów.
Zwiększona oksydacja glukozy
ma być czynnikiem rozpoczynającym zmiany w krążeniu
płucnym.
Autorzy zwracają też uwagę
na zmiany w układzie immunologicznym u chorych z pierwotnym nadciśnieniem płucnym, takie jak wzrost stężenia
cytokin oraz czynnika TNF
we krwi. Ponadto u pacjentów
stwierdza się insulinooporność
i cechy zespołu metabolicznego.
Te zmiany metaboliczne
zdaniem autorów wpływają na
funkcjonowanie śródbłonka
w krążeniu płucnym. (K.K.)
Źródło: http://www.sciencedirect.com/science/article/pii/
S1550413114000102
10_2015
październik
Nowości
Obrady kongresu odbywały się w Galerii Porczyńskich
Prof. Tomasz Zdrojewski podczas wykładu
Sesja plenarna
Międzynarodowy Kongres Zdrowego Starzenia się
Społeczeństwo polskie starzeje się najszybciej ze wszystkich krajów europejskich.
O problemach związanych
z seniorami dyskutowano 24
i 25 września 2015 r. w Warszawie podczas Międzynarodowego Kongresu Zdrowego
Starzenia się.
O tym jakie strategie należy
zastosować w skali państwowej mówią Założenia Długofalowej Polityki Senioralnej
w Polsce na lata 2014-2020
przyjęte jako dokument rządowy na mocy uchwały Rady
Ministrów 24 grudnia 2013
roku (https://www.mpips.gov.
pl/seniorzyaktywne-starzenie/zalozenia-dlugofalowejpolityki-senioralnej-w-polscena-lata-20142020/). Co znajdujemy w tym dokumencie?
Dowiadujemy się, że w 2011
roku osób w wieku +60 lat było
20,2% (7,8 mln), a w wieku
+80 lat 3,6% (1,4 mln). Prognozy na dalsze lata mówią
o szybko rosnącym odsetku
osób w starszym wieku.
seniorów w Polsce jest e-wykluczenie. Te okoliczności powodują, że stany depresyjne
są wyjątkowo częste u osób
z pokolenia +50 lat – aż 60%
kobiet deklaruje odczuwanie
kilku objawów depresji.
Na kogo może liczyć senior w Polsce, gdy zachoruje? Specjalistyczną opiekę
geriatryczną może otrzymać
od 270 geriatrów lub w trybie szpitalnym na około 600
łóżkach geriatrycznych. Na
11 uczelni medycznych jedynie w 5 istnieją kliniki geriatryczne. Mamy 505 zakładów
Polacy w każdym wieku
prowadzą niezdrowy tryb
życia, seniorzy także. Odbija
się to na stanie ich zdrowia
– obiektywnie i subiektywnie nie wygląda on najlepiej.
Istotnym wskaźnikiem sytuacji
stacjonarnych opieki długoterminowej.
Rozwiązania systemowe
przewidują rozwój geriatrii
jako specjalności, przygotowanie kadry medycznej innych
specjalności do opieki nad
5
seniorami. Drugi filar działalności to promocja zdrowia,
wspieranie aktywności fizycznej. Trzeci filar to rozwój usług
społecznych i opiekuńczych na
rzecz osób starszych.
Istotnym kierunkiem jest
zwiększenie aktywności zawodowej seniorów. W Polsce
jest wyjątkowo niski odsetek
zatrudnienia osób w wieku
55-64 lata (38,7%). Tylko 1%
w wieku powyżej 55 lat korzysta z zajęć edukacyjnych.
Tymczasem aktywnemu obywatelowi niezbędne są konkretne kompetencje.
Zdaniem twórców dokumentu senior powinien nie
tylko być kompetentny w podstawowych dziedzinach, ale
też udzielać się jako wolontariusz, powinien prowadzić
życie kulturalne, studiować
na Uniwersytecie Trzeciego
Wieku.
Odległość pomiędzy realiami dnia codziennego w Polsce a zaleceniami zawartymi
w dokumencie jest kosmiczna.
Prelegenci przedstawiali
podczas kongresu dotychczasowe osiągnięcia oraz plany
na przyszłość. Plany zacne,
jednak dla ich zrealizowania
konieczna jest zmiana mentalności nie tylko seniorów, ale
przede wszystkim pokolenia
młodego i średniego. Jak na
razie polski senior największą
aktywność kieruje w stronę
bywania w POZ, gdzie otrzymuje recepty na 5,1± 3,5 leków.
Z kolei polski junior w swej
wyobraźni nie widzi seniora
w aktywnych rolach – co zostało udowodnione metodą
dziennikarstwa uczestniczącego (http://gazeta-dla-lekarzy.
com/index.php/obchod-poranny-blog-redaktor-naczelnej/254-przestrzen-publiczna-albogdzie-jest-w-polsce-miejsce-dlaseniora) przez autorkę przed
kilkoma dniami.
Tekst i zdjęcia
Krystyna Knypl
10_2015
październik
Nowości
Spożycie wapnia a osteoporoza
Jednym z problemów wapnia na częstość złamań
związanych ze starzejącymi kości są rozbieżne. Na łamach
się społecznościami są upadki „British Medical Journal” ukaseniorów i zagrożenie złama- zało się doniesienie autorstwa
niami kości. Sprzyja takim V. Tai i wsp. zatytułowane
powikłaniom osteoporoza Calcium intake and bone
– dość powszechna u osób mineral density: systematic
w starszym wieku.
review and meta-analysis,
Zalecana dawka dzienna w którym przeanalizowano
wapnia dla starszych osób wyniki 59 badań klinicznych
wynosi 1000-1200 mg. Tym- opublikowane w okresie od
czasem w diecie mieszkańców lipca 2013 do października
wielu krajów zachodnich 2014. Analizowano badania
przeciętna zawartość wapnia z uczestnikami powyżej 50.
wynosi 700-900 mg na dobę. roku życia, którym oceniaTa różnica w podaży i zapo- no gęstość mineralną kości
trzebowaniu jest przyczyną, że za pomocą wskaźnika BMD
wielu lekarzy zaleca starszym (ang. Bone Mineral Density).
pacjentom suplementy wapnia. Kryteria rozpoznawania osteOpinie na temat wpływu oporozy ustalone przez WHO
spożywania suplementów są następujące:
• norma – BMD wynosi co
najmniej -1,0 SD
• osteopenia (niska masa
kostna) – BMD zawiera
się w przedziale od -1 do
-2,5 SD
• osteoporoza – BMD nie przekracza -2,5 SD
• osteoporoza zaawansowana – BMD jest mniejsze niż
-2,5 SD oraz występuje jedno
lub kilka złamań.
W 15 badaniach pacjenci
otrzymywali suplementację
dietetyczną wapnia (liczba
uczestników n=1533), a w 51
badaniach (n =12257) otrzymywali suplementy farmakologiczne. Wzrost wskaźnika
BMD w grupie stosującej dietę
bogatowapniową wynosił od
0,6 do 1,0% po roku w odniesieniu do pomiarów kości
biodrowej i o 0,7-1,8% po
dwóch latach w odniesieniu
do pomiarów kręgosłupa lędźwiowego. Nie stwierdzono
zmian we wskaźniku BMD
ramienia.
W grupie otrzymującej
suplementy farmakologiczne
wapnia stwierdzano po 2,5
roku wzrost BMD o 0,7-1,8%.
Autorzy analizy stwierdzają, że
zarówno dietetyczna, jak i farmakologiczna suplementacja
wapniem powoduje niewielki
wzrost wskaźnika BMD, ale
nie zmniejsza ryzyka złamań
u starszych osób.
Źródło: http://www.bmj.com/
content/351/bmj.h4183
Cytaty
Maksyma 58
Nie z każdym jednakowo
Nie trzeba wobec wszystkich popisywać się zręcznością ani
zużywać więcej sił, niż okoliczności wymagają. Nie trwonić
wiedzy ani sił żywotnych. Wytrawny sokolnik tyle tylko rzuca
przynęty, ile trzeba dla zwabienia zwierzyny.
Unikajcie ciągłej ostentacji, bo wkrótce przestana was podziwiać. Trzeba zawsze zachować coś nowego na jutro. Dzień
w dzień – mała próbka; oto sposób podtrzymania zaufania
ludzi do siebie. Tym bardziej będą wtedy podziwiać, bo nikt
nie dostrzeże granicy waszych możliwości.
Maksyma 182
Odrobina śmiałości zręczność zastąpi nadmierną
Nie trzeba sobie wytwarzać o ludziach tak wysokiego obniża wartość wysokich stanowisk, łącząc je ze znikomymi
mniemania, by ogarniało nas wobec nich onieśmielenie. zasługami.
Wyobraźnia zawsze idzie bardzo daleko i niepomiernie
Wyobraźnia nie powinna upadlać serca. Niektórzy czynią
wrażenie wybitnych, póki się z nimi nie zetknąć. Przy pierwszej wszystko wyolbrzymia. Maluje sobie obraz nie tylko tego, co
wymianie zdań następuje rozczarowanie. Nie sposób zresztą jest, ale i tego, co mogłoby być. Rzeczą rozumu – hamować
wyjść poza wąskie granice człowieczeństwa. Każdy ma jakieś wyobraźnię po doświadczeniu tylu rozczarowań. Koniec końców
ALE, czy to – pod względem rozumu, czy – generalności. – zuchwalstwo nie przystoi ciemnocie, lękliwość zaś – talentowi.
Dostojeństwo nadaje pewien pozorny autorytet, lecz rzadko I skoro wiadomo, że pewność siebie bardzo pomaga ludziom
tylko odpowiadają mu zalety osobiste. Los bowiem zwykle ograniczonym, to tym bardziej cechować winna głębokie umysły.
Baltazar Gracjan Brewiarz dyplomatyczny.
IW PAX, Warszawa 2004
(z 3. wyd. francuskiego, 1692)
6
10_2015
październik
Nowości
Cariprazine w leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych w chorobie
afektywnej dwubiegunowej typu I oraz schizofrenii u osób dorosłych
Amerykańska Agencja
Żywności i Leków (FDA)
zatwierdziła kapsułki VRAYLAR™ (cariprazine), atypowy
lek przeciwpsychotyczny,
w doraźnym leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych związanych z chorobą afektywną dwubiegunową
typu I oraz w leczeniu schizofrenii u osób dorosłych.
Rejestrację przez FDA dla
cariprazine oparto na wynikach trzech trzytygodniowych
kontrolowanych badań u osób
dorosłych z epizodami maniakalnymi lub mieszanymi choroby afektywnej dwubiegunowej
typu I oraz trzech sześciotygodniowych badań kontrolowanych placebo u osób dorosłych
ze schizofrenią. W tych badaniach, obejmujących ponad
2700 osób dorosłych, podczas
stosowania cariprazine w porównaniu z placebo wykazano poprawę ogólnej punktacji
w Skali Manii Younga (YMRS)
u pacjentów z epizodem maniakalnym w chorobie afektywnej dwubiegunowej oraz
punktacji w Skali Objawów
Pozytywnych i Negatywnych
(PANSS) u osób ze schizofrenią.
Najczęściej zgłaszanymi
działaniami niepożądanymi
(częstość występowania ≥5%
i co najmniej dwukrotnie częściej niż w wypadku placebo)
w epizodzie maniakalnym
choroby afektywnej dwubiegunowej były objawy pozapiramidowe, akatyzja, niestrawność, wymioty, senność oraz
niepokój, a w wypadku schizofrenii były to głównie objawy
pozapiramidowe i akatyzja.
Choroba afektywna dwubiegunowa dotyczy ok. 3,6 mln,
a schizofrenia – 2,6 mln mieszkańców Stanów Zjednoczonych.
Cariprazine stosowana jest
raz dziennie w doraźnym leczeniu dorosłych pacjentów
z epizodami maniakalnymi
lub mieszanymi choroby
afektywnej dwubiegunowej
typu I w dawkach od 3 do
6 mg na dobę oraz w leczeniu
schizofrenii u osób dorosłych
w dawkach od 1,5 do 6 mg na
dobę. Mechanizm działania
leku w schizofrenii i chorobie
afektywnej dwubiegunowej
jest dokładnie poznany – niemniej jednak jego skuteczność
może być wynikiem połączenia częściowo agonistycznego
działania wobec ośrodkowych
receptorów dopaminowych D₂
oraz serotoninowych 5-HT1A,
oraz antagonistyczną aktywnością wobec receptorów serotoninowych 5- HT2A.
Pod względem farmakodynamicznym cariprazine
działa jako częściowy agonista
receptorów dopaminowych
D3 i D2 z dużym powinowactwem wiązania oraz agonista
receptorów serotoninowych
5-HT1A. Cariprazine jest antagonistą receptorów 5-HT2B
i 5-HT2A z dużym i umiarkowanym powinowactwem
wiązania; wiąże się również
z receptorami histaminowymi
H1. Cariprazine wykazuje niższe powinowactwo wiązania
z receptorami serotoninowymi
5-HT2C i α1A- adrenergicznymi i nie ma istotnego powinowactwa do cholinergicznych
receptorów muskarynowych.
Więcej informacji na temat nowej opcji terapeutycznej
w doraźnym leczeniu epizodów maniakalnych lub mieszanych w chorobie afektywnej
dwubiegunowej typu I oraz
leczeniu schizofrenii u osób
dorosłych opublikowano na
stronie internetowej www.
VRAYLAR.com.
Charakterystyka produktu
leczniczego w języku angielskim: http://pi.actavis.com/
data_stream.asp?product_group=2028&p=pi&language=E. (K.K.)
Źródło: materiały prasowe
Coraz mniej Australijczyków pali papierosy
wśród Australijczyków. Zwraca uwagę znacząca redukcja
palaczy na przestrzeni ostatnich lat.
Przedstawiono wyniki
badania, które miało charakter prospektywny i objęło 204 953 osoby w wieku ≥
45 lat zamieszkujących Nową
Południową Walię. W badanej grupie obecnie paliło 7,7%,
a 34,1% w przeszłości. Wśród
palących 2/3 zgonów związana
była z paleniem papierosów,
a palacze umierali 10 lat wcześniej niż niepalący. (K.K.)
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC4339244/figure/Fig1/
Bio Med. Central opublikowało doniesienie zatytułowane
Tobacco smoking and all-cause
mortality in a large Australian
cohort study: findings from
a mature epidemic with current
low smoking prevalence autorstwa Emily Banks i wsp. poświęcone paleniu papierosów
Źródło: http://www.ncbi.nlm.nih.
gov/pmc/articles/PMC4339244/
Cytat
Jednym zdaniem
Jeśli masz w ręku młotek, to każdy problem wydaje się ci gwoździem.
Gen. Wesley Kanne Clark
7
10_2015
październik
Konferencje medyczne
Kongres European Society of Cardiology, Londyn 2015
Nowe wytyczne
i wielkie osobowości
Krystyna Knypl
Zgony z powodu schorzeń sercowo-naczyniowych stanowią 47% wszystkich zgonów
w Europie (40% w krajach Unii Europejskiej). Na naszym kontynencie z powodu takich schorzeń każdego roku umiera 4 mln ludzi, z tego 2,9 mln w krajach Unii Europejskiej. Zgony z powodów kardiologicznych są szczególnie częste u osób po 65. roku
życia. U 20% pacjentów z chorobą wieńcową współistnieje cukrzyca.
K
http://www.excel-london.co.uk/
https://en.wikipedia.org/wiki/Emirates_Air_Line_%28cable_car%29#/media/File:Emirates_Air_Line_towers_24_May_2012.jpg
oszt leczenia schorzeń sercowo-naczyniowych
w Unii Europejskiej wynosi 196 mld euro rocznie.
Najwyższa zachorowalność i śmiertelność jest w krajach
Europy Centralnej i Wschodniej. Główne problemy
zdrowia publicznego pozostają wciąż te same – palenie
papierosów (zwłaszcza przez kobiety), niedostateczna
aktywność fizyczna i szybko rosnąca liczba osób otyłych
także wśród dzieci i młodzieży.
Sprawa jest poważna, więc trzeba trzymać rękę
na pulsie wydarzeń! W pierwszych dniach upalnego
sierpnia 2015 r. postanawiam dopełnić formalności
akredytacyjnych na kongresie European Society of
Cardiology. Wymagania do otrzymania akredytacji
prasowej są standardowe: legitymacja prasowa, zlecenie
od redakcji na napisanie sprawozdania z kongresu oraz
trzy opublikowane artykuły o tematyce kardiologicznej.
8
Na drugi dzień otrzymuję potwierdzenie akredytacji
wraz z informacją, że identyfikator kongresowy będzie
do odebrania w stoisku dla prasy.
Przeglądam informacje o kongresie – lokalizacja,
dojazd, zakwaterowanie i wszystko jest dla mnie dość
nowe, bo w Londynie byłam kilkanaście lat temu w zupełnie innym charakterze. Przede wszystkim centrum
kongresowe o nazwie ExCell London – wygląda imponująco i do tego jest w środku miasta, a nie gdzieś na
obrzeżach! Co więcej, dowiaduję się, że można przylecieć
na London City Airport i z niego kolejką linową dostać
się prosto do centrum kongresowego. Obrady jak obrady,
w końcu na niejednym kongresie byłam, ale taką kolejką
10_2015
październik
Konferencje medyczne
linową podjechać na próg sali obrad można by… Żeby
było jeszcze bardziej egzotycznie, kolejka nazywa się
Emirates Air Line Cable Car, te bowiem linie lotnicze
były sponsorem jej budowy. Jest czynna od 28 czerwca
2012, bilet kosztuje kilka funtów.
W tym roku przybyło do Londynu ponad 32 tys.
uczestników ze 140 krajów. Dyskutowano na 150 tematów dotyczących chorób układu sercowo-naczyniowego.
Zaprezentowano 11 tys. doniesień, odbyło się 500 sesji,
a 180 firm farmaceutycznych i sprzętowych zaprezentowało się w części wystawowej kongresu.
Tematyka obrad kongresowych
Obrady na kongresach European Society of
Cardiology toczą się w kilku działach tematycznych,
takich jak ostre zespoły wieńcowe, zaburzenia rytmu
i stymulacja, nauki podstawowe, obrazowanie serca,
niewydolność krążenia, nadciśnienie, profilaktyka i rehabilitacja, kardiochirurgia, choroba wieńcowa oraz
choroby zastawek serca. Nawet kardiologowi trudno
swobodnie poruszać się po wszystkich działach swojej
specjalności, ale wszyscy zlecamy leki. Co więc mówiono
o farmakoterapii?
W ostatnich latach pojawiły się nowe możliwość zastosowania leków z grupy inhibitorów enzymu
PCSK9. Jednym z nich jest alirocumab. Podczas kongresu
przedstawiono wyniki badania klinicznego ODYSSEY,
w którym uczestniczyło 1257 pacjentów z heterozygotyczną hipercholesterolemią rodzinną. Otrzymywali
oni poza statyną także alirocumab w dawce 75-150 mg.
W efekcie uzyskano obniżenie stężenia cholesterolu aż
o 56,1%. Jest to jednak terapia bardzo droga.
Inne ważne badanie kliniczne to IMPROVE-IT.
Okazało się, że ezetymib, który hamuje wchłanianie cholesterolu w jelitach, dodany do symwastatyny skuteczniej
obniża stężenie cholesterolu u pacjentów z cukrzycą niż
gdy podawana jest tylko sama symwastatyna. Obniżenie
poziomu cholesterolu spowodowało zmniejszenie ryzyka
udaru mózgu o 39% i zawału serca o 24%.
Jednak nie wszystkie negatywne czynniki wpływające na nasze zdrowie możemy redukować za pomocą
leków. Takim negatywnie działającym czynnikiem jest
narastające zanieczyszczenie powietrza. Badacze z Belgii
9
wykazali, że im wyższe stężenie zanieczyszczeń w środowisku, tym większe zagrożenie ostrymi incydentami
wieńcowymi. Co więcej, stężenia zanieczyszczeń uważane
za dozwolone i bezpieczne również wywierały bardzo
niekorzystny wpływ na serce i naczynia krwionośne.
Na związek pogody ze stanem układu krążenia
zwrócili uwagę również naukowcy z Tajwanu, którzy
zaobserwowali, że niższe temperatury sprzyjają występowaniu napadów migotania przedsionków i udarów
mózgu.
Od pewnego czasu na ścianach w wielu miejscach
publicznych widzimy defibrylatory. Taki sprzęt można
spotkać na lotniskach, w supermarketach, centrach konferencyjnych. Podobno są także w kasynach. Jednak od
zamontowania sprzętu do jego właściwego użycia droga
daleka. Lekarze z Kopenhagi przedstawili doniesienie,
z którego dowiedzieliśmy się, że w 2007 roku takich
urządzeń było w całej Danii tylko 147, a obecnie ich
liczba wzrosła do 7800. Z analizowanych przez duńskich
badaczy 25 287 przypadków zatrzymania krążenia w 75%
miały one miejsce w domu, a w 25% w miejscu publicznym. Liczba zastosowań defibrylatorów w miejscach
publicznych wzrosła z 1,4% przypadków zatrzymania
krążenia w 2001 roku do 11,9% w 2012 roku.
Skuteczna reanimacja, pobyt w szpitalu i wreszcie
wypis do domu nie zamykają listy zagrożeń czyhających
na zawałowca. Badacze portugalscy obserwując 907
chorych z przebytym zawałem serca stwierdzili, że
jednym z poważniejszych zagrożeń są infekcje górnych
dróg oddechowych. Na taką komplikację są narażeni
w większym stopniu starsi pacjenci, chorujący na cukrzycę, z współistniejącym nadciśnieniem tętniczym
i niewydolnością nerek.
Greccy kardiolodzy przedstawili podczas kongresu wyniki badań, które wykazały, że osoby z nadciśnieniem tętniczym ucinające sobie drzemkę w ciągu dnia
mają niższe ciśnienie krwi niż osoby bez tego nawyku.
Z kolei naukowcy z Uniwersytetu Medycznego
w Osace skupili się na oszacowaniu wpływu oglądania
telewizji na zdrowie. Po przebadaniu ponad 86 tysięcy
osób stwierdzono, że oglądanie telewizji dłużej niż 5
godzin na dobę zwiększa aż dwukrotnie ryzyko nagłego
zgonu z powodu zatoru tętnicy płucnej.
10_2015
październik
Konferencje medyczne
Nowe wytyczne postępowania
w kardiologii
Ważnym wydarzeniem na tegorocznym kongresie
było opublikowanie nowych wytycznych postępowania
w różnych stanach kardiologicznych:
•nadciśnieniu płucnym (http://eurheartj.oxfordjournals.
org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv317),
•ostrych zespołach wieńcowych (http://eurheartj.oxfordjournals.org/content/early/2015/08/28/eurheartj.
ehv320),
•zapaleniu osierdzia (http://eurheartj.oxfordjournals.
org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv318),
•komorowych zaburzeniach rytmu i zapobieganiu
nagłym zgonom (http://eurheartj.oxfordjournals.org/
content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv316)
•bakteryjnym zapaleniu wsierdzia (http://eurheartj.
oxfordjournals.org/content/early/2015/08/28/eurheartj.ehv319).
Medycyna to nie tylko zespołowe wytyczne, ale
także wielkie osobowości i wspaniali naukowcy. Takich
ludzi można było oglądać na sesjach typu Meet the legend.
Wśród nich niewątpliwie największą gwiazdą była prof.
Elizabeth Blackburn z San Francisco, laureatka Nagrody Nobla z 2009 r. Nagrodę przyznano jej za badania
nad mechanizmami starzenia się organizmów żywych.
Zjawisko starzenia się jest związane z obniżeniem aktywności w obrębie komórek telomerazy. Aktywność
tego enzymu jest wysoka u osób młodych, z wiekiem
zaś ulega zmniejszeniu.
10
Zdaniem profesor Blackburn w spowolnieniu
starzenia się pomocne jest spożywanie resweratrolu.
Ten związek chemiczny występuje w największej ilości
w skórkach winogron, morwie, czarnej porzeczce oraz
herbacie. Warto wspomnieć, że resweratrol ma również
działanie obniżające poziom glukozy i cholesterolu we
krwi.
Ogólne wrażenie jest takie, że kardiologia europejska skupia się na dużych sesjach głównie na zastosowaniu
bardzo drogi leków (przeciwciała monoklonalne) lub
procedur związanych ze stentami (dywagacje czy lepszy
jest stent typu A czy typu B), stymulacją za pomocą
nowych typów urządzeń. Mniej doniesień jest poświęconych zdrowiu publicznemu, niefarmakologicznym
metodom postępowania w chorobach układu krążenia.
I nic dziwnego, skoro więcej można zarobić na chorych
niż na profilaktyce. Kardiologia to biznes jak wiele innych.
Krystyna Knypl
10_2015
październik
Wędrówka ludów
Jak to robią
w Berlinie,
czyli dziesiątki
pytań i zero
odpowiedzi
Alicja Barwicka
W historii świata zdarzały się już wielkie wędrówki ludów. Ich przyczyny były złożone, ale zawsze podstawowym motorem była opinia jednych, że tym drugim żyje
się lepiej i bezpieczniej. Skoro na bezpieczeństwo i dobrobyt u siebie nie było szans,
pakowano dobytek i ruszano tam, gdzie czekał wymarzony raj, albo przynajmniej nie
było wojny. Bywało, że cele wędrówki zmieniały się w drodze i osiedlano się w jakimś
„raju przejściowym” na dłużej albo i na stałe. Różnie zresztą z tym rajem bywało, bo
nie zawsze spełniał oczekiwania uchodźców. Oczekiwania też ulegały modyfikacjom
podczas nieraz bardzo długich i wyczerpujących wędrówek. Obecnie rozpoczęta wędrówka ludów niewiele się od tych poprzednich różni, bo wędrują całe rodziny, pokonując często pieszo ogromne odległości. Zastanawiające jest, że większość zdesperowanych wędrowców za cel swojej podróży obiera Niemcy.
Źródła wiedzy
Skąd w objętej wojną Syrii, Afganistanie czy
krajach północnej Afryki, Sudanie i Erytrei poczucie
pewności, że to właśnie Niemcy zapewnią uchodźcom
nie tylko pierwszy dach nad głową, ale i godne warunki
do życia, pracę, opiekę zdrowotną i edukację dzieci?
Wydawałoby się, że osoby decydujące się na opuszczenie z rodzinami swoich dotychczasowych środowisk
najczęściej zupełnie różnych kulturowo wiedzą więcej
o warunkach życia i zwyczajach panujących w krajach
swoich byłych kolonizatorów. Pewnie zresztą tak jest, ale
znacznie silniejszy jest pozytywny przekaz pochodzący
od rozmaitych mniejszości etnicznych, w tym w znacznej
części pochodzenia arabskiego zamieszkujących Niemcy.
Niewątpliwie wiedza o przyjaznym i zasobnym kraju,
11
z niemałym pakietem świadczeń socjalnych uzyskana
od własnych kuzynów z Monachium ma znacznie większą moc sprawczą, niż nawet najbardziej wiarygodne
europejskie dane statystyczne. A jeżeli szykująca się
do wędrówki rodzina z Libii czy Syrii ma już krewnych
w Niemczech, to przecież oczywiste, że uda się właśnie
tam, choćby po drodze trafiła na Węgry czy grecką
wyspę Kos.
Przygotowania do polskiej
gościnności
Niemcy to kraj bardzo duży, ale z wielu powodów uchodźcy chcą się znaleźć w wielkich miejskich
aglomeracjach, np. w Berlinie. Wszyscy wędrowcy
w Niemczech się nie zmieszczą, a Polska jest przecież
10_2015
październik
Wędrówka ludów
po sąsiedzku. Sami wielu doświadczeń w tej kwestii nie
mamy, więc może dobrze byłoby zobaczyć, czy problem
napływu większej liczby uchodźców jest w ogóle na
ulicach Berlina zauważalny? W końcu w tym wielkim
mieście emigranci żyją od wielu lat i wydają się (choć
nieraz tylko pozornie) zasymilowani z resztą społeczeństwa. My też przecież chcemy być gościnni, ale ciągle
nie wiemy, ilu tych gości mamy przyjąć, gdzie i czym ich
ugościć, a kiedy już minie czas gościnnej biesiady, gdzie
ich ulokować, jak im zapewnić naukę języka, dzieciom
szkoły, chorym miejsca w kolejkach do lekarzy, nie
mówiąc już o dostępie do drogich procedur diagnostycznych i leczniczych czy aspektach epidemiologicznych…
Nasi goście z pewnością będą chcieli podjąć pracę, bo
jak każdy wie, tylko to może zapewnić godne warunki
dalszej egzystencji, więc rodzi się kolejne pytanie: jak
i gdzie stworzyć te miejsca pracy, zwłaszcza że borykamy
się z naszą własną emigracją zarobkową…
Berliński sprawdzian
Gdy dzisiaj po wygodnej kilkugodzinnej podróży pociągiem znajdziemy się na przyjaznym dla
odwiedzających, nowoczesnym dworcu Hauptbahnhof, Berlin wygląda na niezmieniony. Ludzie spieszą
w sobie tylko znanych kierunkach, uśmiechając się
do wypoczywających na zlokalizowanej nieopodal
plaży na brzegu jednego z kanałów Sprewy. Mimo że
jesteśmy w pobliżu wielkiego węzła kolejowego, jest
czysto i schludnie. Stąd już niedaleko do Zoologischer
Garten, jednego z popularnych berlińskich punktów
spotkań mieszkańców. Tu zawsze jest mnóstwo ludzi, ale
Fontanna przy Zoologischer Garten
12
Kościół Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche
ostatnio jest ich jakby jeszcze więcej. W otoczeniu
pozostawionego po zbombardowaniu „ku przestrodze”
przyszłych pokoleń kościoła Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche wśród przemieszczającego się w rozmaite
strony kolorowego tłumu jest nie tylko zdecydowanie
bardziej tłoczno, ale i zdecydowanie bardziej brudno.
Nie pamiętam, by jeszcze rok temu było tutaj tyle śmieci. Wyraźnie czuje się nieco napiętą atmosferę miasta.
Jest bardzo gorąco, ale odsłonięte opalone ciała nie
męczą się tak bardzo, jak liczne tu kobiety w hidżabach
pilnujące swojej wesołej gromadki szalejących dzieci
rozrzucających dla zabawy plastikowe butelki oraz opakowania po frytkach czy lodach. Ojcowie tych rodzin
sprawiają wrażenie nieco znudzonych upałem, a może
po prostu zmęczonych nudnymi dla każdego mężczyzny zakupami. A jest co kupować, bo jesteśmy tuż przy
głównej, eleganckiej arterii miasta, gdzie co prawda na
pierwszym planie przybyło sporo budek serwujących
popularne azjatyckie i arabskie dania, ale nadal mnóstwo
10_2015
październik
Wędrówka ludów
tu ciekawych, drogich markowych magazynów i tych
trochę tańszych sklepów.
Najpierw trzeba coś zjeść…
Ciągle naprawdę wart obejrzenia jest najstarszy
dom towarowy Ka De We. Wśród ton butów, odzieży,
stoisk z kosmetykami, artykułami gospodarstwa domowego oraz wielu innymi mniej lub bardziej interesującymi towarami przemieszcza się tłum potencjalnych
nabywców. Jednak najbardziej interesujący, mieszczący
się na samej górze tego (na szczęście klimatyzowanego)
molocha jest ogromny dział z artykułami spożywczymi.
Wizyta w tym miejscu przekona każdego wątpiącego, że
kulinaria to dziedzina sztuki. Nie tylko można tu kupić
wszystko, od świeżych owoców morza po marcepanową Bramę Brandenburską, ale można też wszystkiego
spróbować, bo mnóstwo tu mniejszych i większych
kafejek i restauracji, serwujących zarówno dania czy
przysmaki „tematyczne”, jak i te, których zadaniem jest
w zasadzie tylko nakarmienie głodnego klienta, czym
tylko sobie życzy. Mimo że to nie jest miejsce tanie,
pełno tu mieszkańców, turystów i gości ze wszystkich
(sądząc po mozaice strojów i języków) stron świata. Poza
tłumem niemieckojęzycznym (co nie znaczy, że zawsze
ubranym z europejska) dominują wielodzietne rodziny
arabskie, azjatyckie oraz wyrażające głośno swoje opinie
skąpo ubrane rosyjskie turystki.
Atrakcje turystyczne zostawmy
turystom
Co ciekawe, mimo iż także z Zoologischer Garten
odjeżdżają city busy oferujące City Tour lub City Circle
Sightseeing, które łącznie z biletem na przejazd przez
główne punkty miasta i oczywiście komentarzem przewodnika oferują atrakcyjne zniżki, np. do niektórych
sklepów, barów czy klubów, to wielu chętnych turystów
wcale nie widać. Bez kolejki można wejść do podjeżdżających dosłownie co kilkanaście minut autokarów. Cała
trasa jest dość krótka i nawet dla osoby po kilkugodzinnej
podróży nie będzie zbyt męcząca. To w końcu sprawdzona na całym świecie forma spojrzenia na miasto,
w którym znaleźliśmy się po raz pierwszy. Dobrze jest
przynajmniej pobieżnie je poznać, chociażby po to, by
13
Berlińska sieć połączeń jest prosta i wygodna
się zorientować, co jest tu warte zobaczenia. Z Zoologischer Garten wszędzie jest blisko dzięki dogodnym
połączeniom miejskiej sieci kolejek U- lub S-bahnu, nie licząc rozlicznych połączeń
tramwajowych i autobusowych. Jadąc w kierunku
zachodnim już nawet po
jednym przystanku (Savignyplatz) zobaczymy
całkiem inny Berlin. Na
głównym placyku i w okolicznych uliczkach znajduje się największe chyba
w mieście zagęszczenie
barów, kafejek i restauraMurale przy stacji Savignyplatz
cji. Tu w leniwej drobnomieszczańskiej atmosferze,
przy doskonałej kuchni
berlińczycy (tym razem
prawie wyłącznie rodowici) bawią się i odpoczywają. Nawet sama malutka,
naziemna stacja Savignyplatz jest warta obejrzenia,
bo ściany stojących tu budynków zdobią ciekawe
murale.
10_2015
październik
Wędrówka ludów
Na Potsdamer Platz, którego architektura dużo
mówi o najnowszych tendencjach, też nie za wielu gości.
Nie widać tu także zbyt wielu orientalnych budek z kababopodobnym rodzajem przekąsek. Dominują za to
fotografujący strzeliste biurowce turyści. To samo w pobliżu biało-żółtego kompleksu Kulturforum, w którym
wokół starego XIX-wiecznego kościoła zlokalizowane
są między innymi filharmonia, Biblioteka Narodowa
i Nowa Galeria Narodowa.
Gdzie są goście?
Brama Brandenburska, niegdyś zwykła miejska
rogatka, dzisiaj ma wymiar historyczny i symboliczny.
Jak zawsze widać tu tłumy turystów okupujące przyległy Pariser Platz fotografujące się z „amerykańskimi”
i „radzieckimi” żołnierzami. Ale są tu również goście.
Przechadzają się rodzinnie, dzieci bawią się wesoło,
rzucając wokół papierki i opakowania po przekąskach
i słodyczach. Jest tak ciasno, że z trudem uda się znaleźć
miejsce do przyjrzenia się Wiktorii Kwadrydze umieszczonej na szczycie. Mijając bramę, trzeba koniecznie
spojrzeć w kierunku głównej osi wielkiego parku Tiergarten – ulicy 17 Czerwca. Jak w każdym parku, tak i tu
odpoczywa mnóstwo ludzi, w tym w szczególności rodzin
z dziećmi. Jest zieleń, woda, świeże powietrze. Na wszelki
wypadek w początkowej części tego wielkiego kompleksu
usytuowano sporo budek z jedzeniem dla każdej opcji
narodowościowo-kulturowej. W perspektywie głównej
alei rysuje się ogromna kolumna zwycięstwa Siegessäule
z ukochaną przez mieszkańców „Złotą Elzą”.
Spod Bramy Brandenburskiej już bardzo blisko
do placu Republiki z budynkiem Reichstagu. Kolejka
do wejścia do kopuły widokowej na szczycie jest co
prawda zawsze dość długa, ale widoki z góry warte
Wielki park Tiergarten leży w samym sercu miasta
14
10_2015
październik
Wędrówka ludów
są oczekiwania. Tu również dominują turyści, chociaż
gości też sporo. Jednak już w pobliżu niezwykłego miejsca
pamięci poświęconego ofiarom prób przedostania się
do Berlina Zachodniego w okresie zimnej wojny raczej
ich nie widać. To samo dotyczy kompleksu budynków
rządowych. Są pięknie wtopione w zieleń, a połączenie
ciężkiej bryły Reichstagu z lekkością błękitnych linii
prostych nowoczesnej architektury robi wielkie wrażenie.
Kierując się przedłużeniem ulicy 17 Czerwca, dotrzemy
do Unter den Linden w jej początkowym odcinku i tu
napotkamy raczej nieliczne grupki przybyszów goszczonych przez mieszkańców miasta. Zajrzyjmy więc
do zupełnie niepowtarzalnego miejsca pamiętanego
z niedalekiej przecież historii: Checkpoint Charlie. To
miejsce robi naprawdę wrażenie, mimo iż muru od
dawna tu nie ma. Nie ma też zbyt wielu orientalnych
gości. Trudno się zresztą dziwić, bo to nie jest raczej ich
historia… Może wybrali się do Berlina wschodniego?
Fot. Krystyna Knypl
Wschód daleki czy środkowy kieruje
się na wschód
Centralnym punktem wschodniego Berlina jest
Alexanderplatz. Jeszcze niedawno był najważniejszym
placem stolicy Niemiec wschodnich, potem na długie
lata stanowił dość ponurą prawie pustą przestrzeń, dziś
ponownie kipi życiem. Zrobiło się tu gwarno i kolorowo.
Nie jest to wyłącznie zasługa zgromadzonych wokół
placu wielkich magazynów i centrów handlowych. To
obecnie prawdziwa mieszanka ras, kultur, rodzajów
muzyki, strojów i gustów kulinarnych. Wystarczy się tu
znaleźć, by zrozumieć sens wyrażenia multi-kulti. I to
na Alexanderplatz wśród osób o rozmaitych kolorach
skóry i mówiących rozmaitymi językami znajdziemy
bardzo wielu nowych przybyszów do stolicy Niemiec.
Wszyscy czują się tu dobrze i prowadzą ożywione życie
towarzyskie. Nie sprawiają wrażenia szczególnie zainteresowanych atrakcjami turystycznymi, jak choćby znaną
z pocztówek wieżą telewizyjną z tarasem widokowym
na szczycie czy pobliskim dziewiętnastowiecznym, choć
wzorowanym na włoskim renesansie Rotes Rathausem,
a także jednym z dwóch najstarszych w Berlinie kościołów. To z pewnością nie jest dla przybyszów czas na
zwiedzanie, ale nowi berlińscy goście z czasem opuszczą Alexanderplatz i zapragną obejrzeć okolicę. A jest
tu co oglądać, bo kierując się tylko nieco na południe
wkroczą do zupełnie innego świata. To urocza niewielka
dzielnica Nikolai. Trochę tam baroku, trochę architektury neoklasycystycznej, wąskie uliczki, małe sklepiki,
no i drugi spośród tych dwóch najstarszych kościołów
(oczywiście pod wezwaniem św. Mikołaja). Przy dobrej
15
10_2015
październik
Wędrówka ludów
pogodzie można odbyć spacer nadbrzeżnymi bulwarami
w kierunku Wyspy Muzeów. Pierwsza wyłania się wielka,
masywna bryła katedry berlińskiej, kryjącej w kryptach
sarkofagi członków dynastii Hohenzollernów, następnie
widzimy równie monumentalne budynki muzealne,
spośród których największe to Muzeum Pergamonu.
Nowi przybysze raczej nie zaczną organizacji życia od
zwiedzania zgromadzonych tam bogatych kolekcji, ale
może kiedyś? Tymczasem po obejrzeniu Wyspy Muzeów
jedynie z zewnątrz można wrócić na pobliską piękną
szeroką aleję Unter den Linden, która w tej części zabudowana jest wieloma wspaniałymi gmachami i pałacami.
Znajdują się tu opera, Stara Biblioteka Królewska, a po
przeciwnej stronie przepiękny pałacowy fronton Uniwersytetu Humboldta. Przy pomniku Fryderyka Wielkiego
dobrze jest skręcić w lewo, by dotrzeć do przepięknego
skweru Gendarmenmarkt i zachwycić się architekturą
obu bliźniaczych katedr (francuskiej i niemieckiej). Tu
spotkałam tylko kilka wielodzietnych arabskich rodzin,
które odpoczywały w popołudniowym słońcu, czekając
być może na kuranty słynnych katedralnych dzwonów.
Gość w dom?
Mieszkańcy Berlina pytani o miejsca, do których
udają się przybysze, wskazywali na zamknięte, odrębne
kulturowo dzielnice na obrzeżach miasta, zwłaszcza
w jego części wschodniej, ale równocześnie odradzali
wizytację tych enklaw. Udałam się więc na nie taki wcale
daleki dworzec kolejowy Ost-bahnhof. Niby dworzec
jak dworzec. Dużo ludzi. Ale w Berlinie obrazek bardzo
zaśmieconego dworca, ze zmęczonymi, niepewnymi
jutra, a więc i nieskorymi do miłej pogawędki ludźmi
to jednak widok rzadki.
Na wizytę w gettach na obrzeżach miasta już się
nie zdobyłam…
Tekst i zdjęcia
Alicja Barwicka
okulistka przecierająca utrudzone oczy
Cytaty
Bakcyle trapiące młodą
niepodległość
W latach kolonializmu afrykańskiego ruchy wyzwoleńcze
koncentrowały swój wysiłek na osiągnięciu niepodległości,
która była ich celem naczelnym. Granice większości państw
Afryki stanowią jedynie wynik arbitralnych decyzji wielkich
mocarstw kolonialnych – w rezultacie w skład tych państw
weszło wiele plemion i kultur, a różnice między nimi stają się
źródłem napięć politycznych.
Na tym tle zaczęło rosnąć niezadowolenie, którego bezpośrednią przyczyną stały się: powstanie skorumpowanej
i bezlitosnej burżuazji narodowej pełnej pogardy wobec własnych wyborców, nasilenie kryzysu ekonomicznego połączone
z cyniczną obojętnością części przywódców politycznych na
skutki tego kryzysu dla ludności, polityka inwestycji prestiżowych pokrywana sloganami na temat dobra publicznego, a w rzeczywistości służąca przekazywaniu kapitałów
państwowych na prywatne konta polityków, likwidacja lub
nakładanie kagańca na demokratyczne i sądowe instytucje,
ekstrawaganckie i kosztowne, a pozbawione celu podróże
zagraniczne polityków i ich rodzin, opłacane przez państwo,
fałszowanie wyborów, wzrost i wyobcowanie zdeklasowanej
inteligencji, pogorszenie płac i stopy życiowej robotników,
16
bezplanowa gospodarka, skorumpowani, choć rozczarowani
parlamentarzyści, tchórzliwa i zdezorientowana prasa zajmująca
się sofistyką zamiast uczciwym i głębokim komentowaniem,
wreszcie – rosnące bezrobocie. Oto są bakcyle, które sprawiają,
że niepodległe państwa Afryki są chore.
Tak pisał prawnik nigeryjski Dan Zaki w „African Statesman” przed wielu laty.
Źródło: Ryszard Kapuściński Wojna futbolowa.
Czytelnik, Warszawa 2010, s. 140-141
Dynamika siły
Każda siła ma swoją dynamikę, swoją tendencję władczą
i ekspansywną, swoją toporną natrętność i obsesyjną wprost
potrzebę rzucania słabych na łopatki. W tym przejawia się
prawo siły, wszyscy o tym wiedzą. Ale co może zrobić słabszy?
Może tylko odgrodzić się. W naszym zatłoczonym i narzucającym się świecie, żeby się obronić, żeby utrzymać się na
powierzchni, słabszy musi się wyodrębnić, stanąć na boku.
Ludzie boją się, że zostaną wchłonięci, że zostaną odarci, że
ujednolicą im krok, twarze, spojrzenia i mowę, że nauczą ich
jednakowo myśleć i reagować, każą przelewać krew w obcej
sprawie i wreszcie ostatecznie unicestwią.
Ryszard Kapuściński Szachinszach.
Czytelnik, Warszawa 2008, s. 13
10_2015
październik
Na dyżurze, po dyżurze
Kto mnie kocha, kocha też mojego psa.
(św. Bernard z Clairvaux)
Dobrym słowem i rewolwerem można osiągnąć
więcej, niż samym tylko dobrym słowem.
(Johnny Carson)
Każdy szanujący się pacjent,
czyli co gryzie lekarza rodzinnego
Rafał Stadryniak = @Grypa
Wszyscy mamy za mało. Wszyscy pragniemy. Żeby nie wiem jak się starać, i tak to, co
było szczytem marzeń w poprzedniej dekadzie, jest zaledwie cieniem dawnego pragnienia albo byle jakim standardem. Jak coś stanowiło obiekt westchnień 20 lat temu,
dziś jest mocno wyblakłe, podstarzałe i nieapetyczne. I nie chodzi tu o płeć piękną,
tylko o inne przedmioty i podmioty pożądania.
G
dzie te czasy, gdy z oddziału wewnętrznego
szpitala powiatowego wysyłało się pacjenta do
wielkiego miasta karetką w celu wykonania badania
USG jamy brzusznej? Lekarz prowadzący sale jak jakaś
telefonistka wykręcał godzinami numer na okrągłej
tarczy aparatu, umawiając ekskluzywne badania. Potem
była to gastroskopia, ECPW, tomografia, scyntygrafia,
PET... Ostatecznie doszło do tego, że wszystkie te
dziwy z kolonoskopią na czele są obecnie dostępne
tuż za rogiem w wielkiej obfitości. Niestety ktoś musi
za nie zapłacić.
I tu pojawia się brzydki problem, bo płacić nikt
nie chce. Jak się mówi, że coś kosztuje, to strona, w której
interesie jest wykonanie badania, się obraża. Takich to
czasów dożyliśmy, ale jak mawiał stuletni staruszek,
już niedługo.
Nasz Doktor przeciągnął się
jak kot,
zakręcił młynka rękami i wykonał próbę palec-nos, czyli w tym wypadku palec-okulary. Wszystko
wypadło koncertowo. Okulary się wytrze. Znaczy: zdolny
17
do pracy. A pora na zdolności była najwyższa. Pacjenci
po weekendowej przerwie, gdy pozostawała im jedynie
ambulatoryjna pomoc w stacji pogotowia, byli spragnieni
usług POZ jak kania dżdżu.
Wygłodzeni i spragnieni tasowali się przy
drzwiach, tworząc coś na kształt dawno zapomnianych kolejek. A wiadomo, że Polak jak głodny, to zły.
I wszyscy chcieli być pierwsi.
A srebrny i brązowy medal to co. Nic jest niewart?
Zastanawiał się podświadomie Nasz Doktor, gdyż podobne dylematy dawno już opuściły jego świadomość.
Przepychanki w drzwiach
miały ustalić kolejność przyjęcia, która nie była
wcale taka oczywista. Czy ból głowy ważniejszy od
bólu serca? A pacjent z laską czy powinien wejść przed
ciężarną? Dziarski staruszek usiłował tego właśnie dowieść. Ciężarna wcale nie była pozbawiona dowcipu.
Też sobie sprawię taką laskę i wtedy co, mają wszyscy
przede mną klękać? Pytanie retoryczne, ale zasiało niepokój w kolejkowiczach. Laskonogi pacjent ostatecznie
skapitulował i ustawił się drugi w kolejce. Trochę stracił
10_2015
październik
n
. Ze
Rys
Na dyżurze, po dyżurze
twarz, ale nie będzie się bił z ciężarną, która na starcie
ma przewagę liczebną.
Do walczący uprzywilejowanych mniej lub bardziej pacjentów dochodzili jeszcze ci, którzy znali lekarza
i chcieli to zdyskontować. Byli i tacy, co wiedzieli, że
wystarczy znać dobrze rejestratorkę.
Istny tygiel namiętności .
Trzymając w ręku weekendowe wypiski z SOR,
karty interwencji zespołów ratowniczych, zaświadczenia
od prywatnie praktykujących lekarzy, przesuwali się
w kierunku, gdzie widniało dumne logo NFZ. Niektórzy,
ci co chcieli być najbardziej wiarygodni, machali wysoko receptami wypisanymi przez weekend. Oczywiście
zgodnie z tradycją niewykupionymi. Teraz czekali do
Doktora, żeby dowiedzieć się, czy mają brać te leki
wypisane przez pomoc doraźną czy nie.
Oczywiście chodziło też i o zwolnienia z pracy,
które tylko lekarz rodzinny godzien był wystawiać.
Ci od zwolnień byli zresztą podwójnie zmotywowani
i zdeterminowani, a rodzinny stanowił ostatnią deskę
ratunku.
Nasz Doktor w przerwie
między kolejnym zwolnieniowcami wykonywał
próbę palec-nos. Stanowiła ona papierek lakmusowy jego zdolności do pracy. Gdy za każdym razem
trafiał w oko, mimo okularów, było to widomym
sygnałem do zrobienia sobie przerwy technicznej.
Gdy po przerwie zdawał swój test sprawnościowy,
zabierał się do pracy.
A jak przyjdzie kiedy taki dzień, że nie zdam?
– zamartwiała się podświadomość. To tym bardziej
trzeba do pracy – odpowiadała świadomość. Wystarczy uważnie słuchać pacjenta, a on na pewno
powie, czego chce i nawet połowa zdolności bojowych wystarczy.
Chyba że tak – poddała się podświadomość
i Doktor już na legalu zabierał się za kolejne problemy
orzecznicze, które mnożyły się właśnie w wolne dni.
Tak się rozpędził w wypisywaniu zwolnień, że
gdy kolejna pacjentka oznajmiła, że nie przyszła po
zwolnienie, aż uniósł głowę i przetarł oczy.
18
Historia pacjentki była krótka.
Kilka dni temu zabolał ją brzuch. Wszystko
ustąpiło, ale niepokój pozostał.
– Co jest, doktorze, o tu, po lewej stronie? – pacjentka gniotła sobie brzuch, coraz bardziej się krzywiąc.
– Może to coś groźnego?
Pacjentka została zbadana. Niby nic szczególnego. Pogłębiony wywiad pokazał, że miała USG jamy
brzusznej rok temu, a badanie ginekologiczne z USG trzy
miesiące temu. Pacjentka dostała poradę, leki na wszelki
wypadek i dobre słowo. Niestety to nie wystarczyło.
– Ja bym sobie chciała zrobić USG.
– Nie widzę powodu w obecnej sytuacji, ale nie
widzę przeszkód – uczciwie zadeklarował Nasz Doktor.
Pacjentka zdegustowana pokręciła głową i skrzywiła się, jakby nagle coś zaśmierdziało.
Zaraz będzie o płaceniu składek, z których nie
ma żadnej przyjemności, obstawiał Nasz Doktor, ale
pomylił się fatalnie. Pacjentka nie myślała skarżyć się
na składki. Mówiła natomiast o szacunku.
– A to nie jest tak, doktorze, że każdy szanujący
się pacjent powinien raz w roku zrobić sobie USG?
– Skąd przyszła pani do głowy ta myśl? – zaciekawił się Doktor.
– Jak radiolog robił mi USG prywatnie, zresztą
równo rok temu, to mi tak powiedział. Co pan sądzi
na ten temat?
– Uważam – odparł Nasz Doktor ważąc słowa –
że USG należy wykonywać w ciszy, a poza tym każdy
wierzy w to, co jest mu na rękę. Gdybym powiedział
pani, że nie co rok, ale co trzy miesiące trzeba robić
np. kolonoskopię, to co by pani powiedziała? – Nasz
Doktor zawiesił głos.
„Czy coś byś przeciw miała?” – zrymowała po
cichutku psotna podświadomość, plagiatując znany
przebój o chceniu.
Pacjentka balansowała na granicy obrażenia się.
– Proszę pobrać leki i zgłosić się do kontroli.
– I wtedy mi pan da na USG – domyśliła się
pacjentka.
– Zaprawdę nie wiem, co wtedy zrobię – Nasz
Doktor był szczery, a to nie jest najlepsze w kontaktach
międzyludzkich.
10_2015
październik
Na dyżurze, po dyżurze
Przesunął w stronę pacjentki skierowanie na
badania, receptę i ściągawkę z dawkowaniem leków.
Pacjentka nie kwapiła się do wzięcia karteczek.
– Ale w końcu to da mi pan skierowanie na USG?
– Mogę pani obiecać, że będzie pani wnikliwie
zbadana i wszelkie dodatkowe badania zostaną rozważone.
To było jednak za mało. Nie o taką deklarację pacjentce chodziło. Opuściła gabinet naburmuszona, a aura
głębokiej obrazy jeszcze długo snuła się po przychodni.
Czy wszystkich trzeba napoić
i przyodziać?
– bił się z myślami Nasz Doktor. Dlaczego w ogóle
mam takie obiekcje? To już nie wystarczy porządnie
wykonywać sobie zawód?
Na wszelki wypadek podzielił się tym przypadkiem z kolegami z wielkiej rodziny lekarzy rodzinnych.
O opinię poprosił też świeżo upieczonego ordynatora
Luzika, który nie wypierał się znajomości z Doktorem
i zawsze służył swoim doświadczeniem.
Ośmiu na dziesięciu deklarowało zlecenie empatycznego USG bez wnikania w chorobę, a nawet bez
konieczności badania.
– Przecież ona nie przyszła do ciebie się leczyć,
tylko po skierowanie – doktor Luzik był zdumiony
niedomyślnością kolegi. – A ty się dziwisz, że nie
docenia twoich starań. A daj jej, człowieku, to co chce.
To cię będzie chwaliła po wszystkich odpustach. Ona
sobie z tym poradzi, pójdzie tam, gdzie chce, czyli
prywatnie do jakiegoś konsultanta i wszyscy będą
zadowoleni. Pacjentka przebadana. Będzie chwaliła swój POZ. Będzie chwaliła lekarza rodzinnego,
który potrafi zlecić USG. A tak to wychodzisz na
kutwę, krwiożerczego przedsiębiorcę i bezlitosnego
biznesmena medycznego. Trochę dyplomacji, kolego.
A poza tym warto zboczyć ze ścieżek logiki i kupić
sobie trochę spokoju.
– Ale ja tak nie potrafię – powiedział Nasz Doktor cichutko i już tylko do siebie, bo Luzik zmył się po
wydaniu wiążącej opinii. Ordynatorzy tak mają.
Taki to ma dobrze. Robi wszystkim dobrze, spełnia oczekiwania. Jeśli ja jestem Naszym Doktorem, to on
19
jest NASZYM ORDYNATOREM. Chociaż nie wkłada
w to, co robi, serca.
Doktor rezonował dalej, próbując wykorzystać
radę kolegi. W końcu niecodziennie nam doradzają.
A kogo obchodzi serce, zbeształ się sam Doktor,
który postanowił na chwilę nie tytułować się „Naszym”.
Taką karę sobie wymyślił.
Zamiast uczciwego wywiadu, badania liczy się
twardy papier, który może przyda się do komisji rentowej.
Takie to i inne myśli zaprzątały głowę Doktora
tego poranka.
Na szczęście przyszła pora zmiany dyscypliny,
czyli czas wizyt domowych. Tu sobie odpocznę i doładuję akumulatory – podkręcał się Doktor (nie mylić
chwilowo z Naszym Doktorem). O, santa simplicitas.
Wizyty domowe to ciężka próba cierpliwości dla lekarza.
Pomijając podstawowe umiejętności bhp radzenia sobie
z niezamkniętymi psami lub dobijania się do zabunkrowanych drzwi, wizyty domowe stanowiły wyzwanie
mentalne dla lekarza.
Dzisiejszy zestaw wizyt był
rutynowy.
Ot, zwykła kontrola po szpitalu. Pacjentka wyszła
wczoraj, a dzisiaj już rodzina wezwała, bo co prawda nic
się nie dzieje, ale lepiej żeby lekarz nacieszył się już swoim
pacjentem. Oczywiście wypis będzie dopiero za tydzień.
– To za tydzień też wezwiemy – deklarowali
rozbrajająco zaangażowani członkowie rodziny.
– Ale leki ze szpitala trzeba już wykupić.
– Się wykupi, tylko chcieliśmy pokazać je na wizycie doktorowi – odpowiedziała rodzina nieco urażona.
Trzeba zobaczyć, czy leki dobre.
– A w szpitalu się podobało? Podobało. To leki też
dobre – pomruczał Doktor, tak jak to lekarze mruczą
coś pod nosem. Po tym zresztą i po nieczytelnym piśmie
najłatwiej rozpoznać lekarza.
A niewykupionymi receptami całe piekło wybrukowane. Doktor jeszcze trochę pomruczał i udał
się w dalszą drogę.
Kolejna wizytacja u pacjentki po zapaleniu płuc
już obrosła legendami. Kiedyś rzeczywiście była owa
pani w szpitalu. Było to naście lat temu. Teraz każde
10_2015
październik
Na dyżurze, po dyżurze
wezwanie zgłaszane było z urzędu jako „po zapaleniu
płuc”.
– Ta pacjentka na zawsze będzie już po zapaleniu
płuc – starał się łagodnie perswadować Doktor zadowolony, że pies gospodarzy, którego nie lubił z wzajemnością,
gdzieś się zapodział. Zwykle czaił się gdzieś przy nodze
Doktora niepomny zapewnień swoich właścicieli, że nie
gryzie. – To co, zębów nie ma, nie je też może?
– E, panie – właściciel czworonoga gotów był się
naprawdę obrazić – on to tylko raz ugryzł listonosza
przez spodnie. Ale ten to sobie zasłużył. Zamiast stać
spokojnie, to zaczął się oganiać jak od osy. A zwierzę
głupie nie jest. Nie lubi nerwusów.
Doktor wolał nie sprawdzać, czy już sobie zasłużył, czy dopiero mu się zbiera i wymknął się szybciutko,
zezując na boki.
Kolejna wizyta pachniała rutyną. Nauczycielka
dostała chrypy i kaszlu. Nie mogła iść do pracy w szkole
i nie mogła iść do przychodni.
– Bo chora jestem – tłumaczyła nie bez racji. –
Mam gorączkę. O, niech doktor tu przyłoży rękę.
Faktycznie czoło rozpalone. Wzrok rozbiegany.
Pacjentka została zbadana, a leki wypisane. Doktor
zbierał się do wyjścia.
– A zwolnienie?
– Zwolnienie się jak najbardziej należy. Proszę,
żeby mąż pofatygował się po nie do przychodni.
Doktor dawno nie widział takiej obrazy odmalowanej na rozpalonym obliczu. Cóż, przeżyję i to.
Medycyna jest piękna, a takie drobne niedoróbki tylko
to potwierdzają. W ramach odreagowania puścił sobie
w samochodzie piosenkę, w której podmiot liryczny
raz chciał być młotkowym, a raz krogulcem. To co byś
powiedziała, czy coś byś przeciw miała? Chciałabym,
chciała. Chciałabym chciała. Zaśpiewało drugim głosem
coś w duszy Doktorowi.
Wysiadł przed przychodnią
zasłuchany w swoje myśli. Tak zadumany, że
nie zauważył psa, który niezwłocznie uwiesił mu się
u nogawki. Był to ten sam pies, którego nieobecność
na wizycie tak zaniepokoiła Doktora. Pytanie tylko,
czy znalazł się przypadkiem przed przychodnią, czy
został tu wypuszczony. Doktor doholował pieska na
nogawce do drzwi przychodni, a następnie pozbył
się go tradycyjnym kopniakiem. Pies nie protestował.
Wyglądało na to, że jak każdy wykonuje swoją robotę.
Ciekawe czy psy pacjentki po szpitalu i tej od zwolnienia będą czekały na Doktora, Naszego Doktora,
gdy będzie wychodził. Doktor uznał, że koniec z karą,
wszak jest lekarzem wszystkich swoich pacjentów,
nawet tych, których nie widział na oczy, ale którzy
są zadeklarowani.
Przypomniał sobie stary szmoncesowy humor.
Żydowski monolog dotyczący niewiast porządnych
i nieporządnych. Gawędziarz dowodził, że za tymi
nieporządnymi nikt nawet nie rzuci kamieniem, nikt
nie splunie. Nawet pies nie zaszczeka. A za tymi porządnymi to wprost przeciwnie. I rzuci kamieniem,
i splunie, i zaszczeka…
Rafał Stadryniak
internista
Cytat
Anatomia szczegółowa rewolucji
Każda rewolucja to zmaganie się dwóch sił: struktury i ruchu. Ruch atakuje strukturę, dąży do jej zniszczenia,
struktura broni się, chce unicestwić ruch. Obie te siły, jednakowo potężne, mają różne właściwości. Właściwością
ruchu jest jego spontaniczność, żywiołowa, spontaniczna, dynamiczna ekspansywność i – krótkotrwałość.
Natomiast właściwością struktury jest bezwładność, odporność, zdumiewająca, nieomal instynktowna zdolność
przetrwania. Strukturę jest stosunkowo łatwo powołać do życia, nieporównanie trudniej – zniszczyć. Może ona
znacznie przeżyć wszystkie racje, które uzasadniały jej powstanie.
Ryszard Kapuściński Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 2008, s. 146-147
20
10_2015
październik
O podróżowaniu
Podróże są jak ożywcza kąpiel
dla umysłu, jak rysunek Medei,
który sprawia, że znów jesteś młody.1
O podróżowaniu
Jagoda Czurak
Naturalną potrzebą człowieka jest znalezienie swojego miejsca na ziemi. Domu,
siedziby. Zarzucenia kotwicy. A jednocześnie wielu czuje potrzebę zerwania
się z tej swoistej uwięzi na chwilę lub na
dłużej. Co ich do tego skłania?
O
dkrywcy nowych lądów i ich patroni – królowie
Portugalii, Hiszpanii, Anglii marzyli o bogactwie
(Kolumb, Magellan, Vasco da Gama mieli zagwarantowany udział w zyskach z dochodów po dotarciu do wyznaczonego celu podróży). Kupcy marzyli o przychodach
z handlu przyprawami (fot. 1), misjonarze – o szerzeniu
wiary. Są wśród nas tacy, którzy nie lubią podróżować,
1
niczym koty. „Kot nie podróżuje, jego orbita jest leniwa i niewielka, z maty na krzesło, z ziemi na klomb
bratków…”2 Ludzie-koty nade wszystko ukochali swój
1
2
H.Ch. Andersen Baśń mojego życia
J. Cortazar Ostatnia runda
21
prywatny świat, własne cztery ściany im wystarczają,
by osiągnąć pełnię szczęścia. XXI wiek znakomicie im
sprzyja. Bez wychodzenia z domu można wszak robić
zakupy, płacić rachunki, czytać książki, oglądać filmy,
a nawet zwiedzać świat. I to nie tylko palcem po ekranie.
Można zwiedzać muzea i być tak blisko dzieł sztuki, jak
w realnym świecie może, od czasu do czasu, przebywać
jedynie uprawniony konserwator zabytków.
A ci, którzy opuszczają swój dom, jadą, by podziwiać krajobrazy, dla doznań estetycznych, które
wzbudza w nich architektura, dzieła kultury materialnej,
niejednokrotnie przez przypadek wydobyte przez archeologów. Podróżujemy dla doznań smakowych, uniesień
religijnych, by uczyć się, wreszcie za chlebem. Atrakcją
wartą zmiany otoczenia może być festiwal muzyczny albo
sport, który możemy uprawiać z dala od domu. Można
wyprawić się z aparatem fotograficznym, by podglądać
10_2015
październik
O podróżowaniu
życie owadów lub poszukiwać roślin. Są podróżnicy, dla
których poznawanie ludzi w ich naturalnym otoczeniu
jest magnesem. A ci, którzy już wszystkie dziwy świata
widzieli (albo którzy znanych miejsc nie chcą zobaczyć),
którzy nie chcą potykać się o ciągnących noga za nogą
zmęczonych turystów na Akropolu lub w Ziemi Świętej, mają możliwość zwiedzania alternatywnego. Mogą
odkrywać miejskie tajemnice (forty, opuszczone fabryki,
wyludnione osiedla czy dawne wojskowe tereny). Mogą
spróbować, jak smakuje życie klasztorne (bez konieczności praktykowania latami), jak mieszka się w ziemiance
2
22
i samemu zdobywa pokarm z dala od supermarketów.
Mogą badać ślady nieodległej działalności człowieka
i „usłyszeć”, jak chichocze historia. Ważne, by nie być
obojętnym na genius loci. Miejsca nieopisane w przewodnikach również mogą być interesujące. Alastair
Bonnett, autor niedawno wydanej po polsku książki Poza
mapą podaje wiele takich „adresów” do alternatywnego
zwiedzania. Nawet boczna uliczka, której nie zauważamy
na co dzień, może skrywać tajemnice, które odsłoni
spostrzegawczym i dociekliwym. Są też podróże w czasie
(przykładem jest np. uroczy film Woody’ego Allena O północy w Paryżu). Są podróże literackie śladami bohaterów
ulubionych książek (np. po Wrocławiu z czasów radcy
kryminalnego Eberharda Mocka czy po Sztokholmie
śladami zbrodni, które odkrywał dziennikarz śledczy
Mikael Blomkvist, bohater Millenium Stiega Larssona).
Gdy byłam w Paryżu, przewodnik zaprowadził nas do
kościoła St. Sulpice, znanego również z kart książki
Kod da Vinci (fot. 2). W Barcelonie bardzo chciałam
odnaleźć uliczkę, gdzie mógł znajdować się Cmentarz
Zapomnianych Książek. Miałam przewodnik prowadzący
śladami miejsc opisanych przez Carlosa Ruiza Zafóna
w Cieniu wiatru, wolniutko szłam aleją Ramblas po stronie Teatru Del Liceu i musiałam zawracać kilka razy, bo
przegapiłam napis Carier de L’Arc del Teatre. Chciałam
skonfrontować opis miejsca z kart książki z widokiem
realnym. Wreszcie znalazłam to miejsce. Nic tutaj nie
przypominało mojego wyobrażenia. Widocznie tak miało
być, dom w którym zaczęła się historia Daniela Sempere
powinien pozostać ukryty. Ci, którzy znają tę książkę,
domyślą się dlaczego. Za to inne tropy pozostawione
w powieści prowadzą do realnych miejsc w Barcelonie.
Leszek Kołakowski w Mini wykładach o maxi
sprawach uważał: „Nie, nie dla wiedzy podróżujemy.
Nie po to też podróżujemy, by na chwilę z codziennych
trosk się wyrwać i o kłopotach zapomnieć [...] Nie, nie
żądza wiedzy nas gna ani ochota ucieczki, ale ciekawość,
a ciekawość jak się zdaje, jest osobnym popędem, do
innych niesprowadzalnym.”.
Podróże po kraju, świecie mogą prowadzić do
podróży w głąb siebie, od zachwytu nad pięknem świata
do refleksji nad tym, jak powstał. Ale to jest temat na
inną opowieść.
10_2015
październik
O podróżowaniu
Bronisław Linke Miasto nad morzem
z wystawy Pociągi. Czas miniony –
czas zatrzymany, Muz. Literatury 2015
3
Skąd czerpać wiedzę
Podróż zaczyna się w porcie, na stacji dyliżansu,
na dworcu, lotnisku (fot. 3). Tak naprawdę zaczyna się
w głowie, zaczyna się od marzenia o podróży, które może
powstać na przykład po lekturze. Jakie informacje przekazali nam poprzednicy i czy możemy na nich polegać?
La Rabida, klasztor w którym Kolumb oczekiwał na decyzję Izabeli
Kastylijskiej o sfinansowaniu wyprawy do Indii Zachodnich)
4
23
„Sponsorowani” przez papieży podróżnicy – misjonarze musieli po powrocie napisać sprawozdanie (np.
Benedykt zwany Polakiem), a dowodzący karawelami
żeglarze (Kolumb) – prowadzili dzienniki okrętowe.
Źródłem informacji o świecie są listy do najbliższych,
dzienniki (np. Henryka Sienkiewicza), reportaże czy też
wspomnienia z podróży. Z programów telewizyjnych
można dowiedzieć się, jak wyglądają ludzie czy zwyczaje
tam, gdzie nas na co dzień nie ma. Moim pierwszym
przewodnikiem, była seria „Let’s go. Europe”, w której
zebrane przez studentów informacje o odwiedzanych
krajach były weryfikowane, zanim je wydano w postaci kolejnych tomików. XXI wiek to era blogów (tutaj
przeważają szczegółowe opisy, jak i za ile podróżował
autor). Bloger pisze, co mu na klawisz spłynie, trafiają
się informacje wyssane z palca. Na przykład w opisie
meczetu Kutubija w Marrakeszu drewniane rusztowanie przypominające szubienicę ma jakoby wskazywać
10_2015
październik
O podróżowaniu
kierunek Mekki (to nie nisza, zwana mihrab, wewnątrz
meczetu ma spełniać to zadanie?). Chciałoby się powiedzieć – napisz, przemyśl, wykreśl i zapomnij.
Informacjami zasłyszanymi z przekazów naszpikowane są pierwsze opisy ziem, których autorami
byli greccy geografowie. Eratostenes, skądinąd wybitny
matematyk, astronom, filozof 3 w dziele Geografika
podał informacje, powtórzone 200 lat później przez
swojego rodaka Strabona, że w indyjskich kopalniach
złota korytarze są drążone przez mrówki „rozmiarami
nieustępujące lisom” i mające „skóry jak lampart”4.
Eratostenes zdawał sobie sprawę z rozmiarów Ziemi
i twierdził, że płynąc na zachód od dzisiejszej Cieśniny
Gibraltarskiej można dotrzeć do Indii. Ówczesna mapa
(fot. 5) nie pozostawiała złudzeń, że to musi się udać,
http://dawnemapy.com.pl/pages/posts/rekonstrukcja-mapyswiata-wg-eratostenesa-194-r.-p.n.e-31.php
5
chociaż droga daleka. Dzieło Eratostenesa zachowało się
we fragmentach, natomiast wiele jego twierdzeń powtarza
17-tomowa praca Strabona Geographica hypomnemata
ukończona w I w. n.e. (w części dostępna w tłumaczeniu
na jęz. angielski)5. Zawarte są tu nie tylko informacje
o krajach Europy, Indiach, Persji, Bliskim Wschodzie
i północnym wybrzeżu Afryki, ale też można znaleźć
wiadomości dotyczące medycyny i historii. Za pierwszego geografa Strabon uważał Homera, zgadzając się z nim,
że zamieszkałe przez ludzi ziemie są wyspą otoczoną
przez ocean, że słońce wschodzi nad oceanem i nad
3
Dokonał m.in. pomiaru obwodu Ziemi w 230 r. p.n.e. na podstawie różnicy długości cieni rzucanych w południe w czasie
letniego przesilenia w Asuanie i Aleksandrii, który to wynik
tylko nieznacznie odbiegał od późniejszych pomiarów.
4
A. Bonnett Poza mapą.
5
http://penelope.uchicago.edu/Thayer/E?Roman/Texts/Strabo/home.html
24
nim zachodzi, co też czynią gwiazdy. Podzielał zdanie
Eratostenesa, że Etiopczycy mieszkają na krańcu Ziemi.
Najlepiej poznanym rejonem był wówczas basen Morza
Śródziemnego. W tak zakreślonym świecie żyli też greccy
bogowie. Wszelkie próby opłynięcia ziemi spełzły na
niczym, ponieważ nieliczni śmiałkowie wypływający
na Atlantyk zawracali nie dlatego, że na trasie żeglarzy
pojawiła się jakaś inna wyspa, tylko z powodu dotkliwej
samotności. Strabon podkreśla, że bez znajomości ciał
niebieskich i ich ruchów nie jest możliwe właściwe rozmieszczenie na mapie miejscowości i odległości między
nimi. Indie, o których informacje pochodziły zapewne
z przekazów wojsk władcy Persów Dariusza i Aleksandra
Macedońskiego, miały być ponownie „odkryte” w 1498
roku przez Vasco da Gamę.
6
Dekoracje do filmu dokumentalnego o Ibn Battucie dla marokańskiej telewizji
Wielkim podróżnikiem, który przekazał naoczne
obserwacje z trwającej blisko ćwierć wieku podróży na
Wschód był arabski geograf Muhammad Ibn Battuta
(1304-1377). W dziele Podarunek dla patrzących na
osobliwości miast i dziwy podróży, w którym analizuje
szczególnie stosunki społeczne krajów, które przemierzył,
wspomina o tym, że Chińczycy jedzą żaby, świnie (co
dla muzułmanina było dziwne), a nawet psy. Na opis
wybrzeży Terra Australis trzeba było czekać do 1770
roku, gdy James Cook, nie będąc przekonanym, że jest
10_2015
październik
O podróżowaniu
7
Kontynent afrykański opisał m.in. David Livingstone, szkocki misjonarz i odkrywca, a z Polaków – Jan
Potocki, pisarz i etnograf (Egipt, Maroko, Bliski Wschód)
oraz Maurycy Beniowski, który zbiegł z Kamczatki
(gdzie był zesłany po konfederacji barskiej) i przez
Wyspy Japońskie, Makau dotarł na Madagaskar, co
opisał w Pamiętniku. Madagaskar był mu pisany, bo
z polecenia króla Francji popłynął tam ponownie, został
przez tubylców obwołany królem. Jego trzeci pobyt na
tej wyspie zakończył się śmiercią, ale pamiętniki i trwała
pamięć (poemat Słowackiego) zostały.
Opisami z miejsc zesłania zasłynęli podróżnicy
mimo woli, polscy zesłańcy na Syberię z końca XIX wieku. Wacław Sieroszewski jest autorem pracy Dwanaście
lat w kraju Jakutów, w którym opisał m.in. wierzenia
tych ludów. Badania kontynuował po osiedleniu się
w Petersburgu. Ponownie zesłany, opisał mieszkańców
Hokkaido, Ajnów. Jest też autorem opowiadań i współautorem scenariuszy filmowych. Drugim, niesłusznie
zapomnianym przez Polaków zesłańcem-badaczem jest
Bronisław Piłsudski, znawca kultury Ajnów i mieszkańców Sachalinu, ich baśni, języka i obyczajów. Piłsudski
fotografował ludzi, a także na specjalnych woskowych
wałkach zapisał ich muzykę. Miałam wyjątkową okazję
wysłuchania części tych nagrań, odtworzonych ma
25
potrzeby wystawy poświęconej 8
Bronisławowi Piłsudskiemu
w Centrum Kultury i Techniki
„Manggha” w Krakowie kilka lat
temu.6 Piłsudski jest admirowany przez Japończyków, a jego
opisy przodków dzisiejszych
mieszkańców Wysp są cytowane
w szkolnych podręcznikach, które
również były eksponowane na wspomnianej wystawie.
Lata międzywojenne XX wieku sprzyjały podróżom. Polecam zapis wrażeń i miejsc autorstwa np.
Jarosława Iwaszkiewicza (Podróże do Polski czy Podróże
do Włoch). Karol Frycz, reżyser teatralny, scenograf, opis
kulinariów z podróży do Chin w latach 20. przekazuje
przez pryzmat smaków z Pana Tadeusza, których nie
mógł poznać za pośrednictwem własnych kubków smakowych. Ze zdumieniem stwierdził, że „rybę u głowy
przysmażoną, we środku pieczoną, a mającą potrawkę
z sosem u ogona” serwują chińscy kucharze7, zgoła nie
Sarmaci. Z kolei Andrzej Banach, krytyk sztuki, kolekcjoner, filozof, jeden z odkrywców Nikifora, podróżując
np. do Japonii w latach 70. dostrzegał niezwykłe piękno
w czarkach do herbaty. W opowieściach z Hiszpanii
zaciekawiał czytelnika nie tylko opisami pałaców, ale
również zwykłych domów i zwykłych ludzi dywagując,
co mogli czuć mieszkańcy jednych i drugich.
Są książki podróżnicze napisane przez autorów,
którzy nigdy w opisywanych miejscach nie byli. Alfred
Szklarski, którego książki czytałam w dzieciństwie, wysyła swojego bohatera, Tomka Wilmowskiego m.in. do
kraju kangurów, do źródeł Amazonki, śladami yeti i na
Czarny Ląd. Akcja dzieje się w II połowie XIX wieku,
wiedzę o realiach krajów docelowych pisarz czerpał
z biuletynów geograficznych. W dobie internetu miałby
ułatwioną sytuację, tylko kto by dzisiaj czytał jego książki?
A w latach 60. i 70. rzesze młodzieży zaczytywały się
kolejnymi tomami. Pisarzem, który nie znał Ameryki,
gdzie osadził swoich bohaterów Olda Shaterhanda
i Winnetou, był Karol May. Podobnie Juliusz Verne
http://www.ainu-museum.or.jp/en/study/eng08.html
http://dawnemapy.com.pl/pages/posts/mapa-swiata-1788-r.n.e-533.php?p=200
to właśnie poszukiwany przez niego nowy wielki ląd,
dotarł do jego wschodniej części. Kangury, Aborygeni,
próbki roślin – to wszystko znalazło się w dziennikach
żeglarza. Sporządzone przez niego mapy wysp Pacyfiku,
ale też Arktyki, z późniejszej wyprawy, były bezcenne.
Już można w internecie odsłuchać ten zapis
Z wykładu dr Joanny Wasilewskiej „Polscy podróżnicy przy
azjatyckich stołach”, Zamek Ujazdowski, lipiec 2015
6
7
10_2015
październik
O podróżowaniu
Imć Marco Polo
Opisanie świata powstałe w 1298 r. jest zbiorem
relacji z miejsc i wydarzeń, które Marco, jego ojciec i stryj
odwiedzili (doświadczyli) podczas podróży trwającej od
1269 do 1295 roku9. Dla kogo ta opowieść była przeznaczona? Wyjaśnia to pierwsze zdanie księgi: „Panowie
cesarze i królowie, książęta i markizi, wojewodowie,
rycerze i obywatele oraz wszyscy ludzie, którzy pragniecie
poznać różne nacje i osobliwości różnych części świata,
weźmijcie tę księgę i każcie z niej czytać. A znajdziecie
w niej wszystkie największe cuda i różnorodne dziwy
Wielkiej i Małej Armenii, i Persji, Turcji i Tatarii, i Indii
i wielu innych ziem…”10
Opowieść Marco Polo stała się kopalnią wiedzy natury ekonomiczno-politycznej, bo autor podaje
Łukasz Marciniak Bestseller pod Grunwaldem, GW z 30.05.2014
Jeśli Marco przytacza informacje pochodzące od innych osób,
zaznacza to wyraźnie.
10
Cytaty pochodzą z Marco Polo Opisanie świata, wyd. Alkazar,
Warszawa 1993.
8
9
26
https://pl.wikipedia.org/wiki/Marco_Polo
podróżował palcem po mapie, delegując Phileasa Fogga
w 80-dniową podróż. Ale największym blagierem, jeśli
chodzi o książki podróżnicze, był zapewne Jan z Mandeville8. Jego Podróże zostały po raz pierwszy wydane
w 1356 roku, były wielokrotnie wznawiane i przekładane.
Zawierały informacje, których z uwagi na utrudnienia
w podróżowaniu drogą lądową na Wschód, związane
z rozwojem imperium osmańskiego, nie można było
zweryfikować przez stulecia. Jan przeczytał zapewne raporty z wypraw do Ziemi Świętej, sprawozdania
franciszkanów z pobytów w misjach, a także opowieści
o indyjskiej wyprawie Aleksandra Macedońskiego. Powtórzył informacje o stworach mających oko pośrodku
czoła i ludziach o głowach psów. Opis skał przyciągających okręty prowadzony jest w osobie pierwszej. Tak jak
zapewnienie, że istnieje wyspa, na której ludzie żywią
się zapachem dzikich jabłek. W XIV wieku łatwo było
ludziom uwierzyć w takie rewelacje. Ale, jak podaje
autor artykułu, są dowody na to, że dzieło Jana miał
w swoich zbiorach i da Vinci, i Kolumb. I wielu innych…
O rzetelnych naocznych (ale nie tylko) opisach dalekich
krajów za chwilę.
9
Strona z rękopisu dzieła Marco Polo
w niej miejsca targów, wysokość opłat celnych, czym się
w danym miejscu handluje, przedstawia ludzi godnych
zaufania wśród tubylców, a także informacje o skupiskach chrześcijan, którzy mogliby innym kupcom służyć
pomocą. Nie brakuje w niej informacji o warunkach
żeglugi i podróży przez pustynię, o miejscach noclegów.
Jest zbiorem wiadomości o Wschodzie. Wiele obserwacji,
zbyt odległych od wyobrażeń ludzi współczesnych autorowi Opisu musiało czekać na naukowe potwierdzenie do
czasu badań etnografów i podróżników, eksplorujących
te tereny w XIX i XX wieku. Odręczne kopie książki
były rozchwytywane przez… (nie, nie przez turystów,
ci zaczęli wyjeżdżać na Daleki Wschód dopiero w II
połowie XX wieku) kupców, którzy nie mogli pozostać
obojętni wobec informacji o tym, gdzie są wydobywane
kamienie szlachetne, pozyskiwane drewno sandałowe
i heban, gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, goździki
10_2015
październik
O podróżowaniu
10
12
Współczesna tybetańska makatka
czy ambra, drewno farbiarskie bądź drewno, z którego
toczy się wino czy też gdzie porastają lasy bukszpanowe. Marco Polo widział „dzikie woły” (jaki - fot. 10)
Kamienny most opisany przez Marco Polo w Luzhi istnieje do dziś
11
27
Współczesny „święty mąż”
i „papiony” (pawiany), polowanie na węże. Opisał sposób
wytwarzania porcelany i jedwabiu oraz wytwarzania
indygo. Interesowały go (był wszak kupcem) systemy
monetarne, więc czytelnik znajdzie zapiski o tym, gdzie
płaci się muszelkami, główkami kun, a gdzie
topkami soli czy pieniędzmi papierowymi.
W swojej opowieści autor zawarł informacje
o zorganizowanych strażach miejskich i przepisach meldunkowych w Chinach. Widział
kamienne mosty (fot. 11), dżonki, przeżył
tajfun u wybrzeży Japonii. Z kart opowieści
czytelnik dowie się, jaki był pożytek z dziewic
podczas polowania na jednorożce i czym
była prostytucja gościnna. Jako chrześcijanin
szczególnie interesował się wierzeniami ludów zamieszkujących tereny, które przemierzał, czyli, jak to określał, „bałwochwalców”,
10_2015
październik
O podróżowaniu
wrzucając wszystkich niechrześcijan do jednej grupy.
Wspomina o przypadkach kanibalizmu, opisuje tancerki
dewa-dasi, poszczących joginów (fot. 12), zwyczaj sati
i ze zdumieniem stwierdza, że i bramini, i pariasi mają
różańce (mala). Przytoczył dzieje księcia Siddarthy,
stwierdzając: „gdyby był chrześcijaninem, byłby bardzo
wielkim świętym przy Panu naszym Jezusie Chrystusie”.
Uważam, że był zafascynowany czynami późniejszego
Buddy. Marco Polo dotarł tam, gdzie „nie widać Wielkiej
Niedźwiedzicy”, pełnił funkcje administracyjne na dworze Kubilaj-chana, cesarza Chin z dynastii mongolskiej.
Był człowiekiem wykształconym, przed wyjazdem poznał
wiele opisów odległych ziem, które miały swoje źródło
w legendach (np. legenda o Krainie Ciemności, gdzie
przewodniczkami są klacze) bądź z opowieści ojca i stryja
z ich poprzedniej wyprawy. Swoją relację Marco kończy
następującymi słowami: „nie było nigdy człowieka ani
chrześcijanina, ani Saracena, ani Tatara, ani poganina,
który by tyle świata zwiedził, jak to uczynił imć Marko
Polo, szlachcic i sławetny obywatel miasta Wenecji. Bogu
niech będą dzięki! Amen! Amen!”.
My, Polacy, do tego „pysznego” stwierdzenia
Włocha moglibyśmy dodać: a nasz człowiek też się
zapuścił na dwór wielkiego chana Mongołów, który był
w miejscowości Karakorum, na południe od dzisiejszego Ułan Bator. Franciszkanin zwany Benedyktem
Polakiem wyruszył 16 kwietnia 1245 roku z polecenia
papieża Innocentego IV z misją nawiązania kontaktów
z władcą ludu, który podbijał wówczas Europę i być
może z poleceniem zawiązania koalicji przeciwko muzułmanom w Ziemi Świętej. Obserwacje z podróży do
tych odległych ziem, leżących poza poznanym krańcem
świata, którym było wówczas Morze Kaspijskie, zakonnik,
podobnie jak Marco Polo, podyktował. Dokument ten
po przetłumaczeniu na łacinę nosił tytuł Historia Tartarorum. Ponadto Benedykt sam spisał swoje obserwacje
dotyczące kultury i języka krajów Dalekiego Wschodu,
zwyczajów zwykłych ludzi i wojowników. Opis zawiera
m.in. informacje o krainach zamieszkałych przez ludzi-psów czy mających oczy na piersi. Te ostatnie rewelacje
brzmią jak echo opisu wędrówek Odysa podczas długiego
powrotu do Itaki. O psiogłowcach żyjących na wyspie
w Zatoce Bengalskiej wspomina również Marco Polo.
28
Listy z Afryki
W II połowie XIX wieku zamożni Europejczycy
zaczęli jeździć na granicę na studia, do wód, by zwiedzać
bądź emigrowali w poszukiwaniu lepszego życia. Rozwój
kolei żelaznych i uruchomienie regularnych rejsów do
Ameryki skróciły czas dojazdu i poprawiły komfort jazdy.
Jakie świadectwo ze swoich podróży zostawił człowiek
pióra, Henryk Sienkiewicz? Swoje refleksje wysyłał do
gazet, poczynione obserwacje zaowocowały powstaniem
powieści i nowel. Pokłosiem podróży do Ameryki były
oczywiście Listy z podróży do Ameryki, a pod wpływem
podróży powstała m.in. nowela Latarnik. Podróż do
Afryki była solidnym przygotowaniem do powieści W pustyni i w puszczy. Znane określenie z kart tej powieści
„bwana kubwa”, którym Kali tytułuje Stasia Tarkowskiego,
pochodzi z języka suahili (w Listach z Afryki zapisane
jest jako M’buanam kuba). Sienkiewicz niefortunnie
obrał letnią porę (na południowej półkuli) jako czas
swojej podróży. Z zamierzenia miała to być wyprawa
myśliwska. Gdy czytam jego listy, jest początek sierpnia
2015 r. Doskonale rozumiem, co pisarz czuł, gdy relacjonował, że w nocy temperatura wynosiła 32 stopnie i nie
mógł zasnąć. W rejonie wybrzeża dzisiejszej Tanzanii
w styczniu i lutym był taki upał, że „biały człowiek ani
tornistra, ani karabinu nie był w stanie nieść”11. Tak
więc Sienkiewicz i jego towarzysz podróży nieśli tylko
lornetki teatralne i parasolki. Z obawy przed atakami
drapieżników poruszali się pieszo (koń czy osioł mógł
stanowić przynętę dla lwa). Każdy ze zwerbowanych przy
pomocy misjonarzy tragarzy niósł na głowie pakunek
o wadze ok. 30 kg. Pisarz, dzięki zmysłowi obserwacji
i zasobowi słów bardzo plastycznie oddał pejzaże i koloryt miasta Zanzibar, a następnie kontynentalnej części
ówczesnej Niemieckiej Afryki Wschodniej. Podróż
miała miejsce w 1891 roku. Oto jak autor przedstawia
targ owoców w Zanzibarze.
„Oczy malarza, zakochanego w barwach, znalazłyby na owych targowiskach rozkosz prawdziwą. Co za rozmaitość kolorów! Obok brunatnych, kosmatych kokosów
pełnych świeżej, słodkiej wody, objętej w śmietanowym
Ten cytat i następne pochodzą z H. Sienkiewicz Listy z Afryki
http://www.sienkiewicz.ovh.org/05.html
11
10_2015
październik
O podróżowaniu
13
Stragan w północnej Afryce
pokrowcu, leżą potężne pęki jasnożółtych bananów; to
połyskują fioletowe ciała oberżyn, tam kosze czerwonych
jak korale pomidorów, nie większych od śliwek, o smaku
wytwornym, kwaskowatym; dalej, na palmowej macie,
cały stos złotych mandarynek, które gąbkowatą swą skórą
zdają się wsiąkać światło słoneczne. Gdzie spojrzysz,
wszędy coś nowego: to złoto-siwe ananasy, ogromne,
niemal jak głowy, a tanie tak, że za lichego miedziaka
kilka ich dostać można; to zielone, łuskowate annony,
pełne we środku jakby ubitej z cukrem śmietanki; to
wreszcie olbrzymie owoce, zwane małpim chlebem,
w których ognistym wnętrzu siedzą czarne ziarnka jak
potępieńcy w piekle.
A teraz czołem przed tym owocem – to karika-papaja! W smaku podobna do manga, równie soczysta,
również leciuchnym obrzaskiem terpentyny obdarzona,
posiada ona przymiot, który ją czyni nieocenionym
skarbem dla smakoszów. Oto zawiera tyle pepsyny, że po
najobfitszym obiedzie dość zjeść jej kilka plasterków, by
pozbyć się ociężałości, uczuć na nowo lekkość, swobodę
i lube drgnienia budzącego się powtórnie apetytu. Nawet
lekarze zwrócili już uwagę na ową szczęśliwą własność
tych owoców i wyciąg z nich sprzedaje się pod nazwą
„papainy” w większych aptekach. Zapewniano mnie
wprawdzie, że ta apteczna papaina jest prawie zawsze
fałszowana, choć nie wiem, dlaczegoby tak miało być,
gdyż karika rośnie tu wszędzie, prawie jak u nas badyle.
Do najlepszych owoców należą także małe, zielone banany, tak delikatne, że w ustach zmieniają się niemal
w płyn, dalej gojawy, jabłuszka z Cytery i liczne rodzaje
29
orzechów. Cała dzielnica
indyjska pachnie sandałem i gwoździkami, ale
nad tymi targowiskami
unosi się inny zapach,
trudny do określenia,
bo złożony z całej gamy
woni, nieco do zapachu soku owocowego
podobny, nieco surowy,
ale orzeźwiający, przesy14
cony atomami lotnych
Drzewo papai
olejków owocowych –
i zarazem wanilii. Wciąga się go z rozkoszą nie tylko
nozdrzami jak perfumę, ale wyczuwa się go podniebieniem, językiem i ślinowymi gruczołami, które pod
jego błogim wpływem poczynają działać pośpieszniej.”
Sienkiewicz przestrzega przed uogólnieniami
obserwacji z podróży i prowadzącymi czasem na manowce pochopnymi wnioskami ale… sam nie ustrzegł się
przed naiwnymi, z dzisiejszego punktu widzenia rzecz
jasna, opiniami, na przykład jakim dobrodziejstwem
dla mieszkańców Afryki są „rządy” misjonarzy i kolonizatorów. Tak jak większość cywilizowanego świata
był przeciwny niewolnictwu, ale akceptował to, że za
„prezenty” w postaci perkalu czy paciorków Afrykanie
byli „zachęcani” do pozbywania się pożądanej w Europie
kości słoniowej i innych bogactw i tego, że taka wymiana
była daleka od pojęcia handlu.
Baobaby, palisady z kolczastych gałęzi, bujna
roślinność podzwrotnikowa i trawiasty step, bogactwo
fauny i flory, a nawet atak febry – to wszystko poznał
i doznał pisarz. Gorzej natomiast z trofeami myśliwskimi – skóry zwierząt kupił przed powrotem do kraju.
Nie przewidział, że w porze letniej zwierzyna będzie
chowała się przed upałami.
Już wcześniejsze Listy z podróży do Ameryki, którymi zaczytywano się w Polsce, sprawiły, że Sienkiewicz
(fot. 15) stał się XIX-wiecznym celebrytą. Bolesław Prus
w artykule Co Sienkiewicz wyrabia w piękniejszą połową
Warszawy napisał: „Już po powrocie z Ameryki, prawie
każda z dam, przechodząc ulicą, posądzała prawie
każdego wyższego i przystojnego mężczyznę o to, że
10_2015
październik
Przewodnik po Europie Środkowej
sprzed 100 lat
Dr Mieczysław Orłowicz, zapalony turysta i popularyzator zwiedzania, jest autorem ponad 100 przewodników turystycznych. Mam egzemplarz wydanego
w lipcu 1914 roku przewodnika13, któremu przyświecała
idea „swój do swego”14. Autor umieszcza pożyteczne
informacje o skupiskach Polaków w danych miastach,
podaje adresy hoteli, w których rodacy najczęściej się
zatrzymują, adresy lekarzy, adwokatów, rzemieślników
– Polaków. Po szczegółowe opisy zabytków autor odsyła
do odrębnych przewodników, w tym podając jedynie
skrótowe informacje. Za to możemy się dowiedzieć,
w którym muzeum znajdują się obrazy polskich malarzy
albo jacy sławni ludzie mieszkali na początku XX wieku
za granicą (np. w Monachium Stanisław Przybyszewski,
a także Alfred Wierusz-Kowalski, Józef Brandt, czyli tzw.
monachijczycy, Grzegorz Fitelberg dyrygował orkiestrą
w operze wiedeńskiej, a Maryla Gembarzewska śpiewała
w monachijskiej Hofoper). Zainteresowani mogą też,
https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Sienkiewicz
Dr Mieczysław Orłowicz Przewodnik po Europie. Cz. I.
Europa Wschodnia i Środkowa, wyd. Kijów 1914
14
Cytaty w tej części tekstu pochodzą ze wspomnianego
przewodnika
12
13
30
16
Szwajcaria
posługując się informacjami z przewodnika, trafić na
cmentarz, by złożyć kwiaty na grobach naszych rodaków.
Poza czterojęzycznym słowniczkiem Orłowicz podaje
cenniki przejazdów dorożką, adresy muzeów i urzędów
pocztowych (wszak na poste restante przychodziły listy
do podróżujących od rodzin z kraju). Z ciekawostek
sprzed 100 lat podam tu tylko kilka. Otóż na początku
XX wieku maksymalna prędkość dla automobili w Niemczech wynosiła 15 km/h. Autor zaznacza, że w tym
kraju nie można porozumieć się po polsku. Komentarz
pozostawiam czytelnikowi. Do najbardziej przyjaznych
krajów Orłowicz zaliczył Szwajcarię. Tanio (jak to dzisiaj
brzmi!), doskonałe bite drogi, napisy w czterech językach
(nie, po polsku nie ma napisów), łatwo porozumieć się
po francusku, niemiecku, angielsku czy włosku w tych
językach w hotelu czy restauracji, na kolei i w sklepie.
„Po Bośni wskazana podróż samochodem, rowerem
lub pieszo, dla poznania ludu miejscowego. I budowle
i obyczaje i typy wschodnie”.
Przypominam, przewodnik ukazał się niedługo
po zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda
Panorama Mostaru
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mostar#/media/File:Mostar_Old_
Town_Panorama_2007.jpg
jest Sienkiewiczem. (...)
Nareszcie spotykając co
krok fryzury à la Sienkiewicz, wiedząc, że młodzi
panowie jeden po drugim
zapuszczają Hiszpanki,
starają się mieć posągowe rysy i śniadą cerę,
postanowiłem poznać
jego samego (...) Z mego
kąta widzę, że sala prawie 15
Henryk Sienkiewicz
wyłącznie zapełniona jest
przez płeć piękną. Kilku mężczyzn, którzy tam byli do
robienia grzeczności damom albo pisania sprawozdań,
tak już w ciżbie kobiet potracili poczucie własnej indywidualności, że mówili: byłam, czytałam, wypiłyśmy we
dwie sześć butelek…”12
https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Sienkiewicz
O podróżowaniu
17
10_2015
październik
O podróżowaniu
31
budynków wnęki, skąd można pobrać gotówkę. I że
chusteczki do nosa nie muszą być prane po użyciu, bo
można kupić tekturowe pudełka zawierające jednorazowe
bibułkowe arkusiki.
Nie tylko mężczyźni
W XIX wieku i w I połowie XX również kobiety
ruszały w podróż, w towarzystwie mężczyzn lub samotnie,
mimo sprzeciwu pruderyjnego społeczeństwa, które np.
zakazywało płci pięknej noszenia spodni. Ruszały w świat,
by poczuć wolność i niezależność, jednak na drodze
spełnienia ich marzeń najczęściej stawała sytuacja ekonomiczna (wszak nie pracując zarobkowo, były skazane
na pomoc finansową męża bądź spadek). Lady Hester
Stanhope podróżowała po Bliskim Wschodzie, Margaret
Fountaine kolekcjonowała motyle podczas wypraw do
krajów Europejskich i obu Ameryk, Ida Pfeiffer opłynęła
świat (jej minerały kupiło m.in. British Muzeum), Mary
Kingsley przemierzyła Afrykę, a Daisy Bates badała
Aborygenów (te „czarne dzieci”, jak określali ich Brytyjczycy, nazwały mieszkającą w buszu Daisy „babcią”; była
dla nich kimś w rodzaju postaci pochodzącej z krainy
snu). Wszystkie pozostawiły
po sobie listy, wspomnienia,
a nawet obrazy (Marianne
North malowała tropikalne
kwiaty Ameryki Południowej, Australii, Afryki i Indii).
W dobie przed fotografią te
obrazy były nie tylko dziełami
sztuki, ale stanowiły naukową
dokumentację flory występującej na świecie.
Galeria jej obrazów
mieści się w Royal Botanic
Gardens w Kew. Kobiety-podróżniczki próbowały
publikować prace naukowe
i wygłaszać odczyty o swoich
odkryciach, przebijając się
przez szczelną ścianę niechęci
mężczyzn, dla których wów19
czas był zarezerwowany świat
http://prints.kew.org/art/469780/156-inflorescence-and-ripe-nuts-of-the-cocoanut-palm
18
w Sarajewie. Z kart przewodnika dowiadujemy się, że
w poznańskim ZOO w środy, soboty i niedziele po
południu i wieczorem odbywały się koncerty muzyki
wojskowej. Na ławkach w tymże ZOO można było zobaczyć Niemki „haftujące pantofle”. A „w restauracjach
budapeszteńskich kuchnia wszędzie węgierska (papryka
i smalec), na żądanie francuska, w kawiarniach wszędzie
wieczorem muzyka cygańska”. Za chwilę prawie cały ten
świat miał się zmienić, miały upaść monarchie, miały
zginąć miliony ludzi. Z moich podróży z końca XX wieku
mogę potwierdzić, że niektóre obserwacje dr. Orłowicza
są ciągle aktualne, jak np. te, że „koleje niemieckie są
szybkie i punktualne”. A na przedmieściach Budapesztu
w latach 70. jadłam chleb ze smalcem z krążkiem zielonej
papryki, popijając młodym winem. Łza się w oku kręci.
Ciekawa może być
lektura relacji cudzoziemców
z podróży po Polsce. Ja przeczytałam książkę pochodzącego z Australii podróżnika
i pisarza Michaela Morana
Kraj z księżyca. Podróże do
serca Polski, który na początku lat 90. ub. wieku przyjechał
do naszego kraju. Zachęcam
do lektury. Znajdziemy tu nie
tylko takie smakowite opisy:
„Włączniki światła działały
na odwrót i włączały się w pozycji, w której powinny były
się wyłączać, z kurków z gorącą wodą leciała zimna
i na odwrót, niektóre zamki w drzwiach zamykały się
w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara,
drzwi szaf same się otwierały, okna ni stąd, ni zowąd
wypadały z ram, papier toaletowy rwał się na strzępy
w połowie rolki.”. Autor obecnie mieszka w Warszawie
i ma swoją stronę internetową, na której można poczytać
nie tylko o naszych zabytkach, ale też o ważnych dla
naszej historii rocznicach.
Ja również dokonywałam cywilizacyjnych „odkryć” za granicą w latach 70., niczym przybysz ze świata, w którym białe niedźwiedzie chodzą po ulicy. Po
powrocie z Wiednia opowiadałam, że są w ścianach
10_2015
październik
O podróżowaniu
20
Nepal – widok na Himalaje
nauki. Niektóre z tych odważnych pań przypomina Wolf
Kielich w książce Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie
przez dzikie ostępy. Polkom żyjącym w XIX i na początku
XX wieku również nieobca była chęć opisywania swoich
podróży, chociaż w czasach zaborów najczęściej wyjeżdżały przymusowo na Wschód (jak Ewa Felińska, która
w latach 1839-1844 przebywała na zesłaniu na Syberii,
wydała po powrocie wspomnienia zawierające opis
ludów zamieszkujących gubernię Tobolską). Anna Neuman podróżowała z mężem, austriackim konsulem, po
Bałkanach, Egipcie (gdzie spotkała Sienkiewicza w 1891
roku), została członkiem korespondentem towarzystwa
geograficznego. Maria Czaplicka, która pracowała naukowo w Anglii, pojechała w 1914 roku dobrowolnie
na Syberię, by kierować ekspedycją, której inicjatorką
była i którą finansował Uniwersytet Oxfordzki. Swoje
32
wrażenia opisała w książce My Siberian Year. Wykładała
na Oksfordzie i na Uniwersytecie w Bristolu.15
Mnie urzekła historia paryżanki Alexandry David-Néel (1868-1969). Jej dewizą było „nie akceptować
porażki, bez względu na jej rodzaj i tego, komu ją zawdzięczam”16. Dopiero piąta próba doprowadziła ją do
stolicy duchowej Tybetu. Wcześniej podróżowała po
Indiach i „Krainie śniegu”, jak Tybetańczycy nazywają
swój kraj. By dotrzeć do Lhasy, musiała peregrynować
incognito. Ta ostatnia piesza wędrówka trwała 8 miesięcy.
Studiowała tybetologię w Collège de France, literaturę
15
Podaję za Mateusz Będkowski Pierwsze Polki na krańcach
świata, Wprost, 9.03.2015
16
Alexandra David-Néel Podróż do Lhasy, Wyd. Akademickie Dialog, Warszawa 2013. Oryginalny tytuł: Voyage d’une
Parisienne à Lhassa
10_2015
październik
O podróżowaniu
http://www.detecs.org/munpa.html
tybetańską, śpiew operowy (wykonała tytułową partię
w Manon Lescaut). Podczas drugiego pobytu w Indiach
w 1911 roku dowiedziała się o ucieczce XIII Dalajlamy
do Darjeeling, więc… używając listów polecających od
dostojników buddyjskich załatwiła dla siebie audiencję.
Jej wytrwałość zdumiała Dalajlamę tak, że odstąpił od
zwyczaju nieprzyjmowania kobiet. Zdawała sobie sprawę
z tego, że opowieści o Tybecie, które usłyszała wówczas,
mogą być częściowo podkolorowane, ale to właśnie wtedy
postanowiła udać się do tej krainy. Widok płaskowyżów
i szczytów w oddali, pokrytych śniegiem, które po raz
pierwszy ujrzała w poprzednim roku, kusił. Zaczęła gromadzić dzieła mistyków i lamów, rozmawiała z wykształconymi Tybetańczykami. Świat ich wewnętrznych doznań
pociągał ją jeszcze bardziej niż krajobrazy ostrych grani
i zalesionych zboczy. Do będącego pod zarządem Chin
Tybetu najłatwiej można było dostać się okrężną drogą
od strony chińskiej prowincji Sychuan, oczywiście po
uzyskaniu pozwolenia angielskiego konsula (Brytyjczycy
sprawowali wówczas protektorat nad Tybetem). Jednak
Lhasa, cel podróży Alexandry, była częścią zakazanego
dla cudzoziemców terytorium. W przebraniu żebraczki
buddyjskiej, mając młodego mnicha 21
za towarzysza, ze starannie ukrytymi
pieniędzmi, które dopiero po dotarciu
do Lhasy mogła przeznaczyć m.in.
na zakup fotografii (w razie rewizji
przez licznych strażników urzędujących przy szlakach posiadanie aparatu fotograficznego
zdekonspirowałoby ją). Wiedziała, że czeka ich długa
droga, wiedziała też, że dodatkowi tragarze będą zwracać
uwagę napotkanych wieśniaków, co mogłoby skutkować przymusowym zawróceniem z drogi. Ekwipunek
tych dwojga składał się z namiotu z cienkiej bawełny,
palików, sznurów, płachty skóry do podzelowania sandałów, płótna – materaca i siekierki. Ponadto zabrali
produkty żywnościowe: mąkę, masło, herbatę, trochę
suszonego mięsa. Wędrowali nocą w poszukiwaniu
szlaków pielgrzymów, pochodzących z różnych stron
Tybetu, a więc reprezentujących różne kształty twarzy
i kolor skóry, w grupę których Alexandra mogłaby się
wmieszać, by przekroczyć przełęcz Dokar, za którą był
zakazany teren. Przed dłuższą wspinaczką łykali… po
33
granulce strychniny, która miała pobudzać ich do wysiłku.
Czerwony pas na głowie zamiast kapelusza sugerował,
że Alexandra jest wdową po lamie-czarowniku. Długie
włosy z sierści jaków przedłużyły jej własne (tak czynią
Tybetanki), po ufarbowaniu lakiem miała „prawdziwe”
tybetańskie czarnogranatowe warkoczyki. Twarz pudrowała proszkiem z utartego zwęglonego drewna i…
kakao. Jej towarzysz, Jongden, był lamą, nie musiał się
za nikogo przebierać, by pielgrzymować z „matką”. Po
ośmiu miesiącach przygód, niebezpieczeństw, opresji,
z których wychodziła a to odprawiając modły, a to
wróżąc (przydała się znajomość języka!), noclegów
pod gołym niebem lub w bydlęcych szopach, uciekając
przed rozbójnikami, Alexandra dotarła do celu. A oto
jak kończy swoją opowieść: „Z miejsca, w którym siedziałam, obserwowałam z pewnej wysokości korowód,
wielobarwną ciżbę uroczyście ubranych Tybetańczyków,
a za nimi Lhasę rozciągniętą na rozległym płaskowyżu.
Złociste dachy świątyń rzucały krótkie błyski, jakby
w odpowiedzi na blask bijący z krwistoczerwonego
kapelusza, który gdzieś wysoko na tle lazurowego nieba
wieńczy pałac lamy-króla. Cudowne słońce środkowej
Azji rozświetlało ten pejzaż, nasycało kolory, opromieniając białawe góry na horyzoncie. Wszystko wibrowało,
tańczyło, przeniknięte tym niepojętym światłem, jakby
gotowe zapłonąć…” Był rok 1924. Alexandra miała
wówczas 56 lat. Po dwóch miesiącach pobytu w Lhasie
przeznaczonego na zwiedzanie budowli, obserwowanie
ceremonii i obrzędów, a także uczestnictwo w niektórych, mogła powiedzieć: „Lha gjalo! Bogowie zatriumfowali!” Później, po powrocie do Francji adoptowała
Jongdena, pisała o podróżach i o buddyzmie, jeździła
do Azji. W ostatnią podróż wybrała się w wieku 78
lat. Dożyła setki! Smaczku opowieści o Alexandrze
dodaje okoliczność, że fundusze na swoje podróże
zdobywała publikując prace w prasie, a także od…
męża, który z niepojętą wyrozumiałością posyłał jej
pieniądze, mimo że wyjechała w niespełna tydzień po
ślubie. Alexandra zaimponowała mi swoją historią (też
kocham góry). Mimo że do Lhasy od lat 80. ub. wieku
można dotrzeć nawet koleją, nigdy tam nie pojechałam.
Nigdy nie odważyłabym się na podobnie ryzykowną
pieszą wędrówkę w tak wysokich górach.
10_2015
październik
O podróżowaniu
22
23
Dom w Herkulanum
Miejsca ulotne
Wiele miejsc opisanych przez odkrywców, podróżników, z których tylko kilku wymieniłam, można
zobaczyć dziś. Część zwyczajów przez nich opisanych
dotrwało do naszych czasów. Autor wspomnianej na
początku książki Poza mapą wymienia nieoczywiste
atrakcje, podając również ich współrzędne geograficzne,
które przy odrobinie szczęścia można zobaczyć w różnych miejscach świata. Powstające i znikające wyspy (nie,
nie chodzi o Atlantydę), podziemne miasta Kapadocji
czy miasto umarłych w Kairze bądź w Manili. Chyba
najdziwniejszym miejscem, trudno dostępnym dla
osób postronnych, jest magazyn wolnocłowy Geneve
Freeport. Betonowy blok kryje skarby: dzieła sztuki,
beczki z winem, samochody, cygara, sztabki złota. I co
ciekawe, zgromadzone tam przedmioty zmieniając
właścicieli nie opuszczają ścian budynku. No, chyba że
są wypożyczane, by stać się czasowymi eksponatami na
34
Świątynia w Katmandu, z której zostały tylko schody
wystawie. Na miejsca ulotne, takie jak np. ślady dawnych
mieszkańców, często nie zwracamy uwagi, dopóki nie
wskaże nam ich na przykład przewodnik (czasem wybieram się na takie wycieczki po Warszawie). Na naszych
oczach powstają murale, które zastępują wcześniejsze
reklamowe informacje o produktach czy firmach, by
po czasie zmienić się w inne malowidła lub zniknąć
ze ściany budynku. Spieszmy się poznać to, co nawet
w naszym otoczeniu może bezpowrotnie zniknąć, jak
np. rezerwat przyrody w Wesołej k. Warszawy (żurawie,
bociany czarne, żmije zygzakowate) czy rezerwat Kępa
Wieloryb koło Mostu Siekierkowskiego (gdzie można
spotkać bobry). Zdarza się, że przez przypadek człowiek
odkrywa miejsca, które zniknęły po kataklizmach (fot.
22). Na naszych oczach (prawie) po trzęsieniu ziemi
zniknęły bezcenne zabytki w Nepalu, o czym relacjonowały media. Zdążyłam zobaczyć świątynie w Patanie
i Katmandu (fot. 23) oraz Bhaktapurze. Niehinduiści
10_2015
październik
O podróżowaniu
24
mogli przedtem oglądać je tylko z zewnątrz. Nie dowiemy się, co kryły ich wnętrza, nie zobaczymy już żadnych
zdjęć. Cały ten świat uleciał, chyba bezpowrotnie. Tak
jak nasze dzieciństwo, do którego podróżujemy myślami,
a zdjęcia z rodzinnego albumu pomagają przywołać
tamten ulotny świat.
Co mnie wygania z domu
„Wiemy wszyscy z książek, że i Koloseum, i Forum Romanum, i ateński Partenon, i Sfinks, i piramidy
istnieją, ale mimo tego są one dla nas tylko teorią, tylko
idealnym pojęciem – i dopiero gdy staniemy przed
nimi, gdy obejmiemy je oczyma i rękoma, stają się one
dla nas czymś obiektywnym i rzeczywistym. To samo
można powiedzieć o zamorskich krajach. Pisałem już
o tym w swoim czasie, że właśnie ta zmiana idei na rzeczywistość, to stwierdzenie książkowych teorii stanowi
główny urok podróży i zwiedzania.”17
Podzielam zdanie pisarza. Dla mnie również urok
zwiedzania polega na ujrzeniu z bliska opisywanych
w przewodnikach miejsc, doświadczeniu gry światła,
zapachów, które je otaczają, dźwięków, które dobiegają.
17
H. Sienkiewicz Listy z Afryki
35
Wzruszenie związane z doświadczeniem historycznych
miejsc trudno z czymś porównać.
Moje podróże po mapie świata rozpoczęły się po
lekturach przygód Tomka Wilmowskiego, Winnetou
(budowałam szałasy), opisów przerażająco mroźnych
wiecznych lodów autorstwa małżeństwa Centkiewiczów,
po programach telewizyjnych Elżbiety Dzikowskiej
i Tony’ego Halika, filmach (np. Pożegnanie z Afryką).
A może wcześniej, gdy przeczytałam, że Koziołek Matołek „śmignął tęczą przez pół świata, wykopyrtnął się
w dolinach, spojrzał wkoło i zrozumiał, że się nagle
znalazł w Chinach” (cytuję z pamięci). Pojechałam do
Chin długo, długo po tej lekturze.
Zawsze lubiłam jeździć pociągiem. Umiałam
czytać rozkład jazdy (co nawet wykorzystałam, pisząc
pracę magisterską z turystyki). Jazda pociągiem, zwłaszcza nocą, co już rzadko praktykuję, sprzyja spotkaniom.
Obudzisz się nagle, spojrzysz w okno, a tam niewyraźna postać, osoba dawno niewidziana, dziwne światła,
kształty. A podróż statkiem? W nocy z głębin wychodzą
mieszkańcy podwodnych krain, tańczą, przeciągają się,
wabią. Lot samolotem takich atrakcji nie dostarcza.
Dlaczego czuję potrzebę udania się w podróż?
Urodziłam się pod znakiem Bliźniąt, Kastora i Polluksa,
10_2015
październik
O podróżowaniu
którzy mają pomagać żeglarzom
w potrzebie. Chyba
mogę zatem zaśpiewać I was born under
wandering star. Jeśli
jest tak, że w dniu
naszych narodzin
powstaje gwiazda,
która gaśnie, gdy
odchodzimy, i dopiero wtedy jest
nam dane zobaczyć
jej światło, to chciałabym do tego czasu
podróżować. Gdy
zamykam powieki,
widzę grań Tatr ze
Świnicy, pałace i chatynki na Wschodzie i Zachodzie,
drogę nad Adriatykiem, Capri, Chiński Mur, cerkiew
Św. Mikołaja w Sofii. Kamyki, ozdobne talerze (fot. 24),
zasuszony kwiat, płyty z muzyką, książki kucharskie,
obrazki, wreszcie zdjęcia przypominają mi o miejscach,
gdzie byłam. Jest jeszcze parę krajów, które chciałabym
zobaczyć. Może uda mi się dotrzeć do rośliny (fot. 25),
którą namalował nieznany artysta z Nepalu?
Mark Twain powiedział: Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego czego nie zrobiłeś, niż tego co
zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap
w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.
A więc ściskam w ręku kamyk zielony i… w drogę. Jeszcze nie chcę spoczywać na kanapie, jeszcze nie
jestem leniwym kotem.
PS Na początku września, już po napisaniu mojego
eseju O podróżowaniu, w Krakowie otwarto wystawę starodruków i map „Pątnik, podróżnik, turysta.
Poznawanie świata” z bogatej kolekcji Muzeum im.
Emeryka Hutten-Czapskiego. Książki – przewodniki
umożliwiały pielgrzymom dotarcie do miejsc kultu
Maryjnego (np. w Częstochowie, Kodniu, Świętej Lipce),
ale też do miejsc świętych dla wyznawców Allaha (możemy zobaczyć staloryt
z przedstawieniem świątyni w Mekce).
Na wystawie możemy obejrzeć stronę
tytułową tłumaczenia na jęz. polski opisu
pielgrzymki Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła, zwanego Sierotką do Ziemi Świętej
(z 1611 r.) oraz pierwsze wydanie relacji
z podróży Maurycego Bieniowskiego
(z 1797r.). Ryciny w wystawionych starodrukach (niestety, wszystkie są za
szybą) opisują współcześnie znane kraje
świata, zawierają przedstawienia flory
i fauny, atrakcji geograficznych (np. wodospad Niagara), zjawisk takich jak np.
wybuchy Wezuwiusza sprzed 1797 roku.
Nie pominięto opisów strojów tubylców. Reprodukcja
przedstawia ubiory Samojedów zamieszkujących północno-zachodnią Syberię (z pracy Petera Simona Pallasa
wyd. w 1793/1794 r.). Ekspozycji dopełnia prezentacja
map i planów miast (np. Jerozolimy, Neapolu czy Paryża).
25
36
Tekst i zdjęcia Jagoda Czurak
ekonomistka z rodziny lekarskiej
Sierpień 2015 r.
Jagoda Czurak
10_2015
październik
Po dyżurze
George Mallory pytany, dlaczego właściwie podejmuje trud wspinaczki
na Everest, odpowiedział: „Bo jest”. Chodzimy w góry, bo są.
Dlaczego właśnie góry?
Justyna Kostempska
Lipiec 1995. Skończyłam pierwszą klasę ogólniaka, z pożyczonym plecakiem i pożyczonym śpiworem, z mieszanką obaw i nadziei w sercu jadę po raz pierwszy – trochę
przypadkiem – na prawdziwy obóz wędrowny w Bieszczady. Nie wiedziałam wtedy,
dlaczego towarzyszyło mi poczucie, że oto dzieje się w moim życiu coś niezwykle
ważnego, ale intuicja mnie nie omyliła – kilkanaście letnich dni wśród połonin skrzyżowało moje ścieżki z ludźmi, którzy stali się na zawsze obecni w moim życiu i odcisnęli niezatarte piętno na moich dalszych losach.
W
tedy czułam tylko, że odnalazłam swoje miejsce
– paczkę przyjaciół, hobby, które z czasem stało
się pasją. Żyłam oczekiwaniem na kolejne górskie rajdy,
wycieczki, obozy wakacyjne w coraz bardziej zgranej
gromadzie. Pod czujnym okiem ulubionego przewodnika
37
nabieraliśmy doświadczenia, by pewnego dnia, uzyskawszy (nie bez trudu) zgodę rodziców, wyruszyć na własną
rękę ku górskim szlakom. Planowanie, organizowanie,
wymyślanie coraz to innej włóczęgi stało się naszym
ulubionym sposobem na zagospodarowanie wolnego
10_2015
październik
Po dyżurze
czasu. Ale uprawnienia wychowawcy kolonijnego czy
organizatora turystyki PTTK przestały mi wystarczać,
tęskniłam za czymś więcej…
Zaczytywałam się górską prasą i literaturą, od czasu do czasu próbowałam swoich sił w pisaniu, a w schroniskach i przy ogniskach, na polanach i w chatkach
poznawałam kolejnych ludzi gór – łazików amatorów,
artystów fotografujących zawsze zaskakującą górską
przyrodę, wspinaczy i speleologów, a przede wszystkim
opowiadających ze swadą, zrośniętych sercem z górami
osobników w czerwonych polarach z blachami przewodnickimi na piersi. Zaczynało kiełkować we mnie
marzenie, które wydawało się zupełnie nierealne…
A jednak!
Lato 2001.
Przede mną trzeci, najlżejszy rok studiów medycznych. Teraz albo nigdy! Drżącą z przejęcia ręką pisałam
e-mail do kierownika kursu przewodników beskidzkich,
by poznać zasady uczestnictwa w takim przedsięwzięciu.
I znów nie przeczuwałam, że kierownik ów (notabene
dermatolog) stanie się kimś stale obecnym, ważnym
dla mnie, podobnie jak kilku innych instruktorów,
przewodników, egzaminatorów z koła przewodnickiego.
W ciągu trzynastomiesięcznego kursu poznałam
góry zupełnie inaczej, niż dotychczas – to już nie był lekki,
38
młodzieżowy obóz, wesoły rajd. To kilkunasto-, a czasem
24-godzinne wędrówki o każdej porze roku, to palące
słońce na południowych zboczach Babiej Góry i przemoczone stopy w zimowych zaspach Beskidu Niskiego,
to marsze na orientację i ogrom interdyscyplinarnej
wiedzy, którą trzeba było przyswoić między jednym
a drugim zaliczeniem z farmakologii czy mikrobiologii,
by zdać 26 niełatwych kursowych egzaminów. Ale to
również kilometry górskich ścieżek z dala od utartych
szlaków, to panoramki, które nie miały już dla nas sekretów, to piosenki pachnące wiatrem, zapisane w sercu
na zawsze, to widoki, które pozostały pod powiekami,
to przyjaźnie, które owocują w kolejnym pokoleniu…
Niepodobna opowiedzieć wszystkich przygód, które
stały się udziałem kursowej kompanii!
Uwieńczeniem całorocznych wysiłków był owiany
legendami egzamin praktyczny, na którym kilkuosobowe grono przystępujących doń śmiałków prowadziło
szanowną komisję do wyznaczonego celu. Bez mapy,
kompasu, szlaku – tu liczyła się orientacja w terenie.
Komisja zadawała pytania z wszelkich dziedzin przewodnictwa, a kandydat do blachy musiał odpowiadając
jednocześnie pilnować jedynie słusznej drogi i metodycznie prowadzić, nie pomijając atrakcji, o których można
grupie opowiedzieć. Pomyślne zaliczenie dwudniowego
egzaminu świętowało się hucznie, ale od szczęśliwego
10_2015
październik
Po dyżurze
finału dzielił nas jeszcze jeden krok – egzamin państwowy.
Tutaj test pisemny poprzedzał wycieczkę autokarową,
którą mieliśmy za zadanie prowadzić kolejno pod okiem
nieznanej nam wcześniej komisji po nieznanej nam
wcześniej trasie.
Ufff… Przebrnięcie przez to sito wymagało nie
tylko wiedzy, ale i oceanu zimnej krwi.
I oto – marzenie się spełniło!
Zimą 2003 roku zostałam zgodnie z uroczystym
rytuałem blachowana nocą przy najbardziej niezapomnianym ze wszystkich ognisk.
Mogłam teraz prowadzić rajdy, obozy i wycieczki,
szkolić i egzaminować kolejnych kursantów, zarażać ludzi
tą miłością, która – jak sobie zaczynałam uświadamiać
– od lat mnie kształtowała. W górach nie ma miejsca na
ukradkowe spojrzenia, fałsz, nieszczerość. Nie ma miejsca
na zgiełk i pośpiech świata. Nie ma miejsca na ohydny
39
materializm. Wysiłek, pokonywanie własnych granic,
za którymi istnieje już tylko nieograniczona wolność,
bliskie, najpełniejsze obcowanie z naturą – wszystko
to sprawia, że człowiek nabiera dystansu do siebie, do
codzienności, do swoich potrzeb, do własnej małości.
Człowiek bezustannie poszukujący szczęścia i spełnienia
znajduje je nagle, ku własnemu zdumieniu, w rzeczach
najprostszych – w żywicznym zapachu lasu, wilgotnej
trawie pod stopami, kubku aromatycznej herbaty przy
wieczornym ognisku. Znajduje siebie, Boga i wolność
w widoku słońca, które wydaje się tylko dla niego jednego
o świcie wyłaniać uroczyście zza falującego górskiego
grzbietu, by zmienić odcień szmaragdowobłękitnego
nieba na całą gamę ciepłych oranży i wyssać mgły z dolin.
Betonowa szarość miast jazgoczących tysiącami silników
wydaje się tak odległa, że aż nierzeczywista… Powrót
do niej wydaje się zniewoleniem. Całe szczęście, że za
5 dni znów weekend!
10_2015
październik
Po dyżurze
Doświadczenia z kursu przewodnickiego, przebywanie w środowisku ludzi tak głodnych świata i podróży nadały kierunek nie tylko mojej młodości, ale
także mojemu macierzyństwu, gdy niemal 9 lat temu
narodziła się druga moja pasja, największa.
Mój syn.
Patrzyłam na maleńką, ukochaną niemowlęcą
twarzyczkę i… zastanawiałam się, czy poczuje góry tak
jak ja? Czy będzie chciał towarzyszyć mi w wędrówkach,
gdy podrośnie? A jeśli nie…?
Niespełna 5-tygodniowy bobas pierwszy raz
wyruszył ze mną na szlak. Był znakomitym towarzyszem każdej podróży, a mnie rozpierała nieporównywalna z niczym radość, kiedy mogłam uczyć go świata.
19-miesięczny smyk zapragnął zrezygnować z nosidełka
i pokonać trasę do schroniska na własnych nóżkach
– nic już teraz w wędrówce nie może go zatrzymać.
A ja dzięki niemu odkrywam mój ukochany świat na
nowo, znów inaczej, z perspektywy dziecka, które w tak
40
entuzjastyczny sposób chłonie wszystko, co je otacza,
odkrywam każdy drobiazg przez pryzmat jego oczu
wciąż błyszczących ciekawością…
9-letni turysta już sam chętnie planuje wycieczki, zdobywa laury na turniejach turystyczno-krajoznawczych, ma ogromną wiedzę i przyrodnicze
zainteresowania. Ale nade wszystko rozkwita w nim
ta szczególna wrażliwość, która cechuje ludzi gór. Ta,
która pochyla się nad niezłomnością maleńkiej roślinki
walczącej o przetrwanie surową górską wiosną, ta, która
nie poważyłaby się na zakłócanie hałasem misterium
ptasiej rozmowy nad naszymi głowami, ta, która nie
przejdzie obojętnie obok żadnej potrzeby – i żadnego
uśmiechu na szlaku. To właśnie ta szczególna struna
w sercu łączy ludzi, którzy pozdrawiają się na kamienistej drodze, spotykają się jakąś nocą rozgwieżdżoną
przy jednym z setek ognisk lśniących w aksamitnej
ciemności, by rankiem rozejść się w poszukiwaniu
tych ścieżek, które wciąż czekają na nasze kroki. Być
wśród takich ludzi to dar.
10_2015
październik
Po dyżurze
A jak do nich dołączyć?
Miłości do gór podobno nie da się nauczyć, góry
trzeba mieć w sercu. A jednak niewielu z nas wyssało tę
miłość z mlekiem matki, doświadczenie uczy, że każdy
moment życia jest dobry, by porzucić nużącą weekendową rutynę krzątaniny między grillem a telewizorem
i poczuć smak wolności. Nie trzeba wcale mieć kondycji
mistrza sportowego wieloboju. Wiele szlaków jest dostępnych dla osób o bardzo przeciętnej kondycji. Grunt
to mieć solidne podstawy – czyli obuwie prawdziwie
turystyczne (stabilny staw skokowy, dobra przyczepność podeszwy do podłoża) i wygodne, grube skarpety.
Równie istotne są wolne ręce i symetryczne obciążenie
– zatem dobytek w dobrze dopasowanym plecaku, torbom
i reklamówkom mówimy stanowcze „nie”! Niezależnie
od pory roku przyda się ciepłe okrycie (polar) i lekka
kurtka przeciwdeszczowa – górska aura jest wyjątkowo
kapryśna, a sprawdzalność prognoz pogody dla terenów
górskich pozostawia wiele do życzenia. Nakrycie głowy
41
i rękawiczki – choć latem brzmią niedorzecznie – w górach przydają się zdumiewająco często. Mimo że na szlak
najlepiej wyruszać wczesnym rankiem, latarka – najlepiej
czołówka – powinna znaleźć się w plecaku niezależnie
od tego, jak długą wycieczkę planujemy. Życie lubi modyfikować plany, a skrót to – jak wiadomo – „droga inna
niż planowana, niekoniecznie krótsza”.  Mapa – nie
ta samochodowa – jest najlepszą przyjaciółką turysty.
Prowiant, woda mineralna, podstawowa apteczka – o tym
10_2015
październik
Po dyżurze
braci lekarskiej z pewnością przypominać się nie godzi!
Bywa niestety, że przydaje się telefon z numerem GOPR-u
(601 100 300). Piwo zostawiamy w domu.  Warto zostawić w domu także samochód – dobrze zaplanowana
wycieczka kończy się często w zgoła innym miejscu niż
punkt startowy, a konieczność wracania po pojazd staje
się uciążliwa. Przyroda także podziękuje nam za skorzystanie z publicznej komunikacji. Niektóre wycieczki
mają swoją specyfikę – w wypadku wędrówki zimowej
należy koniecznie śledzić komunikaty lawinowe GOPR
– zalecenie to wcale nie dotyczy wyłącznie Tatr! Beskidy
czy Sudety zimą ujawniają bezlitośnie potęgę górskiego
żywiołu. W wypadku wędrówki wielodniowej najlepiej
nocować w schroniskach, chatkach studenckich, bazach
namiotowych – miejsca takie są nie tylko tańsze niż
kwatery prywatne czy pensjonaty, ale przede wszystkim
zlokalizowane na szlaku, no i przepełnione tą niezwykłą
atmosferą, bez której doświadczanie gór nie jest pełne. W sezonie warto oczywiście rezerwować miejsca
z wyprzedzeniem, pole dla spontaniczności pozostawia
wędrówka z własnym namiotem (w obszarach chronionych biwakowanie poza miejscami wyznaczonymi
jest zabronione!) lub… nocleg pod chmurką: najtańszy
42
i najbardziej niezapomniany, daje posmak przygody tak
uwielbianej przez dzieci. A może czas, by każdy z nas
uwolnił swoje wewnętrzne dziecko?
Do zobaczenia na szlaku 
Tekst i zdjęcia
Justyna Kostempska
lekarz w trakcie specjalizacji z medycyny rodzinnej
10_2015
październik
O opowiadaniu
Opowiedz mi swoją historię,
Choć może żałujesz tych lat,
Choć nie chcesz lub nawet nie umiesz
Do własnych przyznawać się strat…
Opowiedz mi swoją historię,
Nim kiedyś zabraknie ci słów.1
Ocalić od
zapomnienia
Jagoda Czurak
W filmie Jak rozpętałem drugą wojnę
światową jest scena, w której szeregowy
Franek Dolas opowiada współpasażerom pociągu, Czarnogórcom, o pierwszym dniu wojny. Mimo że żaden ze
słuchaczy nie mówi po polsku, wszyscy
„słyszą” świst bomb, odgłos pikującego
samolotu i strzały z karabinu (ach, te
onomatopeje!). Zafascynowani opowieścią podróżnicy wynoszą Dolasa
z przedziału na stacji w Belgradzie, zanoszą go do polskiej ambasady, zostawiają w podzięce dla „wielkiego bohatera” różne produkty żywnościowe, po
drodze demolując budynek ambasady
niemieckiej. Oto sztuka opowieści!
S
zeherezada, która przeczytała wiele ksiąg o dziejach wcześniejszych pokoleń, przekazywała królowi
Szachrijarowi historie o jego poprzednikach, dżinach,
dziwach przyrody i zdarzeniach w taki sposób, że ocaliła swoje życie, które miało się zakończyć po pierwszej
nocy spędzonej z królem. Znane w przekładzie Baśnie
z 1000 i jednej nocy są kompilacją opowieści indyjskich,
1
Marek Głogowski, Janusz Kondratowicz – słowa piosenki
śpiewanej przez Katarzynę Sobczyk
43
Ilustracja z baśni arabskiej anonimowego autora (ze zbiorów autorki)
perskich, arabskich i egipskich. Zanim zostały spisane,
przekazywano je, modyfikując bądź uzupełniając o szczegóły znane słuchaczom tak, by były bardziej zrozumiałe.
Każdy naród miał takich opowiadaczy. Sztuka
przekazywania historii o dziejach grupy, plemienia,
która rozwinęła się wśród ludów niepiśmiennych, to
kopalnia wiedzy o społeczeństwach, zawarta w baśniach
i legendach. Tradycja ustnych przekazów umożliwiała
podtrzymywanie więzi, wskazywała na pochodzenie
10_2015
październik
plemion, przekazywała informacje o świecie i o tym, jak
żyć. W Afryce zachodniej istnieje do dziś kasta griotów –
opowiadaczy, których spotkać można np. w Marrakeszu
na placu Dżemaa el Fna. Michał Malinowski, założyciel
konstancińskiego Muzeum Opowiadaczy Historii, które
działa od 2002 roku, cytuje znamienne zdanie afrykańskiego myśliciela Amadou Hampate Ba: „Gdy umiera
starzec, to tak jakby płonęła biblioteka”. Opowieściom
przekazywanym ustnie zawdzięczamy np. najstarsze
partie Starego Testamentu z ok. X w. p.n.e., które wielu
autorów zmieniało, zanim zostały spisane, gdy w Judei
rozwinęło się pismo, tj. 750-680 r. p.n.e.2
Techniki opowieści były różne. Często towarzyszył im śpiew, jak u griotów, ale też u aojdów w starożytnej Grecji. Ci ostatni byli wędrownymi lub nadwornymi śpiewakami, opiewającymi czyny bogów, herosów
i bohaterów. Melorecytacja była metodą opowiadaczy
biblijnych dziejów z czasów Chrystusa. Jak napisał Roman Brandstaetter: „Opowiadacze izraelscy wiedzieli,
że nawet najtrudniejsze teksty wygłaszane z zaśpiewem
i poddane zabiegowi płynnego i eufonicznego frazowania
szybciej przenikają do ucha i duszy słuchacza, niż mowa
mówiona”3 . W Indiach żyli wędrowni opowiadacze
legend, tekstów świętych ksiąg i hymnów religijnych,
którzy wspomagali przekaz ustny tańcem lub śpiewem
(styl kathak). W Chinach w połowie I tysiąclecia n.e.
przekazy o zjawach, duchach, upiorach powracających
z zaświatów, ale też opowieści o dolach i niedolach
życia i miłości w wykonaniu jarmarcznych narratorów
funkcjonowały nawet po wynalezieniu
druku. Opowiadacze korzystali z pomocy
naukowych, jakbyśmy dziś powiedzieli,
czyli zapisanych dawnych historii, urozmaicanych tak, by słuchacz je zrozumiał, nie
nudził się i był na tyle zaintrygowany, by
przyjść na następny występ, zapłaciwszy za
możliwość wysłuchania ciekawej historii.4
Wspólną cechą większości typów
przekazów ustnych w różnych kulturach
jest to, że opowiadacz stojący lub siedzący
na podeście lub przy ognisku był otoczony kręgiem słuchaczy. Kto wie, może
kamienne kręgi Gotów w Węsiorach
również służyły takim zgromadzeniom?
Animatorzy kultury, również w Polsce,
od kilku lat przywracają ten zapomniany sposób przekazywania historii. Na
przykład posiady góralskie, które tradycyjnie odbywały
się w domach gazdów na Podhalu, są dostępne słuchaczom „z ulicy”.
Poza Muzeum Opowiadaczy Historii działają
grupy artystyczne, które zachęcają do dzielenia się nie
tylko swoimi przeżyciami, ale również autorskimi historiami. Są organizowane festiwale opowiadaczy, konkursy.
W muzeum POLIN można wypożyczyć „żywą książkę”
– osobę, która dzieli się swoją historią i odpowiada na
pytania. Również w telewizji celebryci i zwykli ludzie
mogą informować o swoich przeżyciach, jeśli są dość
otwarci by bez zahamowań mówić nawet o intymnych
sprawach. Według mnie wszystkie te formy służą autoprezentacji.
Autorskie przedsięwzięcie „Krąg opowiadaczy”
Moniki Grochowskiej ma na celu zetknięcie osób, które
chcą coś opowiedzieć z tymi, które potrafią słuchać.
Formuła spotkań jest taka, że nie zadajemy pytań, nie
komentujemy wypowiedzi, co przyznam czasem jest
trudne, nie ma żadnego narzuconego tematu. Nie jest to
rodzaj Hyde Parku, tylko spotkanie przy symbolicznym
ognisku, taki sit down kojarzący się z monodramem.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Biblia
„Krąg biblijny”
4
http://www.bushido24.pl/2010/01
2
3
44
10_2015
październik
http://www.chatazbojnicka.zakopane.biz/
images/parzenica2.png
O opowiadaniu
O opowiadaniu
Postanowiłam pójść na pierwsze spotkanie. Nie po to,
by przedstawić moją historię. Bo czyż mam opowieść,
którą mogłabym podzielić się z obcymi ludźmi? Nie
byłam internowana, urodziłam się na szczęście po wojnie,
a traumatycznych wspomnień z czasów okupacji nie
przekazała mi babcia, która zmarła, zanim ja zaczęłam
mówić. To musiałaby być historia, przy której nikt nie
uśnie. Nie mogę wspomóc opowieści muzyką ani np.
fotografiami, więc relacja z podróży również odpada.
No, chyba żebym wykorzystała metody audiodeskrypcji
dla zilustrowania np. widoków. Nie, nie wiem o czym
mogłabym opowiedzieć. Ale ciekawiło mnie, z czym
przyjdą inni uczestnicy i jakie mogą być ich oczekiwania. Postawiłam na wspomnienia z czasów wojny (jak
się okazało to był strzał w dziesiątkę). A może tematem
będzie niewdzięczna rodzina? Ciężkie życie samotnej
staruszki? Opowieść o banalnym życiu, o którym nikt
by się nie dowiedział, gdyby nie to spotkanie? A może
tematem będzie ciekawa książka, którą ktoś ostatnio
przeczytał? W jakim wieku będą opowiadacze? „Korporantów” się nie spodziewałam, oni mają portale
społecznościowe. Czy takie spotkania nie staną się
seansem terapeutycznym, spowiedzią, odmianą programu Haliny Miroszowej i Aleksandra Małachowskiego
Telewizja nocą? A może formą zakamuflowanej randki
w ciemno, bardziej anonimową co do intencji niż wieczorek zapoznawczy w sanatorium lub klubie seniora?
No i co się stanie, jeśli żaden z uczestników kręgu nie
odważy się mówić? Milczenie jest złotem, jak mówi
mądrość ludowa, ale milczenie zbiorowe, tu i teraz?
Happening? Zastanawiałam się, ile osób zdecyduje się
na powierzenie obcym opowieści bez fleszy czy kamer.
Pytań miałam wiele.
Na szczęście jeden z gości, jeszcze zanim prowadząca spotkanie powitała przybyłych, zaczął snuć
opowieść-wspomnienie, oczywiście z czasów wojny.
Pan, nazwijmy go M., ściszał głos, robił pauzy, ocierał
łzę, a my widzieliśmy głęboki nasyp, ściernisko i kartoflisko, bunkier zajęty przez Niemców, snop światła
z reflektora lotniczego, który odsłaniał kolejne części
przestrzeni aż po las, szczekające psy. Najcenniejsze
w tej opowieści było to, że pan M. nie wybrał ze swojej ogromnej kolekcji wspomnień akcji partyzanckiej
45
zakończonej zwycięstwem, ale akcję, od której wykonania
odstąpiono, gdy dowództwo uświadomiło grupie, że
nie poczyniono wcześniej należytych przygotowań, by
atak na bunkier wroga zakończył się sukcesem. W mojej pamięci pozostanie opis tego, co się odczuwa, gdy
z chwilą uruchomienia zapłonu wybucha np. ładunek
podłożony na torach. W scenach z filmów wojennych
operator koncentruje się na płomieniach. Tymczasem,
o czym zapewnił nas uczestnik akcji dywersyjnych, najpierw czuje się głuche tąpnięcie ziemi, potem podmuch
wiatru kładzie trawę i krzewy, a dopiero później słyszy
się zgrzyt niszczonego żelastwa i dostrzega ogień. No
i zmuszający do refleksji element tej partyzanckiej prozy
życia, bardzo dramatyczny: czasem wykonywano wyroki śmierci na zdrajcach. Nie orzekano dożywocia czy
pobytu w odosobnieniu. To musiało być trudne zadanie
dla nastolatków, których samo posiadanie broni czyniło
odważnymi. Postanowiłam, że pójdę na następne spotkanie. Może znów pojawi się pan M.? Może dowiem
się, jak wyglądało codzienne życie partyzantów? Mój
tata nie zdążył mi o tym opowiedzieć.
Pan M. czuje potrzebę opowiadania o swoich
przeżyciach, bo, jak powiedział, w jego głowie ciągle
tkwią nazwiska, pseudonimy, wspomnienia o kolegach
z lasu i obozu pracy przymusowej. Bywa zapraszany
przez szkoły i muzea. Chciałby mówić o swoim życiu,
by jego historia nie uległa zapomnieniu. To jest też
nasza historia.
„Oto żywoty przodków stają się pouczeniem
dla potomnych, ażeby człowiek, poznawszy przypadki,
które stały się udziałem innych, wziął je pod rozwagę,
ażeby zgłębiwszy dzieje wcześniejszych pokoleń i to, co
je spotkało, trzymał się w ryzach. Chwała Temu, który
sprawił, że dzieje przodków są dla późniejszych pokoleń
przykładem!”5
Ciekawi mnie, co pomysłodawczyni spotkań
w kręgu zrobi z usłyszanymi opowieściami…
Tekst i zdjęcia
Jagoda Czurak
Wrzesień 2015 r.
5
Księga tysiąca i jednej nocy, tłum zbiorowe, wyd. PIW, Warszawa 1977.
10_2015
październik
Koty malowane
Informacja dla autorów
materiałów prasowych
zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy”
1. Sprawy ogólne
1.1. Autorami materiałów prasowych zamieszczanych
w „Gazecie dla Lekarzy” są lekarze i członkowie ich
rodzin.
1.7. Publikacja artykułu następuje po zaakceptowaniu
przez autora wszystkich dokonanych przez redakcję
zmian.
1.1. Członkowie redakcji i autorzy pracują jako wolontariusze. Nie są wypłacane wynagrodzenia członkom
redakcji ani honoraria autorom materiałów prasowych. 1.8. Materiał prasowy może być opublikowany pod
imieniem i nazwiskiem autora lub pod pseudonimem.
W razie sygnowania materiału pseudonimem imię
i nazwisko autora pozostają do wyłącznej wiadomości
redakcji.
1.2. Za materiał prasowy uważa się tekst, fotografię,
rysunek, film, materiał dźwiękowy i inne efekty twórczości w rozumieniu ustawy o ochronie praw autorskich.
1.3. Redakcja przyjmuje materiały prasowe zarówno
zamówione, jak i niezamówione. Materiały anonimowe
nie są przyjmowane.
1.4. Redakcja zastrzega sobie prawo nieprzyjęcia materiału prasowego bez podania przyczyny.
1.5. Przesłany do redakcji materiał prasowy musi spełniać
podane dalej wymogi edytorskie.
1.6. Tekst przyjęty do publikacji podlega opracowaniu
redakcyjnemu, zarówno pod względem merytorycznym,
jak i poprawności językowej. Niejasności i wątpliwości
mogą być na bieżąco wyjaśniane z autorem. Redakcja
czasem zmienia tytuł artykułu, zwłaszcza jeżeli jest za
długi, dodaje nadtytuł (zwykle tożsamy z nazwą działu
GdL) oraz zazwyczaj dodaje śródtytuły. Końcowa postać
artykułu jest przedstawiana autorowi w postaci pliku
PDF przesłanego pocztą elektroniczną. Jeżeli na tym
etapie autor widzi konieczność wprowadzenia dużych
poprawek, po skontaktowaniu się z redakcją otrzyma
artykuł w formacie DOC do swobodnej edycji. Niedopuszczalne jest nanoszenie poprawek na pierwotnej
autorskiej wersji tekstu i przysyłanie jej do ponownego
opracowania redakcyjnego.
46
1.9. Redakcja zastrzega sobie prawo do opublikowania
materiału prasowego w terminie najbardziej dogodnym
dla „Gazety dla Lekarzy”.
1.10. Materiał prasowy zamieszczony w „Gazecie dla
Lekarzy” można opublikować w innym czasopiśmie
lub w internecie, informując o takim zamiarze redaktor naczelną lub sekretarza redakcji. O miejscu
pierwszej publikacji musi zostać poinformowana
redakcja kolejnej publikacji. Materiał kierowany do
kolejnej publikacji musi zawierać informację o miejscu
pierwotnej publikacji. Przy publikacji internetowej
(elektronicznej) musi zawierać link do pierwotnie
opublikowanego materiału z użyciem nazwy www.
gazeta-dla-lekarzy.com.
2. Odpowiedzialność
i prawa autorskie
2.1. Autor materiału prasowego opublikowanego w „Gazecie dla Lekarzy” ponosi odpowiedzialność za treści
w nim zawarte.
2.2. Prawa autorskie i majątkowe należą do autora materiału prasowego. Publikacja w „Gazecie dla Lekarzy”
odbywa się na zasadzie bezpłatnej licencji niewyłącznej.
10_2015
październik
Informacja dla autorów materiałów prasowych
zamieszczanych w „Gazecie dla Lekarzy”
3. Status współpracownika
3.1. Po opublikowaniu w „Gazecie dla Lekarzy” trzech
artykułów autor zyskuje status współpracownika i może
otrzymać legitymację prasową „Gazety dla Lekarzy”
ważną przez rok.
3.2. Współpracownik, któremu redakcja wystawiła
legitymację prasową, może ponadto otrzymać oficjalne zlecenie na piśmie w celu uzyskania akredytacji na
konferencji naukowej lub kongresie. Wystawienie zlecenia jest jednoznaczne z zobowiązaniem się autora do
napisania sprawozdania w ciągu 30 dni od zakończenia
kongresu lub konferencji, z zamiarem opublikowania
go na łamach „Gazety dla Lekarzy”.
4. Wymogi edytorskie dotyczące
materiałów prasowych
4.1. Teksty
4.1.1. Redakcja przyjmuje teksty wyłącznie w formie
elektronicznej, zapisane w formacie jednego z popularnych edytorów komputerowych (najlepiej DOC, DOCX).
4.2.1.5. Ilustracje powinny być nadesłane jako samodzielne pliki graficzne.
4.2.2. Prawa autorskie
4.2.2.1. Redakcja preferuje ilustracje (fotografie, grafiki)
sporządzone osobiście przez autora artykułu (lepsza
ilustracja słabszej jakości, ale własna).
4.2.2.2. Przesłanie ilustracji do redakcji jest jednoznaczne z udzieleniem przez autora licencji na jej publikację
w „Gazecie dla Lekarzy”.
4.2.2.3. Jeżeli na ilustracji widoczne są osoby, do autora
artykułu należy uzyskanie zgody tych osób na opublikowanie ich wizerunku w „Gazecie dla Lekarzy”.
4.2.2.4. Jeżeli ilustracje zostały zaczerpnięte z internetu, najlepiej aby pochodziły z tzw. wolnych zasobów.
W przeciwnym razie autor artykułu jest zobowiązany do
uzyskania zgody autora ilustracji na jej opublikowanie
w „Gazecie dla Lekarzy”. Do każdej ilustracji należy
dołączyć jej adres internetowy.
5. Uwagi
4.1.2. Jeżeli tekst jest bogato ilustrowany, można w celach
informacyjnych osadzić w nim zmniejszone ilustracje.
5.1. W kwestiach nieporuszonych powyżej należy się kontaktować z redaktor naczelną lub sekretarzem redakcji.
4.2. Ilustracje
5.2. Preferowaną drogą kontaktu jest poczta elektroniczna.
4.2.1. Sprawy techniczne
4.2.1.1. Redakcja przyjmuje ilustracje
zarówno w formie elektronicznej, jak
i w postaci oryginałów do skanowania
(np. odbitek).
4.2.1.2. Ilustracje powinny być jak najlepszej jakości: ostre, nieporuszone, dobrze
naświetlone.
4.2.1.3. Fotografie z aparatu cyfrowego
powinny być nadesłane w oryginalnej
rozdzielczości, bez zmniejszania.
47
Rys. Zen
4.2.1.4. Ilustracje skanowane muszą być
wysokiej rozdzielczości (jak do druku
na papierze).
10_2015
październik
Fot. Katarzyna Kowalska
Panowanie Europy przeminęło
Kiedyś Europa panowała nad światem, wysyłając na wszystkie kontynenty
swoich kupców, żołnierzy, misjonarzy i urzędników, narzucając innym swoje
interesy i kulturę (tę ostatnią w problematycznym wydaniu). Nawet w najbardziej
odległym zakątku ziemi znajomość języka europejskiego należała wówczas do
dobrego tonu, świadczyła o starannym wychowaniu, a często była życiową koniecznością, podstawą awansu i kariery czy choćby warunkiem, aby uważali nas
za człowieka. Tych języków uczono w afrykańskich szkołach, przemawiano nimi
w egzotycznych parlamentach, używano ich w handlu i instytucjach, w azjatyckich
sądach i w arabskich kawiarenkach. Europejczyk mógł podróżować po całym
świecie i czuć się jak u siebie w domu, wszędzie mógł wypowiadać swoje zdanie
i rozumieć, co do niego mówią. Dzisiaj świat jest inny, na kuli ziemskiej rozkwitły
setki patriotyzmów, każdy naród wolałby, by jego kraj był tylko jego własnością
urządzoną wedle rodzimej tradycji.
Ryszard Kapuściński Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 2008, s. 12-13

Podobne dokumenty