Karolina Padło, Zespół Szkół w Lotyniu
Transkrypt
Karolina Padło, Zespół Szkół w Lotyniu
HISTORIA W POKOJU UKRYTA Rozmowa z panem Władysławem Neugebauerem – mieszkańcem Lotynia, przed laty dyrektorem Stacji Hodowli Roślin w Lotyniu, miłośnikiem historii oraz kolekcjonerem Karolina Padło: Przyznam, że jestem pod wielkim wrażeniem… Będziemy chyba rozmawiać stojąc, bo ja bałabym się usiąść, na którymkolwiek krześle czy fotelu…Widzę tu nieskończoną ilość różnych przedmiotów. Czy jest coś czego Pan nie zbiera? – o to mi chyba łatwiej zapytać. Pan Władysław Neugebauer: Właściwie to zbieram wszystko. Począwszy od białej broni, przez dzwonki, zdjęcia, książki, po żelazka, meble, maszyny do pisania… Można mnie uznać za historykaamatora. Historią interesowałem się praktycznie od zawsze. Od zawsze, to znaczy od kiedy? Zbieranie starych rzeczy, zbieranie antyków to historia. Nie da się jednego od drugiego oddzielić. Tak naprawdę to chyba od 1952 roku, kiedy to byłem w Grzmiącej. Tam pracowałem i mieszkałem. Gdy z tych terenów zaczęli wyjeżdżać Niemcy, to wszystko sprzedawali. Tak się zaczęło… W Pana kolekcji są na pewno bardzo cenne przedmioty. Które z nich są Pana najcenniejszymi? Mógłby Pan coś o nich opowiedzieć? Wszystko, co znajduje się w mojej kolekcji, jest dla mnie ważne. Jedne przedmioty są bardziej cenne, inne trochę mniej, ale dla mnie, historyka, wszystko ma swoją większą lub mniejszą wartość. Nie można tego w żaden sposób przeliczyć na pieniądze. Choć mam taką jedną, szczególnie cenną rzecz. Jest nią pewien zegarek. Na jego drugiej stronie znajduje się dedykacja: „Dla najlepszego strzelca III Szwadronu Pomorskiej Brygady - inspektor armii generał Norwid-Neugebauer. Rok 1934”. Mój stryj, kiedy był tym generałem, to dawał dla najlepszych żołnierzy nagrody. Bywałem u niego, będąc dzieckiem i widziałem ten zegarek. Niedawno udało mi się go zdobyć! Mam jeszcze zupełnie inne, po ojcu, po dziadku, ale ten jest wyjątkowy, bo z dedykacją. Dla mnie jest bardzo cenny. Jak tu weszłam, to miałam wrażenie, jakbym wkroczyła do zupełnie innego świata. Pan odwiedza ten świat codziennie. Dużo Pan tu spędza czasu? Można nawet powiedzieć, że bardzo dużo. Kiedy w nim nie pracuję, to przychodzę choćby po to, żeby spojrzeć na te wszystkie rzeczy. Meble znajdujące się w tym pokoju odnawiałem sam. Pracuję bardzo starą metodą, dziś już nieznaną. Odnawia się je nie lakierem, ale politurą. Głównym produktem do jej wytworzenia jest szelak. To biologiczna żywica wytwarzana przez owady w Indiach. Kiedyś w Polsce nie było żadnej możliwości kupienia go. Kiedy szedłem do sklepu i pytałem o niego, nawet nie wiedziano, co to jest. Tak naprawdę ta metoda wymaga dużo czasu i przede wszystkim poświęcenia. Nie maluje się, nie używa się pędzla, za to tamponem nakłada się kolejne warstwy szelaku… Odnowienie tego stolika zajęło mi ok. miesiąca. Ma Pan jeszcze jakieś niezwykłe zdolności? Zdunem też nie byłem, ale piec, który tu stoi, w połowie postawiłem sam. Jakie odczucia towarzyszą Panu, gdy bierze Pan do ręki znajdujące się tu przedmioty? Myśli Pan czasem o ludziach, którzy z nich korzystali? A może to te przedmioty coś nam o nich mówią? Gdy na nie patrzę, to wiele z nich przypomina mi dzieciństwo. Pamiętam, jak były używane na co dzień. Dziś nie zna się tych przedmiotów. Kiedyś np. chodziło się w oficerkach i jest właśnie takie specjalne narzędzie do ich ściągania. Człowiek młody na pewno by nie poznał, do czego ono służyło... Ja mam przed oczami obrazek, na którym widzę, jak na przykład ktoś z niego korzystał. A zdjęcia? Mówił Pan, że też je zbiera… Mam je w albumach. Dawne fotografie zdecydowanie różnią się od dzisiejszych. Moje stare, rodzinne zdjęcia nie straciły na uroku. Sam je przecież robiłem – mam tu też swój aparat fotograficzny wywoływałem i utrwalałem, bo żadnych elektrycznych lamp nie było. Te zdjęcia są nadal piękne. Niektóre mają przeszło 70-80 lat, bo powstały ok. 1930 roku. Jedno z nich przedstawia panie z Towarzystwa Młodych Polek. Zostało robione jeszcze przed wojną. Miały na głowach urocze kapelusiki. Na tym jest siostra zdająca w r. 1928 maturę, a na tym dziadek i jego siostra… Są po prostu piękne! Cała Pana kolekcja jest zadziwiająca... Nie ma tu przedmiotu, który nie miałby swojego uroku. Mogę pochwalić się bransoletką zrobioną jak miałem 10 lat na zajęciach praktycznych w szkole. Robiliśmy je z włosia końskiego ogona. Moja siostra nawet zrobiła swoją z własnych włosów. Na stoliku znajdują się maszyny do pisania, pieczątki przedwojenne sołtysa niemieckiego z wioski, z której pochodzimy. A ten dziwny kubek? To dla osób, które mają wąsy. By się nie pobrudziły. Korzystał z niego mój ojciec. Bardzo ciekawe. Mam też tabakierkę mojego pradziadka. Ma przeszło 100 lat. Do środka wrzucało się tabakę i wwąchiwano ją nosem. Ooo! A to modlitewnik, którego używała babcia. Chodziła do kościoła z taką książeczką. Spójrz na lampy. Wiele z nich pamięta przedwojenne czasy. Paliło się w nich naftą. A ten oparty o szafkę instrument to cytra. Dałem na niej w 1921 roku koncert we Lwowie. Nikt, niestety, nie umie jej zrobić i nastroić. Dziś już takich nie ma. Podobno na tym piecu, sprowadzonym z nieistniejącego już pałacu z Drawienia, jest przedstawiona jakaś historia… Tak, to prawda. Obraz znajdujący się na jednym z nich jest szczególny. Jest to jedyny kolorowy kafel znajdujący się na tym piecu. Od razu widać, że to polski przedmiot, ponieważ rzucają się w oczy orły z koroną. Jak się domyślam, Pana kolekcja ciągle się powiększa. Co udało się Panu ostatnio zdobyć? Powiększyła się na gwiazdkę. Dla mnie wartościowy prezent to nie modny krawat. Kto chce mi zrobić przyjemność, obdarowuje mnie starociami. Pytałam już Pana o coś najcenniejszego, może na koniec naszej rozmowy pokazałby mi Pan coś najpiękniejszego? Mam wiele książek, zegarków, zdjęć. Nie zbieram natomiast pieniędzy, ale mam jednego cesarza rzymskiego, który ma 2 tys. lat. Jest dość ciężki i niekształtny. Mam także wagę do ważenia pieniędzy, jeszcze przedwojenną, której używał mój ojciec. Sprawdzano nią, czy były prawdziwe. Aparat, którym robiłem zdjęcia przed wojną. Ma już 100 lat. Strzała plemion germańskich ma 2000. Została znaleziona w rzece Gwda. Są żelazka do prasowania, na węgiel i na duszę, różnego typu dzwonki i dzwoneczki. Spójrz na tę paterę z Poczdamu, z pałacu Sanssouci w Poczdamie. Rok 1687. Tam wisi jeszcze jedna, dużo starsza. Została wyprodukowana w 1545 roku w Norymberdze. Zrobiono takich tylko 40. Rzemieślnik, niemiecki kowal, wykonał je ręcznie, więc ornament na każdej był inny. A gdy patrzę na dawne fajki, od razu przed oczami mam mojego dziadka, palącego. Już nigdy nie zapomnę tego widoku. Dziękuję Panu za spotkanie i rozmowę. Z Władysławem Neugebauerem rozmawiała Karolina Padło (Gimnazjum w Lotyniu)