rIzabela Rydzewska Gitarzystka z Krasnopola, studentka I roku

Transkrypt

rIzabela Rydzewska Gitarzystka z Krasnopola, studentka I roku
r
Izabela Rydzewska
Gitarzystka z Krasnopola, studentka I roku muzykologii na Uniwersytecie Warszawskim,
uczestniczka warsztatów muzycznych „Jazzmania”, organizowanych przez Europejski
Fundusz Rozwoju Wsi Polskiej.
Kiedy zaczęła Pani swoją przygodę
z muzyką?
Ktoś w domu wspierał Panią w rozwijaniu tej pasji?
W swojej wiosce jest Pani osobą
znaną?
Grać na gitarze zaczęłam gdzieś na
początku gimnazjum. Najpierw była
to po prostu zabawa – potem zaczęłam ściągać z Internetu pierwsze
lekcje. Na szczęście mój nauczyciel
polskiego z gimnazjum uczył też
gry na gitarze w miejscowym domu
kultury. Zaczęłam tam chodzić, ćwiczyć, spotkałam innych muzyków
i złapałam bakcyla. Najpierw było to
hobby, ale mam nadzieję, że będzie
czymś więcej.
Starsza siostra zawsze mówiła mi, że
warto robić to, co się lubi. Miałam
na swojej muzycznej drodze sporo
szczęścia. Dzięki niemu trafiłam na
program warsztatów muzycznych
Funduszu.
Jeśli już, to chyba z tego, że w podstawówce i gimnazjum zawsze
miałam dobre stopnie. W ubiegłym
roku związałam się z ośrodkiem
„Pogranicze” w Sejnach, gramy
tam muzykę etniczną, próbuję
swoich sił w muzyce klezmerskiej.
To bardzo ciekawe doświadczenie.
Uważam, że przez kultywowanie
różnych tradycji muzycznych można najlepiej wyrazić szacunek do
innych kultur. Ale interesuje mnie
też muzyka ludowa.
A nie prościej byłoby po prostu zacząć chodzić do szkoły muzycznej?
Na wsi to nie taka prosta sprawa. Po
pierwsze, w mojej rodzinie nikt nie
interesował się zanadto muzyką, więc
swoje zainteresowania rozwinęłam
dość późno, samodzielnie. Po drugie – do najbliższej szkoły muzycznej
jest z Krasnopola, mojej wioski, dość
daleko, więc ktoś musiałby mnie do
niej po prostu wozić. A na to trzeba
mieć czas i jest to całkiem spory wydatek. Jestem samoukiem, ale mam
wrażenie, że nie straciłam zbyt wiele.
W tym roku zdałam maturę i niedługo
zacznę studia na wydziale muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego. Na
wszystko jeszcze mam czas.
Jak to dokładnie wyglądało?
Kolega z Krasnopola dowiedział
się o pięciodniowych warsztatach
jazzowych, finansowanych przez Fundusz. Było to trzy lata temu i sama
nigdy nie uwierzyłabym, że na moje
zgłoszenie ktokolwiek zwróci uwagę. Ale cóż, zgodziłam się je wysłać,
dla towarzystwa. Oboje zostaliśmy
zakwalifikowani. To było dla mnie niesamowite przeżycie. Potem jeździłam
już na wszystkie kolejne edycje!
Co dało Pani uczestnictwo w warsztatach?
Bardzo wiele. Spotkałam wspaniałych ludzi, żyjących muzyką.
Zawarłam przyjaźnie, podzieliłam
się doświadczeniami. Nabrałam
pewności siebie, a przede wszystkim,
nauczyłam się grać lepiej na gitarze,
dzięki świetnym wykładowcom, jak
np. Francesco Bruno z Włoch.
Czego najbardziej potrzeba, żeby
rozbudzić talenty artystyczne
dzieci ze środowiska wiejskiego?
Warsztaty, jak te organizowane
przez Fundusz są bardzo pożyteczne. Jednak na wsi najbardziej
potrzeba nauczycieli – pasjonatów. Taki jest mój były polonista,
który nauczył mnie grać na gitarze.
Wydaje mi się, że tylko pozytywni
zapaleńcy są w stanie pokonywać
przeszkody, motywować do wysiłku i w rezultacie zarażać innych
swoimi zainteresowaniami. Takich
ludzi spotkałam też w ośrodku „Pogranicze”. Niestety, w innych miejscach zdarza się, że kulturą wiejską
zajmują się ludzie biegli w zarządzaniu, ale
niezbyt zainteresowani tym, co robią.
Czy myśli Pani, że dzieciom wychowywanym w mieście łatwiej jest rozwijać swoje
talenty?
Na pewno jest im łatwiej, ale za to ich
droga do celu nie jest tak interesująca.
Nikt nie powiedział, że rozwijanie swoich
talentów musi być wygodne i proste.
Sukces zdobyty z trudem może smakować znacznie lepiej.
„Jazzmania
w stodole”.