Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
Jedna
CHWiLa
SA R A H R AY N ER
Jedna
CHWiLa
·
Przełozył
Jakub Małecki
Tytuł oryginału
One Moment, One Morning
Copyright © Sarah Rayner 2010
All rights reserved
Projekt okładki
Anna Damasiewicz
Zdjęcie na okładce
© Irene Lamprakou/Arcangel Images
Redaktor prowadzący
Grażyna Smosna
Redakcja
Ewa Witan
Korekta
Mariola Będkowska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7839-413-6
Warszawa 2013
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Colonel S.A.
30-532 Kraków, ul. Dąbrowskiego 16
Poniedziałek
5
6
07:58
Lou udaje, że śpi, ale kątem oka obserwuje, jak siedząca naprzeciw niej kobieta nakłada makijaż. Zawsze ją
fascynowało, jak robią to inne kobiety – stwarzają siebie w pędzącym pociągu. Poza naprawdę wyjątkowymi
okazjami Lou nigdy się nie maluje. Mimo że rozumie
chęć zaoszczędzenia czasu, wydaje jej się dziwne, że
ktoś decyduje się na dokonywanie transformacji z osoby prywatnej w publiczną na oczach innych pasażerów.
Kiedy ukrywanie niedoskonałości, pogrubianie rzęs, modelowanie policzków i powiększanie oczu odbywa się
w miejscu publicznym, znika cała tajemniczość. A w pociągu siódma-czterdzieści-cztery do dworca Victorii jest
dużo ludzi: większość z nich zachowuje się cicho, jedni
śpią albo przynajmniej przysypiają, kilku czyta, nieliczni
rozmawiają.
Rozmawia między innymi kobieta siedząca obok,
po drugiej stronie przejścia. Lou słucha iPoda i nie wie,
o czym tamta mówi, ale nachylenie głowy wskazuje
7
na to, że sąsiadka zwraca się do mężczyzny siedzącego
po jej prawej stronie. Żeby móc ich lepiej widzieć, Lou
zmienia pozycję w fotelu i poprawia ocieplany kaptur,
mokry od mżawki, która złapała ją podczas jazdy rowerem na dworzec. Tamci oboje są małżeństwem. Takie
same obrączki lśnią na palcach ściskających kartonowe
kubki z kawą. Lou podejrzewa, że kobieta ma około
czterdziestki. Nie widzi jej dokładnie, ale wydaje się
jej, że tamta ma sympatyczną twarz. Jej profil jest interesujący i atrakcyjny mimo zaznaczającego się już
drugiego podbródka, a włosy przypominają grubą falę
kasztanowego brązu. Lou uznaje, że mąż kobiety jest
mniej atrakcyjny – przysadzisty i szpakowaty, musi być
co najmniej dziesięć lat starszy od żony, jednak twarz ma
przyjemną. Jest w niej jakaś łagodność. Głębokie bruzdy
wokół ust wskazują, że mężczyzna lubi się śmiać. Żona
opiera się czule o jego ramię. Przed nim leży najnowszy bestseller w miękkiej oprawie, ale mężczyzna nie
czyta książki; zamiast tego powoli i czule głaszcze dłoń
żony. Lou czuje delikatne ukłucie zazdrości. Zazdrości
tym dwojgu serdecznej więzi i tego, że potrafią tak łatwo ją sobie okazywać. Pociąg wjeżdża do Burgess Hill.
Na zewnątrz leje, wsiadający otrząsają z siebie wilgoć
i składają parasole. Kiedy słychać pospieszający dźwięk
gwizdka, a przesuwne drzwi się zamykają, Lou przenosi
wzrok z powrotem na młodą kobietę siedzącą naprzeciwko. Ta zdążyła już podkreślić oczy cieniem, który nadał
8
jej twarzy stanowczy wyraz, ostrość. Tylko usta wciąż
pozostają blade. Lou uważa, że bez makijażu ta kobieta
wcale nie wyglądała gorzej, wręcz przeciwnie: sprawiała
wrażenie delikatniejszej i wrażliwszej. Tak czy inaczej,
jest ładna. Jej gęste loki w kolorze blond przypominają
makaron fusilli. Są bujne, sprężyste i tak różne od jej
własnych mysich kosmyków ułożonych w zwyczajną
fryzurę, że Lou ma ochotę ich dotknąć.
Obserwuje, jak młoda kobieta zaczyna malować usta.
Zwinne dłonie zamierają nagle w bezruchu, a maźnięty
czerwienią łuk Amora wygląda komicznie, jak u nieukończonej chińskiej lalki. Lou podąża za wzrokiem
kobiety i spogląda na parę, którą obserwowała wcześniej. Niespodziewanie mężczyzna wymiotuje. Strumień
spienionej, mlecznej flegmy spływa po krawacie, koszuli
i marynarce, pozostawiając na ubraniu na wpół przetrawione kawałki rogalika.
Lou ukradkiem wyjmuje z ucha słuchawkę.
–O Boże! – mówi żona, próbując zetrzeć wymiociny
zbyt małą serwetką, którą dostała razem z kawą.
Bezskutecznie, gdyż mężczyzna, z niemowlęcym
bulgotem, wymiotuje ponownie. Tym razem oblewa rękę żony i jej szyfonową bluzkę, wymiociny widać też
na włosach kobiety.
–Nie wiem… – Stęka, oddychając ciężko, i zaczyna
obficie się pocić, co wygląda nienormalnie i odrażająco.
– Przepraszam.
9
Lou chyba wie, co mu jest – mężczyzna przyciska
teraz dłoń do piersi – i patrzy na niego, nie zachowując
żadnych pozorów dyskrecji, kiedy nagle, łup! – twarz
tamtego opada z hukiem na rozłożony przed nim stolik.
Mężczyzna nieruchomieje. Przez kilka sekund nikt nic
nie robi. Lou spogląda na rozlaną kawę, śledzi wzrokiem
beżowy szlak, który kap, kap, kap, spływa z plastikowego blatu na podłogę. Przemoczone pola i drzewa wciąż
przemykają za oknem.
Chwilę później wybucha piekło.
–Simon! Simon! – krzyczy jego żona, zrywając się
z miejsca.
Mężczyzna nie odpowiada.
Kiedy kobieta nim potrząsa, Lou widzi jego twarz:
otwarte usta i wilgotną skórę na policzku. Chwilę później ciało mężczyzny bezwładnie osuwa się do tyłu. Lou
rozpoznaje go, jest pewna, że widywała go już w pociągu.
–Jezu! – mówi z obrzydzeniem siedzący naprzeciwko podróżny, otrząsając swój numer „Telegraphu”. – Co
z nim jest, u diabła? Spił się czy co?
Po wyrażeniu swojego zdania odchrząkuje. Dezaprobata bijąca od tego człowieka pobudza Lou do działania.
–On ma zawał, na litość boską! – Zrywa się na równe nogi, a szkolenie z pierwszej pomocy, sprawności
harcerskie i obejrzane odcinki „Ostrego dyżuru” przelatują jej przez głowę. – Niech ktoś zawiadomi konduktora!
10
Obok dziewczyny, która wcześniej robiła sobie makijaż, siedzi niechlujnie ubrany młody mężczyzna z kozią
bródką. Odkłada torbę i wstaje.
–A gdzie jest konduktor? – pyta.
–Środkowy wagon! – krzyczy żona Simona.
Młody człowiek robi niepewną minę.
–Tędy. – Lou wyciąga rękę w stronę końca przedziału, a wtedy tamten biegnie we wskazanym kierunku.
***
Trzy przedziały dalej siedzi Anna, pogrążona w lekturze ulubionego brukowca. Przeczytała już główny
artykuł o księżniczce pop na odwyku, a teraz zabiera
się do działu „Najbardziej upragnione”. Ogląda kurtkę
sprzedawaną w jednej z sieciówek po korzystnej cenie
– być może warto ją kupić. Kiedy zagina stronę, aby
pamiętać o kurtce w czasie przerwy śniadaniowej, obok
przebiega niechlujny chłopak z kozią bródką i szturcha
ją w łokieć.
–Dzięki – szepcze z sarkastycznym uśmiechem Anna, zaliczając go do denerwujących hipisów z Brighton.
Kilka sekund później tamten wraca, prowadząc
za sobą konduktora. Anna na nowo ocenia sytuację
– obaj mężczyźni wyglądają na zaniepokojonych. Pewnie coś się stało.
Chwilę później z głośników słychać głos maszynisty:
11
–Czy w pociągu znajduje się lekarz lub pielęgniarka?
Jeśli tak, bardzo proszę o skontaktowanie się z konduktorem w przedziale E.
Anna zastanawia się, skąd ludzie mają wiedzieć, który
przedział to E. Najwyraźniej jednak jest to bardziej oczywiste, niż jej się wydaje, gdyż niecałe dziesięć sekund
później mijają ją dwie kobiety z torbami przewieszonymi
przez ramię. Anna unosi brwi. Taki popłoch jest rzadkością w pociągu siódma-czterdzieści-cztery, gdzie panują
niepisane zasady ciszy i rozwagi. To dość niepokojące.
Niebawem pociąg wjeżdża do Wivelsfield. Anna nie
wie, dlaczego się tu zatrzymują. Normalnie mijają tę
miejscowość przy pełnej prędkości. Ma nadzieję, że to
nic ważnego, ale dręczy ją przeczucie, że przyczyna postoju jest złowieszcza. Pięć minut później Anna czuje
strach, podobnie jak inni pasażerowie. Ludzie niecierpliwią się i wiercą w fotelach. Jeśli Anna ma się nie spóźnić
do firmy, musi przyjechać na dworzec Victoria o zaplanowanej godzinie. Mimo że pracuje jako freelancerka
i obowiązuje ją długoterminowy kontrakt, jej szefowie
są uczuleni na punkcie spóźniania się do pracy. Sztywno
trzymają się zasad, a kierownik znany jest z tego, że osobiście potrafi czekać w recepcji, aby zapisywać nazwiska
spóźnionych pracowników.
Z głośników słychać dwukrotne sapnięcie, kiedy ktoś
oddycha tuż przed włączonym mikrofonem, a zaraz potem rozbrzmiewa kolejny komunikat:
12
–Muszę z przykrością zawiadomić, że jeden z pasażerów bardzo źle się poczuł. W związku z tym konieczny
jest kilkuminutowy postój w oczekiwaniu na przyjazd
karetki pogotowia.
Serce Anny podskakuje nagle, a w głowie pojawia się
pytanie: dlaczego nie mogą wynieść chorego na peron
i poczekać tam na przyjazd pogotowia? Zaraz jednak gani się za ten brak współczucia; jedno spojrzenie na ociekający deszczem peron i już zna odpowiedź na swoje
pytanie. Przecież jest zimny luty.
Zbyt rozkojarzona, żeby czytać, spogląda w okno i obserwuje, jak krople deszczu uderzają o szary bruk i kałuże
tworzące się w zagłębieniach na peronie. Wivelsfield, myśli, gdzie to, do diabła, jest? Nigdy nie była w tej miejscowości – mijała ją tylko podczas jazdy pociągiem.
Brak kolejnych informacji, dziesięć minut zmienia
się w piętnaście, a piętnaście w dwadzieścia. Pasażerowie piszą SMS-y i dzwonią, rozmawiając ściszonymi
głosami. Ktoś wyraża na głos swoje niezadowolenie:
–Nie wiem, co to znaczy, że jeden z pasażerów bardzo źle się poczuł. Pewnie chodzi o jakiegoś cholernego
narkomana.
Zachęceni tą głośną wypowiedzią inni ludzie postanawiają podkreślić wagę swoich stanowisk:
–Cześć, Jane, z tej strony Ian. Przepraszam, ale spóźnię się na zebranie zarządu. Czy możesz poprosić, żeby
tamci na mnie poczekali?
13
I tak dalej.
Wreszcie Anna dostrzega za oknem trzy sylwetki
w odblaskowych uniformach. Pomiędzy ratownikami
kołyszą się nosze. Dzięki Bogu, teraz to już nie powinno
zbyt długo potrwać. Wpatruje się w peron, oczekując, że
za chwilę ponownie zobaczy nosze, tym razem z przywiązanym do nich chorym. Ale jej spojrzenie odwzajemnia tylko szara betonowa powierzchnia, a deszcz nie
przestaje wypełniać zagłębień w żółtych pasach ostrzegających przed zbliżaniem się do krawędzi peronu.
Wreszcie z głośników słychać stuknięcie i bulgot,
a potem ktoś mówi:
–Raz jeszcze bardzo państwa przepraszamy, ale wygląda na to, że pozostaniemy tu na dłużej. W tej chwili
nie możemy wynieść pasażera z pociągu. Prosimy o zachowanie cierpliwości. Jak tylko będziemy coś wiedzieć,
niezwłocznie państwa poinformujemy.
W przedziale rozlega się zbiorowe westchnienie. Ludzie kręcą się w fotelach.
Ależ to denerwujące, myśli Anna, ale zaraz się poprawia i stwierdza: ależ to dziwne. Nie przemawia do niej teoria o narkomanie – do diabła, przecież ćpuny z Brighton
nie jeżdżą porannymi pociągami podmiejskimi. W takim
razie ktoś naprawdę zachorował. Zaczyna się martwić, co
powie szef i jej współpracownicy – ma dzisiaj naprawdę
mnóstwo pracy. Jej myśli – plątanina altruizmu i egoizmu – wydają się zsynchronizowane z myślami pasażera,
14
siedzącego naprzeciwko, który marszczy czoło na zmianę
z irytacji i niepokoju.
–Nie rozumiem, dlaczego nie mogą wynieść tego
człowieka na zewnątrz – odzywa się wreszcie mężczyzna, łamiąc tabu dotyczące rozmów z obcymi w pociągu.
Jest wysoki, nosi okulary, ma gładko ogoloną głowę
i nieskazitelnie wykrochmalony kołnierzyk jak z obrazu
Normana Rockwella.
–Być może chodzi o uraz kręgosłupa – odpowiada siedząca obok niego starsza kobieta, której figura
przypomina jabłko. Mówiąc to, odsuwa się od sąsiada,
co wskazuje, że ci dwoje nie podróżują razem. – Nie
mogliby ruszyć szyi – dodaje.
Mężczyzna kiwa głową.
–Możliwe.
Anna nie jest przekonana.
–Byłoby to trochę dziwne – zauważa. – Jak można
doznać urazu kręgosłupa w jadącym pociągu?
–Może ktoś umarł.
Anna odwraca się i spogląda na młodą dziewczynę siedzącą obok niej. Proste czarne włosy i kolczyki
na twarzy. Gotka.
–O Boże, nie! – wzdycha zmartwiona staruszka.
– Miejmy nadzieję, że nie.
–Właściwie to możliwe – stwierdza ten w stylu Normana Rockwella. – To by tłumaczyło, dlaczego stoimy
15
tutaj tak długo. W takich wypadkach trzeba czekać
na policję.
–Na pewno ktoś umarł – potwierdza gotka.
Nagle magazyn Anny nie jest już dla niej tym, czym
był wcześniej. Zwykle znajdowała tam cotygodniową
porcję rozrywki, nowości ze świata mody i plotek – wiedziała, że to płytkie, ale lubiła o tym czytać. Zdarzały
się też poważniejsze artykuły. Teraz przewraca stronę
i znajduje odbicie swoich myśli, artykuł o Afgance, której
ciało pokrywają okropne blizny po oparzeniach.
Annę przechodzi dreszcz.
***
Widok pasażerów, pochylających głowy w czasie gdy
ratownicy wydostają nosze z pociągu, wydaje się Lou
niemal zabawny. Nosze mają dziwny kształt, nawet po
odłączeniu stojaka i kółek, a całe to wydarzenie jest jakby nierealne, filmowe, przypomina epizod telewizyjnego
serialu. Tyle że telewizor można wyłączyć, natomiast
w sytuacji w pociągu Lou musi uczestniczyć, czy tego
chce czy nie – wszystko dzieje się przecież tuż obok.
Przez ostatnie dziesięć minut dwie kobiety, najprawdopodobniej pielęgniarki jadące do szpitala w Haywarts
Heath, z coraz większą desperacją próbowały resuscytować mężczyznę. Sprawdziły mu oddech i puls, a następnie z pomocą konduktora ułożyły pacjenta na podłodze.
16
Reanimowany leżał tuż obok stóp Lou, która nie zdążyła
się przesiąść i była skazana na oglądanie rozgrywającego się dramatu. Pielęgniarki pracowały na zmianę:
jedna uciskała dłońmi klatkę piersiową nieprzytomnego
– ruchy miała bardzo pewne i stanowcze – druga zaś
wdmuchiwała mu powietrze w usta, mniej więcej raz
na trzydzieści uciśnięć. Kiedy kobieta wykonująca masaż
serca się zmęczyła, natychmiast się zamieniały.
Żona mężczyzny bezradnie stoi w przejściu. Jest
zupełnie cicha, wodzi oczyma po pielęgniarkach i nieruchomym mężu, a jej twarz wykrzywia przerażenie.
Nagle wydarzenia nabierają tempa. Pojawiają się ratownicy, kobieta klęcząca przy głowie mężczyzny przerywa resuscytację, podnosi wzrok i powoli, ale zdecydowanie kręci głową. Nie ma nadziei.
Ratownicy przechylają nosze i wsuwają je pod ciało,
po czym błyskawicznie przenoszą pacjenta bliżej drzwi,
gdzie jest więcej miejsca. Pasażerowie, którzy stoją pomiędzy przedziałami, w pośpiechu robią im miejsce. Lou
widzi pojemnik z tlenem, defibrylator i lekarstwa – po
zastrzyku czyjś podniesiony głos wydaje polecenie: „Proszę się odsunąć!”. Przez ciało mężczyzny płynie prąd.
I nic.
Jeszcze raz.
Nic.
Jeszcze raz.
Nadal nic.
17
Wszyscy w przedziale stoją niczym sparaliżowani. To
nie tylko niezdrowa fascynacja, ale coś więcej – obecni
tu ludzie nie potrafią zrozumieć, co się dzieje. Są w szoku. Co się teraz stanie? Ratownik błędnie interpretuje
opuszczone szczęki i szeroko otwarte oczy; czy to z sympatii do reanimowanego mężczyzny i jego żony, czy też
z chęci objęcia kontroli nad sytuacją podnosi głos. Wykrzykuje polecenie tak głośno, żeby wszyscy je usłyszeli.
–Czy mogą państwo opuścić przedział?!
Lou zbiera swoje rzeczy – telefon, iPoda, plecak
– czując ulgę, że pozwolono jej wreszcie się ruszyć.
Na sąsiednim stoliku nadal leży książka mężczyzny,
który najprawdopodobniej już nigdy jej nie przeczyta.
Lou zapina kurtkę, wsuwa kaptur na głowę i wychodzi
na zlany deszczem peron.
Kolejny komunikat rozbrzmiewa z głośników, tym
razem jest to prośba, by wszyscy pasażerowie opuścili
pociąg. Wkrótce Lou stoi pośród tłumu zaskoczonych,
zdezorientowanych ludzi, rozglądających się po dworcu
kolejowym, którego nie znają.
***
Anna musi walczyć o miejsce na rozłożenie parasola.
Widzi, że peron jest zatłoczony, ale wie, że jeśli zmoknie
jej głowa, dosłownie się wścieknie. Nienawidzi, kiedy jej
włosy zaczynają falować, a na pewno tak się stanie, jeśli
18
nie osłoni ich przed deszczem. Dziś byłoby to wyjątkowo
irytujące, jako że wstała bardzo wcześnie tylko po to, żeby
je umyć i wyprostować przed tym spotkaniem. Na szczęście
Anna jest wysoka, a jej parasol ma przycisk, który skutecznie i szybko otwiera go z cichym dźwiękiem „puff”. Unosi
więc go ponad głowami sąsiadów i bingo – chwilę później
zyskuje ochronę przed najgorszym. Obok niej stoi pulchna
starsza pani, a naprzeciwko – Norman Rockwell.
–Co, u diabła, mamy teraz zrobić? – pyta.
–Podstawią nam autobusy – wyjaśnia staruszka.
Anna nie ma pojęcia, skąd ta kobieta wie takie rzeczy
– podobne sytuacje nie zdarzają się przecież zbyt często
– ale przyjmuje, że tak właśnie będzie.
–Skąd, u licha, wezmą nagle tyle autobusów? – zastanawia się na głos.
–Podejrzewam, że będą je musieli ściągnąć z Brigh­
ton – mówi Norman.
–Ja pierdzielę – odzywa się czwarty głos; okazuje się,
że należy do gotki, która stoi teraz gdzieś z tyłu. – To
zajmie kilka godzin. Mam to w dupie. Wracam do domu.
Szkoda, że nie mogę zrobić tego samego, myśli Anna. Gdyby tylko mogła wrócić do domu… Niestety, jest
umówiona z klientami na prezentację, a na dodatek, jeśli
nie pojawi się w biurze, nikt jej nie zapłaci. To niedobrze,
zwłaszcza kiedy jest się głównym żywicielem rodziny.
Wszyscy zmierzają w tym samym kierunku, niezależnie od tego, czy postanowili czekać na autobus czy
19
wracać do Brighton. Żeby dostać się na przeciwległy
peron, trzeba zejść po schodach i udać się na koniec
dworca. Czyjeś ramiona cię uderzają, łokcie szturchają
w żebra – niektórzy pasażerowie z uporem wstukują
SMS-y i rozmawiają przez komórki, co tylko spowalnia
ruch tłumu. Wydaje się, że zejście po schodach, minięcie
kasy biletowej i wyjście na zewnątrz trwa całe wieki.
Anna przystaje na chwilę, żeby się zastanowić, co
dalej. Ma przed sobą absurdalny widok: kilkaset osób
tłoczy się na bardzo małej powierzchni. Cały dworzec
jest maleńki i oprócz samotnej kasy biletowej nie ma
na nim żadnego budynku. W całym kraju istnieje pewnie z tysiąc podobnych stacji, żadnej z nich jednak nie
projektowano z myślą o zmasowanym natarciu tłumu
pasażerów podmiejskiego pociągu składającego się
z dziesięciu wagonów. Nie ma tu nawet parkingu. Ani
przystanku autobusowego.
Cholera.
Nagle biały ford mondeo przejeżdża z szumem przez
kałuże i zatrzymuje się obok niej. Taksówka. Przez
chwilę Anna jest pod wrażeniem: kurczę, ktoś ma głowę na karku, od razu zamówił taksówkę. Zaraz jednak
uświadamia sobie, że samochód niekoniecznie pojawił
się tu na czyjeś konkretne wezwanie. Być może znajduje się tu jakiś niewielki postój taksówek. Umieszczona
na dachu lampa jest włączona – kierowca czeka na pasażera.
20
Tłum rzuca się do przodu. Konkurencja jest silna,
jednak tylne drzwi znajdują się tuż przed nią; teraz albo
nigdy. Otwiera je, pochyla się do środka i pyta:
–Jest pan wolny?
W tej samej chwili otwierają się przeciwległe drzwi.
Anna dostrzega pełną niepokoju twarz okoloną futrzanym kapturem.
–Haywards Heath? – pyta kobieta.
–Chętnie panią zabiorę – proponuje Anna.
–No to proszę – odzywa się mrukliwie kierowca.
Dla niego nie ma to większej różnicy. Taryfa to taryfa.
Nie tracąc czasu, obydwie kobiety wsiadają do środka.
21