Relacja w nr 11.05.2007

Transkrypt

Relacja w nr 11.05.2007
REJSY W NIEZNANE 21
piàtek 11 maja 2007 r. Dziennik Ba∏tycki www.naszemiasto.pl
By∏ pieszo w Santiago de Compostela i Rzymie, jutro wyrusza do Jerozolimy
Moje nogi same chodzą
OD AUTORA
IRENA ¸ASZYN
[email protected]
JeÊli czegoÊ bardzo pragniesz, to ca∏y
wszechÊwiat dzia∏a potajemnie, abyÊ móg∏
to spe∏niç (Paulo Coelho).
P
ielgrzym nazywa się Dominik
Włoch, ma 24 lata, studiuje resocjalizację na Uniwersytecie Gdańskim i jeszcze do niedawna nosił dready.
Teraz włosy starannie przystrzygł, bo z
krótkimi wędruje się łatwiej. Przed nim
bardzo długa droga, ponad 3500 kilometrów. Jutro rano wyrusza pieszo z Gdańska do Jerozolimy. Samotnie.
Zanim opowie o pielgrzymowaniu,
mówi o marzeniach.
- Ludzie mają marzenia, ale boją się je
spełniać, w obawie, że nie będą mieć następnych – tłumaczy. – A ja spełniam
wszystkie, żeby zrobić miejsce dla kolejnych.
Gdy był małym chłopcem, marzył, że
pojedzie do Afryki. Chciał ją po prostu
zobaczyć. A potem marzenia zaczęły dojrzewać i chciał już czegoś więcej.
- Już nie tylko chciałem pojechać i zobaczyć, chciałem też zbliżyć się do ludzi, coś dla nich zrobić - wyznaje. – Wymyśliłem, że zostanę wolontariuszem,
będę pracować z dziećmi ulicy w Nairobi. Wziąłem urlop dziekański, ale wyjazd do Kenii nie wypalił. Przynajmniej na razie. Postanowiłem więc
spełnić drugie marzenie: Przejść do
końca trzy szlaki średniowiecznych
pielgrzymów. Dwa pierwsze – do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela i grobu św. Piotra w Rzymie - mam
już za sobą. Przede mną – grób Jezusa
w Jerozolimie.
Z muszlà do Hiszpanii
Po raz pierwszy wyruszył na pielgrzymkę, gdy miał 12 lat. Z mamą i bratem. Szedł z Gdańska do Częstochowy,
dwa tygodnie.
- Było tak fajnie, że potem chodziłem
przez kolejne dziesięć lat – uśmiecha się.
W sierpniu 2002 roku na pielgrzymce do Częstochowy poznał Edytę Tombarkiewicz. Nadawali na tych samych falach, zaprzyjaźnili się. Może dlatego, że
najlepiej gada się w drodze. Gdy ludzie
nie patrzą sobie w oczy, mogą sobie więcej powiedzieć.
Edyta:
- Akurat wróciłam z Francji, z Taize.
I opowiadałam o ludziach, których
tam spotkałam. Na przykład, o pewnej
Austriaczce, która szła pieszo do Santiago de Compostela. Rzuciliśmy hasło: Może my też kiedyś pójdziemy?
Dwa lata później, gdy Edyta – w ramach programu Erasmus – wyjechała
na stypendium do Francji, wyprawa
do Hiszpanii przestała się jej wydawać
już tak daleka i niedostępna. Była gotowa zaryzykować. Wróciła więc do Polski po Dominika i… ruszyli stopem do
Francji. Mieli ze sobą namiot,1200 złotych i muszlę, symbol pielgrzyma
zmierzającego do grobu św. Jakuba.
Do Santiago de Compostela chcieli iść
drogą północną, brzegiem morza. Ale
kierowca ciężarówki, który ich podwoził, doradził trasę starych pielgrzymów,
drogę francuską. Camino Frances. Szli
przez górzystą Navarrę, krainę Basków,
kamieniste ścieżki prowincji Burgos i
Dominik chwil´ przed wyjÊciem na pielgrzymk´.
FOT. GRZEGORZ MEHRING
my. Ojciec Święty odpowiada: Już muszę
wracać, ludzie czekają. Wrócił do bazyliki, położył się na katafalku. A ja zrozumiałem, że nie chodzi o to, by się z Papieżem spotkać, lecz o to, by modlić się razem z nim.
Na pielgrzymkę wyruszył z dwoma
dziewczynami, Kasią Niewińską i Sylwią Wieloszyńską. Zabrali ze sobą metrowy bambusowy krzyż z Jezusem z
Afryki i 50 euro. Szli 56 dni, przez Słowację, Austrię, Alpy, w sumie 1500 kilometrów. Sypiali pod namiotem i w kościołach, w szkołach i u dobrych ludzi. Ci ludzie sami do nich podchodzili, oferowali
gościnę.
- Na pielgrzymkach marzenia natychmiast się spełniają – uważa Dominik. Kiedyś modliliśmy się o coś do jedzenia.
Głośno wyliczaliśmy, na co mamy ochotę. Dziewczyny chciały soczystego arbuza, ja – melona. I nagle zatrzymuje się
ciężarówka. Uśmiechnięty Włoch w jednym ręku trzyma 12-kilogramowego arbuza, w drugim – trzy melony…
Zmęczenie? Ciężkie plecaki? Bąble na
stopach? To wszystko nic. Intencja się liczy. Pokonywanie własnych słabości. Dotyk życia.
Do Rzymu weszli 4 września, ubrani
na biało. Długo modlili się przy grobie
św. Piotra i przy grobie Jana Pawła II.
Do Gdańska postanowili wracać stopem. Stali pięć godzin przy wjeździe na
autostradę, żaden samochód się nie zatrzymywał. I wtedy zaczęli się modlić o
pomoc do Jana Pawła II. Stanęła ciężarówka. Dokąd idziecie? – zapytał ktoś po
polsku. Po chwili się okazało, że ten człowiek jedzie… do Gdańska. Do Nowego
Portu, w którym Dominik mieszka.
Jeszcze zdążył do Częstochowy, bo jego nogi same chodzą.
Już wtedy Dominik postanowił, że
wkrótce wyruszy do Jerozolimy.
Z palmà do Ziemi Âwi´tej
Zm´czenie? Ci´˝kie plecaki? Bàble na stopach?
To wszystko nic. Intencja si´ liczy. Pokonywanie
w∏asnych s∏aboÊci. Dotyk ˝ycia.
deszczową Galicję. Ponad 800 kilometrów.
Sypiali pod namiotem i w albergue,
hostelach dla pielgrzymów. Jedli płatki
owsiane i makaron. Tym, co mieli dzielili się z bardziej potrzebującymi i to później do nich wracało, bo ktoś inny dzielił
się z nimi. Nigdy nikogo nie prosili o
wsparcie. Gdy było źle, malowali butelki i kieliszki, wymieniali te dzieła sztuki
na prowiant. Dziennie pokonywali 20-25
kilometrów, ale zdarzały się też odcinki
po 45.
Dominik:
- Podczas tej drogi szukaliśmy samych
siebie. Ważne jest to, co przeżywasz. Problemy, które sobie kreujesz na co dzień,
stają się bardzo malutkie.
Do grobu Apostoła dotarli 20 lipca
2004 roku. Ostatnie dziewięć centów
wrzucili na tacę. Z katedry wybiegli bardzo szczęśliwi. Pewien Niemiec zapytał,
z czego tak się cieszą. A oni na to: Bo nie
mamy pieniędzy, jesteśmy wolni.
- To teraz wracacie do domu? – zaczął
drążyć.
- Nie – odpowiedzieli. – Teraz idziemy
do Fatimy.
Ten Niemiec za głowę się złapał. I dał
im… 50 euro. Przyjęli pieniądze, bo obowiązuje taka zasada, że pielgrzym przyjmuje wszystko, co inny człowiek daje.
Edyta cytuje Paulo Coelho: Kiedy nie
miałem nic, dostałem wszystko.
Przed Fatimą znowu zostali bez jedzenia.
- Dzisiaj będzie obiad Jezusowy – rzekł
Dominik. – Dwie puszki szprotek i pół
bagietki.
Poszli na mszę w bazylice Matki Bożej
Różańcowej, a tam Ewangelia o rozmnożeniu chleba i ryb. Po tej mszy zjedli
swój „obiad” i pojechali stopem do Lourdes. Na spotkanie z Janem Pawłem II,
który był tam po raz ostatni.
W Lourdes spotkali Filipa, Francuza,
któremu opowiedzieli o pielgrzymkach
z Gdańska do Częstochowy. I ten Francuz, który nie znał polskiego i angielskiego, rok później przyjechał do Gdańska,
by z rodziną Dominika wędrować pieszo
na Jasną Górę.
Z bambusowym krzy˝em
do Watykanu
Pieszą pielgrzymkę z Wadowic do
Rzymu, połączoną z audiencją u polskiego Papieża zaplanowali podczas wędrówki po bezdrożach Hiszpanii. Ale 2
kwietnia 2005 roku Jan Paweł II umarł.
Pojechali stopem na pogrzeb.
Potem Edyta znalazła pracę w Irlandii, a Dominik długo bił się z myślami,
czy iść do grobu św. Piotra samotnie,
zwłaszcza że i polskiego Papieża tam już
nie ma.
- I wtedy przyśnił mi się Jan Paweł II –
opowiada Dominik. - Miał dżinsy i sportową koszulkę. Pytam go, czy ma dla
mnie czas, a on na to: Najpierw pomódlmy się na różańcu. Pomodliliśmy się i
ponownie pytam, czy teraz porozmawia-
Ta wyprawa będzie najtrudniejsza.
Głównie dlatego, że idzie sam. Dziewczyny nie mogą mu towarzyszyć. Nawet
Edyta.
- Ona została moim osobistym menegerem, pomaga załatwiać formalności –
mówi Dominik. – I podarowała mi gałązkę palmy, którą każdy pieszy pielgrzym,
w drodze do grobu Jezusa musi mieć. A
iść będzie ze mną sercem.
Najpierw - tradycyjna trasa gdańskich
pielgrzymów do Częstochowy, potem
Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria,
Grecja, Turcja, Syria, Jordania, Izrael.
- W drodze będę się modlić o pokój –
wyznaje. – O pokój w sercach innych ludzi.
Plecak spakowany. Namiot, karimata,
śpiwór, parę koszulek, spodenki, sandały i sto dolarów. Do października powinno wystarczyć. On nie ma więcej pieniędzy i upiera się, że więcej nie potrzebuje. Ale Edyta nalega, by podać numer
konta, bo a nuż ktoś zechce Dominika
wesprzeć. Pielgrzymom nie wolno odrzucać pomocy, więc i Dominik się
ugnie. Oto konto: MBANK 60 1140 2004
0000 3902 3400 2515.
Edyta nie jest jego dziewczyną, uściśla, żeby nie było niedomówień. Są przyjaciółmi. Takie przyjaźnie rodzą się w
drodze. Na całe życie.
‹
W RADIU PLUS
Audycji o Dominiku i pielgrzymowaniu mo˝na b´dzie s∏uchaç w Radiu Plus, w ka˝dà niedziel´ od 20 maja o godz. 16.10. Relacje w
„Dzienniku Ba∏tyckim“ - w poniedzia∏ki. Informacje, zdj´cia i zarchiwizowane audycje
na: www.pielgrzymowanie.com
REJSY PO
GOSPODARCE
PIOTR
DOMINIAK
A po co
nam talenty?
Profesor Wies∏aw J´drzejczak, który
niedawno zosta∏ nies∏usznie oskar˝ony przez media o spowodowanie
Êmierci pacjenta, opublikowa∏ w
„Gazecie Wyborczej” bardzo interesujàcy artyku∏ o wynagradzaniu
lekarzy. M.in. postawi∏ jedno z kluczowych dla ekonomistów pytaƒ:
ile kosztuje talent? Odpowiedê prosta, choç zdecydowanie niepe∏na,
brzmi: tyle, na ile wyceni go rynek.
Sprawdza si´ to w Êwiecie biznesu,
sztuki, sportu. Co wcale nie znaczy,
˝e rynek si´ nie myli. Znamy sporo
przyk∏adów, gdy rynek sowicie wynagradza∏ pseudotalenty, ukrywajàce si´ skutecznie pod rozmaitymi
maskami. Ale generalnie przyk∏ady
rynkowych b∏´dów sà na tym polu
znacznie mniej liczne ni˝ przyk∏ady
decyzji trafnych. Profesor stawia
banalne pytanie: „Dlaczego nikt si´
nie dziwi, ˝e gwiazda estrady bierze za godzinny wyst´p kilkadziesiàt tysi´cy z∏otych, choç nie brakuje osób gotowych wystàpiç za kilkadziesiàt z∏otych?”. Wiemy
dlaczego? Bo tych gotowych zrobiç
to za kilkadziesiàt z∏otych nikt nie
chcia∏by s∏uchaç. I nie sprzedano by
biletów, nawet bardzo tanich. Czy
to jest sprawiedliwe? Ale˝ skàd.
Jest natomiast efektywne. W zwiàzku z tym nikomu nie przychodzi do
g∏owy, ˝eby Êpiewakom, tancerzom, aktorom p∏aciç po równo lub
za czas sp´dzony na scenie.
A dlaczego tak nie jest w medycynie, pyta profesor. No i tu ju˝ prostej odpowiedzi nie ma. W medycynie sà rzeczy wa˝niejsze od rynku.
Bo faktycznie, gdy chodzi o ratowanie ludzkiego ˝ycia, kategorie popytu i poda˝y nie powinny byç decydujàce. Decydujàce nie, ale bardzo
wa˝ne tak. No bo jaka jest alternatywa? Równa cena porady lub operacji, bez wzgl´du na to, kto jest
wykonawcà? Znanemu architektowi, projektantowi, ba, nawet kafelkarzowi ch´tnie zap∏acimy wi´cej
ni˝ dyletantom, bo chcemy mieç
pewnoÊç, ˝e zrobià swojà robot´
lepiej. Niby koszt materialny b´dzie
taki sam, mo˝e nawet czas poÊwi´cony na us∏ug´ jednakowy, ale
efekt lepszy. A w koƒcu na rynku
kupujemy efekt, nazywany przez
ekonomistów u˝ytecznoÊcià, a nie
pokrywamy kosztów wykonawcy
lub godnych warunków jego egzystencji.
Profesor J´drzejczak ma racj´, jak
Êwiat Êwiatem, lekarzom wybitnym
zawsze p∏acono wi´cej, niekiedy
bardzo du˝o. Je˝eli oficjalnie zrobiç
tego nie wolno, to skutek mo˝e byç
trojaki. Albo dost´p do najlepszych
jest „równy” dla wszystkich, czyli
tak naprawd´ minimalny i przypadkowy. Albo wkracza szara strefa –
p∏acenie pod sto∏em. Korupcja? Rynek? Wreszcie, jeÊli lepszym nie daje si´ wi´cej zarabiaç, to jest ich coraz mniej. Jedni emigrujà, inni pytajà po co byç lepszymi... i
odpuszczajà. Wiedza medyczna
szybko si´ starzeje, trzeba si´ wcià˝
uczyç, stale byç na bie˝àco z najnowszymi osiàgni´ciami. Ale jeÊli
takich wysi∏ków si´ nie wynagradza, to pozostaje wiara w przysi´g´
Hipokratesa. Wa˝nà, podstawowà
w tym zawodzie, ale ma∏o jadalnà.
Tropicielom medycznych afer polecam t´ diet´ i ˝ycz´ zdrowia.

Podobne dokumenty