Praca nad sobą

Transkrypt

Praca nad sobą
Praca nad sobą
Co jest ważniejsze w drodze do Boga: nasz wysiłek, czy łaska Boża – Boże działanie? Każdy z nas musi szukać odpowiedzi na to pytanie. W dziejach Kościoła padło
na nie wiele odpowiedzi. Dwie z nich, skrajne, znalazły się poza doktryną Kościoła. Są
to pelagianizm i kwietyzm. Pelagiusz, mnich żyjący w V wieku, twierdził, że to siłą
natury ludzkiej mamy wypełniać Przykazania Boże. Jezus jest tylko wzorem ich wypełniania, nie zaś źródłem łaski. Pelagiusz odrzucał naukę o grzechu pierworodnym i wynikającej z niego pożądliwości, z którą mamy się zmagać. Poglądy pelagiańskie zwalczał św. Augustyn, który sformułował doktrynę o łasce, przyjętą przez Kościół. Łaska
jest konieczna nie tylko do zbawienia, ale nawet do wykonania nakazów moralności
naturalnej. Biegun przeciwny do pelagianizmu reprezentuje kwietyzm, kierunek ascetyczno-teologiczny powstały w krajach romańskich w XVII wieku. Kwietyzm głosi, że
ideałem jest bierne poddanie się łasce Bożej, postawa bierna i bezinteresowna, obojętna
nawet na własne zbawienie. Zwolennicy tego kierunku odrzucali czynną ascezę i modlitwę słowną. Ogólnie przyjętą odpowiedź na pytanie o znaczenie naszgo wysiłku i działania Bożego, cytowaną przez Katechizm Kościoła Katolickiego, podał św. Ignacy Loyola: „Módlcie się tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracujcie tak, jakby wszystko
zależało od was”.9
Nierozsądne panny z przypowieści o pannach nierozsądnych i roztropnych10,
mogły zabrać ze sobą zapas oliwy, ale tego nie zrobiły i dlatego nie weszły na ucztę
weselną. To sugeruje, że w drodze do Boga konieczne jest zrobienie tego, co możemy
zrobić, a chodzi tu nie o jakiś heroizm, ale o małe rzeczy. Doświadczamy wielu ograniczeń: słabości charakteru, nieuporządkowanych skłonności, braków wiary… Wydaje
się, że z tym wszystkim możemy coś zrobić, a zatem jest koniecznym, byśmy to zrobili.
Trudności z jakimi zmagamy się w naszym życiu dotyczą trzech jego poziomów
– możemy to sobie wyobrazić w formie budynku, jego konstrukcji.
Pierwszy poziom to, przede wszystkim, poziom naszej natury zranionej grzechem pierworodnym i naszymi grzechami, stan zdrowia, stan psychiczny i fizyczny,
dojrzałość ludzka, historia życia – to wszystko rzutuje na całość naszego życia i relacji z
Bogiem.
Drugi poziom to nasze sumienie, poziom rozumu i wiary, naszego życia moralnego. Jak działa nasze sumienie? Czy jest ono prawidłowe, czy dobrze nam wskazuje co
jest dobre, a co złe?
I wreszcie poziom najwyższy: poziom ducha. To ten poziom, na którym spotykamy się z Bogiem. W naszym życiu działa łaska i to jest już dziedzina wiary i obcowania z Bogiem. Wiara może być różna – może być pełna, niepełna, ograniczona, może
być niewiara.
Na każdym z wymienionych poziomów możemy coś zrobić.
Poziom naszej natury – mamy tutaj wiele do zrobienia, choć często nie jest to
proste. W każdym razie, nikt nie zwalnia nas z obowiązku zmagania się ze słabościami
naszego charakteru, z naszymi skłonnościami, które musimy rozpoznawać i opierać się
im, działając przeciwko nim. Nikt nas z tej pracy nie zwolni.
Nie możemy przyjąć zasady: jakiego mnie Panie Boże stworzyłeś, takiego mnie
masz. Nasza natura jest zraniona grzechem pierworodnym, naszymi grzechami, grzechami innych. I tutaj każdy z nas ma jakiś problem. Natura zraniona, która nie mogła, w
sensie ludzkim, dojrzeć, będzie doznawać trudu w otwieraniu się na Pana Boga. Jeśli
9
Katechizm Kościoła Katolickiego, 2834.
Mt 25,1-13;
10
39
ktoś nigdy nie doświadczył głębokiej, pozytywnej więzi uczuciowej, psychicznej ze
swoimi rodzicami – bardzo trudno mu będzie osiągnąć prawidłowy obraz Boga. Bo ten
pierwszy obraz bazuje na doświadczeniu rodziców. Bardzo trudno będzie żyć prawdą o
Bogu osobowym, który jest miłością. Dla takiego człowieka Bóg może być wspaniałą
ideą, ale mniej lub bardziej nierealną.
Na szczęście to też może się zmieniać. Taki człowiek może modlić się do Boga,
którego przeżywa jako nierealną opowieść, a Bóg może to zmieniać, może leczyć ten
brak uformowania, ukształtowania mający swe korzenie w dzieciństwie.
Obraz rodziców, w dużej mierze rzutuje na nasz obraz Boga dając, z jednej strony, podstawy by ten obraz się uformował, wytworzył, żebyśmy wiedzieli co to znaczy,
że Bóg jest ojcem, żebyśmy mieli jakiś punkt odniesienia dla idei ojcostwa, ale z drugiej strony doświadczenie naszego dzieciństwa wnosi do obrazu Boga wszelkie mankamenty naszych rodziców, bo jakieś zawsze są.
Ta natura to jest nasz charakter. Są ludzie, którzy są z natury bierni, więc winni
pracować nad tym, by się uaktywniać, by z łaską Bożą pokonywać tę bierność. Są ludzie, którzy są wybuchowi i jest to dla nich powodem do pracy nad sobą, do szczególnej modlitwy, by panować nad swoimi wybuchami. To, co możemy zrobić w tej dziedzinie, konieczne jest do zrobienia.
Należy też wspomnieć o sferze popędowej, w której człowiek doświadcza wielkiej słabości, nieczystych skłonności, pozostałości po grzechu pierworodnym, pożądliwości – z tym trzeba coś robić. Trzeba to objąć modlitwą. Trzeba pracować nad tym, by
nie podsycać nieodpowiednich popędów, emocji, by zdawać sobie sprawę ze swoich
słabości, nie igrać z pewnymi prawidłowościami ludzkiej natury. To wszystko wymaga
trudu, wysiłku.
I wreszcie poziom sumienia. O tym mówiliśmy już wcześniej. Sumienie wymaga ciągłego korygowania. Po prostu trzeba poznawać naukę Kościoła o wierze i moralności. Każdy ksiądz jest do tego przygotowany. Aby mogła mieć miejsce jakaś formacja, skorygowanie naszych odczuć, może wystarczyć nawet odpowiednie korzystanie z
sakramentu pokuty, wybór stałego spowiednika. Podam przykład, żebyśmy wiedzieli,
że powszechne odczucia, mówiące, że coś jest dobre lub złe, często wcale nie muszą
być prawidłowe. Przykład dotyczy mówienia prawdy – czasem mówienie prawdy jest
większym grzechem niż kłamstwo i należy o tym wiedzieć. Jeżeli mówimy prawdę,
która pozbawia kogoś dobrego imienia, jeżeli mówimy o kimś trzecim złe rzeczy,
prawdziwe, całkowicie prawdziwe, ale złe, wtedy pozbawiamy tego człowieka dobrego
imienia. Okazuje się wtedy, że w nauczaniu Kościoła takie mówienie prawdy jest tak
samo złe jak oszczerstwo, czyli mówienie nieprawdy. Problemem nie jest tutaj kłamstwo lub nie-kłamstwo, problemem jest ochrona dobrego imienia człowieka. A czy my
o tym wiemy? Czy wiemy, że każdy człowiek ma prawo do dobrego imienia? I czy
wiemy, że poszanowanie dobrego imienia człowieka jest ważniejsze niż poszanowanie
mienia człowieka? Czy wiemy, że mniejszym grzechem będzie okraść człowieka, niż
pozbawić go dobrego imienia, zniszczyć jego szacunek w społeczeństwie, nawet gdyby
wszystkie wiadomości były prawdziwe?
Naprawdę potrzebujemy poznawać naukę Kościoła. Mamy do czynienia z bardzo wieloma grzechami w podanej w przykładzie dziedzinie. Można mówić złe rzeczy
o człowieku, kiedy jest to uzasadnione jakąś wyższą racją. Można powiedzieć rodzicom
złe rzeczy o dzieciach, bo rodzice mają prawo wiedzieć, co się dzieje z ich dziećmi.
Jeżeli jakiś polityk ubiega się o ważne stanowisko, to też można napisać w gazetach o
jego problemach, nawet moralnych, bo obywatele mają prawo wiedzieć, kogo wybierają. Gdy jednak ten człowiek nie ubiega się o żadne stanowisko, to nie wolno takich rzeczy upowszechniać, jest to straszny grzech. W odczuciu społecznym – jeżeli to jest
40
prawda, to dlaczego jej nie powiedzieć? Okazuje się jednak, że nie można. Jeżeli mówimy coś złego o człowieku, to wszystko jedno, czy to jest prawdziwe, czy nie, jeżeli to
pozbawia go dobrego imienia, to jest to zło. Kłamstwo jest stosukowo niewielkim grzechem, natomiast pozbawienie kogoś dobrego imienia jest wielką krzywdą, którą można
komuś wyrządzić.
To jest właśnie poziom sumienia. Trzeba poznawać naukę Kościoła. Uwzględniamy w tych konferencjach nurt formacji sumienia, aby uwrażliwiać nasze sumienia.
I dalej dziedzina naszego ducha. Jaka jest nasza wiara? Gdy na przykład jesteśmy w obecności żywego Boga w Najświętszym Sakramencie. W obecności Jezusa
Chrystusa, który jest tu obecny z duszą i z ciałem, z bóstwem i człowieczeństwem. To
jest Pan wszechświata. Czy nasza wiara to obejmuje i ujmuje? Czy coś z tego dla nas
wynika? Czy łączymy to z naszym życiem, z naszymi myślami, z naszym odczuwaniem? Czy w wydarzeniach naszego życia widzimy Pana Boga? Przecież bez Jego woli
nic się nie może wydarzyć, nawet działania Szatana nie mogą mieć miejsca, gdy Bóg
tego nie chce. I wszystko, co nas spotyka jest za przyzwoleniem Boga, który chce z tego
wydobyć jakieś dobro. Potrzeba też pracy nad sobą, by pobudzać w sobie wiarę. Złamałem rękę i chcę wierzyć, że w tym jesteś, że to ma sens. Nie wiem jaki i może nie będę
wiedział, ale to ma sens. Ma sens to cierpienie, to, że ten wypadek przeszkodził mi w
czymś lub dopomógł. Twoje działanie ma jakiś sens. Ty mi to dałeś z miłości, bo Ty
zawsze jesteś miłością. Trzeba trudu serca, by kierować się ku wierze, zawsze kierować
się wiarą, by objąć nią każdy odcinek naszego życia.
To, co się dzieje w naszej Ojczyźnie, różne cierpienia, nawet zło, to też wymaga
objęcia wiarą – Boże, Ty w tym jesteś. Ty chcesz się posłużyć nawet najgorszym złem,
jeżeli człowiek Ci go dostarcza, Ty pozostajesz Wszechmogącym Bogiem. I na wszystko
odpowiadasz swoją miłością.
Jego miłość jest pewna, trzeba jednak trudu serca, by to odkrywać, do tego docierać, by w to wierzyć. I to możemy zrobić – kierować się zawsze ku Bogu. Ciągle, na
nowo przeciwdziałać tendencji do niewiary, do tego by poprzestać tylko na tym zewnętrznym wymiarze wydarzeń, by nie widzieć w nich obecności i działania Boga, Jego wszechmocy, by ulegać emocjom, impulsom, zdenerwowaniom, by działać chaotycznie, nawet histerycznie.
W życiu ciągle jest miejsce na ten wysiłek. Oczywiście konieczna jest świadomość, że nie musi on być skuteczny i że nie będzie skuteczny bez łaski Bożej. To tylko
działanie Boże sprawia, że coś jest skuteczne, bo łaska Boża jest konieczna do zbawienia, jest konieczna do osiągnięcia dobra. Tak nas uczy św. Augustyn, doktor Kościoła.
Kończąc tę konferencję trzeba powiedzieć: jest Bóg, na ołtarzu Eucharystycznym. On robi wszystko, ale zostawia mi pewien odcinek. Mówi mi: „Ty decydujesz.
To, co masz do zrobienia nie jest trudne. Mało tego, nie musi być nawet skuteczne, ale
jeśli tego nie zrobisz, to ja nie będę mógł działać.”
Jest Bóg i są nasze możliwości przez Niego dane. Nic więcej nie ma. Nie jest
tak, że ktoś coś powinien zrobić i od tego zależy świat i jego losy. Świat zależy tylko od
Boga, Jego łaski i tych drobnych rzeczy, które możesz zrobić. Właśnie tych małych, by
opierać się swojej naturze, swoim impulsom, by może nie kierowały Tobą uczucia,
emocje, ale sumienie, rozum, wiara, by ukierunkowywać się na wiarę, by podejmować
trud serca, by spełniać te uczynki miłości, które On daje do spełnienia, wcale nie heroiczne, ale codzienne, by życie przeżywać jako ofiarowane Panu Bogu – od tego zależy
cały świat. Nie ma jakiś wielkich wydarzeń, od których coś zależy – wszystko zależy od
Boga, który tu jest i od tych małych wysiłków – Twojej wierności w małych sprawach.
Nic więcej, od czego zależałby świat, nie ma i nie będzie.
41