Document 198354

Transkrypt

Document 198354
ze n i a ?
d
e
i
w
o
ś do p
ać,
M a s z c o ć , fo t o g ra fo w
isa
świat?
Lubisz p taczający cię
ać o
o p i sy w
nas!!!
Wywiad z o. Tadeuszem Rydzykiem - str. 3
Reportaż nagrodzony w ogólnopolskim
konkursie - str. 7.
Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na
łóżko w ich sypialni. Powoli rozebrał i
patrzył. Ten wzrok był najgorszy. Leżałam
naga. Błądził wzrokiem po całym moim
ciele. Głaskał. Delikatnie. Chciałam wydrapać, wyrwać skórę. Kolejny krok w
naszym „związku” był za nami.
Media służą mi w jakimś sensie do multiplikacji. Będąc księdzem, mogę spotkać
się z jednym człowiekiem, może z dziesięcioma. A przez media mogę być dla
bardzo wielu. Trzeba to wykorzystywać.
do
z
com
c
.
l
i
ą
a
ł
m
o
@
D
. ku
e d a kc j a
nr 1 (styczeń 2012)
pisz: r
To już nie koty
Rozróba
narodowa
Fotoreportaż, patrz str. 8
fot. Tytus Szabelski
Pokąsani, czasem ranni, zdziwieni światem
– wykrzyczeli na tych łamach, jak patrzą na rzeczywistość. I nie jest to krzyk bez treści, nie jest
obciążony młodzieńczą zapalczywością, ani niedojrzałością.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek widziałem
tylu zdolnych 20-latków naraz.
Studenci II roku dziennikarstwa pokazali, że
potrafią nie tylko napisać kilka dobrych tekstów,
ale i przygotować gazetę do druku. Wykuć ją z
nicości, z migającego kursora i przede wszystkim
z siebie samych. A to wcale nie jest takie proste.
Solidnie, choć po studencku, po raz pierwszy
wcielili się w role reporterów, wywiadowców, fotoreporterów i nawet redakcyjnych ważniaków.
Są pełni wiary w siebie i swoje możliwości. Żądni
przygody, otwarci, rozpiera ich energia. Warto na
nich stawiać. Jeśli ktoś ma zmienić kulejące dziś
oblicze polskiego dziennikarstwa, to właśnie oni.
Redaktorzy Ważniacy zacierają zapewne
dłonie z radości. Bo oto nadchodzi kolejne pokolenie dobrych, tanich pracowników. Nazwą
ich być może „narybkiem” i pozwolą zrobić sondę w sprawie krzyża w Sejmie... Bo dziś młodzi
autorzy gotowi są oddawać swoje materiały „za
nazwisko”. To złe. Od Was, koledzy ważniacy z
Redakcji, zależy, czy pokażecie im, że solidna
dziennikarska praca zasługuje na docenienie. W
przeciwnym razie pójdą tam, gdzie zapłacą im lepiej – za inteligencję.
To im udało się przeprowadzić się wywiad
z człowiekiem, który na media bardziej jest dziś
zamknięty, niż ksiądz Boniecki. To oni wygrzebali z popiołów żonę byłego premiera, asa w Talii
Komunistów. To oni wzbili się w przestworza
niedościgłe – z szybowcowym arcymistrzem. To
oni zdobyli laury w konkursach dla zawodowych
dziennikarzy...
Szacun Wam za to, moi młodzi kamraci!
Odwagi Wam nie brak, ani pomysłów. Chłońcie, aż do przesycenia! A potem wyciskajcie to z
siebie, wyrzygujcie, krzyczcie! Świat zmieniajcie!
Na lepszy...
Czekamy na wszystkich studentów, którzy
chcą pisać – fotograficznie, szybko i prawdziwie.
Czekamy na Okazywaczy Świata. I Naprawiaczy
też. Stoimy otworem na studentów ze wszystkich
kierunków. Piszcie do nas, zgłaszajcie się, pokazujcie teksty. Niech „Krzyk Uczelni” słychać będzie na wszystkich wydziałach – od ekonomii po
kiełkującą sinologię.
Pierwszy numer gazety studentów II roku
dziennikarstwa jest jak szarża husarii. Na złamanie karku, w najcięższe tematy, po grani, gdzie Im
drogi nie zastąpią pokonani... W nałogi, śmierć,
zapomnienie i dylematy.
Ktoś potrafi lepiej?
Podejmujemy wyzwanie.
Bo grunt to bunt!
Radosław Rzeszotek
W Krakowie działa jedyna w Polsce grupa wspierająca homoseksualistów-chrześcijan.
Piszą listy do papieża, przyjmują komunię, modlą się żarliwie o homoseksualnych
partnerów...
Tęczowy ułan Pana Boga
Nazywam się Basia,
mam 50 lat, jestem
transseksualistą i gejem. Mam męża i trójkę dzieci – przedstawia się założycielka
Wiary i Tęczy, grupy
skupiającej wierzące
w Boga osoby LGBT:
lesbijki, gejów, biseksualistów, osoby
trans płciowe.
Kontakt z Basią spod znaku tęczowego chrześcijaństwa, nawiązuję za
pomocą maila ze strony www.wiara-tecza.pl Podaję się za targaną dylematami katolicką lesbijkę. Umawiamy
się w Krakowie – mam nocować u niej.
Jest godzina 22, zgodnie z umową stoję
przed Galerią Krakowską. Kilka minut
później dzwoni telefon. Odbieram.
– Olu? – głos po drugiej stronie jest
powolny i lekko zachrypnięty. – Tu Basia. Czekam przed głównym wejściem.
Jest. Szczupła kobieta w jasnej pikowanej kurtce i kaszkiecie w kratkę.
Podchodzę i przedstawiam się. Basia
ściska moją dłoń.
– To co? Możemy jechać do mnie?
- uśmiecha się. - Mam 50 lat, jestem
transseksualistą i gejem. Mam męża
i trójkę dzieci. W rodzinie wiedzą, że
czuję się mężczyzną i w pełni to akceptują. No i wiedzą też, że zajmuję się
Wiarą i Tęczą. Nie musisz się krępować,
bo w domu wszyscy są przyzwyczajeni,
że kilka razy w miesiącu nocuje u mnie
ktoś z WiT-u. Czuj się swobodnie, jak u
siebie.
Dochodzimy do samochodu – jest
duży, terenówka. Basia wrzuca zakupy
i moją torbę na tylne siedzenia. Rzuca
mi uważne spojrzenie:
- A z tobą jak jest? Ktoś wie o tobie? Jak sobie radzisz?
Opowiadam więc historię wymyśloną na tę okazję: rok temu przestałam wreszcie uciekać przed świadomością, że pociągają mnie kobiety. Co
prawda byłam w związku z mężczyzną,
ale to nie było to. Wie o mnie jedna dobra koleżanka, która jest z bardzo konserwatywnego środowiska i namawia
mnie na terapię w Odwadze, ale ja nie
chcę już dłużej udawać i uciekać przed
prawdą o sobie.
– Musisz mieć jakieś wsparcie
– zauważa Basia. – Skoro jesteś taka
zdecydowana... Na początku jest trud-
no, ale nie martw się, teraz poznasz
wiele osób takich jak ty. Większość
WiT-owców jest młodych, przeważnie
to studenci, czekają z coming outem
do momentu skończenia nauki. Będzie
dobrze, nie martw się.
Wreszcie docieramy do jej domu.
Pomagam jej wnieść zakupy, po drodze
poznaję jej męża i córkę. Oboje witają
mnie życzliwie, z uśmiechem, ale bez
zdziwienia.
Pokój, w którym mam spać, wypełniony jest tęczowymi przedmiotami
– tęczowa maskotka pieska na półce,
tęczowe koraliki na biurku, ulotki informacyjne o działalności grupy. Ikona
nad łóżkiem wygląda na napisaną przez
amatora. Przedstawia Chrystusa obejmującego mężczyznę.
– Piękna ikona – mówię.
– Prawda? – podchwytuje Basia. –
Znalazłam wzór w Internecie i poprosiłam kuzynkę, żeby namalowała mi taki
sam. O, tu, są jeszcze ślady po poświęceniu w Łagiewnikach. To „Chrystus z
przyjacielem”, ulubiona ikona homoseksualistów.
Basia zanosi zakupy do kuchni, po
chwili zasiadamy do modlitwy.
- Panie Jezu, dziękuję Ci za to spotkanie. Dziękuję Ci za Olę, za to, że możemy tu być razem. – Przerywa, patrzy
na mnie i szepcze: - Masz kogoś? – Kręcę przecząco głową. Twarz Basi rozjaśnia uśmiech, gdy kontynuuje: - Proszę Cię, Panie Jezu, żeby Ola znalazła
dziewczynę, z którą będzie szczęśliwa.
Idziemy na kolację. Dom tętni życiem, mimo późnej pory pełno w nim
ludzi – to znajomi córek i syna Basi.
Wszyscy okazują mi życzliwość, żadne z
nich nie pyta jednak o cel mojej wizyty
w tym domu. Domyślają się, że jestem
lesbijką. Dlatego nie pytają o nic.
– Od kilku lat szukałam grupy dla
wierzących osób homoseksualnych –
włącza komputer Basia, by pokazać
zdjęcia dokumentujące działalność
WiT-u. – Są bardzo popularne na Zachodzie, ale nie w Polsce. Znalazłam
jedną, Berith, ale nie jest aktywna od
pięciu lat. Skoro jestem w Kościele katolickim i nie zgadzam się z tym, jak
traktuje osoby homoseksualne, nie
będę milczeć.
Pokazuje mi zdjęcia z rekolekcji:
grupka uśmiechniętych osób stoi przy
ołtarzu, w tle krzyż św. Franciszka z Asyżu. Z boku stoi biała postać – to ojciec
prowadzący rekolekcje, homoseksualista. Jako jeden z niewielu kapłanów
dok. na str. 5
2
3
Chiński na UMK
KalendariuM
Mickiewicz i Słowacki byli jak najbardziej na tak, jeśli chodzi o pojedynki. Więc widzę miejsce dla
poetów zamiast publicystów i idiotów – z Dominikiem Rokoszem rozmawia Igor Żukowski
fot. wikipedia
Co nam siedzi w trzewiach
18.1. (środa) godz. 20:00, mała
scena
JAZZ CLUB - MAJKA BABYSZKA
Bilety: 5 zł - studenci; 10 zł pozostałe osoby
Majka Babyszka ma dopiero 12
lat więc jest jedną z najmłodszych w świecie jazzu. Młoda
artystka ma na swoim koncie
wiele udanych występów podczas różnych konkursów i festiwali. Zachwyciła publiczność w
czasie specjalnego koncertu pamięci Grzegorza Ciechowskiego
w Toruniu w grudniu 2011r.
Nasz
uniwersytet
nawiązał ścisłą współpracę z uczelnią Anhui
w mieście Hefei. Już
wkrótce do Torunia
zaczną napływać studenci i wykładowcy z
państwa środka.
Toruń
upamiętnił
10. Rocznicę śmierci lidera zespołu Republika.
Wydarzenie otworzyła wystawa „Republika
wspomnień”. Eksponaty
można oglądać od 14
grudnia do 16 stycznia
w Od Nowie.
15 grudnia w klubie Niebo
odbyła się Grudniowa Transmisja Poetycka poświęcona
Ciechowskiemu. 16 i 17 grudnia miała miejsce onferencja
naukowa „Republika marzeń”.
Grzegorz Ciechowski i Republika
jako fenomen społeczno-kulturowy, zorganizowana przez
Katedrę Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UMK. Zainteresowani mogli przyjść do Od
Nowy tylko na piątkową debatę,
której specjalnymi gośćmi byli
gitarzysta Republiki Zbigniew
Krzywański i menadżer zespołu,
Jerzy Tolak.
17 grudnia zakończył Koncert Specjalny Pamięci Grzegorza Ciechowskiego.
Grzegorz Ciechowski – poeta, kompozytor, muzyk i wokalista, lider zespołu Republika
zmarł niespodziewanie 22 grudnia 2001 r. Miał 44 lata.
Agnieszka Kapela
Politologia znika
tylko z oferty
Dominik Rokosz, organizator slamów poetyckich w toruńskiej
Od Nowie na temat slamów, poezji współczesnej i antify.
Ludzie potrzebują jeszcze poezji
w XXI wieku?
Tak samo jak potrzebowali w
XXI wieku przed naszą erą. To
jest dla części ludzi jak jedzenie
i seks.Dla mnie nie ma czegoś
takiego jak współczesny odbiorca poezji. Jest odbiorca poezji.
Proste. A czego szuka odbiorca?
Emocji. Werbalizacji tego, co im
siedzi na wątrobie i w sercu.
W takim razie slam jako nowe
zjawisko to ścieżka rozwoju
poezji, czy raczej kompromis z
nową rzeczywistością?
Slam to powrót do korzeni. Taki
poetycki oldschool i trueschool
jednocześnie. Poezja wywodzi
się z pojedynków oratorskich,
gdzie jeden poeta udowadniał
wyższość nad drugim. To idzie w
dobrym kierunku. Wracamy do
źródeł. „Roots, bloody roots!”
jak darł mordę Max Cavalera.
Nie sprowadzi to poezji do roli
produktu „od twórców dla
twórców”? Gdzie tu miejsce
dla nowych Mickiewiczów i Słowackich, którzy porwą tłumy?
No właśnie i Mickiewicz i Słowacki byli jak najbardziej na tak,
jeśli chodzi o pojedynki. Więc
widzę miejsce dla poetów zamiast publicystów i idiotów.
Mickiewicz i Słowacki jednak,
oprócz łechtania własnego ego,
chcieli wziąć odpowiedzialność
za ważkie dla ówczesnych kwestie. Kiedy ostatnio jakiś wiersz
wstrząsnął ludźmi?
Rymkiewicz do Jarosława Kaczyńskiego. Mówię poważnie.
Wcześniej
Nieprzysiadalność
Świetlickiego. O tym się serio
dyskutowała w ławkach, w szkole.
Czyli poezja nie straciła mocy
oddziaływania na rzeczywistość?
Oczywiście, że nie straciła.
To co? Poetom się już nie chce?
Może nie ma za wielu poetów,
którzy mogą? Talentu nie staje?
Wiesz – jak Ważyk pisał Poemat
dla dorosłych, to, to było coś.
PZPR zadrżał w posadach. Te słowa zmieniły rzeczywistość, nie
tylko ją opisały.
A co chcą osiągnąć poeci na slamach? Po co tam przychodzą?
Wiesz, no kasa z wygranej jest
taka, że bardziej opłaca się infolinia Cyfrowego Polsatu, albo
Netii. Raczej chodzi o zaspokojenie ego. Wyrzyganie tego, co
siedzi w trzewiach. Zaimponowanie osobom płci przeciwnej,
albo, o zgrozo, tej samej.
I takim to sposobem twoim slamem zainteresują się kolejne
osoby. Tym razem z antify.
Stary, ja jak byłem w RAAFie i
napierdalałem się z NSami (Narodowi Socjaliści-przyp. red.), to
oni jeszcze wchodzili na dywan
po drabinie.
Bezpieczniej może będzie wrócić do tematu. Jest jakaś metoda na zjednanie publiki na
slamie?
Mówić wyraźnie, być mądrym
Slam w Od Nowie, czyli poeci, kabareciarze,
wystąpienia... – a na koniec „pokal co łaska”
Poezja schodzi z koturnów
– Chcemy kształcić
zawodowo – zapowiada profesor Roman
Bäcker, dziekan Wydziału Politologii i Studiów
M i ę dzy n a ro d ow yc h
UMK. Od września
władze wydziału chcą
wprowadzić marketing
polityczny czy studia
wschodnie.
Poeci, tekściarze kolejny już rok pojedynkują się ze sobą na słowa w Od Nowie. Widza
nieobeznanego z konwencją slamu może to
czasem zaskakiwać.
Slam w Od Nowie, to zapewne nie jest forma kontaktu
z poezją, którą wymarzyłyby
sobie polonistki. Na pewno nie
te starszej daty. Stoliki zasłane
nie obrusami, a butelkami. Ktoś
gdzieś krzyczy przez całą salę do
prowadzącego. Ten nie reaguje,
bo akurat sprawdza pocztę mailową na swoim telefonie.
Wydarzenia takie jak to
przyciągają głównie młodych ludzi, studentów. Na publiczności
równie dobrze można dostrzec
matki z dziećmi czy wykładowców akademickich.
Wśród uczestników podobnie – młodzi poeci, bardzo
poważnie traktujących swoją
twórczość, raperzy, kabarecia-
rze... i artyści dwa razy starsi
od przeciętnego widza. Z tego
tygla osobowości publika wybiera jedną, która najbardziej do
niej trafiła swoją twórczością. A
o swoich sympatiach i opiniach
mówi często w bardzo niewybredny sposób.
– Ej, no ludzie nie żartujcie,
proszę was! – demonstracyjnie
wstaje dziewczyna rozczarowana głosowaniem.
Innym razem chłopak siedzący przy barze, przerywa
właśnie występującemu poecie.
Zauważył błąd w przytoczonym
nazwisku i nie omieszkał go wytknąć, wypowiedź okraszając
przecinkiem na literę K.
– Wiesz, nie chodzi o tych
parę złotych ze zwycięstwa. Wydałem je zaraz po finale na piwo
dla ludzi, którzy zostali ze mną
pogadać – wyznaje Maciej, zwycięzca ostatniego slamu. – Prawdziwą nagrodą były ich brawa po
tym, jak wystąpiłem z cholernie
osobistym tekstem.
Nagrody materialne faktycznie nie są zbyt imponujące. W końcowej fazie slamu po
publice puszcza się pokal, gdzie
każdy wrzuca „co łaska”. Trafia
tam „wszystko”, od drobnych,
przez papierosy, na prezerwatywach kończąc.
Niektórzy dostrzegą w tym
przyszłość poezji. Inni pokręcą
głową, twierdząc, że z poezją to
już nie ma nic wspólnego. Jest to
jednak z pewnością reakcja na
zmieniającą się rzeczywistość,
której nie dostrzega chociażby
polska szkoła. Poezja zeszła z
koturnów, siadając z nami przy
piwie.
Igor Żukowski
24.1. (wtorek) godz. 19:00,
Kino Studenckie „Niebieski
Kocyk”
PRZEGLĄD FILMÓW JANUSZA
MORGENSTERNA
Bilety: 5 zł – studenci; 10 zł –
pozostałe osoby
„Do widzenia, do jutra”, Polska
1960 – w prostą, romantyczną
przygodę autorzy filmu wpletli
sceny realizowane w prawdziwych gdańskich piwnicach studenckich, próbując w ten sposób utrwalić niepowtarzalne
zjawisko, jakimi były kabarety
w drugiej połowie lat 50.
„Trzeba zabić tę miłość”, Polska 1972 – opowiada o losach
dwojga młodych ludzi, Magdy
i Andrzeja. Obydwoje chcieliby
rozpocząć wspólne życie, nie
dostali się jednak na studia.
Kiedy zamieszkali razem w sublokatorskim pokoiku, okazało
się, że Andrzej zdobył go dzięki
romansowi z żoną swego szefa
oraz kradzieży ikony.
27 -28 stycznia (piątek – sobota)
22. edycja AFRYKA REGGAE
FESTIVAL 2012
Bilety: bilet – 35zł, karnet –
55zł
Dochód przeznaczony będzie
na budowę nowych studni w
południowym Sudanie (w ramach Kampanii Wodnej PAH) ,
który jest szczególnie narażony
na brak wody pitnej. Impreza
należy do najstarszych, cyklicznie odbywających się festiwali
reggae w kraju oraz goszczących
najbardziej uznanych polskich i
zagranicznych
wykonawców
muzyki reggae i ska. Szczegółowy plan na: www.afryka.umk.
pl
Ksero dowodu
osobistego, numer PESEL, fotografia, imiona
rodziców, ukończone
szkoły, adres zameldowania, numer telefonu
- to tylko część informacji wymaganych od
uczestników internetowego spotkania z ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Dyrektor Radia
Maryja nie chce jednak
o wszystkim porozmawiać podczas tego
wirtualnego wywiadu.
Temat został wcześniej
ustalony: poszukiwanie
sensu życia. Ma przebiegać według przedstawionego wcześniej
scenariusza. Dlatego
zaczyna dyrektor Radia
Maryja:
Tadeusz Rydzyk: Z różnych stron
przychodziły do mnie zapytania:
czy można się spotkać? Może
wykorzystajmy do tego Internet.
Żeby nasze rozmowy nie były
takie bezsensowne o wszystkim,
to wywoławczo zastanówmy
się, jaki sens ma życie. Każdy
człowiek, jeśli jest myślący, pyta
o sens. Jest też sporo ludzi bezmyślnych. Żyjący wrażeniami,
którzy jeszcze nie zagłębili się w
zasadnicze pytania. Szkoda, bo
tracą czas. Widzimy różne sytuacje. Trzeba osądzać je przez
kryterium prawdy i tego, jaki
prezentujemy
światopogląd.
Dla mnie najpewniejsza jest
droga, jaką wskazuje Chrystus.
Jesteśmy na tej szerokości geograficznej i na tym poziomie
cywilizacji, że Chrystus jest w
naszej świadomości. Dobrze, że
Go poznaliśmy.
Czym jest powołanie?
- Powołanie jest drogą do zrealizowania siebie. Istnieje też
wspólny sens dla wszystkich
ludzi: żyć w wieczności i chwale. Po drodze są oczywiście pośrednie cele. Na pewno nie jest
jednym z nich chciwość. Rzeczy
materialne są tylko środkiem.
Naszym celem jest bycie w Niebie.
Mówił ojciec, że często trafiamy
na ludzi bezmyślnych. Jak ich
traktować?
- Rozmawiać. Nie tylko słowami,
całym sobą. Pierwszy jest język
naszych oczu, naszej twarzy.
Widzę to w różnych sytuacjach.
Mieszkałem kiedyś przez parę
miesięcy u ojców redemptorystów w Paryżu. W windzie
zawsze mówiono do mnie „bonjour”, „ça va”. My w polskiej
mentalności od razu pomyślelibyśmy, że to wynika z otwartości
człowieka, ale to było z grzeczności. Trzeba rozmawiać z zachowaniem godności człowieka,
jego poglądów i religii. Spokojnie, bez agresji. Może ma takie
wychowanie, może inną religię,
może jest z innej kultury, a może
jest poraniony przez życie. Może
się zakochała, a może hormony
w nim grają. Trzeba spróbować
go poznać. Porozmawiać.
Co ojciec myśli o obecnych autorytetach?
- Warto szukać wzorów. Trzeba
być ostrożnym, trzeba badać.
Na pewno autorytetem był Jan
Paweł II. Na pewno święci. Niektórych można naśladować tylko
w części. Nigdy bym nie przyjmował autorytetów na ślepo.
Gdy obserwuję media, to widzę,
że niektórzy ludzie są po prostu
wykreowani. Nie mam współczesnego autorytetu, który bym
naśladował w pełni. Dziś rozmawiałem z różnymi osobami. Każdy z nich mnie wzbogaca - ten,
który bardzo dużo wie, i ten,
który wie niewiele. Powiem tak:
trzeba obserwować, uczyć się od
każdego. Jak byłem dzieckiem,
mówiono mi: słuchaj wszystkich
ludzi, ty się możesz i od głupiego
Wydawca: Uniwersytet
Mikołaja Kopernika w Toruniu
Wydział Politologii i Studiów
Międzynarodowych
87-100 Toruń, ul. Stefana
Batorego 39 L
Redaktor Naczelny:
Radosław Rzeszotek
Redakcja:
Monika Bukowska,Michał
Cieczko, Marta Chojecka,
Alexandra Ćwiek, Agnieszka
Kapela, Milena Kaszuba,
Joanna Obieziurska, Monika
Olender, Łukasz Piecyk, Łukasz
Pilip, Przemysław Porzybut,
Paweł Skraba, Tytus Szabelski,
Natalia Szlaga, Igor Żukowski.
Kontakt:
Tel. 609 119 016
e-mail: [email protected]
- Dziennikarze są bardzo potrzebni. Chciałbym, żeby nie
chodziło im tylko o to, by być
dobrym technicznie, ale żeby
dążyć do prawdy. Nie można iść
tylko w jednym kierunku. Trze-
wtedy szefem Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych, który
formalnie oddał uprawnienia
o decydowaniu użycia broni
dwóm dowódcom Milicji Obywatelskiej. Ona w tym czasie stała
obok, chyba wolała gotować
obiad... Jej Mąż do dziś staje przed
sądem, oskarżany o czyny z
tamtych dni. Ostatni, czwarty,
rozpoczął się w 2010 r., w poprzednich trzech Czesława Kiszczaka uniewinniono. Żona napisała o życiu z nim dwie książki
– „Niebezpieczna gra” i „Żona
Generała Kiszczaka mówi…”.
Uniewinnia, wybiela, żali się trochę, usprawiedliwia, a za chwilę
wybucha z pretensjami – mówi
dużo i bardzo osobiście – o zdradach, o zapachach i ciele. Gdy
trzeba, broni swojego męża –
dobra żona. Używa jednak panieńskiego nazwiska jak najczęściej, gdzie tylko się da. Stopka
redakcyjna:
Foto:
Tytus Szabelski, Paweł Skraba
Powiedział ojciec, że media
kreują autorytety, że próbują
na nas wpływać. Czy w takiej
sytuacji dziennikarzom można
ufać?
ba rozumieć ludzi i służyć im w
prawdzie. Bo z prawdy nie można nigdy rezygnować. Są jednak
takie sytuacje, że nie można jej
w całości wyjawić i wtedy trzeba
milczeć - ale nie dla koniunktury, czy ze strachu. Ważne jest,
żeby myśleć o innych, żeby ich
nie krzywdzić. Tak jest na przykład z chorymi. Prawda jednego
zabije, innego zmobilizuje do
walki. Mamy dramat w Polsce.
Media prezentują jedną opcję.
Żeby mieć wpływ na ludzi, chcą
pozyskiwać sobie przychylność
różnych grup i partii. To widać na
świecie, nie tylko u nas. Dziennikarz ma być sługą prawdy, a
nie czyimś najemnikiem, który
pracuje, by sterować ludźmi.
Nie może się bać. Moje sumienie mówi mi, że jestem wolny.
Jestem szczęśliwy. Niektórzy
mówią, że jestem niemądry albo
­­­­­­­­
- Czy ja się boję? Mam obawy
raz po raz. Są zagrożenia. Mamy
różne problemy, o których nie
mówimy ludziom. Robi się opinię przeciwko nam. Jak się kogoś
chce wyciąć, to się mu złą opinię
robi. W dużych gazetach pojawia
się rocznie ponad trzy tysiące
negatywnych artykułów o nas,
zbieramy je. Wiele nadaje się na
procesy. Szkoda się tym zajmować, bo prawda wyjdzie wcześniej czy później. Nadajemy 20
lat. „Solidarność” w Polsce tyle
nie przetrwała. Moje lęki oddaję Panu Bogu. Na szczęście Radio
nazywa się Maryja, nie Tadeusz.
Ojciec jest twórcą wielu projektów: Radio Maryja, Telewizji Trwam, Naszego Dziennika,
fundacji, sieci telefonii komórkowej W Rodzinie. Założył także ojciec Wyższą Szkołę Kultury
Społecznej i Medialnej. Bliżej
ojcu do mediów czy roli nauczyciela?
Wielokrotnie podkreśla ojciec
swoje dobre kontakty z młodzieżą. Jak ojciec przewiduje ich
przyszłość?
- Przede wszystkim jestem kapłanem, zawsze o tym pamiętam. Często sam pytam się: co
na to Chrystus, co na to Kościół?
Nie czuję się dziennikarzem. Media służą mi w jakimś sensie do
multiplikacji. Będąc księdzem,
mogę spotkać się z jednym człowiekiem, może z dziesięcioma.
A przez media mogę być dla bardzo wielu. Trzeba to wykorzystywać. Tak jak mówił Jan Paweł II,
za świętym Pawłem: „Biada mi,
jeśli nie będę głosił Ewangelii”.
Patrząc na współczesny świat,
widzę tyle anten na dachach. I
czemu nie głosić przez nie Ewangelii? Czemu nie uczyć ludzi, by
pragnęli prawdy, prawdy o człowieku, o przyszłości?
Z uczelni też się bardzo cieszę.
To było natchnienie i to nie tylko moje - tak powstała szkoła.
Trzeba dać młodym szansę na
rozwój. Oni mi skrzydeł dodają.
Zbliża się dwudziestolecie Radia Maryja. Czy przetrwa ono
kolejne dwie dekady? Nie ma
ojciec obaw?
Żona generała Kiszczaka
Monika Bukowska
Sekretarz Redakcji:
Jacek Kłos
dużo nauczyć. Szanuję bardzo
wielu ludzi. Jest taki ojciec Mieczysław Krąpiec, fantastyczny
filozof. A także ksiądz profesor
Bartnik, człowiek niezwykle interdyscyplinarny, do tego bardzo
prawy. I jeszcze wielu innych. Ale
tak jak już mówiłem, w nikogo
nie patrzę ślepo. Wszystko trzeba sprawdzać, bo autorytety są
często wykreowane.
durny, to ich problem. Ileż to
piszą o mnie różnych rzeczy. Ja
tego wszystkiego nie czytam, to
są śmieci. Mam cel w życiu: miłość Pana Boga. Czuję się szczęśliwy, bo On mnie kocha i chcę
Go kochać, ale muszę też stąpać
twardo po ziemi.
Czasem jestem zmęczony. Nieraz ogarnia mnie pesymizm.
Myślę: ile ja godzin spałem, czy
choć pięć minut pospacerowałem na świeżym powietrzu?
Idę na modlitwę i zamykam się
w sercu, w ciszy. Przyznam, że
czasem przysnę, wieczorem,
po całym dniu pracy. Ale budzę
się, rozmawiam z Bogiem i stąd
mam optymizm.
- Te kontakty dużo mi dają, ciągle się uczę. Życzyłbym młodym
ludziom, by się nie poddawali,
żeby nie myśleli, że nie ma wyjścia. Jak jest dobra sprawa, trzeba przy niej trwać. Nie można
się poddawać. Jan Paweł II powiedział, że nawet w Kościele,
by coś dobrego zrobić, trzeba się
pchać. Kulturalnie, ale się pchać.
Widzę, że młodzi są idealistami,
choć czasem mają słabości. Psychiczne, moralne i różne inne.
To bardzo smutna sprawa, że
teraz młodzież nie ma szansy w
Polsce. Tym się bardzo martwię.
Zdolni ludzie wyjeżdżają. Czy oni
się tam, za granicą rozwijają, czy
zachowają kulturę, wiarę? Takie
mam obawy. Przychodzą inne
czasy, ale młodzież potrafi się
zachować. Co do przyszłości, to
potrzeba jest matką wynalazku.
Trzeba myśleć, co i jak załatwić.
Ale zawsze w prawdzie. Żeby nie
upodlić swojej duszy. Najwięcej
wynalazków powstaje w czasie
wojny. Ktoś mi dziś mówił, że
przy okrągłym stole zadecydowano, że nie będzie prawdziwie
prawicowej partii w Polsce. I się
pomylili.
Natalia Szlaga
O mężu, za którego pozycją w państwie szalały kobiety... O sobie i o bajkach. A nawet o najwyższym dostojniku
Z wykształcenia... fot. Archiwum
fot. Rafał Kleśta-Nawrocki
Ze stereotypem, że socjologia czy politologia to studia
dla przyszłych bezrobotnych,
chcą od przyszłego roku walczyć
władze WPISM-u. Programy nowych kierunków mają być skonstruowane tak, aby pracodawcy
mogli później wybierać z osób z
konkretnymi umiejętnościami.
- Politologia będzie istniała
na naszym wydziale. Rozszerza
się natomiast znacznie formuła studiów politologicznych na
pierwszym stopniu. Myślimy o
utworzeniu marketingu politycznego, polityki publicznej i
studiów wschodnich – wyjaśnia
Bäcker.
Wydział tym samym reaguje na spadek zainteresowania
politologią – w tym roku akademickim osób chętnych na studia
było mniej niż przewidzianych
miejsc. Absolwent po ukończeniu nowych kierunków ma znaleźć pracę przy kampaniach politycznych czy społecznych.
Dziś nie jest znana jeszcze
ilość miejsc, które będą na nowych kierunkach.
błaznem, nie przeszarżować, publikę szanować. A tak poważnie
– to nie ma reguły. Wygrywały
feministki, anarchiści, narkomani, prymusi, narodowcy, geje i
masoni. Więc chyba wystarczy
mieć coś do powiedzenia i ciupkę charyzmy. Dodam, że ty zaliczasz się do trzech kategorii.
Dominik, to będą czytali moi
wykładowcy. Powinniśmy chyba skończyć tę rozmowę. Dzięki
serdeczne.
Igor Żukowski
Idea slamu zrodziła
się w połowie lat 80-tych w
Chicago. Robotnik i performer
- Marc Smith powziął próbę wyrwania poezji z okowów sztywnych wieczorów poetyckich. Metodę na uatrakcyjnienie formuły
upatrzył w rywalizacji. Uczestnicy
stawali przed zadaniem przekonania publiki o swojej wyższości
nad konkurentem. Właśnie wzrost
znaczenia publiczności wydawać
się mógł najbardziej innowacyjny.
Stawała się ona równorzędnym
partnerem dla artysty. Poezja natomiast przybierała formę performance’u.
Do Polski slam zawędrował
stosunkowo niedawno – w 2003
roku. Pierwszym zwycięzcą w tej
konwencji został Jaś Kapela. Od
tamtego czasu poezja slamowa
konsekwentnie zdobywa popularność. Zdobywa kolejnych,
barwnych uczestników, zdobywa
widzów, coraz liczniej gromadzących się w klubach i kawiarniach.
Wreszcie, zdobywa uznanie krytyków.
Jednym z nich jest krytyk kultury - Izabela Filipiak. W jednym z
wywiadów przyznała, iż w slamie
dostrzega przyszłość poezji jako
takiej. Gdzie skrywa się ten fenomen?
KONCERT ZESPOŁU THE CUTS
Bilety: 15 zł – przedsprzedaż; 20
zł – w dniu koncertu
The Cuts tworzy muzykę, którą
można określić mianem electro-rocka. Zespół powstał w
roku 2006 w Pile. W styczniu
2012 ukaże się ich trzeci krążek,
który jest promowany przez singiel: „Ty i ja”. Grają w składzie:
Przemek Zdunek - wokal, gitara, Tom Horn - syntezatory oraz
Pan TT - gitara.
Radio Maryja, nie Tadeusz
fot. Paweł Skraba
Zapytaj o
Ciechowskiego
20.1. (piątek) godz. 20:00, mała
scena
fot. Rafał Kleśta-Nawrocki
Jak podaje serwis naukawpolsce.pap.pl, w październiku
2012 roku na UMK zostanie
otwarte Centrum Kultury i Języka Chińskiego. Będzie to wstęp
do otwarcia sinologii na uniwersytecie. Jednostka zorganizuje
kursy językowe, które prowadzić
będą wykładowcy z Anhui.
Zgodnie z osiągniętym przez
toruńską delegację porozumieniem chiński uniwersytet, oraz
jedno z tamtejszych wydawnictw, przekażą UMK trzysta
podręczników do nauki języka.
W zamian za pomoc, w Toruniu
studiować będą bez dodatkowych opłat studenci polonistyki
z Hefei.
UMK jest czwartym w Polsce uniwersytetem prowadzącym studia orientalistyczne. Na
razie studiować można u nas
jedynie japonistykę. Kierunek
cieszy się coraz większą popularnością, dzięki ożywieniu kontaktów z dalekim wschodem.
Jacek Kłos
Internetowy wywiad z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, pierwszy którego od lat udzielił
dziennikarzowi spoza swojego imperium. Rozmawia Natalia Szlaga
Jest kobietą spełnio- Kiedy w kopalni „Wuną i z całą pewnością jek” strzelali do górnipo przejściach. Autorka ków... bajek dla dzieci i tomi...gotowała z pewnością
ków wierszy. Całe życie
Ziemniaki, schabowy,
w pogoni za wielkością obiad.
– bardzo po polsku.
męża, całe życie w jego surówka
Mąż miał wrócić na czwartą.
cieniu... Maria Teresa Przyszedł tego dnia dopiero na
Kiszczak, żona byłego kolację. premiera, generała miGrudzień 1981. Dni, o któlicji, komunisty. Mówi. rych Polacy nie mogą przestać
mówić. Czesław Kiszczak był
...ekonomistka,
doktorat
obroniła w tym samym roku, kiedy mieszkańcy Liechtensteinu w
referendum wypowiedzieli się
przeciwko równouprawnieniu
kobiet – 1985 rok. Przez większość swojego życia pracowała
jako nauczycielka. W tym czasie
wstąpiła także do PZPR. Jako
młoda aktywistka wychowywała
dwójkę dzieci. Rwała się zawsze
na parkiet – lecz w młodości nie
mogła, bo trzeba było zostać z
dziećmi w domu, a mąż w delegacji... Więc może opiekunka?
Była taka jedna, później się okazało, że alkoholiczka. Andzia jej
było na imię, przaśne babsko.
Mąż wtedy zabierał ją
czasem ze sobą na oficjalnie
bankiety i uroczystości – „w
celach reprezentatywnych”.
Wtedy ograniczała etykieta
– nie wypadało zacząć tańczyć, dopóki nie zrobił tego
„najwyższy dostojnik”. Tamten świat stawiał Mury, a
Mąż dokładał swoje cegły... – Mijają tygodnie, a on nie
dzwoni, nie interesuje się
dziećmi, nie daje znaku życia –
pisze w książce „Niebezpieczna
gra”. Tak miało być, do dnia,
kiedy Mąż „stracił pozycję w
państwie”. Całe szczęście, dzieci już były wtedy duże. Nagle
okazało się, że już nie ona go
potrzebuje, ale bardziej on –
jej wsparcia. Żona miała wreszcie swój czas, bo jej Mąż założył podomkę – a ona pisała.
Nie tak, jak za czasów Męża...
Napisała wiersze i bajki... ...prosto z duszy, tak jak
lubi. – Czesław ma delikatne, mocne ręce, jego oczy na
ciemnej, opalonej twarzy odbijają lazur nieba, a szczupłe
opalone ciało jest takie pachnące, co to za szczęście kochać
własnego męża – pisze o swoim generale Maria Kiszczak. Na zdjęciu stoi w białej
sukience na ramiączkach, w
espadrylach, włosy ma koloru
blond, opadające na ramiona. Prosta grzywka, według
ówczesnej mody, zasłania błękitne oczy. Trzyma pod rękę
męża, tu premiera, mężczyznę z gładko zaczesanymi do
tyłu włosami. Zdjęcie zostało
zrobione podczas państwowej
wizyty na Krymie. Na Krym
jeździło się tylko z żonami. Kochanki nie wchodziły w grę. Generał lubił kobiety, a
kobiety pociągała jego wła-
dza. Kiedy dowiedziała się o
jego pierwszej zdradzie, zajmował wtedy stanowisko ministra. Nie odzywał się kilka
miesięcy, milczał i zdradzał
– jak sądziła. Szalała, chciała
się zemścić. Obiecywała wcześniej, że według Kodeksu Hammurabiego – oko za oko, ząb
za ząb. Nadarzyła się okazja,
spotkała kolegę z poprzedniej
pracy, akurat był w trakcie rozwodu. Ona jednak pisze tak: – Rozwalę draniowi jakiś wazon
kryształowy na łbie. Nie, wpierw
rozprawię się z tą ku… Wezmę
pistolet tego drania i zabiję ją.
No nie, może nie zabiję, ale ją
postraszę, albo rąbnę ją tym
ciężkim pistoletem. Dowiadywała się czasem o
nieślubnych dzieciach i rzekomych byłych żonach swojego
Męża, kochankach fikcyjnych, a
nawet bękartach. Jaruzelski zadzwonił... ...do Kiszczaka. Zaproponował wspólne święta w górach.
Dzieci miały się razem bawić,
żony plotkować. Było to dzień
po plenum Komitetu Centralnego. 23 grudnia 1970 roku –
Maria Kiszczak wraz z dziećmi
i rodziną Jaruzelskiego wsiadła
do pociągu do Zakopanego. Mężowie dojechali kolejnego dnia
– limuzynami. W czasie kolacji
podzielili się opłatkiem, składali
sobie życzenia. Miła, rodzinna
atmosfera... Ale generał Jaruzelski jest
w złej formie. Żona generała
Kiszczaka przygląda mu się ze zadziwieniem. Nie zna generała od
strony słabości, rzadko też widywała Męża w takiej odsłonie...
Wspiera Wojtka...Obaj tego
wieczoru są ubrani w wełniane
swetry. W ich oczach dziwny
niepokój. Dwa dni przed wigilią
stłumiono ostatecznie strajki robotnicze, które rozpoczęły się 14
grudnia w Stoczni Gdańskiej... Zakochała się… ...nagle, spontanicznie, aż
nie można było złapać oddechu. Poznali się w sierpniu, w
pociągu z Andrychowa. Uwiódł
ją jak mężczyzna – spojrzeniami,
mundurem, gwiazdkami i paskami na pagonach. Był od niej
sporo starszy, miała wątpliwości,
czy to wypada, czy to przejdzie.
Ona wstępuje dopiero w dorosłe
życie, on już w nim funkcjonuje
od wielu lat – jest dojrzałym
mężczyzną. Mija 5 miesięcy i pułkownik
Kiszczak zjawia się u rodziców
Marii. Prosi o rękę wybranki,
lecz rodzina protestuje. – Tydzień później przychodzi list, w którym Czesław zawiadamia, że 2 grudnia w Warszawie jest nasz ślub – mówi
przyszła Żona. Potem już z górki – Urząd
Stanu Cywilnego, mieszkanie w
bloku, nowe meble. Ślubu kościelnego nie było ze względu
na pozycję Kiszczaka i pełnione
przez niego funkcje. Żona porzuca marzenia o białej sukni, idzie
na ustępstwa. W książce „Żona Generała
Kiszczaka” cytuje rozkaz swojego generała, byłego premiera
i Męża: „Jeśli to opublikujesz
w takie formie, to ja się z tobą
rozwiodę”. Zaśmiała się, mrugnęła
okiem, wydała… do dziś są razem.
Marta Chojecka
4
5
W Krakowie działa jedyna w Polsce grupa wspierające homoseksualistów-chrześcijan. Piszą listy do papieża, przyjmują komunię, modlą się
żarliwie o homoseksualnych partnerów...
W dziejach szybownictwa taką figurę wykonano tylko
raz... Bo to pewna śmierć
Pętle Ackermana
w Anglii we dwójkę wszystkich
Niemców zestrzelili!”.
Po kryjomu w NRD
fot. nadesłane
Stanisław Ackerman
ma osiemdziesiąt lat,
lecz żaden z niego senior. Chodzi stanowczo
i tak rześko, że by go
nikt nie dogonił. Każdy
krok stabilizuje laską,
która wrosła w jego
ciało. Tupie nią niczym
herold przed wejściem
monarchy. Gdy przedłuża nią rękę, żąda
ciszy... Gdy robi z niej
śmigło – wyraża zadowolenie. Zerka przy tym
w niebo, lecz nie szuka
w nim Boga, a siebie samego. Zapomnianego
Pana przestworzy.
4 godziny w 15 minut
Nad lotniskiem roztaczają
się burzowe chmury. Sine niebo
budzi w Ackermanie grozę. Przypomina sobie walkę w szybowcu
o pierwszy diament do złotej odznaki (najwyższego odznaczenia
w lotnictwie cywilnym). Aby go
zdobyć, musi bez maski tlenowej
wejść na wysokość 5000 tysięcy
metrów. Wyżej się nie da, bo
człowiek nie ma już czym tam
oddychać. Ackerman startuje
pomimo złej pogody. Widzi, jak
z daleka nadciągają granatowe
chmury. Nie wie, że zaraz Polską wstrząśnie chyba największa
burza lat 50. Wysokość 5 tys. m.
pokonuje bez przeszkód. Osiąga
ją w niecały kwadrans. Wznosi się z prędkością 45 m/s. Tak
szybko latają tylko odrzutowce,
bo szybowiec co sekunda wznosi
się jedynie o 2-4 m, a lot 5 km w
górę zajmuje mu ok. 4 godzin. Po pokonaniu 5 tys. m wpada w
burzę. Traci kontrolę nad maszyną. Burza niesie go w nieznane. Bezsilny patrzy na barograf
(urządzenie rejestrujące ciśnienie na danej wysokości). Osiąga
wysokość 7,5 tys. m. Mija grani-
cę śmierci o 2,5 km. W tej samej
chwili traci noszenie. Zaczyna
spadać. Do tej pory starcza mu
tlenu. Wznosił się tak szybko,
że jego resztki pozwalają mu
oddychać. Jednak wiatr wyrywa
kabinę szybowca. Grad wielkości
pięści uderza Ackermana w prawe oko. Pilot traci przytomność
5 km przed ziemią. Odzyskuje ją
na 3 tys. m ze śniegiem w kabinie.
– W górze pożegnałem się ze
światem. Krew zalała mi twarz
i nic nie widziałem. Przed lądowaniem mignęła mi tylko zieleń
drzew – opowiada.
Lot trwa 28 minut. Ackerman
rozbija się na podwórku czyjegoś
gospodarstwa. Jego właściciele
wyciągają go z szybowca i kładą
w swoim domu. Pilot wyrywa się
i ucieka. – Podbiegam do maszyny,
wyciągam barograf. Słyszę: tyk,
tyk, tyk… Działa! Mam swój
wynik – krzyczy. – Każę tym ludziom dzwonić do Aeroklubu
Pomorskiego i powiedzieć, żeby
jego dyrektor przyjechał i zobaczył mój wynik. A gospodarze,
że oszalałem. Wykręcili numer
na pogotowie i mówią: spadł
u nas pilot z nieba, puchnie i
zwariował! Ackerman patrzy na
dyplom, w którym Międzynarodowa Federacja Lotnicza (FAI)
gratuluje mu diamentu. Czyta
go jak swój wyrok śmierci, bo
w trakcie tego lotu miał zginąć
5 razy.
Gówniarz na szczycie
Ackerman wykręca laską
śmigło. Przypomina sobie, jak
zagrał na nosie wszystkim pilotom świata, zdobywając drugi
diament do złotej odznaki. FAI
uznaje trasę trzystu kilometrowego trójkąta (figury, po bokach której porusza się pilot) za
niewykonalną. Nikt nie potrafi
ukończyć wyzwania. Zebrani w
Paryżu mistrzowie świata lotnictwa żądają usunięcia tej figury z
planu lotów. To jednak pobudza
ambicję młodego pilota.
21-letni Ackerman pokonuje długość trójkąta. Ustanawia
rekord świata. Otrzymuje drugi
diament. Jest pierwszą i najmłodszą osobą na globie, która
zdobywa to odznaczenie. Zdarza
się, że wielu doświadczonych pilotów nie ma nawet złota.
– Nie chciałem lecieć, ale
namówił mnie inny szybownik.
Byłem gówniarzem. Po trójkącie
skończyłem raczkować. A mówili, że jest NIEWYKONALNY! Nie
byle co, no nie? – odpowiada
sam sobie.
Aeroklub Pomorski nosi
imię gen. Stanisława Skalskiego. Patron toruńskiego lotniska
walczył w bitwie powietrznej o
Anglię. Dowodził dywizjonem
306 i 316. Każdy pilot zna jego
osiągnięcia i liczbę zestrzelonych samolotów. Ackerman jest
czwartą osobą w życiu Skalskiego, która mówi do niego na „ty”.
Przypomina sobie, jak własne
sukcesy pieczętowali szklaneczkami whisky. Jeden chwalił
drugiego za historię, drugi wierzył w pierwszego i jego przyszłość.
Najlepszy
pilot-strzelec
II wojny światowej nie kryje
uczuć względem Ackermana. – Kiedyś powiedział do mnie:
„Akuś, gdybyś ty urodził się chociaż 20 lat wcześniej… Byśmy
Lustrzana śmierć
Ackerman wyraźnie zadowolony kołysze laską. W myślach
słyszy oklaski publiczności. Już
przeniósł się na lotnicze Mistrzostwa Świata w Lesznie. Z
Tadeuszem Śliwakiem, 10-krotnym mistrzem Polski w akrobacji
szybowcowej, Ackerman trenuje
w chmurach figurę, o której nie
słyszał świat pilotów. Po pół roku
pokazują ją w Lesznie.
Publiczność przeciera oczy
na widok dwóch szybowców
lecących naprzeciwko siebie,
które następnie wzbijają się w
górę i w pionie kontynuują lot.
Nikt nie spodziewa się tego, co
za chwilę nastąpi. Nikt też nie
wykona tego w przyszłości. Widownia wstrzymuje oddech, gdy
dostrzega, że maszyny, tworzące
swe lustrzane odbicia, niebezpiecznie zbliżają się do siebie.
Dyrektor imprezy już wie, że powinien odebrać pilotom licencję
za ten szaleńczy pokaz. Nie chce
trupów. Omal nie mdleje, widząc, jak
szybowce Ackermana i Śliwaka
na końcu figury… dotykają się
kołami. Wykonawcy
„lustrzanki” lądują. Publiczność nie
pozwala im wyjść z maszyn. Niosą ich razem z szybowcami pod
trybuny. Piloci idą do organizatora mistrzostw. Chcą oddać mu
swoje licencje.
– Zabierzcie mi te papierki
sprzed twarzy i cieszcie się, że w
ogóle żyjecie. Wy jesteście pieprzonymi kamikaze! – wyrzuca
im dyrektor.
Kilka razy próbowano Ackermana ukarać za jego niechęć do
komunizmu. Nie pomogło więzienie, porwanie, ani wojsko. Po
wypowiedzianych przez niego
słowach „Katyń to wina bolszewików, nie Niemców”, zapada
wyrok – zsyłka na Syberię.
Od wywózki ratuje go przypadkowo poznany ubek z działu lotnictwa. Partia wyłapuje moment
i zaraz chce Ackermana resocjalizować. Ten odmawia. Widmo
Syberii niczego go nie uczy.
Władza czerwieni się ze
złości. Ostatecznie postanawia: szaleńca nam nie potrzeba.
– W końcu system dał mi
święty spokój. Komuniści uważali, że jeśli zwerbują do siebie
Ackermana, to on rozwiąże im
ugrupowanie razem z całym
jego zarządem. Tu się akurat nie
mylili, bo rozpierdoliłbym każdą
partię.
Mr. Bread – Pan Chleb
Ackerman lata do Afryki
przez 17 lat. W Sudanie, Egipcie
i Etiopii spryskuje samolotem
uprawy. Ratuje w ten sposób
życie wioskom, bo gdy jednego
dnia zjawi się w niej szarańcza,
miejscowość następnego dnia
umiera. Pilot nie może patrzeć
na Addis Abebę pogrążoną w
głodzie. Nie przepada za cesarzem Hajle Sellasje, którego czasami mija na uroczystościach.
Mieszka w hotelu. Co dzień
dostaje kilka bochenków chleba. Chowa je w reklamówce i
wychodzi z nimi na ulicę. Tam
czekają na każdym skrzyżowaniu
głodne dzieci.
– Widok maluchów, które
szukały jedzenia na śmietnikach,
przerażał mnie. Więc zanosiłem
im bochenki chleba. One co
dzień wyczekiwały tego momentu. Jak widziały, że idę, piszczały
z radości: Hej, Mr. Bread nadchodzi!
Stanisław Ackerman rozgląda się po swoim domu. Jego
wzrok zatrzymuje stojący na szafie przedmiot – statuetka z brązu
w kształcie prostokąta. To nagroda za zwycięstwo w warszawskich zawodach akrobacji lotniczej. Waży 10 kg i przedstawia
na każdej ścianie większość dyscyplin sportowych. Lotnictwo
znajduje się u szczytu statuetki. – Nawet nie pokażę panu
tej nagrody. Nie mam siły, by ją
uradzić. Nie mam siły… – urywa
osiemdziesięcioletni pilot. Łukasz Pilip
fot. Tytus Szabelski
Czeski večer
Pstryk, pstryk, pstryk. Czy śni
się sen? To chyba Czeski Sen. Tak
nierealny, bez łóżka i pościeli… Zamiast spać od ściany siedzi
przy stoliku. Na łyżeczki chciała z
ukochanym spać. Jego brak. Zamiast kubka z ciepłym mlekiem
pije, przez czarną słomkę, imbi-
rowe piwo. Śniąca nie słyszy bicia swego serca. Wszystko tętni
dookoła dziesiątkami roztańczonych serc. Ludzie tracą zdolność
kontroli, ciałem zaczyna kierować tequila.
Ona przyszła po miłość. Za-
nim usiądzie przy czarnym stoliku, na skórzanej kanapie, przejdzie przez półmrok korytarza.
Mijając rurę do go-go, uśmiechnie się subtelnie w stronę samotnie siedzących mężczyzn.
Oni w oczach już mają popęd.
Wszyscy tańczą, nie słychać własnych myśli. Tupot, krzyk, stuk.
Muzyka zagłusza nawet sumienia…
Buch, buch, buch.
Ona jest sama. Kupuje piwo
za 3,50 w ramach studenckich
happy hours. Huk, stuk. Młody barman tłucze kieliszek. Już
po wódce za 4zł. Pani z obrazu
zasłania oczy ze wstydu. Tamci
tańczą jak im zagrają…
Znakomita muzyka wodzi
ją za nos. Lorenca może spotkać tylko w snach. Ściany, któ-
re pamiętają wojnę, przykryła
purpura i żółć. Widzi baranka na
ścianie. Ale nie takiego, co beczy. Patrzy do góry, czarne niebo – sufit, gwiazdy – halogeny.
Większość już zdążyła zasnąć,
uśpiło ich whisky.
Ona miłości tu nie znajdzie.
Nie ten czas, nie to miejsce.
Ludzie poniżej lat dwudziestu.
Kilku dojrzałych mężczyzn. Kilka
Tęczowy ułan Pana Boga
dok. ze str. 1
Kościoła rzymsko-katolickiego
wspiera działalność WiT-u, oczywiście po cichu.
Kolejny życzliwy kapłan
mieszka w Warszawie, to jezuita. Na stronie WiT-u znajduje
się ankieta skierowana do księży – jej celem jest wyławianie
osób konsekrowanych, przyjaznych środowisku LGBT. Póki co,
zgłosiło się ich niewielu; najlepsze efekty daje bezpośrednia
rozmowa. Basia jest w trakcie
planowania spotkania z kolejnym księdzem i ma nadzieję,
że przyłączy się do działalności
Wiary i Tęczy.
- Uznanie homoseksualizmu w Kościele katolickim jest
kwestią czasu - w głosie kobiety
brzmi niezachwiana pewność. Przecież niewiele by brakowało,
a papieżem zamiast kardynała
Ratzingera zostałby Carlo Maria
Martini, znany ze swoich postępowych poglądów.
Do papieża zresztą Basia
napisała list - odniosła się w
nim do słów Benedykta XVI o
konieczności ochrony ludzkości
przed homoseksualizmem. Pismo zostało przekazane poczcie
watykańskiej 10 czerwca 2011
roku, podczas konferencji „Wiara i Homoseksualizm” w Rzymie. Odpowiedź nie nadeszła
do tej pory. Basia jest pewna, że
nie otrzyma jej nigdy.
- WiT jest wspólnotą ekumeniczną – opowiada z ożywieniem. - Współpracujemy
z Reformowanym Kościołem
Katolickim czy Zjednoczonym
Kościołem
Chrześcijańskim.
Każdy jest niezarejestrowaną
organizacją religijną i wspiera
środowisko LGBT. Często jeżdżę
z nimi na rekolekcje. I wtedy
też przyjmuję komunię, choć
wiem, że Kościół katolicki mi
tego zabrania. Ale czuję w swoim sumieniu, że postępuję dobrze…
Rozmawiamy jeszcze parę
minut... Zasypiam wtulona w
tęczowego misia...
Budzi mnie czyjaś dłoń,
delikatnie głaszcze mnie po głowie. To Basia przyszła 15 minut
przed czasem, żebym mogła się
rozbudzić. Przy śniadaniu znów
słucham o ludziach z WiT-u –
większość jest bardzo dobrze
wykształcona, mnóstwo wśród
nich psychologów, teologów,
doktorantów.
Po śniadaniu pakuję swoje
rzeczy i żegnam się z rodziną
Basi. Jedziemy na dworzec, ale
wcześniej zatrzymujemy się na
mszę.
– Zobacz, tęczowe gadżety
przed kościołem! – Basia reaguje entuzjastycznie na dziewczynę sprzedającą kolorowe
drobiazgi przed wejściem do
kruchty. - Jak fajnie!
Podczas mszy kobieta angażuje się całą sobą: głośno
śpiewa, uważnie wsłuchuje się
w czytania, z ogromną serdecznością przekazuje mi znak pokoju. Przystępuje do komunii i
modli się przez cały czas trwania
dziękczynienia.
–
Kiedy byłam mała, z
koleżankami transseksualistami,
udawałam Kmicica – opowiada
w drodze na dworzec. - Bo od
małego chciałam być rycerzem,
ułanem. To pragnienie realizuję
pięknych kobiet. Kolorowe drinki na barze. Zielone i niebieskie.
Mieszane. Lodowe.
Za głośno na miłość. Za cicho na romans.
Pstryk, pstryk, pstryk. Teraz
inny klub, inna przestrzeń. To był
sen. Czeski Sen.
Marta Chojecka
Monika Olender
przez działalność w Wierze i Tęczy. Teraz jestem rycerzem Pana
Boga, Jego tęczowym ułanem.
Bo nade wszystko chcę w swoim
życiu pełnić Jego wolę.
Alexandra Ćwiek
Ks. Piotr Madeja:
Kościół patrzy na działalność takiej organizacji zdecydowanie z rezerwą. Działalność grupy wskazuje raczej na chęć przeforsowania swojej wizji chrześcijaństwa, a nie szukania woli Bożej.
Kościół, żeby uznać aktywny homoseksualizm, musiałby zaprzeczyć
całej sensowności stworzenia – temu, że Bóg stworzył mężczyznę
i kobietę dla siebie nawzajem. Nie jest to więc jakaś zupełnie poboczna sprawa, a raczej uznanie tego, że taki kształt świata jest
pożądany przez Boga. Nakaz „bądźcie płodni i rozmnażajcie się,
abyście zaludnili ziemię” jest skierowany do pary - pary męża i
żony, a nie do 2 mężczyzn, bądź kobiet. Fakt, iż pojedynczy księża
katoliccy wspierają Wiarę i Tęczę w żaden sposób nie można uznać
za patronat Kościoła katolickiego – to zdecydowanie prywatna inicjatywa tych kapłanów. Działalność grupy jest nie tyle zagrożeniem
dla samego Kościoła katolickiego, może jednak powodować zaburzenie jego wizerunku wśród osób homoseksualnych i religijnie
wrażliwych, mylnie sugerując, że jest kwestią czasu na przykład
uznanie par homoseksualnych za małżeństwo katolickie.
Mam na imię Zygmunt, Krzysztof, Romek, Marcin, Władek, Piotr, Beata, Maria...
jestem alkoholikiem, jestem alkoholiczką
Abym odróżniał jedno
od drugiego
fot. Tytus Szabelski
W środowe przedpołudnie
Stanisław Ackerman zatrzymuje się przy każdej napotkanej
osobie na lotnisku. Ucina pogawędkę, tupie chwilę laską, ale
zanim odejdzie, zapatrzy się w
oczy tak głęboko, jak tylko zdoła.
Chce poczuć w nich przeszłość
– tę, gdy miał u stóp cały świat.
W niej czuje się jak w domu, bo
dziś jest tylko w wąskim przedpokoju.
Trudno nadążyć za Ackermanem. Problem z tempem kroków
ma nawet syn jednego z młodych pilotów, który pobiegł za
nim po płycie lotniska z książką o
lotnictwie sportowym. Zapewne
po autograf. Mowa w niej o osiągnięciach w akrobacji lotniczej.
Wyniki Stanisława Ackermana
pojawiają się w niej kilkakrotnie.
W roku 1960 mistrz Polski
oraz zdobywca 21. miejsca na
Mistrzostwach Świata w Bratysławie. Później dwa lata z
rzędu – trzeci w kraju. Węgry,
Budapeszt i kolejna walka o tytuł najlepszego pilota na świecie
– tym razem pozycja 20. Po tych
zawodach nazwisko Ackermana
rozpływa się, znika.
– Co za głupota! Przecież to
w latach 50. a nie 60. osiągałem
najwięcej – wypala pilot. – O
tym mogliby napisać! Nie ma
tego? Może to drugie wydanie
książki… W pierwszym muszę
być.
Laska wypada Ackermanowi
z ręki. Jej brak go paraliżuje. Stoi
i milczy. Szybko ją podnosi, energicznie wymachuje i przywraca
krążenie swoich opowieści.
Pewnego dnia otrzymuje
ofertę objęcia posady trenera
kadry Polski. Przygotowuje pilotów do mistrzostw świata. Długo
nie cieszy się stanowiskiem. Wylatuje za niesubordynację, czyli
za to, co zawsze – za zbyt długi
język.
– Wciskam do łba tym urzędasom z Aeroklubu PRL, że jednego faceta nie dopuszczę do
mistrzostw. Jest za głupi na pilota i tyle! Zaraz wypieprzyli mnie
ze stanowiska. Pilot odgrywa się państwu. Ucieka do
NRD i tam kopie dół, w który ma
wpaść Polska Ludowa. I wpada.
Ackerman ma tydzień na wytrenowanie niemieckiego pilota
Ervina Bleski.
– Kto zdobywa tytuł mistrza,
mówić nie muszę – rzuca i odwraca się na pięcie.
Znika w alei drzew, machając
laską na lewo i prawo.
Niech się boją
Widziałeś
kiedyś
kupę cuchnącego ludzkiego mięcha? Brud,
pot, szczyny, gówno. I
rzygowiny. Wstawiony,
pijany, zalany w trupa,
nawalony jak szpadel.
On – Alkoholik. A obok
ona – jego pokiereszowana rodzina. Na świat
patrzy z perspektywy
butelki, w lustro spojrzeć nie ma odwagi.
Woli patrzeć w oczy
takich jak on, z klanu
alkoholowego, zwanego AA.
Miejsce spotkań klubu Anonimowych Alkoholików „Jowisz”
w Grudziądzu* jest oznakowane
bardzo dobrze. Nieduża tablica
nadziei i wstydu, na niej napis:
Klub ALICJA. W środku grupka
ludzi krząta się w pomieszczeniu
na kształt kuchni. Przygotowują herbatę, kawę – co kto woli.
Wszyscy są tu dobrymi znajomymi. Już w sali żarty, pogaduszki
o zbędnych kilogramach, rodzinach, papierosach.
Sławka sięga po przedostatnie ciastko. Opowiada o swoich
trzech synach. Żaden nigdy na
takie spotkanie nie przyszedł.
Mąż-alkoholik zmarł w wieku 35
lat. Dwa tygodnie później urodził się najmłodszy syn – Julek,
dzisiaj prawie dwudziestolatek.
Pić wcale nie zaczęła od razu.
Najpierw tylko w weekendy, potem już stale. Trzeźwa jest od 9
lat.
Na dźwięk dzwonka rozmowy milkną.
Czesław patrzy na zapaloną święcę. „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z
tym, czego nie mogę zmienić,
odwagi, abym zmieniał to, co
mogę zmienić i mądrości, abym
odróżniał jedno od drugiego”.
Wszyscy powtarzają słowa modlitwy. Wokół stołu krąży kartka
z dwunastoma krokami i tradycjami AA. Mam na imię Zygmunt, Krzysztof, Romek, Marcin,
Władek, Piotr, Beata, Maria...
Jestem alkoholikiem, jestem alkoholiczką.
Nikt jakoś nie kwapi się, by
zabrać głos. Wreszcie rękę podnosi Kazimierz. Opowiada o tym,
jak stracił przez alkohol żonę,
syna, najlepsze lata życia. On
– taki kiedyś przystojny, dzisiaj
nie ma nawet kochanki. Forsy
też nie ma. Szuka pracy. Od jutra
rzuca papierosy. Nie stać go na
luksus palenia.
Lidka miała ojca alkoholika,
potem brata, wreszcie: męża.
Tak bardzo chciała nie pić. 30 lat,
pierwszy łyk alkoholu. I ta wolność. Że nie trzeba już myśleć
o córkach. Że nie trzeba zastanawiać się, jak znów nie zajść w
ciążę. Wsiąkła łatwo i szybko. Od
dumy z mocnej głowy do uzależ-
niania było bardzo blisko.
Krzysztof mówi o synu. O
tym, jak w trakcie dziecięcych
zabaw zawsze powtarzał, że go
nienawidzi, a teraz przychodzi do niego po radę. O tym,
jak razem poszli na spotkanie
otwarte. I o wzruszeniu, gdy syn
powiedział tam, że chce zapomnieć o przeszłości i pamiętać
tylko trzeźwego tatę.
Marcin wspomina wizytę
na cmentarzu na grobie teściów. Przy łóżku umierającego
ojca żony siedział przez ostatnie
dwanaście godzin jego życia.
Dostał za to słowa pożegnania:
„Trzymaj się”. No i trzyma się do
dziś. 1 listopada miał dyżur w
ośrodku. Zapalił świecę i czekał
na alkoholowe dusze. Nikt nie
przyszedł, ale on był na swoim miejscu. Nie z wyrozumiałą
żoną, zdziwioną szwagierką i jej
mężem. To nie tak, że nie chciał
zjeść z nimi obiadu. Ugotował im
rosół, żeby sobie nie myśleli.
Czesław od czasu do czasu
przerywa te zwierzenia, żeby
przeczytać coś z książki czy broszury. Chętnych do mówienia
jest już wielu. Z własnej woli obdzierają się ze skóry. Tacy otwarci, a trzy czwarte z nich wciąż ma
ręce skrzyżowane na piersiach.
Dziesięć minut przerwy
wcale nie jest jednak czasem
wyzwolenia. Ten wyskoczy na
fajkę, tamten pogada. Piotr
podchodzi do wszystkich. Przytula, zagaduje, ni to witając, ni
to dodając otuchy. Ale zanim to
wszystko, wyciągają portfele i
wrzucają do koszyka pieniądze –
dobrowolne datki.
Druga część spotkania dotyczy jedenastej tradycji AA: „Nasze oddziaływanie na zewnątrz
opiera się na przyciąganiu, a
nie na reklamowaniu, musimy
zawsze zachowywać osobistą
anonimowość wobec prasy,
radia i filmu.” Teraz jest jakby
mniej osobiście. Zamiast intymnych historii więcej spostrzeżeń,
opinii, komentarzy, doświadczeń
nawiązujących do tradycji.
Mirek mówi, jakby rozmawiał ze sobą. Że reklama kłamie,
że ma zachęcić do kupienia. A
AA jakąś tam pastą do zębów nie
jest. Dlatego nie ma się reklamować, a przyciągać.
Sławka zwierza się, jak
zgrzeszyła nadgorliwością. Tak
bardzo chciała pomóc temu
dziwnie trzęsącemu się mężczyźnie z apteki. Nie wiedziała,
że alkoholikiem wcale nie jest.
A w tym barze na osiedlu sobie
tylko przesiaduje. Ale to też już
nie. Boi się – tak go nastraszyła.
W radiu znów wyszło na opak.
Taka była anonimowa, taka akuratna… Przedstawiła się z imienia i nazwiska. O wspólnocie
wyśpiewała pieść pochwalną.
Teraz wie, że to tak nie działa.
Jej uśmiech jest jak wyrzut sumienia.
Siwizna, okulary, marynarka, mówią do niego „Magister
Inżynier”. Wiedział, co to AA. Poszedłby. Tylko po co? Przecież on
jest lepszy od nich. Innym o spotkaniach opowiadać nie potrafi
do dzisiaj. Więc nie przyciąga.
Lidka odpowiada na to swoją historią o poszukiwaniu pomocy. Ona – od lat pracująca w
służbie zdrowia. Zwróciła się do
pacjentki. Biło od niej ciepło.
– Ma pani problem z mężem?
– Nie, ze sobą.
Dostała adres, poszła na
kilka spotkań. I znów ruszyła
w tango. Jak dotąd – ostatnie.
Wróciła. I tak trwa od 4 lat.
Czesław już nie tylko miting
prowadzi, ale opowiada też coś
o sobie. Ktoś go polecił komu
trzeba i dostał robotę. Nawalił.
Powiedział parę słów za dużo.
Kilka dni temu dowiedział się,
kto mu wtedy pomógł. Uśmiecha się bardziej do siebie niż do
nich. Wątroba wciąż go boli. W
ogóle ze zdrowiem coraz gorzej.
Gdyby nie odstawił wódy, nie
siedziałby tu z nimi.
Głos chce też zabrać postawny mężczyzna. Wygadać się
tak, żeby starczyło do następnego spotkania. Bo nie wie, kiedy
będzie mógł przyjść. Interesy.
Zaczyna od wstydu alkoholików i
strachu mieszkańców, gdy przed
laty ruszały spotkania wspólnoty
przy Moniuszki. To warowanie
przy bramie, rozglądanie się,
czy ktoś znajomy nie idzie. I
nasłuchiwanie, czy oni tam aby
żadnej popijawy nie urządzają.
Pamięta doskonale. Swoje napady lęku też. Bał się prowadzić
samochód, bał się jeździć sam.
Kolega więc kierował i milczał,
a on gadał jakby miał wypluć język. Nie, o spotkaniach nie. Tak
ogólnie. Obaj nie piją do dzisiaj.
Starszego brata alkohol pochował. O młodszego wciąż walczy.
Można by jeszcze siedzieć
długo, ale czas się kończy. Czesław podsumowuje spotkanie
cytatem: „Nie jesteśmy anonimową wspólnotą alkoholików
tylko wspólnotą anonimowych
alkoholików”. Jeszcze tylko stan
kasy, jakieś ogłoszenia, modlitwa. Na stojąco, w kręgu, trzymając się za ręce.
Pustawy tramwaj. Na którymś przystanku wsiada chłopak. Trzyma starannie owiniętą
papierem śniadaniowym butelkę. Wiesz, jak jest. Piątek – imprezy początek.
*Miejsce spotkania i imiona
jego uczestników zmieniono.
Agnieszka Kapela
6
7
Na pierwszego trupa musi być ciasto. Każda okazja jest dobra.
Po prostu trzeba odczarować śmierć, oswoić się z nią.
Reportaż nagrodzony w ogólnopolskim konkursie: Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na łóżko w ich sypialni. Powoli
rozebrał i patrzył. Ten wzrok był najgorszy. Leżałam naga. Błądził wzrokiem po całym moim ciele. Głaskał. Delikatnie. Chciałam wydrapać, wyrwać skórę. Kolejny krok w naszym „związku” był za nami.
Fireman - Superman
Nieśmiali,
małomówni i skromni, na
początku nie chcieli
rozmawiać. Nie widzieli
potrzeby. Według nich
to zawód, jak każdy
inny, nic szczególnego. Ale każą mi czekać,
niedługo mają wrócić
ci bardziej wygadani.
Nagle do sali wpada
kilku dobrze zbudowanych mężczyzn, klną bez
pohamowania. Szybkie
spojrzenie na mnie i
już bardzo kulturalne
– Dzień dobry! Przepraszamy…
trwała cztery godziny. Nie wiem,
jakim cudem udało nam się je
uratować. Uczucia w takich sytuacjach? To się wypiera ze świadomości. Wracamy do jednostki,
pijemy kawę, po służbie idziemy
gdzieś na piwo, jakoś to trzeba
odreagować. Różnie się odstresowujemy. Niektórzy krzyczą,
inni grają w piłkę, ktoś idzie na
siłownię.
Szkoła a służba
to dwa bieguny. Szkoły
muszą uczyć wszystkiego według ściśle przyjętych procedur
teoretycznych, co we właści-
wej służbie jest czasem nie do
przyjęcia. W praktyce liczą się
ułamki sekund, nie ma czasu na
procedury. Zresztą, głównym
celem jest to, co ślubuje każdy
strażak: Być ofiarnym i mężnym
w ratowaniu zagrożonego życia
ludzkiego i wszelkiego mienia –
nawet z narażeniem życia. Wykonując powierzone mi zadania.
W czasie akcji adrenalina
jest tak ogromna, że nie myśli
się o konsekwencjach. Ani o
własnym bezpieczeństwie. Najważniejsze jest ratowanie życia.
– To był pożar w Dworze
Artusa – mówi Krystian Kociński, młodszy aspirant, w straży
od dwóch lat. – Na poddaszu
była matka z trójką dzieci. Przyjechało za mało strażaków. Nie
było możliwości, żeby jedni
gasili pożar, a drudzy weszli do
góry ratować ludzi. Dowódca
nawet nie tłumaczył mi, że muszę wejść tam sam. Jasne, że się
bałem, ale gdybym zaczął o tym
myśleć, to pewnie bym tam nie
wszedł. Dopiero po wszystkim
uświadomiłem sobie, co mogło
się stać...
Młodych strażaków prze-
strzegają, żeby
nie patrzeć w oczy
zmarłym,
żeby zwłoki ludzkie traktować bardziej przedmiotowo.
Chyba jednak nie da się nie popełnić tego błędu. Krystian kiedyś wyciągał z mieszkania zwłoki
nieżyjącego już od 3 miesięcy
mężczyzny. No i oczywiście popełnił podstawowy błąd. Jedno
spojrzenie w oczy i ta świadomość, że przecież to był człowiek. Na śmierć jednak można
się uodpornić. Pamięta się zwykle pierwsze zderzenie z ludzką
Monika Bukowska
Potem całą rodziną nosiliśmy
wszystkie torby z samochodu do
domu. Sąsiedzi patrzyli zza firanek na to, jak nam się wiedzie.
Nic nie trwa wiecznie. Urodziny
kolegi, nadgodziny, impreza firmowa.
Alkohol i kradzieże
fot. Tytus Szabelski
fot. Paweł Skraba
W żadnej pracy nie ma tak
silnych więzi. Życie jednego zależy od działań drugiego. Dbają
też o to, żeby na swojej zmianie
stworzyć jak najlepszą atmosferę. Wspólnie przygotowywane posiłki, wspólnie spędzone
święta. Podział obowiązków,
jak w domu. Jedni gotują, inni
sprzątają, prawdziwa szkoła życia. Mówią, że straż to świetne
miejsce, żebym znalazła sobie
męża.
– To był chyba rok 84, zima
stulecia – wspomina sierżant
Mirosław Bachor, w straży od 32
lat. – Wypadek drogowy w Dobrzejewicach. Kobieta z dwójką
dzieci jechała samochodem,
wylecieli z zakrętu, jedno z dzieci dostało się pod tylną naczepę
samochodu. Miało rączkę przygniecioną kołem. Podkładaliśmy
takie specjalne poduszki, ale
wyskakiwały... Do tego dźwig z
Elany był niesprawny, mieliśmy
na szczęście lewar kolejowy,
który podłożyliśmy pod oś i to
dziecko wyciągnęliśmy. Akcja
tragedią, do kolejnych podchodzi się z większym dystansem.
Praca w straży to ciągły
stres, w tej pracy chodzi o życie
innych. Jeśli istnieje taka potrzeba, możliwy jest kontakt z psychologiem. Są też sytuacje kiedy
jest to obowiązkowe: gdy w zdarzeniu poszkodowanymi są dzieci, kolega z pracy, rodzina, lub
gdy jest to wypadek masowy.
Jednak nikt nie zrozumie strażaka tak, jak drugi strażak. Zresztą,
on sam czasem musi wcielić się
w rolę psychologa. Młodzi mają
psychologię w szkołach, starsi z
własnego doświadczenie wiedzą
jak się zachować.
– Ostatnio zginął mój kolega
– zawiesza głos sierżant. – Przygniótł go autobus. Wymieniał
koło, tak niefortunnie wsunął
lewarek, że zginął na miejscu
na oczach żony i dwójki dzieci.
Wtedy pozostało mi tę rodzinę
przytulić, pobyć z nimi.
Syn Mirka bardzo lubi pożarnictwo.
Ma strażackie gry komputerowe, bardzo się nimi interesuje.
Jego marzenie – zostać strażakiem, jak tata. Ojciec nie odradza mu takiego wyboru. Mówi,
że to przynajmniej ciekawy zawód, a czasem nawet zabawny.
Takie na przykład ściąganie kotów z drzewa.
– Zawsze powtarzam: jak
kot wszedł na drzewo to i z niego zejdzie. Zdechłego kota na
drzewie jeszcze nikt nie widział
– żartuje Mirek.
Mirosław w przyszłym roku
odchodzi na emeryturę. Nie
rozstaje się jednak ze strażą. Już
jest zapisany do ochotników.
Na zawsze zostanę Twoją księżniczką,
Twoim Indianinem, Tato
Połączył nas on.
Przepełniał nas przez
całe życie. Duszony, maskowany. Przez historię
nieopowiedzianą nikomu. Zawzięcie goniła go
miłość. Udało jej się wygrać. Ale on nie pozwolił o sobie zapomnieć.
Żyje własnym życiem.
Obok nas. BÓL.
MAGDA
Alfabet Piecyka
A - Akademik. Na lewo od wejścia akademika nr 8 spotkacie
wesołą grupę młodych osób (i
narzędzi), które dzielnie walczą
(głównie za darmo) o to, aby w
waszych głośnikach (komputerowych) rozbrzmiewała najlepsza stacja radiowa.
B - Bachotek. Coroczny wyjazd
szkoleniowo-integracyjny
dla
radiowców. Bardziej chyba integracyjny niż szkoleniowy, ale cicho sza. W porach wieczornych
wszyscy wszystkich uwielbiają,
obiecując dozgonną przyjaźń.
C - Czekolada. To nie „wyrób cukierniczy sporządzany z miazgi
kakaowej, tłuszczu kakaowego
(masło kakaowe) lub tłuszczu
cukierniczego, środka słodzącego i innych dodatków”. To stan
umysłu. Efekt pracy, który osiągany jest wiernością radiowemu
credo: „nie ma takiego gówna,
z którego nie można zrobić czekolady”.
F - Facebook. Jeśli nie wiadomo,
o co chodzi, chodzi o Facebooka.
Przy okazji uskuteczniamy rozdawnictwo biletów na koncerty,
spotkania z Panem Młotkiem na
owym profilu. Szukajcie, a znajdziecie.
G - Gramy swoje. Najlepsza recepta na zło otaczającego świata. Patrz: eter, zebranie.
H - Historia. Mamy 15 lat. Wychodzi na to, że niedojrzali, ale
nieprawda. Wtedy to skumulowały się rywalizujące siły Radio
Centrum i Radio Bielany. Dzisiejsi 30-latkowie pamiętają pewnie
start strony internetowej, dzięki
której słuchać nas mogą miliardy ludzi. A że nie słuchają, to ich
strata.
D - Dźwięk. Wypadkowa tekstu i
obrazu. Radio to sztuka synergii.
I - Internet. Okno na świat naszych audycji i innych tworów.
Znajdziemy go tam, gdzie go nie
ma. Wy nie znajdujecie nas tam,
gdzie jesteśmy. Słuchalność na
poziomie 7 miliardów to jednak
nie takie hop-siup.
E - Eter. Marzenie, którego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji systematycznie nie spełnia
(patrz: Internet)
J - Już. Materiał musi być na już.
Na teraz. Bez słowa „już”. Używanie słowa „już” jest nieobiektywne.
K - Kurde (przekleństwo). Pan
Młotek i jego wielkie ego zajęli
„p”. Za każdy wzbroniony czyn
werbalny należy wnieść opłatę
w wysokości 2 zł. Pomysł szczytny, ale upada śmiercią naturalną, bo pieniądze szczęścia nie
dają.
L - Laser helowo-neonowy. Nie
ma nic wspólnego z działalnością Radia Sfera.
M1 - Miasta. Sfera to jedyne
miejsce, w którym zwiedzisz
Toronto, Pragę, Mińsk, Waszyngton czy Madryt. Nie śpij,
zwiedzaj.
M2 - Marantz. Wysokiej klasy
zaawansowane urządzenie techniczno-elektroniczne
służące
do wiernego zapisu otaczającej
werbalnej rzeczywistości. Pożądane przez każdego radiowca.
Korzystający z ZOOM-ów są
uważani za podludzi.
N - Nabór. Dwa razy w roku grupa ludzi nabiera się na to, że
zdobędą doświadczenie w kuźni
radiowych talentów. Żarty żartami, ale tak w sumie jest.
O - Od Nowa. Wywiadowe ze-
społy, transmisje, urodziny i integracje oraz wiele innych. Dość
powiedzieć, że trzy honorowe
legitymacje w tym roku leżą
właśnie tam.
P - Pan Młotek. Prezenter, kucharz, tramwajarz - żadnej pracy
się nie boi. Skarbnica mądrości
i żartów. W poniedziałki od godziny 9 do 12 na antenie Radia
Sfera. Nie wie, co tam robi.
R - Relax. Miejsce w redakcji, w
którym można zjeść, napić się,
porozmawiać i nic więcej (teoretycznie nic więcej). Składowisko
brudnych kubków, za które karze
Buka.
S - Suchar. Jedyne dopuszczalne
żarty w redakcji i na antenie. Zawsze śmieszne. Chyba że mówi
je naczelny.
T - Trening. Radio Sfera to miejsce, w którym ćwiczysz cierpliwość, wytrwałość w osiąganiu
celów, pokorę oraz wytrzymałość na różne specyfiki (patrz:
Bachotek, urodziny).
U - Urodziny. Doroczna, kulturalna i chędoga celebracja działalności rozgłośni przy muzyce na
żywo i setach DJ Winampa.
V - Victory. Słowo wypowiadane
przez wydawcę (patrz: wydawca) po godzinie 20 na znak, że
po całym dniu jednak ma ochotę
jeszcze żyć.
fot. Tytus Szabelski
fot. Tytus Szabelski
fot. Tytus Szabelski
Subiektywnym okiem dziennikarza Radia Sfera
W - Wydawca. Człowiek-omnibus (przynajmniej z założenia),
który czuwa nad pracą reporterów. Proste, lekkie, przyjemne i
bezstresowe zajęcie.
X - X. Archiwum. Wszystko jest
nagrywane, archiwizowane i
dostępne po emisji. Później się z
tego śmiejemy.
Y - YYY. Zmora każdego radiowca. Gdy nie wiesz, co yyyy powiedzieć, to mówisz yyyy. Nie,
źle. Nie mówisz.
Z1 - Zebranie. W życiu każdego
człowieka jest taki okres, gdy
jest źle, dopadają go czarne myśli, zastanawia się, co zrobić ze
swoim marnym życiem. Tak jest
co 2 tygodnie po zebraniu. Po
wszystkim wspólnie biesiadujemy, dochodząc do wniosku, że
jednak jest w życiu taki okres,
gdy jest cudownie, wszystko
ogląda się przez różowe okulary.
Z2 - Zdziś. Zdzisław pracuje codziennie w dni robocze od 20.
Wiecie gdzie.
Łukasz Piecyk
współpraca
Bartosz Chodorowski
To był koniec lipca 1993
roku. Mama kupiła mi nowy plecak i kredki świecowe. Powtarzała, aby nie otwierać ich przed
rozpoczęciem szkoły, bo mają mi
starczyć na cały rok. Codziennie
przekładałam kredki i dwa zeszyty ze stołu do plecaka i z plecaka
na stół. Paczkę otwierałam też
codziennie, żeby zobaczyć, czy
żadnej kredki nie ubyło. W sierpniu mama podpisała mi zeszyty.
A ja narysowałam dwa duże
kwiatki na pierwszej stronie.
W tym samym miesiącu ojciec miał wypadek. Mama wtedy ciągle płakała. Nie wiedziałam, że kilka miesięcy później,
to moje oczy będą pełne łez, a
wypełniał je będzie
strach.
Tata wrócił ze szpitala i był
na zwolnieniu. Mama pracowała. A ja siedziałam ciągle z
ojcem.
Całe dnie. I noce.
Pierwszej nocy, gdy do mnie
przyszedł, była burza. Lubiłam
patrzeć jak niebo się zapala, a
chmury jakby się łamały na pół.
Mama była znów w pracy. Ojciec wszedł do pokoju i położył
się obok mnie. Mocno przytu-
lił. Nastała ciemność zarówno
w pokoju jak i w mojej głowie.
Przecież nigdy mnie tak nie przytulał. Zapytał, czy mi czasem nie
zimno i wsunął rękę pod bluzkę.
Zadrżałam. Zaczął gładzić moją
płaską klatkę piersiową. A ja nie
mogłam wykrztusić z siebie ani
jednego słowa. Chciałam krzyczeć, błagać żeby przestał, wyrwać się, ale paraliżujący strach
mi nie pozwolił. Moje mięśnie
były wiotkie i jakby pozbawione
siły.
Całował mnie
w głowę. Dotykając tam.
– Jesteś moją małą księżniczką – powtarzał. Słowa ciągle
brzmią w mojej głowie. Jego
dłoń wsunęła się w moje małe,
pasiaste
spodenki.
Dostałam je od babci na Gwiazdkę.
W takim różowym pudełku z
Myszką Miki. Jego oddech stawał się coraz szybszy. Czułam
coś twardego na plecach. Pot
kroplami spadał na moją twarz.
Było mi duszno. – To taka zabawa. Skarbie – tłumaczył. – Zasłużyłaś na nagrodę. Teraz Ty
będziesz dotykać mnie.
Brzęk klucza w zamku.
Mama
wróciła.
Ojciec porwał się jak szalony.
Otarł moim Pikiem twarz
i pobiegł do przedpokoju. Ucieszyła się. Czekał tak długo. Poświęcenie. Miłość. Wzięłam Pika
do łóżka. Włożyłam ramiączko
koszulki na swoje miejsce. Przytuliłam się do poduszki. Czułam
jego zapach.
Przyszedł wrzesień. Poznałam inne dzieci. Miały normalne
domy. Dziewczynki nie były kochankami swoich ojców. Mamę
widywałam rzadko. Zastanawia-
łam się, czy jeszcze mnie kocha.
Kładłam się spać – jeszcze jej nie
było, wstawałam – już nie. Niedługo miała nastąpić zamiana
ról. Robił z tego wielkie wydarzenie.
Ceremonia
Pewnej
niedzieli
byłam u koleżanki. Jej mama
zrobiła
gorąca
czekoladę
i upiekła ciastka maślane.
Nie chciałam stamtąd wychodzić. Tata był w domu sam.
Wiedziałam, co mnie czeka.
Przyszedł po mnie. – Madziu,
słoneczko, nie za długo pani Basi
przeszkadzasz?
Moja kolej. Dyszał i jęczał.
Nie był miły jak zwykle. Złapał
mnie silnie za twarz, ściskając
moje policzki. – Jeśli ktoś się o
tym dowie, jeśli piśniesz chociaż
słówko koleżaneczce, albo mamusi – zabiję cię, rozumiesz?
Widziałam,
czym
jest
śmierć. Babcia zmarła. Odeszła
do innego świata. Nie chciałam
mieć ojca. Idealny świat: ja,
mama i Pik.
Po roku wrócił do pracy.
Moje życie nabrało sensu. Koniec roku szkolnego. Nagroda
za dobre wyniki w nauce. Mama
kupiła mi rower. Z trąbką przy
kierownicy i kolorowymi kulkami przy kołach. Cały czerwony.
Od ojca też miałam dostać nagrodę. Naszą.
Skończyłam 14 lat. Mama
została wysłana na delegację. Na trzy miesiące. Całe 90
dni z ojcem. Bez jakichkolwiek
barier. Bez radości. Mama
nie wróci wcześniej z pracy.
Byłam pewna. Posunie się
o krok dalej.
Nie myliłam się.
Zgwałcił mnie pierwszego dnia. Rzucił na łóżko w ich
sypialni. Powoli rozebrał i patrzył. Ten wzrok był najgorszy.
Leżałam naga. Błądził wzrokiem
po całym moim ciele. Głaskał.
Delikatnie. Chciałam wydrapać,
wyrwać skórę. Kolejny krok w
„związku” był za nami.
Nie mogłam się na niczym
skupić. Jego twarz. Ręce. Szybki
oddech. Uczucie spoconego ciała obok.
W moim życiu pojawił się
Czarek. Ojciec nie znał umiaru.
– Nie mówiłem na próżno, że
jesteś tylko moja. Co jakiś szczeniak może ci zapewnić? – powtarzał po każdym gwałcie.
Tego „szczeniaka” jestem
żoną.
Wszystko trwało osiem
lat. Gdy miałam piętnaście lat,
zmarł. Na zawał.
Nie umiałam uronić
ani jednej łzy
w czasie pogrzebu. Nie byłam też szczęśliwa. Ze względu
na mamę. Godzinami przesiadywała na cmentarzu. Jak mogłam
jej powiedzieć, że był złym człowiekiem?
CZAREK
Ojciec pił. Codziennie. Od
1992 roku. Gdy nie wracał do
domu, mama godzinami stała przy oknie. Paliła papierosy.
Wracał późno, ale nie wieczorem, zazwyczaj był to
środek nocy.
Zanim to wszystko się zaczęło, był kimś. Wysoko postawiony
facet. Niczego nam nie brakowało. Nowy samochód nie był problemem. Mama nigdy nie pracowała. Zawsze w niedziele jeździliśmy na zakupy do marketów.
Historia zabójstwa, która wstrząsnęła Polską
Zabić jej nie chciałem
Jacek potrafił dojechać samochodem tylko w trzy miejsca. Wyuczył się drogi do pracy, a gdy robił prawko
- trasy na Włocławek.
Poza tym potrafił jeszcze dotrzeć do Służewa.
Przez ostatnie pół roku
przyjeżdżał tu prawie
codziennie. Czekał na
dobry moment. Zbierał
w sobie odwagę.
Tamtego zimowego ranka Ewelinka jak zwykle jechała
rowerem do oddalonej o kilka
kilometrów od jej domu szkoły.
Jacek zaplanował, za którym zakrętem uderzy w nią swoim peu-
geotem. Nie za mocno, żeby nic
się jej nie stało.
Dziewczynka upadła w zaspę. Wysiadł z samochodu, wyciągnął ją ze śniegu. Ewelinka
nie bała się wsiąść z nim do samochodu. Rozpoznała go przecież od razu – był jej dalekim
kuzynem. Jacek mówił, że trzeba
szybko do szpitala.
Nie pojechali tam jednak.
To miejsce w lesie koło
cmentarza miał już wcześniej
upatrzone. Rozłożył tam kartony. Kazał rozebrać się Ewelince.
Wyciągnął nóż. Powiedział, że
jak będzie głośno, to poderżnie
jej gardło. Ale ona i tak krzyczała
i płakała.
- Udusiłem ją przez pomyłkę, a potem poderżnąłem jej
gardło. Zabić jej nie chciałem.
Naprawdę tego nie planowałem. Po prostu się stało - zeznał
później policji podczas przesłuchania.
Po zamordowaniu Eweliny
Jacek zaczął gadać od rzeczy.
Mówił, że musi iść do szpitala na
trepanację czaszki. I że w końcu
go dorwą ci faceci, którzy go
śledzą. Kolegów w pracy to nie
dziwiło. Jacek skończył przecież
szkołę specjalną.
Kilka dni później rodzina
Jacka zgłosiła jego zaginięcie.
Koledze z pracy napisał, że został
porwany przez mafię, która wozi
go teraz w bagażniku. Policja
odnalazła go w lesie niedaleko
jego spalonego auta. Mówił, że
to wszystko robota facetów w
czarnym BMW.
- Jacek miał manię na punkcie pisania SMSów. Jak jeździliśmy razem do pracy, to wciąż
pisał na telefonie – opowiada
Arek. - Spytałem go kiedyś, dlaczego jest taki niewyspany. Powiedział, że pisał SMSy do drugiej w nocy.
Jacek dał Arkowi swój drugi
numer telefonu, gdyby nie można się było do niego dodzwonić. Właśnie z tej karty pisał do
dziewczyn.
- Miałam wtedy góra 14
lat – opowiada Agnieszka, która
dobrze zna zabójcę dziewczynki.
- Moi rodzice zatrudnili Jacka
i jego ojca do remontu naszego domu. W czasie pracy Jacek
często mnie zaczepiał. Gadał
za to zwolnili go z pracy. Poprawą nastroju byli tylko kumple. Już nie na poziomie. Tacy,
którzy biją swoje żony i odbierają im zasiłki. Pieniądze, za które
powinni wykarmić swoje dzieci.
Mój ‘nowy’ ojciec. Nie liczyło
się dla niego nic poza wódką.
Patryk, mój młodszy brat, był
zagubiony, nie potrafił się bronić przed atakami na ojca. Ja
byłem z serii tych bardziej dumnych. Zawsze występowałem
w jego obronie. Dopóki nie zaczął bić i nas. Straciliśmy mieszkanie, musieliśmy zmienić je
na mniejsze, w gorszej okolicy.
Kredytobiorcy odbierali nam
wszystko po kolei. Mama poszła
do pracy. Sprzątała w hotelu.
Czułem się wtedy jak głowa rodziny. Chciałem jej bronić. On
mógł przestawić mnie jednym
ruchem ręki.
Milion obietnic
Usłyszeliśmy z mamą, że to
ostatni raz. Kłamał. Był w tym
mistrzem. Gdy tylko nadarzyła
się okazja, zapominał o swoich
planach na przyszłość.
Policja. Sygnał karetki. Ktoś
zgłosił, że ojciec próbował włamać się do garażu sąsiadów. Ale
to nie był on. Nie tym razem.
Myślał, ze na policję zadzwoniła
mama. Wyciągnął ze spodni pasek i zabrał ją do dużego pokoju.
Drzwi zamknął na klucz.
Krzyczała.
Tak głośno, że nie słyszałem
własnego płaczu. Siedziałem po
drzwiami, dopóki ich nie otworzył. Mama wylądowała w szpi-
talu. Ze złamaną ręką i odbitymi
nerkami.
Obrałem inną taktykę. Nie
chciałem z nim walczyć. Zaprzyjaźnić się. Przed powrotem
ojca umalowałem sobie buzię,
na podobiznę Indianina. Widziałem, że oglądał takie filmy.
Wszedł do domu na czworaka.
Nawet nie zauważył mojej charakteryzacji. Machał rękoma
na wszystkie strony. Nie mogłem
zrozumieć ani jednego słowa z
tego bełgotu. Mama odsunęła
mnie od niego. Bała się, że na
mnie zwymiotuje. Spadł z krzesła i zasnął. Rozebraliśmy go.
Delikatnie, żeby się czasem nie
obudził. Nastała cisza. Przed burzą. Zerwał się wiatr. Okno trzasnęło. Wpadł w szał. Na pierwszy ogień poszedł prezent ślubny
– biała waza, z grawerowaną
datą ślubu. Mama wiedziała, że
dłużej nie może czekać. Zabrała
mnie i Patryka. Mieliśmy już na
sobie pidżamy. Zamknęła mieszkanie od zewnątrz. U sąsiadów z
naprzeciwka słyszeliśmy jak tłucze wszystko po kolei. Gdy wróciliśmy trzeba było uważać, żeby
się nie skaleczyć. Całe mieszkanie zdobiła paleta porcelany,
szkła i gliny.
Rano wstał i milczał. Mamie
chyba też było tak wygodniej. Po
tym jak pobił mnie i Patryka kablem od kuchenki, mama złożyła
pozew.
Mieszkaliśmy w domu samotnej matki. Nowe życie w
innym mieście. Tam poznałem
Magdę. Mama obiecała. Nigdy
więcej go nie zobaczycie. Nie
skłamała, ona jedyna.
Magda i Czarek obecnie
mieszkają w Chicago. Ona jest
księgową. On architektem. Mają
córeczkę Marysię. Oboje przeszli
leczenie psychiatryczne.
Milena Kaszuba
Konkurs im. Macieja Szumowskiego „Polska zza
siódmej miedzy” organizowany
jest od 2006 roku przez Polskapress, telewizję TVN oraz Stowarzyszenie Przyjaciół Maćka
Szumowskiego. Nazwa pochodzi od cyklu reportaży zrealizowanych przez dziennikarza
„Gazety Krakowskiej”. Celem
konkursu jest przedstawienie
dzisiejszej Polski i Polaków, ich
problemów, tak jak kiedyś robił
to Szumowski. Jednej z naszych
koleżanek się to udało, Milena
Kaszuba została laureatką ubiegłorocznej edycji konkursu.
dziwne rzeczy, na przykład, że
jest śmiertelnie chory i zostało
mu kilka miesięcy życia. Potem
zdobył skądś mój numer. Dręczył
mnie SMSami i telefonami. Pisał,
że podglądał mnie przez okno.
Marcin, który pracował z
Jackiem, wspomina, że już wcześniej zauważył jak on patrzy na
dziewczynki...
- Pracował z nami facet,
który siedział kiedyś za gwałt na
dziewczynce – opowiada Marcin. - Widziałem, że przyglądał
się Jackowi, kiedy obserwował
tę dziewczynkę. Swój swojego
wyczuje. A może oni obaj gapili
się na nią równocześnie?
Koszczały, między Włocławkiem a Inowrocławiem,
rodzinna miejscowość Jacka, to
zaledwie kilka domów wzdłuż
jednej drogi. Wszyscy się dobrze
znają. Nikt do dziś nie może tu
uwierzyć, że Jacek zgwałcił i zabił Ewelinę. Ludzie wspominają,
że był zwykłym, cichym chłopakiem. Na imprezy nie chodził,
nie pił, z podejrzanym towarzystwem się nie zadawał. Pracowity. Trochę zamknięty w sobie.
- Czasem się z niego nabijali,
że jest taki nieśmiały w stosunku do dziewczyn. Zawsze spuszczał głowę w ich towarzystwie
– opowiada Dorota, sąsiadka
Jacka.
Jacek na kilka miesięcy wyprowadził się z Koszczał. Mieszkał wtedy ze swoją dziewczyną
w sąsiedniej miejscowości. Miał
z nią dziecko.
Jacek był bardzo pobożny. Co niedziela w kościele, co
niedziela do komunii. Gdy był
młodszy, chodził na każde majowe i różaniec. Do dwudziestego
roku życia był ministrantem.
Ludzie gadali, że Jacek
nadawałby się na księdza.
No, może gdyby jedynie nie
to, że tylko zawodówkę skończył.
Joanna Obieziurska
Rozróba narodowa
Nie mam daru bilokacji. Jestem tylko fotografem. Nie mogłem w
jednym momencie stać
wśród kolorowej i tolerancyjnej młodzieży oraz
przeciskać się przez tłumy patriotycznych matek
z dziećmi. Nie mogłem
jednocześnie
oberwać
butelką od anarchistów i
kostką brukową od prawicowych radykałów. Nieważne, jak bardzo bym
chciał, nie potrafiłem
przenieść się w mgnieniu
oka na Nowy Świat, gdzie
ponoć strach siali lewaccy
koledzy zza zachodniej
granicy. Ani na plac Na
Rozdrożu, gdzie dorodna i
rdzennie polska młodzież
puściła z dymem i zdemolowała samochody kilku
telewizji. Nici z teleportacji w miejsce, gdzie to policja pokazała, jaki bywa
jej stosunek do prawa i
szacunek do człowieka.
Nie musiałem się jednak
rozdwajać, żeby zauważyć kilka rzeczy. I mam
kamyczek do każdego
ogródka. Od małego otoczaka, po ogromny głaz.
Ten największy dla panów
z placu Konstytucji – oni
wiedzą, jak zapewnić policji zajęcie. Za to usłyszeć,
jak anarchiści krzyczą do
stróżów prawa „dziękujemy”, to ciekawa rzecz.
fot. i tekst Tytus Szabelski