Cichy bandzior na linii Angerburg

Transkrypt

Cichy bandzior na linii Angerburg
Cichy Bandzior
na linii Angerburg-Królewiec
Ta niesamowita historia działa się w czasach, w których Węgorzewo
zwano Angerburgiem, a Polska była pod zaborami. Mianowicie w 1907 roku
uruchomiono dodatkowy kurs Angerburg-Królewiec. Najpierw wszystko było w
porządku, ale po dwóch tygodniach zaczęły się problemy. Zaczęto
odnotowywać braki w dostawach towarów. Początkowo łupem bezczelnego
rabusia padały worki zboża, kuferki z mapami i księgami, jednak później
złodziej przestawił się na kradzieże rzeczy osób prywatnych. Pewnego razu
rabuś ukradł jednej z dam skrzynkę wypełnioną klejnotami i biżuterią,
urzędnikowi - kontrakt na dostawę węgla i wiele innych wartościowych
przedmiotów. Jednak złodzieja nie można było schwytać, nawet, kiedy dzieciom
podróżującej rodziny zdarzyło się zobaczyć sylwetkę człowieka, który wymykał
się z pociągu w mglistą noc... I tak nic nie pomogło bezradnej policji. Dzieci
mówiły potem, że zauważyły go, lecz nie widziały twarzy - choć w wagonie
było jasno! Możliwe to było dzięki płaszczowi z kapturem, jednak niektórzy
wierzyli, że to nie był płaszcz, lecz on sam był jakąś... zjawą!
Zaczęto bać się jeździć tą trasą do tego stopnia, że trzeba było wezwać
najlepszych detektywów i dodatkowe jednostki policji. Dzieci, które widziały
owego bandytę, zaczęły się ciekawić sprawą, kiedy podsłuchały rozmowę
dorosłych. Brzmiała ona tak:
- Mówią państwo, że państwa dzieci widziały postać wymykającą się z pociągu,
tak?
- Tak twierdzą... Nie mogły nam nic innego powiedzieć, ponieważ był w
kapturze i w płaszczu, panie inspektorze.
- Hmmm... Wiedzą państwo, że złodziej może... nie być człowiekiem, tylko
duchem? Jego jeszcze nikt nie mógł rozpoznać!
Po tej rozmowie rodzice maluchów wyszli z domu. Nazajutrz dzieci
wypożyczyły książkę o duchach w bibliotece. Chociaż bardzo się starały, nic nie
mogły znaleźć.
Zaczął się 1908 rok, a "Cichego Bandziora", jak go zaczęto zwać, żadnym
sposobem nie można było schwytać. Z Królewca nadeszła wiadomość o nagłej
potrzebie na cenny towar. Nie było rady - towar ten musiał być na miejscu już
następnego dnia, więc do przewozu trzeba było użyć pociągu. Do wagonu
towarowego wsiadło piętnastu policjantów, wpakowano tam też towar. Złodziej
był zawsze przygotowany na duże łupy, więc taki ładunek nie powinien sprawić
mu kłopotu. Zaczaił się na drzewie i czekał, by zeskoczyć na wagon. Gdy już
znalazł się na dachu pociągu, ześlizgnął się przed wejście do wagonu i popatrzył
przez szparę w drzwiach. Zobaczył, że tym razem będzie trudniej, niż
zazwyczaj... "Pewnie duży ten ładunek, skoro aż tylu strażników tam go pilnuje"
- pomyślał nieuchwytny bandyta. Sprawnie przeszedł do drugiego wagonu,
ludzie zaczęli na niego patrzeć ze strachem, lecz nie uciekali ani nie krzyczeli.
Wcyiągnął nóż i dopiero wtedy nagle wszyscy zaczęli wrzeszczeć i uciekać ze
swoich miejsc. Policjanci usłyszeli krzyk i pobiegli do wagonu obok,
zostawiając tylko dwóch stróży prawa. Złodzej sprawnie wymknął się do
drugiego wagonu. Rabuś wziął kij i walnął nim owych dwóch funkcjonaruszy.
Reszta policjantów już zdołała wrócić, gdy ujrzeli swych towarzyszy
nieprzytomnych i ciemną sylwetkę pchającą towar. Zaczęli strzelać, lecz
spudłowali, złodziej zepchnął ładunek, lecz wpadł on do rzeki, a sam złodziej
wyskoczył z pociągu i spadł do jakiegoś rowu tak niefortunie, że już nigdy
niczego więcej nie ukradł... Jednak niektórzy twierdzą, że widizeli ciemną
postać znikającą między drzewami. Do dziś nie wiadomo, kim był ów
przesytępca.
Józef Styrańczak-Struzik
klasa V b
Szkoła Podstawowa nr 2 im. J. Korczaka w Węgorzewie