Nagrałem plytę, która jest jak ciastko z nadzieniem

Transkrypt

Nagrałem plytę, która jest jak ciastko z nadzieniem
Nagrałem płytę, która jest jak ciastko z nadzieniem
Janusz Radek z niejednego muzycznego pieca chleb jadł. Właśnie ukazała się jego w pełni autorska
płyta "Popołudniowa przejażdżka". Szeroka publiczność najlepiej zna go ze współpracy z Piotrem
Rubikiem. Nie wszyscy wiedzą, że ten elegancki wokalista w młodości śpiewał w anarchizującym
zespole punkowym. - Młodość musi być anarchistyczna i buntownicza, a przynajmniej lewicowa. Nie
będę oryginalny, gdy powiem, że dzisiejsi młodzi nie mają często czym kąsać, przyzwyczajeni do
papki raczej przełykają. To do końca nie jest ich wina - skomentował w rozmowie z Onetem Janusz
Radek.
Halina Jasonek: Pana repertuar zmieniał się stylistycznie. Czego wynikiem są te zmiany? Czy to
ciągłe poszukiwania i chęć eksperymentowania? Czy ma to może związek ze zmianami w życiu i
dojrzewaniem?
Janusz Radek: (śmiech) Przyjmijmy, że z dojrzewaniem. Rzeczywiście 47-¬letni facet może wreszcie
dojrzeć. Pisanie piosenek w moim przypadku jest konsekwencją działania. Przez lata poruszałem się
w różnych przestrzeniach artystycznych. Byłem w kabarecie, grałem rocka, wreszcie trafiłem do
teatru muzycznego i zająłem się interpretacją wszystkiego co jest piosenką, bez zwracania uwagi w
jakim jest stylu. Mnie w muzyce nie interesuję styl, nie jestem do żadnego przypisany. Ważne jest
tylko dostosowanie środków, którymi mogę w pełni wyrazić swoją emocjonalność. Opisywanie i
opowiadanie tego co mnie ciekawi i spotyka na co dzień poprzez piosenkę - tym się zajmuję.
O czym pan opowiada na najnowszej płycie?
Ja jestem przyzwyczajony do tekstu i lubię go. Teść jest dla mnie istotna, bo to ja wychodzę na scenę
i nie mogę mieć żadnych wątpliwości, że to o czym śpiewam jest prawdziwe. Inaczej człowiek się
wstydzi i odczuwa zażenowanie wciskając ludziom banał. Jednak bardzo często opowiadając w
piosence o ludzkich wartościach, wpadamy w pompatyczny nastrój i niepotrzebny dydaktyzm.
Mówienie o rzeczach ważnych przy okazji to zasada moich piosenek. Tym się kierowałem pisząc
"Popołudniowe Przejażdżki". Kiedyś leniwie przesuwałem się autem po zatłoczonym krakowskim
Kazimierzu. Mogłem ludziom zaglądać do drinków i próbować ich jedzenia, posłuchać o czym gadają i
nawet się wtrącić. Wszystko było zależne od mojej gotowości do zainteresowania się. Pomyślałem
wtedy że my gubimy tę ciekawość, myślimy tylko o sobie. Jesteśmy przeświadczeni o swojej
wyjątkowości i tylko pokazujemy się innym bez jakiegokolwiek zainteresowania nimi. Nagrałem
płytę, która jest jak ciastko z nadzieniem. Jedni je obejrzą i powiedzą, że lukrowane a inni będą
chcieli dojść do dżemiku w środku. Po pierwszym słuchaniu można odnieść wrażenie, że te piosenki
są relaksacyjne jak leniwe popołudnie, ktoś może powiedzieć że popowe i bez fajerwerków. Dalszy
kontakt z nimi prowadzi do odkrywani subtelności i smaków.
Wydał pan tę płytę jako Janusz Radek & the Ants. Kto kryje się za szyldem The Ants?
Formację The Ants tworzymy z Leszkiem Biolikiem, Bartkiem Kapłońskim i Andrzejem Rajskim.
Wszyscy jesteśmy mrówkami, które pracują dla dobra "Mrowiska" czyli - studia Leszka (żart). Ludzie
chcą ze sobą grać, bo mają podobne spojrzenie na muzykę. Ta bliskość poglądów tworzy określoną
jakość i klasę. To współodczuwanie spowodowało, że po niekończących się rozmowach z Leszkiem
przynosiłem piosenki, które były o tym, o czym gadaliśmy. Czerpiemy ogromną przyjemność z
samego porozumiewania się, z wymiany spostrzeżeń, dzielenia się wiedzą i wrażeniami. To jest
niesamowicie naturalna praca nad płytą. Rozmawiamy o sztuce, polityce, obyczajowości, religii, a
przy okazji powstają piosenki. To produkcja inna niż wszystkie, to "nieprodukcja", a raczej
dopasowywanie wizji. My nie używamy "kopiuj wklej" jak to ma miejsce w polskiej piosence, która
musi być do czegoś podobna. My nie układamy klocków. My się po prostu lubimy i muzykujemy.
W pana muzycznej biografii pojawia się epizod w zespole punkowym.
Wyciągnęła pani jedną z moich pierwszych krotochwil scenicznych. Początek czy środek lat 90.,
niezależnie od tego co się dzisiaj dzieje w polityce, to był naprawdę zawodowy burdel. Jakikolwiek
komentarz czy kpina z tego, co się działo, to nawet nie był kabaret, to była prawda. Może dlatego w
latach 90. gdzieś pomiędzy piosenką autorską albo literacką, w którą się angażowałem, od czasu do
czasu lubiłem po prostu wylać cały ten smród, którego byłem świadkiem.
Takie buntownicze komentowanie rzeczywistości to domena młodych?
No ja kiedyś byłem młody. Młodość musi być anarchistyczna i buntownicza, a przynajmniej
lewicowa. Nie będę oryginalny, gdy powiem, że dzisiejsi młodzi nie mają często czym kąsać,
przyzwyczajeni do papki raczej przełykają. To do końca nie jest ich wina. Taka jest oferta dorosłych,
przykład idzie z góry.
Pochodzi pan z małego miasta. Kiedy wyjeżdżał pan ze Starachowic pod koniec lat 80. wiedział
pan, że raczej pan tam nie wróci i że szansy na rozwój trzeba szukać gdzie indziej?
Przyjechałem do Krakowa w prochowcu jako robotnicze dziecko, trochę wieśniak, z planem zdobycia
tego miasta. A raczej bez planu, ale z chęciami. Trochę buntowniczy, ukształtowany ideologicznie
gdzieś między anarchizmem Bakunina i myślą narodową Dmowskiego – pomieszanie z poplątaniem.
Zobaczyłem masę ludzi i bardzo chciałem wśród nich zaistnieć , wybić się i wszystkich oczarować. To
nie były jednak czasy do czarowania. Komuna w naszej świadomości była wieczna i przyszłość raczej
wiązała się z przyjemnościami bliskiej teraźniejszości. Pragnąłem jakiegoś buntu, ale czułem słabość
intelektualną i jedyne co mi przychodziło do głowy to hasło "precz z komuną". Wróg był blisko i
można mu była dać w ryj, przynajmniej w myślach.
Starachowice jak wiele innych przemysłowych miast bardzo ucierpiały na przemianach
ustrojowych. Czy z dzisiejszej perspektywy one dalej wydają się panu miastem bez szans?
Szanse można mieć wszędzie, jeśli jesteśmy w stanie ją dojrzeć i stworzyć warunki do jej
wykorzystania. W Polsce słowo szansa kojarzy się z sukcesem, który wynika ze szczęścia. Szczęście się
ma albo nie. Myślimy więc schematem "może się uda". Liczymy w większości na przypadek, ale jest
coraz więcej ludzi, którzy sukces osiągają przez stwarzanie sobie szans i to już nie do końca zależne
jest od miejsca. Mam 16-letnią córkę. Ja w jej wieku nie miałem nawet jednej piątej tego
intelektualnego przygotowania, które one ma teraz. Nie miałem takiej energii, możliwości, tego
poziomu abstrakcyjnego myślenia. Dzięki temu, moja Zuzia jest w stanie wymyślić sobie cel. Ona ma
tę świadomość, że wszystko zależy od jej myślenia i pracy. Od strzelania do celu aż którymś razem
trafi.
Teraz mieszka pan w Krakowie, artystycznym mieście bohemy. Jednocześnie Kraków ma opinię
miasta, w którym dużo się imprezuje, ale żeby coś naprawdę zdziała, wielu kreatywnych ludzi
wyjeżdża.
Ja jestem obywatelem gminy Wieliczka i jako wieśniak nie mogę się wypowiadać na temat
królewskiego miasta Krakowa. Jedno jest pewne - Kraków pozbawił się swojego artystycznego
wyrazu. To już nie jest tygiel talentów wiecznie improwizujących artystów. Kraków jest miastem
turystycznym i koniec. Wystarczy stanąć na dworcu i popatrzeć na popołudniowy pociąg z Warszawy.
Przyjeżdżają państwo na stosunkowo tani ubaw w przyjemnej atmosferze starego legendarnego
miasta.
Dobrze się pan czuje w tym miejscu, które zajmuje pan na polskiej scenie? Ma pan wierną i oddaną
publiczność, jednak często wspomina pan, że pana muzyka częściej mogłaby być grana w radiu czy,
że dobrze sprawdziłaby się jako muzyka taneczna.
Ja się bardzo dobrze czuję, tym bardziej że nie jestem związany z żadnym miejscem sceny muzycznej.
Dla mojej publiczności jestem poza kategoriami i gatunkami. Oni są gotowi zainteresować się moimi
scenicznymi propozycjami. Ludzie przychodzą na moje koncerty, dzięki czemu mam bardzo bliski
kontakt z odbiorcą bez jakichkolwiek mediowych pośredników. To, że chciałbym być puszczany w
radiach, to rzecz naturalna, prowadząca do rozszerzenia grona słuchaczy. Popularność nie jest
niczym złym. Tym bardziej, że płyta "Popołudniowe przejażdżki" w całości jest radiowa, a radio
powinno mieć szerszą propozycję programową, nie tylko "bezpieczny pop".
Najbardziej zbliżył się pan do tego mainstreamu przy okazji współpracy z Piotrem Rubikiem. Te
płyty były różnie oceniane, także krytycznie. A jak pan to ocenia z perspektywy czasu?
Zdecydowałby się pan ponownie na taką współpracę?
Była taka propozycja, ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody. Jeśli chodzi o produkcję, to
było to olbrzymie wydarzenie. To był potężny aparat produkcyjny, nikt inny nie zdobył się na taki
wysiłek i nie zrobił czegoś podobnego. Zagraliśmy ponad 100 koncertów w tym kraju. Wypełniliśmy
chyba dziesięć razy Spodek, a to jest dziewięć tysięcy osób. Nawet Maryli Rodowicz się to nie udało.
Poza tym to był czas takiej, a niej innej duchowości na całym świecie. Ludzie zdawali sobie sprawę z
różnych wydarzeń, które mają miejsce w ich otoczeniu. Taka piosenka była potrzebna i ja też miałem
potrzebę długich pięknych fraz. Mam do tego aparat i byłem to w stanie wyśpiewać, umiem to. Teraz
jestem w świecie własnych piosenek. Mam w około ludzi, którzy mnie doceniają i nie muszę
dowartościowywać się czymś więcej. Mogę sobie pozwolić na pewien luksus bycia spełniającym się
artystą.
Rozmawiała Halina Jasonek,
Onet.pl
20.10.2015