nr 23 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 23 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl
DODATEK SPECJALNY 01/2010
POLSKA DROGA DO EURO
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego
styczeń nr 1 (23)/2010 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny
pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
Poławianie
przez klikanie
Rusza II edycja Akademii fotoreportażu, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
Ale
Na wejściu
Młot na żurnalistów
dziennikarstwo
numer!
staże
raport
foto
kultura & społeczeństwo public relations
euro
03-04 Na wejściu: Wpadki
dziennikarskie 2009 roku;
W Internecie trudno być autorem;
Przekleństwo art.. 212 nadal w mocy.
05 - Początki zawodowe Tomasza
Sianeckiego.
06 - Jak wygląda redakcja trzeciego
pod względem sprzedaży pisma
w Polsce.
07 - Jak dostać się do redakcji z "ulicy".
08-09 - Social media - nowe
narzędzia w komunikacji PR.
15 - Fotografia kolekcjonerska
coraz popularniejsza.
I-IV: Wypoczynek, zakupy i studia
w strefie euro - poradnik.
16 - PR na świecie, to nadal inny
public relations niż polski. Różni
się. Jak bardzo?
17 - Co ma wspólnego picie coli z
przytulaniem? Oryginalny event
agencji PR.
CSR orężem w walce z kryzysem
- autorska rubryka agencji public
relations Euro RSCG Sensors.
18 - Co się będzie nosić zimą
2010 - nowa rubryka o modzie.
Książki za darmo... z sieci
- nieuchronna przyszłość.
19 - Czy polski komiks zdobędzie
zachodni rynek? - rozmowa
z rysownikiem Krzysztofem
Gawronkiewiczem.
20 - Co warto zobaczyć, obejrzeć,
posłuchać, przeczytać?
Subiektywny (jak w każdej
gazecie) przewodnik po świecie
muzyki, teatru, filmu i książki.
21 - Miejsce niezwykłe - Nonsens Caffè.
22 - AZS siatkarski, czyli przedbieg
sukcesu - nowa rubryka o sporcie.
Przed wyprawą na narty ćwiczenia w Gymnasionie.
23 - Książę i żebrak wydarzeń
kulturalnych stycznia.
Zbigniew Żbikowski
Jak to działa? - pytają niekiedy młodzi i dojrzali
dziennikarze, kiedy ktoś opowiada, jak to w
Stanach Zjednoczonych i innych ostojach demokracji nikomu nie przychodzi do głowy, aby autoryzować wywiad, nie mówiąc o pojedynczych
wypowiedziach w większym tekście. Jako to
możliwe, że nie ma z tego powodu fali procesów,
skazań i odsiadek oraz puszczania redakcji
w skarpetkach. Ktoś powie: inna kultura medialna.
Czyli co właściwie?
Amerykańska zasada działa całkiem zwyczajnie.
Dziennikarz umawia się na rozmowę. Rozmówca:
Jak to jest, że od 18 lat Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy wciąż nas
kręci? Ale żeby tylko nas... zwykłych ludzi. Gdzie tam! Także coraz więcej
mediów włącza się w działania fundacji i promuje ideę publicznej zbiórki
na rzecz chorych dzieci.
I dlatego plus dzielę między aż trzy stacje telewizyjne (przez lata była
to tylko telewizja publiczna, od niedawna też TVN), które w tym roku
wzięły udział w finale Orkiestry (TVP2, TVN i Canal+) oraz niezliczoną
liczbę tytułów prasowych, które jak zwykle oddały swoje łamy Jurkowi
Owsiakowi i tysiącom jego wolontariuszy.
Rozmawiałam niedawno na ten temat z pewnym medioznawcą, dla
którego fenomen WOŚP-u jest sprawą oczywistą. „Czysty, oparty na jasnej
idei (zbiórka uliczna i festyn na rzecz chorych dzieci) ruch, który pozwala
nam raz w roku poczuć, że robimy coś sensownego dla innych” – tłumaczył. Teraz działa już „efekt kuli śniegowej”: Orkiestra to sprawdzona marka,
coraz więcej osób chce mieć więc z nią coś wspólnego. Niby oczywiste,
ale czemu ta kula - wbrew prawom fizyki - nie przestaje się toczyć?
Jurek Owsiak i media to związek, który obu stronom daje pełną
satysfakcję. Owsiak, wiadomo, ma charyzmę, mówi gotowym do druku
tekstem, nie jest letni, nie ma na swoim koncie żadnych brudnych spraw.
Ale potrzebuje mediów, bo bez nich nie mógłby zrobić finałów, kończących się co roku pobiciem kolejnego rekordu hojności.
To wspaniałe, że dziennikarze mają w Polsce swój wielki wkład w tak
jednoznacznie pozytywne sprawy. I że nie kręcą nosem, że to nuda, że
temat jest „mało sexy”, że to ograne i właściwie po co komu.
Nie mówimy tak i dlatego co roku udaje się zebrać kilkadziesiąt milionów złotych, które idą na sprzęt potrzebny do leczenia dzieci z wadami
serca czy nowotworami, na programy medyczne i naukę pierwszej pomocy. W ciągu 18 lat w sumie uzbierało się tego ponad 100 mln dolarów!
zespół redakcyjny:
Roksana Gowin, Magdalena
Grzymkowska, Dominika
Jędrzejczyk, Marcin Kasprzak,
Paulina Pawlak, Julian Tomala,
Julia Steffen, Magdalena
Wasyłeczko, Wioletta Wysocka
Szukamy
Powiadomimy o tym
studentów.
| 02 |
MINUS
WOŚP kręci dziennikarzy
interesujesz się PR?
Organizujesz spotkanie,
festiwal, event, koncert?
Napisz na adres:
[email protected]
dziennikarzowi wypowiedzi, nie da mu informacji.
I żurnalista jest skończony. Może zmienić gazetę
i okolicę, specjalizację i uprawiany gatunek, ale
łatka będzie się za nim ciągnęła długo. Najlepiej by
było zmienić wtedy nazwisko, czyli porzucić cały
najcenniejszy kapitał. Bo nazwisko dla dziennikarza
- jak się powiada - to rzecz najważniejsza.
Dlaczego u nas to nie działa? Bo politycy poprzez tworzone przez siebie prawo chcą używać
mediów i dziennikarzy do kształtowania swego
wizerunku, a nie oglądać w mediach swoje
prawdziwe odbicie. Korzystają z tego przywileju
przy okazji nie tylko politycy, tłumacząc niekiedy
autoryzacje nieodpowiedzialnością dziennikarzy.
Na szczęście na medialny obraz świata polityki,
kultury i innych obszarów składają się nie tylko
wywiady i wypowiedzi. Jednak i tam prawodawcy porozstawiali na dziennikarzy miny. Na
przykład w kodeksie karnym. Najboleśniej odczuli
ich działanie ci, którzy oskarżeni o pomówienie
lub obrazę w środkach masowego przekazu,
ciągani byli na podstawie słynnego artykułu 212
po sądach.
Zwolennicy twardego kursu wobec żurnalistów utrzymują, że gdyby nie te przepisy, to
dopiero by się działo! A wszystko przez tę nieszczęsną kulturę medialną, która u nas podobno
dopiero się wykuwa.
PLUS
Piszesz,
fotografujesz,
współpracowników.
Kolegia redakcyjne,
każda środa godz. 18:30
Instytut Dziennikarstwa
UW, sala 313 (III piętro)
aktor, polityk, urzędnik, obywatel, wyrażając na nią
zgodę, stawia się w sytuacji szczególnej - wszystko, co powie, może zostać upublicznione, dlatego
formułuje zdania w sposób odpowiedzialny, jakby
występował w telewizji na żywo. Jeśli go poniesie
i coś palnie, jego wina i strata. Wypowiedzianych
słów nie da się cofnąć, szczególnie, gdy zostały nagrane. U nas odwrotnie. W czasie rozmowy można
napleść bzdur bez liku, a w czasie autoryzacji
przerobić wszystko na drętwą mowę-trawę, wycofując się z wcześniejszych sformułowań. I to będzie
zgodne z prawem, a publikacja wcześniejszych,
nieautoryzowanych wypowiedzi - niezgodna. O
ile rozmówca przedtem zastrzegł konieczność
autoryzacji i najlepiej zrobił to na piśmie.
Lecz i w Ameryce można uczynić zastrzeżenie.
Jeśli podczas rozmowy, oficjalnej czy prywatnej,
rozmówca, świadomy, że rozmawia z dziennikarzem, oświadczy: ale to, co teraz powiem, jest nie
do publikacji, dziennikarz nie śmie z tego skorzystać. Gdyby wywiadowany użył zaczarowanej
formuły po wypowiedzi, że “to było” nie do publikacji, reporter może powiedzieć “sorry, za późno”.
I jakoś to działa, dzięki świadomości obu stron. Bo
w tej kulturze medialnej też można dokonać nadużyć: napisać to, co było zastrzeżone bądź dopisać
coś, co nie było wypowiedziane, ale praktycznie
tylko raz - następnym razem ani ten, ani żaden
inny osobnik z jego kręgu nie udzieli takiemu
REDAKCJA
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
szefowie działów:
dziennikarstwo: Tomasz Betka
fotografia: Ewelina Petryka
PR: Piotr Zabiełło
kultura & społeczeństwo:
Emil Borzechowski
współpraca:
Jakub Baliński, Cezary Biernat,
Jan Brykczyński, Maria Dek, Oliwia
Dusińska, Małgorzata Januchowska,
Maciej Puchała, Maria I. Szulc
autorskie cykle:
Gdzie sie zaczęłam
- Magdalena Karst-Adamczyk
Zapisz to, Kisch!
- Agnieszka Wojcińska
Kolumna Zygmunta
- Andrzej Zygmuntowicz
Książe i Żebrak – Szczepan
Orłowski, Kajetan Poznański
Piękne święta w redakcji „SE”
Jeżeli mam podsumować grudzień w mediach, to czy w „Minusie” mogę
napisać o czymkolwiek innym niż o sprawie Krzysztofa Piesiewicza?
Senator został potraktowany przez redaktorów „Super Expressu”
niewiele lepiej niż król Henryk VIII traktował tych ze swoich poddanych,
którzy sprzeciwiali się jego decyzji wyłączenia Kościoła angielskiego spod
zwierzchnictwa Rzymu. A przypomnę, że niepokorni Anglicy byli wieszani, ale też pozbawiani jelit i kastrowani, ćwiartowani i ścinani. Wiem, że to
zbyt daleko idące porównanie. Nasuwa się dlatego, że żyjemy w czasach,
w których nie cichną apele o trzymanie się zasad etyki i poszanowanie
ludzkiej godności. Tymczasem znęcanie się nad Piesiewiczem było dla
mnie wyrazem kompletnego zdeptania jego godności i zaprzeczeniem
humanitaryzmu.
Obrzydzenie wywoływało we mnie tłumaczenie redaktorów tabloidu,
dowodzących, że ich działania były pro publico bono, że wyborcy mają
prawo wiedzieć, jakie straszne rzeczy robi ich przedstawiciel do wyższej
izby parlamentu. Był to szczyt hipokryzji i cynizmu, dla którego przyznanie
tytułu Hieny Roku to stanowczo za mało. Wydaje się, że polskie media
przekroczyły kolejną granicę, za którą robi się już bardzo niebezpiecznie.
I wcale nie chodzi o to, że teraz wszystkim znanym i nieznanym można
będzie bez żenady zaglądać do łóżka. Większe obawy budzi to, że teraz
łatwiej niż kiedykolwiek będzie można usprawiedliwić działanie, którym
drugiemu człowiekowi sprawia się niewyobrażalny ból, po to tylko, żeby
zwiększyć nakład i liczbę cytowań w innych mediach.
Od wstrząsających czołówek „SE” minęło już kilka tygodni i sprawa
przycichła. Redaktorzy gazety pewnie dostali niezłe premie, za które kupili
swoim żonom i dzieciom wyszukane prezenty. Na pewno mieli piękne
święta. A senator Piesiewicz?
Anita Krajewska
grafika, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / [email protected]
współpraca z serwisem foto:
korekta: Dominika Jędrzejczyk
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy:
Grażyna Oblas
druk: Polskapresse Sp. z o.o.,
nakład: 10 tys. egz.
adres redakcji:
PDF pismo warsztatowe
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51,
(IV piętro), 00–046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
zdjęcie na okładce:
kolaż z wykorzystaniem
fot. PAP/Tomasz Gzell
stała współpraca:
Teksty na stronach 7 powstały
pod kierunkiem redaktora stażu
redakcyjnego, prowadzonego przez
redakcję PDF, w ramach przedmiotu
Podstawy informacji dziennikarskiej
w Instytucie Dziennikarstwa UW.
dz
dziennikarstwo
w kraju
SDP nagradza, Dziennik protestuje
Hienę Roku 2009, antynagrodę dziennikarską Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich
za „niezwykłe zdolności bajkopisarskie
w dziennikarstwie” otrzymał Wojciech
Cieśla z Dziennika. „Wyróżnienie” dotyczy
czerwcowej rozmowy Cieśli z Jackiem
Chwedorukiem, prezesem banku Rothschild
Polska. Tekst atakuje Janusza Palikota i jego
niejasne interesy. Po publikacji okazało się
jednak, że Chwedoruk takiego wywiadu
nie udzielił. Redakcja przeprosiła prezesa i
tłumaczyła, że jego nazwisko przez pomyłkę
pojawiło się pod rozmową przeprowadzoną z
inną osobą. Kierownictwo Dziennika Gazety
Prawnej uważa, że SDP „wykazało się wyjątkową nierzetelnością i pozostało ślepe na
rzeczywiste problemy naszego środowiska”.
Gazeta dodaje, że ich dziennikarz popełnił
błąd w sztuce, ale „za błąd przeprosił, a
przeprosiny zostały przyjęte”.
Ruch uruchomi płatny portal internetowy
Na portalu będą zamieszczane wybrane artykuły prasowe. Obecnie trwają negocjacje
na temat warunków wykonania oprogramowania projektu. Koszt inwestycji szacuje się
na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Storna ma
zacząć działać w drugim kwartale 2010 r., a
jej wizytówką mają być teksty z pism specjalistycznych. Ideą pomysłodawców projektu
jest stworzenie alternatywy dla elektronicznych wydań prasy. Portal będzie bowiem
nie dokładnym odwzorowaniem papierowej
wersji gazety, a tematycznym zestawem
artykułów dla czytelników niekoniecznie
zainteresowanych całą zawartością tytułu.
Startuje VI edycja Nagrody
im. Barbary Łopieńskiej
Nagrodę za najlepszy wywiad prasowy ustanowiono w 2006 r. Patronami konkursu są pisma, w których dziennikarka publikowała (m.
in. „Gazeta Wyborcza”, „Tygodnik Powszechny”, „Press”, „Twój Styl”). Dotychczasowymi
laureatami nagrody są Teresa Torańska,
Anna Żebrowska, Katarzyna Bielas, Włodzimierz Kalicki i Dariusz Zaborek. Nominacje
mogą zgłaszać kolegia redakcyjne oraz sami
autorzy wywiadów. Termin nadsyłania prac
upływa wraz z końcem lutego, a, poza
prestiżem, zwycięzca otrzyma 10 tys.
złotych.
Złote Mikrofony 2009
Tym razem kapituła konkursu uhonorowała
5 laureatów. Nagrody otrzymali:dziennikarz
Polskiego Radia - Piotr Kamiński, korespondent PR - Krzysztof Renik, dziennikarka
Programu 1 PR - Maria Szabłowska-Szabel,
a także uznany aktor teatru PR - Henryk
Talar oraz komentator sportowy - Tomasz
Zimoch. Honorowy Złoty Mikrofon otrzymał
za „umiejętność malowania słowem relacji
sportowych” i „za stworzenie od fundamentów polskiej szkoły na Białorusi” Lesław
Skinder.
Tomasz Betka
dziennikarstwo | Na wejściu
Dziennikarz też człowiek
Oliwia Dusińska
Kilka miesięcy później podobna sytuacja
spotkała Rafała Ziemkiewicza. Jedno
z czerwcowych wydań „Antysalonu”
przerwano aby wyemitować transmisję z
konferencji Państwowej Komisji Wyborczej. W nocnej powtórce widzowie zamiast
wypowiedzi członków PKW mogli usłyszeć
komentarze redaktora Ziemkiewicza: „dziadek, zejdź kur…, dziadek, spier… z anteny”.
Prowadzący i jego goście, nieświadomi,
że są na antenie, żartowali przez niemal
kwadrans. Ziemkiewicz przeprosił, a władze
rozmowy, goście wymyślali tytuły, jakimi
tabloidy mogłyby opatrzyć artykuły o byłym
premierze. - Przykro mi z tego powodu, ale
trzeba umieć nosić taki krzyż – komentuje
Władyka. - Wiem, że sam strzeliłem sobie
w stopę, ale nawet po czasie nie jestem
w stanie usprawiedliwić wszystkich moich
przeciwników, którzy skoczyli mi do gardła
i wykorzystali sytuację aby osłabić moją pozycję – dodaje dziennikarz. Wiesław Godzic,
medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii
Społecznej, także odniósł się do tej wpadki.
– Widzowie nie
Nową twarz jako
lubią, jak ktoś
pierwszy pokazał
wypada ze swojej
Kamil Durczok.
roli. Profesor ma
W połowie lutego
swoje miejsce
ubiegłego roku
w świadomości
hitem Internetu
społecznej i jako
stało się nagranie
człowiekowi
z niewybrednymi
wyższej kultury,
uwagami preprzekleństwa mu
zentera na temat
nie przystoją
czystości stołu
– ocenia.
w studiu TVN.
Pomyłki,
Internauci byli
przejęzyczenia
bezlitośni: „cham i
i problemy techprostak” – komenniczne to norma
towali na forach.
w programach
Filmik obejrzało
na żywo. Jednak
w sieci ponad 1,3
według badań
mln użytkowniMillward Brown
ków, a serwis
SMG/KRC dzienniJoeMonster.org
karze nie tracą w
przez kilka
takich sytuacjach
miesięcy szydził
sympatii widzów.
z prezentera,
Coraz częściej na
Wpadką roku 2009 były "uwagi" Kamila Durczoka na temat czystości stołu w studiu TVN. Choć nagranie pochodzi
tworząc na przyforach internetoz 16 lutego, furorę robiło przez cały rok, było tłumaczone na kilkanaście języków, a pod koniec 2009 roku trafiło
kład nowy środek
wych pojawiają
nawet na serwery chińskie i filipińskie.
czystości
się pochlebne
TVP Info wystosowały pismo do wszystkich,
o nazwie „Kamil”, z hasłem reklamowym: „na
komentarze, kiedy znane osoby pokazują
którzy mogli poczuć się urażeni.
upier… stół”. Sam dziennikarz odnosił się do
się jako ludzie z krwi i kości. Wiesław Godzic
Kolejna dziennikarska wpadka z niewyzdarzenia z dużym dystansem: „nie jestem
uważa, że wpadka wpadce nierówna. - Są
łączonym mikrofonem przytrafiła się prof.
z tego dumny, ale na kilka minut przed „Fakrzeczy, których widzowie nie przełkną, ale
Wiesławowi Władyce, kiedy podczas jednej
tami” nie ma czasu na literacką polszczyznę,
najważniejsze to stanąć z otwartą przyłbicą
z piątkowych audycji w radiu TOK FM na
są tylko krótkie, żołnierskie komunikaty”.
i powiedzieć: „No tak, wypsnęło się” - podantenie pojawiły się jego słowa: „ten je…ka
W następnym wydaniu „Faktów” zażartował
sumowuje medioznawca. Każdemu przecież
Buzek”. Publicysta „Polityki” tłumaczył, że
i zaprosił widzów na kolejny program „przy
może się to zdarzyć.
w trakcie przerwy, już podczas prywatnej
czyściuteńkim stole”.
Garnitur, poważny ton, nienaganna
polszczyzna – z tym przede wszystkim
kojarzą się publicyści i dziennikarze
informacyjni. Ale nawet w świecie
„gadających głów” odsłania się
czasem kurtyna i widzowie mogą
zobaczyć salonowe kuluary. Na
antenie zdarzają się przekleństwa,
kłótnie albo awantury. W 2009 roku
nie zabrakło w mediach również
takich „rozrywek”.
fot. TVN/Krzysztof Durbiel
Naczelna strona
W sieci bez autorów?
Radosław Firlej
Choć dynamiczne środowisko
Internetu pozostaje wygodnym
miejscem do rozpoczęcia
dziennikarskiej kariery, panuje
przeświadczenie, że ciężko
wyrobić sobie tam pozycję
wpływowego żurnalisty. Część
portali informacyjnych budżetami
dorównuje gazetom papierowym,
czytelnictwem natomiast przebija
wszystkie. Autorzy tego sukcesu
pozostają jednak anonimowi.
Koniec listopada. Zarząd Polskiego Związku
Piłki Nożnej obraduje w Warszawie na temat
powołania nowego selekcjonera reprezentacji. Nieoficjalną informację o wyborze
Franciszka Smudy jako pierwszy podaje portal Onet.pl. Notka nie jest jednak opatrzona
nazwiskiem lub choćby inicjałami autora.
Czy dziennikarz zdobywający informację nie
ma prawa do podpisania swojego tekstu?
– O wyborze dowiedzieliśmy się nieoficjalnymi kanałami – tłumaczy Łukasz Widuliński,
szef redakcji sportowej Onet.pl. – Podczas
obrad PZPN w Warszawie obecny był nasz
dziennikarz, który skorzystał ze swoich prywatnych kontaktów i uzyskał tę informację.
Zgodnie z przyjętymi w redakcji zasadami,
nie sygnujemy treści nieoficjalnych.
W sieci rzadko jednak można trafić na
podpisy pod tekstami informacyjnymi, co
może wynikać z naturalnej skłonności do cytowania. – Jeśli dany materiał jest tłumaczony
lub znaleziony w innym źródle, do podpisu
używamy inicjałów. Imieniem i nazwiskiem
opatrujemy materiały całkowicie własne. Są
to korespondencje, wywiady i relacje z konferencji prasowych. Portale były dotąd uważane za agregatory, które tylko przedstawiają
już opublikowane informacje w przystępny
sposób. Żeby zmienić ten obraz, wysyłamy
ludzi w teren – kontynuuje Widuliński.
Oprócz strony informacyjnej, ważną
częścią dziennikarstwa pozostaje również
publicystyka i przekazywanie opinii. To
właśnie zdolność do formułowania własnego
zdania cechuje największe dziennikarskie
nazwiska. Jednak w przestrzeni internetowej
granice między felietonem, blogiem czy
zwykłym komentarzem pozostają zatarte.
– Sieć dopuszcza każdą formę – odpowiada
Łukasz Widuliński. - Poza drobnymi newsami
istnieją także obszerne wywiady i felietony.
Przewaga form informacyjnych wynika
z konieczności stałego przekazywania
aktualności. Względem mediów tradycyjnych
pozostajemy o pół dnia do przodu.
Dziennikarstwo internetowe w Polsce nie
dochowało się jeszcze żadnych sław. Może
więc anonimowość jest nieodłączną częścią
przestrzeni sieciowej? – Na zachodzie Europy
istnieją prawdziwe gwiazdy dziennikarstwa
od początku działające wyłącznie w sieci
– zwraca uwagę Igor Ryciak, dziennikarz
krajowy „Przekroju”. – Także w Stanach Zjednoczonych funkcjonuje wirtualny i bardzo
popularny magazyn „Slate”. Wydają go osoby,
które swoje nazwiska wypracowały tylko
w Internecie.
Nad Wisłą póki co za najbardziej popularną postać dziennikarstwa w sieci uznać można słynną już blogerkę o pseudonimie „Kataryna”. - Posiadanie pseudonimu nie pozbawia
jej szans na przekaz opinii. W rzeczywistości
autorka pozostaje przecież dziennikarką. Jej
blog wpisuje się w gatunek dziennikarstwa
obywatelskiego – kończy Ryciak.
| 03 |
Na wejściu | dziennikarstwo
Artykuł 212,
czyli do więzienia za słowo
dziennikarstwo
na świecie
Pod koniec listopada 2009 roku Prezydent
Lech Kaczyński podpisał nowelizację tego
kodeksu. Zmianie podlegał między innymi
artykuł 212, który od lat budzi kontrowersje
w środowisku dziennikarskim. Jeszcze do
niedawna, na mocy tego artykułu, za zniesławienie groziła kara grzywny, ograniczenia albo nawet pozbawienia wolności do
roku, a jeśli czyn był dokonany za pomocą
środków masowego komunikowania, kara
Kara powinna odstraszać
Dr Michał Zaremba z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
przytacza z kolei argumenty zwolenników
utrzymania artykułu 212 w jego obecnej
formule. - W dzisiejszych czasach, biorąc
pod uwagę Internet oraz działalność firm
świadczących usługi w postaci prowadzenia kampanii negatywnych, ryzyko
i rozmiary szkody spowodowanej zniesławieniem są tak duże, że sama droga
cywilna nie wystarczy. Niektórzy twierdzą,
że koniecznością jest jeszcze istnienie kary,
fot. PAP/Tomasz Gzell
Rekordowa liczba zabitych dziennikarzy
Nowojorski Komitet Ochrony Dziennikarzy
ogłosił w połowie grudnia, że w 2009 r.
zginęło na całym świecie 68 dziennikarzy,
co oznacza, że był to najtragiczniejszy okres
w historii współczesnych mediów. W 2008 r.
Komitet odnotował 42 przypadki zabójstw
i tragicznych śmierci przedstawicieli środowiska dziennikarskiego. W minionym roku blisko
połowa ofiar przypadła na Filipiny, gdzie
w połowie listopada rebelianci zamordowali
31 dziennikarzy podróżujących z kandydatem
na gubernatora jednej z filipińskich prowincji.
9 śmiertelnych ofiar odnotowały media
w Somalii, a po 4 w Iraku i Pakistanie. Zdecydowana większość zabitych dziennikarzy
padła ofiarą zemsty, kilkanaście osób zginęło
w trakcie walk, pozostali ponieśli śmierć
podczas relacjonowania innych niebezpiecznych wydarzeń.
Podobno tylko on może skutecznie
powstrzymać dziennikarza od
opublikowania nawet najciekawszego
materiału. Narodził się 12 lat temu,
niedawno przeszedł głęboką reformę,
ale niektórzy nadal walczą aby
przytępić mu pazury. Artykuł 212
kodeksu karnego.
cywilnej – twierdzi dr Adam Bodnar z HFPC.
Rzeczywiście orzeczenia kary więzienia zdarzają się rzadko. Jednak sama
groźba odpowiedzialności karnej jest już
dotkliwa. – Wystarczy napisać prywatny akt oskarżenia i ma się dziennikarza
na widelcu – mówi Cezary Łazarewicz,
publicysta tygodnika „Polityka”. Zwłaszcza,
jeżeli po drugiej stronie stoi duża instytucja, która za pomocą prawników wytacza
lawinę procesów, jednocześnie na drogach:
karnej i cywilnej. Oskarżony ma obowiązek
stawiania się na każdej rozprawie, niezależnie od tego jak daleko od jego miejsca
zamieszkania się ona odbywa. Świadkowie
się nie stawiali, oskarżyciel również, a ja
musiałem jeździć – opowiada Łazarewicz.
Miał on już trzy procesy o zniesławienie. Za
każdym razem bronił go adwokat opłacony
przez redakcję. - Mam szczęście, bo zawsze
pracowałem w dużych, ogólnopolskich
Parlament Europejski
apeluje do Łukaszenki
Brukselscy eurodeputowani wzywają
białoruskie władzę do wyrażenia zgody na
rejestrację TV Biełsat na terenie Białorusi.
Na początku grudnia minionego roku białoruskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odmówiło zarejestrowania stacji. PE zaapelował
także o przyznanie wizy wjazdowej szefowej
TV Biełsat Agnieszce Romaszewskiej-Guzy,
a do Komisji Europejskiej zwrócił się z prośbą
o udzielenie stacji finansowego wsparcia.
Mniej czasopism za Oceanem
W 2009 r. zamknięto w USA 367 czasopism,
a kolejne 64 tytuły przestały się ukazywać
w wersji drukowanej i kontynuują działalność
wyłącznie w Internecie. Większość z tych
gazet to pisma o zasięgu regionalnym. W tym
samym czasie na amerykańskim rynku prasowym pojawiło się 247 nowych czasopism,
a liczba likwidowanych gazet jest wyraźnie
mniejsza niż w latach ubiegłych.
Playboy pod ścianą
Playboy Enterprises przyniósł w 2008 r.
ponad 150 mln dolarów straty. Od tamtego
czasu trwają poszukiwania inwestora, który
przejąłby firmę. W ostatnim okresie z kupna
Playboy Enterprises zrezygnował brytyjski
koncern odzieżowy Iconix. Wartość niedoszłej transakcji szacuje się nieoficjalnie
nawet na 300 mln dolarów.
Rekordowa Susan Boyle
Występ Susan Boyle, który oczarował
jurorów i widzów brytyjskiego „Mam talent”,
był najczęściej oglądanym filmem w serwisie
YouTube w 2009 r. Z danych portalu wynika,
że klip został obejrzany ponad 120 milionów
razy. Najpopularniejszym teledyskiem minionych dwunastu miesięcy był na YouTubie
utwór amerykańskiego rapera „I Know You
Want Me”, który był oglądany ponad 80
milionów razy.
Tomasz Betka
| 04 |
O ironio, za uchyleniem art. 212 jeszcze w 2007 roku był PiS. Podczas ubiegłorocznej nowelizacji kodeksu karnego to dzięki Marianowi Filarowi z Demokratycznego (!!!) Koła
Poselskiego (d. Lewica i Demokraci) kara pozbawienia wolności została przy art. 212.
ta była zwiększona do 2 lat. Od chwili wejścia w życie tego przepisu, skazano na jego
podstawie 1069 osób, w tym 241 dostało
karę pozbawienia wolności. Dzięki listopadowej nowelizacji pozbawienie wolności
będzie możliwe już tylko w przypadku
zniesławienia za pomocą środków masowego komunikowania, a wymiar najwyższej
możliwej kary został zmniejszony z dwóch
lat do roku.
Knebel na usta
Wielu nadal twierdzi, że zmiany nie są
wystarczające. – Ten przepis to plama na
honorze państwa polskiego. Protestujemy
przeciwko praktykom, polegającym na
karaniu więzieniem za słowo – mówi dr
Wiesław Podkański, prezes Izby Wydawców
Prasy. W tym celu Helsińska Fundacja Praw
Człowieka we współpracy z Izbą Wydawców
Prasy stworzyły raport „Paragraf 212. Karanie dziennikarzy za zniesławienie w polskiej
praktyce”. Jednocześnie obie organizacje
skierowały apel do Prezydenta RP, Prezesa
Rady Ministrów i Marszałka Sejmu o podjęcie inicjatywy ustawodawczej mającej na
celu depenalizację zniesławienia. – Artykuł
212 jest niepotrzebny. Przeważnie sądy
decydują się na karę grzywny, czyli podobne
efekty można również uzyskać na drodze
Nie jestem
strzelającym
z biodra
Magdalena Karst-Adamczyk
fot. PAP/Paweł Kula
Oliwia Dusińska
Tomasz Sianecki:
szych demokracjach trakich, jak Niemcy czy
Francja, ale jest rzadko stosowany. - Polska
jest regularnie skazywana przez Europejski
Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu, co
ma swoje konsekwencje polityczne, chociażby w postaci tego, że źle wypadamy
w Radzie Europy – mówi Dominika Bychawska, prawnik z HFPC.
Mimo wszystko Trybunał Konstytucyjny
nie stwierdził, aby artykuł 212 był niezgodny z ustawą zasadniczą. W uzasadnieniu
wyroku z 30 października 2006 roku, sędziowie napisali, że przepis ten nie prowadzi do nadmiernych i nieproporcjonalnych
ingerencji w wolność słowa. - Walczymy
już 12 lat, regularnie składamy skargi, ale
Trybunał nie chce już przyjmować więcej
spraw, twierdząc, że „przedmiot jest już
rozpoznany” – dodaje Bychawska.
redakcjach i dostawałem dobrych prawników. Prasa lokalna tego nie ma, artykuł 212
knebluje im usta. Dziennikarz z Człuchowa,
Koszalina czy innej mniejszej miejscowości nie odważy się ponownie nadepnąć
na odcisk kogoś, kto przeczołga go przez
wydział karny lokalnego sądu rejonowego
– ostrzega dziennikarz „Polityki”.
Mrożący skutek
Co ważne, wymiar sprawiedliwości ma
jeszcze możliwość stosowania środków
zapobiegawczych i środków przymusu
z aresztowaniem i policyjnym doprowadzeniem włącznie. Taka sytuacja spotkała
dziennikarza zielonogórskiej „Gazety
Wyborczej” – Roberta Rewińskiego. Został
tymczasowo aresztowany, ponieważ sąd
miał trudności z ustaleniem jego miejsca
zamieszkania.
Właśnie dlatego na rzecz zniesienia
sankcji karnych przytacza się wypracowane
w Europie pojęcie tzw. mrożącego skutku.
Chodzi o sytuacje gdy dziennikarze, z obawy przed odpowiedzialnością karną, mogą
unikać poruszania drażliwych tematów.
Według specjalistów ogranicza to kontrolną funkcję mediów.
Większość państw Unii Europejskiej nie
ma podobnego przepisu. Istnieje on w star-
która będzie odstraszała - tłumaczy Zaremba. Zaś prezes Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Naczelnej Rady Adwokackiej, Jerzy
Naumann wyjaśnia, że odpowiedzialność
karna za słowo mogłaby być zniesiona,
gdybyśmy mieli dziennikarstwo powszechnie hołdujące wysokim standardom etyki
zawodowej. – Dopiero zaczynamy wypracowywać taki poziom – zauważa prezes.
Wiadomo jednak, że w trakcie przygotowywania nowego projektu ustawy Sejm
planował rezygnację z kary pozbawienia
wolności, a nie tylko ograniczenie możliwości jej stosowania. Tymczasem, w toku
prac w sejmowej Komisji Nadzwyczajnej ds.
Kodyfikacji poseł Marian Filar sprzeciwił się
planowanym zmianom. Filar szybko zdobył
poparcie Komisji, a później całego Sejmu
i w konsekwencji wcześniejsze obietnice
poszły w niepamięć. Pozostaje tylko mieć
nadzieję, że apel HFPC i IWP odniesie
skutek i prezydent, premier albo marszałek
sejmu przygotują projekt kolejnej nowelizacji tego artykułu.
rys. Maria I. Szulc
dz
dziennikarstwo | Gdzie się zacząłem
Skończyłem co prawda prawo, ale nawet
przez chwilę nie pomyślałem o tym, by iść
dalej w tym kierunku. Wybrałem podyplomowe dziennikarstwo, bo wystarczyło przejść
na drugą stronę ulicy. Wydawało mi się, że
z podyplomowych nie biorą do wojska (choć
brali). I chciałem sobie przedłużyć młodość.
Poszedłem na specjalizację telewizyjną, z której bardzo szybko wyrzucił mnie Maciej Zimiński, ojciec Wojciecha, z którym dziś spotykamy
się w „Szkle Kontaktowym”. Poszedłem więc
na specjalizację radiową do Wiktora Legowicza, ówczesnego dyrektora Trójki.
Kiedy trafiłem do Trójki, byłem w zasadzie
staruszkiem (prawo studiowałem siedem
lat!). Prowadzący audycje, Paweł Zegadłowicz
i Maciej Nowicki, byli ode mnie nieco młodsi.
Musiałem udowodnić, że się nadaję. Miesiącdwa po moim pojawieniu się w radiu odbywał
się „bieg abstynenta” z udziałem anonimowych alkoholików. Zrobiłem z tego dłuższy
reportaż. Kierownik „Zapraszamy do Trójki”,
Miecugow, był wtedy na jakimś rejsie, zastępował go Sławek Zieliński. Zieliński ocenił ten
materiał bardzo wysoko, jak na początkującego stażystę i powiedział o tym Miecugowowi.
To był rzeczywiście dobry materiał, którego
fajnie się słuchało. Ale robiąc go, dałem ciała.
Dziś to wiem. Jednym z głosów w tym materiale był głos lekarza, który opiekował się
uczestnikami biegu i który sam także miał kłopoty z alkoholem. Bardzo ciekawy człowiek,
który w kilkuminutowej rozmowie sprzedał
mi sporo mądrości. Nadawał się na bohatera
i to o nim powinien być ten reportaż. Ale wtedy tego nie wiedziałem. Wydawało mi się, że
muszę pokazać, jak mały Kazio, czyli ja, widzi
taką imprezę. Niemniej właśnie tym materiałem „zaistniałem” w Trójce i stało się jasne, że
już nie jestem tylko od chodzenia po taśmy.
Nigdy w swoim zawodowym życiu nie zajmowałem się na pierwszym froncie polityką.
Robiłem/robię zwykle tyły lub boki. Lubię tematy społeczne. Ale tak się złożyło, że właśnie
mój materiał był ostatnim w Trójce materiałem
zatrzymanym przez cenzurę. Rzecz dotyczyła
spotkania Leszka Millera ze studentami UW
w Audytorium Maximum. W jednej chwili stu-
denci zrzeszeni w NZS opuścili salę. Zaciekawiony, wybiegłem za nimi. Dziś zrobiłbym to
samo. Mojego reportażu w gabinecie dyrektora Trójki wysłuchał jeden z doradców Millera,
który powiedział: „Wykluczone, tego nie można wyemitować, to wbrew zasadom dziennikarskim, bo Miller mówił do ZSP (ci, którzy
pozostali w Audytorium) bardzo ważne rzeczy,
a w materiale tego nie ma”. Ale podobne sytuacje na Myśliwieckiej nie zdarzały się często.
Za moich czasów nie było w Trójce kłopotów
z cenzurą. Maciej Zimoch zrobił kiedyś dowcip
i zaniósł cenzorowi tzw. koszulkę (scenariusz –
przyp. red.) z wyszczególnionym punktem audycji „Kurwy na tarasie”. Koszulka została podpisana przez cenzora, a test wypadł pomyślnie
– cenzor tych scenariuszy w ogóle nie czytał.
W każdym razie nie tego dnia.
Pracując w radiu, miewałem romanse z telewizją. Ale to były zawsze prace z doskoku.
W 1989 r. byłem Cojakiem, czyli panem, który
rozwiązywał z dziećmi zagadki w Programie
1. Najważniejszym punktem programu była
cojakownia – dziecko stało wewnątrz niej
z zasłoniętymi oczami i zgadywało, jaki przedmiot trzyma w dłoniach. Od tego czasu stałem się etatowym prowadzącym teleturnieje
dla dzieci. Kolejnym był: „Jadą, idą dzieci drogą”, czyli mistrzostwa szkół podstawowych
w znajomości przepisów ruchu drogowego
(śmiech). Zdarzyło mi się także prowadzić talk-show „4 na 4” w TV Polonia, który zmienił
się w duże show kręcone w piwnicy u Wandy
Warskiej. Tam się kompletnie skompromitowałem, bo Edytę Górniak zapowiedziałem
jako Edytę Gepert. Estradowo dałem ciała i po
dwóch programach autorzy podziękowali za
pracę mi, a ja podziękowałem im, bo też wiedziałem, że się nie nadaję.
Był wrzesień 1997 r., wracaliśmy z Miecugowem z meczu w Łodzi (on pracował już wówczas w TVN-ie), siedzieliśmy na końcu autobusu i wtedy zapytałem, dlaczego właściwie
wszystkich zatrudnia, a mnie nie. Odparł,
że nie chciał zabierać mnie z Trójki. Po tej rozmowie wszystko potoczyło się błyskawicznie
– zwolniłem się z Trójki, a po powrocie do domu,
oglądając raczkujące „Fakty”, pomyślałem: w co
ja się pakuję? Tego wieczora sięgnąłem po coś
mocniejszego. Jednak, pomimo oficjalnego
pożegnania ze słuchaczami, z Trójki odszedłem
na dobre dopiero po czterech-pięciu latach
pracy w TVN-ie. Bo okazało się, że przed odejściem muszę wypełnić obiegówkę, zebrać 45
tysięcy podpisów, a to zajęło mi trochę czasu.
Odszedłem, ale nie odchodziłem.
Pierwszym programem, który robiłem
w TVN-ie, było „600 sekund życia”. Przez trzy
miesiące jeździliśmy z ekipą po Polsce i wyszukiwaliśmy tematy, które potem prezentowaliśmy na żywo. Zostałem wybrany do tego projektu jako osoba oswojona z mikrofonem, ale
szybko okazało się, że wszystkiego muszę się
uczyć od nowa. Telewizja to nie radio. Za dużo
gestykulowałem. Machałem rękami i wszystko pokazywałem: tu jeszcze wczoraj była sadzawka… tam stało drzewo… Wydawało mi
się, że tak trzeba.
Kiedy na stałe pojawiłem się w „Faktach”, program miał już półroczny rozbieg. Doskonale
pamiętam, jak deprymujące było dla nas robienie informacji, które do nikogo nie trafiają.
Mieliśmy oglądalność na poziomie 0,6 punktu
ratingowego, wisiało nad nami widmo telewizji niszowej, nieobecnej. „Fakty” były formatem przemyślanym od początku do końca,
Tomek Lis dokładnie wiedział, co chce zrobić.
Nie wiedzieliśmy tylko, jak zareagują widzowie. Ze „Szkłem kontaktowym” było trochę
inaczej. Wystartowaliśmy z biegu. Obejrzałem
pierwszy program z Miecugowem i Krzysiem
Daukszewiczem, potem zrobiłem swój z Tomkiem Jachimkiem, którego wówczas prawie
nie znałem. Formuła tworzyła się w praniu. Na
przykład kiedyś pozwalałem swoim gościom
przychodzić wcześniej i oglądać materialiki,
które miały być potem w programie omawiane. Dziś już się na to nie godzę – reakcje mają
byś spontaniczne.
Największy wpływ na moje życie zawodowe wywarli dwaj moi szefowie. Miecugow
ukształtował mnie radiowo, Lis telewizyjnie.
Obu nie do końca się dawałem. Lis kiedyś powiedział mi, że mam gejowski głos, że muszę
bardziej ostro atakować mikrofon. Powiedziałem, żeby się odczepił. Może ktoś inny na
moim miejscu poczułby się urażony, w końcu
od lat miałem kartę mikrofonową, od lat pracowałem głosem. Tomek nie jest owieczką.
Czasami przesadzał, czasami nie przesadzał,
dla mnie najważniejsze było to, że o coś mu
chodziło. Profesjonalizm i dobro programu
zawsze były dla niego na pierwszym miejscu.
Dlatego „Fakty” stały się tym, czym są.
Gdybym miał powiedzieć, co chciałbym
dalej robić w zawodowym życiu, to chciałbym dalej robić dokładnie to, co robię teraz.
Oczywiście jestem szczęśliwy, że mogłem zrealizować program „Wielkie ucieczki”, zjeździć
kawał świata, robić rzeczy, których przedtem
jako dziennikarz nie robiłem. Dzięki temu
programowi poznałem fantastycznych ludzi,
wśród nich Ludwika Niemczyka, brata Leona,
z którym się zaprzyjaźniłem. Cieszę się, że mam
w pracy płodozmian. Wiem, że wielu kolegów
z „Faktów” mi tego zazdrości. Ale zawsze z przyjemnością wracam do Faktów i Szkła.
Moim marzeniem jest, by nie mieć spadków
formy, które od czasu do czasu mi się zdarzają. Bywa, że czuję się jak napastnik drużyny piłkarskiej, który przez 2-3 miesiące nie
może strzelić gola. W ubiegłym roku bardzo
deprymująco podziałała na mnie olimpiada
w Pekinie. Spędziłem tam miesiąc, z czego
przez pierwsze dziesięć dni nic się nie działo.
Straciłem entuzjazm i potem nie mogłem go
odzyskać. Ale nawet kiedy jestem w najwyższej formie, nie wygląda to tak, że wyciągam
mikrofon, staję przed Sejmem i na zawołanie
wymyślam fajne puenty. Nie jestem strzelającym z biodra. Strzelający z biodra to jest Kuba
Wojewódzki. Ja się muszę zastanowić.
reklama
| 05 |
sp
Puls redakcji | dziennikarstwo
Koktajl na gorąco
Paulla rozstała się z facetem, Tomasz Kammel wyleciał z telewizji, a w setnej edycji „Tańca z Gwiazdami” nie wystąpi
jednak Tadeusz Drozda. W najbliższym sezonie modne będą kolory: khaki i wściekła fuksja. Na podkrążone oczy
najlepsza jest maseczka z ogórka, a nieoczekiwanych gości możesz ugościć jesiotrem na lustrze czekoladowym. Takie
i inne informacje znaleźć można w „Życiu na gorąco”, które od 15 lat jest liderem w segmencie tygodników yellow.
fot. Ewelina Petryka
Marcin Kasprzak
Rekordowa sprzedaż
Pod jednym dachem, w siedzibie wydawnictwa Bauer powstają 33 tytuły w 10 segmentach tematycznych. Roczna sprzedaż łączna
dla nich wszystkich to ok. 360 milionów egzemplarzy. Szacuje się, że 62 procent Polaków
czyta przynajmniej jeden z tytułów wydawanych przez Bauera. To właśnie w tym imperium prasowym powstaje niekwestionowany
numer 1 w prasie kobiecej: „Życie na gorąco”.
– Byliśmy pierwsi na rynku, wprowadziliśmy
nową jakość do polskiej prasy, wiele osób
się do nas przywiązało. To przede wszystkim
pozycjonuje nas tak wysoko – tłumaczy Tomasz Szymański, od 14 lat redaktor naczelny.
Sprzedaż „Życia na gorąco” wynosi 650-800
tys. egzemplarzy. – Dużo zależy od doboru
okładki, pewnej oryginalności w porównaniu
z konkurencją, a także od pory roku. Od 14 lat
sprzedaż cyklicznie spada w okresie wiosennym i późną jesienią. - Być może ludzie wolą
wówczas spędzać czas na działce niż czytać
o celebrytach – dodaje redaktor naczelny.
Najwyższą sprzedaż (ponad 900 tys. egzemplarzy) osiągnął numer, w którym pokazano
Tomasza Lisa i Hannę Smoktunowicz, wypoczywających na greckiej wyspie. Skąd się
o nich dowiedziano? – Chyba mieli już dość
ukrywania się, więc postanowili się ujawnić
w tak bezpardonowy sposób – zdradza prywatne odczucia redaktor naczelny.
Dla każdej kobiety
W redakcji pracują 22 osoby, przede wszystkim kobiety. Większość z nich, tak jak redaktor naczelny, to absolwenci dziennikarstwa.
„Życie na gorąco” jest pismem masowym.
Trudno więc wskazać dokładną grupę docelową. – Z całą pewnością adresowany jest
do kobiet. Głównie czytane jest przez panie
w wieku 30-60 lat ze średnim wykształceniem,
ale absolutnie nie jest to znacząca większość.
Tygodnik czytają wszystkie kobiety, z różnym
wykształceniem, mieszkające zarówno w mieście, jak i na wsi – podkreśla Tomasz Szymański. Co ciekawe, 1/3 czytelników tygodnika
stanowią mężczyźni, jednakże samego zakupu dokonują prawie wyłącznie panie. Redaktorzy pisma nazywają je „koktajlem” – gdyż
składa się z trzech części. Pierwszą stanowią
informacje z życia gwiazd, plotki i sensacje,
połączone z komentarzem. Drugą są porady:
medyczne, prawne, dotyczące sposobu ubierania, a także kulinarne. – Znam przypadek,
że jedna z naszych czytelniczek od kilkunastu
lat wyrywa i kolekcjonuje wszystkie strony
z poradami – mówi naczelny. Trzecią stanowią
minireportaże. Z całą pewnością tygodnik ten
słynie przede wszystkim z tropienia gwiazd
i pisania o ich życiu osobistym.
Barometr celebrytów
Nie każdy ma jednak zaszczyt trafić na łamy
„Życia na gorąco”. – To naród wybiera gwiazdy. Monitorujemy trendy, portale internetowe, a także różne wydarzenia. Mamy stałą listę ok. 20 osób, o których piszemy i którym się
przypatrujemy – zdradza Tomasz Szymański.
Zjawisko celebryty jest w Polsce dosyć nowe.
W obliczu spadku sprzedaży płyt, gwarantem
tłumów na koncertach i (przede wszystkim)
sukcesu finansowego jest obecność w rubrykach towarzyskich kolorowych gazet. Najczęściej to właśnie same gwiazdy zabiegają
| 06 |
Redakcja „Życia na gorąco” przygotowująca styczniowe wydanie.
o opisywanie ich życia osobistego. Ich menedżerowie podsycają (lub wymyślają) skandale, a redaktorzy pism kolorowych, chcąc
zachować wiarygodność, muszą selekcjonować te informacje. – Gwiazdy w Polsce można
poddać pewnemu podziałowi. Menedżerowie młodych gwiazd potrafią strzelać plotkami jak z karabinu maszynowego, przekazując
nam kilka informacji tygodniowo. Często
są one bardzo nieprawdopodobne. Drugą
grupą są gwiazdy bardziej powściągliwe. To
zadaniem naszych pracowników i agencji,
z którymi współpracujemy, jest znaleźć jakieś informacje na ich temat. Dodam jednak,
że z większością menedżerów czy z samymi
gwiazdami się doskonale znamy. Bywamy
razem na różnych imprezach czy wspólnych
wyjazdach, często także odwiedzają naszą redakcję – mówi redaktor naczelny. Przyznaje,
że przyjaźni się z zespołem Feel, wybiera się
na parapetówkę do Pawła Stasiaka, zdarzyło
mu się także dyskutować z Dodą na jednym
z bankietów o narciarstwie. – Kilka lat temu
nikomu nieznana jeszcze Kasia Cichopek
przyszła na urodziny wydawnictwa. Tańczyła
i bawiła się z nami do rana – wspomina. Naturalnym wydaje się, że wzajemna współpraca
sprzyja zarówno polskim celebrytom, jak i tygodnikowi „Życie na gorąco”
Czarnej listy brak
- Nie zawsze jednak gwiazdy zachowują się
fair. Kiedyś jeden menedżer przyniósł nam
zdjęcia z wypadku samochodowego pewnej
gwiazdy, opowiadał, że to ciekawe, gdyż ta
osoba promowała bezpieczną jazdę itp. Po
publikacji zostaliśmy oskarżeni o ingerencję w jej prywatność. Po prostu panowie się
umówili, że zarobią dwukrotnie – wspomina
naczelny. Ponadto zauważa, że największym
problemem polskich gwiazd jest brak dokonań. – Justyna Steczkowska od kilkunastu
lat obecna jest w większości mediów, tak
naprawdę wykonując naprzemiennie dwie
piosenki. Społeczeństwo to widzi, więc unikamy pisania o niej. Edyta Górniak tak naprawdę była wokalistką do czasu płyty „Dotyk”. Potem stała się zmanierowaną i nieco
rozhisteryzowaną gwiazdą, ale już raczej nie
piosenkarką – dodaje. Niemniej jednak coś takiego jak „Czarna lista” nie istnieje. W 15-letniej historii pisma konfliktów zakończonych
w sądzie było zaskakująco mało. – Aby doszło
do procesu, musi nastąpić złamanie prawa.
Rozprawa w sądzie to jednak ostateczność.
Najczęściej ugoda następuje w bardziej przyjacielskich warunkach – komentuje naczelny.
Sąsiadka sąsiadce
W samym budynku Bauera mieści się pięć
„konkurencyjnych” tytułów: „Twoje Imperium”, „Rewia”, „Świat i Ludzie”, „Na żywo” oraz
„Show”. Większość redaktorów naczelnych
tych pism wyrosła właśnie z „Życia na Gorąco” – protoplasty tego typu pism w Polsce.
– Wszystkie te tygodniki różnią się jednak od
siebie. W „Życiu na gorąco” nigdy nie padnie
słowo „kochanka”, gdyż jest zbyt pejoratywnie nacechowane. Wolimy użyć trzech słów
niż jednego obcesowego. „Twoje Imperium”
bez oporu potrafi przedstawić osąd, „Rewia”
stawia bardziej na show, inny tytuł na seriale itp. – komentuje Tomasz Szymański. Język
tego typu prasy jest nieco uproszczony. - Informacja powinna być przekazana tak, jakby
to sąsiadka opowiadała sąsiadce, co się wydarzyło - dodaje. Wysokiej sprzedaży „Życia
na gorąco” nie zaszkodziło wejście na rynek
polskiej wersji „Vivy”. Dopiero pojawienie się
gazety „Party”, pierwszego polskiego tytułu
typu yellow premium, wymusiło na wydawnictwie Bauer utworzenie alternatywy. Dziś
sprzedaż bauerowskiego „Show” powoli dorównuje swojemu konkurentowi (430 tys. do
470 tys. egzemplarzy).
Strach przed pudelkiem
Target „Życia na gorąco” jest bardzo stabilny. – Baliśmy się, „Pudelka”, że odbierze nam
czytelników oraz rozwoju internetu, który
zgodnie z prognozami, będzie stopniowo
marginalizował znaczenie prasy. Ku zaskoczeniu branży, cierpią na tym tylko dzienniki
i tygodniki opinii. Kobieca prasa kolorowa ma
się dobrze, nawet w obliczu kryzysu ekonomicznego. Być może dlatego, że internauta
na serwisie plotkarskim dostaje informację
„suchą”. Zwykłego newsa. W tygodniku news
jest wzbogacony o analizę, komentarz oraz
pewien kontekst. Ponadto nasi czytelnicy za
bardzo cenią sobie czwartkowe popołudnia,
gdzie przy kawie mogą przeczytać najnowszy numer naszego pisma – argumentuje
redaktor naczelny. Prognozy na przyszłość są
optymistyczne. Sprzedaż jest stabilna, pozycja tygodnika niezagrożona.
A jak barometr popularności polskich
gwiazd? Kto będzie na topie w najbliższym
czasie, a kto będzie już passé? – Ostatnie dwa
numery, na okładkach których była Doda,
sprzedały się gorzej, niż się spodziewaliśmy.
Podjęliśmy więc decyzję, aby na okładki nie
dawać więcej jej zdjęć. Być może jest gwiazdą numer jeden, ale już niestety numer jeden
wśród równych – puentuje Tomasz Szymański. Czyżby wypowiedź naczelnego zwiastowała zmiany w polskim show biznesie?
staże
& praktyki
Unilever Game
Unilever po raz drugi zaprasza studentów
do wzięcia udziału w internetowej grze
biznesowej, która rozpoczyna się 27 stycznia
2010 roku i potrwa dziewięć tygodni. Wersja
demonstracyjna jest już dostępna na stronie
www.unilevergame.com. W konkursie mogą
wziąć udział studenci do 26 roku życia.
Uczestnicy będą rywalizować o punkty, które
ułatwią im odbycie trzech miesięcznych płatnych praktyk w wybranym przez siebie dziale
firmy. Praktyki w Unileverze są skierowane
głównie dla studentów III i IV roku. Najlepsi
w konkursie otrzymają nagrody rzeczowe. www.unilevergame.com
„Aktywni w Administracji”
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji rekrutuje studentów do odbywania
praktyk. To okazja by przekonać się, jak
wygląda codzienna praca w ministerstwie.
Program skierowany jest do studentów studiów magisterskich, podyplomowych
i doktoranckich uczelni państwowych i prywatnych kierunków humanistycznych, orientalistyki, ekonomii i prawa. Zainteresowani
mogą starać się o praktykę w zaproponowanym przez siebie terminie oraz wybranym
departamencie. By wziąć udział w praktykach
należy wypełnić formularz aplikacyjny, który
zamieszczony jest na stronie:
www.mswia.gov.pl/portal/pl/2/4773
Bezpłatne warsztaty
Biuro Karier Uniwersytetu Warszawskiego
zaprasza studentów na bezpłatne warsztaty dotyczące doskonalenia się w zakresie
zarządzania swoim czasem, społecznego
komunikowania się oraz tego, jak można
skutecznie przygotować się do rozmowy
kwalifikacyjnej. Tematy warsztatów to:
Rozmowa kwalifikacyjna (16 stycznia 2010),
Komunikacja interpersonalna (23-24 stycznia
2010), Bądź architektem i menedżerem swojego życia, czyli zarządzanie sobą (30 stycznia
2010). Wszystkie warsztaty odbywają się w
godz. 10.00-18.00 w sali 017 budynku CIUW
(Centrum Informatyczne UW, ul. Krakowskie
Przedmieście 26/28)
Obowiązują zapisy za pośrednictwem
strony www.biurokarier.uw.edu.pl „Pokój 117”
Do 31 stycznia trwa konkurs „Pokój 117”
polegający na przedstawieniu pomysłów na
rozwój własnej kariery oraz prezentacji siebie
i swoich dokonań poprzez nagranie pliku audio
czy filmiku, który przekona jury, że to właśnie
ta osoba zasługuje na staż. Laureat konkursu
będzie miał możliwość wybrania działu,
w jakim będzie chciał zdobyć doświadczenie
w portalu pracy Jobexpress i odbyć płatny
staż. Wyniki zostaną ogłoszone 5 lutego.
W konkursie mogą wziąć udział studenci a
także absolwenci uczelni wyższych z całej
Polski. www.pokoj117.pl
Julia Steffen
staże | W praktyce
Od redakcji do redakcji,
czyli początki są najtrudniejsze
Michał Polak,
Paulina Chrzanowska,
Ilona Bachenek
Pisać każdy może
Mimo coraz większych możliwości i perspektyw
otwieranych przez rynek mediów, wciąż dominuje
opinia o marnych szansach na trafienie „z ulicy” do
renomowanego miejsca w celu zdobycia pierwszych
szlifów zawodowych. Z pewnością stopień trudności
i zakres wymagań względem kandydata na stażystę
rośnie wraz z marką stacji czy gazety. Jednak
poświęcając czas i energię, można dzięki własnemu
wysiłkowi i zaangażowaniu zdobyć szansę na udany
start w wymarzonej redakcji.
Student dziennikarstwa, który chce praktykować w prasie, widzi przed sobą zazwyczaj
dwie ścieżki. Pierwsza to „prestiżowe” parzenie kawy i kserowanie materiałów w ogólnopolskich tytułach codziennych. Druga,
bardziej konstruktywna, to aktywna pomoc
przy tworzeniu niskonakładowych wydań
hobbystycznych bądź lokalnych. Jak mylne
jest takie myślenie, pokazuje przykład „Gazety Wyborczej”. Wydawca dziennika, Agora
SA, uruchomił kilka programów stażowych,
m.in. w zakresie zarządzania czy reklamy
w nowoczesnej grupie medialnej. Z punktu
widzenia sztuki dziennikarskiej, najbardziej
interesujący jest cykl letnich praktyk w „Gasyteckie. Panuje tam na ogół przyjemna
zecie Stołecznej”.
atmosfera, z racji tego, że stażystów nad– Staż w zasadzie niewiele różnił się od zwyzorują niewiele od nich starsi dziennikarze.
kłej pracy w redakcji – mówi Paweł Kwiecień,
Niektórzy jednak mierzą znacznie wyżej.
student III roku politologii, który w sierpniu
I dużo więcej dzięki temu zyskują. Jak Edyta
2007 roku był uczestnikiem tego programu.
Pasińska, studentka III roku dziennikarstwa,
Aby zostać wybranym do wąskiej grupy staktóra w tym roku została laureatką konkurżystów, Paweł musiał najpierw napisać krótki
su „Wygraj staż w Radiu ZET”. Dziś jest asytekst na temat lokalny i przesłać go wraz z CV
stentką ds. programowych i nie zamieniłaby
na adres redakcji. Po udanej rekrutacji roztej pracy na żadną inną.
począł swoją przygodę z dziennikarstwem.
–
Stażystami
zajmowali
się
zastępcy redaktora naczelnego
Agata Żelazowska i Wojciech
Tymowski. Poranne kolegium
zaczynało się od
części stażowej,
gdzie praktykanci
przekazywali
swoje pomysły
na artykuł i konsultowali je z przełożonymi. Potem
uczestniczyliśmy
w
„dorosłym”
kolegium,
by
następnie ruszyć
w miasto w celu
zbierania materiałów do wła- „Cosmopolitan" - redakcja techniczna składu
Pierwszym krokiem Edyty było wysłanie
snych tekstów – opowiada. Redaktorzy cenili
do redakcji życiorysu. Następnie odbyła rozkreatywność stażystów, którzy dzięki wykomowę z jednym z redaktorów i korzystne
nywaniu poważnych zadań redakcyjnych nie
wrażenie, jakie po sobie pozostawiła, zaczuli się intruzami. Jednocześnie nie było
owocowało propozycją miesięcznego, bezżadnego usprawiedliwienia dla przejawów
płatnego stażu. W ciągu tak krótkiego czasu
niesumienności czy braku zaangażowania.
wykonywała mnóstwo obowiązków.- PomaNiestety, tak jak w życiu, tak i tutaj nie wszystgałam przy prowadzeniu programów, przyko miało wyłącznie jasne barwy. Pomimo
gotowywałam newsy czy zajawki na antenę
dobrej, motywującej do pracy atmosfery,
– opowiada. W samych superlatywach ocedało się zauważyć swoisty wyścig szczurów.
nia również atmosferę panującą w redakcji.
Najlepsi z grupy mieli dostać kolejne szanse
Zwraca uwagę na wzajemną pomoc i współw redakcji już po zakończeniu praktyk, stąd,
pracę oraz na prawdziwie rodzinną atmosim bliżej końca miesiąca, tym bardziej nasilaferę. - Gdy zbliżał się koniec moich praktyk,
ło się napięcie między stażystami. - Odczuszef projektów programowych poprosił
walna była rywalizacja, kto wyłapie lepszy
mnie na rozmowę. Powiedział, że dobrze
temat, kogo pochwali kierownictwo – wspoodnajduję się w niełatwym życiu redakcyjmina Kwiecień. Ci najbardziej utalentowani
nym, a ludzie, którzy opiekowali się mną na
znaleźli zatrudnienie bądź w samej gazecie,
stażu, dostrzegli we mnie potencjał – relabądź, jak Paweł, w jej internetowym serwisie.
cjonuje finał stażu. I, jak widać po nabierająPomimo gorszych momentów, na pytanie
Od czasuwrażenie
pierwszychpo
eksperymentów
światłoczułymi substancjami
cej tempa karierze Edyty, nie mylili się.
o ogólne
praktykachze odpowiachemicznymi do pojawienia się zdjęć cyfrowych upłynęło niemal dwieście
da: lat.
- Nigdy
wcześniej
niejest
nauczyłem
sięprzedstawienia
tyle,
Mała historia
fotografii
pierwszą próbą
nie tylko
– nie tylko
co przez
ten
miesiąc
„Gazecie”.
dziejów
rozwoju,
leczw
także
społecznego znaczenia i funkcjiTelewizja
fotografii
wybranych
oraz zmian w jej odbiorze od czasu prezentacji nowego dla
medium
A może
Wbrew popularnemu poglądowi, staże
w 1839 radio?
roku. Nakreślone zostały tu sylwetki wybitnych twórców,
Rozgłośnie
radiowe
to kolejne
miejsca, do najważniejsze
w telewizji, choć trudno dostępne, nie są
a na przykładzie
znakomitych
zdjęć udokumentowano
których
adepcistyle
sztuki
dziennikarskiej
często
zamknięte dla zwykłych śmiertelniwspółczesne
i trendy,
starając się zarazem
uchwycićwcale
wielorakie
zaglądają. powiązania
Dobrym fotografii
miejscem
do dziedzinami
odbycia sztuki.
ków. Telewizja publiczna w minione waz innymi
pierwszych praktyk są rozgłośnie uniwerkacje zorganizowała cykl letnich stażów
w TVP Info. W ramach praktyk studenci, niekoniecznie dziennikarstwa, uczyli się redagować treści do serwisów informacyjnych,
montować materiały filmowe i dźwiękowe
oraz pozyskiwać informacje. Najzdolniejsi
mogli liczyć na przedłużenie współpracy.
Szansę dla młodych tworzą również stacje komercyjne, takie jak TVN. Za miesięczny kurs w TVN 24 trzeba zapłacić 2000 zł
- uczestnik po pozytywnym przejściu selekcji i znalezieniu się w 16-osobowej grupie,
odbywa 200-godzinne przeszkolenie w ramach warsztatów dziennikarstwa informacyjnego. Ich uczestnik zapoznaje się z funkcjonowaniem nowoczesnych programów
komputerowych w studiu, podstawami teoretycznymi dziennikarstwa informacyjnego,
by następnie po wstępnym przeszkoleniu
przygotowywać materiały wykorzystywane
przy tworzeniu serwisów. Po ukończeniu
kursu uczestnik otrzymuje certyfikat oraz
portfolio z przygotowanymi samodzielnie
materiałami.
Jednak nawet ci, którzy nie są w stanie wyłożyć tak pokaźnej sumy, nie stoją
na straconej pozycji. Stacja koncernu ITI
przyjmuje studentów również na postawie zwykłej rekrutacji stażowej, i praktyki
te (bezpłatne!), także mogą być zaczątkiem kariery w świecie mediów. Tak było w
przypadku Jakuba Kucharczyka – studenta
I roku arabistyki.- Moja przygoda z telewizją zaczęła się dość niefortunnie. Najpierw,
z racji zainteresowań, udałem się do redakcji nSport. Szybko jednak okazało się, że
stażysta nie jest tam pożądanym gościem
i gdy tylko dowiedziałem się o naborze na
staż reporterski w TVN 24, zaryzykowałem
– opowiada. Pomimo słabego, jak przyznaje, zaprezentowania się na rozmowie kwalifikacyjnej, postanowiono dać mu szansę
„na kredyt”. Umowę podpisał na 3 miesiące, co jest rzadkością w przypadku innych
redakcji, a dla samego stażysty stanowi niezły kapitał nawet w przypadku nieprzedłużenia współpracy. Sam staż opierał się na
pomocy reporterom i operatorom w przygotowywaniu materiałów serwisowych.
- Czasem było to przepytywanie gapiów
jakiegoś wypadku, czasem mniej lub bardziej aktywne uczestnictwo w konferencji.
Ale i zdarzało się także rozwinięcie kabla
czy noszenie sprzętu – kontynuuje Kuba.
Na pytanie o atmosferę, rzuca krótkie „ok”.
Aktualnie jest zatrudniony przy tworzeniu
pasków informacyjnych TVN24 i póki co,
nie myśli o zmianie zajęcia, które daje mu
przede wszystkim doświadczenie, ale także satysfakcję i korzystne wynagrodzenie,
co także jest istotne dla studenta.
| 07 |
Social media | raport
raport | Social media
Let’s blog about it,
nas Facebook i Myspace, ale okazuje się, że są
to portale docierające do odbiorcy średnio i
mało decyzyjnego – tłumaczy. – Portalem dla
liderów opinii i decydentów, czyli najbardziej
interesującym dla komunikacji, jest LinkedIn,
praktycznie nieznany w Polsce.
czyli nowe narzędzia w PR
Czy nowe jest zawsze dobre?
Adam Bednarz dostrzega także słabości w
wykorzystywaniu nowych narzędzi. – Znamienna dla nieudolności pierwszych prób
wykorzystania marketingowego mikrobloggingu były założone na Twitterze konta kilku
dużych korporacji, które zostały zupełnie
przez innych użytkowników mocno skrytykowane z powodu mizernej zawartości merytorycznej – zauważa.
Z kolei Marcin Jedlinek z Highlight PR
wspomina zaproszenie do znajomości wysłane na portalu społecznościowym od
pewnej bardzo znanej marki. – Zaproszenia
Konto na Facebooku zamiast strony internetowej? Notka na Twitterze zamiast informacji prasowej?
Razem z praktykami branży zastanawiamy się, jak w świecie nowoczesnych technik komunikacji
odnajduje się rodzima branża PR.
fot. PAP/Jacek Turczyk
Magda Grzymkowska
Na początku września br. agencja Prime PR
wystawiła na sprzedaż miesięczną obsługę
public relations w serwisie Allegro.pl. Licytacja rozpoczęła się od kwoty 1220 zł z opcją
„kup teraz” za 6100 zł i od razu wywołała
poruszenie w branży. Wystarczyło zajrzeć na
forum dla PR-owców Fundacji InternetPR.
– Jeden miesiąc za 6100zł? Nie wiadomo
dla kogo. Bez wstępnego audytu. Nie wiadomo z jakimi problemami do rozwiązania w
pierwszej kolejności. Efekty już po miesiącu?
Piekielne ryzyko – komentował szczegóły
oferty internauta podający się za praktyka
branży. Inny przyznał, że już spotkał się podobnymi działaniami promocyjnymi. – Pomysł nie jest taki nowy. Tydzień temu dostałem jednego z pism specjalistycznych ofertę
udziału w aukcji Allegro – napisał na forum.
Chociaż aukcja zakończyła się bez ofert
kupna, była przykładem niestandardowego
działania w sferze promocji z wykorzystaniem Web 2.0, czyli serwisów internetowych,
których podstawową siłą jest treść tworzona
przez samych użytkowników. Nowością w
naszej branży PR jest też wykorzystywanie
tzw. social media (z ang. media społeczne),
czyli portali społecznościowych oraz blogów. Czy są to skuteczne narzędzia? – w tej
kwestii praktycy są podzieleni.
komentarz prof. Jerzego Olędzkiego: Jesteśmy świadkami szybkich
przeobrażeń rynku medialnego na
całym świecie. Zapowiadany od
wielu lat kryzys tradycyjnej prasy
drukowanej przybiera realne kształty
w postaci malejących nakładów, w
konsekwencji mniejszych dochodów
i wręcz likwidowania lub koncentracji
tytułów. To zjawisko nie spadło więc
na nas jak grom z jasnego nieba i nie
widzę nic nadzwyczajnego w tym, że
praktycy public relations korzystają
z najnowszych kanałów komunikacji międzyludzkiej, by dotrzeć do
różnych grup odbiorców. To jest ich
zawód i szansa na sukces, a kreatywność w poszukiwaniu efektywnych
narzędzi wręcz profesjonalnym
obowiązkiem, niejako wpisanym
w społeczną misję specjalisty PR.
Właśnie to między innymi odróżnia
PR-owca od dziennikarza: dziennikarz
tworzy treść mediów a PR-owiec ma
obowiązek tworzyć medium (każde,
możliwe do zrealizowania) i być źródłem informacji.
Blog is not dead
Na świecie blogi są narzędziem znanym i
używanym do komunikacji od ponad 12
lat. W Polsce dopiero teraz zaczyna być dostrzegany ich potencjał. – W Polsce stały się
bardzo modne dokładnie wtedy, kiedy świat
obwieścił, że „blog is dead” jako wartościowe medium – konstatuje Piotr Czarnowski,
prezes agencji First PR. Artur Bednarz, Account Director Ciszewski PR dodaje: ‑ Analitycy
powtarzają jak mantrę wyniki niedawnych
badań, z których wynika, że ponad 80 proc.
treści publikowanych na Twitterze to zwykłe
śmieci.
Jednak inne badania przeprowadzone
przez Burson-Marsteller w lipcu br. wśród
firm z listy Fortune 100 pokazują, że 2/3 firm
korzysta z mediów społecznych w celach
promocyjnych, z czego ponad połowa posiada swojego Twittera, a co trzecia firma prowadzi bloga lub ma konto na Facebooku.
– Na Zachodzie blogi odgrywają istotną
rolę w promocji i PR – mówi Krystian Dudek,
prezes ds. relacji medialnych Grupy PRC. –
Często na konferencję prasową zaprasza się
poza mediami także blogerów będących liderami opinii. Myślę, że z czasem w naszym
kraju też doczekamy się rozwoju tej formy
promocji – dodaje.
Hubert Kifner, specjalista ds. komunikacji
korporacyjnej MDDP uważa, że komunikacja z użyciem blogów czy mikroblogów to
po prostu kolejne narzędzie na biurku PRowca. – Możliwość prowadzenia dialogu,
budowania społeczności to nowe aspekty,
które każda firma powinna brać pod uwagę.
Jednak zanim rozpoczniemy prowadzenie
bloga, zastanówmy się, czy będziemy mieli
| 08 |
Kreatywność
to obowiązek
zawodowy
Nawet ZUS korzysta z nowoczesnych narzędzi komunikacji. Rzecznik prasowy tej instytucji prowadzi bloga oraz profil na blipie.
coś ciekawego do zaoferowania internautom
– przypomina. Czy blogowanie ma szansę wyprzeć
tradycyjne komunikaty prasowe? Matylda
Setlak, dyrektor zarządzający Setlak PR, nieufnie podchodzi do blogosfery. Jej zdaniem
newsy zamieszczane na blogach są często
niechlujnie zredagowane, skrótowe, wymagają weryfikacji. – Komunikaty prasowe pozwalają mediom na szybki oraz stosunkowo
łatwy dostęp do informacji, której nadawca
jest łatwy do identyfikacji. Toteż nie sądzę,
by blogi zastąpiły informację prasową – dodaje.
– Ależ tak właśnie się dzieje! – sprzeciwia
się takiemu podejściu Krzysztof Górski, dyrektor PR w Stalexpol Autostrady. Jednocześnie przyznaje, że – paradoksalnie – rola dobrej informacji zarazem bardzo wzrasta. – W
mediach społecznych nie ma już tego filtru
dziennikarza. Dobry dziennikarz przeczyta
informację napisaną nawet niestrawnym żargonem, przetrawi ją i napisze na jej podstawie zgrabny tekst. Dziś informacja z klawiatury nadawcy dociera poprzez komunikatory
w całości do ostatecznego odbiorcy. W tym
sensie PR-owiec jest dziś dziennikarzem i
musi dbać, żeby informacja była „sexy”.
Klient siedzi na Facebooku
Z badań przeprowadzonych przez firmę
Gemius wynika, że 18 proc. internautów zamieszcza w sieci komentarze na temat pro-
duktów, a 78 proc. osób czyta je i na ich podstawie dokonuje decyzji o kupnie. 85 proc.
użytkowników sieci przyznaje, że czerpie
z niej wiedzę o produktach i usługach. ‑ Te
liczby dają do myślenia; pokazują, że Internet
jest obecnie głównym kanałem komunikacji między producentem a konsumentem –
stwierdza Eliza Misiecka, dyrektor zarządzająca Genesis PR. – Nie jest więc tajemnicą, że
ten rodzaj komunikacji nabiera coraz większego znaczenia dla firm i marek – dodaje.
Social community to cieszące się coraz
większą popularnością portale społecznościowe. Barbara Andrzejewska, zajmująca się
obsługą PR w Grono.net, zauważa, że firmy
coraz częściej wykorzystują je w komunikacji.
– Na naszym portalu założonych jest
obecnie kilkadziesiąt produktowych i usługowych gron tematycznych – mówi. – Serwisy,
takie jak Grono.net, dają przede wszystkim
przestrzeń do zaprezentowania profilu firmy,
przedstawienia najnowszej oferty, promocji
lub chociażby zdjęcia najnowszego produktu. Taki portal jest też źródłem ogromnej
bazy potencjalnych odbiorców, klientów,
bez konieczności jej mozolnego budowania
– dodaje.
Karolina Siudyła, prezes agencji MagnifiCo, nie dziwi się, że firmy wykorzystują
portale social community jako jeden z wielu
kanałów dotarcia do konsumenta. – Portale społecznościowe żyją. Codzienna liczba
wejść do serwisu przekracza wielokrotnie klikalność niejednego portalu informacyjnego
– komentuje. – Codziennie powstaje profil
jakiegoś magazynu, restauracji czy agencji.
Nie trzeba odwiedzać sześciu stron internetowych, wystarczy wejść na „FB”, gdzie cytuje się gazetę.pl, pudelka.pl czy inne serwisy.
Krzysztof Górski uważa, że profile firm na
portalach społecznościowych działają na takiej samej zasadzie, jak markowe sklepy wykupujące miejsca centrach handlowych albo
przy ruchliwych deptakach. – Tam są ludzie!
Tam jest ruch! Sprzedaż, życie, komunikacja
społeczna – dodaje.
Tomasz Pietrzak, dyrektor agencji Guarana Communications dostrzega jeszcze inną
zaletę portali społecznościowych – budowę
lojalności. – Każdy z profili założonych na
takim portalu skupia uwagę targetu, dzięki
czemu firmy budują sobie swoje własne społeczności, śledzące wszystko, co firma wyrzuci w wirtualną przestrzeń – mówi.
Jednak Krystian Dudek, prezes ds. relacji
medialnych Grupy PRC, jest zdania, że żadna
kampania na Facebooku nie jest w stanie zastąpić własnej strony www. – Wszystko zależy od klienta. Produkt adresowany do grupy
50 czy 60+ nie będzie intensywnie promowany z użyciem narzędzi e-pr, a szczególnie
Facebooka – twierdzi. Piotr Czarnowski dodatkowo uważa, że portale społecznościowe
wykorzystywane są w Polsce na ślepo, pod
wpływem mody. – Najbardziej modne są u
nie przyjąłem, traktując je jako SPAM. Zauważyłem jednak, że „znajomi” owej marki liczą
się w tysiącach. W ten sposób firma buduje
bazę odbiorców swoich komunikatów. Wysyłanie „na ślepo” zaproszeń do wszystkich
użytkowników portalu nie jest dobrym sposobem na budowanie takiej grupy. Lepszym
pomysłem byłoby zachęcenie odbiorców,
aby to oni sami chcieli stać się członkami tej
społeczności – tłumaczy.
Oprócz wpadek, PR-owcy wymieniają
także przykłady warte uwagi. – Przed kilkunastoma tygodniami na Twitterze pojawił się
bardzo ciekawy przypadek wykorzystania
serwisu do walki z dużą korporacją o prawa
konsumenta – mówi Adam Bednarz. – Adam
Savage, znany z programu „Pogromcy Mitów”, otrzymał od operatora telekomunikacyjnego bardzo wysoki rachunek za połączenia, których nie wykonał. W ciągu kilku
dni zebrał na Twitterze kilkadziesiąt głosów
poparcia w swoich zmaganiach z korporacją i
ta pod naporem zmasowanej krytyki uległa.
Wiele pozytywnych przykładów wymienia Norbert Kilen, dyrektor OnBoard PR.
– Honda wykorzystuje przykładowo tzw.
fanpage na Facebooku jako stronę docelową
kampanii. Wciąga tam internautów w zabawę polegającą na poszukiwaniu osób „kochających” samochody Honda. PizzaHut na
Facebooku relacjonuje zmiany menu i udostępnia aplikację na iPhone do zamawiania
pizzy – wymienia.
Tomasz Pietrzak zwraca uwagę na funkcję
edukacyjną niektórych działań z wykorzystaniem mikroblogów. – Np. obecność dentysty,
Dentim clinic, na portalach Blip.pl i Twitter.
com, za pomocą których można zapytać lekarza stomatologa o poradę – mówi.
Na gruncie polskim marka Heyah przeprowadziła w lipcu tego roku efektywną
akcję „Letnia szkoła korzystania z telefonu”
na stronie nasza-klasa.pl. – Polegała ona na
oglądaniu filmów-wykładów, a następnie na
odrabianiu lekcji w formie gier flaszowych –
wyjaśnia Joanna Gajewska, rzecznik prasowy
portalu. – Ciekawy pomysł promocyjny plus
mechanizmy społecznościowe sprawiły, że
akcja zgromadziła ponad 300 tys. użytkowników zainteresowanych propozycjami Heyah.
Produkt czy usługi zyskują na wiarygodności,
gdy są polecane przez naszego znajomego.
Norbert Kilen wspomina jeszcze akcję
„Kumpel z Przeszłości”, polegającą na „ożywieniu” historii Powstania Warszawskiego. –
Fikcyjne postaci „Kostka” i „Sosny” w krótkim
czasie znalazły się wśród najpopularniejszych
na polskim Facebooku. Akcją zainteresowały
się też mainstreamowe media – dodaje.
Magdalena Kuczkowska, specjalista PR i
IR w PEKAES SA podkreśla istotę bycia bliżej
klienta, poznania go i zaprzyjaźnienia się. –
Portale niewątpliwie ułatwiają nawiązanie
kontaktu, często odbywa się on w luźniejszej
formie, sprzyja budowaniu relacji – tłumaczy.
– Ostatnio na Blipie pojawił się ZUS i jeśli rzeczywiście będzie funkcjonował poprawnie,
dla obywateli może to być przełom. Instytucja łatwiej dostępna, odpowiadająca szybko
i profesjonalnie na każde pytanie. Brzmi ciekawie, prawda?
reklama
reklama
| 09 |
fotografia
„Hades?” Tomasza Tomaszewskiego
Press Club Polska (Krakowskie Przedmieście
64) zaprasza na wystawę Tomasza Tomaszewskiego zatytułowaną „Hades?”. Zobaczyć na
niej będzie można zdjęcia fotografa z podpisami Dariusza Kortko. Wystawa jest fragmentem
projektu fotograficznego „Cześć Pracy”, który
zdobył pierwszą nagrodę w amerykańskim
konkursie SocialDocumentary.net.
Wernisaż odbędzie się 13 stycznia o godz.
18:00. Wystawa potrwa do 13 lutego.
www.pressclub.pl
„Kontrasty”
Pierwsza w tym roku wystawa w Galerii Obok
ZPAF poświecona jest muzyce klasycznej i
tradycyjnej. Swoje prace pokazuje Norbert
Roztocki, a projekt nosi tytuł „Kontrasty”.
Wystawę można oglądać do 31 stycznia.
www.go.zpaf.pl
Ferie z fotografią
Muzeum Historii Fotografii im. Walerego
Rzewuskiego w Krakowie zaprasza na cykl
wykładów, podczas których omawiane będą
m.in: techniki fotograficzne w XIX wieku,
postać L. J. M. Daguerre’a, czy fotografia
artystyczna w Polsce i na świecie. Aby uczestniczyć w wykładach zgłoszenia należy składać
w sekretariacie muzeum do 15 stycznia 2010
roku. Szczegółowych informacji dotyczących
charakteru poszczególnych wykładów udziela
dział oświatowy, wystaw i promocji MHF.
www.mhf.krakow.pl
Kalendarz Fotografa 2010
Wydawnictwo Universitas podczas targów
książki w Krakowie zaprezentowało kalendarz
dla fotografów zawierający 260 stron w
formacie 14x18 cm. Kalendarium tygodniowe
wzbogacone zostało o fotografie Anny Bodnar.
Publikacja zawiera również sporo przydatnych
informacji o galeriach, szkołach czy wydarzeniach fotograficznych. Koszt: 24 zł.
www.f5-ksiegarnia.pl
Sen cienia
„Człowiek jest snem cienia” to książka Janusza
Leśniaka, artysty fotografa, członka ZPAF
zawierająca wybrane prace z wielowątkowych
cykli określanych jako leśniaki i leśniaki-mandale. To pierwsza tak obszerna prezentacja
twórczości artysty konsekwentnie podejmującego temat egzystencjalizmu i duchowości
człowieka. Przedstawione tutaj zdjęcia zostały
wykonane w różnych technikach (m.in. fotografii czarno-białej, barwnej czy polaroidowej).
Koszt: 25zł. www.f5-ksiegarnia.pl
Konkurs foto
Serwis fotografuj.pl zaprasza do udziału w
konkursie fotograficznym na temat „Zima w
obiektywie”. Na zwycięzców czekają bony
zakupowe do internetowego sklepu fotograficznego. Prace konkursowe można zgłaszać
on-line do 31 stycznia 2010 roku.
www.fotografuj.pl
Ewelina Petryka
| 10 |
Trochę snobizmu
nie zaszkodzi
Niedzielne południe, siedziba
Stowarzyszenia Polskich Artystów i
Fotografików. Trwa V Jesienna Aukcja
Fotografii Polskiej. Na sali zaledwie
kilka osób, jedna licytująca, dwie
dodatkowo zadeklarowane przez Internet. Pięć sprzedanych zdjęć, każde
po cenie wywoławczej. Czy to jest
właśnie kwintesencja polskiego rynku
fotografii kolekcjonerskiej?
Katarzyna Siewruk
Jeśli oceniać go tylko po tym wydarzeniu –
rzeczywiście, wyglądałoby na to, że rynek
ten w Polsce nawet nie raczkuje. Aukcja
ZPAF-u to na szczęście tylko margines. - Środowisko kolekcjonerów jest małe, ale stale
i dynamicznie się powiększa; rzeczywistość
wygląda inaczej, przekonuje Agnieszka
Gniotek, krytyk sztuki związana z rynkiem
fotografii kolekcjonerskiej w Polsce niemal
od początku jego istnienia. Zaznacza, że
bardzo daleko nam do rozwiniętego obrotu
fotografią z Europy Zachodniej czy USA,
który rozpoczął się już w latach 20. XX w.,
ale i rynek dzieł sztuki kształtuje się u nas
właściwie dopiero od 1989 roku.
Za moment powstania rynku fotografii
kolekcjonerskiej w Polsce uznaje się pierwszą
aukcję Domu Aukcyjnego PolswissArt w
2003 roku, która okazała się na tyle dużym
sukcesem, że zorganizowane zostały następne. Po wycofaniu się PolswissArtu, fotografią
zajął się Dom Aukcyjny Rempex, później we
współpracy z portalem rynku sztuki artinfo.pl
– i do tej pory, dwa razy do roku, organizuje
profesjonalne, coraz lepsze aukcje. Mimo że
ilość kolekcjonerów zwiększyła się wielokrotnie (początkowo było ich dwóch, może
trzech), ceny, szczególnie w porównaniu do
cen na świecie, są wciąż bardzo okazyjne.
Środowisko i rynek fotografii w Polsce
boryka się z szeregiem problemów. Trudno
było przekonać twórców, żeby przygotowywali zdjęcia w sposób, który zapewni im
jakość kolekcjonerską, odbiorców jest ciągle
stosunkowo niewielu. Diagnoza Agnieszki Gniotek jest miażdżąca: mamy trochę
mentalność mieszczańską, doceniamy olej
na płótnie, najlepiej w złotych ramach. Być
może dlatego właśnie tak niewielu jest teoretyków, pasjonatów i kolekcjonerów fotografii,
a także wydawców publikacji o tej tematyce.
W Polsce w niewielkim stopniu naucza
się teorii fotografii, historyczne całościowe
opracowanie jej historii nie istnieje, osoby
zajmujące się jej krytyką wyliczyć można na
Fotofora
W Internecie o fotografii można znaleźć prawie wszystko.
Nowinki techniczne, giełda, testy aparatów i obiektywów,
ciemnia cyfrowa i tradycyjna, informacje o konkursach i
wystawach - to tylko garstka z setek wątków poruszanych na
forach internetowych poświęconych fotografii.
Ewelina Petryka
Dla przykładu: cyberfoto.pl. Forum dość popularne, bo według statystyk jest na nim zarejestrowanych ok. 45 tys. użytkowników. Pojawia
się tam sporo tematów: począwszy od tego, jak wybrać odpowiedni
aparat, po giełdę fotograficzną i oferty pracy (związane oczywiście z
fotografią). Ciekawie zaprezentowany jest dział porad dla początkujących, cyberfoto.pl/szkola-fotografowania-ksiazka-on-line. Artykuły
zrealizowane w postaci książki online – czyta się je i ogląda z wielkim
zainteresowaniem. Natomiast dla tych, którzy nabyli już umiejętność
sprawnej obróbki cyfrowej, administratorzy proponują konkurs „Rawomania”, polegający na jak najlepszym wywołaniu – tego samego dla
wszystkich – surowego pliku Raw: cyberfoto.pl/rawomania.
Fani plenerów fotograficznych i podróży powinni zajrzeć na forum
Nikona, forum.nikon.org.pl/forumdisplay.php?f=97. Opisy wypraw,
ciekawych miejsc, fotorelacje z różnych zakątków świata – do tego
możliwość zapisania się na cyklicznie organizowane warsztaty czy
plenery fotograficzne.
Kolejnym interesującym forum jest forfoto.pl . Kto interesuje się
modą, jest lub chce zostać fotomodelem/fotomodelką, może zgłosić tu
swoją ofertę, forfoto.pl/forumdisplay.php?fid=84. Forum oferuje także
kilka ciekawych konkursów, np. Ring – rzuca się wyzwanie rywalowi,
ustala temat i rywalizuje oko w oko, zdjęcie w zdjęcie, forfoto.pl/forumdisplay.php?fid=60.
Gdy trudno się zdecydować, jaki aparat lub obiektyw kupić, portal
foto.recenzja.pl/porownaj.html przygotował opcje do porównania
dwóch wybranych sprzętów. Program wyszukuje i przedstawia nam
wyniki w postaci czytelnej tabelki.
Godne polecenia są także: forum.fotopolis.pl, fotoarts.pl,
digart.pl/forum/tematy/4/Fotografia.html.
poczekaniu, galerii fotografii jest kilka. Mimo
to, liczba kolekcjonerów rośnie i wydaje
się, że inwestowanie w zdjęcia jest bardzo
dobrym interesem.
Dlaczego? Ceny u nas są wciąż relatywnie
niskie, więc właściwie każdy może zacząć
kolekcjonować, kierując się zarówno kryterium inwestycji, jak i estetyki. Najdroższe w
polskiej historii zdjęcie – „Kolaps przy lampie”
Witkacego –
sprzedane zostało
za 135 tysięcy
złotych na pierwszej profesjonalnej
aukcji. Rekord ten
nie został pobity
do tej pory, choć
zdarzają się zdjęcia sprzedawane
za kilkadziesiąt
tysięcy – rzadko,
lecz nie budzi to
już powszechnego zdziwienia.
Przy cenach światowych (dochodzących nawet
do kilku milionów
dolarów) to niedużo. Szczególnie,
że pojawiają się
u nas perełki za
zaledwie kilkaset złotych. Poza tym rynek
jest młody; wartość zdjęć rośnie w tempie,
którego żaden Kossak już nie osiągnie.
Mówiąc o cenach, dostępności i kolekcjonerach, Agnieszka Gniotek zaznacza, że
to świetna odmiana nieco snobistycznego
hobby, która może być kolejną alternatywą
dla gry w golfa. Być może ten snobizm, pojmowany jak najbardziej pozytywnie, będzie
jedną z cegiełek, które sprawią, że Polacy
zaczną bardziej doceniać fotografię. To może
okazać się szansą dla całego środowiska – i
to nie tylko w wymiarze finansowym, ale
również pod względem poszerzania wiedzy
o polskiej sztuce, i w rozwijania zachodnich
trendów na swój własny, twórczy sposób.
Jedna kolekcja
muzealna
Mieszanka różnych technik, stylów, spojrzeń, a także osobowości w fotografii. W nienagannej formie i przystępnej cenie.
Tak krótko można scharakteryzować kolejną pozycję wydawnictwa Taschen „Fotografia XX wieku”, będącą prezentacją
jedynie skromnego fragmentu imponującej kolekcji Muzeum
Ludwig w Kolonii, która od ponad trzydziestu lat gromadzi
najważniejsze dzieła najwybitniejszych przedstawicieli sztuki
fotograficznej.
Mateusz Baj
W albumie znalazło się 860 prac
wykonanych przez 278 fotografów –
niezwykle istotnych, swoją twórczością wywierających ogromny wpływ
na liczącą 170 lat młodszą siostrę
malarstwa. Pozycja zawiera fotografie będące doskonałym obrazem
fotografii artystycznej XX wieku, począwszy od piktorializmu, reprezentowanego m.in. przez Alvina Longdona
Couburna, poprzez zdjęcia reporterskie Henriego Cartiere-Bressona i Roberta Cappy. Fotografię bezpośrednią
reprezentują Anselm Adams, Walker
Evans czy Dorothea Lange. Wśród fotografów mody znajdziemy takie
wielkie nazwiska, jak: Cecil Beaton, Richard Avedon. Włączono także kluczowe postacie fotografii eksperymentalnej, m.in. László Nagya, Herberta
Lista, Otto Steinerta. Album został wydany na dobrej jakości papierze, co
w tym przypadku jest istotne zawierający czasami zbyt małe reprodukcje.
W albumie zawarto również zwięzłe, lecz nie zdawkowe informacje na
temat życia i twórczości prezentowanych autorów.
€URO
Magdalena Karst-Adamczyk
Przedsiębiorcy
podzieleni
POLSKA DROGA DO EURO
Projekt dofinansowany
ze środków Narodowego
Banku Polskiego
Narty w strefie euro
Perspektywa ciekawego wyjazdu na ferie
to najlepsza recepta na posylwestrową
depresję. Jeśli komuś znudziły się już
rodzime Tatry i Sudety, warto sprawdzić
jak jeździ się na nartach we Włoszech
czy Francji. Tym bardziej, że opinie
o horrendalnych cenach w całej strefie
euro są co najmniej przesadzone.
Tomasz Betka
Chociaż po rekordowym kursie złotego na poziomie 3,2 zł w stosunku do
euro z lipca 2008 roku pozostały już
tylko wspomnienia, to i tak złoty jest w
tej chwili zdecydowanie silniejszy niż
podczas ubiegłorocznych wyjazdów
Polaków na ferie zimowe
do Eurolandu. Biorąc
pod uwagę fakt, że nawet
wówczas nie brakowało
chętnych na wyjazdy
za granicę, również w
najbliższych tygodniach
możemy się spodziewać
na unijnych stokach wielu
naszych rodaków.
w Norwegii na poziomie aż 148.
Za transport na terenie Włoch
i Francji zapłacimy zdecydowanie
mniej. Nieporównywalnie tańszy
będzie również pobyt w tamtejszych
górskich kurortach. - Bardzo wiele
zależy od tego, w jakim okresie i gdzie
dokładnie zamierzamy się wybrać na
Wbrew pozorom, ceny noclegów we
Włoszech i Francji nie są tak wysokie,
jak mogłoby się wydawać. Magdalena
Tyka, absolwentka prawa, wybrała się
w marcu ubiegłego roku na tygodniowe narty do położonego we włoskich
Dolomitach Sexten. - Nocleg w 5-osobowym apartamencie kosztował mnie
trochę ponad 30 euro. Za cały wyjazd
zapłaciłam około 2 tys. złotych, ale nie
można zapominać o bardzo wysokim
kursie euro w tamtym okresie - wspomina Magda.
Droższe niż w Polsce jest we Włoszech i Francji również jedzenie. Nie
są to jednak różnice radykalne. Woda,
soki i piwo są droższe o mniej więcej
25 proc., a największe przebicie ma
miejsce w przypadku świeżego mięsa
i pieczywa. - Obiad knajpie można
zjeść za mniej niż 10 euro, ale nie będą
to dania mięsne, raczej pizza, makaron
z sosem czy lasagne.
fot. sxc.hu
f
Polska droga do euro |
DODATEK SPECJALNY 01/2010
Wydarzenia | fotografia
Najdrożej
poza strefą
Piotrek Dąbrowski od
kilku lat organizuje wyjazdy
„Ferie Akademickie”.
Najbardziej popularne
kierunki to Włochy i Francja. W tym roku głównym
miejscem pobytu będzie
zlokalizowane w południowych Alpach francuskie
Les Orres - Zdecydowanie
najdroższym krajem alpejskim jest Szwajcaria. Ceny
w szwajcarskich Alpach to
istny kosmos - opowiada Piotrek. Wiadomo jednak, że państwo Helwetów
konsekwentnie pozostaje zarówno
poza Unią, jak i poza strefą euro. W
sąsiadującej ze Szwajcarią Austrii ceny
są już wyraźnie niższe. Z badań Eurostatu wynika jednoznacznie, że kraje
europejskie o najwyższym poziomie
cen albo nie przyjęły wspólnej waluty,
albo całkowicie podziękowały za integrację z UE. Jeżeli średni poziom cen
w państwach Starej Unii przyjmiemy za
100, to na przykład ceny transportu w
Danii kształtują się na poziomie 142, a
narty - podkreśla Piotrek Dąbrowski.
Najdroższy jest okres świąteczny i
niestety właśnie termin ferii zimowych.
Sześciodniowy karnet na wyciągi to
koszt około 140-160 euro. W najbardziej znanych miejscowościach jest on
wyższy i przekracza nawet 200 euro.
- Poza sezonem można za to liczyć
na 25-procentowe rabaty, a czasem
nawet na darmowy skipass dodawany
do zakwaterowania - przekonuje
organizator „Ferii Akademickich”.
Ceny wyciągów to oczywiście
nie jedyne koszty pobytu na feriach.
Ceny w barach i kawiarniach na
stokach są wysokie - za puszkę coli,
która w sklepie kosztuje 80 eurocentów, zapłacimy na francuskim stoku
nawet 3 euro - ostrzega Piotrek.
Rysy od słowackiej strony
Jeżeli jednak magia Tatr jest dla kogoś nieporównywalna z niczym innym,
w tym roku ma wyjątkową okazję, aby
spojrzeć na Rysy od słowackiej strony.
Podróż na linii Warszawa-Poprad zajmuje teraz nieco ponad godzinę, bo
Słowacy uruchomili z myślą o polskich
turystach specjalne połączenie
lotnicze. Przekonanie, że po
wprowadzeniu wspólnej waluty,
Słowacja przestała być krajem na
polską kieszeń, okazuje się mitem.
Cena przelotu z Warszawy do
Popradu wynosi zaledwie 33
euro. Za tygodniowy pobyt w
hotelu i skipass w największym
słowackim ośrodku narciarskim
w Niskich Tatrach zapłacimy w
sumie niecałe 200 euro. Piwa w
restauracji napijemy za mniej niż
2 euro, a za 7 euro zjemy dobry
obiad. A trzeba pamiętać, że nasi
południowi sąsiedzi oferują przy
tym profesjonalnie przygotowane
stoki narciarskie, nowoczesne
wyciągi i kolejki, a także ośrodki
termalne i aquaparki w nieosiągalnej dla nas jakości.
Niezależnie od tego, w którym
kraju strefy euro chcielibyśmy
spędzić ferie, warto
pamiętać o wymianie
waluty przed przekroczeniem polskiej
granicy. - Pieniądze
wymieniłam w Polsce,
chociaż zdarzało mi
się także płacić we
Włoszech kartą przypomina sobie
Magda. A Piotrek ma
poważne wątpliwości,
czy w zachodnioeuropejskich krajach
w ogóle dałoby się
cokolwiek zrobić z
naszą walutą. - Jeszcze
się nie spotkałem się,
aby w lokalnym banku
można było wymienić
złotego na euro. Mało
tego, nawet na lotniskach w Mediolanie
czy w Grenoble nie
przyjmują polskich
pieniędzy - podsumowuje Piotrek Dąbrowski. Problemu
nie byłoby z tym na Słowacji,
ale kurs wymiany z pewnością
nie zadowoli wychodzącego z
kantoru turysty.
Natomiast przy odpowiednim
zaplanowaniu wyjazdu, wcześniejszej rezerwacji noclegu oraz
zabraniu ze sobą zapasu żywności,
pobyt w strefie euro nie powinien
zrujnować domowego budżetu.
Zamiana złotego na euro nie
spowoduje najprawdopodobniej wzrostu cen, gdyż efekty
zaokrągleń w górę podczas
przeliczenia cen na euro były
niewielkie. Doświadczenia
Słowacji pokazują, że nie doszło
tam do wzrostu cen, lecz ceny w
Polsce relatywnie spadły z powodu spadku kursu złotego do
euro. Uważają, że wejście Polski
do unii walutowej wywoła
inflację, w wyniku której polskie
społeczeństwo zubożeje i zrezygnuje z wielu towarów i usług,
które nie są towarami i usługami
pierwszej potrzeby. Niezależnie
od opinii dni złotego są policzone, a epoka euro
– nieuchronna i konieczna.
Tadeusz Pudło,
producent okien
z Lubelszczyzny
Im wcześniej
staniemy się częścią
strefy euro, tym
lepiej. Dotyczy to w
równym stopniu firm
takich jak moja, obecnych zarówno na polskim jak i europejskim
rynku, jak i mniejszych polskich przedsiębiorstw. Wszyscy jesteśmy w jednakowym
stopniu uzależnieni od euro, bo polska
gospodarka uzależniona jest od gospodarki Europy. Za większą część półfabrykatów
już dziś płacę w europejskiej walucie. Nie
obawiam się więc, że wejście Polski do
strefy euro, zmusi mnie do podniesienia
cen i obniży konkurencyjność firmy, bo
koszty które ponoszę w euro, od kilku lat
kształtują ostateczną cenę towarów. Poza
tym moja firma coraz więcej produkuje
na rynki europejskie. Na tych transakcjach
zarabiają przede wszystkim banki, które
wykorzystują różnice kursowe, natomiast ja
oraz inni producenci handlujący z Europą,
ponosimy z tego tytułu duże straty. Traci
firma, tracę ja, tracą moi pracownicy. Każdy
kolejny rok poza strefą euro zwiększa tylko
skalę strat. Zamiana złotego na euro to
większe zyski dla polskich przedsiębiorców
i większe pensje dla polskich pracowników.
Mariusz Chrzanowski,
właściciel sklepu internetowego
Moja firma od kilku lat zajmuje się importem towarów wyposażenia wnętrz i często
ponoszę koszty, wynikające z ryzyka kursowego. Wprowadzenie w Polsce waluty
euro dałoby stabilizację mojej firmie, ale
także wielu innym, szczególnie mniejszym
przedsiębiorstwom. Ale wyeliminowanie
ryzyka kursowego, które spędza sen z powiek, nie jest jedyną oczekiwaną korzyścią.
Wraz z wprowadzeniem euro zapewne
zmniejszą się koszty prowadzenia firm,
które rozliczają się w euro - odejdą
koszty i znikną różnice ponoszone przy
przewalutowaniu środków. Liczę również
na to, iż będzie większa dostępność i konkurencyjność kredytów z niższymi stopami
procentowymi dla przedsiębiorstw, co
wielu firmom dałoby możliwość rozwoju i
większych inwestycji.
Beata Deleszkiewicz,
właścicielka salonu fryzjerskiego
w średniej wielkości miasteczku
Podróżując po Europie, zawsze zerkam na
ceny w salonach fryzjerskich i porównuje
je z polskimi realiami. W państwach strefy
euro nawet w małych, nieturystycznych
miejscowościach jest drożej niż u nas. Na
wprowadzeniu euro na pewno stracę.
Spodziewam się, że polskie ceny znacznie
szybciej dorównają do europejskich, niż
nasze zarobki osiągną poziom europejskich
|I|
wynagrodzeń. A skoro ceny pójdą w górę, ludzie,
szczególnie mieszkańcy małych miejscowości,
będą szukali oszczędności i zrezygnują z usług,
które nie są usługami pierwszej potrzeby. Moim
atutem jest to, że działam na rynku od kilkunastu
lat i mam wielu stałych klientów. Będzie mi łatwiej
niż nowo otwartym zakładom fryzjerskim, co
nie znaczy, że będzie łatwo. Ale wejście Polski
do strefy euro traktuję jako rzecz nieuchronną,
a nawet konieczną. Wierzę, że po trudnych
początkach, przyjdą lepsze czasy.
Matylda Pniewska,
właścicielka kameralnej firmy
organizującej wyprawy do Afryki
Na początku
2008 roku
kilka osób
zarezerwowało
wycieczki, które
miały się odbyć
na przełomie
jesieni i zimy. Ceny ustaliliśmy w złotych. W
międzyczasie wybuchł kryzys i nasz waluta
z dnia na dzień znacząco się osłabiła. Jak
powiedzieć ludziom cieszącym się na podróż
życia, na którą być może odkładali przez lata,
że muszą dopłacić kilka tysięcy złotych albo
zrezygnować? Z dwójką zaprzyjaźnionych
klientów koszty wynikające z różnicy kursów
podzieliliśmy po połowie. Z innymi nie było
mowy o takim rozwiązaniu - dopłacałam z
własnej kieszeni, o mało nie plajtując. Dostałam
nauczkę i od tamtej pory ceny wycieczek
podaję wyłącznie w euro lub dolarach, bo
wszystkie koszty (nie licząc utrzymania biura
w Polsce) ponoszę w euro lub dolarach. Na
szczęście mogę rozliczać się w obcej walucie.
Dla mnie i dla wszystkich ludzi pracujących
w mojej branży, wprowadzenie euro byłoby
bardzo korzystne. Im wcześniej, tym lepiej.
Grzegorz Hunkiewicz,
właściciel lokalnej firmy przewozowej
Najbardziej obawiam się, że wraz z wejściem
Polski do strefy euro pójdą w górę ceny paliw i
części zamiennych do samochodów i busów. Jak
pokazuje przykład Słowacji, inflacja jest raczej
nieunikniona. To, że Słowacy mieszkający w
pobliżu polskiej granicy, wolą przejechać kilkanaście-kilkadziesiąt kilometrów, by zatankować
u nas – mówi samo za siebie. Nie obawiam się
natomiast zwiększenia konkurencji. Myślę, że
ceny polskich przewoźników w porównaniu
z europejskimi są tak atrakcyjne, że nikomu
z zagranicy nie chciałoby się ścigać za takie
pieniądze. Ale nie liczę też na to, że moja firma
zawojuje europejski rynek i zacznie świadczyć
usługi na międzynarodową skalę. W czasach
tanich lotów, coraz większej liczby lotnisk
(także w Polsce), komu chciałoby się, mając do
przebycia długą trasę, podróżować autokarem?
Przyszłość firm transportowych, które zajmują
się wyłącznie przewozem osób po Europie jest
raczej mizerna. Ale przyszłość firm takich jak
moja, o zasięgu lokalnym, po wejściu do strefy
euro także nie zapowiada się kolorowo.
Gerard Porowski,
handluje towarami
importowanymi
ze Stanów Zjednoczonych
Będąc pośrednikiem
pomiędzy importerem
a odbiorcą, ponoszę
największe ryzyko wynikające z wahania kursów.
Jeżeli złoty traci na wartości, tracę także ja, bo
muszę zapłacić więcej importerowi, z którym
umówiłem się na określoną kwotę w dolarach.
Nie mogę natomiast z dnia na dzień podnieść
ceny po jakiej towar sprzedaję, bo klienci
tego nie zrozumieją i znajdą kogoś tańszego.
Poza tym jeżeli w oczach klientów chcę być
wiarygodny, jeżeli chcę klientów do siebie
przywiązać, muszę mieć stałe ceny, nie mogę
lawirować. Wprowadzenie w Polsce euro, nawet
jeżeli koszty ponoszę w dolarach, dałoby mi
stabilizację, bo euro jest stabilną, mocną walutą.
Mógłbym wreszcie realnie oszacować koszty
jakie poniosę. Nie ukrywam jednak, że wraz z
zamianą złotego na euro może pojawić się pokusa, by na tym zarobić, podnosząc ceny swoich
towarów. Jeżeli dziś sprzedaje towar za 120 zł
to myślę, że ustaliłbym jego cenę mniej więcej
na poziomie 40 euro, a nie 30 jakby wynikało to
z dzisiejszego kursu. I spodziewam się, że każdy
przedsiębiorca będzie myślał w ten sposób.
| II |
Zakupy
Niezbyt tanie
w euro
studiowanie
By Polska weszła do strefy euro,
musi spełnić wiele kryteriów
ekonomicznych, określonych
w Traktacie z Maastricht. Ale
ważne jest też stopniowe
eliminowanie myślenia przez
Polaków o złotym i zastępowanie
go europejską walutą. Służą temu
kampanie edukacyjne, takie jak
prowadzi NBP. Coraz częściej też
możemy się oswajać z euro
w dużych sieciach spożywczych, na
stacjach benzynowych, w hotelach
i restauracjach.
Magdalena
Karst-Adamczyk
Wiele sklepów i placówek usługowych już od
kilku lat daje klientom
możliwość zapłaty
także w europejskiej
walucie. Korzystają z tego
udogodnienia przede
wszystkim zachodni
turyści i biznesmeni, a
także polscy emigranci, przyjeżdżający ze
krajów strefy euro. Coraz
częściej jednak w euro
płacą także Polacy, którzy
właśnie wrócili z nart we
włoskich Alpach albo z
wakacji w hiszpańskim
Costa del Sol. Zamiast
tracić na ponownej
wymianie pieniędzy (tym
razem z euro na złote),
wolą zapłacić w eurowalucie za zakupy w polskim
sklepie. Jest jednak małe
ale: większość sieci, które
wprowadziły możliwość
płacenia w euro, nie
przyjmuje bilonu. Można
w nich płacić wyłącznie
banknotami, a reszta
najczęściej jest wydawana
już w złotych. Rzecz w
tym, że banki przy wymienianie bilonu pobierają dodatkową marżę,
a przecież sprzedawcy
chcą zmaksymalizować
swój zysk.
Rozporządzenie
Ministra Finansów, które
jest podstawą prawną
transakcji w euro (ale
także w innych obcych
walutach) weszło w
życie 1 maja 2004 r., a
więc w pierwszym dniu
członkostwa Polski w Unii
Europejskiej. Wcześniej w obcej walucie mogły rozliczać się tylko osoby,
które nie mają stałego zameldowania
w Polsce, a także firmy, które nie miały
u nas siedziby.
Raz drożej, raz taniej
Klienci, którzy płacą za zakupy
w euro, mają prawo do czytelnej
informacji, po jakim kursie polska
waluta jest przeliczana na europejską.
Idealnie byłoby, gdyby sprzedawcy
posługiwali się kursem Narodowego
Banku Polskiego, obowiązującym
w dniu dokonywania transakcji. W
rzeczywistości jednak często płaci
się więcej, bo sprzedawcy – przede
wszystkim w dużych sieciach handlowych – przeliczają jedną walutę
na drugą po kursie, który przyjął
obsługujący je bank. A kursy banków
komercyjnych są zwykle mniej korzystne niż kurs NBP.
Z tego samego powodu, kiedy
płaci się zagraniczną kartą kredytową,
lepiej wybrać rozliczenie w walucie, w
której prowadzony jest rachunek (np.
w euro) niż w złotych.
– Podczas świątecznego pobytu
w Polsce na stacji paliw BP płaciłem francuską kartą kredytową.
Kasjer zapytał, w jakiej walucie chcę
zapłacić, ale od razu poradził, że
korzystniej będzie w euro. Ponieważ
mam rachunek właśnie w euro, to
gdybym wybrał złote, bank pobrałby
dodatkową opłatę za wymianę –
mówi Tomasz Walasek, Polak od lat
mieszkający w Paryżu.
Polska jest tania
Od czasu, gdy konsumenci i handlowcy bez względu na stempelek w
paszporcie mogą rozliczać się w euro,
kwitnie handel w tej walucie – zwłaszcza w rejonach przygranicznych Co
więcej, można tam płacić bilonem i
resztę otrzymuje się także w euro. W
Świnoujściu, bezpośrednio sąsiadującym z niemieckim Albeckiem,
Studiowanie w Unii Europejskiej jest łatwiejsze niż kiedykolwiek.
Wystarczy zdać maturę, znać dobrze język i... mieć trochę
oszczędności na koncie. Niestety, ale studia w strefie euro nie zawsze
są tanie. Postanowiliśmy przyjrzeć się poszczególnym państwom
i ustalić, jakie są faktyczne koszty studiowania, przeliczając je na złote.
Marcin Kasprzak
Czesne
w euro można zapłacić za wszystko
i wszędzie: na bazarku za ogórki, w
fastfoodzie za hamburgera, w hotelu
za nocleg, u dentysty za plombę.
Handel i turystyka kwitną w tym
mieście przede wszystkim dzięki
zachodnim sąsiadom, którzy wolą
przejechać kilka kilometrów, by
cieszyć się tańszymi wakacjami nad
tym samym morzem, a przy okazji
podreperować zdrowie nie tylko bogatym w jod powietrzem, ale także w
licznych sanatoriach lub prywatnych
klinikach, które oferują usługi świetnie
wykształconych specjalistów za bardzo atrakcyjne dla Niemców ceny.
Na takiej wymianie korzystają
wszyscy. Świnoujscy sklepikarze,
hotelarze, restauratorzy i lekarze
zacierają ręce, bo niemiecki klient ma
w kieszeni znacznie więcej pieniędzy
niż polski, a co za tym idzie więcej ich
wydaje. Ale satysfakcje mają również
Niemcy. Nawet jeżeli ceny w euro są
zaokrągleniem tych w złotych, to dla
gości zza Odry Polska wciąż jest tania.
Odkurzacz i bułki za euro
W kilkunastu miejscowościach w
rejonach przygranicznych zapłatę w
euro przyjmą także kasjerzy jednej
z tańszych sieci spożywczych – w
„Biedronce”. Ale jeżeli w euro chcemy
zapłacić za zakupy spożywczo-przemysłowe w Warszawie, to lepiej niż
do „Biedronki” udać się do Tesco,
Reala lub Carrefoura. W tych sieciach
można płacić euro w każdym ich
sklepie na terenie całego kraju. W
Tesco przystosowane są do tego
wszystkie kasy, w Realu zdecydowana
większość, a w każdym Carrefourze
powinien być przynajmniej jeden
punkt, w którym można zapłacić
eurowalutą. W euro można zapłacimy
także na wielu stacjach benzynowych sieci Orlen i Statoil, w sklepach
budowlanych Leroy Merlin, a od
niedawna również za elektronikę i
AGD w wielu sklepach Media Markt
i Saturn.
– Na rynku RTV-AGD jesteśmy
jedynymi w Polsce, którzy udostępnili klientom możliwość płacenia w
euro. Udostępniamy tę usługę w
sklepach, których szefowie zgłosili
takie zapotrzebowanie – informuje
Wioleta Batóg, rzecznik prasowy sieci
Media Markt i Saturn. Największą
popularnością płacenie w euro cieszy
się w marketach w Szczecinie, Nowym
Sączu, Gdańsku i Lublinie.
– Wprowadzając taką możliwość,
myśleliśmy przede wszystkim o
obcokrajowcach, tymczasem okazało
się, że 90 proc. płacących eurowalutą to Polacy. Strzałem w dziesiątkę
okazał się także pomysł umieszczenia
w sklepach, których kasy przyjmują
euro, bankomatów, wypłacających tę
walutę. Poziom transakcji w poszczególnych placówkach wskazuje, że
wyszliśmy naprzeciw oczekiwaniom
wielu naszych klientów – dodaje
Wioleta Batóg.
Sieci, które wprowadzają możliwość płacenia w euro, muszą się do
tego właściwie przygotować. Podstawą są szkolenia kasjerów z wiedzy
o banknotów euro. Chodzi m.in. o
zabezpieczenia i umiejętność rozpoznawania autentyczności banknotów.
Rozliczanie się w euro staje się
w Polsce coraz powszechniejsze.
Dotyczy już nie tylko przygranicznych miejscowości i wielkich sieci
handlowych, ale także miejsc chętnie
odwiedzanych przez zagranicznych
turystów oraz miast, w których znajdują się lotniska. W krakowskiej piekarni „Michalscy” klienci, którzy płacą
euro za ciastka i bułki, pojawiają się
niemal codziennie. Niewykluczone, że
wkrótce wspólną eurowalutą będzie
można zapłacić także za bułkę w
małej piekarni na Lubelszczyźnie.
W wielu państwach Unii Europejskiej
studia są płatne. W naszym rozliczeniu uwzględnialiśmy nie tylko czesne
jako opłatę semestralną za pobieranie nauki, lecz także różne inne koszty
studiów, które musi pokryć student
– np. wpisowe (często pobierane
co semestr), czy obowiązkową comiesięczną wpłatę na rzecz związku
studentów. W niektórych państwach
studia są teoretycznie bezpłatne, jednakże ilość opłat administracyjnych
powoduje, że do najtańszych wcale
nie należą.
Opłata pobierana za naukę może
być dość wysoka – np. w Holandii.
Polak, który chciałby studiować w
trybie dziennym, na publicznym uniwersytecie w Amsterdamie, musiałby
przeznaczyć od. 7000 tys. złotych
rocznie (zależnie od kierunku).
Jeśli zapragnęlibyśmy studiować w
Brukseli, za jeden semestr studiów
musielibyśmy zapłacić nawet 4300 zł.
Do najdroższych uczelni w Europie
z całą pewnością należą uniwersytety brytyjskie. Za semestr nauki na
studiach licencjackich opłata wynosi
min. 5 tys. zł., na studiach magisterskich znacznie więcej. Polak chcący
uzyskać tytuł master np. w Liverpoolu powinien liczyć się z rocznym
wydatkiem na studia w wysokości
kilkunastu tysięcy złotych. W Wielkiej
Brytanii bardzo rozwinięty jest jednak
system stypendialny. – Stypendium,
które dostaję od rządu brytyjskiego
pozwala mi w 100% opłacić czesne i
ma charakter bezzwrotny. Wszystkie
koszty związane z utrzymaniem muszę
jednak pokryć sama, tj. ok. 1200
zł. na mieszkanie, i min. 800 zł. na
jedzenie, rachunki i inne – mówi nam
Sonia Łukomska, która od półtora
doku studiuje na szkockim University of Dundee. Bardzo popularne
są także kredyty studenckie, które
znacznie różnią się od polskich.
Kredyt otrzymuje się przez cały okres
studiów, lecz zaczyna się go spłacać
dopiero, gdy nasze roczne dochody
przekroczą 15 tys. funtów.
Na stypendium i kredyt mogą
liczyć także wszyscy studenci w Szwecji. – Bez problemu można otrzymać
dofinansowanie w wysokości min.
800 zł., czy pożyczkę w wysokości ok.
3500 zł. miesięcznie. Trzeba jednak
wcześniej załatwić wiele formalności,
iść do Skateverket po Personnumer
(odpowiednik polskiego PESELu),
mieć szwedzki adres do korespondencji, otrzymać pozwolenie na
pobyt itp. – zdradza nam Joanna
Polska droga do euro |
Oracz, która mieszka w Szwecji i od
półtora roku przygotowuje się do
studiów w Sztokholmie (intensywnie
ucząc się języka).
Koszty życia
Trudno dokładnie wskazać kwotę
określającą faktyczne koszty życia.
Akademik w Wilnie nie będzie miał
takiego samego standardu jak akademik w Lyonie, nawet jeśli jego cena
jest porównywalna. Na wysokość
kosztów życia z całą pewnością wpływa: zakwaterowanie, jedzenie, koszty
komunikacji miejskiej oraz wszelkie
rozrywki. Uznajmy, że w naszym
rozliczeniu staraliśmy się ujednolicić
status życia studenta w poszczególnych krajach, jednocześnie generując
kwotę przy uwzględnieniu niezbyt
wystawnego trybu życia, ale także nie
nadmiernie skromnego.
Polacy studiujący w krajach
Europy Zachodniej muszą się liczyć z
fot. sxc.hu
€URO | Polska droga do euro
€URO
piechotą od Bramy Brandenburskiej
to ok. 650 zł. Na życie wystarcza mi
700 zł., jednak wydaję mniej niż inni,
bo jestem wegetarianką – śmieje się
Zofia Durda, która w Berlinie studiuje
architekturę. Na koszty studiów w
Niemczech nie narzeka także Magdalena Murawska, studiująca prawo we
Frankfurcie nad Odrą. – Semestralnie
płacę ok. 1000 zł. czesnego, jednakże
w cenie zawarte są wszystkie opłaty
administracyjne, a przede wszystkim
bilet na komunikację miejską i pociągi
w obrębie całego landu. Tym sposobem kilka razy w tygodniu jadę sobie
na kawę do Berlina – przyznaje.
We Francji możemy pracować
dowolną ilość godzin, a w Hiszpanii,
zdaniem portalu Eurodesk nasze
miesięczne utrzymanie wynosić
będzie łącznie ok. 2000 zł. Z całą
pewnością najniższe koszty życia
będziemy musieli ponieść decydując
się na studia w Czechach, na Słowacji,
na Węgrzech czy na Litwie. Ceny są
tam bardzo porównywalne do cen
warszawskich. Za piwo w pubie na
Vaci utca w Budapeszcie zapłacimy
podobną kwotę, co na Krakowskim
Przedmieściu. Portal Eurodesk podaje, że miesięczny koszt utrzymania w
Czechach to ok. 700 zł. Uwzględniając relatywnie niski koszt dojazdów
do domu i możliwość pracy w
pełnym wymiarze godzin, na studia
w Pradze pozwolić sobie może wielu
Polaków (znających język czeski, co
znacznie zawęża grono chętnych).
Polska w tyle
Opłata za studia
/ semestr (czesne,
wpisowe, opłaty
administracyjne itp.)
Koszty życia
(zakwaterowanie,
wyżywienie, bilet
miesięczny,
ew. rozrywki)
Możliwość pracy
Austria
ok. 1500 + 70 opłat
dodatkowych
2200
wymagane pozwolenie
Belgia
ok. 4100 + 2000
wpisowe
2200
wymagane pozwolenie
Czechy
bezpłatne + 80 wpisowe
700
bez ograniczeń
Dania
bezpłatne
3200
15 h tygodniowo
Finlandia
bezpłatne
3000
bez ograniczeń
Francja
bezpłatne + ok. 410
opłat administracyjnych
2200
bez ograniczeń
Grecja
bezpłatne
2200
wymagane pozwolenie
Hiszpania
bezpłatne + ok. 2000
2000
bez ograniczeń
Holandia
ok. 6000
2200
bez ograniczeń
Irlandia
10000-22000
4000
bez ograniczeń
Islandia
bezpłatne
+ wpisowe 1000
1500
wymagane pozwolenie
Litwa
ok. 2000
500
bez ograniczeń
Niemcy
200-1200
1500
90 dni w roku
kalendarzowym
Norwegia
bezpłatne
4000
ograniczenia
Portugalia
ok. 1100
2200
bez ograniczeń
Szwecja
bezpłatne + 1600 opłat
dodatkowych
3000
bez ograniczeń
Słowacja
bezpłatne
1000
bez ograniczeń
Wielka
Brytania
ok. 9000
3100
bez ograniczeń
Włochy
ok. 3500
3000
bez ograniczeń
Wszystkie koszty podane są w złotych, przy przeliczniku 1euro = 4,1 PLN.
nieco wyższymi kosztami utrzymania
niż w Warszawie. Najdrożej jest w krajach skandynawskich (Dania – 4200
zł., Norwegia – prawie 4000 tys zł.,
Finlandia – ok. 3000 tys. zł.). Studiując
w Stockholmie nasze miesięczne
utrzymanie wynosić będzie ok. 3500
tys. zł. – Najtrudniej jest z mieszkaniem. Za pokój w akademiku płaci
się 1000-1500 zł. i do tego zawsze
jest więcej chętnych niż miejsc. Na
szczęście w pierwszej kolejności
przysługują zawsze obcokrajowcom
– mówi nam Joanna Oracz. – Bilet
miesięczny dla studenta to wydatek
rzędu 600 zł. za trzy miesiące, chleb
kosztuje 10 zł., a lunch na mieście
min. 40 zł. – dodaje.
Zupełnie inne ceny są w Holandii.
– Koszt wynajmu pokoju jednoosobowego w akademiku, to ok. 1300
zł. Mam na myśli ceny w Nimjegen,
przypuszczam, że w Amsterdamie
może być jeszcze drożej – mówi nam
Justyna Kot, która w Holandii przebywa w ramach programu Erasmus. Do
nieco tańszej grupy państw należą
Niemcy, Francja czy Hiszpania. W
Niemczech nie dość, że opłaty za
studia są relatywnie niskie (200-1000
zł. semestralnie), to koszt utrzymania
wydaje się być niewiele wyższy niż w
Warszawie. - Koszt pokoju jednoosobowego w akademiku Sigmunds
Hof przy Tiergarten, czyli 10 minut
Polskie uniwersytety na nawałnicę
obcokrajowców narzekać zapewne
nie mogą. – Na Węgrzech studentów
zagranicznych jest siedem razy więcej,
a w Czechach nawet dwanaście razy
więcej niż w Polsce – oceniła Minister
Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kurdycka w rozmowie z Rzeczpospolitą. Wg statystyk OECD Polska
ma jeden z najniższych wskaźników
udziału studentów-cudzoziemców w
ogólnej liczbie studentów (średnia
krajów OECD to 9,6 proc., a Polska
zaledwie 0,5 proc). Być może winę
ponoszą uczelnie, które nie oferują
wielu wykładów w języku innym niż
polski. Koszty z całą pewnością nie
powinny zniechęcać. – Studia są
bezpłatne, a jedzenie czy np. meble,
żeby urządzić sobie pokój, nawet
tańsze niż u mnie w Bułgarii – mówi
nam Anna Maria Doicheva, studentka
dziennikarstwa na UW. – Droższe są
za to wszystkie usługi, jak komunikacja
miejska, ubezpieczenie, czy nawet
szewc – dodaje. Na studia w Polsce
zdecydowała się, gdyż chciała być
bliżej polskiej rodziny. Ponadto
zauważa przewagę gospodarczą nad
swoją ojczyzną. – Średnia zarobków
jest znacznie wyższa, ponadto więcej
jest w Polsce ludzi ambitnych – tłumaczy. Przytłacza ją jednak zbędna biurokracja. – W polskich urzędach mało
kto wie, jakie dokumenty i dokładnie
do kiedy należy przedłożyć, do kogo
mam się zwrócić z danym problemem
itp. To znacznie utrudnia życie – żali
się Anna Maria Doicheva.
Polska nie należy do najdroższych
państw w Europie. Akademik jest
znacznie tańszy niż np. u naszych
zachodnich sąsiadów, koszty życia
można ograniczyć do 500 zł. miesięcznie. Niemniej jednak nie tylko
koszty utrzymania powinny zachęcać
do podjęcia studiów w na polskim
uniwersytecie.
| III |
€URO | Polska droga do euro
fotografia | Kolumna Zygmunta
gospodarkę
Z dr hab.
Remigiuszem Kaszubskim,
dyrektorem w Związku
Banków Polskich,
rozmawia Tomasz Betka
Panie profesorze, jaka jest istota
pieniądza elektronicznego?
Przede wszystkim trzeba odróżnić
pieniądz elektroniczny od karty
płatniczej. Karta to rodzaj klucza, za
którego pomocą podczas transakcji
otwieramy swój sejf, wyjmujemy z
niego pieniądze, płacimy i ponownie
go zamykamy. A pieniądz elektroniczny to surogat gotówki i jej równowartość. Jest związany z jakimś nośnikiem,
na przykład specjalną kartą z mikroprocesorem, ale jest niespersonalizowany. Można go przekazać dowolnej
osobie tak samo, jak przekazuje
się stuzłotowy banknot. Poza tym
pieniądz elektroniczny powstał de
facto z myślą o mikropłatnościach –
aby płacić za transakcje o wartości
na przykład ułamka grosza, co ma
rację bytu choćby przy zakupie
jednego hasła z dobrej encyklopedii
internetowej.
Projekty stworzenia takiej
instytucji pojawiły się kilka lat
temu pod patronatem Związku
Banków Polskich.
To prawda. Ale z pieniądzem elektronicznym jest związany jeden poważny
problem. Nakłady na budowę infrastruktury nie są małe, a mikropłatności nie mogą być obciążone wysoką
prowizją. W pewnym momencie
uznaliśmy, że za mało podmiotów
jest zainteresowanych pomysłem i zawiesiliśmy pracę nad ustanowieniem
instytucji pieniądza elektronicznego.
Teraz sytuacja się zamieniła i jest wielce prawdopodobne, że w ciągu kilku
lat pieniądz elektroniczny się w Polsce
upowszechni. Inna sprawa, czy należy
powoływać jedną instytucję takiego
pieniądza.
W 2007 r. powstała Koalicja na
rzecz Obrotu Bezgotówkowego
i Mikropłatności, do której
należy NBP. Jakie jest jej główne
zadanie?
W poglądach Związku Banków
Polskich zaszła pewna ewolucja.
Zaczęliśmy myśleć o pieniądzu
| IV |
elektronicznym jako o powszechnym
instrumencie, ale bez przywiązywania go do konkretnego wydawcy.
Niezbędny jest natomiast jednakowy
standard takiego pieniądza i jego
akceptacji. Po to, żeby mieszkańcy
Warszawy mogli po przyjeździe do
Krakowa nadal korzystać z pieniądza
wydanego w swoim mieście. Koalicja
głównie promuje obrót bezgotówkowy, a szczególnie nowoczesne rozwiązania pozwalające obniżyć koszty
funkcjonowania transportu miejskiego
i zbudowanie nowoczesnego miasta,
w którym będzie można za pomocą
karty miejskiej zapłacić także za wejście na basen czy do kina. Mógłby to
być istotny krok do przodu, również
w kontekście Euro 2012.
Rozumiem, że np. na
Warszawskiej Karcie Miejskiej
byłaby zakodowana konkretna
wartość pieniężna, która,
po zapłaceniu za gazetę w
kiosku czy herbatę w kawiarni,
automatycznie by malała. Jak
doładowywałoby się taką
kartę?
Warszawska Karta Miejska nie spełnia
standardów, bo nie ma mikroprocesora, na którym mogą być zapisywane
informacje niezbędne, by karta stała
się wielofunkcyjna.
Zasilanie może się odbywać na dwa
sposoby. Pierwszy to transfer wartości
w urządzeniu wielofunkcyjnym, na
przykład w bankomacie lub innym
punkcie zamiany środków pieniężnych na pieniądz elektroniczny. Przykładowo, w bankomacie dokonujemy
transferu środków z karty płatniczej
na nośnik pieniądza elektronicznego
lub gotówki na pieniądz elektroniczny. Wkładałby pan kartę lub
gotówkę do bankomatu/terminala
płatniczego i określoną wartość przenosił na kartę mikroprocesorową.
Drugie rozwiązanie to przypisanie do
nośnika pieniądza elektronicznego
numeru rachunku, na który można by
przelać odpowiednią sumę.
Ile gospodarka może
zaoszczędzić na ograniczeniu
ilości gotówki w obiegu?
ZUS policzył, że po wprowadzeniu
rozliczeń bezgotówkowych mógłby
zaoszczędzić 22,7 milionów złotych
miesięcznie i 272 miliony złotych
rocznie. W skali kraju obsługa pieniądza gotówkowego kosztuje Polskę 1
proc. PKB rocznie. W porównaniu z
krajami wysoko rozwiniętymi to bardzo dużo. W Islandii i w państwach
skandynawskich obrót gotówkowy
jest w zaniku. W Singapurze gotówki
nie ma już prawie w ogóle. U nas nie
zakładam jednak rewolucji i przypuszczam, że dojście do obrotu bez-
Co to oznacza dla mieszkańców
tych państw?
Każdy obywatel kraju SEPA może realizować usługę płatniczą w identyczny
sposób w dowolnym państwie obszaru. Co więcej, standard płatniczy jest
taki sam dla kart płatniczych, przelewów, poleceń zapłaty, a przygotowywany jest także dla płatności mobilnej,
na przykład przez telefon komórkowy,
który w przyszłości będzie przypuszczalnie najpopularniejszym nośnikiem
pieniądza elektronicznego.
Ale już teraz mamy do
czynienia z emanacją euro
w postaci elektronicznego
impulsu. I to bez potrzeby
tworzenia centralnej instytucji wydającej pieniądz
elektroniczny.
Upowszechnienie
płatności pieniądzem
elektronicznym
może wzmacniać
pozycję gospodarki
europejskiej na
świecie?
Ewidentnie. Ale jeszcze
więcej może zyskać polska
gospodarka. Jesteśmy
dynamicznie rozwijającym się krajem, a dzięki
zaszłościom historycznym
otrzymujemy teraz swoisty bonus za wcześniejsze
opóźnienie. Ponadto
Polacy dość dobrze
radzą sobie w trudnych
warunkach, czego przykładem może być obecny
światowy kryzys ekonomiczny. Ale potrzebna
jest rzeczowa dyskusja i
postulat elektronizowania
gospodarki. Trzeba uczyć
ludzi, czym jest nowoczesna gospodarka. Inaczej
będziemy mieli poważne
W przedświątecznej gorączce z trudem przebijała się do publiczności informacja o listopadowych
i grudniowych aukcjach fotograficznych. Specjaliści od sprzedaży dzieł sztuki widać uznali, że w szaleństwie
zakupów w przededniu Bożego Narodzenia da się wcisnąć również tak wyrafinowane prezenty, jak fotografie
kolekcjonerskie, ale rezultaty polskich aukcji nie były imponujące. Może jednak warto przy tej okazji rozważyć,
czy zbieranie fotografii nie jest dobrym pomysłem na przyszłość.
Andrzej Zygmuntowicz
W Polsce kolekcjonowanie fotografii dopiero
raczkuje. Poważnych kolekcjonerów znanych jest ledwie kilku, ale może nie wszyscy
się ujawnili. Aukcji też niezbyt wiele i póki
co są one bardziej oswajaniem z fotografią
artystyczną jako obiektem do zbierania niż
klasyczną działalnością gospodarczą, przynoszącą zauważalny zysk organizatorom
aukcji czy autorom prac.
Rozwój mobilnych płatności
elektronicznych będzie
korzystny dla Unii?
Z całą pewnością. Wspólnota
Europejska, która przespała szansę
na niezbędne zmiany w gospodarce,
potrzebuje teraz pewnej dynamiki i
unowocześnienia. Europa znowu musi
się zacząć ścigać z innymi regionami
świata. Inaczej może się za kilka lat
znaleźć na marginesie.
Remigiusz Kaszubski
(ur. 1970 r.) - dyrektor w
Związku Banków Polskich
nadzorujący działalność Rady
Bankowości Elektronicznej oraz
Członek Komitetu Prawnego i
Komitetu ds. Płatniczych w EBF
& Associates; profesor UW i
wieloletni wykładowca prawa
gospodarczego, bankowego i
prawa nowoczesnych technologii
na tej uczelni, a także twórca i
opiekun Koła Naukowego Prawa
Bankowego; w latach 19982002 zastępca dyrektora Biura
Polityki Nadzorczej Generalnego
Inspektoratu Nadzoru
Bankowego w NBP.
Richard Prince - Untitled (cowboy), 1989 (1 248 000 $)
Za co tyle płacić?
DODATEK SPECJALNY 01/2010
Ale może chyba ułatwić
życie nie tylko pasjonatom
pochłaniania encyklopedycznej
wiedzy?
Pieniądz elektroniczny był pomyślany
jako instrument umożliwiający szybkie
i tanie płatności. Na przykład za usługi komunikacji miejskiej. Czy nie byłoby przyjemnie po prostu przyłożyć
kartę do jakiegoś urządzenia i w ten
sposób zapłacić za bilet? Zwłaszcza,
że to najtańsza forma płatności. Tym
trudniej zrozumieć, że w Polsce ciągle
jest to bardzo rzadki instrument
płatniczy i nie ma ani jednej instytucji
pieniądza elektronicznego.
Jest jakiś projekt integracji
walutowej przy pomocy
pieniądza elektronicznego w
skali Europy?
W Unii Europejskiej funkcjonuje
projekt SEPA [Single Euro Payments
Area - Jednolity Obszar Płatności w
Euro - przyp. TB]. Inicjatywa powstała
na skutek aktywności Parlamentu Europejskiego, Komisji i Europejskiego
Banku Centralnego, ale katalizatorem
były banki krajowe. W ramach samoregulacji stworzono w państwach
obszaru SEPA [31 krajów, poza
państwami UE również Szwajcaria,
Islandia, Norwegia i Lichtenstein –
przyp. TB] jednakowe standardy dla
obrotu bezgotówkowego.
Kolekcjonowanie fotografii
problemy.
Zwiększenie liczby transakcji
obrotu bezgotówkowego
ma znaczenie w związku z
przyjęciem euro?
Ogromne. Jeżeli wejdziemy do strefy
euro z rozwiniętym systemem płatności elektronicznej, możemy zaoszczędzić setki milionów złotych, bo nie
będzie trzeba wymieniać aż tak dużej
ilości złotych w gotówce na euro w
gotówce. Poza tym spadek znaczenia
gotówki to normalna kolej rzeczy. W
tym kontekście wbrew prawu Kopernika pieniądz lepszy (elektroniczny)
będzie wypierał pieniądz gorszy
(gotówkę), ale też zgodnie z prawem
Kopernika pieniądz tańszy (elektroniczny – gorszy w znaczeniu ceny/
wartości wytworzenia) musi wypierać
droższy (gotówkę – lepszy w kontekście ceny/wartości produkcji).
POLSKA DROGA DO EURO
redaktorzy prowadzący:
dr Janusz Grobicki,
Wojciech Staruchowicz
zespół redakcyjny:
Tomasz Betka,
Magdalena Karst-Adamczyk,
Marcin Kasprzak
dodatek nr 4 z serii
Polska droga do euro
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego.
Więcej o polskiej drodze do euro
na stronach: www.nbp.pl/euro.
Tam też znajduje się pełna
treść Raportu na temat pełnego
uczestnictwa RP w trzecim etapie
Unii Gospodarczej i Walutowej.
Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny
Zelektronizować
gotówkowego będzie ewolucyjne.
Większość Polaków woli
jednak gotówkę. Jak dużą
barierą we wprowadzeniu
pieniądza elektronicznego
jest strach przed kartą z
mikroprocesorem?
Dużą. Uważam że system edukacji o
obrocie bezgotówkowym i nowoczesnej gospodarce jest niewłaściwy, a
odpowiednie programy dydaktyczne
powinny się pojawiać już w szkole
podstawowej. Polacy lubią dotknąć
pieniędzy czy posłuchać, jak szeleszczą. Ale ta szeleszcząca gotówka jest
o wiele mniej bezpieczna niż pieniądz elektroniczny. W razie kradzieży
gotówki raczej już nie zobaczymy, a
gdy stracimy kartę, pieniądze będą
dalej bezpieczne. Nawet w kartach,
w których nie ma numeru PIN, można
przecież wprowadzić blokadę transakcji o określonym limicie.
Trzy bańki (dolców)
za zdjęcie
Pewną podpowiedzią, jak może być traktowana fotografia, jest obserwowanie rynku
sztuki w krajach nieco zamożniejszych niż
Polska. Choć rynek aukcyjny utrzymuje się
tam na wysokim poziomie od ćwierć wieku,
wcześniej nie było tak dobrze. Początki co
prawda są bardzo wczesne, bo pierwsza
aukcja odbyła się w wiktoriańskiej Anglii w
1854 roku, kiedy to sama królowa kupowała
zdjęcia do swojej
kolekcji dzieł
sztuki, ale w Stanach Zjednoczonych wystartowano z aukcjami
dopiero w 1952 r.
Ruch cen też był
zdecydowanie
powolny, nowe
medium musiało
przebić się do
świadomości
kolekcjonerów
i trochę trwało,
nim fotografia zadomowiła się na
zachodnim rynku
sztuki. O niestabilności cen, ale
i o rosnącym zainteresowaniu fotografią świadczą wahania
stawek za zdjęcia słynnego amerykańskiego
pejzażysty Ansela Adamsa. Kiedy trafiły do
sprzedaży w 1975 roku, były sprzedawane
po około 400 dolarów. Za te same zdjęcia
pięć lat później trzeba było zapłacić od 4000
Fotografia, mimo że ma już 170 lat, jest
ciągle dyscypliną bardzo młodą i, co gorsze, dla wielu współczesnych nie do końca
wiarygodną jako sztuka. Bo dziś wszyscy
fotografują, więc, czy robiąc zdjęcia nie stają się artystami? Czy
warto płacić za zdjęcie kolekcjonerskie,
gdy podobne można
zrobić samemu? Przy
tworzeniu dzieł malarskich, graficznych
czy rzeźbiarskich
ważnym elementem jest biegłość
warsztatowa autora,
ta biegłość, która dla
ogromnej większości
jest zupełnie niedostępna, pomaga
w uznaniu pracy za
dzieło. Z fotografią
jest inaczej. Dzisiejsze aparaty, z wbudowaną automatyką
wszystkiego, co tylko
możliwe, pozwalają
Gustave Le Gray - The Great Wave, Sete, 1857 (838 000 $)
każdemu na robienie
zdjęć poprawnych
pod względem technicznym. Jeśli zdjęcia
do 16000 dolarów, ale w latach 80. XX wieku
„wychodzą”każdemu posiadaczowi zautoich ceny nieco spadły, do poziomu od 2000
matyzowanej mydelniczki, to naczelny
do 10000 dolarów, by na koniec XX wieku
jednego z miesięczników fotograficznych
osiągnąć 100 000 dolarów. Najsłynniejsze
mógł napisać, że nie rozumie ceny 100 000
zdjęcie Adamsa „Moonrise, Hernandez, New
zł za zdjęcie na jednej z krajowych aukcji,
Mexico” z 1948 roku startowało w latach
bo on, odbierając z laboratorium swój
70. z niskiego paręsetdolarowego pułafotograficzny plon, płaci 1,40 zł za jedną
pu, by na aukcji w nowojorskim Sotheby‘s
odbitkę. Ów obywatel na szczęście nie jest
w 2006 roku osiągnąć 609 600 dolarów.
już naczelnym, ale jego pogląd na temat
Rekord cenowy od jesieni 2007 roku dzierży
fotografii jest nadal w Polsce bardzo poamerykański artysta Richard Prince za pracę
wszechny. Tym bardziej warto zabrać się za
bez tytułu, będącą autorską reprodukcją
kolekcjonowanie zdjęć, póki ich zbieractwo
fragmentu zdjęcia z kampanii reklamowej
jest jeszcze marginalnym zjawiskiem.
firmy Marlboro z kowbojem w roli głównej.
Diane Arbus - Identical Twins (Cathleen and Colleen),
Roselle, N.J. (478 400$)
Praca ta została sprzedana za 3 401 000 dolarów. Druga rekordowa sprzedaż to „99 Cent II
Diptychon”niemieckiego fotografa Andreasa
Gursky’ego z 2001 roku, a więc jak najbardziej
prezentowane są na wystawach, fragmenty
publikowane są w pismach poświęconych
sztuce i jej kolekcjonowaniu oraz albumach.
To sprzyja popularyzowaniu fotografii jako
gałęzi sztuki wartej gromadzenia.
Polski rynek fotografii zdecydowanie
odbiega jeszcze od standardów zachodnich.
Zdjęcia ciągle są tanie. Za kilkanaście lat, a
może już za kilka, te, stawki pójdą w górę,
jak na Zachodzie. Inwestowanie w fotografię
powinno już niedługo zacząć się opłacać.
Choć nigdy nie ma pewności, że autor, który
dziś jest popularny i nagłaśniany, za kilka czy
kilkanaście lat wciąż będzie gwiazdą gwarantującą duży zysk przy wtórnym obrocie
jego pracami. Porównując dorobek polskich
autorów z resztą świata widać, że mamy
wielu wybitnych fotografów, nieodstających
od światowego poziomu i to niezależnie czy
tworzą dokumenty analizujące współczesność, czy kadry zrodzone z wyobraźni, w
których czas nie istnieje, czy klasyczne tematy zrealizowane współczesnym językiem.
By ich prace były widoczne dla szerszej
Edward Weston - Nude (Miriam Lerner, vertical torso) 1925 (1 609 000 $)
publiczności, trzeba je dobrze nagłośnić,
ale do tego brak nam dobrych promotorów
fotografii. Nasze galerie nie dysponują środkami na szerokie nagłaśnianie najważniejszych postaci i najważniejszych prac.
Prasa o popularnym charakterze też nie
prezentuje fotografii
jako sztuki wartej kolekcjonowania. Bez takiej
edukacji i odpowiednio
szerokiego nagłośnienia zbieranie fotografii
będzie jeszcze długo
miało charakter niszowy,
ograniczony do garstki
fanatyków. Ten brak
właściwej promocji
tylko przesunie w czasie
wzrost zainteresowania
fotografią kolekcjonerską. Nie zmienimy ogólnoświatowych tendencji,
co najwyżej zdjęcia
naszych współczesnych
autorów najpierw
pojawią się za granicą,
a dopiero potem na
rodzimym rynku.
Man Ray - Photogram, 1920s (301 000$)
współczesna. Praca ta została sprzedana za
3 346 456 dolarów, wcześniej sprzedano
dwa inne egzemplarze tej pracy za 2,48 mln
dolarów oraz 2,25 mln dolarów. To bardzo
wysokie stawki, niestety, należą do rzadkości
i osiągane są tylko na aukcjach, zwykle ceny
w galeriach wystawiających i sprzedających
fotografię wynoszą od
kilkuset do kilkunastu
tysięcy dolarów za
dzieło współczesnego
autora.
A za kilka…
naście lat
Rynek amerykański i
zachodnioeuropejski
są ukształtowane od
lat i takie ceny już nie
zaskakują. Fotografia
kolekcjonowana jest
przez duże instytucje
finansowe czy korporacje, ale także przez
znane postaci biznesu,
polityki i kultury
masowej. Ich zbiory
| 11 |
pr
PR na świecie
| PR
public
relations
Mniej z PR-u
IV Raport o wynagrodzeniach w branży
PR stwierdza, że poziom zarobków w
2009 roku osiągnął poziom sprzed czterech lat. W ciągu najbliższych dwunastu
miesięcy ponad połowa badanych (z 681)
nie spodziewa się poprawy sytuacji.
Wzrosła również grupa osób zarabiająca
w najniższym przedziale do 3 499 zł.
proto.pl
Katalog CSR
Powstał katalog usług CSR uruchomiony
przez serwis CSRinfo. Odpowiedniego
partnera biznesowego będą mogły firmy
szukające wsparcia i usług w zakresie
wdrażania społecznej odpowiedzialności
biznesu (CSR). Katalog pozwala organizacjom na prezentację swojej oferty,
a zainteresowanym firmom na szybkie
znalezienie interesującej ich usługi. Jest
on adresowany do szerokiego grona
firm, które oferują usługi w zakresie
doradztwa, wyspecjalizowanych usług i
produktów w obszarze społecznej odpowiedzialności biznesu. Katalog pozwala
użytkownikom na przeglądanie profili
firm, pobranie materiałów oraz łatwe
wyszukiwanie, dzięki specjalnej chmurze
tagów dla konkretnych usług.
csrinfo.org
Promocja projektów UE
Projekty unijne, zwłaszcza te realizowane
w ramach EFS mogłyby być jeszcze bardziej widoczne, gdyby firmy je realizujące
chętniej inwestowały, także z własnej
kieszeni w działania PR – uważa Tomasz
Pietrzak dyrektor agencji PR Guarana
Communications. Problem w tym, że
PR przez wiele firm sektora MSP, które
stanowią aż 70% otrzymujących dotacje,
postrzegany jest, jako działanie kosztowne, zarezerwowane dla największych
przedsiębiorstw. – To bzdura, dziś firma
jest w stanie zrealizować miesięczną
kampanię PR, nawet za cenę porównywalną do jednorazowej emisji reklamy, którą
musi wykupić promując projekt – mówi
Pietrzak. Problem w tym, że ponad 60%
środków przeznaczanych jest na reklamy w
prasie, radiu, Internecie i TV, resztę wydaje
się na artykuły sponsorowane, które firmy
zamieszczają samodzielnie w mediach.
Prawdziwego PR-u w tych działaniach jest
jak na lekarstwo. Firmy rzadko z własnej
kieszeni chcą dopłacać do promocji projektu UE. A to duży błąd – alarmują specjaliści
od PR – każdy projekt unijny może pomóc
firmie w wykreowaniu wizerunku.
źródło: Guarana Communications
Partie z PR-em
Partie polityczne w ubiegłym roku na
działania związane z promocją, marketingiem, szkoleniami i PR-em wydały
kilkanaście milionów złotych. Najwięcej
Platforma Obywatelska (ponad 2 mln
zł), PiS (ok. 1 mln zł), a SLD 250 tys. zł (z
czego na sam PR 78 tys. zł).
| 12 |
PR | Case study/To PRoste
Tiger Woods pod lupą
opr. Roksana Gowin
Największy
koncert
na świecie
European Best Event Awards przyznało niemieckiej agencji Jung von Matt
tytuł najlepszej firmy organizującej
w tym roku eventy - podaje portal
www.goods.is. Agencja stworzyła
wraz z Filharmonią Hamburską innowacyjny projekt zatytułowany „The
biggest concert in the world”. Muzycy „porzucili” swoją scenę i znaleźli się w 50 różnych miejscach miasta: na
stadionie, w metrze, w porcie i wielu innych. Główny dyrygent orkiestry
stał na wieży kościoła St. Michael’s Church, skąd miał widok na swoich wykonawców, zaaranżowanych tak, jakby byli na scenie, tylko dużo dalej od
siebie. Muzycy mieli ze sobą kontakt dzięki nowoczesnej transmisji wideo
na żywo. Projekt „The biggest concert in the world” został nagrodzony
w dwóch kategoriach: Best Musical Event oraz Low Budget Event i był z
pewnością niezapomnianym wydarzeniem dla mieszkańców Hamburga.
Źródło: www.good.is
Lider osłabia
swój wizerunek
W samochodach marki Toyota została ostatnio wykryta poważna usterka
techniczna, która wymusiła na firmie wymianę uszkodzonych elementów
w ponad 4 milionach amerykańskich samochodów - informuje „The Wall
Street Journal”. Toyota poniesie z pewnością ogromne koszty finansowe,
ale też wizerunkowe. Kate Linebaugh, autorka tekstu przypomina, że
we wrześniu w kalifornijskim San Diego w wypadku w wyniku usterki
samochodu japońskiej firmy zginęły 4 osoby. „Akcja zorganizowana przez
Toyotę osłabia jej wizerunek jako lidera w dziedzinie bezpieczeństwa” – pisze Linebaugh. Władze firmy nie odżegnują się od popełnionych błędów.
Prezydent Toyoty Akio Toyota przeprosił za usterki i przyznał, że firma
ostatnio obniżyła nieco swoje standardy jakości oraz odeszła od priorytetu, jakim był dla niej klient.
Źródło: online.wsj.com
Sarkozy i Bruni
w Simpsonach
Nicolas Sarkozy jako
„niezbyt mądry amator
sera camembert” oraz
Carla Bruni jako „wamp z
papierosem i kieliszkiem w
dłoni” to postaci najnowszego odcinka znanego na całym świcie animowanego serialu „The Simpsons” - informuje portal Wyborcza.pl. Mimo, iż para prezydencka została
przedstawiona przez twórców kreskówki w bardzo karykaturalny sposób,
media francuskie wykreowały całą sytuację jako zaszczyt i ogromną
promocję kraju na świecie. „Umieszczenie wątku francuskiego i pierwszej
pary kraju jest rodzajem »międzynarodowej koronacji« napisał dziennik
„Le Parisienne”, natomiast telewizja TF1 skomentowała to jako dowód, że
Francja „powraca na pierwszy plan”. We wcześniejszych odcinkach serialu
można było oglądać parodie takich postaci, jak Michael Jackson, Paul
MacCartney, a także amerykańskich prezydentów George’a Busha czy Billa
Clintona. Brytyjski premier Tony Blair użyczył nawet swojemu serialowemu
odpowiednikowi własnego głosu.
Źródło: Wyborcza.pl
Tiger Woods, najlepiej zarabiający sportowiec świata, przedstawiany dotąd
przez specjalistów od reklamy jako przykładny mąż i ojciec, stał się ostatnio
bohaterem prasy brukowej i portali plotkarskich. Wszystko za sprawą ostatnich
skandali związanych z - jak się okazało - licznymi kochankami sportowca oraz
wypadkowi samochodowemu po kłótni z żoną. Majątek Woodsa szacuje się
na około miliard dolarów, natomiast większość jego dochodów pochodzi z
kontraktów reklamowych. Stąd też eksperci zajmujący się sportowym PR-em
zastanawiali się, jak ta sytuacja wpłynie
na wizerunek sportowca. Paul Farhi na
łamach „Washington Post” pisze, że golfista sam przyczynił się do nagłośnienia
skandalu poprzez błędy w komunikacji.
Przez długi czas udzielał informacji
tylko za pośrednictwem swojej strony
internetowej. „Wystarczyło od razu
wydać oświadczenie, by uniknąć
nagonki. Media są jak szczekający pies, który chce, by rzucić mu kawał mięsa.
Jeśli pies nie dostanie dość mięsa, wtargnie do domu i weźmie je sam” - mówi
dla „Washington Post” profesor Paul Levinson z Fordham University. Zaznacza
jednak, że PR w sporcie to dziedzina, gdzie błędy są dosyć szybko puszczane
w niepamięć. „Zakładam, że będzie grał w golfa tak dobrze, jak dotychczas. To
dlatego przyciąga sponsorów. Tak naprawdę nigdy nie chodziło tu o wartości
rodzinne” - dodaje Levinson.
Źródło: www.washingtonpost.com
Zarazić przytulaniem
Ponad 135 tys. osób wsparło inicjatywę, której celem było ustanowienie 24 czerwca
Polskim Dniem Przytulania. Czyżby to kolejna odsłona rządowej polityki miłości?
Pomimo masowego charakteru i zaangażowania niektórych polityków, akcja nie
miała charakteru politycznego. Zorganizowała ją Ciszewski Public Relations dla
swojego klienta – Hoop Coli. Projekt zdobył nagrodę w konkursie Golden Drum.
Czy CSR
w kryzysie
się opłaca?
Już wkrótce
IAA Responsability Awards
International Advertising Association już po raz drugi organizuje konkurs IAA
Responsibility Awards, nagradzając najlepsze kampanie CSR-owe z całego
świata. Celem konkursu jest propagowanie idei CSR wśród przedsiębiorców oraz
pokazanie znaczenia społecznie odpowiedzialnej komunikacji przy udziale firm
z branży marketingowej - informuje strona IAA. Agencje i twórcy kampanii mogli
nadsyłać swoje prace do 18 grudnia 2009 roku, natomiast wyniki konkursu i uroczysta gala odbędą się w maju 2010 roku. Laureaci zostaną nagrodzeni w trzech
kategoriach, natomiast jury uhonoruje najlepszą akcję CSR przyznając Grand Prix
konkursu. IAA działa w Polsce już od ponad 15 lat jako Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy, skupiające firmy i organizacje działające na rynku medialnym
i marketingowym. Polskie IAA postawiło sobie za cel podnoszenie standardów
etycznych i zawodowych w branży, a także kształtowanie świadomości wykorzystania społecznej odpowiedzialności biznesu jako narzędzia sprzyjającego
rozwojowi wolnego rynku.
Źródło: www.act-responsible.org
Australijskie firmy
nieaktywne na Facebooku
Badania przeprowadzone przez agencję
Burson-Marsteller wśród australijskich firm
pokazały, iż nie mają one świadomości
możliwości, jakie daje im obecność na
portalach społecznościowych - informuje
strona www.theaustralian.com.au.. W
badaniu wzięło udział 20 największych
australijskich przedsiębiorstw. Ponad
połowa z nich posiada konto na portalu
społecznościowym, jednakże jest ono
nieaktywne lub rzadko używane. Firmy zapominają o ogromnym potencjale
portali i nie włączają ich do swojej strategii komunikacyjnej. Simon Canning,
autor artykułu, pisze: „Największe australijskie firmy nadal eksperymentują z
portalami społecznościowymi i przeważnie ograniczają swoją aktywność do
jednego kanału komunikacji. Tylko niewielka część firm korzysta z kilku portali
społecznościowych w sposób zintegrowany i zgodny z przyjętą wobec nich
strategią.” Zdarzają się jednak wyjątki, takie jak chociażby znana na całym
świcie firma produkująca odzież i sprzęt sportowy Billabong czy teleinformatyczna Telstra.
Źródło: www.theaustralian.com.au
Kolejne B2B Marketing Awards
W Wielkiej Brytanii po raz kolejny zostały przyznane najbardziej prestiżowe
nagrody branży marketingowej B2B Marketing Awards - informuje portal proto.
pl. W tegorocznej edycji konkursu laur pierwszeństwa przypadł agencji IAS,
która zwyciężyła w dwóch kategoriach: Agency of the year oraz Best integrated campaign. Jury doceniło kampanię „When it comes to the crunch...”, która
została przygotowana na zlecenie największej brytyjskiej organizacji zrzeszającej pracowników branży budowlanej. Organizacja ta zajmuje się pomocą
pracownikom zmagającym sie z biurokracją, promocją ich jako specjalistów
oraz wspieraniem w prowadzeniu działalności businessowej.
Źródło: www.proto.pl
Piotr Zabiełło-Adamczyk
Inicjatywa miała wesprzeć nowy przekaz
marki Hoop Cola, zachęcający do wyrażania
pozytywnych emocji i otwierania się na
innych. Głównym celem kampanii PR było
zebranie stu tysięcy podpisów pod projektem wprowadzenia Dnia Przytulania, jak i
zainteresowanie tematem opinii publicznej
i mediów – zwłaszcza kanałów newsowych.
Akcja organizowana przez agencję Ciszewski
Public Relations miała być również wsparciem dla nowej platformy komunikacyjnej
klienta czyli Hooptymistycznego Ośrodka
Otwierania Polaków.
Uścisk Tuska i Kaczyńskiego
W ramach kampanii na początku kwietnia
ruszyło zbieranie podpisów pod inicjatywą
ustanowienia 24 czerwca Dniem Przytulania. Do końca maja pod petycją podpisało
się 97 562 osób. Ostatecznie zebrano ponad
135 tys. podpisów. W ramach juwenaliów w
kilku miastach – m.in. w Warszawie, Krakowie i Gdańsku – odbyły się uliczne akcje,
podczas których uczestnicy zachęcani byli do
spontanicznego przytulania się i wyrażania
pozytywnych emocji. Inicjatywę można
było poprzeć także w Internecie na stronie
www.dzienprzytulania.pl. Na niej, a także na
stronie www.
ankietka.pl,
zainteresowani
brali udział
w dwóch
poświęconych
przytulaniu
ankietach,
gdzie mogli
na przykład
zdecydować,
którzy krajowi
politycy powinni zakopać
topór wojenny
i przytulić się.
Według 60 proc. respondentów do wymiany
uścisków powinno dojść pomiędzy premierem Donaldem Tuskiem a prezydentem
Lechem Kaczyńskim.
Przytulanie w Sejmie
i na bankietach
W Dniu Przytulania, czyli 24 czerwca, w odbyły się w Warszawie dwie imprezy związane
z akcją: manifestacja na Nowym Świecie i
happening pod
Sejmem. Na skrzyżowaniu Chmielnej i Nowego
Światu organizatorzy zachęcali
do przytulania się
przechodniów i
sympatyków akcji.
Pod Sejmem do
uścisków namawiano polityków;
wśród przytulających znaleźli się
między innymi
Ryszard Kalisz i
Stefan Niesiołowski. Organizatorzy
starali się też zainteresować akcją
dziennikarzy sejmowych – niektórzy z nich
pytali o Dzień Przytulania polityków organizujących tego dnia konferencje. Dzięki temu
informacje o inicjatywie znalazły się w wielu
serwisach informacyjnych. Temat przytulania
poruszył na swojej konferencji np. Grzegorz
Napieralski.
Przytulanie nie ominęło też celebrytów.
Na dwa tygodnie przed Dniem Przytulania
agencja podjęła współpracę z telewizją 4fun.
tv. Celem wspólnych działań było dodarcie
do polskich sław i zachęcenie ich do wymieniania uścisków na imprezach i bankietach.
Efektem współpracy były nagrania przytulających się gwiazd, które emitowane były już
po 24 czerwca na antenie telewizji 4fun.tv.
Media lubią uściski
‑ W przypadku tej akcji efekt medialny
przerósł nasze oczekiwania – mówi Barbara Sołtysińska z agencji Ciszewski Public
Relations, jedna z osób odpowiedzialnych
za strategię PR oraz koordynację projektu.
– Dzięki zrealizowanym działaniom nie
tylko udało się zebrać więcej niż 100 tys.
podpisów, ale 24 czerwca informacje o
Dniu Przytulania zagościły we wszystkich
istotnych programach i audycjach – dodaje. Informacje o akcji znalazły się m.in. w
serwisach informacyjnych w Polsacie, TVP
i TVN. Ekwiwalent medialny akcji wyniósł
około 800 tys. zł. Koszt zorganizowania
kampanii to około 50 tys. zł. Kampania
„24 czerwca polskim Dniem Przytulania”
spotkała się z uznaniem branży reklamowej. W październiku br. zdobyła nagrodę
w międzynarodowym konkursie Golden
Drum.
KLIENT: Hoop Cola
AGENCJA: Ciszewski Public Relations
Kryzys, chociaż dotknął Polskę dużo łagodniej
niż inne kraje europejskie, odbił się także na
rozwoju CSR w Polsce. Głównie dlatego, że
najbardziej CSR jest rozwinięty w dużych
międzynarodowych korporacjach, które jako
pierwsze zaczęły ciąć koszty. Nie mamy jednak
do czynienia z sytuacją, w której działania
te są całkowicie wstrzymywane, a jedynie
ograniczane. CSR, rozumiany jako strategia
biznesu, nie jest działaniem ad hoc i jeśli ma
służyć budowaniu przewagi konkurencyjnej,
powinien mieć charakter długofalowy.
To co różni dzisiejszy CSR od tego realizowanego jeszcze rok czy dwa lata temu, to bardziej strategiczne podejście i silniejsze łączenie
tych działań z celami biznesowymi – np. wiele
firm wprowadza programy typu zielone biuro
czy edukuje pracowników
w zakresie zachowań proekologicznych, odnosząc przy tym podwójną korzyść: realizują
pożyteczny cel społeczny i generują duże
oszczędności, co w kryzysie jest kluczowe.
Wcześniej działania CSR sprowadzano w
zasadzie do działalności charytatywnej i
programów społecznych, które rzadko wiązały
się z działalnością biznesową, a więc były tylko
kosztem dla firmy.
Wiele firm w Polsce zaczęło także dostrzegać, że w ostatnich latach bardzo zmieniły się
oczekiwania konsumentów i opinii publicznej wobec korporacji. Badania „Przyszłość
marki korporacyjnej” przeprowadzone przez
Euro RSCG Poland pokazały, że konsumenci
coraz częściej śledzą działania korporacji i
niejednokrotnie uzależniają od ich oceny
swoje decyzje zakupowe. Aż 75 proc. Polaków chce łączyć swoje zaufanie do firm z ich
odpowiedzialnością społeczną. Mimo kryzysu
pojawiają się więc nowe inicjatywy takie
jak choćby ostatnia inicjatywa firm branży
energetycznej, które zadeklarowały się do
prowadzenia działalności w sposób zrównoważony. Coraz więcej Partnerów zdobywa też
Forum Odpowiedzialnego Biznesu.
Te firmy, które umiejętnie połączą CSR ze
swoją działalnością biznesową wyjdą
z kryzysu obronną ręką, gdyż biznes przyszłości to biznes zrównoważony.
Magdalena Majek
Dyrektor Działu
Komunikacji Korporacyjnej
Euro RSCG Sensors
Patronat merytoryczny:
| 13 |
Moda / Książka | kultura
kultura
& społeczeństwo
FASHIONISTA
Miniony rok 2009, jak każdy poprzedni,
skłania do refleksji, pewnych podsumowań
i zastanowienia się nad tym, co wyraźnie
odbiło się wielkim echem, jak również nad
tym, co nie miało szansy wpisania się w kanony 2010. W związku z tym, że moda szybko
przemija, skupię się nad tym, co w tym roku
jest niewątpliwie istotne.
- Po pierwsze: wielki powrót lat 90., stylu
grunge, „rozchełstanych” koszul, niezawiązanych i podniszczonych butów w stylu Dr. Martens, okulary w tym stylu (nie klasyczny Ray
Ban z wcześniejszych lat), prostota a la Calvin
Clain, to wszystko przejawia się również w
muzyce i archtekturze.
- Po drugie: przezroczystości, spódnice, bluzki,
sukienki, noszone warstwowo, bielizna, którą
będziemy nosić jako część wierzchniej garderoby (out wear z „angielska”, a nie – jak by się
wydawało - jako underwear), a hitem sezonu
letniego będą przezroczyste lekkie szorty.
- Po trzecie: pastelowe kolory, co w sumie
wiąże się poniekąd z przezroczystościami
i lekkimi tkaninami, choć wciąż mamy
ciężki czarny gotyk, kolory ziemi, szarości
i kontrasty kolorystyczne, wciąż popularne klasyczne połączenie czerni z bielą lub
granatu z bielą, gładko, prosto, czysto i
przezroczysto lub ciapki i mixy z lat 90., a
biel będzie kolorem tego lata.
- Po czwarte: poprzecierane, podarte,
zdezelowane i niedbale poplamione, najlepiej
farbą olejną, dżinsy, a hitem sezonu będzie
dżinsowe spodium i ogrodniczki.
- Po piąte: wszystko to, co zrobiliśmy
samodzielnie, albo wygląda jakbyśmy użyli
własnej inwencji twórczej do stworzenia
niepowtarzalnego „naszego własnego”
indywidualnego looku.
- Po szóste: nie ma jednego obowiązującego
twardo stylu, wciąż kupujemy w second handach i bawimy się modą i ciuchami vintage.
- Po siódme: błyszczymy - cekiny, niedbale lub bardziej dbale pociągnięte spayem
ubrania, połysk na akcesoriach, sukienkach,
spodniach, marynarkach, kamizelkach,
butach, pełna dowolność.
- Po ósme: nie przeraża nas wielkość biżuterii, im większa, tym lepsza.
- Po dziewiąte: drapowania, upinania, rozwijania i zawijania, przewiązania, zaplątania, przewrotne zastosowanie danego ubrania, czyli
nowa funkcja, warstwy, szerokie ramiona.
- Po dziesiąte: dzianina, szydełkowa robota,
wycinanka i koronczarka.
Gorące nazwiska: Aleksander Wang, Christopher Kane, Lady GAGA, Leigh Lezark, Emma
Watson, La Roux, Nicola Formichetti, Mark
Borthwick, Stephen Sprouse, Beth Ditto,
Miuccia Prada, Christophe Decarmin, Fabrizio
Viti, Acne, Alexa Chung, Gareth Pugh, Taylor
Momsen, Janie Bryant.
Małgorzata Januchowska
| 14 |
Jak nie w druku, to w e-booku
„Nie masz kasy na nową książkę,
a w bibliotece jesteś na <czarnej
liście> niesolidnych czytelników?
By zdobyć za darmo dobrą książkę,
wystarczy zajrzeć do sieci...” –
reklamuje się jeden z dużych portali
internetowych, na którym działa
wirtualna wypożyczalnia książek.
Gdyby nie miał czytelników, nie
pojawiłby się w przestrzeni wirtualnej.
Ale „kryzys czytelnictwa”, o jakim co
i rusz donoszą media, wydaje się być
diagnozą mocno dyskusyjną.
Dominika Jędrzejczyk
Wartość rynku książki w 2008
roku szacowano na około cztery
miliardy złotych, a to prawdopodobnie tylko wierzchołek
góry lodowej. Od uruchomienia
pierwszej (i wciąż największej)
internetowej księgarni: Merlin.pl,
nikt nie pokusił się na podliczenie
rocznych dochodów właścicieli
podobnych internetowych
inwestycji, nie mówiąc już o
próbie obliczenia wartości stron
oferujących darmowy dostęp
do zasobów książkowych (jak na
przykład scribd.com, gutenberg.
org czy będąca wciąż w fazie
rozbudowy europeana.eu),
tudzież przychodów z reklam
umieszczanych na witrynach
internetowych wypożyczalni
książek. Nie ma jednak wątpliwości,
że jest to bardzo perspektywiczna, a przy tym
szybko się rozwijająca gałąź gospodarki, swoisty rynek, na którym wciąż jeszcze pozostaje
wiele miejsca dla nowych inwestycji. Tym
bardziej dziwi więc alarmujący ton wypowiedzi krytyków literackich, wieszczących
upadek czytelnictwa w Polsce (ostatni artykuł
utrzymany w tej stylistyce, autorstwa Leszka
Bugajskiego, ukazał się pod koniec listopada w
„Newsweeku”). Daje się bowiem zaobserwować, na razie głównie zagranicą, coraz większe
zainteresowanie czytelników e-bookami i
przenośnymi urządzeniami do ich czytania,
z których medialnie najbardziej znanym jest
wprowadzony przez firmę Amazon.com –
Amazon Kindle). Oferują one szybki dostęp do
ogromnej bazy książek, jakie, po uiszczeniu
stosunkowo niewielkiej kwoty (w porównaniu
z wersjami drukowanymi), można czytać w
autobusie, na przystanku, plaży czyw kawiarni.
Ci, których nie stać na luksus posiadania
kieszonkowej biblioteki, mogą korzystać z
wypożyczalni internetowych. „Odpłatne
wypożyczanie książek, zgodnie z polskim
prawem autorskim, wymaga zgody właściciela
praw autorskich – czyli w przypadku książek
wydanych w Polsce, akceptacji wydawnictw”
(za: saro.pl) i część domów wydawniczych
zgadza się na taką praktykę, ze względu na jej
walory promocyjne oraz możliwość uzyskania
dodatkowych dochodów. Ci, którym szkoda
nawet kilkunastu złotych, mogą skorzystać z
jednego z wielu portali umieszczających e-booki (najczęściej w formacie .pdf lub .doc) do dar-
fot. sxc.hu
ks
kultura | Na mieście
mowego ściągnięcia. Problemem jest
ograniczona ilość woluminów – upublicznione
mogą być tylko te książki, w przypadku których
wygasły już obostrzenia związane z prawem
autorskim – oraz niejasności prawne. Te ostatnie
dyskutowane są szczególnie w przypadku
portalu GoogleBooks, na którym, nie zawsze
legalnie, umieszcza się dokumenty pochodzące
z całego świata. Konflikt pomiędzy interesem
wydawców i właścicieli praw autorskich a
ogromnym popytem ze strony czytelników
pozwala przypuszczać, że szala zwycięstwa
przechyli się w końcu na rzecz tych drugich i
Google’owi uda się uniknąć kary za działania
sekcji książkowej.
Zupełnie legalnie działają natomiast tzw.
„podajnie książek”, na których, całkowicie za
darmo, można się wymienić książkami z innymi
użytkownikami portalu. Zasada działania jest
bardzo prosta: za każdą umieszczoną na stronie
książkę czytelnik otrzymuje punkty, które może
przeznaczyć na pobranie dokumentów i lektur,
jakimi dzielą się inni użytkownicy. Za zamówienie książki z konta użytkującego pobiera się 10
punktów, a następnie administracja portalu
przesyła wybrany produkt na adres podany
w profilu. Według szacunków serwisu podaj.
pl, jednej z większych polskich „wymienialni”
książek, liczba transakcji zawieranych dziennie
może przekraczać 80, przy nawet 250 nowych
pozycjach dodanych do bazy, co daje całkiem
niezły wynik w skali tygodnia czy roku. Można
zatem mniemać, że branżę tę czeka w przyszłości szybki rozwój, a być może nawet przejęcie
większości „tradycyjnych” czytelników.
A propos „tradycyjnych”, by
nie powiedzieć „konserwatywnych”, czytelników. Najwięcej
ich można spotkać w sklepach
sieci EMPiK. Dawne Kluby
Międzynarodowej Prasy i Książki
(dzieje pierwszego z nich sięgają
1948 roku) wyewoluowały w
dzisiejszą postać najbardziej dochodowego salonu medialnego,
oferującego szeroki dostęp do
książki, muzyki i filmu w roku
1991 za sprawą Jacka Dębskiego,
Janusza Romanowskiego i Yarona Brucknera, choć już w 1994
roku spółkę odkupił od Skarbu
Państwa holenderski koncern
Eastbridge N.V. Sklep posiada
własną komórkę internetową,
której wyniki sprzedaży są jednak
wciąż niższe od tych, jakie osiąga
Merlin.pl Firma rozwija się także prężnie na
rynku ukraińskim. Niestety, „kryzys czytelnictwa”, na który w ostatnim czasie nałożyła się
także gorsza sytuacja gospodarcza, wpłynął
negatywnie na sytuację finansową firmy.
Czy więc naprawdę mamy w Polsce do
czynienia ze stałym spadkiem ilości czytelników
i swoistym „upadkiem książki”? Czy wpływ na
to rzeczywiście ma jałowość rodzimego rynku
wydawniczego, na którym od dłuższego czasu
„wieje nudą”? Chyba należy podchodzić do
tego typu stwierdzeń z dużym dystansem i
rozwagą. Patrząc na bogatą ofertę czytelniczą,
jaką roztacza Internet, ani wydawcy, ani twórcy,
ani tym bardziej polscy czytelnicy nie mają się
czego obawiać. Przynajmniej na razie.
Szafa na strychu
Pościg za nowoczesnością i
uwielbienie techniki XXI w. odeszły
do modowego lamusa. Nie uraczy
się na wybiegach cekinów, strojówinstalacji, które świecą jak choinki, czy
też lateks. Wielcy kreatorzy zapraszają
do wycieczki na strych naszych babć
i dziadków. To tam odnajdziemy
inspiracje i skompletujemy strój
zgodny z trendami na zimę 2010.
Maria Dek
Lekcja stylu u matrioszki
Polska historia XX w. jest silnie związana z Rosją.
Na dnie szaf starszego pokolenia nadal leżą
syberyjskie czapy, ciepłe wełniane kaftany,
walonki i filcowe płaszcze. I właśnie tym w
najnowszym sezonie zachwycił się jeden z
najbardziej wpływowych kreatorów mody
na świecie – John Galliano. Jego kolekcja na
zimę 2009/2010 przypomina baśń o rosyjskiej
księżniczce, czy stragan z matrioszkami. Zabawa
wykończeniami: hafty, chwościki oraz warstwy
oraz kolory: czerwień, intensywny niebieski,
biały i złoty w dodatkach. Forma również ma
ogromne znaczenie. Galliano pokazał w swojej
najnowszej kolekcji ciężkie wełniane płaszcze,
Z rysownikiem
Krzysztofem Gawronkiewiczem
rozmawia Anna Nowicka
Tea time w dżungli
ze swojej przewrotności. Wystarczy się dokładnej przyjrzeć jego strojom i okazuje się, że projektant pokpiwa sobie. Szalenie dziewczęca
spódnica w róże zestawiona jest ze swetrem
Brytyjskich Sił Zbrojnych. Klasyczna szkocka
pepitka zostaje udekorowana golfem w egzotyczne lamparcie cętki. Przykład ten doskonale
pokazuje, na czym ma polegać moda. Mają to
być wariacje na temat trendów, stylów, faktur,
kształtów i materiałów. Bluzkę z poprzedniego
sezonu połączmy z koralami babci i spodniami
z lat osiemdziesiątych. Bawmy się, bo moda
jest tylko po to, by stała się niemodna.
Z czego wynika u Pana tendencja
do upraszczania?
To wynikło z przypadku. „Mikropolis” dlatego tak wygląda, ponieważ nagle dostałem
zamówienie na taki właśnie komiks. Musiałem go zrealizować z Denisem w ciągu kilku
dni, do tego trzeba było od razu zaprezentować całą serię. Wiedziałem więc, że to musi
być mało pracochłonne i do tego pokrzywione. Innym powodem, dlaczego ta seria
tak wygląda jest to, że była przeznaczona
dla specyficznego pisma, gdzie królowali
surrealistyczni rysownicy o specyficznym
humorze. To był m.in. „Kalwin i Celsjusz”.
Chodziło o to, żeby nasz nowy komiks, który
mieliśmy zrobić z Denisem, oscylował w tym
klimacie, w oparach absurdu. Z „Esencją”
było tak, że dowiedziałem się w ostatniej
chwili o konkursie. Wszyscy inni mieli na to
pół roku, a my dowiedzieliśmy się na miesiąc przed deadlinem. Trzeba było szybko
wykonać sześć czy siedem plansz. Do „Otto
Bohatera” podchodziłem od dwóch lat i tą
historię zaczynałem rysować w czterech
różnych stylach, zanim doszedłem do ostatecznej, a ta musiała być uproszczona tylko
dlatego, żeby zdążyć w terminie.
Po Pańskim zwycięstwie w Europejskim
Konkursie Komiksu Arte-Glenat, którego pierwszą nagrodą było wydanie albumu we Francji, pojawiła się nadzieja,
że oto w końcu Polak podbije zachodni
rynek komiksu. W jakim stopniu te
oczekiwania zostały zrealizowane?
Podbicie to za dużo powiedziane…
To może nazwijmy to zaistnieniem
na zachodnich rynkach.
Jeśli mówimy o polskich autorach na tamtejszym rynku, można mówić o zaistnieniu, ale
w skali różnych twórców frankofońskich i niefrankofońskich czuję się kroplą w morzu. Ten
konkurs, a szczególnie ogłoszenie jego wyników było takim momentem, kiedy można się
było jakoś pokazać i wybić z tego planktonu
tysięcy twórców, czy dziesiątków tysięcy…
W jednym z Pana biogramów wyczytałam, że jest Pan myślicielem. Czym
można zasłużyć sobie na to miano?
Kiedyś zamówiłem sobie u mojego przyjaciela fikcyjną biografię. To było bardzo dawno
temu. Połowę wymyślił on, połowę ja. Widzę,
że w Internecie do tej pory są tego efekty.
Podobno utrzymuje się Pan z reklam,
a jest Pan przecież jednym z najbardziej
cenionych rysowników komiksowych
w Polsce. Czy z rysowania komiksów
da się w Polsce żyć?
Marek Raczkowski powiedziałby, że tak
- czyli da się żyć. Ja nie żyję. W Polsce jest
może jedna osoba, może dwie, które z tego
żyją. To wynika z nakładu komiksów i liczby
czytelników chętnych do kupienia takiego
albumu. W Polsce dobrym wynikiem jest
sprzedanie trzech tysięcy egzemplarzy. Jakby to przeliczyć na cenę okładkową, wychodzą jakieś mizerne pieniądze. Jest to nadal
pasja i hobby. Ale ponad połowa twórców
we Francji też traktuje to hobbystycznie. Są
zawodowcami, robią świetne rzeczy, lecz z
powodu dużej konkurencji niekoniecznie to
się przekłada na sukces komercyjny. Oni też
pracują w reklamie i z tego żyją. Nawet tam
tylko nielicznym udaje się żyć z komiksu choćby Rosińskiemu.
Co jest najważniejsze
w tworzeniu komiksu?
Najważniejszym elementem jest rozrysowanie storyboardu, a właściwie storyboardów,
czyli kluczowych klatek w komiksie. Po to,
żeby rozłożyć narrację komiksu, żeby ogarnąć ilość rysunków, ilość stron i żeby zrobić
sobie taki plan akcji.
które odstają od sylwetki i sprawiają wrażenie
geometrycznych; ogromne czapy z antenkami
(typowe dla wojskowych z Zakaukazia), wysokie
turbany z woalami tajemniczo zakrywającymi
twarz i wysokie buty na koturnach zdobione filcowymi kulkami. Swoje modelki mistrz ozdobił
diademami ze złotych blaszek, broszami i długimi złotymi łańcuchami. Nic, czego sami nie
możemy zdobyć lub zrobić. Do takiego stroju
wystarczy delikatny, srebrzysty makijaż, przypominający skrzący się w słońcu śnieg. Voila!
Nie ma nic lepszego na zimowe wieczory niż
ciepły miły sweter, gorąca herbata (najlepiej
o siedemnastej, w porze „tea time”) i dobra
książka do czytania. Taki ciepły i przytulny
obraz zainspirował jednego z najlepszych brytyjskich projektantów, Paula Smitha. Artysta
dostosował styl swojej najnowszej kolekcji do
zmiennej pogody i do krajobrazu Wielkiej Brytanii. Zaciekawiły go najbliższe sercu tematy,
czyli typowe angielskie parki, różane wzory,
pepitka, tweed. Tak więc, na pierwszy rzut oka,
jego najnowsza kolekcja zdaje się być odą na
cześć brytyjskości. Artysta zdaje się składać
hołd królowej, typowemu poczuciu humoru i
kapryśnej pogodzie. Ale Paul Smith znany jest
Rysuję, jak uważam
Czyli storyboardów powstaje kilka?
Od czterech do sześciu. Trzeba to sobie bardzo szybko rozrysować na czterdziestu paru
czy pięćdziesięciu paru stronach. Potem jest
dokumentacja. Robienie zdjęć, szukanie
książek… na przykład teraz mam przy sobie książkę o chatach łowickich - to a propos
trzeciej części „Otto Bohatera”, która będzie
się rozgrywać na łowickiej wsi. Taką dokumentacje powinno się zbierać cały czas, żeby
siadając do storyboardu mieć przed sobą te
wszystkie lokacje, bohaterów zaprojektowanych, wymyślonych. Później pozostaje to tylko narysować - przez jakiś rok czasu.
Skąd bierze Pan pomysły na postacie
i miejsca występujące w Pańskich
komiksach?
Idę na skróty, na łatwiznę. Jak komiks opowiada o mieście, nie wyruszam gdzieś daleko w Polskę, tylko robię zdjęcia w Warszawie
żeby narysować akurat to, co jest kluczem
do powiązania dwóch scen. Wtedy właśnie
potrzebuję rozmowy ze scenarzystą, żeby
mi pomógł w tym, czy zagłębić się bardziej
w te szczegóły czy zostawić to szkicowo. To
jest kwestia wyczucia - które kadry potraktować szkicowo, a które zrobić bardziej rozbudowane. Podobnie jest z filmem.
Czy tendencja do upraszczania może być
w jakimś stopniu spowodowana pracą
w reklamie narzucająca duże tempo?
Praca w reklamie ułatwiła mi narysowanie
takiego uproszczonego komiksu, jakim jest
„Esencja”. Ale przecież tu chodzi głównie o
kadrowanie, żebym wiedział, jak ci bohaterowie funkcjonują w przestrzeni i w perspektywie.
Fragment "Achtung Zelig!" (scenariusz K. Rosenberg)
i to samo, jeśli chodzi o postaci. Przeważnie
występują moi znajomi, którzy w jakiś sposób pasują charakterem, wyglądem, czy też
ubiorem. Tak jest najłatwiej. Jak się kogoś
zna lepiej, można sobie wyobrazić, jak poszczególne sceny zagrałaby w filmie. To mi
ułatwia prace przy komiksie.
No właśnie. Pański sposób kadrowania
bardzo przypomina kadry filmowe.
Czy zastanawiał się Pan kiedyś nad
animacją?
Było kilka przymiarek osób, które zawodowo
zajmowały się filmami animowanymi, ale to
nie wyszło z różnych powodów…
Będą jeszcze jakieś próby?
Mam nadzieję, Na razie były trzy próby i to
całkiem poważne. Wszystkie kończyły się z
jakichś bardzo błahych powodów. A to się nie
mogli dogadać producenci polskich filmów z
francuskim wydawcą, bo musieli dostać zgodę czy wykupić licencję. A to znów ktoś na
wakacje wyjechał i przez dwa miesiące go nie
było przy telefonie…
Czy podczas tworzenia komiksu konsultuje się Pan ze scenarzystą w kwestii
grafiki? Czy może po zakończeniu
scenariusza i oddania go w Pańskie ręce
cała warstwa plastyczna jest wyłącznie
Pana autorskim pomysłem?
Moi scenarzyści nie chcą za bardzo ingerować w te obrazki. Przy „Mikropolis” to jest
tak, że scenarzysta widzi już gotowy efekt.
Nie wiem, czy go to tak nie interesuje, czy
mi tak ufa bardzo, może nawet za bardzo…
Podobnie jest z autorem „Otto Bohatera”. On
też uważa, że będzie wszystko dobrze i rób
jak uważasz. To też nie jest dobrze, bo czasem potrzebuję mieć arbitra, osobę, która
spojrzy na to z dystansem. Szczególnie scenarzysta powinien widzieć, czy to ma ręce i
nogi, czy ja te jego fantastyczne historie dobrze ubrałem w rysunki.
Czy kusiło Pana kiedyś wymyślenie własnego scenariusza komiksowego? Może
podejmował Pan kiedyś jakieś próby
ilustrowania własnych historii?
Kusiło mnie zanim poznałem Denisa i Grzegorza. [autorów scenariuszy „Mikropolis”,
„Tabula Rasy” i „Otto Bohatera” – przyp. A.N.]
Jak już zobaczyłem takich arcymistrzów, nawet nie pomyślałem, żeby stanąć z nimi w
szranki. Już nie myślę o tym zupełnie.
Widać w Pana pracach tendencję do
upraszczania stylu. Jak udaje się Panu
wytyczyć granicę między tym, co rażąco
szkicowe, a wystarczająco precyzyjne?
To trudne pytanie. Rysuję, jak uważam, intuicyjnie i nigdy do końca nie jestem pewien, czy w takim albumie, w którym się
mieści czterysta czy trzysta pięćdziesiąt
rysunków, wszystko gra tak, jak powinno.
Mam dużo przerw w rysowaniu, bo nie jestem pewien jakichś kadrów. Zostawiam je
na później, czasem nawet na dwa miesiące,
zanim wpadnę na odpowiedni element,
Nad czym pracuje Pan obecnie najintensywniej: nad trzecią częścią „Przebiegłych dochodzeń Ottona i Watsona” czy
trzecią częścią „Miasteczka Mikropolis”? Wieść niesie także o szykującym się
do wydania albumie „Tabula Rasa”…
Właśnie zdobyłem książkę o chatach łowickich do „Antyromantyzmu”. Tu jest ten
szkopuł - myślę nad jednym projektem, a tu
wpada dokumentacja do drugiego… „Tabula Rasa” to była historia publikowana kiedyś
co tydzień w „Gazecie Wyborczej” i próbuje
ją jakoś wskrzesić, reaktywować i przystosować do stustronicowego albumu. Idzie powoli. Trzecia część „Mikropolis” jest bardziej
zaawansowana.
Czy chciałby Pan mieszkać
w miasteczku Mikropolis?
No jasne! Każdy by chciał tam mieszkać.
Krzysztof Gawronkiewicz
(ur. 1969) grafik, malarz,
storyboardzista, twórca komiksów.
Jest autorem rysunków do komiksów,
m.in. "Mikropolis", "Esencja", "Achtung
Zelig". Zadebiutował w 1988 r.
jako ilustrator opowiadań w "Nowej
Fantastyce", gdzie ukazały się
również jego pierwsze komiksy. Jego
"Esencja" do scenariusza Grzegorza
Janusza w roku 2003 zdobyła
główną nagrodę w pierwszej edycji
Europejskiego Konkursu Komiksowego,
organizowanego przez francuskie
wydawnictwo Glénat i szwajcarską
telewizję arte.
| 15 |
Film / Książka / Muzyka | kultura
ks
kultura
& społeczeństwo
Sherlock istniał!
Podejrzenia czytelników, którzy latami
wysyłali listy na londyński adres Sherlocka
Holmesa - Baker Street 221B - wreszcie
się potwierdziły. Słynny detektyw istniał
naprawdę! I w końcu doczekał się prawdziwej
biografii. Książka Nicka Rennisona, zapalonego holmesologa, pełna jest szczegółów dotyczących rodziny, pochodzenia, wykształcenia
i działań pozazawodowych tej niezwykłej
postaci.
„Sherlock Holmes: Biografia
nieautoryzowana”; Nick Rennison;
Data premiery: 13 stycznia 2010
Agent Zigzag
Pewnej grudniowej nocy 1942 roku na jednym
z pól Cambridgeshire wylądował nazistowski
spadochroniarz. Nazywał się Eddie Chapman
i miał za zadanie sabotować wojenny wysiłek
Brytyjczyków. Szybko jednak został agentem
Zigzagiem, tajną bronią Wydziału Piątego.
Elegancki, ale o wątpliwej reputacji, odważny,
ale nieprzewidywalny. Był zdrajcą i bohaterem, złoczyńcą i człowiekiem sumienia.
Gdzie kończył się jeden Chapman, a zaczynał
drugi, nie wiedział ani on sam, ani jego liczne
miłości czy przełożeni.
„Agent ZigZag. Kochanek, zdrajca,
bohater, szpieg”; Ben Macintyre
Premiera: 13 stycznia 2010
Tajemnicze symbole
Waszyngton. Harvardzki specjalista od
symboliki, Robert Langdon na prośbę swego
przyjaciela i mentora, Petera Solomona, ma
wygłosić wykład na Kapitolu. Kiedy dociera
na miejsce, okazuje się, że na wieczór nie
zaplanowano żadnego odczytu, a po chwili na
środku rotundy odkryte zostaje makabryczne
znalezisko, niepokojąco naznaczone pięcioma
tajemniczymi symbolami. Jego przesłanie
jest dla Langdona oczywiste – to zaproszenie
do dawno zaginionego świata skrywającego
ezoteryczną mądrość.
„Zaginiony symbol” Dan Brown;
Premiera: 27 stycznia 2010
Nowy teatr
To jeden z największych dramatów scenicznych w historii teatru. Gorki pisał go trzy razy,
najpierw pod tytułem „Matka”, potem, w
roku 1910, pierwszą znaną wersję sztuki oraz
w roku 1935 - drugą, graną w Polsce kilka
razy po wojnie. Fabuła „Wassy Żeleznowej”
odarta z kontekstu politycznego tamtych
czasów, wydaje się być zaskakująco aktualna
pod względem relacji psychologicznych w
rodzinie. Adaptacja napisana dla TEATRU
POLONIA - OCH - TEATRU jest kompilacją
wątków i postaci z obu wersji Gorkiego oraz z
nakręconego kilkanaście lat temu filmu Gleba
Panfiłowa.
„Wassa Żeleznowa”
Maksym Gorki/adaptacja Krystyna Janda
premiera 16 stycznia 2010
OCH-TEATR, ul. Grójecka 65
| 16 |
kultura | Niezwykłe miejsce
Czy będzie głośno?
W historii kina wielokrotnie pojawiały się filmy
opowiadające historie muzyków. Do tej pory
były to najczęściej dzieła o wokalistach, którzy
zmarli tragicznie u szczytu sławy. Za przykład
niech posłużą tu filmy „The Doors”,
czy rodzimy „Skazany na bluesa” –
obaj bohaterowie przedawkowali
narkotyki. O innych muzykach było
do tej pory raczej cicho.
„Będzie głośno!” jest filmem-hołdem dla najważniejszego instrumentu w historii rock’n’rolla – gitary.
Zebrał on w studio ikony współczesnego rocka – Jimmiego Page’a (Led
Zeppelin), The Edge’a (U2) oraz Jacka
White’a (White Stripes), którzy mieli
opowiedzieć historię swoich muzycznych początków i doświadczeń
z gitarą. Każdy z nich reprezentował
zupełnie inny styl, inne podejście do
instrumentu. Mogłoby się wydawać,
iż dokument będzie hitem z trzema
megagwiazdami w rolach głównych. Niestety,
nie do końca się to udało.
Na początku trzeba zaznaczyć, że jest
to film, który spodoba się przede wszystkim pasjonatom muzyki, a w szczególności
brzmienia gitary. Reszta widzów może być
nieco zawiedziona. Opowieść snuje się,
kolejne sceny z życia muzyków, ich muzyczne inspiracje wprowadzane są powoli. Tych,
którzy spodziewali się głównie wspólnej
Piotr Wereśniak to
pisarz początkujący,
„Nie szukaj mnie”
to dopiero druga
książka, która wyszła
spod jego pióra.
Mimo to, czytając ją,
nie sposób nie zatracić się w opowiadanej przez autora
historii. Posiada on
bowiem szerokie –
choć pozapisarskie
– doświadczenie w
kreowaniu wyimaginowanych rzeczywistości
Takie filmy jak „Kiler”, „Pan Tadeusz”,
„Zróbmy sobie wnuka” zna niemal każdy
Polak. Są to dzieła, do których rękę przyłożył
Wereśniak, czy to jako scenarzysta, czy jako
reżyser. Serial „Kryminalni” jest niemal w całości jego dzieckiem – był reżyserem, scenarzystą i producentem kreatywnym. Te wszystkie
produkcje – i wiele innych – które współtworzył, wpłynęły na styl jego pisarstwa.
„Nie szukaj mnie” opowiada historię
Małgorzaty, młodej Polki, która ukradła dwa i
pół miliona euro skorumpowanym politykom i
uciekła do Grecji, zmieniając swoją tożsamość.
gry trójki muzyków, czeka ogromny zawód
– jednocześnie do gitar zasiadają zaledwie
kilkakrotnie, przez kilka minut. Jednak są to
najlepsze, najciekawsze sceny filmu. Widać,
jak legendy rocka uczą się nawzajem piosenek, po czym jeden po drugim dołączają się,
tworząc niezwykłą, muzyczną całość.
Największym mankamentem filmu jest
jego luźna struktura – ze zgromadzonych materiałów można by stworzyć trzy niezależne
dokumenty, uzupełniając je o niedopowiedziane historie, których w „Będzie głośno!”
jest sporo. Film jest bardzo nierówny, momentami dłuży się, innym razem urywa zbyt
Emil Borzechowski
„Będzie Głośno!”
Reżyseria: Davis Guggenheim
Premiera 15 stycznia 2010
kryzysu ekonomicznego
Po wielu latach przeczytała w gazecie, iż
właśnie zginęła, a jej ciało wyłowiono z morza.
W tym samym czasie pewien wpływowy
przedsiębiorca zostaje zamieszany w zabójstwo Małgorzaty. Zabójstwo, którego nie zlecił.
Oboje muszą działać bardzo szybko, jeśli chcą
rozwikłać tę zagadkę i… przeżyć.
Książkę napisano w sposób bardzo kinowy,
widać wyraźnie, iż autor z zawodu jest filmowcem. Sceny są pisane i konstruowane tak jak
poszczególne ujęcia filmu. Wereśniak stosuje
zabiegi, które niemal „kadrują” historię, budując scenerię bardzo obrazowo, szczegółowo.
Jednocześnie nie popada w patos, operując
prostym językiem, pozbawionym długich
poetyckich opisów i metafor.
Ten filmowy charakter powieści jest widoczny w sposobie wprowadzania i charakteryzowania bohaterów – często pojawiają się
w półcieniu, nienazwani, in media res. Jest ich
bardzo dużo, pojawiają się jeden za drugim, co
nagrody tegorocznego Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Henryka, ojca dziewczyny,
kreuje na scenie Artur Barciś.
Spektakl ukazuje nieprzerwaną wędrówkę
prowincjonalnego mężczyzny usiłującego
odnaleźć swoje dziecko w wielkim mieście.
Jak się później okazuje, dziewczyna „zagubiła się” nie tylko w dosłownym tego słowa
znaczeniu. Po doznaniu licznych upokorzeń,
wynikających m. in. z małomiasteczkowego pochodzenia, ojcu udaje się wreszcie
odnaleźć córkę. Okazuje się to ostatecznym
i najbardziej upokarzającym ciosem dla
mężczyzny – jego jedyna, ukochana córeczka
jest prostytutką.
W tym miejscu powraca pytanie: Czy
Nonsens w granicach rozsądku
Wyżywienie
Obok doskonałego menu napojowego
należy wspomnieć o tym, co Nonsens ma do
zaoferowania w sprawie jedzenia. Jak na kawiarnie jest tego naprawdę dużo – od tostów,
poprzez pierogi, barszcz czerwony i sałatki
aż po quiche. Nawet, jeśli ktoś preferuje
domowe jedzenie, powinien spróbować tych
ostatnich, których nie zjemy w większości lokali. W smaku są bardzo delikatne, a zarazem
zdecydowane – podobnie, jak tutejsze drinki.
Oprócz dań lunchowych w menu znajdziemy
kilka deserów, ich ceny są co prawda dość
wysokie – 7-12 zł – jednak smakiem nadrabiają tę niedogodność.
Chwila prawdy
Typowe „studenckie” knajpy nie
szczycą się dobrą opinią – piwo
chrzczone w proporcjach niemal 1:1,
zadymione sale, ubogie menu. Jednak
zdarzają się lokale-perełki, położone
blisko uczelni, kameralne, tanie, a co
najważniejsze – oferujące wyważone
i atrakcyjne menu. Nonsens Caffè jest
jednym z takich miejsc.
Emil Borzechowski
Pościg w świecie
Od grzecznej dziewczynki
do prostytutki… i co dalej?
Mirka, wychowana pod kloszem dziewczyna
z prowincji, zamieszkawszy w wielkim mieście
zostaje prostytutką. Czy kochający ojciec
„Mirabelki” przerwie tą zabawę w dorosłość i
pomoże córce wrócić na właściwą drogę?
„Moja córeczka” – opowiadanie Tadeusza
Różewicza napisane w 1964 r. – było pierwotnie nowelą filmową. Pierwsza inscenizacja
teatralna w reż. Jerzego Jarockiego dokonana
została w Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Następnie w 2000 roku
inscenizacji dzieła podjął się Teatr Telewizji.
Obecnie „Moją córeczkę” w reż. Marka Fiedora można oglądać na deskach warszawskiego
Teatru Ateneum. W rolę tytułowej córeczki
wcieliła się Anna Gorajska, laureatka pierwszej
szybko niektóre wątki. Z jednej strony jest to
zrozumiałe – materiał musiał zmieścić się w
określonym czasie. Z drugiej jednak pozostaje
pewien niedosyt – owszem, dowiadujemy
się, czym dla poszczególnych gitarzystów
jest ich styl, instrument, jak realizują swoje
pomysły. Brakuje jednak elementu, który
łączyłby trójkę muzyków. Kilkanaście minut
razem w studio i ten sam schemat
opisywania historii każdego z nich
nie do końca zadowala.
Film ratuje muzyka, czyli najważniejszy element, główny aktor.
Usłyszymy kilkadziesiąt utworów,
które były inspiracją dla legend rocka,
poznamy ich pierwsze kawałki, oraz
te, które są najbardziej znane. Muzyka
nie opuszcza nas nawet na moment.
Jest to w końcu dokument muzyczny.
„Będzie głośno!” jest obowiązkową pozycją dla każdego fana rockowej muzyki, w szczególności dla
młodych gitarzystów, pragnących
poznać sekrety mistrzów ciężkiego
brzmienia. Widać w nim pasję, która
ogarniała zarówno twórców, jak i
muzyków. Dla tych wszystkich, którzy spodziewali się produkcji pokroju „The Doors”,
czy „Skazanego na bluesa”, może okazać się
rozczarowaniem.
może powodować nieraz zawrót głowy i zagubienie czytelnika. Ma to jednak swoje duże plusy
– niekiedy widzimy działania pewnego bohatera,
by za kilka stron przekonać się, iż była to zupełnie
inna postać. Książka staje się zatem grą z czytelnikiemk, niemal kryminalną zagadką. Do końca nie
jesteśmy pewni, o co w tym wszystkim chodzi.
Pisarz odkrywa swoje karty powoli i z rozwagą,
umiejętnie budując napięcie.
„Nie szukaj mnie” jest książką wciągającą i
intrygującą, która nie powiela wyświechtanych
schematów. Warta polecenia tym wszystkim,
którzy zwątpili, że jakikolwiek kryminał, czy
sensacja mogą jeszcze zaskoczyć.
Emil Borzechowski
„Nie szukaj mnie” Piotr Wereśniak
Wydawnictwo Otwarte
Premiera 14 stycznia 2010
kochający ojciec „Mirabelki” przerwie tę zabawę w dorosłość i pomoże córce wrócić na
właściwą drogę? Ku zaskoczeniu, odpowiedź
brzmi: nie. Upokorzony, przerażony wielkomiejskim życiem Henryk wraca po prostu do
swojego miasteczka.
Zakończenie historii jest dziwne i niejednoznaczne. Jedno jest pewne: ojcowska
decyzja wywiera nieodwracalny wpływ na
życie Mirki…
Atutem spektaklu jest gra aktorska głównych bohaterów oraz świetne rozwiązania
sytuacyjne. Nietypowa, niekiedy trudna do
zrozumienia fabuła pozostawia pewien niesmak. Całość niewątpliwie daje do myślenia.
Anna Kowalska
„Moja córeczka”
Scenariusz i reżyseria - Marek Fiedor
Teatr Ateneum
premiera: 7 października 2009 roku
Kawiarnia mieści się przy ulicy Krakowskie
Przedmieście 79, lecz jest to adres mylący.
Wejście znajduje się przy ulicy Miodowej,
tuż przy Placu Zamkowym, schowane za niewielkim parkingiem osłoniętym żywopłotem.
Trafić tam niełatwo, tym bardziej, jeśli jesteśmy
przypadkowym przechodniem.
Pierwsze wrażenie
Kiedy już uda nam się dotrzeć na miejsce,
zobaczymy lokal, który z pozoru przypomina zwyczajną, skromną kawiarnię. Kolorowe
ściany, niewielki barek, lekki półmrok panujący
w pomieszczeniu. Wnętrza urządzono bardzo
ascetycznie, dominują proste formy. Na piętrze
nie zawahano się wyeksponować dużych rur
wentylacyjnych. Wokół niskich stolików ustawiono proste siedziska wyłożone kolorowymi
poduszkami. Na ścianach wiszą plakaty z
filmów z dawnych lat. Niewielkie pomieszczenia
wydają się przytulne, a zaciszny kącik na górze,
odgradzany parawanem od reszty pomieszczenia będzie ulubionym miejscem dla zakochanych. Pobyt w kawiarni umila muzyka, zawsze
puszczana jako oryginalny układ albumowy.
jeszcze do końca skrystalizowany. Odbyło
się już kilka imprez tematycznych, w tym
ta o największym rozmachu – sylwester w
klimatach (anty)prohibicji. Wszyscy bawili się
przy „bezalkoholowych” ziołowych zupkach i
herbatkach mrożonych. Grano w
ruletkę, wybrano
najlepiej ubraną
parę wieczoru, a
po północy, gdy
atmosfera nieco
się rozluźniła – do
lokalu weszło
dwóch agentów
rządowych i
wyprowadziło
właścicielkę i
barmana, sprzedających spod
lady alkohol. 30
stycznia odbędzie
się akcja „Wymiana”, podczas
której będziemy
mogli zamienić niechciane prezenty gwiazdkowe na takie, które bardziej nam odpowiadają. Wstęp bezpłatny, Planowane są również
Antywalentynki, wiosenne pokazy filmowe.
Jednak wszystkie te pomysły wydają się nieco
chaotyczne, raczej okolicznościowe, niż wynikające z założeń programowych.
Napitki
W przeciwieństwie do niewykrystalizowanej
koncepcji artystycznej, menu jest największą
kartą przetargową Nonsensu. Kawa parzona
w lokalu sprowadzana jest z Włoch, przy
Bohema mile widziana
jej przyrządzaniu przestrzega się wszelkich
Minimalistyczny wystrój nie jest tylko założewłoskich standardów. Dostaniemy zarówno te
niem artystycznym – w przyszłości ma być
tradycyjne, jak espresso, americano, czy latte,
zapełniony pracami klientów. Lokal ma aspijak i te zawierające alkohol – słynną Irish Caffe
racje, by stać się miejscem
oraz Latte Cream. Cena
promocji sztuki. Danuta
żadnej z kaw nie przekracza
Jaworek, niegdyś pragną20 złotych. Kolejną mocną
„”
ca zostać aktorką, dziś
stroną menu są drinki.
– Zbigniew Żbikowski,
właścicielka Nonsens Caffè,
Mimo, iż jest ich zaledwie
redaktor naczelny
chciałaby stworzyć miejsce,
kilka, każdy z nich ma swój
„Miejsce wytchnienia”
które stałoby otworem dla
wyjątkowy smak. Należy
– Paweł Olek,
młodych artystów – plapowiedzieć więcej – każdy
z-ca redaktora naczelnego
styków, muzyków, pisarzy
z nich ma swoją historię,
„Alternatywa
wszelkiego rodzaju. Na
którą opowie barman, jeśli
dla starówkowej drożyzny”
parkiecie kawiarni wystąpiła
tylko będziemy mieli na to
– Tomasz Betka,
Monika Bożym, która podochotę. Specjalnością lokalu
szef działu Dziennikarstwo
pisała kontrakt z wytwórnią
jest Purnonsens –zawiera„Ściany otwarte
Sony Music Polska. – zdanie
jący w sobie kawę, bayles’a,
dla artystów”
do wywalenia. Zostawiam
cointreau oraz kahluę. Naj– Emil Borzechowski,
tak, by nie skopiować go z
droższe drinki kosztują 15
szef działu Kultura
poprzedniej wersji.
zł, są to bardzo przystępne
ceny, zwłaszcza, jak na taką
Po godzinach
lokalizację.
- zabawa
Na pochwałę zasługuje także rewelacyjne
Niestety, mimo, iż lokal ma bardzo ambitne
grzane wino z migdałami i pomarańczmi,
cele, to wciąż jest w fazie rozwojowej, a co
oraz promocja dla studentów – do godziny
za tym idzie – program artystyczny nie jest
18 piwo beczkowe w cenie 5 zł.
„Nonsens Caffè” to miejsce, które dopiero się
kształtuje, wciąż zmienia się i dopracowuje.
Jego największą zaletą jest otwartość, zarówno na klienta, jak i na potencjalnych młodych
artystów, chcących współtworzyć przestrzeń
lokalu. Piorunujące wrażenie robi barman,
który potrafi opowiedzieć nie tylko o tym, co
znajduje się w danym drinku, lecz także jego
historii. Gdy Nonsens rozwinie skrzydła, może
stać się w przyszłości jednym z ważniejszych
miejsc kulturalnej i kulinarnej Warszawy.
Średnia ocena lokalu:
Pomysł – 4
Program artystyczny – 3
Wystrój/Klimat – 4
Jakość menu – 4,5
Obsługa – 4,75
Ceny – 5
Ocena ogólna*: 4,25
*Uwaga! Ocena ogólna
jest średnią ważoną,
nie arytmetyczną!
Zalety:
+ Niskie ceny
+ Otwartość obsługi
+ Doskonała lokalizacja
+ Rewelacyjne grzane wino
+ Przemyślane menu
Wady:
- Ciężko znaleźć lokal
- Za niskie stoliki do jedzenia
- Długie oczekiwanie na kelnera
- Program artystyczny w trakcie
budowy
- Góra lokalu odcięta od dołu
Menu Podręczne:
Purnonsens – 13 zł
Wino grzane – 9 zł
Piwo 0,5 – 8 zł / Studenci do 18:00 – 5 zł
Quiche – 18 zł
Sałatka grecka/brie – 15 zł
Brownie – 7 zł
Ciasto tygodnia – 12 zł
Irish Caffe – 12 zł
Godziny otwarcia:
11:00 – do ostatniego klienta
Ilość miejsc siedzących: 30
Karta, co przebija inne
Intrygujące odczytanie dramatu z początku
ubiegłego wieku. Dwie małżeńskie pary,
doświadczeni Lulu i Tolo oraz młodzi stażem
Wituś i Muszka, prowadzą ze sobą niebezpieczną grę. Zabawa w uwodzenie szybko
wymyka się im spod kontroli. Sprawdzone
formuły ulegają wyczerpaniu, gramatyka
niewinnego flirtu przestaje obowiązywać. Czy
świat pozbawiony reguł jest rzeczywiście tak
atrakcyjny jak wydaje się bohaterom tekstu
Zapolskiej? W „Skizie” prawda uczuć konkuruje z emocjonalnym wampiryzmem. Gra
toczy się o wysoką stawkę. Czy naprawdę
zwycięży w niej ten, kto ma tytułowego skiza
- kartę, która przebija wszystkie inne?
„Skiz” Gabriela Zapolska
Teatr Ateneum
premiera – 24 stycznia 2010 roku.
Bilety dla studentów 10 zł
(premiera studencka 22 stycznia).
Bergman w Rozmaitości
„Wiarołomni” to dramat opisujący skomplikowane relacje pomiędzy trójką bohaterów
uwikłanych w burzliwy związek. Prawda i
kłamstwo, ludzkie słabości, silne emocje, nienasycony głód życia – to wszystko sprawia,
że jest to opowieść o wymiarze uniwersalnym. Sam Bergman wyznaje, że Wiarołomni
to „dramat namiętności”, „prawie thriller”,
oparty w dodatku na motywach autobiograficznych. Jeden z bohaterów – „reżyser
Bergman” – pisze scenariusz o rozpadzie
małżeństwa. Pracuje z aktorką, która jest
jednocześnie tworem jego wyobraźni. Dzięki
takiemu pomysłowi narracyjnemu historia
nabiera głębszego znaczenia – wkraczamy
w świat starszego mężczyzny, który rozlicza
się ze swoją przeszłością. Bohaterka staje się
medium, przez które ujawnia się cały dramat,
cała historia.
”Wiarołomni” Ingmar Bergman
Teatr Rozmaitości
Premiera: 31 stycznia 2010
Ewangelia w Dramatycznym
Ewangelia w reżyserii Szymona Kaczmarka
to historia człowieka, który próbował zmienić
świat. Opuszczony w ostatniej drodze Jezus
tworzy swoje opus magnum – śmierć na krzyżu.
Nie rozumieją go nawet apostołowie, którzy
pogrążeni w żałobie wrócili do swoich codziennych czynności, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Gdy zmartwychwstały Jezus ukazuje im się,
trudno go rozpoznać. Próba poradzenia sobie
apostołów z doświadczeniem utraty oraz niełatwa wiara w sens śmierci Jezusa składają się
na historię powstania religii. Sama Ewangelia
zaś rodzi się z żałoby po stracie bliskiej osoby..
Spektakl nie jest starciem z samym Jezusem,
ale z wyobraźnią Jana – autora, który tę postać
opisuje. To wejście w świat zafascynowanego obserwatora, który raz uznawany jest za
narratora i uczestnika opisywanych wydarzeń,
innym razem uzurpatora, który tak manipuluje
konstrukcją opowieści i jej narracją, by nadać
jej status „prawdy”. To „prawda”, która kształtowana jest przez nasze zbiorowe wyobrażenia, a
mimo to nie mamy do niej dostępu.
Teatr Dramatyczny, mała scena
14-17 stycznia, godz. 19:30
Wybrane koncerty:
Archive
19 stycznia, Klub Eskulap, Poznań
69 Eyes
20 stycznia, Klub Progresja, Warszawa
Carl Orff Carmina Burana
22 stycznia, Sala Kongresowa PKiN,
Warszawa
Fields of The Nephilim
22-23 stycznia, Klun Progresja, Warszawa
Beat Assailant
24 stycznia, Centralny Basen Atrystyczny,
Warszawa
Living Colour
28 stycznia, Klub Stodoła, Warszawa
(za empik.com)
| 17 |
Sport / Poradnik | kultura
ABC studenta
Kierunek:
Erasmus!
Erasmus to program skierowany do
studentów oraz pracowników szkół
wyższych. Dzięki niemu studenci
mogą zdobywać wiedzę na innych
niż krajowe uczelnie, korzystać
z doświadczenia zagranicznych
wykładowców oraz stykać się z mentalnością i specyfika innych kultur. W
ramach Erasmusa istnieje również
możliwość odbycia praktyk studenckich w zagranicznych instytucjach
oraz przedsiębiorstwach.
Studenci chcący studiować za
granicą, mogą wybierać spośród
dwudziestu siedmiu krajów Unii Europejskiej, trzech krajów Europejskiego
Obszaru Gospodarczego: (Islandia,
Lichtenstein, Norwegia). W ciągu dziesięciu lat prowadzenia wymian międzynarodowych w Erasmusie wzięło
udział ponad 66 384 studentów oraz
doktorantów. Co istotne wyjechać na
Erasmusa można tylko raz. Możliwy
czas wymiany to 3-10 miesięcy.
Aby móc wyjechać trzeba spełnić
szereg kryteriów branych pod uwagę
w trakcie rekrutacji. W Instytucie
Dziennikarstwa nabór odbywa się za
pomocą konkursu CV oraz listu motywującego. Rekrutacja trwa od połowy
grudnia do końca stycznia 2010 roku.
Prócz standardowych informacji CV
powinno zawierać zaświadczenie o
średniej ocen z ostatniego roku oraz
stopień znajomości języka poświadczony certyfikatem. W liście motywacyjnym należy podać cel naukowy
wyjazdu oraz przewidywany program
zajęć uniwersyteckich. Wyjazd na
LLP Erasmus nie jest równoznaczny z
urlopem dziekańskim na uczelni pierwotnej, dlatego tez student wyjeżdżający musi mieć status aktywnego
studenta. Przebywając na wymianie
studenckiej, trzeba zaliczyć przedmioty, które odpowiadają minimum
30 punktom ECTS. Gdy wybrana
uczelnia nie stosuje punktacji ECTS,
student musi uzgodnić indywidualnie
ilość przedmiotów. Jednakże muszą
one być zbieżne z przedmiotami
wykładanymi na uczelni macierzystej.
W przypadku niezdobycia odpowiedniej liczby punktów, student może
uzupełnić je egzaminami oraz zaliczeniami na macierzystym wydziale.
O wyjazd mogą się starać studenci
wszystkich studiów należy jednak pamiętać, że w przypadku studentów V
roku studiów jednolitych oraz III roku
I stopnia wyjazd możliwy jest tylko
na semestr zimowy, a w przypadku
wyjazdu na cały rok akademicki wymagana jest zgoda promotora pracy.
Przed wyjazdem należy również
złożyć pisemne oświadczenie, że w
razie opóźnień terminu obrony pracy,
student zobowiązuje się pokryć
ewentualne koszty zwłoki.
Program LLP Erasmus na Wydziale
Dziennikarstwa i Nauk Politycznych
jest realizowany zarówno w trybie
studiów dziennych, jak i wieczorowych. W Instytucie Dziennikarstwa
koordynatorem jest Katarzyna
Kochaniak. Pytania można kierować
e-mailowo na adres:
[email protected].
Oficjalna strona Erasmusa
www.erasmus.org.pl, strona
Biura Współpracy z Zagranicą UW
www.bwz.uw.edu.pl.
| 18 |
Oto nasze zestawienie najciekawszych i najmniej interesujących
związanych z kulturą wydarzeń miesiąca. Już w styczniu rusza
serwis internetowy stworzony przez studentów dziennikarstwa.
Jeśli szukasz podobnych materiałów, zajrzyj na ksiazeizebrak.pl!
Dołącz do nas: czytaj, komentuj i pisz własne teksty!
Potęga siatkarska
W ubiegłym roku żadna inna
dyscyplina nie dostarczyła
tyle radości, co właśnie
piłka siatkowa. Złoty medal
reprezentacji narodowej
mężczyzn na Mistrzostwach
Europy w Turcji, brązowy
dla kobiet na Mistrzostwach
Europy organizowanych
w naszym kraju. Do tego
drużynowy Mistrz Polski
– P.G.E. Skra Bełchatów –
zdobył drugie miejsce na
Mistrzostwach Świata w
Dausze ulegając w finale tylko
mistrzowi Włoch Trentino
Volley! To był fenomenalny
rok naszej siatkówki. Jednak
te sukcesy mają swój
początek, a jednym z takich
miejsc jest sekcja AZS-u
Uniwersytetu Warszawskiego.
Cezary Biernat
Zawodnicy pierwszej i drugiej drużyny rywalizują w drugiej i czwartej
lidze. Obydwie klasy rozgrywkowe
są w pełni profesjonalne. W drugiej
lidze rywalizuje dwanaście drużyn,
natomiast liga czwarta składa się z
czterech grup. W grupie A walczy ze
sobą sześć zespołów, a w niej właśnie
znajduje się nasza drużyna,
w pozostałych grupach natomiast gra
ze sobą po pięć ekip. Z każdej grupy
awansują po dwie najlepsze drużyny,
które następnie mierzą się w fazie
play-off. Nasz zespół aktualnie plasuje
się w środku tabeli i zacięcie walczy
o awans.
Warto zwrócić uwagę właśnie na
czwartą ligę, ponieważ to właśnie tam
następuje wstępna selekcja nowych
kandydatów do drużyny. Trenerem
czwartoligowców jest Antoni Marczyński, natomiast pierwszej drużyny
– Edward Skorek. Przygotowania do
rozpoczęcia sezonu, który ruszył z
początkiem października trwały już od
września. Do końca roku rywalizacja
toczyła się w grupach, następnie na
przełomie stycznia i lutego rozpocznie się faza zasadnicza rozgrywek. Sił i
umiejętności na treningu może spróbować każdy. - Każdy student, który
chce sprawdzić się, powiększa zdrową
sportową rywalizacje w zespole.
Jest to ogromna szansa dla młodych
talentów na skonfrontowanie swoich
umiejętności z zawodnikami grającymi w klasie rozgrywkowej na poziomie profesjonalnym - zachęca Antoni
Marczyński, trener drugiego zespołu.
Jedną z osób, które postanowiły tak
właśnie zrobić jest student Wydziału
Dziennikarstwa i Nauk Politycznych,
Michał Polak.
Z Michałem Polakiem,
graczem drugiej drużyny
siatkarskiego AZS-u UW
rozmawia Jakub Baliński
Jak trafiłeś do siatkarskiego AZS-u UW?
Trenuje siatkówkę od podstawówki. Nie chciałem przerywać
swojej przygody z tym sportem,
dlatego też wybrałem się na
pierwszy trening AZS-u. Trener
mnie docenił i tak znalazłem się
w drugiej drużynie.
Jaka jest Twoja rola
w zespole?
Jestem drugim atakującym drużyny,
ale myślę, że niedługo może się to
zmienić! (śmiech)
Jakie zalety ma gra w AZS-ie?
Przede wszystkim nadal mogę
trenować i czynnie spędzać swój
wolny czas, nie marnując go przed
komputerem czy telewizorem. Poza
tym poznałem wielu ciekawych ludzi,
z którymi gram w drużynie.
Zaczęliście rozgrywki w IV lidze,
jak Wam idzie?
Różnie to bywa, jak to w sporcie. Jeździmy na mecze w samej Warszawie i
okolicach. Zawsze staramy się toczyć
wyrównany bój, także ze starszymi
zawodnikami niż my. Czwarta liga
to najniższa profesjonalna klasa
Zagubiona prawda
rozgrywkowa w Polsce, dlatego
myślę, że każdy punkt, każdy set jest
dla świetnym sposobem na zdobycie
doświadczenia.
Jakie masz plany na przyszłość
związane z siatkówką?
Będę starał się trenować jeszcze
ciężej, aby już w przyszłym roku
znaleźć się w pierwszej drugoligowej
drużynie AZS-u. To taka moja mała
siatkarska ambicja.
Czy możesz polecić innym
aktywny udział w sekcjach
sportowych UW?
Zdecydowanie tak! To świetna przygoda, sposób na aktywne spędzanie
wolnego czasu i rozwijanie swoich
sportowych pasji.
Jazda na nartach to ciężka praca
Sesja zbliża się wielkimi
krokami, ale zaraz za
nią cudowny, zasłużony
odpoczynek. Ci, którzy już
planują wyjazd na narty, mają
jeszcze czas, żeby się do niego
przygotować kondycyjnie.
Czas zainwestowany w
ćwiczenia zaprocentuje
idealną formą na stoku.
Wzmacniamy mięśnie, a przy okazji
dobrze się bawimy.
Potem przychodzi czas ma część
kondycyjną. Tu pracujemy nad
kolejnymi partiami mięśni, które
będą najmocniej pracować na
stoku. Wzmacniamy m.in. mięsień
trójgłowy łydki, czworogłowy uda,
przywodziciele i odwodziciele
uda, mięśnie kulszowo – goleniowe oraz brzucha. Wszystko to
poprzez powtarzanie prostych, ale
intensywnych ćwiczeń. Czasem
używamy tu piłek albo niektóre
ćwiczenia wykonujemy w parach.
Zajęcia kończą się bardzo ważnym
strechingiem. Całość trwa 50 minut.
Z instruktorką fitness Kasią
Łobodą, która prowadzi w
klubie Gymnasion zajęcia
ski workout rozmawia Alicja
Bobrowicz
Przygotowanie do wyjazdu
na narty zazwyczaj kojarzy się
z zakupami sprzętu czy specjalnych ubrań. Ale chodzić na
zajęcia sportowe? Po co?
Choćby po to, żeby po pierwszym
dniu na stoku nie cierpieć. Rzadko
się o tym mówi, ale jazda na nartach klasyfikowana jest jako ciężka
albo nawet bardzo ciężka praca
naszego organizmu. Wszystko
dlatego, że kiedy uprawiamy ten
sport, uruchamiamy wiele partii
mięśniowych. Co ważne, na stoku
pracują też te mięśnie, którym na
co dzień odpuszczamy. Zapaleni
narciarze dobrze znają poranek po
pierwszym zjazdowym szaleństwie
i cierpienie związane z gigantycznymi zakwasami. Zajęcia są po to,
żeby przygotować ciało na białe
szaleństwo i uniknąć bólu.
Wyobraźmy sobie osobę, która
w ogóle się nie rusza, nie miała
wcześniej styczności z fitnessem a na narty wybiera się po
raz pierwszy. Czy ski workout
jest też dla niej?
Przede wszystkim dla niej. Ktoś,
kto regularnie ćwiczy czy uprawia
sport, poradzi sobie na stoku.
Ciężko będzie właśnie tym, którzy
wskoczą w narty prosto z kanapy
czy zza biurka.
Na ile czasu przed wyjazdem
na narty, powinno się zacząć
ćwiczyć?
To bardzo indywidualna sprawa.
Wszystko zależy od naszej formy
fizycznej. Na pewno osoba, która
na co dzień stroni od ruchu, musi
poświęcić więcej czasu na przygotowania.
Jak wyglądają zajęcia?
Zaczynamy od prostej rozgrzewki.
Grupa powtarza prosty układ kroków. Tu trzeba od razu zaznaczyć,
że nie ma to nic wspólnego z
tańcem. Zajęcia są bowiem tak
pomyślane, żeby dobrze się na nich
czuli także panowie.
Skąd to zastrzeżenie? Mężczyźni boją się tanecznych
elementów fitness?
Zupełnie niepotrzebnie, ale rzeczywiście tak jest. Na moich zajęciach
jest zawsze więcej kobiet. Panowie w ogóle są mniej przychylnie
nastawieni do fitnessu. Obawiają się
właśnie jego nawiązań do tańca.
Tu nie ma się zatem czego bać.
Kończymy rozgrzewkę i…
Zaczynamy ćwiczenia na równowagę. To moja ulubiona część zajęć,
ze względu na pomoce, jakich
używamy. Uczestnicy ćwiczeń
dostają poduszki sensomotoryczne. Przypominają one takie nie do
końca napompowane, spłaszczone
ogromne piłki. Ich zadaniem jest
najprościej mówiąc wytrącanie
nas z równowagi. My za pomocą
odpowiednich ćwiczeń musimy tą
równowagę utrzymać. W tej części
zajęć zawsze jest dużo śmiechu.
Wielu fitnessowych laików
zada sobie w tym momencie
pytanie: „Czy dam radę?”.
Początkujący naprawdę nie muszą
się obawiać tych zajęć. Po pierwsze
dlatego, że jak już mówiłam, stworzyliśmy je z myślą o nich. Po za tym
ćwiczenia są bardzo proste – każdy
będzie w stanie je wykonać.
Nie trzeba się bać, że wyjdziemy z zajęć totalnie zmęczeni?
Tego nie powiedziałam (śmiech).
Kiedy uczestnicy moich zajęć nie
wychodzą zmęczeni, uważam je za
nieudane. Trzeba się przygotować
na intensywne pięćdziesiąt minut
i niezły wycisk. Gwarantuję jednak,
że potem na stoku, zwróci się to
nam z nawiązką.
Patronat merytoryczny:
Najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego
(reżysera kultowego „Wesela”) „Dom zły”
szokuje i zachwyca. To w naszym rodzimym kinie zdarza się bardzo rzadko. Niektórzy krytycy stawiają tę produkcję wśród
najważniejszych dzieł polskiej kinematografii tej dekady. I nie ma w tym przesady.
Akcja „Domu złego” dzieje się w stanie wojennym. W czasie rzeczywistym milicjanci podczas wizji lokalnej wraz z
Edwardem Środoniem (znakomity Arkadiusz Jakubik) próbują wyjaśnić zbrodnię,
która wydarzyła się w pewnym domu na odludziu w Bieszczadach, cztery lata
wcześniej. Jednak bardzo szybko okazuje się, że praktycznie nikt nie chce się
dowiedzieć, co naprawdę wydarzyło się tragicznej nocy. Lokalne środowisko zbyt
mocno nasiąknęło układami, w które zamieszany jest każdy. Jedynym milicjantem
chcącym wyjaśnić sprawę jest porucznik Mróz (świetny w tej roli Bartłomiej Topa),
który w pewnym momencie wizji lokalnej mówi do zdezorientowanego Środonia:
„Prawda? Nie ma takiej.”
Lista elementów, nad którymi można się rozwodzić, jest długa. Jednak chyba
emocjonalne spustoszenie, jakie sieje w widzach film, jest najdonośniejsza.
Smarzowski subtelnie i bardzo precyzyjnie steruje uwagą widza. Pokazuje sielankę
rodzinną, czy radosny wieczór przy wódce, by za chwile przeciąć to tragicznym,
brutalnym wydarzeniem. Wydobywa zło, które zagląda nam w oczy. Tym bardziej
się go boimy, jeśli mieliśmy fałszywe przeświadczenie o naszym bezpieczeństwie.
Podczas seansu „Domu złego” widz cały czas pozostaje w napięciu. O ile na początku
filmu na sali kinowej słychać wybuchy śmiechu, to w miarę upływu czasu głosy milkną
do tego stopnia, że absolutnie nic nie przecina dźwięku płynącego z głośników.
Obsada filmu została dobrana perfekcyjnie. Oprócz Jakubika i Topy bardzo dobra
(podobnie jak w „Weselu”) rola Mariana Dziędziela, który gra gospodarza tytułowego domu. Poza tym na ekranie zobaczymy jeszcze wyraziste postaci wykreowane m.in. przez Kingę Preis czy Roberta Więckiewicza.
Świat PRL-u przedstawiony w „Domie złym” przeraża. Nie „odczarowuje” w jakikolwiek sposób tego okresu, jak to próbuje uczynić „Rewers”. W filmie brak jasnych
podziałów moralnych. Dzieło Smarzowskiego to obraz do bólu szczery, tragiczny.
I właśnie dlatego prawdziwy.
Oralna fiksacja
Roisin Murphy dokonała świetnego wyboru, poświęcając się solowej
karierze. Z Moloko nie osiągnęłaby już wiele więcej; zbyt duży
potencjał tkwi w irlandzkiej wokalistce. Udowodniła to swoim pierwszym, silnie instrumentalnym albumem „Ruby blue”; wówczas po raz
pierwszy poważnie rozwinęła skrzydła dzięki wizjonerowi muzyki
nowoczesnej – Matthew Herbertowi. Potem, wraz z płytą „Overpowered” dała się poznać od strony pełnej liryzmu elektroniki; tym razem dopomagał jej
znany producent i dj – Seiji. Niedawno, poprzez platformę internetową AWAL, ukazał się
najnowszy singiel zatytułowany „Orally fixated”; kawałek dostępny jest również na profilu
MySpace piosenkarki. Rozciągnięta niedbale na kanapie, zmysłowa i kusząca Roisin, trafnie
oddaje charakter muzyki. Dźwięki są dynamiczne, drapieżne, nieco zabrudzone i nieprzewidywalne – po prostu sfiksowane; pobrzmiewają latami 80. Całą, niesamowitą dzikość
brzmienia współtrzworzył zresztą król disco - wielki FunkinEven! Istotne, że numer stanowi
zapowiedź kolejnego albumu, zaplanowanego na nadchodzący rok. Będzie całkiem szorstki, o lekko londyńskim brzmieniu, nieco bardziej miejski i podbity basem niż „Overpowered” - tak opisuje powstający projekt sama bohaterka, spodziewająca się obecnie dziecka.
Kibicujemy przyszłej matce i zacieramy dłonie w oczekiwaniu na kolejną muzyczną perełkę.
Balzakowski „Faust”
Pamięci przywracamy mniej znane dziełko Balzaka. Skreślony w roku
1831, był pierwszym, tak gorąco przyjętym utworem francuskiego pisarza
i rozprawą jego z własną młodością. Wyrafinowane studium mrocznej
strony ludzkiej natury; tego, jak pragnienia i rozkosze zużywają stopniowo
człowieka. Zawiedziony życiem student – Rafael de Valentin – postanawia
rzucić się do Sekwany; los kieruje go jednak ku paryskiemu antykwariatowi,
gdzie podejrzany starzec wręcza bohaterowi talizman, a wraz z nim nową
nadzieję. Młodzieniec nie zdaje sobie sprawy, jak fatalny okaże się związek
z magicznym przedmiotem, pełniącym tu rolę diabelskiego cyrografu.
„Jaszczur” to filozoficzna esencja „Komedii ludzkiej”, Balzakowski „Faust” – wedle określenia
Boya-Żeleńskiego. Zachwyca gęsta, toczona materia językowa. Autor umiejętnie cieniuje
emocje przy pełnych zmysłowości opisach; przede wszystkim trafnie odmalowuje gorączkową
atmosferę kasyna – scena, którą można smakować dziesiątki razy. Przyjęcie u Taillefera okazuje
się dziewiętnastowieczną „Ucztą u Trymalchiona”, obnażającą duchowe ubóstwo nowej szlachty
pieniądza. Na całym tym społecznym tle za rządów Ludwika Orleańskiego rozgrywa się dramat
romantycznego egoisty. Motywy Petroniusza i Wilde’a wykonane przez Balzaca – mistrzostwo!
Teatralne gierki
Czerstwe ciacho
Do polskich kin wszedł film, który z pewnością wstrząsnął wieloma
widzami. Jest to produkcja zza oceanu o metafizycznym tytule
„Amerykańskie ciacho”. W roli głównej wystąpił „znakomity” aktor,
a zarazem producent filmu, Ashton Kutcher.
Nikki (Kutcher) to nowoczesny uwodziciel chodzący w szelkach,
luźnych jeansach i z kolczykiem w uchu. Jego żerowiskiem jest Los
Angeles. Tam tropi i zdobywa wszystkie piękne kobiety, na które
pozwala mu jego wydolność seksualna. Nie ma domu, samochodu ani pracy. Utrzymuje się z pieniędzy sponsorek.
Jednak pewnego dnia Nikki poznaje przepiękną kelnerkę Heather (Margarita Levieva) i dostaje od niej kosza
(duma urażona!); tak wykluwa się miłość. Nieszczęśliwie Heather okazuje się mieć ten sam sposób na życie (!)
jak główny bohater. W rezultacie kelnerka wychodzi za mąż za miliardera (mimo umoralniających zabiegów
uwodziciela). Następnie Nikki przechodzi ciężki zawód i załamanie nerwowe, ale na koniec wybiera życie
uczciwe, zostając dostawcą zakupów. Wzruszające.
„Amerykańskie ciacho” to kino wymagające. Widz musi akceptować napadające go co chwilę uczucie zażenowania.
Dlatego lepiej, żeby nikt się w to czerstwe ciacho nie wgryzał – szkoda zębów, a przy okazji czasu i pieniędzy na bilet.
Czytelnik nowoczesny
Cienkie, przenośne urządzenia e-bookowe – Amazon Kindle, Sony Reader, Nintendo DS czy
najświeższy, polski eClicto - stworzyły zupełnie nową jakość czytelnictwa. Zdolne są pomieścić tysiące tekstów, wyświetlanych na ekranach łudząco przypominających papier. Przenośna biblioteka pozwala za każdym razem dobrać dzieło literackie odpowiadające aktualnemu
nastrojowi. Zabiegany i zdezorientowany człowiek współczesny nie lubi bądź nie jest już
nawet zdolny czytać od deski do deski; za dużo dzieje się wokół, aby to on miał dostrajać się
do lektury; książka, którą rozpoczął rano w metrze, w czasie wieczornego powrotu z pracy
okazuje się nieznośna. Znudzony, zamiast męczącego Tołstoja sięgnąłby chętniej po takiego
harlequina; może marzy nawet o ukochanym fragmencie. Urządzenia e-bookowe pozwalają
ślizgać się po powierzchni własnych doznań; niektóre brną dalej, skoro oferują choćby podbijającą nastrój muzykę
czy efekty - np. odgłos trzaskających płomieni (Nintendo DS). Zdaje się to zwycięstwem pustej formy nad treścią,
skupieniem i wysiłkiem duchowym. Zjawisko wpisuje się w ogólną cyfryzację ludzkiego życia, przeszczepiając sferę
intymną do komputera. Współczesny młody człowiek niemal co dzień odwiedza przyjaciół na Facebooku, a komórka rozprasza go na każdym kroku. Teraz nowoczesna technologia wykrada jeszcze literaturze jej wyjątkowość.
Wirtualna przestrzeń rozpycha się łokciami.
W grudniowym repertuarze Teatru Praga znaleźć można było
„Gry (w) pana Cogito” w reżyserii Tomasza Rodowicza. Zamiast
podjęcia dyskursu z poezją Zbigniewa Herberta, sztuka okazała
się jedynie nieudolnie urozmaiconą recytacją jego wierszy.
Spektakl oparty został na koncepcji gry, co samo w sobie jest
dosyć interesujące. Jednak bardzo szybko przekonujemy się, że
poszczególne etapy, szumnie nazywane np. „Grą metafizyczną”
czy „Grą duszy z ciałem”, są jedynie wyrwanymi z kontekstu
przedstawieniami wierszy polskiego poety. Autorzy „Gier…” zamierzali w spektaklu zsynchronizować słowo, ruch i muzykę, co
miało pozwolić osiągnąć im „teatralny absolut”. Niestety, jedyne,
co z tego wynikło to m.in. przypadkowe zderzenie dwóch jadących na hulajnogach po scenie aktorów. Plus za to, że w miarę
szybko się pozbierali i kontynuowali odtwarzanie ról.
Aktorzy (wszyscy dosyć młodzi) nie są przekonujący. Wręcz
powiewa z ich słów przykra woń szkolnego teatrzyku, gdzie
uczniowie pilnują, żeby nie zgubić jakiegoś słowa, jednocześnie usiłując włożyć w recytację całą swoją artystyczną niemoc.
Wiodąca aktorka damska popisuje się przed publicznością swoimi umiejętnościami gimnastycznymi, co wskazuje jedynie na
to, że nigdy nie miała problemów z wychowaniem fizycznym.
Z kolei wyróżniający się aktor męski zwracał uwagę swoim
zabawnym, zbyt naturalnym sposobem bycia i nieokrzesanym
wschodnim akcentem.
Struktura spektaklu nie zaskakuje widza. Finał jest kwintesencją
banału, kiedy wszyscy aktorzy siadają przed publicznością (każdy się bawi jakimś dziwnym przedmiotem np. małym żelazkiem)
i wspólnie recytują patetycznie „Przesłanie pana Cogito”.
| 19 |
2010
styczeń
pon.
wt.
pon.
śr.
czw.
pt.
sob. niedz.
wt.
śr.
czw.
pt.
wrzesień
sob. niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
4
5
1
2
3
10
11
12
13
14
15
16
6
7
8
9
10
11
12
4
5
6
7
8
9
10
17
18
19
20
21
22
23
13
14
15
16
17
18
19
11
12
13
14
15
16
17
24
25
26
27
28
29
30
20
21
22
23
24
25
26
18
19
20
21
22
23
24
31
27
28
29
30
25
26
27
28
29
30
31
luty
czerwiec
pon.
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
marzec
czw.
pt.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
4
5
6
14
15
16
17
18
19
20
11
12
21
22
23
24
25
26
27
18
28
29
30
25
lipiec
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
kwiecień
pon.
śr.
sob. niedz.
wt.
śr.
pon.
sob. niedz.
wt.
śr.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
czw.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
sierpień
czw.
sob. niedz.
październik
wt.
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
7
8
9
10
13
14
15
16
17
19
20
21
22
23
24
26
27
28
29
30
31
listopad
pon.
wt.
śr.
czw.
pt.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
grudzień
pon.
wt.
sob. niedz.
śr.
czw.
pt.
sob. niedz.
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego
fot. Anna Zakrzewska
maj

Podobne dokumenty