Rodzina katolicka - "Bruno"

Transkrypt

Rodzina katolicka - "Bruno"
Rodzina katolicka - "Bruno" - instrukcja poprawności
piątek, 31 lipca 2009 13:12
Bruno tytułowy bohater najnowszej komedii Saszy Cohena zbliża się do nas, łamie dystanse,
staje się swoim gejem, obecnym na kształt stereotypu. Śpiewa na tej samej scenie co –
zawieszony na parafialnej gazetce KAI Bono – a my jesteśmy dumni razem z nim. Wiemy, że
oni tacy są i zgadzamy się na tragikomizm relacji "homo – heterycy".
Ekranizacja przygód modnisia jest klasycznym społecznym fortelem. Afirmuje wszystkie
uprzedzenia i stereotypy na temat gejów. A gdy już myślimy, że komik jest po którejś ze stron,
mniej więcej od drugiej połowy filmu dowiadujemy się, że świat Bruna – choć plastikowy i labilny
– pozostaje niewzruszony a bohater "olewa" wszelkie perswazje. Wkręceni – znany
przeciwnik homoseksualizmu – dr Cameron, Ron Paul i pastor nacinają się na zacietrzewienie i
upór. Mają prawo dyktować homoseksualiście jak ma żyć?
Cohen niebywale sugestywnie maluje histrioniczną osobowość swojego nowego wcielenia, do
przesady teatralną, snobistyczną, modalną. Uczucia Bruna są płytkie, znajomości przerzutne i
niestałe. Odbijają w sobie współczesny świat gejowski: do bólu i za każdą cenę
skoncentrowany na fallusie, uzależniony od seksu, nachalnie wpychający się heterykom na
kolana, pożądający mężczyzn i młodzieńców – więcej męskich niż nadawcy pożądania.
Pierwsza część filmu jest pastiszem nowego segmentu: dziejów miłości gejowskiej. Chusteczka
wyciągnięta na lotnisku przy pożegnaniu chłopaka, któremu Bruno wsadzał w odbyt butelkę od
szampana demaskuje powierzchowność więzi łączących gejów. Na wpół zmanierowany Azjata
odchodzi w objęciach innego mężczyzny. Ich zwyczaje w filmie udokumentowane są klatka po
klatce: podróż, hotel, partner na noc, designowy ciuch lub mebel, i – bardziej subtelnie –
dziecko na wyrównanie deficytów, najlepiej mały Afroamerykanin, takiego jak ma Madonna.
Lgną do świata mody i wizażu. Narcystyczni po kobiecemu. Politycznie nagradzane obrazy
("Tajemnica Brokeback Mountain") konfrontują się w tej produkcji z pustką, którą
gloryfikowały.
S. Cohen trafnie (co budzi niezadowolenie środowisk homoseksualnych) charakteryzuje
gejowski wachlarz zachowań i emocji: neurotyczne rysy twarzy, przegięte nadgarstki, podana
do pocałowania ręka, właściwy większości gejów tembr głosu. Seks jednopłciowych par
ukazany jest w filmie bez zahamowań. "Rozkosz analna" – sztandarowy wyczyn
Austriaka budzi niesmak. Jeszcze gorzej, że w światowym kinie nie słychać odgłosów tragedii
wywołanej transgresyjnymi zachowaniami seksualnymi, które w wybitnych dziełach filmowych
pobrzmiewały wyraziście i stanowiły o ich wartości. Z kolei mężczyźni mieli w filmie wypaść na
zbrutalizowanych i prymitywnych. Urywki z wojska, boiska, boksu czy zapasów podkreślają
1/3
Rodzina katolicka - "Bruno" - instrukcja poprawności
piątek, 31 lipca 2009 13:12
atawizmy, ale nie dyskwalifikują koszarowej męskości. Oryginalność głównego bohatera
kontrastuje z myśliwymi, wojakami, czy po prostu heteroseksualistami, którzy cierpliwie
tłumaczą jak to jest z kobietą. Utylitaryzm gejów spłaszcza mężczyznę do roli rekwizytu, szybko
przemijającej – z dewastacją męskości – przygody i materii seksualnego użycia, co pogłębia
przepaści i prowokuje wybuchy agresji.
Film bezlitośnie nasuwa widzowi wniosek o niemożności porozumienia się homo- i
heteroseksualnej organizacji społeczeństwa. Dosłownie jak w trakcie projekcji. Geje w sali
kinowej śmieją się z czego innego, niż heterycy. Ich subkultura operuje błyskawicznymi kodami,
nierozpoznawalnymi dla mężczyzny heteroseksualnego. Sfeminizowany homoseksualista nie
budzi zainteresowania, jest nieciekawy. Mężczyzna pożąda kobiety, prawdziwej. Koledzy w
wojsku próbują czegoś nauczyć Bruna, ale jego wartością jest pasek od Dolce&Gabbana.
Zapamiętujemy rozdarcie obu światów, ich hermetyczność i niepokonane różnice.
Cohen wydobywa tragikomizm tej utrwalonej w naszym wieku sytuacji omijając szerokim łukiem
tematy niepoprawne: np. nietolerancję brytyjskich urzędników, którzy odmawiają prawa do
adopcji dwojgu staruszkom wiernym swojemu sumieniu. (Nie chcieli uczyć swoich wnuków o
homoseksualizmie). Stalowo neutralna względem religii a momentami kpiąca z chrześcijaństwa
satyra wpisuje się w starą hollywoodzką tradycję. Adoptowany "murzynek" wiszący
na krzyżu nasuwa skojarzenie z agresywnie laickim Jezusem Martina Scorsese. Odziera nas z
empatii. Współczucie dla dziecka wiszącego na krzyżu i adoptowanego przez geja naraża na
śmieszność. Sztywne rozumienie mechanizmów konstruujących męską tożsamość jest
konsekwencją programowego naginania postaw. W przypadku Bruna są one przewidywalne,
bohater obraca się wokół jednej, wyeksploatowanej w kinie osi. Z jednym wyjątkiem, gdy
udający twardziela gej zaczyna się namiętnie całować i uprawiać seks z porzuconym
kochankiem. Kamera rejestruje konfuzję, rozjuszenie i łzy kibiców. Kino może współczuć gejom,
ale rzadko się teraz zdarza by wnikało w kulisy przeżyć, które towarzyszą dekonstrukcji
męskości i byciu mężczyzną. Bruno jest produktem subkultury gejowskiej, mikrospołeczeństwa,
które wędruje obok heteroseksualnego mainstreamu będąc ważne do czasu, gdy bardziej
zacznie się cenić żołnierzy niż designerów. Gdy już to się stanie – w cieniu takich czy innych
wydarzeń – geje przestaną się manierować; wzorem nie obserwowanych staruszków
produkujących setki objawów, które zwracają na nich uwagę.
Epilog wpasował się w model kiczowatego kina gejowskiego, które bez umiaru operuje
sentymentalizmem i jednowymiarowymi schematami. Cohen żegna nas krótkim i nieciekawym
moralitetem, do znudzenia przywoływanym w dyskusjach z społecznością homoseksualną:
skoro chcą być szczęśliwi…
2/3
Rodzina katolicka - "Bruno" - instrukcja poprawności
piątek, 31 lipca 2009 13:12
Cohen powtarza nieprawdę, która spłyca kino. Bruno – na filmie – jest szczęśliwy: ma rodzinę,
ożenił się czy wyszedł za mąż, towarzyszy mu śliczny Afroamerykanin (oby nie wyrabiał z nim
tego co z małoletnim Azjatą w pokoju hotelowym – martwi się ktoś na sali), pokazują go w
telewizji.
Zaprzeczanie homoseksualnemu fatalizmowi zawsze pcha sztukę w objęcia tandety. Jak każdy
rozdarty między naturę a kulturę człowiek Bruno nie może być szczęśliwy, (jego wybranek
okazuje się tak samo sfeminizowany jak on sam) ani ci wszyscy kowboje, czy chłopcy z
obyczajowych seriali. Te miłości i sławy kończą się zawsze tragicznie, co jest skrzętnie
ukrywane w popkulturze. Anuluje się na kinowym i telewizyjnym ekranie tragizm towarzyszący
gejom w życiu. Przeciwnie – przekorne i śmiałe obrócenie się w stronę men fatale winduje na
poziom prawdziwego przeżycia estetycznego jak dzieje się to w obrazie
"Caravaggio" czy "Love is the Devil. Szkic do portretu Francisa Bacona".
Bliższy prawdzie o homoseksualnym związku był Angie Lee; u niego homoseksualista
zakochuje się w biseksualnym mężczyźnie.
Gwiazdy nie potrafiły uratować wiarygodności postulatów środowiska LGBT. Elton John i Bono
zasiedli w spływającym z Bruna splendorze maniery wystrojonej w kolejne – tym razem ślubne
kostiumy; wyśpiewany przez nich hymn tchnął orwellowską nutą. Autor przygód Bruna okazał
się interesowny. Starając się być użyteczny ideom zapiął swoją komedię w pasy
bezpieczeństwa, które paraliżują też widza. Wyzwania rzucone przez Cohena są pozorne, tak
jak obywatelskie ruchy zamknięte w szklanym słoju korporacyjnych kurateli. Kolejne przejawy
wolności artystycznej to blef, a żart, z którego się śmiejemy może okazać się środkiem do
wzbudzenia poczucia uczestnictwa w udawanej tylko kontestacji, której finały wiążą nas z
poprawnością polityczną. Odprężony długim obcowaniem z tęczową subkulturą wychodząc z
kina nie będziesz już tak przeciwny ich szczęściu.
Blondynka
Źródło: Fronda.pl
3/3

Podobne dokumenty