Wyspy Nonsensu - Muzeum Literatury
Transkrypt
Wyspy Nonsensu - Muzeum Literatury
Wyspy Nonsensu to nie tutaj. Tu jest Afryka i co kwadrans ginie jeden słoń, za mnie cierpi jedno szare, czerpiące mądrość z przeżuwanych liści, które także żegna swoich zmarłych na cmentarzyskach i również nie wierzy, że wkrótce dołączy do nich, tak jak ja nie wierzę w Afrykę bez słoni, choć nie znam nawet nazw tamtejszych ludnych stolic i tylko raz dałem ciała z Jandirą z Angoli – hebanowo łamała polski przez szparkie ruchy dłoni. Tymczasem moja daleka kuzynka Nicole ma córkę Orianę. Niby nic, ale dlaczego nosisz, Oriano, takie imię ostrzegawcze dla Pogodna, dzielnicy Szczecina, gdzie zapewne spokojnie i całkiem bez związku z przesłaniem mieszkacie obie, o ile dobrze sprawdziłem – a długo dręczyłem w tej sprawie wyszukiwarki, bez kapelusza, lecz przy czereśniowym dżemie, jako że teraz można łatwo sprawdzić, kto czym zasłynął, więc jeśli ty, Oriano, też chcesz zabłysnąć, to się za mnie wścieknij, za mnie bądź dumna, za mnie się zachłyśnij Pogodnem i całym Szczecinem. Szczecin niech ponownie zaślubi ojczyznę, a ojczyzna niech znów się stanie przedmurzem – tak zaklinam rzeczywistość, ale ona się nie daje. Rzeczywistość jest świętem zmarłych i odległym miastem – czekają nas co najmniej cztery godziny jazdy, prawdziwie wariackiej. Jesteśmy spóźnieni, a na cmentarzu wszyscy się niecierpliwią. Prowadzimy obiema rękami – przypomina ukochana. Ja wciąż odrywam jedną, bo chciałbym odgonić z szyby natrętny film, którego ona nie widzi, i mam nadzieję, że ty, Oriano, też go nie widzisz, ani ty – o ciebie chodzi, właścicielu źrenic, o ciebie, słuchaczko, a zwłaszcza o ciebie, który mnie upomnisz, że niepotrzebnie piszę o medialnych wrzawach, wszak ważniejsze jest to, co się działo dawniej: w Piśmie Świętym, mitach, a także jak Caravaggio, jak Bernini, jak Leibniz i Levinas to przedstawili, i jakim językiem, oraz pozostałe sprawy obracane na różne strony przez teologów i filozofów, tylko nie na tę, bo to jest strona z mojej książki – siłą rzeczy nie mogli jeszcze jej czytać. Oto jest siła rzeczy: na filmie wyznawca Allaha odcina głowę dziennikarzowi. Kat jest zamaskowany, wszystko inne widać: nawet zachodni akcent obu i to, że z drugiego tryska krew tętnicza, jakby płynęła z kranu. Opuszczam szybę i wołam: Oriano, Oriano! Ukochana zazdrośnie syczy przewodem paliwowym, przedrzeźnia mnie klockami hamulcowymi; piszczy: Oriano, Oriano! Czy tak wabisz przydrożne hurysy? Tu nie ma żadnych Wysp Nonsensu. Jest tylko Afryka (w niej coraz mniej leśnych słoni), a ściślej: nie islamskie państwo – na wskroś demokratyczne, republika Kongo. Nie wabię. Nie wabię już nikogo.