BORUSIA I GŁUPI WŁADEK

Transkrypt

BORUSIA I GŁUPI WŁADEK
BORUSIA I GŁUPI WŁADEK
Była to kobieta z sąsiedniej wsi, stara panna by nie powiedzieć całej
prawdy leciwa panna. Niska, klocowata, czarne krucze włosy, ciemna karnacja,
a do tego bardzo szpetnej urody. Kobieta jak kobieta - wiejska baba bez wzięcia
i porwania. Trafił się jej stary kawaler, chłop dość wysoki, pracowity gospodarz
na dwu morgach bez konia, ale z krową i chałupą jeszcze nie najgorszą to i
poszła. Czy rzeczona Anielka z Golcowej coś miała wspólnego z Cyganami nie
wiadomo, dość Ŝe Walorek ją do Izdebek przyprowadził z pierzyną i skromną
jałówką. Pola w wianie Anielka nie przyniosła. Dlaczego w Izdebkach „Borusią”
ją nazwano i kto to wymyślił nie wiadomo. „Borusia” od początku była „felema”
na sam wygląd dzieci nią straszono i to skutecznie. Do „Borusi” choć kobiety
bardzo
spokojnej,
powolnej,
małomównej
przyczepiały się
"po
drodze"
przeróŜne zdarzenia, określenia a najwięcej podejrzeń i pomówień.
Choć z sąsiedniej wsi, ale zupełnie obca i jedynie tolerowana w milczeniu dźwigała
biedaczka swój „ziemski krzyŜ", całymi latami bo i teŜ potomstwa spodziewać się nie
mogła, co pogarszało jej opinię. Z biegiem lat Anielka „Borusią” zwana bez jakiejkolwiek
przyczyny więcej miała wspólnego z Borutą porządnym, narodowym, ludowym diabłem
niŜ ze zwykłą wiejską babą którą nie wiadomo dlaczego Bóg pokarał brakiem urody.
Dziwny to był czas jak na obecną miarę. Było i zdarzyło się Jaśkowi, Ŝe trzeciego
syna na kolanach trzymał, a dziecko jak to dziecko wierciło się bardzo i chciało do matki.
Dzieciak wymachiwał małymi rączkami, zahaczył o cygara z bakonu (liście tytoniu) a
popiół z ogniem akuratnie wpadł mu do oka. Gdzie tam było szukać „dochtorów” w 1946
roku, ale było pod ręką darmowe lekarstwo. Po kilku dniach na chore oko matka
z ojcem proszek na powszechne w tym czasie powojenne wszy posypali spodziewając się
ustąpienia choroby. Stan oka rocznego Bolka pogorszył się na tyle, Ŝe nawet „dochtór” z
Brzozowa nie pomógł a bielmo oka przykrył na zawsze.
Nieszczęście małego Bolka jakoś zaakceptowano w myśl powiedzenia „wola BoŜa”,
a i matka Zośka i ojciec Jasiek przeszli nad tym do „porządku dziennego” uznając sprawę
za niebyłą. Scenariusz zdarzeń jakby z noweli „Antek”, którego siostra dla wypędzenia
choroby do chlebnego pieca na trzy zdrowaśki włoŜono, z tą róŜnicą Ŝe kuracja opisana w
noweli miała miejsce prawie 70 -80 lat wcześniej. Zośka choć rodzona matka za głupotę i
ciemnotę nie była napiętnowana ale Anielce – „Borusi” jakoś na „sucho” nic nie uchodziło.
Powodów było wiele, a to „chmary” deszczowe i burzowe, a to choroba krowy, a to
robactwo pasiaste. Pod wodzą sołtysa i wyznaczonych gospodarzy kto Ŝyw mały i duŜy po
zagonach „ziemiaków” stonki szukał całymi dniami, choć nikt ich nie widział i na nagrodę
liczył, Ŝe do „flaszki złapie”. Sto złotych za pasiastą stonkę dawano. Kupa pieniędzy to
była choć szybciej w „Koniczynkę”, moŜna było wygrać niŜ stonkę znaleźć. AJe wróćmy
do Anielki - „Borusi”. Do kościoła „Borusia” chodziła, ale sama -osobno. Dom „Borusi”
dzieciaki z daleka ze strachu omijały, baby traktowały „Borusię” jak powietrze choć nie
„morowe”. Nikt nie odwaŜył się jednak jej otwarcie atakować, wyganiać tam skąd
przyszła. Anielka - „Borusia” była inna, dziwna w swej istocie groźna.
Jak nazwać dzisiaj innego Jaśka, który w. 1956 roku wziął i „zwariował”, bo kazał
załoŜyć aŜ 8 Ŝarówek, 2 gniazdka jednofazowe i 1 gniazdo siłowe w swoim skromnym
domostwie. Było, nie było, fakt - przesiedział biedaczysko i tego dostał w „tylną część
ciała" w „hareszcie” (więzienie) w Rzeszowie zaraz po wyzwoleniu i tam z elektryką się
spotkał. Roczny pobyt na koszt władzy ludowej w Zamku Lubomirskich na „salonach” w
piwnicy przydał się na własnej gospodarce. Straszna to nauka, ale i czasy były podobne.
Było, nie było, był teŜ i „głupi Władek” człowiek na pewno z odchyleniami
psychicznymi, ale powszechnie lubiany i szanowany. Chłop z chłopa, ojciec trojga dzieci,
choć nie wiadomo dlaczego rudych, mąŜ Kaśki. Krowy pasał, kosił „konicz” (koniczynę),
zbierał zboŜe, młócił cepami, mielił ziarno w Ŝarnach. Był to kawał chłopa, silny, wysoki,
a przy tym pracowity. Zimą robił kosze, „opałki" z „lasek” (leszczyny). Nic by nie było w
tym dziwnego, poniewaŜ kaŜdy podobnie „tyrał” dniami i nocami w świątek, piątek i
niedzielę. Nachodziły Władka jakoweś dziwne godziny. Władek, który miał zwyczaj
chodzenia wszędzie boso, wszystko zostawiał i miał nagle „chodzone”. Chodził „furt”
między domami, coś nieustannie mrucząc, rozmawiając z kimś, uśmiechał się przy tym,
nikogo nie słuchał, na nic nie reagował. PoŜytki z tego zajęcia choć niezamierzonego były
bardzo cenne. Jak Władek zaczynał chodzenie gwarantowane było, Ŝe za dwa dni będzie
deszcz. Uwijali się ludziska jak w ukropie, zwozili zboŜe i siano do skromnych stodół, by
tylko przed deszczem zdąŜyć. Chodzący na okrągło 2-3 dni Władek później głupim zwany
sam choć nieświadomie dobro innym czynił. Nigdy nie zebrał własnych pionów przed
deszczem, a zalane siano czy zboŜe zawsze zczerniało. Teraz po 40 - 45 latach
zastanawiam się dlaczego sąsiedzi nigdy mu nie pomogli w Ŝebraniu plonów widząc i
wiedząc, Ŝe „głupi Władek" ich ostrzega. Władek się nigdy nie mylił. To było niemoŜliwe.
Taka' to była rola „głupiego Władka”, który jeszcze kiedy nie było radia i telewizora za
meteorologa - synoptyka nieświadomie iście ze 100 % skutecznością robił. Całości
„folkloru” dopełniała obłędnie zdewociała choć niby normalna psychicznie Karolka.
Karolką nie pasowała do całości. Była schludna, czysta jakby chłopka - pani. O ile Anielka
- „Borusia” to idealny „kocmołuch”, to Karolka przy niej hrabina. Od świtu do nocy
zawsze naboŜne pieśni i litanie śpiewała gdzie tylko była. Oddam głodową rencinę, Ŝe
Anielka - „Borusia” nie potrafiła Ŝadnej litery napisać czy odczytać. Za to Karolka była
„uczona”.
Prenumerowała
i
czytała
najczęściej
„Rycerza
Niepokalanej”.
Skąd
to
wydawnictwo się tam w owym czasie wzięło, systematycznie składane nie wiadomo.
Pomimo demokracji ludowej nikt Karolce praktyk religijnych nie zabraniał, zwłaszcza w
wiosce „zabitej dwucalowymi deskami”, ale po wielu latach dostrzegłem i zrozumiałem
iście szatański kontrast. Prawie „pani” Karolka miała męŜa „chromego” (częściowy
niedowład) na nogi. Stale leŜał w tak diabelnie brudnej i „zaszmelcowanej” pościeli, Ŝe aŜ
lśniła od brudu. Aby „krzyŜa pańskiego” było mało dla „chromego”, Karolka była do
granic absolutu gderliwa. CóŜ to był za „teatr ludzkiej podłości”, kobiety i Ŝony, kiedy to
aŜ w trzech fazach rozstrojenia jaźni potrafiła jednocześnie: zawodzić godzinki w iście
naboŜnym tonie, gderać jak oszalała ha biednego, schorowanego, brudnego i czarnego
jak diabeł męŜa, a przy tym jeszcze dyktować list do syna zawsze zaczynający się od
słów: „Niech będzie pochwalony...”. Syn wyjechał do Czechowic i nigdy do Izdebek nie
wrócił, nawet na pogrzeb rodziców.
Od czasu do czasu na odpust na Św. Piotra i Pawła trzeba przyjechać, a przy
okazji po starych zagonach pochodzić. Po domostwie dewotki Karolki zostały tylko ślady
podmurówki zarośnięte lasem pokrzyw wysokich na dwa metry. Całość obejścia zarosło
krzakami i róŜnymi zdziczałymi samosiejkami. Dom „głupiego Władka” zapadł się, resztki
słomianego dachu padły pokrywając dziurawą czapą dorobek, którego ze sobą nie zabrał
odchodząc z nim w niebiosa. Być moŜe nie musi tam pogody zapowiadać. Dziwnym
trafem chałupina Anielki - „Borusi” trzyma się jeszcze kupy, choć pusta. Stoją jeszcze
zdezelowane szafy, kredensy, stoły, krzesła, skrzynie, resztka z sieczkami, zardzewiałe
naczynia, czarne resztki beczki.
Czy wokół nas są jeszcze takie Anielki, Władki i Karolki choć czasy się zmieniły.
Rzeczywiste warunki i czasy się zmieniły, ale jaki to miało wpływ na ludzki charakter. Czy
zmiana warunków i czasu spowodowała tylko zmianę form na bardziej wyrafinowane,
eleganckie. Czy pomimo wszystkiego co nas otacza: telewizja, motoryzacja, telefonia
komórkowa jesteśmy naprawdę tak samotni jak Anielka - „Borusia”. Czy pomimo
wykształcenia i pozornych moŜliwości jesteśmy bezwolni jak chodzący między ludźmi
Władek przezywany „głupim”. Czy mało jest ludzi perfidnych, na pozór gładkich i
przykładnych jak Karolka.
Opisane przeze mnie ludzkie charaktery to były jednostki, „egzotyka” w tamtym
czasie.
Teraz
jest
znacznie
gorzej.
Więcej
zdecydowanie
„egzotyki”,
a
niewiele
normalności.
Lesko - Ryszard Owsiany

Podobne dokumenty