Jestem ciekawa ludzi(s. 5) Praca socjalna z pozytywną cenzurką (s

Transkrypt

Jestem ciekawa ludzi(s. 5) Praca socjalna z pozytywną cenzurką (s
www.pwsz.konin.edu.pl
Marzec 2010
Nr 1 (42) rok 13
PAŃSTWOWEJ WYŻSZEJ SZKOŁY ZAWODOWEJ W KONINIE
Jestem ciekawa ludzi (s. 5)
Praca socjalna
z pozytywną cenzurką (s. 8)
Marta z Zielonego
Wzgórza (s. 26)
Wartością jest samo
istnienie (s. 38)
Koszykówka wizytówką
naszej uczelni (s. 54)
Wydanie
bardzo
międzynarodowe
„Biuletyn PWSZ w Koninie” jest czytany
przez coraz większą liczbę ludzi. Jeden
egzemplarz trafia średnio do czterech
osób, a jego wersję elektroniczną, zamieszczoną na stronie internetowej
uczelni oraz portalu wirtualnyKonin.pl,
przegląda kilkadziesiąt tysięcy internautów. Czytelnicy nie szczędzą pochwał
i dobrych opinii. Dla zespołu redakcyjnego to ogromna satysfakcja. Staramy się
więc, by każdy kolejny numer pisma był
ciekawszy od poprzedniego.
Z Biuletynem współpracuje sporo osób,
wśród których są nasi byli studenci: Marta Komicz (absolwentka filologii germańskiej) i Artur Lorenc (absolwent turystyki
i rekreacji) oraz dr hab. Edward Pająk
(wykładowca w Instytucie Technicznym)
– wszyscy troje pasjonują się podróżami.
Ich barwne relacje z zagranicznych wojaży oraz wspaniałe zdjęcia uatrakcyjniają
pismo. W tym numerze można przeczytać o kolejnych „szaleństwach” Marty,
która rozpoczęła pracę nauczyciela języka niemieckiego w dalekim i gorącym
Meksyku, o kolejnej samotnej wyprawie
rowerowej Artura, tym razem do Dakaru, oraz o podróży na Antypody, bo do
Australii, Edwarda Pająka.
Foto: Patryk Andre
Wydanie 42 uczelnianego pisma zawiera
więcej elementów międzynarodowych.
Od października studiują u nas studenci
z Turcji, stypendyści Europejskiego Programu Edukacyjnego Erasmus, nie mogło więc zabraknąć tekstu opisującego ich
pobyt w konińskiej uczelni. Zamieszczamy też krótką relację studentów turystyki
i rekreacji, którzy na praktyki zawodowe
wybrali się na grecką wyspę Rodos. Mówimy też o kolejnej uczelni partnerskiej
i najbliższych planach wyjazdowo-przyjazdowych studentów.
Zapraszam czytelników do lektury wywiadu z dr Romą Fimińską-Banaszyk,
niezwykle ciekawą i ciepłą osobą, która
od października jest dyrektorem Insty-
tutu Ekonomicznego, a tych, których
interesuje koszykówka, do rozmowy
z Grzegorzem Zielińskim, drugim trenerem zespołu MKS PWSZ KON-BET
Konin.
W Biuletynie znajdują się, warte polecenia, relacje z ciekawych wydarzeń w Bibliotece PWSZ oraz ze spotkania z wybitnym językoznawcą profesorem Janem
Miodkiem. Przeczytać można również
o konferencji naukowej Instytutu Pracy Socjalnej, wolontariacie i działaniach
Zamiejscowego Wydziału Budownictwa
i Instalacji Komunalnych w Turku.
Trudno w tekście zapowiadającym kolejny numer „Biuletynu PWSZ w Koninie”
wspomnieć o wszystkich, znajdujących
się na jego łamach, artykułach i relacjach.
Nie pozostaje więc nic innego, jak zaprosić Państwa do lektury.
Ewa Kapyszewska
Wydanie bardzo międzynarodowe
3
Jestem ciekawa ludzi
5
Stypendia od Towarzystwa
Samorządowego
6
Nie daj się zaskoczyć pracodawcy
7
Praca socjalna
z pozytywną cenzurką
8
Zima nieco przeszkodziła
9
Hiszpania trochę bliższa
10
Wszystko po niemiecku
12
Studia z Erasmusem
15
W samotnej podróży
wcale nie jesteś sam
17
Australia jest mozaiką
22
Marta z Zielonego Wzgórza
26
Przedszkolaki lubią teatr
33
Wiersze zapisane
na skrawkach papieru
33
Tureccy studenci zadowoleni
34
Będziemy zarażać dobrocią
36
Na studentów
zawsze można liczyć
37
Wartością jest samo istnienie
38
Dżojstik (odmieniaj) jak chłopczyk
41
O autorach
i dzieciach-opornych czytelnikach
42
Dajmy dzieciom mocną lekturę
45
Fotografie z lekką nutką melancholii
49
Usiąść za kierownicą śmieciarki
51
Dużo praktycznych informacji
53
Koszykówka
wizytówką naszej uczelni
54
Srebrni sportowcy z PWSZ
56
Studia podyplomowe i kursy
57
4
We wrześniu ubiegłego roku rektor
uczelni, prof. Wojciech Poznaniak, zaproponował Pani kierownictwo Instytutu Ekonomicznego. Czy miała Pani
jakiś problem z podjęciem się tego
zadania?
Zastanawiałam się dobry tydzień. Rozmawiałam o tym z mężem i córką. Oboje poparli pomysł i dlatego zgodziłam
się. Nie żałuję. Spotkałam w Koninie
mnóstwo sympatycznych, miłych i ciepłych ludzi. Uważam, że Konin jest wy-
jątkowym miastem. Tu życie płynie nieco
inaczej niż w Poznaniu. Tam nie ma zbyt
wielu okazji, by rozmawiać ze współpracownikami, a ja jestem ciekawa ludzi.
O tym, że lubię pracować w Koninie,
niech świadczy, że parę lat temu zrezygnowałam z etatu na Uniwersytecie Ekonomicznym i od ponad trzech lat jestem
związana tylko z konińską PWSZ…
…w której pracuje pani od lat…
… dwunastu, czyli od 1998 r. Dosko-
nale znam uczelnię i pracowników. Będąc wykładowcą, patrzyłam na sprawy
instytutu, co jest zrozumiałe, nieco inaczej. Teraz jestem menedżerem. Chcę
realizować własne pomysły, dzięki którym, mam nadzieję, będzie się uważało
zarządzanie za dobry i ciekawy kierunek;
mówiło się, że tu warto studiować, bo są
ciekawi wykładowcy, bo jesteśmy blisko
praktyki, ale też i blisko studenta, bo to
on jest dla nas najważniejszy. Zależy mi
na tym, żeby studenci byli zadowoleni
z wyboru kierunku i by nauczyli się dostrzegać i rozwiązywać problemy oraz
myśleć twórczo.
stabilny, jednocześnie bardzo elastyczny i gotowy do ciągłego uczenia się, co
mnie bardzo cieszy.
Jakie więc nowe pomysły ma Pani zamiar zrealizować?
Chcę wzbogacić ofertę instytutu o trzy
nowe specjalności: zarządzanie finansami samorządu terytorialnego, zarządzanie publiczne i zarządzanie przedsiębiorstwami. Myślę, że pierwsza z nowych
propozycji spotka się z dużym zainteresowaniem. Od paru lat korzystamy przecież z funduszy europejskich, dlatego potrzebni są specjaliści od ich właściwego
zarządzania. Kolejna specjalność – zarządzanie publiczne, jest także związana
z samorządami, którymi trzeba profesjonalnie kierować. Nasi absolwenci będą
do tego dobrze przygotowani. Równie
ciekawie przedstawia się trzecia propozycja – zarządzanie przedsiębiorstwami.
Przedsiębiorstwo to tak uniwersalny podmiot gospodarczy, że nigdy nie wyczerpie się zapotrzebowanie na profesjonalną
wiedzę dotyczącą zarządzania firmami.
Mam nadzieję, że wpiszemy się tą specjalnością w potrzeby rynku pracy. Nie
rezygnujemy oczywiście z dotychczasowych specjalności: finansów i rachunkowości przedsiębiorstw oraz zarządzania
nieruchomościami i inwestycjami. Sądzę,
że tak bogata oferta edukacyjna zapewni
nam w przyszłości liczbę kandydatów na
dotychczasowym poziomie.
Jakie zajęcia prowadzi Pani z naszymi
studentami?
Uczę podstaw zarządzania, nie tylko
w Instytucie Ekonomicznym, także na
politologii, pracy socjalnej, turystyce i rekreacji, co świadczy o tym, że wiedza
z tego zakresu jest niezbędna w każdej
dziedzinie. Poza tym uczę zachowań
organizacyjnych i zarządzania zasobami
ludzkimi. Na moich zajęciach studenci
poznają elementy procesu kadrowego
oraz sposoby i narzędzia motywowania
pracowników.
Wizytówką Instytutu Ekonomicznego,
w Pani zamyśle, mają być jego pracownicy. Czy przewiduje Pani jakieś zmiany w kadrze instytutu?
Mamy pracowników, którzy są specjalistami w swoich dziedzinach. Kadra jest
uzupełniana i wzmacniana przez praktyków, m.in. dyrektorów banków i menedżerów konińskich firm. Nasz zespół jest
Jakie marzenia udało się Pani dotąd
zrealizować?
Mój pierwszy marzyciel – Kacper –
mieszka w Kole. Udało mi się obdarować go kamerą cyfrową, którą wręczono w TV Poznań w obecności reżysera
Wojciecha Maleszki, ponieważ Kacper
pasjonuje się kręceniem filmów animowanych. Można je obejrzeć na portalu
Powołując Panią na stanowisko dyrektora Instytutu Ekonomicznego, rektor
Poznaniak wiedział, co robi. Jest Pani
odpowiednią osobą na odpowiednim
miejscu. Wiem, że praca zawodowa
nie wyczerpuje Pani aktywności. Słyszałam, że jest Pani wolontariuszem
znanej w Polsce fundacji.
Tak, to prawda. Pracuję w Fundacji Mam
Marzenie, której od ponad trzech lat
jestem wolontariuszem. Jest to ogólnopolska fundacja, która spełnia marzenia
dzieci z chorobami zagrażającymi ich
życiu. To są wspaniałe dzieciaki, które
potrzebują uśmiechu, radości i mają marzenia, które my, wolontariusze, staramy
się spełniać.
WYWIADY BIULETYNU
YouTube. Poza tym spełniłam marzenie
dziewczynki z Konina, która chciała mieć
duży telewizor, a także chłopca, który
spędził dzień w parku dinozaurów.
Wiem, że udało się Pani zaszczepić
ideę stowarzyszenia naszym studentom.
Tak. Zaproponowałam studentom zarządzania, którzy w marcu będą żegnać
się z uczelnią, by pieniądze, które mieli
zamiar przeznaczyć na kwiaty dla wykładowców, przekazali fundacji na spełnienie marzenia chorego chłopca z Konina.
I udało się. Studenci zadecydowali, że
chcą zamienić kwiaty na marzenie.
Gratuluję i mam nadzieję, że stanie się
to tradycją kolejnych absolutoriów.
Wracajmy jednak do Pani pasji.
– Fascynuje mnie wszystko, co włoskie,
poczynając od historii, poprzez architekturę, a skończywszy na kuchni i języku.
Oboje z mężem uczymy się języka włoskiego i staramy się każdy urlop spędzać
we Włoszech. Kocham spokój i radość
życia Włochów oraz piękno i estetykę
włoską. Poza tym uwielbiam zwierzęta,
zwłaszcza koty. Mam też pasję, którą
nazywam rowerowo-leśną, a ostatnio
polubiłam nordic walking.
Wydaje się, że jest Pani osobą w pełni
zrealizowaną?
Tak, ale mam jednak niespełnione marzenie. Chciałabym mieć pianino albo
chociaż jego namiastkę – pianino cyfrowe. Skończyłam podstawową szkołę
muzyczną w klasie fortepianu. Lubię śpiewać i chętnie muzykowałabym w domu.
Czekam więc, by ktoś zrealizował i moje
marzenie.
Życzę tego serdecznie i dziękuję za
rozmowę.
marzec 2010 nr 1
marzec 2010 nr 1
WYWIADY BIULETYNU
Jestem
ciekawa ludzi
Z Romą Fimińską-Banaszyk,
dyrektorem Instytutu Ekonomicznego,
rozmawia Ewa Kapyszewska.
5
„„ Już po raz czwarty Towarzystwo
Samorządowe przyznało studentom Państwowej Wyższej Szkoły
Zawodowej w Koninie stypendia
z programu „Moje stypendium”.
Ich wręczenia dokonał w październiku 2009 r. Ireneusz Niewiarowski,
prezes Towarzystwa.
O stypendium mogli ubiegać się studenci
PWSZ oraz osoby pragnące podjąć studia na tej uczelni, będące w trudnej sytuacji materialnej i osiągające dobre wyniki
w nauce lub wybitnie uzdolnione.
marzec 2010 nr 1
– Mam nadzieję, że choć w skromnym
stopniu pomożemy wam w nauce – mówił Ireneusz Niewiarowski, przeprasza-
6
jąc stypendystów za to, że w tym roku
stypendia są niższe niż w latach poprzednich. – Wycofał się jeden ze sponsorów,
ale nie ustajemy w staraniach, by pozyskać nowych darczyńców – zapewniał,
podkreślając, że głównym źródłem finansowania Towarzystwa są pieniądze z odpisu podatkowego – jednego procenta
podatku (w tym roku jedynie 50 tys. zł).
– Naszymi darczyńcami są również osoby prywatne oraz samorządy. Wspiera
nas także Fundacja Batorego – wyliczał
prezes Niewiarowski.
Stypendia w wysokości 1600 zł otrzymało pięć dziewcząt: Karolina Drzewiecka
(II rok inżynierii środowiska), Anna Dudkiewicz (I rok fizjoterapii), Joanna Nowak
(I rok pedagogiki), Patrycja Olejnik (I rok
pracy socjalnej) oraz Alicja Sarnowska
(II rok filologii germańskiej). – Te pieniądze przydadzą się nam na pomoce naukowe, bilety miesięczne lub akademik
– mówiły zgodnie stypendystki, nie ukrywając radości z takiego prezentu.
Każdy z nas może wesprzeć fundusz
Towarzystwa przekazując 1% podatku.
Wystarczy przy wypełnianiu rocznej deklaracji PIT wskazać:
Towarzystwo Samorządowe
Nr KRS: 0000031926
oraz zaznaczyć w odpowiedniej rubryce:
„Dla studentów PWSZ w Koninie”
uki
Biuro Promocji Zawodowej Studentów
i Absolwentów Państwowej Wyższej
Szkoły Zawodowej w Koninie – bo
tak brzmi jego pełna nazwa – pełni kilka funkcji. Przede wszystkim koordynuje działania związane z rekrutacją.
Natomiast w 2005 r. zostało wpisane
do Krajowego Rejestru Agencji Zatrudnienia jako agencja pośrednictwa pracy
oraz agencja poradnictwa zawodowego
i dzięki tym działaniom w 2009 r. 27
osób znalazło zatrudnienie; w tym dwie
na umowę o pracę. Dominującą grupę korzystających stanowią jednak studenci, którzy szukają pracy dorywczej,
dogodniejszej dla studiujących w trybie
stacjonarnym, stanowiącej źródło niewysokiego wprawdzie dochodu, ale
pozwalającej zdobyć doświadczenie.
Takim zajęciem jest praca ankietera. Od
czterech lat BPZSiA PWSZ w Koninie
współpracuje z Miejskim Zakładem Komunikacji. W tym roku akademickim 26
naszych studentów będzie przeprowadzać na jego zlecenie pomiary natężenia
ruchu pasażerów na wybranych liniach
autobusowych. Wielu z nich robi to już
kolejny raz.
WYDARZENIA
Nie daj się
zaskoczyć
pracodawcy
W ramach poradnictwa grupowego Biuro przeprowadziło szkolenia nt. komunikacji interpersonalnej oraz niewerbalnej,
w którym uczestniczyły 43 osoby. Studenci są świadomi, że na rynku cenione
są różne umiejętności, dlatego korzystają
ze wszystkich możliwości podnoszenia
kwalifikacji. Dodatkowo prowadzone
były indywidualne rozmowy doradcze,
które przygotowywały pod kątem rozmów kwalifikacyjnych. – Warto wiedzieć, że wymaga to co najmniej dwóch
spotkań – wyjaśnia prowadząca Biuro
Rekrutacji Ania Kaźmierczak. – Najpierw
zainteresowani przedstawiają wiedzę
o firmie, w której starają się o pracę,
później odpowiadają na rutynowe pytania, jakie padają podczas rozmów kwalifikacyjnych. Wielu absolwentów jest
zaskoczonych, o co pytają pracodawcy,
ale to pozwala lepiej przygotować się
do prawdziwej rozmowy kwalifikacyjnej.
Jednocześnie studenci dowiadują się, że
nie ma pewnych odpowiedzi. Dodatkowo ocenie poddana zostaje „mowa ciała”
kandydata oraz ton jego głosu – dodaje.
Biuro Promocji planuje kolejne szkolenia:
„Asertywność – sztuka mówienia nie”
odbędzie się14 kwietnia, a „Mowa ciała
kluczem do sukcesu” 5 maja.
Zapisy przyjmowane są w Biurze Rekrutacji w godzinach 7.00-15.00 lub pod
numerem telefonu 63 249 72 37.
aria, uki
marzec 2010 nr 1
WYDARZENIA
Stypendia
od Towarzystwa
Samorządowego
„„ Uczelniane Biuro Rekrutacji, z dużym napisem REKRUTACJA nad
wejściem, większości studentów
przechodzących obok niego kilka
razy dziennie kojarzy się przede
wszystkim z lekkim tłokiem, ale tylko w określonych miesiącach każdego roku. Po zamieszaniu związanym z naborem w Biurze Rekrutacji
robi się cicho, ale to nie znaczy, że
nic się tam nie dzieje.
7
WYDARZENIA
WYDARZENIA
„„ Państwowa Komisja Akredytacyjna
oceniała pod koniec października
2009 r. pracę socjalną. Kierunek,
który jest prowadzony w PWSZ
w Koninie od dwóch lat, wcześniej
funkcjonował jedynie jako specjalność studiów. Dobre oceny otrzymały programy nauczania, sposób
organizowania praktyk zawodowych, projekty socjalne i wolontaryjne działania studentów.
marzec 2010 nr 1
– Jesteśmy pierwszym w Polsce kierunkiem praca socjalna, który został poddany
kontroli PAK-i – mówi dr Marta Cichocka, dyrektor Instytutu Pracy Socjalnej.
– To dobrze, że już teraz, jeszcze przed
pierwszym absolutorium, spełniliśmy
warunki komisji akredytującej. W końcu nasza uczelnia miała udział w tym,
że praca socjalna została wpisana na listę kierunków studiów prowadzonych
w Polsce.
8
Praca socjalna widnieje w ofercie studiów
(początkowo jako samodzielna specjalność, a później jako jedna ze specjalności na kierunku pedagogika) od początku
istnienia uczelni, czyli od 1998 r. Nigdy
nie narzekała na brak kandydatów. Instytut Pracy Socjalnej nie poprzestaje na
dotychczasowych osiągnięciach, ciągle
poszerza swoją ofertę, by sprostać zapotrzebowaniu rynku edukacyjnego. I tak,
w przyszłym roku akademickim obecni
studenci pierwszego roku kierunku praca socjalna będą mogli wybrać zajęcia
na specjalności praca socjalna z resocjalizacją. Resocjalizacja jest jednym z najpopularniejszych kierunków w Polsce,
wprowadzając tę specjalność dyrekcja
instytutu wyszła z założenia, że znacznie
uatrakcyjni to studia w naszej uczelni.
Chęć specjalizowania się w resocjalizacji
zgłosiła znaczna liczba studentów pracy
socjalnej.
Siłą Instytutu Pracy Socjalnej jest jej kadra.
Niektórzy z profesorów UAM w Poznaniu, wykładający w PWSZ w Koninie,
przyznają, że lubią pracować ze studentami w Koninie. Dr Marta Cichocka nie
wyobraża sobie życia bez pracy w naszym PWSZ. Przyznaje, że kiedy słyszy
Konin, to czuje się, jakby mówiono o jej
mieście. Jest zadowolona z popularności
kierunku. – Praca socjalna ma się dobrze
i trzyma poziom – podsumowuje.
iwa
Zima nieco
przeszkodziła
„„ Mróz i śnieg spowolniły tempo budowy Centrum Wykładowo-Dydaktycznego przy ulicy Popiełuszki,
jednak prof. Wojciech Poznaniak,
rektor PWSZ w Koninie, oraz Zdzisław Dębowski, kanclerz uczelni, są
dobrej myśli – uważają, że zakończenie inwestycji w grudniu 2010 r.
jest nadal możliwe.
Najważniejsza inwestycja w historii
PWSZ w Koninie rozpoczęła się nieco pechowo. W trakcie prac ziemnych
okazało się, że grunt, na którym ma
stanąć zaprojektowany obiekt, nie jest
wystarczająco stabilny. W tym miejscu
znajdowała się w czasie drugiej wojny
światowej niemiecka odkrywka węgla
brunatnego i w związku z jej eksploatowaniem górne warstwy ziemi uległy
znacznym przemieszczeniom. Wykonawca inwestycji, kleczewska firma DanBud uznała, że bez dodatkowych badań
geologicznych nie można kontynuować
prac budowlanych.
Po wykonaniu przez Politechnikę Poznańską ekspertyz okazało się, że
wbrew wcześniejszym planom, budynek centrum musi być posadowiony na
jednolitej, uzbrojonej płycie betonowej.
Taki fundament, wykonany ze specjalnie
dobranego i uzbrojonego betonu, ma
zapewnić stabilizację i bezpieczeństwo
budynku. Po nowej ekspertyzie, wykonawcy natychmiast przystąpili do realizacji zaleceń naukowców. Na wykonanie
płyty, przy powstaniu której pracowano
24 godziny na dobę, zużyto 1600 m3 betonu zbrojonego.
Nadzieje na kontynuację prac były duże,
ale niestety, wyjątkowo mroźna i śnieżna
zima pokrzyżowała plany. – Wykonawca
utrzymuje, że wiosną wszelkie opóźnienia da się nadgonić – mówi kanclerz
Dębowski. – Dobrą wiadomością jest
na pewno to, że dosłownie w ostatnich
godzinach starego roku dotarł do nas
przelew z Ministerstwa Finansów, opiewający na kwotę ponad 2,2 mln zł, przyznaną nam z rezerwy finansowej Skarbu
Państwa – cieszy się rektor Poznaniak.
– Otrzymaliśmy także środki finansowe
od samorządu Konina – dorzuca kanclerz, który przypomina, że w 2010 r.
możemy liczyć na dalszy milion z budżetu miasta.
W chwili powstawania tej notatki wykonawcy Centrum Dydaktyczno-Wykładowego czekają na wyższe temperatury.
Wszyscy wierzymy, że ta zima w końcu
kiedyś minie i z radością obserwować
będziemy, jak budowla osiągać będzie
etap finalny.
iwa
marzec 2010 nr 1
Praca socjalna
z pozytywną
cenzurką
9
marzec 2010 nr 1
Jak przystało na spotkanie z Hiszpanią, powitanie nastąpiło w języku hiszpańskim. Obecnych witała iberystka –
dr Ewelina Poniedziałek. Mimo że na
świecie po hiszpańsku mówi 400 mln
ludzi, w Polsce nie jest to język zbyt
popularny i dlatego po hiszpańskim,
nastąpiło polskie powitanie. Po nich
przyszedł czas na prezentacje, które
rozpoczęły się oczywiście od przybliżenia historii kraju. Dorota Rzewska
opowiedziała o tej najnowszej, czyli dwudziestowiecznej. Wspomniała
więc o wyłączeniu Kuby spod niemal
czterystuletniej dominacji Hiszpanii
(1902), o trwającej trzy lata wojnie
domowej (1936-1939), która doprowadziła do przejęcia władzy przez
nacjonalistów pod przywództwem
generała Francisco Franco, a także
o aktualnie panującym królu Juanie
Carlosie, który ułatwił proces przechodzenia od rządów frankistowskich
do parlamentarnych i demokratyzacji
państwa.
10
Po historii przyszedł czas na trochę
geografii i prezentację zdjęć najpiękniejszych miejsc w Hiszpanii. Towarzyszyła im opowieść o tradycjach,
legendach i ciekawostkach związanych z architekturą, kulturą i życiem
Hiszpanów, snuta przez zaangażowanych w przygotowanie tego dnia
studentów. Było też słów kilka o ich
zamiłowaniu do piłki nożnej oraz tańcu flamenco. Wszystko odbywało się
przy akompaniamencie tradycyjnej
muzyki gitarowej.
Jedną z nieznanych u nas, a bardzo
popularną na Półwyspie Iberyjskim,
tradycją jest sposób witania Nowego
Roku. Studenci próbowali zmierzyć
się ze zwyczajem La Nochevieja polegającym na tym, że podczas nocy
sylwestrowej, kiedy zegar bije 12 razy,
każdy Hiszpan ma przy sobie 12 winogron, które zjada kolejno, przy
każdym uderzeniu zegara. Podobno
uczynienie zadość temu zwyczajowi
przynosi szczęście na cały rok. Niestety, żadnemu ze studentów nie
udało się przełknąć 12 sztuk winogron w ciągu 12 sekund, ale byli na-
prawdę blisko. Miejmy tylko nadzieję, że szczęście i tak im w tym roku
dopisze.
Na zakończenie można było skosztować tradycyjnych hiszpańskich potraw: paelli i gazpacho, które student-
STUDENCI
ki INiB przygotowały własnoręcznie,
oraz wziąć udział w konkursie wiedzy
o Hiszpanii.
Najuważniejsi słuchacze zostali wynagrodzeni: główną nagrodą był bilet
na kaliski występ czołowego reprezentanta muzyki flamenco w Polsce
– grupy „Viva Flamenco”, drugą natomiast dobre hiszpańskie wino.
pa
marzec 2010 nr 1
STUDENCI
„ O historii, geografii, kulturze,
tradycjach i kuchni hiszpańskiej
opowiadali studenci II roku informacji naukowej i bibliotekoznawstwa PWSZ w Koninie
podczas przygotowanego przez
nich Dnia Kultury Hiszpańskiej.
Spotkanie odbyło się 15 stycznia
2010 r.
Hiszpania
trochę
bliższa
11
„ Spektakl w języku niemieckim,
konkurs z nagrodami i prezentacja
multimedialna wypełniły dziesiąty
już Dzień Germanisty w Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej
w Koninie. Jak co roku, 8 grudnia,
z uczniami klas maturalnych szkół
średnich regionu konińskiego spotkali się wykładowcy i studenci filologii germańskiej.
marzec 2010 nr 1
Na to jubileuszowe spotkanie do auli
PWSZ w Koninie przybyło około trzystu
uczniów, którzy na początek obejrze-
12
li prezentację o Koninie oraz usłyszeli
o korzyściach płynących ze studiowania
w PWSZ i możliwościach studiowania za
granicą dzięki programowi Erasmus.
Kościuszki w Koninie, drugie miejsce
przypadło uczniom z Liceum w Kleczewie, a trzecie Liceum Ogólnokształcącego w Izbicy Kujawskiej.
Potem przyszedł czas na konkurs. Niewielkie grupy reprezentujące szkoły
musiały wykazać się wiedzą nie tylko gramatyki niemieckiej, ale i historii Niemiec,
także tej współczesnej. Ze względu na
imponującą wiedzę przyszłych studentów, zwycięzcę wyłoniono dopiero po
trzeciej dogrywce. Wygrali uczniowie
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza
Na zakończenie wszyscy obejrzeli przedstawienie „Deutsches Theater” w wykonaniu naszych studentów.
STUDENCI
Podczas imprezy uczniowie mogli kupić
ciastka upieczone przez studentki germanistyki. Zebrane pieniądze wspomogły konińskie schronisko dla zwierząt.
uki
marzec 2010 nr 1
STUDENCI
Wszystko
Wszystko
po
niemiecku
po niemiecku
13
WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ
WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ
„„ Do grona partnerskich uczelni konińskiej PWSZ z Niemiec, Szwecji,
Turcji, Portugalii, Słowenii, Rosji,
Węgier i Włoch dołączyła kolejna
– Universidade de Coruña z Hiszpanii. Do tego gorącego kraju na
Półwyspie Iberyjskim będą mogli
pojechać po naukę i przygodę studenci filologii angielskiej. Podpisana przez rektorów uczelni umowa, w ramach programu Erasmus,
obejmuje wymianę trzech studentów oraz pracowników dydaktycznych i administracji.
Studia z Erasmusem
marzec 2010 nr 1
Universidade de Coruña jest uczelnią
państwową, kształcącą ponad 21 tys.
studentów. Miasto La Coruña, w którym
mieści się uniwersytet, to historyczne
miasto portowe, położone nad brzegami
Oceanu Atlantyckiego w północno-zachodniej Galicii. Jednym z symboli miasta
jest nadmorski pasaż Avenida de la Marina, najdłuższy pasaż w Europie, wzdłuż
14
którego stoją domy z krytymi galeriami
z żelaza i szkła. Z powodu przeszklonych galerii, marynarze nadali miastu
przydomek „szklane”. Tego typu domy
są charakterystyczne dla całej północnej
Hiszpanii, a te najsłynniejsze znajdują się
właśnie w La Corunie. Część historyczna, z najważniejszymi zabytkami, wytwornym centrum, mieści się na wysuniętym w morze przesmyku. Mieszkańcy
miasta są niezwykle gościnni, otwarci
i uwielbiają się bawić. Niemal co miesiąc
w La Corunie odbywają się festiwale
nawiązujące do wydarzeń historycznych, legend i świąt religijnych. Ta krótka
wzmianka o mieście wskazuje, że jest to
wyjątkowo ciekawe miejsce do studiowania i jesteśmy pewni, że chętnych na
wyjazd nie zabraknie.
Wyjazd do Hiszpanii to kwestia przyszłego roku akademickiego. W semestrze
letnim tego roku sześcioro studentów
kontynuuje studia w Mid Sweden University (Ewelina Janczak, studentka II
roku filologii angielskiej), Fachhochschule
Emden/Leer (Łukasz Olejniczak, student
II roku pracy socjalnej) oraz Instituto Politecnico de Braganca w Portugalii (Karolina Mierzejewska, Karolina Sadłocha,
Olga Stasiak oraz Joanna Wesołowska,
studentki turystyki rekreacji).
W uczelni wciąż głośno o niezwykle udanych 3,5-miesiecznych ubiegłorocznych
praktykach na Rodos, w których uczestniczyło 12 studentów turystyki rekreacji.
Nasza młodzież pracowała w trzech
hotelach w charakterze kelnerów w restauracjach oraz barach hotelowych.
Ich kolegami w pracy byli nie tylko Grecy, ale i Chińczycy, Ukraińcy i Rosjanie.
W wolnym czasie koninianie zwiedzali
wyspę i opalali się. – To była niesamowita i piękna przygoda. Poznaliśmy wielu
wspaniałych ludzi, z którymi mamy do
dzisiaj kontakt i wiele się nauczyliśmy.
Zachęcamy naszych studentów, by korzystali z możliwości, jakie daje im uczelnia i wyjeżdżali za granicę. Taka okazja,
może się już nigdy nie powtórzyć – mówią studenci, którzy mieli szczęście praktykować na Rodos.
Współpraca zagraniczna, to nie tylko wyjazdy, ale także przyjazdy do nas studentów z partnerskich uczelni. PWSZ w Koninie szczególnie upodobali sobie Turcy.
Wraz z początkiem letniego semestru,
do sześciu osób powiększyło się grono
studentów z Turcji, którzy do końca roku
akademickiego 2009/2010 studiują na
politologii w PWSZ w Koninie oraz uczą
się języka polskiego.
iwa
marzec 2010 nr 1
Współpraca międzynarodowa PWSZ
w Koninie rozwija się bardzo dynamicznie. W poprzednim wydaniu Biuletynu
wspominaliśmy o 12 uczelniach partnerskich, w lutym 2010 r. tych uczelni
jest już 14. Dopiero co PWSZ podpisała
porozumienie z Hochschule Merseburg
w Niemczech o wymianie studentów
inżynierii środowiska oraz pracowników
dydaktycznych Zamiejscowego Wydziału Budownictwa i Instalacji Komunalnych
w Turku, a tymczasem kolejna uczelnia
wyraziła zainteresowanie współpracą.
15
WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ
WSPÓŁPRACA Z ZAGRANICĄ
Tureccy
studenci
Günes afak, Pençe Soner, Altan ahin i Bilbay
Omer Faruk sami przygotowali lahmadżun, cienki
pszenny placek posmarowany wołowo-warzywnym farszem i skropiony sokiem z cytryny. Do
picia podali jogurt zmieszany z wodą i solą oraz
herbatę po turecku. Na „deser” była fajka wodna
(szisza), którą gromadnie palono słuchając tradycyjnej gry i śpiewu tureckiego w wykonaniu jednego ze studentów.
zadowoleni
Potem przyszedł czas na afterparty – studenci
politologii i informacji naukowej, ośmieleni przez
tureckich kolegów, wyszli na środek sali i wspólnie
odtańczyli tradycyjny taniec turecki. Okazało się, że
jednym z jego elementów jest rytmiczne uderzanie
się mężczyzn piersią o pierś, podobnie jak robią to
pingwiny podczas walki godowej.
Ich pierwsza zima ze śniegiem
Były tureckie potrawy, fajka wodna,
herbata po turecku, gra na sazie, a nawet lekcja tureckiego tańca tradycyjnego.
Podczas Dnia Tureckiego, który odbył się
7 stycznia 2010 r. w Państwowej Wyższej
Szkole Zawodowej w Koninie, każdy mógł
spotkać się ze studentami z Turcji uczącymi
się w tym roku akademickim w konińskiej
uczelni.
marzec 2010 nr 1
Zawsze głodnych studentów do sali, gdzie miało Studenci z Turcji, stypendyści Europejskiego Prograodbyć się spotkanie, prowadził nos. Po korytarzu mu Edukacyjnego Erasmus, studiują w Koninie na kieroznosił się bowiem wyjątkowo apetyczny zapach runku politologia. Poza tym uczą się języka polskiego.
Zdziwili się nieco, a jednocześnie ucieszyli, że nasze
orientalnych ostrych przypraw. Co kraj, to obyczaj,
języki mają wspólne elementy; są słowa, np. czapka,
więc podczas Dnia Tureckiego przestrzegano turecczajnik, bilet, które brzmią w obu językach tak samo
kich zwyczajów i przed posiłkiem każdy zobowiązany
i to samo znaczą. Na tym jednak podobieństwo się
był do obmycia dłoni pachnącą wodą, jak nakazuje
kończy. Język polski uważają za trudny, wiele probletamtejsza tradycja. Zanim jednak zaczęto częstować
mów sprawia im zwłaszcza gramatyka.
licznie przybyłą brać studencką smakołykami, które
piętrzyły się na stole, odbyła się prezentacja multiWszystko, z czym spotykają się na co dzień, jest dla
medialna, dzięki której koninianie mogli zobaczyć
nich nowe. Po raz pierwszy zobaczyli śnieg i odczuli
najpiękniejsze i najciekawsze miejsca w Turcji.
16
mróz. Nie spodziewali się takiej zimy. Nawet nie przywieźli
ze sobą ciepłych rzeczy. Spędzili za to wyjątkowe święta Bożego Narodzenia w gospodarstwie agroturystycznym w Pyzdrach. Najbardziej spodobało im się wspólne śpiewanie kolęd.
Po powrocie ze świątecznego wypoczynku, jeszcze długo nucili „Przybieżeli do Betlejem”. Pyzderscy gospodarze zabrali ich
do Poznania, gdzie spróbowali jazdy na łyżwach, z czym dali
sobie doskonale radę.
Naszym tureckim gościom zasmakowały polskie potrawy. Najbardziej przypadły im do gustu pierogi oraz
(chyba niezupełnie polskie) kotlet de volaille i sałatka
z gyrosem. Trudno im było natomiast przyzwyczaić się
do polskiego chleba.
Polska i Turcja różnią się znacznie pod względem kulturowym. W Turcji silne są więzi rodzinne. Typowa
rodzina turecka jest bardzo liczna. Rodzice są dla swoich dzieci największym autorytetem, a najważniejszym
członkiem rodziny jest ojciec. Wyjątkowy szacunek należy się dziadkom. Relacje między ludźmi są w Turcji dużo
bardziej zażyłe niż w Polsce. Tam każda rodzina utrzymuje bliskie kontakty z sąsiadami. Islam (religia dominująca
w Turcji) nakazuje każdemu jej wyznawcy składanie wizyt wszystkim członkom rodziny, nawet tym najdalszym,
oraz przyjaciołom.
Studenci tureccy podziwiają (o dziwo!) kulturę jazdy polskich kierowców. Ale najbardziej podobają się im (oczywiście panom) polskie dziewczyny, zwłaszcza blondynki
o niebieskich oczach.
uki, dar
marzec 2010 nr 1
„„
Tureccy studenci przyjechali do nas z uniwersytetów
w Mersin (Altan ahin i Bilbay Omer Karuk) i Konyi (Günes afak i Pençe Soner) – dużych uczelni,
w których każdy z wydziałów ma więcej studentów
niż cała PWSZ w Koninie. Pomimo to, uczelnia konińska bardzo się im spodobała. Urzekła ich panująca
u nas przyjacielska atmosfera. Odwdzięczają się za tę
przyjacielskość, uśmiechając się do wszystkich i witając się po polsku. Wielu z naszych studentów z kolei
nauczyło się od nich powitania tureckiego – merhaba,
które oznacza dzień dobry.
17
dni
z Konina
do
marzec 2010 nr 1
18
Podróżnik po zeszłorocznej wyprawie
do Nepalu, w tym roku zaplanował trasę
„bliżej” domu: z Konina do Dakaru. Właśnie o tej wyprawie opowiadał 23 listopada 2009 r. podczas spotkania ze studentami w Bibliotece PWSZ w Koninie.
– Zaletą jazdy rowerem jest to, że można intensywniej odczuwać uroki otaczającej nas natury. Można się w każdej chwili
zatrzymać, zrobić zdjęcie i zapatrzyć się
na horyzont. Kiedy się jedzie hałaśliwym
samochodem, jest to prawie niemożliwe
– tłumaczył.
Artur przejechał samotnie rowerem
przez dziesięć państw w Europie oraz
pięć w Afryce, by dotrzeć do celu, którym był Dakar, stolica Senegalu. – Każdy etap miał swoje plusy i minusy. Jazda
w Alpach to głównie męczące dwugodzinne podjazdy oraz relaksujące 20-minutowe zjazdy, podczas których rower
rozpędzał się nawet do 70 kilometrów
na godzinę. W Hiszpanii z kolei teren był
bardzo płaski, za to było okropnie gorąco, goręcej niż w Afryce – wspominał.
W samej Afryce największym przeciw-
PODRÓŻE BIULETYNU
„„ Miałem przed sobą perspektywę trzech miesięcy pedałowania po alpejskich
przełęczach, Pirenejach, spalonej słońcem Hiszpanii, marokańskim Atlasie i pustyni. Cel podróży – Dakar – był na razie abstrakcją. Gdy na liczniku zaczęły wyskakiwać pierwsze kilometry, porwał mnie nurt przygody, a czas przestał mieć
znaczenie. Mozolne podjazdy w Alpach nie wiadomo kiedy zostały daleko za
mną, Hiszpania okazała się najgorętszym miejscem na trasie podróży, marokańska gościnność czasami odejmowała mi mowę, a długo wyczekiwana Sahara była
nie tyle drapieżna, co kapryśna.
Dakaru
„„ Ponad osiem tysięcy kilometrów
przez 15 krajów, cztery pęknięte
dętki, dwa popsute koła – to bilans
trwającej prawie trzy miesiące samotnej wyprawy rowerowej Artura
Lorenca, absolwenta turystyki i rekreacji Państwowej Wyższej Szkoły
Zawodowej w Koninie.
W samotnej
podróży
wcale nie
jesteś sam
nikiem podróżnika był piasek i muchy.
– Piasek wdzierał się wszędzie. Miałem
go w namiocie, w kieszeniach, w ustach.
Równie drażniące były muchy. Musiałem
szybko wkładać jedzenie do ust, żeby
żadna nie zdążyła na nim usiąść – mówił.
Afrykańskie muchy jednak nie przeszkodziły mu odzyskać około osiem kilogramów, które spalił na etapie europejskim.
– Bardzo smakował mi tamtejszy chleb,
przypominający placki. Potrafiłem zjeść
ich nawet sześć dziennie.
Dotarcie z Konina do Dakaru rowerem
zajęło Arturowi trzy miesiące. Powrót
samolotem do domu trwał zaledwie siedem godzin.
uki
marzec 2010 nr 1
PODRÓŻE BIULETYNU
W
19
marzec 2010 nr 1
Szybko zostawiłem za sobą Austrię, księstwo Lichtenstein i dopiero w Szwajcarii
rozpocząłem prawdziwą zabawę z Alpami. Serpentyny prowadzące na przełęcz Oberalpass (2046 m) to pierwszy
prawdziwy alpejski podjazd. Do Włoch
wjeżdżałem przez Col du Grand St. Bernard (2469 m), a następnie wdrapałem
się na Col du P tit St. Bernard (2188 m)
i z prędkością dochodzącą do 70 km
na godzinę zjeżdżałem do miejscowości Bourg St. Maurice. Droga oplatająca
zbocze góry przypominała zahipnotyzowanego węża, który unosił masywne
cielsko i falował nim w rytm niesłyszalnej
melodii. Po kilku godzinach mozolnego
podjazdu zjazd jest zawsze wyczekiwaną
nagrodą, ale w takich warunkach klocki
hamulcowe zdawały się dosłownie rozpuszczać i na dziewięciu alpejskich przełęczach starłem po dwa komplety na
każdym kole.
20
Na południu Francji czułem, że upały stają się coraz bardziej uciążliwe. Po
przekroczeniu Pirenejów zacząłem się
zastanawiać, czy nie zmierzam przypadkiem w stronę piekła. Hiszpańskie
słońce nie miało litości, a temperatura
powietrza dochodziła codziennie do
40 st. Celsjusza w cieniu. Nawet na
najmniejszych podjazdach wylewałem
litry potu, a jadąc w dół, zderzałem się
z powietrzem, które przypominało to
Na południu Hiszpanii jechałem najwyżej położoną drogą asfaltową Europy, na
Pico del Veleta (3398 m). Od samego początku, gdy opuszczałem Granadę, trasa
prowadząca na szczyt rozpoczynała swój
taniec po zboczu góry. Jednak dopiero
13 km przed wierzchołkiem pojawiły się
prawdziwe serpentyny. Krajobraz stawał
się księżycowy i po chwili otaczały mnie
tylko skalne rumowiska. Kilometr przed
końcem jazdy urywał się asfalt i na szutrowej nawierzchni tylne koło roweru
obracało się w miejscu. Podjazd na Pico
del Veleta (3398 m) zajął mi siedem godzin, podczas których pokonałem 43 km
i przewyższenie 2660 m.
PODRÓŻE BIULETYNU
W Czechach rowerzysta czuje się trochę
jak na wzburzonym morzu. Pofalowana
powierzchnia sprawia, że podjazdy i zjazdy nieustannie się ze sobą przeplatają, ale
stanowią dobrą zaprawę przed Alpami.
Największy w Europie łańcuch górski po
raz pierwszy ukazał mi się na południu
Niemiec. Pagórkowaty teren nagle stał
się płaski, a na horyzoncie wyraziście
strzępiły się ostre zęby Alp BawarskoTyrolskich, które pruły grubą powłokę
granatowych chmur. Gdy siwa skorupa
spoczywająca nad Alpami zaczynała pękać, przepuszczając nieśmiało blask żółtych promieni, cały świat natychmiast się
zmieniał. Ciepłe barwy zalewały doliny,
zbocza zieleniły się jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki, a skaliste kolosy
dumnie prężyły swoje torsy.
buchające z otwartego nagrzanego piekarnika. Starałem się rozpoczynać dzień
jak najwcześniej, żeby wykorzystać rześkość poranków. Hiszpania powoli budziła się do życia, a po czterech godzinach
z nieba lał się żar, który wypalał wszystkie
chęci do dalszej jazdy. Godziny zdawały
się rozciągać w nieskończoność. Zazwyczaj przejeżdżałem przez małe wioski
wtulone w barwną mozaikę pól, gdzie
czas płynie jakby wolniej i czuć oddech
minionej epoki. Aż trudno mi było wyobrazić sobie, że kilkadziesiąt kilometrów
dalej, na piaszczystych plażach Costa del
Sol „rosną” drapieżne hotele, w których
turyści pławią się w luksusach.
Po 38 dniach zakończyłam w Maladze
europejski etap mojej podróży. Wsiadłem na prom i po kilku godzinach byłem
w Melilli, hiszpańskiej enklawie, która była
początkiem mojej afrykańskiej przygody.
Trasa prowadziła przez wnętrze Maroka,
gdzie turyści rzadko zaglądają, a obładowany rower z przyczepką wzbudzał
często sporą sensację. Już pierwszego
dnia poznałem prawdziwą marokańską
gościnność. Gdy zaczynałem rozbijać
namiot, zjawił się nieznajomy o imieniu Ahmed i zaprosił mnie do swojego
domu. Mówił, że za chwilę skończy się
ramadan i jego żona przygotuje kolację.
Nalegał, żebym poszedł razem z nim.
Wieczorem długo rozmawialiśmy. Wnętrze lepianki rozświetlała gazowa lampa,
a ze starego radia wydobywały się marokańskie rytmy.
Serce Maroka wypełnia Atlas Wysoki,
największy łańcuch górski w Afryce. Masywne, stożkowe góry marszczą swoje
oblicze, przybierając postać ogromnych
rodzynków, a droga początkowo leniwie
pełznie szeroką doliną, a potem nurkuje nagle w kanionie. Ściany skalne rosną
coraz wyżej, aż w końcu przypominają
drapacze chmur. Ich ogrom jest przy-
marzec 2010 nr 1
PODRÓŻE BIULETYNU
Pierwszego dnia mieszały się ze sobą
dwa światy, ale z każdym przejechanym
kilometrem jeden z nich pozostawał coraz dalej za mną. Powoli rodził się klimat
podróży rowerowej, pojawiał się specyficzny rytm dyktowany codziennymi
czynnościami, które będą powtarzane
niczym mantra przez najbliższe trzy miesiące.
21
marzec 2010 nr 1
Minęło kilka dni podróży i w oddali zaczęły majaczyć wydmy, które formowane przez wiatr przybierały przeróżne
formy. Tak malownicza sceneria to zaledwie mały ułamek ogromnej Sahary, która
w znacznej mierze składa się z kamieni
i żwiru. Przez setki kilometrów prosta
droga przecina płaską jak stół przestrzeń,
która jest wręcz przytłaczająca. Próżno
wypatrywać, że linia horyzontu zacznie
się nagle zmieniać. Krajobraz przypomina zawieszony na ścianie obraz. Z każdym przejechanym kilometrem monotonia coraz bardziej obciąża psychikę.
22
Do granicy z Mauretanią dotarłem 74
dnia wyprawy. Gdy strażnicy podnieśli
szlaban, rozpoczęła się okryta złą sławą
„no man’s land”, czyli zaminowana pięciokilometrowa przestrzeń między Saha-
PODRÓŻE BIULETYNU
Dalej trasa była już dużo łatwiejsza. Zjeżdżałem serpentynami z przełączy Tizi-nTichka (2260 m) wprost do Marrakeszu.
To właśnie od tego miasta założonego
w II połowie XI w. przez Almorawidów
pochodzi nazwa Maroko. Plac Djemaael-Fna jest sercem Marrakeszu, a wokół
niego rozciąga się magiczny świat kolorowych straganów. To słynny suk – targ,
na którym handlarze próbują wcisnąć
turystom dosłownie wszystko. Trzy dni
to z pewnością zbyt mało, aby poznać
miasto takie jak Marrakesz, ale na więcej
nie mogłem sobie pozwolić. Kierując się
na południe, przekroczyłem Tizi-n-Test
(2100 m), ostatnią przełęcz na mojej
drodze. Już do samego końca trasa prowadziła wzdłuż Oceanu Atlantyckiego,
a ja z niecierpliwością czekałem na spotkanie z Saharą.
rą Zachodnią a Mauretanią. Tutaj urywa
się asfalt i pozostaje kamienista, zapiaszczona droga, a raczej plątanina śladów
pozostawionych przez samochody. Już
na samym początku mijałem spalone
wraki pojazdów, którym zabrakło szczęścia. Wydawało mi się, że Sahara zaczęła
budzić się do życia. Bardzo silny boczny
wiatr obrzucał mnie coraz większą ilością
pisaku, który przywierał do spoconych
nóg, ramion i twarzy, tworząc szorstką
warstwę. Zaczynał nawet zgrzytać między zębami. Już na samym początku
Mauretania była dla mnie bardzo pechowa. Najpierw pękła opona, potem szprychy w tylnim kole. Gdy się zatrzymałem,
miałem wrażenie, że piasek zaraz mnie
zasypie. Nie zastanawiałem się długo
i zatrzymałem pierwszy nadjeżdżający
pojazd. Był to stary samochód kempingowy, którym podróżowała para Francuzów. Zabrałem się z nimi do Nawakszut,
stolicy Mauretanii. Spędziłem tam sześć
dni, załatwiając sprawy wizowe, a potem
ruszyłem dalej na południe. Do Senegalu
pozostało mi 200 km.
Dotarłem do Rosso, jednego z najkoszmarniejszych przejść granicznych,
położonego nad rzeką Senegal, które
oddziela Mauretanię od Senegalu. Przyzwyczajony do marokańskiej życzliwości
nie do końca zachowałem czujność i to
wystarczyło, żeby mój portfel wyparował jak kamfora. Brodząc w wodzie nerwowo przeciskałem się przez tłum ludzi
wchodzących na prom, ale złodziej, kilkunastoletni chłopak, zniknął w mgnieniu
oka. Trudno, stało się. Gdy odwróciłem
głowę, dostrzegłem, że prom znajduje
się kilkanaście metrów od brzegu. Dotarło do mnie, że mój rower jest w drodze do Senegalu, a ja stoję po kolana
w wodzie w Mauretanii. Szybko jednak,
po raz kolejny, okazało się, że najważniejsi w podroży są napotkani ludzie, którzy zapalą światełko w ciemnym tunelu
beznadziei. Tym razem Belgowie pożyczyli mi pieniądze na dalszą podróż i ponownie poczułem, że pomimo samotnej
podróży wcale nie jestem sam.
Po kilku dniach dotarłem do Dakaru.
Mijał 87 dzień podróży, a licznik pokazywał 7866,9 km. To sucha liczba kryjąca w sobie mnóstwo przeżyć i emocji,
które powróciły do mnie, gdy siedziałem
już wygodnie w samolocie lecącym nad
Saharą i spoglądałem przez okno śledząc
prostą długą rysę. To była droga, którą
podążałem przez pustynię.
Tekst i zdjęcia: Artur Lorenc
marzec 2010 nr 1
PODRÓŻE BIULETYNU
tłaczający i w dobitny sposób pokazuje
potęgę natury. Przejazd przez kaniony Todra i Dades można porównać do
wizyty w galerii sztuki. Wszystko wokół
przypomina misterne rzeźby, które wyszły spod ręki mistrza. Na samym dnie
przeciska się rzeka, a droga wgryza się
w poszarpane skały. Podczas jazdy z Aid
Benhadou do Telouet zatrzymywałem
się prawie w miejscu, próbując złapać równowagę. Droga zamieniała się
w górski szlak i odnosiłem wrażenie, że
bardziej przypomina to balansowanie na
linie, niż jazdę na rowerze. Na grząskich
kamieniach zarówno koła, jak i moje buty
zsuwały się w dół. Pokonanie 200 m zajęło mi godzinę. Gdy wreszcie znalazłem
się na górze, roztoczył się przede mną
oszałamiający krajobraz, zdecydowanie
wart swojej ceny.
23
marzec 2010 nr 1
24
Ponad dwa wieki później wylądowałem
w Sydney, na pokładzie airbusa chińskich
linii lotniczych. Niezbyt zmęczony, czego
się obawiałem, i dobrze nakarmiony, ponieważ po kilku próbach użycia pałeczek
zrezygnowałem i poprosiłem zawsze
Sydney to prawdziwa metropolia, choć
taka jak wiele innych na świecie: wieżowce, gwarne i zatłoczone ulice. Chyba jedynym wyróżnikiem tego miasta jest
jego położenie nad urokliwą zatoką, przy
której ulokował się charakterystyczny
gmach opery i wiszący nad wodami zatoki Harbour Bridge. Obie budowle znane
są z wielu fotografii, filmów i przekazów
telewizyjnych. Siedziba opery to w zasadzie „rzeźba” przypominająca żaglowiec zakotwiczony przy brzegach zatoki,
zbudowana według projektu duńskiego
architekta Jørna Utzona. Dzisiaj podziwiana i kochana, przed laty wzbudzała
wiele kontrowersji, głównie ze względu
na dziesięciokrotne przekroczenie planowanego kosztu jej wzniesienia. Z tego
powodu jeszcze przed zakończeniem
budowy architektowi „podziękowano”
(niektórzy mówią, że wydalono go z Australii), a dalsze prace powierzono innym
architektom. Prawdopodobnie przez to
akustyka głównej sali koncertowej daleka
jest od doskonałości.
PODRÓŻE BIULETYNU
uśmiechnięte stewardesy o poręczniejsze dla mnie sztućce.
„„ Czy Australia to rzeczywiście kraj
na krańcu świata? Dla nas, Polaków,
na pewno. By tam dotrzeć, musiałem przemierzyć pół Europy, całą
Azję oraz spory kawałek Pacyfiku
i spędzić 24 godziny w samolocie.
dokładna data odkrycia Australii nie jest
znana. Wyprawy Hiszpanów (Luis Vaes
de Torres – 1606 r.) i nieco późniejsze
Holendrów (Van Diemen i Abel Tasman)
pozwalają przypuszczać, że dysponowali
„przeciekami” o istnieniu tego lądu.
Terra Australis – pewne informacje o tej
egzotycznej ziemi posiadali już w XVI w.
Malajowie i Chińczycy. Twierdzili, że na
krańcu świata istnieje „wielka wyspa”,
na której żyją dzikie i okrutne plemiona.
W tym czasie w Europie pojawiały się sporadyczne informacje o wielkim lądzie na
antypodach, ale podział Nowego Świata
pomiędzy Hiszpanię i Portugalię, dokonany na mocy traktatu z Tordesollas (1494 r.),
wydanego przez papieża Aleksandra VI,
spowodował, że narody żeglarzy trzymały w tajemnicy mapy odkrytych przez
siebie ziem (prawdopodobnie mapami
północnych wybrzeży Australii dysponowali Portugalczycy już w 1536 r.). Posiadanie takich informacji było prostą drogą
do aneksji nowych ziem, a odkrywcy konkurowali przecież między sobą. Dlatego
Pierwsze informacje o nowej ziemi, dostarczane możnym ówczesnego świata,
nie były zachęcające. Twierdzono, że
jest surowa i jałowa (jak się wówczas
wydawało), że nie przedstawia większej
wartości. Złota nie odkryto, a agresywni tubylcy nie nadawali się do nawracania. Dopiero w 1768 r. angielski kapitan
James Cook, po spenetrowaniu wysp
Nowej Zelandii, dotarł do południowych wybrzeży Australii, wcale nie będąc
przekonanym, że jest to ta sama ziemia,
o której wspominali Holendrzy i Hiszpanie.
21 sierpnia 1768 r. wylądował w okolicach
dzisiejszego Sydney i ogłosił podległość tej
krainy królowi Anglii – Jerzemu III.
główna arteria komunikacyjna Sydney
(każdej nocy sylwestrowej z jego przęseł odpalane są wspaniałe fajerwerki).
Na jego najwyższym przęśle znajduje
się punkt widokowy, do którego można
się dostać po opłaceniu 225 $ australijskich (ok. 580 zł) i zaliczeniu tzw. marszu
mrówek. Określenie to wzięło się stąd,
że turyści ubrani w szare kombinezony,
zabezpieczeni systemem lin, maszerują
jeden za drugim po przęśle, aż do najwyższego punktu. Podobno rozciąga
się stamtąd wspaniały widok na Sydney.
Piszę podobno, bo nie zaryzykowałem
eskapady. Uczestnicy wyprawy muszą bowiem pozostawić w bazie swój
„ruchomy dobytek”, ponieważ istnieje
obawa, że przedmioty te mogą spaść na
pędzące w dole samochody. A że do ruchomych przedmiotów wliczane są nie
tylko aparaty fotograficzne, ale także …
okulary, to dla mnie oglądanie bez nich
panoramy Sydney nie miało sensu.
Cook był znakomitym żeglarzem, ale
słabym propagatorem swoich odkryć,
Sydney to również miasto zieleni, jest
tu mnóstwo parków i skwerów, które
Z gmachem opery znakomicie harmonizuje Harbour Bridge, zbudowany
w 1932 r. most, przez który przebiega
porasta egzotyczna (dla nas) roślinność.
Prawdziwy raj dla botaników, a orgia
barw dla wszystkich – szczególnie na
przełomie października i listopada, czyli
podczas australijskiej wiosny.
Na wszystkich niemal płaszczyznach
(począwszy od biznesu, a skończywszy
na krykiecie) z Sydney konkuruje stolica
Australii – Melbourne. To miasto nie jest
położone tak malowniczo jak Sydney, ale
ma wiele uroku i swój styl. W cieniu typowych wieżowców CBD (Central Business District), przy wysadzanych drzewami alejach, stoją wiktoriańskie domy,
które przypominają „starą” Europę. No,
może za wyjątkiem jednego – ludzi.
Po II wojnie światowej do Melbourne
napłynęły fale emigrantów z całego świata. Z ojczystych krajów przywieźli swoje
obrzędy, zwyczaje, a przede wszystkim
kuchnię. I ten właśnie kosmopolityzm
jest cechą współczesnego Melbourne.
Zapytałem jednego z profesorów, kim
właściwie jest mieszkaniec dzisiejsze-
marzec 2010 nr 1
stąd jego relacje nie wzbudziły entuzjazmu w Londynie i nowych zdobyczy
terytorialnych wówczas nie doceniono.
Kilka lat później, bo w 1783 r., Brytyjczycy utracili swoje amerykańskie kolonie
po wojnie niepodległościowej. Powstał
więc problem: co zrobić ze skazańcami,
których do tej pory ochoczo wysyłano
do Ameryki. Wtedy jeden z botaników
biorących udział w wyprawie Cooka,
sir Joseph Banks, potrafiący (w odróżnieniu od Cooka) barwnie opowiadać o wyprawie, zaproponował, aby skazańców
wysłać właśnie do Australii. Rząd przyklasnął temu pomysłowi, gdyż z jednej
strony rozwiązywał problem skazańców,
a z drugiej dawał polityczną przewagę
Anglii na Pacyfiku. Tak więc w 1787 r.,
pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa, wyruszyła do Australii flota składająca się z 11 statków, na których stłoczono 700 skazańców. W styczniu 1788 r.
statki przybiły do brzegów dzisiejszego
Sydney, gdzie założono pierwszą na tym
kontynencie kolonię karną.
PODRÓŻE BIULETYNU
AUSTRALIA JEST MOZAIKĄ
25
Po Red Center najlepiej poruszać się samochodem i to koniecznie jeepem z napędem na cztery koła i z dwoma bakami
pełnymi paliwa. Dopiero po wylegitymowaniu się posiadaniem (lub wypożyczeniem) takiego samochodu, można za
drobną opłatą otrzymać pozwolenie na
jazdę po bezdrożach serca Australii.
Jechaliśmy trzema samochodami. Mój
Nissan Patrol zamykał kolumnę (dwa
jadące przede mną samochody prowadzone były przez Australijczyków). Jeśli
myślisz drogi Czytelniku, że australijskie
dziury i bezdroża skłaniają do ostrożnej,
Didgeridoo – drewniany instrument Aborygenów
wykonywany z wydrążonych w środku prostych
konarów.
2
Dream Time – Czas Snu jest podstawą wszystkich aborygeńskich wierzeń i praktyk religijnych;
Czas Snu to zaranie wszelkiego stworzenia, czas,
kiedy powstawała ziemia; ta odległa epoka nigdy
się nie zakończyła – istnieje do dziś jako dziedzictwo, jako ciągłość doświadczeń przodków.
1
marzec 2010 nr 1
kultur. W przypadku obywatela Australii
trudno mówić o mieszaninie kultur. Nie
było wspólnego wroga, wspólnie nie walczono z żadnymi przeciwnościami. Ludzie żyją tu obok siebie, pielęgnują swoje
tradycje i zwyczaje. Tak więc (spointował
swój wywód) społeczeństwo Australii jest
nie mieszaniną, ale mozaiką różnych kultur. Doświadczyłem tego w restauracji.
Zamówiłem pieczeń z kangura (typowe
danie australijskie), które podano z przyrządzonymi na sposób chiński warzywami, tajskimi przyprawami i europejskim
winem. W sumie ta mozaika potraw była
naprawdę smakowita.
26
Wśród dużych miast Australii największe
wrażenie wywarło na mnie Brisbane.
Niby nic nowego: wieżowce, ruchliwe
arterie, gwar, a jednak inaczej. Dlaczego?
arterią komunikacji miejskiej. Kursują po
niej tramwaje wodne, zwane „wodnymi
kotami”, zapewniając szybką komunikację nawet między odległymi dzielnicami.
Dlatego pewnie w Brisbane nie widać
korków ulicznych i zabieganych ludzi.
Jednak, jeśli chce się poznać prawdziwą
Australię, nie wystarczy powałęsać się po
metropoliach – trzeba znaleźć się w sercu kontynentu – w Red Center (nazwa
„Czerwony środek” jest w pełni uzasadniona; lecąc samolotem można zobaczyć ogromne połacie czerwonej ziemi).
Kiedyś przypuszczano, że w sercu kontynentu jest ogromne morze, ale wyprawy podejmowane przez badaczy nie
potwierdziły tych przypuszczeń. Wiele
z tych wypraw zaginęło, wiele zostało
zdziesiątkowanych z powodu niesłycha-
PODRÓŻE BIULETYNU
Wylądowałem na małym, w zasadzie
przeznaczonym dla ruchu turystycznego
lotnisku w Uluru lub inaczej Ayers Rock
– w sercu Parku Narodowego Uluru –
Kata Tjuta. Teoretycznie byłem przygotowany, jednak wyjście z klimatyzowanego samolotu na płytę lotniska (w słońcu
temperatura ok. 60 stopni Celsjusza)
było prawdziwym szokiem termicznym.
Od razu zrozumiałem, dlaczego eksploracja centrum Australii pochłonęła
tyle ofiar. To ziemia niezwykła i wcale
nie z powodu jej koloru, ale ogromnej
tajemniczości. Przebywając koło Świętego Kamienia Aborygenów, wsłuchując
się w tajemnicze brzmienie didgeridoo1,
turysta, mimo woli, staje się cząstką aborygeńskiego Dream Time2.
odpowiedniej do warunków drogowych
jazdy, to jesteś w błędzie. Po dziurach
i piachach moi australijscy koledzy gnali
z prędkością ponad 100 km na godzinę,
wzniecając tumany kurzu, przy którym
londyńska, nawet najgęstsza mgła, to po
prostu „pikuś”. Byłem w rozterce, nie
wiedziałem, czy jechać wolniej, ryzykując, że zabłądzę, czy dostosować się do
prowadzących mnie samochodów. Wybrałem to drugie. Pędziłem więc z prędkością 120-130 km na godzinę, zostawiając jednak taki dystans do jadącego
przede mną samochodu, aby dać czas
kurzowi choć trochę opaść. Lampki tablicy rozdzielczej mojego nissana migotały jak świąteczna choinka, sygnalizując
wszystkimi kolorami (całe szczęście, że
błędnie) wszystkie możliwe uszkodzenia. Na początku się tym przejmowałem
i wstrzymywałem ruch kolumny. Potem
się już do tego przyzwyczaiłem.
Po trzech dniach jazdy mieliśmy za sobą
około 1500 km bezdroży i dotarliśmy do
Alice Springs, największego miasta środkowej Australii, liczącego ponad 20 tys.
mieszkańców. Nie wyróżnia się ono niczym szczególnym, z wyjątkiem tego,
że w ogóle istnieje. Jest to także miejsce
spotkań przy piwie nielicznych okolicznych farmerów. A że na piwo trzeba
przejechać – bagatela – ponad 200 km
w jedną stronę, to w tych okolicach
„normalka”.
Opuszczając Red Center, lecąc do Cairn,
stwierdziłem jedno: przyroda – owszem
ciekawa, ale jazdy po bezdrożach zapomnieć się nie da!
Cairns to niezbyt duże miasto położone
w północnej części stanu Queensland.
nej spiekoty, braku wody, a także wrogo
nastawionych tubylców.
Za czasów „gorączki złota” (1876 r.),
było portem obsługującym złotonośne
pola, znajdujące się w głębi kontynentu.
Teraz „złotonośną żyłą” są turyści tłumnie
odwiedzający miasto. To zainteresowanie zawdzięcza wcale nie wyjątkowemu
urokowi, ale Wielkiej Rafie Koralowej,
kolejnemu „cudowi świata”. Oferta rejsów i wypraw nurkowych na rafę jest
tak wielka, że trudno dokonać wyboru.
Wybrałem całodniowy rejs z nurkowaniem (chociaż tego sportu do tej pory
nie uprawiałem). Wypłynęliśmy na ocean dużym katamaranem (z 200 osobami
na pokładzie) i po trzech godzinach dotarliśmy do zacumowanej tuż przy rafie
platformy, która wyposażona była we
wszystko, co potrzebne do nurkowania. Pełen obaw dobrałem płetwy oraz
okulary i rurkę doprowadzającą powietrze. Do tego dorzucono mi jeszcze kamizelkę (obowiązkowe zabezpieczenie)
i tak wyposażony wszedłem do silnie
falującego, ale ciepłego oceanu. W oku-
larach natychmiast pojawiła się woda,
a jakaś złośliwa fala zalała mi rurkę. Jedynym pragnieniem było pozbycie się tych
uciążliwych rekwizytów. Tak naprawdę,
rafę koralową obejrzałem dopiero z pokładu łodzi z przezroczystym dnem. Jest
naprawdę piękna!
W Cairns zakończyłem moją podróż
po Australii. Dla nas, Europejczyków,
to rzeczywiście ziemia na krańcu świata
(podobnie jak dla Australijczyków Europa), ale tylko geograficznie. Niespotykana gdzie indziej flora i fauna oraz inne
„dziwy” przyrody, to sygnał dla turystów,
że warto zwiedzać ten wyjątkowy pod
wieloma względami kraj. Dogodne połączenia lotnicze i telekomunikacyjne (jedyna przeszkoda to dwunastogodzinna
różnica czasu) oraz dobrze funkcjonująca sieć internetowa, przybliżają do siebie
wszystkie części świata. Także Australię.
Tekst i zdjęcia: Edward Pająk
– wykładowca w Instytucie Technicznym
marzec 2010 nr 1
Nie umiem tego do końca sprecyzować,
choć może urzekła mnie swobodna atmosfera pozbawiona wielkomiejskiej
nerwowości, może przyjazne i uśmiechnięte twarze mieszkańców, a może odczuwalna podskórnie „dynamika miasta”.
Prawdopodobnie to wszystko razem
składa się na ową niepowtarzalną atmosferę. Miasto leży nad rzeką o tej samej
nazwie, wijącą się malowniczymi zakolami przez środek miasta, co zostało znakomicie wykorzystane przez gospodarzy.
Rzeka stała się dla mieszkańców główną
PODRÓŻE BIULETYNU
go Melbourne: Europejczykiem, Chińczykiem, Wietnamczykiem, czy może
mieszanką tych narodów? Zamyślił się
głęboko, a jego późniejszy wywód uznałem za wart zacytowania. – Zwyczaje
różnych kultur przenikają i mieszają się
między sobą wtedy, kiedy różne narodowości mają wyznaczony wspólny cel (tu
dał przykład wojny niepodległościowej
w Ameryce, podczas której walczyli ludzie różnych narodowości). Wypadkową
tej mieszanki jest „nowy” obywatel kraju,
a jego zwyczaje są mieszanką różnych
27
W Polsce nadal szaleje zima i ani myśli,
żeby odpuścić. A ja leżę sobie w ogrodzie, nade mną błękitne niebo i gorące
słońce, a tuż obok rosną kaktusy, które
wcześniej widywałam tylko w palmiarniach. Jedyne czego brakuje, to tequilli
– najpopularniejszego trunku Meksyku.
Ale może to i dobrze. Jeszcze by mi do
głowy uderzyła, a przecież przyjechałam
tu do pracy. Leżę więc sobie i mimo że
naprawdę jestem tu, w Meksyku, nadal
czuję się jakoś dziwnie. Patrzę na zegarek
PODRÓŻE BIULETYNU
A zaczęło się wszystko w PWSZ w Koninie. Na trzecim roku bankowości na
Akademii Ekonomicznej w Poznaniu
postanowiłam spróbować swoich sił na
kierunku język niemiecki. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam i od 2002 r. byłam
studentką języka niemieckiego na konińskiej PWSZ. Potem wszystko potoczyło
się jeszcze szybciej: wyjazd na praktykę
do Meckelfeld, dwuroczne stypendium
w Neubrandenburgu (o czym pisałam
w Biuletynie), aż w 2007 r. szczęśliwie
dotarłam do końca studiów w PWSZ
i mając licencjat w kieszeni znowu pakowałam walizki. Dzięki stypendium DAAD
(Deutscher Akademischer Austauschdienst) mogłam bowiem od października
2007 r. rozpocząć studia magisterskie
w Niemczech. Uniwersytet w Marburgu (Essen) pokazał mi nowe możliwości
i otworzył drogę do kolejnych przygód
z językiem niemieckim. Mój kierunek, język niemiecki jako język obcy, do popularnych w Niemczech nie należy. Mimo
to, zaraz po obronie zaczęłam pracę
w prywatnej szkole językowej w centrum finansowym we Frankfurcie nad
Menem. Po upływie miesiąca zaczęłam
się jednak rozglądać za czymś nowym,
ponieważ Frankfurt nie do końca sprostał
moim wymaganiom.
Był listopad, niedzielne deszczowe
popołudnie. Przeglądałam ogłoszenia
o pracy. Założenia były następujące: plan
A – nowa praca w Niemczech, plan B –
praca w Europie, plan Z – wracam do
Polski. Nie, żebym nie była patriotką, ale
skoro już byłam za granicą, to pomyślałam, że warto wypróbować wszystkie
możliwości, by poznać kolejny kawałek
świata. W internecie trafiłam na kilka
interesujących ofert: Chile, Chiny, Nikaragua i Meksyk. Zaadresowałam odpowiednio podania i moja elektroniczna
poczta znalazła się po kilku sekundach na
drugim końcu świata. Po 10 minutach
zadzwonił telefon, a cztery dni później miałam pracę. Początkowo nikomu
o tym nie mówiłam, bo było to tak nieprawdopodobne, że wolałam poczekać
na jakieś namacalne znaki, które pojawiły
się równie szybko, jak telefon dyrektora.
Na początku stycznia miałam stawić się
w szkole.
Przygotowania poszły jak z płatka. Jedynie
mróz i silne opady śniegu utrudniły nieco
Marta
z Zielonego
Wzgórza
i doliczam siedem godzin. Niesamowita
jest ta różnica czasu. Podczas gdy ja się
tu wyleguję i odprawiam popołudniową
sjestę, w Polsce jest już dawno po dobranocce.
mój wyjazd. Na samolot bez problemu
zdążyłam i po 13 godzinach lotu wylądowałam szczęśliwie w Mexico City.
Meksyk, leżący na wysokości 2200 m,
otoczony jest z wszystkich stron górami,
na zboczach których nieustannie budowane są nowe domy. Jadąc do pracy
ciągle jeszcze nie mogę napatrzyć się na
to ogromne miasto, które rankami i wieczorami, oświetlone milionami lamp,
wygląda jak tysiące fajerwerków zamarłych w powietrzu. Przy dobrej pogodzie
i względnie czystym powietrzu podziwiać można ośnieżone szczyty dwóch
wulkanów, leżących ok. 70 km na wschód
od miasta. Iztaccíhuatl – 5286 m i Popocatépetl (El Popo) – 5462 m naprawdę
robią wrażenie, zwłaszcza, gdy się wie,
że Popo jest nadal aktywny. Ostatni raz
przebudził się w grudniu 2007 r.
Moim miejscem pracy przez kolejne dwa
i pół roku będzie Colegio Alemán – nie-
marzec 2010 nr 1
PODRÓŻE BIULETYNU
marzec 2010 nr 1
28
„„ – Halo, Marta? Niech Pani pakuje walizki! Widzimy się w styczniu
w Meksyku! – trochę z niedowierzaniem słuchałam tych słów w telefonie. Ale był to rzeczywiście głos
dyrektora szkoły. Tego samego,
który trzy godziny wcześniej przeprowadzał ze mną rozmowę kwalifikacyjną. Nie pozostawało więc nic
innego do zrobienia, jak spakować
walizki i wyruszyć do Mexico City,
jednej z największych aglomeracji
na świecie.
29
PODRÓŻE BIULETYNU
PODRÓŻE BIULETYNU
miecka szkoła współfinansowana przez
Niemcy. Wcześniej dzieci emigrantów
niemieckich stanowiły w niej większość.
Dziś jest ich znacznie mniej. W skład
kampusu wchodzi przedszkole, szkoła
podstawowa (klasy I-VI) i średnia (VIIXII). Pracuję w szkole średniej, w dzielnicy Lomas Verdes, co w dosłownym
tłumaczeniu oznacza „Zielone Wzgórza”. Zajęcia zaczynają się o 7.10, a kończą o 15.20. Mam pięć klas: trzy siódme,
jedną ósmą i jedną dziewiątą, a w każdej
30
W skład grona pedagogicznego wchodzą
Meksykanie, Niemcy i ja – jedyna Polka,
która urozmaica listę nauczycieli. Początkowo obawiałam się, że zarówno nauczyciele, jak i uczniowie, będą krzywo
patrzeć na moje nieniemieckie pochodzenie. Moje obawy szybko się jednak
rozwiały. Wszyscy chętnie mi pomagają w zaaklimatyzowaniu się w Mexico,
poznaniu szkoły i dokonaniu wszelkich
formalności, które czasem są gorsze niż
marzec 2010 nr 1
marzec 2010 nr 1
pięć godzin niemieckiego tygodniowo,
co oznacza, że mam co robić i na brak
zajęć nie narzekam, zwłaszcza że zaczęłam pracę w połowie roku szkolnego i na „dzień dobry” dostałam terminy
egzaminów, które muszę przeprowadzić
w swoich klasach. Moi uczniowie są mili
i sympatyczni, aczkolwiek temperamentu i żywiołowości mają zdecydowanie
w nadmiarze, co powoduje często chaos
i brak uwagi na lekcjach. Na razie jestem
jeszcze pozytywnie nastawiona i myślę,
że jakoś uda mi się te meksykańskie charaktery okiełznać, choć widząc niektórych nauczycieli zastanawiam się, czy nie
jest to walka z wiatrakami.
31
marzec 2010 nr 1
Językiem urzędowym w Meksyku jest
hiszpański. W mojej szkole obowiązują dwa języki: hiszpański i niemiecki. Ze
swoimi uczniami porozumiewam się po
niemiecku, bo hiszpańskiego jeszcze nie
znam. Zaznaczam jednak, że jeszcze;
od początku uczę się go pilnie, tym bardziej, że szkoła opłaca mój roczny kurs
językowy. Na razie mam za sobą zakończone sukcesem zakupy w szkolnej
kafejce, w której łamanym hiszpańskim
zamówiłam coś do jedzenia i (o dziwo)
zostałam zrozumiana. Mam nadzieję, że
już wkrótce będę się mogła swobodnie
poruszać po mieście i porozumiewać się
z Meksykanami.
32
Chociaż z tą swobodą to muszę uważać.
Wiele osób ostrzega mnie przed kradzieżami i rozbojami, które w stolicy Meksyku są na porządku dziennym. Pilnować
się trzeba wszędzie, w metrze, taksówce, na ulicy. Mam się więc na baczności.
Nie zamierzam również szmuglować
narkotyków. Moja mama przynajmniej
18 tys. razy powtarzała, że mam uważać
na bagaże. Jak do tej pory spotkałam się
jednak tylko z miłymi i przyjaźnie nastawionymi ludźmi i mam nadzieję, że tak
pozostanie. Główna zasada, jaką należy
tu przyjąć w kontaktach z miejscowymi, niezależnie od tego czy prywatnie,
w pracy, czy w urzędach, brzmi – nie
denerwuj się, bo i tak to nic nie pomoże,
czyli w języku młodzieżowym: wrzuć na
PODRÓŻE BIULETYNU
Meksyk, znany z bardzo dużego zanieczyszczenia powietrza, odstraszył mnie
wizją mieszkania w centrum. Są dni,
kiedy bardzo dokładnie widać chmurę
smogu unoszącą się nad miastem. Dlatego postanowiłam zamieszkać niedaleko szkoły, w Lomas Verdes, na jednym
z zielonych wzgórz. Od centrum dzieli
mnie około 20 km. Po cichu liczyłam,
że wkrótce kupię sobie rower i będę
mogła poznawać kolejne części miasta
na dwóch kółkach. Ponieważ jednak
w Meksyku jazda rowerem należy do
sportów ekstremalnych, czyli dla osób lubiących ryzyko, musiałam zrezygnować.
Ścieżki rowerowe są tu pojęciem mało
znanym, a kierowcy nie zwracają uwagi
na nic – ani na inne samochody, ani na
rowerzystów, nie wspominając o pieszych. Ciekawostką jest, że w Meksyku
nie ma szkół nauki jazdy. Prawo jazdy
można kupić w urzędzie miejskim, zupełnie legalnie. Dlatego kierowy jeżdżą
tutaj nieprzepisowo i niebezpiecznie. Na
przykład na trzypasmowej jezdni potrafi
się znaleźć obok siebie nagle pięć aut,
a dozwolona prędkość rzadko jest przestrzegana. Póki co, będę przemieszczać
się więc komunikacją miejską.
Ponieważ klasa średnia jest w Meksyku
bardzo nieliczna, przepaść dzieląca bogatych od biednych jest ogromna. Podczas gdy jedni posiadają wielkie domy,
po kilka aut, apartamenty w turystycznych miejscowościach i służbę, inni próbują przetrwać myjąc samochody lub
sprzedając napoje na skrzyżowaniach.
Te społeczne problemy widoczne są
także w szkole. Wśród moich uczniów
są dzieci z bardzo bogatych rodzin. Niektórzy przyjeżdżają do szkoły własnymi
samochodami, innych przywozi i odbiera szofer. Są jednak i tacy, których rodzice
muszą ciągle oszczędzać, by móc opłacić
naukę dziecka i dać mu szansę na lepsze
wykształcenie.
luz. Jeśli coś miało być zrobione dzisiaj,
to może będzie jutro albo za tydzień. Ale
na pewno będzie!
Meksykańska kuchnia jeszcze mnie nie
oczarowała na tyle, żebym się nią zachwycała. Jak na razie lubię zupę kukurydzianą, marchewkową na mleku i bułki
z fasolą. W supermarketach można na
szczęście kupić płatki albo muesli, no
i udało mi się znaleźć czarny chleb –
wprawdzie nie taki jak w Niemczech, ale
to zawsze coś.
Ponieważ pierwszy miesiąc w Meksyku upłynął mi na poznawaniu szkoły
i załatwianiu formalności, nie udało mi
się jeszcze wiele zwiedzić i zobaczyć.
W planach mam oczywiście oba oceany, Acapulco, Vera Cruz i inne znane,
na razie tylko z książek i filmów, miejsca.
Poznałam już centrum stolicy i oddalone
od niego około 45 km Tepotzotlan, gdzie
podziwiałam zabytkowy kompleks klasztorny, którego budowę zapoczątkowali
w XVI w. Jezuici.
Przede mną fascynujące i zarazem pracowite dwa i pół roku. Mam nadzieję, że uda mi się je spędzić ciekawie,
o czym nie omieszkam poinformować
„Biuletynu”.
Tekst i zdjęcia: Marta Komicz
marzec 2010 nr 1
PODRÓŻE BIULETYNU
biurokracja w Niemczech. Colegio jest
szkołą prywatną, co oznacza, że uczyć
się w niej mogą tylko ci uczniowie, których rodziców stać na opłacenie czesnego. A do niskich ono nie należy. Według
danych z 2008 r. (http://www.mexikolexikon.de/mexiko) minimalne wynagrodzenie w stolicy za ośmiogodzinną pracę
wynosiło 52,59 pesos. Za 30 pesos kupiłam ostatnio 100-kartkowy zeszyt.
33
Wiersze
„ Był podział obowiązków i próby,
było przygotowywanie kostiumów
i ćwiczenie charakteryzacji, były
nerwy i trema. A na końcu występ
przed wymagającą widownią.
„ Czy przyszła księgowa może pisać
wiersze? Oczywiście, że tak. Przykładem jest Teresa Królak, studentka trzeciego roku finansów i rachunkowości przedsiębiorstw, a do
tego obecna przewodnicząca Klubu
Uczelnianego HDK PCK.
W przygotowaniach uczestniczyli wszyscy studenci I roku, bez względu na
specjalizację. Grupa języka angielskiego
wcieliła się w postaci z bajek, grupa plastyczna przygotowała scenografię oraz
stroje dla aktorów, a grupa muzyczna
zajęła się oprawą muzyczną przedstawienia. I tak, 19 stycznia w Przedszkolu
„Leszczynowa Górka” przy ul. Chopina
w Koninie zaprezentowano spektakl zatytułowany „Święto bajek”.
Dzieci bardzo niecierpliwie czekały na
sygnał przed salą, w której miało się odbyć przedstawienie, by zająć miejsce na
widowni. A każde chciało siedzieć jak
najbliżej sceny. Gdy nastała cisza, aktorzy wiedzieli, że mogą rozpoczynać.
Przedszkolaki w skupieniu obserwowały
wszystkie sceny oraz gesty, słowa narratora i postaci z bajek, po czym odgadywały, jaka bajka została przedstawiona.
A były to: „Jaś i Małgosia”, „Kopciuszek”,
„Brzydkie Kaczątko”, „Królewna Śnieżka”, „Gęsiareczka Kasienia”, „Czerwony
Najwspanialszym efektem wytężonej
pracy przyszłych nauczycieli były uśmiechy oraz oklaski przedszkolaków, nie-
oceniona zapłata za trud, który włożyli
w przygotowanie przedstawienia.
Nad jego przygotowaniem merytorycznym czuwała dr Jadwiga Knotowicz, natomiast nad częścią muzyczną
pieczę trzymał mgr Remigiusz Kawa.
red
Pisze wiersze, bo uważa, że w ten sposób najłatwiej się wypowiedzieć. Poezja,
to jej zdaniem, najbardziej spontaniczny
zapis myśli. Za pióro chwyta, gdy jest
smutna lub kiedy dopada ją natchnienie.
Pisze na tym, co ma akurat pod ręką –
serwetkach, skrawkach papieru. Półka
w jej pokoju jest ciężka od tomików
wierszy znanych poetów: Herberta,
Poświatowskiej, Szymborskiej, Rymkiewicza. Poniżej zamieszczamy próbkę jej
wyjątkowej twórczości.
iwa
***
Zdarłeś naskórek z mojej duszy...
Płaczę do czterech szyb...
Nie powiem nikomu o tym
Nigdy!
Nigdy
nie zaufam
nie zapomnę
nie dam się oswoić
nie będę naprawdę...
Założę maskę – mój kamuflaż
I sposób na przetrwanie
***
Uczucia wyrażaj słowem
mówionym albo pisanym
Taka jest moja wola
Odkręcaj zakręcone krany
aby uwolnić słowa
Taka jest moja wola
Jeśli siłą nie zdołasz
cel osiągaj słowem
Taka jest moja wola
Gdy nie ma już nic
będzie tylko słowo
marzec 2010 nr 1
Jak co roku, studenci edukacji wczesnoszkolnej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koninie przygotowali
przedstawienie dla przedszkolaków.
Kapturek”, „Na jagody” oraz „Calineczka”. Maluchy wykazały się spostrzegawczością oraz znajomością bajek, ale
pomogła im też scenografia i kostiumy,
które podpowiadały, jaką bajkę prezentują aktorzy.
zapisane
na skrawkach
papieru
STUDENCI
Przedszkolaki
lubią teatr
35
„„ Wolontariuszem może być każdy,
bez względu na wiek, płeć, wyznanie, status majątkowy, wykształcenie, rasę. Trzeba tylko chcieć.
I właśnie ci, którzy chcą działać
w wolontariacie, wstąpili do Koła
Wolontariuszy PWSZ w Koninie.
Koło Wolontariuszy w PWSZ jest najmłodszą organizacją studencką w naszej
uczelni; zostało zarejestrowane 15 grudnia 2009 r.
Pomysł na jej założenie pojawił się w połowie zeszłego roku, po tym, jak Krzysztof
Zieliński, koordynator Centrum Wolontariatu przy Hospicjum im. Bł. Stanisława
Papczyńskiego w Licheniu, zwrócił się
z taką propozycją do Arlety Radomskiej,
kierownika Dziekanatu WS-T.
Po pierwszych rozmowach, pod koniec
października 2009 r., zorganizowano
szkolenie dla tych, którzy chcą spróbować swoich sił w wolontariacie.
marzec 2010 nr 1
Ogłoszenia z informacją rozwieszono na
uczelni z dużym wyprzedzeniem, jednak
studenci nie zapisywali się zbyt chętnie. Nie wypali – pomyśleliśmy. Jednak
w dniu szkolenia stawiło się dwa razy
więcej osób niż przewidywaliśmy i konieczne okazało się wyznaczenie kolejnego terminu dla tych, którym nie udało
się „załapać” na pierwszy kurs. Tak duża
frekwencja utwierdziła nas w przekonaniu, że trzeba powołać organizację studencką dla wolontariuszy.
36
Ponieważ utworzenie profesjonalnej organizacji wymaga zachowania pewnych procedur, zwołaliśmy spotkanie założycielskie.
Wzięło w nim udział 16 osób, ale nasze
szeregi cały czas zasilają nowi członkowie.
Choć organizacja dopiero rozwija skrzydła, mamy już na swoim koncie przygotowanie i przeprowadzenie zabawy choinkowej dla dzieci ze Szkoły Podstawowej
w Licheniu. Można powiedzieć, że to nasz
pierwszy mały sukces. Do tego udało nam
się sprawić radość dzieciakom, co jest dla
nas najważniejsze. Nie bez znaczenia są
dla nas pochwały rodziców i Ewy Szabelskiej, dyrektorki szkoły.
Zdajemy sobie sprawę, że chęci są kluczowym czynnikiem, by pomagać po-
STUDENCI
Na studentów
zawsze można
liczyć
trzebującym, ale ważne jest także, by
mieć do tego predyspozycje i robić to
właściwie. Kilku naszych wolontariuszy
odbyło szkolenia medyczne i dzięki temu
rozpoczęło pracę w licheńskim hospicjum. Do tego, wbrew ich obawom, że
mogą nie podołać psychicznie obciążeniom wynikającym z kontaktów z osobami nieuleczalnie chorymi, okazało się, że
pacjenci nie tracą pogody ducha, personel służy wsparciem i pomocą, zawsze
gdy jest potrzebny, a atmosfera panująca
na oddziale jest niemal rodzinna.
Dotychczasowe działania podjęte przez
naszych wolontariuszy to dopiero początek czegoś, co, mamy nadzieję, będzie rosło w siłę. Wierzymy, że uda się
nam zarazić dobrocią serca jak największą liczbę studentów i że wspólnie pomożemy wielu ludziom. Dlatego gorąco
zachęcamy wszystkich do włączania się
w działalność Koła Wolontariuszy. Jesteśmy również otwarci na wszelką współpracę z organizacjami pozarządowymi.
Hospicjum w Licheniu zgłosiło się do nas
jako pierwsze, ale w ślad za nim podążyły już kolejne. Planujemy wspólny projekt z Monarem, dzięki któremu będziemy pomagać młodym ludziom chronić
się przed uzależnieniem od narkotyków.
Wspieramy również działania Fundacji
Mam Marzenie, która spełnia marzenia dzieci walczących z ciężkimi, często
śmiertelnymi chorobami. Jesteśmy gotowi służyć pomocą i wsparciem wszędzie
tam, gdzie będziemy potrzebni.
Jeśli czujesz w sobie chęć pomagania,
masz wystarczająco dużo empatii, ale
też trochę czasu, który chcesz poświęcić innym, a do tego czujesz, że podołasz temu wyzwaniu, zgłoś się do nas.
Wolontariusz sam ustala czas pracy, sam
też decyduje, jakiego rodzaju działań się
podejmuje. Należy jednak pamiętać, że
choć wolontariat jest formą pracy, nie
przysługuje za nią wynagrodzenie. Jest
działaniem dobrowolnym i nieodpłatnym. Nie znaczy to jednak, że nie przynosi wolontariuszom żadnych korzyści.
Kinga Kijak (III PS) – przewodnicząca
Koła Wolontariuszy PWSZ w Koninie
Arleta Radomska – opiekun Koła
Wolontariuszy PWSZ w Koninie
„„ – Oddawanie krwi nie boli – mówili
zgodnie studenci, którzy uczestniczyli 19 listopada 2009 r. w akcji krwiodawstwa w Państwowej
Wyższej Szkole Zawodowej w Koninie. Akcję zorganizował, działający w PWSZ, Klub Honorowych
Dawców Krwi Polskiego Czerwonego Krzyża.
– Od trzech lat oddaję krew, bo uważam to za swój obowiązek – mówi Maciej Moch, student turystyki i rekreacji. –
Choć pozbawiono mnie prawie pół litra
krwi, czuję się bardzo dobrze, nie tylko
fizycznie, ale i duchowo, bo wiem, że
zrobiłem coś bardzo potrzebnego – dodaje. – Ja również oddaję krew co roku
– mówi Sylwia Ślęzak z pracy socjalnej.
– Jako wolontariuszka, chcę pomagać ludziom na wszelkie sposoby. Oddawanie
krwi to jeden z najszlachetniejszych sposobów pomocy bliźnim – zaznacza.
Po zbiórce Uczelniany Klub Honorowych Dawców Krwi rozpoczął obchody ósmej już rocznicy działalności.
Uroczystości towarzyszyło przesłanie
Jana Pawła II: „Człowiek jest wielki nie
przez to, co ma, nie przez to, kim jest,
lecz przez to, czym dzieli się z innymi”.
– To motto doskonale oddaje przyświecające nam idee. Potwierdzi to każdy,
kto choć raz oddał krew – wyjaśniła
Teresa Królak, prezes klubu HDK-PCK
w PWSZ. – Dzisiaj udało nam się zebrać
po 450 ml od 33 osób, czyli prawie 15 litrów – chwaliła się pani prezes, dodając,
że krwi byłoby znacznie więcej, gdyby,
ze względu na grypę, lekarze nie odrzucili wielu dawców.
– W imieniu władz uczelni życzę wam
kolejnych sukcesów i przede wszystkim
zdrowia, byście mieli siłę dalej pomagać
innym – powiedział Janusz Kwieciński,
prodziekan Wydziału Społeczno-Technicznego. – Natomiast wszystkim nam
życzę, aby ludzi oddających krew było
coraz więcej. Prodziekan dodał też, że
podczas akcji krwiodawstwa w PWSZ
nie tylko studenci oddają krew, ale i ludzie niezwiązani z uczelnią.
– Konin jest znany z tego, że nigdy tu nie
brakuje krwi – zaznaczyła Monika Kosińska, asystentka posłanki Elżbiety StrekerDembińskiej. – To dzięki wychowywaniu
kolejnych pokoleń w duchu krwiodawstwa mamy w naszym mieście tylu daw-
ców – dodała. Monika Kosińska wspomniała, że kiedyś też potrzebowała krwi.
– Akurat w szpitalu nie było mojej grupy,
ale wystarczył jeden telefon do wskazanego studenta, a on bez wahania oddał jej,
ile trzeba było. – Na studentów zawsze
można liczyć – chwaliła z wdzięcznością.
Uczelniany Klub HDK-PCK działa
w PWSZ od 2001 r. Organizuje coroczne nie tylko zbiórki krwi, ale także
uczelniane spartakiady sportowe dla studentów.
uki
marzec 2010 nr 1
STUDENCI
Będziemy zarażać
dobrocią
37
„„ „Dzieci ulicy” – pod takim tytułem
odbyła się 27 października 2009 r.
w auli PWSZ w Koninie ogólnopolska konferencja naukowa zorganizowana wspólnie przez Instytut
Pracy Socjalnej Państwowej Wyższej
Szkoły Zawodowej w Koninie oraz
Wydział Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta w Poznaniu.
wrzesiwń 2009 nr 3
Konferencję rozpoczął wykład prof. dr
hab. Anny Grzegorczyk zatytułowany
„Slumsy, ulica i miłosierdzie. Kilka uwag
o wartościach wzniosłych i zdegradowanych”. Wykład ten był wprowadzeniem
do zagadnienia, które było główną treścią
konferencji. Seminarium zorganizowano,
38
by przybliżyć problem wykluczenia społecznego dzieci i określić kierunki rozwoju systemu wsparcia dla dzieci i rodzin
w Polsce. Prelegenci przygotowali także
rozpoznanie nowych trendów i rozwiązań w walce z bezradnością społeczną
i dysfunkcyjnością rodzin w odniesieniu
do kwestii „dzieci ulicy”.
– Wartością jest samo istnienie – przypomniała prof. Grzegorczyk, by po chwili
przytoczyć kilka przykładów z kultury
masowej obrazujących wątpliwość tych
słów. – Jesteś psem – miała zwracać
się służąca do Oliviera Twista [bohatera
książki Karola Dickensa o tym samym
tytule] wyjadającego resztki po domow-
Ostatnim przykładem, do którego się odniosła, był film „Miasto Boga”, pokazujący
favele – slumsy Rio de Janeiro. – W tym
filmie młodociani przestępcy witają się
bronią, a przed napadem odmawiają
pacierz – opowiadała prof. Grzegorczyk. Film pokazuje młodocianych przestępców, dla których łamanie prawa jest
nie tylko szansą na przetrwanie, ale i na
rozgłos. – Chętnie pozują na przykład do
zdjęć po wygranej wojnie gangów, wykorzystując szansę dostania się na okładkę
gazety – tłumaczyła.
Wykład prof. Anny Grzegorczyk doskonale przygotował słuchaczy do drugiego
wystąpienia zatytułowanego „Dziecko
w przestrzeni miejskiej”, który wygłosiła prof. dr hab. Ewa Rewers. – Dzieci
doskonale wiedzą, gdzie się znajdują –
mówiła, pokazując gościom zdjęcia z ulic
Ostatni wykład plenarny wygłosiły
wspólnie dr Agata Skórzyńska i dr Małgorzata Nieszczerzewska. Zaskoczyły
słuchaczy prezentując nie dwa oddzielne, a jeden wspólny wykład porównawczy. – Ja badałam marginalizację dzieci
na ulicach Wildy, jednej z „najgorszych”
dzielnic Poznania. Małgosia zajęła się sytuacją na nowym i ładnym osiedlu Batorego. Postanowiłyśmy zestawić wyniki tych badań – mówiła dr Skórzyńska.
Wynikło z nich, że na obu osiedlach, tak
różnych, sytuacja jest podobna: choć jej
przyczyny są inne, to procesy zachodzą
takie same. – Na Wildzie dzieci są marginalizowane z powodu wykluczenia
ich jako twórczych uczestników współtworzenia przestrzeni miejskiej, między
innymi dlatego, że marginalizowani z tej
przestrzeni są również ich rodzice – wyjaśniała Agata Stróżyńska. – Na osiedlu
Batorego z kolei, marginalizacja dzieci
wynika z błędów popełnionych podczas
aranżacji przestrzeni dla dzieci. Zaprojektowane place zabaw stają się niczyje. Dzieci się do nich nie przywiązują,
ponieważ nie mogą ich współtworzyć
– tłumaczyła dr Małgorzata Nieszczerzewska.
Konferencja, którą honorowym patronatem objął rektor Państwowej Wyż-
KONFERENCJE
Kolejnym baśniowym, a więc pozbawionym realizmu przykładem, był los bohatera filmu „Slumdog – milioner z ulicy”.
– Ten obraz pokazał, że bieda może być
też trampoliną do sukcesu – zwróciła
uwagę prof. Grzegorczyk i wskazała, że
przedstawiona w filmie bieda jest dla bohaterów wymówką, by nie brać życia na
poważnie.
Poznania, na których było widać mury
z napisami: „Jeżyce Bronx” czy „Witamy
w Slumsach”.
szej Szkoły Zawodowej w Koninie,
prof. Wojciech Poznaniak, zakończyła
się sesjami panelowymi, podczas których podjęto takie tematy, jak: „Dziecko
we współczesnej rodzinie”, „Żebractwo
dzieci jako problem społeczny – działania polityki społecznej” czy „Marginalizacja – przyczyny, skutki i przeciwdziałanie”.
Konferencja osiągnęła swój cel – wzbogaciła wiedzę i doświadczenie osób zawodowo kontaktujących się z dziećmi.
Posłużyła też promocji „dobrych praktyk” i innowacyjnych rozwiązań w pracy z dziećmi z rodzin dysfunkcyjnych,
uzależnionych, ubogich, bezradnych
wychowawczo i społecznie oraz osób
żebrzących.
Łukasz Nawrocki
wrzesiwń 2009 nr 3
KONFERENCJE
Wartością jest
samo istnienie
nikach. Ten pierwszy, wymieniony przez
prof. Grzegorczyk, bohater miał pokazać, do jakiego zezwierzęcenia dzieci ulicy może prowadzić ich marginalizacja.
39
Obecności przedstawiciela naszej redakcji na tym spotkaniu i chęci jego zrelacjonowania nie trzeba tłumaczyć. Zespół
każdego czasopisma, a więc i naszego,
normy językowe, a tak powszechne komunikatory internetowe jeszcze nasz język zubożyły. No, bo co to za wyrażenia:
spoko, w porzo, narka, zetwu (lub ZW).
I te wszechobecne anglicyzmy: „sory”,
„sorki”, „sorewicz” (!) zamiast przepraszam, „łana” zamiast „pała” lub choćby
niegdysiejsza „cwaja”. Jednak zdaniem
profesora Miodka, to nie jest powód do
utyskiwania. Od zawsze na naszą mowę
miały wpływ obce języki, np. rosyjski lub
niemiecki (czyli naszych niegdysiejszych
zaborców), z którego pochodzi choćby
Należy natomiast pamiętać, że wiele
zapożyczeń zagnieżdża się w polszczyźnie, bo… nie nadążamy. Większość rozwiązań technologicznych i wynalazków
codziennego użytku powstaje w innych
obszarach językowych i trafia do nas już
z gotową nazwą. Zanim się jednak wymyśli polską, angielska jest już zadomowiona. Zapewne niejeden z czytelników
pamięta, jak 20 lat temu lansowano laserofon, bo adapter i gramofon to jednak
coś innego, a compact disc nieznającym
(wtedy w przytłaczającej przewadze)
kowe z polskimi „konsekwencjami” używania. – Rok ’89 to nie tylko przemiany
polityczne i gospodarcze, to także istotna
cezura w dziejach języka polskiego. Był
to moment naszego otwarcia na świat,
wtedy też niesamowicie rozwinęła się
rzeczywistość elektroniczna, która wygenerowała i nadal generuje nowe pomysły i twórczość językową i stwarza
nowe znaczenia – tłumaczył Jan Miodek. – Wiele z tych nowych form już
nie zauważamy, bo zrosły się z naszą
codziennością, dlatego nikogo nie dziwi,
wyrazy to też anglicyzmy, tylko już oswojone). – Proszę sobie wyobrazić, że Eliza
Orzeszkowa i Bolesław Prus wymawiali
wyraz bussines, tak się go po angielsku
pisze. Bu-si-nes! Prawda, że okropnie.
A byli to przecież ludzie na poziomie,
jednak nie znali angielskiego, który nie
był wtedy w modzie, więc mówili tak, jak
czytali – ciągnął językoznawca. Wyjaśnił
też pewne niekonsekwencje w spolszczaniu zapożyczeń z języka angielskiego.
– Ta pierwsza fala anglicyzmów przyjęła
się u nas w formie graficznej, dlatego mó-
Dżojstik
(odmieniaj)
jak chłopczyk
wimy klub (club) zamiast „klab”, ale dziś
nawet babcia klozetowa nie powie „pub”
tylko „pab”, bo od wielu lat dominuje
u nas forma akustyczna. Choć z ketchupem bywa różnie, bo słyszy się i keczup,
i keczap i nikt się nie dziwi – dodał.
WYDARZENIA
WYDARZENIA
„ O wpływie przemian ustrojowych
w Polsce i rzeczywistości elektronicznej, czyli historii ostatnich 20 lat
na zmiany w języku polskim mówił
podczas spotkania z mieszkańcami Starego Miasta prof. Jan Miodek, niekwestionowany autorytet
w dziedzinie rodzimej mowy.
Wykład prof. Miodka skrzył się wiedzą,
ciekawostkami i znakomitą barwną i bogatą polszczyzną. Kto przyszedł, ten się
nie zawiódł. A zainteresowanych było
tylu, że planowane pierwotnie w mniejszej sali spotkanie trzeba było „biegiem”
przenieść do sali gimnastycznej. Wszystkie krzesełka, jak i stojące miejsca na galerii były zajęte, choć wejście nie było bezpłatne. Przyszli starsi, młodzież i dzieci.
W kolejce po autograf i poradę językową
stanęło tyle osób, że jeszcze godzinę
po zakończeniu wykładu profesor ciągle
podpisywał swoje książki i wyjaśniał, wyjaśniał, wyjaśniał…
Więc może nie jest tak źle z naszą chęcią
poznawania zawiłych zasad polszczyzny?
I zamiast ubolewać nad anglicyzmami,
cieszmy się, że dotarły do nas wraz
z wolnością, a nie jak rusycyzmy i germanizmy po zniewoleniu. Język to żywa
materia i „sam” sobie poradzi z tym, co
potrzebne, a co nie.
Maria Sierakowska
40
stanowią ludzie, którym dobro ojczystego języka leży na sercu (proszę to zdanie
czytać bez patetycznego zadęcia!). I choć
każdy redaktor nieźle nią włada, zawsze
chętnie posłucha Mistrza.
Na ogół przyjęło się uważać, że dzisiejsza młodzież za nic ma obowiązujące
wcześniej wymieniona stara i oswojona
już cwaja, jak też kartoflanka lub szlus.
– Nie ma w języku form niepotrzebnych,
są tylko nadużywane, jak choćby wyraz
„dokładnie”, który jest kalką językową
z angielskiego exactly. Nie zapożyczanie,
ale właśnie ich nadużywanie zubaża język – podkreślił profesor.
angielskiego nic nie mówił. No, i nie
przyjął się laserofon. Za to dziś mówimy kompakt i ten rzeczownik, podobnie
jak dżojstik, email i wiele innych ma już
często polską (spolszczoną) pisownię
(co widać) i podlega polskiej odmianie
przez przypadki. Tworzone są też od
nich formy czasownikowe, przymiotni-
Zresztą, rozpychająca się łokciami w Polsce (i nie martwmy się tym tak bardzo,
bo w innych krajach nieanglojęzycznych
również, np. u naszych południowych
sąsiadów króluje „sczesiona” forma joysticka – džojstyk, bo „pákový ovladač”,
czyli dzwignia sterownika, średnio się
przyjął w codziennym użytku; w Rosji
oczywiście także джойстик, czyli dżojstik,
choć „устройство ввода информации” –
dosłownie „ustrojstwo wwoda informacji”, czyli przyrząd do wprowadzania informacji też nie chwyciły) angielszczyzna
to nie pierwszyzna.
Jej pierwsza fala dotarła do nas pod koniec XIX wieku, „wieku pary i elektryczności”, wraz z brytyjską i amerykańską
ekspansją biznesową (poprzednie dwa
marzec 2010 nr 1
marzec 2010 nr 1
kiedy młody górnik po tragedii w kopalni
mówi: „Muszę się zresetować”, a Kazik
Staszewski pisze: „Ta myśl za nic nie dała
się zdeletować”.
41
BIBLIOTEKA
BIBLIOTEKA
O autorach i dzieciach-opornych czytelnikach
stwie dla dzieci. – Kiedyś autorzy pisali
dla dzieci jakby przy okazji, bo to szczególnego splendoru im nie przynosiło.
Nawet Brzechwa nie chwalił się swoją
twórczością, choć dzięki niej zdobył popularność. Na spotkaniach z czytelnikami
zawsze był sztywny i zdystansowany do
swoich wierszy. Podobnie Janina Porazińska. Ale Maria Kownacka [autorka Plastusiowego pamiętnika i Przygód Plastusia
– przyp. red.] była już inna i przychodziła
z Plastusiem – opowiadała pisarka.
42
„„ O najlepszych w ostatnim dwudziestoleciu książkach dla dzieci i ich autorach mówiła Joanna Papuzińska,
autorka dziecięcych bestsellerów
i profesor literatury Uniwersytetu
Warszawskiego. Natomiast Michał
Zając, również wykładowca UW,
przekonywał, że do czytania książek można namówić nawet opornego czytelnika. Oba wykłady odbyły
się 2 grudnia 2009 r. w Bibliotece
PWSZ w Koninie.
Joanna Papuzińska znana jest dzieciom
i ich rodzicom (też niegdyś dzieciom)
jako autorka wielu wierszy i książek.
Wśród nich są: „Nasza mama czarodziejka”, „Tygryski”, „Smutna Baba Jaga”. Jednak pisarstwo to jedna strona działalności
Joanny Papuzińskiej. Jest również autorką
wielu rozpraw dotyczących literatury, historykiem literatury, krytykiem literackim,
laureatką licznych nagród literackich,
a także najprawdziwszym profesorem
i wykładowcą oraz niestrudzonym obserwatorem narodzin nowych talentów
literackich, specjalizujących się w pisar-
Michał Zając nie pisze książek dla dzieci, za to opublikował dwie rozprawy
poświęcone rynkowi książki dziecięcej
(w „Guliwerze”, „Poradniku Bibliotekarza”, „Magazynie Literackim – Książki”,
„Bibliotece Analiz”, „Notesie Wydawniczym”). Jego wykład skierowany był
przede wszystkim do bibliotekarzy
szkolnych, którzy w ostatnio mają silną
konkurencję już nie tylko w telewizji, ale
grach komputerowych i internecie. Rozpoczął anty-mottem (jak sam je określił):
Jeśli nie wierzymy, że można zwalczyć
niechęć do czytania, to zmieńmy pracę!
I podał kilka sposobów zwalczenia tej
niechęci. Wcześniej jednak wyjaśnił, kto
to jest czytelnik oporny (z ang. reluctant
reader). – To dziecko w wieku 9-14 lat,
które jest sprawne psycho-fizjologicznie,
ale nie jest zainteresowane czytaniem.
Jednak to wiek, kiedy można to zmienić.
Później młodzi ludzie raczej na zawsze
stają się „nieczytelnikami”– zaznaczył.
Jego zdaniem 25 do 30% młodych ludzi
w ogóle nie czyta książek. A dlaczego nie
czyta? Bo brak tradycji w rodzinie, bo
brak informacji o odpowiedniej lekturze,
bo silnie działają konkurencyjne media,
bo dominują silne stereotypy. – Według
dzieci, bibliotekarz to obsesjonat ciszy,
nudziarz i sztywniak, natomiast bibliotekarze mają dzieci za hałaśliwe potwory. Trzeba więc skutecznie zwalczać
takie wzajemne podejście – podkreślił
i przedstawił kilka metod. Nie spoczął
jednak na samym wskazaniu przykładów, podał też ich wady i zalety oraz
szanse i zagrożenia.
Jednym z ciekawszych sposobów zachęcania do sięgnięcia po książkę jest book-
talking (ang.), który w języku polskim nie
ma jeszcze swojego odnośnika, ale to nie
znaczy, że nie jest stosowany. Nawiązuje nieco w przekazie do reklam. – To
krótka prezentacja większej liczby książek w krótkim czasie, tak 2-3 minuty na
pozycję, bez streszczania całości, raczej
krótki fragment książki, który urwany jest
w momencie zawieszenia akcji – wyjaśnił
dr Zając.
Jeśli chcemy zachęcić dzieci do czytania,
od najmłodszych lat, dobierajmy książki
dostosowane do ich wieku, możliwości
i zainteresowań, a nie naszych. – Książka
musi mieć wyrazistego bohatera i szybką
akcję. Nie może być zbyt gruba ani zbyt
cienka. Powinna być atrakcyjna wizualnie, zawierać ilustracje, dużo dialogów
i odpowiednio dużą czcionkę – przypomniał Michał Zając.
Spotkanie z Joanną Papuzińską i Michałem Zającem współorganizowały Biblioteka Publiczna Gminy Stare Miasto oraz
Katedra Informacji Naukowej i Bibliotekoznawstwa PWSZ w Koninie.
aria
marzec 2010 nr 1
marzec 2010 nr 1
Spośród najciekawszych autorów nowej
generacji (którzy – jak zaznaczyła – już
nie wstydzą się tego, że piszą tylko dla
dzieci) wymieniła Jacka Dubois, Pawła
Beręsewicza, Zofię Beszczyńską, Ewę
Nowak, Jacka Inglota, Ewę Grętkiewicz
(z Konina!), Emilię Waśniowską, Elizę
Piotrowską, Idę Pierelotkin i wielu innych. Zacytowała również kilka wierszy,
które wabią ciekawym słownictwem,
przewrotnym żartem, i to nie tylko najmłodszych.
43
BIBLIOTEKA
BIBLIOTEKA
44
twórjące ich
tu
n
e
z
e
pr
stoiska
żki.
lorowe ulubione ksią
o
k
e
z
a
r
W
j kawie
rów
ość o
i małe
Bohate zmaici- cz
y
.
w
im
ta
wy wy
r9
wys
uro
znościo ie, że
id
zeniu
owej n ie spotkanie
c
d
tr
li
w
s
ie
o
ta
A
k
s
w
i
o
z
d
k
w
ż
ci Po latte w Konin dstawie ksią ików ”. Po zedł czas na
dy, ten
rp
la dzie
po
ys
a wykła kawe. Prelek
rn
d
te
z
n
a
s
r
tu
i
n
i
p
n
z
k
a
d
ż
m
w
z
o
ią
le
r
a
h
ie
A
s
k
c
k
o
c
y
k
j
r
g
y
o
ta
c
d
e
k
ie
to
li
e
z
e
sp
Gr
z u
Kate
d. K
niem
esn
b mn
spółcz nał dr hab.
ol- ły dgren „Lotta z przymruże c doro- kła ają bardziej lu czyńskiego z szawP
W
ii
g
–
lo
z
ar
„
e – uz
ry Filo wskie- Lin zedstawienie y bunt wobe szyst- byw zegorza Les
ytetu W
są słab ski z Kated
pr
w
ięc
Gr
niwers iu dziecięcym
sza
c
o
r
ie
T
U
ie
ja
a
c
z
c
j
ik
ń
d
W
fl
ie
y
k
n
ało
m
ko
g
ols
ego
życ
Leszcz iwersytetu
c i w ty
okazyw
oczyst
żki w
ażdym
ologii P
a. Filolo
Un
iem ur h Biblio- p h. A że w k oje racje, wię a i nie- Fil o o roli ksią le interesując
c
o
ś
g
o
e
skiej
g
jn
ł
c
yk
sw
ow
ersy
kieg
óry by rii Konińskic alerii” sły
y mają
nich m ał: jeżeli s zała się niezw ść kontrow rosnąć
n
o
o
go, kt
tr
G
s
ła
le
„
y
a
ka
or
do
wy
arcie
. kie stawieniu b
cia „G
ch o
hcemy
ął od
ko
tuacji m
otwar lnych”. Otw nika 2009 r
kiej sy zieckiem, nie u rozpocz ia, że jeżeli c winniśmy ja
przed
ta
r
o
ie
k
w
z
z
o
d
y
d
n
k
ź
p
to
c
e
n
a
.
z
z
ie
w
p
ie
d
tek S
z
ie
ie
y d
zi, n
zen
i się
odzo
twier
Konin
się 29
pokłóc
ych lud ek. Oświadc e stro– wted rosłego. s
w
y
ły
o
z
s
odbyło ece PWSZ w
r
s
o
d
r
w
z
ż
iz
do
do
ier
ot
je na ci czytać ksią kimi brawam wśród
si je p
rosić
w Bibli
rzepro twiej przep odegrali swo
ie
a
m
p
z
,
o
d
r
m
g
”
iu
z
dytor
ło się
.
olnych
u
a
zie ła zy świetnie
a
k
a
d
tk
z
w
i
ę
S
o
a
c
rnację.
b
r
ś
p
k
s
liote
one b
konste
ej czę
ktor
lioż
ib
z
a
ą
s
ib
B
i
k
łu
d
B
s
z
k
h
a
d
ło
r
le
z
ic
Mło
ym
tali
łało
ekto
ińsk
co dos
rzyod n szych wywo
ię Kon
ak, dyr
r
„Galer
alerii p
a Wajr a spotkanie p h role, za
n
ta
G
s
n
o
A
d
li
yła
ali
N
szystkic
ie zesz
gotow
otworz Z w Koninie.
mal w szkół.
ie gośc niowie przy
ie
p
S
n
tę
W
s
P
y
le
i
z
h
w
uc
tek
kic
Po
wicie
konińs
ą, gdzie
zedsta
tość
byli pr szkolnych z taka uroczys ły Bibliotek
k
y
ko
bibliote jednak byłab dzieci ze Sz
e
o
ż
g
m
te
y
Dla
Cz
zniów?
bez uc
marzec 2010 nr 1
marzec 2010 nr 1
Dajmy
dzieciom
mocną lekturę
45
BIBLIOTEKA
marzec 2010 nr 1
BIBLIOTEKA
marzec 2010 nr 1
46
o
to sam
mi” –
a
k
a
iw
ył.
„dz
umacz
ez to
się prz o książek – tł
ły
d
gry
y przy
nosi się
ają w
chcem simy
- od
ła – gr
li
o
o
ś
p
z
je
c
t
s
u
e
o
ż
m
i je
jeg
radził,
tania,
ch krw
ci swo
koniec
do czy czej nie bęysokoś we, w który ręką – a czyta
a
o
w
k
N
c
ie
ię
ro
Ina
ły
dz
ął
e
żeby s
mpute
kturę.
machn w których z
yczaić
ając, ż
książki, ł swoje ko
ownie
- zw ać mocną le tował, dod słabe.
i,
n
e
k
y
z
o
z
r
c
m
p
p
je
ta
i
–
a
a
d
i
sta
czy
tynuow
t tąd rzecznione b wokół chatk minał mu zytać – kon dla dzieci są kład
po to
y
ć – kon d wiedzy jes
c
o
zy
ug
p
ie
ki
c
y
– Nie
z
ż
ie
ń
z
ją
z
d
ią
r
ta
d
s
ie
p
k
eści w
u
O
da,
dow
ońc
i. –
m–
zesne wrotny w tr wzbudzić
łc
ó
p
czegoś r Leszczyńsk . To niepraw ł wilk na k wegetarianiz
s
w
e
y
a
nia
ie
yd
co prz ych słuchacz i w życiu
pogląd i encykloped ięcej – wyjaś - chodzi n atą.
en nie
z
s
T
żk
r
ią
ta
s
s
i
b
ż
k
w
k
o
d
t
ią
r
zczyńs
ł wśró ksję nad rolą omagających
s
interne yta dużo, wie e czytamy ks - z dezap
ia
e
L
m
r
d
e
ż
cz
refle
ch, p
ż za
pienia
yobraż
dzieciń
zenie,
że kto
głębszą rolą dorosły łych, równie le
ć wystą i książek z
twierd nam inne w e stare
ś
ł
ę
a
a
z
ż
z
i
c
s
a
ś
r
o
a
y
lub ź
,ż
ow
ied
dor
ają
i wy
porą
ieck
waż d ypomniał też
za S więcił wpływ go z nas. – K ktorze dz ejść w świat rą im dobrze
ie
,
n
e
o
ił
p
m
z
e
w
ki,
oś
Do
żd
któ
ei
. Pr
żką o
ycie ka
nie p
ta im ocą lektury,
rzeczn
wiecie
pokole - stwa na ż y byłem ksią rzez całe la
m
nie o ś le nie były g
o
e
p
z
s
a
ca
lek
wan
– N
ze p
ucał
ą.
ezenta
bajki w
fascyno Po tej lektur zętami – rz
zeniach
utalne.
dobior
yła pr skich
z
ło
r
c
dzo br ch doświadc w dobitny
y
.
r
ń
ie
b
a
le
o
w
b
k
tt
nie
za
niń
to
Doli
ze z
e
na silny
galerii
teki ko
o głosie
ąc
iałem
iata:
h, któr
arcie
„Biblio nat honorowyrosło , na baśniac cieństwo św a rozmaw , choć w jeg dorośli, chc
tw
a
O
ln
ia
ie
ch
ru
ojc
sz,
ltimed
. Patro
też, że zorce, często
rtobliw
turowy rezentują ok uceni przez
cja mu stawowych” azimierz Pała ”
z ża . Wyjaśniał
ł
w
z
e
p
a
r
z
r
o
ii
e
b
d
K
w
r
p
p
a
ó
o
ł
b
s
le
li
d
p
do
Po
spo
obją
„Ga r
kół
osta
zany
ironii
łgosia z szek upokar na przez
zieciom świadomie. , którzy sz nad imprezą
łalność
a
ie
d
ia
in
z
M
ić
n
i
D
o
o
ś
p
K
Ja
iu
a.
w
y
nie
pio
zła w
, Kopc
żka uś
ą je
o- w zydent Konin ka PWSZ w giczna
lomanó
te
o
w lesie rólewna Śnie śnie pełne są o krzywdz odziców-me ania dzieł M
e
r
ag
lio
K
ali p
ch
ba
ały Bib
,b
ka Ped
d r
siostry,
iom słu a, spowodow , zainicjow zna Bibliote
chę. Te przez bliskich w- przykła
c
o
ie
c
z
a
d
m
c
”
c
ą
y
sie
uki
ubli
Bach
okrutn yrządzanego zą moc krz k nakazują
„na cza ie- oraz P .
vena i
o
h
c
th
s
ja
Ja
w
e
k
o
e
ie
–
ię
b
B
in
ów
i to zła
o prze
ją najw Leszczyński. nie zarta,
w Kon
ły od r
cy ma
r
wiedzy
dstawa pu. – Stał i,
o
w
ta
i
i
y
c
k
to blis podkreślał d
p
ie
lu
ho
dz
–
zieci? – tynuował.
co ich cych np. hipdzenia nie wśród d
przez
on
ją
k
a
h
t
,
c
s
ź
c
d
łu
je
e
s
jest ob na odpowie której krwi
śników
w
c
ą na
47
czekają ją telewizję, machnął ręk
da
owca
d
ła
– Oglą
k
y
– tu w
potąd
BIBLIOTEKA
Fotografie
z lekką nutką melancholii
„„ Fotogramy o bardzo zróżnicowanej
tematyce, a więc akty, ujęcia miejsc
o charakterze przemysłowym i sakralnym, prezentowała wystawa
fotografii Patryka Andre – pracownika Działu Wydawnictw i Promocji PWSZ w Koninie oraz członka
Kolskiego Klubu Fotograficznego
„Fakt”. Wernisaż prac odbył się
holu Biblioteki PWSZ.
Patryk Andre fotografią zainteresował
się w liceum dzięki swojemu ojcu – Robertowi Andre, którego pracę w studiu
fotograficznym mógł podglądać i czerpać
z niej wiedzę od najmłodszych lat. W fotografowanie artystyczne na dobre wciągnął się dopiero na studiach, kiedy kupił
pierwszy kompaktowy aparat cyfrowy. –
Jego możliwości okazały się dla mnie tak
inspirujące, że zwykłe zainteresowanie
stało się moją pasją – wyjaśniał Patryk.
red
marzec 2010 nr 1
Na wystawie znalazły się zdjęcia, które
powstały głównie podczas plenerów
oraz warsztatów organizowanych przez
kolski klub. Są to akty, fotografie z kopalni
„Konin” w Kleczewie oraz z sanktuarium
w Licheniu. – Dobór prac może wydawać się dość chaotyczny, ale to jest moja
pierwsza wystawa autorska, prezentująca najciekawsze ujęcia z trzech ostatnich
lat, czyli od początku mojej działalności w klubie – tłumaczył autor podczas
otwarcia wystawy. Zwrócił też uwagę
na ich klimat oraz lekką nutkę melancholii charakteryzującą większą część jego
twórczości.
49
Ekspozycję uatrakcyjniły wystąpienia
przedstawicieli różnych państw, zorganizowane pod patronatem agencji bądź
instytucji rządowych, które przedstawiły
kompleksowe rozwiązania dotyczące
ochrony środowiska i gospodarki komunalnej. Zaciekawiły nas również stoiska Ministerstwa Środowiska i Banku
Ochrony Środowiska, gdzie mogliśmy
wziąć udział w konkursach wiedzy ekologicznej.
Z targami POLEKO związane są Targi
Techniki Komunalnej KOMTECHNIKA,
gdzie zainteresowały nas propozycje
dostawców technologii komunalnych,
szczególnie instalacje kanalizacyjne – to
nasz przyszły „chleb”. Nie pozostaliśmy
też obojętni na prezentacje pojazdów,
choć nie były to najnowsze modele
wiodących marek samochodowych. Na
City Truck Show (pokaz możliwości pojazdów i sprzętu komunalnego) zwróciliśmy uwagę na nowoczesne śmieciarki do
zbiórki odpadów oraz inny ciężki sprzęt.
Nie omieszkaliśmy zasiąść za kierownicą
kilku z nich.
Podsumowując, na targach prezentowano bardzo dużo nowości technologicznych, ciekawostek i niewdrożonych
jeszcze technologii, do których firmy
skrupulatnie starały się zachęcać zwiedzających. Wypad na targi uznaliśmy
więc za cenne doświadczenie, ponieważ
mieliśmy możliwość poznania firm zajmujących się ochroną środowiska oraz
nowych technologii, z którymi być może
będziemy mieli do czynienia po ukończeniu studiów.
Piotr Kuśmierczak
Usiąść
za kierownicą
śmieciarki
ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU
Poznań na czas targów zamienił się
w europejskie centrum informacji związanej z ekologią, gospodarką odpadami,
recyklingiem oraz efektywnym wykorzystaniem energii odnawialnej. Ofertę
na targach zaprezentowało blisko 900
firm i instytucji z 23 krajów. Najliczniejszą grupę wystawców stanowili Niemcy.
W tym kraju ochrona środowiska jest ściśle związana z technologią, co ciekawie
zaprezentowano zwiedzającym.
marzec 2010 nr 1
Zamiejscowy Wydział Budownictwa i Instalacji Komunalnych w Turku
ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU
marzec 2010 nr 1
50
„„ Nowości technologiczne, jeszcze
niewdrożone technologie oraz ciekawostki poznawali członkowie
Studenckiego Koła Naukowego
„Protect Our Planet”, którzy w listopadzie 2009 r. zwiedzali Międzynarodowe Targi Ochrony Środowiska POLEKO. Targi te są ściśle
związane z problematyką kierunku
inżynieria środowiska.
51
Spotkanie rozpoczął wykład urozmaicony
pokazem. I tak, studenci obejrzeli różne
Wydział, w ramach nawiązanej współpracy, otrzymał wersję edukacyjną oprogramowania specjalistycznego TermoDanfoss 4.7.
JŚ
Dużo praktyc znych informacji
ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU
Danfoss to światowy lider w dziedzinie
ciepłownictwa, ogrzewnictwa i wentylacji. Wielu z nas styka się z tą nazwą
i wyrobami firmy, np. kiedy regulujemy temperaturę grzejników w swoim
mieszkaniu. Studenci budownictwa i inżynierii środowiska w Turku mieli możliwość skorzystania z doświadczeń tego
producenta i wzięcia udziału w szkoleniu zorganizowanym specjalnie dla nich
w styczniu 2010 r.
rodzaje zaworów termostatycznych,
poznali też schemat działania i montażu
ogrzewania podłogowego, a także nowe
rozwiązania funkcjonujące na rynku
w zakresie ciepłownictwa, ogrzewnictwa
i wentylacji. Wielu studentom, zwłaszcza
tym z IV roku, informacje uzyskane podczas szkolenia będą pomocne przy pisaniu pracy dyplomowej. – Nasza uczelnia
powinna częściej organizować tego typu
spotkania, ponieważ ta wiedza przydaje się nie tylko na studiach, ale również
może być przydatna w przyszłej pracy
zawodowej – mówili po szkoleniu. – Poszerzyliśmy wiedzę nie tylko z materiałoznawstwa, ale również ogrzewnictwa
i wentylacji.
marzec 2010 nr 1
ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU
marzec 2010 nr 1
52
„„ O tym, między innymi, jak działa
ogrzewanie podłogowe i jak skutecznie oszczędzać energię cieplną
w domu i pracy dowiedzieli się studenci Zamiejscowego Wydziału Budownictwa i Instalacji Komunalnych
w Turku podczas szkolenia zorganizowanego przez firmę Danfoss.
53
Co może Pan powiedzieć o nowej zawodniczce, Elżbiecie Zawadce, która
grała kiedyś w drużynie uniwersyteckiej w Stanach Zjednoczonych? Czy
zaaklimatyzowała się już w drużynie?
To będzie wymagało trochę czasu. Po
powrocie do Polski przez dwa lata grała w zespołach ekstraklasy, ale nie była
w nich podstawowym graczem. Szkoda,
bo jest to zawodniczka o dużym poten-
marzec 2010 nr 1
Od kiedy trenuje Pan drużynę MKS
PWSZ KON-BET Konin i jakie są jej
największe sukcesy?
Z drużyną pracuję od pięciu lat. Przez
pierwsze dwa prowadziłem ją jako
pierwszy trener, teraz pomagam kolegom w charakterze drugiego trenera.
Największe sukcesy w ubiegłym roku to
zajęcie dziewiątego miejsca w I Centralnej Lidze Kobiet. Poza tym ważne było dla
nas zajęcie bardzo wysokiego, siódmego
miejsca w Mistrzostwach Polski Szkół
Wyższych, w których są klasyfikowane
wszystkie typy uczelni, a więc politechniki, uniwersytety, akademie i pewueszety.
Nasz zespół z każdym rokiem ma lepsze
wyniki, notuje większą liczbę zwycięstw
i zajmuje wyższe miejsca w tabeli.
54
Mniej zorientowanym przypomnijmy,
jak wygląda organizacja rozgrywek
i jaki jest główny cel drużyny na ten
sezon?
W kraju są dwie dziesięciozespołowe
grupy: północna (grupa A) i południowa (grupa B). My jesteśmy w grupie
północnej i w trakcie rozgrywek gramy
między sobą z dziewięcioma drużynami.
Sześć najlepszych drużyn z każdej grupy
wchodzi do rozgrywek finałowych, które wyłaniają kandydatów do ekstraklasy,
natomiast cztery najsłabsze grają o utrzymanie się w I lidze. W tym roku głównym celem był właśnie awans do grupy
Koszykówka
wizytówką
naszej uczelni
Z Grzegorzem Zielińskim, drugim trenerem MKS PWSZ KON-BET Konin, rozmawia Patryk Andre.
finałowej, który już osiągnęliśmy. Zajmujemy bardzo dobre czwarte miejsce
w grupie A. W następnym etapie czeka
nas 12 spotkań rundy finałowej Myślę,
że maksymalnym wynikiem, na jaki nas
w tej chwili stać, to wejście do pierwszej
czwórki w I lidze koszykówki żeńskiej.
Która drużyna w grupie jest w tej
chwili najmocniejsza?
Nasz zespół jest w pierwszej czwórce
w grupie A, razem z Żyrardowianką Żyrardów, Arcusem SMS PZKosz Łomianki
i Widzewem Łódź – to są cztery najlepsze zespoły o zbliżonym potencjale, choć
tak naprawdę cała nasza grupa prezentuje bardzo wyrównany poziom. Wszystkie zespoły notują zarówno zaskakujące
zwycięstwa, jak i niespodziewane porażki. Nie ma takiej drużyny, która umiejętnościami zdecydowanie przewyższa
inne, dlatego różnice punktowe w grupie są niewielkie. O zwycięstwie bardzo
często decyduje dyspozycja dnia.
Jakie są najmocniejsze punkty zespołu,
a co należy poprawić?
Nasza drużyna jest stosunkowo nowym
zespołem, który w tym składzie trenuje
od pół roku, ponieważ kilka dziewczyn
Planujecie inne transfery?
Nie. Transferu Eli Zawadki też nie planowaliśmy, jednak naszym zawodniczkom:
Karolinie Kaczmarek i Paulinie Czachor
przydarzyły się poważne kontuzje, więc
podjęliśmy decyzję, że powiększymy
skład.
Z których zawodniczek jest Pan
najbardziej zadowolony, a mówiąc
wprost: które są po prostu najlepsze
albo zrobiły największy postęp?
Każdy, kto obserwuje ten zespół, wie,
że Paulina Misiek jest jego liderem. We
wszystkich ligowych statystykach oceniających grę zawodniczek podczas
meczu jest w pierwszej dwójce. Warto
wspomnieć, że Paulina zastąpiła Beatę
Wierzbicką (poprzednią naszą liderkę),
która przeszła do zespołu ekstraklasy:
Lidera Pruszków. Jednak w tym roku odniosła kontuzję i możliwe, że wróci do
nas, ponieważ była bardzo zadowolona
z gry w naszej drużynie oraz studiów
na PWSZ. To tyle o liderkach. Pozostałe dziewczyny reprezentują wyrównany
poziom i nie chciałbym w tej chwili żadnej wyróżniać.
SPORT
cjale, dużych umiejętnościach, ale mało
„ograna”, więc jej gra jest dla nas pewną niewiadomą. Myślimy, że potrzebuje
jeszcze trochę czasu, żeby stać się filarem zespołu.
Większość zawodniczek w drużynie to
studentki naszej uczelni?
Pierwszy raz jest tak, że te proporcje
są trochę zachwiane. W składzie mamy
zarówno studentki PWSZ, jak i wychowanki klubu MKS MOS Konin oraz
dziewczyny, które studiują na Akademii
Wychowania Fizycznego oraz Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu i dojeżdżają do nas na treningi i mecze.
Jakie są plany klubu na przyszłość?
Mamy duże tradycje koszykarskie na
uczelni, dlatego siłę tego zespołu chcielibyśmy budować na poziomie PWSZ.
Zespół ma swoich kibiców, jest wizytówką uczelni, naszego miasta w środowisku wielkopolskim, a nawet ogólnopolskim. Ponieważ mecze rozgrywamy
w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, Gdyni, Jeleniej Górze, Poznaniu, Katowicach,
zespół jest opisywany w mediach w całej
Polsce. Chcemy, żeby ten zespół nie tylko trwał, ale też nieustannie się rozwijał.
Naszym marzeniem jest, by nasze wychowanki MKS MOS Konin chciały po
maturze studiować i grać w koszykówkę w PWSZ – to jest nasz główny cel.
O awansie do ekstraklasy na razie nie
mówimy, bo to tak wysoka półka finansowa, że nie jest to już tylko sport, ale
również duży biznes.
Teraz parę słów o męskiej koszykówce. Trenuje Pan drużynę seniorów
MKS PWSZ – jaka jest różnica w grze
dziewczyn i chłopaków, kogo trudniej
zmotywować, z kim się trudniej pracuje?
Zespół seniorów MKS PWSZ, który gra
w trzeciej lidze, składa się głównie ze studentów PWSZ. Pewne różnice rzeczywiście można dostrzec. Wydaje mi się,
że chłopcy są nieco bardziej pochłonięci koszykówką. Dla dziewczyn, oprócz
grania, ważna jest również nauka, to,
co się dzieje w ich życiu osobistym. Po
dziewczynach zawsze widać, że jak się
układa w życiu osobistym, to jest dobrze
marzec 2010 nr 1
SPORT
skończyło studia i odeszło z drużyny. Trudno mówić o zgraniu, zarówno
w ataku, jak i obronie. Brakuje nam stabilności, więc gramy bardzo dobre mecze, ale i słabsze. O dziwo, po raz pierwszy w pięcioletniej historii zespołu gramy
świetnie na wyjazdach, a gorzej w Koninie. To taka ciekawostka, bo zawsze było
odwrotnie.
55
Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.
Srebrni
sportowcy
z PWSZ
marzec 2010 nr 1
„„ Uczelniany Klub AZS PWSZ w Koninie po raz kolejny znalazł się
w ścisłej czołówce najlepszych reprezentacji państwowych wyższych
szkół zawodowych w Polsce. Ubiegłoroczna rywalizacja Akademickich
Mistrzostw Polski została podsumowana podczas Centralnej Inauguracji Akademickiego Roku Sportowego, która odbyła się w październiku
2009 r. w Kopalni Soli „Wieliczka”.
56
Srebrny medal w kategorii wyższych
szkół zawodowych w imieniu naszej
uczelni odebrali: mgr Tomasz Elsner, prezes KU AZS, oraz dr Julian Jaroszewski,
kierownik Studium Wychowania Fizycznego i Sportu.
iwa
Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa
w Koninie od wielu lat oferuje studia podyplomowe z wielu dziedzin nauki oraz
kursy kwalifikacyjne. Rekrutacja ma charakter ciągły; kolejne edycje uruchamiane
są w październiku i lutym, w momencie
zgłoszenia się choćby minimalnej wymaganej liczby kandydatów. Zapisy i przyjęcia odbywają się na podstawie złożonych
wymaganych dokumentów.
Jedną z form kształcenia ustawicznego
są studia podyplomowe i kursy przeznaczone dla osób, które chcą poszerzyć,
uzupełnić i zaktualizować posiadaną wiedzę lub planują zmianę profilu zawodowego i przekwalifikowanie się. O dużej
popularności studiów podyplomowych
w Polsce świadczy liczba słuchaczy, która
wynosi obecnie prawie 170 tys. osób.
Studia podyplomowe i kursy w PWSZ
w Koninie trwają dwa lub trzy semestry.
Zajęcia odbywają się w weekendy i są
odpłatne. Jeśli to studia – czesne wynosi
od 1100 do 1400 zł za semestr, jeśli kurs
– od 800 do 900 zł za semestr. Płacić
za nie można w dwóch lub trzech ratach
semestralnych, ale istnieje możliwość
rozłożenia należności na większą liczbę
rat. Słuchacz może ubiegać się też o dofinansowanie z zakładu pracy. Nie przewiduje się opłat rekrutacyjnych.
Warunkiem ukończenia studiów lub
kursu jest uzyskanie zaliczeń i zdanie egzaminów z przedmiotów określonych
w planie studiów/kursu, a w niektórych
przypadkach zdanie egzaminu końcowego lub obrona pracy podyplomowej. Absolwenci otrzymują świadectwo ukończenia studiów podyplomowych lub
kursu, zgodne ze wzorem określonym
przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa
Wyższego.
STUDIA PODYPLOMOWE
Warto więc przychodzić na mecze, bo
emocje są gwarantowane?
Mamy już oddaną grupę kibiców, którzy
przychodzą nas dopingować, a my naszą
grą staramy się dostarczać im dużo pozytywnych emocji. Zapraszam wszystkich
na mecze z udziałem naszych drużyn.
Myślę, że warto przyjść, tym bardziej że
teraz rozpoczyna się faza finałowa, więc
do Konina przyjadą bardzo silne ekipy
i naprawdę będzie co oglądać.
„„ Kształcenie ustawiczne, czyli rozwijanie wiedzy, umiejętności i kwalifikacji przez całe życie, uznawane jest
obecnie za jeden z najważniejszych
czynników wpływających na wzrost
gospodarczy i rozwój społeczny
państw. Każdego roku w różnych
formach tego kształcenia uczestniczy co trzeci obywatel Unii Europejskiej w wieku od 25 do 64 lat.
W roku akademickim 2009/2010 na
studiach podyplomowych i kursach
w PWSZ w Koninie kształci się 196 słuchaczy, a w ciągu 11 lat działalności uczelni studia i kursy ukończyły 2144 osoby.
PWSZ w Koninie oferuje następujące studia podyplomowe i kursy:
EDUKACJA DLA BEZPIECZEŃSTWA
Studia te dają słuchaczom wiedzę merytoryczną i uprawnienia do nauczania
w gimnazjach i szkołach ponadgimnazjalnych przedmiotu edukacja dla
bezpieczeństwa, zgodnie ze standardami kształcenia nauczycieli określonymi
przez MEN. Przeznaczone są dla nauczycieli, którzy chcą zdobyć kwalifikacje
do prowadzenia tego przedmiotu, dla
pracowników oświaty zainteresowanych problematyką bezpieczeństwa oraz
funkcjonariuszy służb publicznych odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Studia trwają trzy semestry
(350 godzin), a zajęcia odbywają się
w soboty i niedziele w Poznaniu
Koszt: około 1100 zł/semestr
KOMPETENCJE PEDAGOGICZNE
NAUCZYCIELA
Absolwenci zdobywają kwalifikacje pedagogiczne uprawniające do pracy na
stanowisku nauczyciela (wychowawcy) w dowolnym typie szkoły, zgodnie
ze standardami kształcenia nauczycieli
wymaganymi przez MEN. Studia przeznaczone są dla absolwentów szkół
wyższych, już pracujących lub zainteresowanych pracą pedagogiczną w szkole
lub placówce oświatowo-opiekuńczej,
którzy nie posiadają kwalifikacji pedagogicznych.
Czas trwania: trzy semestry
(370 godzin); 23 zjazdy
Koszt: 1100 zł/semestr
MARKETING TERYTORIALNY
Podczas tych studiów słuchacze zapoznają się z teoretycznymi i praktycznymi
sposobami wdrażania marketingu w terenie, z filozofią wyrażającą się szacunkiem dla potrzeb i preferencji klientów,
a także wiedzą, której znajomość umożliwia osiągnięcie sukcesów rynkowych
w warunkach nasilającej się konkurencji.
Kierowane są dla absolwentów szkół
wyższych, którzy chcą zdobyć lub poszerzyć wiedzę o marketingu terytorialnym,
a w szczególności dla liderów samorządowych, pracowników administracji
samorządowej, fundacji i stowarzyszeń
oraz dla wszystkich osób, które aktywnie
działają na rzecz środowiska lokalnego.
Czas trwania: dwa semestry
(164 godziny); 12 zjazdów
Koszt: około 1400 zł/semestr
PODATKI
Ukończenie tych studiów pozwala na
prawidłowe prowadzenie dokumentacji
podatkowej oraz właściwe rozliczanie
z fiskusem. Uczestnik poznaje także prawa i obowiązki podatnika w kontakcie
z administracją skarbową. Studia przeznaczone są dla absolwentów szkół wyższych, którzy chcą zdobyć, poszerzyć lub
zaktualizować wiedzę dotyczącą podatków, a szczególnie dla osób zatrudnionych w działach finansowo-księgowych
jednostek gospodarczych, instytucji finansowych oraz urzędów administracji
państwowej i samorządowej.
Czas trwania: dwa semestry
(164 godziny); 12 zjazdów
Koszt: około 1300 zł/semestr
RACHUNKOWOŚĆ
To studia niezbędne do wykonywania
zawodu księgowego, prowadzenia własnego biura rachunkowego. Ponadto
przygotowują słuchaczy do egzaminu
państwowego w Ministerstwie Finansów, który umożliwia uzyskanie świadectwa kwalifikacyjnego do usługowego prowadzenia ksiąg rachunkowych.
marzec 2010 nr 1
SPORT
Studia podyplomowe i kursy
i w koszykówce. Dla chłopców z kolei
nie ma to większego znaczenia, potrafią
oddzielić sprawy osobiste od treningowo-meczowych. Jeżeli chodzi o grę, to
mężczyźni przewyższają kobiety sprawnością, natomiast rozumienie gry i podejście do pracy jest podobne.
57
STUDIA PODYPLOMOWE
Przeznaczone są dla absolwentów szkół
wyższych, szczególnie dla nauczycieli, pracowników działów księgowości,
działów rachuby płac i pionów finansowo-księgowych przedsiębiorstw i instytucji, jak również osób prowadzących
samodzielną działalność gospodarczą
w ramach biur rachunkowych lub biur
doradztwa podatkowego.
Czas trwania: dwa semestry
(212 godzin); 14 zjazdów
Koszt: około 1400 zł/semestr
TECHNOLOGIA INFORMACYJNA
I INFORMATYKA W EDUKACJI
Studia służą przede wszystkim podnoszeniu kwalifikacji zawodowych nauczycieli z zakresu wykorzystania technologii
informacyjnych i narzędzi informatycznych w procesie kształcenia, a przede
wszystkim dają uprawnienia do nauczania
przedmiotów informatycznych w szkołach różnych typów, zgodnie ze standardami kształcenia nauczycieli wymaganymi
przez MEN. Są przeznaczone również
dla osób, które w codziennej pracy wykorzystują komputer i różne technologie
informacyjne, np. w zarządzaniu szkolnymi zasobami teleinformatycznymi.
Czas trwania: trzy semestry
(350 godzin); 22 zjazdy
Koszt: około 1100 zł/semestr
WCZESNOSZKOLNE NAUCZANIE
JĘZYKA ANGIELSKIEGO
Wczesnoszkolne nauczanie języka angielskiego kierowane jest do absolwentów i nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, którzy już znają język angielski
i chcą zdobyć uprawnienia metodyczne
do nauczania tego języka w klasach I-III.
Uczestnicy zdobywają 1/3 pełnych kwalifikacji do nauczania języka angielskiego
w klasach I-III (pełne kwalifikacje zapewnia przygotowanie pedagogiczne oraz
egzamin FCE).
marzec 2010 nr 1
Czas trwania: trzy semestry
(350 godzin)
Koszt: około 1100 zł/semestr
58
ZARZĄDZANIE BEZPIECZEŃSTWEM
I HIGIENĄ PRACY
KURSY JĘZYKA HISZPAŃSKIEGO,
ROSYJSKIEGO i WŁOSKIEGO
W studiach uczestniczyć mogą absolwenci szkół wyższych, którzy chcą pogłębić
i wzbogacić swoją wiedzę o bezpieczeństwie i ochronie człowieka w środowisku
pracy, szczególnie osoby pełniące kierownicze funkcje w służbach bhp, które
nie posiadają wyższego wykształcenia
kierunkowego. Słuchaczami mogą być
również pracownicy przedsiębiorstw,
w których obowiązkowe jest powołanie
służby bhp, osoby chcące przygotować
się do pracy w tej dziedzinie, nauczyciele
oraz pracownicy prywatnych firm świadczących usługi w zakresie bhp.
Kursy te pozwalają każdemu zainteresowanemu zdobyć umiejętność porozumiewania się w wybranych językach
w podstawowych sytuacjach społecznych, takich jak prezentacja własnego
wizerunku, stanu zdrowia, robienie zakupów, jak również prowadzenia konwersacji na temat mieszkania, rodziny,
podróży, hobby itp. Ponadto, w przypadku języka rosyjskiego można poznać
terminologię konieczną podczas komunikowania się w sytuacjach biznesowych,
takich jak korespondencja handlowa,
spotkania gospodarcze itp.
Czas trwania: dwa semestry
(200 godzin); 14 zjazdów
Koszt: około 1200 zł/semestr
Czas trwania: dwa semestry
(60 godzin)
Koszt: około 900 zł/semestr
ZARZĄDZANIE FINANSAMI
W PRZEDSIĘBIORSTWIE
KWALIFIKACYJNY KURS
BIBLIOTEKARSTWA
Te studia są szczególnie polecane tym,
którzy zamierzają ubiegać się o pracę
w działach finansów i księgowości przedsiębiorstw, firmach doradczych, departamentach kredytowych banków oraz
osób rozpoczynających własną działalność gospodarczą.
Na kurs zapraszamy absolwentów szkół
średnich i wyższych zainteresowanych
pracą w bibliotece, którzy nie posiadają
odpowiednich kwalifikacji, jak również
osoby, które chcą zdobyć lub poszerzyć
wiedzę z zakresu bibliotekoznawstwa.
Czas trwania: dwa semestry
(172 godziny); 14 zjazdów
Koszt: około 1400 zł/semestr
ZARZĄDZANIE KADRAMI
I PRAWO PRACY
Rzetelna wiedza o zarządzaniu zasobami
ludzkimi i prawie pracy jest niezbędna
w pracy działów personalno-kadrowych, doradców personalnych, przedsiębiorców i kadry menedżerskiej oraz
pracowników administracji publicznej
odpowiedzialnych za wdrażanie i stosowanie europejskiego prawa pracy. Studia
są kierowane przede wszystkim do pracowników wymienionych jednostek, jak
i osób chcących zdobyć lub poszerzyć
wiedzę z tej dziedziny.
Czas trwania: dwa semestry
(200 godzin); 13 zjazdów
Koszt: około 1400 zł/semestr
Czas trwania: trzy semestry
(580 godzin)
Koszt: około 800 zł/semestr
STUDIA W PRZYGOTOWANIU
 finanse i inwestycje samorządowe
 komunikacja społeczna i public rela-
tions w instytucjach publicznych
KURSY W PRZYGOTOWANIU
 asystent/opiekun osoby
niepełnosprawnej, starszej lub przewlekle chorej
Zgłoszenia osobiste lub listowne należy składać w Dziekanacie Wydziału
Społeczno-Technicznego (62-510 Konin, ul. Przyjaźni 1, pok. 6, poniedziałek-piątek od 7.00 do 15.00). Dodatkowe informacje można uzyskać pod
numerem telefonu: 63 249 72 34 lub
drogą elektroniczną:
[email protected].
Artur Zimny
Pełnomocnik Rektora ds. Studiów
Podyplomowych
WYDZIAŁ SPOŁECZNO-TECHNICZNY
edukacja artystyczna
w zakresie sztuki muzycznej
(po otrzymaniu zgody MNiSW)
filologia (angielska i germańska)
- filologia angielska z językiem niemieckim
- filologia angielska / filologia germańska
z technologią informacyjną
- filologia angielska / filologia germańska
z WOS i edukacją europejską
2
PAŃSTWOWA WYŻSZA
SZKOŁA ZAWODOWA
W KONINIE
UCZELNIA
ZAWODOWA W POLSCE
informacja naukowa i bibliotekoznawstwo
specjalizacje:
- nauczycielska
- edytorska i zarządzanie informacją biznesową
- zarządzanie informacją naukowo-techniczną
mechanika i budowa maszyn
- konstrukcja i technologia maszyn
- technika cieplna
pedagogika
- edukacja wczesnoszkolna z edukacją przedszkolną
- edukacja wczesnoszkolna z językiem angielskim
politologia
- administracja samorządowa
- dziennikarstwo
- współpraca europejska
(ranking Rzeczpospolitej i Perspektyw 2009)
Biuro rekrutacji:
praca socjalna
- praca socjalna w pomocy społecznej
- praca socjalna z resocjalizacją
ul. Przyjaźni 1, hol B
62-510 Konin, tel. 63 249 72 37 (07)
[email protected]
zarządzanie
- finanse i rachunkowość przedsiębiorstw
- zarządzanie finansami samorządu terytorialnego
- zarządzanie inwestycjami i nieruchomościami
- zarządzanie publiczne
- zarządzanie przedsiębiorstwami
ul. Milewskiego 8, pok. 1
62-700 Turek, tel. 63 278 59 20
[email protected]
WYDZIAŁ KULTURY FIZYCZNEJ
I OCHRONY ZDROWIA
fizjoterapia
turystyka i rekreacja
- obsługa ruchu turystycznego
- rekreacja ruchowa
wychowanie fizyczne
- wychowanie fizyczne z gimnastyką korekcyjną
- wychowanie fizyczne z turystyką szkolną
ZAMIEJSCOWY WYDZIAŁ BUDOWNICTWA
I INSTALACJI KOMUNALNYCH W TURKU
budownictwo
www.pwsz.konin.edu.pl
inżynieria środowiska
Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Koninie
62-510 Konin, ul. Przyjaźni 1, tel. 63 249 72 00, www.pwsz.konin.edu.pl
e-mail: [email protected]
Redaktor naczelny: Ewa Kapyszewska
Korekta: Ewa Kapyszewska, Maria Sierakowska
Projekt okładki: Agnieszka Jankowska
Fotografie: Patryk Andre, Łukasz Nawrocki, studenci PWSZ
Skład i druk: Trans-Druk s.j.

Podobne dokumenty