Pobierz artykuł - Kształcenie Językowe
Transkrypt
Pobierz artykuł - Kształcenie Językowe
ACTA UNIVERSITATIS WRATISLAVIENSIS No 3328 Kształcenie Językowe 9 (19) Wrocław 2011 Deborah Cameron Worcester College, University of Oxford Dr Składny i pani Dulska1. Wielka krucjata gramatyczna* Wsadzając kij w polityczne mrowisko: doktor Składny spotyka panią Dulską Pod koniec lat 80. XX wieku opinia publiczna w Wielkiej Brytanii nagle zaczęła się bardzo niepokoić nauczaniem języka angielskiego, a szczególnie nauczaniem angielskiej gramatyki. U szczytu ogólnonarodowej histerii prawie każdy dzień przynosił nowe i coraz bardziej nieumiarkowane przejawy tego zainteresowania: wśród tych, którzy raczyli opinię publiczną swoimi poglądami, byli przedstawiciele środowisk naukowych, politycy, publicyści i redaktorzy, powieściopisarze, członkowie mało znanych prawicowych instytutów, związkowcy, arystokraci i, rzecz jasna, książę Karol –– książęca pochwała gramatyki potwierdziła jej nowy status w samym centrum narodowej krucjaty. Emocje sięgały zenitu, a temperatura dyskusji opadała bardzo wolno. Między rokiem 1987 a 1994 zmieniali się ministrowie edukacji, rząd Margaret Thatcher został zastąpiony przez rząd Johna Majora, lecz gramatyka wciąż uparcie tkwiła wśród tematów poruszanych w czasie politycznych debat. Niektórzy patrzyli na to wszystko z żalem lub niedowierzaniem. Krytyk Colin MacCabe zasugerował, że cała ta sprawa jest „być może najbardziej prostacką i zjadliwie najgłupszą debatą publiczną ostatnich 20 lat”2. Simon Jenkins, w artykule dla prawicowej gazety „Sunday Times” (zatytułowanym Szok: 1 W oryginale Dr Syntax –– postać z poematu The Tour of Dr Syntax Williama Combe’a (1812) i Mrs Grundy –– postać ze sztuki Speed the Plough Thomasa Mortona (1798) [przyp. tłum.]. * Artykuł jest tłumaczeniem 3. rozdziału (Dr Syntax and Mrs Grundy) książki D. Cameron, Verbal Hygiene, Routledge Ltd. 1995 (s. 79–116). 2 C. MacCabe, Language, literature, identity: reflections on the Cox Report, „Critical Quarterly” 32, 1990, nr 4, s. 7. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 11 2011-06-09 15:15:19 12 Deborah Cameron Dr Składny żeni się z Panią Dulską), zdumiewał się emocjami rozbudzonymi przez tę kwestię, stwierdzając zgryźliwie, iż „gramatyka to najszybciej zyskujący na popularności temat na konserwatywnym firmamencie, obecnie prawie tak samo dla konserwatystów ważny jak kara śmierci przez powieszenie czy wyłudzanie zasiłków dla bezrobotnych. Nie ma znaczenia, że większość liderów partii w terenie nie znosi tego tematu. Nasza gramatyka wsadziła kij w polityczne mrowisko”. Na początku nazwałam to zjawisko niezwykłym: ale czy naprawdę było ono takie niezwykłe? Przecież opłakana znajomość angielskiego w narodzie to stara obsesja, dobrze udokumentowana w wielu badaniach3. Jednakże w tym wypadku chodziło o coś więcej niż tylko rutynową pedanterię. Tak się jakoś złożyło, że odwieczna kwestia gramatyki stała się symboliczna i wszechobecna. Dlaczego do tego doszło i co ta kwestia symbolizowała to sprawy, które chciałabym poruszyć w tym rozdziale. Żeby zrozumieć całe to zamieszanie związane z gramatyką, powinniśmy wiedzieć coś na temat jego bezpośredniego kontekstu. Wydawać by się mogło, że zamieszanie powstało w związku z szeroko zakrojoną debatą na temat edukacji, którą wywołało przygotowanie, a następnie wprowadzenie nowego prawa w Anglii i Walii, Ustawy o reformie edukacji z 1988 roku. Najbardziej radykalną i kontrowersyjną reformą nowej ustawy było wprowadzenie Narodowego Programu Nauczania we wszystkich szkołach państwowych. Wątpliwości budziło wiele aspektów tego programu; żaden z nich nie był jednak bardziej kontrowersyjny niż kwestia miejsca, które w tymże programie powinna zajmować gramatyka języka angielskiego. Jeśli poświęcanie tak wiele uwagi temu lokalnemu sporowi wydaje się komuś zaściankowe, to chciałabym od razu podkreślić, że poruszane tu kwestie nie mają wyłącznie zasięgu lokalnego. Analogiczne debaty o edukacji pojawiały się również w innych kontekstach; poświęcony językowi dyskurs, który będzie przedmiotem niniejszej analizy, jest tak samo dostępny i rozpala takie same emocje również w innych krajach. Podam tylko jeden przykład: w ciągu ostatnich dziesięciu lat kwestia programu nauczania była polem ideologicznej bitwy nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale również w USA. W roku 1988 oba kraje były u progu trzeciej kadencji radykalnych prawicowych rządów. W sferze edukacji radykalna prawica koncentrowała się na dwu, powiązanych zresztą, problemach: rzekomym pogorszeniu standardów oraz rzekomym odejściu od wartości, które system edukacji tradycyjnie starał się przekazać. Wpływowi konserwatyści po obu stronach Atlantyku zaproponowali, by z kryzysem standardów i wartości walczyć przez wprowadzenie „podstaw programowych” będących zbiorem umiejętności, kompetencji, pomysłów oraz kanonicznych tekstów. Zapoznanie się z nimi oraz ich opanowanie 3 Por. D. Crystal, Who Cares About English Usage?, Harmondsworth 1984; J. Milroy, L. Milroy, Authority in Language, London 1985; T. Crowley, The Politics of Discourse, London 1989. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 12 2011-06-09 15:15:19 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 13 byłyby częścią wspólnego dziedzictwa wszystkich wykształconych obywateli. W obu przypadkach propozycja ta spotkała się ze sprzeciwem osób, dla których była ona zbyt preskryptywna, elitarystyczna i etnocentryczna. I w obu przypadkach kwestie językowe odegrały kluczową rolę w zjawisku nazwanym przez amerykańskich komentatorów „wojną o program nauczania”. Jednakże podkreślanie tych podobieństw nie oznacza negowania istnienia różnic między tymi dwoma krajami. Najistotniejsze kwestie językowe i edukacyjne nie są wcale takie same w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych; inne są też instytucje, które tymi kwestiami się zajmują. Choć brytyjscy i amerykańscy konserwatyści mieli pewne wspólne ideologiczne i polityczne cele, odmienne warunki w tych krajach musiały przynieść odmienne rezultaty. Wielka Brytania, podobnie jak USA, miała swoje „wojny programowe”, ale w przeciwieństwie do USA, Wielka Brytania — czy też, mówiąc ściślej, Anglia i Walia — wypracowała w końcu narodowy program nauczania. Warto w tym miejscu pokrótce przypomnieć, jak i dlaczego tak się stało. Ustawa o reformie edukacji z 1988 roku jest powszechnie uważana za najbardziej radykalną zmianę w polityce i działaniach brytyjskiego rządu od czasu drugiej wojny światowej. Ustawa ta wprowadziła istotne zmiany za pomocą dwóch grup przepisów. Po pierwsze, wprowadziła nowe ramy zarządzania szkołami państwowymi, osłabiając lub nawet — jeśli takie było życzenie danej szkoły — całkowicie eliminując kontrolę sprawowaną przez miejscowe kuratoria. Po drugie, ustawa przewidywała wprowadzenie Narodowego Programu Nauczania, który miał obowiązywać wszystkich uczniów w wieku od 5 do 16 lat uczęszczających do szkół państwowych. Oficjalne gremia utworzone na podstawie nowego prawa określały, jakie przedmioty miały być nauczane w szkołach, oraz przedstawiały szczegółowe programy nauczania dla każdego z tych przedmiotów. To, czy szkoły faktycznie przestrzegają tych zasad, miało być sprawdzane obowiązkowymi testami na „kluczowych etapach” nauczania, czyli testami obejmującymi uczniów w wieku 7, 11, 14 i 16 lat. W wyniku wprowadzenia nowego ustawodawstwa władza znajdowała się w rękach ministra lub ustawowych gremiów, które mu podlegały, podczas gdy wcześniej należała do organów, które przynajmniej teoretycznie były niezależne od rządu. Oznaczało to w pewnym sensie przejście od lokalnego do centralnego zarządzania, choć skupienie się tylko na tym aspekcie byłoby zbytnim uproszczeniem. Tradycyjnie nadzór nad szkołami w Anglii i Walii należał do kuratoriów oświaty, chociaż istniały dwa czynniki zapewniające znaczącą centralizację. Były to: krajowy publiczny system egzaminów, który tak naprawdę narzucał znaczną część programu nauczania w szkołach ponadpodstawowych, oraz istnienie krajowego systemu nadzoru (Kurator Szkół Jej Królewskiej Mości), który monitorował standardy w szkołach w całym kraju. Działanie ustawy z 1988 roku nie polegało więc na prostym zastąpieniu systemu zarządzanego lokalnie systemem zarządzanym centralnie; chodziło raczej o zmianę równowagi między administracją Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 13 2011-06-09 15:15:19 14 Deborah Cameron lokalną a centralną oraz o przeniesienie nadzoru centralnego z autonomicznych instytucji do gremiów bezpośrednio powoływanych i kontrolowanych przez rząd. Celem takiego posunięcia było zaprzęgnięcie oświaty w służbę konkretnej, konserwatywnej ideologii i zmniejszenie wpływu instytucji o innym profilu ideologicznym, takich jak lewicowe władze lokalne czy liberalny „oświatowy establishment”, który rzekomo dominował w kuratoriach. Amerykańscy konserwatyści nie mogli nawet rozważać takiego rozszerzenia zakresu centralnej (to jest federalnej) kontroli, jako że podział władzy pomiędzy organami centralnymi i lokalnymi jest w USA, historycznie rzecz ujmując, kwestią o wiele bardziej drażliwą. Amerykańska prawica skłonna jest raczej nawoływać do całkowitego wyeliminowania wpływu rządu federalnego, a nie do jego rozszerzenia. Nawet William Bennett, minister edukacji w administracji Ronalda Reagana, w swoich raportach na temat wprowadzenia podstaw nauczania poczuł się w obowiązku podkreślić konieczność bezwzględnego zakazania władzom federalnym ingerencji w decyzje dotyczące przedmiotów, które mają być nauczane w szkołach4. Pomimo że Brytyjczycy nie byli aż tak wrogo nastawieni do centralizacji, rząd brytyjski miał trudności z wprowadzeniem planowanych reform, a cała historia bynajmniej nie zakończyła się wraz z uchwaleniem nowego prawa przez parlament. Wprowadzenie nowego programu nauczania, a w szczególności nowych testów, spotkało się ze sprzeciwem rodziców i nauczycieli, sprzeciwem, na który rząd czasem reagował, podejmując działania zdecydowanie represyjne, a czasem czyniąc rozmaite ustępstwa. Tak jak można się było spodziewać, na przeciągający się proces reformowania systemu wpływały zmienne polityczne losy rządu: w okresie transformacji kilkakrotnie zmienił się minister edukacji, a bywały takie chwile, kiedy to z powodu tak pilnych spraw, jak na przykład zagrożenie buntem prawicowych konserwatystów w parlamencie w związku z działaniami UE, kwestie oświaty albo odstawiano na boczny tor, albo (jak wieść niesie) wykorzystywano w rozmaitych grach politycznych, których celem była nie tyle spójna polityka edukacyjna, ile udobruchanie buntowników. Te zmieniające się okoliczności i sprzeczne interesy sprawiały, że reformy nie postępowały ani gładko, ani prosto. Jednakże w niektórych kwestiach konserwatyści najwyraźniej mieli za sobą zarówno członków partii, jak i opinię publiczną. Najbardziej znaczącym tego przykładem było ich nawoływanie do powrotu do tradycyjnych standardów, wartości i metod nauczania języka angielskiego. To wezwanie pojawiło się w ważnym dyskursie na temat higieny werbalnej, dyskursie, w którym podstawowym pojęciem była g r a m a t y k a . Chciałabym zanalizować przebieg tej debaty oraz powody, dla których przyciągnęła ona tak wiele uwagi. Pokażę, iż siła owego dyskursu w znacznym stopniu opierała się na postrzeganym przez ludzi kontraście między jego jedno4 W. Bennett, James Madison High School: A Curriculum for American Students, Washington 1987; idem, James Madison Elementary School: A Curriculum for American Students, Washington 1988. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 14 2011-06-09 15:15:19 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 15 znaczną i otwartą normatywnością a rzekomą antynormatywnością, czy też relatywizmem argumentów, którymi szermowali jej przeciwnicy. Wezwanie do powrotu do tradycyjnej gramatyki „ubrano” w moralny dyskurs o tym, co dobre i złe, właściwe i niewłaściwe; doszło wręcz do tego, że kwestia moralności często przysłaniała kwestie językowe i edukacyjne, które miały być niby w centrum uwagi. W rezultacie temat gramatyki został zamulony argumentami dotyczącymi języka, które muszą zostać uznane za słabe i niespójne, nawet jeśli zastosujemy niezbyt wymagające standardy owej higieny werbalnej, do jakiej przynależą. Jednak dyskurs ten — z racji tego, iż potwierdził znaczenie kwestii wartości dla użytkowników języka — okazał się nieporównywalnie bardziej wpływowy niż inne dyskursy lekceważące lub pomniejszające znaczenie obaw związanych z wartościowaniem. Wielka krucjata gramatyczna ilustruje paradoks, na który wciąż zwraca uwagę niniejsza książka. Jest to klasyczny przykład sytuacji, kiedy to kiepski argument przedstawiony przez osoby niewiedzące zbyt wiele o języku lub nic niewiedzące na ten temat mimo wszystko odnosi sukces, bo choć jest w znacznym stopniu merytorycznie bezsensowny, to jednak odwołuje się do głównych założeń swoich adresatów i dlatego paradoksalnie ma dla nich sens, podczas gdy argument przeciwny, podnoszony przez ekspertów, ponosi klęskę, ponieważ jest sprzeczny z podstawowymi założeniami adresatów i dlatego jest postrzegany jako bezsensowny. Językoznawcy powinni uważnie przyjrzeć się temu paradoksowi. Nie ma żadnego zdroworozsądkowego przekonania, które językoznawcy chcieliby równie pilnie zmienić jak obsesję na punkcie gramatyki preskryptywnej, i nie ma żadnego innego zdroworozsądkowego przekonania, które tak bardzo opierałoby się ich wysiłkom. Jednym z moich celów w tej dyskusji jest pokazanie, dlaczego powszechne przekonania dotyczące gramatyki tak trudno zmienić; kolejny cel to próba wykazania, że zdecydowanie antynormatywny dyskurs ma znikome szanse na ich zmianę. Nie oznacza to, że nie ma alternatywy dla słabych i niespójnych argumentów; należy raczej uznać, że to właśnie chęć wartościowania zwiększa atrakcyjność pewnych argumentów. Nie chodzi mi tylko o to, że powinniśmy uznać głęboko zakorzenione p r z e k o n a n i e wielu ludzi, iż krytyczna ocena języka jest możliwa, a nawet właściwa. Nie bójmy się przyznać, że być może takie przekonanie jest uzasadnione: nie błędne, nie nielogiczne, nie sprzeczne z dającymi się zaobserwować faktami codziennych doświadczeń i zachowań. W związku z tym będę starała się wykazać, że chociaż debata poświęcona gramatyce była faktycznie nieracjonalna i reakcyjna, nie było to po prostu spowodowane tym, iż chodziło w niej o „wartości” i „standardy”. Była ona nieracjonalna i reakcyjna z powodu konkretnych wartości i standardów, jakie koncepcja gramatyki miała symbolizować. Prawdziwym wyzwaniem jest przekonanie ludzi, że istnieją inne wartości i inne standardy, które mogą stanowić podstawę nauczania języka i posługiwania się nim. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 15 2011-06-09 15:15:19 16 Deborah Cameron Panika moralna Moim zdaniem zamieszanie związane z gramatyką jest całkiem podobne do regularnie wybuchającej histerii nazwanej przez historyków kultury „paniką moralną”5. Chociaż można tu wskazać zarówno na podobieństwa, jak i różnice, uważam, że to porównanie jest pouczające, jeśli chcemy zrozumieć, dlaczego — wedle słów Simona Jenkinsa — „gramatyka wsadziła kij w polityczne mrowisko”. Zanim więc zajmiemy się samą debatą o gramatyce, warto przyjrzeć się bliżej zjawisku paniki moralnej. Panika moralna pojawia się, gdy jakieś zjawisko społeczne czy problem nagle wysuwają się na pierwszy plan w debacie publicznej i zaczynają być analizowane w sposób obsesyjny, a dyskutanci zaczynają przybierać ton moralizatorski i bić na alarm, tak jakby zbliżała się jakaś katastrofa. W ciągu ostatnich stu lat w Europie i Ameryce byliśmy świadkami takich wybuchów obsesji na punkcie prostytucji, „białego niewolnictwa”, narkotyków, „kwestii żydowskiej”, przestępczości wśród nieletnich, chorób wenerycznych, imigracji, komunizmu, przeludnienia, pornografii, muzyki rockowej i pitbulterierów. Nikt nie twierdzi, że są to przykłady paniki moralnej tylko dlatego, że wywołały niepokój w społeczeństwie: pewien niepokój związany z wieloma tymi kwestiami jest jak najbardziej uzasadniony. Ale czasami ten niepokój wykracza daleko poza granice zdrowego rozsądku. Jak stwierdził kryminolog Jock Young, określenie „panika moralna” odnosi się do „sytuacji, w których reakcja opinii publicznej [jest] absolutnie niewspółmierna do problemu”6. Panika moralna oznacza, że skala problemu jest wyolbrzymiana, jego przyczyny są analizowane w sposób uproszczony, niepokój z nim związany staje się nie do zniesienia, a proponowane rozwiązania są zwykle ekstremalne i restrykcyjne. Analitycy sugerują istnienie socjologicznych powodów, dla których niepokój społeczeństwa wymyka się w ten sposób spod kontroli; wskazują oni również, że często stoją za tym osobiste interesy. Panika moralna staje się ujściem, przynajmniej częściowym, dla istniejących w każdym społeczeństwie rozmaitych obaw i niechęci związanych z takimi problemami, jak „narkotyki”, „Żydzi” czy „komunizm”. Odkrycie takiego „problemu” wymaga jakiegoś kozła ofiarnego — ćpuna, członka piątej kolumny, spiskującego syjonisty. Ten swoisty „diabeł ludowy” zwykle utożsamiany jest z autentyczną grupą społeczną, której członkowie muszą następnie zmagać się z ciężarem wrogości i obwiniania. W ten sposób panika moralna może prowadzić do tak ekstremalnych form represji, jak polowanie na czarownice czy pogromy; w pewnych sytuacjach może być nawet specjalnie wywoływana w tym celu. 5 Zob. S. Cohen, Folk Devils and Moral Panics: The Creation of Mods and Rockers, Oxford 6 J. Young, list czytelnika, „Guardian” z 8 lipca 1994 r. 1987. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 16 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 17 Wielu badaczy twierdzi, że panika moralna w takiej formie, jaką znamy, jest produktem współczesnych mass mediów. Nie jest to spowodowane tylko tym (choć to po części prawda), że gazety są, powiedzmy, zainteresowane promowaniem określonej linii politycznej czy ideologicznej. Mówiąc bardziej ogólnie, mass media muszą stale dostarczać swojej publiczności problemów i kryzysów, i być może w ich interesie jest wyolbrzymianie tych problemów oraz wywołanie wrażenia, że faktycznie chodzi o poważny kryzys, a nie o coś zwyczajnego. Ze względu na swoją rolę w sferze publicznej — uprzywilejowanych źródeł informacji i arbitrów opinii — media mają znaczący wpływ na działania prowadzone w danym państwie. Najzwyklejsze zdarzenie pod słońcem, najbardziej przeciętny raport mogą dzięki mediom znaleźć się w centrum uwagi, podczas gdy bez pomocy mediów to zdarzenie przeszłoby niezauważone, a raport leżałby gdzieś na półce pod warstwą kurzu. Postawiwszy coś w centrum uwagi, media mogą następnie do tego powrócić, powołując się na potrzebę zajęcia się „ważnym społecznie problemem”, chociaż problem ten jest ważny nie tyle społecznie, ile medialnie. Takie strategie skutecznie tworzą lub dramatycznie zwiększają zainteresowanie opinii publicznej danym tematem do tego stopnia, że inne osoby, na przykład politycy, nie mogą go już zignorować. Analizę paniki moralnej będącej wynikiem pewnego procesu kulturowego — taka panika tak naprawdę nie „wybucha”, ale jest b u d o w a n a w określony sposób, głównie przez media — dobrze ilustruje przykład paniki, która ogarnęła brytyjskie społeczeństwo w związku z niebezpiecznymi psami rzucającymi się na małe dzieci. Nie da się zaprzeczyć, że psy atakujące dzieci są powodem do niepokoju, jednak trudno uwierzyć, że w ostatnich latach liczba takich ataków wzrosła w postępie geometrycznym lub że problem ten był kiedykolwiek czymś więcej niż tylko marginalnym elementem statystyk związanych z wypadkami dzieci czy ich śmiercią. Jednakże pod koniec lat 80. XX wieku nastąpił nagły wzrost zainteresowania zaniepokojonych obywateli tym tematem, w wyniku czego parlament znalazł się pod presją, by przegłosować nowe przepisy kontrolujące określone rasy psów. Obawy związane z niebezpiecznymi psami mogły się pojawić po tym, jak w stosunkowo krótkim czasie doszło do więcej niż jednego poważnego (a przez to wartego odnotowania w nagłówkach) zdarzenia, ale zaczęły narastać, ponieważ media przedstawiły sprawę jako problem. Zaczęto informować szczegółowo nie tylko o najpoważniejszych incydentach, ale również o wszystkich znanych przypadkach, w tym o drobnych obrażeniach oraz sytuacjach, w których do nieszczęścia cudem nie doszło, co stworzyło wrażenie, że niebezpieczne psy są wszędzie. Tak naprawdę nie było ich więcej niż wcześniej; jednakże wcześniej nie były one uważane za godne medialnego zainteresowania, podczas gdy teraz dziennikarze zaczęli aktywnie poszukiwać przypadków, które można by nagłośnić. Dziwna rzecz — jakiś czas temu problem niebezpiecznych psów praktycznie zniknął z pola widzenia opinii publicznej. Tak więc albo nowe prawo uchwaKształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 17 2011-06-09 15:15:20 18 Deborah Cameron lone po wybuchu paniki okazało się najskuteczniejszym środkiem tego rodzaju w historii, środkiem, który całkowicie wyeliminował problem jeszcze niedawno przedstawiany jako epidemia psiego bezprawia, albo psy zachowują się w zasadzie tak samo jak wcześniej, ale media przestały się nimi tak bardzo interesować. Zdolności mediów do sfabrykowania problemu nie należy jednak wyolbrzymiać; nie da się wywołać paniki w całym tego słowa znaczeniu z powodu byle czego. W „udanych” panikach można wyróżnić pewne powracające wątki. Na przykład seks, narkotyki i przestępczość nie znikają, tylko są po prostu przedstawiane w innej formie: miejsce syfilisu zajmuje AIDS, a opium — heroina lub kokaina. Dzieje się tak nie dlatego, lub przynajmniej nie tylko dlatego, że niektóre problemy społeczne okazują się z czasem trudne do rozwiązania. Jeśli tak faktycznie by było, panika trwałaby nieustannie, podczas gdy w rzeczywistości jest ona zjawiskiem cyklicznym. Aby zrozumieć cykliczność paniki, należy uznać, że to, co wydaje się być jej powodem, nie zawsze nim faktycznie jest. Za fasadą uzasadnionych obaw związanych, powiedzmy, z narkotykami, zwykle kryją się głębsze i mniej akceptowane przez społeczeństwo niepokoje wyrażane za pomocą pewnego kodu. Hall i inni, na przykład w pracy Policing the Crisis (Pilnowanie porządku w czasie kryzysu), analizowali panikę związaną z „rozbojami”, która opanowała Wielką Brytanię w latach 70. XX wieku7. Dlaczego po ponad 300 latach utrzymującej się na ulicach miast przestępczości nagle wypłynęła ta epidemia? Klucz do rozwiązania tej zagadki można było znaleźć w scenariuszu przedstawianym przez media zajmujące się tym „problemem”. Ulicznych bandytów opisywano jako młodych czarnych mężczyzn, a ich ofiary jako szanowanych białych obywateli. To, co z pozoru wydawało się paniką z powodu przestępczości, było tak naprawdę paniką na tle rasowym. Medialny scenariusz pełen był rasistowskich lęków o zmieniający się skład etniczny populacji żyjącej w centrach brytyjskich miast; to, czego nie można było powiedzieć wprost o czarnoskórych obywatelach, wyrażano pod przykrywką dyskusji o „rozbojach”. Nawet panika związana z niebezpiecznymi psami miała analogiczny podtekst społeczny. Hodowanie pewnych ras psów uparcie łączono w wiadomościach z męską subkulturą klasy robotniczej, charakteryzującą się nieodpowiedzialnością, przestępczymi skłonnościami i bezmyślną przemocą. Brutalność psów była symbolem brutalności ich właścicieli, a nawoływanie do ściślejszej kontroli tych zwierząt było zakamuflowanym sposobem na wyrażenie strachu „szanowanych” obywateli przed grupą określaną jako „margines społeczny”. Przykłady te ilustrują pewien klasyczny model. Bez względu na to, jakie zdarzenie czy zjawisko wywołuje panikę, będzie się ona nakręcać, tylko jeśli będzie się odwoływać do bardziej ogólnych lęków, a te zwykle związane są z postrzeganymi zmianami społecznymi, które znaczna część społeczeństwa odczuwa jako 7 S. Hall et al., Policing the Crisis: Mugging, the State and Law and Order, London 1978. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 18 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 19 zagrożenie. Zwykle zmiany te są zbyt zaawansowane, żeby można je było odwrócić. Jednakże panika sankcjonuje represyjne środki zastosowane w celu ich zahamowania (w przypadku ulicznych napadów środki te obejmowały bardziej agresywny nadzór policyjny czarnych społeczności — istotny czynnik, który przyczynił się do wybuchu zamieszek w tych społecznościach kilka lat później). Panika moralna nie pojawia się przypadkowo, ale skupia się wokół oczywistych zarzewi konfliktów społecznych: stosunków między rasami, klasami, płciami i pokoleniami, praktyk seksualnych i politycznych sporów. Zasadniczo panika jest konserwatywną reakcją na konflikt. Nawiązując do mitycznego złotego wieku, kiedy to wszystkie ulice były bezpieczne, wszystkie rodziny szczęśliwe, wszyscy pracownicy pracowici i wszystkie wartości wspólne, panika odnosi się do objawów, a nie przyczyn, zmierza ku ograniczaniu, a nie poprawie i zazwyczaj znajduje zagrożenie w grupie stojącej niżej na drabinie społecznej. W świetle wszystkiego, co tu zostało powiedziane, można by stwierdzić, że gramatyka nie jest zbyt obiecującą kandydatką do wywołania paniki moralnej, znajduje się bowiem raczej daleko od tematów będących zwykle jej pożywką, takich jak seks, narkotyki i rock’n’roll. A jednak w omawianym przypadku gramatyka f a k t y c z n i e doprowadziła do niezwykłego wrzenia, rozbudzając emocje prawie w takim samym stopniu — według Simona Jenkinsa — jak kara śmierci przez powieszenie. Jeśli będziemy pamiętać, że panika moralna wiąże się z kamuflażem, będzie to mniej zaskakujące: kwestie językowe mogą bowiem bardzo łatwo stać się przykrywką dla problemów rasowych, klasowych i kulturowych. Kolejne części pracy będą analizą przebiegu tego zawoalowanego dyskursu; najpierw jednak zastanówmy się, do jakiego stopnia poszczególne wydarzenia w całym tym sporze o gramatykę odpowiadały modelowi paniki moralnej. „Panika” gramatyczna: rys historyczny Pierwszym etapem rozwijającej się paniki jest odkrycie „problemu”. W tym przypadku problem można określić następująco: ponieważ nauczyciele języka angielskiego umyślnie zaniedbywali gramatykę, uczniowie kończyli szkołę jako niezdyscyplinowani analfabeci. „Permisywni” nauczyciele stali się głównymi kozłami ofiarnymi obok teoretyków językoznawstwa i edukacji, którzy wyprali nauczycielskie mózgi nieprzemyślanymi do końca teoriami i modnymi lewicowymi głupotami. Ten wątek pojawił się w mediach już w roku 1982. W artykule opublikowanym na łamach gazety „Observer” pod tytułem Zmierzch i upadek angielskiej gramatyki były dyrektor prywatnej szkoły, John Rae, lamentował, że gramatyka, podobnie jak wiele innych wyznaczników cywilizowanego społeczeństwa, stała się ofiarą permisywnego etosu lat 60. Wyrażanie własnego „ja” ceniono bardziej niż trzymanie się reguł, a szkoły porzuciły nauczanie gramatyki na rzecz „kreatyw Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 19 2011-06-09 15:15:20 20 Deborah Cameron nego pisania”. Jak dotąd wszystko brzmi znajomo: takie same uwagi czynili sporadycznie pojedynczy konserwatyści już od lat 60. ubiegłego wieku. Nowość w podejściu Johna Rae polegała jednak na twierdzeniu, iż upadek gramatyki mógł być p r z y c z y n ą, a nie konsekwencją czy też po prostu zjawiskiem towarzyszącym upadkowi w innych sferach. Dwadzieścia lat minęło i pokolenie, które nie nauczyło się przestrzegać reguł gramatyki, sprawiało wrażenie, że w ogóle nie dba o jakiekolwiek standardy. Rae sugerował, iż nadszedł czas na powstrzymanie pędu ku anarchii i barbarzyństwu przez powrót gramatyki do angielskich szkół. Zidentyfikowanie tego „problemu” i uczynienie kozłów ofiarnych z oświatowych liberałów lat 60. okazało się z czasem celowym zabiegiem w przemyślanej kampanii. Jednakże w tym wypadku główna odpowiedzialność za szerzenie paniki nie spoczywa na mediach. Największymi podżegaczami byli prawicowi ideo lodzy (w dalszej części tekstu nazywani „programatycznymi konserwatystami”); i choć wykazywali się oni znaczącym wyrafinowaniem w wykorzystywaniu mediów, ich prawdziwym celem był wpływ na reformę edukacji, do której szykował się rząd Margaret Thatcher. Istnienie takiego lobby było politycznym znakiem czasów. Dominacja prawicy na brytyjskiej scenie politycznej od 1979 roku stworzyła korzystne warunki dla debaty i sporów w samej Partii Konserwatywnej; mnożyły się radykalne prawicowe think-tanki oraz grupy nacisku i w ciągu stosunkowo krótkiego czasu okrzepły organizacyjnie, zdobyły znaczące wpływy i stały się powszechnie szanowane. Później część ich członków i współpracowników brała udział w oficjalnych obradach rządowych gremiów, a ich publikacje zaczęły być traktowane przez te gremia jako „dowody”. W przypadku gramatyki radykalna prawica rozpoczęła swoją kampanię w stylu iście partyzanckim. Oprócz okazjonalnie publikowanych w gazetach artykułów, takich jak ten autorstwa Johna Rae, prawicowcy posługiwali się w swoich działaniach głównie polemicznymi broszurami, periodykami o dość ograniczonym nakładzie i niewielkimi publikacjami prasowymi. Co istotne, wydawnictwa te bynajmniej nie leżały na półkach, pokrywając się kurzem. Chociaż początkowo docierały do niewielkiej grupy ludzi, ci, którzy je czytali, bardzo często byli dobrze ustawieni politycznie. Co więcej, sprawą szybko zajęły się media. Wczesną oznaką zainteresowania mediów prawicowymi ideami związanymi z językiem było pełne szacunku przyjęcie opublikowanej w 1983 roku książki Johna Honeya o nauczaniu angielskiego, The Language Trap (Językowa pułapka)8. Według Bullocka, język, z którym dzieci przychodziły z domu, powinien być szanowany w szkole. Stanowisko Honeya było przeciwne — twierdził, że szkoły 8 J. Honey, The Language Trap: Race, Class and the Standard English Issue in British Schools, Middlesex 1983. Zob. także Department of Education and Science (DES), A Language for Life. Report of the Committee of Enquiry Appointed by the Secretary of State for Education and Science under the Chairmanship of Sir Alan Bullock, London 1975. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 20 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 21 nie spełniają swojej roli wobec dzieci z klasy robotniczej oraz tych z mniejszości etnicznych, jeśli nie wymagają, by uczniowie posługiwali się wyłącznie standardową angielszczyzną. W 1983 roku ten argument uważany był za śmiały i obrazo burczy, i bardzo atrakcyjny dla mediów. To zainteresowanie nie utrzymało się jednak zbyt długo, ponieważ wówczas nie istniało nic, na czym można by było „zawiesić” jakąś dłuższą dyskusję. Lecz to miało się wkrótce zmienić. W 1987 roku rząd Margaret Thatcher zainicjował prace nad Narodowym Programem Nauczania. Procedura stosowana w całym procesie planowania polegała na tworzeniu grup roboczych mających wypracowywać rekomendacje dla każdego przedmiotu; powstała między innymi grupa robocza do spaw języka angielskiego odpowiedzialna za opracowanie programu dla tego „kluczowego” przedmiotu. Jednak zanim grupa ta zaczęła pracę, ówczesny minister edukacji, Kenneth Baker, podjął nieoczekiwaną decyzję o utworzeniu osobnej komisji, pod przewodnictwem Sir Johna Kingmana, której zadaniem miało być zbadanie nauczania języka angielskiego w szkołach. W komunikacie prasowym informującym o zakresie kompetencji tej komisji (16 stycznia 1987 roku) Baker oświadczył: Pracuję nad doprowadzeniem do ogólnokrajowego porozumienia odnośnie do celów nauczania języka angielskiego w szkołach w celu podniesienia istniejących standardów. Uderza mnie pewna luka. Uczniowie powinni znać zasady funkcjonowania języka angielskiego, jeśli mają skutecznie się nim posługiwać. Większość szkół już nie naucza staroświeckiej gramatyki. Ale niewiele zrobiono, by ją czymś zastąpić. Nie ma porozumienia odnośnie do nauczania struktury języka i zasad posługiwania się nim… Musimy dać nauczycielom właściwy model języka, żeby mogli lepiej go uczyć. Mimo że Baker wspomniał o „porozumieniu” i określił tradycyjne nauczanie gramatyki jako „staroświeckie”, powołanie komisji mającej stworzyć „właściwy model języka” wskazywało, że działanie rządu mogło być bezpośrednią odpowiedzią na presję wywieraną przez programatycznych konserwatystów: być może ministra uderzyła ta „luka”, ponieważ pewne lobby bardzo się starało zwrócić na nią jego uwagę; być może miał nadzieję, że komisja Kingmana postawi grupę roboczą do spraw programu nauczania języka angielskiego przed faktem dokonanym. Tak się jednak nie stało. Raport komisji Kingmana został opublikowany w 1988 roku9. Wnioski w nim przedstawione nie bardzo odpowiadały programatycznym konserwatystom, a sam minister również odnosił się do nich z wyraźnym brakiem entuzjazmu. Jednak proces planowania trwał dalej zgodnie z wytyczonymi na początku założeniami. Grupa robocza do spraw angielskiego (która miała się zająć nie tylko samym językiem, ale również literaturą i dramatem) zebrała się zgodnie z planem pod przewodnictwem Briana Coxa i wkrótce potem został opublikowany raport z jej prac10. Raport Coxa jeszcze bardziej rozczarował 9 DES, Report of the Committee of Inquiry into the Teaching of English Language, London 10 DES, English for Ages 5 to 16, London 1989. 1988. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 21 2011-06-09 15:15:20 22 Deborah Cameron prawicowców niż raport Kingmana. Ich niezadowolenie (którego powody zostaną przedstawione poniżej) sprawiło, że to, co miało zakończyć dyskusję –– oficjalne opublikowanie wniosków grupy roboczej –– faktycznie stało się początkiem przewlekłego i zażartego sporu. Zanim zajmiemy się tym, co nastąpiło później, musimy pokrótce przedstawić główne przyczyny tego sporu. Będę w dalszym ciągu twierdzić, że język per se nie był podstawowym przedmiotem zainteresowania prawicy. Skoro jednak spór toczył się w sferze językowej, to o jakie kwestie związane z nauczaniem języka w nim chodziło? Pomimo bowiem szerokich kompetencji przyznanych zarówno zespołowi Kingmana, jak i Coxa, widać było wyraźnie, że podejmowane działania miały bardziej konkretny, choć ukryty cel. Zasadniczo istniały trzy powiązane z sobą kwestie sporne. Jedna z nich dotyczyła tego, czy gramatyka powinna być w ogóle formalnie nauczana. Jak stwierdzili John Rae i Kenneth Baker, większość szkół w Wielkiej Brytanii porzuciła tradycyjne lekcje gramatyki oparte na uczeniu się materiału na pamięć i wciąż powtarzanych ćwiczeniach na rzecz metod bardziej „postępowych”, „zorientowanych na ucznia”, częściowo ze względów ideologicznych (jak utrzymywał Rae), ale głównie z powodu wyników badań sugerujących, że tradycyjne metody są nieskuteczne i że nauczanie gramatyki samo w sobie ma wątpliwą wartość. Te wnioski i związane z nimi zmiany praktyczne zostały zaaprobowane przez rządowe komisje; jednak w latach 80. konserwatyści opowiedzieli się za przywróceniem tradycyjnej gramatyki i tradycyjnych metod. Druga kwestia sporna dotyczyła tego, który model gramatyki należy przyjąć –– preskryptywny, oparty na łacińskich paradygmatach i wyrażony w zbiorze nakazów, czy też deskryptywny, oparty na analizach językoznawczych sposobu, w jaki ludzie faktycznie korzystają z języka. Podczas gdy językoznawcy i tak zwany oświatowy establishment opowiadali się za tą drugą alternatywą, konserwatyści popierali pierwsze rozwiązanie, które bardziej przystawało do ich poglądów na trzecią, najbardziej kontrowersyjną kwestię, a mianowicie cel nauczania gramatyki. Według konserwatystów proces ten miał sprawić, że uczniowie nauczą się właściwego posługiwania się standardową angielszczyzną. Wyznaczając taki cel, kierowali się nie tylko pozytywnym nastawieniem do języka ojczystego, ale również uprzedzeniami do niestandardowej angielszczyzny. Oczywiste było dla nich, że jeśli niestandardowa angielszczyzna ma być wypleniona i zastąpiona angielszczyzną standardową, to należy do tego dążyć poprzez otwarte nauczanie standardowych reguł gramatyki. (I na odwrót –– uważali, że nieznajomość standardowej angielszczyzny rozpleniła się w całym kraju, ponieważ szkoły przestały formalnie nauczać gramatyki). Eksperci twierdzili natomiast –– nie kwestionując przy tym, że każdy powinien być w stanie posługiwać się standardową odmianą języka –– że formalne nauczanie gramatyki ma niewielki wpływ na faktyczne posługiwanie się językiem; uważali również, że nauczanie standardowej angielszczyzny i/lub gramatyki nie musi i nie powinno oznaczać nietolerancji dla innych jej odmian. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 22 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 23 Przy takiej polaryzacji opinii z jednej strony ekspertów, a z drugiej programatycznych konserwatystów nie mogło dziwić, iż komisje Kingmana i Coxa nie były w stanie zadowolić żadnej ze stron. Można się było jednak spodziewać, że jako gremia powołane przez radykalnie prawicowy rząd będą bardziej sprzyjać frakcji programatycznej. Jednakże ich rekomendacje pokazały, że na ich pracę w znacznym stopniu wpłynęły dowody przedstawione przez ekspertów. Chociaż obie komisje wyraźnie podkreśliły znaczenie standardowej angielszczyzny i korzyści płynące z nauczania struktur językowych w sposób otwarty (kwestionując tym samym opinię wielu osób z sektora oświaty, szczególnie tych z obozu „postępowego”), żaden z raportów nie zalecił powrotu do tradycyjnych modeli i metod nauczania gramatyki i nie zaakceptował nietolerancji dla dialektów. Oburzony Brian Cox opisał wpływ, jaki raport jego komisji wywarł na tych, którzy go zlecili. Według jego relacji, gdy raport został przedstawiony Kennethowi Bakerowi, bardzo się ministrowi nie spodobał. Baker życzył sobie krótkiego raportu podkreślającego znaczenie gramatyki, ortografii i interpunkcji, który zadowoliłby Panią Premier i który rodzice z łatwością mogliby przeczytać11. Ta początkowa, bardzo negatywna reakcja na propozycje grupy roboczej została prawdopodobnie przedstawiona prywatnie; wkrótce jednak została powtórzona czy raczej wzmocniona na forum publicznym. Właśnie wówczas media zaczęły odgrywać ważną rolę w całej gramatycznej aferze, przyłączając się do programatycznych konserwatystów w ich próbach zdyskredytowania komisji, od których prawica oczekiwała tak dużo, a otrzymała, jej zdaniem, tak niewiele. Skutek był taki, że prasa zaczęła relacjonować sprawę w sposób –– na masową skalę, popadając w histerię i bijąc na alarm –– który jest charakterystyczny dla paniki moralnej. Toczącą się debatę o nauczaniu języka angielskiego przedstawiano opinii publicznej ze sporą domieszką siejących grozę historii o pogarszających się standardach wśród uczniów i ideologicznej działalności wywrotowej nauczycieli. W niektórych przypadkach historii tych rozmyślnie dostarczały mediom prawicowe organizacje. Ale, podobnie jak w przypadku wspomnianej wcześniej paniki związanej z niebezpiecznymi psami, gdy już temat został ostatecznie uznany za problem, dziennikarze sami rzucili się na poszukiwanie takich opowieści. Starali się na przykład dotrzeć do instytucji kształcących nauczycieli, a następnie pisali zjadliwe relacje na temat „permisywnych” metod nauczania angielskiego wpajanych przyszłym pedagogom; stali się również pilnymi czytelnikami branżowych czasopism adresowanych do nauczycieli angielskiego i wybiórczo przedstawiali fragmenty, w których „eksperci” wydawali się twierdzić, iż ortografia i gramatyka nic nie znaczą, podczas gdy dzieci, których prace omawiano, nie były w stanie przeliterować poprawnie prostych słów czy napisać poprawnego gramatycznie zdania. 11 B. Cox, artykuł wstępny, „Critical Quarterly” 32, 1990, nr 4, s. 1. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 23 2011-06-09 15:15:20 24 Deborah Cameron Gdy inne zainteresowane strony przyłączały się do debaty, musiały robić to na wcześniej ustalonych warunkach: każdy, kto nie zgadzał się z programatycznym konserwatyzmem, spychany był do defensywy. Najbardziej znaczącą grupę dysydentów stanowili, co nie dziwi, sami nauczyciele angielskiego. Jednak z powodu formy, jaką przybrały relacje w mediach, czyli z powodu zalewu przerażających historii, w których absurdalne koncepcje ekspertów obarczano odpowiedzialnością za niemalże analfabetyzm młodzieży, opinie osób posiadających specjalistyczną wiedzę albo bezpośrednie doświadczenie zdyskredytowano, zanim w ogóle przedstawiono. Media i programatyczni konserwatyści tak skutecznie podtrzymywali napływ tych opowieści grozy i skarg, że lata 1988–1992 były właściwie językowym stanem wyjątkowym. Kwestii gramatyki nie zamknęło bynajmniej uchwalenie Ustawy o reformie edukacji; zagadnienie to nadal było wykorzystywane do wzbudzania niepokoju o język, umiejętność czytania i pisania, i standardy w oświacie. Z czasem te działania zaczęły przynosić oczekiwane rezultaty. W roku 1991, gdy w szkołach już wprowadzano Narodowy Program Nauczania, wybuchł konflikt o materiały używane w kształceniu nauczycieli przygotowane przez gremium, które ustanowił rząd w celu rozpropagowania wśród pedagogów modelu przedstawionego w raporcie Kingmana, tak zwanego LING (Language in the National Curriculum –– Język w Narodowym Programie Nauczania). Kiedy gremium to chciało opublikować swoje materiały za pośrednictwem oficjalnego Wydawnictwa Jej Królewskiej Mości, rząd nie wydał na to zgody, odmawiając również udostępnienia praw autorskich komercyjnemu wydawcy, który mógłby te materiały wprowadzić na rynek. Wydaje się, że odmowa miała podłoże ideologiczne: materiały zawierały zbyt wiele odniesień do kwestii klasowych, rasowych i płciowych, i zbyt „permisywnie” podchodziły do gramatyki. Następnie, we wrześniu 1992 roku, minister edukacji, działając w porozumieniu z Radą ds. Narodowego Programu Nauczania, ogłosił kolejny przegląd nauczania języka angielskiego, w ten sposób faktycznie unieważniając przepisy wprowadzone zaledwie kilka lat wcześniej. Wyniki tego przeglądu wyglądały na ustalone zawczasu: panel odpowiedzialny za jego przeprowadzenie jeszcze się nie zebrał, a już ogłoszono, że jego zalecenia będą bardziej podkreślać znaczenie ortografii, gramatyki i posługiwania się standardową angielszczyzną. Kiedy przedstawiono do konsultacji projekty nowych przepisów12, wydawało się, że programatyczni konserwatyści wreszcie dostali to, czego zawsze chcieli, gdyż kluczowe kwestie nauczania gramatyki i stosowania standardowej angielszczyzny zostały potraktowane w nowych przepisach dokładnie tak, jak sugerowano, a nowe, zrewidowane propozycje prawie w ogóle nie przypominały bardziej umiarkowanych zaleceń Kingmana i Coxa. Sam Cox odrzucił nowy dokument jako ekstremistyczny. Nauczycielka, która została powołana do nowego gremium, 12 Department for Education, 1993. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 24 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 25 wsparła ten pogląd, rezygnując ze stanowiska, zanim organ ten zakończył swoją pracę. Wśród głównych powodów swojej rezygnacji wymieniła zdominowanie dyskusji przez prace wywodzące się z prawicowego think-thanku, Centre for Policy Studies. Utrzymywała, że nie rozważano w ogóle badań pochodzących z innych źródeł. Tego rodzaju rewelacje dostarczyły dodatkowej „amunicji” krytykom programu nauczania języka angielskiego; coraz powszechniejsze było też ogólne niezadowolenie z prowadzenia Narodowego Programu Nauczania. Jednakże wszelka krytyka kończyła się zwykle, gdy dochodziło do kwestii gramatyki/standardowej angielszczyzny. Przywrócenie w nowych przepisach tradycyjnych koncepcji gramatyki i nacisk na standardową angielszczyznę jako jedyną odmianę języka możliwą do zaakceptowania w szkołach okrzyknięto zwycięstwem zdrowego rozsądku. Gazety publikowały artykuły, w których nauczyciele wyrzekali się swojego wcześniejszego zaniedbywania gramatyki bądź też krytykowali swych kolegów po fachu za jej lekceważenie. Wpływowi dziennikarze wyrażali żal z powodu zbiurokratyzowania testów w ramach Narodowego Programu Nauczania, arogancji tych, którzy byli za niego odpowiedzialni oraz wąskiego zakresu nowego programu nauczania literatury, ale co uderzające, nie żałowali podkreślania znaczenia gramatyki i standardowej angielszczyzny. W przeglądzie z 1993 roku nie powiedziano bynajmniej ostatniego słowa w sprawie programu nauczania języka angielskiego. Nowe propozycje stanowiły część bardziej ogólnego przeglądu wytycznych dotyczących wszystkich przedmiotów, co było spowodowane powszechnym zbojkotowaniem przez związki zawodowe nauczycieli krajowych testów z powodu ich zbytniej złożoności i czasochłonności. Celem przeglądu było odchudzenie i uproszczenie programów i testów, ale w przypadku języka angielskiego stał się on okazją do publicznego sporu o gramatykę i standardową angielszczyznę, który wybuchł z nową siłą. To, co po tym nastąpiło, pokazało niewspółmiernie duże polityczne znaczenie, którego z czasem nabrała kwestia gramatyki. Od samego początku Narodowy Program Nauczania nieustannie poddawano przeglądowi –– długiemu procesowi, podczas którego zbierały się panele doradcze, przygotowywano nowe dokumenty do konsultacji, wnioski (teoretycznie) analizowano i wdrażano, a wynikiem tych działań były nowe rozporządzenia ministra edukacji. Ta skomplikowana procedura musiała rodzić plotki i przecieki, które podchwytywała prasa na długo przed oficjalnym zakończeniem całego procesu. W roku 1994 przygotowano trzecią wersję wytycznych dotyczących języka angielskiego, a prasa informowała, że będzie się ona znacząco różniła od wersji z roku ubiegłego. Krążyły pogłoski, iż nowe przepisy zawierają, jak to określiła jedna z gazet, „znaczące ustępstwa na rzecz liberalnych nauczycieli angielskiego”13. 13 „Independent on Sunday” z 13 marca 1994 r. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 25 2011-06-09 15:15:20 26 Deborah Cameron Pogłoski powtarzane w artykule tak naprawdę sugerowały, że te radykalne „znaczące ustępstwa” były jedynie częściowym powrotem do pierwotnych rekomendacji Komisji Coxa. Jednakże relacje medialne dotyczące nowego dokumentu podkreślały oburzenie programatycznych konserwatystów, którzy czuli, że tracą wcześniejsze zdobycze. Co ciekawe, nawet w bynajmniej nie prawicowej gazecie „Independent” traktowano zmiany jako próbę udobruchania „liberalnych nauczycieli angielskiego”. Nauczyciele angielskiego byli w tym okresie aksjomatycznie opisywani jako „liberalni”, chociaż w rzeczywistości reprezentowali szerokie spektrum poglądów politycznych, podobnie jak to jest w przypadku innych zawodów uprawianych przez tysiące ludzi. Smaczku całej historii dodaje fakt, iż gdy dokument z 1994 roku przedstawiono do konsultacji, nie potwierdziły się wcześniejsze spekulacje odnośnie do jego treści. Nie tylko nie czynił on znaczących ustępstw, ale wyglądało na to, że obsesja na punkcie standardowej angielszczyzny jest w nim jeszcze większa niż w poprzedniej wersji. Wkrótce okazało się, iż rozbieżność między przewidywaniami a rzeczywistością powstała nie dlatego, iż do prasy dotarły nieprawdziwe pogłoski; paneliści doradzający rządowi faktycznie poczynili „ustępstwa”, ale w ostatniej chwili zostały one usunięte lub stonowane przez urzędników. Wykreślono odniesienia do dwujęzyczności i różnorodności dialektów; wzmocniono odniesienia do standardowej angielszczyzny i podkreślono je w całym dokumencie; sam minister edukacji interweniował w celu przywrócenia wymagania, by wszyscy nauczyciele w każdej sytuacji poprawiali niestandardową angielszczyznę uczniów. Członkowie panelu odpowiedzieli wydaniem oświadczenia, w którym pytali, dlaczego i przez kogo ich rekomendacje zostały „zignorowane lub zupełnie zmienione od czasu naszego ostatniego zebrania”. Jeden z panelistów stwierdził, iż „politycznie rzecz ujmując, standardowa angielszczyzna wciąż jest obszarem, w którym uprzedzenia i opinie liczą się bardziej niż wiedza”, i wysunął zarzut, że stała się ona „ministerialną obsesją”14. Ta niezwykle publiczna kłótnia, skupiająca się na zarzutach o polityczną ingerencję –– które wydawały się uzasadnione –– mogła sugerować, iż cała kwestia gramatyki/standardowej angielszczyzny stała się tak ważna dla konserwatystów, a ich stanowisko tak zdecydowane, że broniący go członkowie rządu najwyraźniej nie dbali o to, czy cały proces konsultacji zostanie zdemaskowany jako szopka. Wytyczne dotyczące nauczania angielskiego wydano w 1995 roku, całe osiem lat po tym, jak Kenneth Baker ogłosił powołanie Komisji Kingmana. Błędem byłoby jednak postrzeganie procesu politycznego z lat 1987–1994 jako chaotycznego; jego liczne falstarty i gwałtowne zmiany kursu częściowo odzwierciedlały upór programatycznych konserwatystów i ich umiejętność mobilizowania popar14 „Times Educational Supplement” z 13 maja 1994 r. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 26 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 27 cia w decydujących momentach, nie tylko w korytarzach władzy, ale również poprzez media i ich wpływ na opinię publiczną. Debata na temat gramatyki nie odbywała się w odosobnieniu. Mówienie o „debacie na temat gramatyki” oznacza w istocie wyodrębnienie jednego wątku z bardzo złożonego i zagmatwanego dyskursu poświęconego edukacji. Z czasem spór o gramatykę zaczęto łączyć z innymi kontrowersyjnymi kwestiami, szczególnie z pedagogiką („zorientowanie na dziecko” kontra „kreda i rozmowa”), czytaniem („metoda fonetyczna” kontra „prawdziwe książki”) i literaturą („klasyka” kontra „przydatne teksty”). Porównuję ten dyskurs do sieci, ponieważ podobnie jak w sieci, w której powiązane z sobą nici nadają całej strukturze wytrzymałość, której nie ma żadna pojedyncza nić, również w debacie o edukacji każdy świeżo poddany pod dyskusję „problem” wzmacniał wszystkie poprzednie. Jednakże gramatyka nie była tylko jednym z wielu problemów: zajmowała uprzywilejowaną pozycję w samym środku sieci. Kontrowersje z nią związane pojawiły się wcześnie i nie zanikały nawet po tym, jak zanikły wszystkie inne. Media, szczególnie media drukowane, były o wiele bardziej zainteresowane gramatyką niż, na przykład, programem nauczania przedmiotów ścisłych i technicznych. Nad gazetowymi artykułami i wstępniakami wisiało widmo zagrożonego języka i zagrożonej kultury: podzielony, niepiśmienny naród pełen absolwentów szkół, którzy nie są w stanie wypełnić prostego formularza, starając się o pracę, czy też wysłowić się w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, nie dlatego, że są z natury głupi, ale dlatego, że nikt nie zadał sobie trudu, by ich nauczyć przyzwoitej angielszczyzny. Zgubne i destrukcyjne ideologie, w których szponach znaleźli się nauczyciele tych młodych ludzi, miały w pełni rozkwitnąć w późniejszej karierze zawodowej młodzieży: fakt, że była ona niedouczona, niepotrafiąca się wysłowić i bez szans na znalezienie pracy, miał ją pchać w kierunku zachowań aspołecznych i przestępczych. Takie przewidywania odbijały się szerokim i mocnym echem w całym społecznym i politycznym spektrum. Programatycznej prawicy, wspomaganej przez media, udało się za pomocą takich idei i obrazów w ciągu kilku lat przesunąć całą debatę w kierunku coraz bardziej autorytarnych poglądów na nauczanie języka angielskiego, poglądów wspieranych przez coraz bardziej autorytarne procedury decyzyjne, które z kolei uzasadniane były przez coraz bardziej zjadliwe ataki na nauczycieli języka angielskiego. Proces napędzały regularnie powtarzające się napady lęku, porównywalne pod względem intensywności do fali niepokojów wywoływanych takimi podstawowymi tematami paniki moralnej, jak przestępczość i narkotyki. Dotychczas argumentowałam, że debata na temat gramatyki przypominała pod wieloma względami panikę moralną. Chociaż przedstawione powyżej wydarzenia są bardziej złożone i rozciągnięte w czasie, niż to się dzieje w większości przypadków klasycznej paniki moralnej, to z powodu interakcji między działaniami decydentów, zorganizowanymi grupami interesu oraz mediami można było dostrzec w nich wiele istotnych elementów paniki. Wszystko zaczęKształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 27 2011-06-09 15:15:20 28 Deborah Cameron ło się od odkrycia „problemu”, po czym nastąpiła szybka identyfikacja kozłów ofiarnych, odkrywanie coraz to nowych siejących grozę historii, które tworzyły nieadekwatne poczucie zagrożenia, oraz nieubłagany zwrot w kierunku coraz bardziej autorytarnych „rozwiązań” w świetle rosnącego w społeczeństwie niepokoju. Lecz skoro debata o gramatyce była przypadkiem paniki moralnej, pozostaje nadal jedno kluczowe pytanie: o co w tej panice tak naprawdę chodziło? Jakie ukryte lęki, jakie groźne zmiany społeczne mogły sprawić, że gramatyka angielska wywołała tak silne emocje? Są to złożone pytania, być może bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać. Niektórych odpowiedzi trzeba poszukiwać w bezpośrednim kontekście politycznym; inne związane są jednak z kulturowym statusem samej gramatyki, ze znaczeniami, które istniały na długo przed wydarzeniami opisanymi powyżej. Tylko kiedy uświadomimy sobie, co tak naprawdę symbolizuje gramatyka, możemy mieć nadzieję, że zrozumiemy, w jaki sposób jej znaczenie jest wykorzystywane w danych okresach do osiągnięcia konkretnych celów. Często przyjmuje się, że gramatyka, przynajmniej w Wielkiej Brytanii, to w gruncie rzeczy symbol k l a s y. Nie jest to twierdzenie nieprawdziwe, ale nie jest to również cała prawda. Niewątpliwie połączenie Dra Składnego i pani Dulskiej służy określonym interesom klasowym. Jednak ich związek symbolizuje również zbiór pewnych wartości, które przemawiają do wielu ludzi bez względu na podziały klasowe. Jeśli nie weźmiemy pod uwagę tego ukrytego symbolizmu, nie będziemy w stanie pojąć zdolności gramatyki do wywoływania paniki moralnej. Podobnie jak Colin MacCabe, będziemy zdumiewać się bezcelowością i zjadliwą głupotą argumentów przedstawianych w publicznej debacie. Gramatyka jako metafora moralna: korzenie paniki Retoryka programatycznych konserwatystów, którą ilustruje każda losowo wybrana próbka ich publicznych wypowiedzi, pod pewnymi względami jest rzeczywiście zaskakująca. Zewnętrznemu obserwatorowi może faktycznie wydawać się bezcelowa i głupia, choćby dlatego, że często mówi niewiele lub nie mówi nic na temat, który rzekomo porusza. Zwykle jest tak, że po pobieżnej wzmiance o gramatyce następuje coś, co można by nazwać homilią moralną niemającą związku z tematem. Oto kilka znamiennych przykładów przedstawionych w różnych kontekstach, przez różne osoby, na różnych etapach debaty: Obalenie gramatyki zbiegło się z akceptacją odpowiednika kreatywnego pisania w zachowaniach społecznych. Rozmaite kwestie gramatyczne stały się przedmiotem drwin i były traktowane z lekceważeniem jako pedantyczne i nieistotne; to samo spotkało drobiazgowość w takich sprawach, jak uczciwość, odpowiedzialność, własność, wdzięczność, przeprosiny itd. (John Rae, cyt. za: „Observer” z 7 lutego 1982 r.) Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 28 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 29 Jeśli pozwolimy na obniżenie standardów do poziomu, na którym dobra angielszczyzna nie jest wcale lepsza od złej angielszczyzny, a do szkoły wszyscy przychodzą nieumyci… wszystko to sprawi, że ludzie przestaną mieć jakiekolwiek standardy. A jak je stracą, to nic nie będzie w stanie ich powstrzymać przed zwróceniem się ku przestępczości. (Norman Tebbit, poseł, Radio 4, 1985) Muszę sam poprawiać wszystkie pisma, które wychodzą z mojego biura, bo poziom nauczania angielskiego jest tak beznadziejny… Musimy edukować tak, żeby kształtować również charaktery. Na tym właśnie polega problem ze szkołami. Nie uczą tak, by kształtować również charaktery. To bardzo ważne. Szkoły nie działają w sposób właściwy. Nie wierzę, że angielski jest odpowiednio nauczany. Nie da się ludzi dobrze wykształcić bez określonych podstaw i systemu ćwiczeń. (książę Karol, 1989 r.) Nigdy nie zaufałbym czemuś [to jest związanemu z nauczaniem angielskiego], co lekceważy dyscyplinę. Dzieci powinno się uczyć w sposób bardzo formalny, bo w przeciwnym wypadku niedbalstwo zagości w ich życiu na dobre. (Jeffrey Archer, cyt. za: „Independent on Sunday” z 13 marca 1994 r.) W każdej z tych wypowiedzi autorzy bez zająknięcia przechodzą od językoznawstwa do moralności. (W ostatnim przypadku nie ma nawet tego przejścia –– bez dodatkowej informacji czytelnik w ogóle nawet się nie domyśla, że Jeffrey Archer mówi o gramatyce czy języku). Nieznajomość czy lekceważenie reguł gramatyki traktuje się na równi z zachowaniami aspołecznymi czy przestępczymi. Gramatyka powinna być nauczana, jak możemy wywnioskować, nie tyle w celu wpojenia norm językowych, ile raczej zachęcania do poszanowania ludzi i własności, do czystości i praworządności, w celu wyrabiania „charakteru” i zniechęcania do niezdyscyplinowania czy „niedbalstwa”. Szczególnie może dziwić to, że moralne argumenty za nauczaniem gramatyki są sprzeczne z instrumentalnymi argumentami stale wysuwanymi przez thatcherystów w latach 80. w odniesieniu do nauczania wszystkich innych przedmiotów. Debatę poświęconą pozostałym głównym elementom programu nauczania zdominowały takie względy, jak „potrzeby przemysłu” i przyszłe szanse młodych ludzi na rynku pracy. Nauczanie gramatyki można zupełnie przekonująco uzasadniać w ten sam sposób; pracodawcy przecież wciąż powtarzają, że chcą mieć wykształconych pracowników z dobrymi „umiejętnościami komunikacyjnymi”. Dziwi więc fakt, że tacy akolici Margaret Thatcher, jak Norman Tebbit i Jeffrey Archer, unikają tego rodzaju argumentacji i rzucają się w zdradzieckie wody „standardów” i „dyscypliny”. To sugeruje, że dla programatycznych konserwatystów gramatyka to „święty” przedmiot, którym należy się zająć z powodów quasi-mistycznych wykraczających poza zwykłą przydatność. Tak jak bitwa pod Waterloo została wygrana na boiskach szkoły Eton, również i dzisiejsze wyzwania stojące przed narodem będą wymagały silnego kręgosłupa moralnego, który kształtuje się podczas dyktand i ćwiczeń składniowych. Ale jest jeszcze jednej element, który zbija nas z tropu: związki, jakie się tu wskazuje, są, łagodnie rzecz ujmując, niezbyt wyraźne. Powiedzmy, że można Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 29 2011-06-09 15:15:20 30 Deborah Cameron faktycznie dostrzec, w jaki sposób uprawianie sportu w prywatnej szkole może być dobrym przygotowaniem do służby w wojsku. Ale jak znajomość części mowy przekłada się na nieodpartą chęć wyprania swojego szkolnego mundurka czy też zapobiega przemianie młodego człowieka w wandala niszczącego cudze samochody? Nasi komentatorzy traktują ten ciąg przyczynowo-skutkowy tak, jakby był oczywisty –– z jednym małym, aczkolwiek znaczącym, wyjątkiem. Tuż przed zacytowanym powyżej fragmentem artykułu z „Observera” John Rae stwierdza, że związek, który zaraz przedstawi, pomiędzy poszanowaniem reguł gramatyki a poszanowaniem społecznych konwenansów, nie jest „intelektualnym wymysłem”. Tyle że związek ten właśnie tym jest: wymysłem, metaforą. I w tej metaforze leży klucz do głębokiego symbolicznego znaczenia gramatyki. Skądinąd zaskakujące spostrzeżenia programatycznych konserwatystów stają się zrozumiałe, jeśli założymy istnienie systematycznej analogii między strukturą języka a strukturą społeczeństwa. Mówiąc ściślej, jak wraz z Jill Bourne dowodziłam w innej pracy15, konserwatyści traktują „gramatykę” jako metaforyczny korelat dla zbioru powiązanych z sobą terminów politycznych i moralnych: p o r z ą d e k, t r a d y c j a, a u t o r y t e t, h i e r a r c h i a i z a s a d y. W ideologicznym świecie zamieszkanym przez konserwatystów terminy te są nie tylko pozytywne, one wręcz określają warunki funkcjonowania społeczeństwa obywatelskiego, podczas gdy ich przeciwieństwa –– n i e p o r z ą d e k, z m i a n a, r o z d r o b n i e n i e, a n a r c h i a i b e z p r a w i e –– oznaczają załamanie się więzi społecznych. Panikę z powodu gramatyki można więc interpretować jako metaforyczny wyraz ciągłych obaw konserwatystów o to, że tracimy wartości stanowiące fundament cywilizacji i nieuchronnie pogrążamy się w chaosie. Ta metafora dostarcza brakującego ogniwa łączącego złą gramatykę ze złym zachowaniem. Jeśli przestrzeganie zasad rządzących językiem oznacza przestrzeganie praw obowiązujących w społeczeństwie, zgodę na jego tradycyjne hierarchie i akceptację uznanych autorytetów, łatwiej nam będzie zrozumieć, dlaczego lekceważenie reguł gramatyki powinno być traktowane jako coś, co nieuchronnie prowadzi do braku szacunku dla drugiego człowieka, własności, instytucji (dzieci przychodzące brudne do szkoły) i wreszcie dla samego prawa. Łatwiej też zrozumieć sens wspomnianej wcześniej dyskursywnej sieci, w której gramatyka przyrównywana jest do pojęć, które nie mają z nią na pozór nic wspólnego: do Szekspira na przykład (a nie do jamajskiej poezji), do „kredowo-wykładowych” metod nauczania (a nie zorientowanego na dziecko aktywnego uczenia), do metody fonetycznej (a nie prawdziwych książek). Wszystkie te pojęcia łączy z sobą i z gramatyką nie tyle jakieś rzucające się w oczy podobieństwo, ile wspólne znaczenie symboliczne: „Szekspir” symbolizuje tradycję i hierarchię wartości literackich, metoda „kredowo-wykładowa” oznacza zdyscyplinowaną, w przeciwieństwie 15 D. Cameron, J. Bourne, No common ground: Kingman, grammar and the nation, „Language and Education” 3, 1989, nr 2, s. 147–160. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 30 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 31 do chaotycznej, salę lekcyjną, „metoda fonetyczna” zaś opiera się na ustalonych zasadach, a nie indywidualnym doświadczaniu. Gramatyka jest elementem kluczowym tej sieci, ponieważ łączy ona wszystkie elementy tworzące metaforyczny kod. Na pewnym poziomie konserwatyści zrozumieli, że jest ona doskonałym, spinającym wszystko symbolem celów oświatowej reformy, w której w gruncie rzeczy chodziło o ponowne narzucenie autorytetu i dyscypliny. Domaganie się rozszerzenia nauczania gramatyki sprowadza się do innej formy tradycyjnej torysowskiej krucjaty w obronie porządku. Jest to tak naprawdę powracający wciąż wątek w oficjalnych raportach o nauczaniu angielskiego sporządzanych od czasu wprowadzenia szkolnictwa powszechnego w Wielkiej Brytanii. Prawie siedemdziesiąt lat przed Ustawą o reformie edukacji z 1988 r. w raporcie Newbolta stwierdzono: Wielką trudnością stojącą przed nauczycielami szkół podstawowych w wielu rejonach jest to, iż muszą oni walczyć z przemożnym wpływem zgubnych nawyków językowych, nabywanych przez uczniów w domu i na ulicy. Tak więc nauczyciele nie walczą z ignorancją, ale z niegodziwą mocą16. Nauczanie prawidłowej angielszczyzny jest stale przedstawiane jako część bardziej ogólnie pojmowanego „zmagania się” z ciemnymi siłami społecznymi, a mówiąc ściślej, jako sposób na przeciwstawienie się anarchii „domu i ulicy” (klasy robotniczej). To, że taki sposób myślenia o gramatyce w dalszym ciągu ma się dobrze, podkreśla Marilyn Butler, profesor literatury angielskiej Uniwersytetu w Cambridge, w swojej relacji ze spotkania z szeregowymi aktywistami Partii Konserwatywnej w 1993 roku. Profesor Butler stwierdziła, że w debacie w sprawie nauczania angielskiego bardziej niż wszystko inne obchodziła ich gramatyka, do której mieli uderzająco metaforyczne odniesienia. Jak pisze Butler: Szkoły, o których marzyli, miałyby zlikwidować anarchię na osiedlach socjalnych, zlikwidować problem amatorów przejażdżek kradzionymi samochodami oraz morderców dzieci grasujących w centrach handlowych. Clarke [minister spraw wewnętrznych] może nie zaszedł daleko w swojej niedawnej kampanii na rzecz walki z przestępczością, ale nie stracili oni bynajmniej wiary w jego podprogową alternatywę, czyli dyscyplinę w klasie jako lekarstwo dla niesfornych grup z problemami w nauce. Nikt się w ogóle nie przejmował, czy młodzież zna na pamięć Daffodils [Żonkile] Williama Wordswortha. Chcieli, by młodzież od samego początku uczyła się gramatyki i ortografii oraz poprawnej mówionej angielszczyzny. Chcieli, żeby się uczyła reguł… Dbali tylko o poprawność, którą symbolicznie traktowali jak prawo. To, co słyszałam, tak naprawdę nie miało nic wspólnego z wpajaniem nowoczesnej dyscypliny w nowoczesnej szkole. Uczestnicy spotkania wyrażali swoje głębokie obawy związane ze społeczeństwem, strach przed tymi jego grupami, które uważali za anarchiczne, oraz gniewne żądanie, by rząd zaprowadził porządek17. To, co Butler i innym osobom z zewnątrz wydaje się tak osobliwe w tego rodzaju retoryce — swobodna elizja znaczeń dosłownych i przenośnych tak, że 16 H.J. Newbolt, The Teaching of English in England, 1921, cyt. za: T. Crowley, op. cit., s. 243. M. Butler, Ambush: The politics of National Curriculum English, 1990–3, „Critical Quarterly” 35, 1993, nr 4, s. 11. 17 Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 31 2011-06-09 15:15:20 32 Deborah Cameron koncepcje językowej poprawności i reguł gramatyki od razu przechodzą w moralny dyskurs, w którego centrum znajdziemy obawę przed anarchią i bezprawiem –– wydaje się przeciętnym konserwatystom (i pewnie wielu ludziom bez silnego przywiązania do partii) rzeczą najbardziej naturalną i oczywistą pod słońcem. Co więcej, przyznać trzeba, że ta metafora jest, jako metafora, pod wieloma względami trafna: gramatyka to „tradycyjne uporządkowywanie” języków poprzez opisywanie ich struktury w odniesieniu do „hierarchicznych reguł”, które mają moc „autorytetu” dla osób posługujących się tymi językami. Związek między gramatyką a autorytetem czy też dyscypliną sięga daleko w przeszłość. W klasycznych i neoklasycznych przedstawieniach siedmiu sztuk wyzwolonych, które składały się na edukację starożytnych Greków (gramatyka, dialektyka, retoryka, arytmetyka, astronomia, geometria i muzyka), gramatyka prezentowana była zwykle jako surowa postać trzymająca w jednej ręce książkę, a w drugiej brzozowy kij czy też bat. Jednakże w XX wieku niektóre elementy starożytnego metaforycznego kodu zostały zakwestionowane przez inny potężny dyskurs. „Wrogiem wewnętrznym” stało się językoznawstwo, które pielęgnuje pojęcie gramatyki jako uporządkowanego, hierarchicznego systemu rządzonego określonymi zasadami, ale które odrzuca tradycję i autorytet jako konieczne komponenty znaczenia tego przedmiotu. Lingwistyka wprowadziła nową definicję gramatyki jako dziedziny „deskryptywnej, a nie preskryptywnej”, dziedziny, w której reguły opierają się nie na tradycyjnym autorytecie, ale na zinternalizowanej kompetencji rodzimego użytkownika języka. Dla konserwatystów był to poważny cios. Tradycja i autorytet stanowią główne elementy ich koncepcji porządku społecznego. Jeśli jednak analogia między językiem a społeczeństwem ma być sensowna (a oczywiście taka nie jest dla językoznawców), elementy te muszą w dalszym ciągu być podstawą definicji gramatyki. Z tego względu podczas toczącej się w latach 80. ubiegłego wieku debaty programatyczni konserwatyści zmuszeni byli walczyć równocześnie na dwóch frontach. Musieli bronić nie tylko samej gramatyki, ale również szczególnej koncepcji gramatyki — tradycyjnej gramatyki preskryptywnej — przed niebezpieczną „nową ortodoksją” językoznawstwa deskryptywnego. To wyjaśnia być może skądinąd zagadkową cechę tej debaty: tendencję do zbaczania z głównego tematu edukacji i wkraczania na bardziej tajemnicze peryferie socjolingwistyki. Programatyczni konserwatyści musieli walczyć z „nową ortodoksją”, ale ta właśnie bitwa okazała się najtrudniejsza do wygrania. Konserwatyści kontra lingwiści: atak na „nową ortodoksję” Konserwatyści nie znoszą pojęcia gramatyki opisowej, ponieważ niszczy ono związek między gramatyką a autorytetem. To nie tylko podaje w wątpliwość Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 32 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 33 upodobanie konserwatystów do autorytetu, ale również stawia wszystko na prostej drodze do językowego (i przez analogię moralnego) relatywizmu. Jeśli reguły gramatyki znajdują się „wewnątrz” rodzimych użytkowników języka, a nie pochodzą od jakiegoś zewnętrznego autorytetu, to wówczas znacznie trudniej jest, rzecz jasna, stosować jednolite standardy poprawności. Każdy uzus językowy będzie zaakceptowany, jeśli tylko będzie odpowiadał czyimś zinternalizowanym regułom strukturalnym. Nie będziemy mogli wskazywać, że dane użycie jest przykładem „złej gramatyki”; zamiast tego w najgorszym przypadku będziemy mogli skrytykować je jako „niewłaściwe w danym kontekście”. Sugestia, że nie istnieją bezwzględne wartości i standardy poprawności — w języku czy gdzie indziej — napawa konserwatystów odrazą; językoznawcy, którzy głosili tę „nową ortodoksję”, stali się celem ich ataków. Twierdząc, zresztą zgodnie z prawdą, że nowa ortodoksja zawładnęła myśleniem o edukacji po opublikowaniu Raportu Bullocka, programatyczni konserwatyści postanowili nie dopuścić do tego, by skaziła ona sposób myślenia członków komisji Kingmana i Coxa. Jeden z pierwszych sygnałów do walki dał John Honey, który w The Language Trap argumentował, iż przyjmując nową ortodoksję, szkoły wyrządzały szkodę tym uczniom, którym gorąco pragnęły pomóc, a mianowicie dzieciom z klasy robotniczej, posługującym się niestandardowymi odmianami języka. Językoznawcy mogli sobie proponować swój aksjomat, że „wszystkie odmiany są równe”, ale ponieważ nikt w społeczeństwie poza nimi w to nie wierzył, postępowanie zgodnie z tą zasadą było utrwalaniem upośledzenia społecznego. Standardową angielszczyznę nadal uznawano za oznakę inteligencji i dobrego wykształcenia, tak więc dzieci z rodzin robotniczych ucierpiałyby, jeśli szkoła by ich tej angielszczyzny nie nauczyła i nie zmusiła do posługiwania się nią. Sam Honey nie wierzy, że „wszystkie odmiany są równe”, a jego opinia nie ogranicza się tylko do podkreślania, iż poszczególne odmiany są różnie o c e n i a n e z powodu uprzedzeń społecznych (w co żaden językoznawca nie wątpi). W często cytowanym fragmencie swojej książki stwierdza on, że odmiana taka jak czarna angielszczyzna wystarcza na potrzeby posługujących się nią mieszkańców Brixton, ale niekoniecznie wystarczyłaby do zaspokojenia bardziej wyrafinowanych potrzeb czarnoskórych mieszkańców Brixton, które mogłyby się u nich pojawić, gdyby tylko byli lepiej wykształceni. Argumentacja Honeya opiera się na powszechnym uprzedzeniu do niestandardowych odmian angielszczyzny i wykorzystuje obawę, że dzieci będą traktowane jak pionki w jałowej zabawie w inżynierię społeczną. Nie podaje się jednak w wątpliwość idei, iż językowe uprzedzenia powinny być zaakceptowane, a nie kwestionowane. Na innych polach nie byłoby to tak łatwo przyjęte. Przecież w Wielkiej Brytanii jest wiele uprzedzeń rasowych, ale nikt się nie powołuje na ten fakt, by zaproponować uczenie dzieci w szkołach w Brixton właściwego stosowania kosmetyków rozjaśniających skórę. Z językiem rzecz ma się inaczej, Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 33 2011-06-09 15:15:20 34 Deborah Cameron nie tylko dlatego, że jest on bardziej podatny na zmianę niż kolor skóry, ale dlatego, iż ludzie generalnie zgadzają się z Honeyem: wierzą, że niestandardowe odmiany języka są gorsze niż odmiany standardowe i w gruncie rzeczy po prostu „niewłaściwe”. Niektórzy prawicowi polemiści gotowi byli przedstawić ten argument bardziej bezpośrednio. W 1987 roku ambitniejsze teoretyczne wyzwanie niż Honey rzucił John Marenbon w sponsorowanej przez Centre for Policy Studies broszurze pod tytułem English Our English: The New Orthodoxy Examined [Angielszczyzno, nasza angielszczyzno: spojrzenie na nową ortodoksję]. Marenbon, wykładowca Uniwersytetu w Cambridge, który brał udział w rewizji rozporządzeń Rady ds. Narodowego Programu Nauczania dotyczących języka angielskiego (choć w pewnym momencie złożył rezygnację z powodu sporu o testy), analizuje punkt po punkcie założenia „nowej ortodoksji”, w tym takie kluczowe stwierdzenia, jak „gramatyka powinna być deskryptywna, a nie preskryptywna” oraz „wszystkie odmiany są równe”. Odnośnie do pierwszego punktu, Marenbon utrzymuje, że gramatyka jest z definicji preskryptywna: „ustala normy, opisując je”. Mówiąc o kwestii równości odmian języka, rozszerza on ukryte twierdzenie Honeya, że standardowa angielszczyzna nie tylko uważana jest za bardziej prestiżową niż inne dialekty; jest ona faktycznie lepsza z powodów konceptualnych i językowych dzięki długiej historii stałego rozwijania się dla najwyższych celów myśli, argumentacji i estetycznej ekspresji. W odniesieniu do obu punktów Marenbon wykazuje się zręcznością w przedstawianiu swoich argumentów na tyle, by czytelnicy zignorowali luki i przeskoki umożliwiające mu wyciąganie tendencyjnych wniosków. Na przykład, Marenbon ma według mnie rację, definiując reguły gramatyczne pozwalające na odróżnienie standardowej angielszczyzny od niestandardowej jako w gruncie rzeczy normatywne. Jednakże jego wniosek, że musimy w związku z tym szanować te normy, które zostały nam dane, opiera się na wartości, jaką przypisuje tradycji –– samej i dla niej samej –– a nie wynika bezpośrednio z jego dekonstrukcji opozycji między deskryptywnością a preskryptywnością. Podobnie można by się odnieść do jego argumentu dotyczącego wyższości standardowej angielszczyzny. Prawdą jest, że historyczny rozwój tej odmiany języka pozwolił jej na pozyskanie pewnych zasobów (głównie leksykalnych i stylistycznych, a nie gramatycznych), których brakuje niestandardowym odmianom (chociaż są one w stanie je rozwinąć, tak jak musiała to zrobić standardowa angielszczyzna, gdy przejęła niektóre funkcje od łaciny). Sugeruje to, iż w obecnych warunkach faktycznie może być coś, czego nie da się łatwo zrobić za pomocą odmiany niestandardowej i dlatego trzeba się uciec do standardu. Jednakże większość krytyków niestandardowych odmian angielszczyzny skupia się nie na tym, co jest w nich rzekomo niewysłowione, ale właśnie na tych obszarach, w których dostarczają one bezpośrednich gramatycznych odpowiedników form standardowych –– wielokrotne przeczenie zamiast pojedynczego, na przykład. Te bezpoKształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 34 2011-06-09 15:15:20 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 35 średnie odpowiedniki określane są mianem błędów lub nielogiczności. Twierdzenie, że niestandardowa angielszczyzna jest „ograniczona” z powodu tego, czego w niej brakuje, niepowstrzymanie przechodzi w zupełnie inne i zupełnie niedające się obronić twierdzenie, że jest ona ograniczona z powodu cech, które są faktycznie w niej obecne. I znowu, argumentacja Marenbona może się opierać jedynie na tradycji: na jego przekonaniu, że standardowa angielszczyzna reprezentuje to, co „najlepsze w tym, co zostało wymyślone i powiedziane”. Mimo że Marenbon ubiera swój wywód w racjonalne argumenty, stosuje on dokładnie tę samą sztuczkę, o której stosowanie prawicowi krytycy oskarżali liberalnego socjolingwistę Williama Labova w jego klasycznej obronie afroamerykańskiego dialektu The Logic of Nonstandard English (Logika niestandardowej angielszczyzny)18. Labov stara się bronić niestandardowej angielszczyzny nastolatków z Harlemu, przeciwstawiając ich logiczne i żywe wypowiedzi standardowej, ale, jak się okazuje, rozwlekłej i niejasnej wypowiedzi czarnoskórego informatora z klasy średniej. Prawicowi krytycy sugerowali, że Labov nie uzasadnia swojej tezy, że jedynie przedstawia dane i oczekuje, że czytelnicy sami wyciągną wnioski; czytelnikom zaś, których oceny różnią się od jego własnego stanowiska, nie przedstawia żadnej przekonującej odpowiedzi. Strategia Marenbona w odniesieniu do standardowej angielszczyzny to podobne odwoływanie się do oczywistych poglądów „wyrobionych” użytkowników języka angielskiego. Z perspektywy, którą przyjmuję w całej książce, można stwierdzić, że forma argumentów Marenbona jest nieunikniona, a ich duża atrakcyjność nie jest bynajmniej zaskakująca. Po raz kolejny mamy do czynienia z wartościowaniem. Fakty dotyczące angielszczyzny standardowej i niestandardowej nie mają znaczenia w tym sporze; punkty można zdobywać, pokazując, że przeciwnik po prostu nie ma racji, ale fakty same w sobie nie dadzą nam odpowiedzi na pytanie, jaką wartość należy przypisać różnym odmianom języka. Co więcej, biorąc pod uwagę to, że Marenbon czy Honey mogą otwarcie prezentować swoje oceny, podczas gdy ich przeciwnicy językoznawcy są bardziej ograniczani normami obiektywizmu, przewagę w tej polemice mają konserwatyści, a lingwiści najprawdopodobniej spór przegrają. Skutki ataku na socjolingwistykę w czasie tej debaty były, przynajmniej początkowo, bardziej niejednoznaczne, niż mogłoby sugerować to ostanie spostrzeżenie. Z jednej strony zarówno Kingman, jak i Cox odeszli od liberalnego pluralizmu reprezentowanego przez hasło „wszystkie odmiany są równe”, podkreślając bardziej zdecydowanie konieczność posługiwania się przez uczniów standardową angielszczyzną. Szczególnie godne uwagi jest to, że nacisk ten dotyczył mówienia oraz pisania. Nikt nie kwestionuje tego, iż standardowa angielszczyzna jest (prawie zawsze) normą w piśmie, jednakże istnieją spory co do norm języka mó18 W. Labov, The Logic of Nonstandard English. Language in the Inner City, Philadelphia 1972. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 35 2011-06-09 15:15:21 36 Deborah Cameron wionego, który tak czy inaczej jest mniej skodyfikowany i bardziej różnorodny (to znaczy trudniej zdefiniować, w kategoriach czysto językowych, co można uznać za „standardową” mówioną odmianę angielskiego). Kingman i Cox uzasadniali swój nacisk na stosowanie standardowej angielszczyzny, odnosząc się do jej statutu jako lingua franca i powołując się na argument Honeya dotyczący „uprawnienia”. Z drugiej strony w sposób widoczny nie odnieśli się oni do argumentów Honeya czy Marenbona dotyczących wyższości odmiany standardowej nad innymi odmianami (pomijając jedynie kwestię lingua franca jako języka mającego funkcjonalną przewagę w związku z tym, że jest powszechniej rozumiany). W kwestii gramatyki jako dyscypliny „deskryptywnej, a nie preskryptywnej” komisje Kingmana i Coxa również stanęły po stronie językoznawców (językoznawcy byli reprezentowani w obu tych gremiach i obu przedstawiali swoje dowody). Model języka uwzględniony w Narodowym Programie Nauczania miał być deskryptywny; różne odmiany miały być stosownym tematem do dyskusji na lekcjach; „wiedza o języku” miała zastąpić „gramatykę”, a szkoły miały stronić od pozbawionych kontekstu ćwiczeń jako sposobu jej nauczania. Raporty wywołały oburzenie wśród programatycznych konserwatystów, a wybitne osobistości, które je przygotowały, przestały być postrzegane jako sojusznicy. Prasa brukowa szczególne zaangażowała się w potępianie propozycji Coxa. Typowym przykładem była gazeta „Star” wyśmiewająca pogląd, że standardowa angielszczyzna powinna być stosowana w piśmie i w sytuacjach formalnych, podczas gdy gramatyka niestandardowa jest do przyjęcia w mowie potocznej. W artykule zatytułowanym O rany, nie do w jary19 stwierdzono: Niedobrze, jak dzieciaki niedobrze mówiom20. Taki jest wniosek z nowego szokującego raportu na temat tego, jak powinny być uczone brytyjskie dzieci. Według kontrowersyjnego planu Rady ds. Narodowego Programu Nauczania szkoły powinny wprowadzić nową strategię trzech R: reading [czytanie], ’riting [pisanie –– pisownia niestandardowa] i relaxing [rozluźnianie] Queen’s English [standardowa, wzorcowa odmiana angielskiego –– przyp. tłum.]. Tak naprawdę osoby zaznajomione z dominującymi poglądami odnośnie do edukacji nie potraktowałyby podejścia Komisji Coxa do różnych odmian języka jako szokującego czy kontrowersyjnego. Jednakże raport wydobył na światło dzienne istniejącą przepaść, nie tylko między prawicą a lewicą, ale również między stanowiskiem ekspertów a zdroworozsądkowym podejściem opinii publicznej. To ostatnie podejście zwięźle podsumowano w artykule wstępnym poświęconym Raportowi Coxa zamieszczonym w „Today”, gazecie wagi nieco cięższej niż „Star”. Jak gimnazjalista ma się nauczyć czegokolwiek o tym, jak mówić i pisać we wspaniałym języku angielskim, skoro doradcy nie są w stanie wypracować żadnych wskazówek, którymi mógł19 W oryginale: „Cor Blimey, would you Adam and Eve it?”. Przykład rymowanej londyńskiej gwary, tak zwanego Cockney rhyming slang [przyp. tłum.]. 20 Błąd zamierzony, odpowiednik niestandardowego potocznego wyrażenia użytego w oryginale [przyp. tłum.]. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 36 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 37 by się kierować?… Doradcy ministra Bakera tak się przestraszyli oskarżeniami o elitarność lub dyskryminację padającymi ze strony takiej czy innej grupy, że nie mają teraz odwagi, by zalecić cokolwiek, co mogłyby się okazać przydatne… Minister Baker musi oprzeć swój program nauczania na założeniu, że niektóre odmiany angielszczyzny faktycznie są bardziej warte zachodu niż inne. Dla „Today” jest oczywiste, że nie wszystkie odmiany języka są tak samo „wspaniałe”, że dzieci muszą poznać swój język poprzez otwarte nauczanie reguł jego gramatyki i że niezwracanie uwagi na błędy niestandardowego języka bez względu na kontekst to początek prostej drogi do permisywizmu i w konsekwencji powszechnego analfabetyzmu. Żadnego z tych aksjomatów nie potwierdzają dostępne wyniki badań nad odmianami języka czy też rozwojem kompetencji językowych u dzieci; jednakże w powszechnej opinii obywateli „nowa ortodoksja” to nic innego jak tylko tchórzliwa odmowa powołania się na autorytet, ustanowienia zasad i uznania hierarchii językowej wartości. Mówi się, że za tą utratą zimnej krwi kryje się niepokój związany z „elitaryzmem” oraz obawa, że określone grupy interesów będą głośno mówić o dyskryminacji. Rządy wszelkiej ideologicznej maści od dawna przyznają, iż nie można tworzyć sensownej polityki w oparciu o zdrowy rozsądek rodem z brukowców i dlatego właśnie ministrowie mają zwyczaj powoływania komisji do zbadania różnych spraw, prosząc je o bezstronne rozważenie wszelkich dowodów, a następnie przedstawienie stosownych rekomendacji. Kingman i Cox wzięli takie postawienie zakresu obowiązków za dobrą monetę i wypracowali modele, które ich zdaniem sprawdziłyby się w praktyce. Ale nie tego oczekiwała od nich prawica. Prawicowcy chcieli całego pakietu symboli: z porządkiem, tradycją, autorytetem, hierarchią i zasadami (nie mówiąc o ćwiczeniach). Jakakolwiek wzmianka o „nowej ortodoksji”, bez względu na to, jak bardzo stonowanej, była postrzegana jako niewywiązywanie się z obowiązków. Błąd obu komisji polegał na tym, że skupiły się na kwestiach językowych, a nie na kryjącej się za nimi moralnej symbolice. Bez tej symboliki gramatyka (czy też „wiedza o języku”) niewiele była warta dla konserwatystów. Jak wiemy, są dowody na to, że doradcy będący następcami Coxa nie dysponowali taką samą swobodą badań. To nonszalanckie traktowanie ekspertów umożliwiło programatycznym konserwatystom na stopniowe podważanie niektórych aspektów „nowej ortodoksji”. Gdy ogłoszono przegląd programu nauczania języka angielskiego w 1992 roku, programu, którego cele obejmowały „większy nacisk na gramatykę i standardową angielszczyznę”, w oficjalnych wypowiedziach nie było już śladu poparcia dla postulatu, że „wszystkie odmiany są równe”. David Pascall, przewodniczący Rady ds. Narodowego Programu Nauczania, poczuł się na siłach, by zdefiniować standardową angielszczyznę w sposób przypominający podejście cytowanych wcześniej brukowych wstępniaków: Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 37 2011-06-09 15:15:21 38 Deborah Cameron Chodzi o gramatycznie poprawną angielszczyznę… żeby być zrozumiałym, żeby nie mówić byle jak, żeby właściwie stosować czasy i przyimki, żeby nie mówić „szłem”21 i żeby nie dzielić bezokoliczników… „Szłem” jest formą niepoprawną. To zła gramatyka. Naszym zdaniem ważne jest, by nasze dzieci mówiły poprawnie. (David Pascall, cyt. za: „Independent on Sunday” z 13 września 1992 r.) Nowe przepisy przygotowane pod kierunkiem Pascalla oparte były na tym stanowisku, choć nie wyeliminowały one wszelkich śladów poprzednich dokumentów strategicznych; w konsekwencji były one momentami zdumiewająco niespójne. Na przykład, nowe przepisy definiowały gramatykę jako „poprawne stosowanie standardowej odmiany języka”22, choć na tej samej stronie znalazło się stwierdzenie, że „dialekty też mają gramatykę” i że nacisk na stosowanie standardowej angielszczyzny i gramatyki w żaden sposób nie podważa integralności lokalnych dialektów. Jest to stanowisko tak niespójne, że aż absurdalne. Sugeruje ono bowiem, iż kiedy dzieci stosują standardową odmianę języka w sposób „nieprawidłowy”, to robią coś zupełnie innego niż w przypadku posługiwania się lokalnym dialektem; podczas gdy w rzeczywistości wszystkie cytowane przykłady „nieprawidłowego” posługiwania się językiem to przykłady z niestandardowych dialektów, takie jak „ain’t”, „you was” czy wielokrotne przeczenie. W tym dokumencie „gramatyka” staje się, z odgórnie narzuconej definicji, litanią błędów i gaf, której nie powstydziłby się osiemnastowieczny przewodnik eleganckiego wysławiania się i której jedynym dostrzegalnym celem jest deprecjonowanie lokalnych dialektów. Kiedy w 1994 roku pojawiły się informacje (nieprawdziwe, jak się później okazało), że wkrótce zostanie wydany dokument stwierdzający, iż standardową angielszczyzną należy się posługiwać, gdy tego wymaga sytuacja, a nie cały czas, spowodowały one zalew zaprzeczeń i zastrzeżeń opartych na tym samym umownym rozróżnieniu między posługiwaniem się w mowie niestandardową odmianą angielskiego a posługiwaniem się niepoprawnym angielskim. Powieściopisarka, baronowa P.D. James, stwierdziła na przykład, iż „musimy przeprowadzić rozróżnienie między dialektem a niepoprawną i niegramatyczną angielszczyzną”23. W badaniu opinii na temat umiejętności czytania i pisania oraz edukacji przeprowadzonym wśród członkiń Society of Women Writers and Journalists (Stowarzyszenia Kobiet Pisarek i Dziennikarek) przeważająca większość respondentek była za tym, by dzieci „uczyły się poprawnie mówić po angielsku bez względu na to, jakim dialektem się posługują”24. Zachowanie „integralności” (czyli „jednolitości” czy też „całości”) lokalnych dialektów wymagałoby uznania, że każdy dialekt jest systemem z własnymi nor21 W oryginale „He done it” (poprawna forma: „He did it” lub „He has done it”). Błąd równie powszechny jak „szłem” zamiast „szedłem” w języku polskim. 22 Department for Education 1993, s. 9. 23 P.D. James, „Independent on Sunday” z 13 marca 1994 r. 24 „Independent” z 11 marca 1994 r. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 38 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 39 mami poprawności — tak jak uznajemy integralność różnych języków, zgadzając się, iż normy nie są identyczne w, powiedzmy, angielskim i rosyjskim. Wielokrotne przeczenie jest „prawidłowe” w standardowej francuszczyźnie, tak samo jak w angielszczyźnie londyńskiej. Nazwanie tego „niegramatycznym angielskim” oznacza nieuznawanie gramatyki czy integralności niestandardowych dialektów. To litanijne podejście pokazuje, w jaki sposób drugie założenie „nowej ortodoksji” –– że gramatyka powinna być „deskryptywna, a nie preskryptywna” –– również było podważane już w 1993 roku. Definiowanie gramatyki jako „prawidłowego posługiwania się standardową odmianą języka” tworzy podstawę preskryptywnego nauczania gramatyki –– nie „wiedza o języku”, ale reguły właściwego posługiwania się nim. Jednakże w kwestii jak uczyć zasad gramatyki nawet w propozycjach z 1993 roku nie odważono się na całkowity powrót do praktyk z lat 50., stwierdzając, że „szczegółowe lekcje gramatyki nie są właściwe”. To pokazuje pewną kontynuację wcześniejszej polityki. Cox bardzo otwarcie odrzucał tradycyjne preskryptywne nauczanie gramatyki, uzasadniając to tym, że jest ono zbyt sztywne i traktuje angielski jak „odmianę łaciny”. Prawicowi ideolodzy byli mniej zachwyceni. Ich reakcje jasno pokazały, jak wiele programatyczni konserwatyści zainwestowali nie tylko w treść tradycyjnej gramatyki, ale również w pedagogikę tradycyjnie z nią kojarzoną –– metodę, którą książę Karol z aprobatą opisał jako „określone podstawy i system ćwiczeń”. Ta pedagogika miała odegrać ważną rolę w podtrzymywaniu symbolicznego kodu, w którym gramatyka reprezentuje hierarchię, autorytet itd. W szczytowej fazie debaty metody nauczania stały się niezwykle istotną kwestią, doprowadzając do konfliktu między konserwatystami a tymi, których nazwali „oświatowym establishmentem”. Konserwatyści kontra „oświatowy establishment”: w obronie ćwiczeń i ławek Istnieje związek między tradycyjną gramatyką a tradycyjną pedagogiką, przez którą w tym wypadku rozumiem stosowanie powtarzalnych ćwiczeń ze składni, poprawiania błędów w zdaniach, opisywania, uzupełniania luk itp., ponieważ tradycyjna gramatyka nie do końca poddaje się niezależnym działaniom rozumu czy też intuicji rodzimego użytkownika języka. Dlatego też dobrze pasuje do takiego systemu nauczania, który kładzie nacisk na metodę pamięciową i mechaniczne powtórki, a nie na rozwiązywanie problemów, argumentację czy refleksję. Tradycyjna gramatyka angielska ukształtowała się w XVIII wieku; duży wpływ zarówno na jej treść, jak i formę miały przekonania, wartości i cele epoki, w której powstała. Jej kształtowanie się było związane nie tyle z aktualnymi ideami nauki odnoszącymi się do wyczerpującego i obiektywnego opisu, ile z usilnym pragnieniem literatów sprzed 250 lat uporządkowania, ulepszenia i „naKształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 39 2011-06-09 15:15:21 40 Deborah Cameron prawienia” języka, który wydawał się chaotyczny, nieokrzesany i narażony na degenerację. Tradycyjna gramatyka jest selektywna: nie zajmuje się za bardzo tym, co każdy rodzimy użytkownik wie intuicyjnie (na przykład, że w angielskim podmiot występuje przed czasownikiem lub że przymiotniki powinny poprzedzać rzeczowniki — cudzoziemcom być może trzeba będzie to uświadomić, ale rodzimi użytkownicy zastosują te reguły prawidłowo bez żadnych formalnych instrukcji). Zamiast tego tradycyjna gramatyka skupia się na regułach, które nie są dla rodzimych użytkowników intuicyjnie oczywiste, ponieważ tak naprawdę nie należą do podstawowych elementów angielskiego albo w ich przypadku chodzi o coś, co Milroy nazywa „opcjonalną zmiennością” (zob. rozdział II), a decyzja, który wariant zostanie uznany za „prawidłowy”, jest pod względem językowym arbitralna. Wiele znanych zakazów wywodzi się z niegramatyczności pewnych cech w łacinie (na przykład „podzielone bezokoliczniki” –– w łacinie bezokolicznik to jedno słowo –– czy zdania kończące się przyimkiem). Właśnie dlatego, że te konstrukcje n i e są niemożliwe w angielskim, muszą być jednoznacznie zakazane. Reguły tego typu trudno wyjaśnić czy uzasadnić za pomocą racjonalnych argumentów. Prawdziwy powód ich istnienia –– zależność wczesnych kodyfikatorów od gramatyki łacińskiej traktowanej jako wzorzec oraz późniejsze wzmocnienie tego wzorca przez zwyczaj i praktykę osób wykształconych –– nie jest zbyt przekonujący jako uzasadnienie ich stosowania; nauczyciele gramatyki od wieków boją się uczniów, którzy zbyt natarczywie domagają się bardziej przekonujących powodów. Tradycyjna pedagogika pomagała w unikaniu tego problemu. Redukując gramatykę do zbioru arbitralnych reguł, których należy nauczyć się na pamięć, a następnie mechanicznie stosować w powtarzalnych ćwiczeniach, broniła ona autorytetu gramatycznych konwencji, jednocześnie ograniczając czas na dyskusje nad ich podstawami czy też chęć do takich debat. Jeśli celem tradycyjnego nauczania gramatyki było zwiększenie faktycznych kompetencji językowych uczniów czy też umożliwienie im metalingwistycznego zrozumienia struktury angielszczyzny, to poniosło ono spektakularną klęskę. Badania prowadzone w czasie, gdy gramatyka wciąż była jeszcze formalną częścią programu nauczania języka angielskiego na poziomie egzaminów GCE „O”, pokazały, że nauczanie w zakresie analizy gramatycznej nie miało żadnego widocznego wpływu na umiejętność czytania ze zrozumieniem czy pisania. Ponadto wielu egzaminowanych nie opanowało technik samej analizy gramatycznej, pomimo wielu godzin nauczania w tym zakresie25. Kiedy Kingman i Cox orzekli, że „wiedzy o języku” nie powinno się nauczać za pomocą starych metod, ulegli tym samym ciężarowi dowodów naukowych i podjęli decyzję na podstawie posiadanych informacji, a nie kierując się taką czy inną ideologią. Z punktu widzenia 25 Zob. R. Carter, The new grammar teaching, [w:] Knowledge about Language and the Curriculum, red. R. Carter, London 1990. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 40 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 41 pedagogicznej skuteczności, ciągłe nawoływanie prawicy do stosowania pozbawionych kontekstu ćwiczeń wydawało się bezmyślne i przewrotne. Komisje jednak ponownie zapomniały o głębszej symbolice toczącej się debaty. Konserwatyści nie opowiadają się za nauczaniem gramatyki z powodów czysto instrumentalnych, związanych z poszerzaniem wiedzy i umiejętności językowych. Ich preferencyjne traktowanie metod, które się nie sprawdzają, należy rozpatrywać w świetle moralnego znaczenia, jakie przypisują oni gramatyce. Jeśli na lekcji nie chodzi tyle o język, ile o porządek, dobre zachowanie i szacunek dla autorytetów, wartość powtarzalnych ćwiczeń staje się bardziej oczywista. Tak jak w przypadku podstawowego szkolenia wojskowego — którego celem również jest wyrabianie charakteru — ćwiczenia gramatyczne stawiają przed uczniami pozornie trywialne i bezsensowne zadania, które jednak muszą być wykonane dokładnie na rozkaz. Chodzi tu nie o nauczenie danego zadania dla niego samego, ale o wyrobienie dyscypliny — posłuszeństwa i skrupulatności. Socjolog Mary Evans26 dowodziła, że bezmyślne przestrzeganie bezsensownych reguł było warunkiem sine qua non funkcjonowania dawnego systemu grammar schools27. Jej spostrzeżenie jest interesujące, ponieważ w trakcie całej rozważanej przez nas debaty kwestia gramatyki była wciąż łączona z nostalgiczną tęsknotą za tymi szkołami. Stało się to kolejną nicią w dyskursywnej sieci. Nietrudno dostrzec logikę tego związku. Mamy zbieżność językową („gramatyka” –– grammar/grammar school) i historyczny związek (zgodnie z powszechnie panującym przekonaniem, grammar schools uczyły gramatyki, podczas gdy zwykłe szkoły średnie typu secondary modern i comprehensive tego nie robiły), ale przede wszystkim leżący u podstaw system wartości oparty na porządku, tradycji, autorytecie, hierarchii i regułach. Grammar schools ucieleśniają dawną tradycję selektywności w państwowej edukacji i dlatego stały się, podobnie jak sama gramatyka, sugestywnymi symbolami tych wartości, tak cenionych przez konserwatystów. W swojej analizie szkoły typu grammar school dla dziewcząt, do której uczęszczała w latach 50., Mary Evans precyzyjnie wskazuje na „kształcenie w niewdzięcznym zadaniu” jako potężne narzędzie, dzięki któremu szkoły selektywne wyrabiały w swoich uczniach określone wartości klasy średniej. Na przykład, w szkole Evans dziewczęta z pierwszej klasy poświęcały cały rok zajęć praktyczno-technicznych na przymarszczanie fartucha z zielonej kraciastej bawełny, który 26 Zob. M. Evans, A Good School: Life at a Girls’ Grammar School in the 1950s, London 1991. Grammar schools –– typ szkół ponadpodstawowych przygotowujących do egzaminów na studia. Od 1944 roku do lat 70. były to w przeważającej większości szkoły państwowe dla najbardziej uzdolnionych uczniów (wybieranych na podstawie egzaminów dla jedenastolatków, tak zwane eleven plus). W latach 70. rząd zdecydował, że państwowe grammar schools zostaną przekształcone w nieselektywne comprehensive schools, które przyjmują uczniów z danego rejonu bez względu na wyniki testów. Szkoły, które nie zgodziły się na tę zmianę, zostały albo zamknięte, albo przekształcone w szkoły niepubliczne. 27 Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 41 2011-06-09 15:15:21 42 Deborah Cameron miał być wykorzystywany na tychże zajęciach. Większość z nich nigdy nie miała okazji, by ten fartuch założyć, ponieważ tylko najsłabsze uczennice miały zajęcia praktyczno-techniczne w drugiej klasie. Było też raczej mało prawdopodobne, że dziewczęta będą często wykorzystywać umiejętność przymarszczenia ubrań, nawet jeśli faktycznie ją opanują. Uzasadnienie tego całego roku pracy było wyraźnie moralne: dziewczętom powiedziano, że uczą się przymarszczać fartuch, ponieważ w ten sposób nauczą się cierpliwości i systematyczności. Gramatyka była podobnie „niewdzięcznym zadaniem”. W rzeczywistości, jak wyraźnie pokazuje to relacja Evans, miała ona dwa znaczenia dla szkoły. Z jednej strony symbolizowała miejsce dziewcząt w systemie klasowym. Słyszały one złowieszcze ostrzeżenia przed zgubnym wpływem wywieranym na gramatykę przez amerykańskie filmy i angielskie dramaty obyczajowe, gatunki, których barbarzyństwo miało sprawić, iż język samych uczennic stanie się „pospolity”. Ale z drugiej strony gramatyka funkcjonowała podobnie jak ten fartuch z zajęć praktyczno-technicznych: uczyła zalet dyscypliny. Evans i jej koleżanki z klasy spędzały czas, podkreślając na czerwono rzeczowniki, a na zielono czasowniki — ta procedura sprawiała, że odnosiły one wrażenie, iż „gramatyka przypomina sygnalizację świetlną”28. Pomijając fakt, że my kreśliliśmy kolumny, zamiast podkreślać słowa, to opis Evans pasowałby równie dobrze do lekcji gramatyki w mojej szkole dwadzieścia lat później. Podczas debaty o gramatyce w latach 80. opowiadano wiele podobnych historii, zarówno na forum publicznym, jak i prywatnie. Co ciekawe jednak, rzadko opowiadano je tak, jak robiła to Evans, przedstawiając tradycyjne nauczanie gramatyki jako ogłupiającą stratę czasu. Wręcz przeciwnie, w większości przypadków historie te opowiadano w duchu nostalgii pomieszanej z dziwną formą samokrytyki. W czasie całego tego zamieszania, napisałam w 1990 roku list do pewnej gazety, odnosząc się do kwestii nauczania gramatyki. Otrzymałam wiele odpowiedzi; w pracy (instytucie kształcącym nauczycieli) przychodzili do mnie koledzy i koleżanki, którzy, nie będąc lingwistami, chcieli podzielić się swoimi doświadczeniami z gramatyką. Kiedy poruszałam ten temat w innych instytucjach, zachęcałam słuchaczy do podzielenia się podobnymi historiami z czasów szkolnych. Historie, które usłyszałam od tych osób, były zarówno pouczające, jak i niezwykle podobne. Większość osób kojarzyła lekcje gramatyki z klęską i upokorzeniem. Wciąż powtarzały się stwierdzenia typu „nigdy mi się to nie udawało” i „nigdy tego nie zajarzyłem”, podczas gdy wspomnienia o tym, co dokładnie osoby te miały zrobić, były mgliste — bardziej nawet niż wspomnienia Evans o podkreślaniu rzeczowników i czasowników. Jednak emocjonalne wspomnienia poczucia niższości były bardzo wyraźne i silne, w niektórych przypadkach nawet mimo upływu czterdziestu lat. Niektóre z tych osób odrzuciły gramatykę w wyniku swoich 28 M. Evans, op. cit., s. 17. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 42 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 43 doświadczeń z nią związanych, ale wielu tak nie zrobiło. Zamiast tego z sentymentem wspominali stare dobre czasy porządku i pewności, często stwierdzając, że chcieliby umieć lepiej sobie radzić z gramatyką, ponieważ uważali ją za coś bardzo ważnego. Pewna kobieta napisała do mnie (i był to, muszę przyznać, wyjątek), że lubiła gramatykę: „to była jedyna część angielskiego, za którą można było zdobyć 100% punktów”. Te sprzeczne emocje mówią coś bardzo interesującego o miejscu gramatyki w kulturze angielskiej klasy średniej. Doświadczenia, które powinny były wywołać pogardę dla gramatyki, najwyraźniej wzbudziły wśród znacznej części klasy średniej przesadny szacunek dla niej. Biorąc pod uwagę przekonanie tych osób, że nudne i trudne zadania są dla nas dobre, i że niepowodzenia są tylko naszą winą, konserwatywna retoryka mówiąca o „wyrabianiu charakteru” i „powrocie do kwestii zasadniczych” pada wśród nich na podatny grunt. To może wyjaśniać, dlaczego uznanie przez konserwatystów raportów Kingmana i Coxa za mętną mowę-trawę oraz utożsamianie przez nich tradycyjnego nauczania gramatyki z dyscypliną i prawością spotkało się ze zrozumieniem komentatorów reprezentujących całe polityczne spektrum. Trudno się dziwić, że posłowie z Partii Konserwatywnej i dziennikarze z prasy brukowej mają opinie takie jak te cytowane przeze mnie w tym rozdziale; zdumiewać może jednak fakt, że Des Wilson, członek Partii Liberalno-Demokratycznej, znany ze swoich radykalnych opinii wygłaszanych w czasie różnych kampanii na rozmaite tematy, od bezdomności po zanieczyszczenie środowiska, wzbudził aplauz, gdy w 1991 roku w czasie audycji radiowej BBC pod tytułem Any Questions zapytany o to, kto jest winien pogarszających się standardów w oświacie, zaczął z nostalgią mówić o swojej szkole, w której „uczniowie siedzieli w ławkach”, a nauczyciele uczyli ich „podstaw gramatyki” oraz „czytania, pisania i ortografii”. To „siedzenie w ławkach” stało się kamieniem probierczym debaty. Wpisuje się ono w symbolikę, którą śledzimy od początku dyskusji: szeregi ławek symbolizują fizycznie porządek, tak jak ćwiczenia gramatyczne symbolizują go na poziomie intelektualnym. Szkoła opisana przez Wilsona to doskonałe połączenie formy i treści. Była gramatyka; były ćwiczenia; były ławki ustawione w rzędach. Wielu czołowych przedstawicieli Partii Konserwatywnej, w tym sama Margaret Thatcher, wywodziło się z grammar schools. Chociaż sami wybierali prywatne szkoły dla swoich dzieci, gdy zwrócili swój zapał reformatorski ku państwowemu systemowi oświaty, wzorców doskonałości szukali w złotym wieku grammar schools. To dobrze oddawało nastrój panujący w społeczeństwie. Według Mary Evans, w ciągu dwudziestu lat od ich końca grammar schools stały się swoistymi mikrokosmosami zaginionej, bardziej stabilnej i szczęśliwszej Wielkiej Brytanii; miejscami, w których zdolne i dobrze wychowane dzieci przygotowywały się do pożytecznego mieszczańskiego życia. Evans napisała swoją książkę, by skorygować ten malowany w różowych barwach obraz, ale jej opinia pozostaje opinią mniejszości wśród członków klasy średniej jej pokolenia. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 43 2011-06-09 15:15:21 44 Deborah Cameron Konserwatyści pogrywali związkiem gramatyka/grammar school i nostalgią wywoływaną przez grammar schools. Przestrzegali, że ten sam zgubny egalitaryzm, który zniszczył selektywną edukację, teraz stawiał opór gramatyce w podobnym duchu „równania w dół”. Funkcjonowało to symbolicznie jako swoista retoryka „złotego wieku”, w której mitowi nieodżałowanej grammar school przeciwstawiano mniej przyjemny obraz pełnych hałasu i bałaganu sal lekcyjnych, gdzie niegrzeczni uczniowie analfabeci posługują się nieprzyzwoitym, barbarzyńskim językiem. Ta szkolna dystopia była sama w sobie symbolem dla większej części społeczeństwa. Z czasem konserwatyści zaczęli podkreślać to coraz bardziej zdecydowanie, przenosząc debatę na grunt „dziedzictwa kulturowego” narodu. Wątek ten obecny był w całej debacie, ale na początku lat 90. nabrał bardziej apokaliptycznych odcieni. Konserwatyści kontra pluraliści: kultura narodowa W 1990 roku książę Karol wystąpił z głośnym przemówieniem, w którym poruszył kwestie związane z językiem, literaturą i kulturą. W najczęściej cytowanym fragmencie tego przemówienia książę chciał zilustrować rzekomy upadek języka angielskiego, wykorzystując do tego chwyt zastosowany przez George’a Orwella do sparafrazowania wersetu z Eklezjastesa: „gdyby Szekspir tworzył dzisiaj…”. Udręczony językowym marazmem końca XX wieku bard ze Stratfordu mógłby napisać, jak sugerował książę, nieśmiertelny monolog z Hamleta w następujący sposób: Cóż, szczerze mówiąc, chodzi o to Moim zdaniem, czy powinienem Po prostu dać sobie spokój Z całym tym zamieszaniem I niech mi nawet wlezą na głowę. Czy też powinienem powiedzieć: „OK, Załapałem” i skończyć z sobą. (książę Karol, cyt. za: „Manchester Guardian Weekly” z 7 stycznia 1990 r.) Chociaż nie ma to nic wspólnego z gramatyką (podobnie jak w przypadku krytyki Orwella, chodzi bardziej o żargon i komunały), było to w pewnym sensie powiedzenie na głos czegoś, co coraz więcej osób odczuwało: że zagrożone może być samo przetrwanie języka angielskiego. To odczucie było jeszcze silniejsze w 1991 roku, kiedy to P.D. James, autorka powieści kryminalnych i świeżo mianowana baronowa, postanowiła w swoim pierwszym przemówieniu na forum Izby Lordów zaapelować do szkół, by broniły Queen’s English [„królewska angielszczyzna”, czyli wzorcowa jej odmiana –– przyp. tłum]. Jeśli ten język porzucą, ostrzegała pisarka, naród „nie będzie już miał języka czy literatury, które warto zachować”. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 44 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 45 Za takimi ekstremalnymi i melodramatycznymi oświadczeniami kryła się bardziej ogólna obawa o stan brytyjskiej (czy raczej, ściślej mówiąc, angielskiej) kultury. Jak zauważył Tony Crowley, język angielski zazwyczaj staje się problemem w czasach kryzysu kulturowego, kiedy spory wewnętrzne lub zagrożenie zewnętrzne osłabiają pewność narodu co do swojej tożsamości29. Era thatcheryzmu była pod pewnymi względami okresem bezgranicznej pewności („By Wielka Brytania znowu była wielka”, jak głosił slogan wyborczy konserwatystów po wojnie o Falklandy), ale również okresem znaczącego lęku o to, co oznacza bycie Brytyjczykiem. Kraj doświadczał polaryzacji: bogaci–biedni, północ–południe, biali–czarni; stanął też przed perspektywą integracji europejskiej, która dla wielu była zatrważająca. W samym środku tych wydarzeń rząd rzucił rękawicę, proponując wprowadzenie Narodowego Programu Nauczania dla szkół w Anglii i Walii. Była to z definicji próba doprowadzenia do większej jednorodności kulturowej. Stworzenie Narodowego Programu Nauczania oznaczało w istocie określenie podstawowych wspólnych elementów, które każdy, kto przejdzie przez system, będzie znał, których doświadczy i które będzie cenił. Propozycja musiała doprowadzić do konfrontacji pomiędzy zwolennikami ujednoliconej tradycji kulturowej a orędownikami szerszej, bardziej pluralistycznej definicji kultury. Walka toczyła się przez dłuższy czas, a odpowiednim dla niej polem stał się prawie każdy przedmiot objęty Narodowym Programem Nauczania. Konserwatyści chcieli nie tylko gramatyki: chcieli, żeby historia była brytyjska i zawierała daty, żeby nauka religii oznaczała lekcje na temat chrześcijaństwa, żeby sztuka –– literatura, muzyka, malarstwo –– była wyłącznie zachodnioeuropejska itd. Liberałowie byli za bardziej wielokulturowym podejściem we wszystkich tych obszarach, a grupy robocze, które opracowywały rekomendacje, znajdowały się zwykle gdzieś pośrodku. Mogło się wydawać, że angielski był mniej kontrowersyjny niż wiele innych obszarów objętych programem nauczania. Nikt nie kwestionował faktu, że język angielski oraz literatura angielska powinny mieć status przedmiotów „kluczowych”. Jednakże fundamentalny konflikt pomiędzy kulturową jednorodnością a kulturowym pluralizmem rozgrywał się również w debacie poświęconej językowi angielskiemu. W pewnym momencie, na przykład, nagle wzrósł niepokój związany z kwestią, czy dzieci ze wszystkich klas społecznych i grup etnicznych czytają wystarczająco dużo Szekspira. Skoro naród nie mógł się zjednoczyć wokół niczego innego, wydawało się, że do jego zjednoczenia mogłoby dojść z szacunku dla narodowego wieszcza. Kwestia nauczania języka angielskiego została uwikłana w podobny lęk związany z jednoczeniem narodu wokół określonego poglądu do29 Zob. T. Crowley, op. cit. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 45 2011-06-09 15:15:21 46 Deborah Cameron tyczącego spraw najważniejszych i ze zduszeniem w zarodku pluralizmu –– dla konserwatystów symptomu rozdrobnienia. Jedną z form pluralizmu, przed którą należało bronić języka angielskiego, była wielojęzyczność, a szczególnie nauczanie języków narodów Wspólnoty Brytyjskiej wśród uczniów wywodzących się z mniejszości. O tym szczególnym zagrożeniu dokumenty strategiczne nie wspomniały ani słowem: zakres kompetencji zarówno Kingmana, jak i Coxa wykluczał z rozważań inne języki poza angielskim, z wyjątkiem sytuacji, w których mogły one stanowić przeszkodę w opanowaniu języka angielskiego przez niektórych uczniów; próby zajęcia się kwestią dwujęzyczności w poprawkach z 1994 roku zostały zablokowane przez ministrów, co wywołało konsternację wśród panelistów. Na poziomie komentarzy brukowców rasizm był bardziej wyraźny. Mniej więcej w czasie publikacji Raportu Kingmana prasa donosiła o procesie, podczas którego mężczyzna mówiący po pendżabsku, oskarżony o wyłudzanie zasiłków z opieki społecznej, oburzył sędziego, prosząc o tłumacza, mimo że przebywał w Wielkiej Brytanii już od dwudziestu trzech lat. W wyroku skazującym sędzia nakazał mu uczęszczanie na lekcje angielskiego. Gazeta „Star” (6 maja 1988 rok) cytowała z niedowierzaniem reakcję pewnego społecznika pytającego: „gdzie jest napisane, że trzeba mówić po angielsku, by zostać obywatelem brytyjskim?”. (Prawidłowa odpowiedź na to pytanie brzmi: „nigdzie”). Nawet w przypadku urodzonych w Wielkiej Brytanii dwujęzycznych dzieci każdy przejaw promowania języków wspólnotowych przedstawiano jako zagrożenie dla „kultury narodowej”. Sam pomysł, że białe dzieci miałyby się uczyć liczyć do pięciu po pendżabsku, gwarantował wybuch oburzenia na łamach prasy popularnej. W kontekście nauczania angielskiego pluralizm oznacza również różnorodność dialektów. W tej sytuacji oficjalne stanowisko, przedstawiane w raportach komisji Kingmana i Coxa, było bardziej jednoznaczne: standardowa angielszczyzna miała być promowana jako oznaka jedności kulturowej. Jak stwierdzono w Raporcie Kingmana: „Standardowa angielszczyzna jest wielkim społecznym bankiem, z którego wszyscy wypłacamy i do którego wszyscy się dokładamy”30. To bardzo często cytowane porównanie jest fałszywe. Standardowa angielszczyzna jest i zawsze była wariantem związanym z systemem klasowym (jej status jako lingua franca tego nie podważa, a raczej z tego faktu wynika); większość użytkowników angielskiego musi z jego zasobów korzystać, czy tego chce, czy nie (chociaż ta „bankowa” metafora sprytnie sprawia, że taka interpretacja wydaje się przewrotna: kto nie chciałby otrzymać subwencji?). „Jedność” oznacza więc w tym przypadku, że każdy uznaje wartości i standardy określonej klasy: to właśnie członkowie tej klasy stanowią normę, którą określa się jako „naród”. Ten rodzaj niepokoju związanego z obniżeniem się jakości języka, który kojarzymy z XVIII wiekiem, ma się wciąż dobrze wśród programatycznych konser30 DES, Report…, s. 14. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 46 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 47 watystów: jeśli, jak powiedział Dr Johnson, języki stanowią rodowód narodów, angielszczyznę należy chronić przed skundleniem. Jedną z funkcji, jaką konserwatyści przypisują nauczaniu gramatyki, jest właśnie zachowanie „czystej” i ujednoliconej odmiany angielszczyzny, której czystość jest ciągle zagrożona po prostu dlatego, że nie jest ona językiem ojczystym dla większości użytkowników angielskiego, gdyż są oni zepsuci przez coś, co w raporcie Newbolta z 1921 roku nazwano „zgubnymi nawykami językowymi nabytymi w domu i na ulicy”. Innymi słowy, dla większości konserwatystów nie istnieje różnica między nauczaniem standardowej angielszczyzny w szkołach a nauczaniem angielskiej gramatyki: ten drugi proces traktują jako niezbędny komponent pierwszego. W tym kontekście łatwiej zrozumieć, dlaczego książę Karol, w kolejnym przemówieniu na ten temat wygłoszonym w 1991 roku, chwalił swoich słuchaczy –– nauczycieli angielskiego w Czechosłowacji –– za uczenie gramatyki, wyrażając jednocześnie ubolewanie, iż praktyki tej prawie zaniechano w Wielkiej Brytanii. To, co mogło wydawać się zwyczajną ignorancją, nierozróżnianiem potrzeb rodzimych i nierodzimych użytkowników języka, było tak naprawdę czymś więcej: książę ostrzegał, że jeśli płomień gramatyki nie będzie podtrzymany, nadejdzie taki moment, że użytkownicy angielskiego na całym świecie nie będą się w stanie porozumieć. Lokalne normy i odmiany wypaczą angielszczyznę i w końcu ją zniszczą. Przemowa ta była powrotem do pewnej idei, która krążyła już od jakiegoś czasu, tezy o swoistym „zmierzchu i upadku” opartej na analogii między angielskim a łaciną. W swoim czasie łacina była „światowym językiem”, ale po rozpadzie Imperium Rzymskiego rozeszły się drogi różnych jej dialektów, które przekształciły się ostatecznie w języki romańskie. W pewnym momencie te lokalne języki zostały ustandaryzowane i zastąpiły łacinę nawet w tak prestiżowych dziedzinach, jak prawo, studia i religia. Niektórzy komentatorzy zaczęli sugerować, że być może to samo dzieje się z angielskim, światowym językiem końca XX wieku. Wraz z wykształcaniem się miejscowych standardów w różnych częściach dawnego Imperium Brytyjskiego pojawiło się niebezpieczeństwo, że standard brytyjski (czy też jakikolwiek inny standard –– bo przecież amerykański angielski jest już być może ważniejszy niż brytyjski angielski) straci swój prymat i w konsekwencji swój status jako lingua franca. Biorąc pod uwagę, że warunki socjolingwistyczne na świecie zmieniły się znacząco od czasów rzymskich, wydaje się wątpliwe, czy ten argument ma jakąkolwiek wartość. Jednakże podnosząc tę kwestię, książę Karol wyrażał nie tylko typowe dla werbalnego higienisty obawy związane z „komunikacją”, ale przede wszystkim niepokój brytyjskich konserwatystów o to, iż Wielka Brytania utraci swoją międzynarodową pozycję po utracie imperium i mocarstwowego statusu. Jeśli w sferze edukacji konserwatyści spoglądali ku złotemu wiekowi grammar schools, to w szerszej sferze kultury zwracali się ku złotemu wiekowi imperium, kiedy to angielski rozprzestrzenił się po całym świecie jako trwały pomnik zwycięskiego narodu. Osobliwa uwaga księcia Karola poczyniona w CzechoKształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 47 2011-06-09 15:15:21 48 Deborah Cameron słowacji sugerowała, że pomnik ten jest zagrożony, nie tylko w byłych posiadłościach brytyjskich, lecz także w sercu samej Anglii. Inspirowani ideologią pluralizmu i wielokulturowości nauczyciele przyspieszali rozpad angielszczyzny i jej przemianę w chaotyczną zbieraninę konkurujących i wzajemnie się nierozumiejących lokalnych dialektów. W swojej relacji ze spotkania z aktywistami Partii Konserwatywnej Marilyn Butler podaje przykład osoby, która uparcie twierdziła, że od „permisywnych” lat 60. mieszkańcy Yorkshire i Dorset –– to jest północno-wschodniej i południowo-zachodniej Anglii –– zupełnie nie potrafią się zrozumieć. Butler nie była w stanie przekonać zwolenników tego absurdalnego stanowiska do jego porzucenia31. Niebezpieczeństw związanych z rozdrobnieniem można by jednak uniknąć dzięki wstecznemu i mocno anglocentrycznemu programowi nauczania, w którym nauczanie gramatyki (a przez nią standardowej angielszczyzny) miałoby do odegrania główną rolę. Konserwatyści kontra konserwatyści? Spór o gramatykę toczący się w latach 80. i na początku 90. nie miał jednej przyczyny; jego korzenie polityczne były splątane i sięgały głęboko. Konserwatywni orędownicy gramatyki uczynili z niej symbol rozmaitych rzeczy: oddania tradycyjnym wartościom traktowanym jako podstawa porządku społecznego, oddania „standardom” i „dyscyplinie” w salach lekcyjnych, moralnym pewnikom, a nie moralnemu relatywizmowi oraz kulturowej jednorodności, a nie pluralizmowi. Gramatyka mogła symbolizować to wszystko dzięki swojemu silnemu metaforycznemu związkowi z porządkiem, tradycją, autorytetem, hierarchią i zasadami. Ale wciąż powinniśmy zadawać pytanie o to, dlaczego panika pojawiła się w takim a nie innym momencie. Dlaczego te symbole — mocno osadzone w konserwatywnym dyskursie — musiały być wykorzystywane w czasie bedącym przecież okresem politycznej dominacji Partii Konserwatywnej, okresem, w którym wygrała ona trzy wybory parlamentarne z rzędu (i miała wkrótce wygrać czwarte)? Dlaczego obawy o narodową tożsamość, kulturę i wartości ujawniły się z taką mocą w tych warunkach? I znowu, prawdopodobnie nie ma jednej odpowiedzi na te pytania, chociaż można wskazać kilka czynników, które się do tego przyczyniły. Można by stwierdzić, że robiąc kozła ofiarnego z grupy socjologów (lingwistów) i tak zwanego oświatowego establishmentu, prawicowi ideolodzy zidentyfikowali dwa z nielicznych już w Wielkiej Brytanii bastionów lewicowej czy też liberalnej ideologii i postanowili je zdyskredytować. W tym sensie panika pomogła zneutralizować coś, co postrzegano jako zewnętrzne zagrożenie. 31 M. Butler, op. cit., s. 11. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 48 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 49 Ale być może zagrożenie, jakie konserwatyści widzieli na zewnątrz, częściowo pochodziło z wewnątrz. Thatcheryzm był zjawiskiem, o który toczył się spór nawet w łonie samej Partii Konserwatywnej, a odejście od torysowskich wartości „jednego narodu” wywołało konflikty i obawy. Utrzymującego się strachu przed chaosem i rozdrobnieniem nie mogły rozwiać niepokoje społeczne wywołane mniej lub bardziej bezpośrednio działaniami ówczesnych torysowskich rządów. Niektórzy konserwatyści reagowali ambiwalentnie na oczywiste zmiany w brytyjskim społeczeństwie –– ich poparcie dla radykalnej prawicy zaprawione było niepokojem i nostalgią. Takie uczucia domagają się ujścia. Jednak w nowej Wielkiej Brytanii możliwości wyrażania wątpliwości i krytycznych opinii były ograniczone. Można więc stwierdzić, iż niepokoje związane z wszelkimi radykalnymi zmianami zostały bardzo zręcznie przeniesione na symboliczne kwestie związane z językiem i kulturą –– stosunkowo marginalnym obszarem, gdzie działający w starym stylu torysi i zwolennicy wolnego rynku mogli się wreszcie zjednoczyć. Być może panika z powodu obniżających się standardów oraz górnolotne nawoływania do kulturowej jedności były luksusem, na który społeczeństwo mogło sobie pozwolić w czasach Margaret Thatcher. Na ironię zakrawa jednak fakt, że siłę konserwatywnej argumentacji często osłabiały imperatywy polityki gospodarczej Partii Konserwatywnej: krzykliwe mowy na temat „podniesienia standardów” czy „zachowania naszego narodowego dziedzictwa” nie wzruszały w ogóle ministerstwa skarbu. Na przykład, w tym samym czasie, gdy konserwatyści w całym kraju głośno wyrażali oburzenie z powodu rzekomego zaniedbywania Szekspira przez szkoły, Royal Shakespeare Company musiała zamknąć swoją londyńską scenę ze względu na niewystarczające dotacje od państwa. O „standardach” mówiono, ale tylko wtedy, gdy nie wiązało się to z dodatkowymi nakładami: szkoły borykające się z brakiem książek i wodą lejącą się po ścianach klas usłyszały, że nie ma sensu wydawać pieniędzy na rozwiązywanie tego problemu, i że zamiast tego powinny go rozwiązywać za pomocą gramatyki i ortografii. Niektórzy sugerowali również, że w okresie po rezygnacji Margaret Thatcher ze stanowiska premiera edukacja stała się pionkiem w innej politycznej grze, którą partyjni liderzy uważali za o wiele ważniejszą i w której stawką była Unia Europejska. Pisząc krótko po ogłoszeniu we wrześniu 1992 roku kolejnego przeglądu nauczania angielskiego, Brian Cox wysunął teorię, która była w zasadzie teorią spiskową: Od wyborów parlamentarnych [z 1992 roku] wciąż krąży plotka, że premier doszedł do porozumienia z prawicowymi konserwatystami. Nie będą się odzywać w sprawie swojego sprzeciwu wobec Maastricht [Traktatu o Unii Europejskiej], jeśli premier pozwoli im na przejęcie kontroli nad oświatą. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale z pewnością pasuje to do sytuacji, która się wykrystalizowała w ciągu ostatnich kilku miesięcy. (Brian Cox, cyt za: „Guardian” z 15 września 1992 r.) Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 49 2011-06-09 15:15:21 50 Deborah Cameron Morał całej historii… Niniejsze przedstawienie gramatycznej krucjaty jako wyniku działania rozmaitych bodźców –– ideologicznych, politycznie oportunistycznych czy po prostu mętnych –– nie zmienia mojej oceny, że prawicowa taktyka okazała się skuteczna. Wymaga to komentarza, choćby dlatego, że w tym samym czasie były podobne próby wzbudzania niepokoju, które spotkały się jednak z o wiele chłodniejszym czy nawet niechętnym przyjęciem ze strony publicznej. Niezbyt udana była na przykład próba obarczenia samotnych matek winą za rosnącą przestępczość, próba, która była częścią niefortunnej kampanii pod hasłem „powrotu do kwestii zasadniczych” z lat 1993–1994. Ale retoryka głosząca „powrót do kwestii zasadniczych” w gramatyce i standardowej angielszczyźnie niewątpliwie zdobyła sobie poparcie opinii publicznej. Jak wyjaśnimy tę powszechną sympatię dla programatycznej sprawy? Ważne jest uwzględnienie faktu, że w swoich argumentach konserwatyści grali na powszechnych obawach i pragnieniach. Praktycznie każdy rodzic chce lepszego życia dla swoich dzieci, tak więc kampania mająca przekonać rodziców, że hołdujący modzie lewicujący nauczyciele zmniejszali szanse dzieci, promując analfabetyzm i niezdyscyplinowanie, odbiła się raczej szerokim echem w chłodnym ekonomicznym klimacie, z którym musiała się zmierzyć większość absolwentów pod koniec lat 80. Można by również powiedzieć, że kampania ta wykorzystywała purytański autorytaryzm moralny, który często wskazywano jako źródło popularności thatcheryzmu. Mówi się, że wraz z lukrem obiecanego dobrobytu Anglicy lubią zażyć gorzką pigułkę reakcyjnej polityki społecznej. To raczej wątpliwe uogólnienie zyskało pewną wiarygodność, w miarę jak komentatorzy od Księcia Walii do przeciętnego Kowalskiego nieustannie chwalili wyrabiające charakter ćwiczenia gramatyczne i dyktanda; wydawało się, że jego słuszność została ponownie dowiedziona, gdy w swoim noworocznym orędziu do narodu w 1994 roku premier John Major jednoznacznie połączył walkę z przestępczością z krucjatą na rzecz powrotu do poprawnej angielszczyzny w szkołach. Co ciekawe, promowanie przez Johna Majora „poprawnej angielszczyzny” zostało przyjęte przez opinię publiczną bardziej entuzjastycznie niż jego kampania pod hasłem „powrót do kwestii zasadniczych”. To może sugerować, że językowy autorytaryzm jest z jakiegoś powodu sam w sobie atrakcyjny; chodzi tu o coś więcej niż tylko językową wersję pewnej narodowej skłonności do moralnego autorytaryzmu. Jeśli tak jest, to myślę, że jest ku temu powód i ten powód wydaje mi się szczególnie interesujący. Ilustruje on tezę, którą wysunęłam w rozdziale I, że w tym „podwójnym dyskursie” na temat higieny werbalnej kwestie językowe i moralne czy też społeczne są równie ważne i wzajemnie się wzmacniają. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 50 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 51 Argumenty programatycznych konserwatystów przemawiające za gramatyką okazały się atrakcyjne dla szerokich kręgów społeczeństwa nie tylko dlatego, że symbolicznie wyrażały silne obawy i pragnienia związane z porządkiem moralnym i społecznym, ale również — co ważne — dlatego, iż pobrzmiewało w nich zdroworozsądkowe podejście do j ę z y k a. Przemawiały one do przekonania prawie wszystkich osób, że posługiwanie się językiem jest praktyką normatywną, odpowiednio poddawaną ocenie pod względem poprawności i wartości, że jak napisano w gazecie „Today”, „niektóre odmiany angielszczyzny faktycznie są bardziej warte zachodu niż inne”. Każdego dnia ludzie wykonują rozmaite czynności potwierdzające to przekonanie: sprawdzają różne terminy w słownikach, poprawiają błędy innych i sami są poprawiani, śmieją się z solecyzmów i błędów w wymowie, które są podstawą wielu żartów. A to ważny powód tłumaczący, dlaczego konserwatyści potrafią z taką łatwością manipulować gramatyką jako politycznym symbolem: jeśli jedynym sposobem rozmawiania o wartości w języku jest sposób wypracowany przez prawicowych autokratów, to ich preskryptywny metajęzyk i ich argumenty moralne praktycznie muszą zdominować myślenie o tej kwestii. Higiena werbalna oraz higiena społeczna czy moralna są wzajemnie powiązane; spór o język to pośrednio spór o wartości pozajęzykowe. Związek, który programatyczni konserwatyści ustanowili między językiem a wartościami moralnymi, był niewątpliwie nieracjonalny i zdumiewający. Ale równie zdumiewające jest twierdzenie, że kwestie językowe można zupełnie pozbawić jakiegokolwiek wymiaru ewaluacyjnego. Tam, gdzie lingwistyka uparcie do tego dąży, rozmija się ona z zainteresowaniami większości użytkowników języka. Niewątpliwie w wielu obszarach badań językoznawczych będzie to związane z obojętnością: ale fakt, że na przykład przeciętny użytkownik języka nie jest w ogóle zainteresowany złożonymi procesami fonologicznymi, nie powinien wykluczać badań naukowych nad tymi procesami. W społecznie zorientowanej lingwistyce –– oraz w polityce państwa związanej z językiem –– nie może to być kwestią obojętności. Jedną z najbardziej przygnębiających cech debaty o gramatyce było to, że chociaż spory między językoznawcami a programatycznymi konserwatystami przedstawiano bardzo obszernie, i że językoznawcy wygrywali czasem pojedyncze bitwy podczas obrad komisji, to jednak dla opinii publicznej argumenty, które przedstawiali, okazały się niewystarczające. Prawdą jest, że ich poglądy ukazywano społeczeństwu rzadziej i w mniej korzystnym świetle niż poglądy ich przeciwników. Mimo to rozmiar porażki językoznawców powinien zmusić nas do refleksji. Co możemy z tego wywnioskować? Mój wniosek jest następujący. W debacie publicznej, takiej jak ta o gramatyce angielskiej, nie powinno się odmawiać znaczenia standardom i wartościom, ale należy raczej skupiać się na konkretnych standardach i wartościach, na które powołują się przeciwnicy, i proponować alternatywy –– tak jak sposobem na zniesienie niesprawiedliwych praw nie jest zniesienie wszelkich praw, tylko stwo- Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 51 2011-06-09 15:15:21 52 Deborah Cameron rzenie praw bardziej oświeconych. Nie ma nic złego w pragnieniu wytyczenia pewnych standardów doskonałości w posługiwaniu się językiem. Niewłaściwym podejściem jest raczej wąska definicja tej doskonałości jako tylko powierzchownej „poprawności”. Nawet gdy rozważamy tę kwestię w kontekście ściśle użytkowym, ta wąska definicja okazuje się, niestety, ułomna. (Gdy pracodawcy narzekają, jak to często mają w zwyczaju, że absolwenci szkół średnich czy nawet wyższych nie potrafią wystarczająco dobrze pisać, to czy naprawdę mają na myśli tylko błędy ortograficzne i zgodność podmiotu z orzeczeniem? W całej gamie błędów, które mogą się znaleźć w tekście napisanym po angielsku, jakie znaczenie ma apostrof umieszczony w niewłaściwym miejscu?). Jednak to, że panujące standardy językowe są tak wąskie i banalne, jest nieuniknioną konsekwencją traktowania (i nauczania) gramatyki, jak gdyby była ona instrumentem nie tyle języka, ile „dyscypliny”. Choć zakres niniejszego rozdziału nie obejmuje dyskusji o tym, jakie alternatywne standardy moglibyśmy przyjąć, chciałabym podkreślić, iż dyskurs poświęcony „standardom” nie tylko jest „dostępny” dla tych, którzy nie podzielają konserwatywnych poglądów na język, ale jest prawdopodobnie jedynym dyskursem, w którym możliwa jest różnica zdań. Ci, którzy chcą zakwestionować panujące standardy, muszą przedstawić swoje argumenty, uwzględniając przy tym zdroworozsądkowe postrzeganie uzusu językowego jako praktyki normatywnej, ponieważ w tej kwestii wiele przemawia za zdrowym rozsądkiem. Możemy słusznie krytykować pewne oceny wartościujące, ale nie powinniśmy sugerować, że nie istnieje żaden uzasadniony powód wartościowania biegłości w posługiwaniu się językiem. Pogląd, zgodnie z którym istnieją pewne normy językowe, niekoniecznie musi zostać zmonopolizowany przez politycznych reakcjonistów. „Standardy” niekoniecznie muszą być zawsze tak wąsko definiowane, a panika moralna mogłaby ustąpić miejsca rozsądnym rodzajom zainteresowania. Chociaż w przypadku Dra Składnego i pani Dulskiej od dawna można mówić o magnetyzmie serc, to nie jest powiedziane, że do rozwodu tej pary nigdy nie dojdzie. Z angielskiego przełożyła Anna Kijak Bibliografia Literatura Bennett W., James Madison Elementary School: A Curriculum for American Students, Washington 1988. Bennett W., James Madison High School: A Curriculum for American Students, Washington 1987. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 52 2011-06-09 15:15:21 Dr Składny i pani Dulska. Wielka krucjata gramatyczna 53 Butler M., Ambush: The politics of National Curriculum English, 1990–3, „Critical Quarterly” 35, 1993, nr 4, s. 8–12. Cameron D., Bourne J., No common ground: Kingman, grammar and the nation, „Language and Education” 3, 1989, nr 2, s. 147–160. Carter R., The new grammar teaching, [w:] Knowledge about Language and the Curriculum, red. idem, London 1990. Cohen S., Folk Devils and Moral Panics:The Creation of Mods and Rockers, Oxford 1987. Cox B., artykuł wstępny, „Critical Quarterly” 32, 1990, nr 4, s. 1–6. Crowley T., The Politics of Discourse, London 1989. Crowley T. (red.), Proper English? Readings in Language, History and Cultural Identity, London 1991. Crystal D., Who Cares About English Usage?, Harmondsworth 1984. DES, English for Ages 5 to 16, London 1989. DES, A Language for Life. Report of the Committee of Enquiry Appointed by the Secretary of State for Education and Science under the Chairmanship of Sir Alan Bullock, London 1975. DES, Report of the Committee of Inquiry into the Teaching of English Language, London 1988. Evans M., A Good School: Life at a Girls’ Grammar School in the 1950s, London 1991. Hall S. et al., Policing the Crisis: Mugging, the State and Law and Order, London 1978. Honey J., The Language Trap: Race, Class and the Standard English Issue in British Schools, Middlesex 1983. Labov W., The Logic of Nonstandard English. Language in the Inner City, Philadelphia 1972. MacCabe C., Language, literature, identity: reflections on the Cox Report, „Critical Quarterly” 32, 1990, nr 4, s. 7–15. Marenbon J., English Our English: The New Orthodoxy Examined, London 1987. Milroy J., Milroy L., Authority in Language, London 1985. Źródła „Guardian” z 15 września 1992 r. „Guardian” z 8 lipca 1994 r. „Independent” z 11 marca 1994 r. „Independent on Sunday” z 13 września 1992 r. „Independent on Sunday” z 13 marca 1994 r. „Manchester Guardian Weekly” z 7 stycznia 1990 r. „Observer” z 7 lutego 1982 r. „Times Educational Supplement” z 13 maja 1994 r. Kształcenie Językowe 9 (19), 2011 © for this edition by CNS Kszt. Jęz. 9-II wyd..indb 53 2011-06-09 15:15:21