Splenektomia – moja historia - Strona należąca do bkco.cba.pl

Transkrypt

Splenektomia – moja historia - Strona należąca do bkco.cba.pl
Splenektomia – moja historia
1
Splenektomia – moja historia
2
Splenektomia – moja historia
Splenektomia – moja historia
Wydanie 3, z dnia 21.10.2007
Splenektomia to wycięcie śledziony.
Ta ulotka opisuje chorobę, operacje i inne ciekawe zdarzenia.
Copyright © bkco. ™ 2007
bkco. ™
kontakt:[email protected]
[email protected]
[email protected]
oczywiście kolejność nieprzypadkowa, wg ważności i sprawdzalności
Strona warta odwiedzenia(znaczy się strona autora:)):
http://bartekkob.cba.pl
Znajdziesz tam różne ciekawe rzeczy zrobione przeze mnie.
Chcesz skomentować tekst? Proszę bardzo! Ale tylko na tych stronach:
http://forum.servis.pl/viewtopic.php?t=10757
albo
http://mediweb.pl/forums/viewtopic.php/t=17077/sid=.html
Te strony znasz, przecież stąd ściągnąłeś ten pdf:)
Niektórych może dziwić fakt, że tutaj ani nigdzie indziej nie znajdzie żadnych
nazwisk. Nawet mojego. Po prostu szanuję prywatność lekarzy tak samo jak
swoją. Nie chcę, żeby kojarzono moje nazwisko(nieczęsto spotykane) z jakimiś
historiami medycznymi. A poza tym w internecie pragnę być anonimowym. Ci
co mają wiedzieć kto to napisał, to wiedzą:). Niech pozostanie wam tylko to, że
autorem jest bkco. ™
Okładka jest mojego autorstwa. Owalny rysunek to skan mojego brzucha z
tomografu w Gdańsku. Widać na nim nerki, wątrobę, śledzionę, jelita, gazy,
bliznę na brzuchu. Oczywiście przefiltrowano ten obrazek, coby nadawał się na
okładkę i był w miarę strawny:)
3
Splenektomia – moja historia
Spis treści
Wstęp.................................................................................. 3
Od początku, do końca........................................................ 4
Suplement........................................................................... 9
4
Splenektomia – moja historia
0
Wstęp
Wstęp jak to wstęp. Krótkie objaśnienie,
dlaczego zdecydowałem się pisać.
Hej. Zdecydowałem się napisać tę ulotkę, ponieważ wiem, że ludzie przed
operacją często są niedoinformowani bądź boją się spytać lekarza o przebieg i
rekonwalescencję. Sam przed zabiegiem znalazłem w internecie tylko 1 opis
splenektomii z autopsji. To trochę mało i w dużej mierze opis ciut przesadzony,
więc zamierzam podzielić się swoją historią operacji.
5
Splenektomia – moja historia
1
Od początku, do końca
Czyli jak to z tą chorobą było.
Zaczęło to się w roku 2006, w październiku. Miałem wtedy 18 lat, złożony
wniosek o dowód osobisty i maturę za 9 miesięcy. Wtedy przyszła choroba.
Gorączka i nic więcej. Objawy podobne jak w chorobie 3 lata wcześniej(zaczęło
się to w czerwcu a skończyło pod koniec lipca. Gorączka i nic więcej. Po 2 tyg.
pobycie w szpitalu w Gdyni przepisano mnie do Akademii w Gdańsku na
Oddział Chemioterapii. Wykryto tam tylko zmiany w śledzionie na USG.
Choroba ustąpiła. Po roku przyszła podobna gorączka, ale dostałem antybiotyk
doksycyklinę i mi przeszło). Lekarz 1-go kontaktu - badanka krwi. Jakaś
monocytoza i wysokie OB(~40). Wymusiłem doksycyklinę. Pani doktor
przepisała, ale nie pomogło. Później USG. Obraz gorszy niż w badaniach
poprzednich - więcej obszarów o słabym echu, takie czarne plamy ok. 1,5 cm
na szarym tle. Ponoć jakieś nacieki bakteryjne z komórek. Szpital Miejski w
Gdyni. Seria badań wszelkich: TK, USG, echo(+ przezprzełykowe), wniosek podejrzenie ziarnicy złośliwej. Nie przejąłem się, wiedziałem, że to się leczy.
Skierowanie na splenektomię do Szpitala w Redłowie. Ale ja chciałem się
leczyć, nie operować. Więc moja mama zainterweniowała u lekarza rodzinnego,
a ten u dyrektora gdańskiego NFZ. Skutek - przyjęcie do Akademii Medycznej
w Gdańsku na Oddział Chemioterapii Dziecięcej(miejsce, gdzie leżałem 3 lata
wcześniej) z tytułu kontynuacji leczenia. A tam znowu - badania krwi, USG, TK,
scyntygrafia śledziony i wątroby itd. Zdecydowano się pobrać dużego węzła z
okolicy żołądka pod znieczuleniem ogólnym. Zgodziłem się, podpisałem co
trzeba. Musiałem również zrobić wszystkie 8 chorych zębów. Prywatnie, za
kwotę ok. 600 zł, w dwie sesje nałożyli mi plomby.
Wieczorem przed operacją miły pan doktor dał mi tabletkę na sen. Spałem całą
noc. Obudziłem się lekko stremowany. Oczywiście musiałem być na czczo.
Dostałem coś do wypicia, nie wiem co, ale kilka minut później było mi wszystko
obojętne:). Rozwiązywałem krzyżówki(fajne uczucie - głowa ci opada, ręka nie
słucha i nie rozumiesz najprostszych pytań typu „papuga na 3 litery, z czego 1
to 'A'”). Przyszły panie pielęgniarki, kazały położyć się na jeżdżącym łóżku i
rozebrać pod kołdrą. Zawiozły mnie na chirurgię ogólną AMG prosto pod blok
operacyjny. Ja oczywiście z tego wszystkiego nabijałem się ostro:D,
przejeżdżając obok gapiących się na ciebie ludzi. Na blok zawiozła mnie jakaś
zamaskowana pani. Wjechałem na salę, która wyglądała na nową, a cała była
niebieska. Kazali mi się przerzucić na stół operacyjny. Zrobiłem to nad wyraz
ochoczo nie zwracając uwagi na odsłonięte przyrodzenie:) Mi naprawdę
wszystko było obojętne w tej chwili. Przyszła miła pani anestezjolog. Lewą rękę
przesunęli w kierunku ściany, podstawiono pod nią jakiś stolik i wbito w moją
zimną dłoń wenflon. Trochę bolało. Podłączono pulsometr i na całej sali rozległ
się pulsujący dźwięk mojego szybkiego serca. Pani doktor kazała się uspokoić,
ale ja nic na to. Oznajmiła mi, że teraz będą wtłaczane środki znieczulające i
usypiające. Nałożono mi jakąś maskę na twarz i powiedziano, że zaraz będę
6
Splenektomia – moja historia
spał. Rzeczywiście, zachciało mi się ogromnie spać. No i w końcu zasnąłem.
Aha, miałem sen. Śniła mi się operacja. Nie wiem, czy moja czy kogo. W końcu
budzę się. Słyszę jakieś stłumione dźwięki, nie rozumiem, co się dzieje. Ktoś
mi każe oddychać głęboko. Biorę powietrze do płuc , zgodnie z nakazem, aż tu
nagle poczułem wielką słabość i ogromny ból mięśni brzucha. Takie ogromne
zakwasy. Oddychałem płytko, bo inaczej się nie dało. Chciałem spać. A ta mi tu
mówi "Głęboki wdech robimy..." no to robię, trochę wbrew umysłowi. A tu
kolejna niemiła niespodzianka. Wyjmuje mi jakąś rurę z gardła! Dławię się,
kaszlę, czuję niepokój ból, ale zaraz spokój, mogę oddychać i wreszcie
zrozumiałem, czemu coś czułem w gardle('głaskanie' krtani). Wyjeżdżam z sali
operacyjnej. Każą mi się przerzucić na drugie łózko. Myślę sobie: jak to?
Brzuch naparza mnie jak nigdy, spać mi się chce, a tu się muszę przerzucać?
Resztką sił i woli i z pomocą pielęgniarzy jakoś mi się udało. Później obudziła
mnie pani chirurg na sali pooperacyjnej. Coś mi powiedziała, że śledziona jest
duża, że węzła wycięto i wysłano na badania. Nieważne, chce mi się spać.
Budzę się znowu, widzę brata. 'Fajnie' - myślę sobie. Później widzę mamę.
Wszyscy w zielonych fartuchach. Extra. Idę spać. Budzę się w nocy, chcę
mi się sikać. Ruszać się nie mogę, sił nie mam. Patrzę: widzę butelkę
przystosowaną do moczu. Macham ręką, a raczej przedramieniem, coby
pielęgniarka mnie zauważyła. Przyszła, podała, kazała obsłużyć się samemu.
Co za męka: podsadzić się do tyłu 20 cm, rozchylić kołdrę, zobaczyć plaster na
brzuchu i się załatwić. Ale ulga! Wydaliłem chyba pół litra. A ten brzuch dalej
swoje: ostre zakwasy i jeszcze lepsze zmęczenie. Śpię dalej. Budzę się
znowu. Mam gorączkę, czuję to. Znów macham do pani pielęgniarki.
Przychodzi, rozumie, że boli mnie brzuch i aplikuje zastrzyk w prawe ramię.
Ważne, że pomogło. Rozglądam się po sali, widzę po lewej stronie jakiegoś
pana z rurkami i plastrami. Nad głową widzę monitor z
wykresem
przypominającym etap górski z wyścigu kolarskiego: wzrastające pagórki.
Zrozumiałem, że to temperatura i to w dodatku moja. Śpię dalej. Godzina 5.
Budzą nas wszystkich panie pielęgniarki. Dostaliśmy termometry pod pachę.
Później miski z wodą z mydłem. Kazały się umyć. Musieliśmy się podsadzić,
aby usiąść. Oczywiście używając mięśni brzucha. Ogromne zakwasy i ból, tego
nie trzeba powtarzać. Znów z pomocą dałem radę. Myję się, ledwo utrzymując
pionową pozycję. Idę spać. Budzę się z rana, w międzyczasie kilkoma
mrugnięciami oczu radośnie witając obchód. Pielęgniarka każe się ubrać, bo
wracam na Chemioterapię. Nie dowierzam. Znów mam użyć rozciętych mięśni
brzucha. Ekwilibrystycznie za pomocą drabinki udaje mi się usiąść na łóżku.
Bluzka jak bluzka, ale spodnie i skarpetki to dopiero wyzwanie .Nie mówiąc już
o butach, ale je założyła mi mama. Miałem zjeść kleik, ale jakoś nie miałem
ochoty. Przyjechał po mnie pan pielęgniarz z wózkiem i pojechałem na oddział.
Wskoczyłem:) na łóżko i spałem dalej. Za 24 godziny byłem bardziej
przytomny. Musiałem opracować technikę wstawania z łózka. Za pomocą
drabinki było za ciężko dla mnie, więc obracałem się na prawy bok, chwytałem
się poręczy i bokiem pionizowałem się(byle nie nadwrężać brzucha). Później
już z górki: wskoczyć na kapcie, wstać, złapać równowagę i iść do toalety.
Najgorsza była 2 noc po operacji. Dostawałem antybiotyk Klacid dożylnie.
Okropnie bolała mnie ręka w którą Klacid wtłaczano(taki efekt uboczny). Wiłem
się z bólu. Musiałem tak leżeć i czekać, aż skapie do końca. Nie wytrzymałem.
Zadzwoniłem po pielęgniarkę. Przepłukała mi wenflon, ale dalej to samo. A
7
Splenektomia – moja historia
nawet jeszcze gorzej, bo alarm się zaciął i brzęczał w mojej sali aż do rana...
Do dziś nie mogę uwierzyć, że mogłem wtedy spać w takim hałasie. Szczęście,
że byłem sam w sali. A spałem tylko w pozycji otwartej. Na bok nie mogłem się
przewrócić przez 4 dni. Ale jak już się przewróciłem, to poczułem, jaki to
luksus móc spać na boku. Przespałem wtedy całą noc. Następne dni minęły na
wracaniu do ruchliwości i normalnego jedzenia. Zajęło mi to z 1,5 tygodnia. Nie
ma to jak garść cukierków i paluszki na noc:).
Po tygodniu leżenia na chemioterapii wróciłem do chałupy. Miałem już
zaklepany termin na splenektomię za ok. 2 tygodnie(początek grudnia).
Lekarze nie mieli już pomysłu na co choruję, więc zdecydowali się wycinać.
Zgodziłem się. Dobrzy lekarze na szczęście zapodali mi zastrzyki przeciw
meningokokom, pneumokokom i zapaleniu opon mózgowych. Te dni wolne w
domu minęły na ibupromie i pyralginie. Nadszedł dzień powrotu do szpitala.
Spałem jak zwykle całą noc. Pojechaliśmy na Chirurgie Ogólną AMG dzień
przed zabiegiem. Na łóżko czekałem ok. 5 godzin. W poczekalni był też jeden
gość, mocno zdenerwowany czekaniem. Ja sobie czytałem w spokoju
"Przedwiośnie". Jak się później okazało, razem z tym panem leżeliśmy w tej
samej sali i tego samego dnia mieliśmy operacje. Oczywiście na noc dostaliśmy
premedykację od pani anestezjolog. Spaliśmy jak niedźwiedzie. Podczas
wywiadu lekarskiego dowiedziałem się, że miesiąc będę się kurował, a 3
miesiące później będę mógł uprawiać sport. Nic z tych rzeczy: 2 miesiące i
byłem sprawny. W czasie tego wywiadu pan chirurg zażartował sobie, że 50%
pacjentów przeżywa. Na szczęście zrozumiałem, o co chodzi, ale moja mama
niestety dobrą chwilę później.
Rano coś mnie obudziło. A to pani pielęgniarka goliła brzuch pana obok. Idę
spać dalej, tabletki działają:). Budzę się i patrzę: mama z tatą już siedzą, a na
moją salę przywieźli kogoś po zabiegu. Jakiś profesor czy ktoś. Oporządziłem
się itp. Byłem dziwnie spokojny, a przecież za parę godzin miałem być chudszy
o 450 g, czyli o śledzionę(muszę tu nadmienić, że jak brałem głęboki wdech to
czułem lekki ból pod przedostatnimi lewymi żebrami z boku, czyli tam, gdzie
powinna być śledziona). Pana sąsiada już zabrali na 8 godzinną operację.
Czekałem tylko ja. Poszedłem się wypróżnić. Gdy wróciłem, czekała już na
mnie niebieska tabletka. Musiałem zjeść. No to zjadłem i, zgodnie z tradycją,
zabrałem się za krzyżówki. I nawet nie pamiętam, kiedy straciłem
świadomość(te krzyżówki to fajna pamiątka - same zygzaki zamiast liter).
Pamiętam tylko, że byłem już na jeżdżącym łóżku i pani pielęgniarka pozwoliła
mi zostawić skarpetki na nogach. Dalej przypominam sobie salę operacyjną:
biała sala do laparoskopii, duży telewizor i drzwi z przodu, no i duży ból
spowodowany wbiciem się wenflonu w moją lewą, piszącą rękę. Dalej nie
pamiętam nic. Z opowiadań mamy ponoć machałem ręką do niej jak
wyjeżdżałem z sali. Z sali, w której było pełno krwi na ziemi i fartuchach
asystentów. Obudziłem się po 9 godzinach, po godz. 20. Miałem gorączkę,
trząsłem się, puls około 100. Rozglądam się po sali: widzę tatę w fartuchu,
sąsiada śpiącego podłączonego do rurek, profesora ruszającego się już.
Zdałem sobie sprawę, że już nie mam śledziony, bo jak ruszyłem się lekko w
bok, poczułem pustkę pod lewymi żebrami. Już nic tam mnie nie bolało. Ale
brzuch: jak zwykle po laparotomii, napiernicza. Chce mi się do toalety. Tata
podaje mi butelkę, rozchylam kołdrę, patrzę: wielki plaster i rurka wychodząca
8
Splenektomia – moja historia
z brzucha, dren. Zawsze powtarzałem: róbcie wszystko co chcecie, byle nie
wsadzać mi rurek do ciała! Nie posłuchali. Pani doktor z dyżuru przyszła,
popatrzyła, powiedziała, że to może być sepsa. OK, liczyłem się z tym po
splenektomii. Na szczęście nie, bo temperatura po pyralginie zeszła na dół.
Śpię dalej. Z rana oczywiście mycie, ale ja już byłem uprzedzony, więc dałem
radę wstać sam. Dalej pamiętam obchód, na którym dowiedziałem się, że mam
3 dodatkowe małe śledziony, a ta duża miała 15, a nie 11 cm, więc musieli
wyjmować ją przez dziurę w brzuchu, a nie laparoskopem. Jak się później
dowiedziałem, nie mieli worków do śledzion, żeby wyjmować laparoskopowo,
więc wyjęli je przez środek brzucha. Drugi dzień po operacji cały przespałem,
bo nic nie pamiętam. W trzecim dniu pielęgniarki kazały mi chodzić. Lekarze
zdecydowali o wyjęciu drenu. To wyjmowanie to dopiero przygoda. Głęboki
wdech i czujesz jak ci wyjmują rurkę z najodleglejszych zakątków brzucha.
Uczucie niesamowite, bardzo nieprzyjemne i nieciekawe, ale miałem już to za
sobą, uff. Wybrałem się na spacer po szpitalu chwiejnym krokiem razem z tatą.
Wróciłem na łóżko, pani pielęgniarka posłuchała słuchawką mój brzuch, czy coś
tam się rusza i czy mogę jeść. A z apetytem było tak: raz chciałem jeść, a za
chwilę kompletnie neutralnie nic mi się nie chciało. Ale zupę pierwszą od 2 dni
zjadłem, po czym położyłem się. Zupę tą czułem jeszcze chyba 3 dni, tyle mi
się trawiła(bulgotanie w przełyku, żołądku i jelitach). A gorączka jak była, tak
była.
Panu lekarzowi prowadzącemu to się nie podobało i wysłał mnie na USG
brzucha. A na USG pełno studentów English Division(czarni, biali, żółci)
przyglądających się mojemu brzuchowi. Wyszło na to, że w loży
pośledzionowej mam jakiś płyn. Więc musiałem poddać się drenażowi. Bez
znieczulenia ogólnego. To gorsze niż operacja. Pan doktor zadecydował, że
wkłuwać we mnie będzie się pan profesor. Termin był nazajutrz. Poszedłem
pod salę chirurgii naczyniowej. Chwile później wszedłem, razem z trójką
studentów.
Położyłem się na stole, na prawym boku, siostra wysmarowała mnie jodyną.
Przede mną stał monitor USG, ponieważ mieli się we mnie wkłuwać właśnie
pod kontrola USG. Przyszedł pan profesor, wziął sprzęt i zaczął się wkłuwać.
Pierwszo znieczulenie. Później tylko czuję tylko napieranie na mój lewy bok,
tak, jakby ktoś po mnie skakał, a ja tylko czuję, że się przesuwam. Pan
profesor zażartował, że skórę mam twardą jak trampek. Ale jak już się wkłuł
na miejsce, to wtedy poczułem ból, ale zaraz minął. Profesor sobie poszedł, a
ja poczułem, że jestem mokry jak pies. Spociłem się niemiłosiernie. Opadłem z
sił całkowicie. Nie byłem w stanie wrócić pieszo. Student musiał mnie
doprowadzić na wózku do łóżka. Aż sąsiad się przestraszył("chłopak wyszedł
pełen życia, a wrócił nie do poznania"). Po pół godzinie wróciłem do siebie.
Dren wbity był prawie na plecach, trochę przeszkadzał. Następnego wieczoru
gorączka znikła! Tak o, nie pojawiła się. Po raz pierwszy od 2 miesięcy nie
miałem gorączki. Co za radość mieć normalną temperaturę! Jeszcze tydzień
przeleżałem w szpitalu, płyn mi zleciał, dren wyjęto(mniejszy ból) i wyjechałem
do domu zdrowy!
Po splenektomii nie czułem żadnych dolegliwości z brzucha czy coś(oczywiście
nie licząc zakwasów na brzuch). Odporność miałem taką, jaką miałem przed
chorobą. Przez 9 miesięcy od splenektomii nie zachorowałem. Jedyną zmianą w
9
Splenektomia – moja historia
życiu będzie wizyta u immunologa raz do roku. Po specjalistycznych badaniach
krwi wyszło, że wszystko mam w porządku, włącznie z immunoglobulinami.
Jedynym przypominaczem o operacji są blizny: jedna 15 cm na środku brzucha
i 3 po laparoskopii po lewej stronie. Codziennie 3 razy smaruję się Cepanem,
efekty widać, blizny są jaśniejsze i bardziej elastyczne.
W wyniku badania his-pat śledziony wyszło: zmiany te występują w tularemii,
chorobie kociego pazura i yersinozie(yersinia pseudotuberculosis). Pani doktor
z chemioterapii wysłała moją krew do Warszawy na obecność p/cial yersinia
pseudotuberculosis. Wynik przyszedł... dodatni! Wreszcie, po 5 miesiącach,
gdy byłem zdrowy, dowiedziałem się co mnie trapiło i powodowało gorączki.
Tak, to była yersinioza. W necie mało piszą o niej, ale co mnie to obchodzi, ja
już jestem zdrowy. Nie leczono mnie żadnymi antybiotykami czy czymś. Moim
leczeniem, trochę przypadkowym, była splenektomia. To był dobry wybór. Pani
immunolog powiedziała, że mogę normalnie żyć, tylko muszę corocznie
szczepić się na grypę. Aha, po operacji przytyłem 22 kg.
Muszę zaznaczyć, że na oddziale chirurgii były 2 części: męska i żeńska. Gdy
robiłem sobie spacerki po stronie żeńskiej, z sal wydobywała się cisza i jakaś
powaga. Niektórzy tylko cicho rozmawiali z rodziną i w spokoju cierpieli. A w
moich stronach szum, gwar i śmiech. Tylko na mojej sali codziennie toczyły się
dyskusje o seksaferze w Samoobronie("ta to musiała być niezła k***a, skoro
nie wie z kim ma dziecko") w gronie ja, pan sąsiad-inżynier elektryk, profesor
ekonomii i mój tata. W sali obok co chwila jakieś opowiadania wojenne
kombatantów i synów kombatantów + pasjonatów. No i kłótnia: "z czego jest
ta zupa? z marchwi! z brukwi! przecież to Kaszuby! panie, ja mieszkam w
Poznaniu, u mnie też brukiew rośnie!". No i pan profesor co ma w diecie tylko
kleik kradnący z pokoju pielęgniarek drożdżówki, który opowiada o koledze, co
był na neurologii gdzie 1 na 5 pacjentów przeżywało noc. Ten sam profesor po
operacji zaczął się wypróżniać 'normalną' stroną(przedtem przez rurkę).
Czasem popuścił, nie zdążył do toalety... Oj, ileż bólu brzucha z panem
inżynierem przez to było:)
Podsumowując, była kupa śmiechu na oddziale, w którym są biedni i zmęczeni
chorzy. A te papierosy przemycane przez mamę dla pana inżyniera to już
klasyka(palenie po cichu w toalecie). Ja też już z tego wszystkiego śmiałem się
z rzeczy pozornie poważnych, typu chory wracający z operacji. Czyli atmosfera
była luźna i mało poważna, bynajmniej dla mnie:)
Zaznaczam, że tak szybkie terminy zabiegów są możliwe, ale tylko dzięki
chęciom i uporowi lekarzy-pediatrów z AMG. Po prostu dla dzieci przesuwają
starszych o kilka terminów. Nic nie było płacone do kieszeni, co to, to nie.
Jedynym prezentem były jakieś czekoladki dla pań pielęgniarek i jakiś alkohol
dla chirurga. Wszyscy tak się odwdzięczają.
Narkoza po operacji wypłukuje się 7-8 miesięcy, więc ten tekst piszę już nie
będąc 'pod wpływem':).
Aha, w czasie choroby dużo pomogła mi stale będąca przy mnie rodzina, to
bardzo ważne. No i modlitwa codzienna + Komunia św. również, a może
10
Splenektomia – moja historia
przede wszystkim.
Naprawdę, nie ma co się bać szpitali ani operacji, grunt, to dobre podejście
psychiczne i nie branie wszystkiego do siebie, trzeba trzymać chorobę na
dystans.
Mam nadzieję, że trochę rozwiałem wątpliwości dot. splenektomii i choć trochę
komuś pomogłem:), bo taki był cel tej ulotki.
P.S. Z "Przedwiośnia", które czytałem całą chorobę, pisałem maturę z
polskiego i zdałem, a od października idę na Politechnikę:).
11
Splenektomia – moja historia
2
Suplement
To, na co nie było miejsca w poprzednim rozdziale.
Zbiór ciekawostek i historyjek chorobowych.
No tak, moją historię splenektomii pisałem w 2 dni, czyli szybko. A skoro rzecz
działa się 8 miesięcy wcześniej to niektórych szczegółów sobie nie
przypomniałem w odpowiednim czasie.
Ale od tego mamy słowo w języku polskim - "suplement":). Teraz je
wykorzystam jako tytuł tego posta, bo opiszę szczegóły dosyć ważne i ciekawe,
a które pominąłem. Taki zbiór historyjek szpitalnych, luźno bądź wcale nie
powiązanych ze sobą.
1
Na pierwszy rzut beretem idzie wizyta u pana dr od USG w celu przejrzenia
mojej loży pośledzionowej(tam gdzie byli studenci English Division). Otóż pan
doktor wcale nie zważał na to, że mam świeży opatrunek założony przez panią
siostrę Hanię i smarował płynem nawilżającym cały brzuch. Prawą, lewą
stronę, środek, dół. Wszystko, jak leci. Oczywiście opatrunki mu
przeszkadzały, więc wziął je odkleił nie patrząc na ból czy coś tam. Jeździł tą
głowicą po szwach, a co, tak wygodniej, a poza tym studenci nie mogą czekać.
Ja byłem tylko, dosłownie, przedmiotem badań. Nie robił tego delikatnie,
naciskał na bolący brzuch i zrastające się rany jakby jeździł bo manekinie. Nie
zwracał uwagi na moje ciche pojękiwania. Ale dałem radę. Pozaklejał na odwal
moje rany, a ja się ubrałem i wyszedłem z pola widzenia studentów różnych
narodowości.
2
Teraz napiszę o chirurgach-rzeźnikach. Gdy po pierwszej operacji(biopsja
węzłów) dostałem zakażenia rany, wysłano mnie do chirurga na konsultację.
Poszedłem na chirurgię(przez podwórko, temp. ok. 6 st.C) z panią lekarz
stażystką. Położyłem się jakoś na stole zabiegowym. Pani chirurg mocno się
zdziwiła patrząc na moje wysiłki, zaszydziła, że powinienem już chodzić i
wszystko robić, bo przecież miałem 'tylko' laparotomię...Ale nic to. Gdy
patrzyła swoim fachowym doktorskim okiem na ranę 13 cm, zdziwiła się, że to
było robione na jej oddziale. Takie dziwne cięcie było(notabene trochę krzywe najpierw proste, a później załamujące się w prawo). Zobaczyła, że z rany sączy
się płyn. Postanowiła wziąć próbkę na badania zastrzegając, że koszty poniesie
oddział dziecięcy. Wzięła patyczek z watą i zaczęła grzebać w mojej ranie.
Zacząłem się wić z bólu i dyskomfortu. Pani dr tylko zadrwiła, jaki to ja
wrażliwy. A mnie naprawdę bolało! Wszystkie kilka dni po operacji uważałem
jak się dało na mój brzuch, a ta mi penetrowała namiętnie moją świeżutką
12
Splenektomia – moja historia
bliznę.
3
Następny chirurg-mechanik był już po splenektomii. Gdy mojemu sąsiadowi
inżynierowi pojawiła się gorączka(po tygodniu od operacji), przyszedł pan
chirurg zajrzeć mu w ranę. Zdjął opatrunki i szwy(mimo niezrośniętej rany),
zobaczył jasny płyn. Pobrał patyczkiem z wacikiem ową substancję
odpowiednio głęboką sięgając. Na twarzy sąsiada widziałem grymasy w pełnym
wymiarze. Pan doktor zadecydował o włożeniu sączków do rany. Upchał do
rany(rozwierając ją - okropny widok) jakieś waciki. Aż nie mogłem uwierzyć z
jaką nieczułością i brakiem wrażliwości na cudzy ból robił to ten chirurg.
Prawdziwy rzeźnik-ubojnik. Dla niego pacjent to przedmiot badań, mięso,
manekin, robota do zrobienia, obiekt istniejący od stóp do szyi. Wtedy
zobaczyłem, co to pobyt na chirurgii. To nie urlop. Trzeba szybko przyjść,
przeboleć operację i szybko uciec. Zaciskając przy tym zęby i pięści, co by nie
urazić lekarza, bo oni są tam najważniejsi, naprawdę. Zaraz opiszę dobry
przykład, dlaczego.
4
Gdy leżałem na chemioterapii ok. 5 dni po biopsji węzłów z brzucha, przyszła
do mojej sali pani doktor prowadząca i z uśmiechem stwierdziła, że moje CRP
wynosi 0,17!(a 3 dni wcześniej ok. 70). Trochę się zdziwiłem i nie
dowierzałem, ale się ucieszyłem, bo to przecież pani dr powiedziała i to musi
być prawda. Cała rodzina już była poinformowana o tym, że zdrowieję i walczę
z chorobą. Aż tu na obchodzie pani dr mówi, że moje CRP wynosi 50, a tamte
badania to była pomyłka. Przypadkiem usłyszałem(w zabiegowym), że na moje
konto(imię i nazwisko) robiła sobie badania jakaś studentka z English Division,
bo się źle czuła. Zdenerwowałem się i powiedziałem pani dr podniesionym
głosem co o tym myślę. A ta jeszcze bardziej się zdenerwowała ode mnie i
krzyczała, że powinniśmy sobie pomagać. No nieźle, szpital nie ma na leki
przeciwwymiotne dla dzieci z nowotworami, a dla studentów z zagranicy 3 zł
na badanie znaleziono. Jednakże nie mam nic przeciwko takim zagrywkom, ale
nie musiała mówić mi o wynikach, dopóki się nie upewniła czyje one są. A pani
dr cały dzień(miał też nocny dyżur) chodziła obrażona i opowiadała, jak to
spokojny dotąd pacjent dopadł biedną panią doktor. Wniosek jeden: lekarze
ZAWSZE mają rację i nie warto z nimi dyskutować ani domagać się swoich
praw bo się obrażą i obarczą cię winą nie patrząc na logikę.
5
Teraz coś bardziej pozytywnego:)
Miałem iść na kontrolę, czy aby krwiak w loży pośledzionowej schodzi i czy
13
Splenektomia – moja historia
można mi wyjąć dren. Jak to zwykle bywa przed USG, powinienem być na
czczo. Ale wizyta się przeciągała, gońca nie było widać, a ja byłem coraz
bardziej głodny, zwłaszcza, że na stole leżały kromki chleba, masełko i miodek.
'A co tam, i tak będę miał badaną śledzionę a nie żołądek" - pomyślałem sobie.
To był błąd - jak mówią, że na czczo to na czczo:). Zjadłem 2 kromki. Pół
godziny później przyszedł pan goniec. Poszliśmy na USG. Czekała przede mną
1 osoba, więc pan goniec dał mi moją dokumentacje choroby, a sam wrócił na
oddział. A ta dokumentacja - same skarby! Wszystkie wiadomości, wyniki
badań których nie widziałem, tylko słyszałem od lekarzy, były w moich rękach.
Ale i tak najciekawszy był papierek ze splenektomii. Wszystkie zapiski
anestezjologa, przebieg operacji ze szczegółami. Miałem wielką ochotę to
skserować, ale nie było czasu. Zdążyłem tylko zapamiętać, że operowało mnie
2 doktorów chirurgów, a w czasie operacji trzeba było wprowadzić drugą
kamerę, bo śledziona była duża. No i że wyjęto ją przez laparotomię.
Wszedłem do gabinetu USG. Przywitałem się z miłą i młodą panią lekarz od
USG. Pomogła mi się położyć, delikatnie odkleiła plastry i małą ilością kremu
nasmarowała mi lewy bok, tam gdzie była kiedyś śledziona. Bardzo delikatnie
jeździła głowicą po moim brzuchu, ledwo czułem, na środek brzucha zajechała
tylko raz. A w loży nie zauważyła nic, prócz gazów jelitowych. Niestety, moje 2
kromki zechciały się już trawić. Pani lekarz usilnie starała się coś zobaczyć, ale
nie zdołała. Dowiedziałem się tylko, że w miejsce śledziony wlazły jelita(może
dlatego przytyłem po operacji:). Po badaniu ostrożnie założyła plastry z
powrotem, nawet pomogła założyć koszulkę i wstać! Byłem mocno i mile
zaskoczony postawą młodej pani lekarz. Żeby tylko wszyscy tacy byli...
Podczas moich pobytów w szpitalach zauważyłem, że im młodszy lekarz, tym
milszy i wrażliwszy. No cóż, z wiekiem przychodzi oschłość i neutralność.
6
Muszę jeszcze napisać o biopsji szpiku kostnego. Pierwszy raz miałem to 3 lata
temu na chemioterapii(wiadomo, trzeba sprawdzić czy aby nie mam białaczki
czy czegoś). Pani pielęgniarka(dosyć obszerna ta pani:)) nasmarowała mi
jakimś kremem 'kolce' na dole pleców(trochę powyżej pośladków). Kazała
leżeć na plecach, to leżałem. Po chwili już nie czułem kolców. Poszedłem na
łóżko do zabiegowego. Szykowali strzykawkę. Pytam się, jaką. Powiedzieli, że
poczuję się po tym lepiej. Wstrzyknęli, a za kilka chwil ściany zaczęły wirować,
głowa opadać, a usta mówić od rzeczy. Zapamiętałem bąble w miejscu wkłucia.
Lekarz powiedziała, że mam uczulenie na dolargan. No dobra. Dalej pamiętam
tylko ostry, rwący ból w okolicach owych kolców. Ból na szczęście był
chwilowy, więc spałem dalej. Obudziłem się kilka godzin później. Oj, nie było to
przyjemne. Parę dni później w moczu znaleziono pałeczki ropy
błękitnej(pseudomonas aeruginosa). Zarażono mnie w trakcie biopsji. Pewnie
jakiś niemyty student wpadł popatrzeć. Dostałem Ciprinol na 3 tygodnie. Po 3
dniach bakteria się wyniosła. Następne spotkanie z biopsją szpiku miało
miejsce, tak, zgadliście, w październiku 2006 r. ale w szpitalu w Gdyni. Moim
lekarzem prowadzącym była pani doktor hematolog, więc zawodowym okiem
podejrzewała białaczkę. Tym razem nie było kilkudniowego celebrowania
zabiegu. Przyszła z rana i powiedziała, że będę miał biopsję szpiku. Nie minęło
14
Splenektomia – moja historia
pół godziny, a ona już była z powrotem. Opowiedziała, że będę miał 'cieniutką
igiełeczką' pobierany szpik z klatki piersiowej. 'Hę?! Z klatki piersiowej?' pomyślałem i zacząłem się denerwować. Zaprosiła mnie do zabiegowego, wbiła
się ze środkiem znieczulającym prosto pod mostkiem(taka mała wypustka sprawdź sam). Oczywiście zabolało. Kiedy zaczęła się wkłuwać z igłą po szpik,
nie czułem. Ale kiedy zaczęła pobierać - oj, rwący ból znów się przypomniał.
Tym razem byłem w pełni świadomy. Czułem jak pobiera się szpik z każdej
części klatki piersiowej. Praktycznie od lewej do prawej strony. Ale tylko przez
chwilę, na szczęście. Dała plasterek i wróciłem na łóżko. Później w AMG pani
doktor tłumaczyła na moim przykładzie zagranicznym studentom jak się robi
biopsję. Gdy zobaczyłem te narzędzia, to prawie zemdlałem. To są rurki o
średnicy ok. 3,4 mm! Jak one to robią?! Skąd one biorą siłę żeby to wbić w
kość? Znaczy się w najcieńsze miejsce w kości. Dobrze, że miałem już to za
sobą.
7
W Szpitalu Miejskim w Gdyni miałem jeszcze echo serca. Pani doktor jeździła
głowicą po klatce i miała wątpliwości, czy mam coś na zastawce. Jakaś
wegetacja bakteryjna. Wysłała mnie na echo przezprzełykowe w Szpitalu w
Gdyni-Redłowie. Ja przed pójściem do szpitala mówiłem: 'róbcie wszystko, byle
nie wsadzać mi rur do otworów!'. Musiałem się jednak zgodzić na penetrację
mojego przewodu pokarmowego. Wstałem rano, umyłem się, ubrałem.
Przyszła pani stażystka(młoda, a jakże) i zakomunikowała, że jedzie ze mną.
Ucieszyłem się(a co, ładna i miła była). Na dole czekała na nas karetka do
transportu. Trochę w niej rzucało, siedzenia niestabilne, ale widok na ulice był.
Trochę mi żal się zrobiło, że ja się tłukę po szpitalach, a inni normalnie piszą
sprawdziany i dostają ndst z fizyki. Dojechaliśmy na miejsce. Podpisałem
zgodę, założono mi fartuch, pani pielęgniarka psiknęła mi znieczulaczem do
gardła. Rzeczywiście, gardła nie czułem. Przyszedł pan kardiolog, spóźniony
paręnaście minut. Przygotował się itd. Położyłem się na lewym boku, miałem
przylepione elektrody do skóry nad sercem, więc słyszałem i widziałem moje
tętno i ciśnienie. Pan doktor nasmarował rurę o obwodzie ok. 1,5 cm. Iście
przerażający widok. Kazał wziąć głęboki wdech(tak zrobiłem) i zaczął
wślizgiwać się z głowicą. Samego wkładania nie czułem, ale miałem dość
nieprzyjemne odruchy wymiotne. Po prostu chciałem z siebie to wyrzygać, ale
się nie dało. Kardiolog stwierdził, że dał za mało zylcu:D Pociłem się strasznie,
ale po chwili się trochę uspokoiłem. Oddychałem szybko a pan doktor robił
swoje. Oglądał i oglądał, sprawdzał z każdej strony aż stwierdził, że żadnej
wegetacji nie widzi. Pani stażystka też nie widziała. Ona tam nic w ogóle nie
widziała:). Polecił wziąć wdech i szybkim ruchem wyjął 'makaron'(tak to
nazywał:) z przełyku. Dowiedziałem się, że mam dwie zastawki zrośnięte, co
może spowodować w przyszłości infekcyjne zapalenie wsierdzia. Dobrze, że nie
leżało mi nic na sercu:). W dodatku ten sam lekarz leczy moją mamę. Co za
zbieg okoliczności, tylko jeden kardiolog w całej Gdyni:D
8
15
Splenektomia – moja historia
Po splenektomii zobaczyłem na stoliku obok łóżka butelkę z rurką(worek do
kroplówek + kawał rurki do nich). Siostra poinformowała mnie, że powinienem
sobie dmuchać i robić bąbelki kilka razy dziennie,bo inaczej płuca
przestaną pracować. 'Co za problem podymać w kroplówkę' - pomyślałem. A to
jednak był problem. Płuca(a raczej przeponę) miałem bardzo osłabione, każdy
wydech to ogromny wysiłek, więc unikałem tego. Robiłem to góra raz dziennie
przez 4 dni. Kiedy wychodziłem do domu, na butelce był tylko biały nalot(jakaś
pleśń czy coś:).
9
Po tej operacji lekarze przepisali terapię tlenową, coby szybciej się wszystko
pozrastało. Przez kilka dni po operacji panie pielęgniarki stosowały się do
zaleceń lekarzy i dawały mi maskę. Ale po kilku dniach maskę zabrały, choć
powinienem wdychać tlen bo lekarz zapisał. W dodatku na obchodzie
bezczelnie kłamały lekarzom, że tlen jest podawany. Lenistwo panie, lenistwo.
10
Nieodłącznym towarzyszem pooperacyjnym jest zastrzyk przeciwzakrzepowy w
brzuch. Drugiego dnia po zabiegu przyszła siostra i zakomunikowała, że zrobi
mi zastrzyk w brzuch. Przestraszyłem się,bo jak to, w brzuch?! Na dodatek
bolący?! Ale uspokoiła mnie, bo to tylko zastrzyk w skórę na brzuchu. To
przeżyłem. Ale przyjemne nie było.
11
W trakcie jednego z wieczornych obchodów po biopsji węzłów była pani doktor
z jakąś stażystką. Powiedziała, że moja śledziona jest 'zajebista'(cytat). Fajna
lekarz, szczera do bólu:D Nie przejąłem się, bo to prawda.
16