Ja, rzeka Biała…
Transkrypt
Ja, rzeka Biała…
«Gość Niedzielny» 2 sierpnia 1997 Ja, rzeka Biała… ROKU 1472 JA, RZEKA BIAŁA, WZBURZYŁAM SIĘ AŻ TU. DO KRZYŻA MIESZCZANIN W ITZ PORADZIŁ, I POUCZYŁ PÓJŚĆ Z SAKRAMENTEM, I ZŁOŻYĆ ŚLUBOWANIE BOGU I MATCE WASZEJ. NA TO 2 LIPCA WODA OPADŁA. DOTRZYMAJCIE DANEGO SŁOWA, BÓJCIE SIĘ MNIE, ŻYWIOŁU. Minęło 525 lat. Wiele było powodzi od tamtego czasu. Nikt się nie spodziewał tej sprzed kilku tygodni. A wszystko zaczęło się w górach, tych za moim oknem - Pradziad, Keprnik, Šerak. Deszcz! Ściany przemokły na wylot od deszczu. Kto wiedział, że to się skończy tak tragicznie? Coś czuł mój pies. Gdy deszcz padał drugi dzień, nie wystawił nosa za próg. Próbowałem wyprowadzić go na siłę, żeby „podlał drzewko”. Nie dał się wyciągnąć, cały dygotał. Gdybyśmy wiedzieli to, co on wiedział! Gdyby to wiedział burmistrz i wojewoda (może jeszcze ktoś…) Gdyby to wiedział pan od pogody w telewizji czy radiu. Tylko po co ich wszystkich mamy, skoro wiedzieli mniej, niż moje wierne psisko? Gorzkie słowa. Moi sąsiedzi mówili i więcej, i ostrzej. Biorę do ręki mapę Sudetów, kreślę pisakiem granicę zlewiska Białej Głuchołaskiej. Ogromny obszar! I to wszystko ma przepłynąć tuż obok? Przez Głuchołazy, Bodzanów, oba Świętowy i dalej? Wały! Wały przeciwpowodziowe! Solidna niemiecka robota. Ale - tu zrobiony przejazd na pola. Tam o r n e pola w obrębie wałów! Toż to albo zbrodnia, albo głupota. Ale to nikogo nigdy nie interesowało. Ponoć gdzieś nie naprawione od powodzi sprzed lat dwudziestu. Patrzę na mapę, podnoszę głowę - widzę Białkę sięgającą wałów. „Ja, rzeka Biała, wzburzyłam się aż dotąd…” - przypomniałem sobie słowa wypisane na murze głuchołaskiego kościoła przed kilkuset laty. Niebawem miałem Białkę w sadzie, ogrodzie, garażu i kurniku. Inni nie mieli już ani sadu, ani ogrodu, ani garażu, ani kurnika. I domów już niektórzy nie mieli… Gdy dopiero padało (w górach był to już trzeci dzień ulewy), przyszli ministranci na sumę. „Białka ma już dosyć” - oznajmiła Ania z drugiego brzegu. „Ciekawe, czy już spuszczają wodę z nyskiego jeziora?” - ktoś dodał. Dzieciak wiedział, władze nie wiedziały? Coś mi się tu nie zgadza. Z popołudniowego nabożeństwa trudno było wrócić na lewy brzeg. Noc była koszmarna. Wyły syreny, błyskały niebieskie światła straży pożarnej, na jakiś czas wyłączono prąd. Wiedzieliśmy: powódź! Rano telefonem zwołałem kilka osób na błagalną Mszę św. 1 Jeszcze różaniec. Niewielu nas było, ludzie nie wiedzieli, że jesteśmy w kościele, modlili się po domach. Ale na wieczornej Mszy będzie nas dużo, myślałem. Przecież „jak trwoga to do Boga”. Ale gdzież tam! Nie mogli przyjść odcięci wodą. Ale gdyby gapie stojący z rękami w kieszeni wokół remizy i nad brzegiem rzeki przyszli - kościół napełniłby się bez wątpienia. Widocznie trwoga była jeszcze zbyt mała… Ludzie pracują. Nikt nas nie uczył, jak i gdzie układać worki z piaskiem. Brak systematycznej i fachowej kontroli wałów. Bo czy moje chłopaki ze straży, bardzo ofiarnie trudząc się dla wszystkich, są fachowcami w tej dziedzinie? A może w ogóle takich fachowców nie ma w naszym kraju? Dlaczego byliśmy zupełnie do powodzi nieprzygotowani? Ręce do pracy były, brakło głowy, która by nimi pokierowała. Nie dziwię się rozgoryczeniu strażaków i utyskiwaniom mieszkańców. Następnego dnia idę ku szalejącej rzece. Słyszę rozmowę: „Kara Boża musiała przyjść. - Tak, musiała…” A po chwili: „Ale przyszła chyba nie na tych, co trzeba”. Gdzieś z boku słyszę inne pytanie: „Gdzie Boże miłosierdzie?” Wkrótce dowiedzieliśmy się, że tysiące ludzi zostało dotkniętych bardziej niż my. Tym mocniej pytaliśmy o Boże miłosierdzie. Czy można oczekiwać pełnej odpowiedzi na te pytania? Nie, bo sięgają samego Boga. Ale pytać i można, i trzeba. Niektórzy nie pytali, lecz wołali w niebo: „A może Cię tam, Boże, nie ma? A może jesteś tak samo bezradny, jak my, siedzący na dachu, otoczeni huczącą wodą?” Nie, nie odczytuję dramatu powodzi w kategoriach kary. Wiem, że „Bóg wiele razy i na różne sposoby przemawiał” do ludzi. Przez kataklizm ostatniej powodzi też. „Wiesz - opowiada ksiądz z Bodzanowa - usiłowaliśmy nie dopuścić wody do klasztoru. Worki z pisakiem. Skuteczne. W pewnym momencie woda zaczęła tryskać przez kratki ściekowe. Worek z piaskiem. Pomogło. Za chwilę woda bucha z muszli klozetowej. Worek z piaskiem. Pomogło. Ale gdy woda zaszła nas od tyłu, nic już nie można było zrobić. Poszliśmy na górę. Bezsilność. Zupełna b ez si l n o ść ”. Inaczej doświadczyli jej mieszkańcy Rudawy, zwłaszcza kilku domów wciśniętych w kąt, obok papierni. Woda po przerwaniu wału podniosła się o ponad metr w ciągu kilkunastu minut. Tak wysokiego poziomu i tak szybkiego naporu wody nikt się nie spodziewał. Ktoś wbiegł na piętro. Kto piętra nie miał - na stryszek. A woda, ściskana z dwóch stron budynkami, tryskała jak z gigantycznej sikawki. Bezsilność. Jeszcze inaczej bezsilności doświadczyli mieszkańcy Jarnołtówka. Nad ich wioską, od strony Zlatych Hor, jest zapora niewielkiego zbiornika retencyjnego. Woda przekroczyła poziom bezpieczeństwa kamiennej zapory - słup wody sięgał gdzieś 14 metrów. Wytrzyma, czy nie wytrzyma? Bezsilność. 94 lata temu jarnołtowski kościół woda rozcięła na pół. Wioskę zmiotła, cmentarz wy- 2 płukała. Tego roku obyło się bez takiej tragedii. Zapora wytrzymała. Ale i tak kilka domów runęło. Bezsilność. Każdy inaczej doznawał bezsilności. Ale dobrze, że przeżyliśmy to doświadczenie, bo w epoce wszechpotężnej techniki zgubiliśmy proporcje bycia stworzeniem. Chcieliśmy być bogami. Zbyt łatwo uwierzyliśmy w człowieka i jego potęgę. To takie proste - żyć w świecie złudzeń. Ale jak trudno jest wtedy zmierzyć się z prawdą… Tablicę na głuchołaskim kościele w setną rocznicę powodzi z roku 1472 kazał umieścić biskup Rudolf z Wrocławia. Miał rację: „Dotrzymajcie danego słowa, bójcie się mnie, żywiołu”. Nasze pokolenie też powinno dać jakieś słowo. Procesja? Czy nie wskrzesić dawnego obyczaju? Przejęliśmy ziemie, domostwa, kościoły dawnych mieszkańców Śląska. Może wypada przejąć ich zobowiązania? A może procesja do krzyża to za mało? Może głębiej nam sięgnąć trzeba? Głębiej człowieka i głębiej Boga? Bo wtedy, choćby świat walił się wokół nas, zachowamy to, co najważniejsze. Myślę, że przez powódź, to właśnie Bóg chciał nam powiedzieć. Wielu zachowało solidarność w nieszczęściu. Pomagali. Sobie nawzajem, innym. Wielu poznało w biedzie nowych przyjaciół. Dzielimy się darami - już nie niemieckimi, ale swoimi. To dobrze. Wiele jeszcze musimy się nauczyć, ale też i wiele już umiemy. ks. Tomasz Horak Tak pisałem w roku 1997. Cztery lata później, w lipcu roku 2001 pisałem tak: Pytania z epoki Noego Cztery lata minęło od dotkliwej powodzi stulecia. Nowe stulecie, nowa powódź. Też dotkliwa, a straszniejsza przez towarzyszące jej burze i huragany. Czy to powódź nowego stulecia, czy jeszcze coś nas czeka? Nie wiem. Pisałem wtedy o naszej rzece. Zwie się Biała Głuchołaska. To za moimi oknami, skąd widać Pradziada, zaczynała się tamta powódź. Przeżyliśmy ją i zostały nam lęki i obawy. Na jednym z moich autorskich spotkań poetyckich padło pytanie: – Powódź roku 1997 znalazła chyba odbicie w twoich wierszach? – Tak. To było zbyt mocne przeżycie i zbyt ważna sprawa – ważna dla naszego człowieczeństwa. Stawiałem sobie wiele pytań. Niektóre pytania i niektóre tylko odpowiedzi zapisałem w wierszach. Zacznę od opisu powodzi. 3 Ży w i o ł pierwsze krople spragniona ziemia pije tysiące kropli ziemia się dławi miliony kropel rzeki wzbierają skąd tyle wody to już nie woda to oszalały potężny straszny żywioł co burzy dobrze że zburzył nasze urojenia Poszedłem nad wezbraną rzekę. Patrzyłem na wodę. Tylko to mogłem. I wtedy... Gdy woda opadła zapisałem to w wierszu: Pajączek siła wiatru moc wodospadu energia atomu wszystko do usług potężnego człowieka chlusnęło deszczem energia wody nieokiełznana niepoliczona nieujarzmiona widziałem jak pajączek żeglował na liściu niesionym przez powódź my nie potrafiliśmy nawet tego Słyszałem, jak ludzie pytali, sam zresztą też pytałem: „dlaczego?” Wtedy musiała przyjść myśl o biblijnym potopie i o Noem. Wiersz, który chcę prze- 4 czytać jest pytaniem. Dlaczego przychodzą kataklizmy, dlaczego człowiek jest bezsilny, dlaczego nawet Bóg wydaje się bezsilny. A może zbyt okrutny? – Wtedy z sali odezwał się ten sam głos: – Ty, ksiądz, teolog i masz wątpliwości? Takie pytania stawiasz? – Tak. Stawiam ich więcej, dużo więcej. Wiara nie jest magazynem gotowych odpowiedzi. Wierzyć – to budować życie na Bogu, mimo wątpliwości, choć ziemia czasem usuwa się spod nóg. – To znaczy, że twoja wiara, tak jak nasza wiara nie wie wszystkiego? – Powiedziałbym inaczej: jako teolog bardziej zdaję sobie sprawę z tego, ile jeszcze nie wiem. Czasem chciałbym zrzucić ten cały balast teologii i wrócić do takiej ufnej, prostej, prawie dziecięcej wiary. Ale teraz wiersz – czy raczej pytania z epoki Noego. Noe śmiali się z Noego a jednak woda zatopiła wszystko gdyby usłuchali Boga i Noego może nie byłoby potopu może byłoby mniej wody może pomogliby sobie a może łatwiej by im było umierać? W naszej okolicy dla bezpieczeństwa na wypadek powodzi nie zrobiono N I C . Teren pomiędzy wałami podniósł się w wyniku zamulenia – w niektórych miejscach o kilkadziesiąt centymetrów. W poprzek polderów powstały poprzeczne wały mułu i kamieni. Mieszkańcy po staremu nie szanują wałów. Przydrożne rowy i przepusty od dawna już nie istnieją. Nie nauczyliśmy się niczego. Myślę, że takich rzek i nadrzecznych miejscowości jest w Polsce wiele. Strach myśleć, co może się jeszcze zdarzyć... Tylko nie zwalajmy wtedy winy na Pana Boga! Jak za dni Noego czas zabrać się do roboty. Potrzeba współdziałania rządu, wojewodów, starostów, burmistrzów i mieszkańców kraju. Sensowne prawo powinno w tym pomagać – tymczasem nieraz paraliżuje współpracę. Jak to robią np. Czesi (dla mnie to kilka minut drogi), że po powodzi sprzed lat czterech 5 zrobili o wiele więcej niż my, by zminimalizować skutki mogącej przyjść katastrofy. Na ścianie kościoła w Głuchołazach widnieje napis przypominająca powódź tysiąclecia z roku 1472. Czytam go dla Was: «Roku 1472 ja, rzeka Biała, wzburzyłam się aż tu. Do krzyża mieszczanin Witz poradził, i pouczył pójść z sakramentem, i złożyć ślubowanie Bogu i Matce waszej. Na to 2 lipca woda opadła. Dotrzymajcie danego słowa, bójcie się mnie, żywiołu». ...bójcie się mnie, żywiołu! **************** Jest koniec czerwca roku 2009. Przy rzece zrobiono coś. Przy wałach i na międzywalu – po staremu N I C . Ale w noc zagrożenia narobiono dużo hałasu. Zresztą – niepotrzebnego. Wystarczyło śledzić dane wodowskazu w Mikulovicach. Dostępne w internecie i odświeżane co godzinę. Tu wykres z tego wodowskazu do południa soboty 27 czerwca: [Źródło: http://hydro.chmi.cz/hpps/stdprfdyn.php?seq=2505267] W «Gościu Niedzielnym» z datą 19 lipca 2009 roku ukaże się mój felieton napisany w tę zwariowaną noc alarmu. Niewesoły felieton. Pogody ducha życzę! ks. Tomasz Horak PS Przepraszam, że w tę noc żartowałem, iż strażakom trzeba dać do ręki patyki. Jakie patyki? – pytali mnie. – Zwykłe patyki. Bo przecież rzekę zawraca się patykiem. Takie środki zostały nam, mieszkańcom nadrzecznych miejscowości. 6